Praca Martynowicz
Transkrypt
Praca Martynowicz
*** Był spokojny zimowy wieczór. Cała rodzina, jak co dzień zbierała się w jednym pokoju w małym domku. Siadali tuż przy piecu, by rozgrzać się po obrządku. Zimny wiatr wył za oknem, ale nie miało to znaczenia, ponieważ domownicy, byli bezpieczni w ciepłej i suchej kuchni. Na piecu gotowała się zupa, bulgocząc wesoło. Cały, ogromny gar kartofli, którym można by było wykarmić armię, kobiety rozkładały na talerze. Przy piecu siedziała oparta o kaflową ścianę starsza kobieta. W rękach miała skrawki materiału, które przeplatała ze sobą szydełkiem w kolorowe wzory. Podłużny dywan, który robiła ciągnął się i cieszył oczy jaskrawymi barwami. Koło babci na małym, niziutkim stołeczku przycupnęła mała dziewczynka. Długie ciemne włosy miała zaplecione w warkocz, a jasne oczy zwróciła w kierunku kobiety. Babcia Tatiana oderwała na chwilę się od pracy, by poklepać z czułością wnuczkę po głowie. Teraz jest tak spokojnie. Powiedziała, jakby do siebie, jednakże dziewczyna usłyszała i spojrzała na starszą kobietę z zaciekawieniem. Opowiedz mi babciu o tym, jak było w Rosji. Poprosiła dziewczynka. Nigdy o tym nie mówisz. Kobieta zamyśliła się na chwilę, a potem zaczęła mówić. Jej oczy zaszły mgłą, jakby przypomnienie sobie szczegółów z tej podróży było bardzo bolesne. Zaczęła. *** Wszystko zaczęło się jesienią 1915 roku. Mimo, że była wojna życie w Daszach przebiegało spokojnie. Prawdziwa złota jesień, która cieszyła oczy żółcienią i czerwienią liści. Jeszcze było słonecznie i ciepło. Ludzie dużo czasu spędzali na dworze ciesząc się ładną pogodą. Ławki we wsi były pozajmowane wieczorami przez mieszkańców, a echo roznosiło śpiewane przez dzieci i młodzież pieśni. To był dobry czas, mimo przerażających historii opowiadanych przez starsze pokolenie we wsi. Mówiło ono o żołnierzach, bezlitosnych bestiach, którzy krzywdzili kobiety i dzieci. Najeżdżali wioski i gwałcili tamtejsze kobiety, potem obcinali im piersi i torturowali. Pogłoski dotarły nawet do nas, na naszą spokojną wieś. Obudziłam się wczesnym rankiem, jak zwykle by pomóc przy zwierzętach. Nie zdążyłam się ubrać, kiedy usłyszałam hałas. Krzyki i płacz. Wybiegłam szybko z domu po drodze narzucając na głowę chustkę. To byli żołnierze. Przestraszyłam się i zaczęłam wołać męża. Wszystko działo się tak szybko.Kazali się pakować i dali na to tylko kilkanaście minut. Zaczęliśmy biegać w popłochu i zabierać najbardziej potrzebne rzeczy z domu. Byłam wtedy w ciąży, ale nikogo nie obchodził mój odmienny stan. Całą rodziną zapakowaliśmy się na wóz i uciekliśmy, tak jak reszta naszych sąsiadów i bliskich. Obracałam się kilkanaście razy, aby popatrzeć na dom, który musieliśmy zostawić za sobą. Jeszcze długo słyszałam huk wystrzałów i krzyki ludzi, których znałam od dawna. Płakałam. Podróż do Samary była trudna. Trzeba było robić częste przystanki, by napoić konia i znaleźć coś do jedzenia. Pogoda się stale pogarszała. Zaczynało być zimno, a my nie mieliśmy dużo ekwipunku. Wydawało się nam, że minęły lata odkąd zostaliśmy wyrzuceni z naszego domu. Droga się dłużyła, jedzenia ubywało a my stawaliśmy się coraz słabsi. Przyglądałam się mężowi i reszcie rodziny. Wychudzeni, cisi, zamknięci w sobie. Nie zostało nic z tych wesołych i pełnych energii ludzi. Męczyliśmy się i nie mieliśmy pojęcia, jak sobie pomóc. Wydawało mi się, że nie może być gorzej, ale zaczęłam mieć skurcze porodowe. Nie chciałam, by moje dziecko, które nosiłam pod sercem urodziło się w takich warunkach. Marzyłam, że dam nowe życie w otoczeniu bliskich i na ziemi, którą znam i kocham. Niestety dziecko urodziło się w drodze. Męczyłam się niesamowicie, ale w końcu urodziło się zdrowe i pełne werwy. Krzyczało, a więc żyło a tylko tego pragnęłam. Zawinęłam je w biały czysty obrus. I tak córka wyruszyła na swoją pierwszą wyprawę, nawet, nie zdając sobie z tego sprawy. *** Babcia zasępiła się i przygarbiła. W oczach miała łzy. Dziewczynka wzięła ją za rękę i w niemy sposób próbowała ją pocieszyć. Dywan, który plotła babcia Tatiana upadł na podłogę, a szydełko potoczyło się po drewnianej podłodze. Nikt nie zwrócił na to uwagi. Starsza kobieta otarła łzę płynącą po policzku wierzchem dłoni i zaczęła dalej opowiadać, jakby ten mały, pełny żalu przerywnik nie miał miejsca. *** Jeżeli życie z dala od domu, ziemi ojczystej i bliskich wydawało się nam trudne to powrót okazał się koszmarem. Na obczyźnie nikt się nami nie interesował, a kiedy doszły nas wieści, że możemy wrócić do rodzinnej wioski, nie zastanawialiśmy się długo. Tylko moja siostra postanowiła zostać. Miała nadzieję na lepsze życie i my życzyliśmy jej wszystkiego najlepszego. Sami jednak zapakowaliśmy swój skromny dobytek na wóz i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zimne, wietrzne noce i brak jedzenia dawały się we znaki. To co mieliśmy starczyło tylko na kilka dni. Czasami ludzie z wioski, przez którą przejeżdżaliśmy litowali się nad nami i dawali pajdę chleba i szklankę wody. Byliśmy wdzięczni nawet i za to, ponieważ los tych ludzi też nie rozpieszczał. Razem z nami wracało więcej rodzin. Nie znaliśmy wszystkich, ale kojarzyliśmy ich ze wspólnej tułaczki po Samarze. Długa, męcząca droga zaowocowała szerzeniem się chorób. Napady gorączki dotykały dzieci, ale też dorosłych. Wygłodzone organizmy, nawet nie próbowały zwalczać zarazków. Ludzie padali jeden za drugim. Spotkało nas wielkie nieszczęście. Mój tata zachorował. Męczył się przez kilka dni, ale gorączka zwyciężyła. Umarł, a my nie mieliśmy innego wyjścia jak pochować go, gdzieś po drodze. Owładnęła mną rozpacz i tylko to dziecko, które miałam na rękach powstrzymywało mnie od załamania się do końca. Po wielu trudnych dniach dotarliśmy do Dasz. Miejsce, które zastaliśmy nie przypominało już pięknego, sielankowego obrazka. Kiedy dotarliśmy pod nasz dom, budynki stały, tak jak je zostawiliśmy. Drzwi były zaryglowane, ale udało nam się wejść do środka. Wszystkie wartościowsze rzeczy zostały zabrane. Nie było nic do jedzenia. Szukaliśmy czegokolwiek, co mogłoby się nadać. Mężczyźni przypomnieli sobie o beczkach z ziarnem i ziemniakach zakopanych w kopcach. Niestety ziarno było poczerniałe, nie nadające się do niczego. To co udało się wyzbierać przemieliłyśmy i napiekłyśmy brunatnych placków. Suszyłyśmy zioła i na ich bazie gotowałyśmy, coś co miało przypominać zupę. Zwierząt nie było, nie było za co ich kupić. Wszyscy nasi znajomi, którzy wrócili na swoje ziemie borykali się z taką samą biedą, jak my. Pomagaliśmy sobie. Minęło sporo czasu póki stanęliśmy na nogi. Ten okropny i ciężki okres naszego życia postanowiliśmy zostawić za sobą, ciesząc się powrotem do domu. Zaczęliśmy budować nasze relacje od początku i przetrwaliśmy. *** Mała Nina, która patrzyła na swoją babcię z szacunkiem nie potrafiła nic powiedzieć. Nie było wystarczająco pięknych i kojących słów pocieszenia. Wstała ze swojego stołeczka i przytuliła starszą kobietę. Przyrzekła sobie, że historia ich rodziny, nie zostanie zapomniana i kiedy ona będzie matką i babcią opowie ją swoim dzieciom i wnukom.