Masz świetne zarobki i przywileje, ale gdy dyskutujesz, bo nie
Transkrypt
Masz świetne zarobki i przywileje, ale gdy dyskutujesz, bo nie
Masz świetne zarobki i przywileje, ale gdy dyskutujesz, bo nie podoba ci się gospodarka
leśna, nie pomagasz politykom, wylatujesz w parę minut - tak zorganizowane są Lasy
Państwowe.
Garściami korzystał z tego PiS. PSL i Platforma Obywatelska miały to zmienić, ale na razie
nic z tego.
Po moim tekście o lasach i Lasach ("Wyborcza", 8 lutego, "Lasy stworzyły sobie państwo")
spotykam się z dwoma rodzajami reakcji leśników - oficjalnym i publicznym. Oficjalne są
identyczne - jak śmiałem zaatakować ich firmę i model polskiego leśnictwa. Listy prywatne
też są identyczne i brzmią tak: "Pański manifest to świetna inicjatywa, by otworzyć dyskusję.
Jako leśnik jestem zmęczony klimatem, który LP tworzą przy kompletnym braku rozmów
krytycznych na ich temat".
- Na naradach nadleśniczych w regionalnych dyrekcjach nie ma dyskusji, wszyscy siedzą jak
trusie, bo się boją, za dużo mają do stracenia - opowiada pewien leśnik. Chodzi oczywiście o
pracę.
Nadleśniczy i leśniczy są powoływani na stanowisko, a to oznacza, że nie chroni ich nic.
Powołujący może ich odwołać jednym telefonem i nie musi wyjaśniać dlaczego.
- Pewnie, że się boimy - opowiada inny leśnik. - Masz znakomitą pensję, ale możesz to stracić
w minutę i nic cię nie obroni, nie masz się gdzie odwołać. Mogą też zaproponować
stanowisko podleśniczego na drugim końcu Polski.
Prześledźmy drabinę zależności. Minister środowiska, czyli polityk, powołuje dyrektora
generalnego Lasów Państwowych (choć to nie takie proste, i o tym za chwilę). Ten powołuje
dyrektorów regionalnych, ci nadleśniczych, a nadleśniczy - leśniczych. Odwołania, czyli, jak
mówią, powiązanie strachu, przebiegają dokładnie tak samo.
Dlaczego tak jest? Leśnicy podpowiadają: to znakomite narzędzie dla polityków do
sterowania Lasami. Korzystał z tego garściami PiS. Nie tylko obsadzał Lasy swoimi ludźmi,
ale też potrafił zrobić z nich wyborczą maszynkę.
Przykład? Przed kampanią wyborczą w 2007 roku dyrektor Białostockiej Dyrekcji
Regionalnej Lasów Państwowych Piotr Zbrożek rozesłał e-mailem do nadleśnictw prośbę o
zbieranie podpisów pod listą z trzema podlaskimi kandydatami PiS do Senatu: ówczesnym
wojewodą Bohdanem Paszkowskim, jego poprzednikiem Janem Dobrzyńskim i Janem
Szafrańcem. Leśnicy dostali na to 24 godziny. - Mój bezpośredni szef, nadleśniczy, osobiście
zbierał, choć widziałem, że czuł się wyjątkowo głupio. Potem zawiózł te podpisy do dyrekcji
- mówił nam wtedy pewien leśniczy. W rozmowie z "Wyborczą" dyrektor Zbrożek przyznał,
że poprosił go o taką przysługę nieżyjący już Krzysztof Putra, lider podlaskiego PiS.
Leśnicy zbierali też podpisy pod wnioskiem o referendum w sprawie obwodnicy Augustowa,
którego pomysł też wyszedł od podlaskiego PiS.
Dlaczego nikt się głośno nie buntował przeciwko takiemu ordynarnemu wykorzystaniu
struktury Lasów? - Aby nie stracić pracy - odpowiadają szczerze leśnicy.
Politycy mogą więc znakomicie wpływać na Lasy i wpływają. Zaczyna się od obsady
stanowiska dyrektora generalnego. Formalnie powołuje go minister środowiska. Ale tak
naprawdę jest on za mało wpływowy, aby mógł sobie pozwolić na samodzielne decyzje.
Decyduje kto inny.
Konrad Tomaszewski, dyrektor generalny z czasów PiS, jest kuzynem prezesa Jarosława
Kaczyńskiego. Obecny dyrektor Adam Wasiak jest dobrym znajomym marszałek Sejmu Ewy
Kopacz. Poprzedni, Marian Pigan, był popierany przez Grzegorza Schetynę i wraz z nim
odszedł w niebyt.
Sposób nawiązywania stosunku pracy w Lasach miał się zmienić wraz z przeprowadzaną
właśnie ustawą o lasach. Ostatecznie ta zmiana z nowelizacji wypadła. Podobno ma się
znaleźć w nowej ustawie, nad którą Ministerstwo Środowiska pracuje. Kiedy to nastąpi - nie
wiadomo.