Nie jestem celebrytką
Transkrypt
Nie jestem celebrytką
Nie jestem celebrytką Utworzono: czwartek, 14 czerwca 2007 Nie jestem celebrytką Rozmowa z I JOANNĄ BARTEL, aktorką, artystką kabaretową i malarką Z czego śmieje się kobieta, która zawodowo bawi ludzi? Niedawno śmiałam się z kawału o facecie, który za ciężkie przestępstwo został skazany na krzesło elektryczne. Gdy go doprowadzali na wykonanie wyroku okazało się, że nie mieści się w fotelu. Naczelnik więzienia kazał go odchudzić – tydzień na chlebie i wodzie. Skazaniec przytył 3 kilo. Zirytowany naczelnik pyta: Dlaczego nie chudniecie? No coś, kurde, nie mam motywacji. Śląsk jest dla Pani małą ojczyzną. Jak Pani ocenia z perspektywy wieloletniej emigracji poczucie humoru Ślązaków i Niemców? Kulturowe podobieństwa są mocno przereklamowane. Humor śląski jest podobny do czeskiego, a ja kocham film i literaturę czeską. Wojak Szwejk mnie zachwyca. Niemcy wolą dowcipy bardziej rubaszne. Rzadko śmieją się z kawałów abstrakcyjnych, czy finezyjnych. Bawią się i śpiewają na komendę, bo jest na przykład karnawał. A u nas śmiech splata się z codziennością, choćby nie wiem jak była trudna. Po latach na emigracji buduje Pani swoje życie w Polsce. Co Panią cieszy i co wkurza po powrocie w rodzinne strony? Wszystko mnie cieszy. Ja tu jestem u siebie, wśród swoich. Nigdzie nie czułam się lepiej, niż na Śląsku. Miło mi, gdy czuję zapach rosołu dochodzący z okna. Cieszę się, gdy widzę dzieci, idące do kościoła w Niedzielę Palmową. Bardzo za tym tęskniłam w Niemczech. Od 2000 roku jestem na stałe w Polsce. A co mnie wkurza? Dziurawe drogi. Nie chciałabym też leżeć w polskim szpitalu, do którego trzeba iść z ekwipunkiem jedzenia i lekarstw. Ale tak najbardziej, to wkurza mnie psychopatyczna atmosfera polityczna, od której staram się trzymać z daleka. Mówią, że tańczy Pani nie na jednym weselu: mieszkanie na Śląsku, dom na Wolinie, rodzice w Niemczech. Moja mama też tak mówi: Dziołcha! Skąd żeś ty jest? Rodzice są schorowani i ciągle jestem w blokach startowych, gotowa do tego, żeby do nich natychmiast pojechać, gdyby mnie wezwali. Na Wolinie mam dom, w którym lubię spędzać lato. Naprawdę u siebie czuję się na Śląsku. Mam nowe mieszkanie w Panewnikach, ale żal mi było opuszczać stare w Chorzowie-Batorym i moich cudownych, kochanych sąsiadów. W Panewnikach jest pięknie. Spotykam tu bociany, sarny, dziki. Do mojego okna zaglądają sosny. Nie wiedziałam, że będę tu tak szczęśliwa. Serial komediowy „Święta wojna” w TVP2 przyniósł Pani ogromną popularność. Podobno nie będzie kolejnych odcinków. Nad czym Pani obecnie pracuje? Ten serial odmienił moje życie. W hotelu „Warszawa” w Katowicach w 1998 roku wpadłam w windzie na Darka Goczała i nie przypuszczałam, że będzie to przełomowe wydarzenie w moim życiu. Chciał mnie koniecznie w swoim filmie i choć niełatwo było mnie wtedy odnaleźć, dostałam propozycję, która zakończyła moje niemieckie biedowanie. Serial miał ogromną oglądalność, nie wiem czemu wstrzymano produkcję. Dużą widownię miały też „Babiniec” u Ewy Drzyzgi oraz „Śmiechu warte”, które też zdjęto z anteny. Choć dużych produkcji aktualnie nie mam w swoim kalendarzu, to nie narzekam. Nie jestem celebrytką, nie biegam po rautach i castingach. Siedzę w lesie, albo nad wodą, a mimo to mój telefon nie milczy. Mam autorski program: „Tok-szok”. Zapraszają mnie z tym programem do różnych firm i miast. Pani styl jest nie do podrobienia, kto jest twórcą Pani artystycznego wizerunku? Joanna Bartel. Sama się strzygę, farbuję, projektuję i szyję sobie ciuchy. Na mnie nic gotowego kupić nie można. No to coś tam wypatrzę, tu obetnę, tam doszyję, no i mam nowy kostium estradowy. Mieszkania także sobie sama projektuje. Scenariusze mam zawsze pokryklane i koledzy żartują, że po mojej śmierci sprzedadzą je i zarobią na moich rysunkach. Zatem nie zarzuciła Pani swojej malarskiej pasji. Czy studia w krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych przydały się Pani do czegoś? Jestem dyplomowanym grafikiem. W najtrudniejszym dla mnie okresie w Niemczech przypominałam sobie, co mi profesorowie na studiach do głowy wbijali. Przez jakiś czas robiłam obrazki, które sprzedawałam w galeriach. Maluję i rysuję dla przyjemności cały czas. Teraz mam w domu pracownię, a w niej wszystko co potrzeba. Co Pani uważa za swój największy artystyczny sukces? Udział w filmie „Alicja” Jerzego Gruzy. Wypatrzył mnie na festiwalu w Sopocie. Zagrałam w doborowym towarzystwie, wspomnę choćby takie sławy, jak: Sophie Barjac, Jean-Pierre Cassel, Paul Nicholas, Susannah York, Dominic Guard, Wiesław Gołas, Bohdan Łazuka, Ewa Wiśniewska, Ewa Błaszczyk. Francuzi pytali mnie: jaką szkołę skończyłam i kto mnie uczył tańczyć. A ja im mówiłam: Świętochłowice, ul. Równa 4. To był mój domowy adres. Moi rodzice mieli ogromne poczucie humoru. Robię miny jak mój tata i tańczę także w jego stylu. W szkole podstawowej nauczyciel Pawłowski wyrzucił mnie z lekcji baletu. Uznał, że nie potrafię nic zatańczyć, żeby ludzie nie pękali ze śmiechu. Miałam ogromną satysfakcję z tego, że Gruza pozwolił mi tańczyć w filmie. No i mam nadzieję, że Pawłowski to widział. Rozmawiała Jolanta Talarczyk