Droga do celu - Gawędy phm Arkadiusz Przybysz
Transkrypt
Droga do celu - Gawędy phm Arkadiusz Przybysz
„Droga do celu” 22 czerwca 2007 Historie chłopca, którego nigdy nie znałem i nie poznałem a który był mi bliższy niż inni. Który choć nie był harcerzem w mundurze tak właśnie żył. O chłopcu i jego dziadku. Droga do celu O chłopcu i jego dziadku. Strona 2 phm Arkadiusz Przybysz Strona 3 … dla wszystkich tych, którzy poszukują prawdy w tym, kim są … PROLOG „Drogą do celu.” Strona 4 „On był za młody, jak na tak trudną wędrówkę...” – Słowa te słyszę za każdym razem, kiedy wracają wspomnienia wakacyjne z przed kilkunastu lat. Podczas rodzinnych spotkań, dziadek chcąc utrwalić w mej pamięci wszystkie wspólne wyprawy, zmieniał moich rodziców w kłębek nerwów. Dlaczego, spytacie?! Posłuchajcie. Każde wakacje spędzałem u dziadka w niewielkiej chałupie wśród najpiękniejszych bieszczadzkich połonin. Zazwyczaj chwile te dzieliliśmy na piesze wycieczki po okolicy, zbieranie grzybów i łowienie ryb. Pewnego wieczoru, po wyczerpującym dniu, dziadek wszedł do mojego pokoju z kawałkiem ciasta, w które było wbitych kilka świeczek i powiedział: Skończyłeś dwanaście lat. Jesteś już dużym i odważnym chłopcem. Masz sporą wiedzę pionierską, w jednym paluszku terenoznawstwo, a i samarytanka nie jest ci obca. Przekazałem ci sporą część tego, co mój dziadek mnie, kiedy byłem w twoim wieku. Nadszedł, więc czas żebyś udowodnił, na co Cię stać, byś zdobył miano Wygi i jego niezbędny ekwipunek. Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i po chwili dodał. Wszystkiego najlepszego, wnusiu. Zdmuchnąłem świeczki, a on pocałował mnie w czoło i powiedział. Do jutra „Mały Orle”. Całą noc próbowałem zasnąć, zastanawiając się, co miał na myśli dziadek. Dopiero nad ranem zmęczenie zamknęło mi oczy. Nagle obudził mnie dźwięk bawolego rogu. Bardzo szybko wstałem i wybiegłem na dwór zobaczyć, co się dzieje. Wschodzące słońce oślepiło mnie, ale po chwili ujrzałem kontur postaci zarysowany światłem. Dopiero wtedy ucichło echo rogu, w które dmuchał dziadek. Podejdź! Stanowczo powiedział i wyjął zza pleców starą pożółkłą mapę, na której zaznaczone były dwa punkty z kolejno zapisanymi azymutami. Po chwili sięgnął mój plecak i powiedział: Masz piętnaście minut na spakowanie niezbędnych rzeczy. Szybko chwyciłem plecak i pobiegłem do domu. W głowie pomiędzy myślami o tym, co powiedział dziadek i dlaczego, układałem sobie listę rzeczy, które zawsze zabieraliśmy na wędrówkę. Wbiegłem do pokoju i po za tymi właśnie przedmiotami nie widziałem nic innego. Jakby ktoś celowo je podświetlił. Zbierając wszystko do plecaka zauważyłem jak dziadek podgląda mnie przez szczelinę w drzwiach. Sprawdzając czy czegoś nie pominąłem. Czy czasem nie biorę „zbędnego balastu”. Już czas. Wychodź! Usłyszałem i wybiegłem na pole. Czas już wyruszyć! Powiedział dziadek spoglądając na stary wskazówkowy zegarek. Tak właśnie zaczęła się wędrówka mojego życia. Wędrówka po dziesięciu punktach. Wędrówka z „Drogą do celu”. Strona 5 pierwszy punkt prawa harcerskiego Strona Z mapą w ręku, niewielkim ekwipunkiem i suchym prowiantem, niepewnie postawiłem pierwsze kroki. Im bardziej oddalałem się od chaty tym szybciej i nerwowo biło mi serce. Nie odwracałem się by spojrzeć w stronę gdzie mógł stać dziadek, patrząc się na mnie, jak znikam za pierwszym wzgórzem. Przeszedłem kilka kilometrów w stanie odrętwienia ze względu na sytuację, w której się obecnie znajdowałem. W myślach wciąż przewijały się pytania: Gdzie idę?- Choć droga nie była mi obca. Co mnie czeka na szlaku? – Choć i tego mogłem się po trosze domyślać. Nagle, moim oczom ukazało się miejsce, zaznaczone na mapie literką „P”. P jako „początek”? Czy przerwa po pierwszej części wędrówki? Pomyślałem, że warto by było jednak odpocząć i posilić się przed dalszą drogą. Usiadłem, więc na największym kamieniu, który leżał tuż obok pięknego, rosłego drzewa. Na szczęście dla mnie, w cieniu. Szukając kanapek w plecaku zauważyłem jakąś kopertę. Wcześniej jej tu nie było. Wyjąłem ją i od razu poznałem, że to od dziadka. Zaciekawiony tym, co jest w środku szybko zapomniałem o zmęczeniu. Chwyciłem za finkę i już chciałem otworzyć, starannie zaklejoną kopertę, kiedy zza moich pleców rozległ się męski głos. - Skąd ta pewność, że ten list jest do Ciebie młodzieńcu. Przestraszony, szybko odwróciłem się do tyłu, a moim oczom ukazał się jeden z tych, bieszczadzkich przewodników, sławionych przez mojego dziadka. - Dokładnie obejrzyj to, co trzymasz w ręku. Surowo spojrzał się na mnie i palcem wskazał na kopertę. Pochyliłem głowę, a na jednej ze stron widniał napis „Do mojego najlepszego przyjaciela”. - A skąd u Pana ta pewność, że to do Pana? W końcu nie ma tu napisanego nazwiska! Tym razem to ja spytałem z miną podobną do tej, którą miał przewodnik. - Spójrz jeszcze raz! Powiedział i wyciągnął dłoń jakby czekał, aż podam mu jego list. Powoli opuszczałem głowę, wciąż patrząc w jego oczy. - Na list patrz, na list. Nie byłem do końca pewny czy mam to zrobić. Ogarnęły mnie dziwne uczucia, dostałem drgawek. W jednej chwili zrobiło się zimno i nie wiadomo skąd pojawiły się chmury. Podniosłem, oparte na kolanach ręce i jeszcze raz przeczytałem tekst na kopercie. Wyraz po wyrazie upewniałem się, że mam racje. Jednak, kiedy doczytałem do ostatniego słowa moim oczom zaczęły ukazywać się pojedyncze litery. Jakby ktoś właśnie w tej chwili je pisał: „Do mojego najlepszego przyjaciela...Gerarda„. Ze zdziwienia upuściłem list, ale zanim dotknął ziemi, mężczyzna stojący przede mną chwycił go w locie. Otworzył kopertę, przeczytał i powiedział. - Musimy szybko iść. Mamy mało czasu. Po drodze Ci wszystko wyjaśnię. A teraz zbieraj się. Po minie Gerarda widać było przejęcie i choć obiecał wszystko wyjaśnić, mnie i tak pytania wciskały się na usta. - Ale jak to? Przecież ja nawet pana nie znam. List, jakiś pan, co tu się w ogóle dzieje? Wtedy Gerard wyciągnął z koperty jeszcze jedną kartkę i dał mi. - Czytaj, ta jest dla Ciebie. Tak jak powiedział, tak było. Na kartce widniało kilka zdań i podpis dziadka. Oczy przemknęły szybko od lewej do prawej i zatrzymały się na słowach „Mały Orle”. - Już przeczytałeś? Spytał mężczyzna i dodał. - To pośpiesz się, bo długa droga, a czasu mało. Co najważniejsze, zadanie do wykonania. - Ważne, co? Jakie zadanie? Spytałem, bo w liście nic dziadek nie pisał o zadaniu. 6 HARCERZ SUNIENNIE SPEŁNIA SWOJE OBOWIĄZKI, WYNIKAJĄCE Z PRZYRZECZENIA HARCERSKIEGO. 7 Strona - Twoje pierwsze na tej drodze „Mały Orle” Skąd on zna mój przydomek? Mężczyzna powoli oddalał się od miejsca, w którym siedziałem, pośpieszając mnie i nawołując po przydomku. Nie wiedziałem, co mam robić. - No, choć już, pośpiesz się. Krzyknął z oddali Gerard i machnął ręką. Zebrałem bety, zarzuciłem plecak na plecy i ciężko westchnąłem. - Zobaczymy jak to będzie. Dobiegłem do zniecierpliwionego przewodnika, który wciąż mnie poganiał. Droga dłużyła się w nieskończoność, a ja nie mogłem dotrzymać kroku Gerardowi. Zmęczenie wciskało się na twarz, ale coś nie pozwalało mi nawet spytać czy będzie jakaś przerwa, krótki postój. Czasami widziałem jak cień idącego przede mną przewodnika zmieniał kształt. Tak jakby odwracał głowę by zobaczyć czy daję sobie radę. Nie byłem w stanie podnieść wzroku do góry by upewnić się czy rzeczywiście tak jest. Taki byłem zmęczony. Mijały minuty, a pytania w mojej głowie dwoiły się i troiły. Nagle uderzyłem głową w coś twardego. Chciałem krzyknąć, bo kontakt z menażką zawieszoną na plecaku nie należy do tych najprzyjemniejszych, ale szybko poczułem jak duża dłoń zatyka mi usta. - Cicho! Wyszeptał mi na ucho Gerard, uwalniając usta by nabrały powietrze. I przekręcił moją głowę w stronę gdzie niebo dotykało ziemi, a ziemia dotykała nieba. Cudowny widok wypełnił mi oczy. Nic materialnego nie było by w stanie bardziej ucieszyć mnie niż to, co przez kolejne godziny oglądałem w towarzystwie Gerarda. Siedziałem wsłuchany w opowiadania o miejscu dla niego, dla mojego dziadka i teraz dla mnie w pełni bezcennym. Zachodzące słońce rzucało swoimi promieniami przez korony drzew, na pokryta miękką, puszysta trawą ziemię. Na której tętniło niewiarygodnie bujne życie. W słowach, które słyszałem z ust przewodnika tak dużo było miłości do tego miejsca i lęku o nie. - Mam dziwne wrażenie jakbyś bardzo martwił się o to, co dziś mi pokazałeś Gerardzie? Spytałem, bo jego głos z każdym kolejnym słowem coraz bardziej drżał. - Martwię się, bo są ku temu powody... I tak przez pół nocy przy niewielkim ognisku Gerard opowiadał mi o jego walce o to miejsce. Jak kilka razy zbierał bliskich by protestować przeciw budowie dróg, w tej okolicy. Opowiedział mi kilka dziwnych historii związanych z moim dziadkiem i jego zasługach w obronie „Skrawka nieba na ziemi” bo tak nazwałem ten skrawek ziemi. - Ale czemu się nadal martwisz, bo niczego nie dowiedziałem się z tego, co mówisz? Spytałem lekko zaniepokojony. - Są nowe plany zagospodarowania tego, co przed twoimi oczami. Tego, o co z twoim dziadkiem tak długo toczymy bój. On je widział, ja, twoi rodzice... - Moi rodzice? Zdziwiony przerwałem w połowie zdania. - Tak oni, a teraz ty. Ale czy ktoś jeszcze je zdąży zobaczyć by, chociaż wspominać później latami? Powiedział tak jakby stracił całą nadzieję, że może da się jeszcze coś zrobić. Zerwałem się z miejsca, w którym siedziałem i pobiegłem kilka metrów w stronę doliny. Stanąłem na skraju lasu i ze łzami w oczach patrzyłem na zanikającą w moich myślach rajską krainę. - Nie to nie może być prawda. Głośno krzyknąłem, aż echo rozniosło się po okolicy. - Nie wierzę, że nie ma rady na... Przerwałem zdanie by wsłuchać się w wiatr szperający pomiędzy drzewami, jakby szukał czegoś lub kogoś, zamknąłem oczy. A może mnie szuka? - Wierzę, że da się ocalić każde pojedyncze ździebełko trawy. - Wierzę, że mam w sobie tyle odwagi i siły, by wraz z przyjaciółmi zadbać o to miejsce. Odwróciłem się w stronę Gerarda i patrząc mu prosto w oczy powiedziałem. - Wierzę i przysięgam ci, że tak jak tu stoję wypowiadając te słowa zrobię wszystko, co będę mógł. Przysięgam na wiatr, na wodę, na ogień, na ziemię, na to, co Bożą ręką stworzone, że przyjętej służby nie opuszczę. Tak jak mnie uczył dziadek, „całym życiem, do końca pozostanę wierny swojej przysiędze”. Gerard wstał i podszedł do mnie, położył rękę na moim ranieniu i powiedział. - Przyjmuję twoja przysięgę i obiecuje być ci bliźnim w tej wielkiej walce o to, co umiłowaliśmy. Twój dziadek na pewno będzie dumny z ciebie. Staliśmy tak jeszcze przez kilka minut owiewani nocnym wiatrem, jakby chciał przypieczętować moje i jego słowa. Teraz nie mogę was zawieźć. Z tymi słowami w myślach poszedłem spać i budziłem się każdego kolejnego dnia do chwili odstąpienia od budowy dróg w „naszym raju na ziemi”. Naszym, bo zasługi podzieliły się na całą moją klasę. Kilka lat później stanąłem w tym samym miejscu, co w chwili składania przysięgi. - Dotrzymałem! Dotrzymałem! Dotrzymałem! Krzyknąłem kilka razy, aż oczy zalały się łzami. A po chwili usłyszałem ten sam wiejący wiatr, tylko tym razem bardziej radośniej i słowa Gerarda. - Wierzyłem i się nie zawiodłem bracie. Odwróciłem się i podbiegłem do niego wpadając w uścisk jak ze starszym bratem, którego nie widziałem przez lata. - Udało się Gerard, udało!!! Strona 8 Tym właśnie jest służba! Strona 9 drugi punkt prawa harcerskiego NA SŁOWIE HARCERZA POLEGAJ JAK NA ZAWISZY Strona Rozłożyłem ręce na boki i stanąłem na palcach, mocno wyciągając ciało we wszystkie strony. Przywitałem się z nowym dniem. Uwielbiam chłodne, ale słoneczne poranki. Nawet nie zwróciłem uwagi, która jest godzina. Dziesiąta trzydzieści mój drogi. Powiedział dziadek siedzący przy palenisku za moimi plecami. Już w samym glosie wyczułem lekkie zdenerwowanie dziadka. Spytałem. Czy coś się stało dziadku? Dziadek milczał siedząc i wpatrując się w jeden punkt. Musiał być daleko bo mrużył oczy. Dziadku dlaczego jesteś zdenerwowany? Powoli podchodząc do paleniska spytałem. Pamiętasz jak wczoraj poszliśmy robić zdjęcia w dół doliny? Spytałeś mnie o pewne miejsce. Ja powiedziane Ci, że któregoś dnia tam pójdziemy i chyba dziś jest ten dzień. Dziadek wstał, odwrócił się w moja stronę i dodał. Zbieraj się idziemy. Wtedy w jego głosie nie słyszałem już złości i zdenerwowania tylko zawód i rozgoryczenie. Dlaczego? Całą drogę milczałem tak jak i milczał dziadek. W tym czasie w mojej głowie toczyła się walka myśli i słów. Układały się pytania, ale dla czego skierowane do mojej osoby? Co zrobiłem? Czy o czymś zapomniałem? Czy coś powiedziałem nie tak? A może nie zrobiłem czegoś? Nagle poczułem jakbym wszedł w wodę. Tak byłem zamyślony, że nie zauważyłem rzeczki przepływającej przez środek doliny. Podniosłem wzrok i idącego wcześniej przede mną dziadka nie było. Rozejrzałem się dookoła kilka razy, aż zakręciło mi się w głowie. „Gdzie jesteś dziadku?” Już chciałem krzyknąć gdy w oddali pod dużym i rosłym drzewem ujrzałem znajoma mi sylwetkę. Drzewo przypominało mi to z opowieści dziadka. Wielkie, rosłe o silnych korzeniach i rozłożystej koronie. W dodatku w połowie owiane z liści. Wyszedłem z wody i usiadłem na ścieżce wiodącej ku „Drzewcowi”. Jest takie miejsce w Polsce, gdzie wśród pięknych dolin na jednym ze wzniesień rośnie potężny, stary drzewiec. Wschodnie i zachodnie wiatry owiały go nie jedną legendą, ale tą, którą poznałem kilka lat temu przyniósł południowy. Wiele pokoleń opowiadało o nim i zawsze powtarzano to samo. „Drzewiec jest starszy od mego dziada i pradziada, a i dziad mojego pradziada słyszał jak jego dziad powiadał legendy usłyszane od swego pradziada. Taki jest stary sławiony Drzewiec”. Wiele lat temu pod młodym drzewcem w jego cieniu odpoczywało wielu wędrowników. Wielu mieszkańców okolicznych wsi i zakochanych par. Drzewiec w słuchany w słowa ludzi bacznie obserwował ich postępowania i zachowania. Sumując je później razem okazało się, że wielu z nich po prostu kłamało, nie dotrzymywało danego słowa, rzucało je na wiatr. Drzewiec zasmucony i zmęczony złem, które pod jego koroną kłębiło się coraz częściej, postanowił pozbyć się wszystkich liści by nikt już nie siadał w jego cieniu. Za każdym razem, kiedy ktoś skłamie lub skłamał wcześniej, a znalazł się w cieniu Drzewca z gałązki spadał jeden listek. Lecz zanim dotknął ziemi, z pięknego zielonego koloru, zmieniał się w pełni wyblakły, czasem nawet biały i znikał, gdzieś zabrany przez łaskawy południowy wiatr.” Długo siedziałem zanim odważyłem się podejść do dziadka. Wiedziałem jednak, że muszę. Muszę poddać się próbie. Powoli krok po kroku stawiałem stopy przed sobą. Kiedy dochodziłem do granicy światła i cienia „Drzewca” dziadek powiedział. Zatrzymaj się! Jesteś pewien, że powinieneś tu stanąć?. Czy chcesz by kolejny z liści spadł jak te wcześniejsze? Spytał dziadek oparty o gruby pień. 10 Historia „Starego Drzewca” Strona 11 Nie chciałem ale było już za późno, bo zachodzące słonce otoczyło mnie starym cieniem „Drzewca”. Za późno, hm... Westchnął dziadek. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, skąd wiadomo, że jakikolwiek listek spadnie. Pewien siebie to samo co pomyślałem powiedziałem na głos. To sprawdźmy Dodał dziadek łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę rzeczki. Po chwili zatrzymał się ukucnął przede mną i powiedział. Kiedy będziesz gotowy odwrócisz się, ale wiedz, że nie musisz. Wystarczy, że przypomnisz sobie co komuś obiecałeś, a nie zrobiłeś. Co komuś powiedziałeś raniąc jego uczucia i obrażając go. Wystarczy, że odwróciłeś się kiedyś proszony o pomoc. „Drzewiec” już wie... Podniósł się i odszedł kawałek w stronę naszego noclegu. Odwrócę się, bo chce. I jak pomyślałem tak zrobiłem, a z najwyższej gałązki „Drzewca” spadł jeden listek. Zanim jednak dotknął ziemi w mojej głowie pojawiły się twarze osób, które zawiodłem. Opuściłem wzrok i podbiegłem do dziadka, a ten mocno złapał mnie za ramie i po cichu powiedział. Nie martw się. Kiedyś i ja stanąłem pod tym cieniem, a liść spadł na moje ramie i rozsypał się znikając na zawsze. Najważniejsze jest to by naprawić popełniane błędy jeśli się jeszcze da. W chwili kiedy jest już za późno pozostaje nam wyciągnąć wnioski na przyszłość. I z czystym sercem przyjść do starego „Drzewca” powiedzieć mu o tym. Głęboko utkwiły mi słowa dziadka i po kilku miesiącach jeszcze raz stanąłem w starym cieniu „Drzewca”. Do dziś z drzewca spadają listki, a jego cień maleje i znika, by w końcu nikogo do niego nie przyciągał, by nikt nie kłamał w miejscu, gdzie zło niszczy, to co piękne było. Jednak ja już do tego swoim zachowaniem się nie przyczyniam. Tego dnia nie spadł żaden listek z pogiętych gałązek owiewanych silnym południowym wiatrem. Strona 12 trzeci punkt prawa harcerskiego HARCERZ JEST POŻYTECZNY I NIESIE POMOC BLIŻNIM Strona 13 - Młody! Pośpiesz się nie możemy się spóźnić. Krzyczał już czwarty raz dziadek, ale ja chciałem się dobrze przygotować do spotkania na, które czekałem tyle czasu. Szybko rozejrzałem się po pokoju sprawdzając czy wszystko zabrałem i po chwili już siedziałem w samochodzie. - Jak się spóźnimy to będzie nie ładnie z naszej strony. Dodał dziadek z surowym wyrazem twarzy. - Tak wiem, wiem. Wydukałem pod nosem, żeby tylko dziadek dał mi spokój choć wiedziałem, że ma racje. Wyruszyliśmy zanim słońce w pełni pojawiło się na niebie. Droga była długa i nudna. Wtedy przypomniałem sobie, że nie zabrałem kilku rzeczy, które przydałyby się np.: książkę, albo odtwarzacz Mp3. Przynajmniej było by czego posłuchać. Marudząc tak w myślach mijały mi kolejne kilometry do celu, a oczy zaczęły się mrużyć, aż w końcu zasnąłem. Nie pamiętam co mi się śniło i jak długo spałem. Obudził mnie przerażający huk i strasznie głośny krzyk. Był tak donośny, że usłyszeliśmy go z dziadkiem przez zamknięte szyby. Właśnie przejeżdżaliśmy przez małą wieś, kiedy to w jednym z gospodarstw zapadł się dach w stodole. Stało się to na naszych oczach. Dziadek zatrzymał gwałtownie samochód tuż pod domem właścicieli poważnie uszkodzonego budynku. Szybko wysiedliśmy z samochodu w locie łapiąc podróżną apteczkę dziadka (Dziadek w wojsku był sanitariuszem wiec jego apteczka była bardzo dobrze zaopatrzona) i pobiegliśmy z pomocą. Na miejscu zastaliśmy lamentującą kobietę z słów, której domyśleliśmy się, że w środku były dwie osoby. Jej mąż z synem. Dziadek szybko ocenił stan zawalnej stodoły, wydał kilka wskazówek i zabraliśmy się do szukania poszkodowanych. Nie wiadomo skąd po chwili znalazło się kilkanaście osób. Częścią kierował mój dziadek szukając mężczyznę z chłopcem, a drugą ekipa zarządzał emerytowany strażak zabezpieczając resztę budynku i nas. Po kilku minutach szaleńczego poszukiwania moim oczom ukazał się mały but. Krzyknąłem głośno „jest!” i zaraz dookoła mnie znalazło się kilku mężczyzn. - Panowie tam pod tymi deskami, but. Wskazując palcem spojrzałem na dziadka. Ten zaś przez chwile patrzył w moim kierunku i kiwnął głową na znak uznania. W tym samym czasie odnaleziono przygniecionego ojca chłopaka. Kiedy już byli bezpieczni dziadek z pomocą strażaków zaczął sprawdzać stan rannych. Jakiś czas jeszcze minął zanim przyjechało pogotowie. Ja zaś stałem obok, od czasu do czasu wykonując prośby ratowników. Przyglądałem się ludziom, którzy odruchowo działali w kryzysowej sytuacji. Kiedy już karetka zabrała chłopca z ojcem do szpitala, odetchnęliśmy z ulgą. Udało się ocalić tak bezcenne życie. Ludzie dookoła poklepywali się po plecach, podawali sobie dłoń. Nagle ktoś zaczął wymawiać jakieś słowa. Wszyscy zamilkli cichutko mrucząc pod nosem jakąś melodie. A po chwili na trzy, cztery krzyknęli razem „siła w nas” i ponownie zamilkli nucąc tą samą melodie. Kilka razy wykrzykiwali różne słowa, ale te na samym końcu wywarły na mnie największe wrażenie: „bo Razem damy rade...”. Po doprowadzeniu się do porządku pożegnaliśmy się ze wszystkimi przyjmując podziękowania za bezinteresowna pomoc. Dziadek jak zwykle przetaczał te same słowa, że „to nasza służba, służba dobrego człowieka”. Wracając do samochodu powiedziałem do dziadka. - Teraz to jesteśmy spóźnieni. I zacząłem się śmiać. Dziadek spojrzał się na mnie i z lekkim uśmiechem i powiedział. - To, co? Jedziemy do domu? Strona 14 Kiwnąłem głową wiedząc, że nadarzy się jeszcze raz okazja i spotkam się z ulubionym wspinaczem górskim i zdobędę jego autograf. Kiedy dojechaliśmy na miejsce dziadek zrobił gorącej herbaty, usiadł przy mnie i objął mnie mocno mówiąc. - Nasze czyny zawsze powinny służyć innym. To czego się dzisiaj nauczyłeś potraktuj jako służbę, którą w pełni wykonałeś. Cieszę się, że bez zastanowienia chętnie i ofiarnie, nie czekając na prośbę sam ruszyłeś z pomocą. Pamiętaj, że na twojej ścieżce życia wiele takich sytuacji się zdarzy i nie czekaj tylko sam ich szukaj. Bo naszą służbą jest pomagać innym nie tylko wtedy gdy proszą. - Jestem z ciebie dumny. Tych ostatnich słów nie pamiętam bo byłem zmęczony dniem pełnym wrażeń jakie mi wtedy przyniósł. Wiem, że na mojej drodze zapisałem kolejną ważną myśl. Bezinteresowność w działaniu dla innych. Strona 15 czwarty punkt prawa harcerskiego HARCERZ W KAŻDYM WIDZI BLIŹNIEGO A ZA BRATA UWAŻA KAŻDEGO INNEGO HARCERZA Strona Pewnego dnia na obozie wraz z moimi chłopakami z zastępu zauważyliśmy, że nasz drużynowy myślami ucieka gdzieś daleko. Chodził nieobecny, a pytany o coś odpowiadał dopiero jak się nim potrząsnęło. Po kolacji zebrał nas i poprosił o pomóc. Chciał byśmy pomogli mu zbudować kilkanaście drzwi o różnym wyglądzie. Na każdych drzwiach miałaby się znaleźć jedna tabliczka z napisem, którą on sam miał przygotować. Nie pytając, po co i na co, jeden z nas wstał i powiedział: „Czas więc kłaść się spać, bo jutro czeka nas ciężki dzień”. Widząc twarz drużynowego i słysząc jego przejęcie w głosie wszyscy bez grymasów, jak to zazwyczaj bywało, szybciutko poszli się wykąpać i spać. Nazajutrz z samego rana dudniącymi dźwiękami pił, młotków i siekier to my obudziliśmy Grześka, bo tak miał na imię nasz drużynowy, który teraz stał kilka minut tak wpatrzony w to, co robimy, że nie zauważył oboźnego zdającego mu meldunek z wykonywanej pracy. Uśmiechnął się i zaczął robić tabliczki. Po kilku godzinach pracy bez większej przerwy wszystkie ekipy zameldowały wykonanie zadania. Drużynowy przeszedł się jak zwykle w ciszy oceniając naszą prace. Stanął przy ostatnich drzwiach, odwrócił się do nas, uśmiechnął i poprosił o spotkanie, za pół godziny, na polanie jakieś siedemset metrów od obozu. Sam zaś pozostał przy drzwiach. Wtedy zaczęły pojawiać się słowa, zdania, pomiędzy harcerzami, na końcach których, było wiele znaków zapytania. W pewnej chwili nie wytrzymałem i krzyknąłem „Cisza! Na pewno jest jakiś powód tego wszystkiego”. Opuściłem głowę nie do końca wierząc, że tak jest. Choć kłębiło się w niej wiele myśli nie wiedziałem, o co chodzi. Po kilkudziesięciu minutach przyszedł do nas Grzesiek usiadł w kręgu i rozpoczął gawędę. Nie była to zwykła gawęda wyczytana gdzieś tam, tylko słowa pokryte z sytuacją zaistniałą kilka dni wcześniej. Kilku z nas pokłóciło się i wyzywając popsuło atmosferę w obozie. W tym samym czasie mieliśmy gości, skautów z zagranicy, którzy temu wszystkiemu się przyglądali. Nie było miło i ładnie zwłaszcza ze chodziło właśnie o nich. W pewnym momencie drużynowy przerwał opowiadanie, wstał i zaprosił wszystkich do obozu. Po dotarciu na miejsce ukazały nam się drzwi z tabliczką. Drużynowy zatrzymał się popatrzył na nas i sam otworzył pierwsze drzwi. Tak samo uczynił z resztą poza jednymi, ostatnimi, na których nie było żadnej tabliczki. Po chwili wyjął z kieszeni małe drewienka z wyrytymi na nich naszymi imionami. Rozdał każdemu mówiąc: „W życiu przed nami staje wiele drzwi, które chcemy lub musimy otworzyć. Wiele z nich zamykamy, bo tak lepiej, zapominając, co było po tamtej stronie. Część zostawiamy otwartych. Jednak jest masa takich, które powinniśmy otworzyć szeroko dbając o to, by żaden podmuch złego wiatru nie zamknął ich przypadkiem, lecz tak nie jest. Wpadając w złość, rozgoryczenie trzaskamy nimi bez opamiętania. Ja dziś otworzyłem przed wami drzwi tolerancji, mojej służby dla was i innych, pomocy, prawa, człowieka, Brata, ideałów, przekonań, demokracji, szacunku i dopilnuje by z mojej strony nie zamknęły się przed wami i przed nikim innym, bo drugi raz ciężko jest je otworzyć. Żeby jednak tak się stało dbać o to muszę ja i wy, choć to moje drzwi! Jeśli chcecie zobaczyć się ze mną niech każdy z was pojedynczo otworzy te drzwi. 16 Przeglądałem stare kroniki dziadka z młodych lat, kiedy to czynnie udzielał się w harcerstwie. Wśród wielu ciekawych, starych fotografii znalazłem kilka, na których widniały drzwi. Zdjęcia były ułożone chronologicznie datami. Pierwsze ukazywały młodych chłopów, (bo to była męska drużyna) budujących drzwi. Kolejne zaś przedstawiały wszystkie konstrukcje zamontowane pomiędzy drzewami na ścieżce do obozu. Kilka kolejnych fotografii lekko zniszczonych przez czas opowiadało historie o chłopcach otwierających drzwi, na których wisiały tabliczki z różnymi napisach. Tolerancja, służba, pomoc, prawo, człowiek, Brat, ideały, przekonania, demokracja, szacunek... Dziadku, a o co chodzi z tymi napisami i drzwiami tak w ogóle??? Dziadek spojrzał na mnie i opowiedział mi tą historie, a była mniej więcej taka: Powiesił na nich drewienko ze swoim imieniem i zniknął za drzwiami. Popatrzyliśmy na siebie i po chwili pojedynczo zaczęliśmy wieszać swoje drewienka na drzwiach i otwierać je by wejść dając znak temu, co mają wyrażać. Padło na mnie, że byłem ostatni. A kiedy już zawiesiłem swoje imię i stanąłem za drzwiami, moim oczom ukazał się drużynowy wraz z całą drużyną skautów z zagranicy i naszymi chłopakami. Oparłem się o drzwi, a nogi z wrażenia ugięły się, bo oni przed chwilą zrobili to, co ja teraz. Podszedłem wiec do pierwszego z nich, uścisnąłem dłoń i wypowiedziałem słowa: „Jak brat bratu, bratem będę ja dla ciebie”. Wtedy po raz pierwszy widziałem łzy u mojego drużynowego i każdego z nas bo zrozumieliśmy. Zrozumieliśmy, że drzwi, które pojawiają się na naszej ścieżce życia zawsze powinny być otwarte, bo może ktoś chciałby się kiedyś do tej wędrówki dołączyć. A przez zamknięte drzwi nie jest łatwo. Dziadek wstał i wyszedł zamyślony z pokoju, a ja zagłębiłem się w oglądanie zdjęć z głową pełną myśli. Po chwili postać dziadka z powrotem pojawia się w drzwiach z bardzo grubym zeszytem. A w nim wklejone były zdjęcia drzwi, które w kolejne rocznice tamtego obozu każdy z nich robił sam w zaciszu swojego domu i po sfotografowaniu przesyłał do innych... Kilka dni później wraz z dziadkiem zrobiłem drzwi i zamieściłem na nich tabliczkę ze swoim imieniem i choć nie znam tych ludzi, cieszę się, że dołączałem do tego grona, tak zżytych ze sobą mimo lat i kilometrów które nas dzielą... Strona 17 „ a potrafimy tak pięknie się różnić” A. Kamiński Strona 18 piąty punkt prawa harcerskiego Strona Siedziałem na ganku w domu u mojego dziadka wpatrując się w grających w piłkę chłopaków. Boisko, które sami zrobiliśmy było niedaleko naszego domu wiec miałem dobre miejsce na kibicowanie. Źle się czułem i dziadek nie pozwolił mi się przemęczać. Tak wiec pierwszy mecz z chłopakami mi przepadł. - Ale tylko ten jeden dzień Dziadku, tak? Pytałem, co pół godziny, bo żal było tak siedzieć, kiedy przed nosem piłka lata od bramki do bramki. Kolejny łyk gorącej, gorzkiej herbaty i krzyk. - Jeee, jest, dobrze, jeee. Krzyknąłem głośno, bo jeden z kumpli strzelił gola przeciwnej drużynie. Nagle dziadek podbiegł do mnie przerażony pytając czy się czasem nie oparzyłem. - Co jest wnusiu? - Nic, nic dziadku Marek w końcu strzelił gola. Usiądź proszę popatrzymy razem, naprawdę warto. Wpatrzony w kolejne akcje na boisku zaprosiłem dziadka do wspólnego oglądania meczu. Po paru chwilach dziadek przysiadł się do mnie. Tak też przez kolejne minuty emocjonowaliśmy się piłkarskimi umiejętnościami graczy. Kolejna akcja, którą rozpoczął Wojtek zapowiadała się całkiem nieźle. Kilka krótkich podań po między sobą, zmęczyło przeciwnika wystarczająco, aby przeprowadzić atak na bramkę. Sebastian wysunął się Wojtkowi na czystą pozycje do podania. - Udało się, świetnie. Krzyknąłem zniecierpliwiony kolejnego gola. Szybkie kiwnięcie jednego z obrońców i pozostało tylko 50 metrów do bramki. Jacek ominął jednego i pobiegł w miejsce gdzie nikogo nie było. Dobrze zrobił, bo można było rozciągnąć grę i zmylić graczy przeciwnej drużyny. W pewnym momencie Jacek długim podaniem skierował piłkę w pole karne. Tam jak zwykle przepychani. Któryś z chłopaków popchnął naszego kumpla, a ten jak zwykle słabo się trzymał na nogach i upadł. - Ej, co jest, tak nie można... Co robisz? Koleś... Po raz kolejny krzyknąłem głośno. A dziadek siedział spokojnie i nic się nie odzywał. - Dziadku widziałeś, co zrobił. Stoicki spokój dziadka ugasił troszkę moje emocje i usiadłem z powrotem w fotelu. W tym czasie piłka minęła wszystkich i wytoczyła się poza boisko. - Nie no, nie. Gdyby nie ten głupek było by teraz 2:0. Spojrzałem ukradkiem na dziadka, a on jak zwykle skwasił minę i pokiwał głową. Chodziło o tego „głupka” tzn. o to, że tak powiedziałem. Szybko rozpoczynająca się akcja rozładowała nerwową sytuację. - Chłopaki dalej, dalej... Dacie rade... Wołałem donośnie do kumpli. Kolejna akcja, ja już z wrażenia podnoszę się do góry. Już chce wrzasnąć. Piotrek przy piłce, on jest najlepszy z nas w kiwaniu. Pokonując kolejne metry pozostawia za sobą kolejnych amatorów podwórkowej piłki. Hehe- radośnie wydałem z siebie te literki. Nagle ktoś zaczyna, całkiem skutecznie przeszkadzać Piotrkowi, ale ten jak mu nie sypnie z barku. Koleś aż odleciał. - Tak, tak dobrze mu tak. Krzyczałem, bo chłopak wcześniej popchnął naszego. To był ostatni przeciwnik na boisku poza bramkarzem. Jednak byłem spokojny, gol był nasz, bo Piotr to mistrz takich sytuacji. Sam na sam z bramkarzem. Mógłby uczyć naszych piłkarzy z reprezentacji takich sztuczek. I tak jak myślałem gol na 2:0 dla naszych chłopców. Jeszcze kilka minut minęło i nadszedł czas na regulaminową przerwę. Cała drużyna od razu przybiegła do mnie oczywiście po picie. Dziadek był już wcześniej przygotowany i w cieniu schował kilka butelek mineralnej. - I jak się panu podoba mecz. Wygrywamy 2:0. Spytał kapitan drużyny. - Wiem, że wygrywacie i wszystko było by dobrze, gdyby to było zasłużone zwycięstwo. 19 HARCERZ POSTĘPUJE PO RYCERSKU. Strona 20 Powiedział dziadek smutnym, ale stanowczym głosem. - Ale jak to, przecież zasłużone. Wyrwało się jednemu z moich kumpli. - W grze nie ważna jest sama wygrana zwłaszcza za wszelką cenę, ale to jak się gra. W grze jak i w życiu trzeba przezwyciężać urazy, a swoją postawa dawać dobry przykład. Dlaczego z góry zakłada się, że przeciwna drużyna jest tą złą i będzie chciała wygrać bez względu na to, co przyjdzie jej zrobić? Prawdziwemu graczowi obce powinny być gruboskórność i obojętność pomiędzy zawodnikami. Powinniśmy walczyć z chamstwem, nietolerancją, a zwłaszcza z brutalnością. Dbajcie o swój wizerunek z każdy z osobna, bo przekłada się on na całą drużynę. Kończąc wypowiedz dziadek spojrzał na Piotrka. Nastała cisza i każdy zagubionym wzrokiem szukał miejsca by uciec przed moim dziadkiem. Tylko ja i Piotr patrzyliśmy się na niego. I chyba my najszybciej zrozumieliśmy nasze błędy. On jako gracz, ja jako zwykły kibic. - A czy któryś z was pomyślał, że może im chce się pić. Powiedział spokojnym głosem, w którym wyraźnie dało się usłyszeć zawód. Po czym chwycił kilka butelek i zaniósł przeciwnej drużynie siedzącej w cieniu za boiskiem. Nagle kilku chłopaków zrobiło to samo i tak po paru minutach dwie podzielone drużyny chęcią wygrania, siedziały razem regenerując siły przed drugą połową. Ja podczas kolejnych czterdziestu pięciu minut gry wpatrywałem się w dziadka jak z uśmiechniętymi oczami kibicuje już całkiem innym piłkarzom. Strona 21 szósty punkt prawa harcerskiego HARCERZ MIŁUJE PRZYRODĘ I STARA SIĘ JĄ POZNAĆ. Strona Nigdy nie użyłem tylu pytań w jednym zdaniu. Gerard miał odpowiedz na każde z nich. Tak więc opowiedział mi legendę o tajemniczej „Świętej Księdze Przyrody”, którą dawno temu wykuł w kamieniu pewien leśniczy. 22 Od samego rana zniecierpliwiony czekałem na godzinę trzynastą. Dziadek miał mnie zabrać do miasta na pchli targ, by poszukać jakichś pamiątkowych i bezcennych przedmiotów z okresu wojennego. Jestem pasjonatem staroci zwłaszcza takich zapomnianych i bezwartościowych dla innych, a dla mnie opowiadających ważną historie naszego kraju z lat 1939- 1945. Około trzynastej usłyszałem samochód podjeżdżający na podwórko. Wybiegłem jak najszybciej umiałem. Wskoczyłem do samochodu i już zapinam pasy, kiedy dziadek swoim spokojnym głosem spytał. - A czy mój ukochany wnuczek zrobił to, o co go prosiłem? Spojrzałem na dziadka, a ten swoim wzrokiem sięgał w miejsce gdzie leżała nieposprzątana sterta desek. - Czy nie było pomiędzy nami pewnej umowy? Spytał dziadek dobrze mi znanym tonem głosu. - Tak, ale ja tak... Dziadek nie pozwolił mi dokończyć zdania mówiąc, że „umowa to umowa”. Kolejne minuty to seria moich i dziadka słów bez składu i bez sensu. Trzaskając drzwiami samochodu, który miał mnie zawieźć do miasta, pełen nerwów oddaliłem się. To śmieszne, ale posłuchałem rady dziadka, który kiedyś powiedział mi, że tylko spacer i obcowanie w ciszy z przyrodą i jej dźwiękami może uspokoić i złagodzić nerwy. Tak więc jako kłębek nerwów i żalu, że nie będę mógł szperać po straganie udałem się na spacer do lasu. Myśli o tym, co tracę w danej chwili nie pomagały mi w ostudzeniu emocji. Wręcz przeciwnie, zacząłem się wyżywać na bogu winnym krzakom i gałązkom drzew, niszcząc po drodze, co mi przeszkadzało. W tym całym odreagowywaniu wpadłem na duży kamień. Tak szybko jak się przewróciłem tak szybko wstałem jeszcze bardziej zezłoszczony. Nie pominąłem i jego i w nerwach chwyciłem go i cisnąłem nim w stronę strumienia. Kamień był dość ciężki i nie doleciał tam gdzie zamierzałem, ale upadł do góry nogami. Nic takiego, gdyby nie fakt, że na jego spodzie wyryty był wizerunek zamkniętej książki. Machnąłem ręką myśląc, że to nic takiego i poszedłem dalej. Po kilkudziesięciu minutach doszedłem do miejsca gdzie zawsze uciekam jak jest mi źle. Usiadłem na przewalonym starym drzewie i zacząłem rzucać kamykami w wodę. Jednak to mi nie pomogło, a rechot żab jeszcze bardziej mnie denerwował. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zacząłem rzucać kamieniami we wszystkich kierunkach skąd dochodził jakikolwiek dźwięk. - Hola, hola młody. Nagle usłyszałem zza swoich pleców. Od razu poznałem ten głoś. - Gerard. To ty. Odwróciłem się już o wiele spokojniejszy. Tak na mnie działa ten człowiek. - A co ty tutaj robisz? - spytałem. - Nie ważne, co ja tu robię, ważne, co ty. - Ja? - Szukam spokoju, który gdzieś się zgubił. - Hm - westchnął Gerard. - Ale dlaczego robisz to kosztem przyrody? To pytanie jakby mnie obudziło i w jednej chwili dotarło do mnie to, co przed paroma minutami robiłem. Zalała się wstydem moja twarz, a z ust moich wypadły słowa. - Ja tylko... I po raz kolejny dzisiejszego dnia nie dokończyłem zdania. - Ty mój drogi, odnalazłeś, albo to ona odnalazł ciebie. „Świętą Księgę Przyrody” - Jak to? Gdzie, kiedy i co to? Strona 23 Po kilku godzinach opowiadania o tej księdze Przyjaciel mój poszedł do domu. Ja jeszcze chwilę posiedziałem zastanawiając się, kiedy i gdzie znalazłem tę książkę. I nagle przypomniałem sobie o kamieniu, którym ciskałem. Szybko pobiegłem w miejsce, gdzie przez niego przewróciłem się. - Jak dobrze sobie przypominam to była zamknięta? Stojąc przed kamieniem sam do siebie pod nosem wypowiedziałem to zdanie. Myśli jeszcze bardziej kłębiły się w koło ostatnich słów, które powiedział mi Gerard. - Księga otwiera się tylko wtedy, kiedy ktoś bez sensu w złości niszczy to, co ona zawiera w sobie. A opisano w niej całą mądrość i wiedzę o przyrodzie. Otwiera się by móc z niej czytać. I choć nie znajdziesz tam żadnego słowa zrozumiesz, o co jej chodzi. W tym momencie Gerard przerwał zdanie i poszedł do domy. Nie zajęło mi dużo czasu by domyśleć się, o co tej księdze chodzi. - Naucz się czytać z „ Świętej Księgi Przyrody”, bo ona zawsze jest otwarta dla ciebie tylko ty musisz otworzy wcześniej oczy by ją ujrzeć. A czym jest ta książka? Przecież nie tym dziwnym kamieniem? Na to pytanie znalazłem odpowiedz po kilku miesiącach pomagając w sadzeniu nowych drzewek w szkółce obok leśniczówki. Tą księgą jest sama przyroda. Tak po kilku latach, po raz kolejny udałem się w miejsce gdzie leży kamień z wyrytą księgą i... Moim oczom ukazała się zamknięta księga. Czyżbym nauczył się z niej czytać? Strona 24 siódmy punkt prawa harcerskiego HARCERZ JEST KARNY I POSŁUSZNY RODZICOM I WSZYSTKIM SWOIM PRZEŁOŻONYM Dla czego wyrzucił mnie z treningu? Ja tylko sobie gadałem, przecież to nic wielkiego? Czy to jakaś zbrodnia? Nie rozumiem tego? Kopiąc kamienie leżące mi na drodze zadawałem sobie pytania, które zadręczyły mnie brakiem odpowiedzi. - To już drugi trening, z którego mnie wyrzucił. Przecież tak dużo trące. Ciężko będzie to nadrobić? Droga dłużyła mi się strasznie, a pytania masowo pojawiały się w mojej głowie. - Co tak wcześnie wróciłeś? Spytał zdziwiony dziadek krzątając się po ganku. - Wstyd się przyznać, ale po raz kolejny trener wysłał mnie do domu za gadanie podczas ćwiczeń. - Oj, mój mały karateko, Myślałem, że po pierwszym razie zrozumiałeś. Dodał dziadek, stając po stronie trenera. - Co, co miałem zrozumieć? Spytałem krótkim pytaniem, bo nie miałem już siły na myślenie. - Przebierz się i wróć do mnie postaram się naprowadzić cię na dobrą ścieżkę. - Strona Chłopiec zrozumiał ze nie wszystko można od tak dostać, ale na pewne rzeczy trzeba zasłużyć. Zasłużyć swoją postawą. Kiedy otrzymywał swój pierwszy łuk dumnie stanął przed swym ojcem i pochylił głowę. Po chwili na jego plecach zawieszony został kołczan z wyszytym napisem „Wiarą, pokora i karnością dotarłem do celu one mą siłą.” 25 Nie pytałem o nic tylko poszedłem zrobić to, o co prosił dziadek. Kiedy już zmieniłem ubrania, i napiłem się wyszedłem przed dom. Jednak dziadka tam nie było. Rozejrzałem się dookoła wołając, ale nic. W pewnym momencie zauważyłem list leżący przed schodami. Podniosłem go i zacząłem czytać. „ Pewnego dnia przed młodym chłopcem postawiono zadanie do wykonania. Miał on jednak wybór i zaproponowano mu dwie drogi. Mógł zdobyć swój pierwszy łuk, pokonując ciężki szlak prób. Łuk z rzadkiego drewna, o które ciężko było w kraju gdzie mieszkał. Mógł też zrobić go samemu z tego, co znalazł w lesie. Chłopiec nie zastanawia się długo. Wybrał dłuższą drogę z ciężkimi zadaniami. Miał cel, którego zrealizowanie stawiał na pierwszym miejscu. Ojciec chłopca zawiązał mu oczy i wyprowadzali w miejsce, którego młodzieniec jeszcze nie znał. Kiedy dotarli na miejsce oczom młodego wojownika ukazała się droga. Twarda i wyschnięta ziemia pełna ostrych kamieni budziła respekt. Jednak prowadzony wewnętrzną siłą chęci dotarcia do celu odważnie postawił pierwszy krok bez niczyjej prośby czy rozkazu. Stopy już po pierwszych metrach bardzo bolały odmawiając posłuszeństwa Chłopiec zagryzając zęby szedł dalej i dalej. W pewnym momencie znalazł się na rozstaju drogi. Nie wiedział gdzie ma iść, więc usiadł na chwile i zamknął oczy. W jego myślach za sprawa duchów, pojawiły się obrazy tego, co było. Jak się zachowywał, jaki był i co zrobił w swoim życiu. Po chwili kolejne sceny z jego udziałem przemknęły mu przez głowę. Tym razem były to jego dobre uczynki i postępowanie. Kiedy już wszystko, co miał zobaczyć znikło tak szybko jak się pojawiło, otworzył oczy i spojrzał na drogi. One nadal były takie same a on nadal siedział bez odpowiedzi. Podniósł głowę do góry, patrząc w niebo, a z jego ust wydobyło się pytanie? - Czy to, którą wybiorę drogę jest ważne? Nagle chłopak zerwał się i stanął na nogach. - Nie znam dokładnej odpowiedzi na to pytanie, ale wiem, że nie ważne jest to, którą drogą pójdę. Za to ważne jest żeby tą, którą się wybrało iść dumnie i pokornie. Wiedząc, po co się idzie i jak trzeba postępować żeby do jej końca dojść. Strona 26 Kiedy skończyłem czytać swój list podniosłem głowę, a na wzgórzu przy zachodzącym słońcu dojrzałem trenujących chłopaków. Zacząłem biec w ich kierunku drogą prowadzącą na szczyt wzniesienia. W połowie drogi spotkałem swojego trenera. Stanąłem przed nim oddałem pokłon i z pokorą czekałem na pozwolenie dołączenia do grupy. Nie trwało to długo...Na koniec zajęć od dziadka i trenera dostałem kolejny pas z wyszytymi słowami „Wiarą, pokora i karnością dotarłem do celu one mą siłą.” Strona 27 ósmy punkt prawa harcerskiego Strona Wyjechałem z dziadkiem na wycieczkę do jednego z najpiękniejszych miast Europy, do Rzymu. Zwiedzaliśmy tam muzea, zabytki, drobne sklepy z antykami i ukryte galerie. Wieczorami słuchaliśmy pięknych legend związanych z miastem, opowiadane przez młodych artystów teatralnych. Spacerowaliśmy uroczymi i jakże pięknymi uliczkami. Robiliśmy zdjęcia, próbowaliśmy wiele dań włoskich w restauracjach i zwykłych barach. Cieszyłem się pobytem na wędrówce swoich marzeń. Niestety, kiedy kilka dni przynosi mi pełną radość z życia, zdarzyć się musi coś przykrego. Na jednej z ulic gdzie wystawione były małe stoiska z drobiazgami, w tłumie ktoś ukradł mi aparat fotograficzny. Cały dzień chodziłem struty i nawet świetne włoskie lody nie były w stanie poprawić mi humor. Dziadek wraz z przyjacielem (naszym przewodnikiem po Rzymie) starali się jak mogliby poprawić mi nastrój, ale nic, nic nie pomagało. Doszło do tego, że naburmuszony pokonywałem bez zainteresowania nieprzebyte przez nas kolejne zakamarki miasta. W pewnym monecie dziadek z kolegą weszli zobaczyć wystawę prac malarskich jakiegoś młodego studenta Akademii Sztuk Pięknych. Mnie to jak i cała reszta w dniu dzisiejszym mało interesowało, więc zostałem przed galerią. Kilka metrów od budynku bawiła się grupa dzieci. Zacząłem przyglądać się, co robią myśląc, że może coś nowego przywiozę do Polski i będzie fajna zabawa. Jednak one nie bawiły się. Powoli i niepewnie krok po kroku zacząłem zbliżać się do dzieciaków. Kiedy byłem już wystarczająco blisko zauważyłem, że na ziemi leży młodszy od nich chłopiec. Cały brudny i zapłakany. - Ej, co jest... Krzyknąłem głośno, choć wiedziałem, że i tak mnie nie zrozumieją. Jednak podziałało, bo wszyscy rozbiegli się. Szybko podbiegłem do chłopaka, ale zanim zdążyłem go podnieść jego mama była już przy nim. Coś do mnie mówiła, ale nic nie rozumiałem. Jeszcze przez chwile stałem w miejscu, gdzie na ziemi odcisnął się ślad skulonego chłopca. Lekki podmuch wiatru zmył piach z przed moich stóp. Tym samym sprawiając, że miejsce to zapomniało o bólu i smutku leżącego chłopca. Odwróciłem się i zamyślony poszedłem do galerii. Na drugi dzień już z nieco lepszym humorem poszedłem sam na stary plac, gdzie zawsze, coś się dziwnego dzieje. Taki plac dziwaków, ale pozytywnych. Mijając kolejne stoiska i rozmawiających mieszkańców Rzymu zauważyłem siedzącego pod ścianą tego samego chłopca z wczoraj. Stanąłem w pewnej odległości od niego przyglądając się, co robi. On zaś małymi brudnymi od grafitu rączkami rysował po dużo większym od siebie kartonie, przyczepionym do własnej roboty sztalugi. Nic dziwnego, po prostu utalentowany jedenastolatek, bo mniej więcej tyle miał lat. A jednak coś w nim było nie tak. W tym zamyśleniu, co to może być, nie zauważyłem, że nasz przewodnik po Rzymie stoi przy mnie od jakiegoś czasu. - Widzę, że przyglądasz się chłopakowi o grafitowych dłoniach! - Tak! Szybko odpowiedziałem. - I zastanawiam się, bo coś w nim jest nie tak. - Dlaczego uważasz, że jest coś nie tak? - Bo w ogóle nie rusza głową, a żeby wzrokiem ogarnąć tak duży karton z takiego bliska trzeba by mieć oczy na całej twarzy! - Widzisz! O chłopcu, co ma grafitowe dłonie wiele jest opowieści, ale tylko jedna jest prawdziwa. Kilka lat temu chłopak zachorował na nie wyleczalną chorobę. Z dnia na dzień po trochu i powoli tracił wzrok, aż oślepł. Od dnia, kiedy dowiedział się o chorobie godzinami przesiadywał na wieży. Z uśmiechem na ustach dokładnie przyglądał się ukochanemu miastu. Spytasz, po co? - Tak, po co? Spytałem zaciekawiony dalszą historia chłopca. - Tylko po to, by dziś z tym samym uśmiechem siedzieć w tym miejscu i rysować to, co wtedy tak dokładnie zapamiętał. I całkiem nieźle mu to wychodziło. Rysunki były szczegółowe i miały swój charakter. A chłopak nie miał chwili wytchnienia, tak był oblężony przez osoby chcące kupić od niego jakiś obrazek. 28 HARCERZ JEST ZAWSZE POGODNY W pewnym momencie chłopak wstał odwrócił się i zaczął iść w naszym kierunku. Kiedy już dotarł i stanął kilka metrów przede mną posypały się z jego ust słowa, których w ogóle nie rozumiałem. Kolega mojego dziadka szybko wyjaśnił chłopcu, że nie jestem z stąd, ale może tłumaczyć całą rozmowę. Chłopiec przystał na propozycję i zaczął jeszcze raz. - Wczoraj widziałeś jak starszyzna z mojej szkoły chciała ode mnie wyłudzić pieniądze. Dzięki tobie udało mi się ich nie stracić. Chcę ci za to podziękować. I dał mi do ręki jeden ze swoich rysunków. - Skąd wiedziałeś, że tu stoję? Przewodnik przetłumaczył moje pytanie, ale chłopiec pozostawił je bez odpowiedzi, jedynie uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę grafitową dłoń. Nigdy nie zapomnę tego uścisku. Odwrócił się i poszedł utrzymując ten uśmiech, w pewnym stopniu zarażając nim innych. Po powrocie do hotelu wraz z przewodnikiem opowiedziałem całe zdarzenia dziadkowi. Dziadek zaciekawiony powiedział. - Odpakuj, zobacz, co dla ciebie narysował? Szybko, ale delikatnie zerwałem szary papier, który krył w sobie dzieło grafitowego chłopca, a na nim ten sam obraz z moich oczu i myśli. Uliczka, na której po raz pierwszy spotkałem chłopca. Z odciśniętym śladem w piasku. A pod spodem napis: „Wchodź pomiędzy ludzi z pogodą ducha i ciesz się radością innych. Tym przezwyciężyć można najstraszniejsze emocje...”. A na odwrocie cytat z jakiejś książki: „życie to nie ilość wdechów czy wydechów, to chwile z uśmiechem w duchu zapierający ten dech w piersiach” Strona 29 Kilka lat później spotkałem tego samego chłopca. O wiele starszego, siedzącego w tym samym miejscu, ubranego elegancko, ale nadal z grafitowymi dłońmi i uśmiechem na ustach. Choć w jego życiu wciąż nie było nic widać. Strona 30 dziewiąty punkt prawa harcerskiego Strona - Gdzie jesteśmy dziadku? Spytałem, bo miejsce wydawał mi się znajome. - Powinieneś pamiętać to miejsce ze zdjęć w albumie. Jest to Droga Trzystu. - Trzystu, no tak, ale nigdy nie mówiłeś mi, o co w tym wszystkim chodzi. Dziadek zdziwił się i szybko zaczął nadrabiać zaległości w opowiadaniu tej historii. Kiedy byłem w twoim wieku wraz z kolegami poszedłem na wędrówkę po okolicach naszego obozowiska. Po pewnym czasie zmęczeni i głodni postanowiliśmy zrobić sobie przerwę i coś zjeść. Kilku poszło do pobliskiej wsi po wódę, dwóch rozpaliło małe ognisko a ja z reszta zaczęliśmy przygotowywać jedzenie. Jak to zazwyczaj bywa ktoś w kogoś rzuci skrawkiem kiełbasy, wysmarował buzie łyżką masła. Łatwo w tedy o rozpoczęcie wojny na jedzenie. Kilka chwil i z niewinnej zabawy zrodziła się wielka awantura pełna nieprzyjemnych słów i negatywnych emocji. Paru z nas po prostu za mocno wysmarowano i puściły mam nerwy. Temu wszystkiemu z pewnej odległości przyglądał się tajemniczy mężczyzna. Nie zauważyliśmy go wcześniej, bo leżał w zacienionym miejscu obok stogu siana. Jeszcze parę chwil nawiązywały się ostre dyskusje pomiędzy uczestnikami wędrówki zanim postać z cienia podeszła do nas. Jak się okazało był to instruktor z naszego hufca odpoczywający podczas swojego marszu do obozowiska. Podszedł i w ciszy usiadł obok nas. Wszyscy zamarli ze wstydu, a druh tylko siedział i przyglądał się naszym twarzom. Mijały tak kolejne minuty ciszy, kiedy to dołączyła do nas reszta ekipa od wody. - Co jest chłopy, co się stało, siedzicie tak jakbyście duha zobaczyli. - Nie duch tylko druha. Wymsknęło się jednemu z naszych. - O! Czuwaj druhu. - A, Czuwaj, Czuwaj. Powiedział druh i poprosił chłopaków żeby zajęli jakieś miejsca. Bez pytania szybko tam gdzie stali tam zasiedli. - Zaraz poproszę was o wykonanie pewnego zadania. Jednak niech ono pozbawione będzie jakichkolwiek pytań i rozmów. Musicie zrobić to samodzielnie. Po pewnej chwili usłyszeliśmy zadanie i rozeszliśmy się każdy w innym kierunku. Szukałem kamieni. - Po co? Spytałem chcąc wymusić szybszą odpowiedzi od dziadka. - Spokojnie zaraz wszystkiego się dowiesz. Odpowiedział dziadek biorąc łyk zimnej wody. Szukałem konkretnych kamieni o różnych kształtach i kolorach i jeden miał być cięższy od drugiego. Szukaliśmy ich około godziny a jak już każdy z kompletem kamieni wrócił na miejsce spotkania okazało się, że jest ich prawie trzysta. Druh wstał i rzekł: - Mówi się, że każdy harcerz jest oszczędny. Dziś tej oszczędności w waszym języku nie usłyszałem. Obrzuciliście się ilością brzydkich słów, jakiej ja jeszcze nie znałem. W taki sposób zmarnować tyle słów, tyle czasu i rzeczy to trzeb potrafić. Poprosiłem was byście zebrali, każdy z was z osobna po dziesięć kamieni. Teraz jest ich wszystkich razem trzysta. Trzysta kamieni hm... Westchnął ciężko druh prosząc pierwszego z nas. Mówił tak cicho, że nie wiedzieliśmy, o czym rozmawiali. Nagle Artur położył jeden z kamieni obok siebie. Druh podszedł do niego i na ucho powiedział jakieś słowo. Arti dał kilka dużych kroków i uczynił to samo z kolejnym kamieniem. Tak oddalał się od nas zostawiając kamienie na drodze, ale w różnych odległościach od siebie. Kiedy położył ostatni kamień zawołał kolejna osobę i usiadł na końcu swojej drogi. Ja byłem następny. Po chwili, kiedy druh przekazał mi, co mam robić już wiedziałem, co takiego spotkało pierwszego z nas. Druh poprosił mnie bym położył obok nogi jeden z kamieni, który moim zdaniem najgłębiej obrazuje swoim kształtem kolorem i ciężarem to, co on powie. 31 HARCERZ JEST OSZCZĘDNY I OFIARNY Strona 32 Były to różne uczucia, które określone słowem otaczają nas przez całe życie wielokrotnie. Kroki, które stawiliśmy się zaś miały odpowiadać ilości spamiętanych wspomnień z tymi uczuciami. Kiedy już ostatni z nas przeszedł swoja drogę pozostawiając za sobą dziesięć kamyków Druh zwołał nas w miejsce skąd było widać wszystkie kamieni i powiedział. - Jaką wartość mają dla was słowa i uczucia, Czy jesteście oszczędni w tych złych a hojni i ofiarni w tych dobrych? Jak często zastanawiacie się nad wartością wypowiedzenia ich albo przemilczenia, zatrzymując słowa w ustach? Pewnie nikt z was nie zastanawiał się nigdy nad tym. Dziś każdy z osobna usłyszał ode mnie dziesięć słow. Sami zaś określiliście, jakie one są i ile razy spotkaliście się z nimi. Jednak czy jesteście w stanie podzielić się nimi z innymi. O tym przekonamy się za jakiś czas. Teraz mam dla was jeszcze jedno zadanie. Kiedy uda wam się podzielić z drugą osoba jednym z tych słów, które wam powiedziałem. Przynieście w to miejsce jeden kamień i połóżcie obok tego, któremu jako pierwszemu przypisaliście to słowo. Zapiszcie je na jakiejś wspólnej kartce, a kiedy ostatni z was położy ostatni kamień z dziecięciu, przyjrzyjcie się jej dokładnie. W tym momencie skończył monolog nie mówiąc, co takiego mamy znaleźć. Co wynieść z lekcji, która choć męcząca był ciekawa. - No dobrze dziadku, ale co było dalej, co z tymi kamieniami. Spytałem zniecierpliwiony. - Tak, tak już mówię. - Tych kamieni było trzysta, a druh, który wtedy chciał w tak nietypowy sposób zwrócić nam uwagę. Na to byśmy byli oszczędni i ofiarni nie tylko w kontekście materialnym. Każdemu z nas powiedział dziesięć słów określających różne uczucia. - To tych wszystkich uczuć jest aż trzysta? Zapytałem ze zdziwienia? - Tak i żadne nie jest nam obce. Kiedy wróciliśmy do obozowiska i opowiedzieliśmy to zdarzenie innym na świeczkowisku, nie mieliśmy pojęcia, że kilka lat później w tym miejscu zostanie ułożona droga z tylu kamieni. Ponieważ nie tylko my tu przyjeżdżamy z kamieniami. A kiedy twój kamień znajdzie swoje miejsce wśród innych. Strona 33 dziesiąty punkt prawa harcerskiego HARCZERZ JEST CZYSTY W MYŚLI, MOWIE I UCZYNKACH, NIE PALI TYTONIU I NIE PIJE NAPOJÓW ALKOCHOLOWYCH. Siedziałem na ławce w pobliskim parku kiedy całą okolicę nagle przykryła gęsta mgła. Zaniepokojony tak gwałtowną zmianą pogody próbowałem wstać ale coś trzymało mnie w miejscu. - Co jest? Wystraszony wysłałem słowa z moich myśli poza granice ust. - Mgła, która poza wyglądem i swoimi właściwościami fizycznymi ma mistyczne moc. Tych kilka słów skleconych w jedno zdanie, wyprzedziło postać powoli wyłaniającą się z zawiesiny. Dziwny staruszek, którego nic nie trzymało w miejscu, zasiadł obok mnie od tak po prostu i jakby nigdy nic opowiedział mi legendę starej mgły. - Widzisz chłopcze coś ale co to jest? Nie, nie musisz mi odpowiadać. To moje zadanie, dlatego też coś przysłało mnie tu w to miejsce. Teraz zapomnij o tym co dzieje się dookoła i posłuchaj starca przez chwile… „Legenda starej mgły” „W najbardziej oddalonej części Polski leży mała mieścina. Jest to miejsce w którym swego czasu słońce świeciło zawsze i bez względu na wszystko. Mieszkańcy szanowali się i dbali o dobre imię swojego domu. Jednak pewnego dnia jeden z gospodarzy pełen nerwów skrzywdził niewinnego podróżnika swym nieprzemyślanym słowem a zaraz za nim i czynem. Było to okrutne i niewybaczalne zachowanie niezrozumiałe dla innych. Dlatego tez starszyzna zwołała zebranie na którym miano wyjaśnić przyczynę zdarzenia i dowiedzieć się jakie mogą być tego następstwa. Debatowali tak całą noc kiedy to do izby wszedł młody chłopiec w dłoniach trzymając niewielka ale solidnie wyglądającą skrzynie. W niej zawarte były wszystkie prawdy spisanie przez wcześniejsze pokolenia. Najstarszy z myślicieli otworzył ją i wyjął z niej zwijek zniszczonych kartek związanych sznurkiem. Szybko odciął go i rozwinął zwój. Czytając na głoś treść sam z minuty na minutę przepełniał się niepokojem. Słowa były straszne, a po tym jak dalej potoczyły się wydarzenia mniemać można było, że tysiąc lat temu spisano klątwę na miasteczko. W miejscu gdzie zło znajdzie swoje początki z nikąd wezwana będzie mgła. Mgła, której zadaniem będzie przysłonić to czego inni nie powinni oglądać ani słuchać... - No właśnie nic nie słychać? Przerwałem w połowie opowiadania dziwnego staruszka, który spojrzał na mnie srogim wzrokiem i wrócił dalej do opowiadania. ...I tak jak spisano tak się tez stał...” Do dziś mgła pojawia się w miejscach gdzie ludzkie myśli i czyny są nieczyste. Gdzie ludzie nie dbają o to kim są sami i inni. Gdzie nałogi zaczynają prowadzić ludzi jak marionetki tylko, że nie za właściwe sznurki. Gdzie zalety zamieniają się w wady, a wady rosną na potęgę. I tak jak staruszek się pojawił tak i znikł, a w mojej głowie urodziło się pytanie czy ta mgła pojawiła się z mojego powodu? Do dziś nie widziałem takiej mgły choć legenda pozostała żywa. phm Arkadiusz Przybysz Strona 34 Czyste uczynki wynikają z czystych słów, a te zaś z czystych myśli. str. 2 Dla... str. 3 Prolog – gawęda wstępna – „Droga do celu” str. 4 Pierwszy Punkt Prawa Harcerskiego str. 5 Drugi Punkt Prawa Harcerskiego str. 9 Trzeci Punkt Prawa Harcerskiego str. 12 Czwarty Punkt Prawa Harcerskiego str. 15 Piąty Punkt Prawa Harcerskiego str. 18 Szósty Punkt Prawa Harcerskiego str. 21 Siódmy Punkt Prawa Harcerskiego str. 24 Ósmy Punkt Prawa Harcerskiego str. 27 Dziewiąty Punkt Prawa Harcerskiego str. 30 Dziesiąty Punkt Prawa Harcerskiego str. 33 Strona Droga do celu – O chłopcu i jego dziadku. 35 Spis treści