W numerze: • Listy misjonarzy

Transkrypt

W numerze: • Listy misjonarzy
Nr 8 (2/08)
maj – wrzesień 2008
W numerze:
• Artykuł O. Błażeja Kurowskiego na temat działalności misyjnej Prowincji św. Jadwigi
• Listy misjonarzy
• Papieskie Intencje Misyjne
Artykuły
otrzymał na Górze św. Anny habit św. Franciszka i imię
zakonne Władysław.
Po wybuchu Kulturkampfu w czerwcu 1875 roku
udał się najpierw do Holandii, a potem dalej do Stanów
Zjednoczonych Ameryki. W czasie pobytu w Stanach
otrzymuje od Generała Zakonu polecenie udania się do
Ziemi Świętej. W czasie swojego pobytu na Bliskim
Wschodzie dzięki pomocy Kolońskiego Towarzystwa
Grobu Świętego zakupił działki budowlane w okolicach
Emaus i Jerozolimy. Już w 1877 roku rozpoczął budowę
hospicjum dla pielgrzymów w Jerozolimie. W dniu 30
lipca 1884 roku sprowadził do Aleksandrii Siostry
Boromeuszki, dla których wybudował klasztor. W roku
1886 powstają dwa następne domy Sióstr w Jerozolimie i
Hajfie. W tym czasie też niestrudzenie oprowadzał
pielgrzymów po miejscach świętych.
W roku 1887 wrócił z powrotem do ojczyzny, który
miał być krótkim urlopem. Jako 74-letni starzec
wyruszył po raz kolejny do Ziemi Świętej. Początkowo
był w Egipcie, a Boże Narodzenie spędził w Jerozolimie.
W marcu tegoż roku wrócił na Górę św. Anny. W
klasztorze zorganizował muzeum Ziemi Świętej.
Godnym następcą ojca Władysława na misjach w
Ziemi Świętej był brat zakonny Godehard Wojaczek.
Podobnie jak jego poprzednik pochodził ze Śląska.
Urodził się w Trzebini (Kunzendorf) pod Prudnikiem 20
grudnia 1872 roku. Do klasztoru przyszedł jako
wyuczony szewc. Po otrzymaniu habitu tercjarskiego 28
sierpnia 1894 roku władze prowincji skierowały go
dalszej nauki. Został wykwalifikowanym sanitariuszem.
We Wrocławiu Karłowicach urządził stację dla chorych
współbraci. Kilkakrotnie zwracał się z prośbą do władz
prowincji o pozwolenie na wyjazd do Ziemi Świętej.
Pozwolenie kustosza otrzymał w 1906 roku. Jeszcze w
tym roku dotarł przez Rzym do Jerozolimy. Początkowo
pracował w Jerozolimie jako zakrystianin. Potem był
przewodnikiem pielgrzymów. W 1912 roku kustosz
Ziemi Świętej skierował go do pracy w Turcji. Wkrótce
po wybuchu I wojny światowej w 1915 roku wciągnięto
go siłą do armii tureckiej jako sanitariusza. Dopiero w
1919 roku po wyjściu z niewoli angielskiej, do której się
dostał w 1918 roku, mógł kontynuować swoje powołanie
misyjne. Przebywając w niewoli angielskiej, poznał
lepiej język angielski, który później wykorzystywał w
czasie oprowadzania pielgrzymów.
W latach 1905-1913 przebywał również w Ziemi
Św. inny zakonnik ojciec – Albert Rittner. Ze względu na
znajomość kilku języków trudnił się oprowadzaniem
pielgrzymów. W czasie I wojny światowej przebywał w
Ziemi św. O. Józef Kiera. Przez krótki czas w celach
naukowych zatrzymał się w Kustodii Ziemi św.
O. Bertrand Zimmolong, profesor egzegezy Pisma św.
W okresie międzywojennym zainteresowania
misyjne prowincji, a przede wszystkim potrzeby
skierowane były na Azję, zwłaszcza Chiny oraz
Amerykę Południową. Po II wojnie światowej kiedy na
Śląsku pozostało niewielu zakonników, plany misyjne
wielu braci upadły. Następną przyczyną na pewno stały
się szykany władz komunistycznych, które odmawiały
wydawania paszportów na wyjazdy zagraniczne.
Rozpoczęło się życie za żelazną kurtyną.
o. Błażej Kurowski OFM
Franciszkanie prowincji św. Jadwigi
w służbie misyjnej
W dziejach franciszkanów prowincji św. Jadwigi
misje zagraniczne odegrały bardzo ważną rolę. Można
powiedzieć, że jest to prowincja misyjna. Co prawda nie
można jej porównywać z prowincjami włoskimi,
hiszpańskimi, prowincją holenderską lub prowincjami
Północnej Ameryki. Ale jest to historia prowincji młodej,
bo nie mającej jeszcze 100 lat.
W historii Zakonu, ale również w powstającej na
Śląsku prowincji św. Jadwigi najważniejszą placówką
misyjną Zakonu była niewątpliwie Ziemia Święta.
Prawodawstwo franciszkańskie bardzo jasno się
wypowiada, że na misje może wyjechać każdy zakonnik,
który otrzymał zgodę swojego ministra prowincjalnego.
Ziemia Święta w Zakonie franciszkańskim uchodziła i
uchodzi za perłę wszystkich misji. W czasie powstania
prowincji w 1911 roku, Zakon posiadał na wszystkich
kontynentach 63 tereny misyjne, na których pracowało
2061 zakonników.
Franciszkanie ze Śląska chętnie podejmowali się
pracy apostolskiej na terenie Ziemi Świętej i państw
ościennych. Zresztą sięgając do literatury prowincjalnej,
można zauważyć ożywione zainteresowanie zakonników
tą tematyką. Ojciec Bertrand Zimmolong przebywając na
studiach w Jerozolimie, szukał w archiwach klasztornych
śladów śląskich pielgrzymek i śląskich franciszkanów.
Swoje ciekawsze odkrycia opublikował drukiem.
Wynika z tego, że zakonnicy ze Śląska zarówno w
średniowieczu, jak i w czasach nowożytnych dość licznie
zamieszkiwali klasztory na tych terenach.
Pierwszym zakonnikiem, który podjął się pracy w Ziemi
Świętej był ojciec Władysław Schneider. Urodził się 3 lutego
1833 roku w Rozkochowie (Roßwiede) niedaleko Głogówka.
Na chrzcie św. otrzymał imię Edward. Był synem inspektora
folwarcznego. W miejscowej szkole nauczyciel uczył dzieci
tylko po polsku. Dlatego rodzice postarali się, by ich syn
prywatnie uczył się języka niemieckiego. Dzięki znajomości
tegoż języka mógł kontynuować naukę, najpierw w
Otmuchowie, a potem dzięki protekcji miejscowego
proboszcza w Nysie. W nyskim gimnazjum w 1851 roku zdał
maturę i rozpoczął studia teologiczne na Uniwersytecie
Wrocławskim. W czasie studiów gościł również na
uniwersytetach holenderskich, belgijskich i nadreńskich. Jako
21-letni młodzieniec zgłosił się do alumnatu wrocławskiego,
by przygotować się do kapłaństwa. Ze względu na brak wieku
kanonicznego musiał czekać na święcenia kapłańskie. W tym
czasie chętnie odwiedzał klasztor alkantarynów w Prudniku.
Tam też po raz pierwszy zetknął się z życiem franciszkańskim.
Arcybiskup wrocławski Henryk Förster udzielił mu 31
stycznia 1857 roku święceń kapłańskich. Pracował jako
wikariusz w Koźlu i Piekarach Śląskich. Tam też zasłynął jako
organizator pielgrzymek. W roku 1859 zetknął się po raz drugi
z franciszkanami na Górze św. Anny w czasie jednej z
pielgrzymek. Wiosną 1860 roku udał się do Wrocławia, by
prosić swojego biskupa o zgodę na wstąpienie do Zakonu
Braci Mniejszych. Biskup wyraził swoją zgodę. Przed
wstąpieniem do nowicjatu ks. Schneider odbył jeszcze
pielgrzymkę do Ziemi Świętej. W dniu 13 września 1860
2
Wiadomości z misji
Misjonarze piszą…
Z działalności Ośrodka Misyjnego
Drodzy Przyjaciele Misji Franciszkańskich!
Wręczenie o. Kacprowi Nowakowskiemu
krzyża misyjnego
Początek roku 2008 pozostanie w pamięci
Kenijczyków na długo, o ile nie na zawsze. To, co się
działo tutaj wstrząsnęło nami wszystkimi. Działy się
straszne rzeczy, także w Nairobi, zwłaszcza w
dzielnicach biedy, tzw. slumsach. Aż dziw, że w ludziach
może być tyle nienawiści i złości. Ta nienawiść i złość
zostały skierowane przeciw ludziom z innych plemion,
zwłaszcza tych, które głosowały na obecnego
prezydenta, a nie na opozycję. Oczywiście, ta nienawiść
narastała przez długie lata, bo pewne plemiona były
uprzywilejowane w Kenii i korzystały z jej bogactw
więcej, niż inni. Niestety, ci, którzy najbardziej
ucierpieli, to prości ludzie, którzy z polityką nie mieli
wiele do czynienia. Do dzisiaj prawie pół miliona ludzi
mieszka w obozach dla uchodźców. Są uchodźcami w
swoim własnym kraju. Warunki w tych obozach są
nieludzkie, a liderzy zamiast coś z tym zrobić, to walczą
o stołki. Każdy chciałby siedzieć jak najwyżej i brać za
to wielkie pieniądze. Wydaje się, że jest to jedyny
motyw, dla którego ludzie chcą być w parlamencie czy
rządzie. O służeniu tym, którzy na nich głosowali, rzadko
się słyszy. Nie jest to jednak przypadek odosobniony.
Tak dzieje się też gdzie indziej, nie tylko w Kenii.
My, Franciszkanie, nie ucierpieliśmy w tych
zamieszkach. Być może byłoby inaczej, gdybyśmy byli
wszyscy Kenijczykami, ale tak nie jest. W trzech domach,
jakie mamy w Kenii, jest nas prawie 30-stu, ale tylko jeden jest
rodowitym Kenijczykiem. W naszej parafii, 250 km od
Nairobi, było trochę gorąco. Tam jest mieszanka plemion.
Warto dodać, że tylko tam, gdzie istniała taka mieszanka,
dochodziło do zamieszek. Nikt, na szczęście, nie zginął w
naszej parafii, ale kilkanaście domów poszło z dymem. Moi
współbracia pracujący w tej parafii przyczynili się też do tego,
że było tam w miarę spokojnie. Razem z liderami wiosek
organizowali zebrania mające na celu utrzymanie pokoju
wśród mieszkańców, śpieszyli tam, gdzie były jakieś trudne
sytuacje, byli z tymi ludźmi w dzień i w nocy. W Nairobi,
oprócz wspomnianych już slumsów, było raczej spokojnie. W
samym centrum toczyło się normalne życie, jak zwykle.
Ja byłem trochę poza tym wszystkim, ponieważ
odwiedzałem moich współbraci w Burundi, Ruandzie,
Ugandzie i Tanzanii. W tak rozleglej prowincji, jak
nasza, do której należy 9 państw, trudno jest się skupić
na jednym państwie. Byłem jednak cały czas w kontakcie
z moimi współbraćmi tutaj, w Kenii. Wiedziałem, co się
tutaj dzieje.
W czasie uroczystości ku czci św. Wojciecha w
Gnieźnie, 27 IV, krzyż misyjny z rąk nuncjusza
apostolskiego ks. abp. Józefa Kowalczyka otrzymał
m.in. o. Kacper Mariusz Nowakowski, OFM.
Tradycja wręczania krzyży misyjnych kapłanom,
braciom i siostrom zakonnym oraz misjonarzom
świeckim trwa w Gnieźnie od roku 1979. Wtedy po
raz pierwszy poświęcił je i wręczał papież Jan
Paweł II.
O. Kacper Mariusz Nowakowski odbył roczny
kurs misyjny w "Centrum Formacji Misyjnej" w
Warszawie. Wyjeżdża z posługą misyjną do Boliwii.
Zasili on grupę franciszkanów polskich z Katowic,
Poznania i Wrocławia, którzy od lat włączeni są do
Prowincji Misyjnej św. Antoniego. Będzie wspomagał
również swoją pracą misję ks. bp. Antoniego Bonifacego
Reimanna, OFM, w Wikariacie Apostolskim Ñuflo de
Chávez, pochodzącego z Prowincji św. Jadwigi.
W uroczystości wręczenia krzyży misyjnych wzięli
udział o. Wacław Stanisław Chomik, minister
prowincjalny, i o. Cherubin Krystian Żyłka, gwardian
klasztoru w Borkach Wielkich.
VI Ogólnopolska Pielgrzymka Przyjaciół Misji
Franciszkańskich i Ziemi Świętej odbędzie się na
Górze św. Anny w dniach 14-15 czerwca tego roku. W
tym roku uczestnicy pielgrzymki będą rozważać słowa
Bądźmy uczniami Chrystusa.
Tradycją tych pielgrzymek jest już nabożeństwo
Dróżek Maryjnych odprawiane na Kalwarii, po którym
zostanie odprawiona Msza św. w kościele w Porębie. W
sobotę wieczorem odmówimy Różaniec w intencji misji
Kościoła powszechnego i misji franciszkańskich. W
spotkaniu wezmą udział sekretarze ds. misji oraz
misjonarze przebywający na urlopach w Polsce.
Zgłoszenia uczestnictwa w pielgrzymce i rezerwacji
noclegów prosimy dokonywać bezpośrednio w Domu
Pielgrzyma:
Dom Pielgrzyma
tel.: (0-77) 404-83-60
al. Jana Pawła II 7
fax.: (0-77) 462-53-20
47-154 Góra św. Anny
email: [email protected]
3
W Burundi mieliśmy spotkanie z włoskimi
Franciszkanami z Genui. Mają oni tam, w Burundi, dużą
misję, z wieloma różnymi projektami socjalnymi. Nie
mogą dłużej obsługiwać sami tej misji, bo nie mają
powołań, dlatego też poprosili o naszą pomoc. Od ponad
roku pomaga im w tej pracy O. Nikodem, Burundyjczyk,
należący do naszej prowincji. Rozmawialiśmy o tym, w
jaki sposób wzmocnić tę naszą obecność oraz jak i kiedy
przejąć od nich całkowicie tę misję. Nie jest to takie
łatwe, bo nam też brakuje ludzi do pracy. Jakoś to jednak
załatwimy, z Bożą pomocą.
W Ruandzie brałem udział w obchodach 10-tej
rocznicy śmierci naszego współbrata O. Vjeko,
zamordowanego 31 stycznia 1998 roku. O. Vjeko,
Chorwat z Bośni, był świadkiem tego, co działo się w
Ruandzie w 1994 roku. Nie opuścił tego kraju w tym
trudnym czasie, ale bardzo ofiarnie pomagał ludziom,
narażając przy tym swoje życie. Zginął od kul
nieznanego sprawcy przed katedrą w Kabgayi. Był w
tym czasie proboszczem naszej parafii w Kivumu oraz
ekonomem diecezji Kabgayi. Uratował życie wielu
ludziom, którzy do dzisiaj o tym pamiętają.
W Tanzanii, w mieście Mwanza, gdzie mamy
parafię i postulat, odbyło się zebranie zarządu prowincji.
Zanim tam jednak dotarłem, odwiedziłem współbraci w
Kasherero, małej wiosce leżącej po przeciwnej od
Mwanza stronie Jeziora Wiktoria. Tam dopadła mnie
malaria, po 12-stu latach przerwy. Czułem się fatalnie
przez dwa dni, ale po zażyciu lekarstwa wszystko
wróciło do normy. Trzeciego dnia miałem już dość siły,
żeby razem z moim współbratem Peterem odwiedzać
parafian w jednej z wiosek.
Wróciłem do Nairobi pod koniec lutego, dzień po
podpisaniu przez prezydenta i lidera opozycji umowy o
współpracy i o utworzeniu rządu koalicyjnego.
Załatwiałem bieżące sprawy i czekałem na przyjazd O.
Krystiana z Góry św. Anny. Niestety, nie doczekałem się
jego przyjazdu, bo zachorował i musiał odwołać tę
wizytę. Najbardziej chyba ucieszyli się z tego moi
współbracia w Malawi, bo postanowiłem spędzić święta
wielkanocne razem z nimi. Jest ich tylko dwóch, dlatego
każde odwiedziny to dla nich wielkie wydarzenie. Nie
byłem tam jednak tylko po to, żeby z nimi być.
Pomagałem im w pracy duszpasterskiej od Wielkiego
Czwartku do 1-go kwietnia, kiedy to wróciłem do
Nairobi. Każdy mój wyjazd do Malawi, to jakby powrót
do domu, bo jednak spędziłem tam 12 lat.
Podobnie jest, gdy odwiedzam parafię Subukia tutaj,
w Kenii, chociaż tam spędziłem tylko 5 lat. Byłem tam w
ubiegłym tygodniu. Miałem w tym czasie możliwość
odwiedzić chorych i starszych parafian w jednej ze stacji
misyjnych. Towarzyszyłem mojemu współbratu, O.
Josephowi, który spędził wiele lat w tej parafii. Przez 5
lat pracowaliśmy tam razem. Dobrze było znów iść przez
bezdroża, przez pola i łąki, do domów chorych i
starszych parafian, spocić się przy tym trochę i
zabrudzić, poczuć bolące nogi, a także wypić tradycyjną
herbatę z mlekiem. Dobrze było też spotkać „starych”
znajomych. W ubiegłą niedzielę wybraliśmy się z O.
Josephem do stacji, która się nazywa Kiribot. Część
drogi przejechaliśmy na motocyklu, a część przeszliśmy
na nogach. Po 1,5 godzinie marszu, po górach i dolinach,
potykając się o kamienie, których jest tam za dużo,
dotarliśmy do szkoły podstawowej, która w niedziele
służy też jako kościół. Na Mszy św. było 20 osób.
Prawdziwe misje, co? Będąc w Subukii, lubiłem tam
odprawiać Msze św., pomimo tego, iż wiedziałem, że po
męczącym marszu spotkam tylko parę osób. Po tej
niedzielnej Mszy i po przywitaniu się ze wszystkimi
zostaliśmy zaproszeni do lokalnej „restauracji”, gdzie
poczęstowano nas herbatą z mlekiem. Potem powoli
wracaliśmy z O. Josephem do miejsca, gdzie
zostawiliśmy motocykl. Było gorąco, zanosiło się na
deszcz, nogi bolały coraz bardziej, ale trzeba było dojść
do tego motocykla. I doszliśmy, chociaż ostatnie dwa
kilometry były bardzo trudne. Wchodząc na jedną z
górek, po stromym zboczu, robiliśmy częste przerwy,
żeby... podziwiać krajobraz. Wróciliśmy do naszego
domu i dopiero wtedy zaczął padać deszcz.
Należy jeszcze dodać, że w sobotę, 19. kwietnia,
byliśmy wszyscy w Nairobi, żeby tutaj świętować
Srebrny Jubileusz przybycia Franciszkanów (Braci
Mniejszych) do Kenii. Dokładnie tego dnia, 25 lat temu,
9-ciu współbraci przybyło do Kenii, żeby założyć tutaj
nową misję. Jeden z nich jest z nami do dzisiaj, O.
Hermann Borg. Świętowaliśmy to wydarzenie razem z
braćmi
i
siostrami
z
różnych
zgromadzeń
franciszkańskich. Uroczystej Mszy św. przewodniczył
emerytowany Arcybiskup Nairobi, który jest członkiem
III Zakonu św. Franciszka. Radosne, franciszkańskie
świętowanie trwało do późnego popołudnia.
Życzę Wam wszystkim pokoju i dobra i radości na
każdy dzien. Szczęść Boże.
O. Sebastian
(…) „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko
odchodzą” – Spieszę w posłudze szczególnie tym, którzy
są pozostawieni swemu losowi. Myślę o więźniach. Idę
do nich w codziennej modlitwie i w konkretnej wizycie,
odwiedzinach, z pomocą materialną. Tutaj to nie łatwe.
Mam problemy ze wszystkich stron. Tak marokańskiej
jak i wspólnotowej. Cierpliwość i jeszcze raz MIŁOŚĆ
przynosi owoce... Zbyszek wyszedł już na wolność,
obecnie robimy wszystko, aby pomóc Andrzejowi. Dwa
tygodnie temu urodziła się mu córeczka. A on, jako jej
Tata siedzi w więzieniu. Człowiek płaci za swoje błędy i
ciągle się uczy i uczy. Ufam, że do czerwca Andrzej
ucieszy swoją rodzinę i doczeka się ekstradycji do
Polski.
4
MAROKO – jako kraj muzułmański jest na drodze
ku lepszemu. Ta ewolucja jest powolna, ale brnie do
przodu. Marokański „Gorbaczow”, król Mohammed VI,
wypośrodkowuje swoje decyzje. Islam tradycyjny i
ortodoksyjny nie zawsze akceptuje jego myśli i działania.
Życie jednak jest silniejsze i domaga się ludzkich
rozwiązań. Od 4 lat wchodzi w życie Nowy Kodeks
Rodzinny, gdzie miejsce kobiety jest niemalże na równi z
mężczyzną. To ona decyduje o wyborze męża, musi mieć
18 lat, ma prawo do dzieci i do rozwodu. Nie ma jeszcze
równości w podziale majątku. Ale są już pierwsze
pokolenia
wprowadzające
w
życie
„NOWĄ
MUDAŁANĘ”.
Od miesiąca uczestniczę w życiu dzieci specjalnej
troski. Ich byt jest bardzo trudny. Zostali porzuceni przez
rodziców. Fundacja Madame ZNIBER opiekuje się nimi
i zabezpiecza codzienne potrzeby. Państwo jest głuche i
nie uznaje ich egzystencji. Jestem, wsłuchuję się w ich
życie, pomagam, jak mogę...
Dzisiejsza misja w kraju muzułmańskim jest próbą
wytrwałości dla uczniów Chrystusa. Istnieje wielka
pokusa porzucenia jej, bo owoców nie można się
doczekać. To sytuacja Apostoła Pawła, ignorowanego na
Areopagu („Posłuchamy cię innym razem”), czy Karola
de Focouald’a poszukującego naśladowców życia i
reguły w sercu islamu, czy też ostatnich męczenników
miłości w Algierii (Krystiana de Cherge i jego 6
współbraci trapistów), którzy poszli na całego, kochając
bez granic.
Jestem, w przepięknym Maroku, w sercu islamu,
świadkiem Miłości Zmartwychwstałej, że warto żyć i
oddać swoje życie dla drugich. Jestem i zapraszam do
przygody.
Jak
powiadał
jeden
z
naszych
współpracowników francuskich: „La vie c’est une
aventure” („życie jest przygodą” – przyp.red.).
NAPRAWDĘ WARTO ŻYĆ KOCHAJĄC...
fr. Simeon Stachera
brat mniejszy ofm z Maroka
W końcu razem z bratem Markiem zdecydowaliśmy się
zaryzykować. Może też dlatego że po raz pierwszy
mieliśmy się udać w te stronny, więc trochę też byliśmy
ciekawi drogi, okolic itd. No i dobrze, że się
zdecydowaliśmy. Droga asfaltowa, można powiedzieć
najlepsza, jaką dotąd jechałem w Boliwii. No i im dalej
na południe od Santa Cruz, tym tereny piękniejsze. Lasy,
rzeki, góry, piękne kompozycje skalne sprawiały czasem,
że wydawało mi się, że jestem w terenach wyjętych z
jakiegoś westernu. I wszystko by było z drogą dobrze,
gdyby... nie krowy i bydło. Ciągle trzeba było zwalniać,
hamować. Ale Bogu dzięki żadna krowa nie padła, a
samochód też nie ma żadnego wgięcia. Zaskoczyło mnie
też gdy po 300 km dojechaliśmy do Camiri ok.
trzydziestopięciotysięcznego miasteczka położonego
pięknie w dolinie między górami. Myślałem, że to mała
miejscowość... a tymczasem – okazało się, że to całkiem
sympatyczne miasteczko. Przez wiele lat te okolice
misjonowane były przez franciszkanów włoskich. Do
dziś na czele Wikariatu Apostolskiego Camiri stoi
franciszkański biskup – Włoch. Katedra znajduje się w
centrum miasteczka, natomiast konwent Matki Boskiej
Anielskiej znajduje się na wzgórzu, wysoko nad
miastem. Przyjęli nas tam życzliwie współbracia Włosi.
A w drodze powrotnej przygotowali nam prawdziwie
włoski super obiad. Z Camiri do Machiareti mieliśmy
jeszcze ponad 100 km, więc dojechaliśmy już o zmroku.
Dopiero następnego dnia mogłem podziwiać położenie
tego starego franciszkańskiego konwentu. Trzech
franciszkanów – 1 z Włoch i 2 Boliwijczyków – pracuje
obecnie w tym miejscu.
Samych braci zjechało się na spotkanie dziesięciu,
ale prawie z całej Boliwii. Od Copacabany i Potosi w
wysokich górach, po Concepción w naszym tropiku
boliwijskim. Ale było sympatycznie. Szczególnie brat
Lorenzo (Słowak) ciągle coś „mieszał” i zabawiał całe
towarzystwo.
W dniu naszych „obrad” dowiedzieliśmy się... że
droga jest zablokowana. W dniu powrotu była otwarta.
Następnego dnia po powrocie do Santa Cruz... znów
zablokowana. Ogólnie więc, mieliśmy szczęście.
Wymieniliśmy się naszymi doświadczeniami, sprawami.
Po południu odwiedziliśmy dom i rodziców jednego z
naszych współbraci pochodzących z tych stron.
Dojechaliśmy aż do Villamontes, miejsca gdzie do
niedawna pracowali jeszcze franciszkanie. Tam
(…) Ale nieco wcześniej, w poprzednim tygodniu
udało mi się wyjechać na trzy dni z Santa Cruz.
Dlaczego udało...? Z powodu blokad i strajków.
Akurat droga w kierunku granicy z Argentyną w
ostatnim czasie ciągle jest blokowana, zamykana itd. Już
rok wcześniej ustalony został termin spotkania braci
franciszkańskich w Machiareti w Kordylierach
Boliwijskich – ok. 400 km drogi od Santa Cruz. I tak do
końca nie było wiadomo – będzie to spotkanie, albo nie.
5
odwiedziliśmy siostry klaryski, które z nieoczekiwanej
wizyty bardzo były zadowolone. Zbyt mało czasu było,
by dojechać już do granicy z Argentyną, choć brakowało
nam zaledwie ok. 100 km, co na tutejsze odległości to
naprawdę niewiele. Ale może jeszcze będzie kiedyś
okazja. Ogólnie same tereny są pokryte lasami i w
zasadzie niewiele widać wiosek po drodze i jak
wszędzie, tak i tu wioski bardzo biedne ale... z
uśmiechniętymi buziami dzieciaków.
obowiązków. Przyjaciołom się nie odmawia, ale inni
muszą radzić sobie sami. Przez długi czas panowało
zresztą przekonanie, że brudna woda nikogo jeszcze
nie zabiła.
Bardzo ważną rzeczą w Afryce jest umiejętność
odnalezienia
właściwego
miejsca
w
lokalnej
społeczności. Szacunek okazywany innym jest
gwarantem szacunku dla samego siebie. Drobne gesty
bezinteresownej życzliwości są tego żywym przejawem.
Pewnego razu, jeden z moich starych
znajomych zwierzył mi się ze swoich problemów.
W całkiem naturalny sposób udzieliłem mu kilku
rad, które miały uchronić go przed pogorszeniem
się sytuacji, w jakiej się nieszczęśliwie znalazł. Z
nieukrywaną wdzięcznością powiedział wtedy:
„Człowiek który spotka przyjaciela nad brzegiem
rzeki, nie będzie musiał pić brudnej wody”.
Papieskie Intencje Misyjne 2008
Czerwiec:
Aby
Międzynarodowy
Kongres
Eucharystyczny w Quebeku w Kanadzie pomógł coraz
lepiej rozumieć, że Eucharystia jest sercem Kościoła i
źródłem ewangelizacji.
Z listu Br. Tarsycjusza z 20.04.2008
Lipiec: Aby dzięki Światowemu Dniowi Młodzieży w
Sydney w Australii w młodych ludziach rozpalił się
płomień Bożej miłości i by stali się oni siewcami nadziei
na nową ludzkość.
Z mądrości narodów
A DɔNN GII BE BɔNŊ N NINŊ, A KAN NYU
NYUNBIID
Sierpień: Aby cały Lud Boży był zachęcany do
odpowiedzi na powszechne powołanie do świętości i do
misji, z uważnym rozeznaniem charyzmatów i troską o
stałą formację duchową i kulturalną.
Z TWOIM PRZYJACIELEM NAD RZEKĄ, NIE
BĘDZIESZ PIŁ BRUDNEJ WODY
W Togo mniej niż 30% ludności ma dostęp do wody
pitnej. Pozostali, to znaczy zdecydowana większość,
zwłaszcza w regionie sawanny na północy kraju, muszą
iść po wodę do najbliższej rzeki. Są to najczęściej koryta,
w których woda pojawia się okresowo, przez kilka
miesięcy w roku, podczas pory deszczowej. Z
nadejściem pory suchej utrzymuje się ona jedynie w
nielicznych, bagnistych zagłębieniach, albo zupełnie
wysycha. Nigdy jednak, nawet wtedy kiedy jest jej pod
dostatkiem, nie jest czysta, ale mętna i brunatnoczerwona.
W jaki sposób zatem zdobyć wodę czystą, zdatną
do picia? Należy w tym celu wykopać, w
piaszczystym brzegu, dołek o głębokości mniej więcej
pół metra i cierpliwie czekać. Na dnie zacznie wkrótce
pojawiać się czysta, przefiltrowana przez piasek woda.
Z naszego punktu widzenia nie jest ona jeszcze
zupełnie zdatna do picia. Oczyszczona jest już jednak
z większych zabrudzeń i niektórych, groźnych
pasożytów, jak na przykład larw robaka gwinejskiego.
Jeśli ktoś jest bardzo spragniony, nie będzie
tracił czasu, ale napije się bezpośrednio z rzeki.
Chyba że szczęśliwie spotka nad brzegiem znajomą
kobietę, która życzliwie odstąpi mu parę łyków
zebranej przez nią, czystej już wody. Kobieta nie
może jednak częstować wszystkich. W przeciwnym
razie napełnienie jednej miski zajęłoby jej cały dzień,
a czeka na nią przecież jeszcze wiele innych
Wrzesień: Aby każda rodzina chrześcijańska,
dochowując wierności sakramentowi małżeństwa,
pielęgnowała wartość miłości jako mała wspólnota
ewangelizacyjna, otwarta i wrażliwa na materialne i
duchowe potrzeby braci.
Redakcja:
Franciszkański Ośrodek Misyjny
ul. Klasztorna 6
47-154 Góra św. Anny
tel. (0-77) 463-09-26
faks (0-77) 463-09-27
www.osrmis.ofm.pl
e-mail: [email protected]
6