wspomnienie p.Zdzisława Gawlika

Transkrypt

wspomnienie p.Zdzisława Gawlika
Dr hab. Zdzisław Gawlik, prof. UMCS i WSPiA w Rzeszowie
Niepowodzenie może w ostatecznym razie okazać się sukcesem.
Nigdy nie należy tracić nadziei, że tak może być.
Rzecz dzieje się wiosną ponad czterdzieści lat temu w siódmej klasie szkoły podstawowej
na lekcji matematyki prowadzonej przez naszą wychowawczynię.
Staraliśmy się z każdej lekcji wynieść jak najwięcej wiedzy, którą bardzo często sprawdzaliśmy
w praktyce po lekcjach. Jeden z moich kolegów, notabene wtedy sąsiad z ławki, pomny nabytej
na lekcji chemii wiedzy i możliwości jej praktycznego zastosowania, planując popołudniowe
doświadczenie, zgromadził określone składniki chemiczne, a że miały postać stałą, owinął je w kartki
papieru i schował do kieszeni spodni (szczegółów, co znalazło się w jego kieszeni, nie podaję, żeby nie
zostać posądzonym o udzielanie wskazówek, jak przygotować niepożądane w tym momencie
receptury).
Rodzaj składnika i temperatura ciała spowodowały, że kolega poczuł w kieszeni ciepło,
a nawet jak się wydaje, zrobiło mu się gorąco i, nie doczekawszy przerwy, gwałtownie poderwał się
z ławki, wyrzucając zawartość kieszeni na podłogę. Z zawiniątka zaczął się wydobywać dym i żeby
wyeliminować niepożądane następstwa reakcji chemicznej zaczął tupać, chcąc butem zdławić
problem w zarodku. Ten pomysł wywołał skutki odwrotne od zamierzonego. Uderzenie butem
spowodowało pojawienie się ognia, a kolejne tupnięcia jedynie pomnożyły jego ilość. Z czasem udało
się uporać z ogniem. I wtedy wszyscy zobaczyliśmy „dowody zbrodni” - wypalone ślady na parkiecie.
Z perspektywy lat doceniam bardziej, niż pewnie wtedy, mądrość naszej wychowawczyni,
która nie zrobiła nam żadnej awantury, jedynie zobowiązała całą klasę do doprowadzenia parkietu
do dawnej świetności i usunięciu dowodów, że coś niepożądanego zdarzyło się w pracowni
matematycznej.
Parkiet pracowni matematycznej był wzorcowo utrzymany, a to dzięki systematycznemu
wiórkowaniu (brało się do ręki metalowe wiórki i czyściło klepka po klepce). Chęć wiórkowania wśród
naszej braci uczniowskiej była, co chyba łatwo zrozumieć, dość umiarkowana. Tym razem było jednak
inaczej.
Ale to nie koniec opowieści.
Zdeterminowani, by przywrócić parkiet do dawnej świetności i wyeliminować dowody
„przestępstwa” w godzinach popołudniowych gromada uczniów siódmej klasy rozpoczęła pod
kierownictwem swojej wychowawczyni proces odnawiania parkietu. Gwar z sali, zaniepokoił
dyrektora, który otworzył drzwi i widząc zapracowanych uczniów zapytał ze zdziwieniem w głosie,
co takiego się dzieje. Oczywiście zadbaliśmy o to, aby w miejscach, gdzie były jeszcze ślady
nadpalenia, albo leżały rozrzucone wiórki, albo stali koledzy, i sprawialiśmy wrażenie, jakby było to
zaplanowane, rutynowe czyszczenie parkietu.
I tym razem wychowawczyni po raz kolejny nas zaskoczyła, nie zdradzając przed dyrektorem
prawdziwej przyczyny powszechnego zaangażowania klasy w prace porządkowe. Zachowując stoicki
spokój, odwołała się do prowadzonych w szkole konkursów na najbardziej czystą i zadbaną klasę,
stwierdziła w końcu, że siódma klasa chce w tej konkurencji być najlepsza.
Dyrektor był z jednej strony bardzo zdziwiony tym, co zobaczył, a z drugiej bardzo
zbudowany widokiem uczniów tak zaangażowanych w prace na rzecz szkoły i postanowił ufundować
nam nagrodę w postaci wycieczki do Zakopanego.
Pan Dyrektor dotrzymał słowa i we wrześniu, już jako ośmioklasiści udaliśmy się
na zwiedzanie polskich gór. Ta wycieczka to też fantastyczna przygoda, ciekawe doświadczenie
i temat na odrębne opowiadanie.
I tak to, co w pewnym momencie wyglądało niemal tragicznie, skończyło się fantastycznie,
dzięki mądrości naszych nauczycieli. Ze swojego doświadczenia wiem, że w szkole tej byli - i jestem
przekonany są nadal - mądrzy, wspaniali nauczyciele.