Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFREE.pl
Wieża
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
JoannaP
Z legend Andurii.
Wieża
Kraina zwana Andurią leży w dolinie otoczona wysokimi górami. Kiedy wschodzi słońce
wygląda jak kielich napełniany powoli najlepszym winem. Podróżny przybywający do
Andurii widzi zielone lasy, wesołe potoki, uprawne pola dające obfity plon. Jest to kraj żyzny
i bogaty, ludzie są spokojni i zadowoleni, bo nie wiedzą, co to głód, wojna i nędza, zbrodnie
zdarzają się rzadko, klimat jest łagodny. Andurianie to lud gościnny, przybysz zza gór nie
musi się martwić o nocleg czy jedzenie. Smaczne jadło i napitek ucieszą jego podniebienie,
słynne ogrody anduriańskie zachwycą oko, po wieczerzy zaś może rozkoszować się
pięknymi pieśniami anduriańskimi i słuchać anduriańskich legend.
Pewnego dnia na szlaku schodzącym z gór ukazał się wędrowiec. Był młody, nie mógł mieć
więcej niż dwadzieścia pięć do dwudziestu ośmiu lat. Szczupły, ale nie chudy, wzrostu
średniego, lekko przygarbiony, oczy szare, na twarzy nigdy nieznikający wyraz zamyślenia.
Sprawiał wrażenie kogoś wiecznie pogrążonego we własnych myślach. Jego koń szedł sam,
jakby znał cel podróży równie dobrze jak jego pan. Młodzieńcowi towarzyszył chłopak mniej
więcej piętnastoletni, rudy, pokraczny nieco, ale wesoły: pogwizdywał sobie jakąś radosną
piosenkę i uśmiechał się szczerze do całego świata.
Był piękny wiosenny dzień: świeciło słońce, śpiewały ptaki, rodziło się nowe życie, kwitły
kwiaty. Potoki górskie dzwoniły srebrzyście a w oddali widać było iskrzące wody rzeki
Kedalii.
Dwaj wędrowcy podążali przed siebie, tak jak prowadziła ich droga, aż znaleźli się na
rozstajach. Spojrzeli na drogowskaz i skierowali się na północ, w kierunku stolicy kraju,
Belandii. Słońce było coraz bliżej horyzontu, ze złotego stawało się pomarańczowe. Zbliżała
się noc. Jeśli nie znajdą domostwa, w którym mogliby przenocować, będą musieli spać w
lesie. Rudemu chłopakowi nie byłoby to takie niemiłe, lubił świeże powietrze i przestwór
nieba usiany gwiazdami nad głową, ale jego towarzysz zdecydowanie wolał wygodne łóżko
pod dachem. Bo czyż nie jest prawdą, że wilgoć wywołuje reumatyzm? A mrówki? A robaki
łażące po człowieku, jakby nie był istotą wyższą, ale kłodą? A zwierzęta?
Strona: 1/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Twarz młodzieńca zasępiła się.
- Wyruszyliśmy stanowczo za późno. Gdybyśmy wyjechali z Hallcaronu o świcie, bylibyśmy
już niedaleko Podorello. Wypadnie nam pewnie spędzić noc pod drzewem, bo nie sposób
wędrować przez te lasy po ciemku, zabłądzilibyśmy.
- A no to przekimamy sobie w lesie, tośmy nie panienki i nie purchle rozlazłe! Toć nie nasza
wina żeśmy opóźnili wyjazd, ale tego jegomościa, co to próbował przejść przez granicę z
fałszywymi papierami. – Odparł wesoło chłopak i roześmiał się na całe gardło, aż ptaki
pouciekały spłoszone. Poważny młodzieniec nic na to nie odpowiedział, westchnął tylko
żałośnie, jak ktoś, kto w swych dążeniach musi zwalczać opór całego świata. Jechali więc
dalej, a tymczasem zaczęło się zmierzchać, światło znikało, barwy ulatniały się; wszystko
wokół szarzało, jak starzejący się człowiek, któremu czas zabiera czarną czuprynę, dając w
zamian siwe strzępki.
- Chyba musimy się zatrzymać i poszukać miejsca na obóz. Za chwilę zrobi się całkiem
ciemno. – Zrezygnowany podróżny już miał zsiąść z konia, gdy zatrzymał go głos
towarzysza:
- Światło! Widzę światło między drzewami! To musi być jakowaś chata, jest niedaleko, jak
nie będziemy się pindrzyć, zdążymy zanim zaciemnieje!
- Joricu! Prosiłem cię tyle razy, żebyś nie wyrażał się jak grubianin!
- Przepraszam mój panie, to z radości tak mi się wymknęło.
- No to niech ci się nie wymyka!
Rzeczywiście, niedaleko od drogi, pomiędzy drzewami błyskało światełko. Nasi podróżni
ruszyli w jego kierunku.
Po chwili stanęli u drzwi niewielkiego drewnianego domu. W oknach zawieszono
białe firanki. W jednym pokoju na dole paliło się światło, to właśnie, które zobaczyli
wędrowcy. Przez uchylone okno słychać było cichy, nieco monotonny śpiew, trzy głosy to
wznosiły się, to opadały, jak fale na morzu w pogodny dzień. Pukanie do drzwi sprawiło, że
zamilkły, za to rozległy się kroki i drzwi lekko się uchyliły. Stał za nimi mężczyzna w średnim
wieku, szpakowaty, gładko ogolony, o poważnym, inteligentnym spojrzeniu, twarzy
ogorzałej od ciągłego przebywania na świeżym powietrzu. Był dość wysoki, wyprostowany,
jego postawa zdradzała pewność siebie i świadomość własnej wartości.
- W czym mogę panom pomóc? – Zapytał.
- Dobry wieczór. Przede wszystkim chciałbym pana przeprosić za najście. Nazywam się Ared
Baerdus, a to mój sługa Joric Dex. Jestem uczonym z Dolothii, przybyłem do waszego kraju,
aby zebrać materiały do dzieła, które zamierzam napisać. Noc zastała nas w drodze i już
mieliśmy rozbić obóz w lesie, kiedy zobaczyliśmy światło. Czy nie moglibyśmy przenocować
pod pańskim dachem? Oczywiście, jeśli to nie kłopot…
Gospodarz przyjrzał się gościom uważnie, ale bez niechęci, po czym rzekł uprzejmie:
- Wejdźcie panowie. Od dawna już nie miewaliśmy gości, przynajmniej w ludzkiej postaci. –
Uśmiechnął się z lekka ironicznie i wpuścił podróżnych do środka. Weszli do niedużej,
nieskazitelnie czystej izby, gdzie na kominku trzaskał ogień sypiąc iskrami, na środku stał
Strona: 2/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
solidny drewniany stół zastawiony półmiskami pełnymi mięsa, ryb, sera, a wszystko to
pachniało apetycznie niby uczta bogów. Ared Baerdus i jego sługa poczuli, że w brzuchach
im burczy, a do ust napływa ślinka, pragnęli tylko jednego: jeść! Pieczeń i gorąca zupa
wabiły ich niczym syreny zbłąkanych marynarzy. Ale zanim ulegli temu wołaniu, musieli
zadośćuczynić wymogom grzeczności. Przy stole siedziały dwie kobiety, starsza była
prawdopodobnie żoną gospodarza: była to poważna matrona, okrągła, rumiana, pracowita,
ale jednocześnie jakaś apatyczna, niezdolna do żywszych uczuć, spełniająca swe obowiązki
bez szemranie, lecz i bez entuzjazmu, swą niezmiennością przypominała skałę, której nikt
nie poruszy, tylko czas powoli, niezauważalnie przygniatał ją do ziemi. Druga, młoda
dziewczyna, była wysoka, smukła, rudowłosa i uśmiechała się do niespodziewanych gości
podobnie, jak gospodarz, to znaczy przyjaźnie, ale z ledwo uchwytnym odcieniem ironii.
- Nazywam się Bartołd Casper i jestem leśniczym, a oto moja żona Lejda i córka Flora. Moje
drogie, poznajcie Areda Baerdusa, uczonego, który przybył do naszego kraju z dalekiej
Dolothii. A to jego sługa Joric Dex.
Baerdus skłonił się uprzejmie paniom, one odpowiedziały mu uprzejmym skinieniem głowy,
po czym zasiadł przy stole, Joric Dex zaś został odprowadzony do kuchni, gdzie miał jeść
kolację z chłopcem do posług, który zajął się już końmi gości.
Kolacja była przepyszna: były przepiórki, kuropatwy, owoce, lody, ciasto, wino,
słowem wszystko, czego dusza, a raczej żołądek zapragnie. Młody uczony jadł z apetytem,
uważał bowiem, że nic nie jest tak ważne dla prawidłowego funkcjonowania ludzkiego
umysłu, jak porządny posiłek. Po kolacji westchnął z rozkoszą i pochwaliwszy z całego serca
wieczerzę zapytał:
- Czy obchodzicie dziś w Andurii jakieś święto? Bo chyba nie jadacie tak codziennie?
- Ano, tak jest w istocie – Odparł gospodarz. – Dziś mija dokładnie sześćset lat od zburzenia
Wieży.
- Wieży? Jakiej wieży? Dlaczego obchodzicie tak uroczyście rocznicę jej zburzenia?
- Za chwilę się dowiesz panie, bo każdego roku opowiadamy sobie jej historię, aby nie
została zapomniana – Odpowiedział leśniczy uśmiechając się łagodnie. – Floro?
Flora zerwała się z krzesła, zakręciła lekko jak motyl i stanęła na środku pokoju uśmiechając
się figlarnie. Po chwili jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, oczy utkwione w Baerdusie,
zmrużyły się lekko, głowa przechyliła się na bok. W mrocznej izbie oświetlonej tylko ogniem
z kominka Flora wyglądała trochę niesamowicie, jak wiedźma albo wieszczka. Wszystkie
spojrzenia skupione były na niej, wszyscy wstrzymali oddech, nawet wiatr przycichł i zdawał
się nasłuchiwać. Flora zaczęła opowieść:
Działo się to sześćset lat temu za panowania króla Flawiana III z dynastii Koloniuszy. Był to
władca szlachetny i sprawiedliwy, tylko nieco ponury, jakby coś go dręczyło. Potrafił długo
siedzieć zamyślony w swej komnacie, a czasami oglądał się za siebie z przerażeniem.
Zdarzało mu się to jednak stosunkowo rzadko, na co dzień był człowiekiem energicznym,
władczym, dumnym i nieugiętym w sprawach wielkiej wagi, ustępliwym i łagodnym, gdy
chodziło o rzeczy błahe. Miał syna, Farlana, którego bardzo kochał. Młody książę wyróżniał
się odwagą i zręcznością, konno jeździł, jak gdyby urodził się w siodle. Bardziej jednak niż
miecz wielbił księgi. Każdą wolną chwilę spędzał w bibliotece, pochylony nad gęsto
zapisanymi stronicami, poszukujący wiedzy. Nocą wspinał się na najwyższą wieżę zamku i
Strona: 3/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
obserwował milczące niebo przez lunetę. Wiedza. To właśnie najbardziej go pociągało.
Świat był dla niego kodem, który należało odczytać, aby zrozumieć tajemnicę wszechświata.
Nie istniało dla niego wiosenne słońce, las ani uśmiech, tylko księgi i słowa zapisane w
księgach. Słowa stopniowo przesłoniły mu rzeczywistość.
Pewnego dnia, niewiadomo skąd i w jakim celu, przybył do naszego królestwa
Czarnoksiężnik. Był to starzec, chudy jak zapałka, siwy, zgarbiony, posępny jak noc. Oczy
miał zimne i bez wyrazu, usta nie znały uśmiechu. Nikt nie znał jego imienia, nigdy nie
opowiadał o sobie, niewielu zresztą było ludzi, którzy odważyliby się go wypytywać,
wzbudzał bowiem taki strach, że wszyscy stronili od niego. Jeden tylko książę Farlan zdawał
się go cenić, więcej nawet – uwielbiać! Prawie się z nim nie rozstawał, zamykał się z nim w
swojej komnacie, którą opuszczał już tylko po to, żeby odwiedzić starca. Czarnoksiężnik
zajmował dwa pokoje: jeden służył mu za sypialnię, jadalnie i salon, stały tam tylko
najpotrzebniejsze sprzęty. Drugi pokój różnił się znacznie od poprzedniego: zamknięte
okiennice broniły dostępu światłu dziennemu, na środku stał duży stół zastawiony dziwnymi
naczyniami i przyrządami, na regałach stojących pod ścianą pełno było rozmaitych słojów i
butelek, których zawartość stanowiły różnobarwne płyny i proszki. Pokój oświetlała stara
lampa. Pierwszym, co uderzało wchodzącego było ohydne, smrodliwe powietrze: zamiast
podtrzymywać życie, zdawało się je wysysać, wdzierało się do płuc i tamowało oddech,
jakby było żywą, wrogą istotą. W tym mrocznym laboratorium nie było much, pająków ani
myszy. Panowała tam jakaś przerażająca cisza. Nikt nie mógł tam długo wytrzymać, nikt
tam też nie wchodził poza czarnoksiężnikiem i księciem. Czy Farlan czuł się tam dobrze? Nie
wiem, ale podobno, kiedy wychodził, oczy mu błyszczały niesamowitym blaskiem. W jego
komnacie światło paliło się do późnej nocy, a bywało, że lampa gasła dopiero o świcie.
Przestał spotykać się z ludźmi, pokłócił się z królem, który stanowczo żądał od syna zmiany
zachowania i, uniesiony gniewem, kazał czarnoksiężnikowi ,,wracać tam, skąd przyszedł
albo mu łeb utnie”. Czarnoksiężnik nic nie opowiedział, uśmiechnął się tylko, a wtedy król
zadrżał, bo w tym uśmiechu było coś szatańskiego, przywodził na myśl gnijące, toczone
przez robaki zwłoki, leżące wśród kwitnących kwiatów na zalanej słońcem łące.
Czarnoksiężnik uśmiechnął się, ukłonił i odszedł, a serce Flawiana ściął lód…
Poranek następnego dnia był wyjątkowo ciepły: światło słoneczne spływało w dół igrając
wśród zielonych liści i srebrzystych potoków, ptaki śpiewały. Do komnaty księcia wszedł
służący z filiżanką aromatycznej porannej herbaty. Wszystko stało na swoim miejscu:
marmurowy stolik ze stojącym na nim portrecikiem matki, regał z książkami, tiulowe firanki
w oknie i orzechowe łoże. Tylko księcia nie było. Najpierw myślano, że poszedł na spacer,
jednak godziny mijały, a on nie wracał. Król zaczął się niepokoić. Czyżby czarnoksiężnik…?
Posłał żołnierzy, by sprawdzili, czy czarnoksiężnik opuścił zamek. Starzec faktycznie zniknął,
nie została po nim ani jedna księga, retorta, butelka… Nic.
Nagle drzwi komnaty królewskiej otworzyły się, wszedł jeden z ministrów i, wyraźnie
zmieszany, oświadczył, że za murami zamku, na oddalonej od niego o dziesięć kilometrów
górze Ator, stoi wieża, której jeszcze wczoraj tam nie było. Komendant zamku zauważył
dziwny blask na górze i, jako człowiek przezorny, posłał tam kilku żołnierzy, żeby to
sprawdzili. Po powrocie złożyli raport komendantowi, ten z kolei poinformował ministra, a
minister – króla. Monarcha kazał osiodłać swego konia i ruszył na czele niewielkiego
oddziału w kierunku góry. Ator była nagą skałą, niezmiernie rzadko odwiedzaną, leżącą na
uboczu, z dala od głównych dróg. Za dnia paliło ją słońce, nocą odbijała światło księżyca.
Teraz na jej szczycie stała wysoka, biała, gładka wieża lśniąca w blasku słonecznym niby
jakaś odległa gwiazda. Król i jego świta wspinali się pod górę powoli, z wysiłkiem, jakby
odpychani przez jakąś niewidzialną siłę. Żołnierze jeden po drugim padali, tylko król
Strona: 4/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
wytrwale się wspinał pomimo kłującego bólu w płucach i braku tchu. Szedł, wlókł się,
czołgał się przygnieciony do ziemi, aż znalazł się u stóp wieży. Nie miała ona drzwi, tylko
jedno małe okienko znajdowało się pod dachem.
- Synu mój! Synku! Czy jesteś tam? Odezwij się! Czy nie słyszysz mego wołania?
Z okienka wychyliła się czyjaś głowa, monarcha poznał ją od razu, choć znajdowała się
bardzo wysoko.
- Czegoż chcesz ode mnie? Nie rozumiesz, że muszę posiąść wiedzę? Nie mogę przecież żyć
jak wszyscy ci ludzie, mrówki, niewolnicy! Istnieją tylko po to, by kiedyś przestać istnieć,
każdy ich dzień jest taki sam jak ten, który go poprzedził i ten, który po nim nastąpi. Jedzą i
śpią, śpią i jedzą, wschód – zachód, zachód - wschód, południe – północ, północ- południe,
aż do śmierci. Ich ciała od ziemi pochodzą i do ziemi wracają, oni sami nic nie znaczą.
Odejdź!
Król wstał i odszedł, zasmucony. Wrócił do zamku, zamknął się w komnacie i nikt nie mógł
go pocieszyć. Całymi dniami wpatrywał się w okno, jakby czekał na coś, co nie nadchodziło.
W królestwie tymczasem źle się działo. W całym kraju panowała susza, ziemia nie rodziła
plonów, rzeki wysychały. Ptaki przestały śpiewać, zwierzęta domowe patrzyły wokół
żałośnie. Głód pożerał ludzi i bydło. Wilki krążyły na obrzeżach lasu. Życie zamarło, świat
się zatrzymał. Anduria umierała.
Kiedy wydawało się, że nie może już być gorzej, wydarzyło się coś, co załamało
nawet najdzielniejszych Andurian chowających w sercach resztki nadziei: plaga myszy. Były
wszędzie, miliardy gryzoni dobijały to, czego nie zabił głód, ludzie i zwierzęta konali w
męczarniach, na próżno błagali ołowiane niebo o pomoc.
Król obojętnie słuchał raportów ministrów. Jednak pewnego dnia wstał i wyszedł ze
swojej komnaty. Szedł powoli przez opustoszałe korytarze, ulice, pola. Słońce paliło
wysuszoną ziemię. Co jakiś czas mijał na wpół zjedzony przez myszy szkielet. Nad głowa
słyszał krakanie. Wreszcie dotarł do Ator i zaczął się wspinać. Wieża. A któż to tam stoi?
Czarnoksiężnik. Tak, to on, jego siwa broda, okrutny uśmiech, zimne oczy.
- Chcesz tam wejść?
- Tak.
- Jeśli to zrobisz, nigdy nie wyjdziesz, zginiesz.
- Nie chcę już żyć. Nie chcę żyć, bo moje życie zabiło mojego syna i moje królestwo. Kim
jesteś?
- Jestem twoim cieniem, cieniem każdego człowieka. Zawsze jestem przy nim i zawsze daję
mu tego, czego pragnie. Pamiętasz starszego swego brata? Pamiętasz starą znachorkę i
małą buteleczkę, którą ci dała?
- Nie! Nie! Miejże litość nade mną! Czego ode mnie chcesz?
- Niczego od ciebie nie chcę. Ja tylko daję? Czyż od dziecka nie pragnąłeś władzy? Czyż nie
jesteś królem?
- Nie! Jak mogę być królem? – Władca Andurii skurczył się, padł na kolana i zapłakał.
Strona: 5/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Wybacz! Wybaczcie mi! – Zdjął z głowy koronę i odrzucił ją od siebie. Złota korona
potoczyła się w dół po zboczu lśniąc w słońcu.
Czy to grzmot? Tak. Zaczął padać deszcz. Padał i padał przez wiele godzin. Kiedy przestał
padać, na Ator nie było już wieży, czarnoksiężnika, księcia Farlana, króla Flawiana, myszy.
Do Andurii wróciło życie, na tronie zasiadł inny król. Nikt nie wie, co naprawdę się
wydarzyło… Wiele lat później jeden z wędrownych poetów spotkał w dalekim kraju starca
wędrującego z synem, który opowiedział mu dziwną historię o wieży i czarnoksiężnika.
- Czy ten starzec to był król Flawiana? Czy on naprawdę otruł własnego brata? – Spytał
Baerdus.
- Tak. Zabił starszego brata, bo pragnął władzy, urodził się, żeby rządzić. Co ciekawe, był
wspaniałym władcą, jego brat natomiast był głupcem i hulaką, gdyby wstąpił na tron,
zrujnowałby Andurię.
- Tak, to wszystko prawda – Odezwał się milczący dotąd leśniczy. – A teraz moi drodzy…
Opowieść skończona, pora iść spać…
Strona: 6/6
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl