EWA WISŁOCKA Michał Życzkowski był dla nas wszystkich postacią

Transkrypt

EWA WISŁOCKA Michał Życzkowski był dla nas wszystkich postacią
EWA WISŁOCKA
Michał Życzkowski był dla nas wszystkich postacią ważną i
wyjątkową. Gdyby zebrać wspomnienia wielu osób, które znały Michała na
różnych polach jego życia i działalności może dałoby się ukazać całą jego
osobowość. Ja wiem niewiele, ale o Michale i Teresie (nie sposób ich
sztucznie rozdzielać) mam tylko dobre wspomnienia.
Pierwsze z nich (rok 1964) to zarazem wspomnienie naszej pierwszej wyprawy
kajakowej Słupią. Popłynęliśmy wtedy na pożyczonym od „Żetów” Pelikanie. Był to
kajak dość już wysłużony, ale jednak sprawny, a tym cenniejszy, że w tych latach nie
można było kupić kajaka, ani żadnego sprzętu turystycznego i sportowego. I taką
właśnie cenną i jedyną rzecz Michał i Teresa pożyczyli nam, prawie jeszcze nieznanym
i niedoświadczonym nowicjuszom w kajakowaniu i w Środowisku. Później dowiedziałam
się, że kajak ten w połowie był własnością Wujka, a ostatecznie trafił do Muzeum
Archidiecezji Krakowskiej.
W następnym roku (1965) admirałem kajaków był Michał na rzekach Radew i
Parsęta. Pamiętam, że Michałowie mieli wtedy wywrotkę, wszystkie rzeczy zamoczone,
pożyczaliśmy im naszą suchą odzież.
31.XII.1967 w kaplicy Pałacu Arcybiskupiego przy Franciszkańskiej Wujek ochrzcił
naszą córkę Annę Barbarę – rodzicami chrzestnymi byli Danusia Ciesielska i Michał
Życzkowski.
W latach 1971 – 72 Michał z Teresą i synami przebywali w USA, Michał jako
visiting profesor w Amherst. Po powrocie do Krakowa podał propozycję (zapewne
wcześniej przygotowaną) wymiany uczniów między gimnazjum w Krakowie a high
scool w Amherst. Na rok szkolny 1972/73 do Krakowa przyjechała Basia Frąckiewicz,
a na kolejny rok (1973/74) wyjechała do USA, do rodziny Basi nasza córka Bożena,
wówczas niespełna 16-letnia. Ta sprawa dobrze obrazuje podejście Michała do „dóbr”,
jakie uzyskiwał dzięki swej pracy i znakomitej pozycji w świecie nauki. Zaproszenie na
amerykański uniwersytet było wyrazem uznania dla jego dorobku naukowego, - ale też
okazją do wyrwania się z szarego, represyjnego świata komunistycznego do świata
wolnego, otwartego dla jego dokonań, a zapewne też do lepszych zarobków. Michał
umiał znaleźć sposób, aby ktoś jeszcze mógł skorzystać z szansy, jaką on wypracował,
z jego pobytu, z nawiązanych tam kontaktów. Ktoś, kto w żaden sposób nie miałby
takiej możliwości. Zorganizował wymianę i polecił Bożenę – w jakiejś mierze przyjmując
odpowiedzialność za nią.
W latach 70-tych – w czasie kilku kolejnych wakacji Teresa zabierała nastoletnią
młodzież na wycieczki w Tatry – bynajmniej nie ograniczając się do swoich dzieci. W
tych wyprawach uczestniczyły niektóre nasze córki.
Dom Michałów był otwarty dla młodzieży, urządzano potańcówki, imieniny,
kolędy z udziałem ks. M. Turka, konkursy kolęd, wspólne spacery. Także my – dorośli
gościliśmy wielokrotnie w ich domu, zwłaszcza na imieninach Teresy i Michała..
Michała
zapamiętałam
jako
nadzwyczaj
eleganckiego,
gościnnego,
uśmiechniętego i życzliwego. W latach kiedy w Polsce miały miejsce ważne wydarzenia
polityczne (szczególnie kolejne wybory) Michał miał zawczasu przygotowane dla gości
ankiety, zbierał nasze opinie, potem je analizował, opracowywał i porównywał z
wynikami ogłoszonymi w prasie. Dla osoby, która najlepiej przewidziała bieg wydarzeń
bywała nagroda – i raz nagrodę: wazon kryształowy – otrzymał Mietek. Michałowie
bywali też rokrocznie na naszych imieninach tradycyjnie 1 stycznia. Ostatnia fotografia
Michała w naszym albumie jest z 1. I. 2000, ale może to nie był ostatni raz?
Wiem (choć mało, bo tym się nie chwalili) o różnych akcjach pomocy dla
potrzebujących. Przez szereg lat Teresa organizowała skup jabłek, które potem tanio i
hurtowo kupowaliśmy u niej w Zakładzie Chemii UJ i mogliśmy w zimie karmić nimi
nasze dzieci. Słyszałam o akcjach zbierania odzieży dla pogorzelców, o stałej i
systematycznej pomocy dla wielodzietnej rodziny na wsi, opiece, jaką Teresa otacza
swoje stare ciocie i sąsiadki. Michałowie umieli włączyć w tą działalność swoje dzieci, a
stopniowo ich rodziny i tak kolejne pokolenie podjęło tą wrażliwość na potrzeby
bliźnich, poczucie obowiązku pomocy i dzielenia się swoim dobrem.
W miarę, jak przybywa nam lat i chorób kontakty stają się rzadsze, ale przyjazne
uczucia pozostają. Na początku 2005 roku pogorszyła się choroba Mietka, a w lutym
2005 ujawniła się choroba nowotworowa Michała. Teresa i ja byłyśmy bez reszty
zaabsorbowane każda swoim mężem. Teraz Teresa jest wolniejsza i cieszę się, że mnie
czasem odwiedza. Jest też dla mnie szczególnie miłe i „trzymające za serce”, że
wszystkie dzieci Michała i Teresy, a także ich zięć i synowe mówią do nas „ciociu i
wujku”.
Ewa Wisłocka
Kraków, grudzień 2007