Droga do celu - Gawędy phm Arkadiusz Przybysz

Transkrypt

Droga do celu - Gawędy phm Arkadiusz Przybysz
„Droga do celu”
22 czerwca
2007
Historie chłopca, którego nigdy nie znałem i nie poznałem a który był mi
bliższy niż inni. Który choć nie był harcerzem w mundurze tak właśnie
żył.
O chłopcu
i jego dziadku.
Droga do celu
O chłopcu i jego dziadku.
Strona
2
phm Arkadiusz Przybysz
Strona
3
… dla wszystkich tych,
którzy poszukują prawdy
w tym, kim są …
PROLOG
„Drogą do celu.”
Strona
4
„On był za młody, jak na tak trudną wędrówkę...” – Słowa te słyszę za każdym
razem, kiedy wracają wspomnienia wakacyjne z przed kilkunastu lat. Podczas rodzinnych
spotkań, dziadek chcąc utrwalić w mej pamięci wszystkie wspólne wyprawy, zmieniał
moich rodziców w kłębek nerwów.
Dlaczego, spytacie?! Posłuchajcie.
Każde wakacje spędzałem u dziadka w niewielkiej chałupie wśród najpiękniejszych
bieszczadzkich połonin. Zazwyczaj chwile te dzieliliśmy na piesze wycieczki po okolicy,
zbieranie grzybów i łowienie ryb. Pewnego wieczoru, po wyczerpującym dniu, dziadek
wszedł do mojego pokoju z kawałkiem ciasta, w które było wbitych kilka świeczek
i powiedział:
Skończyłeś dwanaście lat. Jesteś już dużym i odważnym chłopcem. Masz
sporą
wiedzę
pionierską,
w
jednym
paluszku
terenoznawstwo,
a i samarytanka nie jest ci obca. Przekazałem ci sporą część tego, co mój
dziadek mnie, kiedy byłem w twoim wieku. Nadszedł, więc czas żebyś
udowodnił, na co Cię stać, byś zdobył miano Wygi i jego niezbędny
ekwipunek.
Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem i po chwili dodał.
Wszystkiego najlepszego, wnusiu.
Zdmuchnąłem świeczki, a on pocałował mnie w czoło i powiedział.
Do jutra „Mały Orle”.
Całą noc próbowałem zasnąć, zastanawiając się, co miał na myśli dziadek. Dopiero
nad ranem zmęczenie zamknęło mi oczy.
Nagle obudził mnie dźwięk bawolego rogu. Bardzo szybko wstałem i wybiegłem na
dwór zobaczyć, co się dzieje. Wschodzące słońce oślepiło mnie, ale po chwili ujrzałem
kontur postaci zarysowany światłem. Dopiero wtedy ucichło echo rogu, w które dmuchał
dziadek.
Podejdź!
Stanowczo powiedział i wyjął zza pleców starą pożółkłą mapę, na której zaznaczone były
dwa punkty z kolejno zapisanymi azymutami. Po chwili sięgnął mój plecak i powiedział:
Masz piętnaście minut na spakowanie niezbędnych rzeczy.
Szybko chwyciłem plecak i pobiegłem do domu. W głowie pomiędzy myślami o tym, co
powiedział dziadek i dlaczego, układałem sobie listę rzeczy, które zawsze zabieraliśmy na
wędrówkę. Wbiegłem do pokoju i po za tymi właśnie przedmiotami nie widziałem nic
innego. Jakby ktoś celowo je podświetlił.
Zbierając wszystko do plecaka zauważyłem jak dziadek podgląda mnie przez szczelinę w
drzwiach. Sprawdzając czy czegoś nie pominąłem. Czy czasem nie biorę „zbędnego
balastu”.
Już czas. Wychodź!
Usłyszałem i wybiegłem na pole.
Czas już wyruszyć!
Powiedział dziadek spoglądając na stary wskazówkowy zegarek.
Tak właśnie zaczęła się wędrówka mojego życia. Wędrówka po dziesięciu punktach.
Wędrówka z „Drogą do celu”.
Strona
5
pierwszy punkt prawa harcerskiego
Strona
Z mapą w ręku, niewielkim ekwipunkiem i suchym prowiantem, niepewnie
postawiłem pierwsze kroki. Im bardziej oddalałem się od chaty tym szybciej i nerwowo biło
mi serce. Nie odwracałem się by spojrzeć w stronę gdzie mógł stać dziadek, patrząc się na
mnie, jak znikam za pierwszym wzgórzem.
Przeszedłem kilka kilometrów w stanie odrętwienia ze względu na sytuację, w której się
obecnie znajdowałem. W myślach wciąż przewijały się pytania: Gdzie idę?- Choć droga nie
była mi obca. Co mnie czeka na szlaku? – Choć i tego mogłem się po trosze domyślać.
Nagle, moim oczom ukazało się miejsce, zaznaczone na mapie literką „P”.
P jako „początek”? Czy przerwa po pierwszej części wędrówki? Pomyślałem, że warto by
było jednak odpocząć i posilić się przed dalszą drogą. Usiadłem, więc na największym
kamieniu, który leżał tuż obok pięknego, rosłego drzewa. Na szczęście dla mnie, w cieniu.
Szukając kanapek w plecaku zauważyłem jakąś kopertę. Wcześniej jej tu nie było.
Wyjąłem ją i od razu poznałem, że to od dziadka. Zaciekawiony tym, co jest w środku
szybko zapomniałem o zmęczeniu. Chwyciłem za finkę i już chciałem otworzyć, starannie
zaklejoną kopertę, kiedy zza moich pleców rozległ się męski głos.
- Skąd ta pewność, że ten list jest do Ciebie młodzieńcu.
Przestraszony, szybko odwróciłem się do tyłu, a moim oczom ukazał się jeden z tych,
bieszczadzkich przewodników, sławionych przez mojego dziadka.
- Dokładnie obejrzyj to, co trzymasz w ręku.
Surowo spojrzał się na mnie i palcem wskazał na kopertę. Pochyliłem głowę, a na jednej
ze stron widniał napis „Do mojego najlepszego przyjaciela”.
- A skąd u Pana ta pewność, że to do Pana? W końcu nie ma tu napisanego
nazwiska!
Tym razem to ja spytałem z miną podobną do tej, którą miał przewodnik.
- Spójrz jeszcze raz!
Powiedział i wyciągnął dłoń jakby czekał, aż podam mu jego list. Powoli opuszczałem
głowę, wciąż patrząc w jego oczy.
- Na list patrz, na list.
Nie byłem do końca pewny czy mam to zrobić. Ogarnęły mnie dziwne uczucia, dostałem
drgawek. W jednej chwili zrobiło się zimno i nie wiadomo skąd pojawiły się chmury.
Podniosłem, oparte na kolanach ręce i jeszcze raz przeczytałem tekst na kopercie. Wyraz
po wyrazie upewniałem się, że mam racje. Jednak, kiedy doczytałem do ostatniego słowa
moim oczom zaczęły ukazywać się pojedyncze litery. Jakby ktoś właśnie w tej chwili je
pisał: „Do mojego najlepszego przyjaciela...Gerarda„. Ze zdziwienia upuściłem list, ale
zanim dotknął ziemi, mężczyzna stojący przede mną chwycił go w locie. Otworzył kopertę,
przeczytał i powiedział.
- Musimy szybko iść. Mamy mało czasu. Po drodze Ci wszystko wyjaśnię. A teraz
zbieraj się.
Po minie Gerarda widać było przejęcie i choć obiecał wszystko wyjaśnić, mnie i tak pytania
wciskały się na usta.
- Ale jak to? Przecież ja nawet pana nie znam. List, jakiś pan, co tu się w ogóle
dzieje?
Wtedy Gerard wyciągnął z koperty jeszcze jedną kartkę i dał mi.
- Czytaj, ta jest dla Ciebie.
Tak jak powiedział, tak było. Na kartce widniało kilka zdań i podpis dziadka. Oczy
przemknęły szybko od lewej do prawej i zatrzymały się na słowach „Mały Orle”.
- Już przeczytałeś?
Spytał mężczyzna i dodał.
- To pośpiesz się, bo długa droga, a czasu mało. Co najważniejsze, zadanie do
wykonania.
- Ważne, co? Jakie zadanie?
Spytałem, bo w liście nic dziadek nie pisał o zadaniu.
6
HARCERZ SUNIENNIE SPEŁNIA SWOJE OBOWIĄZKI,
WYNIKAJĄCE Z PRZYRZECZENIA HARCERSKIEGO.
7
Strona
- Twoje pierwsze na tej drodze „Mały Orle”
Skąd on zna mój przydomek?
Mężczyzna powoli oddalał się od miejsca, w którym siedziałem, pośpieszając mnie
i nawołując po przydomku. Nie wiedziałem, co mam robić.
- No, choć już, pośpiesz się.
Krzyknął z oddali Gerard i machnął ręką.
Zebrałem bety, zarzuciłem plecak na plecy i ciężko westchnąłem.
- Zobaczymy jak to będzie.
Dobiegłem do zniecierpliwionego przewodnika, który wciąż mnie poganiał. Droga dłużyła
się w nieskończoność, a ja nie mogłem dotrzymać kroku Gerardowi. Zmęczenie wciskało
się na twarz, ale coś nie pozwalało mi nawet spytać czy będzie jakaś przerwa, krótki
postój. Czasami widziałem jak cień idącego przede mną przewodnika zmieniał kształt. Tak
jakby odwracał głowę by zobaczyć czy daję sobie radę. Nie byłem w stanie podnieść
wzroku do góry by upewnić się czy rzeczywiście tak jest. Taki byłem zmęczony. Mijały
minuty, a pytania w mojej głowie dwoiły się i troiły. Nagle uderzyłem głową w coś
twardego. Chciałem krzyknąć, bo kontakt z menażką zawieszoną na plecaku nie należy do
tych najprzyjemniejszych, ale szybko poczułem jak duża dłoń zatyka mi usta.
- Cicho!
Wyszeptał mi na ucho Gerard, uwalniając usta by nabrały powietrze. I przekręcił moją
głowę w stronę gdzie niebo dotykało ziemi, a ziemia dotykała nieba. Cudowny widok
wypełnił mi oczy. Nic materialnego nie było by w stanie bardziej ucieszyć mnie niż to, co
przez kolejne godziny oglądałem w towarzystwie Gerarda. Siedziałem wsłuchany
w opowiadania o miejscu dla niego, dla mojego dziadka i teraz dla mnie w pełni
bezcennym. Zachodzące słońce rzucało swoimi promieniami przez korony drzew, na
pokryta miękką, puszysta trawą ziemię. Na której tętniło niewiarygodnie bujne życie. W
słowach, które słyszałem z ust przewodnika tak dużo było miłości do tego miejsca i lęku
o nie.
- Mam dziwne wrażenie jakbyś bardzo martwił się o to, co dziś mi pokazałeś
Gerardzie?
Spytałem, bo jego głos z każdym kolejnym słowem coraz bardziej drżał.
- Martwię się, bo są ku temu powody...
I tak przez pół nocy przy niewielkim ognisku Gerard opowiadał mi o jego walce o to
miejsce. Jak kilka razy zbierał bliskich by protestować przeciw budowie dróg, w tej okolicy.
Opowiedział mi kilka dziwnych historii związanych z moim dziadkiem i jego zasługach w
obronie „Skrawka nieba na ziemi” bo tak nazwałem ten skrawek ziemi.
- Ale czemu się nadal martwisz, bo niczego nie dowiedziałem się z tego, co mówisz?
Spytałem lekko zaniepokojony.
- Są nowe plany zagospodarowania tego, co przed twoimi oczami. Tego,
o co z twoim dziadkiem tak długo toczymy bój. On je widział, ja, twoi rodzice...
- Moi rodzice?
Zdziwiony przerwałem w połowie zdania.
- Tak oni, a teraz ty. Ale czy ktoś jeszcze je zdąży zobaczyć by, chociaż wspominać
później latami?
Powiedział tak jakby stracił całą nadzieję, że może da się jeszcze coś zrobić. Zerwałem się
z miejsca, w którym siedziałem i pobiegłem kilka metrów w stronę doliny. Stanąłem na
skraju lasu i ze łzami w oczach patrzyłem na zanikającą w moich myślach rajską krainę.
- Nie to nie może być prawda.
Głośno krzyknąłem, aż echo rozniosło się po okolicy.
- Nie wierzę, że nie ma rady na...
Przerwałem zdanie by wsłuchać się w wiatr szperający pomiędzy drzewami, jakby szukał
czegoś lub kogoś, zamknąłem oczy. A może mnie szuka?
- Wierzę, że da się ocalić każde pojedyncze ździebełko trawy.
- Wierzę, że mam w sobie tyle odwagi i siły, by wraz z przyjaciółmi zadbać o to
miejsce.
Odwróciłem się w stronę Gerarda i patrząc mu prosto w oczy powiedziałem.
- Wierzę i przysięgam ci, że tak jak tu stoję wypowiadając te słowa zrobię
wszystko, co będę mógł. Przysięgam na wiatr, na wodę, na ogień, na ziemię, na to,
co Bożą ręką stworzone, że przyjętej służby nie opuszczę. Tak jak mnie uczył
dziadek, „całym życiem, do końca pozostanę wierny swojej przysiędze”.
Gerard wstał i podszedł do mnie, położył rękę na moim ranieniu i powiedział.
- Przyjmuję twoja przysięgę i obiecuje być ci bliźnim w tej wielkiej walce o to, co
umiłowaliśmy. Twój dziadek na pewno będzie dumny z ciebie.
Staliśmy tak jeszcze przez kilka minut owiewani nocnym wiatrem, jakby chciał
przypieczętować moje i jego słowa.
Teraz nie mogę was zawieźć. Z tymi słowami w myślach poszedłem spać i budziłem
się każdego kolejnego dnia do chwili odstąpienia od budowy dróg w „naszym raju na
ziemi”. Naszym, bo zasługi podzieliły się na całą moją klasę.
Kilka lat później stanąłem w tym samym miejscu, co w chwili składania przysięgi.
- Dotrzymałem! Dotrzymałem! Dotrzymałem!
Krzyknąłem kilka razy, aż oczy zalały się łzami. A po chwili usłyszałem ten sam wiejący
wiatr, tylko tym razem bardziej radośniej i słowa Gerarda.
- Wierzyłem i się nie zawiodłem bracie.
Odwróciłem się i podbiegłem do niego wpadając w uścisk jak ze starszym bratem, którego
nie widziałem przez lata.
- Udało się Gerard, udało!!!
Strona
8
Tym właśnie jest służba!
Strona
9
drugi punkt prawa harcerskiego
NA SŁOWIE HARCERZA POLEGAJ JAK NA ZAWISZY
Strona
Rozłożyłem ręce na boki i stanąłem na palcach, mocno wyciągając ciało we
wszystkie strony. Przywitałem się z nowym dniem. Uwielbiam chłodne, ale słoneczne
poranki.
Nawet nie zwróciłem uwagi, która jest godzina.
Dziesiąta trzydzieści mój drogi.
Powiedział dziadek siedzący przy palenisku za moimi plecami. Już w samym glosie
wyczułem lekkie zdenerwowanie dziadka. Spytałem.
Czy coś się stało dziadku?
Dziadek milczał siedząc i wpatrując się w jeden punkt. Musiał być daleko bo mrużył oczy.
Dziadku dlaczego jesteś zdenerwowany?
Powoli podchodząc do paleniska spytałem.
Pamiętasz jak wczoraj poszliśmy robić zdjęcia w dół doliny? Spytałeś mnie
o pewne miejsce. Ja powiedziane Ci, że któregoś dnia tam pójdziemy
i chyba dziś jest ten dzień.
Dziadek wstał, odwrócił się w moja stronę i dodał.
Zbieraj się idziemy.
Wtedy w jego głosie nie słyszałem już złości i zdenerwowania tylko zawód i rozgoryczenie.
Dlaczego? Całą drogę milczałem tak jak i milczał dziadek. W tym czasie w mojej głowie
toczyła się walka myśli i słów. Układały się pytania, ale dla czego skierowane do mojej
osoby? Co zrobiłem? Czy o czymś zapomniałem? Czy coś powiedziałem nie tak? A może
nie zrobiłem czegoś? Nagle poczułem jakbym wszedł w wodę. Tak byłem zamyślony, że
nie zauważyłem rzeczki przepływającej przez środek doliny. Podniosłem wzrok i idącego
wcześniej przede mną dziadka nie było. Rozejrzałem się dookoła kilka razy, aż zakręciło mi
się w głowie. „Gdzie jesteś dziadku?” Już chciałem krzyknąć gdy w oddali pod dużym
i rosłym drzewem ujrzałem znajoma mi sylwetkę. Drzewo przypominało mi to z opowieści
dziadka. Wielkie, rosłe o silnych korzeniach i rozłożystej koronie. W dodatku w połowie
owiane z liści. Wyszedłem z wody i usiadłem na ścieżce wiodącej ku „Drzewcowi”.
Jest takie miejsce w Polsce, gdzie wśród pięknych dolin na jednym ze wzniesień
rośnie potężny, stary drzewiec. Wschodnie i zachodnie wiatry owiały go nie jedną legendą,
ale tą, którą poznałem kilka lat temu przyniósł południowy. Wiele pokoleń opowiadało
o nim i zawsze powtarzano to samo.
„Drzewiec jest starszy od mego dziada i pradziada, a i dziad mojego pradziada
słyszał jak jego dziad powiadał legendy usłyszane od swego pradziada. Taki jest stary
sławiony Drzewiec”. Wiele lat temu pod młodym drzewcem w jego cieniu odpoczywało
wielu wędrowników. Wielu mieszkańców okolicznych wsi i zakochanych par. Drzewiec
w słuchany w słowa ludzi bacznie obserwował ich postępowania i zachowania. Sumując je
później razem okazało się, że wielu z nich po prostu kłamało, nie dotrzymywało danego
słowa, rzucało je na wiatr. Drzewiec zasmucony i zmęczony złem, które pod jego koroną
kłębiło się coraz częściej, postanowił pozbyć się wszystkich liści by nikt już nie siadał
w jego cieniu. Za każdym razem, kiedy ktoś skłamie lub skłamał wcześniej, a znalazł się
w cieniu Drzewca z gałązki spadał jeden listek. Lecz zanim dotknął ziemi, z pięknego
zielonego koloru, zmieniał się w pełni wyblakły, czasem nawet biały i znikał, gdzieś
zabrany przez łaskawy południowy wiatr.”
Długo siedziałem zanim odważyłem się podejść do dziadka. Wiedziałem jednak, że
muszę. Muszę poddać się próbie. Powoli krok po kroku stawiałem stopy przed sobą. Kiedy
dochodziłem do granicy światła i cienia „Drzewca” dziadek powiedział.
Zatrzymaj się! Jesteś pewien, że powinieneś tu stanąć?. Czy chcesz by
kolejny z liści spadł jak te wcześniejsze?
Spytał dziadek oparty o gruby pień.
10
Historia „Starego Drzewca”
Strona
11
Nie chciałem ale było już za późno, bo zachodzące słonce otoczyło mnie starym cieniem
„Drzewca”.
Za późno, hm...
Westchnął dziadek. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, skąd wiadomo, że jakikolwiek
listek spadnie. Pewien siebie to samo co pomyślałem powiedziałem na głos.
To sprawdźmy
Dodał dziadek łapiąc mnie za rękę i prowadząc w stronę rzeczki. Po chwili zatrzymał się
ukucnął przede mną i powiedział.
Kiedy będziesz gotowy odwrócisz się, ale wiedz, że nie musisz. Wystarczy,
że przypomnisz sobie co komuś obiecałeś, a nie zrobiłeś. Co komuś
powiedziałeś raniąc jego uczucia i obrażając go. Wystarczy, że odwróciłeś
się kiedyś proszony o pomoc. „Drzewiec” już wie...
Podniósł się i odszedł kawałek w stronę naszego noclegu. Odwrócę się, bo chce. I jak
pomyślałem tak zrobiłem, a z najwyższej gałązki „Drzewca” spadł jeden listek. Zanim
jednak dotknął ziemi w mojej głowie pojawiły się twarze osób, które zawiodłem. Opuściłem
wzrok i podbiegłem do dziadka, a ten mocno złapał mnie za ramie i po cichu powiedział.
Nie martw się. Kiedyś i ja stanąłem pod tym cieniem, a liść spadł na moje
ramie i rozsypał się znikając na zawsze. Najważniejsze jest to by naprawić
popełniane błędy jeśli się jeszcze da. W chwili kiedy jest już za późno
pozostaje nam wyciągnąć wnioski na przyszłość. I z czystym sercem
przyjść do starego „Drzewca” powiedzieć mu o tym.
Głęboko utkwiły mi słowa dziadka i po kilku miesiącach jeszcze raz stanąłem w starym
cieniu „Drzewca”. Do dziś z drzewca spadają listki, a jego cień maleje i znika, by w końcu
nikogo do niego nie przyciągał, by nikt nie kłamał w miejscu, gdzie zło niszczy, to co
piękne było. Jednak ja już do tego swoim zachowaniem się nie przyczyniam. Tego dnia nie
spadł żaden listek z pogiętych gałązek owiewanych silnym południowym wiatrem.
Strona
12
trzeci punkt prawa harcerskiego
HARCERZ JEST POŻYTECZNY I NIESIE POMOC BLIŻNIM
Strona
13
- Młody! Pośpiesz się nie możemy się spóźnić.
Krzyczał już czwarty raz dziadek, ale ja chciałem się dobrze przygotować do spotkania na,
które czekałem tyle czasu. Szybko rozejrzałem się po pokoju sprawdzając czy wszystko
zabrałem i po chwili już siedziałem w samochodzie.
- Jak się spóźnimy to będzie nie ładnie z naszej strony.
Dodał dziadek z surowym wyrazem twarzy.
- Tak wiem, wiem.
Wydukałem pod nosem, żeby tylko dziadek dał mi spokój choć wiedziałem, że ma racje.
Wyruszyliśmy zanim słońce w pełni pojawiło się na niebie. Droga była długa i nudna.
Wtedy przypomniałem sobie, że nie zabrałem kilku rzeczy, które przydałyby się np.:
książkę, albo odtwarzacz Mp3. Przynajmniej było by czego posłuchać. Marudząc tak
w myślach mijały mi kolejne kilometry do celu, a oczy zaczęły się mrużyć, aż w końcu
zasnąłem. Nie pamiętam co mi się śniło i jak długo spałem. Obudził mnie przerażający huk
i strasznie głośny krzyk. Był tak donośny, że usłyszeliśmy go z dziadkiem przez zamknięte
szyby.
Właśnie przejeżdżaliśmy przez małą wieś, kiedy to w jednym z gospodarstw zapadł się
dach w stodole. Stało się to na naszych oczach. Dziadek zatrzymał gwałtownie samochód
tuż pod domem właścicieli poważnie uszkodzonego budynku. Szybko wysiedliśmy
z samochodu w locie łapiąc podróżną apteczkę dziadka (Dziadek w wojsku był
sanitariuszem wiec jego apteczka była bardzo dobrze zaopatrzona) i pobiegliśmy
z pomocą. Na miejscu zastaliśmy lamentującą kobietę z słów, której domyśleliśmy się, że
w środku były dwie osoby. Jej mąż z synem. Dziadek szybko ocenił stan zawalnej stodoły,
wydał kilka wskazówek i zabraliśmy się do szukania poszkodowanych. Nie wiadomo skąd
po chwili znalazło się kilkanaście osób. Częścią kierował mój dziadek szukając mężczyznę
z chłopcem, a drugą ekipa zarządzał emerytowany strażak zabezpieczając resztę budynku
i nas. Po kilku minutach szaleńczego poszukiwania moim oczom ukazał się mały but.
Krzyknąłem głośno „jest!” i zaraz dookoła mnie znalazło się kilku mężczyzn.
- Panowie tam pod tymi deskami, but.
Wskazując palcem spojrzałem na dziadka. Ten zaś przez chwile patrzył w moim kierunku
i kiwnął głową na znak uznania. W tym samym czasie odnaleziono przygniecionego ojca
chłopaka. Kiedy już byli bezpieczni dziadek z pomocą strażaków zaczął sprawdzać stan
rannych. Jakiś czas jeszcze minął zanim przyjechało pogotowie. Ja zaś stałem obok, od
czasu do czasu wykonując prośby ratowników. Przyglądałem się ludziom, którzy
odruchowo działali w kryzysowej sytuacji. Kiedy już karetka zabrała chłopca z ojcem do
szpitala, odetchnęliśmy z ulgą. Udało się ocalić tak bezcenne życie. Ludzie dookoła
poklepywali się po plecach, podawali sobie dłoń.
Nagle ktoś zaczął wymawiać jakieś słowa. Wszyscy zamilkli cichutko mrucząc pod nosem
jakąś melodie. A po chwili na trzy, cztery krzyknęli razem „siła w nas” i ponownie zamilkli
nucąc tą samą melodie. Kilka razy wykrzykiwali różne słowa, ale te na samym końcu
wywarły na mnie największe wrażenie: „bo Razem damy rade...”.
Po doprowadzeniu się do porządku pożegnaliśmy się ze wszystkimi przyjmując
podziękowania za bezinteresowna pomoc. Dziadek jak zwykle przetaczał te same słowa, że
„to nasza służba, służba dobrego człowieka”. Wracając do samochodu powiedziałem do
dziadka.
- Teraz to jesteśmy spóźnieni.
I zacząłem się śmiać.
Dziadek spojrzał się na mnie i z lekkim uśmiechem i powiedział.
- To, co? Jedziemy do domu?
Strona
14
Kiwnąłem głową wiedząc, że nadarzy się jeszcze raz okazja i spotkam się z ulubionym
wspinaczem górskim i zdobędę jego autograf.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce dziadek zrobił gorącej herbaty, usiadł przy mnie i objął
mnie mocno mówiąc.
- Nasze czyny zawsze powinny służyć innym. To czego się dzisiaj nauczyłeś potraktuj
jako służbę, którą w pełni wykonałeś. Cieszę się, że bez zastanowienia chętnie
i ofiarnie, nie czekając na prośbę sam ruszyłeś z pomocą. Pamiętaj, że na twojej
ścieżce życia wiele takich sytuacji się zdarzy i nie czekaj tylko sam ich szukaj. Bo
naszą służbą jest pomagać innym nie tylko wtedy gdy proszą.
- Jestem z ciebie dumny.
Tych ostatnich słów nie pamiętam bo byłem zmęczony dniem pełnym wrażeń jakie mi
wtedy przyniósł. Wiem, że na mojej drodze zapisałem kolejną ważną myśl.
Bezinteresowność w działaniu dla innych.
Strona
15
czwarty punkt prawa harcerskiego
HARCERZ W KAŻDYM WIDZI BLIŹNIEGO A ZA BRATA UWAŻA KAŻDEGO INNEGO
HARCERZA
Strona
Pewnego dnia na obozie wraz z moimi chłopakami z zastępu zauważyliśmy, że nasz
drużynowy myślami ucieka gdzieś daleko. Chodził nieobecny, a pytany o coś odpowiadał
dopiero jak się nim potrząsnęło. Po kolacji zebrał nas i poprosił o pomóc. Chciał byśmy
pomogli mu zbudować kilkanaście drzwi o różnym wyglądzie. Na każdych drzwiach miałaby
się znaleźć jedna tabliczka z napisem, którą on sam miał przygotować. Nie pytając, po co
i na co, jeden z nas wstał i powiedział: „Czas więc kłaść się spać, bo jutro czeka nas ciężki
dzień”. Widząc twarz drużynowego i słysząc jego przejęcie w głosie wszyscy bez
grymasów, jak to zazwyczaj bywało, szybciutko poszli się wykąpać i spać. Nazajutrz
z samego rana dudniącymi dźwiękami pił, młotków i siekier to my obudziliśmy Grześka, bo
tak miał na imię nasz drużynowy, który teraz stał kilka minut tak wpatrzony w to, co
robimy, że nie zauważył oboźnego zdającego mu meldunek z wykonywanej pracy.
Uśmiechnął się i zaczął robić tabliczki. Po kilku godzinach pracy bez większej przerwy
wszystkie ekipy zameldowały wykonanie zadania. Drużynowy przeszedł się jak zwykle
w ciszy oceniając naszą prace. Stanął przy ostatnich drzwiach, odwrócił się do nas,
uśmiechnął i poprosił o spotkanie, za pół godziny, na polanie jakieś siedemset metrów od
obozu. Sam zaś pozostał przy drzwiach. Wtedy zaczęły pojawiać się słowa, zdania,
pomiędzy harcerzami, na końcach których, było wiele znaków zapytania. W pewnej chwili
nie wytrzymałem i krzyknąłem „Cisza! Na pewno jest jakiś powód tego wszystkiego”.
Opuściłem głowę nie do końca wierząc, że tak jest. Choć kłębiło się w niej wiele myśli nie
wiedziałem, o co chodzi. Po kilkudziesięciu minutach przyszedł do nas Grzesiek usiadł
w kręgu i rozpoczął gawędę. Nie była to zwykła gawęda wyczytana gdzieś tam, tylko słowa
pokryte z sytuacją zaistniałą kilka dni wcześniej. Kilku z nas pokłóciło się i wyzywając
popsuło atmosferę w obozie. W tym samym czasie mieliśmy gości, skautów z zagranicy,
którzy temu wszystkiemu się przyglądali. Nie było miło i ładnie zwłaszcza ze chodziło
właśnie o nich.
W pewnym momencie drużynowy przerwał opowiadanie, wstał i zaprosił wszystkich do
obozu. Po dotarciu na miejsce ukazały nam się drzwi z tabliczką. Drużynowy zatrzymał się
popatrzył na nas i sam otworzył pierwsze drzwi. Tak samo uczynił z resztą poza jednymi,
ostatnimi, na których nie było żadnej tabliczki. Po chwili wyjął z kieszeni małe drewienka
z wyrytymi na nich naszymi imionami. Rozdał każdemu mówiąc:
„W życiu przed nami staje wiele drzwi, które chcemy lub musimy otworzyć. Wiele
z nich zamykamy, bo tak lepiej, zapominając, co było po tamtej stronie. Część zostawiamy
otwartych. Jednak jest masa takich, które powinniśmy otworzyć szeroko dbając o to, by
żaden podmuch złego wiatru nie zamknął ich przypadkiem, lecz tak nie jest. Wpadając
w złość, rozgoryczenie trzaskamy nimi bez opamiętania. Ja dziś otworzyłem przed wami
drzwi tolerancji, mojej służby dla was i innych, pomocy, prawa, człowieka, Brata, ideałów,
przekonań, demokracji, szacunku i dopilnuje by z mojej strony nie zamknęły się przed
wami i przed nikim innym, bo drugi raz ciężko jest je otworzyć. Żeby jednak tak się stało
dbać o to muszę ja i wy, choć to moje drzwi! Jeśli chcecie zobaczyć się ze mną niech każdy
z was pojedynczo otworzy te drzwi.
16
Przeglądałem stare kroniki dziadka z młodych lat, kiedy to czynnie udzielał się
w harcerstwie. Wśród wielu ciekawych, starych fotografii znalazłem kilka, na których
widniały drzwi. Zdjęcia były ułożone chronologicznie datami. Pierwsze ukazywały młodych
chłopów, (bo to była męska drużyna) budujących drzwi. Kolejne zaś przedstawiały
wszystkie konstrukcje zamontowane pomiędzy drzewami na ścieżce do obozu. Kilka
kolejnych fotografii lekko zniszczonych przez czas opowiadało historie o chłopcach
otwierających drzwi, na których wisiały tabliczki z różnymi napisach. Tolerancja, służba,
pomoc, prawo, człowiek, Brat, ideały, przekonania, demokracja, szacunek...
Dziadku, a o co chodzi z tymi napisami i drzwiami tak w ogóle???
Dziadek spojrzał na mnie i opowiedział mi tą historie, a była mniej więcej taka:
Powiesił na nich drewienko ze swoim imieniem i zniknął za drzwiami. Popatrzyliśmy na
siebie i po chwili pojedynczo zaczęliśmy wieszać swoje drewienka na drzwiach i otwierać je
by wejść dając znak temu, co mają wyrażać. Padło na mnie, że byłem ostatni. A kiedy już
zawiesiłem swoje imię i stanąłem za drzwiami, moim oczom ukazał się drużynowy wraz
z całą drużyną skautów z zagranicy i naszymi chłopakami. Oparłem się o drzwi, a nogi
z wrażenia ugięły się, bo oni przed chwilą zrobili to, co ja teraz. Podszedłem wiec do
pierwszego z nich, uścisnąłem dłoń i wypowiedziałem słowa: „Jak brat bratu, bratem będę
ja dla ciebie”. Wtedy po raz pierwszy widziałem łzy u mojego drużynowego i każdego z nas
bo zrozumieliśmy. Zrozumieliśmy, że drzwi, które pojawiają się na naszej ścieżce życia
zawsze powinny być otwarte, bo może ktoś chciałby się kiedyś do tej wędrówki dołączyć.
A przez zamknięte drzwi nie jest łatwo.
Dziadek wstał i wyszedł zamyślony z pokoju, a ja zagłębiłem się w oglądanie zdjęć
z głową pełną myśli. Po chwili postać dziadka z powrotem pojawia się w drzwiach z bardzo
grubym zeszytem. A w nim wklejone były zdjęcia drzwi, które w kolejne rocznice tamtego
obozu każdy z nich robił sam w zaciszu swojego domu i po sfotografowaniu przesyłał do
innych...
Kilka dni później wraz z dziadkiem zrobiłem drzwi i zamieściłem na nich tabliczkę ze
swoim imieniem i choć nie znam tych ludzi, cieszę się, że dołączałem do tego grona, tak
zżytych ze sobą mimo lat i kilometrów które nas dzielą...
Strona
17
„ a potrafimy tak pięknie się różnić” A. Kamiński
Strona
18
piąty punkt prawa harcerskiego
Strona
Siedziałem na ganku w domu u mojego dziadka wpatrując się w grających w piłkę
chłopaków. Boisko, które sami zrobiliśmy było niedaleko naszego domu wiec miałem dobre
miejsce na kibicowanie. Źle się czułem i dziadek nie pozwolił mi się przemęczać. Tak wiec
pierwszy mecz z chłopakami mi przepadł.
- Ale tylko ten jeden dzień Dziadku, tak?
Pytałem, co pół godziny, bo żal było tak siedzieć, kiedy przed nosem piłka lata od bramki
do bramki. Kolejny łyk gorącej, gorzkiej herbaty i krzyk.
- Jeee, jest, dobrze, jeee.
Krzyknąłem głośno, bo jeden z kumpli strzelił gola przeciwnej drużynie.
Nagle dziadek podbiegł do mnie przerażony pytając czy się czasem nie oparzyłem.
- Co jest wnusiu?
- Nic, nic dziadku Marek w końcu strzelił gola. Usiądź proszę popatrzymy razem,
naprawdę warto.
Wpatrzony w kolejne akcje na boisku zaprosiłem dziadka do wspólnego oglądania meczu.
Po paru chwilach dziadek przysiadł się do mnie. Tak też przez kolejne minuty
emocjonowaliśmy się piłkarskimi umiejętnościami graczy. Kolejna akcja, którą rozpoczął
Wojtek zapowiadała się całkiem nieźle. Kilka krótkich podań po między sobą, zmęczyło
przeciwnika wystarczająco, aby przeprowadzić atak na bramkę. Sebastian wysunął się
Wojtkowi na czystą pozycje do podania.
- Udało się, świetnie.
Krzyknąłem zniecierpliwiony kolejnego gola. Szybkie kiwnięcie jednego z obrońców
i pozostało tylko 50 metrów do bramki. Jacek ominął jednego i pobiegł w miejsce gdzie
nikogo nie było. Dobrze zrobił, bo można było rozciągnąć grę i zmylić graczy przeciwnej
drużyny. W pewnym momencie Jacek długim podaniem skierował piłkę w pole karne. Tam
jak zwykle przepychani. Któryś z chłopaków popchnął naszego kumpla, a ten jak zwykle
słabo się trzymał na nogach i upadł.
- Ej, co jest, tak nie można... Co robisz? Koleś...
Po raz kolejny krzyknąłem głośno. A dziadek siedział spokojnie i nic się nie odzywał.
- Dziadku widziałeś, co zrobił.
Stoicki spokój dziadka ugasił troszkę moje emocje i usiadłem z powrotem w fotelu. W tym
czasie piłka minęła wszystkich i wytoczyła się poza boisko.
- Nie no, nie. Gdyby nie ten głupek było by teraz 2:0.
Spojrzałem ukradkiem na dziadka, a on jak zwykle skwasił minę i pokiwał głową. Chodziło
o tego „głupka” tzn. o to, że tak powiedziałem. Szybko rozpoczynająca się akcja
rozładowała nerwową sytuację.
- Chłopaki dalej, dalej... Dacie rade...
Wołałem donośnie do kumpli. Kolejna akcja, ja już z wrażenia podnoszę się do góry. Już
chce wrzasnąć. Piotrek przy piłce, on jest najlepszy z nas w kiwaniu. Pokonując kolejne
metry pozostawia za sobą kolejnych amatorów podwórkowej piłki. Hehe- radośnie
wydałem z siebie te literki. Nagle ktoś zaczyna, całkiem skutecznie przeszkadzać
Piotrkowi, ale ten jak mu nie sypnie z barku. Koleś aż odleciał.
- Tak, tak dobrze mu tak.
Krzyczałem, bo chłopak wcześniej popchnął naszego. To był ostatni przeciwnik na boisku
poza bramkarzem. Jednak byłem spokojny, gol był nasz, bo Piotr to mistrz takich sytuacji.
Sam na sam z bramkarzem. Mógłby uczyć naszych piłkarzy z reprezentacji takich
sztuczek. I tak jak myślałem gol na 2:0 dla naszych chłopców. Jeszcze kilka minut minęło
i nadszedł czas na regulaminową przerwę.
Cała drużyna od razu przybiegła do mnie oczywiście po picie. Dziadek był już wcześniej
przygotowany i w cieniu schował kilka butelek mineralnej.
- I jak się panu podoba mecz. Wygrywamy 2:0.
Spytał kapitan drużyny.
- Wiem, że wygrywacie i wszystko było by dobrze, gdyby to było zasłużone
zwycięstwo.
19
HARCERZ POSTĘPUJE PO RYCERSKU.
Strona
20
Powiedział dziadek smutnym, ale stanowczym głosem.
- Ale jak to, przecież zasłużone.
Wyrwało się jednemu z moich kumpli.
- W grze nie ważna jest sama wygrana zwłaszcza za wszelką cenę, ale to jak się gra.
W grze jak i w życiu trzeba przezwyciężać urazy, a swoją postawa dawać dobry
przykład. Dlaczego z góry zakłada się, że przeciwna drużyna jest tą złą i będzie
chciała wygrać bez względu na to, co przyjdzie jej zrobić? Prawdziwemu graczowi
obce powinny być gruboskórność i obojętność pomiędzy zawodnikami. Powinniśmy
walczyć z chamstwem, nietolerancją, a zwłaszcza z brutalnością. Dbajcie o swój
wizerunek z każdy z osobna, bo przekłada się on na całą drużynę.
Kończąc wypowiedz dziadek spojrzał na Piotrka. Nastała cisza i każdy zagubionym
wzrokiem szukał miejsca by uciec przed moim dziadkiem. Tylko ja i Piotr patrzyliśmy się
na niego. I chyba my najszybciej zrozumieliśmy nasze błędy. On jako gracz, ja jako
zwykły kibic.
- A czy któryś z was pomyślał, że może im chce się pić.
Powiedział spokojnym głosem, w którym wyraźnie dało się usłyszeć zawód. Po czym
chwycił kilka butelek i zaniósł przeciwnej drużynie siedzącej w cieniu za boiskiem. Nagle
kilku chłopaków zrobiło to samo i tak po paru minutach dwie podzielone drużyny chęcią
wygrania, siedziały razem regenerując siły przed drugą połową. Ja podczas kolejnych
czterdziestu pięciu minut gry wpatrywałem się w dziadka jak z uśmiechniętymi oczami
kibicuje już całkiem innym piłkarzom.
Strona
21
szósty punkt prawa harcerskiego
HARCERZ MIŁUJE PRZYRODĘ I STARA SIĘ JĄ POZNAĆ.
Strona
Nigdy nie użyłem tylu pytań w jednym zdaniu. Gerard miał odpowiedz na każde z nich. Tak
więc opowiedział mi legendę o tajemniczej „Świętej Księdze Przyrody”, którą dawno temu
wykuł w kamieniu pewien leśniczy.
22
Od samego rana zniecierpliwiony czekałem na godzinę trzynastą. Dziadek miał
mnie zabrać do miasta na pchli targ, by poszukać jakichś pamiątkowych i bezcennych
przedmiotów z okresu wojennego. Jestem pasjonatem staroci zwłaszcza takich
zapomnianych i bezwartościowych dla innych, a dla mnie opowiadających ważną historie
naszego kraju z lat 1939- 1945. Około trzynastej usłyszałem samochód podjeżdżający na
podwórko. Wybiegłem jak najszybciej umiałem. Wskoczyłem do samochodu i już zapinam
pasy, kiedy dziadek swoim spokojnym głosem spytał.
- A czy mój ukochany wnuczek zrobił to, o co go prosiłem?
Spojrzałem na dziadka, a ten swoim wzrokiem sięgał w miejsce gdzie leżała
nieposprzątana sterta desek.
- Czy nie było pomiędzy nami pewnej umowy?
Spytał dziadek dobrze mi znanym tonem głosu.
- Tak, ale ja tak...
Dziadek nie pozwolił mi dokończyć zdania mówiąc, że „umowa to umowa”. Kolejne minuty
to seria moich i dziadka słów bez składu i bez sensu. Trzaskając drzwiami samochodu,
który miał mnie zawieźć do miasta, pełen nerwów oddaliłem się. To śmieszne, ale
posłuchałem rady dziadka, który kiedyś powiedział mi, że tylko spacer i obcowanie w ciszy
z przyrodą i jej dźwiękami może uspokoić i złagodzić nerwy. Tak więc jako kłębek nerwów
i żalu, że nie będę mógł szperać po straganie udałem się na spacer do lasu. Myśli o tym,
co tracę w danej chwili nie pomagały mi w ostudzeniu emocji. Wręcz przeciwnie, zacząłem
się wyżywać na bogu winnym krzakom i gałązkom drzew, niszcząc po drodze, co mi
przeszkadzało. W tym całym odreagowywaniu wpadłem na duży kamień. Tak szybko jak
się przewróciłem tak szybko wstałem jeszcze bardziej zezłoszczony. Nie pominąłem i jego
i w nerwach chwyciłem go i cisnąłem nim w stronę strumienia. Kamień był dość ciężki i nie
doleciał tam gdzie zamierzałem, ale upadł do góry nogami. Nic takiego, gdyby nie fakt, że
na jego spodzie wyryty był wizerunek zamkniętej książki. Machnąłem ręką myśląc, że to
nic takiego i poszedłem dalej. Po kilkudziesięciu minutach doszedłem do miejsca gdzie
zawsze uciekam jak jest mi źle. Usiadłem na przewalonym starym drzewie i zacząłem
rzucać kamykami w wodę. Jednak to mi nie pomogło, a rechot żab jeszcze bardziej mnie
denerwował. W pewnym momencie nie wytrzymałem i zacząłem rzucać kamieniami we
wszystkich kierunkach skąd dochodził jakikolwiek dźwięk.
- Hola, hola młody.
Nagle usłyszałem zza swoich pleców. Od razu poznałem ten głoś.
- Gerard. To ty.
Odwróciłem się już o wiele spokojniejszy. Tak na mnie działa ten człowiek.
- A co ty tutaj robisz? - spytałem.
- Nie ważne, co ja tu robię, ważne, co ty.
- Ja?
- Szukam spokoju, który gdzieś się zgubił.
- Hm - westchnął Gerard.
- Ale dlaczego robisz to kosztem przyrody?
To pytanie jakby mnie obudziło i w jednej chwili dotarło do mnie to, co przed paroma
minutami robiłem. Zalała się wstydem moja twarz, a z ust moich wypadły słowa.
- Ja tylko...
I po raz kolejny dzisiejszego dnia nie dokończyłem zdania.
- Ty mój drogi, odnalazłeś, albo to ona odnalazł ciebie. „Świętą Księgę Przyrody”
- Jak to? Gdzie, kiedy i co to?
Strona
23
Po kilku godzinach opowiadania o tej księdze Przyjaciel mój poszedł do domu. Ja jeszcze
chwilę posiedziałem zastanawiając się, kiedy i gdzie znalazłem tę książkę. I nagle
przypomniałem sobie o kamieniu, którym ciskałem. Szybko pobiegłem w miejsce, gdzie
przez niego przewróciłem się.
- Jak dobrze sobie przypominam to była zamknięta?
Stojąc przed kamieniem sam do siebie pod nosem wypowiedziałem to zdanie. Myśli
jeszcze bardziej kłębiły się w koło ostatnich słów, które powiedział mi Gerard.
- Księga otwiera się tylko wtedy, kiedy ktoś bez sensu w złości niszczy to, co ona
zawiera w sobie. A opisano w niej całą mądrość i wiedzę o przyrodzie. Otwiera się
by móc z niej czytać. I choć nie znajdziesz tam żadnego słowa zrozumiesz, o co jej
chodzi.
W tym momencie Gerard przerwał zdanie i poszedł do domy. Nie zajęło mi dużo czasu by
domyśleć się, o co tej księdze chodzi.
- Naucz się czytać z „ Świętej Księgi Przyrody”, bo ona zawsze jest otwarta dla ciebie
tylko ty musisz otworzy wcześniej oczy by ją ujrzeć. A czym jest ta książka?
Przecież nie tym dziwnym kamieniem?
Na to pytanie znalazłem odpowiedz po kilku miesiącach pomagając w sadzeniu nowych
drzewek w szkółce obok leśniczówki. Tą księgą jest sama przyroda.
Tak po kilku latach, po raz kolejny udałem się w miejsce gdzie leży kamień z wyrytą
księgą i... Moim oczom ukazała się zamknięta księga. Czyżbym nauczył się z niej czytać?
Strona
24
siódmy punkt prawa harcerskiego
HARCERZ JEST KARNY I POSŁUSZNY RODZICOM I WSZYSTKIM SWOIM
PRZEŁOŻONYM
Dla czego wyrzucił mnie z treningu? Ja tylko sobie gadałem, przecież to nic
wielkiego? Czy to jakaś zbrodnia? Nie rozumiem tego?
Kopiąc kamienie leżące mi na drodze zadawałem sobie pytania, które zadręczyły mnie
brakiem odpowiedzi.
- To już drugi trening, z którego mnie wyrzucił. Przecież tak dużo trące. Ciężko
będzie to nadrobić?
Droga dłużyła mi się strasznie, a pytania masowo pojawiały się w mojej głowie.
- Co tak wcześnie wróciłeś?
Spytał zdziwiony dziadek krzątając się po ganku.
- Wstyd się przyznać, ale po raz kolejny trener wysłał mnie do domu za gadanie
podczas ćwiczeń.
- Oj, mój mały karateko, Myślałem, że po pierwszym razie zrozumiałeś.
Dodał dziadek, stając po stronie trenera.
- Co, co miałem zrozumieć?
Spytałem krótkim pytaniem, bo nie miałem już siły na myślenie.
- Przebierz się i wróć do mnie postaram się naprowadzić cię na dobrą ścieżkę.
-
Strona
Chłopiec zrozumiał ze nie wszystko można od tak dostać, ale na pewne rzeczy trzeba
zasłużyć. Zasłużyć swoją postawą. Kiedy otrzymywał swój pierwszy łuk dumnie stanął
przed swym ojcem i pochylił głowę. Po chwili na jego plecach zawieszony został kołczan
z wyszytym napisem „Wiarą, pokora i karnością dotarłem do celu one mą siłą.”
25
Nie pytałem o nic tylko poszedłem zrobić to, o co prosił dziadek. Kiedy już zmieniłem
ubrania, i napiłem się wyszedłem przed dom. Jednak dziadka tam nie było. Rozejrzałem
się dookoła wołając, ale nic. W pewnym momencie zauważyłem list leżący przed schodami.
Podniosłem go i zacząłem czytać. „ Pewnego dnia przed młodym chłopcem postawiono
zadanie do wykonania. Miał on jednak wybór i zaproponowano mu dwie drogi. Mógł zdobyć
swój pierwszy łuk, pokonując ciężki szlak prób. Łuk z rzadkiego drewna, o które ciężko
było w kraju gdzie mieszkał. Mógł też zrobić go samemu z tego, co znalazł w lesie.
Chłopiec nie zastanawia się długo. Wybrał dłuższą drogę z ciężkimi zadaniami. Miał cel,
którego zrealizowanie stawiał na pierwszym miejscu.
Ojciec chłopca zawiązał mu oczy i wyprowadzali w miejsce, którego młodzieniec jeszcze
nie znał. Kiedy dotarli na miejsce oczom młodego wojownika ukazała się droga. Twarda
i wyschnięta ziemia pełna ostrych kamieni budziła respekt. Jednak prowadzony
wewnętrzną siłą chęci dotarcia do celu odważnie postawił pierwszy krok bez niczyjej
prośby czy rozkazu. Stopy już po pierwszych metrach bardzo bolały odmawiając
posłuszeństwa Chłopiec zagryzając zęby szedł dalej i dalej. W pewnym momencie znalazł
się na rozstaju drogi. Nie wiedział gdzie ma iść, więc usiadł na chwile i zamknął oczy.
W jego myślach za sprawa duchów, pojawiły się obrazy tego, co było. Jak się zachowywał,
jaki był i co zrobił w swoim życiu. Po chwili kolejne sceny z jego udziałem przemknęły mu
przez głowę. Tym razem były to jego dobre uczynki i postępowanie. Kiedy już wszystko,
co miał zobaczyć znikło tak szybko jak się pojawiło, otworzył oczy i spojrzał na drogi. One
nadal były takie same a on nadal siedział bez odpowiedzi. Podniósł głowę do góry, patrząc
w niebo, a z jego ust wydobyło się pytanie?
- Czy to, którą wybiorę drogę jest ważne?
Nagle chłopak zerwał się i stanął na nogach.
- Nie znam dokładnej odpowiedzi na to pytanie, ale wiem, że nie ważne jest to, którą
drogą pójdę. Za to ważne jest żeby tą, którą się wybrało iść dumnie i pokornie.
Wiedząc, po co się idzie i jak trzeba postępować żeby do jej końca dojść.
Strona
26
Kiedy skończyłem czytać swój list podniosłem głowę, a na wzgórzu przy
zachodzącym słońcu dojrzałem trenujących chłopaków. Zacząłem biec w ich kierunku
drogą prowadzącą na szczyt wzniesienia. W połowie drogi spotkałem swojego trenera.
Stanąłem przed nim oddałem pokłon i z pokorą czekałem na pozwolenie dołączenia do
grupy. Nie trwało to długo...Na koniec zajęć od dziadka i trenera dostałem kolejny pas
z wyszytymi słowami „Wiarą, pokora i karnością dotarłem do celu one mą siłą.”
Strona
27
ósmy punkt prawa harcerskiego
Strona
Wyjechałem z dziadkiem na wycieczkę do jednego z najpiękniejszych miast Europy,
do Rzymu. Zwiedzaliśmy tam muzea, zabytki, drobne sklepy z antykami i ukryte galerie.
Wieczorami słuchaliśmy pięknych legend związanych z miastem, opowiadane przez
młodych artystów teatralnych. Spacerowaliśmy uroczymi i jakże pięknymi uliczkami.
Robiliśmy zdjęcia, próbowaliśmy wiele dań włoskich w restauracjach i zwykłych barach.
Cieszyłem się pobytem na wędrówce swoich marzeń. Niestety, kiedy kilka dni przynosi mi
pełną radość z życia, zdarzyć się musi coś przykrego. Na jednej z ulic gdzie wystawione
były małe stoiska z drobiazgami, w tłumie ktoś ukradł mi aparat fotograficzny. Cały dzień
chodziłem struty i nawet świetne włoskie lody nie były w stanie poprawić mi humor.
Dziadek wraz z przyjacielem (naszym przewodnikiem po Rzymie) starali się jak mogliby
poprawić mi nastrój, ale nic, nic nie pomagało. Doszło do tego, że naburmuszony
pokonywałem bez zainteresowania nieprzebyte przez nas kolejne zakamarki miasta.
W pewnym monecie dziadek z kolegą weszli zobaczyć wystawę prac malarskich jakiegoś
młodego studenta Akademii Sztuk Pięknych. Mnie to jak i cała reszta w dniu dzisiejszym
mało interesowało, więc zostałem przed galerią. Kilka metrów od budynku bawiła się grupa
dzieci. Zacząłem przyglądać się, co robią myśląc, że może coś nowego przywiozę do Polski
i będzie fajna zabawa. Jednak one nie bawiły się. Powoli i niepewnie krok po kroku
zacząłem zbliżać się do dzieciaków. Kiedy byłem już wystarczająco blisko zauważyłem,
że na ziemi leży młodszy od nich chłopiec. Cały brudny i zapłakany.
- Ej, co jest...
Krzyknąłem głośno, choć wiedziałem, że i tak mnie nie zrozumieją. Jednak podziałało,
bo wszyscy rozbiegli się. Szybko podbiegłem do chłopaka, ale zanim zdążyłem go podnieść
jego mama była już przy nim. Coś do mnie mówiła, ale nic nie rozumiałem. Jeszcze przez
chwile stałem w miejscu, gdzie na ziemi odcisnął się ślad skulonego chłopca. Lekki
podmuch wiatru zmył piach z przed moich stóp. Tym samym sprawiając, że miejsce to
zapomniało o bólu i smutku leżącego chłopca. Odwróciłem się i zamyślony poszedłem do
galerii. Na drugi dzień już z nieco lepszym humorem poszedłem sam na stary plac, gdzie
zawsze, coś się dziwnego dzieje. Taki plac dziwaków, ale pozytywnych. Mijając kolejne
stoiska i rozmawiających mieszkańców Rzymu zauważyłem siedzącego pod ścianą tego
samego chłopca z wczoraj. Stanąłem w pewnej odległości od niego przyglądając się,
co robi. On zaś małymi brudnymi od grafitu rączkami rysował po dużo większym od siebie
kartonie, przyczepionym do własnej roboty sztalugi. Nic dziwnego, po prostu utalentowany
jedenastolatek, bo mniej więcej tyle miał lat. A jednak coś w nim było nie tak. W tym
zamyśleniu, co to może być, nie zauważyłem, że nasz przewodnik po Rzymie stoi przy
mnie od jakiegoś czasu.
- Widzę, że przyglądasz się chłopakowi o grafitowych dłoniach!
- Tak!
Szybko odpowiedziałem.
- I zastanawiam się, bo coś w nim jest nie tak.
- Dlaczego uważasz, że jest coś nie tak?
- Bo w ogóle nie rusza głową, a żeby wzrokiem ogarnąć tak duży karton z takiego
bliska trzeba by mieć oczy na całej twarzy!
- Widzisz! O chłopcu, co ma grafitowe dłonie wiele jest opowieści, ale tylko jedna jest
prawdziwa. Kilka lat temu chłopak zachorował na nie wyleczalną chorobę. Z dnia na
dzień po trochu i powoli tracił wzrok, aż oślepł. Od dnia, kiedy dowiedział się
o chorobie godzinami przesiadywał na wieży. Z uśmiechem na ustach dokładnie
przyglądał się ukochanemu miastu. Spytasz, po co?
- Tak, po co?
Spytałem zaciekawiony dalszą historia chłopca.
- Tylko po to, by dziś z tym samym uśmiechem siedzieć w tym miejscu i rysować to,
co wtedy tak dokładnie zapamiętał.
I całkiem nieźle mu to wychodziło. Rysunki były szczegółowe i miały swój charakter.
A chłopak nie miał chwili wytchnienia, tak był oblężony przez osoby chcące kupić od niego
jakiś obrazek.
28
HARCERZ JEST ZAWSZE POGODNY
W pewnym momencie chłopak wstał odwrócił się i zaczął iść w naszym kierunku. Kiedy już
dotarł i stanął kilka metrów przede mną posypały się z jego ust słowa, których w ogóle nie
rozumiałem. Kolega mojego dziadka szybko wyjaśnił chłopcu, że nie jestem z stąd, ale
może tłumaczyć całą rozmowę. Chłopiec przystał na propozycję i zaczął jeszcze raz.
- Wczoraj widziałeś jak starszyzna z mojej szkoły chciała ode mnie wyłudzić
pieniądze. Dzięki tobie udało mi się ich nie stracić. Chcę ci za to podziękować.
I dał mi do ręki jeden ze swoich rysunków.
- Skąd wiedziałeś, że tu stoję?
Przewodnik przetłumaczył moje pytanie, ale chłopiec pozostawił je bez odpowiedzi, jedynie
uśmiechnął się i wyciągnął w moją stronę grafitową dłoń. Nigdy nie zapomnę tego uścisku.
Odwrócił się i poszedł utrzymując ten uśmiech, w pewnym stopniu zarażając nim innych.
Po powrocie do hotelu wraz z przewodnikiem opowiedziałem całe zdarzenia dziadkowi.
Dziadek zaciekawiony powiedział.
- Odpakuj, zobacz, co dla ciebie narysował?
Szybko, ale delikatnie zerwałem szary papier, który krył w sobie dzieło grafitowego
chłopca, a na nim ten sam obraz z moich oczu i myśli. Uliczka, na której po raz pierwszy
spotkałem chłopca. Z odciśniętym śladem w piasku. A pod spodem napis:
„Wchodź pomiędzy ludzi z pogodą ducha i ciesz się radością innych. Tym przezwyciężyć
można najstraszniejsze emocje...”. A na odwrocie cytat z jakiejś książki: „życie to nie ilość
wdechów czy wydechów, to chwile z uśmiechem w duchu zapierający ten dech
w piersiach”
Strona
29
Kilka lat później spotkałem tego samego chłopca. O wiele starszego, siedzącego w tym
samym miejscu, ubranego elegancko, ale nadal z grafitowymi dłońmi i uśmiechem na
ustach. Choć w jego życiu wciąż nie było nic widać.
Strona
30
dziewiąty punkt prawa harcerskiego
Strona
- Gdzie jesteśmy dziadku?
Spytałem, bo miejsce wydawał mi się znajome.
- Powinieneś pamiętać to miejsce ze zdjęć w albumie. Jest to Droga Trzystu.
- Trzystu, no tak, ale nigdy nie mówiłeś mi, o co w tym wszystkim chodzi.
Dziadek zdziwił się i szybko zaczął nadrabiać zaległości w opowiadaniu tej historii.
Kiedy byłem w twoim wieku wraz z kolegami poszedłem na wędrówkę po okolicach
naszego obozowiska. Po pewnym czasie zmęczeni i głodni postanowiliśmy zrobić sobie
przerwę i coś zjeść. Kilku poszło do pobliskiej wsi po wódę, dwóch rozpaliło małe
ognisko a ja z reszta zaczęliśmy przygotowywać jedzenie. Jak to zazwyczaj bywa ktoś
w kogoś rzuci skrawkiem kiełbasy, wysmarował buzie łyżką masła. Łatwo w tedy
o rozpoczęcie wojny na jedzenie. Kilka chwil i z niewinnej zabawy zrodziła się wielka
awantura pełna nieprzyjemnych słów i negatywnych emocji. Paru z nas po prostu za
mocno wysmarowano i puściły mam nerwy. Temu wszystkiemu z pewnej odległości
przyglądał się tajemniczy mężczyzna. Nie zauważyliśmy go wcześniej, bo leżał
w zacienionym miejscu obok stogu siana. Jeszcze parę chwil nawiązywały się ostre
dyskusje pomiędzy uczestnikami wędrówki zanim postać z cienia podeszła do nas. Jak
się okazało był to instruktor z naszego hufca odpoczywający podczas swojego marszu
do obozowiska. Podszedł i w ciszy usiadł obok nas. Wszyscy zamarli ze wstydu, a druh
tylko siedział i przyglądał się naszym twarzom. Mijały tak kolejne minuty ciszy, kiedy
to dołączyła do nas reszta ekipa od wody.
- Co jest chłopy, co się stało, siedzicie tak jakbyście duha zobaczyli.
- Nie duch tylko druha.
Wymsknęło się jednemu z naszych.
- O! Czuwaj druhu.
- A, Czuwaj, Czuwaj.
Powiedział druh i poprosił chłopaków żeby zajęli jakieś miejsca. Bez pytania szybko
tam gdzie stali tam zasiedli.
- Zaraz poproszę was o wykonanie pewnego zadania. Jednak niech ono
pozbawione będzie jakichkolwiek pytań i rozmów. Musicie zrobić to
samodzielnie.
Po pewnej chwili usłyszeliśmy zadanie i rozeszliśmy się każdy w innym kierunku.
Szukałem kamieni.
- Po co?
Spytałem chcąc wymusić szybszą odpowiedzi od dziadka.
- Spokojnie zaraz wszystkiego się dowiesz.
Odpowiedział dziadek biorąc łyk zimnej wody.
Szukałem konkretnych kamieni o różnych kształtach i kolorach i jeden miał być
cięższy od drugiego. Szukaliśmy ich około godziny a jak już każdy z kompletem kamieni
wrócił na miejsce spotkania okazało się, że jest ich prawie trzysta. Druh wstał i rzekł:
- Mówi się, że każdy harcerz jest oszczędny. Dziś tej oszczędności w waszym
języku nie usłyszałem. Obrzuciliście się ilością brzydkich słów, jakiej ja jeszcze nie
znałem. W taki sposób zmarnować tyle słów, tyle czasu i rzeczy to trzeb potrafić.
Poprosiłem was byście zebrali, każdy z was z osobna po dziesięć kamieni. Teraz
jest ich wszystkich razem trzysta. Trzysta kamieni hm... Westchnął ciężko druh
prosząc pierwszego z nas. Mówił tak cicho, że nie wiedzieliśmy, o czym rozmawiali.
Nagle Artur położył jeden z kamieni obok siebie. Druh podszedł do niego i na ucho
powiedział jakieś słowo. Arti dał kilka dużych kroków i uczynił to samo z kolejnym
kamieniem. Tak oddalał się od nas zostawiając kamienie na drodze, ale w różnych
odległościach od siebie. Kiedy położył ostatni kamień zawołał kolejna osobę i usiadł
na końcu swojej drogi. Ja byłem następny. Po chwili, kiedy druh przekazał mi,
co mam robić już wiedziałem, co takiego spotkało pierwszego z nas. Druh poprosił
mnie bym położył obok nogi jeden z kamieni, który moim zdaniem najgłębiej
obrazuje swoim kształtem kolorem i ciężarem to, co on powie.
31
HARCERZ JEST OSZCZĘDNY I OFIARNY
Strona
32
Były to różne uczucia, które określone słowem otaczają nas przez całe życie wielokrotnie.
Kroki, które stawiliśmy się zaś miały odpowiadać ilości spamiętanych wspomnień z tymi
uczuciami. Kiedy już ostatni z nas przeszedł swoja drogę pozostawiając za sobą dziesięć
kamyków Druh zwołał nas w miejsce skąd było widać wszystkie kamieni i powiedział.
- Jaką wartość mają dla was słowa i uczucia, Czy jesteście oszczędni w tych złych
a hojni i ofiarni w tych dobrych? Jak często zastanawiacie się nad wartością
wypowiedzenia ich
albo
przemilczenia,
zatrzymując
słowa
w
ustach?
Pewnie nikt z was nie zastanawiał się nigdy nad tym. Dziś każdy z osobna usłyszał
ode mnie dziesięć słow. Sami zaś określiliście, jakie one są i ile razy spotkaliście się
z nimi. Jednak czy jesteście w stanie podzielić się nimi z innymi. O tym przekonamy
się za jakiś czas. Teraz mam dla was jeszcze jedno zadanie. Kiedy uda wam się
podzielić z drugą osoba jednym z tych słów, które wam powiedziałem. Przynieście
w to miejsce jeden kamień i połóżcie obok tego, któremu jako pierwszemu
przypisaliście to słowo. Zapiszcie je na jakiejś wspólnej kartce, a kiedy ostatni
z was położy ostatni kamień z dziecięciu, przyjrzyjcie się jej dokładnie.
W tym momencie skończył monolog nie mówiąc, co takiego mamy znaleźć. Co wynieść
z lekcji, która choć męcząca był ciekawa.
- No dobrze dziadku, ale co było dalej, co z tymi kamieniami.
Spytałem zniecierpliwiony.
- Tak, tak już mówię.
- Tych kamieni było trzysta, a druh, który wtedy chciał w tak nietypowy sposób
zwrócić nam uwagę. Na to byśmy byli oszczędni i ofiarni nie tylko w kontekście
materialnym. Każdemu z nas powiedział dziesięć słów określających różne uczucia.
- To tych wszystkich uczuć jest aż trzysta?
Zapytałem ze zdziwienia?
- Tak i żadne nie jest nam obce.
Kiedy wróciliśmy do obozowiska i opowiedzieliśmy to zdarzenie innym na świeczkowisku,
nie mieliśmy pojęcia, że kilka lat później w tym miejscu zostanie ułożona droga z tylu
kamieni. Ponieważ nie tylko my tu przyjeżdżamy z kamieniami. A kiedy twój kamień
znajdzie swoje miejsce wśród innych.
Strona
33
dziesiąty punkt prawa harcerskiego
HARCZERZ JEST CZYSTY W MYŚLI, MOWIE I UCZYNKACH, NIE PALI TYTONIU I
NIE PIJE NAPOJÓW ALKOCHOLOWYCH.
Siedziałem na ławce w pobliskim parku kiedy całą okolicę nagle przykryła gęsta
mgła. Zaniepokojony tak gwałtowną zmianą pogody próbowałem wstać ale coś trzymało
mnie w miejscu.
- Co jest?
Wystraszony wysłałem słowa z moich myśli poza granice ust.
- Mgła, która poza wyglądem i swoimi właściwościami fizycznymi ma mistyczne moc.
Tych kilka słów skleconych w jedno zdanie, wyprzedziło postać powoli wyłaniającą się
z zawiesiny. Dziwny staruszek, którego nic nie trzymało w miejscu, zasiadł obok mnie od
tak po prostu i jakby nigdy nic opowiedział mi legendę starej mgły.
- Widzisz chłopcze coś ale co to jest? Nie, nie musisz mi odpowiadać. To moje zadanie,
dlatego też coś przysłało mnie tu w to miejsce. Teraz zapomnij o tym co dzieje się dookoła
i posłuchaj starca przez chwile…
„Legenda starej mgły”
„W najbardziej oddalonej części Polski leży mała mieścina. Jest to miejsce w którym
swego czasu słońce świeciło zawsze i bez względu na wszystko. Mieszkańcy szanowali się
i dbali o dobre imię swojego domu. Jednak pewnego dnia jeden z gospodarzy pełen
nerwów skrzywdził niewinnego podróżnika swym nieprzemyślanym słowem a zaraz za nim
i czynem. Było to okrutne i niewybaczalne zachowanie niezrozumiałe dla innych. Dlatego
tez starszyzna zwołała zebranie na którym miano wyjaśnić przyczynę zdarzenia
i dowiedzieć się jakie mogą być tego następstwa. Debatowali tak całą noc kiedy to do izby
wszedł młody chłopiec w dłoniach trzymając niewielka ale solidnie wyglądającą skrzynie.
W niej zawarte były wszystkie prawdy spisanie przez wcześniejsze pokolenia. Najstarszy
z myślicieli otworzył ją i wyjął z niej zwijek zniszczonych kartek związanych sznurkiem.
Szybko odciął go i rozwinął zwój. Czytając na głoś treść sam z minuty na minutę
przepełniał się niepokojem. Słowa były straszne, a po tym jak dalej potoczyły się
wydarzenia mniemać można było, że tysiąc lat temu spisano klątwę na miasteczko.
W miejscu gdzie zło znajdzie swoje początki z nikąd wezwana będzie mgła. Mgła, której
zadaniem będzie przysłonić to czego inni nie powinni oglądać ani słuchać...
- No właśnie nic nie słychać?
Przerwałem w połowie opowiadania dziwnego staruszka, który spojrzał na mnie srogim
wzrokiem i wrócił dalej do opowiadania.
...I tak jak spisano tak się tez stał...”
Do dziś mgła pojawia się w miejscach gdzie ludzkie myśli i czyny są nieczyste. Gdzie ludzie
nie dbają o to kim są sami i inni. Gdzie nałogi zaczynają prowadzić ludzi jak marionetki
tylko, że nie za właściwe sznurki. Gdzie zalety zamieniają się w wady, a wady rosną na
potęgę.
I tak jak staruszek się pojawił tak i znikł, a w mojej głowie urodziło się pytanie czy ta mgła
pojawiła się z mojego powodu? Do dziś nie widziałem takiej mgły choć legenda pozostała
żywa.
phm Arkadiusz Przybysz
Strona
34
Czyste uczynki wynikają z czystych słów, a te zaś z czystych myśli.
str. 2
Dla...
str. 3
Prolog – gawęda wstępna – „Droga do celu”
str. 4
Pierwszy Punkt Prawa Harcerskiego
str. 5
Drugi Punkt Prawa Harcerskiego
str. 9
Trzeci Punkt Prawa Harcerskiego
str. 12
Czwarty Punkt Prawa Harcerskiego
str. 15
Piąty Punkt Prawa Harcerskiego
str. 18
Szósty Punkt Prawa Harcerskiego
str. 21
Siódmy Punkt Prawa Harcerskiego
str. 24
Ósmy Punkt Prawa Harcerskiego
str. 27
Dziewiąty Punkt Prawa Harcerskiego
str. 30
Dziesiąty Punkt Prawa Harcerskiego
str. 33
Strona
Droga do celu – O chłopcu i jego dziadku.
35
Spis treści