Bez formatowania - wywiad (Przegląd Tygodniowy)

Transkrypt

Bez formatowania - wywiad (Przegląd Tygodniowy)
Bez formatowania ‐ 28 marca telewizyjna Dwójka wyemitowała Pański recital “Królowa nocy”. Zachwyty nie milkną, np. Leszek Żuliński w “Aneksie Trybuny” napisał: “Estrada polska od lat cierpi na zalew kultury masowej, subkultur młodzieżowych, chałturników różnej maści i satyryków taniej maści. Radek zabłysnął jak brylant wyjęty z tajnego, długo strzeżonego sejfu.” ‐ Autor tych słów jest dla mnie bardzo łaskawy. Starałem się, żeby “Królowa nocy” nie była koncertem, ani recitalem. Chciałem, żeby była czymś w rodzaju muzycznego show, cyrku. Recital często niesie za sobą wyobrażenie, że składa się z luźno pozbieranych piosenek. W “Królowej nocy” natomiast jest pewien zamysł reżyserski, scenariusz – mimo iż można odnieść wrażenie, że kolejność i dobór piosenek są przypadkowe. Spektakl jest cyklem opowieści, które tworzą obraz jednej postaci, a raczej osobowości. Poza tym w “Królowej nocy” użyliśmy wielu środków. Najbardziej różnorodna jest muzyka: piosenki z lat 20., 30. ubiegłego wieku, jak i najnowszego trendu – np. Björk. Są też piosenki typowo estradowe – utwory Violetty Villas, czy wielkie hity rock’n’rolla demoludów, czyli Omega. Generalnie spektakl łączy teatr i estradę. Teatr widoczny jest pod względem opowieści, która dotyczy bardzo ważnych rzeczy. Estrada natomiast to cała otoczka. Ten zabieg, który z jednej strony jest bardzo atrakcyjny, ponieważ w różnych momentach zwyczajnie popisuję się, efektowny jest również pod względem doboru materiału, nie nachalnego żartu i dowcipu. “Królowa nocy”, którą pokazała telewizja, została lekko ścięta. To nie jest cały show. ‐ Jest w Panu coś nietypowego. Moim zdaniem Janusz Radek to specyficzne połączenie komercji ‐ wystarczy przypomnieć chociażby Pański udział w krajowych eliminacjach Eurowizji ‐ z prawdziwą sztuką. Nazwał Pan jakoś tę swoją konwencję? ‐ Konkretnej nazwy nie mam i nie chcę mieć. Przede wszystkich, żeby nie ułatwiać państwu zdania, jak i żeby nie zamykać siebie w jakiejś klamrze, która w przyszłości nie pozwoli mi sięgać do czegoś, co będzie mi potrzebne do opowiedzenia kolejnej historii. W tym, co chcę robić tak naprawdę stylistyka nie ma znaczenia. Żaden kierunek ‐ muzyczny, estradowy, sceniczny ‐ nie jest istotny. Ważny natomiast jest temat, jaki w danym momencie odbiorę i będę przyswajał. W “Królowej nocy” pojawiła się karykatura współczesnych osobowości ‐ bardzo atrakcyjnych, trendy, które zwyczajnie nas omamiają swoimi niezwykle modnymi cechami. A tak naprawdę są zwykłą kreacją, zabiegiem czysto marketingowym. Przez to, że wierzymy markowym blichtrowym słonecznym chłopcom i dziewczynkom stajemy się głupkami. W “Królowej nocy” chciałem więc przede wszystkim o tym powiedzieć ‐ o współczesnej osobowości nakreślonej chociażby przez środki masowego przekazu, a która tak naprawdę nie ma w sobie nic szczególnego. Jeżeli w następnym spektaklu, na kolejnej płycie lub w jakiejkolwiek formie scenicznej postanowię opowiedzieć o miłości, to wyjdę na scenę i nie będę krzyczał, że potwornie kocham. Będę miał pewien zamysł teatralny. Środkami teatralnymi stworzę opowieść o miłości. Do czego zmierzam? Chodzi mi o to, że nie jestem artystą, który ma pretensje o to, że sam siebie formatuje. Nie chcę być związany i kojarzony wyłącznie np. z cierpiącą poezją swetrową, albo walczącym, ciągle niezadowolonym rock'n'rollem lub z intelektualną piosenką literacką. Jeżeli do opowieści będzie mi coś potrzebne, to to wykorzystam. Wezmę piosenkę literacką, formę rock'n'rolla, balladę jazzową. ‐ W teatrze najtrudniej zaszufladkować artystę. Rozumiem, że stąd miłość do teatru? ‐ Wcześniej, zanim zajmowałem się teatrem, poszukiwałem. Dzięki temu dotykałem form, które cały czas wiązały się z intelektualnymi emocjami, przeżyciami dnia codziennego ‐ czyli bezpośrednio odnosiły się do mojej prywatności. Denerwowało mnie to. Natomiast teatr rozgranicza życie prywatne od tego, kim staję się na scenie. Co najważniejsze granica ta nie odbiera człowiekowi wiarygodności. Stąd właśnie miłość do teatru. Na scenie opowiadam prawdziwą historię ‐ nawet jeżeli w rzeczywistości jest ona zmyślona. Przecież w teatrze dotykam prawdziwych wartości, tworzę prawdziwy opis rzeczywistości, dlatego grając Puka w "Śnie nocy letniej" nie muszę być Pukiem. Grając Judasza w "Jesus Christ Superstar" przecież nie jestem Judaszem. Ja mówię, że ważna jest prawda, opowiadam o tym, czym jest zdrada i pokazuję, jak ludzka osobowość zmienia się w tak dziwnych sytuacjach. ‐ Bawi się Pan konwencjami, stosuje pastisz. Sądzi Pan, że łatwiej dotrzeć do współczesnego odbiorcy poprzez prowokację? ‐ Oczywiście. Ludzie są złożeni z pretensji. Często wykrzykują, że są nieszczęśliwi. "Zamykają się" we łzach, żalach do świata. Żałują, że czegoś z siebie nie dali, albo dali za dużo. Stwierdzają, że są za dobrzy lub zbyt źli. To wszystko jest ważne. Można o tym, ale bez ideologicznych sztandarów za plecami. Ten czas już minął. Teraz ważne jest to, żeby artysta myślał o tym, jak sprzęgnąć w swojej wrażliwości, swojej wiarygodności scenicznej ciekawą instalację artystyczną, która będzie scenografią, będzie coś widzowi mówiła. Nie będzie tylko formą oszczędną ‐ np. sam śpiew ‐ chociaż też będzie atrakcyjna i ciekawa pod warunkiem, że ma jakiś zamysł, sens, będzie do czegoś wykorzystana. Mnie to się podoba, interesuje mnie, bo jest wielokierunkowe, wieloznaczne. I to jest prowokacja, o której często wspominam. W “Królowej nocy” zawarta jest w humorystycznym przekazie, który jest tylko pomostem. Przytoczę przykład, który usłyszałem od wziętego dziennikarza. Powiedział on kiedyś, że nie ma sensu ganić ludzi za to, że słuchają Kenny G., bo być może za dwa, trzy lata posłuchają Charlie Parkera, Milesa Davisa i kogoś, kto znajduje się na wyższej półce, jest czegoś początkiem, ułatwia sięgnięcie jądra. Podobnie jest w moim spektaklu. Jest tam kilka rzeczy, które mogą wydać się głupawe, ale namawiają widza do tego, żeby przekroczył następny krąg, sięgnął środka i nie tylko odbierał zewnętrzną rozrywkę. Zmuszam go do refleksji. Chcę, żeby się zastanowił: zaraz, przecież ten facet coś chciał powiedzieć, miał na myśli coś więcej, niż tylko popisy ‐ bo popisy są wpisane we wciąganie widza w opowieść. Czasami wytłuszczają słuchaczowi sens. ‐ W jaki kolejny krąg będzie nas Pan wciągał? ‐ Bardzo szybko dogadałem się z moim wydawcą i już pod koniec maja zaprezentuję się z męskiej strony. To także będzie swoista prowokacji. Dotknę piosenek Koniecznego, Zalewskiego, Walewskiego, Nowaka, do tekstów Tuwima, Baczyńskiego, Dymnego, Szekspira. Większość z nich śpiewała Ewa Demarczyk. Pani Ewa stworzyła znanego wszystkim czarnego anioła krakowskiego, który charakteryzuje się wrażliwością i spogląda na miłość w typowo kobiecy sposób. Przypominam, że teksty te były pierwotnie męskim spojrzeniem na rzeczy, które dotyczą zarówno mężczyzn, jak i kobiet. Przecież wrażliwość jest jedna. Dzielenie jej na męską i żeńską jest zabiegiem ryzykownym. Z tego materiału także powstał program telewizyjny, produkowany i emitowany również przez Dwójkę. Program nakręciliśmy w Piwnicy pod Baranami, czyli w miejscu, gdzie te piosenki powstawały. Staram się je zaśpiewać bez całej tradycji, jaką stworzyła pani Ewa Demarczyk. Robię to praktycznie nie zmieniając aranży. Mam szacunek dla wszystkich nutek, jakie napisali kompozytorzy. ‐ No i odpowiedni instrument, czyli cztery i pół oktawy, aby je odśpiewać! ‐ Instrument jest. Z tą oktawą bywa różnie, ale niech będzie, że cztery i pół. ‐ Wspominał Pan, że o dziwo dość szybko udało się dogadać z wytwórnią płytową. Śpiewa Pan już kilka lat, jednak zamieszanie wokół Pańskiej osoby trwa od niedawna. Jak to się stało, że wreszcie Pana doceniono? ‐ To prawda, śpiewam od dawna. Miałem już kontakt z wytwórniami i z różnymi instytucjami. Miałem wiele pomysłów, planów, jednak nie mogliśmy się dogadać co do koncepcji. Duże firmy kładą nacisk na formatowanie artysty, bo to się łatwiej sprzedaje, łatwiej zdobywa się publiczność. Poza tym rynek jest bardzo wątły i raczej zdobywa się go poprzez jakiś hit. Albo jest to hit napisany przez artystę, który go wykonuje, albo tworzą go ludzie, którzy zajmują się tym zawodowo. Piszą hity. Wiedzą, co i jak robić, żeby je grało radio. Ja spotkałem niewielu ludzi, którzy patrzyliby na rynek szerzej i pod takim względem, jaki ja sobie wymyśliłem. Wszystko zaczęło się, kiedy przyjechałem do Chorzowa i zatknąłem się z Teatrem Rozrywki. Nie ukrywam, że wówczas skrystalizował się mój sposób bycia na scenie i formuła, którą dziś stosuję. Umownie nazwijmy ją "show" ‐ chociaż słowo to kojarzy mi się z Las Vegas i ze złotą marynarką (śmiech). Ale dlaczego nie?! Jeżeli wymagałby tego spektakl, jestem w stanie ogolić głowę, wymalować twarz, włożyć złotą marynarkę i perukę. Jestem w stanie zrobić obojętnie co, pod warunkiem, że będzie to miało sens, uzasadnienie w spektaklu. ‐ Czy to prawda, że nigdy nie uczył się Pan śpiewu i nie zna nut? ‐ Nuty znam kiepsko. Potrafię grać na fortepianie i klawiszach, ale nie są to wirtuozerskie popisy. Stukając paluchami w klawisze pomagam sobie w grze i uczeniu się partytury. Na pewno nie wziąłbym nut i a vista bym ich nie przeczytał. Nuty są mi bardzo pomocne. Jakoś daję sobie z nimi radę. Nie biegle! ‐ Czyli jednak brak wykształcenia muzycznego utrudnia pracę? ‐ Nie. Teraz jest tak, że nawet jeżeli coś jest w zapisie nutowym, to wkłada się to w komputer i już. W ten sposób mogę się uczyć i śpiewać. Przygotowałem np. dzieło Jana Kantego Pawluśkiewicza "Ogrody Jozafata". W przedsięwzięciu wzięli udział Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Zabrzańskiej, krakowski chór, Elżbieta Towarnicka, Andrij Szkurhan i Janusz Radek, który śpiewał rzecz z kręgu współczesnej muzyki poważnej. No i nauczyłem się tego. ‐ Czy zamieszanie wokół Pana nie spowoduje, że porzuci Pan ideały i zajmie się wyłącznie karierą? ‐ W zarabianiu pieniędzy nie widzę niczego zdrożnego. Bardzo je lubię. Zdecydowanie ułatwiają mi życie. Zamieszanie medialne bardziej tyczy się tego, co robię na scenie, a nie tego, że np. mam żółte majtki i czerwony podkoszulek. Jestem dosyć pracowity. Szturm zacząłem rok temu, od Przeglądu Piosenki Aktorskiej i powiem szczerze, że było to dokładnie zaplanowane. Gdy robiłem przegląd, pracowałem nad “Królową nocy”. Z nią wystartowałem we wrześniu, a potem już w listopadzie zacząłem robić "Wódkę za wódką", czyli drugie spotkanie z piosenkami Zarzyckiego i Koniecznego. Skończę Zarzyckiego i Koniecznego i od września zacznę pracę nad repertuarem autorskim. Piosenki już mam zrobione. Mam ich około 20. Teraz szukam tekstów i pomysłów. ‐ Powstanie z nich płyta "piosenkarska", o której kiedyś mówił Pan, że jest Pańskim marzeniem? ‐ Tak. "Piosenkarska", ale w cudzysłowie, bo nadal będę wykorzystywał zamysł i środki, którymi posługuję się w tej chwili. Tu także będzie pewna opowieść, cały czas będzie teatr. Jeżeli znajdę środki, aby zaangażować większy zespół ‐ nie tylko muzyczny, ale i taneczny oraz aktorów, to wyjdzie z tego normalny spektakl. ‐ Życzę powodzenia. Dziękuję za rozmowę. źródło: Magazyn Trybuny Przegląd Tygodniowy 2004 rozmawiała Monika Woś