szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Obce głosy Kiedy o 11 przed południem zadzwonił telefon, drgnąłem. Mieszkając samotnie nabrałem zwyczaju mówienia do siebie, a raczej do swego wyimaginowanego sobowtóra, toteż owo drgnięcie zostaje skwitowane słowami: „Ależ nerwowy jesteś, brachu.” Przerywam swoje czynności (układanie książek na półce) i liczę dzwonki. Sześć. Trzy godziny później znowu dzwonienie. Ta sama ręka nacisnęła cyfry mojego numeru, gdyż sygnałów jest znowu sześć. Czekam na ciszę, by z powrotem unieść książkę do oczu i wrócić do przerwanej lektury. Telefon już milczy, ale czytać nie mogę. Nachodzą mnie wspomnienia. Zainstalowałem sobie aparat dziesięć lat temu. Przeważająca ilość rozmówek, jakie miały miejsce w ciągu tego dziesięciolecia, to były utarczki słowne z ludźmi obcymi. W słuchawce prawie zawsze słyszało się głos damski. * Zaczynało się od czyjegoś dzień dobry, po czym następowała pauza. Dziewczyna dawała mi czas na skwitowanie się tym samym pozdrowieniem. Lecz ja tę sekundę ciszy wykorzystywałem na wstawienie jednej z zawczasu obmyślonych ripost: – Zastanawiam się, po co założyłem telefon. Dla siebie czy dla firm uganiających się za klientami tak namiętnie, jakby od tego zależało zbawienie wieczne. Lub: – Jeśli obcy głos mówi dzień dobry, to już wiem, o co chodzi, i moja odpowiedź brzmi: nie. Albo: – Żadna promocja mnie nie interesuje. I na tym się przeważnie kończyło. Ale nie zawsze. Raz po czyimś dzień dobry odezwałem się: – Bardzo proszę nie dzwonić do mnie w takiej sprawie. Usłyszałem: – Przecież pan nie wie, w jakiej sprawie dzwonię. – Owszem, wiem. Chodzi o jakąś promocję. Zaczęła bąkać niepewnie i z zakłopotaniem: – No, teraz to już panu nic nie powiem. Istotnie, nie powiedziała nawet dziękuję ani do widzenia. Kiedyś zirytował mnie tupet dziewoi, która na moją uwagę o późnej porze odparła, że do zachodu słońca jeszcze daleko. Jeszcze bardziej zły byłem na siebie za swój brak przytomności. Toć na jej dzień dobry należało odpowiedzieć dobry wieczór. A najlepiej – ugryźć się w język. Nieszczęsny automat zadziałał także następnym razem i na czyjeś dzień dobry znowu odruchowo odpowiedziałem tym samym pozdrowieniem. Niezadowolony z siebie słuchałem o „artykułach spożywczych, produktach naszej firmy”. Ich prezentacja będzie połączona z wykładem na temat zdrowego żywienia. Gadanina zakończyła się jak zwykle pytaniem, „czy można panu przysłać zaproszenie”. W głowie wirowało mi mnóstwo z góry obmyślonych ripost, lecz to, co koniec końców rzuciłem do słuchawki, było zupełną improwizacją: – Proszę pani, wystarczy mi suchy chleb i woda. Chwila ciszy, po czym: – Aha, dziękuję panu bardzo, do widzenia. 1 Położywszy słuchawkę jąłem skręcać się ze śmiechu. Wypadło, jak gdybym to nie ja przed chwilą mówił, tylko ktoś inny, posługując się moim głosem. Ta z głupia frant odpowiedź na zaproszenie była niespodzianką dla moich uszu i ubawiła mnie niemało. Lecz kiedy pewnej niedzieli okazało się, że to nie żaden z moich znajomych dzwoni, a osoba obca, zatkało mnie z oburzenia. Pozwoliłem dziamdzi szczebiotać. Dopiero gdy po jej pytaniu nastąpiła pauza, ryknąłem: – Nawet przy świętej niedzieli nie dadzą ludziom spokoju. Cholerna reklama! Powodem irytacji może być także wczesna pora dzwonienia. Oto dzień mamy wprawdzie powszedni, ale już o ósmej coś słychać. Dwukrotne dzwonienie z samego rana, o 8 i o 8,30 – kto by to zniósł! Za pierwszym razem, unieruchomiony w łazience, nie mogłem podejść. Za drugim razem zdążyłem. Spokojnemu słucham? towarzyszyła chwilowo powstrzymywana wściekłość i chęć obsztorcowania natrętnej dziwy. A tu głos urzędniczki z mojego dawnego zakładu pracy i zawiadomienie o zapomodze pieniężnej. – Z dowodem do kasy, proszę. Od jedenastej do czternastej. Dziś nie da pan rady? Więc jutro. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! Wskazana była ostrożność. Niepewny, kto dzwoni, zachowywałem milczenie. Jedna obca kobieta nie doczekała się ani mojego halo, ani odpowiedzi na jej dzień dobry. Dopiero gdy usłyszawszy słowo medyczny zorientowałem się, do czego jej gadka zmierza, użyłem swojej specjalnej, stosownej wobec tego ataku riposty: – Proszę pani, do zdrowia potrzebny mi jedynie spokój, a ten spokój jest stale zakłócany przez takie właśnie telefony. Pchnięcie było zabójcze: nie odezwała się więcej. Uciszyłem ją na amen. Inna przedstawicielka tej samej branży oferowała mi badania lekarskie przy użyciu najnowocześniejszej aparatury. Kwestia, którą obmyśliłem onegdaj w przewidywaniu podobnych ofert, została wyrecytowana bez zająknienia: – Nie trapią mnie żadne dolegliwości z wyjątkiem telefonicznej reklamy. Moja jedyna bolączka spowodowana jest tym, że codziennie dzwonią do mnie nieznajome panie próbując zaoferować coś, co jest mi zupełnie zbędne. Przestańcie dzwonić, a stan mojego zdrowia bardzo się poprawi. Jeszcze inna dobrodziejka, już nie z firmy lekarskiej, lecz telekomunikacyjnej, zaproponowała mi tańszy abonament. Odpowiedziałem, że kilkuzłotowa obniżka mnie nie interesuje. – Możemy zapewnić panu obniżkę kilkunastozłotową. – Jakiekolwiek obniżki nie mają znaczenia dla mnie, milionera, co tarza się w złocie, ale właśnie w tym sęk, że można mieć fortunę, a nie mieć spokoju, bo co chwila ktoś dzwoni. Bohun, Wołodyjowski, wspaniali szermierze, znali specjalne pchnięcia. Sztychy strzeżone, chowane na najniebezpieczniejsze w trakcie pojedynku sytuacje. To były ich tajniki, niezawodne finty, zdolne przedrzeć się przez najstaranniejszą gardę przeciwnika. I ja miałem takie swoje parady; każda z nich na specjalną okazję. Ale gdy razu pewnego, podbiegłszy do telefonu z gębą pełną złośliwości, przyłożyłem słuchawkę do ucha i otworzyłem usta – szpada przeszyła powietrze: głos był nagrany. Dokuczały mi dwie plagi: obsrywające balkon gołębie i telefoniczna reklama. Zaalarmowany odgłosami tokowania odpędzałem skrzydlatych natrętów, a słysząc dzwonienie podchodziłem do aparatu, by spławić natrętną firmę. W końcu rad nierad wyłączyłem telefon. Może te wydzwaniające dziewuchy, stwierdziwszy raz, drugi i dziesiąty, że numer XXXXXXX nigdy nie odpowiada, dadzą mi spokój i już na zawsze zrezygnują? Może te wszystkie szczury powietrzne, za każdym razem płoszone, przestaną siadać na moim balkonie? Po upływie miesiąca doszedłem do przekonania, że z gołębiami chyba się udało. Przestały nawiedzać balkon. A jak z firmami? Czy też się odzwyczaiły? Podchodzę do aparatu i z zamiarem wetknięcia zbliżam przewód do gniazdka. Ręka zatrzymuje się w pół drogi, bo właśnie w uszy wpadło gruchanie. Aparat pozostał wyłączony. 2 Koniec końców włączyłem aparat, lecz przestałem układać riposty i wbijać je sobie w pamięć. Od tej pory reakcją miało być milczenie, odkładanie słuchawki bez słowa. Jeszcze tego samego dnia, gdym obrał sobie za maksymę: „Reszta jest milczeniem”, zdarzyło się, że... przerwałem milczenie. Kobiecy głos: – Dzień dobry. Nazywam się... Ja: – Nie mam zamiaru zawierać nowych znajomości. Bez telefonu nie można się obejść, ale bez domofonu, owszem. Z gośćmi nie ma problemu. O swoim przybyciu zawiadamiają przez komórkę. Wychodzę wtedy z mieszkania, zjeżdżam windą na dół i czekającemu gościowi otwieram drzwi do klatki schodowej. Grzesio zapowiedział wizytę na siedemnastą. Gdy o tej umówionej godzinie, z dokładnością do jednej sekundy, rozległo się dzwonienie, spokojnie podszedłem do aparatu, święcie przekonany, że w słuchawce usłyszę głos Grzesia. A tu... sopran. Pielęgniarka z gabinetu dentystycznego przypomina mi termin zabiegu. Chce wiedzieć, czy się stawię. Co za czasy! Dzwoni do mnie, żeby się upewnić. Żeby potwierdzić. Czyż to nie kolosalny przerost formy nad treścią? Toć gdybym miał nie przyjść, gdyby mi coś stanęło na przeszkodzie, sam bym zadzwonił! A jednak był to szczęśliwy zbieg okoliczności. Jeśliby babina zadzwoniła kwadrans wcześniej lub kwadrans później, zignorowałbym sygnał. A potem, w gabinecie, musiałbym wysłuchać: „Do pana nie można się dodzwonić.” Po co mi takie uwagi? Nie uśmiecha mi się uchodzić za dziwaka, co podawszy swój „numer kontaktowy” unika kontaktu. Na podstawie tego szczęśliwego zbiegu okoliczności mogłem sobie pogratulować, że dopisuje mi szczęście. Hip-hip-hurra! * Dryń... – drgnąłem. Brzęczenie telefonu przerywa moje wspominki. Zamiast podejść do aparatu i rzucić do słuchawki hallo, ja nie ruszając się z miejsca przemawiam głośno do siebie: „Twoje nerwy to galareta, chłopie.” Wciąż jakby tkwi w duszy lęk przed słownym pojedynkiem, choć przecież pojedynków więcej nie będzie! Zagłębiony w fotelu liczę sygnały. Jest ich tym razem dziewiętnaście. 3