Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Nuklearna przygoda
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
rkb
Nieprzerwaną od dziesięcioleci ciszę panującą na radioaktywnym rozlewisku zakłóciły
dźwięki rytmicznej pracy wioseł. Skażona woda miała delikatną, zieloną poświatę, która
odcisnęła na ekranie z trującej mgły cienisty zarys łódki rybackiej. Ten teatr cieni zatrudniał
dwóch aktorów, jeden z nich mielił wodę wyszczerbionymi piórami wioseł, drugi z kolei
zdawał się odpoczywać półleżąc, wsparty łokciami o burty. To on właśnie wypowiadał swoją
kwestię głosem zniekształconym przez membranę maski przeciwgazowej i cichym, jakby w
obawie by nie uchybić gościnności ewentualnych mieszkańców bagna, przez które się
przedzierali.
- Historia lubi się powtarzać. Kiedyś, setki lat temu, człowiek kolonizował nieznane. I kiedy
myślał że widział już wszystko historia się zresetowała. Ciemność znowu zawitała do map. I
tak jak kiedyś Marlow odkrywał Afrykę tak my teraz odkrywamy nasz własny kraj. I kto wie,
może kiedyś go skolonizujemy i zamieszkamy na powierzchni na nowo. Ale – uniósł palec
wskazujący – zanim do tego dojdzie mamy cos do zrobienia. Nadążasz, Bert?
Zapytany dwukrotnie skinął głową, odpowiadając pozytywnie na zadane pytanie. Chwilę
później cień łódki zwolnił, wraz z syczącym dźwiękiem mułu rozgrzebywanego drewnianym
sterem.
- To świetnie bo jesteśmy na miejscu. Wiosła stop!
Mężczyzna nazwany Bertem wciągnął wiosła do łodzi, odwrócił głowę i zapytał cicho :
- Co to za miejsce?
- Oto – pierwszy aktor wstał i rozłożył ręce w teatralnym geście – nasz Kurtz.
Festiwal nuklearny, 1 sierpnia 2022 roku. Granica między Starą i Nową Erą. Wojna atomowa
położyła kres latom spokoju. Uniesione przez wybuchy pyły przesłoniły słońce. Nastał czas
Zimy Nuklearnej. Ci którzy dotarli do schronów przeżyli. Reszta nie miała tyle szczęścia.
Zdziesiątkowana ludzkość zaszyła się w betonowych sarkofagach, na wiele, wiele lat.
Eden to największy schron atomowy na terenie Polski. Jego siedem kondygnacji wwierca się
Strona: 1/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
na ponad sto trzydzieści metrów w głąb ziemi. Cztery z pięter to przestrzeń mieszkalna, na
której powierzchni żyje obecnie około siedemnaście tysięcy osób. Po niemal stuleciu
funkcjonowania mieszkańcom udało się osiągnąć względną samowystarczalność. Ocalali
inżynierowie zbudowali panele cieplne ,które umożliwiły kultywację niewymagających roślin
sadowniczych, trzoda hodowlana rozmnażała się szybko, oczyszczalnie wody pracowały bez
zarzutu. Nie brakowało prądu ani czystego powietrza. Brakowało cierpliwości. Edeńczycy
przez pokolenia karmieni opowieściami o powierzchni chcieli wreszcie opuścić schron.
Dlatego zaczęli przygotowania. Stworzyli nas, przebiśniegi, genetycznie zmodyfikowanych
ludzi, w krwi których krążą przeciwciała neutralizujące promieniowanie. Wykazujemy różne
stopnie kompatybilności z antytoksynami, dlatego podzielono nas na jednostki. Najmniej
odporni na promieniowanie są śmieciarze. Zajmują się wywożeniem śmieci i nieczystości
poza schron. Do ich obowiązków należy również grzebanie zmarłych i proste naprawy na
górnych piętrach bunkra, gdzie znajdują się instalacje cieplne, generatory prądu i systemy
oczyszczania powietrza. Potem są zwiadowcy, najliczniejsza grupa z maksymalnym czasem
przebywania na powierzchni wynoszącym cztery do pięciu godzin. Patrolują okolice bunkra,
sporządzają mapy, oznaczają miejsca, w których mogło ocaleć pożądane zaopatrzenie i
okazyjnie przynoszą zwierzynę do celów badawczych. Na kolejnym stopniu drabiny są
szperacze i stojący odrobinę wyżej zbieracze. Szperacze przeszukują miejsca wskazane
przez zwiadowców, głównie ruiny, czasami bunkry i ocalałe zabudowania. Zbieracze z kolei
wybierają się na dłuższe wyprawy łazikami, zaopatrując bunkier w lekarstwa, elektroniczny
złom oraz tony ołowiu i betonu używane do łatania radioaktywnych przecieków. Zarówno
szperacze jak i zbieracze wykazują kompatybilność z przeciwciałami rzędu
siedemdziesięciu procent, co pozwala im spędzić pełne dwie doby na powierzchni.
Jest jeszcze jedna, elitarna jednostka. Nie posiada oficjalnej nazwy, według większości
edeńczyków jest jedynie legendą, fantazją pijanych starców, którym życie pod ziemią
poprzewracało w głowach. Ja też tak myślałem, dopóki sam nie stałem się jej częścią. Mam
na imię Bert, mój poziom kompatybilności z przeciwciałami wynosi sto procent. Jestem
całkowicie odporny na promieniowanie.
Moja historia? Całe moje pokolenie otrzymało zastrzyk przeciwciał w wieku pięciu lat. Po
osiągnięciu pełnoletniości dostawaliśmy wezwanie na komisję lekarską, która badała
kompatybilność z antytoksyną. Wstrzykiwali nam jakąś radioaktywną ciecz i obserwowali
przez dwie doby, potem pozostało tylko czekać na wyniki. Wyniki nigdy nie przyszły,
przyszła natomiast straż z rozkazem zaprowadzenia mnie przed oczy samego Pierwszego
Strażnika. Moja historia zaczyna się w za drzwiami gabinetu tego potężnego człowieka,
który dowodził wszystkimi przebiśniegami w całym Edenie. A dokładnie w momencie kiedy
rozejrzałem się i zobaczyłem…
„Mirko? – pomyślałem – co ten stary szaleniec robi w gabinecie Pierwszego Strażnika?!”
Mirko, tak ja, mieszkał w bloku C i był jednym z tych ludzi przed którymi przestrzega się
dzieci. Nie pracował, znikał na całe tygodnie, a gdy się pojawiał był albo kompletnie pijany,
albo opowiadał niestworzone rzeczy swoim podejrzanie kwiecistym językiem. Odezwał się
pierwszy :
- Usiądź młodzieńcze – wskazał sękatym palcem na krzesło – Leonard zaraz przyjdzie.
- Leonard – powiedział chwilę później dowódca przebiśniegów stając w progu - woli jak
tytułuje się go Pierwszym Strażnikiem. Dzień dobry Bert, witaj Mirko.
Pamiętam że w tym momencie przeżyłem mały kryzys wartości. Leonard Borov był jednym
z pierwszych przebiśniegów, legendarnym zbieraczem, który w czasie kryzysu odkrył
Strona: 2/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
opuszczony schron i wrócił do Edenu z tonami żywności i elektroniki. Dla chłopaka w moim
wieku, który zawsze marzył o zostaniu zbieraczem, Pierwszy Strażnik był bohaterem,
nadczłowiekiem, wzorem do naśladowania. Nie wiem czego się spodziewałem, ale widok
niskiego, łysiejącego grubasa w żaden sposób nie odpowiadał moim wyobrażeniom o
Leonardzie Borovie. Jakkolwiek pochlebiało mi, że tak ważna osobistość zna moje imię,
potrzebowałem dłuższej chwili by otrząsnąć się z nieprzyjemnego szoku jaki wywołał na
mnie jego wygląd. Pierwszy Strażnik obszedł metalowe biurko, z ciężkim sapnięciem usiadł
na krześle i wskazał na mnie palcem.
- Czy wiesz czemu Cię tu wezwałem?
- Nie, Pierwszy Strażniku – przełknąłem głośno ślinę, co nie uszło uwadze Leonarda Borova.
- Spokojnie – uśmiechnął się – chodzi o Twój test kompatybilności. Zanim porozmawiamy o
twoim przydziale, chciałbym zaznaczyć, że wszystko powiedziane dzisiaj w tym gabinecie
zostaje w tym gabinecie. Rozumiemy się?
Kiwnąłem głową. Oczywiście, spodziewałem się tego. Zrozumiałem że moje wyniki były albo
zaskakująco słabe albo nieprawdopodobnie wysokie. Obecność Mirko była złą wróżbą, więc
powtarzałem w myślach jak mantrę tylko nie śmieciarz, tylko nie śmieciarz.
- Tak więc, jest pewna jednostka przebiśniegów – zaczął powoli Pierwszy Strażnik – która
składa się z ludzi wyjątkowych. Ta elitarna grupa działa bezpośrednio pod moją komendą, a
misje jakie przeprowadzają jej członkowie są ściśle tajne. Powiem krótko, Bert, myślę że
masz to czego trzeba by zostać się jednym z nich.
Ja? Wyjątkowy? Elitarny? Musiała tu zajść jakaś pomyłka – myślałem. Byłem mocno zbity z
tropu więc zamiast zapytać o szczegóły jak profesjonalista do którego miana
pretendowałem, wybąkałem :
- Eeee… co?
Pierwszy Strażnik uśmiechnął się blado
- Proszę, może to nieco wyjaśni – powiedział dając mi kopertę. Otworzyłem ją nieco
drżącymi rękoma, wyjąłem złożoną kartkę papieru i przeczytałem nagłówek. Test ZX-101,
Bert Wiśniewski, przeskanowałem całość szukając jedynej istotnej dla mnie informacji –
wskaźnika kompatybilności. Znalazłem. Zamrugałem, przetarłem oczy. Spojrzałem znowu.
Nie było wątpliwości, u dołu strony zaraz nad pieczęcią Rady Edenu stało napisane Komp. z
przeciwciałami rzędu – 100%. To faktycznie nieco wyjaśniło. Zanim zdołałem otrząsnąć się z
szoku Pierwszy Strażnik zakończył spotkanie słowami :
- Gratuluję przydziału. Dostaniesz parę stron dokumentów do podpisania, wyrobimy Ci
odznakę, a jeżeli będziesz miał jakieś pytana, możesz kierować je do swojego partnera.
Życzę wam owocnej współpracy.
- Partnera ?
- Do usług, młodzieńcze – powiedział Mirko kładąc dłoń na moim ramieniu. Pokazał swoje
zepsute zęby w uśmiechu i dodał – czuję że znajdziemy wspólny język.
Strona: 3/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Na postatomowej scenie meteorologicznej karty rozdawało promieniowanie. Tam gdzie było
wysokie, grzało jak diabli. Z kolei tereny w miarę wolne od radiacji były przykryte grubą
warstwą śniegu. W klimacie gdy człowiek gotuje się i zamarza na przemian tylko najtwardsi
nie chorowali. Reszta jadła czosnek, co było rozwiązaniem skutecznym, ale na dłuższą metę
uciążliwym. Roznosiliśmy zapach niemytych ciał, wyschniętego potu i czosnku.
Śmierdzieliśmy.
- Tak właśnie pachną postnuklearne przebiśniegi – zażartował pewnego razu Mirko. Trafił w
dziesiątkę. Jeżeli chodzi o mnie, to wszystkie lata, które spędziłem poza schronem, a trochę
ich było, nierozerwalnie kojarzą się mi ze smrodem. Dodajcie do wspomnianego smrodu
garść intrygujących odkryć, zakonserwowanych w zimnie trupów i wielkie, otwarte
przestrzenie, a otrzymacie moje wrażenia odnośnie powierzchni.
Łaziki, nasz transport, z jednej strony ułatwiały naszą pracę, z drugiej tworzyły trudności. Te
lekkie pojazdy z szerokimi oponami, zaprojektowane tak, by utrzymywać się na śniegu.
Ładowność łazika przekraczała dwieście pięćdziesiąt kilogramów, tak więc oprócz nas,
pojazd był w stanie unieść około stu kilogramów odzyskanych dóbr. I tu pojawiał się
problem, bo czego tak właściwie potrzebujemy najbardziej? Władze Edenu dały nam wolną
rękę, kwestia rozbija się więc o nasze podejście do przeszłości. Mirko uważa, że nie możemy
pozwolić schedzie po ludzkości zgnić gdzieś na powierzchni, mówi ponadto że schron
chamieje. Nalega więc, żebyśmy zabierali książki, obrazy, nośniki z muzyką, gobeliny i tym
podobne relikty. Ja z kolei stanowczo sprzeciwiam się zapełnianiu naszej cennej przestrzeni
transportowej bezużytecznymi śmieciami, które jedynie dołują ludzi, przypominają im o
przemijaniu. Nie udało nam się osiągnąć konsensusu, tak więc Mirko dalej zbiera książki i
obrazy, ja natomiast skupiam się na elektronice, mapach i medykamentach.
Siedem długich lat, które spędziłem na powierzchni zmieniło mój sposób postrzegania pracy
przebiśniegów. Mimo, że byłem elitą, jednostką specjalną można by powiedzieć, nie
przytrafiło mi się nic wartego zapisania. Nie przyniosłem ze sobą żadnej wspaniałej historii,
nie zdarzyło się nic, co mógłbym opowiedzieć kiedyś wnukom. Byliśmy jak psy Leonarda
Borova. On mówił nam gdzie jest patyk, a my przynosiliśmy mu go w zębach. Praca
przebiśniegów to nie wspaniała przygoda, tylko błędne koło rutyny. A przynajmniej tak
myślałem aż do dnia, kiedy koordynaty nadesłane z biura Pierwszego Strażnika
zaprowadziły nas na radioaktywne mokradła…
- Oto – Mirko wstał i rozłożył ręce w teatralnym geście – nasz Kurtz. Już dawno zauważyłem,
że mój partner miał bzika ma punkcie Jądra Ciemności. Nie było dnia, w którym by nie
wspomniał kolonizacji powierzchni i ,o ile mnie pamięć nie myli, nigdy nie przepuścił okazji
by nazwać cel naszej misji Kurtzem. Ostatnio był nim wyludniały, nietknięty do czwartego
piętra wieżowiec, przedtem stacja benzynowa, którą wysuszyliśmy z paliwa, jeszcze
wcześniej dzielnica handlowa małego miasteczka, położona w silnie radioaktywnym
regionie. Dzisiejszy Kurtz powoli wyłaniał się z gęstej mgły, i trzeba przyznać że wyglądał
majestatycznie. Był to ogromny, wessany do połowy przez bagno statek, którego wielkie,
ciemne cielsko pokryte było mozaiką z fosforyzującego mchu.
- Kurtz nad Kurtzami, nieprawdaż? – zapytał Mirko wyskakując na grząski grunt i człapiąc
powoli w stronę olbrzyma. Wciągnąłem łódź na ląd i ruszyłem przez błoto za starcem.
- Ciekawe skąd się tu wziął – wskazałem na zwalisty kadłub – stąd do morza jakieś dwieście
kilometrów.
- Nie wiem – odparł i dodał po chwili – i nie dowiem się dopóki nie zobaczę co jest pod
Strona: 4/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
pokładem. Niemniej przyznam, dziwne zjawisko.
Wejście było częściowo przykryte błotem. Wczołgałem się przez nie z latarką w zębach,
Mirko ruszył tuż za mną. Wstałem, otrzepałem się i przyświecając sobie latarką rozejrzałem
się wokół. Znaleźliśmy się w pomieszczeniu, które było punktem zbornym całej siatki
korytarzy. Wskaźniki pokazywały, że powietrze wewnątrz statku jest czyste, zdjęliśmy więc
maski gazowe, rozdzieliliśmy sprzęt i poszliśmy w przeciwnych kierunkach. Pierwszego
trupa zobaczyłem już po kilku krokach. Leżał na boku, zaciskając martwe palce na
zardzewiałym nożu wystającym mu z okolic brzucha. Biedak, musiał popełnić samobójstwo
– przemknęło mi przez myśl. Ilekroć widziałem trupa zastanawiałem się kim był jak jeszcze
żył. Kościec tego był niezwykle gruby, zgadywałem więc ,że był kiedyś pracownikiem kuchni
okrętowej. Wyobrażałem go sobie jako mistrza w siłowaniu na rękę, z potężnym ramieniem
i nie słabszą głową. Teraz leżał na podłodze. Martwy. Jak miliardy innych, których historii nie
poznamy. Dopiero głos Mirko wyrwał mnie z tych ponurych rozmyślań :
- Znalazłeś coś ciekawego?
- Nie – odparłem podnosząc krótkofalówkę do ust – a Ty?
- Kilka trupów, elektroniczny złom, trochę żarówek, i plakat Marilyn Monroe w stroju
kąpielowym. Właśnie zeskrobuję go ze ściany.
- Znowu łamiesz zasady? – spytałem próbując powstrzymać śmiech. Przywłaszczanie sobie
rzeczy znalezionych na misji było surowo zabronione, jednak w przypadku Mirko praktyka ta
była tak popularna, że nauczyłem się przymykać na to oko.
- Coś mówiłeś? Przerywa cię – przekomarzał się starzec – nieważne, jak już się rozejrzysz to
spotkajmy się przy rozstajach. Dalej pójdziemy razem.
- Jasne – rzuciłem i wetknąłem krótkofalówkę za pas.
Omijając trupa łukiem tak szerokim jak to było możliwe, zbliżyłem się do rzędu drzwi
wbudowanych w korytarz. Większość z nich była zamknięta, a doświadczenie mówiło mi, że
nie ma co się z nimi siłować. W starych budynkach, gdy konstrukcje były na skraju
zawalenia, zamknięte drzwi przyjmowały rolę kolumn podpierających masywne ściany, więc
próby otwarcia ich na siłę były nie tylko skazane na niepowodzenie, ale również
nierozsądne. Nie wiedziałem czy te same zasady można zaaplikować do okrętów, ale
wolałem dmuchać na zimne. Splądrowałem więc pomieszczenia z otwartymi drzwiami,
natrafiając na dwa trupy i garść elektroniki.
- Skończyłem z tym korytarzem – powiedziałem do krótkofalówki – idę do wejścia. Odbiór.
- Świetnie, zaraz tam będę – odpowiedział Mirko. Po chwili dotarłem do miejsca, w którym
mieliśmy się spotkać. Starca jeszcze tam nie było, wyłączyłem więc latarkę i usiadłem w
ciemności wsłuchując się w odgłosy statku. Nie było mi dane odpocząć, bo chwilę później
usłyszałem triumfalny okrzyk Mirko. Ignorując to ponowne naruszenie regulaminu, (na
powierzchni powinniśmy być cicho) gnany ciekawością pobiegłem za głosem mojego
partnera, sprawdzić co takiego znalazł. Wbiegłem zdyszany do pomieszczenia znajdującego
się na samym końcu korytarza i zobaczyłem starca odprawiającego swój taniec radości nad
otwartym kufrem.
- Co masz? – spytałem próbując uspokoić oddech, jednocześnie zaglądając mojemu
partnerowi przez ramię.
Strona: 5/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
- Sam zobacz – odpowiedział i odtańczył dwa kroki w bok pokazując palcem na zawartość
kufra. Zajrzałem do środka i zobaczyłem rozerwany karton pełen butelek z przezroczystym
płynem.
- Co to jest?
- Bert! Znaleźliśmy najprzedniejszą, rosyjską wódkę!
Znaleźliśmy. Znowu się zaczyna. Za każdym razem, gdy mój partner znajdował coś, co
chciałby sobie przywłaszczyć, używał tego typu retoryki. My. Znaleźliśmy, zjedliśmy,
odkopaliśmy, przynieśliśmy. Wydaje mi się, że robił to żeby uspokoić swoje sumienie,
dzieląc winę na nas obu i wałkując kwestię tak długo aż przyznałem tak, znaleźliśmy. Nie
tym razem – zaparłem się w myślach i powiedziałem krótko :
- Nie ma mowy.
Obóz rozbiliśmy dziesięć minut drogi od statku. Powietrze było czyste, grunt pewny a ja
nadąsany. Mirko wręcz przeciwnie, tryskał wesołością przyssawszy się do szklanej butelki.
- Pójdźże, kiń tę chmurność w głąb flaszy – rzucił już zdrowo podpity – co Ty taki przybity?
- Wszystko gra – skłamałem. Byłem zły na swój brak asertywności. Plakat, krzyk na
powierzchni i najgorsze – ważący z piętnaście kilogramów karton wódki, którą zabraliśmy ze
statku. Nie miałem złudzeń, trunku będzie ubywać z każdym dniem, co wiązało się z
nieprzyjemną perspektywą wracania do Edenu z kompletnie pijanym Mirko. To twoja wina
Bert, głupi cepie – łajałem się w myślach. Z każdą sekundą mój nastrój się pogarszał.
Starzec osiągnął już chyba stan pijackiej empatii i postanowił odgonić moje ponure myśli
stwierdzeniem :
- Ciekawe co z tym statkiem.
- Co z nim?
- No, skąd się tu wziął.
- A, właśnie – pacnąłem się w czoło. Zanurzony w ponurych rozmyślaniach zupełnie
zapomniałem o niezwykłości statku. Biorąc pod uwagę jego rozmiar, zgodziliśmy się zejść
pod pokład jeszcze jeden raz, żeby nie przeoczyć niczego wartościowego. Położyłem się na
plecach i spojrzałem w ciemne jak zawsze niebo. Może jutro coś znajdziemy – pomyślałem i
w tej samej chwili pyły na nieboskłonie rozwiały się lekko pokazując gwiazdy. Wziąłem to za
dobry znak i zamknąłem oczy wsłuchując się w miarowe pochrapywanie Mirko.
Na końcu jednego z korytarzy odkryliśmy schody wiodące w głąb statku. Skrzypiały
strasznie jak schodziliśmy, co spotkało się z dezaprobatą Mirko
- Diabli – wyszeptał ze złością łapiąc się za głowę – może nie schodźmy?
Zignorowałem go, i ruszyłem w dół z mściwą satysfakcją wsłuchując się w pomstowania
starca. Zasłużyłeś sobie – pomyślałem. Na niższym piętrze było wyraźnie zimniej ,a w
Strona: 6/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
dalszą drogę wiódł tylko jeden szeroki korytarz. Nie czekając na stękającego Mirko ruszyłem
przed siebie by po kilkunastu krokach stanąć przed ciężkimi drzwiami z grubego szkła.
- To co, wracamy? – zapytał starzec wskazując palcem na zamknięte drzwi – czy ryzykujemy?
Przez przezroczystą przeszkodę, która wyrosła między nami a następnym pomieszczeniem
widać było delikatne niebieskie światło. Zmysł zbieracza podpowiadał mi, że tam właśnie
znajduje się rozwiązanie zagadki. Dokonałem szybkiej ewaluacji i po chwili namysłu
zaakceptowałem odrobinę ryzyka na rzecz potencjalnej przygody.
- Kto nie ryzykuje, ten nie żyje – odpowiedziałem i kopnąłem z całej siły w drzwi. Chwilę
później, a dokładniej jak już odbiłem się od szklanego masywu i upadłem na podłogę,
ciągnąc Mirko za sobą, zdałem sobie sprawę, że dałem się nieco ponieść brawurze. Mój
partner był podobnego zdania bo spytał gramoląc się z podłogi :
- Popierdoliło cię?
- Spróbujmy inaczej, ty złap za klamkę, a ja wsadzę łom pod drzwi i będę naciskał.
Po niemal półgodzinnej walce, drzwi ustąpiły delikatnie, ukazując nam przestronne wnętrze,
do którego tak bardzo chciałem się dostać.
- Widzisz to co ja widzę, Bert?
Widziałem. Pomieszczenie było pełne szklanych kapsuł, w których unosiły się ludzkie
sylwetki.
Kto by pomyślał że po wojnie atomowej, wilk morski, Kapitan Latrell, znowu zejdzie na wodę!
Dzisiaj widziałem „Merry” po raz pierwszy, niezła z niej sztuka. Rozmiary statku
wielorybniczego, ale na kontrakcie pisze jasno „jednostka transportowa”. Popatrzyłem na
załadunek, robole uwijali się jak ukropie. Spytałem faceta w czerwonym garniturze co było
w tych skrzyniach, ale nie pisnął ani słowem. Odbijamy za tydzień, mało czasu na zebranie
dobrej załogi. Mam kilku dobrych chłopaków w schronie, ale resztę trzeba będzie dobrać,
przeszkolić. Mówię o tym temu w garniturze, on kiwa głową. Ufa mi, ale chce załogę gotową
na czas. Najpierw zajdę do Martina…
- Co dalej?
- Dalej poplamione strony, nic nie widać.
- Poszukaj jakiegoś dłuższego fragmentu.
…przechrzcili „Merry” na „Arkę”. Widać, że szczury lądowe, paskudny wybór. Co robić,
armator płaci, armator ma. I płyniemy tą Arką, załadowani do granic wyporności. Jak
ustaliliśmy wcześniej, wypływamy na ocean, tam rzucamy kotwicę i czekamy. Normalnie nie
zgadzam się na takie szemrane układy, ale ten cały „Klub Bilderberg” płaci aż za dobrze.
Interes życia jak to mówią…
- To wszystko?
- Tak – powiedziałem i wrzuciłem dziennik do worka. Rozejrzałem się ponownie. Kapsuły
Strona: 7/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
były pełne niebieskiego płynu, w którym unosili się ludzie. Szklane pojemniki były solidnie
okablowane, zgadywałem więc, że gdzieś w pobliżu znajduje się generator. Powiedziałem o
tym Mirko i poszliśmy wzdłuż wiązek kabli ciągnących się po podłodze. Trop ten
doprowadził nas do następnych, półotwartych tym razem drzwi.
Podstawy podstaw, ten kto idzie pierwszy daje znać czy jest bezpiecznie. Od kiedy Mirko
wszedł do pomieszczenia z generatorem minęło już parę minut i ciągle nie dostałem
żadnego sygnału.
- Czysto? – zapytałem głośnym szeptem. Starzec nie odpowiadał, więc ostrożnie podążyłem
za nim, przysłaniając światło latarki rękawem. Znalazłem się w dużej sali, której centrum
zajmowała jakaś potężna, posykująca miarowo maszyna. Kable biegnące po ziemi spotykały
się u stóp tego mechanicznego kolosa, poprzypinane do ogromnych gniazd. Obchodząc
ostrożnie tę konstrukcję dostrzegłem delikatne światło. Odetchnąłem z ulgą. To mój partner,
Mirko, stał na przeciwległym końcu sali, wpatrzony w jakiś obiekt.
- W porządku? – zapytałem. Starzec, ciągle odwrócony plecami, dał mi znak ręką, żebym się
zbliżył. Stanąłem tuż obok niego i zobaczyłem ołtarz. Szeroki, wykonany z jasnego drewna z
krzyżami wyrytymi po bokach. Na ścianie za ołtarzem widniał odręcznie namalowany białą
farbą napis Boże, wybacz nam, otoczony innymi, mniejszymi prośbami typu Przebacz Panie,
bo zgrzeszyłem czy Odpuść nam nasze grzechy. Była tam jednak jedna wiadomość, która
nie pasowała do reszty Nie uruchamiajcie generatora!.
- Spójrz.Ktoś nie chciał żebyśmy uruchomili generator – powiedziałem i wskazałem palcem
na napis. Mirko spojrzał na mnie zdziwiony i obniżył strumień światła z jego latarki. Dopiero
wtedy spojrzałem na podłogę. Dookoła kapliczki piętrzyły się stosy ludzkich kości. Wziąłem
głęboki oddech. Ktoś rozczłonkował trupy i posegregował kości, kładąc miednice na jeden
stos, dłonie na drugi, piszczele na kolejny i tak dalej. Najbliżej nas znajdowały się czaszki.
Policzyłem je. Tylko w tym pomieszczeniu sześćdziesięciu ośmiu ludzi straciło życie. Jak?
Dlaczego? Pytania się mnożyły, a odpowiedzi nie przybywało.
- Tam – powiedział nagle Mirko wskazując palcem na stos czasek. Między czerepami
majaczył jakiś niewielki przedmiot. Starzec z trzaskiem deptanych kości poszedł wydobyć
wypatrzone znalezisko. Podniósł przedmiot do oczu i obejrzał dokładnie.
- To dyktafon.
Kimkolwiek jesteś, nie włączaj generatora. Powtarzam, nie włączaj generatora. *kaszel*
Jestem ostatnim z pasażerów, na moich barkach leży przekazanie naszej historii. Niech to
nagranie będzie przestrogą dla przyszłych pokoleń i dowodem naszej głupoty. Jestem James
*kaszel* spadkobierca „Klubu Bilderberg” .Zbudowaliśmy terraformer. Mieliśmy stworzyć
kontynent z własną atmosferą na środku oceanu, z dala od radiacji i toksyn. Dzieło
stworzenia *kaszel* wymaga ogromnych nakładów energii. Najlepsi inżynierowie rozkładali
ręce, mówili, że nie ma cienia szansy na zasilenie maszyny. Wtedy pojawił się Red *kaszel*,
mężczyzna w czerwonym garniturze. Pokazał nam, jak uruchomić terraformer. Jego projekt
był nieludzki, ale nie mieliśmy wyboru. Myśleliśmy, że wybraliśmy mniejsze zło. Jedynie
spalanie biomasy mogło zasilić terraformer. *kaszel* Ludzkiej biomasy. Ci ludzie w
kapsułach…powiedzieliśmy im, że poddamy ich hibernacji. Obiecaliśmy, że obudzą się w
lepszych czasach. Ciężar tego kłamstwa nie dawał mi spać. „Mniejsze zło”, wmawiałem
sobie tak długo, że sam w to uwierzyłem. *kaszel* Zatrzymaliśmy się z dala od lądu,
Strona: 8/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
terraformer zaczął tworzyć podwaliny naszej przyszłości. Red zabronił wychodzić nam na
powierzchnie, powiedział, że maszyna wydziela zabójcze toksyny. Jednej z bezsennych nocy
przegrałem walkę z ciekawością, założyłem maskę przeciwgazową i wymknąłem się na
pokład. *kaszel* Zamiast lądu, zobaczyłem wielki krąg ognia, a w nim całą hordę rogatych
potworów, wyciągających swoje plugawe pazury ku powierzchni. Zostaliśmy oszukani.
Terraformer nie budował naszego raju *kaszel*, on otwierał bramę do piekła. Gadka o
ludzkiej biomasie była kłamstwem. Red potrzebował dusz. Musieliśmy go powstrzymać.
Martin, okrętowy kapelan, odprawił potężny egzorcyzm. Za cenę naszych żyć zdołaliśmy
przenieść „Arkę” jak najdalej od bramy i związać duszę Reda ze statkiem. Tak długo jak
okręt jest uśpiony, demon pozostaje uwięziony. Dlatego powtarzam *kaszel*, kimkolwiek
jesteś, nie włączaj generatora. Mój czas nadchodzi, jeżeli to słyszysz, wiedz, że
poświęciliśmy się dla dobra ludzkości. *śmiech* To ci dopiero „mniejsze zło”…
- Nie powiem, ze w to wierzę – przerwał długą ciszę Mirko – ale może nie włączajmy
generatora i opuśćmy to miejsce w zorganizowanym pośpiechu?
- Jestem za – odpowiedziałem i ruszyłem do wyjścia lawirując między kośćmi. Ja również
byłem sceptyczny, co do nagrania, ale to była jedyna odpowiedź jaką dysponowaliśmy.
Poza tym, wszechobecne trupy, podejrzana maszyneria i brak świeżego powietrza nie
zachęcały do dłuższego pobytu pod pokładem Arki. Po kilku krokach usłyszałem głośne
przekleństwo i kątem oka zobaczyłem jak Mirko próbuje złapać równowagę stawiając
ciężkie kroki i machając rękoma. Kto wie, może gdyby w jego krwi nie krążyło tyle alkoholu
odzyskałby pion nieco szybciej, ale starzec był jeszcze częściowo pijany, więc zatrzymał się
dopiero na ścianie… kładąc dłoń na terminalu uruchamiającym generator. W krótkim
mignięciu światła zobaczyłem czerwoną plamę majaczącą gdzieś za kapliczką :
- Wyłącz to i w nogi! – ryknąłem i uciekłem z pomieszczenia tak szybko jak potrafiłem.
Spotkaliśmy się na powierzchni, oboje spoceni i ciężko dyszący. Bez słowa wrzuciliśmy
worki na łódkę, przepłynęliśmy przez bagna i wskoczyliśmy do łazika, którym pokonaliśmy
drogę do Edenu. Byłem pewien, że Borovzażąda szczegółowego raportu i na pewno zechce
wiedzieć, dlaczego zapełniliśmy zaledwie trzecią część naszej przestrzeni transportowej.
Zdecydowałem ,że powiem mu wszystko zdając sobie sprawę, że uzna mnie pewnie za
skończonego głupca.
- Bert, Mirko, witajcie – Leonard Borov osobiście otworzył nam drzwi, co nigdy przedtem się
nie zdarzyło – usiądźcie.
Usiedliśmy za metalowym biurkiem, na którym znajdowały się nasze raporty i niektóre z
rzeczy znalezione na statku, w tym dyktafon i dziennik kapitana. Pierwszy strażnik usiadł
naprzeciw nas, strzelił palcami i zaczął :
- Przeczytałem wasze raporty, zaznajomiłem się z załącznikami – wskazał palcem dyktafon –
i muszę przyznać, że odwaliliście kawał dobrej roboty.
Uznałem jego reakcję za dobrą monetę, rozsiadłem się wygodniej na krześle i odetchnąłem
z ulgą. Spodziewałem się uciążliwych pytań, reprymendy, może nawet kary dyscyplinarnej,
a tymczasem Borov zdaje się być w wyjątkowo dobrym humorze. Pierwszy strażnik otworzył
Strona: 9/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
jedną z szuflad i zapytał uśmiechając się :
- Czy ktoś oprócz was dwóch zna szczegóły waszej wyprawy?
Zaskoczył mnie. Nasze misje były ściśle tajne. Już otwierałem usta, żeby zdecydowanie
zaprzeczyć, kiedy Mirko krzyknął :
- Uciekaj Bert!
Pierwszy Strażnik błyskawicznym ruchem wyciągnął z szuflady pistolet i wypalił Mirko
prosto w twarz. Ułamek sekundy później wycelował broń we mnie, a ja zacisnąłem mocno
powieki czekając na wystrzał. Nie wiem na jak długo zamknąłem oczy, ale kiedy już dotarło
do mnie, że jeszcze nie opuściłem świata żywych ostrożnie podniosłem prawą powiekę i
spojrzałem na nieruchomą sylwetkę Pierwszego Strażnika. Przekręciłem głowę w lewo, i
zobaczyłem zakrwawiony korpus Mirko. Jego czaszka rozprysnęła na dziesiątki krwawych
drzazg, które zawisły nieruchomo w powietrzu. Kątem oka zarejestrowałem jakiś ruch.
Nieznajomy mężczyzna w czerwonym garniturze siedział na metalowym biurku i kartkował
nasze raporty.
- Pan to pewnie Bert Wiśniewski, a pański kolega to – spojrzał na drugi raport – Mirko Stojić,
mam rację?
Byłem zbyt zszokowany, żeby artykułować swoje myśli, kiwnąłem więc głową. Nieznajomy
pogładził się po koziej bródce i uśmiechnął się do mnie.
- Jestem Red, niezmiernie miło mi pana poznać – wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą nie
wiedzieć czemu uścisnąłem – Napije się pan czegoś? Kawy, herbaty? Może coś
mocniejszego?
Tym razem pokręciłem głową.
- Dobrze. Wiem, że to może trochę nagle, a zważając na pańską obecną sytuację – tu
wskazał palcem bezgłowego Mirko – rozumiem, że może pan nie mieć głowy do interesów.
Mimo wszystko, chciałbym złożyć panu interesującą propozycję. Ten tu dżentelmen –
poklepał po ramieniu Pierwszego Strażnika – zainteresował się terraformerem. Z
nieznanych mi powodów, uznał za stosowne pozbycie się obu panów, co niechybnie by się
mu udało, gdybym nie zatrzymał czasu. Jestem w stanie utrzymać ten efekt jeszcze przez –
podwinął rękaw swojej marynarki i spojrzał na zegarek – dwie minuty i dwadzieścia sekund.
Proszę zauważyć, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż pański przełożony dokończy
dzieła i pana zabije. Normalnie zaproponowałbym panu ocalenie, w zamian za pańską duszę,
ale jestem wdzięczny za wyzwolenie mnie z oków egzorcyzmu, mam więc dla pana ofertę
de luxe. Nie dość, że zwrócę panu i pańskiemu partnerowi życie, to jeszcze przeniosę was
do równoległego wszechświata, gdzie do wojny atomowej nigdy nie doszło. I to wszystko za
jedyne siedemnaście tysięcy osiemset dziewięćdziesiąt trzy dusze, nie wliczając pańskiej.
Zostawię pana z cyrografem, jeżeli jest pan zainteresowany to proszę o czytelny podpis w
wykropkowanych polach. Ma pan dokładnie – znowu spojrzał na zegarek – minutę i dziesięć
sekund na podjęcie decyzji. Powodzenia.
Mężczyzna w czerwonym garniturze rozmył się w powietrzu, zostawiając na biurku zwinięty
pergamin. Drżącymi rękoma zerwałem pieczęć z trzema szóstkami i przeczytałem tekst
umowy. Procedura była czytelnie wypunktowana. Składając podpis klient wyraża zgodę na
obciążenie swojej duszy zabójstwami w liczbie 17893. Po podpisaniu dokumentu demon
Strona: 10/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
prowadzący, podpisany Red van der Decken zobowiązywał się :
1. Wskrzesić człowieka - Mirko Stojić
2. Zarządzić transfer dwóch ludzi – Mirko Stojić i Bert Wiśniewski do równoległej
rzeczywistości, w której nie doszło do wojny atomowej z 2022 roku.
Zgadywałem, że zostało mi około dwadzieścia sekund na podjęcie decyzji, która miała
stanowić o życiu całej populacji Edenu, i kto wie czy nie o przyszłości całej planety. Ja i
Mirko albo oni. Zamknąłem oczy, pomasowałem skronie opuszkami palców, wziąłem głęboki
oddech i zdecydowałem.
Był środek lata, a Cmentarz Komunalny w Sopocie bardziej przypominał park, niż miejsce
pochówku. Drzewa się zieleniły, trawa wyrastała zewsząd ,a rodziny umarłych miały pełne
ręce roboty przy oczyszczaniu grobów z chwastów. Przy jednej z mniej zadbanych mogił
klęczał na jednym kolanie elegancko ubrany mężczyzna. Trzymał w ręku namoczoną gąbkę
i czyścił okrężnymi ruchami marmurową płytę, mówiąc przy tym cicho :
- Zatrucie alkoholem, tak powiedzieli mi w szpitalu. Przykro mi, że tak wykorzystałeś czas,
który odzyskaliśmy. Rozumiem, że poczucie winy cię przygniotło, rozumiem, że tu nie
pasowałeś. Rozumiem.
Mówiąc to położył na grobie bukiet goździków, podniósł się z kolana i odchodząc już rzucił
przez ramię :
- Żegnaj, partnerze. Mam nadzieję, że tam gdzie teraz jesteś, odnajdziesz swojego Kurtza.
Mężczyzna ruszył ścieżką wiodącą między nagrobkami, wyszedł z cmentarza i skierował się
na pobliskie błonia. Tam, na jednej z ławek czekała na niego dziewczynka i pies.
- I co księżniczko, nikt Cię nie porwał?
- Marlow mnie obronił.
- Dobry pies - powiedział mężczyzna pogłaskał zadowolonego czworonoga za uchem.
Włożył uchwyt od smyczy do swojej prawej dłoni, lewą wyciągnął w stronę dziewczynki i
zapytał – Idziemy?
- Dobrze tato. Co robiłeś na cmentarzu? – spytała po chwili.
- Pożegnałem się ze starym przyjacielem –odpowiedział i szybko zmienił temat – Słuchaj,
może pójdziemy na pizzę?
- Pizza, hura!
- Tylko nie mów nic mamie!
Strona: 11/11
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl