ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC,OSTATNI POETA
Transkrypt
ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC,OSTATNI POETA
ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC Abude, Abude, jesteś bosa i naga. Wodzisz wzrokiem po kartach księgi, znak po znaku, przekreślasz palcem każdą literę. Pada deszcz, wieje wiatr od skal nadbrzeżnych. Księga zapisuje promienie ścieżek, na których stawiamy stopy. Twe życie otulają podmuchy fal, a w morzu mieszkają oczy, które chciałaś nasycić brzmieniem mowy. Abude, wpatrujesz się w rytm fal pieszczących ostre skały. Czy widzisz tam swe odbicie! Jestem ślepy, dlatego czuję chropowatość piasku, na wydmach, na plaży, w sercu. Przede wszystkim światło i mrok, jak łączą się w granicach ciała. Jestem ślepy, ty też. Nie patrz tak obojętnie, nie odrzucaj daru powiek zawieszonych na szczytach skał. Potem może być za późno. Potem odejdę. Potem zostaniesz sama, sama ze swoją historią, pełną uniesień, i beznamiętnych widoków. Pełną broczących słowami ran. Abude, tylko nie ty, Abude, nie śpij. Nie oddalaj się ode mnie. Nie porzucaj życia jak flet, który zamilkł ze znużenia. Czy słońce wschodzi tylko dla nas? Czy morze utula nas do snu? Czy stronice odwracają się same? Nic, tylko pytania, tylko szum w uszach jakby zelżał. Unoszą cię tam, daleko, gdzie już zadławisz się oddechem, martwym już ciałem. Idźmy, nie czas odpoczywać, gdy szept odkrywa słabość poranka, a noc więdnie na ustach. Abude, co ci dała mamusia, by się uśmiechała do chłopców gębusia? Dwa słowa, jak dwie gwiazdy, jak piersi, których nie dotykał mężczyzna, jak dwa nieba, wtulone w ramiona. Masz dwa lata? Jesteś stara, skurczona, zmarszczki na twarzy pamiętają młodość? Czy otwierasz jeszcze gwiazdy? Zamykasz nadzieję, by nie rozhulała się marginesami łez? Od świtu do świtu, wytrzymać, ten napór, ten ogrom. Pszczoły też mają marzenia. Bądź jak pszczoła, Abude. Abude, migoce powietrze na twej twarzy. Po policzkach spływają meteory. Jeszcze nie jest za późno. Zmieścimy się na ostatniej stronie, znajdziemy schronienie, pójdziemy spać na marginesie. Nie przebudzimy się już, bo księga jest dla sprawiedliwych, a my skąpani pożegnaniem życia. Teraz mamy po piętnaście lat. Jutro, jutro będzie zawsze, bez końca, bez-domne, jak opuszczona jodła. Jutro będziemy twarzą w twarz z najtrudniejszym słowem księgi. To jest nie do zniesienia. Abude, nocą wyją rany. Kiedy ostatnia gwiazda ześle ukojenie, nas już nie będzie. A na twej piersi zaśnie poranek, dzień pierwszy. Pomiędzy mrokiem a mrokiem rozgrywa się opowieść, ta biała, ta przezroczysta, ta, której nie podlega świat. To ona opowiada o nas, o naszych wędrówkach po krawędzi zmierzchu, gdy pokonujemy każdy dzień. Każdy długi etap dnia, gdy po prostu znikamy za horyzontem. Nie będziemy już śpiewać. Potem tylko dzień. Od czego zaczęła się opowieść? Gdzie byłaś przy stworzeniu? Abude, Abude, nie niszcz świata, może jeszcze ktoś go potrzebuje. A paproć? Ta w lesie, nie zapisana jeszcze w przeoczeniu. Zaproś mnie do lasu, tam, gdzie nie ma już drzew i rośnie ostatni cedr. OSTATNI POETA WZYWA MESJASZA CZAS PYTANIA CZAS PYTANIA „Zyjesz w czasie stawiania pytan, ktore poddane sa probie.” – powiedzial ojciec. „Jesli jestes pytaniem, nie zsylaj odpowiedzi.” – odrzeklem po chwili. Twoje miejsce jest zajete. Na przekor wyrwanym jezykom, wylupionym oczom, odjetym slowom, stoj prosto. Patrz wrogowi prosto w oczy, bys nie musial niczego zalowac. Istniejesz dzieki szorstkosci skory. Jak trawa, ktorej nigdy nie zniszczysz. Twoim swiatem jest to, co lezy poza horyzontem. Bys nigdy nie zapomnial, ze porzuciles Jeruzalem dla ladacznicy bez zadnych zasad. A historia, ktora ci sie przytrafila, jest wolaniem sprzed tysiecy lat. Wolaniem, ktorego nie chcesz posluchac. Bo zapomniales jego jezyka. Dokad idziesz, synu zapomnianych stronic? Nie zabieraj ze soba zlotego runa nicosci, ono poda ci dlon, ale wtedy niczego nie bedziesz widzial. Czy to nie najwazniejsze, by nosic swe imie? W potwarzach chmur, w przeklenstwach deszczu. Przegrasz swe zycie, wedrowke, jutro o wschodzie ksiezyca. Podasz mu dlon, a on nie odda ci swiatla. Bo jestes wyczerpany stawianiem krokow po sciezce pytan? Odpocznij w cieniu lipy, jutro pojdziesz dalej, by uciec od swej twarzy. „Nie odwracaj sie. Glos nie wola. Znikniesz, nie zapisane beda twe czyny ni rozmowy. Czy to wedrowka po okregu jest twoim przeznaczeniem?” Sciany budza cie do zycia, z czterech stron wokol glowy. Mowia raz cicho, raz glosno glosem grudniowego snu. Dopoki jestes, jestes ze mna, pobladly od zapachow slow. Siedzisz przy biurku, stawiasz litery, z ktorych sklada sie najwazniejsze pytanie. Nie odpowiesz. Nie wiesz, po co to robisz. Odchylasz glowe w prawo, czujesz jak kropla potu splywa po prawym policzku, po lewym. Czymze – mowisz –barwisz moja skore? Na niej zapisane sa wszystkie samogloski, ktore wypowiedzialo serce. Poznaje cie, odrzeklem, po szelescie krokow, kiedy chce odroznic odcienie nocy. To ona zabrala mi imie, ktore mi dales. Juz nie wiem, czy pozostane fragmentem nigdy nie dokonczonego pytania, czy brudnym sladem po plonacym zeszycie. Czas pytania jest dojrzewaniem do podjecia decyzji. Ponaglany przez bicie serca, odwazasz sie na to, co nigdy nie bylo mozliwe. Zyjac w granicach mysli, tulisz do serca trawe, na ktorej spales, galazke wierzby, kamien, lezacy pod glowa. To daje ukojenie. BARDZO, BARDZO CIEMNO BARDZO, BARDZO CIEMNO Bardzo kochala, bardzo sciemniala. Jest moja ciemnoscia i chroni zycie przed upadkiem w przepasc. Bardzo, bardzo ja kochalem. Jawerla Czarna Galaz Ciemnosc jest trudnoscia, ktora mozna pokonac. Wije sie pomiedzy palcami, dosiada umyslu. Mozna ja oswoic tylko jej wlasna bronia. To znaczy ciemnym zdaniem, inna zagadka, innym pytaniem. Twoj ojciec mowil: Synu, ciemnosc jest prawoscia smutku. Przyloz ja do rany, a odda ci serce. Ciemnosc jest wypowiadaniem rozlewiska pamieci; w kazdym jej zakatku pojawia sie piolun. Najpierw musisz wskazac dla niej miejsce, a potem bedziesz dzielil z nia sen. Wszystko to wymiary zametu. Dlugiego, ciemnego jak trudnosc zapisu swiata. Jak dzwiek sczernialych sylab, ktore odmowily posluszenstwa fletni. To piesn palmy daktylowej, jest ona slodsza od zycia. Jonathan mowi, ze w niej zawarta jest cala madrosc nocy, ktora przyniesie o swicie ocalenie. Nie wierzysz? Nie wierz. Nie wierz ani drodze, ani prorokom, ktorzy glosza nadejscie dnia. Skoro wiedzie nas glos pisma, skoro powiedzielismy tak, to za chwile odplyniemy na fali ciemnych sylab. Zobaczyles grusze? Widziales, jak zmienia smak latem, gdy zauroczyla pszczole? Ona wiruje i zapala ciemnosc w oczach. Az po koniuszek nosa. A w prawym uchu zakwitnie lisc. Nie odpadnie nigdy. Zawsze wierny, zawsze juz bedzie spiewac ciemnoscia gruszy, blogoslawienstwem ksiegi. Jesli zdarza ci sie pomyslec, ze jestes zbawiony, to spojrz na niebo w nocy. To byc moze ostatnia chwila, zanim stoczysz sie w niepamiec. A potem bedziesz smierdzial wszystkim tym, czym ludziles sie za zycia. Bedziesz smierdzial watroba, ktorej powierzyles troski, sledzona, ktora pamietala pierwszy oddech, i zoladkiem, ktory przestal trawic jakikolwiek pokarm. Mozg jeszcze blyska ostatnimi myslami, ty plyniesz spokojem. Rabbi, rabbi, co mowisz? Dlaczego wystawiasz na probe? Przeciez napisales, ze mucha nie zginie, ze bedzie zyc na krancach mysli. A czyz ma kto o nas pamietac? „Gdy spiewasz ciemnoscia sylab, polykasz zycie, a ono da ci wytchnienie” – mowil Elialiel. Fale kolysza twe cialo podczas modlitwy do Tego-ktorego-nie-ma. Oddech przesyla slowa gorace jak zar poludnia, i uleci w niebo. Po chwili rozplynie sie w plucach i pozostaniesz sam. A w ustach poczujesz te sama grusze, ktora matka chciala oslodzic ci usta. („Dlaczego, dlaczego swit jest slodki?”) („Dlaczego sie ukrywasz, skoro jestes wszedzie?”) („Dlaczego spiewasz ciemnoscia ciala?”) Mistrzu, jestes madry, a ja nie jestem ani Grekiem, ani Zydem. Ze mnie tylko kawalek miesa i kosci. JEHOSZUA I KSIEGA PYTAN JEHOSZUA I KSIEGA PYTAN Jehoszuo, twoja piesn to moja piesn. Jest starsza od twego krzyku, od bieli slowa. „Ty” zsylasz niekiedy wezwanie, by nie ulec smierci. Jestes jak ziarna kawy, wiecznie niesyte zycia. Twe proroctwa byly ostrzezeniem, prawdziwym jak smak deszczu. A nikt go nie chcial wypic. Twe gluche palce wystukiwaly rytmicznie smak cierpienia. Nikt go nie zatanczyl, nie podal miecza, nastroil ucha. Jehoszuo, wybacz, prosze jeszcze raz wypusc z ramion twe otwarte slowo. Moj krzyk bedzie cymbalami i wrzosem na pustkowiu. Pytasz, czy mozesz zapisac moja rane, moja ksiege, ktora slepnie od smaku liter. Pytasz, wiec nie odpowiem. Posrod klamstw wieczornej zorzy, w legowisku klosow oddechu, jest ksiega, w ktorej zapisuje pytania do ciebie. Jehoszuo, podales slowo ponad czasem, ponad cwierkaniem liter. Zapisalem je w ksiedze, gluchej na dzwiek znaczen, odglos ziarna. Otwierasz tylko rany, by przypiec je litera. Otwierasz brzuch i zadajesz gwiazde na oczy. Gdzie jest ma krew, ktora odplynela z ostatnim slowem? Czy bylem zdrajca i niewiernym podnozkiem twojego imienia? Milcz. Chwilami twych warg podnosze i obracam swiat. (Dokad plynie twoje imie? Dokad plynie ksiega? Kiedy ujrze zaslubiny twych slow? Kiedy zamilkniesz, wybuchna wulkany.) Kim otworzysz ksiege, Jehoszuo? Kto wypije wiosne z twych slow? Kim bedziesz, po zamknieciu strony? Czy wypijesz lato z kielicha stokrotek? Kim bedziesz spelnial ofiare? Czy zapelnisz strone literami krzyku jesieni? Zima bedziesz grzal dlonie w moim imieniu. Jehoszuo, jestes mym przekresleniem i otwarta rana. Wyrzucono cie z pamieci, a ty trwasz w odpryskach zdan. Tylko tych niewidocznych, o zapachu swiatla. Czy o tym wiesz? Czy mowiles do nikogo? A tlumy przeklinaly twe imie wraz z imieniem Sary, wraz z imieniem Marka. W powtorzeniu nocy jestes tylko stukotem klawiatury o drzwi, ktorych nikt nie chce otworzyc. „Zapomnienie jest udzialem wielu – mowil Rabbi Werto – lecz zapomniec swiat jest niczym wobec zapomnienia ksiegi”. Kim jestes piszac me slowa, Jehoszuo? TRUDNOSC ISTNIENIA TRUDNOSC ISTNIENIA Kochac, kochac nie swiat, nie wszystkich, Lecz matke, ojca, brata, siostre, zone i dzieci, Przyjaciela… Byc z nimi blisko. Z pism Yamady Droga, ktora ide, prowadzi daleko, nie ma konca. Jest dluga i nie daje nagrody. Jest wylewaniem znakow, ktore budza do zuchwalosci. Gdziez jest jej poczatek? W odrzuceniu prawa, w negacji istnienia, w zanurzeniu w potoku pisma. Czy ma koniec? Pewnie w oddechu, ktory wydobywa swiatlo z pluc, zalewa stronice gwarem istnienia. Yamada zawsze powtarzal: Pisanie jest tulaczka po bezdrozach, nie jest trudno isc, lecz wytrwac i stawic czola rozpaczy. Rabbi Yericha dodawal: Trudnosc wedrowki polega na walce ze znuzeniem, ktore pokonujesz tylko nadzieja. To nic, ze krotka. Wazne ze jest. PIESN PODRZUTKA Plyne, w samogloskach, Plyne, w samotnosci dzwiekow I niose, w sercu niebo. I niose w sercu jablko. I niose w sercu slonce. Ksiega plonie, zdarza sie, ze rozpala bardziej niz wino, bardziej niz wyzwanie, ktore niesie szlak. Bo tylko w niej zapala sie swieca, a ona niesie zrozumienie kurzu drogi. Jej dzwieki roztaczaja klacza trudnosci, jej litery przynosza ukojenie – tak uczyl Rabbi Yericha. A co z istnieniem? Tylko z istnieniem poszczegolnym jak ja? Czy ono ma prawo do wina? Dlaczego milczysz Rabbi? Czyzbys nie znal odpowiedzi na nicosc pisma? Istnienie nie jest puste, jest tylko trudnoscia, trudnoscia rozumienia i oporem przeciw rozpaczy. Idz, Marku, wieczorem nasyc sie widokiem trzmiela, zjedz sliwke, poloz glowe na kamieniu. To bedzie twoja nagroda, a nie zlote runo nicosci, po ktore udales sie do ogrodu. Popatrz wprost na letnie slonce, i nie oslepniesz. Morze da ci ukojenie, a ziemia cisze. PRYWATNE KAWALKI CIEMNOSCI PRYWATNE KAWALKI CIEMNOSCI (Rankiem licze fragmenty ciemnosci, nie wiem co czeka mnie wieczorem; moze sprzedam je tobie, bratu lub siostrze. Jeden, z ostrzem skierowanym ku sercu, pojdzie pod mlotek; drugi, ktory szarpie szyje, sprzedam za grosz; z trzeciego, ktory jest chwytaniem oddechu, wypije za twoje zdrowie. Fragment Piesni watroby Mistrza Enzo). Blogoslawiony ten kawalek blota, ktorym swieca twe stopy, Marku. To on dal ci imie, kazal rosnac, a ty jestes teraz w samym srodku jadra ciemnosci. Karmisz je daktylami, posypujesz zmietymi skrzydlami motyla, i czekasz, czekasz, na slowo powitania. Jestes wypowiedziana ciemnoscia. Troszczysz sie o kazda jej faldke, piescisz jej kolowrotek, calujesz kazde slowo. „Wznieslismy serca nasze, i nic sie nie stalo. Wladca blota nie zgodzil sie, bysmy spiewali dalej, nasze glosy profanowaly wiatr, i wode, a nasze usta byly nieczyste”. Mistrz Enzo z Bialej Doliny. To dlatego, Mistrzu, powracam do kwiatu ciemnosci. Jestem zroszonym jezykiem, slepa sylaba, i wiotkim pragnieniem widzenia. Ty kazesz powrocic, do wyrywania korzeni, do wyplukiwania wody, rozsiewania chwastow, albowiem tylko nimi mozna sie zywic, by nie stracic kierunku. Wracam, tam, skad leci osa, skad wola ciemnosc. Wracam, bo mnie wezwales, Enzo, drgnieniem liscia na dloni. Powracam do pierwszego slowa, ktore bylo czystym wolaniem, rozwielitka nad brzegiem chaosu. Chlopiecych marzen, aby wszystko bylo jasne, dobre, i obejmowalo czulymi promieniami. Juz nie wiem, kto mi dal skrzydla, kto zabral litery, sylaby, czyli instrumenty, ktorymi grzebie prywatne nici ciemnosci. Teraz, gdy nadchodzi poranek, dzien osmy, wstaje i zegnam litery alfabetu. One kiedys daly zycie, teraz zabieraja, teraz chlona wszystkie skrzydla oddechu, a piers zatykaja lodygami chwastow. Mistrzu, tak mialo byc? Przyjacielu, tys mi bratem czy katem? Dzis wieczor, moja mala przyjaciolko, znow rozchylisz uda i zaspiewasz dla mnie prawym plucem. Twe usta urodza perly, a ja pozostane ruina slow, porosla piolunem. W BRZMIENIU SAMOGLOSEK W BRZMIENIU SAMOGLOSEK Zraniles mnie barwami samoglosek. To one sa zyciem mych przodkow. W A mieni sie oddech i cztery pory roku. W E widze zas twoj wzrok, dotykasz mnie w O, a U i Y sa spojrzeniami, spragnionymi pieszczoty. Kiedy tak lezelismy spokojnie w Pont Rouge, nad brzegiem morza rozlegl sie dzwiek twego imienia. O, Saro, nie bedzie nas wkrotce, bo zapomnielismy przepasac sie cialami. Twe inicjaly pamietaja ten wieczor. Samogloski sa twymi zmyslami. To nimi odczuwasz i opisujesz nas, nasz swiat, i nasza milosc. „Czterema porami roku czlowieka sa sluch, wzrok, slowo i dotyk”. Mowi Rabi Arias. Komentarze: 1. Czymze jest zycie, jesli nie gra A? 2. Jesli A, to M. 3. Zranienie to spiew wszystkich samoglosek, one wypelniaja kazda stronice, kazdy poranek i wieczor. 4. Kim byles Marku, tylko piecioma literami? Zgrzytem spolglosek i niemych samoglosek? Brzeczeniem pszczoly, zatroskanej o powrot do ula? Komentarzem slepca, ktory nie widzi znakow na stronie powietrza. 5. Sara, to w istocie lektura, podwojna jak dwie spolgloski i podwojone A. To marzenie, by ozywic ksiege zapytaniem milosci. 6. Nie umiem powiedziec, skad przyszly samogloski, jakie nosza imiona? Moze odpowie ci wiatr, tylko wiatr. 7. Czym jest czytanie? Czym jest czytanie ksiegi? Tylko odpowiedzia na zranienie, modlitwa chmury, ktora kapie deszczem. 8. C o oznacza potencjalnosc alfabetu? Tylko. Nieskonczonosc. Znaczen. Ksiegi. 9. Czytam rzezbe, Saro, rzezbe ze znakow, z samoglosek. A to oznacza nieznane. 10. Zakoncze pytaniem? Czy to oznacza slabosc? Czy to oznacza powtorzenie, powtarzanie, powielanie, ciagle, w nieskonczonosc, tego samego pytania? W NASZYCH TWARZACH ODBIJA SIE STRONICA SWIATLA W NASZYCH TWARZACH STRONICA SWIATLA ODBIJA SIE Polana, na ktorej stoisz i przypatrujesz sie sloncu, Ciagnie sie utrata krzyku. Jest twarza, Gdzie rozlega sie blask slow, gdzie budzi sie Twe oko i jak kuropatwa ulatuje Do dzikich chwil. Zmarszczki topoli, takie zwyczajne, chropawe, zasmucone, znieruchomiale ze starosci, milczace. Rzesy brzozy, jej policzki konarow, i oczy przeswitow. W nich widze pytanie o twarz, o przebudzenie, w milczeniu, gdy przechodzimy obok siebie, nie patrzac sobie w oczy. Czymze jest broda, ta naga, bez zapachu zieleni? Powiedzialbys, ze zapisana stronica, ktorej nikt nie potrafi odczytac? Czy w podmuchach skory nie czujesz sladu nieobecnego? Nie to slowo, nie ta odpowiedz. Czy Mistrz Nocnych Zagadek jeszcze zada pytanie? Komu? Mnie, tobie, sobie? Widziales kiedys twarz skazanca przed egzekucja? Twarz niewinnego, skazanego na smierc? Pelna buntu z powodu niesprawiedliwosci, i rozpaczy, ze zostawi wdowe i dzieci, i ten bezdech, pelen przerazenia na widok kata? I dreszczu, ze to juz za chwile. W naszych twarzach widac zmarszczki Tego, ktory zawsze milczy, do ktorego tak bardzo nie jestesmy podobni. – Nie zgadzam sie, Mistrzu. Nauczyciele powtarzaja tylko slowa zapisane martwa litera. A pismo jest najwiekszym klamca, jakiego znam. – A co czujesz, gdy przewracasz stronice? Czy nie jest tam zapisane, kiedy utoniesz w falach zapomnienia? Kiedy otrzymasz cios, zadany literami alfabetu, cios, smiertelny, ktory pozostawi cie w milczeniu na dnie wodorostow. Pismo klamie, mistrzowie klamali, mowili tylko o tym, co znali, a nie o swiecie i jego twarzy. Nie o zranieniu brzozy i wylupanych oczach skazanca. Poeta mowil, ze jestesmy bracmi, dzieki twarzom, ktore posiadamy. Poeta bluznil, poeta myslal, ze tylko niewinny ma twarz. Poeta, widzial tylko przeklenstwo, wypisane na twarzy. Nie wyrzekniesz sie przymierza! Mimo bluznierstwa, mimo klamstwa, mimo plynacej jeszcze krwi. Wyrzekne sie. Udam sie do twarzy zapomnienia. Bede bluznil i krzyczal. TROSKA O SLOWO, TROSKA O NIC TROSKA O SLOWO, TROSKA O NIC Stawiasz kroki, Jole, po kawalkach linii. Dzis przeliczasz znaki, scielace sie pod stopami, Przeliczasz klamstwa, i poranki, kiedy budzisz sie z nadzieja. Jole, nakarm glodnych, Podaj rylec pragnacym, I idz troszczyc sie o wlasny glod. Tak mi mowil Mistrz Zranionych Godzin. To ja jestem dzdzownica, to ja podjadam lodygi slow. A zdania plyna w mych zylach niczym w blocie pomazanym Jego imieniem. Ktoz ci powierzyl zaokraglenia liter i ich szpiczaste zakonczenia? Czy zamieszkasz w ich ksztalcie? Bedziesz rozdrapywal rany? Swoje, ojca, matki? Twego narodu, z ktorym jestes w otwartej niezgodzie? Swiatlu powierzasz swa rozpacz, a imie twoje bedzie przeklete. Kimze jestes, mowil Mistrz Zranionych Godzin, jesli nie robakiem w dziobie wrony? Dzis rano miales nadzieje, ze z twych pluc wyplynie slowo, ktore zawroci wiatr ku wnetrzu ziemi. Nie, ziemia jest tylko milczeniem, a twe imie mowi tylko o milczeniu twego ojca. „Gdy ojczyzna nas pokocha, nie bedziemy jej wdzieczni. Wyrzucimy ja z naszych serc i mysli. Ale ojczyzna jest pusta, troszczy sie o sama siebie i swe wojska, i zoladek przywodcow. Nie kochamy ojczyzny i wybieramy ten kawalek obcosci, ktorym nakarmimy nasze dzieci.” Slowa Mistrza Zranionych Porankow Nie szukalem was, slowa. Zamilklyscie zdania. Wladca metafor nakarmil ziemie deszczem, i wyroslyscie, wy, dzieci powietrza, wsrod ptakow i ryb, drzew i kwiatow, by dzielic sie kolorami waszych snow. (Sny, sny o czystosci jezyka, Brzmienia pszczoly, spokojnego stukotu dzieciola. Sny. O upojeniu dotykiem, ciala, piersi rzeczownikow, Bioder czasownikow, sutek przymiotnikow. Mistrz Kto To Mowi) Czas zyc. Czas zyc powiewami twych piersi, Madziu. Bo nasz placz bedzie glosny, i bedzie go slychac w glebi ziemi, na dnie oceanu. A twe wlosy zmienia kolor czasu, i beda oczyszczaly me slowa. Twe usta zamilkna, i beda odtad blogoslawic perly metafor, ktorymi rozbrzmiewaja nasze noce.