Rozmowa Jacka Galewskiego z Ryszardem

Transkrypt

Rozmowa Jacka Galewskiego z Ryszardem
FUNDACJA
w partnerstwie z Archiwum Akt Nowych
Projekt EACEA
OSTATNIE OFIARY STALINIZMU W POLSCE
W OKRESIE STANU WOJENNEGO 1981-1983 I ICH OBROŃCY
Wywiad z Ryszardem STEFANIAKIEM
przeprowadzony przez Jacka Galewskiego
w Piasecznie k. Warszawy, dn. 18 lipca 2008 roku
Nazywam się Jacek Galewski, jestem ankieterem Fundacji KOS. Celem naszej
rozmowy będzie udokumentowanie pańskiej pamięci o okresie stanu wojennego.
Chciałbym też zapytać o inne wydarzenia z pańskiej przeszłości, które w Pana
ocenie mogły mieć znaczenie dla pańskiego życia w tamtym czasie.
Jacek Galewski: Kim byli pańscy rodzice?
Ryszard Stefaniak: Mój tata pochodzi ze wsi. W latach bodajże dwudziestych
wyemigrował do Warszawy z okolic Dęblina. W jakiś sposób okupację… No, znaczy
zaadoptował się, zaaklimatyzował. Założył rodzinę, miał dwoje dzieci. Urodził się w
1904 roku. Był bardzo przyzwoitym człowiekiem, szanowali go wszyscy. Po powrocie,
tutaj, ponownie w rejon Warszawy z Wrocławia, kiedy już był rencistą, mocno
schorowanym, koledzy pomagali. Właśnie w wyniku tego powstał ten dom.
Czy pański ojciec przeniósł się tu, do Piaseczna?
Tak, ale w roku pięćdziesiątym szóstym. Kiedy już zaistniała sytuacja… Widocznie
obawiał się, podejrzewam, tutaj, w związku z działalnością prowadzoną w czasie
okupacji i po wojnie tą sytuacją. Aczkolwiek nie ukrywał się za bardzo, dlatego że był
mistrzem Polski przed wojną w kolarstwie, pierwszy raz. Natomiast chyba po wojnie,
później został po raz drugi mistrzem Polski. Ze względu na wiek stał się organizatorem
imprez sportowych kolarskich, rajdów. No, tu jest taki chociażby puchar przechodni.
[wskazuje] Z tego, co wiem, to znało go wtedy, z uwagi na małe nasycenie Polakami
wówczas tych Ziem Odzyskanych, Zachodnich, co najmniej połowa Dolnego Śląska.
Trzymał mnie z daleka od spraw związanych z polityką, byłem wówczas małym
dzieckiem. Zmarł w sześćdziesiątym piątym roku. No, wyczuwało się ten sentyment…
Jego sentyment do mnie, czy nawet miłość, mógłbym to określić. I brakowało mi go
zresztą bardzo… No i teraz by się przydało. Natomiast, no, muszę powiedzieć, że
stracił dwoje dzieci… Tych dwoje dzieci z okresu przedwojennego: syn w oddziale
właśnie AK, w pierwszych dniach powstania na Woli, tam, gdzie ta dzicz niemiecka, no,
ukraińska jakaś tam pełna-mieszana, rosyjska, ale w mundurach SS. Dillewanger i
Kamiński. Tam zginęło, no, jak wiadomo, około trzydziestu tysięcy ludzi. Ale zginęło
właśnie, to zginął syn w czasie powstania, dlatego też ojciec całe powstanie i okres
wysiedlenia pozostał w Warszawie, czekał na ślad jakiś.
Kim był z zawodu pański ojciec?
Z zawodu… Po wojnie był kolejarzem. Ale to skromnie opowiadał. Jak wspomniałem,
starał się mnie trzymać z daleka od polityki…
A jaki zawód wykonywał przed wojną?
1
A to do Warszawy się przeniósł właśnie z okolic Garwolina, nie Dęblina, na początku lat
dwudziestych, to było. No, tam był… Wiem, że w jakimś okresie czasu był dozorcą, tłukł
kamienie owinięty jakimiś tam płachtami, na samym początku jakieś takie podstawowe,
ciężkie, trudne prace. Ale, no, dorobił się czegoś tam. Po pierwsze i najważniejsze
chyba, dobrej opinii. No, był w tym Towarzystwie Cyklistów, później został tym mistrzem
Polski. Opowiadał taki przebieg rewizji przez Gestapo przeprowadzanej w mieszkaniu.
Ojca uratowało wówczas od aresztowania, od zabrania właśnie te medale, dyplomy,
które przeprowadzający tą rewizję gestapowiec zobaczył. Wisiał gdzieś tam w tym
mieszkaniu. No, tak, że to jakoś tam tak to wyglądało.
Pański ojciec ożenił się przed wojną… Ta dwójka dzieci to pańscy przyrodni
bracia?
To byliby przyrodni… Dlatego, że później rozwiódł się i założył ponownie rodzinę na
Ziemiach Odzyskanych, z moją mamą, która już nie żyje. Ale to się stało po śmierci…
Po wojnie, po okupacji, po śmierci dwojga dzieci.
Pan ma rodzeństwo?
Przyrodnie. Miałem. Znaczy brat przyrodni nie żyje, drugi brat żyje.
Pański ojciec, jak zrozumiałem, po powstaniu pozostał w Warszawie?
Tak jak mówię czekał, dopytywał się, szukał. Miał wiadomość, że wyszło… Dowódca
pododdziału… Oddziału wysłał ich pięciu w patrol właśnie na Ochocie… Na Woli. Ale
zwłoki tylko trzech znaleziono, dwóch nie. I stąd ta nadzieja, iluzja, no, niespełniona
niestety, że ten Henryk, bo miał na imię Henryk, że gdzieś jeszcze żyje, zawieruszył się,
no, kwestia czasu, może wywieziony. No, ale to nic. I później kolejna tragedia, kolejny
cios: córka ze swoją mamą, czyli z pierwszą żoną mojego ojca wracała ze wsi za
Radomiem do Warszawy…
Kiedy to było?
A szesnasty bodajże stycznia. Kiedy to czerwone żołdactwo już nam przyniosło
wyzwolenie. No, trochę mi trudno mówić, bo to tak… Wolałbym w zasadzie pominąć ten
temat. Spłonęła żywcem, to wszystko. Prosił mnie tatuś, żeby dbać o jej grób, robię to.
Tak, że tak to wygląda. No, wyraźnie się rozklejam…
Interesuje mnie jak pański ojciec trafił na Ziemie Odzyskane. Czy został
ewakuowany?
Nie, nie. Dobrowolnie ściągnął…To było nawet nie po powstaniu, bezpośrednio, tak jak
mówiłem, był… Że tak powiem… No, starał się przetrwać. To było dobrowolne, w
styczniu, w czterdziestym bodajże piątym, być może szóstym roku. Jeszcze miał sporą
rodzinę, jeszcze, byliśmy otoczeni rodziną. No, to były osoby młodsze od taty. No, bo
on był takim raczej, no, zawsze takim tym… I tam właśnie się osiedlił. W pięćdziesiątym
szóstym roku, kiedy przeszedł na rentę kupił tutaj… Koledzy pomagali znaleźć… Tylko
kwestia wyboru, w którym rejonie wokół Warszawy, ponieważ zjeździł te rejony na
rowerze.
A do szkoły Pan poszedł jeszcze we Wrocławiu, tak?
Do podstawowej tak, we Wrocławiu. Ale w trzeciej klasie już tutaj, do Zalesia Dolnego.
Na początku roku, w pięćdziesiątym szóstym. Kiedy nastąpił dla kolejnych pokoleń,
może nie dla wszystkich, ale dla mnie tak, okres rozkwitu, radosny i tak dalej, no,
fałszowania… Byłem znamienitym czytelnikiem takich książeczek chociażby z serii
„Tygrysa”, pamiętam w tej…
2
Czy pański ojciec należał do jakichś organizacji?
Proszę pana, czy ojciec mój… Tak, jak mówiłem trzymał mnie od wszystkich spraw z
daleka. Wiem, że miał jakiś… Gdzieś tam leżał krzyżyk „Liga Przyjaciół Żołnierzy”…
Medalik, nie krzyżyk, przepraszam. Medalik, ale taki, jakiś tam polewany emalią. Do
tych klubów sportowych… Do tego klubu sportowego „Kolejarz”, chyba, sekcja ta…
Kolarska. [fragment nagrania pominięty w zapisie] Pamiętam, był medalion taki z panem
prezydentem chyba Mościckim. To jest to.
To w okresie przedwojennym, a po wojnie?
A po wojnie, no, to mało prawdopodobne, żeby gdzieś do czegoś należał, nawet ze
względów jakichś pragmatycznych. W żadnym wypadku. Czy jakiś tam walenrodyzm…
To raczej nie wchodziło w grę. Czasami, rzadko, bardzo rzadko, coś się może nie tyle
wyrwało, ale zdecydował się na mówienie, powiedzmy, o Rosjanach, jak go na przykład
oszukiwali, kiedy był tam dyżurnym ruchu gdzieś, na jakiejś stacji. Chodziło tylko o
uświadomienie.
Skończył Pan szkołę w Zalesiu i co było dalej?
Ja się źle uczyłem, nie byłem przykładnym uczniem. Poszedłem do szkoły jakiejś
zawodowej, budowlanej. Usiłowałem w technikum skończyć budowlanym. I bardzo
wcześnie podjąłem pracę. Tak jak mówię, ciągle brakowało pieniędzy, starałem się
jakoś… No brakowało na wszystko. Pierwsza moja praca, to była w wakacje, w
melioracji, kopanie rowów. I to akurat niedaleko tej miejscowości. Dawidy, pamiętam. A
później gdzieś w tej szkole zawodowej… Przerwałem tam naukę, a poszedłem do
technikum wieczorowego, też na ulicy Górnośląskiej. A pracowałem… A, już wiem.
Proszę pana, pracowałem w bardzo niewygodnym miejscu, tam nauczyłem się dużo pić
wódki. Ten gość już nie żyje, bo próbowałem zdobyć zaświadczenie, jego syn również.
On prowadził zakład jakiś budowlany. Zakład blacharstwa budowlanego, jednocześnie
klimatyzacja, wentylacja i tak dalej. Jakimś dziwnym należał do spółdzielni
rzemieślniczej, w której kierownikiem technicznym był mój brat przyrodni, Adam. I to
było bardzo złe, jak tak z perspektywy czasu oceniam posunięcie, bo to aż w
Pruszkowie, należało do tego Pruszkowa dojeżdżać.
W którym to było roku?
No, proszę pana, pewnie… To było po śmierci mojego taty, czyli jakiś sześćdziesiąty
szósty pewnie rok. Ale finał był w miarę dobry, dlatego, że, tak jak mówię, było dużo
imprez, takich typowych, związanych z zakończeniem, z przekazaniem, z finałem robót.
Ponieważ ja nie piłem, więc byłem osobą, no, w miarę wiarygodną dla tego pana, dla
mego pracodawcy. I uczestniczyłem w tych imprezach w restauracjach, w różnych tam
knajpach w Warszawie, ale jako przyzwoitka. I pilnowanie teczki. Efekt był dobry,
dlatego, że wśród tych instytucji, z którymi on miał zawarte umowy, to była jedna z
jednostek wojskowych… Właściwie to nie ma co tutaj ukrywać, to nie jest tajemnicą, tu
w Pyrach. Bardzo miłe, sympatyczne warunki pracy. Ale jeszcze była z takich
ciekawych instytucji milicja. Milicja na Grzybowskiej, w Pałacu Mostowskich. No i tam
miałem trochę też taki epizod… Dwukrotnie minie rewidowali, bo coś robiliśmy na
dachu, między innymi. I taki miałem odruch, no, jak to człowiek, chyba typowy dla
każdego tam z… To jest szereg tych dziedzińców, podzielonych… Później trafiłem do
Białołęki, tak, że miałem trochę świadomość, jak to jest skonstruowane. Mieli zawieźć
do Białołęki, myślałem, że nas zabiją, gdzieś tam do Wisły, bo ten konwój tak dziwną
trasą jechał, ale przeżyłem, to nic. Ale to byli przyzwoici zomowcy. Bardzo sympatyczni.
3
I co się okazało? Rzucałem papierosy tym wyprowadzanym na spacer. Tak dziwnie
wyglądało, chodzili w kółko dorośli ludzie…
Rzucał je Pan w Pałacu Mostowskich?
Tak, na ten dziedziniec. Tam przecież, no, był człowiek, który ich pilnował i później
tam… No, wiadomo, to jest takie jednak to wrażenie nie bardzo. Ale suma summarum,
zakotwiczyłem się na kilka miesięcy w jednostce wojskowej, tej tu w Pyrach. No,
wiadomo, fachowcem to ja nie byłem, więc umowa nie została przedłużona poza ten
czas określony tam, a to był tylko miesięczny. Ale takich sympatycznych ludzi trochę
poznałem i tak. A potem już też jako blacharz w WRZKB, to jest Wojewódzki Rejonowy
Zarząd Kwaterunkowo-Budowlany. I tam, dziwna rzecz… Po wojsku, po jakichś
zaświadczeniach poszedłem i pomimo wszystko, że nie byłem takim fachowcem. Jakąś
tam sympatię, czy coś… Mój bezpośredni przełożony, czy kierownik zaproponował mi
pracę. No, ale ja mu podziękowałem. To jednak wiązało się z wyjazdami też w różnych
miejscach, różne jednostki, bo to był zarząd, tak jakby administracja mieszkaniowa,
więc to mi nie odpowiadało. Myślałem, że po wyjściu, no, nie miałem tej pracy, chciałem
gwałtownie założyć, szybko rodzinę, stabilizacja…
Po wyjściu, czyli po służbie wojskowej?
Z wojska.
Który to był rok? Sześćdziesiąty ósmy?
Nie, to już był grudzień, proszę pana, grudzień… Nie, styczeń siedemdziesiątego roku.
Tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego. Myślałem, że przyjmą mnie do pracy, złożyłem
wniosek w milicji. Dlatego, że w okresie pobytu w wojsku, no, straciłem do tego
sentyment. Już w ogóle. I nie chciałem… Uważałem…
Do „tego”, czyli do czego?
Do wojska. Zmieniłem opinię o wojsku radykalnie.
A szedł Pan z zapałem?
Z zapałem. Z pełnym zapałem. No, może nie z zapałem, ale z pełnym. Znaczy, inaczej
bym to ujął: jeżeli spaść z konia, to z wysokiego. I tak już muszę pójść, i tak. Jak mi
zaproponowali ewentualnie do desantu, no, to do tego… Wie pan, nauka języka
angielskiego i takie różne duperszmity, opowiadanie plus ten… No, poszedłem. Poza
tym rzeczywiście to było sympatyczne, na tych obozach szkoleniowych byli bardzo mili,
sympatyczni instruktorzy.
Jest styczeń siedemdziesiątego, wychodzi Pan z wojska i co robi pan dalej?
No i co? I w wojsku złożyłem jakieś takie podanie do pracy w milicji. Jakoś się tam…
Dużo zresztą kolegów składało. Ale mnie nie przyjęto. To znaczy, wie pan, żeby nie
było tego okresu pozostawania bez środków materialnych, płatniczych, no, to ja
złożyłem, już nie pamiętam dokładnie, ale w czasie trwania służby wojskowej. Takie
obyczaje, taka praktyka. Myślałem, że to będzie szybko, to jednak się przedłużyło. Były
tam jakieś rozmowy, tutaj w Piasecznie jedna, czy dwie, jakieś takie, powiedzmy
kwalifikacyjne. Był długi okres zbierania jakichś przez nich dokumentów, opinii. No, to
były jakieś dokumenty, cholera wie, tam procedura jakaś. I potem nagle się
dowiedziałem, że ja nie zostanę przyjęty. Krótko i zwięźle. Że nie zostanę przyjęty do
pracy w milicji. No i szybciutko poszedłem do biura pośrednictwa pracy. I w papierni, w
Jeziornie, w Mirkowie… To też nie było zbyt wygodne, w zasadzie to uciążliwe,
środowisko też mi nie bardzo pasowało. Ale rzecz ciekawa, miałem bardzo poważne
4
trudności ze zwolnieniem się z pracy. Nie chcieli mnie zwolnić. Jedyny przypadek, kiedy
nie chcieli mnie zwolnić. Bo później to mnie wyrzucali. I wie pan, pomijając już takie tam
wabienie, że jakaś turbina będzie, bo byłem operatorem turbiny energetycznej. Tam
zdobyłem te kwalifikacje. Sympatycznie nam się pracowało, ale jakoś nie ten… Poza
tym, tam się odnalazłem, bo organizowałem wycieczki po kraju w ramach… Nawet nie
wiedziałem, że to w ramach tej rady zakładowej, kaowiec jakiś tam, wie pan. A
ponieważ poznałem przyrodę i teren, to mnie bawiło.
A jak Pan trafił do Piaseczna, do Polkoloru?
A do Polkoloru… To najpierw trafiłem z zakładów papierniczych do Zelosu, poprzez
kolegę ze szkoły podstawowej, z jednej klasy. Tam był rzeczywiście, na wejściu już…
Bo tam pamiętam, chyba około pięćset złotych więcej, no i nieporównywalnie łatwiejszy
dojazd. Ale z kolei pracowałem w obsłudze urządzeń energetycznych i tam straciłem
sporo słuchu. Organizm mój tego nie tolerował, chyba po pięciu latach się zwolniłem, bo
jednocześnie prowadziłem uprawę porzeczki tutaj. Kupiłem tą ziemię i zwolniłem się.
No, nie udało mi się jednak wiązać tego końca z końcem. Kredyty były troszeczkę do
spłacenia, znaczy prywatny kredyt, w rodzinie. Tak, że się zatrudniłem, ale już w
Polkolorze. To był rok chyba siedemdziesiąty dziewiąty.
Pomówmy o „Solidarności” w ówczesnym Polkolorze. Pamięta Pan moment,
kiedy wstąpił pan do „Solidarności”?
No, wie pan, pamiętam, tylko może nie szczegóły… Tylko może okresy będę mówił. To
był komitet założycielski jeszcze, była organizowana komisja. I tenże kolega, który na to
zebranie… Zaproponował… Na pewno nie był to sam początek, te pierwsze, jedno, czy
dwa zebrania, ale kiedy było, w większym zakresie, osiągnęło większą część, ogarnęło
zakładu. Ja wtedy poszedłem i to jeszcze była komisja tymczasowa. Jakoś ja wszedłem
w skład tej komisji tymczasowej. Nie, nie wszedłem w skład. Byłem delegatem wydziału.
To był wydział głównego energetyka. Natomiast potem było jakieś zebranie i zgłoszono
moją kandydaturę, i ja tam, jak to obecnie się mówi CV, było wywieszone w tych
gablotach, ta moja droga życiowa. Wszedłem w skład komisji zakładowej, a tam
wybrano mnie do prezydium, to się nazywało. To było jakoś stosunkowo szybko, przed
rejestracją wiem, że ten… Czy mam na ten temat mówić? Pana by interesowało, pan
uważa?
Owszem. Proszę, niech Pan opowie.
Więc moje odczucia były, no, nieco inne od tych… Mocno inne od tych… Ocena, od tej,
która obiegowo funkcjonowała i w środkach musowego przekazu, i obecnie również w
tych samych środkach, tak bym je nazwał. Odnośnie tych dziesięciu milionów, to jest
jedna wielka bzdura. Ja bardzo źle oceniam nasze społeczeństwo. Chodzi o ogół
społeczeństwa, bardzo nisko. I między innymi ten okres pracy w komisji zakładowej na
to wpłynął. Na tą ocenę, smutną. Owszem, jest bardzo dużo ludzi wybitnych,
szczególnych, za których można dać sobie przysłowiową rękę uciąć. Godnych
najwyższego szacunku. Jakieś tam emocje się wzbudzają również i powiedzmy w tym
ogólnym takim temacie, ale generalnie to ja nie tak sobie to wyobrażałem. No, ale
rozumiem, jako człowiek-katolik, że tak musi być. Otóż, no, wszedłem w skład komisji
zakładowej. Później tam w jakiś sposób, nie pamiętam, zostałem wybrany do składu
prezydium. Byłem sekretarzem. Byłem zwykłym proletem, może… Na pewno mniej
otrzaskanym, znacznie bardziej niż można teraz powiedzieć, porównując z kolegami,
no, może ta świadomość polityczna i tam inne tego typu dyrdymały nieco większe.
Natomiast było mi bardzo ciężko poruszać się w tym. To może też jest przyczyną, miało
wpływ na ocenę tej rzeczywistości związkowej. To było bardzo dużo pracy, musiałem
5
się wszystkiego uczyć, w zasadzie podstawowych spraw biurowych od początku, więc z
natury rzeczy, no, jakoś tak się stało, że zajmowałem się… To był jeden z wielu
obowiązków, organizacją różnych zebrań, które… Byliśmy największym zakładem w
okolicy. Tworzyły się struktury „Solidarności”, ogniwa u rolników indywidualnych. Ja tam
z racji tej uprawy porzeczek miałem jakieś kontakty, gdzieś tam byłem przez jakichś
ludzi znany. No, jakoś tam garnęli się do mnie. Poza tym z racji pełnionej funkcji,
prawda, żeby do zakładu, żeby użyczać sali i tak dalej. Tak, że miałem wgląd w… Wie
pan, nagłośnienie i tak dalej…
Ale Pan przez cały czas pracował jednocześnie…?
Nie, nie. Już będąc tym sekretarzem byłem na etacie komisji zakładowej. I to była
ciężka praca po prostu. Ciężka praca. I to trwało… Zostałem odwołany gdzieś z tej
funkcji sekretarza… A! To ja już przeskoczyłem… Nie, nie przeskoczyłem, bo stan
wojenny był później. I odwołali mnie z tego. On był, wie pan, może nie takim
wybawieniem, powiedziałbym w ten sposób, może to za mocne jest określenie, ale ja
po cichu modliłem się, żeby to piekło, ta praca w tym się skończyła.
Praca w komisji zakładowej?
Tak. Dokładnie.
Dlaczego?
Proszę pana, dbała o to, skutecznie, jak ja to oceniam władza ludowa. My jej
organizacyjnie… I teraz, i teraz nasi przywódcy… No, nie ukrywam, że jestem
sympatykiem PiS-u. Może niesłusznie, może się zawiodę na tym. Na razie nie, na razie
w głębokiej pogardzie mam akurat te inne ugrupowania. Wszystkie pozostałe.
Dobrze. Ale spróbujmy odłożyć, to, co jest teraz i mówić o „wtedy”.
Więc, proszę pana, świetnie to było przemyślane, zorganizowane. To potwierdza tezę.
Chodzi o taką ustawę z dnia… Ja powiem, że niestety, nie pamiętam… Ona legła u
podstaw wprowadzenia systemu… Jak to się nazywa… Reglamentacji. Podstawowych
środków do życia. Czyli kartek… I one były podzielone, o ile sobie przypominam na
kategorie jakieś tam, nie nazwę ich, bo nie pamiętam. Ale z kategorią się wiązała
przynależność… Przepraszam, nie przynależność, przydział… Przydział kartek. Cztery
osiemdziesiąt bodajże kilograma mięsa z kością, to był chyba… To było maksimum.
Poprzez jakieś tam stopniowo mniejsze. Dla ciężej, lżej pracujących i tak dalej. Później
jakieś ugrupowanie się wcisnęło, nie wiem, czy ubeckie, które literaturę taką wciskało,
pamiętam, w stanie wojennym i tam wartościowanie pracy: inteligenta, robola, tam coś
jeszcze, to, wie pan i tak dalej. Więc to legło u podstaw wprowadzenia tego systemu
kartkowego, to było logistycznie pięknie rozpracowane i rozpieprzyło… Przepraszam,
że używam takich określeń… Dokładnie pracę komórek „Solidarności”, komisji
zakładowych, zależy od zakładu i tak dalej, ponieważ te komisje musiały uczestniczyć
poprzez swoich przedstawicieli… A ja niestety zostałem właśnie takim uczestnikiem.
Pracował Pan przy rozdziale kartek?
Nie. W opracowaniu systemu… Do rozdziału kartek. Dokładnie. I to tak, wie pan, to
zrobiło z nas hieny. Z tych rzekomych dziesięciu milionów, których… Spośród których
bardzo, ale to bardzo ciężko było wyłonić ludzi… Zachęcić kogoś do pracy… Bo każda
działalność jednak w pewnym momencie schodzi do tego, że po jakichś tam,
powiedzmy, pyskówkach i tak dalej, krzykach, rozmowach i dyskusjach, umownie to
nazwijmy, na zebraniach w uczestnikach często prowokowanych, inscenizowanych
przez władzę ludową, przedstawicieli władzy ludowej, funkcjonariuszy. Ale musi na
6
konkretnej pracy to się skończyć, gdzieś, prawda. Ktoś musi tą robotę wykonać. No i ja
już pomijam jakieś tam, powiedzmy, organizacje, zebrania, stołki, tam, krzesełka i tak
dalej. Nie, no, wie pan, czy masówki jakieś, nie-masówki, jakieś tam pochody, czy,
powiedzmy, jakaś szwancparada typu straż… Straż… Jak ona się nazywa…? Straż
pożarna, tam, powiedzmy, przy placu Unii Lubelskiej, czy ten marsz ciężarówek, który
ktoś tam wymyślił przez Warszawę. No, to było ciężko kogoś zmobilizować, jakąś tam w
miarę przyzwoitą grupę. Tak samo zresztą w okresie wojennym, stanu wojennego. Ale
już mówię o sprawach takich, jak, no, jak właśnie te komisje behapowskie. Bo to była
akurat w naszym zakładzie komisja behapowska, była obciążona tym zadaniem: raz, że
opracowaniem wykazu stanowisk, które są zaliczane do poszczególnych grup, tych…
Tych grup… Nawet nie pamiętam, jak te grupy się nazywały. To było sprytnie
zorganizowane. I dopiero, o czym nie wiedzieliśmy, ale oni wiedzieli, kilka osób w
zakładzie było w temat wprowadzonych, to legło u podstaw właśnie… Aha, są grupy
zawodowe, stanowiskowe i w tym momencie są przydzielane kartki na mięso. Ale to
stało się miesiąc później, czy coś, może. Natomiast był „Monitor Polski”, nie wiem, jak
się to wówczas… Czy „Dziennik Ustaw” rozsyłany, po zakładach pracy, po urzędach
gminnych, firmach, instytucjach. I „Dziennik” numer jakiś tam, właśnie z ustawą, tą o
kategorii zaszeregowania. O, tak to się nazywało: kategoria zaszeregowania. I one
zostały gdzieś tam z obowiązku wrzucone na dolną półkę, gdzieś w tych gablotach w
wydziałach kadr, czy w innych komórkach, zależy od zakładu, organizacyjnych. I we
właściwym okresie, gdzieś tak w okolicy chyba miesiąca, nie pamiętam, czerwiec, czy
coś, wyciągnięte, nakaz stworzenia tego. Z tej kategorii, tych grup zaszeregowania
stworzono ten. Podzielono załogę w ten sposób, że koledzy pracujący w jednym
warsztacie w zakładzie… Okazało się, że on jest elektrykiem z, powiedzmy, takimi
uprawnieniami, inny do piętnaście kilo był i tak dalej. I nie było chętnych, proszę pana,
do pracy w tej komisji. Ja świadomie, no, chcąc bronić naszego stanowiska, ludzi,
niwelować to zamieszanie, rozumiałem to. Nie wiedziałem jeszcze… W pewnym
momencie zrozumiałem to: robiłem z siebie idiotę, broniąc czasami przegranych
pozycji. I o dziwo kierownik tej komisji, behapowiec, poszedł mi na rękę. Natomiast
bardzo ciężko… Największym oportunistą, wrogiem był kierownik działu kadr ówczesny.
Akurat do nich miałem pecha zawsze.
Odwołano Pana… Powiedział Pan, że Pana odwołano z komisji?
Tak. Nie pamiętam miesiąca, ale to był rok tuż… Rok stanu wojennego dokładnie, czyli
osiemdziesiąty pierwszy, tak? Ale to był miesiąc gdzieś taki, nie wiem, chyba wrzesień,
październik. Nie wiem dokładnie, nie wiem, z jakich przyczyn, nie pamiętam, ale…
Znaczy nie z komisji zakładowej, a z prezydium. Natomiast w komisji nadal członkiem
byłem. Ja nie pamiętam przyczyn, nie wiem tego. Ale taki fakt… To tak było. Natomiast
spotkał mnie zaszczytny obowiązek w ramach chyba przygotowań do jakiegoś strajku
generalnego… Robiliśmy podział zadań i ja miałem odpowiadać za straż robotniczą.
Nie wiem, skąd to się wzięło, ale być może z tych… Z tej dywizji, czy coś jakoś tak. I
tam była odpowiednia uchwała, której nie mam, ze zrozumiałych względów, ale to
pamiętam była taka uchwała. Jeszcze pamiętam taki epizod, o którym chciałem
wspomnieć, ale trochę uciekł… Aha, był tworzony garnitur… Drugi garnitur. Takie
pojęcie. Członków komisji zakładowej. Od wszelkiego słuczaju. Wówczas tak się
mówiło, na wszelki wypadek. I był jakiś tam system opracowany, którego też nie
pamiętam, natomiast pamiętam kogo obdarzyłem tym zaszczytnym obowiązkiem,
zaufaniem, powiedzmy. To był mój… Jeden z moich przełożonych, ale jeden, bardzo
przyzwoity, który uczył mnie orać. Tą ziemię, którą kupiłem. A poza tym ja go
szanowałem, nie pamiętam już dokładnie za co, ale za postawę, za całokształt,
7
powiedzmy, umownie. I on to przyjął, wiem, że się sprawdzał, jak trzeba, razem
trafiliśmy do Białołęki, znaczy on kilka tygodni później.
Kiedy Pan pracował w komisji zakładowej, to obawiał się Pan wtedy czegoś?
Nie, proszę pana. Niczego i nikogo się nie obawiałem. Byłem wrogo ustosunkowany…
Ustawiony do systemu…
I już miał Pan wtedy tego świadomość…
Dokładnie. Pełną, stuprocentową. Wie pan, no, ja miałem różne trudności, przecież
były, wie pan, nawet… Oczywiście to było przed tym… Celowym utrudnianiem życia
społeczeństwa… Czy reglamentacja benzyny, brak papierosów i tak dalej. To już było
negatywne nastawienie…
To Pan osobiście. A jako członek komisji zakładowej?
Jako członek, czy kogoś się obawiałem? Nie, proszę pana, nawet mnie to nie przyszło
do głowy. Powiem szczerze: nie miałbym czasu nawet na tego rodzaju… Nie wiązałem
końca z końcem. Irytowało mnie te dziesięć milionów brak. Podam może przykład, który
najlepiej zobrazuje, krótko. Był strajk w zakładach „22 Lipca”. To są zakłady cukiernicze,
były. Już chyba nic nie istnieje. Przy Szpitalnej, tam był taki sklep. Ten zakład strajkował
i oczekiwał jakiegoś wsparcia, czy coś takiego, od zakładów komisji Regionu. To był
strajk, który polegał na tym, że nie trafiało do puli, do dystrybucji, do sklepów, tylko do
zakładów „Solidarności”. Ale trzeba było zorganizować autokar, czy jakiś inny
samochód, to był duży nasz zakład, parę tysięcy ludzi, przywieźć te cukierki w workach
jakichś tam, zważone, zapłacić za nie z funduszy, prawda, komisji zakładowej,
przywieźć. Tutaj dziewczyny, kobiety jakoś się zaangażowały, plus jakiś tam chyba pan
Piotrowski, czy Piotrowicz… Piotrowski. I zostało to sprowadzone do zakładu… Taki
typowy, kurde, klasyczny, przepraszam, przykład. Ale to ilustruje stosunek
społeczeństwa w tamtym okresie. I zostały dowiezione do zakładu. Należało je, co jest
oczywiste, rozdzielić na porcje, tam jakieś kilogramowe, nie pamiętam. Stworzyliśmy
wykaz członków z dziećmi… Ilość dzieci, bo sprawami socjalnymi się zajmowałem, więc
także po części ten obowiązek spadał zawsze na mnie. Świadczenia i tak dalej,
pierwsza weryfikacja. Stąd dostrzegłem, że w tym okresie krwi na rękach swoich władza
ludowa to ma znacznie więcej, [niż tylko tej] o której się mówi. To się dało zauważyć,
może to się wyda śmieszne, ale to jest oparte na moim spostrzeżeniu, doświadczeniu.
Więcej osób umierało, nastąpił wzrost… Znaczy, tutaj nie mogę się wypowiadać wzrost,
bo to ilość członków i tak dalej, uprawnionych do tego. Ale więcej w pewnym okresie,
jak ja kierowałem, do różnych działów komisji tej socjalnej, bo była taka, [było]
wniosków z tytułu zgonu niż urodzin. Nie pamiętam już okresu, miesięcy, ale to była ta
wielka taka hucpa, jakaś tam pani z Radomia się wypowiadała, kobiety mdlały,
rzekomo, te środki musowego przekazu… Zgonów było więcej niż urodzin. To miało
wpływ, ta sytuacja. Więc oni przywieźli, ciężko się napracowali ci ludzie. Ja w tym
oczywiście nie brałem udziału. Nie brałem udziału, bo nie mogłem po prostu.
Zajmowałem się tą jakąś tam organizacyjną stroną tych wszystkich spraw, ale tutaj żal
mi było tych ludzi. Wie pan, zrobili to, podzielili, po godzinach pracy, też częściowo i w
pracy, no, ale to jakimś kosztem zawsze się odbywało, ktoś musiał za nich tam robić. I
spotykali się z uwagami, to bardzo, bardzo głośnymi i… Być może to było również
inscenizowane, zaprogramowane, nie wiem. A to „oszukujecie”, a to tych cukierków,
powiedzmy, orzeszków jest więcej w tej torebce, a „ona dostała mniej”. No, obraz,
kurczę, nędzy i rozpaczy. I tak to mniej więcej obrazuje tamten okres. Wspomniałem, że
się modliłem. No, bo to jest moje szczere takie uczucie. Musimy mówić, no, przecież nie
ukrywać. Wie pan, chciałem powiedzieć, że brzydziłem się tego społeczeństwa, tych
8
ludzi i chciałem, żeby to się jak najszybciej skończyło. Raz, że ja sobie tego nie… Nie
umiałem… No, umiałem sobie radzić, jakoś pozapętlałem dosyć często… Wtedy się
właśnie zaczął okres przeze mnie spożywania śniadanka o godzinie czwartej po
południu. Papierosek, kawa. To się później przerzuciło, przeniosło na okres późniejszy,
prawda, kiedy już zająłem się tym ochroniarstwem i tak dalej. Konwoje, uprawnienia
właśnie, tak to wyglądało.
Pomówmy już o samym stanie wojennym.
Stan wojenny. Zastał mnie, proszę pana, w wieczór poprzedzający to teść był…
Siedzieliśmy tu, w domu i rodzice przyjechali, była planowana… Teściowie. Była
planowana bardzo poważna akcja. Mianowicie gdzieś tam na wsi, u znajomych, miała
być zabijana świnia. A my już mieliśmy małe dzieci. To było oczywiście karane. My się
jakoś tak umówiliśmy… Ja pracowałem w systemie zmianowym i mówiliśmy… Już
wówczas, no, bo nie byłem członkiem zarządu, prezydium. Jakoś tam omawialiśmy
sprawy organizacyjne, przewóz zwłok tego świniaka. Miała być ta pętla jakaś
autobusowa, ja wyjdę z zakładu, wezwę do siebie, dostarczą i ten… I niczego nie
dostrzegłem, przyjechałem sobie do zakładu. W normalnym tam trybie, jakimś
autobusem. Tam mieliśmy telewizor, bo byłem takim… W obsłudze… No, to było
przymusowe bezrobocie, mówiąc szczerze. Jeżeli ktoś cicho, spokojnie pracował, to
sobie mógł tam funkcjonować. Wie pan, prostytuował się z tą władza ludową, dostał
jakieś tam mieszkanko, czy coś, zawsze wyższą premię i było cacy. Natomiast, no, byli
ludzie, którzy żyli inaczej. Komplikowali sobie życie różnymi tam takimi strukturami i tak
dalej. Nagle się okazało, że ten telewizor padł, coś cisza. No, więc w tym zakładzie
okazało się: stan wojenny. Nie, nie. Nie ma telewizji. Później przychodzi do mnie
kolega, bardzo miły, piękny człowiek. Tego to ja mu nie zapomnę, niezależnie od tego,
czy on, wie pan… Abstrahuję od jakichś tam… Stanu faktycznego, ale zakładam, że,
powiedzmy, stał się jakimś tam konfidentem, coś takiego. To był jego… W co wątpię,
bardzo wątpię. Ale mówię, że gdyby nie wiem, co się stało, to ja mu i tak wybaczyłbym,
tego rodzaju ludziom, którzy tak się zachowywali. To był Czesław Apiecionek. W
pantoflach… To był śnieg, mróz, on schorowany, po chorobie żółtaczki i wówczas
student polonistyki, nie pamiętam, którego roku tworzył… Stworzył, no, oczywiście nie
sam, ale on był inicjatorem, tym motorem gazetki pod tytułem „Nasze Sprawy”. To był
ten kierunek działania, który później się przejawiał, ta filozofia… Walka z systemem…
Tu już można chyba użyć określenia „walka”, chociaż też tak umownie… Z systemem,
przy użyciu środków… Nie broni, nie granatów, nie pistoletów, tu właśnie
doświadczenia z rozmów z Czechami, w Czechach, w sześćdziesiątym ósmym roku. To
tak, że ktoś mi proponował walkę, organizowanie broni w stanie wojennym, czy tuż po
zakończeniu, to usiłowałem wybić to z głowy i motywowałem w jakiś sposób. On wtedy
przez tych ludzi… Wiem, że pojmowany jako zdrajca, jakiś tam odszczepieniec,
człowiek, z którym nie warto rozmawiać. I on, proszę pana, przyszedł do mnie, tu do
domu, nie wiedząc, że jestem w pracy, żebym spierdzielał, uciekał, bo jest stan wojenny
i musimy się przeorganizować.
Był już Pan wtedy w domu?
Nie było mnie w domu. Przyszedł do domu z Piaseczna, w tych pantoflach, w tym
śniegu. Dowiedział się, że mnie nie ma, że jestem w pracy. Poszedł do pracy. Wiedział,
gdzie mnie szukać, to było przy parkanie, taki skrajny budynek, przy bramie. On mi
powiedział. A ponieważ było to dla mnie, tak jak mówię, no, władza ludowa, ten system,
wojsko, jakoś mnie tam ukształtowała, więc ja sobie to kojarzyłem, że to jest wojna po
prostu. No, po prostu wojna, ja nie bardzo rozumiałem… No, akcja, powiedzmy, w
wojsku, to nie ma co się dziwić, to nie dziwota, wysyłanie nas do Czechosłowacji była
9
też oszukańcza, prawda. Tak byłem wychowany, że jest wojna. I tutaj myślałem, że jest
wojna, w związku z tym musi być jakaś walka partyzancka. No, oczywiście będą jakieś
tam, ja wiem, różne działania, jakieś tam szarpanki, jak mówią górale albo bijatyki, no i
wówczas egzekucje, nie egzekucje. No, trzeba przejść do podziemia. I moja prośba
była do Czesia tego typu… Ja nie wiem, czy on to będzie pamiętał… Polegała na tym,
że mówię: „Czesiu, ja rozumiem twoje zmęczenie, twoją sytuację, że się poświęciłeś”.
Bo to jest kilka kilometrów. On był taki, no, schorowany. To było widoczne. „Ale wiesz
co, pójdź do domu. Chodzi o takie coś, no, powiedzmy kilka bochenków chleba, wiesz,
jakieś ziemniaki, kocher, żywność to może nie jest najważniejsza, ale koce”. No,
wiedziałem, bo spaliśmy w zimie po namiotach w Istebnej. Tam byłem na nartach. Więc
wiedziałem, co jest, miałem takie jakieś pojęcie, prawda. W przybliżeniu, oczywiście.
Więc tego typu rzeczy, taka prośba. „Jakiś plecak, ja to gdzieś zmagazynuję, w jakichś
kanałach, a potem się będziemy urywać z tego zakładu, przedzierać”. No, bo tam coś
mówi o jakichś czołgach, o jakimś wojsku. Czyli normalna, rutynowa taka obróbka.
Otoczenie i zmuszenie do kapitulacji. I on tam, Czesio, poszedł do domu, przyniósł co
trzeba. Ja mu za to jestem głęboko wdzięczny, bo ja wiem, jaki to był wysiłek. To nie
było, że tam pójść do kościoła się pomodlić, tylko konkretna, trudna robota, w trudnych
warunkach.
Pan się spodziewał, że będzie się Pan musiał ukrywać?
No, że będziemy musieli w ogóle… Nie tylko ja… No, ukrywać się. I proszę pana, w tym
momencie to się stało… Ale w jakiś sposób zaczęło to przeciekać do zakładu, robić się
ruchawka, bo, jak powiedziałem, byłem na tej pierwszej zmianie, do godziny
czternastej. Już nie wróciłem do domu, bo nie było po co. Byłem przygotowany,
zabezpieczony. Ale zaczęła się sytuacja rozwijać, że jakoś tam doszło… Ja już nie
pamiętam szczegółów… Że strajk. Powoli zapadła decyzja o strajku. I tutaj mam lekki
kłopot, wie pan, ponieważ pamiętam… Zebrała się komisja zakładowa. Mieliśmy ten
podział zadań. Tam się wypowiadał między innymi człowiek, którego bardzo lubiałem. O
którym już się mówi bez zahamowań… Ja się później dowiedziałem, w latach
dziewięćdziesiątych, że bardzo dokładnie te sprawy… Przebieg strajku… Wyspowiadał
się w Służbie Bezpieczeństwa, na przesłuchaniu. To jest taka łagodna o nim opinia.
Natomiast ja pamiętam rozmowy z nim, z jego inicjatywy, jakie miał oczekiwania z racji
pełnionej funkcji w „Solidarności”, w Regionie Mazowsze i co ode mnie oczekiwał. No,
między innymi karteczka z nazwiskami tych ludzi, których… Ja zacząłem organizować
tą… W ramach tych swoich zadań, w moim obowiązku, straż robotniczą. No i tutaj mam
obowiązek, bo nie mogę chyba jednak ujawnić jego nazwiska. Ale oceniam go jako,
niestety, mało, że współpracownika, TW, ale prowokatora. Tak to się nazywa. Może nie
takiego… Nie tej klasy, nie tak ohydnego, jak Miastkowski, w MRKS-ie późniejszym,
który oferował broń jak się dowiedziałem do odbicia Narożniaka. Ale, no, taki tam
pośledniejszy. [fragment nagrania pominięty w zapisie]
Jak długo trwał strajk w zakładzie?
Tego to ja nie pamiętam, ale on niedługo trwał. Może półtorej, może dwie doby. To były
piękne sytuacje. No, zajmowałem się tą strażą robotniczą. Bo to do mnie się ludzie
zgłaszali, jakoś tak samorzutnie. Niektórzy, nie wszyscy, część… A to, wie pan, gdzieś
tam ktoś zapierdzielił, nie pamiętam, skąd… Jak to się znalazło… Beczka marmolady. A
to rolnicy się zadeklarowali, że będą przywozili mleko w bańkach, przez lasy się
przedzierać, bo mówią: „Rysiek, tam gdzieś jakieś czołgi stoją w Zalesiu Górnym, to tu,
to tam. Ludzie się budzą, chcą wam pomagać”. No, ciężko to było wszystko
zorganizować, tym bardziej, że do każdego tematu należałoby się przyłożyć,
rozpracować go w szczegółach. Zakończył się strajk nie pamiętam, po jak długim
10
okresie, ale myślę, że około dwóch dób. Mieliśmy takiego przewodniczącego, Janka
Sidorowicza. Zostało nas około czterystu, tu niektórzy na…
W zakładzie?
W zakładzie, tak. Zaczęły się ucieczki. Jakoś tam ludzie zaczęli stopniowo, stopniowo…
Mocium panie przez parkan i tak dalej… Taki kolega zorganizował referendum…
Przewodniczący… Kto się… Że się opowie za strajkiem, bądź przeciw. A zostało nas,
pamiętam wtedy tą liczbę, akurat czterystu. Około czterystu uczestników. No i
oczywiście decyzja była na nie. I to był wielki szok, wielki bunt. To nie tylko mój. Mój
bardzo, to się przejawiało, no, chorobliwie trochę, bo wiem, że wywiózł nas człowiek
samochodem do kościoła w Piasecznie. To znaczy, wywieziono… Kto chciał. Ja tam
byłem chyba jednym z ostatnich. Dowiezionym do plebanii. Tam nas… Nie wiem, czy
wyposażono w jakieś paczki żywnościowe, czy coś, nie pamiętam tego dokładnie. Była
taka obawa, że my wyjdziemy, nas później pozamykają i on walił się w pierś i mówi:
„Nie. Ja was wiozę do kościoła”. No, wie pan, no i tak. Ale to się przejawiało później…
Wychodziłem na ulicę, to była wielka pogarda dla systemu, dla ludzi związanych z
systemem. Wyszliśmy w pewnym momencie z żoną na ulicę tu, tego miasteczka. To ja
plułem pod buty oficerom, starszym wiekiem nawet. Chęć była taka, że muszą wiedzieć,
kim są. W co się bawią. Przeciwko komu obrócili swoje, prawda, te lemiesze.
Bezbronnym ludziom.
Co było później? Czy był Pan związany z „Solidarnością” w stanie wojennym?
Kolega, nasz przewodniczący, Janek Sidorowicz, zaproponował mi… Pierwsze takie
spotkanie, jakaś grupa ludzi, w Warszawie… Nie pamiętam, czy to było pierwsze, czy
nie… Takie spotkanie organizacyjne MRKS-u. Wówczas mnie pod skrzydła, w sensie
organizacyjnym, przygarnął człowiek, który… Później się okazało, bardzo mocno
lewicował, jak to określam. Andrzej Sieradzki.
A jak wyglądała sytuacja w zakładzie?
Była jakaś rewizja… Czy rozmowa… Nie, nie było to przesłuchanie… Nie, coś jakieś
tam było… Rewizja na stanowisku pracy. W szafkach.
Nie został Pan zatrzymany?
Przesłuchiwany, nic, zero. Na pewno…? Na pewno. Na pewno.
Pewnie by Pan to zapamiętał.
Tak, tak. Było później, ale wtedy nie. To były pierwsze kontakty przyjacielskie… Właśnie
z tym ramieniem władzy ludowej. To była rewizja już jakichś tam panów-cywilów. Tylko
nie pamiętam, gdzie oni mnie tam drapnęli. Chyba w zakładzie… Gdzieś tam u
kierownika, czy kazał mi się zgłosić… Była rewizja w tych szafkach, tam, prawda.
Trochę się krępowałem, bo tam miałem cebulę. Dużo cebuli, kilka kilogramów, bo była
taka akcja pracowników zaopatrzeniowa, tam, prawda. Ja kupiłem tam worek tej cebuli,
ona była zmagazynowana. To była szafka ubraniowa, tam kilka ich było, kilka każdy z
nas miał. No i chyba wtedy się zaczęły takie… Zapewnianie o niewinności tych moich
kolegów.
A czy coś znaleziono, poza tą cebulą?
Tego nie pamiętam, ale raczej mało prawdopodobne, dlatego, że, wie pan, no… Ja
nie… Moja działalność polegała, powiedzmy, w podziemiu… Unikałem bezpośrednich…
Tam rozdawnictwa, takich tam, powiedzmy, ulotek, coś takiego. No, po prostu. Tak, że
na tyle głupi to nie byłem, żeby trzymać. Tak podejrzewam, przypuszczam. Że tam nic
11
nie było… Owszem, mówią, że piszą tam, że tam byłem w jakimś tam, coś tam, ale
wtedy nic nie znaleźli. To nie było podstawą do internowania. I oni to zrobili… A! To
zrobili przy mnie. Ja przy tym byłem. To była taka tam pobieżna… Takie zajrzenie. I
powiedzieli mi, żebym się zgłosił do kadr. I tylko tyle.
Oni, czyli kto?
No, ci, którzy przeprowadzali tą niby-rewizję i tą rozmowę ze mną. A ja mówię, że to
jutro, czy coś, jakoś tam, coś tam powiedziałem. „Nie, nie, niech pan pójdzie teraz”. Byli
bardzo uprzejmi, ale nie powiedzieli, o co chodzi. Po prostu nie. Nie potrafili spojrzeć w
oczy, powiedzieć, że paszoł won i koniec, taka jest nasza decyzja. I ja poszedłem tam,
do tego działu kadr. Tam była moja koleżanka, bardzo uczciwa osoba. Właśnie tak,
metodą taką bardzo delikatną represjonowana. Jako że kobieta uległa i zwolniła się
sama. No, ja też w pewnym okresie sam się zwolniłem, po tym, jak mnie przywrócili. I to
są te przykre, bolesne sprawy. I wcale nie powiedzieli, że będę aresztowany. Tylko,
żebym tam poszedł. No, ponieważ dużo konspirowaliśmy, wspólnie jakoś tak, z nią
między innymi, w tym kręgu… Między innymi, bo to w kilku takich środowiskach byłem,
grupach, które starałem się trzymać od siebie z daleka, ze zrozumiałych względów. I
tym należy tłumaczyć… Jak niektórzy się ze mnie śmiali, że jestem jakiś ostrożny,
przewrażliwiony i tak dalej. No, po prostu miałem jakąś wizję działań takich
nielegalnych, konspiracyjnych i się tego konsekwentnie trzymałem. Tak samo, jak
konsekwentnie się trzymałem… Unikałem… Od tych spraw z bronią w ręku. Ona mi to
dała i pamiętam taki epizod: nie chciałem rozmawiać… Jakimś gestem poprosiłem ją na
zewnątrz, do holu, bo to jednak… Te działania terrorystyczne, bezczelne, prymitywne,
chamskie działania terrorystyczne władzy ludowej polegały również na usiłowaniu
zmiany sposobu myślenia. To był bardzo ważny element. Takie wyrzucenie z pracy, w
moim przekonaniu, kiedy pracowałem… No, proszę mnie zrozumieć, więcej od
przeciętnego Polaczka, nie wiem, ile razy, bo i te porzeczki, i tu, i działalność
społeczna… Jestem nagle wyrzucony… Ona mi wręczyła to wypowiedzenie. Bez
uzasadnienia. No, taki śmieszny, głupi może, ale bunt. I świadomość… Takie
zawahanie się, jedyne chyba w całym tym okresie stanu wojennego, to było… Niezły
kop dla mnie. Czy my mamy rację? Ja jej zadałem to pytanie. Kiedyś do tego wróciłem,
niedawno, w rozmowie z nią. Ona tego nie pamięta, ale ja pamiętam. To była dla mnie
bardzo ważna sprawa. Czy my mamy rację? Czy oni mają rację? I ona powiedziała, że
my mamy rację. To mnie utwierdziło. No, śmieszne, ale było mi to potrzebne. Później te
wszelkie jakieś takie traktowania i różne epizody z… Wie pan, no, te, powiedzmy,
szantażyki tej władzy ludowej, to mnie… Byłem wzmocniony już, psychicznie
przygotowany. I wie pan, ja sobie wróciłem do domu, coś tam się działo, nie wiem… To
był okres bez papierosów, mnie się skończyły… Ten limit przydziałowy, a miałem
znajomą, pracowała w kiosku ruchu. Inna taka grupka była, tutaj na miejscu i w niej była
sprzedawczyni. Ja poszedłem do tej pani porozmawiać, mówię: „No, kiosk zamknięty,
palić mi się chce jak jasna cholera”. I ona gdzieś tam zorganizowała te papierosy.
Wiem, że wróciłem do domu. I wtedy żona mi powiedziała: „Słuchaj, tu była…”. A, były
dwa zdarzenia: była policja… Milicja. Zachowywała się dosyć dziwnie. Ten policjant
jakoś tak bezceremonialnie w buciorach łaził, w tym korytarzu, tu, tam. Wiem, że…
Podejrzewam, że chciał coś przekazać, a nie mógł. Bo to jest pewne jak w banku, wielu
z nich się zachowywało… Później też tak było. Ale to inny epizod… Przyszedł policjant,
łaził, taki obskurny trochę. Ale powiedział, że: „Niech pani wie, że ja tu przyszedłem
robić rewizję”, a nie zrobił. Mundurowy, jakiś taki, wysłali go ci miejscowi milicjanci. „Ale
tam każda godzina pobytu męża w tym miejscu, bo on tu przebywa”, a żona nie
wiedziała, gdzie i koledzy nie wiedzieli, gdzie nas trzymają, takie aresztowanie. No, miło
mi to było usłyszeć, jak ona powtarzała. „Taki człowiek ani godziny nie powinien w tym
12
towarzystwie przebywać”. Wie pan, no taka jest prawda. Naga prawda, obiektywna. W
służby wchodzili też ludzie. To był system oparty na zakłamaniu…
Milicjant nie zastał Pana wówczas w domu…
Nie zastał w domu. Ale chwilę po nim przyszła Danka. Kobieta, Danka. Żona… Wiem,
kto to jest. Później się dowiedziałem. Ale to mnie zjeżyło: milicja i ta Danka. Kojarzyłem
z inną Danką. No, nie miałem do niej po prostu zaufania, nie oceniałem jej zbyt… I w
stanie wojennym unikałem kontaktów skrupulatnie. Ja myślę, że to ona. Powiedziała:
„Niech pani powie, że była Danka”. Znałem ją, była jakąś tam sekretarką mojego tego
szefa, głównego energetyka. I co się okazało? Że chciał mnie on widzieć. Ale to już było
po wręczeniu wypowiedzenia, zwolnienia z pracy. I jak żona mi powiedziała, że była
milicja, to szybko się ewakuowałem. I mówi: „Proszę powiedzieć, że to chciał się
widzieć szef”. I to mi tak wszystko nie pasowało, bo ta Danka, o której ja myślałem, to
on dla niej szefem nie był. No, ale nazwisko chyba padło, więc wiedziałem. Ale że
milicja i przyjechali po mnie, no, to ja dałem drapaka. Z domu. O, właśnie te legitymacje
różne tam skoczka, ten… Tam takie ciekawe rzeczy, które dla mnie przedstawiały jakąś
wartość prosiłem żonę, żeby schowała. Natomiast… Maszynę jakąś tam do pisania…
Była, to ją sam zakopałem osobiście, obok domu, zabezpieczoną oczywiście… I
ustaliłem, podałem żonie, co ma mówić, jak będą.
A Pan sam co zrobił?
Ewakuowałem się. Z pogrzebaczem w ręku, tak jak skoczek. Jeżeli będą mnie
usiłowali… No, bo to za dużo się złożyło: wyrzucenie z pracy i to, i tamto… No, to
dostanie pogrzebaczem, nie nożem. Ale nie dam się zamknąć. Przynajmniej na ten
dzień dzisiejszy. I wyszedłem, pamiętam przez piwnicę. Z żoną ustaliłem, powiedziałem
jej: „Jak przyjdą, to masz mówić, że nie wiem…”. Jak przyjdą następnego dnia, po
godzinie tam jakiejś, nad ranem, to możesz powiedzieć, że byłem tam… Poszedłem
tam, bo rzeczywiście tam poszedłem. Ale już o tej godzinie zaplanowałem, że mnie nie
będzie. A tam powiedziałem: „Jak będą, bo Jola ich przyśle, żona, to mówcie, że był
pijany, miał kłopot, popił sobie, w końcu go wysłaliśmy do domu, po co nam taki
obrzympał tutaj ma truć powietrze”. Była jakaś tam kuzynka. A potem to się już
ujawniłem, wlazłem im w oczy. I wiem, w którym momencie szpicel mnie w Piasecznie
[zauważył]. Po wykonaniu telefonu. To było oczywiste, jawne i proste dla mnie.
Poszedłem do baru później, bo byłem głodny rzeczywiście, nie piłem żadnej wódki, nie
spałem, byłem zmęczony. Chciałem przekazać po prostu… Było spotkanie
przewidziane na następny dzień i to które ja zorganizowałem. Właśnie z Podkowy
Leśnej tego układu… Nie znaliśmy się z nazwiska jeszcze, tylko z pseudonimów. Też
byliśmy skojarzeni przez kolegę, tego Janka. Było spotkanie przewidziane tu w Zalesiu,
a chciałem przekazać kontakty, właśnie te awaryjne. I między innymi ta ucieczka z
domu tam… Pomyliła, kurde, dziewczyna, godzinę zerową. Tam drobny błąd. Czekali w
kościele tutaj na placu Zbawiciela, z tamtej strony łączniczka i z tej strony, no, ale… Ta
nie była otrzaskana. Godzina zerowa, a tu dwie godziny: dziesiąta-dwunasta. I nie
mogła… A jednocześnie nie mogłem wejść do tego mieszkania, bo bałem się, że… Już
wieczorem, że ciągnę ten… Jeszcze wieczorem… Nie, to już był następny dzień, to w
ogóle nie wchodziło w grę, tam wejście, bo już wiedziałem, że ten ogon ciągnę. Chociaż
niby się urywałem, ale to, wie pan, to takie już wiadomo, że nie można. I nie wszedłem
tam… Co prawda przechodziłem koło tego domu… Później się dowiedziałem, że do
tego spotkania nie doszło, bo oni już wcześniej wiedzieli, innym kanałem
informacyjnym. I tak wróciłem do domu. Mówię: „Słuchajcie, no, to teraz ja muszę
też…”. Było to trochę może nierozsądne… „Z tą władzą trochę pograć, no, teraz to już
chcę się dowiedzieć, jaki jest plan działania, co zamierzają, o co tu właściwie chodzi”. I
13
chciałem już przeciąć tą sytuację, ten wrzodzik. Poprosiłem żonę, pod pachę, z jednym,
czy z dwójką dzieci, tą kuzynkę, u której rzekomo tam piłem w nocy na milicję i taki
trochę… Bo w międzyczasie ta milicja była kilkakrotnie, prawda. Oburzony, bo chciałem
wyrazić oburzenie, że psują mi opinię. No, jestem dobrym człowiekiem, przyzwoitym,
no, fakt, że wyrzucili mnie z pracy, ale władza ludowa się zorientuje, że to jest krzywda,
niesłuszne i mnie przyjmie. No, w tym stylu. To był jakiś oficer dyżurny. Ja domagałem
się, żeby wpisał w książce dyżurów, czy jak ona się tam nazywa, że ja byłem, to z
rodziną, no, z prośbą o wyjaśnienie. Była sytuacja fajna taka, typowo polska. Ja
wyrażałem oburzenie, on mnie zapewniał, że on o niczym nie wie. Mówi: „Wie pan, ja
nic nie wiem, pan sobie idzie spokojnie do domu, śpi. Rano, wie pan, może się do pana
na pewno zgłoszą”. No, to ja się położyłem spać i tak rzeczywiście trochę byłem
uspokojony. Mówię: „Nic się pewnie…”, no, uspokoiło to. Bo tak: minęło kilka godzin,
godzina, w ogóle to wróciliśmy do domu, a to jeszcze nie było… Grubo przed
dwudziestą drugą, ale zmierzch taki poważny był, ciemno było, dzieciaki pożyliśmy spać
i do widzenia. No i śpię. Rano, cholera, już się zjawili. Taka suczka. No i taki epizod ten
internowania, zamknięcia. Wiem, że dziecko się pytało, czy może pojechać do szkoły.
Najstarszy syn. Ja mówię: „Nie, to sobie zmień towarzystwo, przyjaciół, ale tu nie
korzystaj z takiej podwózki”. Natomiast nieco młodszy spał i płakał strasznie, miał do
mnie wielki żal, że się z nim nie pożegnałem. No, miał problemy w szkole poważne. I
były też tam przyzwoite panie niektóre. Wcześniej powiedziała, że zna, jak już
wyszedłem… „Znam problem tatusia, kłopot”. Ja mu tłumaczyłem, że zawsze trzeba
przyzwoicie się zachowywać, bo gdzieś tam zginął samochodzik, zabawka. Mówię:
„Wiesz, przyjdzie milicja, wsadzi cię do więzienia, teraz to jeszcze nie, ale jak będziesz
w przyszłości tak robił”. I on się dowiedział, że jestem internowany. A on nie wiedział, co
to jest internowanie, nie pojmował… A ten młodszy mówi: „Ty głupi jesteś. Przyjechała
milicja i go zamknęli. Siedzi w więzieniu”. O, jak ryczał.
A Panu co powiedziano wtedy?
Pan się zabierze z nami”. Bardzo grzecznie i kulturalnie to było.
Ale o niczym Pana nie uprzedzono?
Zero. „Pan pojedzie z nami. To się wyjaśni”. Nie, nie, nigdy się nie mówi, wie pan.
Przynajmniej w moim przypadku, to, co ja wiem, to się nie mówi.
I dokąd Pana zabrano?
Tylko zabrano mnie do Piaseczna. Do miejscowej komendy milicji. I zamknięto w celi. A
nie! Nie od razu. Ci konwojenci, dowódca konwoju zaprowadził mnie na pierwsze piętro,
do sekretariatu… To chyba sekretariat był, tak należałoby przyjąć, określić…
Komendanta… No, komendanta chyba miejskiego, czy gminnego… Było ich dwóch,
mieliśmy obydwóch na tapecie w związku z rzekomym samobójstwem… Ale chyba to
jednak było rzeczywiście samobójstwo… Tutaj Region był zaangażowany. Nie
pamiętam już nazwisk. Taki blondyn, niebieskie oczy, siwe włosy, szpakowaty. I tam
była jego decyzja krótka, i taki ruch ręką. No, na dół, tradycyjnie. To oznaczało, że
zostałem zaprowadzony na dół, do celi. No, warunki nie za ciekawe, muszę powiedzieć.
W jakimś momencie się zorientowałem, że… Czy powiedziano mi… Ci
współwięźniowie, czy tam współaresztanci, że siedzi tam gdzieś po sąsiedzku też jeden
taki z „Solidarności”. A to był mój kolega Marek Sznajderski. Tylko on miał pecha, bo oni
jego… Jak się okazało dwóch nas dostali, to był kryptonim „Jodła” operacji z tego
wynika, z tych notatek. To był kryptonim zawsze… Pod tym się kryło hasło, działania
takie typu areszt, konwój i tak dalej. I tą „Jodłę” w stosunku do Marka wykonali
wieczorem i przyjechali po mnie.
14
Czy został Pan przesłuchany?
Prowadzono mnie na przesłuchanie do… To był ten… Ten to się nazywał Henio
Nikodem, Henryk Nikodem, jak my mówimy: Henio. Taki oficer, kapitan. Na
przesłuchanie, do niego mnie zaprowadzono. Tam po tym areszcie, po tych… Tam
takim, kiedy to z dwie godziny po tym aresztowaniu… I tam był prawdo… Byłem
prowadzony do tego pokoju, któryś tam numer na pierwszym piętrze, ale tam…
Mniejsza z tym. Na schodach mijał nas młody, wysportowany, dobrze utrzymany,
niezmęczony człowiek. Z tej celi do góry… On szedł, schodził z dołu… Natomiast nie
pamiętam, z którego skrzydła tego… Tego budynku na tym piętrze. Czy z tego, w
którym byłem przesłuchiwany przez tego Henryka Nikodema, czy od strony
komendanta. W każdym bądź razie u Henia Nikodema w pokoju, przy tym biurku, przy
którym siedzieliśmy, były okruchy, resztki po śniadaniu. Więc może śniadaniowali
obydwaj. Wtedy to nie miało dla mnie znaczenia, nie zwróciłem szczególnej uwagi na
twarz tego człowieka, nie utrwaliłem sobie. Tylko tyle, że konfliktowo znaleźliśmy się na
schodach. Konwojent mnie prowadził, on luzem schodził, więc taki moment
zaczepienia, ustąpienia wzajemnie miejsca. I po kilku miesiącach, po wyjściu z
Białołęki… To taka wcinka, kolega mi pokazał na ulicy… No, właśnie tam z MRKS-u
zdjęcie. Z ręki, no, takim ruchem. Pytanie: „Widziałeś gdzieś tego człowieka?” Ja
mówię: „No, nie”. Ale drążyło to moją uwagę. Gdzieś widziałem jednak. Nie kojarzę, ale
gdzieś to było. I z tym człowiekiem na schodach… Podejrzewam, że to był właśnie
Miastkowski, wtedy poszukiwany przez „Solidarność” i dla niepoznaki, przez Służbę
Bezpieczeństwa. Funkcjonariusz, który… Później się z prasy dowiedziałem, właśnie tą
broń oferował do odbicia Narożniaka. A został wyprowadzony przez Adasia
Borowskiego. Ale to takie wcięcie. No, było to przesłuchanie… Bardzo króciutka
rozmowa, tam rzędu może ze dwadzieścia minut. Pamiętam moje zająknięcie się, bo
tam pytał, skąd ja mam ulotki, jakaś tam prasa. Ja mu powiedziałem, w pierwszym
odruchu: „Nie będę ludzi s…”. I później miałem kłopot, bo sobie uświadomiłem, że
bzdurę mówię. Chciałem powiedzieć, że „sypał”. I się zorientowałem, musiałem
szybciutko coś wymyśleć. I „sobie zmyślał nazwisk jakichś ludzi”. No, on się musiał
zorientować, o co chodzi. Ja mówię o swoich odczuciach po prostu. I mówi: „No, muszę
pana…”. Tam straszył standardowo, tak jak to teraz oceniam, że więzieniem. On mi
warunkowo daje, że będę internowany, czy coś… Coś takiego chyba było… Nie, to nie
ten. To już teraz kręcę. To drugi, w Białołęce mnie przesłuchiwał. I tak to trwało gdzieś
tam do wieczora. No, do tej samej celi. Nie pamiętam już, jak to tam było, ale już…
Natomiast gdzieś tak wieczorem, o zmierzchu, pojawiła się ta grupa konwojowa, ta
właśnie „Jodła”. Czterech to było chyba zomowców i z tym Markiem Sznajderskim skuli
nas jednym kompletem kajdanek, no, sznurówki nam… Nie oddali sznurówek… Czy
oddali sznurówki, nie pamiętam, chyba oddali, ale pasków od spodni nie oddali. Skuli
tymi kajdankami. I byłem obładowany, ale Marek również, dużą ilością grypsów. Nie
sposób było odmówić. Co ja miałem tym ludziom mówić, no dali, no, to biorę te grypsy.
Ale ze świadomością, że guzik z tego będzie, będzie kłopot, ja się muszę tego pozbyć.
No, więc pierwszy odruch: do ubikacji, te grypsy tam wrzuciłem. Marek to samo,
identyczna sytuacja. I zawieźli nas rzeczywiście do jakiegoś tam, cholera, więzienia.
Takie dziwne twarze, jakaś znajoma twarz. Później się okazało, że to Janek
Onyszkiewicz. Bardzo serdeczna atmosfera. Tolek Lawina tam się zjawił, bo był
prezesem… Umownym prezesem Białołęki. To był zorganizowany system. I to był
ponury okres, ale jednocześnie piękny. Z uwagi na tych ludzi, na ich jakość, jeżeli mogę
w ten sposób… Użyć takiego określenia. Na pewno nie właściwego, ale klasa tych
ludzi… No, to była prawdziwa przyjemność. W tak dużej ilości, tam czterdzieści kilka
osób i ten… Ja tylko wiem, że… Nie znałem oczywiście ich wszystkich, tylko tam coś z
telewizji tego Janka Onyszkiewicza, coś tam gdzieś Rulewskiego, ale nie byłem pewien,
15
czy to on. Bo tak, jak mówię, no, był to taki okres wytężonej pracy tej komisji
zakładowej. No, później takie serdeczne powitanie. I to było to. Tylko [się] upewniłem,
czy to na pewno jest Białołęka. „Tak, na pewno, jesteś w dobrym miejscu”. No, bo to,
wie pan, więzienie więzieniem, jakieś zarąbiste gmachy, a w sumie taki barak. Ja wiem,
kto to jest? No, musiałem się jeszcze tak dojrzeć. No i dojrzałem.
Proszę jeszcze opowiedzieć, jak zapamiętał Pan współpracowników Komitetu
Prymasowskiego.
W czasie pobytu w więzieniu, w tym internacie, jakoś tak bardzo szybko zgłosiły się…
Ja to mówiłem dziewczyny, ale to były młode kobiety, z Komitetu Prymasowskiego. To
mogłaby się żona wypowiedzieć, bo ona bardziej plastycznie to zrobi i piękniej to będzie
odzwierciedlone, bo będzie wtedy uzbrojone w, że tak powiem, w ten element…
Tak, rozumiem. To jest opowieść pańskiej żony.
Natomiast dla mnie to miało… To była świadomość, że jest taka piękna opieka,
zainteresowanie. A poza tym takie tam opowiastki były, że do Komitetu tego na
Pięknej… Na Piwnej… No, na przykład przychodzili różni ludzie, Warszawiacy,
społeczność przynosiła różne tam dary i tak dalej. Na przykład papierosy. Dla mnie to
było bardzo [ważne], bo byłem palaczem, a oddał… Staruszek trzęsący się
przychodzi… Odejmował sobie od ust, prawda, te papierosy, oszczędzał, kartkowe
zresztą, reglamentowane. I ze słowami: „To dla nich, bo… Bo ja wiem, co to znaczy być
zamkniętym i nie mieć papierosów”. W każdym bądź razie ja to powiem, że czułem się
spokojny, czułem się dowartościowany. Paczki były tam jakieś w Białołęce, a przede
wszystkim to jest właśnie ta postać, Tolek Lawina… Był bardzo wrażliwy, ja się bardzo
długi czas zastanawiałem, skąd to się u niego wzięło. No, widział te buty, prawda,
trafiłem, żona też nie mogła nic kupić. No, bo to ten system kartkowy… Tam gdzieś
trafiła jakieś takie tego… Od Tokarczuka… Tego niby biskupa, którego tam Piotrowski i
ten Leszek tam tłumaczył, że to agent Gestapo, powoływał się na prasę zagraniczną,
wyprodukowaną przez KGB i rozrzucaną do skrzynek w ambasadach, tam w Rzymie.
Że to był agent Gestapo i tam w wyniku jego zeznań tam rozstrzelali Niemcy dwóch, czy
trzech ludzi. Ten Antek Tokarczuk właśnie buty mi pożyczył. Nie mogłem chodzić już na
spacer. A taki długi rozmiar, miał długą stopę, cholera. Ze trzy numery. A potem żona to
przywiozła i Tolek Lawina mówi: „Słuchaj, wiesz co? Gdzie żona twoja po widzeniu
będzie szła?”. Ja mówię: „No, do domu”. „Ty, słuchaj, ja mam do Ciebie prośbę:
powiedz jej, taki grypsik niech zaniesie, karteczkę”. „Gdzie?”. Powiedział mi: „Na
Piwną”. Ja do niego mówię: „Ty, dam tą karteczkę”. Ja tam nie zaglądałem. No, gryps,
wie pan, są pewne zasady. Mówię do żony: „Słuchaj, musisz to schować. Ja bym ci
radził wsunąć w but. Ale jak… Ale ze względów bezpieczeństwa trzymaj gdzieś pod
ręką, bo możesz wówczas wyrzucić. Jak będziesz rewidowana, czy coś, nie dasz rady”.
Ona to zrobiła. No, poważnie, wie pan, potraktowała. Pojechała tam, nie do domu. Było
to bardzo niewygodne, bo zupełnie nie po drodze. Patrzyła, czy tam ją ktoś nie śledzi.
Weszła. Komfortowe przyjęcie, pełne jakiegoś takiego uroku i powabu. Azyl, dosłownie
azyl. Miłe panie… To jest niezapomniany urok tego. „A, proszę spocząć, pani poczeka”.
I tak obładowały ją paczkami, że ona nie była w stanie … To jest bardzo piękna rzecz,
że można się załamać, sypać, czy coś takiego. Jest bardzo ważny element, no, że
mamy rację. Ta moja wątpliwość, to sobie można… Stokrotne potwierdzenie, że są inni
ludzie, dobrze myślimy. I to jest bardzo ważna rzecz, nie do przecenienia.
Zapis z nagrania i redakcja tekstu: Jacek Galewski`
16