Moje miejsce – pdf do pobrania

Transkrypt

Moje miejsce – pdf do pobrania
krystyna pawłowska
moje miejsce
największy kawałek nieba nad krakowem
krystyna pawłowska – jako profesor Wydziału
Architektury zajmuje się krajobrazem kulturowym
i partycypacją społeczną w jego kształtowaniu i ochronie.
Swoje koncepcje na temat związku człowieka z miejscem
zawarła w książce „Idea swojskości miasta”. Jako twórca
zaprojektowała wraz z zespołem Park Dębnicki w Krakowie
(realizacja 2000-2002). Jako znawca witraży jest prezesem
Stowarzyszenia Miłośników Witraży ARS VITREA POLONA i autorką książki „Witraże w kamienicach krakowskich
z przełomu wieków XIX i XX”.
20
Błonia widziane spod kopca Kościuszki, wypełnione
rzeszą ludzi, świętujące w blasku słońca i harmonii
dźwięków wizytę Jana Pawła II. Błonia pachnące
zdeptaną trawą, od której z wolna i jakby niechętnie
odrywają się kolorowe balony – obraz z dorocznego,
majowego zlotu baloniarzy. Błonia wypełnione muzyką „Harf Papuszy”. Błonia – boisko, bieżnia i skocznia
jednocześnie, miejsce uprawiania po amatorsku najróżniejszych dyscyplin sportowych. Wreszcie Błonia
zwyczajne w pogodną, letnią niedzielę – z sylwetkami biegających psów, snującymi się bez pośpiechu
maleńkimi figurkami spacerowiczów i szybującymi
na tle nieba, skrzydlatymi machinami współczesnych
naśladowców Ikara. Błonia krakowskie są miejscem
jedynym w swoim rodzaju i między innymi dzięki nim
sam Kraków jest miastem wyjątkowym.
Architektura krajobrazu to dziedzina wiedzy i sztuki, która zajmuje się badaniem i kształtowaniem
przestrzeni w pewnym specyficznym zakresie.
Aby nie wdawać się w skomplikowane dywagacje
definicyjne, wystarczy użyć malowniczego polskiego
zwrotu „pod gołym niebem”, aby wskazać ten rodzaj
przestrzeni, którym interesują się architekci krajobrazu. W myśl terminologii w tej dziedzinie używanej,
Błonia to rozległe wnętrze krajobrazowe. „Podłogą”
tego wnętrza jest murawa, „ścianami” – aleje wzdłuż
deptaku, alei Focha i Piastowskiej, „sklepieniem” zaś
jest niebo. Ta jednoznaczność i prostota formy ma
bez wątpienia swoją urodę, ale to, co w tym wnętrzu
najpiękniejsze, tkwi właściwie poza nim. Fachowcy
określają to jako zamknięcia widokowe: idąc deptakiem od strony miasta widzimy kopiec Kościuszki
coraz to bliżej i coraz to większy. Gdy przemierzamy
najkrótszy, zachodni bok trójkąta, widzimy Wawel
i to w szczególnie malowniczym ujęciu – koronkowa
sylweta zamku świetnie kontrastuje z zielonym (w zi-
mie białym), jednorodnym przedpolem. Gdy wreszcie
wracamy wzdłuż Focha do centrum, widzimy wieże
kościoła Mariackiego i ratusza. Gdzieś na środku
Błoń są takie miejsca, z których widać to wszystko,
choć oczywiście nie jednocześnie.
My, krakowianie, mamy Błonia na co dzień, więc niekiedy zapominamy o ich wyjątkowych walorach, ale
wyobraźmy sobie, że wokół Błoń stałyby rzędem
identyczne bloki mieszkalne,
bez wież, malowniczej różnorodności dachów, bez
pagórkowatego horyzontu. Przecież patrząc na sylwetę miasta lubimy zatrzymać wzrok na dominancie najwyższej wieży i na subdominantach, których
zwykle nie brakuje zwłaszcza w wielkim mieście.
Lubimy rozpoznawać akcenty odcinające się od tła,
identyfikować wysokie budynki czy zielone masywy
rys. marek kowicki
List
w sprawie
przestrzeni własnej
parków. Patrząc na całość możemy docenić przedpole widoku i jego ramy, które pozwalają zobaczyć
Błonia jako skończoną kompozycję.
Aby odczuwać harmonię i piękno krajobrazu, lub
przeciwnie, chaos, beznadziejną nudę albo agresywną brzydotę, nie musimy bynajmniej analizować budowy wnętrz ani stosować profesjonalnych określeń.
Wystarczy wrażliwość. Jeżeli architekci krajobrazu
podejmują się szczegółowej analizy, to dlatego, że
chcą przekonywać także niewrażliwych.
Błonia bez wątpienia mają wszystkie powyżej nazwane
walory krajobrazowe, ale posiadają jeszcze coś więcej.
Kiedy uda się nam wyplątać z tłoku, zaduchu i hałasu
miasta, odruchowo bierzemy głęboki oddech. Oto znów
zaczynamy być sobą, a nie zawodnikami w wyścigu
szczurów. Gdy możemy iść powoli, nieatakowani tysiącem informacji naraz, gdy możemy biec, lecz bez paniki
– równym, pełnym harmonii rytmem, wtedy zaczynamy
myśleć i to wreszcie są nasze własne myśli. Spróbujcie
iść na Błonia, gdy macie dylemat, gdy musicie przygotować publiczne wystąpienie, gdy trzeba coś przemyśleć.
Starożytni perypatetycy mieli wiele racji.
Szczególną zaletą Błon jest ich wielkość, a właściwie
pojemność. Gdzie miałaby się spotkać ponadmilionowa rzesza ludzi, gdyby nie było Błoń? Gdzie,
z niemałym zdziwieniem, my, Polacy, moglibyśmy
się przekonać, że potrafimy być jednomyślni? Gdzie
byśmy świętowali i manifestowali tę tak trudną
do osiągnięcia jedność? Przecież możliwość spotkania jest niezbywalnym prawem społeczeństw
demokratycznych, nie mówiąc już o tym, że niekiedy
jest to po prostu bardzo przyjemne.
A jeśli tak, to „ręce precz od Błoń”. Niech nikt nie
żałuje, że tyle potencjalnych działek budowlanych
marnuje się w śródmieściu, niech nikt nie próbuje
zatruwać powietrza spalinami parkujących przy su-
permarkecie samochodów i niech nikt nie zamienia
krajobrazu Błoń w pejzaż... amerykańskiego cmentarza. Tu należy się specjalne wyjaśnienie. Z wielką
przykrością i zażenowaniem myślę o ustawionych
na Błoniach dwóch kamieniach pamiątkowych. Doceniam szlachetne intencje, ale czy rzeczywiście
wszystko musi być tak dosłownie powiedziane, czy
nie wystarczy niezwykłość Błoń i pamięć zdarzeń?
A jeśli już koniecznie muszą być głazy, to dlaczego,
na Boga, nie piękniejsze? Wyobraźmy sobie, że kolejni aktywiści zechcą kontynuować to dzieło. Jednoznaczność i prostota Błoń nie zniesie przegadania.
Czy nie wystarczy to wielkie niebo ponad ziemią?
Następny odcinek cyklu „Moje miejsce” dotyczyć
będzie miejsca wybranego spośród nadesłanych
przez Państwa propozycji.
21
Warto, po stokroć warto po piętnastu latach
zafundować sobie remont koszmarnie zagraconego mieszkania. Warto utyrać się do ostatnich
potów przesuwając gdańskie szafy, zadłużyć
u krewnych, żeby było na fachowców. Nawet
stłuc szybę i wazon przy okazji. Dla jednej,
absolutnie ekskluzywnej przyjemności.
Na zmianę, z mężem i córką, stajemy w kącie
gdzie od zawsze stała zwalista szafa i obserwujemy kąt, gdzie od zawsze stało pianino. Światło,
cisza, optyczna pajęczynka... Doznanie przestrzeni, które nie powtórzy się przez następne
nie wiem ile lat. Inność, nieznane, gabinet cudów
w moim własnym pokoju.
Żółw, który od lat właził zawsze w północnowschodni kąt, teraz cierpi na kryzys wyboru. Staje
na środku pokoju, wyciąga chudą szyjkę – wokół
pusto i horyzont. Galapagos! Na gwoździach,
gdzie wisiały wcześniej półki, mój mąż powiesił
swoje marynarki. Tworzą galerię nieruchomych
obserwatorów, wyczekujących, co jeszcze im pokażemy. Urządziliśmy już koncert (ta akustyka!):
osiem osób do późnej nocy grało i śpiewało,
jak kto umiał. Teraz jest tu parking dla naszych
rowerów.
Czasu na cieszenie się nową przestrzenią mamy
mało – za pięć dni przyjdą cyklinować podłogę,
potem wrócą szafy, stół, książki i my sami. Żółw
zaszyje się w północno-wschodni kąt.
Anka Miodyńska z Nowej Huty