Reportaż - Proliteracja
Transkrypt
Reportaż - Proliteracja
ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków Wydawca: Dagmara Bator, ul. Mikołajska 2, 31-027 Kraków Redaktor naczelny: Dagmara Bator (DB) – [email protected] Redaktorzy: Marta Błaszczyńska (MB) – [email protected] Agata Czerwonka (AC) – [email protected] Paulina Anna Peycka (PAP) – [email protected] Alicja Zarzycka (AZ) – [email protected] Paulina Żarnecka (PŻ) – [email protected] Adiustacja: Agata Czerwonka Okładka: Agnieszka Rogało Skład: Marta Głuszek © Kraków, 23.04.2014 [email protected] www.proliteracja.pl www.facebook.pl/proliteracja ISSN: 2300-2883 Wstęp Dagmara Bator Z okazji drugiej rocznicy założenia czasopisma, wszystkim naszym Czytelnikom serdecznie dziękuję za czas spędzony z nami, a całej redakcji za czas poświęcony na wspólne tworzenie „Proliteracji”. Dziękuję, że jesteście! Krąży anegdota, jakoby ktoś zapytał Lichtenberga o różnicę między czasem a wiecznością. „Niestety, to niemożliwe”, odpowiedział. „Wprawdzie ja mam dość czasu na wyjaśnienie, ale panu nie starczyłoby wieczności na zrozumienie”. Nie sądzę, że my mamy dość czasu na chociaż powierzchowne zajęcie się tematem, ale mam nadzieję, że Wy, Drodzy Czytelnicy, znajdziecie czas na zapoznanie się z naszym najnowszym numerem. Tym razem lawirujemy między tematami czasowymi – między współczesnością a przeszłością, metodami pisarskimi, różnicami. Dowiecie się, co ciekawego dzieje się w listopadzie i dlaczego ludzie poświęcają temu tak wiele czasu. Dla tych, którzy zastanawiają się nad nową lekturą – przygotowaliśmy recenzje. Miłej lektury! Dagmara Bator (redaktor naczelna, wydawca) < Reportaż NaNoWriMo, czyli reportaż z pisania powieści w miesiąc 7 Paulina Anna Peycka & Felietony i eseje My, dzieci klawiatury Marta Błaszczyńska Czytelnik od zawsze Paulina Anna Peycka „Nie mam czasu” i kilka innych (pseudo)powodów nieczytania 16 19 23 Paulina Żarnecka Holmes z laptopem Marta Błaszczyńska Wytrzymać próbę czasu Paulina Żarnecka Czy jutro pożegnamy książkę? Marta Błaszczyńska 27 30 33 ó Recenzje Śmiertelna miłość Claretta Petacci, Tajemnice Mussoliniego 38 – Pamiętniki 1932-1938 Marta Błaszczyńska Wybudowali pomnik trwalszy niż ze spiżu… – o Brązownikach Boya-Żeleńskiego 40 Agata Czerwonka Kilkadziesiąt lat w jeden wieczór – Traktat o łuskaniu fasoli 43 Paulina Żarnecka Jakub Ćwiek, Świetlik w ciemności Paulina Anna Peycka Nie tylko Gatsby Marta Błaszczyńska Dziewiętnaście minut zemsty Paulina Żarnecka Dom, w którym czas nie istnieje – o Lali Jacka Dehnela Paulina Żarnecka 46 49 52 55 <reportaż NaNoWriMo czyli reportaż z pisania powieści w miesiąc paulina anna peycka W XXI wieku żyjemy szybko, ale, paradoksalnie, często wydaje nam się, że na wiele rzeczy nie mamy czasu. Lub że te rzeczy są czasochłonne. Aż pewnego razu pojawili się ludzie twierdzący, że są w stanie napisać całą powieść w miesiąc. W jeden miesiąc? To szaleństwo, z pewnością! NaNoWriMo, czy też National Novel Writing Month (pl. Narodowy Miesiąc Pisania Powieści), na pierwszy rzut oka może wydawać się szaleństwem. Trzydzieści dni listopada, kiedy ten projekt się odbywa, to za mało na napisanie 50 tysięcy słów, które złożą się na powieść od A do Z, zwłaszcza jeśli ktoś ma na głowie pracę/ szkołę/życie. A jednak słyszałam o tylu osobach, którym się udało, w dodatku gnębiła mnie powieść, której nie chciałam pozostawiać niedokończonej do Bóg-wie-kiedy, więc musiałam spróbować i przekonać się na własnej skórze, czy da się napisać powieść w jeden miesiąc. W wersji krótkiej: tak, da się. Mówimy jednak o napisaniu ponad 337 tysięcy znaków, które złożyły się na moje 50 tysięcy słów, czy naprawdę kogoś interesuje wersja krótka? 7 < Reportaż / NaNoWriMo czyli reportaż... Przede wszystkim zaznaczmy, że NaNoWriMo, często skracane jeszcze bardziej do NaNo, nie jest konkursem. Chociaż osoby, które podołają zadaniu, określa się mianem zwycięzców, jedynymi nagrodami są satysfakcja oraz dyplom, który można sobie wydrukować. A także kilka ofert promocyjnych od sponsorów, głównie firm zajmujących się wydawaniem i/lub sprzedażą książek albo produkujących oprogramowanie do pisania. Należy też dodać, że „Najbardziej intensywny, szalony listopad, jaki dotąd przeżyłam. Najlepszy listopad” NaNo definiuje zwycięstwo jako napisanie 50 tysięcy słów lub więcej – bez względu na to, czy powieść będzie zakończona. Niektórzy uczestnicy przyznali się na forum do korzystania z tego „ułatwienia”, z kolei inni uważają to za oszustwo i odbierają dyplom tylko wtedy, kiedy zakończyli pisanie, nawet jeśli po drodze pomysł tak się rozrósł, że w efekcie mają jedynie pierwszy tom. To właśnie element wyzwania, sprawdzenia samego siebie, jest tym, co przyciąga tysiące osób z całego świata, w tym mnie. Pomimo iż na samym początku podchodziłam do projektu z pewną rezerwą oraz niepewnością, to wszystko prysło z chwilą, w której zalogowałam się na stronie w październiku. Odznaki przyznawane za „osiągnięcia” – założenie strony powieści, zaktualizowanie licznika słów po raz pierwszy czy, ostatecznie, zwycięstwo – obudziły we mnie dziecięcą ekscytację porównywalną do podniecenia, z jakim lata temu wielu z nas zbierało Pokemony czy z jakim harcerze starają się o kolejne odznaczenia. Ekscytacja jeszcze wrosła, gdy zalogowałam się na forum i odkryłam, ile wsparcia oraz pomocy czeka tam na autorów. Od tematów, gdzie można przedyskutować problemy fabularne, zapytać innych o zdanie co do postaci czy nawet wymienić się tytułami albo imionami, jeśli nam samym brakuje pomysłów, aż po takie, gdzie 8 < Reportaż / Paulina Anna Peycka dostaniemy przysłowiowego kopa w tyłek lub kilka słów wsparcia. Pisanie powieści bywa samotnym zajęciem, więc znalezienie się wśród tysięcy ludzi, którzy wiedzą dokładnie, co czujesz, przez co przechodzisz i czego potrzebujesz, to niemalże jak odkrycie raju. Oczywiście, wsparcie przyjaciół i rodziny również jest ważne, ale powiedzmy sobie szczerze: nie każdy z nas ma szczęście mieć przyjaciół czy rodzinę, która rozumie trudy związane z pisaniem powieści. I właśnie w takich chwilach, szczególnie kiedy stajemy przed wyzwaniem napisania powieści w jeden miesiąc, wsparcie od obcych przeżywających to samo jest bezcenne i motywujące. A potem zaczął się listopad. Najbardziej intensywny, szalony listopad, jaki dotąd przeżyłam. Najlepszy listopad. Bez względu na to, jak piszemy, organizatorzy NaNoWriMo dbają o to, by zapewnić nam jak najwięcej wsparcia oraz motywacji; wszystko, bylebyśmy tylko pierwszego grudnia mogli ogłosić się zwycięzcami. Kiedy aktualizujemy informacje o tym, ile w danym momencie mamy słów, strona nie tylko dodaje je do grafu wskazującego nasz progres, ale także wyświetla informacje, ile musimy dziennie pisać, by wygrać, oraz kiedy skończymy, jeśli utrzymamy takie tempo. I nawet jeśli to nas nie motywuje, myśl, że następnego dnia, kiedy mamy tyle na głowie, możemy pozwolić sobie na napisanie „tylko” 1551 słów zamiast wymaganej dziennej średniej w postaci 1667 słów, zachęca do spędzenia przy klawiaturze przynajmniej godzinki – a jak już się rozkręcimy, to niewielu naprawdę kończy, kiedy dobije do minimum, zamiast tego celując wyżej albo pisząc, dopóki nie skończy się pomysł – albo dopóki ciało nie zacznie się czegoś natarczywie domagać. 9 < Reportaż / NaNoWriMo czyli reportaż... Dodatkowo kilka razy w tygodniu każdy zalogowany użytkownik otrzymuje maila z inspirującą przemową innych pisarzy, z których większość też spróbowała swych sił w NaNoWriMo (z różnymi wynikami). Niektórzy opowiadają o tym, jakie mają doświadczenie z NaNo. Inni skupiają się na pokazaniu różnych sposobów pisania. Jeszcze inni piszą po prostu słowa zachęty, „nie poddawaj się bez względu na statystyki”. Chociaż polskim użytkownikom większość z tych pisarzy będzie raczej obca, nie umniejsza to wartości ich słów – zostali wydani i nierzadko mogą się pochwalić zwycięstwem w NaNo; oni też wiedzą, jak się czujesz. A od czasu do czasu motywowaniem zajmować się będą ci słynniejsi. W 2011 jeden z maili napisał Christopher Paolini, w 2010 – Lemony Snicket, w 2008 – „»Co? Ja nie dam rady?«” Meg Cabot, a w 2007 – Neil Gaiman. W tym roku, niestety, niczyje nazwisko nie było mi znane, co nie zmieniło faktu, że słowa Patricka Rothfussa o łamaniu zasad samego NaNo (oraz wyznanie, że nie wygrał) albo zapewnienia Catherynne M. Valente, że jedna powieść w miesiąc jest absolutnie wykonalna, skoro jej pierwsza powieść została spisana w dziesięć dni, dodały mi otuchy oraz skrzydeł, sprawiły, że od razu wyłączałam Facebooka i zasiadałam do pisania. Ponad to, każdego tygodnia jeden pisarz rezyduje na Twitterze NaNo, odpowiadając na pytania, udzielając wskazówek czy dzieląc się motywującymi cytatami. A jakby tego było mało, NaNoWriMo lub osoba odpowiedzialna za wydarzenia w danym regionie (stanie w przypadku USA, kraju w przypadku reszty świata) od czasu do czasu organizuje coś ekstra. Jeśli kilka osób z okolicy spotyka się w ten weekend, by spędzić całe popołudnie na pisaniu razem, dlaczego by nie spróbować? Można zarówno poznać nowych znajomych, jak i nadrobić 10 < Reportaż / Paulina Anna Peycka zaległości w grupie – u wielu drobny element konkurencji i widok kogoś stukającego w klawiaturę jak opętany wywołują reakcję pod tytułem „Co? Ja nie dam rady?”. A jeśli nic się nie dzieje lub nie masz możliwości uczestnictwa, niektóre eventy odbywają się online, jak np. Maraton NaNoWriMo. Świadomość pomniejszych wyzwań w obrębie tego głównego motywuje, by poświęcić jedną sobotę na pisanie aż do upadłego – a przynajmniej dopóki nie osiągniemy zadowalającej nas liczby słów. Owszem, z powyższych udogodnień najczęściej i najbardziej skorzystają osoby biegłe w języku angielskim. Jednak nie znaczy to, że wszyscy inni są automatycznie wykluczeni: udział wziąć może każdy, pisać można w dowolnym języku, a przy tak dużej ilości osób z całego świata niewykluczone, że ktoś tłumaczy motywacyjne maile na subforach danych regionów. Według rankingu ilości napisanych słów według regionu, Polska zajęła 174 miejsce na 595 – łącznie prawie 5,5 miliona słów! – zaś subforum Polski prowadzone jest po polsku, uczestnicy mają nawet dodatkowe forum (na wypadek awarii głównego, jak twierdzą), gdzie można się wyżalić czy dostać kopa w tyłek we własnym języku. Gdyby nie cała ta sieć wsparcia, nie wiem, czy udałoby mi się wygrać moje pierwsze NaNo. Owszem, jako osoba niewierząca w Wenę, za to wierząca w moc pomysłu i pisania codziennie, chociażby odrobinę, pewnie prędzej czy później bym swoją powieść skończyła, jednak wątpię, czy byłby to miesiąc. Skorzystałam chyba z każdego możliwego sposobu na zmotywowanie się: czytałam maile od pisarzy po kilka razy (i, prawdę mówiąc, na początku każdego tygodnia wyczekiwałam ich ze zniecierpliwieniem); próbowałam wskazówek podsuwanych przez stażystów w kwaterze 11 < Reportaż / NaNoWriMo czyli reportaż... głównej NaNo (nigdy nie wpadłabym na to, że kończenie pisania pierwszym zdaniem kolejnej sceny czy rozdziału tak bardzo mi pomoże); w miarę możliwości udzielałam się na forum (uwaga!, forum NaNo może być zarówno źródłem pomocy i inspiracji, jak i Potworem Prokrastynacji); wzięłam udział w Maratonie NaNo; udało mi się też zaangażować wsparcie „z zewnątrz” – wszystko to złożyło się na dobrnięcie przeze mnie do 50 tysięcy słów, w których udało mi się zamknąć moją powieść. To wszystko oraz graf. Nic chyba „W wersji krótkiej: tak, da się napisać 50 tysięcy słów powieści w jeden miesiąc” nie motywowało mnie bardziej (i nie pożerało więcej czasu!), niż chęć posiadania ilości słów większej od niezbędnej do wygrania średniej. I chociaż parę razy słupki były poniżej tej kreski, to też motywowało mnie do wzięcia się w garść i poświęcenia pierwszej wolnej chwili na pisanie, byleby znów być na plusie. Ostatecznie mnie samej pomógł także wspomniany już element pt. „Co? Ja nie dam rady?”. Listopad pokazał mi, że pisanie na bieżąco, jeśli tylko piszę codziennie i nie oglądam się za siebie zbyt często, też mi odpowiada, jednak pod sam koniec miesiąca odkryłam, że brak planu znacznie utrudnia mi zakończenie powieści. Użytkownicy i organizatorzy NaNoWriMo uważają trzeci tydzień za ten najgorszy (tzw. Third Week Blues, pl. Depresja Trzeciego Tygodnia), lecz mnie – i wielu innych forumowiczów, jak się okazało – dopadło to czwartego tygodnia. Nie miałam pojęcia, jak zakończyć jeden z dwóch głównych wątków, bez którego nie mogłam zakończyć drugiego. Wiedziałam dokładnie, jak ma wyglądać ostatnia scena ostatniego rozdziału, ale zabrakło mi pomysłów na tych kilka kroków pomiędzy końcówką a miejscem, w którym utknęłam. A od zwycięstwa dzieliło mnie jedynie 10 tysięcy słów! Powoli godziłam się z myślą, że, wbrew oczekiwaniom, nie wygram, ale że to też 12 < Reportaż / Paulina Anna Peycka jest okej – w końcu to moje pierwsze w życiu NaNo, bez niego nie miałabym nawet tych 40 tysięcy słów, które już napisałam, a na dodatek ledwo miesiąc wcześniej zaczęłam rok studiów za granicą. To żaden wstyd nie wygrać. Po czym, po całym tygodniu przekonywania się i jednoczesnego planowania, jak mogłabym do tej końcówki dojść, przełamałam się i poszłam za radą, z której dotąd nie skorzystałam: olej pisanie chronologicznie, pisz to, co masz w tej chwili ochotę napisać. I jak za dotknięciem magicznej różdżki 30 listopada, po tygodniu dopisywania po kilkaset słów tu czy tam, dobrnęłam do zwycięskich 50 tysięcy. Wpierw napisałam zakończenie, które chciałam napisać, potem fragment, który pominęłam, korzystając z przypływu energii, pomysłu oraz kopa motywacji na widok tylko paru tysięcy słów do napisania w dobrych kilka godzin. A gdy pod koniec dnia kliknęłam w „zweryfikuj liczbę słów”, by oficjalnie ogłosić zwycięstwo, drugą po satysfakcji najlepszą nagrodą okazał się filmik stworzony przez stażystów NaNo, którzy chórem wiwatowali i krzyczeli „jeeej!” na cześć owego zwycięstwa. Tyle bezinteresownej radości wyrażonej w kilkadziesiąt sekund sprawiło, że poczułam się, jakbym zdobyła Everest. Co jednak jest według mnie najlepsze w NaNoWriMo? To, że nie ogranicza się wyłącznie do jednego miesiąca. Chociaż grudzień to dla większości czas odpoczynku od listopadowych gonitw, nawet jeśli forum nadal żyje wątkami poświęconymi poprawkom i edycji, styczeń rozpoczyna dwa miesiące zatytułowane „Now What?” (pl. „Co teraz?”), kiedy każdy użytkownik może złożyć oficjalną przysięgę do „edytowania i korygowania mojego manuskryptu” oraz obiecać „patrzeć na moją powieść krytycznym, lecz nie okrutnym 13 < Reportaż / NaNoWriMo czyli reportaż... okiem”. Cały system wsparcia nadal jest obecny, choć w nieco innej formie: przyjaciele/rodzina oraz forum pozostają bez zmian, lecz wszelkie motywacyjne treści publikowane są na blogu i fanpage’u NaNo, a także mamy możliwość wzięcia udziału w e-seminariach dotyczących m.in. edytowania tekstu czy wydawania powieści na własną rękę. I tak samo jak NaNoWriMo, miesiące „Now What?” są wyzwaniem wyłącznie dla nas samych, bez nagród poza satysfakcją z ulepszenia tekstu. Ale już samo podpisanie tej przysięgi motywuje, by zrobić to właśnie teraz, w styczniu i lutym, a nie odkładać na kiedy indziej. W moim przypadku, nawet jeśli to przyspieszone zakończenie nie jest tragiczne, ma wielką, widoczną z daleka wadę: następuje za szybko. Zatem w odróżnieniu od niektórych, a także wbrew zasadom edycji tekstu głoszonym przez niektórych, w tym Stephena Kinga, będę dopisywać, zamiast ciąć. W wersji krótkiej: tak, da się napisać 50 tysięcy słów powieści w jeden miesiąc. Jednak nie oszukujmy się, nawet osoby, które napisały tyle w przeciągu pierwszego tygodnia listopada (a są ich setki, jeśli nie tysiące, wystarczy zajrzeć na forum), nie mają pod koniec doskonałego dzieła. Raczej pierwszy szkic. Oraz całe tony satysfakcji. A w wielu przypadkach także poczucie, że po całym miesiącu sumiennego pisania dzień w dzień, powrót do poprzedniej rutyny jest prawie niemożliwy i nawyki wyrobione w listopadzie zostaną z nami na dłużej. A jeśli jednak nie, to tęsknota za podnieceniem towarzyszącym nam przez ten miesiąc szybko powraca i ani się zorientujemy, a już nie możemy się doczekać kolejnego listopada oraz kolejnego NaNo. ' 14 & felietony i eseje My, dzieci klawiatury Marta Błaszczyńska Czasy się zmieniają, a wraz z nimi sztuka pisania. Nie chodzi jedynie o to co, ale też jak piszemy. Czy nasza technika wpływa również na inne kwestie związane z tworzeniem tekstów? Ostatnio naszła mnie przeraźliwa wizja. Dopadła mnie zupełnie znienacka, gdy ufnie jak dziecko czekałam na korytarzach mojego wydziału na spotkanie z promotorem. Wyobraziłam sobie świat sprzed (właściwie tylko kilkunastu) lat, w którym pierwsze parę wersji mojej pracy magisterskiej pisałabym odręcznie. Auć! – zabolało. Trudno mi było nawet w pełni wyobrazić sobie ten proces. Nie mam na myśli tylko faktu, iż zapisywanie zdań często jest bardziej pracochłonne niż używanie klawiatury w celu przeniesienia idei na papier. „Komputerowa generacja” pracuje już w inny sposób niż poprzednie pokolenia. Podzieliłam się tą myślą z koleżanką z roku. „Tworzyć odręcznie byłoby mi trudno. Wolę o tym nawet nie myśleć” – przyznała. Ale przecież jeszcze w gimnazjum wszystkie moje przydługawe wypracowania i przewidywalne rozprawki były tworzone za pomocą pióra bądź długopisu. Dziś mój szesnastoletni brat ma 16 & Felieton / My, dzieci klawiatury już zupełnie inne doświadczenia. Odrabiając zadanie domowe, właściwie zawsze potrzebuje dostępu do komputera i drukarki. Mama często narzeka, że brat bazgrze jak kura pazurem. Trochę jest w tym prawdy, choć muszę przyznać, że w sumie jeszcze dosyć często notuje pomysły na kartkach. Sprawę naświetlił mi bardziej mój przyjaciel z Belgii. Na urodziny złożył mi pisemnie życzenia i gdy śmiałam się z jego okropnego charakteru pisma, przyznał, że już praktycznie nie korzysta z papieru. Argumentował: „Na wykładach sporządzam notatki na laptopie; kontaktuję „Sporządzam notatki na laptopie; kontaktuję się smsami; daty zaznaczam w kalendarzu na smartfonie” się ze znajomymi smsami; ważne daty zaznaczam w kalendarzu na smartfonie”. Hmm, trudno się nie zgodzić. W związku z tym niestety podupada sztuka kaligrafii. W szkołach już mało mówi się o tym, że warto pisać czytelnie. Trochę szkoda, bo wydaje mi się, że estetyczne tworzenie na papierze to część naszej tradycji. Żałuję osób, które nie będą miały okazji dostać pięknie napisanych listów. Czy przyszłe pokolenia będą w ogóle potrafiły odczytać odręczne pismo? Co istotne, nie chodzi tylko o to, że tradycyjna technika notowania przechodzi do lamusa. Pojawiła się też inna, głębsza transformacja, którą widzę po sobie i swoich znajomych. W pewnym sensie zmienił się cały nasz proces myślenia i tworzenia. Dziś nie mamy oporów przed rozpoczęciem danego akapitu niepoprawnie skonstruowanym równoważnikiem zdania. Wiemy, że będziemy mieli możliwość późniejszego wymazania go i rozwinięcia swoich myśli w bardziej wykwintny sposób. Ilość poprawek, które wprowadzam w moje wypociny, zapewne uległaby diametralnemu zmniejszeniu, gdybym wiedziała, iż z każdą poważniejszą korektą wiąże się ponowne przepisywanie strony. Nawet teksty „na brudno” nie 17 & Felieton / Marta Błaszczyńska zawierałyby tylu przypadkowych, pojedynczych słów, które są jedynie sygnałem, że trzeba je będzie czymś zastąpić. Kolega ze studiów już przed rozpoczęciem seminarium miał gotowy drugi rozdział pracy magisterskiej. Wystarczyło „kopiuj-wklej”. Nie dopuścił się plagiatu; wykorzystał spory fragment własnego tekstu, który nie zmieścił się do publikowanego rok wcześniej eseju. Nawet pisząc ten właśnie felieton, także zaznaczałam miejsca, w których chciałabym zawrzeć główne myśli czy argumenty, a po- Dobre pomysły pojawiają się już w trakcie tworzenia tem… elegancko wypełniłam luki. Kiedyś wyglądało to inaczej. Rozpocząwszy pracę, miałam już zazwyczaj bardziej lub mniej rozwiniętą wizję tego, czym chciałam się podzielić. Strony zapełniałam po kolei, a nie wyrywkowo. Czasami zdarzyło mi się coś skreślić czy zamazać korektorem w płynie, ale zazwyczaj końcowa wersja była podobna do pierwotnej. Przed wykaligrafowaniem pierwszego wyrazu miałam już porządny plan tego, jak ma wyglądać cały tekst. Dziś trudno by mi było tak pracować; dobre pomysły pojawiają się w trakcie tworzenia i zostają szybko zanotowane, a dopiero później znajduję dla nich godne miejsce w artykule. Zastanawiam się, czy nowa metoda pisania wpłynęła pozytywnie na jakość moich tekstów. Znalezienie odpowiedzi byłoby trudne; w końcu w przeciągu ostatnich lat rozwijałam swój warsztat wszelakimi metodami. Oddzielić ten czynnik od pozostałych nie sposób. Jedno jest pewne: gdyby z jakiś nieznanych przyczyn odcięta została elektryczność w moim mieście, ten szkic powstawałby w mękach. ' 18 Czytelnik od zawsze Paulina Anna Peycka O poziomie czytelnictwa w Polsce słyszy się coraz częściej. Wszyscy wiemy, że problem nie rozwiąże się sam, a jednak brakuje tego, zdawałoby się, najbardziej oczywistego rozwiązania: inwestycji w przyszłego czytelnika. Biorąc pod uwagę, jak liczne są kampanie przeciwko paleniu, piciu alkoholu, przemocy w rodzinie i wielu innych problemów, które pokazują dzieci biorące przykład z rodziców, czy nie wydaje się dziwnym brak wykorzystywania podobnej strategii w celu promowania czytania? Reklamuje się czytających celebrytów, reklamuje się książki, reklamuje się kampanie takie jak „Cała Polska Czyta Dzieciom” czy „Nie Czytasz? Nie Idę z Tobą Do Łóżka!”… i to mniej więcej tyle. Czytelnictwo w Polsce nie ozdrowieje tak nagle, ale dzieci nadal biorą i będą brały przykład ze swoich rodziców. Nawet najlepsze kampanie ani najbogatsze źródła informacji nie sprawią, że najmłodsi zaczną czytać, jeśli rodzice wolą włączyć im bajkę w telewizji zamiast poczytać, sami zaś też nie sięgają po książki. Niektórym dzieciom pomoże późniejszy autorytet w postaci przedszkolanek 19 & Esej / Czytelnik od zawsze oraz nauczycieli, ale mówimy tu o bardzo rzadkich przypadkach. A nastolatkom to już niewiele może pomóc: jeśli brak wzoru w postaci czytających rodziców nie zniszczył szans nastolatka na zostanie czytelnikiem, omawianie lektur w szkole najprawdopodobniej zabije w nim wszelką radość czytania. Książki dla młodych odbiorców zawsze wydawały mi się problematyczne z powodu różnic pokoleniowych, zwłaszcza w przypadku książek dla młodzieży. Książki dla dzieci są nieco bardziej ponadczasowe, najmłodsi zrozumieją i będą mieli frajdę zarówno z Misia zwanego Paddingtonem, jak i ze Świnki Peppy. Ale z młodzieżą może być trudniej; nie każdy nastolatek zrozumie, co jego rodzice widzieli w bohaterkach Jeżycjady czy w Szatanie z siódmej klasy („Nie ma czegoś takiego jak siódma klasa, jest szósta, a potem gimnazjum, no heloł!”). Z punktu widzenia rodzica, zwłaszcza takiego, który od lat nie zawędrował między półki z książkami dla najmłodszych albo który jako pierwszy wśród swoich znajomych został rodzicem, ponowne wkroczenie w ten świat to niełatwe zadanie. Nasze własne sentymenty w stylu „ja jako dziecko miałem lepsze książki do czytania” też nie pomagają. Z drugiej jednak strony, dzisiejsi rodzice mogą liczyć na pomoc nie tylko ze strony obsługi księgarni czy znajomych rodziców – są też rodzice nieznajomi. Po wpisaniu hasła „książki dla dzieci blog” w Google, znajdziemy dziesiątki stron prowadzonych przez mamy dbające o to, by ich pociechy czytały oraz by czytały rzeczy wartościowe. Dodajmy do tego portale takie jak RodzinneCzytanie.pl czy CzasDzieci.pl, a otrzymamy wystarczającą bazę danych, by następnym razem nie zgubić się wśród kolorowych ilustracji ani nie dać się naciągnąć znanym z animowanych bajek postaciom 20 & Esej / Paulina Anna Peycka na okładkach, pomiędzy którymi nie ma wartościowych treści. Rodzice nie są sami i nie muszą już spędzać godzin na wertowaniu kolejnych książeczek, by zapewnić swoim dzieciom dobre lektury. Ale czy to nie za mało? Mówiąc tylko o tym, co mogą zrobić rodzice, mam wrażenie, że kręcimy się w kółko: obecni czytelnicy wychowają kolejne pokolenie czytelników, a osoby, które obecnie nie czytają – kolejne pokolenie nieczytających Polaków. Statystyki „Nie każdy nastolatek zrozumie, co jego rodzice widzieli w bohaterkach Jeżycjady czy w Szatanie z siódmej klasy” już nam powiedziały, których jest więcej. Tymczasem i w Polsce, i za granicą wiedzą, że aby poprawić poziom czytelnictwa, trzeba myśleć długoterminowo, a więc o przyszłych czytelnikach, nie tylko tych teraźniejszych. Pani Beata Stasińska w rozmowie z portalem Gazeta.pl zwróciła uwagę, że nasz „rynek […] nie inwestuje w dzieci i młodzież” i że „w Polsce nie ma […] determinacji” do inwestowania w tych dorastających czytelników. Tak, to są sprawy zależne od dużych organizacji, wydawnictw czy Ministerstwa Kultury. Przeciętni zjadacze chleba nie wpływają bezpośrednio na te inwestycje, chociaż myślę, że zaangażowani rodzice czy po prostu publika mogą pomóc im dojść do skutku. Nie każda biblioteka jest odpowiednio zapatrzona ani nie każda może sobie pozwolić na organizowanie konkursów czy czegokolwiek ekstra, a Program Rozwoju Bibliotek ledwo co się zaczął. Ale korzystając z bibliotek ulepszonych dzięki PRB, pokażemy, że program należy kontynuować, a przeznaczone nań pieniądze przynoszą efekty. Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa Ministerstwa Kultury dopiero ruszył i chociaż ma trwać sześć lat, nie wiemy jeszcze, co z niego wyniknie ani czy dotrwa do 2020 roku. Jednak możemy go wspierać i promować, aby nie tylko wytrwał do samego końca, ale był kontynuowany także później. 21 & Esej / Paulina Anna Peycka Bez stałego, mocnego wsparcia na wyższych szczeblach – bez „[…] aby poprawić poziom czytelnictwa, trzeba myśleć […] o przyszłych czytelnikach” kolejnych kampanii, inwestycji, zaopatrywania bibliotek w nowości i sprawiania, by były bardziej dostępne dla wszystkich – najprawdopodobniej będzie tylko gorzej; w wersji katastrofalnej: wychowamy sobie naród analfabetów. Na szczęście, to wsparcie jest, są też rodzice-czytelnicy zaangażowani w wychowywanie dzieci-czytelników. Więc zamiast psioczyć na procent Polaków, którzy nie przeczytali ani jednej książki w 2012 roku, zabierzmy dzieci na spacer do biblioteki, żeby zobaczyły, że tam może być fajnie. A przynajmniej coś im przeczytajmy. ' 22 „Nie mam czasu” i kilka innych (pseudo)powodów nieczytania Paulina Żarnecka Ty, który czytasz te słowa, zapewne się do tej grupy nie zaliczasz. Są jednak ludzie – czasem (o zgrozo!) z wyższym wykształceniem, z którymi o literaturze porozmawiać nie sposób. Którzy bardzo by chcieli, ale… I tu pojawia się jeden z kilku powodów stereotypowych, najczęściej brak czasu. Nieczytających lub rzadko czytających znajomych ma każdy. Warto przysłuchać się uważnie temu, co mówią, gdy proponujemy im lekturę, i porównać to ze stanem faktycznym. Jeśli jest to tylko wymówka maskująca intelektualne lenistwo, to raczej niewiele da się zrobić. Zdarza się jednak, że dana osoba wierzy w jakiś mit – stereotyp czytelniczy, który zakorzenił się w jej świadomości wiele lat temu. Oto kilka najczęściej się powtarzających: ►Nie mam czasu Nie ma chyba częściej powtarzanych słów. „Nie posprzątałam, bo nie miałam czasu”, „Nie wyrzuciłem śmieci, bo nie miałem czasu”. Jest to najczęstsza wymówka ludzi, którzy po prostu nie mają ochoty czegoś robić. Stwierdzenie, że w danym dniu nie miało się czasu, jest jeszcze 23 & Felieton / Nie mam czasu... do przyjęcia. Jednak jeśli ktoś mówi, że przez pół roku nie znalazł czasu na przeczytanie ani jednej książki, przestaje to brzmieć wiarygodnie. Czasu mamy wszyscy tyle samo: 24 godziny na dobę. To od tego, jak nim gospodarujemy zależy, co uda się zrobić. Zdarza się, że nasi znajomi naprawdę tęsknią za dobrą książką, ale mają małe dzieci albo dojeżdżają do pracy przez pół miasta. Można im wtedy podsunąć sprawdzony przez pokolenia studentów polonistyki patent: „Czytaj wszędzie”. Noś przy sobie książkę Czasu mamy wszyscy tyle samo: 24 godziny na dobę i czytaj – w tramwaju, na przystanku, w kolejce do lekarza. Kierowcom polecam audiobooki. Dobra książka na początek dnia poprawi humor, a w korkach osłabi zniecierpliwienie. ► Potrzebuję specjalnych warunków „Jak będę miał urlop, to… ” , „Teraz nie mam czasu, ale…” – takie słowa słyszymy rzadziej. Powtarzają je ludzie, którzy do czytania potrzebują warunków idealnych. Całego dnia wolnego, ciszy, słońca i świeżego powietrza, czegoś smacznego do picia i/lub jedzenia pod ręką. Nic i nikt nie jest w stanie zmusić ich do czytania poza czasem wakacji, długich weekendów i świąt. Tu najlepszym wyjściem będzie uświadomienie znajomym, ile tracą przy takiej postawie: przede wszystkim ciekawych książek, ale także rozmów o literackich nowinkach, nowych znajomości. Książki łączą ludzi i sprawiają, że nasze życie towarzyskie nabiera rozmachu. W końcu ileż można rozmawiać o pogodzie?! ► Książki są drogie To prawda. W Polce książki są relatywnie drogie w stosunku do średniej pensji statystycznego Polaka, który ponoć nie istnieje. To 24 & Felieton / Paulina Żarnecka jednak nie oznacza, że mamy ograniczyć się do czytania prasy brukowej. Na stan budżetu (swojego i znajomych) nie zawsze mamy wpływ. Warto jednak pamiętać, że nie zamknięto jeszcze w naszym kraju wszystkich bibliotek i skwapliwie z tego korzystać. Poza tym są jeszcze miejsca takie jak składy taniej książki, w których ceny są dużo niższe niż w księgarniach. Z mojego punktu widzenia najciekawsze i najbardziej praktyczne są wymiany, jak np. Drugie Życie Książki. Dają one możliwość wyszukania prawdziwych pe- […] w towarzystwie rozmawia się o książkach, filmach czy muzyce rełek i jednocześnie podarowania komuś tego, co nam zalega na półkach. ► Zostawmy książki humanistom Taką postawę często obserwuje się u licealistów, którzy wybierają profil matematyczno-fizyczny i u studentów kierunków ścisłych. Wychodzą oni z założenia, że istnieje podział na ludzi, którzy powinni czytać literaturę piękną (humanistów) i tych, którzy nie powinni, a przynajmniej nie muszą (ścisłowców). Nie jest to, oczywiście, prawda. Literatura piękna pomaga nam – wszystkim, zarówno polonistom, jak i inżynierom – stać się lepszymi ludźmi. Wrażliwszymi, mądrzejszymi i obdarzonymi zdolnością krytycznego myślenia. Poza tym – dla niektórych niestety, dla innych na szczęście – w naszej kulturze przyjęło się, że w towarzystwie rozmawia się raczej o książkach, filmach czy muzyce, nie o silnikach, śrubkach i prądnicach… Słuchajmy więc i wyciągajmy wnioski. Stare nawyki bardzo trudno wykorzenić, należy więc przygotować się na to, że będziemy zbywani – raz, drugi, piąty. Warto jednak próbować, oczywiście 25 & Felieton / Nie mam czasu... niezbyt natrętnie. Potraktujmy to jako inwestycję: kiedy nasi nieczytający znajomi zmienią się w znajomych czytających, rozmowy przestaną być wreszcie banalne. Życie nabierze barw – zarówno dla nas, jak i dla nich. ' 26 Holmes z laptopem Marta Błaszczyńska Obawiałam się, że przenoszenie klasycznych bohaterów literackich do współczesnego świata to recepta na klęskę. Nowoczesne realia mogą odebrać im głębię i sprawić, że prezentować będą się po prostu śmiesznie. W przypadku przygód najsłynniejszego detektywa skok w inne czasy okazał się jednak niezwykle udany. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o planach stworzenia nowego serialu BBC Sherlock kilka lat temu, miałam mieszane uczucia. Detektyw-geniusz w dwudziestym pierwszym wieku? Korzystający z Internetu? Sądziłam, że sprawa śmierdzi na kilometr. Przecież zdolności Holmesa często przydawały się właśnie dlatego, że dziewiętnastowieczne techniki zdobywania dowodów nie dorastały do pięt naszym współczesnym technologiom. Tym samym moją pierwszą wątpliwością było, że znana postać literacka nie będzie mogła się obronić w dzisiejszym świecie. Podejrzewałam, iż jej talent był dobrodziejstwem związanym z epoką, w której żyła. Bałam się, że przypominać to będzie zaproszenie średniowiecznego mnicha, który niegdyś sporządzał zbawienne mikstury, do nowo- 27 & Felieton / Holmes z laptopem czesnego szpitala. Kościelne nalewki może przydawały się ludowi pozbawionemu lepszych alternatyw, lecz straciłyby na wartości w obliczu antybiotyków i innowacyjnych receptur. Ponadto, przecież powstało już tyle ekranizacji Przygód Sherlocka Holmesa – zwłaszcza w ostatnim czasie. Jak powszechnie wiadomo, ilość nie zawsze przekłada się na jakość. Byłam tym bardziej zaskoczona, że pierwszy sezon serialu miał być transmitowany w 2010 roku, czyli zaledwie rok po głośnym hicie kinowym Guya Richiego, gdzie w postać detektywa wcielił się Robert Downey Junior. Wydawało mi się, że nastąpi przesyt Sherlockiem. Ba, prze- Wydawało mi się, że nastąpi przesyt Sherlockiem cież i telewizja nie dała nam chwili wytchnienia od postaci z Baker Street. Bohater inspirował wszelakich twórców. Na przykład charakter i sposób rozumowania gwiazdy telewizji Dr House’a są częściowo wzorowane na słynnym Londyńczyku. Ile ekranizacji można spłodzić, czerpiąc pomysły z serii opowiadań sprzed ponad stu lat? Muszę jednak przyznać, że już po obejrzeniu pierwszego sezonu Sherlocka byłam zachwycona. Drugi potwierdził, iż to nie chwilowe zauroczenie. Trzeci zestaw odcinków (który wyszedł w styczniu) sprawił, że przeraziłam się perspektywą czekania aż rok na czwarty sezon. Nie jestem zresztą w tej reakcji osamotniona. Serial jest olbrzymim sukcesem komercyjnym. Zdaje się już teraz być jedną z ikon brytyjskiej popkultury. W pierwszym epizodzie ostatniego sezonu John Watson poirytowany stwierdza, że nie zgala wąsów ze względu na swego przyjaciela, któremu nie przypadły do gustu. Jego przyjaciółka żartem odpowiada, iż powinien mieć to hasło wydrukowane na t-shircie. Koszulki z napisem „I don’t shave for Sherlock Holmes” natychmiast obiegły Internet. Dlaczego odcinkom telewizyjnym udało się porwać za sobą ol- 28 & Felieton / Marta Błaszczyńska brzymią liczbę widzów? Powodem może być fakt, że twórcy serialu nie ukrywają, iż są fanami książek sir Arthura Conan Doyle’a. Dzięki temu bibliofile nie mogą narzekać na brak „smaczków” w Sherlocku, które odwołują się do pierwotnej wersji przygód popularnej postaci. Znajdziemy stare wątki w nowym środowisku. Mimo iż Londyn jest dziś zupełnie innym miejscem niż kiedyś, znani bohaterowie odnajdują się w nim znakomicie. Mycroft, brat detektywa, jeździ ekskluzywną limuzyną, czarny charakter, James Moriarty, pisze smsy, a prace detektywistyczne na Baker Street wspomaga… Koszulki z napisem „I don’t shave for Sherlock Holmes” obiegły Internet laptop. Jednym z najlepszych aspektów serialu jest także urocze zobrazowanie przyjaźni między Watsonem i Holmesem, granych odpowiednio przez Martina Freemana i ukochanego publiczności: Benedicta Cumberbatcha. Zaletą telewizyjnego przedstawienia ich relacji jest to, że kamera pozwala nam ujrzeć świat również oczami Sherlocka, a nie tylko jego przyjaciela. Pod nieobecność swego asystenta, na przykład, przeprowadza w mieszkaniu niebezpieczną walkę z ostrym przeciwnikiem. Po powrocie nieświadomy niczego lekarz gani detektywa za to, że cały dzień nic nie robi. Podobne sytuacje nadają ich znajomości ciepła, a odcinkom – komizmu. Niektórzy pewnie powiedzą, że nie powinniśmy się cieszyć z kolejnego serialu telewizyjnego. Wypadałoby raczej namawiać ludzi do czytania, a nie do oglądania licznych adaptacji klasyków literatury. Czy jednak nie powinniśmy docenić twórców, którzy w tak oryginalny sposób przywracają znane postaci do życia? Jeśli przy produkcji nowego serialu udało się wychować nowe pokolenie miłośników Sherlocka Holmesa, jestem na tak. ' 29 Wytrzymać próbę czasu Paulina żarnecka Dwa utwory. Jeden to baśń o małym władcy asteroidy B 612. Drugi – opowieść o zwierzęcym państewku. Pozornie niewarte uwagi, sprzedały się jednak w milionach egzemplarzy na całym świecie. Mowa oczywiście o Małym Księciu Antoine’a de Saint-Exupéry’ego i Folwarku zwierzęcym George’a Orwella. Co łączy te dwa utwory? Po pierwsze, obydwa są w jakiś sposób oparte na faktach. Podstawą fabuły Małego Księcia jest wypadek samego pisarza, którego samolot rozbił się na libijskiej części Sahary na kilka lat przed powstaniem książki. Folwark zwierzęcy natomiast jest wzorowany na wydarzeniach rewolucji październikowej i procesie tworzenia się ustroju totalitarnego w Związku Radzieckim. Drugą, dużo ważniejszą wspólną cechę obu utworów najłatwiej zobaczyć na przykładzie Małego Księcia. Kiedy weźmiemy książkę do ręki, obejrzymy okładkę i ilustracje, po czym przeczytamy kilka pierwszych zdań, łatwo dojdziemy do wniosku, że jest to książka dla dzieci. Skłoni nas do tego opowieść narratora z dzieciństwa o dwóch rysunkach. Z kolei Folwark zwierzęcy w pierw- 30 & Esej / Wytrzymać próbę czasu szym kontakcie może się wydawać utworem o błahych sprawach, związanych z prowadzeniem farmy. W obu przypadkach szybko zauważamy, że warstwa fabularna nas zwodzi, jest wyrafinowanym sposobem przekazania prawd uniwersalnych. „Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – mówi do Małego Księcia lis. To on przekazuje mu sekret oswajania, które jest pierwszym etapem przyjaźni. Cała roz- […] warstwa fabularna nas zwodzi, jest wyrafinowanym sposobem przekazania prawd uniwersalnych mowa, której fragmenty wielokrotnie cytowano, wskazuje na prawdziwy charakter powiastki filozoficznej Exupéry’ego. Stanowi ona studium najpiękniejszych relacji międzyludzkich – przede wszystkim przyjaźni, która rozwija się dzięki wzajemnemu „oswajaniu się” jej uczestników i odpowiedzialności za siebie nawzajem. Przyjaźń jest zdecydowanie na pierwszym planie. Pojawiają się jednak w Małym Księciu mniej wyeksponowane wątki. Warto na przykład zwrócić uwagę na baobaby, które na asteroidzie B 612 muszą być regularnie wyrywane, aby nie rozerwały planety. Są one symbolem zła, ale można też interpretować je jako symbol konfliktu, który nie został zażegnany na czas, więc przerodził się w wojnę. Z przyjaźnią współistnieje także śmierć, jako jedno z kluczowych doświadczeń egzystencjalnych człowieka. Zostaje ona pokazana pięknie – nie jako ostateczny koniec, ale jako zdarzenie z jednej strony naznaczone goryczą rozstania, z drugiej jednak – pozwalające bohaterowi na powrót do domu. Zupełnie inny charakter ma Folwark zwierzęcy. Jeśli Mały Książę jest przewodnikiem po właściwych relacjach w życiu prywatnym, to dzieło Orwella jest ilustracją niebezpiecznych mechanizmów rządzących życiem publicznym. Autor trafnie oddaje przebieg rewolucji. Jej pierwszym etapem jest sformułowanie 31 & Esej / Paulina Żarnecka przez Starego Majora doktryny (nazwanej później Animalizmem), działanie podobne do ogłoszenia Manifestu komunistycznego. Po nim następuje sama rewolucja i sformułowanie siedmiu przykazań, początkowo przestrzeganych. Jedno z nich głosi, że „Wszystkie zwierzęta są równe”, w nawiązaniu do słynnego hasła rewolucji francuskiej: „Wolność – Równość – Braterstwo”. Kolejnym etapem jest wyłonienie rządzących – świń – i wygnanie Snowballa przez Napoleona. Przypomina ono zarówno spór Dantona z Robespierre’em, jak i zamordowanie Trockiego na polecenie Stalina. W końcowej części utworu przykazania są modyfikowane zgodnie z bieżącymi potrzebami świń. Stają się one grupą uprzywilejowaną, aż w końcu inne zwierzęta nie potrafią odróżnić ich od ludzi, swoich największych wrogów. Choć bezpośrednią inspiracją do powstania Folwarku była rewolucja bolszewicka, to forma paraboli, jaką autor nadał utworowi, pozwala odnieść go do wielu podobnych wydarzeń, choćby do rewolucji francuskiej. Stanowi on także ostrzeżenie przed każdą formą manipulacji i propagandy, powtórzone i wzmocnione w innej słynnej książce Orwella, jaką jest Rok 1984. To właśnie uniwersalność tych utworów, osiągnięta dzięki alegorycznej formie, sprawia, że wytrzymały one próbę czasu. Małego Księcia będą, mam nadzieję, czytać także nasze dzieci i wnuki, odnajdując w nim piękno prawdziwej przyjaźni. Folwark zwierzęcy, po rozpadzie ZSRR, nie stracił na aktualności. Wręcz przeciwnie – obie książki idealnie pasują właśnie do naszych czasów. Przeczytajmy Małego Księcia, by przezwyciężyć wszechobecną płytkość relacji. I przeczytajmy też Folwark zwierzęcy, by w kluczowym momencie nie być jak owce, którymi można dowolnie manipulować. ' 32 Czy jutro pożegnamy książkę? Marta Błaszczyńska Istnieją na świecie indywidua, którym zawsze zdaje się powodzić nieco gorzej niż innym. Literaturę wiele osób lubi zaliczać do tej właśnie kategorii. Nieustannie mówi się, że powieść podupada na zdrowiu. Pisarze zdają się cierpieć na mentalną otyłość, która utrudnia im aktywność tworzenia, papier jest coraz gorszej jakości… Ostatnia dekada obfitowała w wizje katastroficzne. Ledwo co udało nam się zapomnieć o przerażającym wrażeniu, iż zbliża się początek Apokalipsy przepowiedzianej nam przez Nostradamusa, już musieliśmy rozstać się z życiem, gdy kalendarz Majów dobiegł końca. Mimo wszelakich pesymistycznych oznak i przepowiedni, jakoś jeszcze sobie radzimy. Nadal jednak istnieje dosyć powszechne w niektórych kręgach przekonanie, iż niedługo pożegnamy się z książką. Ta pogłoska, naprawdę wielkiej wagi, jest szczególnie popularna wśród „samozwańczych intelektualistów”, jeśli określimy takim terminem społeczność, która w dzisiejszych czasach rozmyśla i dyskutuje o tematach i sprawach wszelakich. 33 & Esej / Czy jutro pożegnamy książkę? Lecz literatura wciąż potrafi powiedzieć nam dużo o życiu. Powieści opisują ważne wartości jak przyjaźń, solidarność, braterstwo. Przeprowadzają fascynujące eksperymenty intelektualne. Wielu zapomina jednak, iż życie ciągle się zmienia. Świat, w którym przyszło nam egzystować i czytać, to nie ten sam świat, w którym powstawały osiemnastowieczne bądź dziewiętnastowieczne klasyki literatury. Tak jak Jane Austen w Dumie i uprzedzeniu by- Powieści opisują ważne wartości jak przyjaźń, solidarność, braterstwo strze analizowała angielską klasę średnią epoki przed-wiktoriańskiej, Dorota Masłowska w powieści Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną opisała młodzież mieszkającą w polskich blokowiskach. Jeżeli sposób, w jaki ta grupa społeczna się ze sobą komunikuje, jest przepełniony przekleństwami i Masłowska potrafi to uchwycić, powinniśmy się cieszyć, iż taka książka powstała. Niestety, konserwatywny czytelnik zdaje się to pomijać i, przeciwnie, argumentować, iż agresywny i niepoprawny styl cechujący podobne powieści wskazuje na to, iż literatura umiera. Podążając tym tropem, czyli pozostając przy porównaniu książek, które są wydawane dziś, z tymi sprzed kilku wieków, trudno nie zauważyć, iż tylko najlepsze kąski wytrzymały próbę czasu. Niektóre powieści drukowane za czasów Austen były zapewne na podobnie niskim poziomie jak te publikowane dzisiaj. Prawdą jest, iż wiele z drzew ściętych na papier do produkcji „dzieł” wydawanych przez współczesne korporacje wydawnicze sprawdziłoby się lepiej jako opał na letnim ognisku. Jednakże nie zapominajmy, iż prostactwo i skłonność do melodramatu to naprawdę nie choroby naszej cywilizacji. Towarzyszą nam od wieków. Powieści Jane Austen przetrwały do dziś, co jest dowodem ich ponadczasowości. 34 & Esej / Marta Błaszczyńska To, iż literatura rozwija się w różnych nietypowych kierunkach (i powstają teksty takie jak Wojna polsko-ruska), świadczy o tym, że nie grozi jej stagnacja. Słowo pisane porusza ludzi – nawet jeśli niektórym innowacje nie przypadły do gustu. Świat pisarski potrafi nadal pozytywnie zaskakiwać. Prawdziwym wyzwaniem dla książek jest zmiana sposobu myślenia czytelnika, jakiej doświadczamy we współczesnym świecie. Szybkie tempo działania stało się Książka w ręku staje się bronią, która przeraża rządzących jedną z podstawowych cech społeczeństwa. W dzisiejszych czasach liczy się prędkość, dynamiczność, gwałtowne działanie – i nie jest to przesadzonym uogólnieniem. Właśnie to zjawisko, opisane przez Wiesława Godzica jako „kultura instant”, może sprawiać, iż czytanie nie będzie zachęcającą formą spędzania wolnego czasu dla wielu ludzi. Poszukiwanie natychmiastowego zaspokojenia swoich potrzeb oznacza, iż włączenie telewizora czy komputera okazuje się łatwiejszą, szybszą, a z tej racji przyjemniejszą alternatywą. Zamiast książki poleca się znajomym słit focie celebrytów. Dla osoby, która dużą wagę przywiązuje do pośpiechu, zapoznanie się z wielostronicową lekturą wymagającą dłuższej refleksji jest niepotrzebną torturą. Wydaje się też, iż nasza kultura staje się coraz bardziej wizualna. Oczywiście ludzkość zawsze doceniała walory estetyczne i nawet za czasu Homera nie każdy wybrałby przeczytanie poematu, gdyby mógł zamiast tego zobaczyć ilustracje. Jednak coraz częściej w miejsce słów szukamy obrazków, zdjęć. Wskazuje na to na przykład zachowanie ludzi w mediach społecznościowych. Osobnik pragnący podzielić się ze światem faktem, iż dziś wieczorem spożywa napój alkoholowy ze znajomymi, często preferuje opublikowanie zdjęcia obecnych z piwem w ręce od napisania o tym. Za- 35 & Esej / Czy jutro pożegnamy książkę? pewne wielu częściej niż o starożytnym poecie rozmawia na temat jego imiennika: Homera Simpsona. Pomimo zagrożeń kultury instant, jestem przekonana, iż książka przetrwa. Jest za silna, by upaść zbyt nisko. O tym, iż literatura nadal może być potęgą, przekonują akcje takie jak Dziewczynka z książką. Celem projektu jest pokazanie wsparcia dla pakistańskiej nastolatki Malali Yousafzai oraz dla jej walki o lepszy dostęp do szkolnictwa dla dziewcząt. Choć sama książka jest symbolem edukacji, której odmawia się wielu dziewczynkom w Pakistanie, prezentuje też ponadczasową rolę w ludzkiej świadomości. Dziecko, które chce czytać, wpędza w popłoch tych, którzy chcą je kontrolować. Książka w ręku staje się bronią przerażającą rządzących. Tak jak wieki temu, człowiek czytający rozpoczyna podróż intelektualną, zaczyna myśleć samodzielnie, wyrywa się z ułomnego szeregu. Literatura nie zatraciła zbawiennej wartości dla ludzkości. Nie podaje nam tylko suchych faktów czy informacji, lecz pokazuje, jak się rozwijać i uczyć. Pozwala nam stawiać pewniejsze kroki na drodze do samodoskonalenia. Literaturze śmierci życzą niedołęgi intelektualne. To pseudo-intelektualiści, którzy chcą być elitarnymi jednostkami i utrzymywać swój (wątpliwy, zresztą) status quo. Z lekkim pobłażaniem możemy „polubić” ich zdjęcie przedstawiające lekturę i kawę latte. Być może książka od wieków dogorywa i jest to śmierć na tyle powolna, iż niektórzy w ogóle nie zauważają? Choć nie sądzę. ' 36 ó recenzje Śmiertelna miłość: Claretta Petacci, Tajemnice Mussoliniego – Pamiętniki 1932-1938 marta Błaszczyńska Mówi się, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi mądra kobieta. Zazwyczaj za zbrodnie dyktatorów nie obwiniamy ich partnerek. Jednak nie brakuje spekulacji i domysłów na temat tego, co czuły kobiety ważne dla światowych przywódców – również rządzących krajami totalitarnymi. Jakie refleksje i myśli miała kochanka Benita Mussoliniego? Pewnego kwietniowego dnia 1932 roku dwudziestoletnia Claretta Petacci poznaje przywódcę Włoch. Duce fascynował ją już od dłuższego czasu i pierwsze spotkanie jest dla niej niczym wyjęte z bajki. Prosi go o kolejne, na co dyktator przystaje. Wkrótce zaczyna obsypywać go bilecikami i telefonami. Nie wie, iż nowa znajomość doprowadzi ją do okrutnej śmierci w 1945 roku. Choć Benito Mussolini oficjalnie trwał w związku małżeńskim z Rachelą, matką jego pięciorga dzieci, miał wiele kochanek. Claretta jest zapewne najsłynniejszą. Pięć lat po zakończeniu drugiej wojny światowej jej pamiętniki zostały odkopane w ogródku znajomej Petacci. Musieliśmy czekać ponad pięć dekad na opublikowanie zapisków sporządzonych między 1932 a 1938 rokiem. 38 ó Recenzje / Śmiertelna miłość... Dziennik Claretty pozwalają nam ujrzeć innego Mussoliniego niż książki historyczne. Odkrywają przed nami życie prywatne dyktatora: mężczyzny, który padał na kolana przed ukochaną, obiecując, że już więcej jej nie zdradzi (oczywiście nigdy nie dotrzymywał słowa). Człowiek, który kilka lat później skazał na śmierć własnego zięcia, lubił szeptać Petacci słodkie słówka i rozmawiać z nią o swoich dzieciach. Lecz książka rzuca też nowe światło na Pamiętniki Claretty pozwalają nam ujrzeć innego Mussoliniego niż książki historyczne zdarzenia ważne dla całego narodu włoskiego. Poznajemy kulisy rozmów Mussoliniego z hitlerowcami i ukazywane nam są prywatne opinie Duce, które miały bezpośredni wpływ na nowe prawa. Pomimo powagi tematu i znajomości przerażającego kontekstu historycznego, dziennik Petacci czyta się nadzwyczaj łatwo. Owszem, narracja często irytuje, zwłaszcza gdy zdajemy sobie sprawę z tego, jak daleko sięgała obsesyjna fascynacja Claretty Mussolinim. Kochanka potrafi spędzać całe dni, czekając na sygnał od dyktatora. Wzbudza w czytelniku litość, ale i wzburzenie – sama kierowała swoim życiem. Jednak uczucie przedstawione w pamiętnikach nie wydaje się przesadzone. W końcu pomimo wielu szans na ucieczkę została z przegranym faszystą do samego końca i umarła w imię miłości. Spokojnie mogę polecić pamiętniki Clary Petacci nie tylko osobom interesującym się historią, a wręcz przeciwnie: ci z Was, którzy nie przepadają za badaniem przeszłości, może po lekturze skuszą się na zgłębienie tematu. Musimy jednak jeszcze długo poczekać na kolejne informacje od kochanki Mussoliniego – dzienniki prowadzone przez nią po roku 1938 utajone będą przez kolejne 20 lat. ' 39 Wybudowali pomnik trwalszy niż ze spiżu… – o Brązownikach Boya-Żeleńskiego Agata Czerwonka Nie od dziś wiadomo, że książka nie przestaje być aktualna wraz ze śmiercią autora. Jednak jak długo powinna trwać jego legenda, jak długo wierzyć w geniusz i wyższość nad zwykłymi śmiertelnikami? I co jest ważniejsze: prawda historyczna czy nakreślony w pięknych barwach portret Mistrza? Na te pytania niełatwo odpowiedzieć, zwłaszcza gdy gra toczy się o wielką stawkę: dobre imię Wieszcza Narodowego, pierwszego z Trzech (lub Czterech, jak mówią inni), naczelnego Poety Polskiego, którego miano każde dziecko zna już od wczesnych lat edukacji: Adama Mickiewicza. Tak. Właśnie jego. Wszyscy znamy żywot wielkiego poety: wczesne romansowo romantyczne dzieje z niewierną, płochliwą Marylą; późniejsze zmierzanie w kierunku romantyzmu narodowo-wyzwoleńczego z hasłem wallenrodyzmu i Dziadami pod pachą; aż do równie romantycznej samotności i trwogi życia emigranta, które pamiętamy z Pana Tadeusza. Niewielu natomiast wie – chyba tylko filolodzy i pasjonaci – o towarzystwie zgromadzonym wokół niejakiego Towiańskiego, twórcy Koła Sprawy Bożej: religijnej organizacji, w której Mickiewi- 40 ó Recenzje / Wybudowali pomnik... czowie zajmowali ważną pozycję. Zaś jeszcze mniej osób zdaje sobie sprawę, że swego czasu grupę Towiańskiego otaczała atmosfera skandalu. Stało się tak na skutek tego, że po śmierci Wieszcza jego śladami podążał – i niszczył dowody wszystkiego, co niegodne zapamiętania – najwierniejszy fan Wieszcza, twórca jego legendy i pierwszy brązownik: syn Mickiewicza, Władysław. W siedemdziesiąt pięć lat po śmierci Mistrza (a w trzy po śmierci jego syna) Żeleński wydaje zbiór rozważań zatytułowanych Brązownicy. Brązownikami określa ludzi – czytelników, literaturoznaw- Wszyscy znamy żywot wielkiego poety ców, badaczy – którzy „odlewają posąg z brązu” wielkiemu twórcy, czynią z niego postać kulturową, pozbawiając człowieczeństwa. I dobitnie odmawia akceptacji takim poczynaniom, żądając prawdy w miejsce uładzonego przekazu. Na przestrzeni zebranych w zbiorze tekstów podąża tropem Mickiewicza i Mickiewiczowego syna; a choć wykazuje zrozumienie dla intencji Władysława pragnącego podtrzymać sławę i pamięć o ojcu, demaskuje jego drobne przekłamania i wielkie mistyfikacje. A nam, czytelnikom, ówczesnym i dzisiejszym, pokazuje zupełnie nieznaną stronę Wieszcza: zaangażowanie w – nie bójmy się mocnych słów – sektę o bardzo złej reputacji, rozwiązłość, dziwną sytuację małżeńską i rodzinną, a wreszcie – niejasny związek z kobietą o imieniu Ksawera, o której wszystkie źródła milczą, a która przez szereg lat mieszkała pod dachem Mickiewiczów z małym dzieckiem; domyślcie się czyim. Czy to pozbawia Adama Mickiewicza naszego podziwu dla jego dzieł? Nie sądzę. A wzbudza zainteresowanie życiem prywatnym? Moje – o taaak. Wiele można o zbiorze podarowanym nam przez Boya powiedzieć. Pisarz niewątpliwie potrafi zafascynować i zaangażować 41 ó Recenzje / Agata Czerwonka w lekturę, rozsnuć wizję zagadki rodem z dobrego filmu sensacyjnego, wzbudzić pragnienie poznania prawdy. Natomiast to, ile wiedzy z Brązowników wyniesiemy, to inna sprawa. Żeleński bowiem mnoży pytania, ale nie daje na nie odpowiedzi. Podsuwa kolejne dokumenty i ślady, ale choć trwale nimi podąża, niewiele znajdu- Żeleński […] pokazuje zupełnie nieznaną stronę Wieszcza je. Z biegiem stron coraz bardziej oczywiste staje się, że w starciu z brązownikami wygrywają właśnie oni: szybciej przystąpili do działania, wybudowali pomnik trwalszy niż ze spiżu, a zburzenie go wydaje się mało prawdopodobne. Ale zatrząść nim w posadach – można spróbować. Jedno jest pewne: rozważania Żeleńskiego dają i nam do myślenia. Każą zastanowić się nad Mickiewiczem i innymi Wielkimi; nie tylko nad dziełami, ale i okolicznościami ich powstania. I kto wie, jakie jeszcze ludzkie słabości mieli ci nadludzcy herosi pióra. ' 42 Kilkadziesiąt lat w jeden wieczór – Traktat o łuskaniu fasoli Paulina Żarnecka Traktat filozoficzny… traktat pokojowy… ale traktat o łuskaniu fasoli? O czynności wydobywania ziaren ze strąka? Osobliwy jest ten tytuł piątej powieści Wiesława Myśliwskiego. Sama powieść jest jednak jeszcze bardziej intrygująca… „Przyszedł pan fasoli kupić? Do mnie?” – pyta główny bohater i jednocześnie narrator przybysza, który stoi na progu. Tak powieść się zaczyna. Nie należy się jednak obawiać, że przez niemal czterysta stron na samą fasolę będziemy skazani. Łuskanie jest bowiem czynnością mechaniczną, bezrefleksyjną, stąd w kulturze wsi przyjęło się w czasie jej wykonywania opowiadać historie. Bezimienny bohater Traktatu… zaczyna więc snuć opowieść. Z początku o błahostkach: o psach, o swoim ogródku warzywnym, o kupcach, którzy dawniej, gdy był dzieckiem, przyjeżdżali po fasolę. Z czasem jednak luźne stwierdzenia o tym i owym, jakie zwykle padają przy łuskaniu, zamieniają się w gawędziarski monolog, w którym bohater zbiera i podsumowuje całe swoje dotychczasowe życie. Dowiadujemy się więc, że jest obecnie stróżem domków letniskowych nad zalewem, przy którym właśnie się znajdują. Że nie- 43 ó Recenzje / Kilkadziesiąt lat... gdyś był saksofonistą, a jeszcze wcześniej – elektrykiem. Opowiada o wiecznie pijanym nauczycielu muzyki i o spawaczu, zwanym Księdzem, o budowach i o eleganckich lokalach. Raz przypomną mu się okoliczności kupienia pierwszego kapelusza, innym razem złoty warkocz panny Basi. Nieokiełznana narracja nie poddaje się bowiem prawom chronologii. Biegnie tak, jak biegną skojarzenia opowiadającego. Pozostaje więc wiele wątków niezamkniętych, niedopowiedzianych, a tajemnica ocalenia bohatera z wojennej za- Nieokiełznana narracja nie poddaje się prawom chronologii wieruchy wychodzi na jaw dopiero po dłuższym czasie. Być może gawędziarz musi najpierw nabrać zaufania do swego rozmówcy? Zakładając, że rzeczywiście bohatera Traktatu… ktoś odwiedził. Jeśli tak, to autor powieści ani razu nie dopuszcza go do głosu, mimo iż tekst pełen jest wypowiedzi narratora wyraźnie do niego skierowanych. Kiedy czytamy: „Pan lubi zioła? To tak samo jak ja” albo „Pan tak sam, z własnej woli, czy przysłał pana ktoś?”, mamy wrażenie, że fasolę łuska dwóch mężczyzn – gawędziarz i milczek. Czy może tylko jeden, za to bardzo samotny? W dodatku – jak i inni bohaterowie powieści Myśliwskiego – próbujący opowiadaniem nadać własnemu życiu sens? W miarę jak rozwija się narracja, staje się jasne, że Traktat o łuskaniu fasoli w pełni zasługuje na swój niecodzienny tytuł. Banalna czynność staje się pretekstem nie tyle do przedstawienia biografii saksofonisty-elektryka, ile do snucia refleksji o ludzkim losie. Determinowanym siłą historii – czasem destrukcyjną, a czasem przewrotną. Splątanym z losami innych ludzi. Czasami nieuchronnym. A jednocześnie pozwalającym się kształtować tym, którzy się na to odważą. Traktat o łuskaniu fasoli to powieść o zwykłych sprawach, a zarazem powieść niebanalna. Jej największą tajemnicą jest to, że 44 ó Recenzje / Paulina Żarnecka choć nie ma tu klasycznie rozumianej fabuły, a tym bardziej wydarzeń sensacyjnych czy nagłych zwrotów akcji – od książki wprost nie można się oderwać. Będzie to idealna lektura na długi zimowy wieczór, która łatwo może przeciągnąć się do świtu. ' 45 Jakub Ćwiek, Świetlik w ciemności Paulina Anna Peycka Jak wyjaśnia wstęp, autor wierzy, że dzieci dojrzały do odpowiedzi, kiedy dojrzały do zadania pytania. I podobnie jak wielu rodziców przed nim, Jakub Ćwiek doczekał się w końcu pytania, na które nie był przygotowany – tak też powstał Świetlik w ciemności. Kiedyś życie w Dolinie wyglądało inaczej: było spokojne, radosne, bezpieczne. Aż zapadł Mrok i Dolina zmieniła się nie do poznania. Owady próbowały walczyć z Mrokiem, jednak okazał się silniejszy od wielu z nich. Wielu, ale nie od wszystkich: Kapitan Świetlik nigdy się nie poddał, pomimo przegranych bitew. Jego światełko pozostało jasne, niosąc nadzieję innym; za wszelką cenę chciał zakończyć panowanie ciemności. Jeśli komukolwiek powyższa historia wydała się dziwnie znajoma, najprawdopodobniej widział i lubi amerykański serial science-fiction pt. Firefly. To właśnie od pytania: dlaczego tata tak go lubi?, zaczęła się historia – Jakub Ćwiek chciał odpowiedzieć swoim dzieciom najdokładniej, jak umiał. I myślę, że zrobił to lepiej, niż mu się wydaje. 46 ó Recenzje / Jakub Ćwiek, Świetllik... Dla każdego fana serialu ogromnym plusem będzie to, jak wiernie autor zdołał oddać i fabułę serialu, i jego klimat, a także charaktery postaci. Już po jednym spojrzeniu na pełne uroku ilustracje Magdaleny Babińskiej można rozpoznać, który robaczek jest kim, a poznanie ich losów jedynie potwierdza, że czytamy o tych samych osobach zamienionych w owady. Bardziej jednak obawiałam się o te dwa pierwsze elementy serialu. Wiele z nich uważałam za zbyt trudne do wytłumaczenia małym dzieciom lub za nieodpowiednie dla dzieci; w trakcie lektury przeszło mi nawet przez myśl, że niektóre zostaną całkowicie pominięte. Tym większa była moja radość, kiedy autor udowodnił mi, że się myliłam, i z każdej sytuacji wyszedł obronną ręką. Ba! Nieraz udało mu się mnie zaskoczyć, a powiedziałabym, że znam serial całkiem dobrze! Już przy pierwszej lekturze zwróciłam także uwagę na sprawy, które sprawiły, że Świetlik w ciemności stanie się lekturą dla moich przyszłych dzieci. Mamy do czynienia z ciekawą i dobrze opowiedzianą historią z wieloma morałami do wyniesienia: nie poddawaj się w walce o dobro; pomagaj robaczkom w potrzebie; nie oceniaj robaczka po odwłoku; wiara w siebie czyni cuda… W dodatku robaczkowi bohaterowie są nie tylko świetnym odzwierciedleniem serialowych oryginałów, ale także ciekawymi postaciami samymi w sobie. Przy takiej różnorodności charakterów każdy szkrab znajdzie bliską postać, czy to latającego Gąsienica, czy to mądrego Mrówka, czy to utalentowaną i umiejącą wykorzystać swoje zdolności Muszkę. Także dla rodzica-fana Firefly książeczka niesie małe światełko w ciemności. Wielu rodziców chce podzielić się z pociechami tym, co sami lubią, co nie zawsze jest łatwe: pokazać coś dziecku za 47 ó Recenzje / Paulina Anna Peycka wcześnie i nie zrozumie, za późno – nie będzie chciało próbować ulubionych seriali rodzicieli. Jednak jeśli pociechy polubią Świetlika w ciemności, z czasem i nową wiedzą o świecie same zauważą coraz więcej warstw i zrozumieją wcześniej nieistotne szczegóły, jak na przykład tożsamość Modliszki. Aż w końcu przyjdzie ten moment, gdy dzieci, z pomocą rodziców lub bez, uznają, że chcą zobaczyć, skąd przygoda wzięła swój początek – a wtedy prawdopodobnie zrozumieją już wszystko. Czuję, że dzieciom Jakuba Ćwieka należą się podziękowania – za dojrzenie do tak nieoczekiwanego pytania. Bez niego prawdopodobnie nie byłoby Świetlika w ciemności, który, pomimo iż jest książką dla dzieci, drwi sobie z ograniczeń wiekowych. Bo nieważne, starzy czy młodzi, każdy z nas ma w sobie coś z dziecka, choćby tylko chęć przeżycia przygody z kimś, kto walczy o słuszną sprawę, nawet jeśli nie zawsze słusznymi sposobami – na przykład z Kapitanem Świetlikiem i jego przyjaciółmi. ' 48 Nie tylko Gatsby Marta Błaszczyńska Wszyscy wiemy, że Fitzgerald tworzył dobre powieści. Niedawno dowiedziałam się, iż pisał także niezłe opowiadania. Często przygnębiające czy wręcz depresyjne, każde z nich jest nieco innym strzępkiem rzeczywistości pierwszej połowy dwudziestego wieku. Istnieją pisarze, którzy kojarzą mi się z jednym konkretnym dziełem. Tak do pewnego czasu było w przypadku F. Scotta Fitzgeralda. Nazwisko Amerykanina za każdym razem przywoływało w mojej głowie Wielkiego Gatsby’ego i przepełnione przepychem lata 20. Dlatego właśnie z zadowoleniem rozpoczęłam lekturę krótszych tekstów autora, zawartych w dwutomowym zbiorze Piękność południa i inne opowiadania. Chciałam go ujrzeć w mniej schematycznej formie. Jak się okazało, wybór opowiadań rzeczywiście ukazał mi inne oblicza Stanów Zjednoczonych po pierwszej wojnie światowej niż w Wielkim Gatsbym. Autor dzieli z nami perspektywy różnych bohaterów: żołnierza, meksykańskiej pokojówki, młodego małżeństwa… Te same czasy w każdym przypadku przedstawiane są 49 ó Recenzje / Nie tylko Gatsby nieco inaczej. Wszystkie teksty Fitzgeralda łączy jednak nutka słodko-kwaśnej melancholii, którą zakrapia swoje dzieła. Jak na pisarza straconego pokolenia (tzw. Lost Generation) przystało. Przyznaję, że jestem zadowolona z wyboru. Warte wzmianki są zwłaszcza dwa opowiadania: Pyszałek oraz tytułowa Piękność Południa. To pierwsze jest historią młodego uczniaka, który posta- Wszystkie teksty Fitzgeralda łączy nutka słodko-kwaśnej melancholii wą zniechęca do siebie rówieśników. W pewnym sensie każdy, kto kiedykolwiek czuł się odrzucony, może się identyfikować z postacią. Chłopiec jest chyba zbyt inteligentny i wcale się z tym nie kryje. Przechwala się wśród innych chłopców i w efekcie jest najmniej lubianym uczniem w szkole. Stąd też pochodzi mój ulubiony cytat Fitzgeralda: Nie możemy znać tych rzadkich momentów, kiedy ludzie są zupełnie odsłonięci i najlżejsze dotknięcie może ich zniszczyć lub wyleczyć. Jedna chwila za późno i już nigdy nie zdołamy ich osiągnąć na tym świecie. Nie da się ich uzdrowić naszymi najbardziej skutecznymi lekarstwami czy zabić naszym najostrzejszym ostrzem. Wbrew pozorom, autor nie ma zamiaru nas moralizować. Często sprawia, że współczujemy postaciom, które zachowują się nagannie. Pomimo małej objętości, dzieła Fitzgeralda cechuje wielowymiarowość. Napisana w pierwszej osobie Piękność Południa jest relacją znajomości rekruta-Jankesa z piękną dziewczyną z Georgii. Opowiada o wielkiej fascynacji, o jej niepokojąco ulotnym charakterze… A także pokazuje, że kobiety zgrywające księżniczki w prawdziwym życiu nie zawsze kończą w pałacach. 50 ó Recenzje / Marta Błaszczyńska Oczywiście narracja ma również słabe strony. Można postawić zarzut, że niektóre opisy się dłużą. Przygnębiający obraz świata stworzony przez Fitzgeralda zapewne nie przemówi do każdego czytelnika. Zresztą koleżanka, od której dostałam nienowy drugi tomik wyboru opowiadań, oddała mi go podkreślając, że sama już go nie chce, bo styl autora zwyczajnie ją nudzi. Mimo wszystko sądzę, że należy dać tej książce szansę, ponieważ nie brakuje jej pesymistycznego uroku. Ponadto wolne tempo opowiadań zdaje się mieć na celu odzwierciedlenie przeciętności, braku perspektyw i niespełnienia wielu bohaterów. Piękność Południa i inne opowiadania nie jest zapewne najbardziej fascynującą lekturą mojego życia, lecz nie oznacza to, iż nie jest warta przeczytania. Wręcz przeciwnie, polecam ją wszystkim, którzy lubią nieprzesłodzoną prozę o trudnościach egzystencji i o dylematach zwykłych ludzi. Fitzgerald nie będzie oferował taryfy ulgowej, a niektóre z postaci do bólu przypomną Wam bohaterów codzienności. ' 51 Dziewiętnaście minut zemsty Paulina Żarnecka Dziewiętnaście minut – to dużo czy mało czasu? W kontekście dziesięciu lat, zapewne niewiele. Sporo z nas zapewne nie potrafiłoby sobie przypomnieć, co robiło przez konkretne dziewiętnaście minut – tydzień, miesiąc, rok temu… Jodi Picoult napisała jednak książkę o dziewiętnastu minutach, które na zawsze pozostaną w pamięci mieszkańców Sterling. Nic na to nie wskazywało. Dla Josie Cormier to miał być normalny dzień w szkole – z klasówką z chemii i przerwami spędzanymi w towarzystwie Matta, jej chłopaka. Albo na plotkach z przyjaciółkami. Być może miał on również przynieść kolejny odcinek serialu pod tytułem „Dręczenie Petera Hougtona”. Serialu, który przez dziesięć lat rozgrywał się w szkole na oczach uczniów i nauczycieli, a którego scenarzystami, reżyserami i aktorami była grupa kilkorga popularnych uczniów – miedzy innymi Matt i Josie. Okazało się jednak, że tym razem to Peter napisał scenariusz. Feralnego dnia przez dziewiętnaście minut konsekwentnie go realizuje: przychodzi do szkoły z bronią, uśmierca dziesięć osób, kilkanaście kolejnych poważnie rani. Strzela do konkretnych, wcze- 52 ó Recenzje / Dziewiętnaście minut... śniej wybranych ludzi, według ściśle określonego planu. Dokładnie tak, jak w stworzonej przez siebie grze. W murach liceum w Sterling rozgrywa się krok po kroku zaplanowana na chłodno zemsta. W oczach rodziców zabitych uczniów Peter jest zbrodniarzem. Kimś, kto pozbawił ich dzieci przyszłości, a ich samych skazał na życie w cieniu tragedii. Ale Picoult, swoim zwyczajem, nie pisze książki, by potępić. Nie pisze jej nawet tylko po to, by dokonać wiwisekcji psychiki mordercy. Najważniejszym pytaniem powieści sta- […] tym razem to Peter napisał scenariusz je się nie tyle: co doprowadziło Petera do zbrodni?, ile: kim byli ci, którzy przez dziesięć lat konsekwentnie go do niej doprowadzali? Przyjęta przez autorkę perspektywa punktów widzenia pozwala czytelnikowi zobaczyć sprawę masakry w liceum w Sterling w całej jej złożoności. Towarzyszymy matce Petera, która zastanawia się, jak to się stało, że wychowała mordercę. Jesteśmy przy przesłuchaniu Josie Cormier, która w strzelaninie straciła chłopaka… Ciekawe jest również to, że plany czasowe przeplatają się, tak że jednocześnie śledzimy dziesięcioletni okres fizycznego i psychicznego znęcania się nad Peterem przez szkolną „elitę” i poznajemy postępy w śledztwie. Dziewiętnaście minut to książka, której nie czyta się łatwo. Nie tylko ze względu na kontrowersyjny temat – w Stanach Zjednoczonych historie takie jak ta wykreowana przez Picoult zdarzają się co kilka lat, wywołując po raz kolejny debatę o konieczności ograniczenia prawa do posiadania broni. Tym, co najtrudniej w niej przyjąć, jest sama historia Petera: ludzka twarz mordercy, który okazuje się po prostu wrażliwym, inteligentnym chłopcem. A także świadomość, że gdyby nie tolerowanie przemocy przez całe jego otoczenie, nie doszłoby do tragedii. 53 ó Recenzje / Paulina Żarnecka A jednak jest to powieść, którą przeczytać warto. Znakomite są w niej portrety głównych bohaterów – zwłaszcza Josie, jej matki – Dziewiętnaście minut to książka, której nie czyta się łatwo Alex, sędziny, która zajmuje się sprawą, a także Lacy Houghton, matki Petera. Picoult nie idealizuje ani osób, ani relacji. Nikogo też arbitralnie nie osądza, zostawiając to czytelnikowi. Zadaje za to niewygodne pytania, zmusza do refleksji. Zapraszam więc do lektury jednej z najlepszych powieści w jej dorobku, jaką jest właśnie Dziewiętnaście minut. ' 54 Dom, w którym czas nie istnieje – o Lali Jacka Dehnela Paulina Żarnecka O trwałej ondulacji babci Broklowej, o krowie w sałatkach, o japońskim szpiegu… i jeszcze o tym, że prezydentowi Mościckiemu nie smakowały morawickie melony. Tysiąc i jedna opowieść składa się na fabułę Lali, czasem wywołując śmiech, innym razem – refleksję. „Lala to książka gadana” – jak możemy przeczytać na ostatniej stronie okładki. I to się zgadza, zważywszy na to, że zdecydowana większość tekstu to anegdoty z życia rodzinnego, opowiadane przez babcię autora. To właśnie ona jest tytułową Lalą: niegdyś bezimienną dziewczynką, o której rodzina i służące mówiły Lala, Laleczka, Lalunia, teraz – schorowaną staruszką, bezwładną jak lalka i skazaną na pomoc rodziny… Właśnie dlatego – chociaż babcina narracja zdecydowanie tu dominuje – właściwym narratorem jest Jacek Dehnel. To on notuje wszystkie historie, porządkuje je, chronologizuje, a gdy trzeba – opowiada za nią. Wiemy o tym z pojawiających się raz po raz w tekście fragmentów autotematycznych o „chwytaniu” opowieści. Narracja babcina porównywana jest do bluszczu, który okręca 55 ó Recenzje / Dom, w którym... swój zielony pęd wokół osoby, przedmiotu lub zdarzenia, po czym wije się czasem godzinami. I który trzeba później jakoś okiełznać, bo na żadne przerywanie apodyktyczna nestorka rodu nie wyraża zgody. W domu babci w Oliwie czas nie istnieje. Śniadania trwają trzy godziny. Ceremonia kładzenia się spać jest długa, a jej zakończenie – nie zawsze definitywne. Ci, którzy mają okazję słuchać opowieści Heleny Karpińskiej (bo tak brzmi właściwe nazwisko Lali), przenoszą się wraz z nią w czasie i przestrzeni: raz do dziewięt- „zdecydowana większość tekstu to anegdoty z życia rodzinnego” nastowiecznego Kijowa, innym razem do wsi Lisów pod Kielcami, gdzie Lala mieszkała w czasie wojny. Nie jest to jednak książka dla tych, którzy chcieliby zgłębić meandry polityki sprzed stulecia czy dowiedzieć się czegoś więcej o przełomowych wydarzeniach tamtych czasów. Prezydent Mościcki pojawia się na jej kartach tylko dlatego, że nie docenił morawickich melonów babci Wandy. O premierze Bartlu nie ma w niej ani słowa, jest natomiast drobiazgowy opis egocentryzmu jego żony. Bardzo trafnie zostały scharakteryzowane nastroje społeczne z czasów dwudziestolecia międzywojennego: incydenty antysemickie, znaczny wzrost bezrobocia w czasach wielkiego kryzysu. W połączeniu z opowieściami o zgubionym pierścionku i kapeluszu „cut-mjut” z żydowskiego sklepu zyskujemy barwny, choć z oczywistych względów wybiórczy, portret tamtych czasów. Zabawne dykteryjki to jednak tylko jeden wymiar Lali – ten najprzyjemniejszy. Jest to nie tylko opowieść o czasach minionych. Już od samego początku pojawia się na jej kartach temat choroby i spodziewanej śmierci głównej bohaterki. Czytelnik towarzyszy Lali u schyłku życia: kiedy kobieta nic już nie czyta, a w jej opowieściach zaczy- 56 ó Recenzje / Paulina Żarnecka na brakować szczegółów. Później zaczyna brakować zakończeń. Wreszcie Lala przestaje opowiadać, a ciężar niedokończonej historii przejmuje jej wnuk. Fizjologia odchodzenia – tak można by nazwać te fragmenty. Dehnel pisze o tym wprost i z najdrobniejszymi szczegółami. Sza- „Czytelnik towarzyszy Lali u schyłku życia” cunek autora do babci, a jednocześnie dystans do trudności, z jakimi musi się zmagać w związku z chorobą, sprawiają jednak, że te fragmenty nie rażą. Stają się częścią opowieści – tak jak dworek w Lisowie i skrzypce Miszy de Sicarda. Jak wynika z tekstu powieści, wszyscy przyjaciele Jacka Dehnela w Gdańsku chcieli zobaczyć przede wszystkim… babcię Lalę. A raczej nie zobaczyć, tylko posłuchać, dać się wciągnąć w jej opowieść. Czytelnik Lali ma okazję poczuć się, tak jak oni, gościem w oliwskim domu babci. Świadkiem opowieści kobiety odważnej, pomysłowej, a przede wszystkim niezwykle dowcipnej. Warto więc znaleźć czas na wizytę w domu, w którym czas nie istnieje. ' 57