szpital w bagandou w konteście rebelii
Transkrypt
szpital w bagandou w konteście rebelii
SZPITAL W BAGANDOU W KONTEKŚCIE REBELII W REPUBLICE ŚRODKOWOAFRYKAŃSKIEJ Początki obecnej rebelii w Republice Środkowoafrykańskiej (RCA) to koniec roku 2012, kiedy – jak to zwykle bywało – zaczęły się niepokoje na północy kraju. Północ RCA cierpi od dawna, sąsiedztwo z Czadem i Sudanem, tereny bogate w diamenty, złoto i ropę – wszystko to nie sprzyja pokojowi. Przez cały czas rządów Bozizégo były to tereny niebezpieczne, ale ponieważ w stolicy było spokojnie, więc nikt nie widział problemu. Wydaje mi się, że świadomość bycia jednym narodem i solidarność z rodakami – to uczucie obce Środkowafrykańczykom. Jeśli mają w jakiejś zagrożonej miejscowości rodzinę, to może się przejmują, ale żeby podjąć działanie np. w Bagandou, bo w Birao, czyli bardzo daleko stąd, coś się złego dzieje – „jamais” (nigdy – przyp. red.), jak się tu często mówi. Nigdy! Jeszcze długo tak będzie i ewidentnie jest to ich słabość, na której wielu żeruje i spokojnie prowadzi swoje ciemne interesy, wiedząc, że „ruchu oporu” nie będzie. Może jakiś opozycjonista napisze ognisty list i zawiesi go na stronie internetowej, dołączając piękne zdjęcie w garniturze, popijając przy tym dobre wino w paryskiej restauracji! Rebelianci z trzech różnych ugrupowań skupionych pod jedną nazwą Seleka czyli przymierze oskarżali prezydenta Bozizégo, że nie wywiązał się ze swoich zobowiązań z roku 2008 czy 2011, kiedy były różne zamieszki i niepokoje w tamtym regionie. Na początku grudnia zaczął się zwycięski marsz Seleki, atakowali miasto za miastem, siły regularnej armii okazywały się bezsilne, marsz posuwał się szybko. Widząc ich determinację, Bozizé poprosił o pomoc swego wiernego przyjaciela prezydenta z Czadu, który pomógł mu dojść do władzy 10 lat wcześniej. Ale cóż – czasy się zmieniają i ludzie też – owszem Czad przysłał swoich ludzi, ale zasilili oni znacznie szeregi Seleki. W akcję pojednania włączyła się cała grupa państw CEMAC – czyli Gabon, Czad, Kamerun, Gwinea Równikowa i Kongo Brazzaville. Były spotkania na szczycie, negocjacje, traktaty, rozejmy. Bozizé miał uformować nowy rząd, w skład którego mieli wejść przedstawiciele opozycji i rebeliantów, uwolnić więźniów politycznych i po skończonej kadencji nie startować do kolejnych wyborów. Przy okazji tych międzynarodowych spotkań nie brakowało krytyki pod adresem RCA, która kolejny już raz destabilizuje cały region, naraża na niebezpieczeństwo swoich sąsiadów, przysparza im kosztów, itd. Kiedy wydawało się, że niebezpieczeństwo jest zażegnane, a rebelianci gotowi na odwrót, pewne obietnice są powoli spełniane, wtedy prezydent Bozizé przypominał siebie o swoim wielkim jubileuszu czyli 10. rocznicy dojścia do władzy, również na drodze przewrotu i rebelii. Podczas jednego z wielu wygłoszonych przy tej okazji przemówień powiedział, że musiałaby być martwy, żeby nie startować w kolejnych wyborach. Czego trzeba więcej, żeby podgrzać atmosferę, a był to 15 marca 2013 roku i rebelianci stali już „u wrót” Bangui. Niedługo potem – 24 marca – wielki krzykacz uciekał przez rzekę do ex-Zairu, ratując swoją skórę. Najeźdźcy pokazali swoją siłę – ta Niedziela Palmowa były triumfalnym wjazdem Seleki do Bangui. Nie oszczędzili nawet katedry, w której kończyła się Msza św. Wpadła tam uzbrojona grupa, na powitanie strzelali w sufit i domagali się kluczyków od samochodów, które stały na placu. Arcybiskup Bangui od ołtarza nawoływał do uspokojenia i szacunku dla domu Bożego. Była to niedziela kradzieży, gwałtów i zabijania, niszczenia, a potem kolejne dni i kolejne, i kolejne… Tutejsza ludność jest przyzwyczajona do przewrotów, chyba większość prezydentów tak właśnie dochodziła do władzy. Scenariusz wydarzeń też jest podobny, coś się zaczyna burzyć i fermentować, czasami gdzieś od północy, czasami tylko w stolicy, potem jest godzina „W”, walki o pałac prezydencki, siedzibę sztabu wojskowego – lotnisko zwykle zostaje w rękach Francuzów – ucieczka obalonego i proklamowanie nowego. Zamieszki w stolicy zawsze są i zawsze towarzyszą temu kradzieże w sklepach, podpalenia i zniszczenia. Nie zawsze robią to tylko rebelianci, ale miejscowa ludność także. Zwykle jednak po tygodniu czy dwóch, jak to np. było 10 lat temu, sytuacja się normalizuje. Tym razem jest inaczej, kiedy piszę te słowa to już dokładnie 6 miesięcy „zamieszek” w stolicy i na terenie całego kraju. To jest nowość. Tego jeszcze tu nie było. Nie ma dnia bez pobitych, zgwałconych, zabitych, okradzionych, uciekinierów. Fala przemocy i zniszczenia przetoczyła się jak ciężka maszyna przez cały kraj. Nie ma miasta ani wioski, gdzie by Seleka nie dotarła i zostawiła tragicznych śladów przemocy. Nie tylko prezydent w popłochu uciekał ze stolicy, ale różni notable, dla których pełnione funkcje przy Obalonym to wyrok śmierci i pozbawienia majątku. Uciekali w rządowych samochodach, które gdzieś po drodze porzucali. Powstały więc specjalne grupy Seleki do odzyskiwania mienia państwowego, a tym samym dokładnie penetrowali kraj we wszystkich możliwych kierunkach. Pod takim też pretekstem i nasza misja w Bagandou była zwizytowana któregoś wieczoru na początku kwietnia przez dość liczną grupę uzbrojonych rebeliantów, którzy z krzykami po arabsku i łamanym francuskim z wymierzonymi karabinami domagali się otwarcia drzwi, choć do środka nie chcieli wejść. Spotkanie odbyło się przed domem, w ciemnościach, w świetle latarek pokazaliśmy dokumenty naszych samochodów misji i szpitala, potem sprawdzenie tablic i chwila grozy się skończyła. Poza tym jednym razem nikt nas więcej na misji ani w szpitalu nie niepokoił, jednak wieści, jakie ciągle dochodzą z różnych stron, nie dały zapomnieć, że jesteśmy w kraju ogarniętym rebelią, gdzie sytuacja wcale się nie stabilizuje, a nieustannie rosnące w liczbę szeregi Seleki, czyli różnej maści i narodowości uzbrojonych i niemających nic do stracenia zbójów, ciągle robią, co chcą, komu chcą i czują się absolutnie bezkarni. Do stolicy wchodziło ich 2 tysiące, a dziś mówi się o 25. tysiącach, którzy domagają się wcielenia do armii narodowej, choć duża ich liczba to obywatele Czadu czy Sudanu. W samym Bagandou byli jeszcze kilkakrotnie – ukradli samochód komuś, kto drobił się na wydobyciu złota, ukradli kilka motorów, w tym jednemu z naszych pielęgniarzy. Temu ostatniemu udało się go odzyskać po zapłaceniu paliwa dla „dobrej” Seleki, która pojechała upomnieć „złą” Selekę, a ta „zła” Seleka jeszcze zażądała opłaty za „pilnowanie” motoru. W sumie uskładałoby się na połowę nowego, ale cóż … takie czasy. Pierwsze tygodnie czy nawet miesiące rebelii to pasmo tragicznych wieści z północy, wschodu, zachodu, ze stolicy, a nawet naszego Mbaïki – czyli stolicy diecezji i prefektury. Dominowała bezwzględność rebeliantów, polowanie na wszystkich związanych w jakikolwiek sposób z byłym prezydentem i nigdy dotąd niewidziane niszczenie budynków i dokumentów w prefekturach, merostwach czy kościołach. I jeszcze jedna tragiczna nowość to ataki na szpitale – niszczenie, plądrowanie, kradzieże, zastraszanie personelu czy nawet pobicia i gwałty. Taki los spotkał też szpital wojewódzki 60 km od Bagandou. Przez kilka następnych miesięcy stał opustoszały i straszył przechodniów swoim widokiem, który był też jednoznacznym wyrokiem dla wielu chorych, zostawionych bez podstawowej opieki medycznej. Wiadomość ta nas przytłoczyła i pewnie wielu pośród całej ekipy już miało wizje zniszczenia. Gdyby Seleka do nas przyszła, miałaby co brać, bo poza całym dość bogatym wyposażeniem szpitala na 50 łóżek, mieliśmy prawie nieruszony zapas leków, który dotarł do nas w połowie lutego z Holandii za cenę 16 tys. euro. Ta wydarzenie wyzwoliło w ekipie pielęgniarzy postawę godną podziwu, powiedzieli ,że to jest ich szpital i nie pozwolą się ograbić, będą go pilnować tak długo jak trzeba. Utworzyła się więc grupa 23 mężczyzn – było wśród nich kilku pielęgniarzy, pracownicy misji np. nasz kucharz, młodzi związani z parafią, animator Caritas. Początkowo przez prawie 2 tygodnie każdej nocy była cała ekipa, część koło szpitala, część koło misji i choć było to bardzo wyczerpujące nie skarżyli się. Ich jedynym wynagrodzeniem była kawa i tutejszy pączek. Potem zmienili się – połowa jednej nocy pilnuje, a druga połowa śpi. Obawialiśmy się rebeliantów, którzy stacjonowali w pobliskiej wiosce o nazwie SCAD, która jest równocześnie nazwą prywatnego przedsiębiorstwa obróbki drewna. Był to oddział opłacany przez właścicieli, żeby uchronić zakład przed kradzieżami. Nie na wiele się to zdało, bo przyjechała inna grupa, zabrała kilka samochodów, okradła magazyny z częściami, akumulatory, opony, wyposażenie domów dla kadry. Ekipy rebeliantów się ciągle wymieniały, była prawdziwa Seleka i ci, którzy się podszywali, czyli zwyczajni złodzieje w mundurach i z bronią, którzy mieli nareszcie swoje „5 minut”. Typowe sianie zamętu, żeby robić co się chce bez żadnych konsekwencji. Dodatkowym zadaniem naszych strażników było nasłuchiwanie, czy w wiosce nie pojawiają się jacyś obcy cywile, którzy chcieliby skorzystać z zamieszania. Obawy nie były bezpodstawne. Jednej nocy policja oddała kilka strzałów, żeby przypomnieć o godzinie policyjnej tym, którzy jeszcze przesiadywali koło placu targowego lub przy małych barach. Za niespełna godzinę koło szpitala pojawił się mężczyzna, nasi strażnicy go zatrzymali i zapytali, gdzie idzie. Powiedział, że przyszedł w odwiedziny (około godz. 22.00 ) do chorej krewnej, podał imię. Wśród strażników był pielęgniarz, który dobrze wiedział, że nie ma nikogo o takim imieniu w szpitalu. I wtedy zaczęło się prawdziwe przesłuchanie i „wyszło szydło z worka” – na odgłos strzałów nasz nocny gość był przekonany, że zaczął się rabunek w szpitalu, więc przybiegł co prędzej po swoją część, miał nawet ze sobą maczetę ukrytą w nogawce od spodni. Był bardzo zaskoczony, że Czarni bronią szpitala Białych. Negocjacje co z nim zrobić, trwały długo, głosy były podzielone, w końcu puszczono go wolno z ostrzeżeniem, żeby się więcej do szpitala nie zbliżał. Żeby jakoś się zabezpieczyć przed ewentualnymi stratami ukrywaliśmy lekarstwa w różnych zakamarach szpitala, a także w domu u zaufanego pielęgniarza. Wszytko oczywiście pod osłoną nocy w wąskiej grupie najbardziej zaufanych. Pilnowanie trwało od kwietnia do połowy sierpnia. W tym czasie mieliśmy coroczną, trwającą jeden miesiąc przerwę techniczną czyli sprzątanie i malowanie szpitala bez chorych, gdyż jest wtedy sezon gąsienicowy i wioska wymiera. Wszyscy idą do lasu, tam budują szałasy i tam mieszkają. Wioska w tym niespokojnych czasach wyludniała się wiele razy. Po pierwszej wizycie Seleki wiele rodzin uciekło. Zaraz było to widać po liczbie chorych, norma to mniej więcej 450 osób miesięcznie, które przychodzą na konsultację, w kwietniu było ich 320, trochę więcej w maju i czerwcu. Jak zwykle więcej dzieci niż dorosłych i prawie wszystkie przychodziły lub raczej były przynoszone z ciężką malarią. W tym też czasie mieliśmy dużo dzieci niedożywionych, można powiedzieć wycieńczonych przez trudne warunki życia w lesie. To wszystko pośrednie ofiary Seleki, do tego trzeba doliczyć kilka przypadków ukąszenia przez węża. Wśród tych przypadków jeden bardzo dramatyczny pewnej matki, która była w 7mym miesięcy ciąży i kiedy niosła swoje chore dziecko do szpitala ukąsił ją wąż. Wąż ten jest nam już dobrze znany, bardzo złośliwy, który powoduje silne krwotoki. Udało się ich wszystkich uratować, w najgorszej sytuacji zagrożenia życia była matka. Gdyby nie transfuzja krwi i specjalna kroplówka hemostatyczna, z pewnością nie cieszyłaby się dzisiaj swoim nowo narodzonym dzieckiem. Dzięki Bogu i modlitwom wielu ludzi nasze życie płynie dalej i niestety dalej są rebelianci, których 8-osobowa grupa od pewnego czasu stacjonuje w Bagandou. Zachowują się dość powściągliwie, dwóch przyszło na konsultacje do naszego szpitala, prosili też przez naszego mera o pożyczenia kilku materacy do spania. Oczywiście, że je dostali, bo wiem dobrze, że są zdolni do samoobsługi. Powinnam jednak powiedzieć, że to już nie rebelianci tylko wojsko, bo dekretem nowego prezydenta Seleka została rozwiązana. Osoby zostały te same, tylko nazwa się zmieniła, czyli co się zmieniło? Ostatnie złe nowiny to znowu północ i zamieszki na tle religijnym. Ten wymiar rebelii – kolejna nowość – był widoczny i boleśnie odczuwalny od samego początku. Wydaje się, że kościół katolicki i chrześcijanie z innych kościołów byli na celowniku, a liczni w tym kraju muzułmanie cieszyli się szczególną „opcją preferencyjną”. Nowa władza unikała wzmianek na ten temat i potępiała wszystkich, którzy o tym mówili i „podsycali niepokoje”. Teraz już chyba nie da się dłużej ukrywać faktu konfliktu międzyreligijnego. Wielu zabitych i rannych w ostatnich tygodniach, spalone wioski, tysiące ludzi bez dachu nad głową w czasie trwającej jeszcze pory deszczowej i to wszystko dlatego, że ich znakiem był krzyż lub półksiężyc, to pokazuje wyraźnie drugie dno obecnego konfliktu. Nie wiem jaki będzie ciąg dalszy tej smutnej historii jednego z najbiedniejszych krajów na świecie. Opinia międzynarodowa i wielkie organizacje „rozjemcze” bagatelizują sytuację, ze względu na zbyt małą liczę zabitych – jak to zostało powiedziane w raporcie specjalnego wysłannika ONZ. Pomoc humanitarna dla poszkodowanych z trudem do nich dociera, bo przecież rebelianci też ludzie i jeść muszą… Po niedawnym tragicznym wydarzeniu, w którym zginęło dwóch pracowników z międzynarodowej organizacji humanitarnej ACTED odbyły się w stolicy manifestacje, których efektem może być jeszcze większe zredukowanie personelu zagranicznego jak i rodzimego z powodu braku bezpieczeństwa. Końca nie widać. Nowy prezydent raczej nie radzi sobie z sytuacją i odpowiedzialnością, albo ….albo jest to plan – im większy chaos, tym lepiej dla różnych „synów ciemności”. A wiadomo, że tu jest o co się bić. Cała tablica Mendelejewa pod ziemia, bez żadnej infrastruktury potrzebnej do wydobycia czy przetworzenia surowców to raj dla ekonomicznych potęg. Jeśli przy tym giną ludzie? To nie jest ich problem, jeszcze nie zginęło ich wystarczająco dużo, żeby się tym niepokoić! Ten czas niepokoju przeżywałam w Bagandou razem z Marianną Tokarczyk, laborantką ze Starej Wsi, Izabelą Cywą aptekarką z Krynicy i Gabrysią Durczyk, pielęgniarką z Nowej Huty. Dziewczyny były bardzo dzielne i powiedziały, że zostają dopóki się da. Był z nami i jest nadal proboszcz, ks. Mieczysław Pająk, któremu w imieniu awali mbunziu – czyli białych kobiet chcę podziękować za obecność i wsparcie, które dodawało nam otuchy. Przez jakiś czas zostanie ze mną w szpitalu Gabrysia, a potem – zobaczymy, w każdym razie nowych osób w ten niespokojny czas do Bagandou nie zapraszam. Prosimy nadal o modlitwę, bo „wspomożenie nasze w Imieniu Pana, który stworzył niebo i ziemię”, którzy stworzył ten kraj i ludzi, którzy tu żyją, pracują, cierpią, z niepokojem oczekują nocy i pytają, czy zobaczą kolejny dzień. Z misyjnym pozdrowieniem Ela Wryk Republika Środkowoafrykańska