Relacja z V Rajdu Ptasiarzy

Transkrypt

Relacja z V Rajdu Ptasiarzy
Autor relacji: Patryk Kokociński
Zdjęcia: Martina Grala
Relacja z V Rajdu Ptasiarzy
Rok 2013 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie
i ziemi zwiastowały jakoweś wstrząsy i nadzwyczajne zdarzenia. Wczesną
wiosną turkawka wschodnia nawiedziła polską krainę, wkrótce zaś
abdykowała Holenderska Królowa Beatrycze, wreszcie pory roku
przemieszały się tak, że najstarsi ludzie nie pamiętają. Toteż wszyscy
Ptasiarze Rzeczypospolitej zwracali niespokojny umysł i oczy ku dzikiej
Wielkopolsce, która ciągnie się od brzegów Noteci nieomal,
aż ku Stawom Przygodzickim i meandrom dzikiej Baryczy, skąd miało
ukazać się niebezpieczeństwo.
Fot: pliszka żółta
Owo niebezpieczeństwo drzemało jednak długo i dopiero na dzień przed rozpoczęciem V Rajdu
Ptasiarzy postanowiło wyłonić się z książek, odtrącić studenckie obowiązki i rzucić się do rywalizacji pod
złowrogo brzmiącą nazwą Rajzefiber.
Fot: błotniak stawowy
Pod tą szumną nazwą kryje się jednak migracyjny
niepokój, który w przededniu Rajdu targał nami
niczym północne wiatry skrzydlatymi wędrowcami.
Naszą debiutancką przygodę z Rajdem
rozpoczęliśmy w Poznaniu jeszcze przed wschodem
słońca, a pierwsze kroki, a raczej koła skierowaliśmy
na Bagna Średzkie i Stawy w Szczodrzykowie, które
ukoić miały nasze siewkowo – perkozowe pokusy.
Średzka Struga chyba żadnego ornitologa jeszcze nie
rozczarowała, więc i nam nie poskąpiła emocji.
Sieweczki, bataliony i brodźce dopisały w pełnym
tego słowa znaczeniu.
Po rozgrzaniu umysłów i oczywiście mięśni pośród Średzkich trzcinowisk, czujnie wypatrując
pospoliciaków w wiejskich ogródkach, ruszyliśmy w kierunku Ostoi Wielkoposkiej. Na pierwszy ogień
Rogaliński Park Krajobrazowy. Nadwarciańskie meandry i starorzecza wabiły bogactwem ptactwa
wszelakiego, które jednak skutecznie ukrywało się w wysokich trawach. Na szczęście bocian czarny brodzący
w towarzystwie czapli siwych łaskaw był od czasu do czasu wychynąć nad to zielone morze i ukazać swe
krasne oblicze. Pozostając w jednej kolorystyce, w oczy od razu rzucały się wszędobylskie łyski i rybitwy
czarne, wśród których skutecznie ukrywał się jeden drobny rodzynek – rybitwa białowąsa. Skutecznie
umykając oczom obserwatorów, padła w końcu „ofiarą” szklanego oka obiektywu i czym prędzej
wylądowała na naszej liście.
Fot: Rybitwa białowąsa
Fot: Rybitwa czarna
Następnym punktem naszej wycieczki były leśne ostępy okolic Puszczykowa i Mosiny. W pewnym
momencie w głowach Rajzefiberowiczów pojawił się jednak nieco inny rodzaj niepokoju, niż ten migracyjny.
Przyznać trzeba, że chyba już poznaliśmy punkt widzenia kilkugramowego wróblaka migrującego nad
Bałtykiem, czującego coraz silniejsze wiatry z naprzeciwka. Otóż nad Wielkopolską w godzinach
popołudniowych wzmogły się wiatry i niebo pokryły stratocumulusy. Wytężając nasze zmysły zaszyliśmy się
w lasach, czmychając przed wiatrem i deszczem. Poszukiwanie świstunek, muchołówek, kowalików i
strzyżyków, które jak na złość milczały, bądź ewentualnie przegrywały wokalnie z szumem wiatru nie
przyniosło oczekiwanych efektów . W tym przypadku ze sceny zeszliśmy pokonani. Licząc na minimum 20
gatunków, Wielkopolski Park Narodowy dostarczył nam ich zaledwie 8.
Jednym z ostatnich etapów naszej rajdowej trasy
była żwirownia Rybojedzko. Trzecia, tym razem
już ostatnia szansa dana zausznikowi również nie
została wykorzystana i tego perkoza do naszej
listy zaliczyć nie mogliśmy.
Jednak w kolonii śmieszek udało się wypatrzeć
rybitwy rzeczne, a po chwili nad głowami, w
swym (nie daj Boże!) ostatnim locie przemknął
grzywacz... za nim jastrząb.
Fot: Czas na przerwę, czas na... rybkę.
Lokatorzy żwirowni, jak na owe warunki przystało to oczywiście mistrzowie kamuflażu. Wypatrzenie
pojedynczej dzierlatki czy białorzytki pośród hałd żwiru, żwirku i kamieni graniczyło z cudem – dzięki Ci
matko naturo za krtań dolną! Tym sposobem bogatsi o kilka nowych gatunków ruszyliśmy po raz kolejny w
stronę Wielkopolskiego Parku Narodowego, by na jednej z polnych dróżek omal nie przejechać
roztargnionych kuropatw. Na szczęście obyło się bez ofiar i mogliśmy ten jakże problematyczny gatunek
zaliczyć do naszej listy.
Nadzieje na bączka, remiza i dziwonię – tak określić można końcowy punkt naszej trasy – Rezerwat
Trzcielińskie Bagno na zachodnich krańcach Wielkopolskiego Parku Narodowego. No i oczywiście ten
kowalik, który przez całą wyprawę nie raczył podnieść lamentu na nasz widok.
Kowalik milczał i tu, ale nie tylko on. Milczało wszystko, co żywe. Delikatna mżawka z powodzeniem
zniechęcała skrzydlate towarzystwo do jakiejkolwiek aktywności. Kiedy przestały się już odzywać kosy,
zrozumieliśmy, że czas kończyć.
Ale nie było to zakończenie w stylu sienkiewiczowskim: „Kończ Waść, wstydu oszczędź”, czy też w
aranżacji Elektrycznych Gitar „To jest już koniec nie ma już nic”. Rajzefiber zakończył V Rajd Ptasiarzy z może
niezbyt imponującą liczbą 104 gatunków, ale przede wszystkim z myślą rodem z „Psów” Władysława
Pasikowskiego - My tu jeszcze wrócimy!
Fot: Rajzefiber w komplecie