obrazy Urszuli Wilk Obrazy abstrakcyjne, zwłaszcza taki rodzaj
Transkrypt
obrazy Urszuli Wilk Obrazy abstrakcyjne, zwłaszcza taki rodzaj
1 Marek Śnieciński Okna na utopię – obrazy Urszuli Wilk Obrazy abstrakcyjne, zwłaszcza taki rodzaj abstrakcji, która daleka jest od wszelkiej „literackości”, która nie daje prawie żadnych punktów zaczepienia w postaci czytelnego znaku, symbolu lub choćby fragmentarycznie obecnej przedstawieniowości, z trudem poddają się teoretycznym, interpretacyjnym dyskursom. Próba pisania czy mówienia o takich obrazach wiąże się często z dojmującym uczuciem przebywania na wygnaniu w innym świecie (w świecie absolutnie innego języka) niż ten, który jest światem (językiem) owych obrazów.1 Mam wrażenie, że z takimi właśnie problemami mamy do czynienia, gdy stajemy przed obrazami Urszuli Wilk i gdy próbujemy zamknąć w słowach ich wyjątkowość, ich siłę i osobność. Współczesny nadmiar przedstawieniowości stanowi – jak się wydaje – istotny punkt odniesienia dla obrazów U. Wilk. W pierwszej chwili stwierdzenie to brzmi jak paradoks, w istocie nie jest jednak paradoksalne. Nadmiar przedstawieniowości we współczesnej kulturze wizualnej jest bowiem tutaj czymś, co można nazwać negatywnym punktem odniesienia, gdyż jej dzieła są wbrew niemu, są skierowane przeciw owemu nadmiarowi interesownych obrazów, które nachalnie próbują nami manipulować, przekonać nas do czegoś, uwieść nas, wzbudzić nasze pożądanie. Można powiedzieć, że interesowne obrazy mają zawsze jakiś cel, który jest zewnętrzny wobec nich samych. Są uwikłane w te zewnętrzne cele. Natomiast obrazy Urszuli Wilk same dla siebie są celem. Wśród wizualnego wrzasku tworzą tajemnicze strefy ciszy. Abstrakcja, gdy spojrzymy na nią od strony języka (etymologii), jest oddzieleniem. Jest zerwaniem połączenia, rozwodem. Obraz abstrakcyjny miał początkowo demonstrować swój rozwód z mimetycznymi koncepcjami sztuki, a więc swoje oddzielenie się od tradycji mówiącej, że zadaniem sztuki jest odtwarzanie rzeczywistości. Świat dzieła miał być oddzielony od rzeczywistości i w tym oddzieleniu chciał być samowystarczalny i autonomiczny. Pomiędzy rzeczywistością a „rzeczywistością” obrazu istnieje tylko jeden łącznik, mianowicie twórca. Oddzielenie realizowane przez abstrakcję nie jest więc absolutne, lecz stanowi raczej sposób na stworzenie pewnego azylu czy enklawy wolnej od bezpośrednich odniesień do rzeczywistości. Choć zatem obrazy abstrakcyjne traktowano i nadal traktuje się jako próby (mniej lub bardziej udane) przedstawienia tego, co 1 George Steiner analizuje tradycję, w której „wszelki komentarz sam jest wygnaniem.” Por. G. Steiner, Rzeczywiste obecności, przełożyła Ola Kubińska, Gdańsk 1997, s. 38 2 nieprzedstawialne, to przecież można na nie także spojrzeć jako na próby nadania formy temu, co nie jest prostym, dostępnym w bezpośredniej percepcji doznaniem lub fenomenem (emocje, intuicja, wrażliwość artysty, jego „wnętrze”, ale także ukryte rytmy świata, wyczuwane przez artystę kody zjawisk). Obraz abstrakcyjny staje się więc specyficzną translacją owych zjawisk czy stanów. W ten sposób – poprzez artystę – pozostaje związany z rzeczywistością. Obraz abstrakcyjny można (i chyba należy) traktować zatem jako specyficzną metaforę, przeniesienie, dzięki któremu to, co nie daje się zobaczyć, uzyskuje pewną wizualną formę. W tym miejscu warto jeszcze raz podkreślić, że związek abstrakcji z rzeczywistością ma także inny wymiar. Pomimo oddzielenia, pomimo zerwania związku referencji, rzeczywistość (i ukazujące ją obrazy) stanowi jednak istotny punkt odniesienia dla abstrakcji. Rzeczywistość i odtwarzające ją obrazy są bowiem negatywną (negującą) częścią jej samo definiowania. Pozytywną (potwierdzającą) częścią owego definiowania jest to, co abstrakcja „pokazuje” lub, przynajmniej, co stara się pokazać. Obrazy abstrakcyjne uczestniczą w historycznej ewolucji sztuki i – patrząc szerzej – kultury wizualnej. Dzisiaj abstrakcja nie jest już, jak było to w pierwszych dziesięcioleciach XX wieku, elementem dekonstrukcyjnej gry, którą ze swym medium prowadzili malarze. Teraz wydaje się ona raczej czymś w rodzaju prywatnego wyboru estetycznego, w którym najistotniejszą rolę odgrywa chęć uwolnienia się, czyli „wyabstrahowania” tworzonego obrazu z natłoku nastawionych na czytelną przedstawieniowość wizualnych manipulacji, które atakują nas na każdym kroku. W hałasie przedstawieniowości abstrakcja staje się enklawą ciszy. To odpowiedź na nadmiar, wyprawa do utopii. Warto także zwrócić uwagę na fakt, że w początkach XX wieku wybór abstrakcji był w pewnym sensie wyborem ideologicznym. Abstrakcja była jednym z wielu projektów dwudziestowiecznego modernizmu, niewątpliwie jednym z ważnych ideowych projektów. W tamtym czasie celem były obrazy nie uwikłane w rzeczywistość i w historyczne tradycje obrazowania, obrazy, dzięki którym historia malarstwa mogłaby zacząć się na nowo. W tej ideologii czy też nawet specyficznej teologii obrazu chodziło więc o obraz niepokalanie poczęty, obraz jako hortus conclusus. W epoce postmodernizmu wybór abstrakcji nie jest już wyborem pewnej idei czy ideologii obrazu (czy szerzej sztuki), nie jest wyznaniem artystycznej wiary. Dzisiaj kluczową rolę odgrywa fakt, że przestrzeń abstrakcji wydaje się oferować twórcy wolność, dzięki której będzie mógł samodzielnie ustalić reguły gry i skomponować własny wizualny świat. Urszula Wilk zawsze była nastawiona na ustalanie własnych reguł gry w malarstwo. Wydaje się, że w jej przypadku owe reguły nie stanowią jakiegoś ustanowionego a priori zbioru zasad, lecz są czymś, czego artystka poszukuje wewnątrz samego procesu twórczego. Reguły te pojawiają się zatem w 3 trakcie malowania (stopniowo lub czasem skokowo), zaś artystka stara się stworzyć językowi swego malarstwa warunki, w których malarski „idiom” będzie mógł rozrosnąć się w autonomiczną, samowystarczalną strukturę. Nie ma tu zewnętrznych, uniwersalnych zasad, nie ma idealnego wzoru czy recepty na tworzenie (a potem na odbiór) obrazu. Nie chodzi przy tym o dowolność, o brak jakichkolwiek zasad. Rzecz w tym, że dzisiaj dzieło (czy – inaczej mówiąc – artysta podczas tworzenia dzieła) musi samo znaleźć i ustanowić reguły, które pozwolą mu istnieć.2 To trudna sytuacja dla twórcy, trudna również dla odbiorcy. Najpierw artysta a później odbiorca stawiani są przed podobnymi wyzwaniami jak wrzucona w baśń postać, która musi dokonać rozpoznania reguł gry, z którą ma do czynienia. Nie przypadkiem mówię tutaj o grze, gdyż jeśli jest to gra, to jej stawką jest zawsze tożsamość, jak przekonująco udowodnił to Hans-Georg Gadamer.3 Warto zauważyć, że chodzi tutaj zarówno o tożsamość artystki, o tożsamość dzieła jak i o tożsamość odbiorcy, który stanie się uczestnikiem wykreowanej przez artystkę gry. Jestem przekonany, że najlepszym mottem dla obrazów Urszuli Wilk mogłoby być zdanie Paula Klee, opublikowane w Tribune der Kunst und Zeit w 1920 roku: „Sztuka nie oddaje widzialnego, lecz czyni widzialnym.”4 Wypowiedź P. Klee nie dotyczy oczywiście jedynie sztuki abstrakcyjnej, lecz odnosi się do sztuki we wszelkich jej formach i przejawach. W kontekście obrazów abstrakcyjnych zdanie to nabiera jednak szczególnej wagi. Co takiego zatem czynią widzialnym obrazy U. Wilk? Co jest stawką w jej sztuce? O co toczy się tutaj gra? Odpowiedź jest prosta i trudna zarazem. Jej obrazy nie chcą czegoś oznaczać, objaśniać, przedstawiać czy symbolizować. Można powiedzieć, że stawką jest tutaj status ontologiczny obrazów. One chcą po prostu być. Chcą być faktem, wydarzeniem a nie opowiadać o wydarzeniach. To dlatego tak trudno włączyć je w któryś ze współczesnych dyskursów artystycznych czy dyskursów o sztuce, to dlatego każdy komentarz (również ten) staje się dobrowolnym wygnaniem. Istnienie, konkretny fakt istnienia jest przecież zawsze idiomatyczny. Dla jej obrazów malowanych na płótnie kluczowy był zawsze pierwszy moment, pierwszy malarski gest. Trochę metaforycznie można ten gest określić jako otwieranie furtki albo może, lepiej, jako otwieranie okna obrazu. Pierwsza plama farby niczego jeszcze nie przesądza, wszystko jest możliwe, obecne jako potencja obrazu, wszystko może się wydarzyć na zagruntowanym prostokącie płótna. W obrazach malowanych olejami artystka może poruszać się, zdając się na swoją intuicję. Choć wie, ku czemu zmierza, może podążać do celu rozmaitymi drogami. Może nawet pozwolić sobie na zabrnięcie w ślepą uliczkę, gdyż kolejne warstwy farby zakryją ślady błądzenia. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w przypadku prac tworzonych na papierze, w każdym razie tych, które powstawały w ciągu ostatnich 2 Jean-François Lyotard, Postmodernizm dla dzieci, przełożył Jacek Migasiński, Warszawa 1998, s. 27 Hans-Georg Gadamer, Aktualność piękna, przełożyła Krystyna Krzemieniowa, Warszawa 1993, s. 29-42 4 Paul Klee, Schöpferisches Konfession, Tribune der Kunst und Zeit, Bd. XIII, Berlin 1920 [za:] Mieczysław Porębski, Granica współczesności, Warszawa 1989, s. 297 3 4 lat. Stosowanie przez U. Wilk transparentnej, akwarelowej techniki sprawia, że nie ma tu technologicznej możliwości dokonania znaczącej korekty obrazu podczas malowania. Taki obraz musi zostać najpierw stworzony w wyobraźni, musi zaistnieć jako obraz mentalny i dopiero potem artystka może zacząć go malować. Podczas malowania na papierze rozmaite warianty obrazu można wypróbować tylko w jeden sposób, trzeba po prostu tworzyć kolejne obrazy. W okresie renesansu Leon Battista Alberti w swoim traktacie o malarstwie sformułował pierwszą z wielkich nowożytnych metafor obrazu. Alberti postuluje, by obraz traktować jako okno, które otwiera się na pewną przestrzeń. W tamtej epoce, za sprawą stosowanej perspektywy centralnej, powietrznej i odpowiedniego modelunku światłocieniowego, okna obrazu otwierały się na realistycznie ukazywaną rzeczywistość. Mam wrażenie, że obrazy Urszuli Wilk – choć konsekwentnie uprawia ona sztukę nieprzedstawiającą – należy postrzegać przez pryzmat tej właśnie metafory. Jej obrazy to okna, które czynią widocznym to, co bez nich nigdy nie mogłoby zostać ujrzane. Obraz – okno musi otwierać się na jakąś przestrzeń, na jakieś miejsce, co wcale nie wymaga stosowania mimetyzmu czy jakiejkolwiek przedstawieniowości. W obrazach olejnych artystki mamy na ogół do czynienia z malarsko uzyskaną iluzją abstrakcyjnej przestrzeni, natomiast przestrzeń w jej pracach na papierach ma zupełnie inny charakter. Tutaj przestrzeń tworzy się wewnątrz materiału i nie ma nic wspólnego z iluzją, lecz jest rzeczywista. Okna obrazów U. Wilk otwierają się na wyczuwaną przez nią (stwarzaną) utopię. Obraz stanie się oknem, jeśli uwierzymy w prawdziwość rozpościerającej się w nim przestrzeni. Rzecz w tym, że dla artystki abstrakcja obrazu stanowi pewne miejsce emocjonalnowyobraźniowe. To właśnie ono jest ową utopią a nie obrazem utopii. W tym miejscu, choć jest ono miejscem niemożliwym, można zamieszkać. Greckie słowo „ou-topos” oznacza nie-miejsce, miejsce w wyobraźni, miejsce dalekie i bliskie zarazem. Pomiędzy obrazami malowanymi na płótnie a tymi, które w ostatnich latach artystka tworzy na papierach, istnieje jeszcze jedna fundamentalna różnica. Chodzi tutaj o to, że jej oleje na płótnie (często wielkoformatowe) są zawsze obrazami pojedynczymi, nawet jeśli U. Wilk łączy je niekiedy w cykle lub zestawy. Natomiast wtedy, gdy podobraziem jest papier, artystka prawie zawsze tworzy rozbudowane serie prac. Odejście od pojedynczego obrazu jest zawsze decyzją brzemienną w skutki. Z jednej strony można ją postrzegać jako zerwanie z tradycją celebrującą jednostkowość dzieła, z drugiej strony można widzieć w niej rezultat (echo) wszechobecności wizualnych narracji we współczesnej kulturze. Nie należy mylić serii prac z cyklem. W cyklu obrazy zachowują swoją pojedynczość a zestawione zostały razem ze względu na pewne nadrzędne wobec siebie kryteria (czasowe, estetyczne, tematyczne). W przypadku serii to ona, mniej lub bardziej rozbudowana, jest dziełem. Taki właśnie charakter mają realizacje Urszuli Wilk. W jej seriach obrazy, niekiedy tylko nieznacznie różniące się między sobą, dopowiadają się nawzajem, potwierdzają idiomatyczną 5 malarską regułę, która – gdyby pojawiła się tylko w jednym obrazie – byłaby wyjątkiem, odstępstwem czy błędem, w serii natomiast staje się zasadą życia dzieła. Seria pozwala artystce ukazać malowanie jako proces, jako czynność, w której można zamieszkać. Seria buduje zatem pewną czasoprzestrzeń, do której zapraszany jest również odbiorca. Czynność malowania odsłania tutaj swój wewnętrzny rytm – rytm myśli, rytm ciała, rytm nocy i dni. Odbiorca czyta te obrazy wnosząc w ich przestrzeń swój własny wewnętrzny rytm. W serii pojedynczy obraz nie stanowi osobnego kosmosu, lecz jest zawsze fragmentem. Seria ukazuje, że całość tego kosmosu jest nie do ogarnięcia, nie do wyczerpania, że jesteśmy skazani na cząstkowość i fragmentaryczność. Ale równocześnie każdy z tych fragmentów, każdy z obrazów należących do serii niesie z sobą obietnicę (przeczucie) całości. Być może dlatego, jak mówi Urszula Wilk, tak trudno jest zamknąć taką serię. Zaprzestanie malowania oznacza przecież rozstanie z ową obietnicą całości. Trzeba zatem wydobywać się z niej stopniowo, wygaszać ją w sobie, powoli wychodzić z ogrodu utopii. Odbiorca nie ma tu odczytać, o czym to jest, lecz wyczuć, roz-poznać, czym to jest. Odbiorca, który wkracza w tę czasoprzestrzeń, staje przed rozmaitymi wyzwaniami. Przede wszystkim musi rozpoznać rządzące tutaj reguły gry, musi odczytać swoją rolę i określić swoje miejsce w przestrzeni tych obrazów. Malarska czasoprzestrzeń serii obrazów Urszuli Wilk jest często prawie monochromatyczna. Mam jednak wrażenie, że ograniczanie przez artystkę palety barwnej nie ma nic wspólnego z minimalizmem, wręcz przeciwnie, jest w tym niespodziewane bogactwo. Zabieg ten umożliwia choćby odkrywanie bogactwa, które kryje w sobie jedna, konkretna barwa. Urszula Wilk dotyka barw jakby były one instrumentami lub strunami instrumentu, działa jak kompozytorka, która w ciszy każe zabrzmieć np. szarości. Inne barwy przynosimy ze sobą, inne barwy, zmuszone do chwilowego milczenia, otaczają tę barwę, która wypełnia sobą i zarazem stwarza przestrzeń obrazu. Jest to przestrzeń szczególna, gdyż nie ma nic wspólnego z iluzją przestrzeni. Iluzja chyba nigdy nie była celem obrazów Urszuli Wilk. Od kilku lat (od 2009r.) artystka coraz intensywniej pracuje na papierze i podobrazie to aktywnie uczestniczy w budowaniu przestrzenności obecnej w jej pracach. Można powiedzieć, że papier przestaje być podobraziem, lecz przeistacza się w element, w działający czynnik malarskiego obrazu. W seriach realizowanych na papierze pojawia się przestrzeń, która sięga w głąb materiału, przestrzeń, która rozpościera się wewnątrz tej pozornie bezwymiarowej materii. Papier chłonie farbę, barwa wyziera ze struktury papieru, papier otwiera się na barwę a nie jest jedynie powierzchnią, na którą nałożone zostały barwne plamy. Na monochromatyczność jej serii, na ich specyficzną barwną ascetyczność można też spojrzeć z innej strony. Wszyscy doświadczamy wizualnego zamętu i chaosu, który wydaje się nierozerwalnie związany ze współczesną cywilizacją spektaklu. W takich okolicznościach redukcja, samoograniczenie, wyciszenie gamy barwnej staje się 6 formą wprowadzania specyficznego porządku. Monochromatyczność to jedno z wielu imion ciszy, w tym przypadku jest to jej imię malarskie. „Papier daje większą swobodę”, mówi artystka. Ta swoboda oznacza tutaj specyficzną przestrzeń wolności – dla malarskiego gestu i dla farby, która nie jest unieruchamiana na podobraziu. Podczas malowania farba żyje, znajduje dla siebie nowe terytoria jeszcze długo po tym, gdy pędzel przestał dotykać papieru. W tej przestrzeni jest też miejsce dla przypadku. W jej malarstwie przypadek jest na początku albo raczej poprzedza rozpoczęcie właściwej pracy. Przypadek jest tu zatem katalizatorem, od którego często rozpoczyna się malowanie, ale sam proces malarski – choć często intuicyjny – jest procesem w pełni kontrolowanym. Malowane przez U. Wilk w ostatnich latach trzy serie obrazów na papierze noszą wspólny tytuł „Niewysłane listy” (poszczególne części to „Archipelagi”, tytułowe „Niewysłane listy” oraz „Nieobecność”). Seria prac nosząca tytuł „Archipelagi” powstała w wyniku zastosowania szczególnej procedury: malarskiej i nie malarskiej jednocześnie. To procedura pod pewnymi względami bliska np. grafice. Arkusze papieru użyte zostały tu bowiem tak, jak kiedyś używano bibułki, by zebrać z kartki papieru nadmiar inkaustu. Początkowo „podobrazie” stanowi podłoga pracowni, na której kapiące z pędzla krople tuszu układają się w rozmaitych konfiguracjach. Ich układy powstają w wyniku działania, które można określić kontrolowanym przypadkiem, gdyż artystka tylko do pewnego stopnia może zapanować nad ilością skapującego tuszu i nad układami jego kropli. Następny etap to specyficzne „sprzątanie”: artystka przyciska do archipelagów kropli arkusz papieru i wywabia tusz z podłogi. To taki etap, podczas którego obraz jakby „robił się” samodzielnie. W pewnym sensie obraz taki staje się mapą fragmentu terytorium pracowni. Mapą najdokładniejszą z możliwych, bo odwzorowującą to terytorium w skali 1:1. Ten obraz jest odciskiem, jest śladem. Nie śladem świata jednak, jak ma to miejsce w przypadku dokumentalnej fotografii, lecz śladem czegoś bardziej ulotnego. To ślad krążącej w powietrzu ręki z pędzlem, ślad jej błądzenia, wahań, powolnego ściekania gęstego tuszu po długim włosiu pędzla. To ślad pewnego Teraz, rozciągniętej na kilka minut chwili, ślad czasu, który przeobraża się w przestrzeń. Takie reguły gry sprawiają, że obraz jest nieprzypadkowo przypadkowy. Nieodwracalność zapisu na obrazie jest tutaj odwlekana. Artystka może celebrować prawo obrazu do nieistnienia, wystarczy przecież, że zetrze z podłogi krople tuszu i obraz się nie wydarzy, choć wcześniej każda kolejna opadająca kropla zdawała się budować jego kompozycyjną strukturę. Wtedy jednak, gdy arkusz papieru zostanie ułożony na kroplach tuszu i przyciśnięty do podłogi, obraz zapisuje się na nim w jednej chwili. To obraz migawkowy a jednocześnie veraikon. 7 Kolejna seria prac nosi tytuł „Niewysłane listy”. Te tajemnicze listy bliskie są „Archipelagom”. Mam wrażenie, że są to listy z tamtego archipelagowego terytorium, listy, które musiały zostać napisane, które mają adresata (adresatów), lecz które nie mogły lub nie powinny zostać wysłane. Ich sensem jest ich istnienie a nie zakomunikowanie czegoś komuś. Urszula Wilk pisze owe niewysłane listy nie dotykając powierzchni papieru. Pędzel krąży w powietrzu nad kartką, tusz ścieka po tańczącej końcówce długiego pędzla. Obrazy te wydają się gromadzić ślady ćwiczeń z kaligrafii w tajemnym języku. Słowa, których nie da się odczytać, nie da się wymówić, ściekają z pędzla. Słowa, a właściwie ich artykulację, można powstrzymać. Nie można natomiast powstrzymać dziecięcej potrzeby stawiania znaków, która każe ręce wykonywać dziwny taniec nad papierem. W tym tańcu dłoń staje się sejsmografem dla emocji, dla kłębiących się nie wypowiedzianych słów, słów, których nie chcemy lub nie potrafimy wypowiedzieć. Te listy nie są do czytania, te listy mówią tylko własnym istnieniem. Mówią mi np. o tym, że nasze porozumiewanie się jest zawsze (lub prawie zawsze) ujęte w ramy pewnej językowej konwencji, że używając jakiegoś języka poddajemy się iluzji przekazywania czegoś komuś. Sięgamy po język (etniczny, malarski, rysunkowy czy np. matematyczny) z nadzieją, że wypowiemy w nim jakąś prawdę o sobie czy o świecie, lecz z nadzieją tę spleciony jest niepokój, że wszystkie te języki przede wszystkim wyrażają siebie a nie nas. Nieustannie stajemy przed pytaniem, jak zmusić „nasz” język, by powiedział coś więcej, by ujawnił coś więcej niż tylko swoją strukturę. Listy są zawsze do kogoś, choćby ten ktoś był nieznajomym. Nie wysłane listy również mają adresata czy adresatów. Obrazy – listy U. Wilk są rodzajem autoportretu, w którym nie chodzi o odzwierciedlenie aktualnego wyglądu, tylko o wypowiedzenie niewypowiadalnego. Te listy powierzane są powietrzu i odległość między dłonią z pędzlem a powierzchnią papieru filtruje i szyfruje „wypowiadane” słowa. To listy – monologi, które artystka pisze do siebie, choć – prawdopodobnie – pisze je w związku z kimś lub czymś. Zamyka swoje myśli i emocje w nie dającym się odcyfrować piśmie. Tylko takiemu zapisowi można powierzyć to, co musi zaistnieć, a co równocześnie powinno zatrzymać się na krawędzi wypowiadalności, choćby dlatego, żeby nie dotknęło, nie zraniło kogoś zbyt głęboko. W serii obrazów noszącej tytuł „Nieobecność” wszechobecna szarość rozlewa się (dosłownie) na terytorium arkusza papieru. Wnika w papier i zastyga w jego warstwach jak szary osad. W tej serii prac tytułowa „Nieobecność” nie jest pustką, o wiele bardziej kojarzy się ona z nadmiarem. Te obrazy nie opowiadają o nieobecności, nie zamieniają jej w metaforę lub w anegdotę, one kumulują jej nadmiar. Ta nieobecność mieszka w pamięci, to stamtąd wynurza się szukając dla siebie formy. Doświadczana nieobecność kogoś lub czegoś staje się pewnym stanem naszego ciała i umysłu, który rozpoznajemy za sprawą pożądania. Pożądanie nadaje mu formę. Pożądanie, które rozlewa się po 8 terytorium naszego ciała, odkrywa jego zakamarki, zawłaszcza je, tak jak farba zawłaszcza papier, wnika głęboko. Urszula Wilk nie maluje dlatego, że ma sobie i światu coś do zakomunikowania. Mam wrażenie, że maluje ona dlatego, gdyż stale nosi w sobie doznanie (przeczucie) tajemnicy. Tajemnicy, która ukrywa się zarówno w niej samej jak i w otaczającym ją świecie. Malowanie stanowi dla artystki metodę zbliżania się ku owej tajemnicy. Nie odsłaniania, lecz właśnie zbliżania się, tak blisko jak to możliwe, tak blisko, by poczuć jej ciepło na opuszkach palców. Tajemnica odsłonięta przestaje być tajemnicą, o czym często (zbyt często) zapominamy na co dzień, kiedy jesteśmy atakowani przez wszystkie media takimi odsłoniętymi (odczarowanymi) tajemnicami. U. Wilk nie wtłacza swych obrazów w z góry ustalone formy, tylko pozwala, by swobodnie rosły. Uprawia malarstwo tak jak uprawia się ogród. W przestrzeni jej obrazów, w tych oknach na utopię, mieszka tajemnica, która rozpościera się między pokusami błękitu, zmiennymi barwami ziemi i szarym osadem pamięci.