opis
Transkrypt
opis
W niedzielę, 6 września 2015 r. wyjechaliśmy samochodem do córki. Zostawiliśmy u nich samochód, zawieźli nas do hotelu przy lotnisku i nazajutrz rano rozpoczęliśmy uciążliwą podróż. Pierwsze zdjęcia przedstawiają widok z samolotu na trasie Warszawa – Paryż. Lotnisko Charlesa de Gaulle widzieliśmy już w ubiegłym roku, teraz było dopiero widać, że jest ono wielkie i w zasadzie w mieście (no może na przedmieściach), wtopione w aglomerację. Lot się rozpoczął o 6.30 i po dwóch godzinach byliśmy w Paryżu. Tam długie oczekiwanie do 13.40, które zostało przedłużone o godzinę (sprzątanie po poprzednim locie). Wreszcie wylecieliśmy. Już nie siedzieliśmy przy oknie, więc zdjęć mam mniej. Trasa lotu mnie nieco zaskoczyła. Spodziewałem się lotu bardziej na południe, nad Florydą. Samolot jednak po minięciu południowych skrajów Anglii i Irlandii przeleciał Atlantyk, by dalej lecieć nad terytorium Kanady, a więc wyspy Nowa Fundlandia, w pobliżu Toronto, potem nad północno-wschodnim terytorium USA, nad okolicami Filadelfii, Bostonu, Nowego Jorku, Waszyngtonu, potem Atlanty i nad deltą Missisipi. Zdjęcie 15 przedstawia jedną z odnóg ujścia Missisipi. Lot trwał około 11 godzin. Mieliśmy momenty zniecierpliwienia, ale idzie to wszystko przeżyć. Gdy się trochę czasem pokręci po samolocie, prześpi ciuteczkę i zostaje tylko cztery godziny do końca, zaczyna się pozytywne myślenie. Wypełniliśmy karty imigracyjne i deklarację celną. Air France dobrze karmi, mniam mniam! Około 18.30 samolot wylądował (w Polsce to już 8.09.2015, godz. 1.30,a więc 7 godzin później). Walizki też, a to ważne! Wychodząc z samolotu widzieliśmy sterty śmieci, które po sobie zostawili pasażerowie wielkiego samolotu. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego bałaganu i wstyd mi było za współpasażerów. Takie samo wrażenie odniosło wielu współwycieczkowiczów. Trzeba było odstać jeszcze w długiej kolejce po pieczątkę w paszporcie i na karcie imigracyjnej, by wreszcie spotkać przewodników. Do Meksyku leciały dwie grupy. Przewodnikami byli, 1-szej Pani Katarzyna Rotter, osławiona przez opinie Rainbow Tours i 2-giej Pan Oskar Gwiazda. My z żoną należeliśmy do tej drugiej, jak się tu okazało. Byłem trochę zawiedziony, ale niesłusznie, Pan Oskar był „absolutely wporzo”. Wymieniliśmy dolary na peso. 600 dolarów, za dolar 16,30 peso. Starczyło na wydatki jak dodatkowe żarełko, picie, a także liczne pamiątki. Jeszcze 500 peso sprzedałem przy powrocie. Po wymianie ruszyliśmy dwoma autobusami do hotelu Fontan w centrum Meksyku. Warunki w hotelu całkiem dobre, ale niestety ściany cienkie, a za ścianą jakaś głośna grupka Meksykanów. Przy użyciu przewodnika i służb hotelowych zwrócono im uwagę, … na szczęście w nocy szli na dyskoteki. Nie byli oni wcale strasznie hałaśliwi, byli mili i grzeczni, ale … ściany tekturowe. Po podróży czuliśmy się źle. Obawiałem się co będzie dalej. Teraz byliśmy na wysokości 2200 metrów nad poziomem morza. Pani Kasia, przewodniczka spytała mnie, czy dobrze się czuję w górach. Odpowiedziałem, że dawno nie byłem. Nie mogłem zjeść obfitej obiadokolacji, ze względu na samopoczucie i jak wspomniałem, Air France nieźle futruje. Dalsza podróż już od następnego dnia wykazała, że moje samopoczucie było wyłącznie spowodowane podróżą. Na całej trasie nie mieliśmy żadnych problemów z aklimatyzacją, nie było żadnej choroby lokomocyjnej, czy też przeziębienia, a różnica ciśnień na poziomie od 0 do ok. 3000 m npm., to też był pryszczyk. Noc miałem niespokojną, ale już w połowie poczułem się lepiej, a rano następnego dnia całkiem dobrze.