krzyż .pub

Transkrypt

krzyż .pub
Ewangelia Łukasza 23:27-31:
„A szło za Nim mnóstwo ludu, takŜe kobiet, które zawodziły i płakały nad
Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: Szczęśliwe niepłodne łona, które nie
rodziły, i piersi, które nie karmiły. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie
na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to
czynią, cóŜ się stanie z suchym?”
— Nieee! - oszalałe serce w piersiach panicznie szukało jakiegoś schronienia.
Płuca z największym trudem, resztkami sił pragnęły nadąŜyć z tłoczeniem i wysysaniem z powietrza Ŝyciodajnego tlenu.
— Nieee...! - wrzeszczałem chaotycznie rzucając całym ciałem. Czyjeś potęŜne
dłonie z nieznośną siłą wykręcały moje ramiona chwilami podtrzymując, bym bezwładnie nie zderzył się z ziemią. Duszący dym kopcącej pochodni jeszcze bardziej
utrudniał oddychanie. Migocące, nikłe światło wskazywało drogę ku wyjściu
z ciemni, w której za wszelką cenę chciałem teraz zostać. Kiedy mnie tu przywleczono, z całych sił krzyczałem, Ŝe nie chcę tu być. Głosy wokół drwiły ze mnie
okraszając komentarze przeraźliwym, szyderczym śmiechem. Co rusz ktoś przymierzał podeszwę swojego sandała do moich pośladków, w ogóle nie szczędząc
przy tym siły.
— Zostawcie!!! PrzecieŜ nic nie zrobiłem!
— Nikt nic nie zrobił - usłyszałem w odpowiedzi chrapliwy głos.
—Wszyscy są niewinni - zaszydził.
Suche usta boleśnie piekły domagając się wody. Nie piłem juŜ dobrą dobę.
W gardle drapało, jakby było zdzierane długimi kobiecymi, paznokciami. Poczułem ostry skurcz w łydce po kolejnym uderzeniu. Korytarz chwiał się niczym statek na morzu. Strach wzrastał z kaŜdym krokiem coraz bardziej. Następne moje
szarpnięcie wywołało mocniejszy uścisk, jakby kowalskiego imadła, a nie ludzkiej
dłoni. Z bocznych korytarzy dobiegały zmieszane w jedną „paplaninę” jęki i śmiechy. W płomieniu pochodni na ułamek sekundy zamigotała jakaś upiornie bezkształtna twarz z dzikim grymasem, podrzynająca własne gardło długimi palcami.
Ten gest miał powiedzieć mi wszystko. Rzuciłem całym sobą jeszcze raz. Zupełnie bez nadziei, jakby szukając szybszego końca. Tył głowy zabolał nagle tak
ostro, Ŝe na kilka chwil straciłem zdolność widzenia czegokolwiek. Kiedy na powrót, powoli wracał wzrok, byłem juŜ na dworze. Głęboki oddech wessał w płuca
garść piaskowego pyłu, wywołując spazmatyczny kaszel.
— Noo...! - ryknął stojący nade mną olbrzym w spiŜowej zbroi. - Ruchy! Na
nogi psie, ale to juŜ!
Słoneczne światło kłuło nienawykłe oczy. Kolejny kopniak sprawdził wytrzymałość Ŝeber. Z trudnością usiłowałem się podnieść. Wszystko niemiłosiernie bolało. Czułem cieknącą z nosa krew, która cieniutką struŜką spływała wprost do ust.
Nie takiego oczekiwałem orzeźwienia. Chwiejąc się stanąłem wreszcie na nogi
i cięŜko dysząc rozejrzałem wokoło. Plac więzienny pełen był wałęsających się
Ŝołnierzy w większości zupełnie obojętnych na mój los. Tych kilku, którzy stali tuŜ
obok mnie, zupełnie mi jednak wystarczało. Przede mną w odległości kilkunastu
kroków na szczycie niewielkiego podwyŜszenia niczym tron stało duŜe, drewniane
krzesło. WyŜszy, prawie o półtorej głowy olbrzym pchnął mnie w jego kierunku
i z przylepionym do twarzy ironicznym uśmieszkiem wpatrywał się w moje oczy,
rozkoszując się ludzkim cierpieniem. StraŜnicy najwyraźniej oczekiwali kogoś
waŜniejszego. Wszyscy spoglądali w ciemny otwór pobliskich odrzwi. Gdzieś
z głębi powracał lęk cięŜki i lepki, przeświadczenie, Ŝe nadchodzi coś strasznego,
16
1
Opowieść ta jest tylko bladym cieniem rzeczywistości, w której
miał udział krzyŜowany człowiek. Jestem pewien, Ŝe kaŜde doznanie było
niewyobraŜalnie ostre i przejmujące swą przenikliwością. Potrafię zrozumieć kogoś, komu wycięto łękotkę, gdyŜ mi ją usunięto. Wiem, co czuje ktoś z kolką nerkową, poniewaŜ ją miałem. Nigdy nie doświadczyłem
fizycznego wymiaru krzyŜa, ale prosiłem Boga, by dał mi przynajmniej
wyobraŜenie... Po co? Aby choć w nikły sposób zrozumieć, czego doświadczył umierając za mnie mój Pan – Jezus Chrystus. RównieŜ po to,
aby lekko nie podchodzić do Ŝycia, by nie być tak lekkomyślnym w mowie i działaniu. Bóg Ojciec poświęcił za mnie swojego Syna. Z całą pewnością nie było Mu łatwo znosić to niesamowite upokorzenie, ból i w końcu śmierć. Zadam Ci pytanie: jak sądzisz, czy to co wydarzyło się niemal
2000 lat temu, ma w naszym wieku jakieś znaczenie? Obyś zobaczył,
swoim sercem zobaczył jak bardzo! Gdybyś Ty sam ofiarował swoje
dziecko za czyjeś Ŝycie, jestem pewien, nosiłbyś to w sercu do końca
swych dni. Bóg Ojciec patrzy na Ciebie przez pryzmat cierpienia
i przelanej krwi swego umiłowanego Syna!!! Słucha o czym myślisz, mówisz i słyszy przejmujący jęk Jezusa. Patrzy, co robią Twoje ręce
i widzi Jego przebite ramiona ...
Nie chodzi mi o to, abyś teraz usiadł i zaczął płakać nad Nim, ale
uświadomił sobie prawdziwy sens BoŜego planu zbawienia Twojej osoby.
Zapewniam Cię, Ŝe nie zgubisz się BoŜym oczom i myślom. Nie unikniesz
teŜ najwaŜniejszego, jakie moŜe być zadane, pytania: co zrobiłeś
z krzyŜową ofiarą Jezusa? Boga nie zadowoli doskonale przemyślana, inteligentna odpowiedź. Bóg przyjrzy się świadectwu Twego Ŝycia: wierze,
bądź niewierze wyraŜonej w myślach, słowach i uczynkach.
z czym nie moŜna walczyć. To coś śmiało się złośliwymi oczami Ŝołnierzy, ciemnością lochów i ich ponurych mieszkańców. Niewidzialne macki powoli oplatały
moje gardło, potęgując uścisk. Z wnętrza budynku wynurzyła się postać jakiegoś
męŜczyzny. StraŜnicy nieznacznie wypręŜyli swe muskularne ciała, a ich twarze
nabrały bardziej powaŜnego wyrazu. MęŜczyzna był średniego wzrostu, na pewno
starszy ode mnie, z początkami ukrywanej przez uczesanie łysiny. Usadowił się na
masywnym krześle i skrupulatnie poprawił fałdy śnieŜnobiałej tuniki. Przez chwilę
rozglądał się znuŜony po całym placu, by wreszcie zawiesić swój wzrok na mnie
samym.
— Twoja wina? - spytał ocięŜale i od niechcenia.
— Jestem niewinny! Nie zro... - przerwał mi atak kaszlu i potęŜny cios olbrzyma pięścią w policzek.
— Jak śmiesz łgać przed Dostojnym Prokuratorem - wrzasnął wprost do ucha,
kiedy z ledwością po tanecznym półobrocie wróciłem do pionu.
— Dlaczego mnie bijesz? PrzecieŜ nie kłamię. - Ratunek miał w swej władzy
ten, który górował nad Ŝołnierzami stanowiskiem i tytułem.
— Panie tylko...
— Milcz psie! - uderzenie drzewcem włóczni w łydki tuŜ pod kolanami rzuciło na ziemię. Zdołałem jedynie jęknąć.
— Tu, Dostojny Prokuratorze - najbliŜej stojący straŜnik podał jasny zwój
i stanął tuŜ obok. Prokurator rozwinął rulon i przebiegł po nim szybko oczyma.
— Aaa... - pokiwał nieznacznie głową i skrzywił z niesmakiem. — Pospolity
przestępca i łajdak...
Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Lista zarzutów była długa jak, jak... To
musiała być jakaś okrutna pomyłka, albo mistyfikacja... Ktoś chciał mnie wrobić
w coś, czego nie zrobiłem i ... wykończyć!
— Yyy! - Prokurator kręcił z dezaprobatą głową. Czytał teraz dokładniej,
z większym zainteresowaniem i co rusz spoglądał w moją stronę. Cała ta sytuacja
wydawałaby się jakimś snem, gdyby nie ból i cieknąca krew. Jeszcze do niedawna
Ŝyłem spokojnie i teraz wiem, Ŝe beztrosko, bo cóŜ to za troski, kiedy trzeba martwić się o chleb, skoro teraz samo Ŝycie stało na krawędzi istnienia. Gorączkowo
szukałem w pamięci czegoś, za co rzymski Prokurator mógłby mnie skazać. Za
drobne oszustwa, kłamstewka, czy przekleństwa nie idzie się przecieŜ do więzienia. Nikogo nigdy nie zabiłem, kradłem w dzieciństwie ze zwykłej dziecięcej zazdrości. Co mógł mieć na tym długim zwoju? Wyciągnęli mnie z domu, z łóŜka
o samym świcie i bez litości, ciągnąc po ziemi, zawlekli do ciemnych lochów. śadnych pytań, Ŝadnych zarzutów, jedynie krzyki i bolesne razy. Zostałem sam
z ciemnością i baraszkującymi wokół szczurami, które próbowały się ze mną zaprzyjaźnić, albo mnie zjeść. Prokurator przerwał czytanie i zaczął dokładnie mi się
przyglądać. Wydął wargi i policzki, po czym nieznacznie wzruszył ramionami.
— Panie, nie rozumiem w czym tkwi moja wina? - spróbowałem jeszcze raz,
siląc się na resztki odwagi. Zanim cokolwiek uderzyło w moje ciało, ciągnąłem dalej. — Nikt nie przedstawił oskarŜenia, a bez ustanku jestem bity.
2
Ziemia się zatrzęsła. Mój krzyŜ się zachwiał.
— „ Dziś ze mną będziesz w raju” - pomyślałem.
Moje ciało drŜało, panicznie prosząc o oddech. Uniosłem się na ułamek chwili.
Jak długo jeszcze?...
Wiatr zaŜartował sobie ze mnie łaskocząc tańczącym powiewem.
Stojący nieopodal setnik podszedł bliŜej i z wyraźnym zmieszaniem na twarzy
powiedział nie wiadomo do kogo:
— Ten człowiek naprawdę był Synem BoŜym.
Słabość otuliła mnie przyjaźnie i na moment pozbawiła świadomości. Na krótko, jeszcze nie na zawsze. Dygotałem i drŜałem cały, a usta, jak ryba wyciągnięta
z wody, łapczywie usiłowały nabrać powietrza w płuca. Otworzyłem oczy, które
same zamykały się na ten brutalny świat. Do mojego krzyŜa podszedł Ŝołnierz.
Przyjrzał się mojej twarzy, po czym zamachnął i drzewcem włóczni połamał moje
nogi. Jednym ciosem. Obie naraz. Cały cięŜar ciała zawisł na przebitych gwoździami ramionach. Spazmatyczne drŜenie sięgnęło zenitu. Usta nie mogły nabrać odrobiny powietrza. Serce waliło jak oszalałe i zamarło, a oczy zgasły...
„Dziś ze mną będziesz w raju” - powiedział Jezus, a ja uwierzyłem!
15
uszu pełen wysiłku głos:
— Godne wiary, co ci mówię... dzisiaj ze mną ... będziesz ... w raju...
Tak, uwierzyłem, Ŝe ten Jezus jest posłanym od Boga Mesjaszem dla Izraela
i Ŝe moŜe mnie, podłego grzesznika zbawić od moich podłych grzechów. Dziś
w raju... Mogłem zatem umrzeć spokojnie, bez strachu. Powiedział, Ŝe moje miejsce jest tam, gdzie będzie On, mój Zbawiciel. I nie powiedział mi tego przecieŜ dla
moich uczynków. On zobaczył, Ŝe ja uwierzyłem. Uratował mnie ze względu na
moją małą, jak ziarnko gorczycy, wiarę. Obdarzono mnie łaską i miłosierdziem.
Dziękuję Ci BoŜe, dziękuję...
Spostrzegłem jakieś nowe poruszenie w tłumie. Wokół zapanowała ciemność.
Robiła się gęsta i lepka. Podkreślała cięŜar wydarzeń tej chwili. Niektórzy ludzie
zaczęli się rozchodzić. Poczuli się chyba nieswojo zmieszani tą nagłą zmianą.
Głowa opadła mi, bezwładnie naciągając przy tym mięśnie karku. Nie było juŜ
na mnie miejsca, które by nie przysparzało cierpienia. Pięty rwały niemiłosiernie,
ramiona, plecy, Ŝebra... Z kaŜdym oddechem było coraz trudniej. Zupełnie straciłem poczucie czasu. Wydawało się, Ŝe wiszę tu juŜ całą wieczność... Ten wszechogarniający ból... Przenikał kaŜdą cząstkę, wnikał wszędzie... Bezlitosny... Zabójczy...
Zaćmione słońce nie chciało na nas patrzeć. Nie chciało widzieć naszego cierpienia, a moŜe tylko cierpienia Jezusa. Jego katowano za nic, za darmo, bez przyczyny. On jeden nie popełnił grzechu, my mieliśmy ich na sumieniach tysiące. My,
dwaj skazańcy, ale takŜe ten tłum, który szydził ze Sprawiedliwego. A Sprawiedliwy zawołał, głośno, jakby ktoś darował mu swoją siłę:
— Eli, Eli, lamma sabachtani!?...
To był okrzyk prawdziwej rozpaczy. Rozpaczy większej, niŜ cierpienie ciała
i duszy z powodu wszystkich szyderstw i ludzkiego poniŜenia.
— Co się stało ? - chciałem zapytać, ale słowa uwięzły w gardle. - Dlaczego
Bóg, twój Bóg cię opuścił?
— Eliasza woła - ktoś nie zrozumiał tego wołania. - Poczekaj, zobaczymy, czy
przyjdzie Eliasz, Ŝeby go wybawić.
— Pragnę! - znów zawołał Jezus.
Natychmiast ktoś podbiegł, by spełnić to Ŝyczenie. Do jego ust przyłoŜono gąbkę nasączoną octowym kwasem. Kwasem ludzkiej złości i buntu przeciw miłującemu swe stworzenie Bogu.
Wykrzywiłem głowę, by widzieć, co się dzieje. Jezus spróbował i juŜ bez poprzedniej rozpaczy powiedział:
— Wykonało się.
Jego zmaltretowane, błyszczące od krwi zmieszanej z potem ciało napręŜyło się
i uniosło na moment w górę. Jezus podniósł w wielkim wysiłku głowę w stronę
nieba i zawołał tak, Ŝe wszyscy musieli go usłyszeć:
— Ojcze... w ręce twe powierzam ducha mego!!!
Potem opadł, skłonił głowę i zwiotczał...
W uszach zaświdrował mi przeraźliwy chichot, jakby nie z tego świata.
To zdanie okazało się mało fortunne. Coś spadło mi na głowę zupełnie ogłuszając. Pobudka z nosem w pyle i znów duszący kaszel. Jak zza światów dobiegł krótki nakaz:
— BliŜej.
Dwóch Ŝołnierzy złapało mnie za nadgarstki i pociągnęło przed siebie. Klatką
piersiową, brzuchem i nogami powłóczyłem o pełne kamieni podłoŜe, pozostawiając gdzieś po drodze naskórek.
— Oj! - zajęczał ktoś nade mną, gdy z rozpędem zderzyłem się z kamiennym
podwyŜszeniem trybuny. Kolejna salwa śmiechu i szyderstwa. Prokurator machnął ręką i Ŝołnierze natychmiast ucichli.
— Więc - zaczął powoli cedząc słowa - powiadasz, Ŝe jesteś całkowicie niewinny, tak?
— Panie, w Ŝyciu nie popełniłem powaŜnego przestępstwa, za które mogłoby...
— ... spotkać cię coś takiego - dokończył moją myśl ze zrozumieniem kiwając
głową.
— Widzę, Ŝe mnie rozumiesz, Dostojny - jak z oddali nadlatywała jaskółka pokoju, bardzo płochliwa i nieśmiała.
— I pragnąłbyś wolności? - ciągnął logicznie Prokurator.
— To moje marzenie... - nie mogłem do tego dodać nic więcej.
— Nierząd, nieczystość, bałwochwalstwo, zachłanność, czary, spory, zazdrość,
podjudzanie, pijaństwo, kradzieŜ, oszczerstwo, kłamstwo... - Prokurator dokładnie
przyjrzał się zwojowi, nieznacznie wyprostował i w pełni powagi swego stanowiska, z wyraźnym namaszczeniem wygłosił wyrok:
— Winien zarzucanych czynów. Ubiczować i ukrzyŜować.
Na jaskółkę spadł drapieŜny jastrząb i rozszarpał ją w ułamku sekundy.
— Nieee! Nieee!!! - moje usta wyrzucały z siebie absurdalny protest, którego
i tak nikt nie miał zamiaru respektować. W panice odnalazłem nowe siły. Rzuciłem się do ucieczki. Szalonej ucieczki. Nic nie mogło mnie zatrzymać, nawet olbrzym. Te kilka kroków, które dzieliły nas, teraz rozciągnęły się w nieskończoność. śołnierz zaskoczony dziką przemianą zrobił krok do tyłu. Z jedną dłonią
zwiniętą w pięść i drugą rozczapierzoną w gotowe do ataku szpony, niczym
w obłędzie ruszyłem na niego, nie bacząc na wszystkich pozostałych. Całe moje ja
wołało tylko jedno słowo - wolność! Z furią nabrałem rozpędu, by zmieść z drogi
przeszkodę. Kiedy juŜ nic nas nie dzieliło - zgasło słońce.
Bryzga zimnej, cuchnącej wody była przykro orzeźwiająca. Nieznośny ból wciskał się wszędzie. Naciągnięte w górę ramiona draŜniły odrętwieniem, a jakiś rozlany cień chwiał się tuŜ przed nosem. Dopiero po chwili zrozumiałem, Ŝe to belka
pręgierza. Z ust wydobył mi się jedynie jakiś niewyraźny charkot, choć myśli obfitowały w stek przekleństw. Kilka szarpnięć okazało się oczywistym bezsensem.
Byłem uwięziony w potrzasku bez wyjścia.
— Obudził się. - To stwierdzenie zwiastowało nowe kłopoty. Nie pragnąłem niczyjego zainteresowania. Chciałem być sam, z daleka od wszystkich, gdzieś na
plaŜy w gwiaździstą noc, czując chłodny powiew morskiej bryzy. To nie było mo-
14
3
je miejsce, nie tu. Chciałem być wysoko na szczycie góry widząc tylko odległe figurki ludzkiej obecności.
Pierwsze uderzenie flagrum było jak niespodziewany grzmot tuŜ nad głową. Zęby zgrzytnęły w nadmiernym uścisku, ale usta nie przepuściły nawet westchnienia. PlaŜę zalała wysoka fala, a pod stopami oderwał się skalny odłamek
i poszybował w przepaść. Mimo to jeszcze bardziej pragnąłem samotności. Kolejne trzy razy rozorały skórę. Pęk róŜnej długości rzemieni po następnych uderzeniach mlaskał ociekając krwią. Z gardła wydobywał się nieludzki wrzask odzieranego ze skóry. Morze huczało, a góry chwiały się w posadach. Pot zalewał oczy,
w których zalegała coraz obfitsza ciemność. Drobne kawałki kości rozrywając
mięśnie, poszukiwały Ŝeber i kości ramion. Ich bezlitosność falami sprowadzała
apatyczną bezradność i nieopanowaną wściekłość. Przytomność ulatywała w nieznaną dal i powracała na moment, oddając poczucie rzeczywistości. Ktoś z boku
leniwie liczył baty.
— ... trzydzieści, jeden, dwa...
Dawno temu spotkałem człowieka, który przeŜył biczowanie. Jego plecy były niczym zgliszcza wypalonego domu: jedna wielka blizna, pasma czerwonych zgrubień. Wtedy potrafiłem mu tylko współczuć. Teraz go rozumiałem.
PlaŜa, morze i góry zniknęły w gęstej mgle i mroku. Zapomniałem juŜ jak wygląda samotność. Rzemienie rozszarpały wszystko, co tylko chciały, razem z ostatkiem sił. Gdzieś jakby z oddali dobiegały pojedyncze, niezrozumiałe słowa. Twarzą w twarz spotkałem się z jakimś pięknym młodzieńcem, który łagodnie patrzył
wprost w moje oczy. Jego uśmiech niemal mnie pocieszył, gdy nagle przeobraził
się w szkaradną paszczę smoka i zniknął tak samo, jak się pojawił. W głowie wibrowała coraz wyraźniej myśl o postaci, która według wielu była w stanie zrobić
wszystko.
— BoŜe, pomóŜ... - jęknąłem.
Obudziłem się mokry, jak ze złego snu. Przez kilka sekund mruŜąc powieki szukałem jakiegoś punktu orientacyjnego. Całe otoczenie kołysało się niczym drzewo
na silnym wietrze uciekając na cztery strony świata. Wyschnięte wargi pękały,
a odrętwiałe ciało protestowało, gdy chciałem czymkolwiek ruszyć. Odpływałem
w coś, jakby sen, kiedy mignął jakiś cień i chlusnęła ta sama, zimna, cuchnąca
ciecz, którą juŜ raz mnie oblano. Odrętwienie natychmiast pierzchnęło wraz
z resztkami nieświadomości, a w ich miejsce wrócił nowy ból. Próba przewrócenia się na brzuch spełzła na niczym. Zwiotczałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa.
śal przyszedł do mnie i objął swymi długimi ramionami. Pamięć pięknych, nie do
końca wykorzystanych chwil oraz tych, w których zachowałem się jak skończony
dureń, stała się okrutnie wyraźna. Zupełnie inaczej mógł wyglądać ten dzień. JakŜe
bardzo inaczej...
Dwóch krzepkich, śniadych pachołków złapało mnie pod ramiona i poderwało do
góry. Przez ułamek sekundy stałem na własnych nogach, ale natychmiast ugięły się
jak trawa. Powłócząc stopami po ziemi, zaciągnęli mnie do środka pobliskiego budynku. Skręciwszy zaraz w prawo straciłem oparcie i twarzą zderzyłem się z ka-
4
na przebite pięty. Chciałem, Ŝeby ta mordęga juŜ się skończyła. BoŜe miłosierny...
Pod krzyŜ Jezusa zbliŜyła się jakaś grupka niewiast i jeden młody męŜczyzna.
Tylko jedna spoglądała na skazańca. Inne kobiety nie śmiały podnieść oczu wyŜej,
niŜ na wysokość przytwierdzonych do pala stóp. Widziałem w ich twarzach cierpienie nie mniejsze od naszego. Wszyscy płakali. Jezus z jękiem podniósł się na
piętach i cicho powiedział:
— Kobieto, oto... syn twój... - po czym złapał oddech i dokończył - ... oto matka... twoja.
W tłumie zaczęło się nagle kotłować, z róŜnych miejsc dochodziły coraz głośniejsze okrzyki, raniące jak Ŝądła skorpionów.
— Ty, który obalasz przybytek i odbudowujesz go w ciągu trzech dni, uratuj
siebie, jeśli Synem Boga jesteś i zejdź z krzyŜa!!!
Ktoś inny chciał chyba podburzyć lud i pokazać fałsz słów i czynów skazańca:
— Innych ratował, a sam siebie nie moŜe uratować. Królem Izraela jest - ciągnął z wyraźną kpiną w głosie - niech zejdzie teraz z krzyŜa, a uwierzymy w niego!
Rozległ się szyderczy, okrutny śmiech.
— Polegał na Bogu, niech wyrwie go teraz, jeśli go chce! PrzecieŜ powiedział:
Jestem Synem Boga!
Znów salwa kpin. Tłum się bawił. Jak rój szerszeni chcieli Ŝądlić swymi rozpalonymi przez piekło językami. Kobiety płakały. Nie wszyscy myśleli tak samo.
— Jeśli jesteś królem judejskim, uwolnij się - zachichotał olbrzym podając Jezusowi na włóczni gąbkę nasączoną jakimś płynem. Tamten odmówił.
Skurcze w ramionach wzmogły się okrutnie i nie chciały ani na moment zelŜeć.
Dusiłem się coraz bardziej. Płyciutkie oddechy nie zadowalały spragnionego Ŝyciodajnego powietrza organizmu. Przed oczami pojawiały się czarne plamy,
a świadomość niezdecydowanie negocjowała z wycieńczonym ciałem.
— Czy nie ty jesteś Mesjaszem? - powiedział niespodziewanie z dziwnym wyrazem twarzy nasz trzeci towarzysz niedoli. - Uratuj siebie i nas.
Zbluźnił. W moich oczach zbluźnił. Jego serce nadal zupełnie nic nie rozumiało.
Był tępy i bezduszny. Sam skazywał się na potępienie, wieczną czeluść z dala od
Boga. Nie mogłem tego przemilczeć. Zebrałem w jakiejś determinacji tyle energii,
by powiedzieć:
— Nawet ty nie boisz się Boga, choć pod tym samym sądem jesteś. My sprawiedliwie, godną zapłatę odbieramy za to, co zrobiliśmy... - cięŜki oddech. - Ten
jednak nic niegodziwego nie uczynił!...
Popatrzyłem błagalnym wzrokiem na wiszącego między nami Syna BoŜego,
Mesjasza i Króla Izraela. Teraz, albo będzie za późno...
— Jezusie... przypomnij sobie o mnie... kiedy przyjdziesz do Królestwa swego.
Opadłem całym cięŜarem w dół. Nieogarnięty ból przeszył kaŜdą bez wyjątku
część mego umęczonego ciała. Powoli paraliŜ ogarniał całą klatkę piersiową. Nie
umiałem przez chwilę wypchnąć z siebie zuŜytego powietrza. Ale dobiegł moich
13
kiem szarpnęły torsje. Ból zawył z zachwytu. On to kochał, ja nie miałem sił, by
płakać. Świat skurczył się w moich oczach i znów zgasł.
Gdy wracała świadomość, pomyślałem, Ŝe jestem na plaŜy, tak ładnie szumiało, jak morskie fale... Chciałem nabrać w nozdrza orzeźwiającej bryzy, ale nie mogłem. Piękny młodzieniec ze starego snu siedział mi na piersiach i coś mówił.
Westchnąłem bezgłośne: „BoŜe”, a on skrzywił się obrzydliwym grymasem i splunął mi w twarz. Drgnąłem i przebudziłem się. W uszach nadal szumiało, ale był to
odgłos podekscytowanego tłumu, który otaczał plac egzekucji coraz większym
ludzkim mrowiem.
— BoŜe... BoŜe, bądź miłościw... bo grzeszyłem przeciw Tobie, przeciw... ludziom, przeciw sobie... - myślałem, zwracając te urywane myśli gdzieś w górę. Kłamałem... niena... widziłem... poŜąda... łem... ukradłem... dopuściłem się nie...
nie... nierządu, zachłanności... oszczerstwa...
Bałem się, Ŝe o czymś zapomnę, tak trudno było myśleć, skupić się, właściwie
było to niemoŜliwe.
— BoŜe Abrahama... Izaaka... i Jakuba... lekcewaŜyłem Cię i odkładałem spotkanie z Tobą w wieczną nieskończoność, jak głupiec...
Brakowało w płucach tchu, dusiłem się, więc zebrałem siły, aby podnieść się na
ramionach. Nogi były niemal bezuŜyteczne, tak wykręcone przez skośnie przybitą
do pionowego pala krótką Ŝerdź, tuŜ pod pośladkami. Rzymianie wiedzieli, w jaki
sposób zadać człowiekowi cierpienie. Byli w tym mistrzami!
Podciągnąłem się powolutku z zaciśniętymi zębami i nabrałem w płuca tyle
powietrza, na ile starczyło mi mocy, by wytrzymać w takiej pozycji. Potem opadłem w dół. Spojrzałem w lewo. Obok, w takiej samej pozycji wisiał Jezus, dalej
zabójca Rzymianina. Oni teŜ mieli wielkie trudności z oddychaniem. No moŜe ten
trzeci miał najwięcej sił, w końcu był z nas „najzdrowszy”.
Jezus podniósł głowę i otworzył usta. Widać chciał coś powiedzieć, ale nie potrafił przez chwilę złapać tchu. Kiedy mu się to udało, usłyszałem coś, czego nigdy
bym się nie spodziewał.
— Ojcze, odpuść im, nie wiedzą bowiem... co czynią.
Kim był ten człowiek, Ŝe sam potrzebując zmiłowania, prosił o miłosierdzie dla
tych, którzy właśnie tak okrutnie pozbawiali go Ŝycia!? Nie rozumiałem go, ale byłem pełen podziwu.
Przed nami zaczął się targ. Czterech, najwaŜniejszych w całym „ przedstawieniu” Ŝołnierzy dzieliło między siebie szaty Jezusa. Moje nie były nic warte. Szaty
Jezusa były dobrego gatunku, a w dodatku wartości dodawał fakt, Ŝe były to szaty „królewskie”. Podzielili się równo, a o tkaną w całości tunikę rzucili los. Nie
chcieli jej dzielić.
Po drugim podciągnięciu się dla nabrania powietrza, mięśnie ramion zaczęły
odmawiać posłuszeństwa. Czułem skurcze. Jeden, potem po chwili drugi i trzeci.
Nie dość było tego, Ŝe gwoździe rwały ciało i ścięgna, krew z ran spływała po
skórze, rozlewając się po nagim ciele. Katuszy przydawało drętwienie rąk, które
uniemoŜliwiało podnoszenie się w górę. CięŜar tej czynności musiałem przenieść
mienną posadzką. Na dworze słychać było tupot wielu nóg i poruszone, głośniejsze zawołania. TuŜ obok drzwi przebiegło kilku ludzi, po czym drzwi huknęły
i zazgrzytał skobel. Zrobiło się ciszej, ale poczułem znajomy odór celi. Jakaś zamazana postać pochyliła się nade mną i pokiwała głową. Nie potrzebowałem politowania. Pragnąłem odpoczynku i spokoju. Wybawiający sen przyszedł szybko.
Wróciła spokojna plaŜa... Najpierw daleko, bardzo daleko szumiało coś jakby wodospad. Potem, z kaŜdą chwilą odgłos narastał, po czym przeobraził się w wyraźny pomruk wielu głosów, krzyki i złorzeczenia. Na wyciągnięcie ręki, tuŜ za moją
głową coś szurało po posadzce. Nie chciałem otwierać oczu, nic słyszeć ani czuć.
Wolałem uciec w nieświadomość. Szukałem myśli o pięknym, górskim szczycie,
orzeźwiających podmuchach wiatru i szerokich horyzontach. Tęskniłem do skłębionych w biały puch chmur i śmigających po niebieskim niebie szybkich ptaków.
To „coś” zbliŜyło się do mnie i przeszło bokiem. Kiedy zaczęło wracać, nie utrzymałem powiek.
— Aa... - zachrypiał i zaraz odchrząknął. Głos nabrał przyjemniejszego tonu. Wróciłeś. Myślałem, Ŝe cię wykończyli, bo juŜ - pomyślał przez ułamek chwili pół dnia, noc i dzień tak leŜysz. A szkoda, bo to byłoby dla ciebie lepsze, duŜo
lepsze, gdybyś się juŜ nie obudził...
Patrzyłem na męŜczyznę, którego całe ciało obfitowało w rany po batach.
W półmroku, jaki tu panował, nie byłem w stanie określić jego wieku. Miał przydługie juŜ włosy i postrzępioną, długą brodę. Widać było, Ŝe rzymscy Ŝołnierze
nie oszczędzali na nim sił i pomysłowości w wyrządzaniu mu fizycznych krzywd.
Po obszarpanym ubiorze, brudzie i mało atrakcyjnym zapachu, jaki od niego bił,
mogłem z łatwością stwierdzić, Ŝe jest tu dosyć długo. Nieopodal stała jakaś niewielka miska, która przykuła mój wzrok.
— Za co tu jesteś? - spytałem z niesamowitym trudem siląc się na słowa, które
nie chciały ze mnie wychodzić.
— Obtłukłem jednego śmierdzącego rzymskiego pachołka. Czepiał się o jakieś
pieniądze, a... - wzruszył ramionami - ... a potem się przekręcił na drugi świat.
Nie zdąŜyłem nawiać. A ty co?
Bez słowa nadal patrzyłem na miskę - bliską i tak daleką jednocześnie. Palący
Ŝar w gardle niszczył kłębiące się myśli.
- Pić, co? - stwierdził bardziej niŜ spytał, łapiąc upragnioną miskę. Kiedy pomagał mi, bym mógł się nieco podnieść i napić, gwałtownie zaprotestowały plecy.
Głęboka rana pulsowała niesamowitym bólem, którego nie potrafiło zatrzymać ani
zaciskanie zębów, ani radość z wypijanej wody. Gdzieś wewnątrz zaczęły krąŜyć
nieprzyjemne mdłości, z kaŜdą chwilą coraz bardziej przybierając na sile. Przed
oczyma zatańczyły czarne plamy. Wszystko zawirowało, ale po chwili wróciło do
względnej normy. Hałas na dworze przybrał na sile, więc mój współwięzień, przylgnąwszy do ściany wspiął się na palce, by wyjrzeć przez niewielki otwór w ścianie.
— Co się tam dzieje? - spytałem.
— To na duŜym dziedzińcu. Niewiele moŜna zrozumieć, ale straŜnicy mówili
12
5
między sobą, Ŝe Sanhedryn sądził kogoś za bluźnierstwo i teraz są u prokuratora.
Wrzeszczą jak opętani. Tumult wzrastał i cichł naprzemian. Wyraźnie dobiegały
jedynie poszczególne słowa. Te powtarzające się, nie zapowiadały nic dobrego
człowiekowi, którego oskarŜano. Jak echo wracały dwa hasła: „śmierć” i „ukrzyŜuj
go”. Tłum potrafi dokonać rzeczy strasznych, to wiedziałem na pewno. Jeśli o losie
tego biedaka będzie decydował motłoch, z całą pewnością jest przegrany. Przegrany, jak ja...
— Ciekawe, czy „nasz dostojnie plugawy prokurator” to wytrzyma? - usłyszałem raczej retoryczne pytanie i głośne splunięcie. Ten człowiek myślał chyba to samo, co i ja.
— WyobraŜasz sobie? Sądzą go za bluźnierstwo! - patrzył na mnie karykaturalnie wykrzywiając twarz. - TeŜ nie mają co robić. ŁaŜą ze swoimi frędzelkami po
placach, godzinami wystają na rogach ulic i tylko czekają na uniŜone pokłony. Nie
raz miałem ochotę powiedzieć takiemu, co o nim myślę. Podobno gdzieś rosną takie roślinki, które lubią poŜerać to, co na nich sobie usiądzie. Paskudztwo, które
ładnie wygląda i ma zjadliwie miłe usposobienie. Ci, którzy tam teraz wrzeszczą,
są właśnie dokładnie tacy. Rzygać się chce na sam widok. Porządny złodziej biednemu krzywdy nie zrobi. - Znowu pociągnął zawartość nosa i splunął na skłębioną
w rogu celi słomę.
Przymknąłem powieki. Byłem oskarŜony o złodziejstwo, oskarŜony o nieczystość, zachłanność i oszczerstwo, oskarŜony o wiele rzeczy, z których istnienia
w moim Ŝyciu mogłem zdawać sobie sprawę tylko ja i ... Bóg. Być moŜe nawet
bardziej Bóg niŜ ja. Bóg wiedział o mnie chyba więcej, aniŜeli ja mogłem wiedzieć o sobie samym. Jeśli znał moje myśli... pragnienia... poŜądanie... jeśli patrzył
na mnie od początku moich dni i kaŜdego dnia, godzinę po godzinie, minutę po minucie... jeśli to wszystko, co się ze mną stało, jest właśnie za to... Chciało mi się
płakać, wyć i walić pięściami w posadzkę. Chciałem, by to nie była prawda.
Chciałem zasnąć i obudzić się w swoim własnym łóŜku. Mdłości wróciły i ruszyły
obrzydliwą falą z Ŝołądka ku ustom, w których nagle pojawiło się tyle śliny, Ŝe nie
zdąŜyłem z jej połykaniem. Obróciłem głowę na bok i po bolesnym skurczu zwymiotowałem na słomę. Potem drugi raz i trzeci.
— Miałem to samo - usłyszałem coś jakby na pocieszenie. - Długo nie mogłem
się opanować po tych batach. Nie mogłem nic jeść, ani pić.
— Dlaczego mnie nie uprzedziłeś? - spytałem z wyrzutem.
— A posłuchałbyś? - oddał pytaniem.
Miał rację. Pragnienie było zbyt mocne, by się powstrzymać. Musiałem być
ostroŜniejszy. Nie wiadomo było swoją drogą, skąd była ta woda i co w niej pływało.
Tumult na dworze znów przybrał na sile. Sprawa tamtego człowieka musiała
być powaŜna. PowaŜna dla tych, którym zaleŜało na jego śmierci.
— Słyszałeś o Jezusie? - padło nowe pytanie.
— Słyszałem. Prorok z Galilei. Czyni wiele znaków i cudów.
— To właśnie jego sądzą za bluźnierstwo.
6
i pomóc umęczonemu ciału. Kątem oka dostrzegłem, Ŝe Jezus odmówił.
Nagle zdarto ze mnie resztę ubrania, która mi jeszcze pozostała, belkę rzucono
na ziemię, po czym na nią pchnęli i mnie. Zderzenie pleców z kamienistym podłoŜem i głowy z belką niemal pozbawiło świadomości i zaraz poŜałowałem, Ŝe tak
się nie stało. W kolejnym Ŝołnierzu, wielkim i barczystym rozpoznałem tego,
z którym chciałem się zmierzyć na dziedzińcu pretorium. Miał zaciśnięte w niby
uśmiechu usta i pełne pogardy dla mnie oczy. W dłoniach trzymał długi gwóźdź
i młotek. Ktoś złapał moją dłoń i pociągnął, by napręŜyć ramię. W przypływie strachu zacząłem się dziko szamotać, by się uwolnić i uciec daleko stąd na znajomy,
bezludny szczyt.
— Nieee! Nie!!! Nieee! - wrzeszczałem teraz, wierzgałem nogami i wykręcałem całym ciałem w szalonej desperacji. Rozum mówił mi, Ŝe to niczego nie zmieni, a nawet pogorszy sytuację, ale ciało nie słuchało rozumu. Ciało łudziło się jakimś omamem wolności. Olbrzym przykucnął i przygniótł swoim kolanem moje
przedramię. Jego cięŜar był przytłaczający i przydawał nowych boleści. Bym przestał się rzucać, przeniósł cały cięŜar ciała na mnie, co poskutkowało. Cały zesztywniałem. Mój oprawca wymacał w przedramieniu zagłębienie między kośćmi, przyłoŜył ostrze gwoździa i wzniósł w górę młot. Zanim uderzył, spojrzał prosto
w głębię mej przeraŜonej duszy. Być moŜe dostrzegł tam podświadome błaganie
o szybkie i mocne uderzenie. Zamknąłem dłonie w pięści i zacisnąłem szczęki.
Czułem jak cały drŜę. Młot spadł na głowę gwoździa, przebijając skórę wpasował
się pomiędzy kości przedramienia, po czym utkwił w drzewie belki. NapręŜyłem
się niczym struna cytry i wydając głośny krzyk rozpaczy, opadłem na ziemię.
W kręgosłup wrzynał się jakiś ostry kamień, ale nie to było teraz najistotniejsze.
Moja ręka... Bezduszne Ŝelazo przebiło ją na wylot... Palce dłoni rozwinęły się jak
płatki kwiatów na słońcu i nie mogłem nimi poruszyć. Krew rozlała się szerokim
strumieniem po belce i uciekła w głębię ziemi.
śołnierz nie próŜnował. Był dobrym rzemieślnikiem i znał się na tym fachu.
Przekroczył nade mną, złapał drugi gwóźdź i przykucnął przy lewym ramieniu.
Ktoś znów je naciągnął i przypasował we właściwe miejsce na belce. Olbrzym
uklęknął na ramieniu, wymacał wgłębienie, przyłoŜył Ŝelazne ostrze i bez wahania
dwoma uderzeniami przybił mnie do drzewa. Przed oczami zawirowało, stęknąłem
ochryple i na moment straciłem świadomość. Kiedy obudziłem się, nie leŜałem juŜ
na ziemi. Widziałem ją pod stopami. Dziwnie się chwiała. Po ułamku chwili zorientowałem się, Ŝe właśnie umiejscowiono moją belkę na pionowym palu. Głowa
zwisała mi bezwładnie, kołysząc się to w prawo, to w lewo. I zaraz przyszedł do
mnie ten, którego z całej siły nienawidziłem: nowy, jeszcze silniejszy i podlejszy
ból. Wpił się swoimi długimi kłami w ramiona i wędrował wzdłuŜ nich, by przez
barki dotrzeć do głowy, którą chciał rozsadzić gwałtowną eksplozją na wszystkie
strony świata. Mój oprawca nie odstąpił jeszcze ode mnie. Musiał skończyć misję.
Jego pomocnik złapał moje nogi i wykręcił je tak, aby kostki zachodziły na siebie
i prawe kolano zachodziło na lewe, po czym obie kostki przeszył trzeci gwóźdź.
Tym razem uderzenia były trzy, kości chrupnęły obrzydliwym dźwiękiem, a Ŝołąd-
11
z ciała Ŝycia.
Po obu stronach szpaleru zbierało się coraz więcej ludzi. Część z nich była ciekawa widowiska. Oni znali głównego bohatera tego wydarzenia, słyszeli o cudach,
które czynił, a moŜe nawet któryś widzieli i spodziewali się następnego, największego, oszałamiającego spektaklu, który coś zmieni w ich monotonnej rzeczywistości. Inni chcieli nasycić swoje spragnione sprawiedliwości sumienia.
„Niegodziwości i bluźnierstwa”, których dopuścił się samozwańczy „Syn” NajwyŜszego i Jedynego Boga, wymagały zadośćuczynienia. Ale byli teŜ i tacy, którzy ciągnęli za nimi pełni Ŝalu i nieobłudnej boleści. Wokół rozlegał się płacz i lament kobiet, które zawodziły z prawdziwą rozpaczą, jakby wiele matek traciło
właśnie swego jedynaka. Jezus nie przestawając, pełnym wysiłku, drŜącym, ale na
ile było go stać, głośnym głosem powiedział:
— Córki Jeruzalemu, nie płaczcie nade mną, lecz nad sobą płaczcie i nad dziećmi waszymi, bo oto przychodzą dni, w których powiedzą: Szczęśliwe bezpłodne
i łona, które nie urodziły, i piersi, które nie zaczęły karmić. Wtedy zaczną mówić
górom: Padnijcie na nas, i wzgórzom: Przykryjcie nas. Bo jeśli wilgotnemu drzewu
to czynią, co stanie się suchemu?
Chciałem spytać: dlaczego takie słowa, jak to moŜliwe, Ŝe nie szukasz dla siebie współczucia, ale masz je dla innych? - nie mogłem jednak nic wydobyć z siebie, oprócz nieartykułowanego bełkotu.
Powoli zbliŜaliśmy się do celu naszej „wyprawy”. Golgota, Miejsce Czaszki,
ostatni widok w moim ziemskim Ŝyciu, kłuł w oczy swą surową bezwzględnością.
Tu nie darzono się serdecznymi uściskami i radosnym śmiechem. Tu zabijano ludzi, zadając im ostateczny ból.
— Co stanie się suchemu?... - rozległo się w mojej głowie echo. BezboŜnym
sąd! Taka jest kolej rzeczy - bezboŜnym sąd gorszy od cierpień krzyŜa! Teraz cierpię, ale co będzie, jeśli umrę bez Boga? MoŜe jest jeszcze jakaś szansa, by nie
umrzeć jako suche drzewo? Jeśli Jezus jest wilgotnym drzewem, to pragnę jego soków, pragnę tego bardziej, niŜ wody z głębokiej studni Jakuba dla moich wyschniętych ust. MoŜe znajdzie się dla mnie jakaś okruszynka łaski, kropelka miłosierdzia, gdy stanę przed Wszechmocnym Stworzycielem na sądzie.
Znaleźliśmy się na miejscu, Ŝołnierze z tarczami utworzyli krąg, aby zrobić
wolny plac dla skazańców. Ludzie napierali, bo wielu było takich, którzy ciekawi
byli szczegółów. śołnierze nie czekając na rozkaz dowódcy opuścili włócznie
i tłum sam cofnął się na bezpieczną odległość.
Moje serce kołatało w panicznym strachu. Nie było stąd ucieczki, a czas zmierzał ku śmierci, prawdziwej śmierci, mojej śmierci!!!
Dwóch Ŝołnierzy zdjęło ze mnie belkę, a trzeci podszedł z kubkiem jakiegoś
napoju. W jego oczach nie było najmniejszego wyrazu współczucia. On dokonywał jedynie jakiegoś rytuału, który widać, ci szkoleni do zabijania ludzie, powtarzali nie wiadomo, który juŜ raz. Oni mieli czas, by wyzbyć się wszelkich, ludzkich uczuć. DrŜącymi palcami złapałem naczynie i spróbowałem. Wino z mirrą.
Wypiłem resztę niemal jednym haustem. Wiedziałem, Ŝe to moŜe ulŜyć, znieczulić
— Jego? - To było niesamowite. Człowiek, który uczynił tak wiele dla innych.
Uwalniał z chorób, przywracał wzrok, stawiał na nogi, nawet potrafił wypędzać
demony i podobno wskrzeszał umarłych... Jak moŜna kogoś takiego skazać na
śmierć? Wielu powiadało, Ŝe jest posłanym przez Boga Mesjaszem Izraela. Sam
widziałem z jak wielką mądrością odpowiadał na wiele podchwytliwych pytań.
Nie mogli mu sprostać ani przedniejsi faryzeusze, ani saduceusze. Być moŜe właśnie dlatego był dla nich tak niewygodny. Jego wykładnia MojŜesza i proroków nie
raz odbiegała od tego, czego uczyli arcykapłani, uczeni w Piśmie i starsi.
— Podaje się za kogoś wielkiego, a tak dał się wrobić.
Takie słowa mi się nie podobały, ale nie wiedziałem, co na nie odpowiedzieć.
Współczułem Nazarejczykowi, ale to współczucie uzmysłowiło mi nagle moją
własną sytuację. Byłem skazany na śmierć, śmierć przez ukrzyŜowanie. Latami
omijałem Golgotę i inne miejsca śmierci, by nie widzieć makabrycznego widoku
przybitego do krzyŜa człowieka, wsiąkającej w drzewo i ziemię krwi, nie słyszeć
krzyków rozpaczy i wydobywającego się z piersi charczenia, a teraz sam miałem ...
— Jaki dziś dzień? - wyrwało mi się nagle gdzieś z podświadomości.
— Piątek.
— Jutro szabat...
Mój nowy znajomy popatrzył na mnie dopiero po dłuŜszej chwili. Jego oczy
wyraźnie zmieniły swój kształt. Nie wyraŜały juŜ pewności siebie, ale strach, zwyczajny strach czający się w duszy ofiary, której pokazała się śmierć.
— Mogą się spieszyć... - powiedział bardzo powoli. - Myślisz, Ŝe nas teŜ?
— Boję się myśleć - powiedziałem prawdę.
Krzyki i tumult na duŜym dziedzińcu jakby ucichły, ale nie minęło zbyt wiele
czasu, gdy hałas przybrał na sile duŜo bliŜej naszej celi. MoŜna było rozróŜnić pokrzykiwania Ŝołnierzy, ich przekleństwa i szydercze uwagi pod adresem kogoś, kogo nazywali królem Ŝydowskim. Po chwili pomiędzy śmiechem i wulgaryzmami
zabrzmiał odgłos uderzającego flagrum. Nie słyszałem jednak wrzasku bitego
człowieka, nie słyszałem gróźb, ani złorzeczeń.
— Biczują - powiedział zabójca rzymskiego pachołka z niesmakiem.
— Ale dlaczego nie krzyczy? - spytałem raczej w powietrze. Choć ból ramion
i pleców mówił wyraźnie, Ŝe nie moŜna rozpaczy zatrzymać w sobie, zdałem sobie
sprawę z tego, Ŝe Jezus z Galilei nie moŜe być zwyczajnym, jakimś tam człowiekiem. Za bluźnierstwo nie sądzi się ani zbyt często, ani byle kogo. Nauka Jezusa
musiała być zupełnie wyjątkowa i wykraczająca poza wytrzymałość zakonoznawców, skoro zdecydowali się na zgładzenie swojego przeciwnika. Musieli mieć
mocne argumenty, albo fałszywych świadków, jeśli poszli z tym do Rzymianina
Poncjusza Piłata. Nie rozumiałem jednak, dlaczego lud, który tyle razy był zafascynowany wielkimi dziełami Proroka, nie przeciwstawił się postawieniu Nazarejczyka przed sądem? Potęga arcykapłanów była widać większa, niŜ do tej pory myślałem. Ale czy mogła przewyŜszać moc Boga? Jezus chyba mógłby zaradzić tej
sytuacji, w jakiej się znalazł, więc moŜe miał jakiś ukryty cel, by poddać się temu
wszystkiemu i nie protestować? Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Czasem mówił
10
7
o sobie, Ŝe jest Synem samego Boga. Być moŜe właśnie to twierdzenie uznano za
bluźnierstwo, ale jeśli to prawda? Jeśli Jezus jest nie tylko człowiekiem? Nie było
nigdy nikogo, kto czynił takie rzeczy jak on. Nawet MojŜesz, nawet Eliasz nie dorównaliby mu mocą...
Nagle drzwi celi otworzyły się z wielkim hukiem i do środka wpadło kilku
odzianych w pełen rynsztunek Ŝołnierzy. Z całą siłą uderzyło we mnie przeraŜenie.
Serce w panice szukało ucieczki z mojej piersi. Trząsłem się cały jakby z ogromnego zimna.
— Precz ode mnie! - wrzasnął zabójca Rzymianina i cofnął się, jakby z myślą
samoobrony, po czym rzucił się na pierwszego z Ŝołnierzy, by wyszarpać z jego
pochwy krótki miecz. W ułamku sekundy powalono go jednak na klepisko i kilkoma ciosami drzewcem włóczni przypomniano kim jest. Dwóch Ŝołnierzy boleśnie
wykręciło moje ręce i podtrzymując wyprowadziło na dziedziniec pretorium. Tam
w pełnej gotowości, tworząc marszowy szyk oczekiwało kilkudziesięciu następnych. Niedaleko leŜały trzy cięŜkie patibulum, belki do ryglowania skrzydeł drzwi
i bram, a obok nich stał z trudem oddychając Jezus. Po jego twarzy i szyi ciekły
wąskie struŜki krwi, których źródło tkwiło w ranach po wciśniętym na głowę wieńcu z ciernia. Spojrzał na nas oczyma pełnymi smutku, ale zupełnie pozbawionymi
nienawiści, czy choćby nawet złości. W całej tej dziwnej, niesamowitej i nierealnej sytuacji, coś głęboko we mnie mówiło, Ŝe tylko on moŜe stać się moim ratunkiem, wybawieniem od moich grzechów i śmierci. Ale jak by się to mogło stać?
Obaj byliśmy w tej samej sytuacji, obaj szliśmy na ukrzyŜowanie otoczeni rzymską kohortą. śaden z nas nie był takŜe w stanie ani walczyć, ani próbować ucieczki. A moŜe jego słudzy i uczniowie będą o niego walczyć? MoŜe warto być jak
najbliŜej?... Znów spojrzał na mnie, albo bardziej we mnie, niŜ na mnie. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, Ŝe się boi, Ŝe boi się tak samo jak ja, ale dał mi
wyraźnie do zrozumienia ów wewnętrzny głos, Ŝe nie tak ma się sprawa mojego
ratunku. Zupełnie nie tak. Jezus nie otwierał swoich ust, ale całym sobą mówił
mi: „Ja naprawdę jestem Synem BoŜym. Kto wierzy we mnie, nie umrze na wieki,
a choćby i umarł, Ŝyć będzie”! Ktoś pchnął mnie w kierunku belek tak mocno, Ŝe
niemal bym się przewrócił.
— Brać! - ryknął stojący nieopodal setnik.
Wszyscy trzej spoglądaliśmy na belki z niedowierzaniem, obrzydzeniem i przeraŜeniem. Były długie, grube i cięŜkie. CięŜkie nie tylko same przez się, ale wagi
dodawało im nasze wyczerpanie i ból po biczowaniu. Setnik nie miał zamiaru
zwlekać. Machnął ręką na swoich podwładnych, którzy natychmiast wykonali rozkaz i w ułamku chwili belki znalazły się na naszych ramionach. Nogi ugięły się
pode mną natychmiast, a z ust samoistnie wydobył się jęk. Całe moje ciało przeszył ból zmaltretowanych ramion. Chciało mi się krzyczeć, wyć, albo... nie, Ŝadne
błaganie nie mogło pomóc. Wyrok zapadł, a oni byli twardymi egzekutorami, wyszkolonymi, wyćwiczonymi i przywykłymi do zadawania cierpienia, gwałtu
i śmierci, jakby właśnie do tego się urodzili. Do kaŜdego z nas podeszło po dwóch
Ŝołnierzy i szybkimi ruchami obwiązało ramiona i belki powrozami tak, byśmy
8
nie próbowali się ich po drodze pozbyć. Byliśmy gotowi do pochodu, ostatniego
marszu w Ŝyciu. Dławiło mnie w gardle, cały drŜałem, a oczy miałem pełne łez.
Belka niemiłosiernie przygniatała do ziemi, kaŜdy krok wywoływał nieznośny ból.
Kiedy tylko opuściliśmy mury rzymskiej twierdzy, otoczył nas tłum ciekawskich
gapiów, szlochających kobiet i Ŝądnych krwi faryzeuszów wraz z motłochem ich
popleczników. Napór ludzkiego mrowia zwiększał się z kaŜdą chwilą. Idący po
obu stronach Ŝołnierze zmuszeni byli do zawęŜenia szyku i odepchnięcia najbliŜej
stojących wyŜej podniesionymi, szerokimi tarczami.
— BoŜe, BoŜe... ulituj się nade mną grzesznym - jęknąłem niemal bezgłośnie.
Teraz wiedziałem juŜ na pewno, Ŝe tylko Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba moŜe mi
pomóc, dać zbawienie od moich grzechów i mojej głupoty. Głupoty, Ŝe dopiero
teraz, gdy Ŝycie dobiegło końca, zacząłem szukać Tego, który od początku dni powinien zajmować pierwsze miejsce w całej mojej duszy. GdzieŜ było serce, czego
pragnęło i w czym miało prawdziwe upodobanie? Czy naprawdę te rzeczy
i sprawy, którymi potrafiłem z taką gorliwością się zajmować, miały większą wartość, niŜ sam Stworzyciel wszechświata? Niewątpliwie byłem głupcem, gdyŜ
ten, kto Ŝyje sam dla siebie, Ŝyje bez Boga, umrze bez Boga i bez Boga przed Bogiem stanie! A to znaczy, Ŝe NajwyŜszy Sędzia nie znajdzie dla mnie usprawiedliwienia! CóŜ mógłbym dać w zamian za duszę, nawet gdybym był najbogatszym
człowiekiem na ziemi? Czym mógłbym wykupić setki, jeśli nie tysiące grzechów?
Czy znalazłbym jakiś uczynek, choćby najbardziej szlachetny, który człowiek byłby w stanie wymyślić, by nim zasłonić całe, dokonane zło? Ale czego dopuścił się
Jezus, Ŝe spotkał go ten sam los?
Pochód był powolny. Belka z kaŜdym krokiem waŜyła coraz więcej. Ból
w plecach i ramionach potęgował się i z całą natarczywością wciskał w najskrytsze
zakamarki mózgu. Idący za mną towarzysz z celi klął i obrzucał wyzwiskami Ŝołnierzy, tłum, a nawet swoich własnych rodziców za to, Ŝe wydali go na świat. Jego
serce widać nie było złamane, ani potrzebujące pomocy i zbawienia. Przede mną
szedł Jezus. On nie mówił nic. Słyszałem jedynie jęk oraz coraz głośniejsze sapanie. Szata na jego plecach przywarła do namokniętej krwią skóry, a moŜe jedynie
pozostałych po niej strzępów. Ja byłem słaby z wycieńczenia, bólu i w wyniku
utraty sporej ilości krwi, ale miałem jakiś czas by wypocząć, odetchnąć i przespać
się po biczowaniu, zanim znalazłem się na tej drodze. Jezus nie miał nawet tego.
Flagrum sponiewierało go na krótko przed wymarszem. On tym bardziej nie mógł
mieć sił. Co chwila przystawał, by zaczerpnąć powietrza i odpocząć. Rzymski setnik zorientował się chyba w sytuacji, gdyŜ nagle rzucił krótkie zdanie najbliŜszemu Ŝołnierzowi, a ten wraz z innym wyłowił z tłumu jakiegoś człowieka i po chwili belka Jezusa zmieniła „właściciela”. Jezus chciał wyprostować obolałe plecy, ale
przysporzyło mu to wiele cierpienia, więc uniósł tylko na moment twarz ku niebu
i zgarbił się na powrót, jakby tego cięŜaru nikt go nie pozbawił. Człowieka z belką
wciśnięto między nas, szedł więc za Jezusem niczym sługa z insygniami władzy za
swym koronowanym panem. Korona jednak nie błyszczała złotem i drogimi kamieniami, ale szyderstwem długich kolców i czerwonymi kroplami uciekającego
9