Gabriel przechadzał się nerwowo po salonie w wynajętym
Transkrypt
Gabriel przechadzał się nerwowo po salonie w wynajętym
Gabriel przechadzał się nerwowo po salonie w wynajętym tymczasowo niewielkim mieszkaniu na pierwszym piętrze, które w żadnym razie nie dawało uczucia bezpieczeństwa i przyjemnego ciepła. Dzieliło się na dwa pokoje – jeden mniejszy od drugiego – z których jeden pełnił funkcję sypialni, a drugi salonu. Kuchnia znajdowała się na końcu wąskiego korytarza po prawej stronie, a po lewej stały otworem drzwi do łazienki. Szare, lecz pół wieku temu białe ściany były upstrzone licznymi plamami po zabitych komarach, muchach i innych insektach. Białowłosy dopatrzył się w nich również kilku wgnieceń, jakby poprzedni mieszkańcy wyładowywali swoje frustracje okładając je pięściami. Pożółkły sufit – pewnie poprzedni właściciele przepalali całą wypłatę – po wielu latach popękał we wszystkich możliwych kierunkach tworząc na swój sposób interesującą mozaikę, lecz również niebezpieczną, bo w każdej chwili mógł spaść wszystkim na głowy. Na środku goła, żółta żarówka zwieszała się na kilku kabelkach i leniwie kreśliła w powietrzu małe kółka. Brudne, od wielu lat nie myte okna ozdobione po obu stronach czerwonymi, nadgryzionymi przed mole zasłonami ukazywały ulicę, przy której znajdował się blok oraz mały plac zabaw, którego zardzewiałe huśtawki skrzypiały przeraźliwie przy najlżejszym podmuchu wiatru. Podłogę wyłożoną pościeranymi panelami pokrywał kurz, okruchy i zaschnięte plamy po wylanych różnego rodzaju substancjach. Salon był umeblowany skromnie. Pod jedną ze ścian stała śmierdząca kanapa przykryta jasnopomarańczowym, sfilcowanym kocem. Nad nią wisiała półka – a raczej jedna, skromna deska mająca spełniać tę rolę – z książkami, których pożółkłe stronice świadczyły o ich dacie wydania. Owa deska też nie wyglądała na stabilnie trzymającą się ściany, więc Gabriel postanowił pod żadnym pozorem nie znajdować się w jej zasięgu, by przypadkiem nie skończyć z wielkim guzem na głowie, gdyby tej zachciało się spaść i kogoś przy okazji zabić. Również odpychała go sama wizja siedzenia na kanapie, na której prawdopodobnie nie jedno stworzenie zdechło, sądząc po smrodzie. Obok stał mały stolik, który wyglądał na najstabilniejszą i najnowszą rzecz, jaka w ostatnim czasie trafiła do tego mieszkania. Na środku salonu leżał niegdyś różowy, okrągły dywan o metrowej średnicy. Wyglądał gorzej niż przerażająco i żadna żywa istota na pewno nie chciałaby się na nim położyć ani nawet dotknąć stopą uzbrojoną w specjalne buty chroniące przed radioaktywnymi substancjami. Anioł krążył wokół stolika starając się nie otrzeć nogą o niewiarygodnie brudną kanapę i nie nastąpić na dywan, który mógł przeżreć jego nowe buty w sekundę, a swoją stopę mógłby już znać jedynie ze starych zdjęć. Stanął przy oknie i przygryzł dolną wargę jak zawsze, gdy martwił się o coś i zastanawiał się, gdzie znajdował się dobrze zamaskowany haczyk. Wrócił do wspomnień nie dalej niż sprzed godziny. Kierowniczka domu dziecka zaprosiła oboje do swojego gabinetu. W czasie marszu za kobietą w całkowitym milczeniu, dziewczyna niespodziewanie się odezwała. - Chcę stąd wyjść. Starsza pani odwróciła się gwałtownie z nieprzyjazną miną, jakby miała zamiar ją skarcić i powiedzieć, że zostanie w tym paskudnym miejscu na zawsze albo zamknie ją w jednej z wieżyczek instytucji. Otworzyła usta gotowa odpowiedzieć dziewczynie na zachciankę, gdy nagle jej oczy na moment zaszły mgłą i nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Przez ułamek sekundy sprawiała wrażenie, jakby w jej umyśle toczyła się bitwa, jakie słowa powinny wyjść z jej ust. Po chwili kobieta potrząsnęła głową, rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem po korytarzu i ruszyła dalej przed siebie. Gabriel stał jeszcze chwilę w miejscu zastanawiając się, co właśnie się zdarzyło, ale widząc, że Lorein ani trochę nie przejęła się, według niego, dziwnym zachowaniem swojej opiekunki, wzruszył ramionami postanowiwszy zapytać o to później i podbiegł, doganiając kobiety. Myślał, że opiekunka urządzi długi wykład na temat tego, że dziewczyna w żadnym wypadku nie może zostać zabrana i znajdzie skądś dziesiątki przepisów prawnych na ten temat. Nie spodziewał się, że bez chwili wahania wyjmie papiery adopcyjne do podpisania bez żadnych pytań o jego miejsce zamieszkania, pracę, rodzinę czy stan majątkowy. Kobieta z oczyma delikatnie zasnutymi mgłą podpisywała wszystkie dokumenty, stawiała swoje pieczątki i głosem wypranym z jakichkolwiek emocji instruowała anioła, gdzie ma złożyć swój podpis. Sprawiała wrażenie nieświadomej tego, co się działo. Na początku Gabriel niczym się nie martwił, po prostu przerzucił dziewczynę przez ramię jak worek kartofli i wybiegł z nią do pierwszego lepszego pustego mieszkania, jakie udało mu się znaleźć. Potem jednak, gdy wpłynął odrobinę na jej umysł i zmusił ją do drzemki na w miarę znośnie wyglądającym i pachnącym łóżku w drugim pokoju, zaczął się zastanawiać, czy nie za łatwo mu poszło. Przypomniał sobie dziwne zachowanie starszej kobiety. Chciał zrzucić winę na jej wiek, ponieważ wtedy często zdarzają się zaniki pamięci czy podobna chwilowa dezorientacja, ale nie potrafił w to uwierzyć, szczególnie pamiętając słowa Lorein wypowiedziane parę sekund wcześniej przed dziwną reakcją opiekunki. Nagle obok anioła pojawił się otoczony piekielnymi płomieniami Faris – jego diaboliczne lustrzane odbicie. Jak to z lustrami bywa, wszystko było u diabła na opak. Kruczoczarne, lśniące nawet w nikłym świetle żółtej, starej żarówki włosy z niebieskimi końcówkami sięgały mu do ramion. Błyszczące, niebieskie, głęboko osadzone oczy – jedyna pozostałość po poprzednim życiu w Niebie – patrzyły z zainteresowaniem tam, gdzie znajdował się pokój z śpiącą dziewczyną. Zaczynały się w nich pojawiać tańczące wesoło ogniki, które Gabriel bez problemu rozpoznawał i odczytywał ich znaczenie – diabeł zdecydowanie coś kombinował i anioł na pewno nie wyjdzie w tym na dobre. Jego drobne, chude ciało otulał czarny płaszcz ozdobiony wyszywanymi białą nicią krzyżami skierowanymi w dół. Materiał zsunął się z jego ramion i powoli, leniwie poszybował w stronę małego stolika, jakby jakaś niewidzialna istota się nim zajęła, po czym złożyła na owym meblu w idealną kostkę. - To nienajlepszy moment na utrudnianie mi zadania, Farisie – westchnął anioł i natychmiastowo pokręcił energicznie głową, gdy czarnowłosy chciał usiąść na kanapie. – Nie polecam chyba, że chcesz, by ci dupę zżarło. Faris zastygł w bezruchu na moment nieco zdziwiony, przeanalizował jego słowa, przyjrzał się kanapie, po czym z lekkim przerażeniem malującym się na twarzy podszedł do okna i przycupnął na parapecie z nadzieją, że ten nie skruszeje nagle pod jego ciężarem i nie zaliczy bliskiego spotkania z brudną, dającą wiele do życzenia podłogą. Owe przerażenie było jednak widoczne jedynie przez ułamek sekundy, ponieważ niemal natychmiast przeobraziło się w szyderczy uśmieszek, którym zwykł obdarzać wszystkich bez względu na sytuację. - Świętoszku, nie potrafisz nawet włamać się do porządnego mieszkania, tylko wybierasz jakieś meliny niewiadomego pochodzenia – zadrwił diabeł. – Z drugiej strony, trzymanie tu tej laski zaowocuje najpewniej przeróżnymi chorobami, więc prędzej one ją zabiją, niż ty. Nie ubrudzisz sobie rączek. Nieźle kombinujesz, bracie. - Wybrałem pierwsze lepsze opuszczone… - bąknął pod nosem anioł zrobiwszy obrażoną minę. - Niech ci będzie, ale ja nie po to tu przybyłem – czarnowłosy wstał z parapetu i podszedł do Gabriela spoglądając mu w oczy, które miały identyczny odcień błękitu jak jego, co było jedynym znakiem ich więzów. – Oni już się o niej dowiedzieli. Wypuścili psy. To tylko kwestia czasu, zanim ją wytropią. Spiesz się z likwidacją, jeśli nie chcesz, by ją złapali i… Słyszała dwa męskie głosy dochodzące z drugiego pokoju, choć niewyraźnie. Rozpoznawała tylko pojedyncze słowa. Chorobami, zabiją, bracie, psy, wytropią… Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała po pomieszczeniu. Budząc się, poczuła wlatujący do nozdrzy nieprzyjemny smród, ale mimo to nie spodziewała się, że trafi w takie miejsce. Pokoik był malutki, zajmował powierzchnię ledwie dziesięciu metrów kwadratowych. Ze ścian odłaziła stara, pożółkła tapeta z fioletowym wzorem kwiatowym. Sufit zdobiły pęknięcia, przy czym w jednym miejscu powoli sączyła się woda i spadała na podłogę, tworząc dosyć sporą już kałużę. Nie dojrzała żadnego źródła światła, nie wspominając o oknie, które było zabite deskami z powodu stłuczonej szyby. Chwyciła się za głowę i spróbowała wrócić wspomnieniami do momentu, w którym zjawia się w tej marnej imitacji mieszkania. Pootwierała wszystkie szufladki swojego umysłu, przekartkowała wszystkie teczki, gdzie mogła wepchnąć ten ważny moment, ale nic nie znalazła. Chwyciła za kołdrę i jednym, szybkim ruchem odrzuciła ją na bok, wyskoczyła z łóżka i pomaszerowała do pomieszczenia, z którego dobiegały głosy. Faris nie dokończył zdania słysząc delikatny tupot stóp kierujący się z sypialni w stronę salonu. W momencie, gdy on i wysłannik Nieba spojrzeli w stronę drzwi, zobaczyli stojącą w nich wychudzoną, bladą istotę, która w niczym nie przypominała dziewiętnastoletniej kobiety. Wielkie, zielone oczy przyglądały się obu mężczyznom z zaciekawieniem, ale też z odrobiną strachu. - Lorein… Już wstałaś? Jesteś głodna? – spytał zdziwiony Gabriel. - Dlaczego ona nie śpi? Nawaliłeś z zaklęciem – syknął ledwo dosłyszalnie diabeł. Anioł pokręcił delikatnie głową w odpowiedzi na zadane pytanie, po czym uśmiechnął się najlepiej jak potrafił do dziewczyny. - W tym duszącym, gryzącym w gardło, a nawet w oczy smrodzie nie da się spać. Zresztą, co to mają być za warunki? Miałeś zamiar tu stworzyć jakiegoś nowego, w pełni naturalnego super wirusa i przetestować go na mnie, a później za jego pomocą opanować świat? Dlatego mnie stamtąd zabrałeś?! Lorein podniosła głos i zacisnęła dłonie w pięści. Nagle stary budynek zatrzeszczał, jakby jęknął z dezaprobatą obudzony głośniejszą wymianą zdań. Szyby w oknach – te, które ocalały – delikatnie wibrowały. Żarówka zawieszona po środku sufitu zaczęła kreślić w powietrzu większe okręgi. Faris i Gabriel w milczeniu spojrzeli po sobie. Ta krótka wymiana spojrzeń wystarczyła im, by zrozumieć, z czym mają do czynienia. Białowłosy mężczyzna uniósł ręce w geście poddania. - Uspokój się. Nie zrobimy ci krzywdy. Wszystko ci wytłumaczymy, obiecuję. Zielonooka powoli rozluźniła palce, zaplotła ręce na piersi i oparła się o framugę. Zwiesiła głowę i na zmianę otwierała i zamykała usta, próbując coś powiedzieć, ale słowa nie chciały jej przejść przez gardło. - Ten… No… Przepraszam za to – wydukała. – Poltergeist się mnie uczepił i żadne egzorcyzmy nie pomagają. Zawsze dzieją się takie rzeczy, gdy… Moje emocje są dość silne. - Przepraszam, co? – Faris wytrzeszczył oczy i parsknął śmiechem. – Jesteś ułomna, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś! To tylko i wyłącznie twoja sprawka! - Faris, debilu… - syknął anioł. Westchnąwszy, zwrócił się do dziewczyny. – On chciał powiedzieć, że żaden duch się ciebie nie uczepił. Ty jesteś za to wszystko odpowiedzialna. Przerwał, by zobaczyć jej reakcję. Lorein wpatrywała się w niego nie pokazując żadnych emocji, chociaż jej umysł pracował na wysokich obrotach i analizował każdą sytuację, o której pamięta, że nie miała logicznego wytłumaczenia. Gdy tłumaczyła to nadprzyrodzonymi zdolnościami, wszystko nabierało sensu, jednakże zaczęły się rodzić kolejne pytania. - Nie jestem człowiekiem. Wiem to. W takim razie, czym? - Człowiekiem… Tylko troszkę innym… - Tak, Gabrielu! Okłamuj ją! – odparł diabeł teatralnie wymachując rękami w górę. - To jak, wyjmujesz już miecz, czy ja mam ci w tym pomóc? Źrenice dziewczyny błyskawicznie się rozszerzyły. Nie potrzebowała dokładnych wyjaśnień, by zrozumieć, co znaczyły słowa czarnowłosego. Nie wyglądali na normalnych ludzi. Emanowały od nich jasna i ciemna aura, które dotykając się, lekko iskrzyły i ledwie dosłyszalnie trzeszczały jak mikroskopijne burze. Na środku tego rozpadającego się pokoju stały dwie nadnaturalne istoty, a jedna z nich na pewno była wrogo do niej nastawiona. Nie miała pewności co do białowłosego mężczyzny, który zabrał ją z ośrodka. Przeczucie mówiło jej, że nie ma w starciu z nimi żadnych szans, ale… Nie zastanawiając się dłużej, rzuciła się do ucieczki. Nie zwracając uwagi na brak obuwia, zbiegła po schodach i wybiegła na opustoszałą ulicę, skąd dochodziło wściekłe ujadanie psów.