08/15 w partii

Transkrypt

08/15 w partii
Hans Hellmut Kirst
08/15
w partii
Przekład: Karol Czejarek
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Spis treści
1. Głupota niekoniecznie musi zaraz boleć –
to przychodzi znacznie później . . . . . . . . . . . . . . . . . 9
2. Dzieci mają nieraz ojców . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 41
3. Prawda może mieć też odwrotny skutek. . . . . . . 75
4. Możliwości każdy ma sporo . . . . . . . . . . . . . . . . 103
5. Naiwni łatwo dają się zwieść . . . . . . . . . . . . . . . 145
6. Nawet wariactwo może być wykorzystane . . . . 185
7. Śmierć niekoniecznie musi być
dobrym rozwiązaniem . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 229
8. Nawet śmierć może się okazać pożyteczna . . . 269
9. Nie ma końca, koniec nie istnieje, wszystko
jest zawsze tylko okresem przejściowym . . . . . . . 305
10. Podsumowanie – które mogło
się też zakończyć inaczej. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 367
Posłowie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 375
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Marii Mellin-Dierks w Ahrbergen
i Romanowi…,
którzy ten czas przeżyli
Karol Czejarek
NLUVWBZSDUWLLLQGG
To jest raport obejmujący okres zaledwie kilku tygodni
życia pewnego mężczyzny, który doświadczył, że słowami
można człowieka nie tylko ogłupić i uwieść, ale też zniszczyć
i unicestwić.
Przeciwstawienie się temu, i to środkami oraz metodami
swoich wrogów, uznał nie tylko za dozwolone, lecz wręcz za
konieczną samoobronę.
Doprowadziło to wkrótce do zdarzeń, w których sytuacje komiczne i tragikomiczne zastępowały się nawzajem.
Mężczyzna, który brał udział w tym wszystkim, nazwiskiem Konrad Breitbach, lawirował zręcznie między życiem
a śmiercią.
Chwila owego zaczarowania i zbłąkania, której próba
odtworzenia została tu podjęta, jest dokładnie określona:
kilkadziesiąt dni obejmujących późną wiosnę i początek lata
pamiętnego 1933 roku.
Widownia tych wydarzeń znajdowała się w Niemczech,
w odległych wówczas od centrum kraju Prusach Wschodnich.
Nazwaliśmy ją tu Gilgenrode; miasteczko to trudno byłoby
jednak odnaleźć na jakiejś jeszcze ewentualnie egzystującej
mapie z tamtego zagubionego świata. Gilgenrode powstało
bowiem z połączenia dwóch faktycznie istniejących miast:
7
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Gilgenburg i Osterode. Autor spędził w nich swoje dzieciństwo i młodość.
Książka ta ma też swego rodzaju współautora, niejakiego Adolfa Hitlera. Wszystkie cytaty zostały przytoczone dosłownie, z dokładnie podaną stroną, z popularnego wydania
głośnego na całym świecie dzieła pt. MEIN KAMPF – niestety
przez wielu zbyt późno przeczytanego.
NLUVWBZSDUWLLLQGG
1
Głupota niekoniecznie musi zaraz boleć –
to przychodzi znacznie później
A
więc kochani chłopcy – ja wcale nie wymagam,
abyście wyłącznie podążali za moimi radami.
Chciałbym jednak, żebyście spróbowali zrozumieć moje myślenie. W końcu jestem waszym ojcem.
Waszym Ojcem!
Tak mówił Richard Breitbach z zachęcającą serdecznością do obydwu swych synów, których zawezwał do
siebie. Breitbach był wielce szanowanym obywatelem
w wymienionym już Gilgenrode – niedoścignionym
mistrzem siodlarskim, właścicielem kamienicy, do tego
zdeklarowanym nacjonalistą i chrześcijaninem.
Lecz czasy, w których nawet tutaj, w niewielkim Gilgenrode mógłby nadal uchodzić wyłącznie za porządnego obywatela i skromnego sługę Bożego, dawno minęły;
w każdym razie ostatnio Breitbach nie poruszał się już tak
pewnie i ochoczo po okolicy. Jakby coś złego przeczuwał.
Niektórzy nawet zaczęli o nim mówić. Po co ten skądinąd
przyzwoity człowiek zadziera z nimi, stroi się na takiego
kłótnika. I to tylko tak dla siebie, bez konkretnego celu.
– Nie osądzajcie mnie źle, moi kochani synowie – mówił dalej podniesionym tonem Richard Breitbach. – Ale
to wszystko, co zachodzi w tych zarozumiałych facetach,
9
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
niby nowoniemcach – jest niebywałym kuriozum, gorszącym wybrykiem czy infantylną zabawką. – Spoglądał
teraz na obydwu swych synów, jak ksiądz przemawiający
z ambony, próbujący swym kazaniem wzbudzić refleksję
wiernych nad głoszoną Ewangelią.
– Nasza dzisiejsza sytuacja, moi kochani chłopcy, jest
wielką błazenadą. Nawet jeśli niektóre prawdy, głoszone
przez tych brunatnych braci, wydają się brzmieć przekonywająco. Ale nie należy im w niczym ufać!
– Czy naprawdę w niczym – skoro wiele rzeczy, które
głoszą, brzmi przekonywająco? – zapytał wtedy Konrad,
młodszy syn Breitbacha.
Chwilowo jeszcze ojcowska pewność siebie Richarda
Breitbacha pozostawała niezakłócona.
– Przyznam – mówił do nich dalej – że coraz trudniej przychodzi mi zrozumieć naszych kochanych współziomków, większość z nich zachowuje się jak dzieci. Ale
całe szczęście, że wciąż jeszcze można znaleźć w okolicy
prawdziwych idealistów, których łatwo odróżnić od kręcących się wokół coraz częściej łotrzyków i oszustów.
– I ty ojcze naprawdę wierzysz w to, że potrafisz ich
odróżnić – tu u nas w Gilgenrode? – znów zapytał z nieco drwiącą uporczywością młodszy syn, Konrad, coraz
jednak mniej pewnego siebie ojca. – Ja na przykład nie
potrafię ich odróżnić – i powiem więcej, czasami to właśnie oni, a więc ci, których nazywasz łotrzykami i oszustami wydają się dla mnie być idealistami.
Ojciec Breitbach wyglądał teraz na człowieka, który
miewa kłopoty z oddychaniem, zaczął rozluźniać krawat
w czarno-biało-czerwone prążki. Słońce tego wiosennego dnia prażyło, jakby była pełnia lata, i wdzierało się
10
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
całą swoją jaskrawością do tego na ogół ciemnego pokoju,
w którym królowały mieszczańskie dębowe meble obite
skórą.
Nie wiadomo zupełnie, kiedy ci jego „chłopcy” z dzieci stali się dorosłymi mężczyznami. Wysokim i szczupłym – starszy, który miał na imię Johannes; jego twarz
była pełna dostojności, gotyckiego piękna, jakby została
wyrzeźbiona przez artystę. Niebieskie oczy spoglądały
z głębokim rozmarzeniem. Wyglądał na człowieka uduchowionego, którym wciąż opiekowały się muzy, mimo
że miał już prawie trzydzieści lat. Zupełnie inaczej za to
ukształtowany był jego brat, czyli Konrad, swego rodzaju „manekinek rodzaju męskiego”. Zwracało się na niego
uwagę, gdyż był bardzo niski, mierzył zaledwie sto sześćdziesiąt pięć centymetrów. Wyglądał naprawdę mizernie,
uchodząc wokół za niemającego wszystkich klepek. Słowem – karykaturalna postać i niezdara.
Nikt zatem nie przypuszczał, że Konrad będzie mógł
kiedykolwiek dokonać czegoś szczególnego. I on sam
też chyba nie bardzo w to wierzył. Ojciec mawiał o nim
często: „Nasz mały Konrad jest z pewnością bardzo kochanym i posłusznym chłopcem, lecz niestety głupim
pieskiem”. Richard Breitbach bardzo bowiem kochał psy.
Stąd więcej uwagi poświęcał ojciec zawsze widocznemu, nawet gdy ten zapadał się w głębokim fotelu, Johannesowi, czyli swojemu starszemu synowi. On był jego
oczkiem w głowie. Równocześnie symbolem jego zasad,
jak: honor, wierność – i kto wie jeszcze jakich.
– Wybieram teraz wolność – powiedział głośno ojciec
Breitbach, patrząc prosto w oczy Johannesowi – wolność
szczutego zewsząd psa, który chce się przynajmniej tu,
11
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
we własnym rodzinnym gronie, czuć bezpieczny. W końcu rodzinę ma się jedną!
Johannes poruszył ramionami – jakby chciał tym gestem ojca uspokoić, że zgadza się z nim całkowicie i jest
po jego stronie.
– Kochany tatusiu – powiedział jednak, przyznając Richardowi Breitbachowi rację – pozwól, że ci coś uświadomię: – Ty zawsze byłeś i pozostaniesz najważniejszy
w naszej rodzinie. Ale nie wiem, kiedy dokładnie to się
stało i z jakich powodów, że staliście się ostatnio dla siebie nieprzyjaźni, ze swoim najbliższym od lat przyjacielem – Sonnenblumem. Daruj mi, żeby tego nie wyrazić
dosadniej, bo byłoby mi przykro i tobie chyba też. A teraz
nagle staliście się tak zajadłymi wrogami. I nie bardzo
wiem, dlaczego. Daruj, ale nie rozumiem, dlaczego mają
być poszkodowane dzieci przez to, że się kłócą ojcowie?
– W zasadzie nie powinno to obchodzić dzieci – odpowiedział Breitbach. – W normalnych warunkach tak
z pewnością by było, ale nie dziś! Przecież do niego nie
można trafić dosłownie żadnymi argumentami! Ma we
wszystkim inne zdanie! Mój przyjaciel stał się po prostu
autentycznym nazi! Hitlerowcem! Rozumiesz? A ja pozostanę Niemcem! On chce mnie zniszczyć, a wraz ze
mną i całą naszą rodzinę! Tak się wyraził! Są świadkowie, którzy słyszeli jak to mówił!
– Wiele można mówić, ale to jeszcze nie znaczy, że tak
się zrobi – stwierdził Johannes lekko zirytowany. – Czy
może ma to coś wspólnego z tym, że ja kocham Erikę
Sonnenblum, a ona mnie?
– Czy ona to potwierdziła? – zapytał ojciec Breitbach
nie bez zauważalnego zaniepokojenia.
12
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
– My oboje, to znaczy Erika i ja, wiemy o tym. Nie
musimy bez przerwy zaświadczać, że się kochamy.
Do ich rozmowy wtrącił się Konrad – mały Konrad.
– Najlepiej – powiedział – poświadczysz to czynem. Po
prostu zrobisz jej dziecko! I wszystko byłoby jasne!
– Świnia – wykrzyknął Johannes do brata.
– Dureń – odpalił mu tamten. – Jeśli niczego nie rozumiesz, to jesteś dureń! Co w tym złego, jeśli wcześniej
pomyślisz o potomstwie? Jeśli rzeczywiście się kochacie
i zamierzacie pobrać?
Ojciec Breitbach zaniemówił, wytrzeszczając oczy na
synów. Spodziewał się reakcji ze strony Johannesa, ale
jej nie było. Wtrącenie się Konrada uznał za bezczelne
i nietaktowne wobec brata, tym bardziej że Johannes był
niezwykle wrażliwej konstrukcji młodzieńcem; bardzo
uczuciowym, zupełnie bezbronnym wobec takich ataków. Zresztą w Gilgenrode – tak przynajmniej sądził
stary Breitbach – życie było dotąd spokojne, ludzie nie
wojowali między sobą, a jeśli się już kłócili, to o to, jak
lepiej prowadzić interesy, zarobić na kocurach, innych
zwierzętach i towarach. Czasem przedmiotem tych kontrowersji była wiara. Wszystko dotąd było inaczej.
– Ten Sonnenblum – znów odezwał się Richard Breitbach – ten mój dotąd ukochany Sonnenblum chyba do
reszty już zgłupiał i oślepł, żeby tak postawić wszystko
na jedną kartę, wyłącznie na nazistów! Jako dentysta nie
jest nawet zły, wszyscy to przyznają i zgadzają się ze mną.
Ale jego poglądy polityczne są straszne, okropne! I jego
Erika miałaby zostać moją córką!
– A co w tym złego, że jej ojciec ma takie a nie inne
poglądy?
13
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
– Mój drogi Johannesie – odpowiedział Richard Breitbach zasmucony, jakby nagle grunt usunął mu się spod
nóg – czy mam przypuszczać, że i ty stałeś się nazistą?
– Nie, ojcze – zapewnił zdecydowanie Johannes. Już
jako dziecko bał się śliskich żab, krzyczał, jeśli przypadkowo jakaś na niego wskoczyła. I takim chyba pozostał;
niezdecydowanym, tchórzliwym. – Ja, ojcze, jestem z innej gliny, a tacy nie pasują do nich. Więc nawet gdybym
chciał, odrzucą mnie!
– No dobrze – odpowiedział ojciec Breitbach, któremu zrobiło się jakby lżej. – Posłuchaj jednak, co ci teraz powiem: ten świntuch Sonnenblum wczoraj nadepnął mi na odcisk, zaczepił mnie na środku rynku, gdy
wychodziłem z kawiarni. I wyobraź sobie, zaczął mnie
wyzywać, oj, jak na mnie ryczał, dając do zrozumienia,
że on jest tu teraz przedstawicielem Niemieckiej Partii
Narodowosocjalistycznej. Tak więc i jego Erika, ma się
rozumieć, stała się zwolenniczką NSDAP, a to oznacza – krzyczał ten kretyn – że nie będzie wychodziła
za byle kogo za mąż. Jej mężem może być tylko nazi! –
wrzeszczał.
– To nieprawdopodobne, potworne! – zawołał przerażony Johannes, jakby chciał temu zaprzeczyć.
– Będziesz może próbował przeciwstawić się temu? –
zapytał z wyraźną kpiną w głosie młodszy brat, Konrad,
przybierając przy tym bardzo niewinną minę. Jego płonące oczy, których lepiej nie namalowałby sam Murillo,
patrzyły wprost na Johannesa. – Jak to sobie wyobrażasz?
– Niech Erika robi sobie, co chce – radził teraz Johannesowi ojciec Breitbach. – Oszczędziłoby to nam wielu
nieprzyjemności i kłopotów, tak sądzę.
14
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
– Nawet nie myślę o tym! To nie wchodzi w rachubę,
za żadne skarby świata! Przecież obecna sytuacja nie będzie trwała wiecznie!
– Oby tak było i Bóg nam w tym dopomógł! – odpowiedział podniesionym tonem Breitbach. – Ale ci bezczelni, nawiedzeni, inaczej ich nie mogę nazwać, będą
jeszcze przez wiele miesięcy bezkarnie się panoszyć, co
najmniej dwa lata, tak przynajmniej na to wygląda, ale
dłużej nie. Czy jesteś może innego zdania?
Spojrzeli pytająco na siebie, i ten wiecznie niezadowolony z niczego, niepokorny, kłótliwy Konrad, i ten uduchowiony przez naturę, żyjący wśród muz Johannes. Zapadło
chwilowe milczenie, przerwane nagle przez „małego”
Konrada, tego dotąd uważanego za ulubieńca, ale głupiego Konrada. Przestraszyli się, gdy usłyszeli, co powiedział.
– Wobec tego, że Sonnenblum uważa się tutaj za
przedstawiciela naszego ukochanego Führera jest dla
mnie zupełnie jasne, że i jego ukochana Erika może wyjść
tylko za kogoś, kto kocha Führera i jest wyznawcą jego
idei. A ty mój bracie nie jesteś nim i nigdy nie będziesz.
Naszego ojca to cieszy, tak czuję. Co zatem ci pozostaje,
jakie masz wyjście?
– O co ci chodzi? Wyrażaj się jaśniej! Naprawdę Konradzie nie wiem, co masz na myśli i co mi proponujesz? –
zapytał łaknący odpowiedzi Johannes.
– Sądzę, mój bracie, że ta sytuacja ma taki praktyczny wymiar – zaczął dukać Konrad. – Wyobraźmy sobie,
że ten pies, a więc Sonnenblum, wylądował w chlewie,
znalazł się nagle – jak powiadano – między świniami i co
więcej, zdaje mi się, że mu się tam podoba! Nie chce z powrotem wyleźć z tego chlewu! W związku z tym istnieją
15
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
tylko dwie możliwości, z grubsza rzecz oceniając: Albo
oczyści się z gnoju ten zapaskudzony chlew, albo trzeba
po prostu wydobyć stamtąd tego psa! Ale żeby to zrobić,
trzeba najpierw samemu zanurzyć się w tym gównie. Rozumiesz? Zanurzyć się w tym gównie!
– Ja chyba zwariuję! – wrzeszczał ojciec Breitbach.
Ogarnął go strach. – Zapomnijmy o tym cholernym Sonnenblumie! Niech go szlag trafi! Słyszycie?!
– Byle nie razem z Eriką – wtrącił się Johannes. – Ona
należy do mnie!
– I właśnie dlatego wciąż intensywnie myślę, jak tu
możliwie najlepiej doradzić memu najdroższemu bratu –
przerwał niemal wesołym głosem ,,mały”. – Johannes,
słuchaj, już w piśmie mówi się, że nadejdzie czas, kiedy
opuścisz ojca i matkę swą, czy coś takiego. Tam jest, nie
pamiętam dokładnie, nieważne. Co zatem powinieneś
zrobić? Nie przeraź się, ale wstąpić do partii Sonnenbluma!
– Tego – ryknął na całe gardło ojciec Breitbach – zabraniam ci! Wypluj te słowa! Zgłupiałeś albo żartujesz?!
– Ojcze – odezwali się niemal równocześnie Johannes
i Konrad – jesteśmy już pełnoletni. Pozwól nam wreszcie
zabawić się tą pełnoletnością.
M
amo, wszystko jest w jak najlepszym porządku – zapewnił lekarz dentysta Heinrich Sonnenblum, szef miejscowej komórki NSDAP
w Gilgenrode. – Nasza idea zdobywa sobie coraz szersze
poparcie i uznanie. Czy wiesz matko, kto mi się dzisiaj
ukłonił? I to bardzo ostentacyjnie?!
– Nie mam pojęcia, Heinrichu, ale opowiesz mi wszystko później. Na razie nie przeszkadzaj.
16
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
Gertruda, jego matka, była w kuchni i przygotowywała obiad. Była osobą masywnie zbudowaną, z wyglądu
przypominającą „przysadzistego” ziemniaka. Twarz miała
mocno pooraną i zmiętą, oczy jednak bystre, ruchliwe niczym u jastrzębia. Usta miała spłaszczone, wargi prawie
niewidoczne.
– Ile razy mam ci powtarzać, że w kuchni nie masz nic
do szukania, mój drogi? Zajmij się lepiej swoją praktyką
lekarską, jeśli w ogóle znajdujesz jeszcze na nią czas.
Heinrich Sonnenblum uśmiechnął się pod nosem.
W końcu, tak przypuszczał, znał swoją kochaną mamę.
Pani Sonnenblum nigdy nie przebierała w słowach, a już
nie daj Bóg, jeśli ktoś jej zalazł za skórę! Za to serce miała
złote. Swój ostry język strzępiła na ogół tylko w rodzinnym gronie. Ale kto się czubi, ten się lubi!
Lubił więc przekomarzać się z matką. – Wiesz – powiedział, chcąc zaspokoić jej ciekawość – kto mi się dziś
kłaniał na ryneczku z takim respektem? Twój ukochany
pastor – Bachus!
– To do niego podobne – odpowiedziała. – Może
będzie chciał dostać u ciebie posadę szefa propagandy.
W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe.
Matka Gertruda spoglądała chłodno na swego wyrośniętego, o wąskich ramionach, za to szerokiego w biodrach, syna. Nie, nie rozpieszczała go nigdy. Ten Heinrich był jednak dla niej wszystkim, jedynym dzieckiem,
ogromnie kochanym, czego jednak nigdy nie dała mu
odczuć. Taka już była jej natura.
Właśnie dlatego Sonnenblum nigdy nie czuł się tak w stu
procentach bezpieczny! Miał z tego powodu kompleksy,
były równie wielkie jak chęć imponowania otoczeniu. I nie
17
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
tylko w sprawach zawodowych. Jako dentysta uważał, że
najlepszym lekarstwem dla chorego zęba jest jego usunięcie i czynił tak wobec swoich pacjentów. Jego „wyrafinowane” metody leczenia spędzały niejednokrotnie sen z powiek matki.
Nie czyniła mu jednak z tego tytułu nigdy specjalnych
wyrzutów, był przecież jej ukochanym i uwielbianym synem. Teraz musiała tym bardziej o niego dbać, szczególnie od momentu, gdy owdowiała. Chciała uchronić go
przed następnymi głupstwami.
– Jak widzę ciebie tak zadowolonego z byle czego
i szczerzącego zęby – powiedziała – robi mi się po prostu
niedobrze, mój mały! Czy naprawdę sądzisz, że on ci się
podlizuje?
Nic jednak nie było w stanie tego dnia zmącić dobrego
samopoczucia Heinricha Sonnenbluma. – Trzeba by to
oblać butelką dobrego reńskiego wina – zaproponował.
Dobrze wiedział, że jego ukochana mamuśka nigdy
nie odmówi kilku kropelek dobrego trunku.
– Co to za nowe metody! Wino chcesz chlać w biały
dzień? A może to należy do dobrego obyczaju nowych porządków? Heinrich – pamiętaj – kto się upija, to albo chce
świętować, czyli uczcić coś szczególnego, albo zapomnieć
o czymś, co go boli. A ty dlaczego chcesz się napić?
Próbował jej to wyjaśnić podczas obiadu. Najpierw jedli zupę jarzynową mocno zaprawioną śmietaną, potem
solidnie spieczone rolady cielęce z sosem grzybowym,
a na koniec jeszcze jego ulubiony deser: świeżo upieczony
jabłecznik z bitą śmietaną. Z ogromnym apetytem pakował to wszystko w siebie; jak długo trawił – świat wydawał mu się bajeczny.
18
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
Matka Sonnenbluma była niewątpliwie mistrzynią
kuchni, umiała przyrządzać najprzeróżniejsze dania: kojące serce i dające siłę ciału najwymyślniejsze potrawy,
zupełnie cudowne i nigdy nie złamane jakąś przypadkową przyprawą. Jej obiady zawsze były prawdziwą ucztą.
I już choćby tylko z tego powodu jego szanowna mamuśka zasługiwała na uznanie, tak przynajmniej wszem
i wobec Heinrich głosił. Zadowolony zatem podniósł
kieliszek w górę i powiedział donośnym głosem: – Za
naszą niemiecką przyszłość!
– Co ty za bzdury znów wygadujesz mój synu? – wymamrotała pod nosem. – Przecież jesteśmy tu tylko we
dwoje! O twojej przyszłości i karierze zawsze marzyłam,
ale jako dentysty! A ty mi tu wygadujesz takie rzeczy!
– Nikt – przerwał jej – mamo nie potrafi cię zastąpić w gotowaniu, jesteś prawdziwą artystką! Ale męczy
mnie coś, więc cię zapytam: jak się ma nasza kochana
Erika?
Erika, jego córka, skończyła niedawno dwadzieścia
lat; dla niego była prawdziwą pięknością, ale niestety, nie
germańskiej urody. Jej oczy były ciemne, budowa ciała
bardzo delikatna, a głosik nie pasował do ogólnego tonu
dzisiejszych wypowiedzi. Pracowała w Gilgenrode jako
nauczycielka klas młodszych.
– Mam duże plany wobec niej! – zwierzył się Heinrich
Sonnenblum swojej matce. – Przyszłość Eriki wciąż leży
mi na wątrobie, jest jak wyrzut sumienia!
Matka Sonnenblum miała uczucie jakby nagle znalazła
się w jakimś małym cyrku, w którym sztukmistrz próbuje wyczarowywać wciąż tego samego królika spod kilku
kapeluszy; zresztą bez większego rezultatu.
19
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
– Przecież wystarczy – zaczęła, strofując syna – jeśli
będziesz wobec niej bardziej tolerancyjny i nie będziesz
zachowywał się wciąż jak akrobata na linie. Jesteś jako
ojciec zobowiązany zapewnić jej przyszłość. W końcu
nie ma co wiele kombinować. Powinna wyjść za mąż za
porządnego chłopca – już nawet wiem za kogo, założyć
rodzinę, mieć dzieci. Po to się urodziła!
– Czy ja też urodziłem się tylko po to, żeby być dentystą? – odparł jej z pewnym zniecierpliwieniem Heinrich
Sonnenblum, wydłubując resztki cielęciny z zębów. – Ja
w każdym razie szybko się zorientowałem, w jakim kierunku wieją dziś wiatry w naszej ojczyźnie i nie zamierzam iść pod prąd.
– Jesteś chyba już ululany! – stwierdziła matka Sonnenblum przesuwając flaszkę z resztką wina w swoim
kierunku.
– Ty z tym swoim fanatycznym uwielbieniem Hitlera!
Ale teraz dosyć już tych wygłupów. Gadaj, jakie plany
masz wobec Eriki?
– Plany? Ona ma przede wszystkim słuchać swego
ojca. Chciałbym, żeby tu u nas objęła przewodnictwo
Niemieckiego Związku Dziewcząt, żeby wreszcie włączyła się też do Związku Kobiet Rzeszy. Wyjść za mąż
zawsze będzie mogła.
– A przynajmniej wiesz, kogo ona kocha?
– Niestety, wiem! Na moje nieszczęście – potwierdził
Heinrich, dalej dłubiąc w zębach. – Jak mogła zadurzyć
się w tym Johannesie Breitbachu, takim nieudaczniku,
który nic nie potrafi, do tego jeszcze ma aspiracje być artystą. To on pisuje te napuszone, pretensjonalne artykuliki
w naszej gazecie. A poza tym gra na organach w kościele!
20
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
– Przecież tylko tam są organy!
– No dobrze, ale czy musi akurat na nich grać? I na
dodatek jeszcze, jak mówią, bazgrze jakieś tam wiersze.
Krótko mówiąc – chłopem z prawdziwego zdarzenia to
on nie jest! Czy mogę zatem swoją ukochaną córeczkę
oddać takiemu facetowi? Musiałby się zupełnie zmienić
i ta cholerna jego rodzina również!
Matka Sonnenblum roześmiała się szorstko. – Heinrichu, czy mam przez to rozumieć, że chcesz wykorzystać
swoją pozycję, by wreszcie wygrać tę – jak ja to nazywam – prywatną wojnę ze swoim odwiecznym rywalem
Breitbachem?
Sonnenblum zrobił jakiś nieokreślony ruch ręką. – Ty,
mamo, jak zwykle, mnie nie doceniasz!
– Doceniam, doceniam, mój synu, ale Breitbacha również. Jesteście obydwaj niepoprawni, zupełnie jak dzieci. A z kobietami to nie umiecie się obchodzić! Już jako
chłopcy nie mogliście się pogodzić. Ot, odwieczni rywale, co jeden chciał, to i drugi! Użerały się z wami te wasze
żony i dziwić się, że dziś obaj jesteście wdowcami?
– Mamo, to stare historie, odgrzebujesz coś z lamusa!
– Ale wciąż natykacie się na siebie, przecież znów rywalizujecie o tę samą babę. Zapomnieliście, że już stuknęła wam pięćdziesiątka.
– Panna Beata Fischer jest nie tylko moją pomocą dentystyczną – przyznał Sonnenblum tonem nieco obrażonego
kawalera – ale doceniam ją nie tylko za to; jest nieoceniona!
– Rozumiem, rozumiem mój chłopcze! Ty chcesz z nią
sypiać, ale i Breitbach pragnie tego samego. I z tego powodu nie możecie na siebie patrzeć, czy to nie cyrk? Zabijać się o kobietę?
21
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
– Mamo, kochana mamo, co ty masz za dziwne skojarzenia. Mimo że cię szanuję, muszę ostro zaprotestować!
Jak możesz porównywać go ze mną? Że ja niby rywalizuję z nim o coś? To nie leży w mojej naturze.
– A czy nie patrzysz na Breitbacha w kontekście własnej córki?
– Oczywiście także! Bo mam dla niej kogoś bardziej
odpowiedniego od tego uduchowionego pięknisia, zasrańca Johannesa Breitbacha.
– A kogóż to przeznaczyłeś dla niej, mój chłopcze?
– No, na przykład Kellera! To silny chłopak z naszej SA, awansowany niedawno z moim błogosławieństwem na Sturmführera. To jedyny człowiek, który do
niej pasuje – krzyczał Heinrich Sonnenblum. – Taka jest
moja wola!
– Dosyć, dosyć! Przerwij i nie ciągnij dalej tego tematu! – krzyczała teraz także Gertruda Sonnenblum, rozczarowana i załamana. – Czy ty mój chłopcze już zupełnie potraciłeś zmysły? Jak w ogóle mogło ci to przyjść do
głowy, chyba nie masz Boga w sercu, tego śmierdzącego
byka dopuścić do naszej córki!
– Proszę cię mamo, nie denerwuj się! – odpowiedział
jej głosem człowieka zdecydowanego, by świat urządzić
na modłę narodowego socjalizmu. Wpadł prawie w szał,
wrzeszcząc teraz na nią: – Pamiętaj, żebyś nigdy więcej
do mnie nie mówiła takim tonem! Jestem twoim synem,
to prawda, ale już nie dzieckiem. Wiedz o tym! Mnie
interesuje teraz tylko nasza narodowa przyszłość, i jestem
tutaj za nią odpowiedzialny! I wiem, jak mam postępować w bliższej i dalszej przyszłości! Nalej nam lepiej po
jeszcze jednej lampce wina i nie sprzeciwiaj się.
22
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
– Nie, mój synu – odpowiedziała zdecydowanym głosem matka Gertruda. – Ta restauracja jest już dla ciebie
zamknięta! I nie tylko na dzisiaj, ale na długo. Dopóki
się nie uspokoisz i nie zmądrzejesz troszkę. Powiem ci
wprost: nie życzę sobie, aby w naszym domu padało nazwisko Keller; a zwłaszcza w odniesieniu do twojej, ale
i mojej Eriki. I nie odstąpię od tego – zapamiętaj to sobie!
Zrozumiałeś?
S
iodlarnia Breitbacha znajdowała się na północ od
rynku, dość blisko kościoła ewangelickiego. Składała się z biura, dwóch hal, w których produkowano siodła, oraz projektowni nazywanej dumnie przez
Breitbacha „atelier”. Dwa tuziny ludzi wypełniały od
świtu do zmroku te „zakłady”, znajdując w nich stałe zatrudnienie. Firma cieszyła się zasłużoną renomą i miała
swoich odbiorców na całym świecie.
Gdy ojca, Richarda Breitbacha, zwykle można było
znaleźć w biurze lub w „atelier”, Konrad, czyli „mały”,
przebywał na ogół z robotnikami, nadając ostateczny
szlif każdemu egzemplarzowi, przyozdabiając go ornamentem, który był jego specjalnością. I trzeba powiedzieć, że nie był pozbawiony talentu w tym kierunku.
Tym razem pracował nad wyjątkowo okazałym siodłem.
Dopieszczał, jak to się mówi, swoje dzieło, nadając mu
artystyczny, jedyny w swoim rodzaju, wygląd.
Przy tym zajęciu nie wolno było mu przeszkadzać, denerwował się nawet na brata, gdy ten czasami w ciągu
dnia niespodziewanie go odwiedzał. Tym razem Johannes, zanim jeszcze stanął przed nim, już z daleka krzyczał na brata:
23
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
– Konradzie, jestem zdruzgotany i nasz ojciec też.
– Ty zdruzgotany? I ojciec też? – odparł Konrad, nie
przerywając nawet na chwilę zajęcia. – A niby czym, jeśli
możecie mi to powiedzieć!
– Z twojego powodu bracie! Chyba że twoja zapowiedź
wstąpienia do partii była tylko głupim żartem. Zupełnie
zresztą nie na miejscu, jeśli mam być szczery.
– Ale ja się wcale was nie będę o to pytał. Tak jak nie
interesują mnie zupełnie twoje poetyckie gryzmoły, produkcje, ani twoje mądre przemyślenia, całe te twoje artystyczne oszołomienia i wzruszenia, rozumiesz? Możesz
robić sobie, co chcesz, to jest mi obojętne, bo ty jesteś ty,
a ja chcę być sobą! I to tak długo, jak tylko będzie możliwe w dzisiejszych warunkach. Mam tu na myśli nasze
zasrane Gilgenrode. Słyszysz mnie?
Konrad mówiąc, nie przerywał przyozdabiania siodła
srebrnym ornamentem, haftował go wprawną ręką na
skórze. To siodło było przeznaczone dla właściciela pewnego wielkiego rancho w Teksasie. Chciał mieć siodło
przyozdobione motywami z życia bawołów: leżącymi,
skubiącymi trawę, tarzającymi się w błocie, cwałującymi,
groźnymi dla każdego potężnymi zwierzętami.
– Te byki są szczególnie wrażliwe na czerwony kolor,
ale u mnie reagują także na brąz – powiedział Konrad,
przypatrując się swemu dziełu.
– Mój drogi bracie – powiedział teraz Johannes niepewnym głosem, jakby jeszcze zastanawiał się nad tym,
co przed chwilą usłyszał – jesteś arcymistrzem w swoim
zawodzie. I ja chciałbym, jeśli kiedyś zostanę prawdziwym
pisarzem, mieć tyle do przekazania swoim czytelnikom,
co ty potrafisz swoimi ornamentami. Ale co obchodzi
24
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
dziś ludzi sztuka w tym gównianym, jak mówisz, świecie?
Wszystko się tu nagle dokoła poprzewracało!
– Johannesie, nie przesadzaj i niech ci się nie zdaje,
że jesteś lepszy od innych. Bo tak nie jest. Trzeba umieć
zawsze spojrzeć prawdzie w oczy. Oni po prostu widzą
tylko swoich, taką mają filozofię i trzeba się do tego przyzwyczaić albo dostosować do nich. A to oznacza umieć
żyć w tym stadzie wilków, wyć jak one, a może nawet
lepiej od nich i wyć tak, żeby nie zachrypnąć przy tym!
– To nie odpowiada mojej mentalności.
– Zostań więc w tym swoim świecie poezji i nie oddawaj nikomu Eriki! Ale wobec tego nie wtrącajcie się
również do mnie, ktoś musi was chronić i za was tarzać
się w tym gnoju i postępować tak, jak oni – ale przeciwko
nim!
– „Mały”, mógłbym cię w tym duchowo wspierać.
– W zasadzie – powiedział Konrad ubawiony tym, co
usłyszał od brata – są to wszystko ludzie pozbawieni ducha, choć głoszą zupełnie co innego. Apelują do sumień,
odwołują się do rozumu…
– Chyba żartujesz! – wykrzyknął oburzony Johannes. – Takie herezje wygłaszać przy mnie, nie wstyd ci?
– Ja tylko cytuję, mój drogi bracie, i to cytuję z książki,
którą wielu z nich uważa teraz za swoją Biblię, za dziesięć przykazań, które powinny obowiązywać wszystkich
Niemców. Zwracam ci uwagę, że oni właśnie często gęsto cytują „prawdy” zaczerpnięte z tej książki, choć jej
nie czytali. Często nie mieli jej nawet w rękach. Wiesz
o jakiej książce myślę – o Mein Kampf Adolfa Hitlera.
I to, co on tam napisał, jest dla nich święte! Rozumiesz!
Oni w to nie tylko wierzą, ale chcą wprowadzić w czyn!
25
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
– Nie mów mi, że ci ludzie są aż takimi durniami!
Przecież musieliby być kompletnymi idiotami, żeby wierzyć tym bzdurom!
– A widzisz, właśnie są! Są porażeni ideami, wprost
nimi pijani. Ta choroba stała się zaraźliwa dla wielu,
zaatakowała ich mózgi, stała się prawdziwą plagą, epidemią, nie wiem jak to dosadniej nazwać. To wszystko wyszło na jaw właśnie w tej sprzeczce naszego ojca
z Sonnenblumem, której byłem świadkiem. Na środku
rynku! I przekonałem się, jak bardzo ta ideologia zmienia
ludzi.
– Nic mi o tym nie powiedział.
– Bo chyba nie zorientowałeś się, o co tu tak naprawdę
chodzi. Gdy naskoczyli na siebie, zapomnieli o bożym
świecie. Jak dwa rozjuszone koguty. Nie można było
oderwać ich od siebie! A ludzie od razu żądni są krwi.
Że też akurat oni musieli się tam spotkać. Tacy kiedyś
bliscy sobie koledzy szkolni, którzy razem się wychowywali, bawili ze sobą. Razem byli na wojnie, a teraz, jakby
w nich szatan wstąpił, pozabijaliby się.
– Straszne – powiedział przejęty tym Johannes. – I co,
ludzie nie reagowali na to? Nie próbowali ich rozdzielić?
Naprawdę było im to obojętne?
– Nikt się nie wtrącił, tylko jeden z naszych robotników próbował zareagować, i co? Biedaczysko leży teraz
w szpitalu, tak został pokiereszowany. Dobrze, że go nie
zabili. Pierwszy uderzył go Keller, a potem inni. Oczywiście Keller twierdzi teraz, że musiał to zrobić w obronie
własnej. Ten Keller, wiesz, który jest Sturmführerem SA!
Ja mam go jako pierwszego na swojej liście!
– A co ty na to, skoro tam byłeś?
26
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
– Nic. Nie uważałem za stosowne dać się pobić. W tym
momencie jedynie przypomniało mi się pewne sformułowanie, do odszukania w Mein Kampf, i nawet powiem ci
gdzie, na stronie 225, cytuję: „I wtedy postanowiłem zostać politykiem”. Tak więc Keller, ten łobuz, kacyk z naszego zafajdanego SA, znów miał dużo radochy. Umie
podburzać ludzi, zresztą czyni to ostatnio coraz częściej.
W dodatku chodzi zawsze z całą swoją zgrają, swoimi
kumplami z SA. Oni są gotowi na wszystko, przeświadczeni, że służą dobrej sprawie. Daliby się porąbać za te
swoje przekonania. Widzisz, takich to mamy nowych
obrońców; zapalonych, przekonanych, że służą zdrowej
części naszego narodu! Budują nowe Niemcy! Byłem też
świadkiem jak Keller ze swoją zgrają dorwał kiedyś prezesa naszego klubu sportowego „Wakker 08”.
– Może chcesz wstąpić w nasze szeregi partyjne? – zaczepił go Keller. – Chciałbyś być w naszej partii? – kpił
z niego na całe gardło. – To byłoby dopiero śmieszne!
Przyjąć do organizacji wroga! Wpuścić glistę! Czy myślisz, że dalibyśmy się nabrać? Popatrzcie, on jeszcze gotów uwierzyć w to, że mógłby nas wyprowadzić w pole,
nas – najlepszych synów tego narodu! Pamiętaj, Rzesza
należy teraz do nas!
– Czy mógłbyś mi przynajmniej powiedzieć, o co ci
chodzi – prosił prezes klubu „Wakker 08”, bardzo przejęty i załamany. – Proszę cię Hermann! Uspokój się! Opamiętaj! – błagał coraz bardziej ściszonym głosem.
Tymczasem głos Kellera stał się jeszcze bardziej agresywny, i donośny – już głośniej nie można było, darł się
teraz na całe gardło. Miał w tym doświadczenie, on – były
sierżant piechoty, który niejednego rekruta przećwiczył,
27
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
teraz przypomniał sobie o swoich predyspozycjach i mógł
je wreszcie znowu wykorzystać.
– Przede wszystkim wypraszam sobie, żeby w takim
momencie mówić do mnie po prostu – Hermann. Jestem
teraz dla ciebie Sturmführer, a nie żaden Hermann. I musisz się temu podporządkować! Także twój klub, bo łaski
nam nikt nie robi, i wiedz, że co najmniej dwa razy w tygodniu będziemy przychodzić na twój stadion, doskonaląc
naszą sprawność fizyczną, tak potrzebną dziś Rzeszy i nie
będzie nam ten Żyd Sass niczego zabraniał. Mam rację,
czy nie?
– Masz rację, Sturmführer – przytaknął załamany już
zupełnie prezes klubu. – Ale co wam zawinił pan Sass?…
Sass – poprawił się – przecież już od dawna dał wam do
dyspozycji boisko i to bezpłatnie – chciałbym wam tylko
o tym przypomnieć.
– Fuj, do diabła! – ryknął teraz jak obłąkany Keller –
i ty chcesz być szanowanym obywatelem? Zjeżdżaj czym
prędzej z moich oczu, ty zasrany obrońco Żydów!
Ostatnie zdanie Kellera było nie tylko obrazą, ale zabrzmiało w jego ustach niebywale groźnie. Prezes klubu
„Wakker 08” nie miał już ochoty na dalszą dyskusję i zastosował się do rozkazu, po prostu wziął nogi za pas i jak
tylko mógł najszybciej oddalił się z miejsca, w którym się
spotkali. Jakby został poszczuty rozwścieczonymi psami.
Keller zanosił się od śmiechu, patrząc za uciekającym
niby lekkoatleta – prezesem.
Potem zwrócił się do swoich kumpli z SA. Było ich
w Gilgenrode około sześdziesięciu, gotowych na wszystko, mieli to wypisane na twarzach.
– Chłopcy – rozkazał – podejdźcie bliżej, utwórzcie koło.
28
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
Nie trzeba było im nigdy dwa razy niczego powtarzać,
zareagowali natychmiast i jak posłuszne owieczki otoczyli swego pasterza, tłocząc się i popychając nawzajem.
Przemówił do nich krótko: – Chłopcy, jesteśmy zaprzysiężoną ferajną! Ten Żyd nie będzie już ubliżał naszej godności. To czego dziś potrzebujemy, to dom dla
naszej organizacji, porządny dach nad głową i miejsce do
ćwiczeń. Zadbam o to, abyśmy taki wkrótce mieli, coś, co
będzie do naszej dyspozycji przez cały rok i bez względu
na pogodę.
Sturmführer Keller pożegnał swoich towarzyszy wezwaniem: – Zabawcie się dobrze dzisiejszego wieczoru!
Idźcie do knajpy, w której się dobrze napijecie. Pierwsze
trzy kolejki idą na mój rachunek. Rozliczenie jutro w naszym biurze. Zatem do jutra. Cześć, porządek musi być.
Gdy tylko skończył, rozprysnęli się.
Hermann Keller pragnął jednak w tym dniu jeszcze
kogoś ukarać w Gilgenrode. Tym razem już po cywilnemu udał się do kawiarni „Vaterland” znajdującej się
przy rynku. Zajął miejsce przy jednym z niewielu wolnych tego wieczoru stolików i krzyknął na kelnera swoim
gromkim głosem: – Piwa i sprowadźcie mi tu gospodarza
tej budy!
Właścicielem kawiarni był niejaki Kimminger, jeden
z trzech albo czterech wielce szanowanych i zasłużonych
obywateli w Gilgenrode, do którego należał nie tylko
ten lokal. Był on także właścicielem hotelu „Deutsches
Haus” i wspaniałej, przyległej do hotelu restauracji I kategorii, jak też dwóch największych sklepów spożywczych
w Gilgenrode, a ponadto sklepu obuwniczego i odzieżowego oraz kilkunastu podrzędniejszych knajp i piwiarni.
29
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
Przy czym jego niepozorny wygląd nie wskazywał na
bogactwa, którymi władał i zarządzał. Od dzieciństwa
był gruby i niezgrabny, tylko jego oczy pobłyskiwały mądrością na nalanej tłuszczem twarzy.
Usiadł przy swoim gościu, który go wezwał, i powiedział: – Oto jestem, co mogę dla pana zrobić?
– Może będzie mógł pan coś zrobić panie Kimminger. A wie pan w ogóle, kim ja jestem? Nie, nie wie pan?
Naprawdę pan mnie nie zna? Może jeszcze nie – no to
ma pan okazję mnie poznać! – Po czym Keller, jak to
się mówi, oficjalnie się przedstawił. Podał swoje nazwisko i oczywiście podkreślił funkcję, jaką w tym mieście
pełni.
Kimminger czuł się autentycznie zaszczycony.
– Cieszę się panie Keller, że mogę pana osobiście poznać, dużo o panu już słyszałem! Czy mogę pana prosić,
aby pan był moim gościem? I to zawsze, gdy pan tylko
zapragnie. Dla takich osób jak pan nic w naszym pięknym Gilgenrode nie jest za drogie.
Gilgenrode, miejscowość leżąca w południowej części Prus Wschodnich, była zewsząd otoczona gęstymi,
lecz na szczęście nie ciemnymi lasami. Słońce pobłyskiwało w nich jak w kościołach, do których przedostaje
się przez wypełnione witrażami okna. Nie opodal tego
niewielkiego miasteczka rozciągało się dość duże jezioro, w którym odbijały się promienie słoneczne, mieniąc
wszystkimi barwami tęczy. Do tego dochodziły jeszcze
dwa mniejsze jeziorka, które nawadniały łąki i pola.
Okolica dzięki temu obfitowała w żyzną ziemię, a powietrze było czyste, pozwalając mieszkańcom na spokojne i w miarę dostatnie życie.
30
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
Miejscowi nazywali tę okolicę „rajem” z uwagi na
mnogość zwierząt wypełniających lasy: płochliwe sarny, szybko biegające zające, mądre lisy. Na jeziorach roiło się od dzikich kaczek, a sitowie brzegów wypełniały
krzykliwe czaple i żurawie, które raz po raz wzbijały się
w powietrze w kierunku słońca. Na łąkach spotkać można było dobrze wypasione krowy w czarno-białe łaty,
a wielu gospodarzy pozwalało nawet koniom zaznawać
wolności natury. Także koty i psy od małości chowane
razem żyły tutaj w harmonijnej zgodzie, leżąc przed domami jakby były przyrośnięte do siebie.
Samo Gilgenrode, choć leżało nieco z boku od głównej
szosy prowadzącej do Królewca, liczyło bądź co bądź blisko siedem tysięcy mieszkańców, zwanych nie tylko przez
pastora Bachusa „duszyczkami”. Wszyscy oni modlili się
do swego Boga przeważnie na ewangelicki sposób i nikt
im w tym nie przeszkadzał, przynajmniej do czasu, gdy
w okolicy nie zaczęli się szarogęsić naziści, którzy chcieli,
aby wszystko za jednym zamachem stało się wokół narodowe, socjalistyczne i niemieckie! O tej narodowosocjalistycznej partii, do której przynależał również dentysta
Sonnenblum, wielu pozwalało sobie początkowo na dowcipy, ale już wkrótce mieli przestać się z niej śmiać.
Nastąpiło to wtedy, gdy w mieście założono oddział SA,
na czele którego stanął człowiek z prawdziwego zdarzenia. Został umieszczony bezpośrednio we władzach miejskich. Odtąd za ład i porządek w mieście Gilgenrode
odpowiadał Hermann Keller – uczestnik wojny światowej, lew koszar, zasłużony wychowawca wielu rekrutów.
Z nim, o czym wszyscy szybko się przekonali, nie było
żartów.
31
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
Temu przywódcy, który siedział teraz przy stoliku
w kawiarni „Vaterland”, starał się Kimminger zademonstrować jednoznacznie swój szacunek i poddaństwo.
– Wszystko, czego pan sobie, panie Sturmführer, życzy, postaram się wykonać! Może życzy pan sobie spotkania dla pana przyjaciół i kolegów po cenach obniżonych? Albo może władze miasta sfinansują panu takie
spotkanie za to wszystko, co pan dobrego robi dla miasta!
Dlaczego nie mieliby być sponsorami takiej imprezy?
– Pan nas nie docenia, panie Kimminger! – Keller spojrzał groźnie na niego. Ten oto knajpiarz jeszcze chciałby
na tym wszystkim zarobić. Sądzi, że może nas wydoić.
Dureń. Keller władczym gestem pogroził mu: – Co?
Chciałby nas pan oszukać czy wystrychnąć na dudka?
– Na to bym sobie nigdy nie pozwolił, panie Sturmführerze! – Na głupawej twarzy Kellera pojawił się grymas. Jego głowa była prawie pozbawiona szyi, podbródek niemal opierał się o szerokie piersi, które wydawały
się jeszcze potężniejsze niż były, gdy Keller wdawał się
w sprzeczkę z ludźmi, którzy nie rozumieli partii. Jego
wygląd przestraszał wówczas oponentów, słowa zamieniały się w rozkazy, o dyskusji nie mogło być mowy.
– Panie Kimminger – zwrócił się do niego Keller –
chodzi mi o coś takiego. Pan jest, zdaje się, szefem klubu
wioślarskiego „Germania”, tak, zgadza się. Otóż ten pański klub jest wszystkim, tylko nie przynależy ciałem i duszą – jak byśmy to sobie wyobrażali – do naszego, w takim
znoju pracującego, narodu. Chcę więc pana ostrzec, że nie
pozwolimy na to, żeby gdziekolwiek coś się marnowało!
Potem jeszcze zwracał uwagę, bo dokładnie zdążył już wszystko sprawdzić, że klub zagarnął najlepszy
32
NLUVWBZSDUWLLLQGG
08/15 w partii
i najdłuższy kawałek nabrzeża Jeziora Gilgenrodzkiego. – Gdzie by się człowiek nie ruszył, to wszędzie trafia
na was. Rozpanoszyliście się – lokal klubowy, hangary do
przechowywania łódek i co? Wszystko świeci pustkami.
Chcę więc wam dać okazję pewnego wykazania się. Otóż
panie Kimminger, chodzi mi o te hangary!
– One – zapewniał gospodarz uniżonym tonem –
mogłyby być rzeczywiście lepiej wykorzystane i ma się
rozumieć, panie Sturmführer, że uczynię wszystko na
posiedzeniu zarządu, aby pańscy ludzie mogli z tych hal
korzystać, oczywiście bez kosztów i zawsze wtedy, gdy
będą wam do czegokolwiek potrzebne. To świetna inicjatywa, panie Sturmführer! Muszę się jednak zastrzec
na wszelki wypadek, gdyby zarząd… albo członkowie
klubu…
– Nikt nie zaoponuje, Kimminger, niech pan o to będzie spokojny. A gdyby coś takiego miało miejsce i nie
będą chcieli pana posłuchać, to odfajkujemy ich na liście
naszych wrogów, wrogów państwa i narodu – z pełnymi
konsekwencjami takiej decyzji.
Wyobrazić sobie, co to by miało oznaczać – znaleźć się
na liście wrogów, na to specjalnie nie wykształcony rozum Kimmingera był w tym momencie za krótki. Zresztą uświadomił sobie, że nie należy wcale o wszystkim
dokładnie wiedzieć, że istnieją rewiry zakazane, dostępne wyłącznie dla tych nowoniemców. Próbował jeszcze
dyskutować z Kellerem.
– Wie pan, Sturmführer – ciągnął dalej przytakującym
głosem – będę oczywiście próbował waszą prośbę załatwić, ale istnieje pewien dodatkowy drobny kłopot. Ziemia, na której wybudowaliśmy nasze urządzenia klubowe,
33
NLUVWBZSDUWLLLQGG
Hans Hellmut Kirst
w tym również potrzebną wam halę, nie jest naszą własnością. Została nam jedynie oddana do użytkowania.
Wspaniałomyślnie, można by powiedzieć, ale może także
z pewnego wyrachowania, przez pana Sassa – kto to może
wiedzieć?
– Przez tego Żyda? – wykrzyknął teraz na całe gardło
swoim donośnym głosem Keller, tak, że momentalnie
w restauracji zrobiło się cicho. – Akurat przez niego!
Kimminger uznał za stosowne natychmiast złożyć odpowiednią deklarację. – Ależ panie Sturmführerze – mimo
tej sytuacji wszystko da się załatwić.
– Liczę na to! – rozstrzygnął jednoznacznym tonem
Keller, sapiąc ze zdenerwowania. – Sądzi pan, że ja poddam się tej żydowskiej gadzinie finansowej? Zwłaszcza
gdy chodzi o dobro i rozwój mojego SA? Określmy to
tak, panie Kimminger: Dajmy tej żydowskiej świni, temu
bezwstydnemu wyzyskiwaczowi jedyną szansę, by mógł
coś zadośćuczynić za liczne grzechy i przewinienia popełnione przeciwko naszemu narodowi, ma teraz taką
szansę, panie Kimminger, te hangary chcę mieć i pan jest
za to odpowiedzialny.
einrich Sonnenblum od wielu lat tu, w Gilgenrode, był wyłącznie skromnym lekarzem dentystą. Niedawno jednak, niby dla poszerzenia
praktyki, przeprowadził się do większego mieszkania
przy Rynku 7. Dotychczasowy lokator, bezpartyjny nauczyciel miejscowego gimnazjum, musiał się z niego
wyprowadzić, a dlaczego? – znów nie tak trudno było
zrozumieć. Wystarczyło, że na tabliczce przed domem
pojawił się nowy napis.
H
34
NLUVWBZSDUWLLLQGG