Kobieta i wino - MOK Legionowo

Transkrypt

Kobieta i wino - MOK Legionowo
Kobieta i wino
W miesiąc po ślubie żona obwieściła:
– Włodarczykowie zapraszają nas na drinka.
Pomyślałem: co mi po tym? Drinka mogę wypić u siebie, za własne pieniądze. Co innego,
gdybym wciąż był kawalerem. Zaproszenie na drinka dałoby może okazję do flirtu?
Zdopingowany ośmielającym działaniem alkoholu mógłbym ewentualnie namówić do grzechu
jakąś babkę. Ale teraz? Teraz mnie to już nie interesuje. Jestem żonaty.
Dodatkowy z ust żony argument mający zachęcić mnie do pójścia, ten mianowicie, że będzie
tam oryginalna, wykwintna wódka, którą Włodarczykowie dostali z zagranicy – także na mnie
nie podziałał. Co mnie obchodzą zachodnie trunki! Taki doping czy inny... A najistotniejsze jest
to, że dopingowanie się to już nie moja, że tak powiem, sprawa; to sprawa bezżennych.
Uległem jednak i poszliśmy.
Pan domu wyjął z barku graniastą butelkę z efektowną nalepką. Flacha była odpieczętowana,
a smak cieczy ohydny. Już te dwie okoliczności powinny wzbudzić we mnie podejrzenie.
Trzecia okoliczność to charakter Włodarczyka: żartowniś. Było to jednak niewystarczające dla
kogoś takiego jak ja, faceta nie grzeszącego bystrością. Nie połapałem się, w czym rzecz, i po co
ta cała heca. Przyjąłem wszystko za dobrą monetę i nie krzywiłem się przełykając. No bo jakżeż
się krzywić na trunek opatrzony t a k ą etykietą. Krzywą gębę pokazałem dopiero wtedy, gdy
mnie uświadomiono: efektowna flacha zawierała samogon. Nie potrafiłem zareagować
dobrodusznie. Skwitować żartu ot choćby takimi słowami: „Wolałbym, żeby było na odwrót,
szkocka whisky w butelce po czyściosze.” Zamiast tego zrobiłem urażoną minę, dając do
zrozumienia, że nie lubię być wpuszczany w maliny. Wtedy z kolei poczuł się urażony
gospodarz. Bądź co bądź postawił coś, co jeśli nawet nie jest wytworne, ma przecież swoją
wartość. Więc radził mi, żebym nie okazywał fochów, jeśli nie chcę być wyproszony.
Moja żona wzięła go do galopu.
– Trzymaj fason.
By nie stawiać sprawy na ostrzu noża, uśmiechem okrasiła swoją interwencję.
Podsumujmy: straciłem czas, wlałem w siebie truciznę i na dokładkę zainkasowałem prztyka
w nos. Bimber plus impertynencja – przełknąłem jedno i drugie. A przecież aż się prosiło, bym
uraczony owym „bo cię wyproszę”, odparł: „Już mnie wyprosiłeś” i z tymi słowami skierował
się do wyjścia.
Nie wpadłem na to.
Minęło dziesięć lat, w ciągu których zdążyłem się rozwieść i na powrót z byłą żoną
pojednać, nie wracając jednak na dawne pielesze. Mieszkaliśmy osobno, odwiedzając się
wzajemnie od czasu do czasu. Do mojego nowego mieszkania na ósmym piętrze nie zawsze
docierała woda, toteż zapas wody trzymałem w kilku butelkach po winie. Podczas kolejnych
odwiedzin eks-żona spojrzała na stojące w kącie, opatrzone jeszcze dawnymi etykietkami
butelki i przejawiła chwilowe zainteresowanie:
– W tych butelkach jest woda?
– Tak – odrzekłem krótko, nie przerywając swych kuchennych czynności.
I gdyśmy się tak oboje krzątali w kuchni, wspólnie przygotowując kolację, zacząłem
wspominać.
– A pamiętasz tamten wieczór u Włodarczyków, gdy nam nalano ordynarnej wódy z
efektownej butelki?
– Coś sobie przypominam, ale jak przez mgłę.
– Jak przez mgłę? W takim razie opowiem ci, jak to było. Przygadałem temu kawalarzowi
Włodarczykowi, że lepiej by zrobił zdobywając się na gest odwrotny i postawił szkocką whisky
w butelce po polskiej, najtańszej gołdzie. On się zaperzył i odpowiedział mi chamską pogróżką.
Żebym uważał, bo mnie wyprosi. Ja mu na to: „Już mnie wyprosiłeś.” I wyszedłbym, gdyby
mnie Włodarczykowa nie zatrzymała i nie zaczęła przepraszać. A tego chama zmusiła, żeby i on
mnie przeprosił.
– Zupełnie sobie tego nie przypominam.
– No tak, po dziesięciu latach... Mnie to jednak utkwiło w pamięci.
W parę dni po tej wizycie, gdym do butelek po winie nalewał świeżej wody, przypomniałem
sobie pytanie eks-żony: „W tych butelkach jest woda?” I swoją odpowiedź: „Tak.” Czemu tylko
„tak”? Czyż nie należało westchnąć dowcipnie: „Już tylko woda, niestety.”
Nie wpadłem na to.