ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC,OSTATNI POETA

Transkrypt

ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC,OSTATNI POETA
ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI
STRONIC
ABUDE, WIDZIMY TYLKO UŁAMKI STRONIC
Abude, Abude, jesteś bosa i naga. Wodzisz wzrokiem po kartach
księgi, znak po znaku, przekreślasz palcem każdą literę. Pada
deszcz, wieje wiatr od skal nadbrzeżnych. Księga zapisuje
promienie ścieżek, na których stawiamy stopy. Twe życie
otulają podmuchy fal, a w morzu mieszkają oczy, które chciałaś
nasycić brzmieniem mowy.
Abude, wpatrujesz się w rytm fal pieszczących ostre skały. Czy
widzisz tam swe odbicie! Jestem ślepy, dlatego czuję
chropowatość piasku, na wydmach, na plaży, w sercu. Przede
wszystkim światło i mrok, jak łączą się w granicach ciała.
Jestem ślepy, ty też. Nie patrz tak obojętnie, nie odrzucaj
daru powiek zawieszonych na szczytach skał. Potem może być za
późno. Potem odejdę. Potem zostaniesz sama, sama ze swoją
historią, pełną uniesień, i beznamiętnych widoków. Pełną
broczących słowami ran.
Abude, tylko nie ty, Abude, nie śpij. Nie oddalaj się ode
mnie. Nie porzucaj życia jak flet, który zamilkł ze znużenia.
Czy słońce wschodzi tylko dla nas? Czy morze utula nas do snu?
Czy stronice odwracają się same? Nic, tylko pytania, tylko
szum w uszach jakby zelżał. Unoszą cię tam, daleko, gdzie już
zadławisz się oddechem, martwym już ciałem. Idźmy, nie czas
odpoczywać, gdy szept odkrywa słabość poranka, a noc więdnie
na ustach.
Abude, co ci dała mamusia, by się uśmiechała do chłopców
gębusia? Dwa słowa, jak dwie gwiazdy, jak piersi, których nie
dotykał mężczyzna, jak dwa nieba, wtulone w ramiona. Masz dwa
lata? Jesteś stara, skurczona, zmarszczki na twarzy pamiętają
młodość? Czy otwierasz jeszcze gwiazdy? Zamykasz nadzieję, by
nie rozhulała się marginesami łez? Od świtu do świtu,
wytrzymać, ten napór, ten ogrom. Pszczoły też mają marzenia.
Bądź jak pszczoła, Abude.
Abude, migoce powietrze na twej twarzy. Po policzkach spływają
meteory. Jeszcze nie jest za późno. Zmieścimy się na ostatniej
stronie, znajdziemy schronienie, pójdziemy spać na marginesie.
Nie przebudzimy się już, bo księga jest dla sprawiedliwych, a
my skąpani pożegnaniem życia. Teraz mamy po piętnaście lat.
Jutro, jutro będzie zawsze, bez końca, bez-domne, jak
opuszczona jodła. Jutro będziemy twarzą w twarz z
najtrudniejszym słowem księgi. To jest nie do zniesienia.
Abude, nocą wyją rany. Kiedy ostatnia gwiazda ześle ukojenie,
nas już nie będzie. A na twej piersi zaśnie poranek, dzień
pierwszy. Pomiędzy mrokiem a mrokiem rozgrywa się opowieść, ta
biała, ta przezroczysta, ta, której nie podlega świat. To ona
opowiada o nas, o naszych wędrówkach po krawędzi zmierzchu,
gdy pokonujemy każdy dzień. Każdy długi etap dnia, gdy po
prostu znikamy za horyzontem. Nie będziemy już śpiewać. Potem
tylko dzień.
Od czego zaczęła się opowieść?
Gdzie byłaś przy stworzeniu?
Abude, Abude, nie niszcz świata, może jeszcze ktoś go
potrzebuje.
A paproć? Ta w lesie, nie zapisana jeszcze w
przeoczeniu.
Zaproś mnie do lasu, tam, gdzie nie ma już drzew i
rośnie ostatni cedr.
OSTATNI POETA WZYWA MESJASZA
CZAS PYTANIA
CZAS PYTANIA
„Zyjesz w czasie stawiania pytan, ktore poddane sa probie.” –
powiedzial ojciec.
„Jesli jestes pytaniem, nie zsylaj odpowiedzi.” – odrzeklem po
chwili.
Twoje miejsce jest zajete. Na przekor wyrwanym jezykom,
wylupionym oczom, odjetym slowom, stoj prosto. Patrz wrogowi
prosto w oczy, bys nie musial niczego zalowac.
Istniejesz dzieki szorstkosci skory. Jak trawa, ktorej nigdy
nie zniszczysz. Twoim swiatem jest to, co lezy poza
horyzontem. Bys nigdy nie zapomnial, ze porzuciles Jeruzalem
dla ladacznicy bez zadnych zasad.
A historia, ktora ci sie przytrafila, jest wolaniem sprzed
tysiecy lat. Wolaniem, ktorego nie chcesz posluchac. Bo
zapomniales jego jezyka.
Dokad idziesz, synu zapomnianych stronic? Nie zabieraj ze soba
zlotego runa nicosci, ono poda ci dlon, ale wtedy niczego nie
bedziesz widzial.
Czy to nie najwazniejsze, by nosic swe imie? W potwarzach
chmur, w przeklenstwach deszczu. Przegrasz swe zycie,
wedrowke, jutro o wschodzie ksiezyca. Podasz mu dlon, a on nie
odda ci swiatla. Bo jestes wyczerpany stawianiem krokow po
sciezce pytan?
Odpocznij w cieniu lipy, jutro pojdziesz dalej, by uciec od
swej twarzy.
„Nie odwracaj sie. Glos nie wola. Znikniesz, nie zapisane beda
twe czyny ni rozmowy. Czy to wedrowka po okregu jest twoim
przeznaczeniem?”
Sciany budza cie do zycia, z czterech stron wokol glowy.
Mowia raz cicho, raz glosno glosem grudniowego snu.
Dopoki jestes, jestes ze mna, pobladly od zapachow slow.
Siedzisz przy biurku, stawiasz litery, z ktorych sklada sie
najwazniejsze pytanie. Nie odpowiesz. Nie wiesz, po co to
robisz. Odchylasz glowe w prawo, czujesz jak kropla potu
splywa po prawym policzku, po lewym.
Czymze – mowisz –barwisz moja skore? Na niej zapisane sa
wszystkie samogloski, ktore wypowiedzialo serce.
Poznaje cie, odrzeklem, po szelescie krokow, kiedy chce
odroznic odcienie nocy. To ona zabrala mi imie, ktore mi
dales. Juz nie wiem, czy pozostane fragmentem nigdy nie
dokonczonego pytania, czy brudnym sladem po plonacym zeszycie.
Czas pytania jest dojrzewaniem do podjecia decyzji. Ponaglany
przez bicie serca, odwazasz sie na to, co nigdy nie bylo
mozliwe.
Zyjac w granicach mysli, tulisz do serca trawe, na ktorej
spales, galazke wierzby, kamien, lezacy pod glowa. To daje
ukojenie.
BARDZO, BARDZO CIEMNO
BARDZO, BARDZO CIEMNO
Bardzo kochala, bardzo sciemniala.
Jest moja ciemnoscia i chroni zycie przed upadkiem w przepasc.
Bardzo, bardzo ja kochalem.
Jawerla Czarna Galaz
Ciemnosc jest trudnoscia, ktora mozna pokonac. Wije sie
pomiedzy palcami, dosiada umyslu. Mozna ja oswoic tylko jej
wlasna bronia. To znaczy ciemnym zdaniem, inna zagadka, innym
pytaniem. Twoj ojciec mowil: Synu, ciemnosc jest prawoscia
smutku. Przyloz ja do rany, a odda ci serce. Ciemnosc jest
wypowiadaniem rozlewiska pamieci; w kazdym jej zakatku pojawia
sie piolun. Najpierw musisz wskazac dla niej miejsce, a potem
bedziesz dzielil z nia sen.
Wszystko to wymiary zametu. Dlugiego, ciemnego jak trudnosc
zapisu swiata. Jak dzwiek sczernialych sylab, ktore odmowily
posluszenstwa fletni. To piesn palmy daktylowej, jest ona
slodsza od zycia. Jonathan mowi, ze w niej zawarta jest cala
madrosc nocy, ktora przyniesie o swicie ocalenie. Nie
wierzysz? Nie wierz. Nie wierz ani drodze, ani prorokom,
ktorzy glosza nadejscie dnia. Skoro wiedzie nas glos pisma,
skoro powiedzielismy tak, to za chwile odplyniemy na fali
ciemnych sylab.
Zobaczyles grusze? Widziales, jak zmienia smak latem, gdy
zauroczyla pszczole? Ona wiruje i zapala ciemnosc w oczach. Az
po koniuszek nosa. A w prawym uchu zakwitnie lisc. Nie
odpadnie nigdy. Zawsze wierny, zawsze juz bedzie spiewac
ciemnoscia gruszy, blogoslawienstwem ksiegi.
Jesli zdarza ci sie pomyslec, ze jestes zbawiony, to spojrz na
niebo w nocy. To byc moze ostatnia chwila, zanim stoczysz sie
w niepamiec. A potem bedziesz smierdzial wszystkim tym, czym
ludziles sie za zycia. Bedziesz smierdzial watroba, ktorej
powierzyles troski, sledzona, ktora pamietala pierwszy oddech,
i zoladkiem, ktory przestal trawic jakikolwiek pokarm. Mozg
jeszcze blyska ostatnimi myslami, ty plyniesz spokojem.
Rabbi, rabbi, co mowisz? Dlaczego wystawiasz na probe?
Przeciez napisales, ze mucha nie zginie, ze bedzie zyc na
krancach mysli. A czyz ma kto o nas pamietac?
„Gdy spiewasz ciemnoscia sylab, polykasz zycie, a ono da ci
wytchnienie” – mowil Elialiel. Fale kolysza twe cialo podczas
modlitwy do Tego-ktorego-nie-ma. Oddech przesyla slowa gorace
jak zar poludnia, i uleci w niebo. Po chwili rozplynie sie w
plucach i pozostaniesz sam. A w ustach poczujesz te sama
grusze, ktora matka chciala oslodzic ci usta.
(„Dlaczego, dlaczego swit jest slodki?”)
(„Dlaczego sie ukrywasz, skoro jestes wszedzie?”)
(„Dlaczego spiewasz ciemnoscia ciala?”)
Mistrzu, jestes madry, a ja nie jestem ani Grekiem, ani Zydem.
Ze mnie tylko kawalek miesa i kosci.
JEHOSZUA I KSIEGA PYTAN
JEHOSZUA I KSIEGA PYTAN
Jehoszuo, twoja piesn to moja piesn. Jest starsza od twego
krzyku, od bieli slowa. „Ty” zsylasz niekiedy wezwanie, by nie
ulec smierci. Jestes jak ziarna kawy, wiecznie niesyte zycia.
Twe proroctwa byly ostrzezeniem, prawdziwym jak smak deszczu.
A nikt go nie chcial wypic. Twe gluche palce wystukiwaly
rytmicznie smak cierpienia. Nikt go nie zatanczyl, nie podal
miecza, nastroil ucha.
Jehoszuo, wybacz, prosze jeszcze raz wypusc z ramion twe
otwarte slowo. Moj krzyk bedzie cymbalami
i wrzosem na
pustkowiu.
Pytasz, czy mozesz zapisac
moja rane, moja
ksiege, ktora slepnie od smaku liter. Pytasz, wiec nie
odpowiem. Posrod klamstw wieczornej zorzy, w legowisku klosow
oddechu, jest ksiega, w ktorej zapisuje pytania do ciebie.
Jehoszuo, podales slowo ponad czasem, ponad cwierkaniem liter.
Zapisalem je w ksiedze, gluchej na dzwiek znaczen, odglos
ziarna. Otwierasz tylko rany, by przypiec je litera. Otwierasz
brzuch i zadajesz gwiazde na oczy. Gdzie jest ma krew, ktora
odplynela z ostatnim slowem? Czy bylem zdrajca i niewiernym
podnozkiem twojego imienia? Milcz. Chwilami twych warg
podnosze i obracam swiat.
(Dokad plynie twoje imie?
Dokad plynie ksiega?
Kiedy ujrze zaslubiny twych slow?
Kiedy zamilkniesz, wybuchna wulkany.)
Kim otworzysz ksiege, Jehoszuo? Kto wypije wiosne z twych
slow?
Kim bedziesz, po zamknieciu strony? Czy wypijesz lato z
kielicha stokrotek?
Kim bedziesz spelnial ofiare? Czy zapelnisz strone literami
krzyku jesieni?
Zima
bedziesz grzal dlonie w moim imieniu.
Jehoszuo, jestes mym przekresleniem i otwarta rana. Wyrzucono
cie z pamieci, a ty trwasz w odpryskach zdan. Tylko tych
niewidocznych, o zapachu swiatla. Czy o tym wiesz? Czy mowiles
do nikogo? A tlumy przeklinaly twe imie wraz z imieniem Sary,
wraz z imieniem Marka. W powtorzeniu
nocy jestes tylko
stukotem klawiatury o drzwi, ktorych nikt nie chce otworzyc.
„Zapomnienie jest udzialem wielu – mowil Rabbi Werto – lecz
zapomniec swiat jest niczym wobec zapomnienia ksiegi”.
Kim jestes piszac me slowa, Jehoszuo?
TRUDNOSC ISTNIENIA
TRUDNOSC ISTNIENIA
Kochac, kochac nie swiat, nie wszystkich,
Lecz matke, ojca, brata, siostre, zone i dzieci,
Przyjaciela… Byc z nimi blisko.
Z pism Yamady
Droga, ktora ide, prowadzi daleko, nie ma konca. Jest dluga i
nie daje nagrody. Jest wylewaniem znakow, ktore budza do
zuchwalosci.
Gdziez jest jej poczatek? W odrzuceniu prawa, w negacji
istnienia, w zanurzeniu w potoku pisma. Czy ma koniec? Pewnie
w oddechu, ktory wydobywa swiatlo z pluc, zalewa stronice
gwarem istnienia. Yamada zawsze powtarzal: Pisanie jest
tulaczka po bezdrozach, nie jest trudno isc, lecz wytrwac i
stawic czola rozpaczy. Rabbi Yericha dodawal: Trudnosc
wedrowki polega na walce ze znuzeniem, ktore pokonujesz tylko
nadzieja. To nic, ze krotka. Wazne ze jest.
PIESN PODRZUTKA
Plyne, w samogloskach,
Plyne, w samotnosci dzwiekow
I niose, w sercu niebo.
I niose w sercu jablko.
I niose w sercu slonce.
Ksiega plonie, zdarza sie, ze rozpala bardziej niz wino,
bardziej niz wyzwanie, ktore niesie szlak. Bo tylko w niej
zapala sie swieca, a ona niesie zrozumienie kurzu drogi. Jej
dzwieki roztaczaja klacza trudnosci, jej litery przynosza
ukojenie – tak uczyl Rabbi Yericha.
A co z istnieniem? Tylko z istnieniem poszczegolnym jak ja?
Czy ono ma prawo do wina? Dlaczego milczysz Rabbi? Czyzbys nie
znal odpowiedzi na nicosc pisma?
Istnienie nie jest puste, jest tylko trudnoscia, trudnoscia
rozumienia i oporem przeciw rozpaczy.
Idz, Marku, wieczorem nasyc sie widokiem trzmiela, zjedz
sliwke, poloz glowe na kamieniu.
To bedzie twoja nagroda, a nie zlote runo nicosci, po ktore
udales sie do ogrodu. Popatrz wprost na letnie slonce, i nie
oslepniesz. Morze da ci ukojenie, a ziemia cisze.
PRYWATNE KAWALKI CIEMNOSCI
PRYWATNE KAWALKI CIEMNOSCI
(Rankiem licze fragmenty ciemnosci, nie wiem co czeka mnie
wieczorem; moze sprzedam je tobie, bratu lub siostrze. Jeden,
z ostrzem skierowanym ku sercu, pojdzie pod mlotek; drugi,
ktory szarpie szyje, sprzedam za grosz; z trzeciego, ktory
jest chwytaniem oddechu, wypije za twoje zdrowie.
Fragment Piesni watroby Mistrza Enzo).
Blogoslawiony ten kawalek blota, ktorym swieca twe stopy,
Marku. To on dal ci imie, kazal rosnac, a ty jestes teraz w
samym srodku jadra ciemnosci. Karmisz je daktylami, posypujesz
zmietymi skrzydlami motyla, i czekasz, czekasz, na slowo
powitania. Jestes wypowiedziana ciemnoscia. Troszczysz sie o
kazda jej faldke, piescisz jej kolowrotek, calujesz kazde
slowo.
„Wznieslismy serca nasze, i nic sie nie stalo. Wladca blota
nie zgodzil sie, bysmy spiewali dalej, nasze glosy profanowaly
wiatr, i wode, a nasze usta byly nieczyste”.
Mistrz Enzo z Bialej Doliny.
To dlatego, Mistrzu, powracam do kwiatu ciemnosci. Jestem
zroszonym jezykiem, slepa sylaba, i wiotkim pragnieniem
widzenia.
Ty kazesz powrocic, do wyrywania korzeni, do wyplukiwania
wody, rozsiewania chwastow, albowiem tylko nimi mozna sie
zywic, by nie stracic kierunku. Wracam, tam, skad leci osa,
skad wola ciemnosc. Wracam, bo mnie wezwales, Enzo, drgnieniem
liscia na dloni. Powracam do pierwszego slowa, ktore bylo
czystym wolaniem, rozwielitka nad brzegiem chaosu. Chlopiecych
marzen, aby wszystko bylo jasne, dobre, i obejmowalo czulymi
promieniami.
Juz nie wiem, kto mi dal skrzydla, kto zabral litery, sylaby,
czyli instrumenty, ktorymi grzebie prywatne nici ciemnosci.
Teraz, gdy nadchodzi poranek, dzien osmy, wstaje i zegnam
litery alfabetu. One kiedys daly zycie, teraz zabieraja, teraz
chlona wszystkie skrzydla oddechu, a piers zatykaja lodygami
chwastow.
Mistrzu, tak mialo byc? Przyjacielu, tys mi bratem czy katem?
Dzis wieczor, moja mala przyjaciolko, znow rozchylisz uda i
zaspiewasz dla mnie prawym plucem.
Twe usta urodza perly, a ja pozostane ruina slow, porosla
piolunem.
W BRZMIENIU SAMOGLOSEK
W BRZMIENIU SAMOGLOSEK
Zraniles mnie barwami samoglosek. To one sa zyciem mych
przodkow. W A mieni sie oddech i cztery pory roku. W E widze
zas twoj wzrok, dotykasz mnie w O, a U i Y sa spojrzeniami,
spragnionymi pieszczoty. Kiedy tak lezelismy spokojnie w Pont
Rouge, nad brzegiem morza rozlegl sie dzwiek twego imienia.
O, Saro, nie bedzie nas wkrotce, bo zapomnielismy przepasac
sie cialami. Twe inicjaly pamietaja ten wieczor. Samogloski sa
twymi zmyslami. To nimi odczuwasz i opisujesz nas, nasz swiat,
i nasza milosc.
„Czterema porami roku czlowieka sa sluch, wzrok, slowo i
dotyk”. Mowi Rabi Arias.
Komentarze:
1. Czymze jest zycie, jesli nie gra A?
2. Jesli A, to M.
3. Zranienie to spiew wszystkich samoglosek, one wypelniaja
kazda stronice, kazdy poranek i wieczor.
4. Kim byles Marku, tylko piecioma literami? Zgrzytem
spolglosek i niemych samoglosek? Brzeczeniem pszczoly,
zatroskanej o powrot do ula? Komentarzem slepca, ktory
nie widzi znakow na stronie powietrza.
5. Sara, to w istocie lektura, podwojna jak dwie spolgloski
i podwojone A. To marzenie, by ozywic ksiege zapytaniem
milosci.
6. Nie umiem powiedziec, skad przyszly samogloski, jakie
nosza imiona? Moze odpowie ci wiatr, tylko wiatr.
7. Czym jest czytanie? Czym jest czytanie ksiegi? Tylko
odpowiedzia na zranienie, modlitwa chmury, ktora kapie
deszczem.
8. C o
oznacza
potencjalnosc
alfabetu?
Tylko.
Nieskonczonosc. Znaczen. Ksiegi.
9. Czytam rzezbe, Saro, rzezbe ze znakow, z samoglosek. A
to oznacza nieznane.
10. Zakoncze pytaniem? Czy to oznacza slabosc? Czy to
oznacza powtorzenie, powtarzanie, powielanie, ciagle, w
nieskonczonosc, tego samego pytania?
W NASZYCH TWARZACH ODBIJA SIE
STRONICA SWIATLA
W NASZYCH TWARZACH
STRONICA SWIATLA
ODBIJA
SIE
Polana, na ktorej stoisz i przypatrujesz sie sloncu,
Ciagnie sie utrata krzyku. Jest twarza,
Gdzie rozlega sie blask slow, gdzie budzi sie
Twe oko i jak kuropatwa ulatuje
Do dzikich chwil.
Zmarszczki topoli, takie zwyczajne, chropawe, zasmucone,
znieruchomiale ze starosci, milczace. Rzesy brzozy, jej
policzki konarow, i oczy przeswitow. W nich widze pytanie o
twarz, o przebudzenie, w milczeniu, gdy przechodzimy obok
siebie, nie patrzac sobie w oczy. Czymze jest broda, ta naga,
bez zapachu zieleni? Powiedzialbys, ze zapisana stronica,
ktorej nikt nie potrafi odczytac? Czy w podmuchach skory nie
czujesz sladu nieobecnego? Nie to slowo, nie ta odpowiedz. Czy
Mistrz Nocnych Zagadek jeszcze zada pytanie? Komu? Mnie,
tobie, sobie? Widziales kiedys twarz skazanca przed egzekucja?
Twarz niewinnego, skazanego na smierc? Pelna buntu z powodu
niesprawiedliwosci, i rozpaczy, ze zostawi wdowe i dzieci, i
ten bezdech, pelen przerazenia na widok kata? I dreszczu, ze
to juz za chwile. W naszych twarzach widac zmarszczki Tego,
ktory zawsze milczy, do ktorego tak bardzo nie jestesmy
podobni. – Nie zgadzam sie, Mistrzu. Nauczyciele powtarzaja
tylko slowa zapisane martwa litera. A pismo jest najwiekszym
klamca, jakiego znam. – A co czujesz, gdy przewracasz
stronice? Czy nie jest tam zapisane, kiedy utoniesz w falach
zapomnienia? Kiedy otrzymasz cios, zadany literami alfabetu,
cios, smiertelny, ktory pozostawi cie w milczeniu na dnie
wodorostow. Pismo klamie, mistrzowie klamali, mowili tylko o
tym, co znali, a nie o swiecie i jego twarzy. Nie o zranieniu
brzozy i wylupanych oczach skazanca.
Poeta mowil, ze jestesmy bracmi, dzieki twarzom, ktore
posiadamy.
Poeta bluznil, poeta myslal, ze tylko niewinny ma twarz.
Poeta, widzial tylko przeklenstwo, wypisane na twarzy.
Nie wyrzekniesz sie przymierza! Mimo bluznierstwa, mimo
klamstwa, mimo plynacej jeszcze krwi. Wyrzekne sie. Udam sie
do twarzy zapomnienia. Bede bluznil i krzyczal.
TROSKA O SLOWO, TROSKA O NIC
TROSKA O SLOWO, TROSKA O NIC
Stawiasz kroki, Jole, po kawalkach linii.
Dzis przeliczasz znaki, scielace sie pod stopami,
Przeliczasz klamstwa, i poranki, kiedy budzisz sie z nadzieja.
Jole, nakarm glodnych,
Podaj rylec pragnacym,
I idz troszczyc sie o wlasny glod.
Tak mi mowil Mistrz Zranionych Godzin.
To ja jestem dzdzownica, to ja podjadam lodygi slow. A zdania
plyna w mych zylach niczym w blocie pomazanym Jego imieniem.
Ktoz ci powierzyl zaokraglenia liter i ich szpiczaste
zakonczenia? Czy zamieszkasz w ich ksztalcie? Bedziesz
rozdrapywal rany? Swoje, ojca, matki? Twego narodu, z ktorym
jestes w otwartej niezgodzie? Swiatlu powierzasz swa rozpacz,
a imie twoje bedzie przeklete. Kimze jestes, mowil Mistrz
Zranionych Godzin, jesli nie robakiem w dziobie wrony? Dzis
rano miales nadzieje, ze z twych pluc wyplynie slowo, ktore
zawroci wiatr ku wnetrzu
ziemi. Nie, ziemia jest tylko
milczeniem, a twe imie mowi tylko o milczeniu twego ojca.
„Gdy ojczyzna nas pokocha, nie bedziemy jej wdzieczni.
Wyrzucimy ja z naszych serc i mysli. Ale ojczyzna jest pusta,
troszczy sie o sama siebie i swe wojska, i zoladek przywodcow.
Nie kochamy ojczyzny i wybieramy ten kawalek obcosci, ktorym
nakarmimy nasze dzieci.”
Slowa Mistrza Zranionych Porankow
Nie szukalem was, slowa. Zamilklyscie zdania. Wladca metafor
nakarmil ziemie deszczem, i wyroslyscie, wy, dzieci
powietrza, wsrod ptakow i ryb, drzew i kwiatow, by dzielic
sie kolorami waszych snow.
(Sny, sny o czystosci jezyka,
Brzmienia pszczoly, spokojnego stukotu dzieciola.
Sny. O upojeniu dotykiem, ciala, piersi rzeczownikow,
Bioder czasownikow, sutek przymiotnikow.
Mistrz Kto To Mowi)
Czas zyc. Czas zyc powiewami twych piersi, Madziu. Bo nasz
placz bedzie glosny, i bedzie go slychac w glebi ziemi, na
dnie oceanu. A twe wlosy zmienia kolor czasu, i beda
oczyszczaly me slowa. Twe usta zamilkna, i beda odtad
blogoslawic perly metafor, ktorymi rozbrzmiewaja nasze noce.