Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
„Rzeczy Wspólne” 2011, nr 3
Ciekawy numer. Specjalnie nie piszę „dobry”, czy „zły”, ponieważ uświadomiłem sobie, że odkąd nie piszę już dla „Przeglądu Politycznego” i zająłem się
przednowożytną myślą polityczną, to właściwie nie znalazłem jeszcze pisma,
które by mi całkowicie odpowiadało. Tak jest również z „Rzeczami Wspólnymi” –
czasem są bardzo dobre, czasem słabsze, a niekiedy bardzo słabe. Zacznę od
tych gorszych momentów. Przede wszystkim redakcja (zbyt drętwe wstępniaki!) dopuszcza na łamy głosy raczej niewspółgrające z główną linią pisma,
co prowokuje pytanie, czy jest to specjalna taktyka, mająca być zaletą pisma,
czy raczej pewnego rodzaju ułomność. W poprzednim numerze męczył nas
Michel Maffesoli swoją postmodernistyczną wizją nowoczesnych plemion (co
prawda w tym numerze daje mu odpór Andrzej Waśko), tym razem dręczą nas –
między innymi – znowu Dominique Moïsi oraz Andreas Billert. Ten pierwszy to
wszystkowiedzący francuski intelektualista, ten drugi to zwolennik państwowej
ingerencji w życie społeczne, epatujący hasłami miast socjalnych i liberalnych
(w sensie wolności od religii). À propos miast. Kilka artykułów poświęconych jest
republikańskiej perspektywie patrzenia na miasto (szczególnie polecam tekst
Bogusza Modrzewskiego) i cieszy ponowne odkrycie, że miastem można rządzić tak, jak innymi wspólnotami (bójcie się reklamy w pobliżu Wawelu). Ogólne
wrażenie po lekturze planistów-urbanistów jest jednak takie, że albo nie znają
się oni na ekonomii, albo lubią flirtować z rozwiązaniami etatystycznymi (szczególnie Michał Beim). Cóż, trzeba będzie dać temu odpór w kolejnych numerach
pisma. Sporo jest za to ciekawych tekstów analizujących bieżącą rodzimą politykę. Moją uwagę zwróciły artykuły Piotra Goćka, Jacka Kloczkowskiego i wyważona, choć zbyt krótka, wypowiedź Macieja Brachowicza. Najnowszy numer
poświęcony jest polityce mafijnej. Teza lansowana przez redakcję przypadła mi
do gustu, jak również sonda przeprowadzona na ten temat wśród trzech znanych intelektualistów (Jan Rokita, Dariusz Gawin, Rafał Matyja). „Rzeczy Wspólne” jak na razie zachowują równy dystans do obydwu partii (choć, jak wiadomo,
Jarosław Kaczyński niedawno obwołał siebie republikaninem), stąd diagnoza
wojny polsko-polskiej jest bardzo ciekawa. Jak uciec z klinczu partyjnych bonzów, udających przedstawicieli ludu? Matyja wskazuje, że „sensu życia politycznego nie sposób budować w odniesieniu do PO i PiS”. Musi się on zrodzić gdzieś
obok. Być może zrodzi się i w Polsce, tak jak w USA narodził się ruch polityki
„herbacianej” (tea parties). Mam nadzieję, że będziemy mogli asystować takiemu ruchowi w kierunku nadawania sensu i autentyczności polskiej polityce.
Marek Przychodzeń
„Znak” 2011, nr 2
Lutowy numer poświęcony jest w znacznej mierze fenomenowi tureckiej wielokulturowości. Kolejne artykuły budują obraz współczesnej Turcji przejrzysty
i wnikliwy, a jednocześnie wyraźnie przeciwstawny potocznym mniemaniom,
jakie europejscy czytelnicy czerpią z lektur prasy codziennej. Autorzy przede
wszystkim obalają mit laickości ideologii kemalizmu, której miałby się przeciwstawiać islamizm populistycznych partii, mających od niedawna większy
wpływ na turecką politykę. Kemalizm, choć ma wyraźny rys oświeceniowy
w duchu francuskiego republikanizmu, rozwiązuje problem relacji między państwem a religią inaczej niż europejski model sekularyzacji. Jak wskazuje Recep
Şentük, zamiast niezależności i rozdziału ustanawia on wyraźną administracyjną zwierzchność państwa nad wszystkimi kwestiami religijnymi. Ideologia
młodoturecka ma wiele wspólnego z poreformacyjną, hobbesowską instrumentalizacją religii jako narzędzia budowania spójności strukturalnej państwa,
bliska jest modelowi gallikańskiemu, ale temu z Francji rewolucyjnej, a nie po
1905 roku. Kemalizm jest westernizacją przeterminowaną; jeśli jest modernizacją, to raczej w sensie odrabiania etapu rozwoju, który już dawno przechorowaliśmy. Rzeź Ormian w 1915 roku, choć dokonana jeszcze za czasów
sułtanatu, była konsekwencją tego typu młodotureckiego myślenia. Właśnie
w kontekście dyskryminacji religijnej islamizm i tradycyjny ludowy islam – czyli
to, co Europejczykom jawi się jako zagrożenie tolerancji – służy właśnie walce o prawa człowieka. Islamizm, który walczy między innymi o uniezależnienie
szkolnictwa religijnego od państwa, należy uznać za równie modernistyczny
i – co ciekawe – równie świecki projekt co kemalizm, choć odrzuca on nacjonalizm na rzecz internacjonalizmu. Zarówno kemalizm, jak i islamizm wyrosły
z gwałtownej krytyki tradycyjnego ludowego islamu, który stanowił dla obydwu
przeszkodę w modernizacji kraju. İsmail Kara wskazuje, że obecnie to właśnie
ta ludowość, a nie islamizm sensu stricto, dochodzi do głosu w Tureckiej Partii
Sprawiedliwości i Dobrobytu. Wyjątkowo głęboki i wszechstronny wgląd w realia współczesnej Turcji daje artykuł Cerena Özgüla, który celnie identyfikuje
faktyczne mechanizmy dyskryminacji religijnej w pozornie laickiej Turcji. Autor
opisuje jeden ze współczesnych przejawów religijnej nietolerancji kemalizmu
ustrojowego: utrudnianie przez prawo zmiany imienia wraz z konwersją na
religię inną niż „religia większości”. Wskazuje też, że próby zagwarantowania
tolerancji przez rozwiązania prawne o charakterze neomediewalnym, czyli zamykanie w getcie osobowości prawa (zob. Zabdyr-Jamróz 2010), służą w istocie
nietolerancji i wykluczeniu. Godny polecenia jest także ważny głos redaktorów
„Pressji” Wojciecha Czabanowskiego i Błażeja Skrzypulca w debacie na temat
samorządności w Polsce.
Michał Zabdyr-Jamróz
286
Perysskop
Perysskop
287