Z kwiatami przez kraje i ludzi
Transkrypt
Z kwiatami przez kraje i ludzi
Z kwiatami
przez kraje i ludzi
▲
▼
od 1912-1927 r.
A
▼
▲
A
W
A
A
W
▼
I
▼
m » M m l i i i , phieżyc i opniw
A
W
Alexemu Rżewslęiemu
S ta r o ś c ie
B o jo w n ik o w i
o
Ł ó d z k ie m u
W o ln o ść
—
sym bolow i
silnej w oli i hartu ducha
pracę tę poświęca
Autor.
W. S A L W A
Z KWIATAMI
PRZEZ KRAJE i LUDZI
OD 1912 DO 1927 R.
▼▼
▼
GARŚĆ WRAŻEŃ, PRZEŻYĆ i OPISÓW
ŁODŹ -
RO SJA — S Y B E R J A
N E R C Z Y Ń S K — IR K U C K — Ł O D Ź
D R U K IE M J. K. B A R A N O W S K IE G O W ŁO D Z I, P IO T R K O W S K A 109.
ILJ9
776689
j ^ j awiązując do „M ych W spom nień", wydanych z tytułu 20-letniego
m ego jubileuszu pracy zaw odow ej na polu ogrodnictw a kw iato
w eg o w r. 1912, przystępuję obecnie po dalszych 15 latach do skre
ślenia mych wspomnień z okresu wielkiej w ojny oraz pracy już
w odrodzonej Rzplitej, w ypow iadając myśli i idee, zapoczątkowane
w zetknięciu z zawodem mym w bezpośrednim kontakcie z żyw ą
przyrodą, poparte doświadczeniem, uzyskanem w ciągu ostatniego
okresu mej pracy, oraz kolejami losu, któremi chadzać zmuszony by
łem przez okres 15 ostatnich lat.
Rok 1912 zaznaczył się w pracy tak mej, jak w ogóle w o g ro d
nictwie w yjątkow o silnemi przeciwnościami i stale piętrzącemi się
trudnościami. Nie ustając jednak w pracy, a usilnie dążąc do prze
ciwstawienia się ow ym trudnościom, zdołałem za pośrednictwem
p. A dam a Sarzyńskiego uzyskać dzierżawę ogrodu przy ulicy Pustej
w Łod zi od l-my „M . Si!berstein“ na imię p. Bolesława Miniewicza,
który też pełnił na miejscu funkcje kierownika. P o w od em starań
mych o uzyskanie dzierżawy, była konieczność posiadania na miejscu
w zo ro w eg o warsztatu pracy, gdzie m ógłbym prow adzić działy: in
spektów i cieplarń dla racjonalnej hodow li kwiatów.
Rok 1913 i wiosna 1914 roku mimo, że w dalszym ciągu były
uciążliwe bardzo z pow odu trudności natury finansowej, zaznaczyły
się jednakże, zawdzięczając usilnym staraniom i w ytężonej pracy,
wzgl. dobremi rezultatami.
Zbliżamy się jednak do połow y r. 1914, gdzie poczyna się w y
czuwać coraz silniej przygnębiający nastrój, powstającej zawieruchy
wojennej,
niweczącej wszelkie wartości tw órcze pracy pokojow ej,
a rozpętującej siły niszczycielskich żyw iołów . Interesa podupadają,
społeczeństwo przestaje interesować się kwiatami, gdyż życie nor
malne zamiera.
W ynikła w ojna zrobiła swoje.
W ładze rosyjskie, ewakuując miasto z dw om a powrotam i, w y
w ożą z sobą wszystkich ówczesnych obyw ateli — poddanych państw
w rogich t. j. A u stro-W ęgier i Niemiec, do których i ja należę. Mimo
to nie ukrywając się zupełnie w okresie (pierwszych), 6 tygodni
5
w ° j ny, lawiruję między sklepami swemi, a służbą w milicji ob yw atel
skiej, uzyskując jedynie możność pełnienia służby w tejże milicji w cza
sie dnia na ul. Dzielnej, a w nocy w Rudzie Pabjanickiej, gdzie prze
byw a rodzina m oja na letnisku.
Zaraz w pierwszych dniach w ojny zabrano mi pracow ników
mych do szeregów, co utrudniło mi w znacznym stopniu i tak już
w ysoce trudną pracę, a mianowicie: pomocnika m ego p. A n ton iego
Kluskę zaliczono do kawalerji, jako rezerwistę, starszego służącego
sklepow ego p. Szczepana Sachanowicza, oraz sprow adzonego przed
kilku zaledwie miesiącami z Krakow a pomocnika w artystycznem
wykonaniu wiązanek p. Jana Szczygła. P o pierwszych dwuch p o zo
stały żony i 6-cioro dzieci, którym starałem się w edle sił i możności
swych ulżyć ich doli.
W dniu 20 sierpnia 1914 r. otrzym uję kartkę od jednego ze
swych pracow ników p. A n to n iego Kluski, datowaną z Nowo-M ińska,
w której donosi mi:
„N ow o-M ińsk, dnia 12/VIII 1914 r.
Szanowny Panie Saiwa!
W obecnej chwili znajdujemy się w w yżej wskazanym
mieście tuż za W arszawą. Tymczasem prow adzim y w ojnę z mińskiemi paniami, a przygotow u jem y się na galicjanki. Cieszę się
dobrem zdrow iem i doskonale żyję, daj Boże tak do końca
prow adzić tę przeklętą wojnę, nie w idzieć ni Prusaków ni
Austrjaków. Zasyłam ukłony mym drogim i znajomym osobom.
Pozostaje stęskniony. Bywajcie mi zdrowi. O ddany Panu przy
jaciel
A . Kluska."
A już w następnym tygodniu długi list od tegoż, który dosko
nale ilustruje życie żołnierza Polaka w morzu rosyjskiem, datowany
ze Smoleńska, z dnia 13.VIII. 1914 r.
„Smoleńsk, d. 13.VIII. 1914 r. niedziela.
Szanowny Panie Salwa!
N ie wiem czy się Pan znajduje w Łodzi, ale z obowiązku
kreśle kilka słów, by dać znać o sobie. Zjechaliśmy już pewnie
p ołow ę Rosji, zdarliśmy się, jak dziady, bo do tej pory nie mamy
jeszcze mundurów, a pozostajem y każdy w swem ubraniu.
W dodatku w tych samych ubraniach śpiemy, a w ięc przed tym
strasznym w rogiem żołnierza w czasie w ojny uchronić się nie
podobna. Taka tu zbieranina różnej narodowości, jeszcze
chwała Bogu, że nie pożenili nas z temi „luśniami". Żyjem y tak,
aby człowiek nie zdechł i oczekujem y chwili, w której wyślą nas
na front. N ajgorsze jest to, że tu nie można dostać żadnego
pisma polskiego, a jedynie rosyjskie. N aw et spać musimy po
rusku t. j. na gołych deskach. Zdrow ie też mi nie dopisuje
zbytnio. C zy widział Pan w Łodzi żołnierzy niemieckich, bo tu,
gdzie obecnie stacjonujemy, przew ożą m oc Austrjaków , w zię
tych do niewoli. Jak tylko pociąg zatrzyma się na dworcu, to
to bractw o w ypada z w agon ów , biegając i zakupując co komu
trzeba, w ychodzą do miasta i mają zupełną sw obodę. N iem ców
natomiast trzymają pod konwojem . Dostają oni wszyscy po
25 kop. dziennie strawnego. Jak interesy idą u Sz. Pana obecnie,
bo tu, gdzie przebywam , tak jakby w ojny w cale nie było, nie
czuć teg o zdenerwowania. Przez miasto przepływa Dniepr.
Smoleńsk jest miastem gubernjalnym, m rozy tu już b. silne pa
nują. C o słychać w Rudzie, czy ja n jest tam jeszcze. C zy też
B óg pozw oli mi oglądać jeszcze te strony kiedykolwiek w ży
ciu. C zy jest jeszcze ten sam personel. Bardzo bym prosił
0 odpisanie mi, jeślim teg o god n y i jeśli na to zasługuję. Choć
pozostaję, jak w ygnaniec na obcej ziemi, jednakże myślą jestem
zawsze z W am i. Zasyłam ukłony dla Pani i Pana, jak również
P P . Bermanowi, Hanem anowi, P. Stefanji i wszytkim pozosta
łym. Łączę w yrazy szacunku i poważania
Antoni Kluska“ .
P. S. A d res
p o czto w y ch ):
mój
brzmi,
jak
następuje
(bez
znaczków
„G o ro d Smoleńsk, 185 zapasnyj bataljon, 7 rota, Antonu Kluska".
1 tak dalej, dzień każdy podobny do poprzedniego, zdenerwowanie
wzrasta i dobija już do zenitu. W ieści kolportow ane pantoflow ą
pocztą i wielce przesadne działają na wyobraźnię; aż tu w dniu 15
września, w czasie przejazdu z Rudy tramwajem na G órn y Rynek,
przeprowadzają w ładze ówczesne rew izję dokum entów osobistych,
w poszukiwaniu jakoby szpiegów niemieckich, zatrzymują i mnie,
jadącego z kwiatami do swych sklepów. P o odprowadzeniu mnie do
cyrkułu na ulicę Rozw adow ską, zwalniają mnie na słowo na godzinę,
co umożliwiło mi odwiezienie kw iatów na miejsce, spakowanie trochę
niezbędnych rzeczy i nieobjaśniając nikogo z personelu o swej przy
godzie, udałem się do sklepu sw ego na ulicę G łówną, gdzie pozosta
wiłem klucze i list p. Ławińskiej, prosząc by oddała żonie mej, będącej
w Rudzie. W liście swym, który niżej zamieszczam, piszę:
„Łód ź, 15. IX. 1914 r. T y l k o o d w a g i ! Kotuśku k o
chana ! donoszę Ci, że jestem już zatrzymany i czekam tylko kiedy
nas w yw iozą, gdyż w cyrkule jest nas jeszcze nie wielu, są na
tomiast tacy, którzy od soboty przesiadują już tu. Ja spakowałem
się i mam wszystko niezbędne z ubrania i z bielizny, wziąłem
także białą czapkę Edzia, myślę że mi wystarczy. Posyłam Ci
klucze i listy, które odeślesz podług adresów, oraz kw ity z Banku
na Rudę i z lombardu. Reszta papierów, które m ogą Ci być
7
potrzebne, są w biurku w mieszkaniu, a me pryw atne w szufladzie.
Sądzę, że dobrzebyś zrobiła, abyś się tak urządziła, jakobym ja
pojechał do W arszaw y, aby jaknajdłużej nikt z w ro g ó w nie
wiedział nic, żeby mnie nie zobaczyli, jak będziemy jechać na
stację będę się starał wziąć dorożkę, bo idzie mi najbardziej
o gospodarzy, aby można było targow ać dokąd się da, bo to
grunt. Teraz będziesz musiała sprowadzić się do miasta i jako
tako doglądać wspólnie tej biedy i o ile można dzielić się
z ludźmi. Niech Ci p. Berman w e wszystkich rachunkach i inte
resach pieniężnych pomaga, zresztą tak będziesz robić, jak się
da, najważniejsze g ło w y nie tracić. W piątek lub sobotę przejdź się
d o policmajstra po tę kartkę, a może dostaniesz zpow rotem
podanie. Pasport z „W id e m “ w ażny jest do lipca roku przy
szłego, są tam też 2 metryczki dzieci. Pamiętaj też o Styblu,
może Ci co kiedy pomoże, jak rów nież m eże się p. Maliszewski
zjawi. Zresztą staraj się jeśli można, aby Jana w Rudzie utrzymać,
bo może się to wszystko dobrze skończy. Całuję Was i pozdra
wiam serdecznie W asz kochający tatuś — W ojtek Salwa.
P. S. W idziałem w cyrkule, że tam wszyscy mają jedzenie
z sobą, to i ja wziąłem z sobą 2 chleby po 10 kop. i za rubla
czekolady. O jedno Cię proszę, nie przychodź do cyrkułu,
oszczędź sobie i mnie boleści. — T w ó j W ojtek.
W ogrodzie u p. Miniewicza, jest to duże lustro z C egielnianej, może by się dało za co bądź je sprzedać, za jakieś
25— 30 rb. P o zd ró w też odemnie pannę Helenkę, może się da dobre
interesy robić na Głównej. Pa pa pa.“
O pisyw ać pożegnania w cyrkule nie będę, gdyż było to ponad
me siły, dość, że noc jedną spędziliśmy niczem śledzie, gdzie mimo
wszystko uporczywie prześtadowała mnie w prost m elodja z modnej
w ów czas operetki: Ta noc, ta nasza pierwsza noc, ach ileż nam
upojeń da...
Niestety brak było najprymitywniejszych w arunków dla upojeń,
g d y ż po nocy spędzonej w cyrkule, zaraz po południu kazano nam
się zabierać w drogę.
P o przeprowadzeniu i ulokowaniu nas w wagonach na dw orcu
fabrycznym, odtransportowani pod silną ekskortą przyjechaliśmy, na
punkt zborny przymusowych em igrantów, na Pragę do W arszawy,
gdzie zastaliśmy już kilkaset osób przybyłych uprzednio. Było to
zbiorow isko osób różnego wieku i narodowości, oderwanych od
dom ów i w arsztatów swych, a oczekujących z rezygnacją na dalsze
koleje niepew nego i tajemniczego losu.
W międzyczasie udało mi się przesłać przez znajom ego w y p a d
k ow o spotkanego w W arszaw ie kilka słów żonie swej, które to
pomieszczam niżej:
„W arszaw a, 17. IX. 1914 r. Kochana Dorciu! W czoraj
o 12-ej w nocy przyjechaliśmy do W arszaw y i zatrzymano nas
na Pradze w Kom endzie Etapowej, skąd po zebraniu około
1000 chłopa, odtransportowani będziemy do M oskwy, co nastąpi
około soboty praw dopodobnie, gdzie zkolei będziemy rozdzie
leni i przesłani do wyznaczonych miejsc pobytu. C o słychać
w domu, czy Edzio zd rów ? Jak się zachowują moi w rogow ie, gdyż
przy przeprowadzaniu nas na dw orzec pieszo ul. Piotrkow ską
do Przejazdu widzieli mnie od Gundelacha, a praw dopodobnie
i od Seidlerów , cieszą się w ięc pewnie. Niechaj im to będzie na
zdrowie. Opisz mi dokładnie wszystko w liście, który prześlesz
mi pod adresem, który Ci podam później. Bądź zdrow a i staraj
się o ile możesz w raz z dziećmi utrzymać się. P o zd ró w odemnie
wszystkich. Całuję Cię tysiąckrotnie. W asz kochający tatuś
W . Salwa.
„G dyb yś ten list otrzymała w piątek, to odpisz mi pod adresem:
Etapow a Kom enda — W arszaw a-Praga — dla W . Salwy. Adresuj
naturalnie po rosyjsku".
Rozejrzawszy się bliżej w tem zbiorowisku ludzi i wysłuchawszy
najróżnorodniejszych opinij, jak i dociekań na temat naszej martyrologji, przyszedłem do wniosku, żem zbyt słabo zabezpieczył się na
czekającą mnie drogę, gdyż mam zaledwie z sobą trzydzieści kilka
rubli. Nie starałem się ubezpieczać bardziej z uwagi, że ci wszyscy
którzy w yw iezieni zostali kilka tygodni wcześniej i rozproszeni po
całej Rosji donosili, że się im stosunkowo nieźle pow odzi. Otrzym ali
mieszkania i dobre utrzymanie, a i zarobić można stosunkowo łatwo,
jeśli kto chce pracować. Nasza natomiast grupa, ma być skierowaną
podobno na Syberję, w ięc siłą taktu, z uwagi na całkowitą niezna
jomość terenu i w arunków egzystencji na miejscu, znając raczej
jedynie i to dość pow ierzchow nie samą Syberję z historji naszej
i opisów pełnych grozy, należało zaopatrzyć się w pokaźniejszą sumę
dla zabezpieczenia się od wszelkich niespodzianek. N ie dość tego,
zdołałem już z tej b. niewielkiej sumy pożyczyć kilku mym
towarzyszom niedoli po kilka rubli, g d yż z pośród nas niestety znaj
dowali się ludzie, pochwyceni bezpośrednio na ulicach i nie zaopa
trzeni ani w gotów k ę, ni też w ubranie. Sam także sprawiłem sobie
buty z cholewami, w oczekiwaniu syberyjskich m rozów.
W ob ec tego napisałem do przyjaciół mych w W arszaw ie pp.
Marjana Fuksa i Feliksa Richlinga, z prośbą o dostarczenie mi
pewnej sumy na drogę.
T e g o ż dnia przyszła do obozu p. Fuksowa i opowiedziała mi
swą dolę, a mianowicie, że mąż jej wyjechał rów nież z wycieczką
w przeddzień wybuchu w ojny do Niemiec, dla dokonania zdjęć
fotograficznych i został tam zatrzymany. Mim o to dostarczyła mi
15 rb. a nazajutrz p. Richlingow a odwiedziła mnie także w obozie
i przyniosła rb. 20. Byłem zatem Krezusem w porównaniu z chudeuszami, mymi przypadkowym i towarzyszami.
W dn. 21. 9. 1914 r. zdołałem przesłać drugi list żonie, w którym
piszę:
9
„W arszaw a, 21. 9. 1914 r. Kotuśku kochana! proszę C ię
bądź dobrej myśli i staraj się utrzymać m ożliwie. Ja zdołałem
pożyczyć sobie trochę pieniędzy tu na miejscu, a m ian ow icie:
od p. Fuksowej 15 rb. i p. Richlingow ej rb. 20.— kupiłem
sobie także buty z cholewami w oczekiwaniu tego wyjazdu.
Z W arszaw y wyjedziem y pewnie z w torku na środę do
M oskwy, a dopiero stamtąd dalej. Jacyż tu panow ie nie
siedzą. Dostajem y tu codziennie chleb, cukier, herbatę i 2 razy
zupę z mięsem i kaszę jaglaną suchą. C zy duży miałaś targ
w czasie żydow skiego N o w e g o Roku ? Całuję Ciebie i dzieci.
W asz kochający tatuś — W . Salwa. Następny list w yślę Ci aż
z miejsca pobytu ".
„P . S. Przem yśl już bombardują, a są tam ciocie i Bochusowa“ .
Mieliśmy pozostawać w W arszaw ie przez kilka dni jeszcze, aż
tu całkiem nieoczekiwanie w nocy od prow adzon o nas, w dalszym
ciągu pod silną eskortą na kolej, w dodatku doczepiono do na
szego pociągu kilka w a g on ó w w yładow anych przestępcami krym i
nalnymi, których także ew akuow ano z więzień w głąb Rosji. W taki
sposób opuściliśmy W arszaw ę. Z towarzyszeniem ciągłych awantur
i kradzieży, urządzanych przez jadących z nami przestępców, w lokąc
się przez szereg dni i nocy, praw ie nie zatrzymując się na poszcze
gólnych stacjach, a M oskw ę omijając starannie, dostaliśmy się wreszcie
drogą na Samarę i Kurgan, stacja graniczna Europy z A zją, — d o
Czelabińska. W Czelabińsku w ypadł dopiero pierwszy dłuższy postój
i tam mogliśmy poczynić jakie takie zakupy. Tutaj też poraź
pierwszy zetknąłem się pośrednio z wojną, w postaci całego pociągu
rannych Austrjaków . Byli to przeważnie młodzi chłopcy, w w ięk
szości W iedeńczycy lub z okolic W iednia, gdyż porozum iewali się
z sobą czystym akcentem wiedeńskim. W szyscy też pewnie byli kato
likami, gdyż każdy z nich miał zawieszone na piersiach krzyżyki
i szkaplerze.
W id ok był wstrząsający, patrząc na niedolę tylu tysięcy mło
dych ludzi, tyle zniszczonych istnień ludzkich, których w zaraniu
straszliwa kośba — śm ierci-wojny tak k rw aw o napiętnowała, że nie
można było nie uronić łez. B o i cóż za cel był zabieranie tych
ciężko rannych ludzi do niewoli i w yw ożenie ich w głąb Rosji, nie
m ogąc im jednocześnie zabezpieczyć należytej pom ocy w pociągach.
Jednocześnie muszę zatrzymać się na jednym szczególe, odbiega
jąc lekko od w łaściw ego toku opowiadania, a mianowicie, przerzynając
całą połać Rosji Europejskiej i spoglądając na te niezmierzone łany
zbóż, nieogarnione lasy, plantacje buraczane i pastwiska, obejmując
wzrokiem ten kolosalny w swych rozmiarach i bogactw ie spichrz
Europy, z trudem można było sobie uzmysłowić ogrom i bogactw o
Rosji.
N a jednej z podrzędnych stacyjek po zatrzymaniu się naszego
pociągu, opadła nas chmara chłopstwa, dopytując się służby kolejo
w ej: „ A eto kto takije?“ , g d y się dowiedzieli, że to „A w strijcy i Ger10
mancy“ w tedy odczuliśmy całą głuchą nienawiść, jaką żywili do nas,
zawartą w zdaniu: „ O t dali by nam, my by ich wsiech tak pariezali“ ,
dość miła i niezwykła perspektywa!
W reszcie skończył się pobyt w Czelabińsku, jako jedną z cha
rakterystycznych cech zapamiętałem ciekawy fakt, a m ianowicie ude
rzyła mnie niezwykła w naszych stosunkach taniość produktów ży w
nościowych, choćby mięso, które w tym czasie kształtowało się tam
w cenie 5— 7 kop. za funt. Na poszczególnych stacjach kolejow ych
otrzymujemy wrzątek na herbatę, w czasie ob iad ów zaś zupę, kaszę
i t. p. w zględnie jeśli nie trafiam y na punkt żyw nościow y, otrzym u
jem y ekwiwalent w postaci 20 kop. na głow ę, za tę cenę można
naturalnie uzyskać na dw orcach w iele rzeczy. Dotarliśmy wreszcie
do Kainska, Jenisejskiej guberni, gdzie zatrzymano transport nasz na
okres 2 tygodni. Transport wstrzym ano w drodze nieoczekiwanie,
przydzielając nam kw atery w domach prywatnych oraz koszarach.
W ra z ze swą grupą otrzymaliśmy locum czasowe w domu
kupca Łabanow a. Bardzo sympatyczny dw orek drewniany piętro
w y, gdzieśmy się dość w ygod n ie urządzili. Jedną z pierwszych
funkcji było pójście do łaźni, o której marzyłem przez cały okres
podróży, a następnie kinoteatru, w którym także bardzo daw no już
nie byłem.
M iędzy innemi zostałem któregoś dnia przem ianowany na „Stryjaszka“ , pod którym to imieniem znany byłem całej grupie. T a świeża
nazwa przyswoiła się szybko i przylgnęła do mnie na cały okres
pobytu na Syberji, a powstała w czasie drogi, gd y jadąc w w agonie
tow arow ym , otw artym na przestrzał, czułem się zmuszonym tow a
rzyszy m itygow ać naszych najmłodszych, zbyt figlarnie nastrojonych
i nie liczących się nieraz z obecnością naszą, co niezawsze licowało
z powagą. W grupie naszej, w której zżyliśmy się w yją tk ow o i sta
nowiliśmy stosunkowo zgraną paczkę, figu row ały tam miłe typy p o
chodzenia łódzkiego jak bracia Ulrichowie, Zenon Peuker, Haupt,
Maj, Backer, Schubert, M ajewski z Pabjanic, Obicki, Kutra, Kaplet,
Sadlik, Kunicki, Rogow ski, W eigel, Erben, Greinert, Der, John,
Szlenkier, W eigle, Porankiew icz art. malarz, Grzeszczakowski, Schnecweis i wielu innych.
O dpoczyw ając w ciągu 2 tygodni po dotychczasowych tarapa
tach i włóczędze, łowiliśmy z utęsknieniem wszelkie odgłosy docho
dzące nas z dalekiego kraju, jak rów nież z frontu. Zmuszeni prze
byw ać w stałym kontakcie z komendantem miasta, będącym dla nas
sw ego rodzaju bogiem, panem życia naszego, nieraz wysłuchiwa
liśmy ciekawych w ielce w naiwności swej wynurzeń, w sprawie
zmagania się narodów i k oń cow ego rezultatu, w form ie zupełnego
rozgrom ienia Niem iec i bezapelacyjnego zajęcia Berlina w ciągu naj
krótszego czasu, a wszystko m otyw ow ane tem, że car tak chce, taka
jego wola. W ielce ciekawe te wynurzenia miały zwłaszczcza miejsce
w czasie wszelakich kolacyjek, urządzanych przez mych przypadkowych
tow arzyszy bogatych niemców. G otow iśm y byli już zacząć wierzyć
11
w bitność i brawurę bohaterskiej armji rosyjskiej, gd yb y nie końcow y
rezultat. A i częściowych zgrzytów nie brakło i w ów czas już, w fo r
mie wieści o oddaniu W arszaw y niemcom.
Charakterystycznie przejawiła się w iadom ość o zajęciu W arsza
w y w naszym transporcie, g d y u większości internowanych nie
wzbudziła żyw szego zainteresowania, w zględnie w ręcz przeciwnie
niżby teg o życzyły sobie pew ne odłamy społeczeństwa, aż do moskali
włącznie, to natomiast w ow ych przyczepionych nam wagonach,
a wypełnionych więźniami, w yw iezionym i z W arszaw y, objawiła się
w ręcz rozpacz, wynikająca z gorącej miłości, jaką mimo wszystko
żywili ci ludzie na dnie swych serc dla swej W arszaw y. Był to
spontaniczny wybuch szczerego patrjotyzmu lokalnego, zdolnego
w każdej chwili rozprzestrzenić się i objąć kraj cały, przem ówił w tedy
w całej pełni pierwiastek mocno zagłuszony i nigdy nieuzewnętrzniający się, a była nim miłość kraju i instynkt narodu. P o b y t w K a '
insku nie był zbyt urozmaicony. Miasteczko małe i dość bezbarwne,
położone nad rzeką Kan, prócz ładnej starej synagogi, łuku triumfal
nego, w zniesionego B ó g jeden w ie z jakiego pow odu, W łodzim ierzow skiego soboru w rynku, oraz dużego kompleksu nowych koszar,
nic więcej nie posiadało.
Nadszedł wreszcie czas rozpoczęcia dalszej w ędrów ki, której
kres miał nas^ąoić niezadługo lecz przedłużył się na długie lata.
Opuściliśmy w r.szcie po 2 tygodniach Kainsk przenosząc się do
Irkucka.
Przybyliśm y tam w Dzień Zaduszny. Na dw orcu otoczono nas
wzm ccn;onym kordonem policji, gdyż w przeprowadzeniu nas do
odległej Irkuckiej „peresylnoj tiurm y“ brała udział prócz p odw ójn ego
kordonu pieszej i konna policja. Przepraw iw szy się przez pontonow y
most na A ngarze, prow adzeni byliśmy bocznemi ulicami miasta i po
powtórnem przejściu przez most na Uszakówce dopływ ie A ngary,
opasującej miasto, ujrzeliśmy wyłaniające się kontury ponurej „p e re
sylnoj tiurm y“ . I g d y w idokiem A n gary, toczącej swe w artkie kryszta
łow e fale, byliśmy zachwyceni, tak niesamowity i pełen grozy w idok
m urów więziennych, mających swą okropną historję w życiu wielu
naszych pokoleń, byt iście wstrząsający. Idący obok mnie Kaplet na
ó w w idok i myśl, że nas także zamkną w tych murach pobladł, lecz
niestety, szybko musiał osw oić się z tą w ielce niemiłą perspektywą,
g dyż po chwili wkraczaliśmy już na duży dziedziniec więzienny, oto
czony pahsadą drutów i parkanami, gdzie przestaliśmy na trzaskają
cym mrozie kilka godzin.
Szczęśliwie bez poważniejszych konsekwencji o w eg o postoju na
dziedzińcu, ulokow ano nas wreszcie w celach więziennych i tu dopiero
rozpoczęła się praw dziw a męczarnia. Osadzono nas w dużych izbach
o belkowanych powałach, gdzie ściany i belki pokryte były całemi
serjami nazwisk i napjsów wycinanych w drzew ie przez poprzednich
przymusowych lok atorów tych izb, w dodatku zapewne gw oli w spół
życia lokow ano nas po 50 — 60 osób w izbach obliczonych na 20.
A tm osfera panowała tam ciężkawa, z uwagi już to na ścisk i zaduch
12
panujący, już to z tego też względu, że wszystko trzeba było załatwiać
w celach. Były to niczem średniowieczne tortury, zwłaszcza dla ludzi
starszych i przewrażliwionych, a tych nie brak było m iędzy nami.
Na pryczach musieliśmy układać się warstwami formalnie, któregoś
dnia złożył nam w izytę pewien dygnitarz i malarz Porankiew icz interw enjow ał na pół z płaczem w kwestji słusznego traktowania
braci słowian, lecz niewieki to odniosło skutek, gdyż około 2-ch
tygodni musieliśmy spędzić w podobnych warunkach, urozmaicając
sobie czas, każdy w e własnym zakresie.
Spędzaliśmy czas dosłownie, jak na Syberji, z cel w yprow adzano
nas tylko raz dziennie, zrana na małą przechadzkę po dziedzińcu,
w tym też czasie 4-ch kolejno z pośród nas usuwało stale kadź
wielką, służącą, jako rezerwat dla wszelkich ubocznych funkcji fizjo
logicznych, no i jeśli na noc przypadkiem okien nam nie zamknięto,
m ogliśmy przez kraty spoglądać sw obodnie w gwiazdy. P o smutnym
2-tygodniowym okresie na usilne starania nasze oddano nam świeży
budynek 2-piętrowy, mający służyć, jako więzienie dla kobiet, był to
wielki krok naprzód, choć nie bez przykrości, w form ie w ilgoci i stałego
kapania w ody ze ścian i sufitów, nie obyło się. Mimo to trakto
waliśmy ow o poszerzenie przestrzeni, jako specjalną łaskawość władz,
tembardziej, że mogliśmy sobie pozw alać na tak luksusową przyjem
ność, jak podziwianie bez ograniczeń z za krat korytarza, m alowni
czego widoku na w zgórze za Uszakówką i klasztor Litwincewa.
Niestety, nigdy nie dość jednej biedy naraz, po przyjeździe do
Irkucka, okazało się, że z całej mej gotów k i pozostało mi aż 20 kop.,
które notabene zdołałem w ydać jeszcze przed wkroczeniem w mury
więzienia.
Pozostało jedynie ograniczyć się do strawy rządowej, t. j. zupki
więziennej i czarnego chleba, jak tylko czarnym może być chleb
w ogóle, a zwłaszcza w tej przebogatej w chleb Rosji. Był w praw dzie
w zabudowaniach więziennych sklepik, gdzie można było nabyć
wszystkie niezbędne rzeczy, cóż kiedy dla podobnych tranzakcyj
równie niezbędnemi okazały się pieniądze. W ów czas uprzytomniłem
sobie, że jednak podobno gd y kto chce pracować, zawsze może,
więc rozpocząłem sposób zarobkowania od łatania koszul tow arzy
szowi niedoli Sadlikowi, za ekwiwalent w postaci pół funta wędzonki.
Inna rzecz, że w jakiś czas potem tenże Sadlik wym awiał mi, jakoby
mnie dożywiał, no ale jest to normalne i zbyt ludzkie, by można brać
w rachubę. P ew n eg o dnia, a raczej ściśle m ówiąc pewnej nocy,
jeszcze w pociągu w czasie naszej wielkiej w ędrów ki, odczułem w e
śnie, gdyż zawsze starałem się noce spędzać śpiąc, otóż odczułem,
jak mnie ktoś tak bardzo serdecznie obejmuje, żem mimowoli roz
budził się i zdumiony, spoglądałem długo na śpiącego obok mnie
towarzysza Sadlika, co nie przeszkadzało mu wyczyniać najdziwniej
szych, a zarazem najśmieszniejszych min i ruchów i ściskać mnie
wielce serdecznie. O tóż ochłonąwszy wreszcie rozbudziłem m ego tow a
rzysza i zapytałem o p ow ód nagłego i nieopanow anego w ylewu uczuć,
lecz czar niestety już prysł, przyznał mi się jednak, że śnił wielce
13
pięknie, a mianowicie śnił jakoby znajdował się w domu swym i pie
ścił synaczka sw ego. Pozatem różnie u różnych przejawiała się nostalgja za domem. Jedni znosili to bardziej heroicznie, będąc od p or
niejszymi w ogóle, inni byli całkowicie złamani, jak naprzykład tow.
Grzeszczakowski, który w o g ó le na nic nie reagował, a czynił w raże
nie, jakby starał się przebić wzrokiem przestrzeń by dojrzeć dom
swój, żonę i dzieci swe, czuł się bardzo pokrzyw dzony przez los, tak
jakby jedynie jego jednego doświadczał w ten sposób, a jeszczcze
inni, jak malarz Porankiewicz, najwyższą krzyw dę upatrywali sobie
w rzeczach błahych, w rodzaju niemożności posiadania co dnia
w zo ro w o zaprasowanych spodni. Postanowiłem ulżyć doli tego osta
tniego i sprawić jednocześnie chłopcu setną uciechę, biorąc od niego
spodnie mocno w praw dzie już zębem czasu i nieposzanowaniem
nadwyrężone, nam oczywszy je uprzednio obficie, ułożyłem na stole,
na którym myśmy z Zygmuntem Kunickim sypiali, no i rano Porankiew iczow i uciesznie zdumionemu i oszołomionemu wręczyłem idealnie
zaprasowane spodnie. Długo jeszcze potem zachodził w głow ę, jak
można w więzieniu bez najprymitywniejszych przyrządów uczynić
rzecz tak wielką.
W podobny sposób upłynął trzeci tydzień naszego pobytu
w Irkucku, lecz nie sądzonem było nam jeszcze pozostawać w spo
koju, gdyż po udzieleniu nam biletów aresztanckich z uwagą w p ra w
dzie „bez kajdan", podzielono nas na dw ie grupy w edług przyna
leżności, t. j. poddanych niemieckich, których cofnięto też zaraz do
Jenisiejskiej guberni i austrjackich t. j. naszą grupę, przesyłając nas
początkow o do Czyty, gdzie ulokowani zostaliśmy w podobnym w ię
zieniu, gdzie spędziliśmy okres 2 tygodni. Zaraz też na wstępie
zapadłem trochę na zdrowiu, przeziębiając się silnie, lecz duża dawka
aspiryny, zastosowana przez starszego z braci Ulrichów, zapobiegła
groźniejszym komplikacjom. I tu mieliśmy w izytę atamana kozackiego
generała Kijaszki, który choć w iele interesował się naszym losem, nie
m ógł zapewne w płynąć na jego popraw ę. Curiosum stanowiło menu
nasze, składające się stale i jedynie z solonych w praw dzie, lecz cał
kiem przegniłych ryb, my zjadając to świństwo, w yw oływ aliśm y zdu
mienie nawet u tak niewrażliwych ludzi, jak kucharze więzienni, którzy
aż sugerowali nam myśl o buncie, jako proteście przeciw tak złym
racjom żywnościowym . W p ra w d zie poraź pierwszy w Czycie, zdo
łaliśmy widocznie żywiej zainteresować rodaków, zamieszkałych na
miejscu, gdyż w więzieniu poczęły się ukazywać przesyłki ż zewnątrz,
zawierające żywność i tytoń. C óż one jednak znaczyły w obec 250
chłopa w ygłodzonego. Zw ykle też dostawały się one do rąk garstki
10-— 15 osób uprzywilejowanych, posiadających już plecy nawet w za
rządzie więziennym. Smutny był w idok mych towarzyszyszy, tych bez
grosza przy duszy, gd y musieli przezwyciężać potężną żądzę zapalelenia papierosa, którego niestety nie posiadali, a tak bardzo łaknęli.
Z konieczności musieli zadawalać się wchłanianiem dymu tyton iow ego
nozdrzami. K tóregoś dnia udało mi się zarobić pół rubla od naszego
„dziedzica" za pozszywanie mu kożucha, wyprawiliśm y sobie w ó w
14
czas ucztę, dla siebie zdobyłem glon ślicznego białego chlebusia,
a kilku z tych najbardziej upośledzonyoh przez los otrzym ało paczkę
machorki i bibułkę. B óg dobry jednak nie pozw olił zginąć nam
marnie. W najbardziej krytycznej chwili, któryś z naszych tow a rzy
szy, w idocznie opanow any już przez gorączkę głodow ą, począł w g łę
biać się w zawiłe arkana w ęzłów rodzinnych i stopnia pokrew ieństw a
swych najbliższych i objaśnił nam naraz nowinę, za którą daj mu
Boże
wszysto
czego
zapragnie,
a
mianowicie,
że
posiada
w samem centrum miasta szwagra, który ze swej strony ma
jakoby magazyn uniwersalny, a zwie się w ielce obiecująco Jagoda.
Obskoczyliśmy chłopca i dalej m olestować g o „Pisz-że człopie do
sw eJ Jsgódki, niechże będzie wybawieniem , tym jasnym promieniem
słońca na naszym ogrom nie brudnym czy zachmurzonym horyzoncie".
Chłop naturalnie lekko ogłupiały z nawału wrażeń, wziął i machnął
epistołę o tem, że siedzi tu w C zycie w więzieniu, że kompanję ma
godną i czeka chleba, mięsa, tytoniu i rubli. Następnego dnia prze
m ówił Jagodą, występując godnie z ogrom nym koszem specjałów
„pirwsza klasa" i 25-rublami. P rócz ow ych rubli i kosza naturalnie
spałaszowaliśmy wszystko, żal tylko że to nie codziennie święto, bo
jedynie 3 dni trw ał ó w osobliw y bal. Przerw a nastąpiła z uwagi, że
władza więzienna, chcąc się pozbyć kłopotu wysłała nas do Nerczyńska. Jechaliśmy 2 dni, przybyliśmy na miejsce o północy w cudowną
noc, roziskrzoną gwiazdam i i stężałą na trzydziestukilku stopniowym
mrozie poświatą księżycową, gdyż pewnie i księżyc zmarzł, bo aż
posiniał biedaczek. Przejęcia nas na dw orcu nerczyńskim dokonał
jakiś kapitan, komendant miasta, i przedefilowaliśm y około 4 kilo
metrów' przez uśpione miasto do bram więziennych. Tam był chw i
low o kres naszej podróży, gdyż okazało się, że „naczalstwo w gorodie gulajet" i nie miał nas kto przyjąć, posłano zaraz w praw dzie
gońca, lecz nim o w o „naczalstw o" przyszło, czuliśmy się trochę, jak
ow a żona Lota. U lokow ano nas dość wcześnie jednak w celach,
gdzie spędziliśmy noc.
Pierw szy dzień pobytu w Nerczyńsku był imponujący, zrana
śniadanko dość obfite, w południe obiadek, ale jaki obiadek, w pierw
szej chwili traktowaliśm y go, jako zwykłą halucynację, zbyt silne
uderzenie krwi na mózg, co jednak nie przeszkadzało nam ulokować
w sobie pyszny rosołek z makaronem i ob ow iązkow ą kaszę. Była
to maleńka różnica w aprowidowaniu nas tu, a w Czycie. Niestety
co jest dobre to się szybko kończy. Nazajutrz poprow adzon o nas
do urzędu policyjnego, odczytano nam instrukcję, jak się mamy za
chow yw ać na przyszłość, objaśniono nas, że, panow ie jesteście wolni,
możecie się rozgościć w mieście, jak kto chce i może, dla niezamoż
nych także ustępstwo, gdyż m ogą ulokować się w koszarach, które
stoją wolne, lecz nieopalane. Winniśm y się m eldować raz w ty g o d
niu dla kontroli byśmy nie pozw iew ali i tam też otrzym yw ać będzie
my po 20 kop. dziennie na głow ę. Ruch się naturalnie wszczął zaraz
w naszej partji ogrom ny, kto miał na to, pobiegł w te pędy do
hotelu, by raz dobrze wreszcie w ypocząć i czuć się trochę człow ie
15
kiem, inni udali się na inspekcję mieszkań prywatnych, by módz
gdzieś locum jakieś znaleść, a inni jeszcze między innymi i ja p o zo
staliśmy w urzędzie, bo tanio i ciepło i ludno. W ieczorem spotkała
mnie miła niespodzianka, gd y przybiegli po mnie Kunicki i Szubert,
oznajmiając że uzyskali lokal w domu drukarza Gajkina i bez
„S tryjk a" nie zechcą tam mieszkać. P o niejakim wahaniu, ot tak dla
form y raczej, zgodziłem udać się z niemi chłopakami do naszego
Boi. Kraszewska.
lokalu. Miało to miejsce w dn. 5 grudnia. Pok ój mieliśmy w praw dzie
obszerny, ale na tem i koniec, nic pozatem nie znajdowało się w nim.
Zaraz też wieczorem przyszli sąsiedzi naszych gospodarzy, popatrzeć
na to dziwo, na ,,awstrijcew“ , lecz widocznie nic specjalnie osobli
w eg o w nas nie d ostrzegli, gdyż obyło się bez żadnych nadzwyczaj
nych przypadków. Trzeci dzień pobytu w naszym nowym lokalu,
stał się dla mnie chwilą przełom ową, gdyż gospodyni nasza w yje
chała w swe strony rodzinne aż do Bałagońska po za Irkuck, p o zo
16
stawiając na mej głow ie troskę w yżyw ienia nas. Kom ora była
w praw dzie obficie zaopatrzona, w ięc też „S tryjek " nie namyślając
się długo jął szafow ać skarbami natury ukrytej w niej. T rw a ł ten
stan przez okrągły miesiąc. P o pow rocie naszej gospodyni, g d y
przekonała się o spustoszeniu poczynionem przez nas w jej zapasach
nie w iele m ówiąc wystawiła nam rachunek, który opiew ał mniej
więcej w w ysokości 8 rb. na głow ę. W międzyczasie moi chłopcy
zadzierzgnęli znajomość z domem pp. Kraszewskich, domem wielce
miłym i sympatycznym. Pan Feliks Kraszewski, żołnierz w ojny japoń
skiej, organista z zaw odu,'”chłop ogrom nie dobry z kościami i p. B o
lesława, zwana przezemnie „G w ia zd ą Syberji“ , okazywali nam tyle
zajęcia, d o w o d ó w sympatji i ciepła rodzinnego, że pozostanie to na-
Pałac Butina obecnie Gimnazjum Żeńskie.
Jest tam jeszcze dość dobrze zachowany ogród zimowy,
składający się z rzadkich okazów flory podzw rotnikow ej.
zawsze w sercach naszych, jako jedno z najmilszych wspomnień,
naszego nieoczekiwanego i niewłasnow olnego pobytu na Syberji.
Często w ięc zbieraliśmy się u pp. Kraszewskich dla miłej p o
gaw ędki i drogich nam wspomnień o wszystkich najbliższych p ozo
stałych w kraju. Poznaliśm y tam także p. M arję F ieodorów nę
Kiczakową oraz córkę jej, smukłą czarnooką szesnastolatkę W ierę
i małego jej synka Aleksandra. P. Kiczakowa, jako właścicielka kilku
dom ów, między innemi domu, w którym odnajm owali mieszkanie
swe pp. Kraszewscy będąc osobą bardzo zamożną, urządzała często
sympatyczne przyjęcia dla naszej braci, a jużz okazji świąt, czy
imienin uczty były w całym słowa znaczeniu. W iele u nas się m ówi
o obficie zastawionych stołach wielkanocnych, ale gd y po raz pierw
szy ujrzałem zastawione stoły w Nerczyńsku, to ni mniej ni więcej
tyłkom ze zdumienia otw orzył gębę, wyrażając się delikatnie.
17
Samo miasteczko niewielkie, oddalone od głów nej arterji kole
jow ej i połączone lokalną od n ogą z nią, prócz starej cerkwi, poło
żonej kilka kim. od miasta w tak zwanem starem mieście, bedącem
zaczątkiem dawnej osady, nie posiada nic osobliwszego. Jest tam
w praw dzie jeden budynek historyczny, będący dawnym pałacem
jednego z pierwszych przem ysłow ców Nerczyńska, b. właściciela
złotodajnych kopalń Butina.
Zamiłowanie do kw iatów jest tam ogólne, w każdym zamożniej
szym domu salony toną form alnie w pow odzi kw iatów . Zdumiony
byłem poprostu bogactw em i ślicznie hodowanem i odmianami kw ia
tów . C zego tam nie spotykałem, widziałem cały pokój opleciony
fikusem elastica, k tórego liście dochodzą rozmiarami do 60 ctm.
długości, ogrom ne ilości palm wszelakich gatunków ja k : Feniksy,
Kentie, Chameropsy, Cykusy. Z pośród kwitnących spotkać można
było, wszelkie odmiany Am arylisów , Gloksynji, Begonji bulwiastej,
Róż, Kamelji, Azalji, Hibiskusów a nawet Irysy i Płom yki zimotrwałe są tam hodow ane w doniczkach.
O w o bogactw o i łatwość hodow li kw iatów o każdej porze
roku da się wytłumaczyć częściowo tem, że wybitnie rzadkim w y
padkiem są dnie pochmurne, dzień każdy pławi się tam poprostu
w promieniach słońca, rzadko w którym roku można doliczyć się
30 dni zachmurzonych. R ok 1915 w którym m rozy dochodziły do
52° Reaumura, g d y zdawało się, że życie całe zamrze, dzięki słońcu
i spokojnemu powietrzu, nie daw ały się zbytnio w e znaki i nie
przejm ow ały nas lękiem.
W racając jednakże do naszej gospodarki, przeżywaliśm y okres
b. krytyczny, po uskutecznionym obrachunku z naszą gospodynią,
trzeba się było w ziąć do pracy i to z całą energją. Zacząłem w ięc
produkow ać sztuczne kwiaty, które sprzedawałem pp sklepach, a na
w et w jednym ze sklepów oddałem w komis koszyczki i inne ozdoby.
Interesy poczynały iść dobrze, dość że np. na B oże N arodzenie utargow ałem rb. 16, z których kupiłem sobie kalosze, rękawiczki i t. p.
niezbędne rzeczy. Jednakże nie koniec był naszym kłopotom , nie
wypłacalność koleżków zmusiła nas do opuszczenia zajm ow anego
do tej pory mieszkania. — Przeniosłem
się w ięc do zajezdne
g o domu na dalekiem przedmieściu. — Była to typ ow a syberyj
ska knajpa, gdzie za 2 ruble miesięcznie dostać było można tap
czan w pokoiku obliczonym na 2 osoby, tam też zamieszkiwałem
wspólnie z Antosiem Majewskim i w dalszym ciągu produkowałem
sztuczne kwiaty, a nawet fabrykację swą poszerzyłem, zatrudniając
dwuch pom ocników. K w iaty wysyłałem aż do odległej stanicy k o
zackiej Stretińska, gdzie przebywała partja naszych towarzyszy i oni
je rozsprzedawali na miejscu. Był to zyskow ny proceder, gd yż róże
np. sprzedawałem po 25 kop., co było wysoką stawką. Uciążliwa
jednak była to praca, to też gd y gospodarz knajpy, zw rócił się kie
dyś do naszej grupy z zapytaniem czy nie ma między nami kucha
rza, wszyscy zwrócili się do mnie, przekładając, bym przyjął na siebie
proponow ane mi obowiązki, g d yż wszyscy będą m ogli korzystać z uro
zmaiconej kuchni, a nie jak dotąd jedynie z kapuśniaku i rosołu. P o
częli fantazjow ać na temat co „S tryjek " im przyrządzi, a więc:
barszcze, golonki z groszkiem, grzyb o w e zupy, pieczyste tak jak się
jadało w kraju, rybki w galarecie i t. p. specjały, do których co
zamożniejsi z nas wzdychali. Tak mi skutecznie przedłożyli b ło g o
sławione skutki mej pracy w dziale kuchennym, że ja który w domu
nigdy nie objawiłem specjalnych życzeń, zjedzenia czegoś osobliw ego,
nie będąc absolutnie smakoszem, tu siłą faktu zostałem kucharzem,
z pensyjką rb. 10 miesięcznie i całodziennym utrzymaniem. Praca
przy kuchni trwała od godz. 5 rano do 11 w nocy, z obowiązkiem
2-krotnego szorowania co tydzień kuchni całej no i podawaniem do
stołu naszej grupie, gdyż gospodarz nie m ógł się nigdy z nimi p o ro
zumieć w kwestji ich menu. Jednakże mimo pracy w kuchni nie za-
Grupa naszych i oficynka przy ul. Ziensinowskiej.
rzuciłem robienia kw iatów , które w ykonyw ałem po pow rocie z kuchni,
t. j. po 11 wieczór, następnego dnia po wydaniu obiadu, rozsprzedawałem na mieście. Stan taki trw ał przez miesiące: luty i marzec.
W kwietniu moi towarzysze, którzy mnie w prow adzili na p o
sadę kucharza, przyczynili się także do porzucenia tejże przeze mnie,
gdyż pokłócili się z gospodarzem , awanturując się, jakobym nierówno
dzielił porcje m iędzy niemi. D o porzucenia tak rentownej posady
skłonił mnie ostatecznie Majewski, który będąc z zawodu tokarzem
m etalowym i w o g ó le uniwersalnym majstrem, zarabiając znośnie, rzekł
mi: „C h od ź Stryjek, gdzie będziesz u chama harował, z głodu napew no nie zginiem y". W ynajęliśm y więc oficynkę w mieście za 8 rb.
m iesięcznego czynszu na ul. Ziensinowskiej od kupca Sobolew a. A le
św ieżego sw ego fachu nie porzuciłem. Będąc jeszcze w oberży, ma
w ia ł mi nieraz nasz Zenończyk Peuker, „Z e się też „S try j“ chcę tak
19
męczyć, ostatecznie m ógłby założyć na siebie kuchnię, jeśli bardzo
tego chce, a my byśmy się stołowali wszyscy, za obiad z 3-ch dań
płaciłbym 40 kop. (obiad z 2 dań kosztował 20 kop.) Poszedłem w ięc
do p. Zenona i zaproponowałem mu, że jeśli wpłaci mi zgóry 12 rb.
za cały miesiąc, to jutro może zacząć stołować się u mnie. I tak zo
stałem właścicielem jadłodajni. Za uzyskane 12 rb. zakupiłem całe
potrzebne nakrycie, jak również ceratę na stół, a nawet firanki d o
okien, jedynie garnki w ypożyczyłem od znajomych pań.
Zacząłem w ięc gospodarow ać i po pierwszym zaraz miesiącu
okazało się, że musiałem dołożyć pełne 6 rb. Pozostało w ięc jedynie
Rododendron dahuricum.
zwinąć kuchnię. O d tego czasu żyłem, jak ptak w olny i niezależny,
choć goły, lecz wesół, na wiosnę pracowałem trochę w ogrodzie, la
tem malowałem dachy, urządzałem przeprowadzki na swoich własnych
barkach, koniec końców przejadłem sw oje buty z cholewami i jeden
garnitur. Ratowała mnie dopiero wiosna. O d pierwszych kwiatów,
któremi są sasanki (A nem one pulsatila) zaczęły się ukazywać codzień
to nowe, jak tak zwany w miejscowym narzeczu „Bagulnik“ (R o d o
dendron dahuricum), krzew z rodziny różaneczników, pokrywający
w zgórza i podszycia lasów o miłej barwie fioletow o-różow ej, tak że
w blasku słońca zda się obłoki różow e opadły na ziemię. Następnie
ukazywały się drobne żółte mączki, całe stepy pokryte niezapominaj
kami, dzikie głogi i tawuły. Dość, że gdym w dniu 13 czerwca na
imieniny Antosia, wstałem wcześniej by pójść uzbierać mu wiązankę
20
z róż polnych i spirem, tom ją ledw ie m ógł pomieścić w dzbanie.
W szystkie w ąw ozy były pokryte konwalją, wszelkiemi odmianami leśnych
storczyków i jaskrów, tak że człowiek żył w pełnym zachwycie.
B ywało w yjd ę w step, w w ąw ozy i' tułam się cały Boży dzień,
nieraz o głodzie, gdyż i takie chwile miały miejsce, kładę się w tra
w ie na słońcu obrócę g łow ę w p raw o— lewo, wszędzie niezliczona
moc kw iatów , barw, w powietrzu zawieszone roje muszek i m otylków,
zw rócę oko w górę, ku niebu, do słońca, do Boga, ot otw iera się
przestrzeń daleka, szeroka, niezmierzona, w dali góry, a wszędzie
lasy, urwiska skalne nad rzeką Sziłką; spoglądam w zachwyceniu na
piękno natury i wszechmoc Bożą i czuję się tylko drobnym atomem,
mizernym pyłkiem, wrśród przestworza. Każda taka wycieczka poz
walała mi zapoznawać się z całym szeregiem roślin i kwiatów, w i
dzianych po raz pierwszy, bezimiennych jeszcze. Zbierałem z nich
wiązanki i zawiesiwszy u kija, dźwigałem ten miły ciężar wieczorem
do domu. W domu wytężałem całą mą sztukę w
nacinaniu ich
i wstawianiu do w ody, by ożyły na nowo, a sam wchodziłem do skle
piku chińczyka, w którym zaopatrywałem się w funt chleba, na kre
dyt, jeśli nie było czem zapłacić. N astępnego dnia natomiast w yb ie
rałem się z wizytam i do znajomych pań, by złożyć im te kwiaty
i niezmiernie zawsze w praw iały je w szczery zachwyt. Stale mawiały
mi, że jestem czarodziejem, jeśli potrafię w yczarow ać tyle piękna
w kwiatach, k tórego one zrodzone i w ychow ane na tej ziemi nie
dostrzegły nawet. Trudno ostatecznie wym agać od mieszkańców
tutejszych tego rodzaju zainteresowań. Ludzie ci żyją życiem ściśle
dom owem , oscylując m iędzy kinem a klubem; zimą także nic nie
widzą. W p raw dzie w edle obowiązującej tu tradycji na wiosnę, gdy
kwitnie czeremcha, każda szanująca się rodzina w yjeżdża ob ow iązko
w o na łono natury, by urządzić tradycyjny piknik powitania wiosny.
A le i w danym w ypadku młodzież jest zbyt zajęta sobą, a starsi
ogniskiem, przy którym przyrządza się w szelkiego rodzaju przysmaki,
gdyż i to do tradycji należy. Miało to swą dobrą stronę, gdyż
w czasie takiego pikniku, miałem nielada używanie, tu wchłonęło się
śniadanie, tam obiad, ów dzie kolację, cóż kiedy nie m ogło to trw ać
codziennie, bo choć „S tryja " wszędzie lubiano, nie nadużywał jednak
uprzejmości.
Raz przeprawiłem się z tow . Greinertem na przeciwległy brzeg
rzeki Nerczy, bo w zgórza te zawsze mnie w abiły razem z wzniesionem krzyżem, który dom inował nad okolicą. N ie pożałowałem tego
b o wielką moc spotkałem tam ostów z rodziny Eryginum o pysznych
stalowo-niebieskich kwiatach, masę żółtych nieznanych kw iatów . O d
krzyża rzuciłem okiem na okolicę pagórkow atą. Na północy myśl
biegła do Jakuckich pól lodow ych tak m alowniczo opisanych w p o
wieściach Sieroszewskiego.
W racając do przyrody nie oddałbym pełnej krasy pól i łąk,
gdybym nie wspomniał o całych dolinach, pokrytych kwiatem białej
peonji, będącej chińską odmianą. N ie jest ona w praw dzie tak pełną
21
jak rosnąca u nas uszlachetniona już, lecz wrażenie całości jest im
ponujące; poza tern lilji cynobrow ych, zwanych u nas smolinosami
i karm inowo-czerwonych lilijek o lśniących kwiatach, których łodyżki
mają nieraz po dwadzieścia kilka kw iatów . Spotykałem także lilje
różowo-m ięsistego koloru, o kwiecie drobnym, lecz mniej ładnym.
W końcu lata w zgórza suche, zasiane byw ają drobnem i astrami
o barw ie liljowo-niebieskiej, a między niemi moc szarotek, tak że
spoglądając na to odnosiło się wrażenie, że całun niebieski usiany
gwiazdam i pokryw a ziemię całą. P rócz tego ogrom na masa wszel
kich odmian rumianków, a szczególnie zwracająca uwagę jedna,
a kwitnąca różow o, poza tem z
pnących roślin
z
rodzaju
Klem atisów
od
białego aż do ciemno-lila oraz
p o w oje
ró
żow e duże, które pokryw ają w ydm y piaszczyste, spotykałem tak ie
rośliny z uliścienia podobne do A ristolodji, jak rów nież wszelkie
Rdesty, Rabarbarum, Ostróżki, Statice i białe Anem ony, tw orzące
baldachimy pełne. C óż to za pyszny tw orzy materjał bukieciarski.
W spom nieć należy także o cmentarzach nerczyńskich, o rozrzu
conych na nich omszałych głazach kamiennych, na których zachowało
się w yryte czy to imię, czy też data tylko, choć niewiadom o k o go
kryje ziemia. M alow niczo zwłaszcza w ygląda cmentarz żydowski,
położony na Wysokiem w zgórzu piaskowem i opasany murem, z za
którego w ychyla się kilka sosen samotnych, i bielą się w słońcu
kamienie nagrobków.
W e wrześniu 1915 r. przyszedł rozkaz, że w olno jest nam, jako
internowanym zwłaszcza Polakom sw obodnie poruszać się na terenie
Rosji, byle nie zbliżać się zbytnio do działań wojennych. K to w ięc
posiadał jakiekolwiek środki po temu, m ógł jechać zaraz; inni czekali.
Byli m iędzy nami tacy, którzy węszyli tylko skądby można wydostać
gotów k ę i ci uwinęli się stosunkowo szybko z wyjazdem . Jeden z nich
zdradził mi tajemnicę o w e g o źródła, t. zn. istnienia G ospod y Polskiej
w Charbinie, które łącznie ze Związkiem Miast, w ydaje każdemu
z rodaków jednorazow ą zapom ogę w wysokości 20 rubli. W ten
sposób i ja zdołałem ubezpieczyć się w odnośną gotów k ę. Muszę
przytem zaznaczyć, że poddani niemieccy otrzym ywali za pośrednic
twem konsulatów od sw ego rządu po 15 rubli zapom ogi miesięcznej;
my natomiast nic absolutnie, to też po uchyleniu strawnego, jakie
początkow o wypłacano nam, byw ały dość częste chwile, gd y nie
mieliśmy za co nabyć funta chleba.
D o życia spędzonego w Nerczyńsku dodać muszę jeszcze to, że
ludność tamtejsza jest bardzo dobrą, współczującą, uczynną i wierzącą.
Jeden fakt np.: żona pisarza policyjnego, której robiłem girlandę
z kw iatów sztucznych na obraz na wielkanocne święta, po zapłace
niu mi należności dodaje dużą babę, ładnie lukrowaną; zdziwiony
pytam się jej co to ma znaczyć, a ona odpow iada mi, że tu taki
zwyczaj, aby człowiek obcy, zdała od swoich, lub więzień, nie mający
domu, w takie święto nie czuł się obcym, pow inno mu się ulżyć jego
doli, by nie czuł się sieroco. Bardzo mnie to wzruszyło.
22
Drugi fakt: w czasie wieści z frontu o bojach kozaków amur
skich i w o g ó le pułków syberyjskich, jeden z nich zażądał, aby mu
wysłano cudow ny obraz Matki Boskiej z T o rg i (w ieś w okolicy N erczyńska) a za cudowną opieką B óg udzieli zwycięstwa. P o sprow a
dzeniu obrazu do miasta i odprawieniu m odłów, specjalnym w a g o
nem odesłano g o na fron t do pułku. Jeżeli dobrze pamiętam to
pozw olę sobie zacytow ać jedną żołnierską pieśń, jaką kozacy sybe
ryjscy śpiewali jadąc na front.
I z tajgi z tajgi dremuczej
O d Am ura od rieki
M ołczaliwoj grozoj tuczi
Szli na boj sibirjaki.
Z nimi szła byłaja sława
Bezzawietna i groźna
C zerez W isłu pereprawa
Zabajkalcam nie straszna.
N ie uwidim tieni stracha
Biutsia nocz i biutsia dień.
Poryżałaja papacha
Licho zbita na bekreń.
O j Sybir strana radnaja
Za tiebia my postoim.
W ołnam Rena i Dunaja
T w o j pokłon pieredadim.
N ie darom nas wospitała
Zabajkalskaja tajga,
Buri grozn aw o Bajkała
I sibirskawo sniega.
Kończy się ta pieśń tem, że pod w odzą groźnych atam anów
Donu, W o łg i i Dniepra zwyciężą w ro g ó w sw ojej wszechwładnej
ojczyzny. Jakże się inaczej karty historji ułożyły. Ile tych sybe
ryjskich szyneli leży na ziemi naszej, chociażby na cmentarzu pod
Rudą.
Było
nie
mało
w
tych
szeregach Polaków ,
choć
zruszczonych; są to potom kow ie naszych zesłańców, którzy żeniąc
się na wygnaniu, pozostawali na Syberji.
K iedy byłem kucharzem w zajezdnym domu, to zimą z da
lekich stron nadciągały fury z drzewem i sianem do miasta na targ,
a wieczorem , kiedy się wszyscy zgrom adzili w świetlicy knajpy, od
słowa do słowa w ychodziło na jaw, że nazwiska tych ludzi brzmią
czysto po polsku, jak naprzykład: Lisowscy, G rochow scy i t. p. N ie
m ógł to być żaden tubylec, a tylko z naszych.
Kiedy w czasie świąt B ożego Narodzenia w salach kasyna miej
skiego dawano koncert, to zaprezentowała się nasza szopka z H e
rodem i całym dworem , naturalnie, że misterjum było grane po pol
sku, a przewodniczący kasyna anonsując ją mówił: „P a n ow ie mamy
zaszczyt, że pokażem y W am jeden ze zw yczajów świeżo zaw ojow anej
23
ziemi ruskiej Galicji, to jest Jasełka", no a nasze warszawskie andrusy pokazali im teg o Heroda. Na temże koncercie nasz Kunicki
grał też na skrzypcach K w iaty Polskie, przy akompanjemencie pani inżynierowej K ow ryginej, za co odemnie dostała wspaniały ró g obfitości,
ubrany cudnemi różami, ale sztucznemi. Miło nam było posłuchać
dźwięku rodzinnych melodji.
Przepraszam moich drogich czytelników, że tak m oje op ow ia
danie plączę, ale są fakty, które powinny się znajdować w swych
opisach, choć nie na właściwych miejscach.
Pożegnałem w ięc Nerczyńsk, wszystkich znajomych i przyjaciół
obdarow yw any drobnostkami na pamiątkę, z których naprzykład
brelok: „W iarę, N adzieję i M iłość" od O lgi A n drejew n y do dziś dnia
noszę przy zegarku i wyjechałem do Irkucka, gd yż na dalszą podróż
nie starczyło ow ych 20-tu rubli. A le w dużem mieście zawsze łatwiej
0 zajęcie albo zdobycie środków na dalszą podróż. Tu po przybyciu
1 odnalezieniu towarzysza Greinerta udaliśmy się do biura pom ocy
poddanych austrjackich, które się mieściło w Banku Rusko-Azjatyckim, kierownikiem którego był pan dyrektor W itte; kiedyśmy o d
malowali nasze położenie, że w prost ubranie z nas leci, to on o d
rzekł: „P a n ow ie są tak wspaniale ubrani..." ale mimo to dał nam po
10 rubli, następnie zarejestrowaliśm y się w Polskiem towarzystw ie
pom ocy ofiarom w ojn y przy ul. Charłompiewskiej w biurze W P an a
Myślińskiego, zaczęliśmy szukać zajęcia dla mnie, bo on już miał
w sklepie kolonjalnym u Podolińskiego, nie szukałem długo bo od
soboty, a już w e w torek stanąłem do pracy w sklepie kw iatów
u Braci Przyłuskich przy ul. Bolszoj. O g ró d mieli na ul. Łanińskiej.
Zgodziłem się z całodziennem utrzymaniem 35-rublami miesięcznie.
Bracia Przyłuscy, rodem z pod Nałęczowa, założyli ogród handlowy
i prowadzili g o od lat kilku, ale z braku siły fachowej dla sklepu,
mieli zamiar g o zamknąć, aż tu w ojna mnie zaniosła. Starałem się
też wszelkiem, siłamii aby zaufanie położone w e mnie nie zawieść.
Pan Adam Przyłuski głów n y właściciel, lat 40-tu chorow ity mało
miał czasu i siły na prow adzenie ogrodu, żona jego w d ow a ze sw ojemi dziećmi z pierw szego męża i małemi z dru giego małżeństwa też
nie mogła się zbytnio zajm ować interesami. Brat młodszy M ieczy
sław zakładał pomału oddzielne gospodarstw o, i całe to ruszające
się i rozlatające się — musiałem wziąć w sw oje ręce. Napisałem za
raz do Nerczyńska po Antosia M ajewskiego, aby przyjechał na kie
rownika do ogrodu i w e dwuch zaczęliśmy gospodarkę. Pan A dam
musiał na kilka miesięcy w roku wyjeżdżać na kurację; raz był trzy
miesiące w Japonji, drugi raz w Turkiestanie, następnie jak w r. 1916
na kumysie w stepach Kirgizkich w uroczysku B orow oje; jest to m y
śliwskie gospodarstw o w stepach od Pietropaw łow ska 250 w iorst
końmi. T e g o lata wyjechał on z całym domem to jest żoną, dziećmi,
boną i służącą; po jakichś 6-ciu tygodniach wraca i powiada, że tak
mu kobiety dokuczyły, że musiał od nich uciekać i zaczęliśmy tu
w mieście pędzić życie kawalerskie, a kiedy przyszła pora jechać po
rodzinę m ówi do mnie: — ma pan paszport, jedź pan jako
24
Przyłuski, zabaw pan tam tak długo, jak będzie można i przywieź
mi pan rodzinę zpowrotem .
Pojechałem. Jechały wciąż pociągi pełne wojska na front, oso
bow e pasażerskie, musiały z drogi ustępować, aby w ojsko przepusz
czać, dojechałem do Petropaw łow ska, nająłem konie pocztow e i po
raz pierwszy w życiu wjechałem z dzikiem wyciem i gw izdem w step.
W oźnice, przeważnie tatarzy, ruszając z miejsca, robią taki hałas, że
konie mkną jak strzała, aby po kilku wiorstach zwolnić biegu i co
30— 40 w iorst następowała zmiana koni i dalej, dalej...
Dziwnie tajemniczo w ygląda step nocą, wtenczas spotykałem
olbrzym ie karawany w ielbłądów, które w iozły pszenicę z głębi A zji
do stacji kolejow ej w Petropaw łowsku, niektóre odpoczyw ały przy
rozpalonych ogniskach, a my z brzękiem d zw on ków mknęliśmy jak
upiory. Tak jechaliśmy od południa, noc i dopiero drugiego dnia
pod wieczór, zamajaczyła na widnokręgu sina sylwetka jak chmura.
Była to góra, zwana Siniuchą, od tego, że zdała ją widać, jak obłok
siny, a kiedyśmy dojechali do podnóża tej góry, pokrytej bogato la
sem sosnowym ! kiedy z tej szarej płaszczyzny zaczęliśmy zjeżdżać
w w ąw ozy leśne w dzień upalny całe pow ietrze tchnęło jakimś aromatycznem zapachem żyw icy i ziół, co zdawało się, że człowiek na
praw dę odżyw a i nie dziw, że ciągnęli ludzie do tego uroczyska z ca
łej szerokiej Rosji, a Nababi i dygnitarze z Piotrogradu i M oskw y
mieli sw oje wspaniałe, wille, jak rów nież byl zakład leczniczy Pa ń
stw ow y, oprócz will i pensjonatów prywatnych.
Dziki głuchy step w około, aż tu oaza prawdziwa, góry, lasy,
jeziora, doliny, skały, pieczary, w prost bajka. Przyjechaw szy na miej
sce, okazało się, że to nie kobiety dokuczały panu A dam ow i, a pan
A dam kobietom, do tego stopnia, że musiał zmykać.
Na dobitek
myślałem, że sobie użyję, jako Przyłuski, tymczasem moja osoba była
tu głośna, bo damskie języczki na poobiednich siestach w hamakach
zrobiły ze mnie kochanka mej pani pryncypałowej, co mi biedaczka
na w stępie w „A le i W estchnień" wyznała. K iedy tak pytam coście
tu zwiedzili za te 6 tygodni, a co jest do zwiedzenia, pani Eudoksja
(takie było jej imię) mówi, że nic, bo mąż wciąż był nie w humorze,
zatem zamawiamy konie na jutro i jedziemy z pierwszą wycieczką
w ok oło jeziora B orow oje, które ma obw odu kilkanaście kilom etrów,
tak, że wycieczka trw a cały dzień. Zwiedzam y czerwoną szkołę i górę
z pieczarami, w której podług podania ukrywał się ostatni bojownik
kirgizów , nim kochanka zdradziła g o i wydała najeźdźcom.
Drugi dzień wycieczka do jeziora Karasie w górę lasami, aż na
najwyższej płaszczyźnie leży cudne jezioro, a ze skały nad niem
wspaniały w idok na bezkresne lasy, które amfiteatralnie okalają całą
miejscowość. Tam zjedliśmy wspaniały podw ieczorek, przy g o to w a
niu kaw y dostaliśmy od żony leśniczego cały kosz świeżo uzbieranych
poziomek, co przy skwarnym dniu było nielada delicją. Trzeci dzień
była na marszrucie Siniucha i zwiedzenie gro ty pustelnika na zboczu
tejże. Jest to jaskinia w skale w ybelkowana balami drzewa, w której
przed laty miał się chronić jakiś tajemniczy pustelnik, a z chwilą jego
25
śmierci znikł i strumyk, który się sączył koło pustelni, tylko kamienne
łożysko wskazuje, żez był.
O kolica tu cicha i pełna majestatu,
stąd niedaleko jest grzbiet góry, który sic nazywa „D zieńdobry, Czibacze; żegnaj B o ro w o je“ . Jest to przełęcz, na której stojąc, w idzi
się jak na dłoni jezioro „B o ro w o je “ , a posuniesz się krok naprzód,
znika ono z oczu, a otw iera się w idok na now e jezioro, które się
nazywa Czibacze. C o oznacza ta nazwa w języku kirgizów , nie zdą
żyłem się dowiedzieć. Spuszczając się stromą ścieżyną leśną, d o
szliśmy d o jeziora, które w tem miejscu ma cudny kolor niebieski
i stąd nazwa jego „G ołuboj zaliw “ . Następnie d rogą w chodzi się
do parku i aleją westchnień wracam y do domu. Jest jeszcze w spa
niała skała wysoka, na którą się trudno wedrzeć, gdyż stoi samotnie
i nosi nazwę „N ie dosięgniesz strzałą". „Skała orla" jest też cie
kawą, jak rów nież na w odzie jeziora grupa kamieni, imitująca d o
złudzenia sfinks egipski, szkoda, że nie m ogę dać żadnej ilustracji
z teg o pięknego zakątka, gdyż fotografje, które przyniosłem, ofiaro
wałem dla uniwersytetu w Irkucku na ręce profesora pana J. O b erharda.
N ie m ogąc zabawić dłużej, gdyż policja zaczynała następować
gospodarzow i na pięty, że now y gość niemeldowany, a za Przyłu
ski ego nie m ogło być m ow y, aby mnie kto uznał, trzeba było pako
w ać manatki i z panią i dziećmi w racać do domu. D o stacji d o
jechaliśmy szczęśliwie, tylko burza nocą nas skrzydłem zahaczyła, co
wspaniałe było w stepie. I bez przeszkód dojechaliśmy do Irkucka.
Dalej życie zaczynało się jakoś kształtować. Człowiek w swoim ży
w iole wiedział, że żyje. Sklep zaczął prosperow ać świetnie, moi pra
codaw cy byli ze mnie bardzo zadowoleni. Zawsze w niedzielę cho
dziłem do teatru po południu razem z córką mej chlebodawczym .
Teatr miejski w Irkucku jest b. ładny, stoi na końcu głów nej ulicy
przy skwerze miejskim, nie daleko rzeki A n gary. Tru py zawsze g ry
w ały świetne, zespół dramatyczny pierwszorzędny. Ja, co widziałem
nasze teatry, byłem zachwycony tak grą, jak i wystawą. W czasie
ferji, kiedy dramat odpoczyw ał, zjeżdżała opera albo nawet i op e
retka. Raz, pamiętam, cała nasza paczka, coś około 15 osób wybrała
się na „H a lk ę" i artystka Spiew akowska śpiewała partję Halki, w pierwszem akcie tak nas wzięła za serce, że w czasie przerw y pojechałem
do sklepu i w oka mgnieniu zrobiłem jej wspaniały bukiet z białych
lilji i róż czerwonych i po arji „G ołąbeczek nad góram i" podano jej
g o na scenę z odpow iednim biletem od nas. Panie, m ówiła żona
jednego skrzypka z orkiestry: „O n a całą Syberję od Uralu aż do Ir
kucka zjechała, ale takiego bukietu nikt jej nie ofiarow ał."
B ardzo mi miłą niespodziankę zrobił mój daw ny w spółpracow
nik na początku mej bytności w Irkucku pan Leopold Cukowski
z Tomska. O tóż zapytał się listownie wszystkich Polskich K om itetów
na Syberji, czy nie ma tam gdzie W . Salwy, bo wiedział, że jak
wszystkich austrjackich poddanych w ywieźli, to i mnie też pewnie
nie oszczędzili. Przysłał też mi zaraz list serdeczny i 25 rubli, co
w początku bardzo mi się przydało, za co mu byłem wdzięczny.
26
Teraz też zapytałem się G ospody Polskiej w Charbinie, czy sw ojego
czasu przysłane mi 20 rubli mam zwrócić, odpisali, że IÓ rubli od
związku miast to nie potrzebuje oddawać, ale 10 rubli od G ospody
to i owszem, bo to idzie na dalszą pomoc, co też z podziękowaniem
uskuteczniłem.
M iło było w domu pa istwa Przyłuskich, otoczenie gospodarcze,
dzieci, służba, wszystko tak swojsko, patryarchalnie. Pani Eudoksja,
typ ow a rosjanka-sybiraczka, o wspaniałych jasno-blond włosach, któ-
remi mogła się okryć, jak płaszczem, córka jej z pierw szego małżeń
stwa, Antonina, podobna do matki, G rzegorz syn, chłopak zuch, na
tura wolna, 2-ch synków młodych Przyłuskich starszy W aluś i m łod
szy Stefuś, podobiznę którego zamieszczono w yżej, a zwany przez
nas małym filozofem , albo Hamletem 1914 roku. Miłe było każde
święto, każde imieniny, spędzone w rodzinnem gronie, jedno tylko
nas martwiło, że pan A dam coraz gorzej na zdrow iu zapadał. P o d
koniec 1916 roku Polsko-Litew skie Tow a rzystw o „O g n iw o " zmieniło
sw oje szczupłe locum i przeniosło się do obszerniejszego lokalu na
ul. Arsenalskiej, gdzie napływ ow a brać nasza mogła się gromadzić,.
27
aby wspólnie spędzić w ieczory przy dźwięku rodzimej p'eśni, muzyki
lub żyw ego słowa.
O rganizator części
artystycznej
pan Stanisław Rosmański
zbierał chętnych do pracy i zaprosił mnie też do wzięcia udziału
w jakiejś robótce. Pierw szy mój w ystęp jako dekiamatora w ypadł
znakomicie aż sam się zdziwiłem, że po tylu latach mam jeszcze
w pamięci te młodzieńcze wiersze. Deklam owałem utw ory K o n o p
nickiej: „B ez dachu“ , „Jak poszedł Stach na b o je“ , „Szczęście", „N a
fujarce" i całą masę innych. Publiczność w prost nie chciała mnie
puścić ze sceny. Ó w czesny prezes pan Szew czykow ski nie m ógł się
nacieszyć, że taką siłę zdobyło „O g n iw o ". I tak co sobotę dawaliśmy,
cośmy mogli, aby ta nasza brać, rzucona daleko od rodzinnych stron
czuła się jak u siebie. Każdą nową siłę witaliśmy z uciechą, bez
egzaminu zaraz na scenę, byli i słabi, ale przed nikiem się drzwi nie
zamykało.
Raz na jednej sobótce grupa naszych w prow adziła n ow ego
gościa. Był to chłopak m łody jak dębczak, tw arz blada, oczy ogniem
ziejące, włos kruczy, zapytał czy może coś powiedzieć, prosimy. Pam iętny
to był wieczór, ze sceny poszły słowa, od których na sali nie jednemu
skóra cierpła, nie jednemu pierś się wzdęła buntem, łzami zalało
serce bo ze sceny szedł grom , szły słowa spiżowe, które budziły
śpiących i w zyw ały do czynu!... A nad tem wszystkiem słyszało się
Chrystusa tego blaszanego, oderw anego nocną wichurą od krzyża
i płonącego nad całą ludzkością. T akiego wieczoru nikt nigdy
w życiu i w niewoli naszej nie zapomniał i nie zapomni. Jak się
później okazało był to m łody więzień polityczny pan Tadeusz Dłu
goszowski, chłopak, który od tegoż czasu wszedł w naszą rodzinę
artystyczną „O g n iw a " bez którego nic się nie obeszło, który każdy
program upiększał czy to deklamując swe własne u tw ory czy też
w yj^tki z „W esela " — zawsze i wszędzie był na swojem miejscu.
Pamiętam wieczór, urządzony przez elitę pań naszych z panią
Sobieszczańską i Myślińską na czele na pow stańców -w eteranów 63-go
roku, których kilku mieszkało w Irkucku, a na przedstawieniu zajęli
loże honorową, gdzie cała publiczność oddała im cześć. Tam to
deklam ował on sw oje „K w ia ty na trumnę*1 i wiele innych rzeczy.
Następnie kiedyśmy dawali wyjątki z „W e s e la " grał on kilka
scen. Ja grałem w ówczas rolę gospodarza, gdzie wsłuchując się
w tętent od K rakow a dusza moja cała była w umęczonej Polsce
łzy ciurkiem polały się po twarzy, mechanik, który robił za oknem
świt m ówi do mnie: Radi Boha w y nie smotrite tak w reflektor a to
głaza sportite. O n myślał, że mi łzy ciekną ze światła — tak ale
tego, które w duszy się pali, a z którem żadne nawet z reflektorów
elektrycznych konkurować nie potrafi.
Następnie, kiedy po ogłoszeniu w olnej Polski, w ystaw ił swoją
satyryczną komedję na nasze polskie stosunki, gdzieby to nie
było pod tytułem: „W y b ó r króla Polskiego w Irkucku" trzeba było
widzieć tę galerję typ ó w naszych m ężów stanu, sportretowanych co
do joty z Tow arzystw a Polonji Irkuckiej, trzeba było czuć tam g r y
28
zący, ironiczny uśmiech na te ludzkie, nasze nadęte wielkości, na -te
bezbrzeżnie głupie lalki i matołki, co liczyli, jakie to będą mieli*obory
przy królu, te bubki partyjne i opiekunowie ubogich, a dziady
żyjące ciągle z pańskiej łaski, a czy wiecie, że są i tacy, co całą nie
w olę w ojenną przespali w przytułkach bez roboty, a ci są nawet
Dzisiejszy redaktor-publieysta p. Tadeusz Długoszowski.
teraz posłami w odnow ionej Rzeczypospolitej. C zy wiecie, że ten
człowiek m łody z głodu 2 razy tyfus przechodził i na włos był od
śmierci, a tylko dzięki silnej młodej kompleksji widocznie fnie dał się
śmierci. A czy wiecie, że w krakowiakach śpiewanych przeze mnie
w „O g n iw ie " on śpiewa: Ze dawniej było znane Polskie tułactwo,,
a teraz będzie Polskie żebractwo.
29
Bo rzeczywiście takiej żebraniny jawnej jak niektórzy wygnańcy
uprawiali to u najwięcej wyzutych jednostek nie spotkacie. C złow iek
ten*m łody, zdrów , silny, utalentowany, kiedy w rócił do Polski
zaczęły się na niego naganki ze wszystkich kół i kółeczek naszego
bagienka. f
1 nie dziwcie się, że O n wielki, mocny nie daje się. Proszę mi
pokazazać kto jest tak płodny, jak O n? kto tak potrafi ująć każdy
K rakow iak — W . Salwa.
tem at jak On; kto w ykaże każdemu wszystkie błędy, tak jak O n i tylko
On! G dybym m ógł dostać moje papiery z Syberji, które zostały
pod opieką profesora irkuckiego uniwersytetu P. j. Oberharda, g d y
bym m ógł te setki sw awolnych piosenek opisać wam w jaki to spo
sób każdą wadę, każdy przywar, każdą zaletę wytknął każdemu, jak
chłostał biczem satyry świętoszków, głuptasów, złodziei ludzkiego
mienia i dobra. Jak nikomu nic nie przepuścił, to wtenczas każdy
by musiał przed nim czoła uchylić, bo takich, jak O n mało mamy
w społeczeństwie naszem. Na każdem polu pracy i w iedzy przydało
by się takich pracow ników po kilku. M oże kto z zaciętych w ro g ó w
jego, pow ie dlaczego burzy, dlaczego jątrzy, buntuje — odpow iem
W am temi słowy:
B o dzieło zniszczenia w dobrej sprawie jest świętem, jak dzieło
Tw orzenia.
B óg wyrzekł: Stań się! B ó g i zgiń wyrzecze. Kiedy Miłość
i W iara od ludzi uciecze...
Krakowianka — W . Salwa.
Panie Tadeuszu przepraszam, że może głupio napisałem o na
szej wspólnie przeżytej doli, ale tak pisząc te moje wspomnienie
muszę oddać każdemu, co mu się należy, a tem samem podziękow ać
7,a „Stryjka".
Za te pom idory, słoneczniki i t. p. kwiatki, które nam wspólnie
smakowały i życie umilały na tej zimnej ale bardzo słonecznej Syberji
i tu pozw olę sobie dodać, że te 7 lat spędzone na wygnaniu w ta
kim wielkim zbiorowisku ludzi różnych ras, narodowości, odcieni,
będą mi może najmilszem wspomnieniem w mem życiu.
Tu pozw olę sobie dać sylwetkę moją pióra d rogiego i kocha
nego chłopca jaką mi jako syberyjskiemu „S tryjk o w i" napisał
w 35 roku pracy a 49 roku życia z racji m ego jubileuszu.
31
STRYJEK.
Wojciechowi Salwie na wspominek wspólnych
naszych syberyjskich dni poświęcam.
T. W . D.
K to zacz?
Chłop — jak smok. D w a metry w zw yż. P ó ł metra wszerz.
O krągła dobroduszna gęb a polska z niebieskiemi oczami i wąsiskami
o barwie dojrzałego jęczmienia. Księżyc mu wschodzi na głow ie.
Słońce nad głow ą.
Pra w ie zawsze uśmiechnięty (rzadkość w Polsce). Bary ma,
„jak chlebny piec“ . A łapy-graby, wielkie rozłożyste, z niedomytemi,
od ziemi, pazurami.
T o mój „S tryjek ". Kwiaciarz nad kwiaciarzami, spryciarz nad
spryciarze, kawalarz (i kawaler „Z łoteg o Słonecznika"), ojciec rod zo
nych dzieci, kpiarz serdeczny — i cichy, skromny „w ó ł rob oczy",
którego budzi świt, a nie usypia mrok, bo, poza pracą w ziemi,
spędza w ieczory w teatrze.
...Poznaliśmy się na Syberji w Irkucku, nad cudowną rzeką
Angarą. Ja odbywałem wygnanie, a W ojciecha Salw ę (właśnie
„S tryjk a ") zagnała na przym usowe osiedlenie wielka wojna.
Był koniec roku 1916. P o odrobieniu parobszczyzny na wsi
u „czałdona", dałem drapaka do miasta, do Irkucka, dokąd n ow o
przybyłym osiedleńcom wstęp był w zbroniony. Kupiłem sobie fał
szyw y paszport na imię Józefa Brzuszkiewicza — i pod takim to
nazwiskiem wszedłem w skład rejestrowanych obywateli miasta, oraz
na listę „kolon istów " kolonji polskiej Irkucka, skupiającej się w ze
spole „O g n iw a ", które na tańcujących herbatkach, wieczorach żyw e
go, czy ożyw ion ego słowa, na umiarkowanych odczytach, lekkiej
pieśni, dominie i preferansie grom adziło wszystkich umiejących m ó
wić, pić i tańczyć po polsku.
Tam to właśnie poznałem W ojciecha Salwę, z którym zaprzy
jaźniliśmy się serdecznie. N iew iadom o kto, ale ktoś nazwał g o
„S tryjk iem "— i pod taką nazwą przeszedł do historji irkucko-polskich
kolonistów, którzy kochali Salw ę za jego złoty humor tak samo, jak
miłowali jego kwiaty, śród których sam, bestja, był największym
słonecznikiem.
„S tryjk a" znali wszyscy, jako „kw iaciarza". A trzeba wiedzieć,
że nietylko „ro b ił" kw iaty (oczywiście żyw e) ale potrafił, szelma, tak
kwieciście „d o gościa" przem ówić, że czy kto chciał, czy nie chciał,
musiał przyjść do kwiaciarni przy ulicy Bolszoj, gdzie nikt — nikt
z polaków nie śmiał przejść koło w ystaw y różnobarwnej, by nie
zobaczyć uśmiechniętej twarzy, tej szczeropolskiej „g ęb y Stryja",
który kiwał g łow ą znajomym, wyskakiwał ze sklepu na ulicę, ściskał
swą ogrom ną łapą ręce i rączki (zwłaszcza rączki) i musiał się naga
dać „ile w lezie". ...A co tam słychać? A co w Polsce? A kiedy
d o Polski? A gdzie mieszkasz? A kiedy się żenisz? A patrzno,—
jakie tu mam dla ciebie róże!...
32
Sprzedaw ał je, oczywiście, po przyjacielskiej cenie. Dawał zadarmo. Zjawiał sit* na wszystkie imieniny z bukietem w ręku.
Zawsze on — W ojciech Salwa, uśmiechnięty, dobry, dowcipkujący—
z radosnemi, niebieskiemi oczami, w których dla każdego z „braci
rod a k ó w " miał coś z niezapominajek. Rozm awiał z nami przy po
mocy kw iatów . Tem u goździk — do klapy:
— Patrz, jak ci będzie ładnie!
Tam tej różę do rączki:
— Pani dobrodziejce ta róża zrobi dobrze, do twarzy...
A do mnie m awiał często:
— W iem , w iem — dla kogo te kwiaty...
Klepało się Stryja „p o ramieniu", często po łysinie — i poczci
wy Stryj cieszył się z tego, że inni się cieszą. A ile to osób Stryjek
„w yd a ł za m ąż" przy pom ocy swoich niewinnych fijołk ów ? A ilu
nas pożenił dzięki swoim szlam owym różom, liljom, konwaljom,
chryzantemom — to tylko „B ó g raczył w iedzieć" — no i on także.
Nie spotkałem c łow ieka w Irkucku — któryby nie kochał
Salw y taksamo, jak nie znałem dzierlatki, któraby się w Salw ie nie
„kochała". Dla każdego miał słów ko i kwiatek. Pełnił rolę d ob ro
czynnego ducha, co osładzał swym bliźnim czas wygnania.
— O , drogi, kochany, nasz chłopiec! — w ołał na cały głos, witając
kogoś u siebie, ł od razu, jak z dubeltówki, całował gościa w gębę...
— A , nasza piękna pani! Całuję rączki — pani dobrodziejce! —
w itał niewiasty z „tow a rzystw a".
Trzeba g o było widzieć, jak, w ygalow any, zawsze w przepięk
nym krawacie, ze szpilką charakterystyczną — „S tryjek " walił z bu
kietem w ręku na koncert.
— T o dla naszej najpiękniejszej — m ówił tajemniczo.
A g d y mu dziękow ano, odpow iad ał najczęściej:
— T o nic, to nic — niech służy na zdrowie...
Imieniny? ju ż Salwa przysłał wiązankę.
Slub? — Bukiet, jak się patrzy, misternie zrobiony. A jest
mistrzem w dobieraniu barw i liriji!,.. O t z kilku traw jakichś tam
potrafi wam zrobić coś, co musi się podobać, bo Salwa, jak rzeźbiarz,
jak malarz, — zna się na poezji kw iatów . Z zapachów kwietnych
tw orzy akordy. Z g ry barw — robi tęczom konkurencję.
Chrzciny? — Znowu Salwa. I w charakterze kwiaciarza dla p o
czątkującej mamusi, dla której ma tysiąc kom plem entów — i w cha
rakterze kumotra, bo jest chłop osobiście na schwał, dobry figuralnie
na „C ze p c a " z „W esela " i na Borynę Reym ontowskiego. Chciałbym
mieć jeszcze raz tyle, co miałem bukietów od „S tryjk a", tyle, — ile
razy tego łysonia prosili na chrzestnego ojca...
I na trumnę czyjąsić też kładł Salwa kwiaty. — Niech ci ta,
bracie, ziemia lekką będzie... — m ów ił każdy liść ręką „S tryjk a"
serdecznie wiązany. B o Stryjek czuł poezję ziemi. Umiał z niej
w yd obyć najpiękniejszą rzecz, aromatyczną jej esencję — kwiaty,
które śmiać się potrafią na jego grzędach w ogrodzie i płakać - na
' ziemi cmentarnej.
33
Salwa jest człowiekiem pracy. Budzi g o świt w raz z kwiatami,
je g o dziesięcioro przykazań roboczych — to jego dziesięć palców
u rąk. A wiem, że g d yb y palcami u nóg m ógł pracow ać także —
toby ilość jego palców sięgła liczby dwudziestu, a jak chcą jego
przyjaciółki, aż dwudziestu i jednego także.
' ...Pamiętam jego o g ród w Irkucku. W czasie ciężkiego kryzysu,
g d y głód dokuczał zbiedzonemu w ojną krajowi, Salwa znalazł sobie
kawałek ziemi w kącie jakiegoś podw órka i w ziął się do pracy.
Ciągnął każdego za rękę: chodź! zobaczysz... C zegóż tam nie
było? Słoneczniki, malwy, ziemniaki, pom idory, bratki, marchew,
fijołki, róże, stokrocie, maliny, dynie, porzeczki — wszystko, co
tylko można było w yd ob yć z ziemi. I potrafił uradować oczy smut
nego człowieka radością kwitnących grządek. G d y się kto smucił —
Stryjek pocieszał go, dając mu do garści tulipana:
— M oże się, da Pan Bóg, odmieni na lepsze ..
Kochali g o w ięc wszyscy, nie wyłączając księży... W iedział
bowiem , komu potrzebne są kw iaty białe, komu czerwone...
Salwa jest estetą... Ten grzebiący się w ziemi, w nawozie,
człowiek, noszący „ziem ską" żałobę za pazurami, którym i grzędy
sw oje bronow ał — zawsze w ykopał gdzieś jakiś obraz, m alowany
jakąś artystyczną ręką — na pamiątkę. A rtysta lgnął do artysty.
Salwa jest aktorem scenicznym i śpiewakiem. O czywiście ama
torem. Proszę państwa — tenor liryczny. Ileż to on nam piosenek
w yśpiewał w „O g n iw ie " w Irkucku? A ile zdychaliśmy ze śmiechu
g d y się przebrał za kogoś i „robił w arjata“ ... Pam iętam — przebra
liśmy g o kiedyś za babę, R eym ontow ą Jagnę. Trzeba g o było w i
dzieć z tym przenicznym warkoczem do pasa i w tym gorsecie,
który nijak nie m ógł zmieścić jego kształtów czterdziestoletniego
dryblasa. Konali ludziska ze śmiechu — podczas jego gościnnych
co sobotnich w ystępów na irkuckiej scenie.
Układałem specjalne dla „S tryjk a" piosenki złośliwe, które jako
„krakow iaki" w yśpiew yw ał — sam przebrany za krakowiaka „pirsza
klasa".
C o sobota szykowałem mu kuplety. Dostawałem za to kw iaty
od niego. I razem zdychaliśmy ze śmiechu.
Jeśli uda się stwierdzić, że ściany nasycają się dźwiękiem ludz
kiej m ow y i gd yb y można ze ścian w yd ob yć te z powrotem , to ci,
co na Syberję podążą kiedykolw iek i zechcą szukać pamiątekwspomnień po przodkach swoich w kraju A n h ellego — musieliby
ryczeć ze śmiechu, g d yb y jaki radjofon pow tórzył to, co Salwa
w yśpiew yw ał w Irkucku.
N ie wszystkie jednak m oje piosenki chciał śpiewać dosłownie.
B yły za ostre. A Stryjek nie chciał nikomu dokuczać za mocno.
Chciał ze wszystkimi być w zgodzie. Radość życia, wynikająca z o b
cowania z kwiatami, nie pozw ala mu pobłażać dokuczliwej złośliwości.
Dziś Salwa jest w Polsce. W rócił ze Syberji, jako repartjant,
osiadł pod Łodzią na kawałku ziemi i pracuje w swojej kwiaciarni.
W Rudzie Pabjanickiej ma sw oje ogrody, a sklepy w Łodzi. Urządza
34
wystawy, zdobyw a nagrody — i coraz piękniejsze kw iaty hoduje.
J ed en z jeg o sąsiadów opow iadał mi o nim rzecz teg o rodzaju:
— W staję ja, proszę pana, o 6-ej rano... T o wcześnie. A le
Salwa — wstaje już o 5-ej. Innego dnia wstaję ja o 5-ej — patrzę,
a Salwa już o 4-ej rano. O , ten pracuje!...
Rzeczywiście, pracuje. Ile ten człowiek wchłonął w siebie sło
necznej energji — trudno powiedzieć, ale przyznać musi każdy, kto
się z nim styka, że tę słoneczność Salwa posiada.
O to robociarz kw iatow y. Postać miła, radosna. O jciec dzieci,
ojciec kw iatów , w yd ob y w a Salwa w Polsce różnobarwne kw iaty
z ziemi naszej, aby radow ały oczy nasze.
Salwa jest czułek. Ten drab, dobry na kosyniera kości uszko wskobartoszowych czasów, do wywracania armat do g ó ry nogam i —
potrafi nieraz w yw racać białkami aż do łez... Kiedyś przylazł na
mój odczyt (z utajonym bukietem w ręku). Siadł se w wielkiej sali,
w kącie i słucha. Gdym doszedł do jakiegoś tragicznego momentu
— patrzę a mój „S tryjek ", w yciągnąw szy kwiecistą chustę od nosa,
którejby się W eronika nie powstydziła, robi deszcz osobisty i zrasza
te sw oje kwiaty — i nos mu się robi, jak piwonja. A potem, gd y
się skończyło, przychodzi stary, ślinić się ze mną i powiada:
— Kochany nasz chłopak pięknie powiedział...
...Stary dobry, przyjacielu! — kreśląc wspomnienia o ludziach,
z którymi stykałem się kiedyś na Syberji, — poświęcam Ci te kilka,
śmiesznych, a zarazem, jak czujesz zapewne,, serdecznych słów, uzna
nia dla T w ojej w ytrw ałej i pięknej pracy. Żyj i pracuj w śród kw ia
tó w w Polsce jaknajdłużej, budź w nas radość przy pom ocy lilji
białych i róż szkarłatnych, pamiętając, aby tych twoich kw iatów ,
teg o piękna, dla wszystkich, bez wyjątku, starczyło. B o dla wszyst•kich ziemia rodzi kwiaty...
I wiedz, że mały bukiecik fijołków zdolny jest wzbudzić miłość
i zmniejszyć nienawiść, która od w iek ów opryskuje krwią niepoka
lanie poczęte białe lilje, białe róże, — które tak kochasz, którym
poświęciłeś całe sw oje życie, kochany słoneczny, roześmiany „Stryjku ".
Tadeusz Wieniawa-Długoszowski.
Zeby był kom plet scenicznych postaci pozw olą sobie dodać
moją fo tog ra fję na str., 36. Jako marynarz śpiewałem piosenkę w rodzaju
S-tej Łucji, w której niektóre strofki i zw roty trawestowałem nprz.
Czemu się śpieszysz w noc cichą jasną
W Jakucku szerzej, jak ci tu ciasno
Piękna A n g o ra płynie jak fryga
„O g n iw a " strzeże S-ta Jadwiga.
Robiło się wszystko, aby tylko goście się
wynieśli jak najmilsze wspomnienia.
bawili
i z w ieczora
35
T o też po śmierci prezesa Szew czykow skiego, scenę naszą w zb o
gaciło takie nazwisko, jak now y prezes pan Stanisław Rosmański
w raz ze sw oją d rogą i kochaną przez nas małżonką W andą, oraz
panią jenerałową Burhardową, znakomitą pianistką, uczenicą Rubin
steina; ile podniosłych chwil dawała nam jej muzyka; była ona duszą
artystów muzyków, w szczególności jej sola, duety na cztery ręce
z Franciszkiem Staniewskim, trio i kw artety z Oberhardem skrzypce
i Chmielewskim w iolonczela dodawały splendoru naszym sobótkom.
Dalej idzie nasza dramatyczna panna A la Perlic, naiwna W acia Na
piórkowska, charakterystyczna, komiczna Janina Napiórkowska, na
starsze role dramatyczne świetna była pani Rena Tyszkiewicz. Śpie
waczkami do części koncertow ej, które nigdy nie zawodziły, były panie
Emilja Echilczuk i pani Bogusławska, prócz teg o proszone były
często siły artystyczne z m iejscowej braci artystów rosjan, którzy
nigdy nie odmawiali sw ego udziału. W rócim y do teg o opisu później,
a teraz o sobie, a m ianowicie od roku 1914 prócz kilku listówr do
Nerczyńska z W arszaw y od m ego buchaltera pana Bermana, ani
słówka nie mogłem się dow iedzieć z domu od rodziny; poruszałem
wszystkie sprężyny i wszystkich sposobów dostępnych jeńcom, pró
bowałem zasiągnięcia wieści o swoich rodzinach; nic, ani śladu aż
dopiero z początkiem 1917 roku dostaję przez Szw edzki C zerw ony
K rzyż kilka kartek od panów A dam a H ejw ow skiego, Konstantego
D ąbrow skiego, Bolesława Mirriewicza, panny Stefanji Jezierskiej,
a wszystkie jednej treści: „T e o d o ra Salwa, żona moja, umarła 14
grudnia 1914 roku, pochow ana w Łod zi na starym cmentarzu, dzieci
są pod opieką opiekunów i panny Stefanji Jezierskiej i mieszkają
w Rudzie Pabjanickiej w domu własnym, zdrow i są i proszą Bozię
0 zdrow ie dla tatusia". Można w yobrazić sobie moją rozpacz, ból i żal,,
to też kiedy listonosz przyniósł mi te karty do sklepu, zbeczałem się
jak bóbr i dopiero przyszły mi na myśl niektóre epizody z przeży
tego czasu w Nerczyńsku.
Mianowicie, kiedy w 1914 roku w ieczorem w w igilję B ożego
Narodzenia Szubert z Kunickim poszli na w ieczór do państwa K ra
szewskich, ja sam zostałem się w domu, to ubrałem sobie małą
choinkę, na której zapaliłem cztery świeczki, t. j. mnie, żonie i dw ie
dzieciom, wtenczas taki mnie żal i ból ścisnął, taki czułem się obcy
1 biedny, że m im owoli łzy ciurkiem się z ócz polały, a kiedy w ypła
kałem się do syta to wziąłem dw ie gałązki świerkowe, ubrałem je
kwiatami papierowem i, po jednej dodałem świeczce i poszedłem za
rzekę z w izytą do Kapieta i Sadlika, dając im te gałązki na gwiazdkę
Następnie, kiedy byłem tym kucharzem, tom raz miał taki sen:
śniło mi się, że na dużą salę, całą zalaną światłem liljowem, wchodzi
moja żona i nie idzie, ale jakby płynęła.
Następny sen miałem taki, że do mej kuchni, w której byłem
kucharzem, idą po schodach biedne, skulone dzieciaki; ja się w nie
wpatruję i poznaję moich chłopców i czuję, że oni sami nie idą ale
jakby im m ówił duch matki „idźcie i m ówcie, tatusiu myśmy tacy
głodni!". Jak to uczeni nazwą tego nie wiem, ale wiem to, że nie
36
boszczka żona moja bardzo siq zawsze tem martwiła, aby; 'tylko nie
umarła, b y jej B ó g p ozw olił w ychow ać te dzieci, które tak kochała,
nie doczekała j -dnak, śmierć ją im zabrała i to w takiej chwili, kiedy
ojca przy nich nie było.
Salwa, Kaplet i Sadlik w kożuchach syberyjskich.
Kiedy wyczytałem, że dzieci zdrowe, zapragnąłem je zobaczyć
-choć na fo togra fji i tą samą drogą, jaką otrzymałem tę smutną
wieść, dałem odpow iedź, prosząc o ile można o takow ą i po kilku
miesiącach dostałem moich dzieciaków fotografow an ych razem z panną
Stefanją Jezierską. Dopiero siq uspokoiłem trochę i wróciłem do
norm alnego życia. W iec pomyślałem sobie, jesteś chłopie w dow cem
od lat trzech, g d yb y to było w domu, tob y ci usłużne kumoszki
spokoju nie dały tylko by cię swatały, a tymczasem tu na obczyźnie
kwiat m ego stanu»w dow ieństw a kwitnie w najlepsze. Nikt mnie nie
37
swata, pomyślałem sobie zatem, że trzeba się w ziąć samemu do >
dzieła, nie można się marnować, bo człowiek, jak raz zakosztuje
ciepła d om ow ego ogniska, to chciałby, aby ono nigdy nie w ygasłobo mu miło i dobrze przy niem. Jak też m ówi nasze stare przysło
wie, że „Śm ierć i żona — od B oga przeznaczona", tak też i ja się
nie martwię, że Bozia o mnie zapomni.
Liije złote. (Hem erocalis flavia)
Klijentkami w sklepie Przyłuskich było całe ciało nauczycielskie
I-ej żeńskiej gimnazji im. Chaminowa. Panie te w 2— 3, a czasami
i więcej przychodziły zamawiać i kupować kwiaty, najczęściej zaś
do teatru na benefisy artystek i artystów, ja obserwując je za
uważyłem jedną z nich i przyszedłem do wniosku, że to musi być
bardzo dobre stworzenie, chociaż kobieta ani grosz nie mniejsza
odemnie. Pow olutku zatem dowiedziałem się ogródkam i od jednej
38
I
z koleżanek, jak Jej na imię, gdzie mieszka, a poniew aż była to
osoba, którą miała zamiłowanie do kw iatów i lubiła je, rzecz mogła
się udać; któregoś dnia czerw cow ego posłałem jej pęk bzu i róż
z bilecikiem, na którem wypisałem: „Sireń cw ietiot tolko odnu niedielu!" (B ez kwitnie tylko tydzień). Było to zdanie w zięte z granej
w ów czas w teatrze sztuki pod tytułem „N oczn oj tuman" (Nocna
mgła); dostałem niewinne podziękowanie. Potem poszły następne
kw iaty i raz kiedyś zostałem zaproszony na herbatkę; miało to miejce
w niedzielę. P o sobocie, w którą śpiewałem krakowiaki, jako krako
wianka, miałem zatem wąsy zgolone; tu znano mnie, jako w ąsatego
i ni stąd ni zow ąd zjawia się jakieś w ygolon e monstrum. Trzeba
przyznać, że głupio wyglądałem , ale się na w stępie wytłumaczyłem
jak się to stało; zostałem mile przyjęty i nie w iadom o kiedy lato
zleciało.
Zawsze w niedzielę chodziłem na wycieczki, z których bez bu
kietu dla mojej now ej znajomej nie wracałem; chociaż kw iaty nie
były nadzwyczajne, ale ułożone moją rączką przedstawiały się niczego.
Raz też dostałem rewanż w postaci bukietu iiljek złotych (H em erocalis flafia). Jest to roślinka kwitnąca w okolicach Irkucka w lasach
i na łąkach, bardzo ma silny zapach tak, że bukietu dużego w p o
koju trzym ać nie sposób; nazwa jej m iejscowa jest „Sarana żołtaja".
N a przyszłą sobotę daje gospoda żołnierza polskiego w ieczór
pieśni w sali kolejarzy w pałacu Kołygina; mając w ąsy zgolone ko
rzystam z tego i odtwarzam m łodego chłopca, śpiewając:
Dołem sinej w ody
Złota rybka mknie,
Brzegiem chłopiec m łody
Poln e kwiatki rwie i t d.
na bis śpiewam:
Poleć motylku poleć na pole,
Leć pędem wichru w rodzinne strony,
Przynieś wiadom ość od ulubionej,
Przynieś ach przynieś motylku mój.
I m otyl leci, w icher g o goni
A serce stęsknione czeka,
W tern m otyl zbłądził, w iatr liśćmi dzwoni.
Jam zdała i tyś zdaleka i t. d.
P rzy słowach. „I m otyl leci" rzucam kwiaty na publiczność. B ył
to bardzo udatny w ieczór, a poniew aż nazajutrz, to jest w niedzielę
P. P . S. urządzała 3.0-tą rocznicę, o ile się nie mylę, połączoną z za
bawą ogrod o w ą , Kom itet nas prosił abyśmy cały program p o w tó
rzyli u nich na zabawie, co też i zrobiliśmy. C iekaw i m oże zapytają
się, jak łysy m ógł udawać m łodego chłopca, otóż tem ich ciekawość
zaspokoję, że miałem perukę z lokami, tak że w yglądałem jak m ło
dzieniec.
39
Lato zeszło, zbliżała się zima; ja w sprawach sercow ych byłem
tak dalece zaawansowany, że któregoś dnia oświadczyłem się i zo
stałem przyjęty; ślub naznaczyliśmy na 21 października, mieszkanie
miałem już od lipca, składające się z 5 p o k ojów i kuchni na I pię
trze za 75 rubli miesięcznie; było to w praw dzie moje kawalerskie
mieszkanie, ale się w sam raz przydało. Zam ówiłem jakie takie
umeblowanie, abym m ógł żonę d o kom pletnego mieszkania w p r o
wadzić. Slub odbył się o godzinie ósmej rano w niedzielę tak,
że w sobotę graliśmy znów w sali pałacu W torow a, dawaliśmy „ P o
siedzenie kom itetu" D ługoszow skiego, „B zy kw itną" Przybylskiego
i część koncertow ą z memi krakowiakami, następnie nie pamiętam,
który z k o leg ó w pożyczył mi spodni czarnych, bo m oje były bardzo
zniszczone, a żakiet był jeszcze bardzo dobry z Ł ód żi od Antczakowskiego. P rzy pożegnaniu ze znajomymi m ów ię im: „B ądźcie mi
zdrow i, jutro się żenię“ ; nikt mi nie uwierzył aby ten uniwersalny
stryjek m ógł zrobić taką niespodziankę. P on iew aż narzeczona była
prawosławna, ślub najpierw odbył się w cerkwi Czudotworśkiej, da
wał g o ks. Azlecki, następnie w kościele katolickim, daw ał nam ks.
Chmielewski. W
niespełna rok chrzciliśmy pierw szego naszego
chłopaka, a chrzcił g o ksiądz Jakstis. O d ślubu udaliśmy się do
ciotki żony na kawę, po kawie poszedłem d o sklepu, bo była robota,
dopiero pow róciłem na obiad i zostałem do wieczora. W ieczorem
wsiedliśmy do dorożki i pojechaliśmy na now e nasze życie do na
szego mieszkania, które chociaż skromnie umeblowane, ale zato było
bogato ubrane kwiatami. Okien bowiem miało czternaście, światła
moc, ponieważ mieszkanie o w e było w domu narożnym na pierwszem
piętrze. Dzień cały był cudnie pogodny, aż dopiero w czasie naszej
podróży z ulicy P o cztow ej na Łanińską zaczął padać pierwszy duży
śnieg. D opiero w poniedziałek rano rozesłałem do znajomych za
wiadomienia, że ślub nasz odbył się wczoraj; toż to było zdziwienie
u wszystkich, że stryjek się tak po.cichu ożenił.
Zaczęliśmy życie w e dw oje. Żona szła o ósmej do gimnazjum,
ja zaś p o spożyciu śniadania do kwiaciarni. O biad jadłem w skle
pie a żona po lekcjach szła na obiad do ciotki, skąd wracała d o
piero w ieczorem do domu na herbatkę; tak trw ało prawie rok cały,
aż do urodzin naszego synka. Płynęło nam życie pierwsze miesiące
jak sen, zajęci swemi pracami nie interesowaliśmy się polityką, a tu
chmury co raz większe się grom adziły.
P o przew rocie Kiereńskiego zaczęło w rzeć wszędzie, partje czer
w one brały g ó rę i w naszym cichym spokojnym Irkucku wybuchło
8 grudnia 1917 roku powstanie, które trw ało siedem dni; biły się
dw a obozy: biali, do k tórego należała szkoła w ojskow a, oficerow ie
i część mieszczaństwa i czerw oni do którego należeli ludzie bez jutra,
ludzie idei, robotnicy i cała masa niezadowolonych albo zaw iedzio
nych przez w ypadki długotrwałej w ojny. Strzelanina zaczęła się w ie
czorem 7 grudnia i trwała całą noc; żona moja nie w róciła na noc do
domu, w domu naszym było kilka spóźnionych przechodniów, między
nimi porucznik w ojsk rosyjskich Leśniewski, koszary jego były na
40
przedmieściu G łazkowa, rano zatem skoro świt wyszliśmy d o miasta,
on do koszar ja zaś na ulicę P o cztow ą do ciotki dow iedzieć się
o żonę. Idziemy przez wym arłe miasto pom iędzy placówkam i czer
wonych, przy pierwszej obrew idow ali Leśniew skiego czy nie ma
broni, a ponieważ jej nie miał, nie zatrzymali nas, poszliśmy więc
dalej, koło kościoła i katedry przekradaliśmy się brzegiem rzeki, aby
okrążyć najgorętsze miejsca boju, kule świszczą jak złe muchy, p o
wietrze mroźne mgliste 25 stopni Reaumura; tak doszliśmy do ulicy
Pocztow ej, której w ylo t przy M ylnikowskiej był w rękach czerwonych,
a środek i g óra u białych; my nie w iedząc o tem pytam y czy m o
żemy przejść, czerwoni odpow iadają: można! M ój Leśniewski zanie
chał już zamiaru dostania się do koszar, a chciał się dostać do g o
spody Żołnierza Polskiego na P o cztow ej pod Nr. 11, ja zaś d o
ciotki pod Nr. 13, K iedy byliśmy przed Nr. 9, biali przebiegają
ulicę, przyklękają i palą prosto w nas, Leśniewski zakomenderował:
„N a ziem ię!" co w m ig było zrobione, a tu walą i walą, nic nie wiem y
co się dzieje, bo gło w y podnieść nie możńa, w idocznie nąs w zięli za
ochotników czerwonych, którzy zaryzykowali podejść bliżej, tembardziej, że ja byłem w futrze owczem , jak rebeljant, a ten zaś w mun
durze oficera. T ak pod gradem kul leżeliśmy kilka minut, które się
prawie wiecznością w ydaw ały; leżąc myślałem sobie, gdzie mnie też
kula trafi, a jak mnie trafi czy na śmierć odrazu, czy też okaleczy.
Jak na dobitek myślę sobie: tuś przyszedł ó kilka krok ów od domu, gdzie
jest tw oja żona,, aby wrazię śmierci była blisko ciebie '■»- dalej my
ślę — jeżeli mnie tylko postrzelą, a będą zbierać rannych, to p o
proszę, aby mnie odnieśli do sąsiedniego domu i choć przy swoich
się wyleczę. W tem cisza; umilkły strzały, mój porucznik podnosi
g łow ę, z bramy, gdzie była gospoda słychać g w a r ludzki: Panie p o
ruczniku czy pan bardzo ranny? może się pan przyczołga pod bramę,
my pana uratujemy. N o i mój Leśniewski jedzie na brzuchu, ale
tylko posunął się parę razy strzały rozbrzm iały na now o; znów się
przyczaił i cicho leży, ja mu wtenczas m ówię, że choćby on się
wczołgał do bramy, ja się nie ruszę. O n leżał na chodniku, a ja
na ulicy, śniegu było dużo ja czarny, gdybym się za nim ruszył —
kulka gotow a ; tak znów czas jakiś się leży — cisza, Leśniewski g łow ę
podnosi, ja pytam: 1 cóż? — Przelatują na druga stronę! — a my
w tą sekundę, jak kule bęc do bramy pod Nr. 11, i dziw o, kiedy
leżałem pod gradem kul, nic a nic się nie bałem, ale kiedym w padł
w p odw órze tom dopiero poczuł stracha, aż nogi się podem ną trzę
sły. W szyscy zgromadzeni, aż krzyknęli, że ja żyję, bo byli pewni,
że ja po pierwszych strzałach zostałem zabity, bom się nic nie ruszał,
kiedy porucznik w ciąż g łow ę podnosił. Tak przesiedzieliśmy pięć dni,
wkoło nas grzm iały działa, kulomioty, karabiny dzień i noc.
W gospodzie Żołnierza Polskiego nikogo nie było, w szafie
tylko bibljotecznej na tacy zostało od poświęcenia lokalu, które kilka
dni temu się odbyło, trochę kanapek z kawiorem ; zjedliśmy je z a p e
tytem. Dom cały był zajęty na różne kancelarje w ojskow e, ale nie
nasze. Nie było też nic do jedzenia. Jedna z kancelarji miała
41
kuchnię z kotłem, ale codzień przyw ozili prow ianty tak, że pierwszy
dzień coś nie coś było do zjedzenia, a w następnych to i w o d y
brakło, w o d ę się tu w oziło z rzeki. Jednego dnia tośmy w o d ę ze
śniegu topili, całe szczęście, że p o d w órze pełne było drzewa, to choć
nam zimno nie dokuczyło. Całe te dnie w ciąż w ychodziłem do bramy,
aby w yjrzeć na ulicę, czy nie można by przelecieć te kilkadziesiąt
kroków do następnej bramy do żony i ciotki, ale w żaden sposób,
kule tylko świszczały. Raz w takiej w ycieczce z przeciwnej strony
ulicy wyszła siostra miłosierdzia i kobieta z konewkam i i chciały iść po
w odę, ledwie zdążyły zamknąć furtkę, już trzepała rękoma daleko
od siebie, rzuciła konew ki i leży gotow a , siostra ze swoim czerw o
nym krzyżem nic jej nie pom ogła, sama też zaraz w róciła W p o d w ó
rze. Drugi raz znów w ieźli kilka sań, naładowanych trupami, które
na mrozie zesztywniały i tak je zbierali jak kłcdy, najdziwaczniej roz
postarte i wieźli do zbiorni. W id zę jeszcze dziś te zmarznięte ręce
rozkrzyżowane, sterczące nogi, pokurczone mrozem. W id o k nigdy
niezapomniany.
Raz zapytuję m ego towarzysza niedoli dlaczego niewyjdzie na
dw ór, to mi odrzekł, że raz g o Pan B óg od śmierci ocalił, więc
drugi raz nie chce się narażać. Bał się chłop, ale potem wstąpił do
armji Ćżerwórtej i był podob n o komendantem nawet jakiejś ekspe
dycji karnej na trakcie w stronę Jakucka. W ięcej o nim nie słysza
łem i nie wiem czy żyje.
Szóstego dnia: ułowiłem moment ciszy, kiedy oba obozy na
chwile przerw ały strzelaninę i czerw ony krzyż zbierał zabitych, w y
szedłem i udając śmiałka, choć dusza była na ramieniu zapukałem do
okna pod Nr. 13, tam mnie po czapce poznali przez szczelinę okien
nicy i w ybiegli na spotkariie otw ierając drzwi. Radość była wielka
tembardziej, że siedząc pod Nr. 11, nie miałem tej pewności, czy
żona jest u ciotki, a jak im opowiedziałem że pięć dni obok siedzia
łem, to nie m ogli w yjść z podziwu. Radość nasza nie trwała długo,
bo tegoż dnia po obiedzie przyszła partja czerw onych żołnierzy
w nasze podw órko, aby mieszkańcy opuścili domy, bo ta dzielnica
pójdzie z dymem, bo leży blisko szkoły w ojskow ej, a tę muszą zd o
być. Jeden żołnierz był narzeczonym służącej ciotki, m ówi w ięc:
Pan i! ja radzę z d ob rego serca, niech pani spakuje co ma najdroż
szego i oni przew iozą nas za rzekę na drugi brzeg, bo tu wszystko
armaty zburzą. C iotka odpow iedziała m u: „M ó j przyjacielu bardzo
W am dziękuję za dobre serce, bierzcie sw oją A ga szę i jedźcie z B o
giem, ale ja stąd nie w yjdę, aż się dom zapali, to w te d y “ . Zabrali
się i odeszli.
Cały dom zawrzał jak w ulu, jedni pakowali kufry co najdroż
sze, drudzy rozbierali płoty i parkany, aby w razie katastrofy można
było uciekać w różne strony, tak porobili d rogi przez całą dzielnice.
N ie potrzebuję dodaw ać, że dla moich pań zostałem kucharzem;
com i jak gotow ał, to prócz placków kartoflanych nic nie pamiętam.
W ieczoram i było najgorzej, bo w koło płonęło miasto: dom y pojedyn
cze, całe dzielnice; słychać było ciągłe trajkotanie kulom iotów i huk
42
armat, w idać płonące domy, budynki przeważnie drewniane, dwu
piętrow e m odrzew iow e. A ch jak to się wszystko paliło; straży nie
w oln o, było gasić.
Ó sm ego dnia zostało zawarte zawieszenie broni; narazie żadna
partja g ó r y nie wzięła. Jak tylko było można poszedłem na miasto.
Boże, co za zniszczenie! druty telefoniczne i telegraficzne skłębione
tamują przejścia, całe dzielnice spalone, zwłaszcza przy ogrom nym
pasażu W torow a, który rozgrabiony cały spłonął doszczętnie, nawet
niektóre cerkwie zostały porozbijane i splugawione. P on iew aż mia
łem znajomych w szkole w ojskow ej skierowałem tam swe kroki;
widać było tu ok op y z w o rk ó w z piaskiem, pełno było rannych, ci
zaś co jeszcze walczyli, jak ziemia byli czarni, oczy im tylko błyszczały,
N ieraz dom kilka razy przechodził z rąk do rąk. T ak się m ordow ały
dzieci jednej matki, tak B óg ich pokarał za w iny ich ojców .
P o d tem wrażeniem przeszła mi zima.
Były jeszcze dw a pogrzeby, jeden huczny i wspaniały, drugi
mniej okazały ale i tak matka ziemia jednakow o przytuliła poległych
d o łona. Ona jedna dla wszystkich jednaka.
Kolonja nasza dalej się jednakow o bawiła w soboty w O g n i
wie, przybyw ało coraz w ięcej nowych sił do naszego kółka; bardzo
dobrym nabytkiem była panna Lewińska, pan por. Kawa, który
m iewał odczyty o wychowaniu dziecka i był znakomitym reżyserem
i niezrównanym suflerem, podczas jego obecności nie potrzeba się
było uczyć roli, tak dobrze podpowiadał. W 1918 roku zaczęły
nasze im prezy zawodzić, czasy się zmieniły, coraz więcej przyby
w ało ludzi, dla których trzeba było coś robić, aby im umożliwić
egzystencję. Panie z, tow arzystw a starały się przyjść pomocą, ale
im prezy zawodziły. Żeby ratow ać sytuację ze swej szkatuły dawały
wsparcia. W tym czasie błysła mi myśl, żeby urządzić w ieczór benefisow y na korzyść ochronki przy Ch. T o w . D obroczynności i aby
się przekonać czy ludzie darzą mnie sympatją. Prezes pan Stani
sław Rosmański dał mi sobotę 18 maja do dyspozycji, ułożyłem więc
program z pom ocą kuma Szlenkiera, namalowaliśmy now ą dekorację
ogrodu, która była potrzebna do „W io s n y " Przybylskiego; tym ra
zem grałem rolę młodeigo dziedzica, a zawsze gryw ałem starych, na
benefis w oln o mi rolę iwybierać.
Obsada ról była pierwszorzędną: Staniewski, G berhardt, Ja,
A la Perlic, Janina Napiórkowska. Potem deklamowałem „H ym n
o zachodzie" Słow ackiego, śpiewała panna Emilja Echilczuk arję
Broni z „H rab in y", a na bis coś z romansów. Następnie śpiewałem
Piosenki żołnierskie, p. Staniewski grał na fortepjanie, prezes Ros
mański zaprezentował sw ój aksamitny baryton. Później nastąpiły
żyw e obrazy i śpiew p. Bogusławskiej, a na zakończenie specjalne
krakowiaki, nnpisane przez naszego Tadzia D ługoszow skiego w któ
rych każdemu się dostało, a szczególnie cioci Bartnikowej, która aż
się popłakała ze zmartwienia, bo tylko pod tym warunkiem przyszła na
wieczorek, że o niej nie będą śpiewać, a tu w ypadło inaczej. P o d
patrz}'} ją Długoszowski, jak się przyglądała ćwiczeniom w ojskowym
43
i zrobił z niej w krakowiakach zapaloną gimnastyczkę, w stówach:
„N iech mi ciocia wytłum aczy co ta w kółko latanina znaczy, — N ie
widzisz to łysy koniu, że dla rewolucji ćwiczę się w ustroniu". Ten
łysy koń to ja miałem być, śpiewający te krakowiaki. Zabaw a się
wdała, że po zapłaceniu kosztów dekoracji, specjalnej żarów ki do
" 1 ' ''
■. i; " .
„ '.3i \'
j.:
: ' 5: :
,
, . ,
;
K w iaty wiosenne z okolic Irkucka.
-efektów świetlnych na scenie, pianisty, który naw et dostał więcej niż
zwykle, tak że m ógł sobie buty kupić, zostało się koło 200 rubli na
ochronkę. Panie G aw dzikow a, Elchilczuk, >Borowska z siostrą za
łaskawe zajęcie się bufetem otrzym ały po doniczce dojrzałych truska
wek. Panie zaś sprzedające czarną kawę, ciasta i likiery, dostały
w iązanki kwiecia. Zabaw a taneczna, loteryjka i preferans prze
ciągn ęły się d o rana. W spom nienie ^o benefisie stryjka pozostało
na d łu g o w pamięci.
44
P o przew rocie w Rosji i na Syberję przyszły rozkazy, trzeba się
było podporządkow yw ać now ej władzy. Skorzystali z le g o niektórzy
i w tem zamieszaniu, jeżeli mieli za co, to wyjechali z Syberji do
kraju, a szczególnie niemcy.
C zerw on e rządy latem znów były obalone przez tak zwaną
zieloną armję syberyjską, po niewielkiej strzelaninie miasto przeszło
w ich ręce; ale czasy były niespokojne. Tu dnia 2 sierpnia urodził
się nam synek i w rocznicę ślubu 21 października wyprawiliśm y
chrzciny; było ze 30 osób, trochę rodziny żony, koleżanki gimnazjalne
Pelargonja angielska.
i kilku naszych. W czasie uczty w yw iązała się dyskusja, że stanowczo
mamy zaduże mieszkanie i nam ówili nas do wynajęcia dw óch pokojów ,
pierwszymi lokatorami byli Staniewski i Oberhardt, następnie pań
stw o D obroniakow ie, którzy zostali nawet kiedyśmy się do Ojczyzny
wybrali.
Zbierałem też na wycieczkach różne kwiaty, bo chciałem je na
pamiątkę sfotografow ać ale jedną tylko ich fo tog ra fję zamieszczam,
są to wiosenne kw iaty z okolic Irkucka, Troilus, Anem ony, różne
odmiany leśnych storczyków, irysy i t. p. Nie od rzeczy będzie d o
dać, że hodowaliśmy w naszem mieszkaniu 25 odmian pelargonji an
gielskiej, z których sobie jeden okaz pozw olę zademonstrować; jest
to naprawdę ładny krzak białej angielskiej peJargonji.
45
Zima przeszła jako tako, aż tu na wiosnę 1919 r. coraz gorzej,
wszystko drożeje, ja biorą już 250 rubli miesięcznie, ale żyć za to
trudno, m ów ię zatem memu panu, aby mi podniósł pensję do 1000
rubli, on zaś odpow iada, że nie może; co zatem robić, dziękuję za
miejsce i choć już był czerwiec, prędko biorę w dzierżawę małe p o d
w órk o z 18 oknami inspekt i małą budkę mnożarkę o 5 oknach.
M ało to było ale na początek i tak dobrze, później biorę na ulicy
Zwierewskiej od R ozenberga pusty plac i tam sadzę jarzyny i kwiaty,
je s t to ten okres, który tak ładnie opisał Długoszowski w „Stryjk u ".
W rzesień za pasem, m rozów tylko patrzeć; od Uralu znów następuje
katastrofa, wojska Kołczaka się cofają, w mieście panika, a ja tak
marzyłem, że usiądę na laurach i zimą odpocznę bez trudu segregu
jąc nasiona, robiąc bukiety z suchego materjału, a w w olnych chwi
lach chodzić do teatru. Lecz nadzieje zawodzą, na dobitkę zaś g o
spodarz, zobaczywszy moje gospodarstw o, powiada, że od w iosny
on sam będzie ogród prowadził: zryw a umowę. Tu takie szczególnie
wspaniałe w yrosły mi astry, jakich nigdy i nigdzie nie widziałem;
ziemia u Rozenberga okazała się nadzwyczajną, kiedyś przed laty był
tam skład drzew a i z tych odpadków tak się dużo nazbierało d o
brego nawozu, że kwitły i rosły jak na drożdżach. C o tu rob ić?
o sprzedaniu niema m owy. W tem w pada mi dobra myśl, idę do pani
pułkownikowej W ychow skiej, osoby znanej w całym świecie irkuckim,
działaczki dobroczynnej i m ówię, że mam dużo kw iatów , a p o
nieważ gospodarz w ym ów ił mi dzierżawę i m róz za pasem, ja zaś
z rodziną żyć muszę, proponuję zatem urządzenie w ystaw y kw iatów ,
jakiej na Syberji jeszcze nie było; dam 1000 doniczek na loterję fan
tow ą, a na to ludzie zawsze lecą, szczególnie tu na Syberji, gdzie
kw iaty tak lubią: trzeba tylko pozw olenia i gotow e. Pani pułkowni
kow a dzielna niewiasta idzie do d o w ód cy miasta i po ciężkiej prze
m ow ie dostaje pozw olenie na urządzenie trzechdniowej w ystaw y
w ogrodzie i letnim budynku kina Don O ttello; szczęście, że seanse
przenieśli do zim owej sali. N a przygryw anie muzyki w ojskow ej d o
w ódca nie chciał dać w żaden sposób pozwolenia, ledw ie że się z g o
dził, aby przy otwarciu muzyka grała przez godzinę. Był to popro
stu taniec na wulkanie, niebezpieczeństwo zbierało się z godziny na
godzinę. W ystaw ę urządziliśmy na korzyść Rzym sko-Katolickiego
Tow arzystw a Dobroczynności z tem, że połow a czystego zysku bę
dzie moja. Losy loteryjne były po 5 rubli, wejście 5 rubli.
Ruble leciały na dół, trzeba było chwytać co się da. Jedną
miałem tylko troskę, że żydzi mnie nie poprą, bo tu muszę dodać,
że nawet na Syberji czują do nas jakąś specjalna urazę. Pamiętam
raz zabaw ę dobroczynną w kasynie mieszczańskiem, gdzie na całą
masę narodu była jedna jedyna żydów ka tylko z sympatji do naszej
prezesowej, pani Myślińskiej. Było z tego widocznem , że żydzi tylko
polskie zabaw y bojkotow ali, każda inna, ktoby to nie urządził, była
przez nich popierana, ale polska nigdy. D laczego? Słuszne w ięc
były moje obaw y, ale mój dobry znajomy, daw ny ogrodnik, a obecnie
nauczyciel szkoły żydowskiej pan Jona G rigorew icz G oldberg, brat
46
redaktora „Irkuckoj Zy/.ni“ upewnił mnie, że na taką imprezę, jak
w ystaw a kw iatów , żydzi przyjdą; no i przyszli, szczególnie młodzież
była w prost zachwycona memi kompozycjami.
Panie z pułkownikową Broklową, Sobieszczańską na czele urzą
dziły bufet z herbatką i słodyczami, który miał też powodzenie.
O g ró d i kino znajdowały się w środku miasta, jak u nas w Łod zi Tivoli,
budynek letni duży, scenę w ięc i loże zająłem na kom pozycje, z któ
rych się podobały: T rzy chwile z życia kobiety, Syberyjskie orły, M a
rzenie, P o d modrem niebem Italji, Zapomniany kącik, Życie na w o l
ności, Z dzikich stepów Zabajkalskich i t. p. Środek sali zajęły
klomby z astrów, georgiń. kochji, floksów , matrikarji. O g ród ek i fo n
tanna, jak rów nież balkony i fasady budynku tonęły w ^kwiatach,
żeby choć chwilę ludzie się cieszyli. I tak w trzy dni m róz roślin
ność zwarzył; było by wszystko przepadło.
Dochodu dała w ystaw a przeszło 46 tysięcy rubli, koszta mini
malne coś około 10 tysięcy, tak że coś po 18 tysięcy było dla T o
warzystwa i dla mnie. Niestety, katastrofalny spadek rubla nie dał
mi snuć do w iosny mych planów, po nowym roku zabrakło gotów ki.
G ospodarz nasz, bojąc się bolszew ików , oddał mi na n ow o
ogródek w dzierżawę. Zacząłem w ięc od początku. Tu znów now e
zmartwienie, przyszło rozporządzenie, że jeńcy wojenni, jacy by nie
byli, jeżeli nie są na służbie państwowej, będą wysyłani do pom ocy
chłopom na wieś do robót rolnych. Ja w ięc poszedłem do znajo
mych i zaraz dostałem miejsce jako .robotnik w „G u bzdraw ie", zajęty
byłem w laboratorjum przy aptece Żarnikowa, robiłem maście, w a
rzyłem różne esencje, kręciło się i sm arowało maszyny; było nas
sześciu: Zarządzający W oszczorow icz, buchalter Kałusowski, agent
Katz, laborant Ignatiew, ja i jeszcze jeden robotnik. Pensja moja
wynosiła 1.500 rubli miesięcznie i mały deputat żyw nościow y raz na
miesiąc, który starczyć by mógł, no na 6— 8 dni, a gdzie reszta?
Dziecko miałem małe, trzeba było choć butelkę mleka dla niego, a to
kosztowało trzy tysiące rubli na rynku. A jak tu było można kupić
butelkę mleka, mając 1.500 rubli pensji miesięcznej? Rachmistrze
świata proszę od pow ied zieć! Praw da, że pracowaliśm y 6 godzin na
dobę, 18 mieliśmy na szukanie żeru, dobrze tylko, że ludzie, objęci
wspólnem nieszczęściem rozumieją się lepiej i pom agają jedno dru
giemu, gdzie w normalnych warunkach ani myśleć by o tem nie
można było; każdy pokazuje sw oje ja, a tu rów ność i braterstwo,
aby tylko z głodu nie umrzeć. Takiego zmagania się było prawie
d w a lata, ale żeby słychać było o jakich kradzieżach, m ordach lub
napadach ze strony ludności ■—- nigdy. W ładze za to robiły co chciały:
m ordowały, grabiły, paliły, rekwirow ały, wyrzucały. W śród takich
w arunków trzeba były żyć i musiało być dobrze.
Kiedy w czasie panowania Kołczaka potrzeba było pom ocy
ze strony ludności, aby można było choć Syberję ocalić, to nikt nie
chciał pomagać; jak np. uchwalili na ten cel po miastach podatek
od szyldów, to kupcy, starzy miljonerzy, fabrykanci, mający szyldy
na długość domu, momentalnie zdejmowali, a wieszali małe tabliczki,
47
aby tylko nie płacić. Prow ianty, gdy naprzykład szły dla armji Kolczaka, to panow ie kolejarze wpuszczali całe pociągi na ślepe tory,,
aby na linji bieżnej nic nie było, aby w ojsko wierne starym porząd
kom z głodu się rzucało na rabunek i aby ludność na nich jątrzyć;
to też za to bolszewicy dobrze im zapłacili. N ic w naturze nie ginie..
„K a rm a" Tołstoja każdemu oddaje z procentem.
C o do rewolucji, to dodam, że nam zarekwirow ali salon, w któ
rym mieszkało trzech komisarzy do szczególnych zleceń przy armji
syberyjskiej. Jeden z nich, M ichajłow z M oskwy, był z zawodu dru
karzem, drugi był krawcem, a trzeci kowalem — był to prosty ruski
chłop, rozumiał tyle o bolszewiźmie, co krow a o gwiazdach, ale ga
dał za dziesięciu, wym yślał na stary porządek i duchowieństwo, a jak
później słyszałem, to się z córką popa ożenił, bo dusza u niego nie
była zepsuta. M ichajłow marzył ciągle o domu, ale g o pewnie nie
ujrzał więcej, bo g o żarła gruźlica.
W pokoiku za sypialnią, gdzie mieszkał nasz syn, ulokowali
nam agentkę ezerezwyczajki M arję Pietrow nę, do niej to przycho
dzili instruktorzy z poleceniami, i stosownie do polecenia przebierała
się bogato albo biednie i szła ludzi sypać. Instruktorzy ci byli łoty
szami, nigdy nie widziałem żadnego rosjanina. I tak z dużego mieszka
nia zostało nam łóżko w sypialni, kufer i szafa oraz kąt w salonie,
gdzieśm y przy stole wspólnie pili herbatę, kuchnia zaś nieduża, bla
cha jeszcze mniejsza i do tego cztery gospodynie: m oja żona, cukierniczka, Dobroniakow a, jenerałowa i Marja Pietrow na. Nasze panie
i Kasie Marysie m ogą sobie wyobrazić, jak to smakuje — ale mimo
to dobrze było, czasem tylko coś jenerałowa porw ała z garnka albo
z patelni, ale to dla pieska, taką już ona miała naturę.
Zapomniałem jeszcze dodać że 1919. roku wyjechał z Irkucka
do kraju, przez wschód naturalnie, pan Swinarski i zabrał od nas
dużo listów do rodzin; w praw dzie się zastrzegł, że jeżeli by mu gdzie
robili w stręty z pow odu listów, to je zniszczy i nie dowiezie. Dałem
mu także list do domu z fo tog ra fją naszego synka, m ającego w ó w
czas dziewięć miesięcy, gruby golasek z wytrzeszczonemi ślepiami
jechał do swoich braci, którzy g o nie znali, oni się spodziewali, że
tatuś znalazł sobie drugą mamusię; na szczęście list doszedł do celu,,
za co bardzo dziękuję na tem miejscu panu Swinarskiemu, bo nie
wiem gdzie się obraca.
Pracując w moich lekach wzdychałem zawsze do ogrodu, zna
jomi wiedzieli o tem i raz w 1921 roku wczesną wiosną otrzymuję
telegram z Jakucka, abym przyjął posadę zarządzającego polami
doświadczalnemi nad hodow lą roślin lekarskich, warunki m ówi telegram
są możliwe; po porozumieniu się z p. Szreiberem, zarządzającym
takiem samem polem w Irkucku, mam niezwłocznie wyjechać. P o d
pisano: Zarządzający Gubernialnem pododziałem zdrow otności Petrow .
W pierwszej chwili to mnie wzięła chęć okrutna, bo słyszałem,
choć to kraj strasznie daleki, ale jedzenia jest poddostatkiem, a tu ta
walka o każdą łyżkę strawy wycieńczyła w prost człowieka, przera
ziła. mnie tylko ta 3-tysiąezna w iorstow a droga na koniach, saniach48
i w od ą oraz ciężka zpow rotem , gd yb y się
udało w racać do O j
czyzny. Zwolniłem się już ze służby i starałem się o przepustki, ale
jakoś się odwlekało. Rozpoczęła się wiosna, a przy wiosennych roz
topach droga tam robi się niemożliwa — i dobrze się stało, bo oto
20 kwietnia dostaję zawiadomienie, które brzmi: „Tow ariszczu Sal
wie. Sogłasno predpisaniu Wsem edikosantrud ot 20/IV za Nr. 1002
i rezolucji zaw. G ubfarpodom predłagaju W am s połuczeniem sego
jawitsia w prawienie sojuza za połuczeniem dalniejszych ukazanij.
Zaw. Centralnoj Laboratorijej Nr. 166. S. W oszczarow icz. 20/IV
1921“ .
W ów czas poszedłem do Związku, to mi dali funkcję instruktora
ogrodniczego przy domach odpoczynkow ych dla robotników . Był to
szereg willi podmiejskich w e wsi Piw ow arycha, oddalonych od mia
sta 9 wiorst. Zarekw irowali je i zrobili w yp oczyn kow e dom y dla
wszystkich pracow ników biurowych, fabrycznych i teatralnych; był
to pensjonat z całodziennem utrzymaniem, tylko trzeba było sobie
przywieść poduszkę i kołdrę; dawali trzy razy dziennie jeść i w oln e
powietrze, słońce i łaźnię; ażeby dla kuchni była pom oc z ogrodu,
to trzeba było założyć w arzyw nictw o.
Na chybcika zasadziliśmy kartofle, kapustę, założyłem kilkanaście
okien ogórków , zasiałem rów nież groch, marchew, pietruszkę, pom i
dory. Jedno było tylko niedobre, że ziemia była nieuprawiona, ale
na pierwszy raz na nowiźnie dosyć ładnie rosło. Tak zeszło lato
w trudzie i znoju, bo choć większe były deputaty, ale i więcej się
chciało jeść na świeżem powietrzu, to też często szło coś z w yp raw y żony
na zamianę za mleko, ser, jaja, które trudno było dostać, bo wieś
była biedna, zamieszkana w połow ie przez tatarów; był nawet w e
wsi stary drewniany meczet z czasów cesarzowej Katarzyny, który
chylił się już ku upadkowi. Mieszkaliśmy w domu pani Zenaidy
G abryjelów ny Grochowskiej, której chcieli zarekw irow ać cały domek,
jak innym, ale zadowolili się now ym domem, a stary składający się
z 2 pokojów i kuchni zostawili jej z tym warunkiem, Ż 2 za pozw ole
nie zamieszkiwania w swem domu musi przyjąć na mieszkanie 2 lu
dzi, a sama pom agać w kuchni przy gotow aniu i szorowaniu kotłów ,
to też wolała wziąć nas na mieszkanie z dzieckiem, niż jakich
nieznajomych; synek nasz Ludwiś miał trzeci roczek, a nigdzie nie
w ychodził z domu bez matki, kiedy zaś zaznajomił się z panią Piętrową,,
żoną zarządzającego letniskiem, która g o często ugościła chichem
z masłem, albo z cukrem, to leciał do niej jak kula. P ew n ego razu
zginął nam i nigdzie g o znaleźć nie było można, aż szukając g o ,
zauważyłem, iż coś białego m ignęło mi się w grochu, który zaczął
już dostawać strączki, podchodzę bliżej i widzę, że to mój Ludwik,
pytam g o się — C o ty tu robisz? — a on mi odpow iada — Tatusiu,,
ja taki jestem głodny!
P o tem możecie sobie wyobrazić, moi drodzy czytelnicy, jaki
musiał być czas, kiedy małe dwuletnie dziecko trafiło samo do grochu
z głodu. Przez łzy się uśmiechnąłem, ale w duszy ścisnął mnie ból,
a pomyśleć tylko, że dzieci takich na obszarze Rosji było m iljony
49
i to je s z c z e nie takich, jak mój, co miał tatę i mamę przy sobie.
T o była największa tragedja bołszewizmu, bo co winne były te małe
bezbronne istoty, aby tak w zaraniu życia cierpiały. 1 u też nauczyłem
się od tatarów , że można pić herbatę mocną i dobrą ze starych pni
brzozowych, trzeba tylko umieć ją przyrządzić.
O d chińczyków
nauczyłem się, jak się żywi korzonkam i dziko rosnących chwastów.
Tu dopiero mi się rozjaśnił sekret pustelników, co się żywili korzon
kami na chwałę Bożą.
N ie od rzeczy będzie cofnąć mi się tu do roku 1919, kiedy to,
żeby mieć spokój od bolszew ików , każdy się zapisywał do zw iązków ,
jakieby to nie były; czy to panie z tow arzystw a do chórów albo
baletu, czy też panow ie do rozmaitych imprez, tak i ja zapisałem się
na kurs zbierania ziół lekarskich, bo o sprowadzaniu z zagranicy
m ow y być nie m ogło. Chodziliśmy tedy na wycieczki po polach,
lasach. Nasz nauczyciel pan Schreiber uczył nas, jak się co nazywa,
do czego służy, i tak się uczyliśmy. Tu raz na jednej w y
cieczce zobaczyłem, jak się las pali. C o to był za widok: najpierw
nie było w idać ognia, zdawało się, że sto pociągów w szalonym
tempie jed-zie i dudni ziemia pod niemi, ale kiedy z w ąw ozu wyszliśmy
na górę i ujrzeliśmy zdaleka kłęby dymu, m orze ognia i podsycone
wiatrem języki ogniste, obejmujące drzew a sosnowe i św ierkowe.
G roźny to był niezmiernie w id ok tego żywiołu niczem nie op an o
w anego. Będąc jeszcze w Nerczyńsku 1915 roku, widziałem małe
zarośla spalone, ale nie widziałem takiego dużego lasu płonącego.
W takich zaroślach kiedy kilkuletnia trawa, mech, liście i gałęzie się
spalą, a na to spadnie rzęsisty deszcz, to ziemia rozpulchnie, jak na
drożdżach i roślinność rośnie praw ie podzw rotnikow a; sam się
dziwiłem, że niektóre kłącze i cebulki lilji n. p. nie upiekły się
w tem ogniu.
O tóż to w 1920 roku taki kom plet zbieraczy ziół lekarskich, skła
dający się z 50 ludz;i zebrał 514 pu dów i 5 fu ntów ziół, a mianowicieA don is vernalis
55
Rad. Yalerian
41
Rad. Rhei
100
Absinthu
117
Fol. Hyosciani
28
Urtica
28
Badanu
80
Rumianku
43
Fol. Menta pip.
21
Sem. Anis. vu lg.
1
Razem
pud. 5 funt.
„
„
„
„
„
„
„
„
„_______ ____
514 pud. 5 funt.
N ie znam się czy to dużo czy mało, ale zawsze coś ludzie
pożytecznego z tej grupy zrobili.
Potem widziałem grupę baletow ą w teatrze miejskim, pod
kierunkiem baletmistrza Kochanow skiego z W arszaw y. Ci też nie
50
próżnow ali, bo kiedy w ystaw ili na egzamin dw a w ieczory baletow e,
to było czem oczy napaść, m oże dlatego, że mało widziałem baletów ,
ale byłem w prost oczarowany. Takie obrazy, jak faun i nimfy,
pastuszek w śród alei posągów , maisz triumfalny, a już koroną
popisu to była N oc B ożego Narodzenia, gdzie zima rozpętuje harce
śnieżne i śniegiem zasypuje sierotkę pod oknem pałacu, przez które
widać wesołą zabaw ę dzieci pod zapaloną choiną. N apraw dę, że
wicher nie igra tak śnieżynkami w naturze, jak on w praw ną ręką
kierow ał baletnicami od najmniejszych do największych. Są to tylko
chwile, ale o nich całe życie zapomnieć trudno.
Tak na tej letniej
kolonji życie płynęło, dzień do dnia podobny.
Dnia 5 sierpnia w pada nagle do naszej Piw ow arych y Roman
Szlenkier i m ów i — Stryjaszku, w czoraj t. j. w sobotę zaczęli reje
strow ać na wyjazd do kraju, a kończą w poniedziałek do południa.
K to się nie zapisze, ten nie pojedzie. — Rano zatem w poniedziałek
biegnę do miasta na dw orzec, gdzie odbyw ała się rejestracja, podałem
swój dokument i św iadectw o ślubne przez g ło w y tłumu oknem panu
Kisielewskiemu. Robili mi tam rozmaite trudności, między innemi
zażądali świadectwa mej stałej pracy, św iadectw a tym czasow ego
zajęcia, zaświadczenia tym czasow ego komitetu m ieszkaniowego, że
mieszkanie zwolniłem i że nic na mnie nie ciąży.
Wszystko, co można było, sprzedało się na rynku i między
znajomymi, a co lepsze i w artościowe, to się rozdało, bo trudno było
za co bądź sprzedać, lepiej było im darować. W ten sposób
w oznaczonym dniu w pakow ali nas w w agony, gdzieśmy się jako
tako urządzili. N a pierwszej zaraz stacji sprawdzali dokumenty
i okazało się, że ten dobry kochany Szlenkier, co tyle wszystkim
pom agał i doradzał, zapomniał zarejestrować swojej żony. N ic nie
pom ogły prośby, bo komendant pociągu się uparł i wysadził ich
z trojgiem dzieci. Ze łzami w oczach żegnaliśmy się, bo wiedzieliśmy,
że nie tak prędko pójdzie drugi pociąg. A le B ó g łaskaw, że choć
później, ale zdrow o dojechali do W arszaw y; nic to nie szkodzi, że
do dziś dnia mieszkają u matki, brata i siostry, zajmują tam kąt
w kuchni, dw oje dorosłych i czw oro dzieci, bo jedno jeszcze w drodze,
przybyło, ale się cieszą, że są w kochanej swojej W arszawie.
Każdy przed wyjazdem zaopatrywał się w suchary na całą drogę,
b o był rok g ło d o w y w Rosji, a nie było wiadom em jaką drogą
nas powiozą, jak rów nież trzeba było mieć tow a ry na zamianę
m iędzy innemi sól, herbatę cegiełkową, bo są strony, gdzie ich nie
mają, tam się też dobrze zamiana udaje.
W Omsku też udało mi się za obrus dostać od tatara 23 fun
t y d obrego mięsa z młodej jałówki i 100 tysięcy rubli dopłaty.
Mięso po obraniu z kości zamarynowaliśmy w w iadrze i tak przez
całe 2 tygodnie leżało w marynacie, dopiero po przyjeździe do
M oskw y na stacji podmiejskiej, w rurze betonow ej zrobiłem w ędzar
nię i wędziłem je doskonale, tak, że cały czas, bo 3 tygodnie byliśmy
w M oskw ie i aż do samych Baranowicz codziennie po kawałku było
d o zupy.
51
W yjeżdżając z Irkucka, daw ano nam pud mąki, aby zawieźć
p o drodze znajomym do Ekaterynburga. N ie wzięliśmy, bo nie było
wiadomem, czy pojedziem y tamtędy, ale obiecaliśmy, że jak będziem y
w Ekaterynburgu to ze swoich zapasów podzielim y się z niemi, tak
też i zrobiliśmy; bardzo się ucieszyli, g d y nas zobaczyli i o p o w ie
dzieliśmy im o życiu w Irkucku. Za to oni nas zdrow o nastraszyli,
że
niedawno
przejeżdżał
tędy
pociąg- z jeńcami
wojennemi,
który za miastem bolszew icy zatrzymali i do bielizny wszystko im
zabrali; ładną w ięc mieliśmy perspektywę, ale na szczęście nas nic
złego w tym sensie nie spotkało, tylko dw a razy składaliśmy suchary
dla maszynisty, bo nas nie chciał wieźć, jak byśmy mu nie dali
chleba. W w agonie naszym jechało nas osób 24, rodzin 8. Jechała
pani Gric z Pułtuska z córką panną Połą i synem, z córką zamężną
panią Pietrzak i wnuczką, która gd y tylko pociąg stanął krzyczała
na babcię: Idziemy! Idziemy! na nic nie zważała tylko chciała iść na
spacer; następnie nas troje, potem stary Lange, rodzina składająca
się z sześciu ludzi z Polesia, pan W rzos z N ałęczow a z żoną i syn
kiem oraz więcej osób, których nazwiska w yw ietrzały mi z głow y.
Tak zżyliśmy się w tej w ęd rów ce i taka miła panowała zgoda w naszej
rodzinie w agonow ej, że m oglibyśm y tak jechać do końca życia, ale
wszystko się na świecie kończy, tak też i nasza podróż dobiła celu.
N a granicy w N iegorełoje przyjęto nas po uprzedniej rewizji,
gdzie nam tylko o d etra n o apteczkę i kilka pam iątkowych samo
rodk ów złota. N a naszej stronie pociągu nie było, przyjęli nas pod
gołem niebem, później umieścili w namiotach, bo miało nie być
pociągu, aż rano, jednak wieczorem podjechał pociąg niespodziewanie
i w pakow ano nas z dw óch sowieckich do jednego naszego wagonu,
tak, żeśmy jechali do Baranowicz jak śledzie, tu znów zamiast w p ro
w adzić pociąg- na linję koło baraków, postawili nas, ładnych kilkaset
m etrów od baraków, gdzie przez row y, szyny i pola ludzie sobie
łamali ręce i nogi, uginając się pod swoim dobytkiem, ale byli między
nami osłabieni, starzy wycieńczeni podróżą, którzy naprawdę ze łzami
w oczach szli i dźw igali ten swój krzyżyk, który niedbałość w ładz kole
jow ych na wstępie do O jczyzny na ich wątłe barki wtłoczyła. U lokow an a
nas w stajniach w ojskowych, przysposobionych w praw dzie dla mas,
ale z powybijanem i oknami; przeciągi i zimno, co szczególnie dla
dzieci było niezdrowe, lecz dano nam potem kino. Później nastąpiła
rejestracja, golenie, szczepienie, i po kilku dniach przybyliśmy d o
W arszaw y na Pow ązki, gdzie po nakarmieniu nas i zapisaniu od w ie
ziono nas autami na dw orce, albo do dom ów, dokąd kto miał
marszrutę.
Do W arszaw y przyjechałem już bez grosza, tak żeby kupić
bochenek chleba na dw orcu, bo tak kusząco wyglądał, pożyczyłem
sobie od towarzysza podróży Ciesielskiego, który jechał do K rakow a,
parę marek, które mu w net z Łod zi odesłałem. Na dw orcu głów nym
wsadzono nas do pulmanów i jazda do Łodzi.
K iedy pociąg ruszył cichutko i człowiek zobaczył, że w w agonach
są półki i okna, że nie trzęsie, jak tą w ołów ką przez trzy miesiące,
52
t o zdawało się, że człowiek budzi się ze snu, ale umysł tak był zbity
przejściami dw óch lat, że trudno się było odrazu przebudzić i taki
stan trw ał bardzo długo; szczególnie przy jedzeniu każdego kawałka
chleba, albo bułki, stawały przed oczami w izje dni przeżytych: te
setki ludzi znajomych i zawsześmy z żoną o nich wspominali, g d yb y
oni byli tu z nami, a jakby to oni z nami zjedli kawałek d ob rego
chleba. Lu dw ik nasz nieraz m ówi: Ja najlepiej lubię czarny chleb,
bo się na nim wychowałem .
D o Łodzi przyjechaliśmy o 11-ej wieczór, w praw dzie z M oskw y
przez konsulat polski wysłałem trzy listy: do pana D ąbrow skiego,
panny Jezierskiej i pana Kluski, ale nic nie wiedziałem, czy otrzymali,
prosto więc z kolei poszedłem na ulicę Składow ą do państwa D ą b row
skich, sądząc, że mieszkają tam, gdzie i przed wojną. Zastałem tylko
w domu pannę Ludwikę, siostrzenicę, która nas zaprosiła mimo nie
obecności w ujowstwa. W ięc udaję się na kolej po żonę i syna oraz
bagaże ręczne i w prow adzam y się. N adchodzą państwo D ąbrowscy,
którzy nas serdecznie witają i ugaszczają. Nazajutrz idziemy z w izytą
d o Parku Poniatow skiego do pana Miniewicza, znów powitania;
za jego protekcją dostajemy rolw agę na niej trochę w ęgla i kartofli.
N a szczęście z tą rolw agą przyjeżdża pan Kluska Antoni, mój przed
w ojenny pracownik. Serdecznie się ucieszył, ucałowaliśmy się, zabra
liśmy rzeczy i jazda do Rudy. Był koniec października, w iatr m roźny
przejął nas do kości, poniew aż ubrań ciepłych nie mieliśmy, bo co było
lepszego, to zostało zapakowane.
Przyjeżdżam y i w jeżdżam y do ogrodu, nikt na nasze spotkanie
nie wychodzi. D opiero jak wszystko poznoszono, wyszła panna
Jezierska z wystraszonym moim synkiem młodszym Edziem; starszy
Maniuś nie doczekał się pow rotu tatusia, umarł w styczniu 1921
roku. Kiedyśm y wrócili 24 października, zastałem dw ie m ogiły, żony
i syna, z kw itnącego interesu strzępy, ogródek traw ą zarośnięty.
Panna Stefanja opow iadała mi, że od maja nic na dzieci nie dostała
od opieki, licząc na mój pow rót, zaciągnęła długi na sumę przeszło
40,000 marek. A kiedy zobaczyła naszą biedę, to z żalami poszła do
pani Hanem anowej, co to będzie, w jaki sposób ona dostanie sw oje
pieniądze, które u rodziny pożyczyła.
O dw iedzam znajomych i staram się dostać trochę gratów , które
urząd m ieszkaniowy zapieczętował. O dw iedza nas w Rudzie pani Pelagja
Kluskowa, która nam przyw ozi koszyk wiktuałów. M oże później nieraz
mawiała do kumoszek, że nas od głodu ratowała, jak to inni mówią,
ale niech Jej Bozia da stokrotną za to nagrodę. Potem pani Hanemanowa dała stary kostjum, z k tórego żona zrobiła małemu ubranko,
w którem chodził długo, a potem jeszcze darowaliśmy je do W a r
szawy dla małego Szlenkiera. Następnie mój buchalter przedw ojenny
pan Berman dał mi używany kapelusz, a pan Cukrowski czapkę
i 5 tysięcy marek, za co niech im B óg zapłaci. Teraz wyłoniła się kwest ja
skąd wziąć 40 parę tysięcy marek na zapłacenie długu pannie Jezier
skiej. Zona miała stare pam iątkowe kolczyki turkusy w koło obra
m owane dwunastoma djamentami; przy pom ocy pana Hanem ana
53
sprzedaliśmy je za 80 tysięcy marek, zapłaciliśmy długi z podzięko
waniem i kupiliśmy sobie dla całej rodziny buty na zimę oraz
zostawiliśmy parę groszy na życie. P o staraniach udało mi się dostać
m oje meble i graty sklepowe, co dało mi możność po spieniężeniu
niektórych zaopatrzyć się w ubrania i w ęgiel na zimę, bo o o tw o
rzeniu interesu nie m ogło być m owy. C o innego, że g d yb y był który
z moich sklepów w rękach przyjaciół, to dałoby się zrobić interes,
ale bez grosza, to człow iek nic poradzić nie może. Czekałem w ięc
okazji aż do lutego 1922 roku. Przyjechali państwo Ignacow ie Skorosińcy i proponują mi spółkę w sklepie swoim na ulicy Konstanty
nowskiej za cenę 200 tysięcy marek. Ja grosza nie mam, a tu 200
tysięcy potrzeba; mam w praw dzie ładny zegarek z brelokiem i łań
cuszkiem, jubiler ocenia na 220 tysięcy, ale lombard nie chce dać
i stu. C o tu robić?
G d y Ł ód ź zawiodła, jadę do W arszaw y, mam tam przyjaciela
młodości Feliksa Richlinga, idę do niego i opowiadam , daję mu
zegarek w zastaw. O n daje mi czek do banku na 100 tysięcy marek,
a drugie 100 tys. miałem wnieść towarem , to jest: wazy, kosze, wstążki,
maty i w o g ó le dodatki bukieciarskie. Tak też i zrobiłem. Spółka ta
trwała okrągłe 2 miesiące, brałem po 10 tysięcy tygod n iow o na
utrzymanie, a mieliśmy się obliczać co miesiąc. Pierw szy miesiąc nic
zysku nie da\ bo reklama kosztowała, a dru giego to i nie było co
liczyć, bo pan Ignacy nie był stw orzony na wspólnika. W idząc, że
już jest 2-gi kwiecień i że stracę wiosnę, nic w ogrodzie nie zrobię,
a jesień spyta: „coś robił kochanku?" Zacząłem harować i przypro
wadzać o g ród do porządku.
P o kwietniu naszedł maj, cudny maj. Bzy w ogrodzie naszem
zakwitły tak cudnie, jak nigdy, że nawet mieszkanki domu familij
nego w Rudzie, które żyją i patrzą na nasz ogródek od 1910 roku,,
pod których oczami on w yrosi i rok rocznie kwitnie i opada, i które
w idziały g o też przez całą wojnę, to mi mówiły, że wszystkie te
krzaki mną ucieszyły się, że tak cudownie zakwitły.
N ie mając sklepu i nie m ogąc naszej publice pokazać tych
cudów, postanowiłem urządzić w ystaw ę kom pozycji kwiatowych,
tem bardziej, że przez całe 7 lat raz tylko w Irkucku, poprzednio
opisaną w ystaw ę urządziłem.
Za ostatnie grosze daje ogłoszenia do gazet, reklamuję trzechdniową w ystaw ę z wejściem bezpłatnem, polecając ją szczególnie
szkołom i młodzieży. Dom ek sąsiada m ego pana A n to n iego Kluski
jest pusty, w nim to otwieram 25 maja 1922 roku ow ą wystawę,
dając 15 kompozycji, których tytuły brzmią:
„K ró lo w a maju“ , „C zarodziej m ajow y", „Stos ofiarn y", „...a ziemia
fo d zić ci będzie ciernie i osty", „T r z y odm iany", „ W dzień ślubu",.
„50 lat później", „N a d w o d ą ", „Z naszego ogrod u ", „N a dzieńd o b ry ", „B abcia lubi m achonje", „N a białej pościeli", „K w ia ty n a
trum nę", „D w a cienie", „M ó j najmilszy bez".
54
Zachęcony powodzeniem , jakiem cieszyła się w ystaw a majowa,
mając kw iatów poddostatkiem, urządziłem zaraz od 3 do 8 czerwca
w ystaw ę weselną z następującemi kompozycjami:
„B łogosław B oże!“ , „D zień d obry Zosieńce — Jadzia“ , „Zosia
mircik hodow ała i o niego zawsze dbała, deszczow ą g o podlew ała
wodą, a teraz jest panną m łodą“ , „U roczysta chw ila", „Szczyt ma
rzeń dziew czyny", „T e co przeszły tą bram ę“ , „ W nieznaną drogę —
po szczęście", „D w ie latorośle", „O d N ie g o ", „P o p a trz kochana moja
dzieweczko, jak to ptaszęta kleją gniazdeczko!", „ W dzień ślubu
mojej Zosi", „ O d wujaszka z ja p o n ji", „K ażda dziewczyna zawsze
jest płocha, choć wie, a pyta: — Kocha nie kocha!", „Zamiast
palm y", „Zdała od świata — złączeni razem " (z V iolety), „ O jedną
butelkę wódeczki m niej", „Z rajską traw ką tylko nie z rajskiego
ogrod u ".
O t, i 16 kom pozycyj weselnych, które ujm owały swoją prostotą,
rumieniły lica niewiast nawet takich, które przeszły tę bramę. Żywiej
biło serduszko niejednej dziewczyny, a oczy aż się iskrzyły do tych
d arów weselnych „ O d n iego", „W ujaszka z Japonji" i innych.
Rodzicom zaś z radości oczy łzami zachodziły, g d y ujrzeli choćby
tylko takie dw ie latorośle i tak dalej snuć można przędzę marzeń
na ten zawsze wiecznie miły temat. D odać muszę, że wszystkie
szkoły naszej Rudy zw iedziły te wystaw y, a nawet jedna pensja
żeńska przyjechała z Łodzi, dużo ludzi wahało się z wejściem, że to
za darmo.
Postanowiłem zatem na przyszły rok urządzić w ystaw ę na jakiś
cel, aby zobaczyć, jak ludzie pójdą za pieniądze. O g ró d przy kinie
„Lu n a" i restaurację miała w ów czas w dzierżawie Liga Polek, ktoś
mi powiedział, że tam można u nich kiosk wynająć na sprzedaż
kw iatów . Poszedłem i przekonałem się, że niebardzo to dogodne,
a po drugie chcą 75 tysięcy dzierżaw y było to za dużo dla mnie,
dałem w ięc spokój i czekałem okazji, aż tu za jakiś czas dostaję
kartkę od pana H enryka Tarkow skiego, że w moim interesie mam
być u niego, śpieszę w ięc i zn ów o tem kiosku m owa. Sam mi przy
znał, że dużo chcieli za lato i doszło do tego, że u niego na rogu
ulic Skw erow ej i Dzielnej może być mała budka, przerobiona
z altanki ogrod ow ej. Uczepiłem się tej myśli, jak tonący brzytw y się
chwyta.
Na września w dzień żydow skiego N o w e g o Roku ow ą budkę
otw orzyłem przy łaskawym współudziale braci Dymkowskich, którzy
mi dali rośliny narazie bez pieniędzy, jak rów nież panu T a rk o w
skiemu płaciłem kom orne kwiatami, w arzyw am i i owocam i. Rekla
m ow ać się nie mogłem, bo mi nie w ypadało ludzi zw oływ ać do
budki, która miała cztery łokcie w kwadrat, ale i tak ludzie po
trochu przychodzili, niektórzy z dawnych klijentów zapytywali: „I to
pan jest ten Salwa, który przed w ojną miał 8 sklepów w Ł o d z i"?
A lb o byli tacy, co pamiętając stare czasy łzę uronili nad dolą czło
wieka. N ic sobie z tego nie robiłem i mawiałem nieraz do znajomych,
55
g d y b y to można pokazyw ać się za biletami, tobym na tem lepiej
zarobił, bo wyglądam w tej budce, jak niedźwiedź w klatce.
Pchało się tak to życie z dnia na dzień, przyszła wiosna
1923 roku, zacząłem handlować nasionami; znów kapitału nie było
na nie, napisałem w ięc d o Rychlinga, że długu oddać nie m ogę
i proszę go, aby zegarek ostatecznie spieniężył, a pieniądze oddał
panu Szlenkierowi, za które on mi przywiezie nasiona. Tak się też
i stało, i ostatnia pamiątka przepadła na wieki. Zatem znów zawitał
maj i urządziłem tak zwaną doroczną w ystaw ę kom pozycyj kw ia to
wych, którą to zrobiłem na korzyść drużyny harcerskiej w Rudzie
Pabjanickiej, dałem do gazet ogłoszenie treści następującej:
„R u da Pabjanicka. D oroczne św ięto wiosny, połączone
z pokazem kw iatów i krzew ów kwitnących oraz w ystaw ą w y ro
b ów artystyczno-bukieciarskich, urządzone przez p. W . Salw ę
na korzyść drużyny harcerskiej w Rudzie Pabjanickiej; o tw a r
cie w niedzielę, 20 b. m., o godz. 1-ej. T rw a ć będzie do
czwartku. W e w torek, 22-go i środę, 23-go, w ystaw ę zw ie
dzać m ogą bezpłatnie szkoły pod opieką personelu nauczy
cielskiego".
Drużyna miała się starać, aby rozreklam ować dobrze na miejscu,
a że późno się do tego zabrali, frekw encja była słaba, ale ludzie
mieli wstęp za pieniądze.
Kom pozycyj dałem 22, a mianowicie:
1) „W śró d p ó l“ , 2) „C zu w a j!", 3) „ W starym kurhanie",
4) „P o e z ja ", 5) „W spólnem i siłami", 6) „Z zielonem ", 7) „Bratnie
dusze", 8) „W iosna w puszczy", 9) „N a now ą d ro g ę ", 10) „N a p ój w e
selny", 11) „D la Zosi", 12) „N a dzień d o b ry ", T rzy bajki: 13) „ O mło
dych bohaterach", 14) „ O kwitnącej paproci" i 15) „ O sierotce M arysi",
16) „Pocału nek", 17) „R a z w roku kwitnie maj — raz w życiu m iłość",
18) „Sym patje pana A lb erta ", 19) „N a kom inku", 20) „Stare b ożk i",
21) „Jak perły", 22) „N a okienku".
I tu dodać muszę, że m łodzież szkolna, zwiedzająca grupami
pod w odzą nauczycielstwa, dostawała upominki: dziew częta po kilka
gałązek bzu, a chłopcy po kilka krzaków bratków , kłącz georginij.
Tym sposobem w paja się w dzieci zam iłowanie do kw iatów ,
a w przyszłości kiedyś ogrodnictw u w róci się to stokrotnie.
Pracując sam w ogrodzie rankami, w dzień zaś w budce, gdzie
sam musiałem przynieść, zrobić, sprzedać i odnieść obstalunek, co
mnie b. męczyło, zmuszony w ięc byłem w ziąć
sobie pomocnicę
w osobie panny Marji Kw iatkow skiej; była to miła, w esoła dziew
czyna jedyna na posyłki do ogrodu na spacery z chłopcami tak, że
nieraz przychodzę do budki, a budka zamknięta. Czekam godzinami,
a Mańki, jak niema tak niema, naraz się zjawia, jak z pod ziemi
i zawsze wynalazła taki pow ód , że człowiek mimo złości musiał się
w duszy roześmiać i przyznać, że ta młodość ma sw oje promienne
chwile, za które się nie w arto gniew ać bo co byłoby w arte życie
m łode bez tych szaleństw. Była ona u mnie praw ie dw a lata i tak
56
ani się dała w e znaki, że nie umieszczenie jej podobizny byłoby grze
chem, niech w ięc długo zostanie w pamięci.
T ak zatem upłynęło lato 1923 roku i nastała jesień; pamiętny
to czas dla mnie, bo centralny Polski Związek O grodn ik ów , O ddział
Łódzki urządził w ystaw ę ogrodniczą w O g rod zie „T iv o li“ w której
i ja choć słaby materjalnie wziąłem udział, dałem znów moje fantazje,
zrobiłem , jak m ogłem i z czego m ogłem, ale zrobiłem. D o jednego
obrazu kupiłem 4 cięte chryzantemy w Juljanowie u p. Einbrodta.
M ańka po nie jeździła i B oże mój całe prawie połamane przywiozła.
P. Marja Kwiatkowska, zwana Mańką Kudłacz.
C o miałem robić drugich nie było za co kupić, kilka m etrów tiulu
dał stary kupiec na kredyt, do szmeru fontanny p. A leks Brenner
pożyczył kilkadziesiąt doniczek potrzebnych do obram owania, grupę
białych niedźwiedzi do północnego obrazka łaskawie w ypożyczyła
pani R. Szm ulewicz i tak jakoś się całość pom im o tej biedy złożyła,
że w yglądała znośnie i mój kącik m ogę z dumą pow iedzieć był
gw oźd ziem w ystaw y to też przy wręczeniu nagród publiczność w yra
ziła sw oje zadow olenie długiemi oklaskami, a ja w duszy poczułem
sw o ją siłę i moc, w którą zmagany losem, chwilami zaczynałem
w ątpić. Na str. 58 załączony katalog w ystaw ionych moich dzieł zamknie
57
P O L S K I Z W IĄ Z E K O G R O D N IK Ó W W Ł O D Z I.
P O K A Z (W Y S T A W A )
urządzona w dniach 29 i 30 września i 1 października
1923 roku w ogrodzie „T iv o li“ , Przejazd 1.
K A T A L O G
w y ro b ó w artystyczno-bukieciarskich, wystawionych
przez
W O J C IE C H A S A L W Ę ,
właściciela sklepu kw iatów i nasion w Łod zi
przy ulicy S k w erow ej 10.
»
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
Chleba naszego pow szedniego daj nam dzisiaj.
K to naszą pszenicę pochłania?
T rzy chwile z życia kobiety:
a) Przebudzenie, b) Marzenie, c) Zapomnienie.
Tak podobno płaczą krokodyle.
W noc Świętojańską.
Ukojenie.
Bożyszcze tłumu.
Jesień.
Z minionych lat.
Taniec w śród mieczów.
M o ty w japoński.
Jak złoto.
Dzieci pustyni.
N a szm aragdowem tle.
Z dalekiej krainy.
Zw iędły lilje i róże, odleciały już ptaki,
A z wiosennych kto żyje idzie kopać ziemniąki.
Miedziaki.
Szm er fontanny.
Z m ego ogrodu.
Ostatnie pożegnanie.
jesień 1923 roku, po której nastała pomiętna zima z zawiejami śnieżnemi, mrozami i ogólną biedą w tem to czasie resztki jakie były
w domu poszły do ludzi, aby można kupić kawałek w ęgla lub
bulkę dziecku do szkoły. Były nieraz takie dnie, że w yjdziesz rano
z Rudy piechotą do miasta, siedzisz w budce cały dzień, nic się nie
utarguje i w ieczorem o chłodzie i głodzie wracasz do domu, gdzie
wiesz, że żona z dziećmi siedzi bez grosza. Podziw iałem miłość k o
biety i matki, że będąc obcą m iędzy naszemi, szła do sklepików lub
piekarza i borgow ała czy to bochen chleba czy trochę krup lub
cukru. Pam iętne to są dni w mem życiu nawet przy najgorszem
ucisku u bolszew ików tak nam się bieda nie dała w e znaki, jak tu
m iędzy swojemi. T o też każdy klijent, który w iedziony ręką Bożą
w te dnie do mojej budki przyszedł był jakby naszym dobroczyńcą;
ludziom tym jestem z głębi serca wdzięczny aż do śmierci, nie w ie
dzą oni jakie nam w ów czas wyświadczali dobrodziejstw o, tak samo
każda łyżka cieplej zupki czy szklanka herbaty podana ręką dobrych
znajomych z w dzięcznością była przyjęta i na w iek cały pozostanie
w pamięci, że opatrzność Boska czuwa nad człowiekiem. N ie m ogę
też nie wspomnąć o jednem odruchu ludzkiem, kiedy to idę po śniegu
do miasta, w czasie zawiei zimowej, a sąsiąd mój i kumoter Białkowski
jedzie tram wajem zatrzymuję g o gdzieś koło Rokicia i chcę mnie
zabrać, ale ja nie mając grosza przy duszy nie m ogę wsiąść. D zię
kuję mu za dobre chęci i sypię dalej, są to chwile z życia, ale się
je na zawsze pamięta. Tu przerw ę bieg w yp ad ków , aby się cofnąć
do chwil pierwszych po przyjeździe w 1921 roku, mianowicie, aby
zebrać garść fa k tów o ludziach i zdarzeniach, które zaszły w ciągu
w ojny, a są związane z niniejszą historją.
14-go grudnia 1914 roku, kiedy moja żona umarła po udanej
operacji w klinice na Podleśnej, grono znajomych i przyjaciół zała
tw iało wszelkie form alności połączone z pogrzebem dano nekrologi
do gazet i pogrzeb naznaczono. C o się oczom zebranych na p o grzeb ie
okazało, że nieboszczka leży nieubrana, bosa bez trumny i o p ogrze
bie ani m ow y być nie może, trzeba było odw ołać pogrzeb na dzień
następny, aby wszystko do niego przygotow ać co się zatem okazało,
że ktoś z usłużnych poszedł do zakładu p o grzeb ow eg o i zam ówienie
od w ołał z teg o pow od u nic z zakładu nie przysłali. Następnie
w roku 1915 pod datą 2 września ukazała się w łódzkich pismach
notatka pod nagłówkiem „Ż y w y nieboszczyk" dobrzy ludzie chcieli
mnie za żoną pochować.
„Ż y w y nieboszczyk", — Właściciel zakładu p. W ojciech Salwa,
jako poddany austrjacki, został ew akuow any przez władze rosyjskie
z chwilą rozpoczęcia w ojn y w głąb Rosji. P o pewnym czasie na
deszła do Ł od zi wiadom ość, że zmarł on na miejscu ewakuacyjnem.
Poniew aż zmarła rów nież w Łod zi jego żona i pozostawiła dwuch
synów w wieku 10 i 4 lat, w ięc sklep zamknięto w raz z filjami a przy
jaciele i koledzy ze związku ogrod n ik ów umieścili dzieci pod opieką
w ychow aw czyni w Rudzie Pabjanickiej. O becnie przybył z W a rszaw y
59
buchalter p. Salwy, który cały czas prow adził z nim korespondencję
i ostatnio przed opuszczeniem W arszaw y przez w ojska rosyjskie
otrzym ał od p. Salw y list z fo to g ra fją jego, w którym donosi, że
cieszy się dobrym zdrow iem i jest na zesłaniu w ob w od zie zabajkalskim w pow. Nerczyńskim. W ieść o zgonie p. Salw y jest albo
w cale niedowcipnym żartem, albo złośliwą prywatą.
Następnie jak mój w spółpracow nik w początkach m ego o p o
wiadania w listach pisze, czy mu B óg pozw oli zobaczyć drogie mu
osoby i strony, tak też mu B óg pozw olił i w rócił w roku 1918
z w ojny i jak się praw dziw ie z w ojny wraca w rócił podob n o z pie
niędzmi. Poniew aż kawałek ziemi, który kupiłem sobie i jemu
w Rudzie Pabjanickiej z parcelacji, a który w 1910 roku kupiony na
6-cioletnią spłatę siłą w oli za ostatnie 2 lata nie był spłacony, bo
mnie nie było; skorzystał z tego, że mój kawałek był zapisany na
je g o imię dopłacił z przywiezionych pieniędzy resztę i mój kawałek
zapisał w aktach rejentalnych na sw oją żonę Pelcię. Przecież to tak
się w świecie robi tem bardziej, że najgłówniejszy świadek nie żyje
to jest ja. Tu dopiero zaczyna się babska w ojna między w ych o
wawczynią moich dzieci p. Jezierską, a now o upieczoną właścicielką
Pelagją z Dębskich. N a szczęście, że ja żyw y wróciłem i wszystko
się pomyślnie załatwiło, a gdybym naprawdę umarł to dzieci moje
zostałyby bez dachu nad głow ą, to jest rys w iernego sługi, któremu
się starałem o wszystko aby pamiętał, że u mnie pracował, żeby
miał na starość dach nad głow ą to jest ta przysłow iow a ludzka
wdzięczność. Następnie słów kilka o mem ogrodzie dzierżawionym
przeze mnie pod dyrekcją p. B. Miniewicza, przy ulicy Pustej; z tego
też ogrodu przez cały czas od 1914 aż do roku 1920 nic nie miałem
chociaż powstał on za m oje pieniądze ja łożyłem na niego za wszystko
płaciłem w raz z pensją. Jak p odob n o złe wersje krążą, kiedy p o d
czas choroby żony, znajome poszły do ogrodu po trochę włoszczyzny,
to miała pow iedzieć pani Msniewicz, że tu nic m ojego niema. T a k
to bywa, pan M iniewicz dostał w krótce posadę w plantacjach miej
skich, ale ogrodu nie puścił aż do 1920 roku g o trzymał, potem
sprzedał jeszcze okna inspektowe do plantacji miejskich i jako likw i
dacyjny rachunek przysłał 5 tysięcy marek dla mych dzieci, na ręce
opiekuna pana Konstantego D ąbrow skiego i furę starych desek ze
skrzyń inspektowych, ot i cała impreza skończona. Są to cienie
życia, ale nie m oże być życie znów jasne bez przerw y.
Przędźm y dalej wspomnień nić, przeszła zima, nastała wiosna
1924 r. i znów „Błękitny i w onny maj, wiosenne rozw arł podw oje.
Gdzie, ruczaj, łączka i gaj; kochanków tam stało d w o je ".
Staremu marzy się wspomnień wiosna.
Ja jak co roku, tak i w tem roku urządziłem w Rudzie w y
stawę wiosenną, której program i wzm iankę z „Kurjera Ł ó d zk ieg o "
poniżej zamieszczam.
60
Dziś Ruda jest piękna.
Pan W ojciech Salwa, znany artysta-bukieciarz urządził w ystaw ę
kw ia tów wiosennych w swoim ogrodzie w Rudzie Pabjanickiej.
P o w ojnie już czw arty rok z rzędu podziw iać można w ybitne
zdolności, artystyczne wykonanie, głębokie myśli rzucane na tło
pięknych kw iatów . Z pośród wielu alegorycznych przedm iotów na
szczególną uwagę zasługują:
8
Przeczucie.
Stara piosenka.
W gablotce.
Taniec życia i śmierci.
W parku.
Jest nadzieja.
W przyszłej życia podróży,
W którą niesiesz S w e serce,
Niech Ci głos mój w yw róży
Z samych kw iatów kobierce.
Łow ick a wycinanka.
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
T y w ietrzna istoto.
M otylki zazdrości.
N ad Nerem.
D w ie wiosny.
W kąciku.
Z jego ogrodu.
G o to w y na sprzedaż.
Dzieci m ajowe.
W myśl od ezw y „K u rjera Ł ó d zk ieg o 11.
Cisza.
Inula.
Smutek.
P o w ystaw ie 4-tej z rzędu w Rudzie, a 5-ej po pow rocie od
r. 1921 zaczęli ludzie sobie trochę przypom inać starego Salwę, trzeba
coś robić, aby można wypłynąć na szersze w ody. Trzebaby gdzieś
sklep; trudno są sklepy, ale nie ma dolarów .
i tak w ciągłem utrapieniu, raz kupując papier u p. Szymona
Pieprza przy ul. Narutowicza 25, pytam g o w trakcie rozm owy, kto
buduje obok te sklepy i czy one wynajęte. O d słowa, do słowa
pan P ieprz m ów i: — Ja panu radzę, chodźm y zaraz do kantoru, do
gospodarza, jest to bardzo dobry i rzadkiej zacności człowiek, więc
też idziemy. I rzeczywiście, kto tylko raz ujrzy p. Salom ona Altm ana
ten przyzna, że rzeczywiście bije od tego człowieka radość i zrozu
mienie życia. Odrazu dochodzim y do porozumienia. 2 tysiące dola
ró w za pierwszy rok (tak jest w modzie, odstępne w raz z komornem )
to bagatelka, ale trudno, wyciągam z kieszeni 100 złotych (wyraźnie
61
piszę sto złotych) i daję jako zadatek, obiecując do wykończenia
sklepu zebrać jeszcze trochę pieniędzy. I rzeczywiście od czerwca
d o 15-go sierpnia zebrałem jeszcze 400 zł., razem dałem 500 zł.
i weksle na 2 tysiące dolarów , to jest praw ie 1000 zł. miesięcznie.
A le co robić, tonący brzytw y się chwyta, ufny w Bożą pom oc urzą
dziłem sklep jak mogłem. D obrzy ludzie pom ogli, pożyczając, czy to
kwiat, czy to grat do dekoracji.
Reklamę puściłem w e wszystkich pismach za pośrednictwem
agencji Fuksa a z protekcją dyr. Straucha, bo pieniędzy nie miałem
a pana Fuksa nie znałem osobiście, dopiero później przy załatwianiu
rachunków poznałem, że jest to jeden z najsympatyczniejszych ludzi
w mieście.
Treść ogłoszenia
a m ian ow icie:
zrobiła
swoje,
ułożyłem je
w swojem
stylu
C A Ł A ŁÓ D Ź.
Cała Ł ó d ź ! Nareszcie odżyje kiedy się dow ie, iż dawna stara
firm a kwiaciarska W . Salwa jest w swej starej oprawie.
Cała Ł ó d ź ! Pam iętająca W . Salw ę od roku 1901 kiedy przy
jechał do b. firm y E. Gundelacha przypom ni sobie 5-letni okres w y
staw kw iatow ych, które czasami tam ow ały ruch na ulicy P io trk o w
skiej a nierzadko groziły całości państwa rosyjskiego.
Cała Ł ó d ź ! Pom ni młodą firm ę od roku 1907 na ul. Dzielnej
jej pierwszą w ystaw ę w pałacu Kunitzera, w ogrodach Meisterhausu,
Grand Hotelu, poza Łodzią, w K rakow ie, Erfurcie, W arszaw ie, C zę
stochow ie i t. d.
Cała Ł ó d ź ! O d roku 1914 przez lat 10 pozbaw iona jed yn ego
energicznego ze swemi 8-ma sklepami kwiaciarza ucieszy się, że ni
burza wojenna, ni m rozy i tajgi Syberji, ni ucisk Bolszewji nie od e
brały mu siły i w iary w d ob ro i piękno, które on w swe kw iaty
zaklina.
Cała Ł ó d ź ! T a pracująca Ł ó d ź w szczególności nie zapomni
o swym bożku kw iatow ym i darzyć g o swemi w zględam i nie przestanie.
Cała Ł ó d ź ! Ucząca się pełna wiośniano-kwietnych marzeń
w platać będzie w swe życie kw iaty kupione tylko u S A L W Y .
Cała Ł ó d ź ! Kochająca się wie, że kw iaty są zawsze nieod
łączne w e wszelkich jej przejawach — ale tylko od S A L W Y .
Cała Ł ó d ź ! Jak w ezbrane rzeki do morza będzie tram wajami
Nr. Nr. 2, 5, 7 i 8 dążyć z krańców miasta jeżeli nie z chęcią
kupna to przynajmniej zobaczenia w ystaw moich, a co zatem idzie
rozkoszow ać się pięknem, które zaw arte jest w kwiatach.
62
Cała Ł ó d ź ! Zatem w ita mnie jutro w dniu otw arcia m ego
n o w eg o sklepu w domu S. AItm ana, przy ul. Prezydenta N aru to
w icza (D zielna) 27.
Cata Ł ó d ź! Jak dawniej darzyć mnie b id zie zaufaniem, a ja ze
sw ej strony dołożę starań aby sprostać wym aganiom mych drogich
klijentów, dając im to w a r d o b ry w artystycznem wykonaniu po ce
nach konkurencyjnych.
Z pełnym szacunkiem
W. SALW A.
W iara w życie i ludzi, ufność w B oga mnie nie zawiodła, sklep
m ój stał się atrakcją miasta, wszystkie okazje, rocznice miały
w oknach mych w ystaw odzwierciadlenie, ludzie zaczynają mnie darzyć
zaufaniem, którego ja nigdy nie nadużywam; tak przechodzi zima
1924 — 5 roku i słowik zanucił trele m ajowe. Ja zaś poznałem się
z panem Marjanem Dienstl-Dąbrową, dyrektorem Miejskiej Galerji
Sztuki w Łodzi, i oto on przed znanym mu tylko ze słyszenia czło
wiekiem otw orzył p o d w o je przybytku praw dziw ej sztuki, aby m oje
krótkotrw ałe dzieła m ogły gościć w tej świątyni i urządzam pierwszą
wiosenną wystawę, katalog której jest następujący:
M IE JS K A G A L E R J A S Z T U K I W Ł O D Z I.
Maj 1925 roku.
K O M P O Z Y C J E
K W I A T O W E
W. SALW Y.
Dział I.
1. Chryste, zmiłuj się nad nam i! 2. P rzy drodze.
3. Jak niegdyś w raju. 4. Stare bożki. 5. Ofiara.
6. Sanacja. 7. T a zielona dąbrowa, co za skarby
w swem łonie chowa.
Dział II.
Tym, co odeszli.
8. Zapomniani. 9. Ukochani. 10. Niepłakani. 11. O fiarnicy. 12. Pełni nadziei.
,
Dział III.
Dla tych, co są z nami.
13. N a Dzieńdobry. 14. Dla niej. 15. Zosieńce.
16. Z nad Neru. 17. M o ty w ludow y. 18. D robn o
stka a, b, c, d.
Dział IV.
U naszej ulubienicy.
19. Ona. 20. Jej faw orytki. 21. P o przedstawieniu.
22. O d wielbicieli. 23. Kącik. 24. Marzenia.
63
Dział V.
Ma przełomie.
25. P o szczęście. 26. Marzenie dziewczyny. 27. P o
żądanie.
28.
N ap ój
miłosny.
29-.
Kontrast.
30. ...a ziemia rodzić ci będzie ciernie i głogi.
31. P opatrz kochana moja dziew eczko jak to pta
szyna w ije gniazdeczko.
Dział VI.
Przy czarnej kawie.
Fragm ent sceniczny. Osoby: 32. Pani Iza —
dama wiotka.
33. Pani Hela —
dama słodka.
34. Pan Wszech-stuleci— w iaterek dmuchnie, on leci.
Dział VII.
Dla miłośników.
Pokaz kw iatów wiosennych przy współudziale
p. T. G ogolew skiego, sekretarza Związku Z aw od o
w e g o O grod n ik ów w Łodzi.
Zastawy stołow e i kryształy firm y K. B ogu
sławskiego w Łodzi, ul. Piotrkow ska 100.
Mebelki i lampy firm y A . Rozental, ul. Prez.
Narutowicza 18.
Zatem rycina przedstawiająca obraz „C hryste zmiłuj się nad
nami“ . W głębokiej w nęce z lila bratków, umieszczona jest głow a
Chrystusa (rzeźba Kuny) od dołu z bukietu srebrzystych irysów idą
ku górze tw orząc obram owanie gałązki cierniowe. O braz ten takie
w yw ierał wrażenie, że dużo ludzi ze zwiedzających miało łzy w oczach.
N astępny obrazek „Sanacja“ ilustrujący złotego premjera W . G rab
skiego, co to od grabi pochodzi kuty skarbiec, aż trzeszczy od na
grom adzonych skarbów, na którego całość złożyły się kw iaty D oronicum i żółte bratki. Nr. następny to O fiara na ułożonym stęsie
z drzew a niby niewinna ofiara, bukiet białego bzu a ognia języki od
dołu imituje i grozy dodaje bez ciem no-purpurowy Luis Spath.
Z działu „U naszej ulubienicy" jest jeden obraz „ P o przedstawieniu"
jest to duża kom pozycja na motyw' gran ego w ów czas „D ybu k’a“
a podczas zdjęć i bohaterka teg o działu panna Stefanja Jarkowska
będąca na w ystaw ie dała się uchwycić na kliszy.
Następnie zamieszczam wzmianki z prasy polskiej i niemieckiej
o tej mojej w większym zakresie imprezie.
„Łód zk ie Echo W ieczorn e" pisze:
O grodn ik W ojciech Salwa, kolejami losu na grunt łódzki rzu
cony, był właścicielem największego zakładu ogrodn iczego. W ojn a
obesz}a się z nim niemiłosiernie, warsztat pracy uległ zniszczeniu
64
2 pow odu
jego 7-letniego pobytu na Syberji w charakterze jeńca
wojennego.
P o pow rocie objął znowu swoją placówkę, doprow adzając ją
gorliw ą pracą do poprzedniego rozkwitu.
W . Salwa, jako marynarz.
Łączy gruntowną rzeczow ą znajomość sw ego fachu z w ysoko
rozwiniętym polotem poetyckim i tw órczą fantazją — florę w ogóle,
a kw iaty w szczególności uważa za materjał do kom pozycyj.
Talenty takie są rzadkością nawet zagranicą, to też W ojciecha
Salw ę słusznie można nazwać chlubą ogrodn ictw a polskiego.
W czoraj otw arta „w ystaw a k w iatow a" czaruje swem subtelnem
pięknem.
Pra w a strona głów nej hali podzielona na 7 od działów — paw ilo
nów jest przepełniona najpiękniejszymi okazami darów wiosny,
65
powiązanym i artystycznie w alegoryczne kom pozycje kw iatow e, przy
kuwające w zrok sw ą oryginalnością i poetycką fantazją.
W śró d tej pow od zi piękna w yróżniają się:
1.
G łow a Chrystusa w cierniowej koronie, w głębiona w e w nę
trze przechylonego kosza z ciemnych bratków, 2. A d a m i Ew a
w bukiecie b zów białych, 3. Sanacja — grabie w śród olbrzym iego
pęku żółtych margaryt, obok skrzynki z żółtymi bratkami, (a leg o
ryczna postać ministra Grabskiego), 4. „T a zielona dąbrowa, co za
G łow a Chrystusa w cierniowej koronie.
skarby w sobie c h o w a !“ : gałązki klonu, modrzewiu, świerku, pęczek
konwalji— wszystko w skrzynce z kory d ęb ow ej— z pod zieleni widać
d w ie małe urny — jedna z nich pełna starych monet (alegoryczna
figu ra pioniera sztuki w zmaterializowanym kom in ogrodzie" —
dyr. Dienstl.-Dąbrowy), 5. portret łódzkiej artystki p. Jarkowskiej
w wieńcu bratków, 6) kosz bzów białych z pękiem fioletow ych iry
só w i ku ziemi schylona postać „Ikara", dłuta rzeźbiarza Glicensztajna, całość w zwojach białej wstęgi, na której czarnemi literami
w ydru kow any refren z „D ybu ka" :
Czemuż, ach, czemuż
Duch człeczy
Z w yżyn najwyższych,
W otchłanną przepaść spadł.
66
7. „Pożądanie*1 biała rzeźba, głów ka dziewczęcia z przymkniętemi
oczami z wyrazem pragnienia na podanej ku przodow i twarzyczce —
obram ow anie— pęk różanych tulipanów, ciem nogranatowy bez, aspairagusowe gałązki.
Sanacja.
N ie sposób w yliczyć wszystkich oryginalnych pom ysłów. D w aj
miłośnicy piękna: dyr. Dienstl-Dąbrowa i W ojciech Salwa podali so
bie ręce i stworzyli całość godną najwyższego uznania.
Niechże społeczeństwo łódzkie pośpieszy oko upieścić i duszę
ukołysać atmosferą poezji i subtelnego artyzmu w miłym przybytku
sztuki łódzkiej.
„N eu e Lod zer Zeitung" p isze:
W elch prachtige Verw andlung in der Stadtischen Kunstgalerie.
Man tritt in den grossen Ausstellungssaal hinein und mus unwill67
kurlich stehenbleiben: elit* Vorm ittagssorm e w irft letzte schmaleLichtbander an die W andę — auf ein M eer von Biumen; ein betauBender kiihler Duft stromt von weissem und buntem Flieder, Lilien,
Tulpen und vielen, vielen anderen Fruhlingsblumen aus.
D er Kunstgartner W ojciech Salwa — der ,.BIurnendichter“ —
w ie sie ihn in der Stadt nennen — bat hier seine Pfleglinge, seineLieblinge —- zur Freude allęr seiner Mitmenschen ausgesstellt.
Ofiara.
Man denke nicht, dass es sich um eine alltagliclie Blumenausstellung handelt — nein, was w ir da sehen, das sind Biumengemalde,
Blumenlieder, Blumengedichte, jedes einzelne ein Stiick Poesie, man
kónnte ruhig sagen: echte Kunst — eine Ausstellu ng, der Raume
wurdig, in denen sie untergebracht ist.
In sechs Abteilungen ist die Ausstelluag gegliedert. In der
ersten, allgemeinen, A bteilu ng sind die Kom positionen „ O p fe r “ und
„W ie einst im Paradies" besonders bemerkenswert; liebenswurdiger
spóttischer Hum or spricht aus der „Sanierung“ , einer Versinnbildlichung des Steuersystems Grabski.
Die zweite A b teilu n g ist „denen, die uns verliessen“ gew idm et.
GedankenvolIer Ernst spricht aus den „V ergessenen“ , den „G eliebten"..
68
In dem Teil „fu r die, die unter uns sind“ finden sich entziickende
Kom positionen fur den Besuch, ftir den Freund oder die Freundin.
Die nachste Abteilung- ist „unserem Liebling", Fraulein Stefanie
Jarkowska vom Stadttheater gew idm et. Da ist zunachst „sie“ eine
iblumenbekranzte Ph otographie der Kunstlerin;
eine prachtvolle
P o przedstawieniu p. Stefanja Jarkowska.
Komposition, Leitm otiw aus dem „D yb u k “ in dem FrI. Jarkowska
so grosse E rfolge hatte: „W arum muss der Meńsch von den hochsten
Hohen bis in die tielsten Tiefen sturzen ? “ Sinnig sind auch die
„Trau m e“ , heimlich, gem iitlich das „Eckchen“ .
W undervolle, hauchzarte Blumengebinde findet man in der
A bteilu ng „A m Sch eid ew eg", man denke nur an den ,,Madelientraum“ .
„ U m das G liick“ , „V og e!n est“ .
69
O rigineli ist ein szenisches Fragm ent „Beim schwarzen K a ffe e “
mit drei Personen: Fraulein Isa, Fraulein Hela, Henr Luftikus d e r
bchw erenoter — alles Blumensymbole.
Sehenswert ist diese Ausstellung, ausserst sehenschwert, schoni
darum, weil^ man iernt, w ieviel Liebe, w ieviel Poesie man in die
Blumen hineinlegen kann.
Blumen welken schneJl; darum w ird die Ausstellung schon ani;
M ontag, also morgen abend w ieder geschlossen.
H. M.
P o wiośnie następuje lato — czas wakacji, czas urlopów, dla
kupców w mieście czas ogórk ó w , otóż to w takie dnie niech i mnie
będzie w olno rzucic kilka drobnych kaw ałeczków z dziedziny kwia-ciarstwa są to przeważnie utw ory autorki niemieckiej, Pani Valerji
Kutscher, a bardzo nadające się do niniejszej książki. Zatem zaczy
namy Legendą.
Legenda.
Marja stała pod krzyżem. Łzy nie spadały z Jej oczu — stała*
i jakby skamieniała. A ból niewysłow iony rozryw ał Jej macierzyń
skie serce; ból, o tyle cięższy i okrutniejszy, o ile wyższym był Jej
Boski Syn ponad wszystkich synów człowieczych. — C zy nie prze
żyw a Matka w raz z Synem wszystkich jego boleści i cierpień?
P o d w pływ em bólu wszystkie władze cielesne zamarły w Marji,.
jak g d y b y je spalił niewidzialny promień. A dusza Jej, jak święty,,
jasny obłoczek, oderwała się od żarzącego popiołu Jej bezbrzeżnego
bólu i wzniosła się w górę. A tak w ysoko się wzniosła, że Jej się
ziemia wydała maleńką, jak jedna z tysiąca gwiazd, lśniących w prze
stworzu. I nagie ujrzała dusza Marji, że glob ziemski staje się złoty
i lśni coraz promienniej, w miarę jak Jezus Chrystus mocniej i okrut
niej cierpi na krzyżu tam, na ziemi. A potem ujrzała, jak ziemia:
otoczyła się nagle jak g d y b y {niebiańską koroną promieni, koloru
ponsowych róż. Cudnie to by o i podniośle patrzeć stąd na ziemię!
R ozw iało się gdzieś to wszystko, co było tak strasznem i ciężkiem.
d o przecierpienia. A ż oto aniołowie wzięli łagodnie duszę Marji
i znieśli Ją nąpow rót na ziemię.
1 ucho Marji uchwyciło znów głos Jej B oskiego Syna, który Jej?
m ówił: „N iew iasto, oto Syn T w ó j" , a potem ten sam głos, zwrócony
d o św. Jana: „Patrz, oto Matka T w o ja ". O czy Marji spojrzały
z głębokości w oczy Jej Syna, a potem łagodnie skierow ały się ku
oczom A postoła Jana. I pełen najświętszej trw ogi w ziął Jan M arję
w ramiona. A Jej oczy zamgliły się nagłe łzami. A w raz z niemi!
w róciła Jej znów możność odczuwania rzeczy ziemskich. W zro k Jej
padł na mały, niepozorny kwiatek, co rósł u Jej stóp, miał złoty
ośrodek, a w około jakby niebiańską koronę z biało-różowych p ro
mienistych płatków. Jan schylił się, zerwał k w iatek i złożył g o na
sercu Madonny.
Kwiatek ten znamy dziś wszyscy pod nazwą „K w iatk a M a rji"—
jest to nasza mała stokrotka, która pierwsza na w iosnę głów k ę z łąk
i pól w ychyla do słońca.
Kwiatek opowiada...
„...W odległej jak mara, złocistej dali mieliśmy naszą cudowną
ojczyznę. M iljony nas było i wiecznie kwitnąć mogliśmy. O rzeźw ia
jąca rosa poiła nas g-dy byliśmy spragnieni, a łagodn y prom yk żyw ił
nas, abyśmy wiecznie rośli i żyli. N ie znaliśmy, ani bu rzliw ego w ia
tru, któryby zryw ał nasze kielichy, ani tw a rd ego gradu, któryby nas
męczył. Tu byliśmy błogosławieni my, bracia kw iaty!
A le ujrzeliśmy, że w y biedni ludzie, nie byliście szczęśliwi!
Często na was spływało zmartwienie i troska; zło i brzydota d o w as
zawitały. I nawet g d y w radosnej chwili szczęście się wam uśmie
chnęło, g d y ob darow yw ał was dobry dzień jakąś radością, nawet i to
nie było doskonałe brak było czegoś, coby współczuło waszym łzom,
coby rozwiało wasze troski!
W idzieliśm y to i odczuwaliśm y wasz smutek i wasze łzy.
I poczęliśmy w tedy szeptać między sobą każdy ze swoim bra
tem, i szept płynął od jednego do drugiego.
„C zy mamy pom óc biednym ludziom ? “
„C zy mamy ich uszczęśliwić ? “
Jeszcze całą cichą noc szeptaliśmy i cały przepiękny dzień roz
koszowaliśm y się przepychem na wieczną własność nam przeznaczo
nym. A potem g o to w i byliśmy do ofiar — ofiary dla w as! Zrzuci
liśmy nasze kielichy i drżąc spadły nasze płatki i pączki. N ie chcie
liśmy więcej kwitnąć w niezmiernym pięknie dla nas samych, w na
szej błogosławionej ojczyźnie — lecz postanowiliśmy w ejść w wasze
życie
w y ludzie —- i je wam rozjaśnić — choć musieliśmy w tedy
z roku na rok umierać cichą śmiercią, aby dać o w oce i nasiona.
I tak weszliśmy w wasz ś w ia t! — Lecz ta miłości ofiara dla was nie
wzbudza w nas żalu, myślimy jedynie o wiernem poświęceniu się
dla was.
Czasem jednak pragniem y zadać wam ciche pytanie:
„...C zy w y nas kochacie ?...“
Młodzieży — kwiaty!
O b o k dobrych i pięknych książek, obak kosztownych prezentów,,
ofiarujem y m łodzieży w dniu Sw . Koniunji na pamiątkę tej uroczystej
chwili, także kwiaty. Boć i one są trwałem przypomnieniem, nieza
leżnie od tego czy je pielęgnuje dziewczynka, czy też g d y chłopiec
widzi jak pod milą opieką matki rozwijają się i rosną— żyjący świad
kow ie uroczystej chwili. W późniejszych latach będą one przypo
minały życzliwość i troskliwość bliskich, własne dążenia, wysiłki:
i chęci.
K w iaty i dzieciństwo, zmierzające do młodości należą do siebie,,
boć kw iaty są symbolem młodości. W ypełniać one powinny kw i
tnący wiek życia ludzkiego, winny kwitnąć razem z kiełkującemi
w młodej duszy ludzkiej nadziejami, powinny być w zaraniu życia
nieodzow nym i towarzyszami.
71
Lata mijają, wiele kw iatów więdnie i opada, opaść musi, by
innym miejsca ustąpić, ale gdzie świeże pączki stale wzrastają —
radość nie słabnie i pozostaje zawsze nadzieja.
A niekiedy— często miało to już miejsce— mirt kwitnący w dniu
Komunji — zamienił się na wieniec oblubienicy.
Złoto majowe,
- I poszedłem m iędzy poszukiwaczy złota...
Nie w obcą dal, nie w zimny cudny kraj, lecz tu, w ojczystej
stronie, w m ajow y ranek, „pełen blasku i szczęścia — a złoto było
zawieszone wszędzie w okół mnie — spływało z wyżyn łagodnem i
strumieniami, przesłane przez dobre, gorące słońce — a ja stałem
w skupieniu i pozwalałem mu spływać w m oje własne serce. O b ej
rzałem się i zobaczyłem na krzakach spływający złoty deszcz— powstały
podczas ostatniej czarownej nocy —- śmiejący się wesoło, wabiący,
kołyszący w pogodnej zorzy porannej. I u stóp moich leżało złoto—
ciemno-błyszczące, oraz jasno-świecące. D obre, cudowne rączki siały
je małemi pąkami, które świadom e wartości skarbu, stanow iącego
ich istotę, stały strojnie obok siebie i w ołały do świata: Ludzie, czy
w iecie, jakie cuda niesiemy wam w darze, czy zdajecie sobie sprawę
z całokształtu piękna, które posiąść możecie ? Jak zmienia się wam
świat w m ajowem złocie i letnim połysku— wszystkie pąki ofiarow ują
>wam swą delikatną piękność, swój urok, swój w onny zapach. Czy
otworzyliście wasze dusze i serca wasze, by przyjąć te wszystkie
cudwne d a ry ? C zy też urok nasz ma zniknąć, blaski zblednąć a zapach
rozwiać się, czy ma przeminąć nasz krótki żyw ot, nim dusze wasze
wchłoną go.
W y nie wiecie, że my, kwiaty, istniejemy tu poto, by wam
uprzyjemnić dni pracy, by być wam żyw ą osłodą za trudy, które
ponosicie. Chętnie kwitniem y dla was, lecz nie dopuśćcie, byśmy to
daremnie czyniły, nie mijajcie nas — zimni i obojętni — bowiem
pragniem y uprzyjemnić wam życie. N ie odtrącajcie nas zatem obojętnie,
lecz przyjmijcie nas — my zaś obdarzym y was złotem, blaskiem,
szczęściem.
W walce życiowej.
W cześniej, niż zwykle, zmuszeni jesteśmy teraz stawać do walki
z życiem i dłużej, niż kiedykolwiek trwać w tej walce. Skąpiej niż
w łatach ubiegłych, rozdziela szczęście sw oje dary, o w iele zaś
częstsze i silniejsze byw ają troski.
Przeciwności losu obecnie zbyt często dają nam się w e znaki,
i ani okres dzieciństwa, ani lata sw ob ody młodzieńczej nie uchronią
nas od silnego, bolesnego chwytu trosk życiowych. Ileż z tego, na
cośm y tak pewnie liczyli i na cośmy wielkie pokładali nadzieje, łamie
się, rozpada i rozprasza.
K tóż dziś nie przeżył rozczarowań,
któż jest przed niemi
zabezpieczony — czy to mężczyzna, czy kobieta — dla każdego dziś
72
życie staje się coraz cięższe i poważniejsze, od każdego w ym aga ono
coraz więcej siły i odw agi.
A jakże często walczy przy boku naszem matka i to w latach,
w których już odpoczynek i spokój jej się należy? Bierze ona udział
w naszej walce z życiem, podczas której z niestrudzoną miłością
0 wszystkiem dba i myśli i wszystkim słów pociechy udziela. C zy
nie ona słodzi nam g orycz ciężkich c za só w ! P ók i serce matczyne
bije, jest ono pełne miłości dla nas — ale jest ono także żądne
m iłości!
Dlateg-o niewolno nam nic przeoczyć z tego, nawet w chwilach,
kiedy nam to sprawia pewne trudności, coby m ogło sprawić radość
1 cześć okazać matce naszej, która miłością swą opromieniała każdy
dzień życia naszego.
Być może, że dla niej samej będzie to dziwne i nowe, iż dzień
ten jej ma być pośw ięcony — ona teg o m oże nigdy nie oczekiwała,
ani nawet nie wymagała. A le właśnie dlatego, że dzieci od matek
zawsze wszystkiego w ym agają i wszystko przyjmują— od pierw szego
dnia życia, aż do lat dojrzałych— dlatego właśnie nie należy O „dniu
matki" o niej zapomnieć, nie złożywszy jej tkliw ego hołdu i najpięk
niejszego dow odu wdzięczności i miłości — które to uczucia jedynie
przez kw iaty w yrażone być m ogą!
Kwiaty — ulubieńcy.
P raw ie każdy z nas ma w e wszystkich dziedzinach swoich
ulubieńców: w śród książek i ob razów lub innych dzieł sztuki, w śród
okolic, barw i drogocennych kamieni, w śród bogactw m ody lub
smaku. Jest w ięc naturalne, jeśli ten lub inny z kw iatów przekładać
będziemy nad inne z pow odu pewnych specyficznych własności
i uczynimy g o swym ulubieńcem.
Mim o to jednak, wszystkie kwiaty pozostają tem, czem jest
nasz ulubieniec: maleńkim tworem , zawierającym szczyt i cud dosko
nałości, który przez
znikome, przemijające kwiecie przemawia,
to samo, co tw órca przez swe wiekuiste światy.
W kwiatach przejawia się dopiero praw dziw ie radosna, prawie
kapryśna siła natury obdarzania nas, gd yż w kwiatach skupiła ona
wszystkie blaski i barw y i zużytkowała wszystko co służyć by m ogło
dla wielu innych celów.
Poniew aż kwiaty, jako takie, żadnego innego praktycznego
celu pełnić nie mają, tylko kwitnąć i być pięknemi, więc, i z tego
również wynika, że stworzyła je natura li tylko ku własnej j naszej
radości.
"
T o ć już z drzewem dzieje się inaczej: jakkolwiek zachwycamy
się jego kwiatami, żądamy jednakże od niego ow oców ; a gdy ow oce
te zbieramy, myślimy znów o kwiatach.
K w iat zaś rośnie i kwitnie nie dla praktycznego pożytku, lecz
aby nas swem krótkiem istnieniem obdarzyć.
73
M y zaś powinniśmy uświadomić sobie, iż jest to ich całe, drobne
delikatne życie, które nam rozkwitem ofarują i nie przyjm ujem y
w obec teg o tej ofiary bezmyślnie, lecz tak, jak na to zasługuje: jako
coś nie do opisania m iłego i delikatnego, co lata naszego życia swem
krótkiem życiem osładza, ob ok czego nie m ożem y przejść obojętnie—
tak samo, jak ofiarnej miłości obojętnie przyjm ow ać nie możemy.
W raju naszych milusińskich.
Zaprawdę, nie jest zbytkiem, jeśli damy dzieciom zaciszny, miy
pokój, własne królestwo, do którego nie dochodzą odgłosy naszego
hałaśliwego, pełnego zgryzot i zmartwień świata. Niechaj jak naj
dłużej nie stykają się z gorączką życia, do którego my musimy się
dostosow yw ać aby podążać z postępem czasu, aby dotrzym ać kroku
obecnym w ym ogom życia. Boć i one jeszcze dość wcześnie w ejdą
w ten wir. Jest w ięc naszym obowiązkiem jak najdłużej i jak naj
cudniej zapewnić im raj dzieciństwa.
W iem y dobrze, jak urządzić taki pokój pod w zględem higie
nicznym, w ychow aw czym a nawet artystycznym; często i dużo o tem
żeśmy słyszeli i czytali. Oczyw iste, że nie zawiesimy w takim pokoju
ciężkich stor, że nie zaścielemy g o grubem i dywanami. Rów nież nie
damy kosztownych i delikatnych mebli, ani ozdób łatw o łamiących
i niszczących się. Najmilszą dla dzieci jest zabawa na dużej prze
strzeni oraz możność w ydobycia swych zabawek łatwo i w każdym
czasie.
Na szczęście istnieje w iele solidnych zabawek, trwałych
książek i nieJamiących się naczyń.
Koniecznością zaś są w pokoju dziecinnym rośliny, hodow ane
przez dzieci i w azony napełnione przez nie w różnych porach roku
odpow iedniem i kwiatami. W zimie m ogą to być zielone, niewiędnące
gałązki lub tanie kwiaty. W iosna zaś jest okresem, g d y dzieci, pod
czas spaceru, zbierają kw iaty i pod kierunkiem matki stawiają je do
w azonów i pielęgnują je. W o d ę w wazonach należy zmieniać co
drugi dzień, pamiętając jednocześnie o obcinaniu koniuszków łod yg.
Można wyznaczyć premje dla dzieci, najlepiej hodujących i najdłużej
w świeżym stanie utrzymujących kwiaty. Kosztow nych kw iatów , jak
i w azonów do pokoju dziecinnego wstawiać nie należy.
N ie na kosztowności kw iatów nam zależy, lecz jedynie na tem,.
aby były one w państwie naszych milusińkich.
Radość i cierpienie.
Kw iaty m ów ią o radości, przynoszą radość, same są radością.
D latego też zawsze są mile widziane, bo któż by z nas nie
chciał zaznać radości w życiu ?
Tak, lecz jeżeli ktoś ma życie ciężkie, gd y choroba i ból są
jego udziałem, i pod tym smutnym ciężarem zaledwie odetchnąć
m oże— czy mu i w tedy kw iaty przyniosą u lgę ? C zy cierpienie się
74
nie spotęguje, czy nie przypomni mu sit; własna niemoc na wicłok
kw iatów , które są przecież uosobieniem rozkwitu życia?
C zy nie w zbudzą one w chorym za życiem tęsknoty nieuleczalnej
która cierpiącego pożerać będzie, gnębić i jeszcze nieszczęśliwszym
jego los uczyni? C zy nie staną się w tedy kw iaty bolesnem przeci
w ieństwem do życia jakie w iedzie nieszczęśliwy?
— Nie, — dzięki B ogu tak nie jest.
I chodzi tu o to, iż kw iaty nic z głośną szumiącą radością nie
mają, która jest pełna sw awoli a dobra jest dla ludzi zdrow ych, ale
zdaleka pozostać powinna od cierpiących.
K w iaty mają to do siebie, że nietylko dla siebie żyją, ale że
ich dusza wszędzie wnika, że żadna istota nie oprze się ich w dzię
kowi. D latego też nie budzą one smutnych myśli, bolesnych uczuć,
lecz oddziaływują jako m oc życzliwa. K w iaty pom agają nam chorego
pocieszyć, powinny być one tylko w porę przez nas ofiarow ane, aby
złożony niemocą m ógł podziw iać naturę w całej jej piękności. — Jak
chętnie czynimy wszystko, aby cierpiącym tw ardy los złagodzić. Jak
chętnie byśmy prom ień słońca schwytali i utrzymali. N ie obaw iali
byśmy się w tedy wzm ożenia bólu lub jakiejkolwiek goryczy a przecież
promień słońca jest życiem i radością. A w ięc pozw olim y kw iatom
by nam pom agały radość szerzyć i ból łagodzić.
B a r w n a ju trzn ia.
G dyby teraz ktoś spadł z księżyca i na naszej ziemi znalazł
rów nież tak mało „natury“ jak u siebie „ w dom u“ — ani źdźbła, ani
listka, ani kwiatka lub pączka jedynie śnieg i lód na polach i u go
rach— ten nie uwierzyłby, że obraz ten może się kiedykolw iek prze
istoczyć. N ie uwierzyłby, że przez białą i m artwą pow łokę teraźniej
szości now e życie, now a jutrznia przebłyśnie!
Kiedy słońce już nieco wcześniej wstaje i dłużej nad ziemią
zabawi, kiedy w ięcej energji wydziela i więcej tw orzyć może, dzieją
się istne cuda. W ołają w ów czas promienie słońca do śniegu, który
okryw ał błyszczącą pow łoką ziem ię: „Id ź sobie, nadeszła już nasza
kolej, poczyna się nasza troska".
I kiedy całun śnieżny znika, dochodzi w głąb w ilgotnej ziemi
zew prom ieni: „W y jd ź , now e życie z tajemnych głębin i m roków ".
I pow oli budzi się w ówczas now e życie, w ychodzą łodyżki,,
liście i pączki, z których rozwijają się kw iaty! Kto w tedy myśli
o śniegu, lodzie i śnie śmierci ? Łatw iej teraz już myśleć o tem, co
nas oczekuje i co pod śnieżną szatą poczyna swe istnienie. P rz e
miana ta choć często widziana i przeżywana zawsze jest uroczą nie
spodzianką— ocknienie się przyrody to pora największego przepychu,
w oni i blasków ujętych w najbardziej subtelną form ę rozkwitu, to
now e .zjawy pełne barw codziennie budzących się do życia.
Św iadom i jesteśmy, iż pomim o ch w ilow ego odrętwienia, musi
nadejść po ponurej jednobarwności dni dzisiejszych, świetlista,,
barwna ju trznia!
75
„Czy wiesz, ile kwiatów kwitnie,..**
N ierzadko znajdzie się ktoś, kto potrafi rozpoznać wszystkie
gatunki kw iatów zupełnie ściśle, tem bardziej roślin, któremi darzy
nas jeden rok,
jedna wiosna, — jedno lato, — jedna jesień.
Taka w iedza ani nie jest ważna, ani potrzebna, żadne praw
dziw e uczucie nie może być ani zważone, ani obliczone, tak samo
uczucie dla kw iatów nie daje się ująć w ramy.
K w iaty nie chcą by je rozpoznawać rozumem lub wiedzą,
a szczególnie, by je rozpoznawał szerszy ogół. N a nasze usposo
bienie działają one zlekka, pukając do naszych serc, które chcą
otw orzyć, by je wypełnić radosnem — spokojnem uczuciem, które
miłe przeżycie zawsze stwarza.
A czk olw iek nasze kwiaty są zbyt skromne, aby być źródłem
przeżyć, jednak ich przyjście i istnienie to najpiękniejszy dar każdego
roku i każdy choć raz w życiu doświadczał tej orzeźwiającej,
i uszczęśliwiającej siły, jaka z nich promieniuje. Delikatne, miękkie,
lekkie, jako jedyne piękno tej ziemi wabią; jak coś nadziem skiego
stoją u naszego boku w dniach radości i smutku, ich majestat
i piękno koi nasz smutek, a ich krasa w ieńczy i podnosi nasze
żałości,
Przyczyną tego jest, że d obrotliw y Stw órca stw orzył je szcze
gólną miłością, i że ta miłość ześrodkowała się w nich najbardziej.
„...piękny, miły, nieskalany, jak kwiat...**
Poeci często i chętnie przedstawiają kwiaty jako uosobienie
p raw d ziw ego piękna, a to — co w ich pojęciu uchodzi za ideał
przyró w n yw ają i łączą z pojęciem kwiatu.
I naprawdę, czyż nie zasługuje kw iat na to, by g o uważać za
coś odrębnego, coś — co należy cenić — czyż nie jest kwiat dla
nas istotnie mczem w ięcej jak miłym kaprysem natury, która li tylko
'z radości tworzenia w śród wielu innych tw ó rc ó w i ten cud w ydała?
Praw da, iż większe można znaleść cuda wśród tw o ró w przy
r o d y — zagadki — które umysł ludzki daremnie uchwycić się stara,
których uczucie objąć nie jest w stanie, a które praw dopodobnie
i dla późniejszych pokoleń zostaną dalekie i niezrozumiałe.
K w iat natomiast nie stroni od nas, nie otacza g o urok tajemnic,
kwiat nie chce nam być o b c y ?
K w iat wschodzi i gaśnie — zespala się z nami przez swą woń,
.piękno, cichą, niepokalaną radość i aż do chwili gd y umiera, swe
krótkie życie nam poświęca.
A przecież jest jednym z najbardziej niepojętych, najbardziej
nadobnych tw o ró w natury — tak piękny, ta k miły, tak nieskalany.
— Tak piękny, że nawet najmniejszy i najskromniejszy wita was
radością.
— T ak miły, że jeg o w idok wzrusza tw oją duszę, że możesz
weń wierzyć jak w pocieszającą nadzieję.
76
—
T ak nieskalany, że tęsknisz za jego ozdobą, jego tylko szu
kasz i pragniesz, i coraz na n ow o przekonywasz się jak radosne są
dni, gdy kwitną kwiaty...
O wieńcu.
W niektórych językach sięgających do pożyczek z łaciny, w ie
niec jednoczy w sobie pojęcie w ieńca żałobnego i wieńca zasługi —
chwalebnego. I istotnie te pojęcia w obu wypadkach w yw ołać
mają wrażenie uroczyste i podniosłe, podkreślając pojęcie czegoś
w yzw olon ego. W bukiecie m ogą przecież poszczególne kw iaty sw o
bodnie się w ychylać w różne strony — w wieńcu natomiast, w któ
rym niema żyw ej g ry barw bukietu cały ruch zamienił się w spokój,
coś majestatycznego, pow ażnego, naiwnego znalazło sw ój wyraz
i sw oją form ę. D latego też w yb ór zawsze pada na wieniec, gd y
chcemy ostatni raz uczcić i pożegnać człowieka, który przeszedł
życiow ą walkę. Niezm ącony niczem nieskończony spokój, złączenie
pojęć początku i końca w blasku W ieczności— cały ten zasób wrażeń
znalazł swe uosobienie w wieńcu. Niem a zatem żadnych podstaw
zarzucenia zwyczaju ofiarow ania w ieńców i każde czujące serce
przyzna nam rację. Bo inaczej stanęlibyśmy w obec konieczności
pozbawienia ukochanych zmarłych, odm ówienia im ostatecznego
uczczenia ich żyw ota i ostatniego pożegnania. Zwyczaj składania
ofiar, zamiast w ieńców na trumnę — niedostatecznie w yraża nasz
hołd—-wszystko w ted y polega na słowach, gd yż ofiarę, która zmarłym
przynależy — składamy żywym . N iew ystarczające są i inne pomysły
uczczenia zmarłych; dlatego też wieniec, najpiękniejszy i milczący
symbol, złożenia hołdu pozostać winien jedyną form ą uczczenia pa
mięci zmarłych.
Znikomość.
Zgasły już barwne, wesołe, jasne dni, kiedy to nam wszystkie
cierpienia, wszystkie troski i wszelaki trud stają się niemożliwe.
Umilkły już pogodne pieśni radosnego życia i oto poważnie i taje
mniczo staje przed nami dzień w yrw an y z głębi jesiennej szarugi
i m ów i nam o grobie i śmierci, o znikomości wszelkiego jestestwa,
wszelkiej żyw ej istoty.
W dzięcznie— błogo odczuw am y ciepło życia, g d y chwytam y lubą
dla nas dłoń, — własne życie w ydaje nam się niewzruszonem.
Lecz dzień zmarłych narzuca nam Smutek. Przytłaczająca je g o
moc stawia nas w ob ec tych, którzy ongiś z nami byli, później zaś
odejść musieli, pozostawiając nam na pamiątkę jeno g ro b y swe
i wspomnienia.
D rogie wspomnienia żyw im y i pielęgnujemy wiernie, z całą
mocą miłości — a istnieją one jak długo nad niemi czuwamy. C zyż
moglibyśmy przeto pozw olić, aby zmarniała widoczna pamięć na
szych zm arłych? C zy potrafilibyśm y grobom ich odm ów ić ozdoby,,
któraby wskazywała, że miłość nasza poza śmierć sięga.
77
I
zwłaszcza w dniu, który im wyłącznie pośw ięcony jest,
odm ów i nikt zapew ne skromnej daniny, którą zmarłym przeznacza
stary, uświęcony zwyczaj.
Ostatnie kw iaty jako nasze ostatnie pożegnanie niechaj legną
na grobach naszych drogich i niechaj po wsze czasy wskazują, jako
symbol wiecznie odradzającego się życia, że myśl o zmarłych jest
nieśmiertelna, że to jeno ich ciała zmarły a duch ich żyje.
A lb ow iem nie zima jest kresem wszelkich czarów, jak zmien
ność form organicznych nie jest końcem wszystkich istot.
Obecnie i zawsze.
W cichych, łagodnych nocach wiosennych ześlizgują się na zie
mię delikatne prom ienie gw iazd, szukając tajemniczem, miękkiem
światłem pąków kw iatów i drzew, aby je delikatnie, jak najdelikatniej
rozchylić.
W ted y n ow ootw orzon e kwiecie w ydaje drżące tchnienie i za
czyna żyć. Prom ienie zaś gw iazd w racają d o domu, a g d y nad
chodzi poranek — w ita g o już pierwsza w oń najm łodszego kwiecia.
W ita ona i nas, którzy dni takich dożyliśmy! 1 w ita fias czyste,
nieskalane piękno, niezliczonych młodych kw iatów , jak promienny
uśmiech, który naszą duszę i nasz umysł podnosi, który nas jasnymi
i świetlanymi uczynić chce!
A czyż nie konieczna nam jest w życiu otucha i światłość du
cha, ażebyśmy następnie na o d w a g ę zdobyć się mogli, g d y nas to
lub o w o przygnębi, ażebyśmy radości, które są nam przeznaczone,
całą pełnią przeżyć m ogli i nic z nich nie uronili.
K tóż byłby o tyle nierozsądnym, by nie spostrzec tego, co mu
radosnego usposobienia i radosnej od w a gi dodaje — któżby dziś
nie chciał szczęśliwych chwil podw ójnie godn ie święcić, bo przecież
stały się one dość rzadkiemi.
K tóż nie w ie także, że kwiaty obok siebie mieć musi, czy to
g d y jest wesół i pogodny, czy też smutny i przygnębiony — czy
gd y święci uroczystości, czy też g d y troski przeżywa — któż tego
nie wie, że kw iaty zawsze otaczać nas winny.
W rocznicę zgonu.
Zrozumiałem jest, iż w stosunku do bliskich kochanych i sza
nowanych przez nas ludzi mamy pewne obowiązki. W łaściw ie nie
uważamy tego nawet za obowiązek, co dla nich czynimy, g d yż nasza
miłość czyni łatwemi wszystkie trudy, poświęcenia i kłopoty. G dy
tracimy kochanego człowieka pozbaw ieni jesteśmy więcej możności
•okazywania mu naszych uczuć i naszej miłości; ale obow iązki nasze
'nie wygasają, lecz przybierają inną postać i inną formę. Jest w tedy
naszą powinnością starać się, aby pamięć zm arłego nie zginęła, aby
zmarły nie uchodził za zapom nianego. A
okażem y to ozdabiając
i pielęgnując grób bliźniego.
78
nie
N igd y jednak śmierć nie zebrała w iększego żniwa ani większych
ran nie zadała naszej miłości ku bliźnim, jak podczas w ojn y — ale
nigdy też nie mieliśmy świętszych ob ow ią zk ów w zględem zmarłych.
Każdy grób w ojenny jest dla nas świętem miejscem — i choć
nie wszystkie znamy — każdy pomnik na cześć poległych musi być
dla nas świętością. W rocznicę poległych, uczcić musimy kwiatami
wszystkich, których za życia kochaliśmy i których po śmierci nie
powinniśm y zapomnieć i przestać miłować.
„Raz jeszcze pragną zobaczyć kwiaty ojczyzny...4*
N a obczyźnie zestarzał się i osiwiał na pilnej, m ozolnej i cier
pliwej pracy. 1 g d y osiągnął cel swych pragnień i zasłużył sobie na
odpoczynek, zaczęła g o traw ić tęsknota za ojczyzną, zatem czemś —
co było kiedyś — dawniej.
Mimo, że nie może mieć nadziei spotkania swych spółtowarzyszy młodych lat, pragnie choć raz jeszcze zobaczyć: swój dom
rodzinny, łąkę, na której się bawił, las w którego cieniu odpoczyw ał
i marzył. D rogie mu są te wspomnienia młodości, nienaruszone
zębem czasu, pozwalają mu one zapomnieć szeregu ubiegłych, mi
nionych lat...
C złow iek taki pragnie jeszcze raz ujrzeć kwitnące kw iaty o j
czyzny... K w iaty te są mu nie obce, gdyż i w przeciętnym zdrożo
nym człowieku — i w rozbawionem dziecku — i w dojrzałym m ęż
czyźnie — budzą jednakow e uczucie —• uczucie radości niepoham o
wanej; radości cudownej, która płynie z nich.
W szyscy kochalibyśmy ojczyznę naszą i nawet w tedy, g d yb y
w niej kw iatów nie było.
W szyscy m ożem y kochać kwiaty, których niema w naszej o j
czyźnie. Lecz staje się najoczywistszą prawdą, właśnie to, że kwiaty
ojczyznę w nas samych znajdują, ojczyznę, w naszej miłości ku nim,
w naszem zrozumieniu dla ich potrzeb, w naszej wdzięczności za tę
coraz inną radość, którą nas darzą.
Kwiaty z przed tysięcy lat.
O d niepamiętnych czasów należało to do zwyczaju że zmarłym
daw ano kw iaty do grobu. Starzy egipcjanie znali i praktykow ali ten
obyczaj, byli oni zesztą — jak w iadom o — namiętnymi miłośnikami
kw iatów . Takie w ieńce z kw iatów , liczące tysiące lat, znajdowano
niejednokrotnie w grobach faraonów . G d y w roku 1881 w yd ob yto
szereg mumji faraonów , nąleżących do X X dynastji, w tedy znale
ziono zupełnie dobrze zachowane wieńce.
W ybitny znawca staroegipskiego świata roślinnego, J. Schweinfurt, rozpoznał nawet gatunki tych kw iatów . N iek tóre z tych kw ia
tów zachowały nawet świeżość swych barw pierwotnych, a kw iaty
m aków w girlandzie znalezionej w g rob ie księżny Nesichonsu były
79
świetnie zasuszone. W g rob ie Tutankhamena znaleziono liczne w ień
ce, bukiety i wiązanki kw iatów . P rzy otwieraniu sarkofagu znaleziono
mały wieniec, który leżał na trumnie zewnętrznej na misternie zro
bionym wizerunku w ładcy Egiptu.
H ow ard C arter pisząc o tem, powiada: „T en mały, wzruszający
wieniec, pożegnanie młodej w d o w y dla ukochanego małżonka, w y
w arł głębokie wrażenie.
Cały ten przepych królewski cała w spa
niałość, wszystek blask złota blednie w obec tych skromnych, su
chych kw iatów , które zachowały jeszcze cień dawnych barw. O ne
to, te kw iaty najwym ow niej m ów ią o nietrwałości rzeczy doczesnych.
Całun, pokryw ający drugą trumnę, praw dziw e arcydzieło sztuki,
cały był pokryty girlandam i kw ietnem i“ .
Kunsztowne sploty tych w ień ców wskazują, że starzy egipcjanie
znali dobrze sztukę kwieciarsko-dekoracyjną. Szyja i pierś królew
skiego wizerunku na trzeciej trumnie z m asywnego złota były przy
ozdobione perłami i kwiatami naszytymi na papyrus. K w iaty nie
były zbyt dobrze zachowane, kiedy jednak w łożon o je d o letniej
w ody, można było określić gatunek każdego kwiatu. Mały wianek,
zdobiący czoło maski królewskiej na drugiej trumnie składa się
z liści oliwnych, z kw iatów maku i z płatków błękitnej lilji wodnej.
Kw ietna girlanda na piersiach wizerunku na drugiej trumnie składa
się z czterech rzędów ułożonych w półkole. Pierw sze dw a zrobione
są z liści oliwnych i kw iatów maku, trzeci i czw arty z maków
i z płatków kwiatu dzikiego seleru. Naszyjnik kw ietny na trzeciej
trumnie składa się z liści kw iatów , jagód rozmaitych roślin oraz
z niebieskich okrągłych płytek szklanych.
M aków najczęściej używano w Egipcie do w ieńców . K w iat
ten pierwotnie był do Egiptu przyw ieziony z A zji zachodniej i d o
piero później został tam przysw ojony jako kw iat og rod o w y . N ie
bieska lilja w odna jest słynnym lotosem starożytnych egipcjan oliwki
które dzisiaj rzadko się tylko widuje w ogrodach egipskich, w staro
żytności rozpowszechnione były w całej dolinie Nilu. Roślina alraune,
albo m andragora w prastarych czasach przeniesiona z Palestyny do
Egiptu, jest „jabłkiem miłości z księgi Mojżesza i z Pieśni nad
pieśniami". Jest to prastary środek czarodziejski.
Rodzaj kw iatów i
w grobie Tutankhamena,
nastąpiła śmierć faraona.
lub w kwietniu a w tym
a zatem faraon musiał
w kwietniu.
ow oców , z jakich splecione są w ieńce
w nioskow ać pozwala o porze roku w któręj
P on iew aż mak kwitnie w Egipcie w marcu
samym czasie dojrzew ają o w oce alrauny,
być pochow any w połow ie marca lub
Nie będą się Szanowni Czytelnicy gniew ać za te obrazki, ale
są one takie miłe i do duszy przemawiają, żeśmy się nie spotrzegli,
źe lato zeszło i znów jesień i znów w ystaw a w Miejskiej Galerji
Sztuki pod tytułem: „Sym fon ja jesienna" oto katalog:
80
M IE jS fC A G A L E R J A S Z T U K I W Ł O D Z I.
25— 30 września 1925.
W ystaw a
kom pozycyj kw iatow ych W ojciecha S a lw y
„S Y M F O N J A
J E S I E N N
A “.
Część 1.
„ A V E M A R IA ".
Część 2.
„ N A D W O R Z E K R Ó L O W E J JESIE N I".
I. Przed bramą płonie „P och od n ia ". 2. D w ór
cały otacza zawsze w ierny lud. 3. Przed tronem
stoją paziowie. 4. Za nimi damy dworu. 5. Na
tronie siedzi Ona, królow a i włada Swem państwem,
a imię je j „P o k ó j Św iata". 6. Jak w każdem P a ń
stwie nigdy nikt nie wie, kiedy zły duch podkłada
buntu „Z arzew ie". 7. T ak było, jest i będzie do
skończenia świata, że każdy d w ó r ma sw ojego kata.
Część 3.
C O JE S IE N IĄ W
O G R O D Z IE W ID Z IA Ł A D U S Z A
PO ETY?
8.
Umarłą wiosnę.
jecznie k o lorow ą jesień.
A
9. Przeszłe lato
i
10. ba
DUSZA A R T Y S T Y ?
I I . G d yb y te cudne barw y i w onie dano mi
na scenę, gd y światło kinkietów zapłonie.
A
OSZCZĘD NA M AM A, CO TO N A TA R G
C H O D Z I BEZ M A R Y S I S A M A ?
12. M ój Boże! bez
korzyści ma się z ogrodu.
w ielkiego
zachodu
ile to
Część 4.
C O K T O LUBI.
13. Flora. 14. Pom ona.
16. Taniec szkie
letów . 16. Z tej i tamtej strony.
17. Z kraju
chryzantem i lam pjonów.
18.
Ostatnia kąpiel.
19. Z naszych łąk i pól. 20. W rzosow isko. 21. Za
mgłą. 22. Polska jesień.
23.
Piosnka Lassena.
24. Z kurhanu. 25. M ój najmilszy kolor. 26. D zie
cię słońca. 27. Cisza. 28. W nieznaną dal. 29. Smu
tek. 30. A kto się z młodych mroźnej zim y boi?..
31. Tłuściochy. 32. Pamiątki.
O g óln y w id ok w ystaw y jesiennej.
Symfonja kwiatów w Miejskiej Galerji Sztuki.
W czoraj, w południe w obecności przedstawicieli miasta w oso
bach pp. prezydenta M, C ynarskiego i w iceprezydenta inż. W o je-
„Polska Jesień".
w ódzkiego, oraz kuratorjum szkolnego odbyło się otwarcie w ystaw y
kom pozycyj kw iatow ych W ojciecha Salwy.
jed y n y w swoim rodzaju ten artysta-ogrodnik dał nam serję
swych świeżych pom ysłów, podzielonych na cztery części: I — „ A v e
M aria", II — „N a d w orze królow ej jesieni", III — „ C o jesienią
w ogrodzie widziała dusza p o ety? “ , IV — „C o kto lubi“ .
Ostatnia kąpiel.
B ogactw o fantazyj, oraz piękno kw iatów stwarzają niezwykłe
nastroje artystyczne, różnorodne w swej treści. W ystaw a zasługuje
na zapoznanie się z nią, tych wszystkich, którzy kochają kwiaty.
84
Należy dodać, że prócz przedstawicieli w ładz — w otwarciu
w ystaw y kw iatow ej w zięło rów nież udział liczne gron o inteligencji
naszego miasta.
W ystaw a ta niewątpliwie będzie licznie zwiedzaną.
W świecie barw i woni.
Z MIEJSKIEJ G A LE R J I S Z T U K I.
P o raz drugi już w tym roku staje przed publicznością łódzką
p. W ojciech Salwa w roli pom ysłow ego autora pięknych kom pozycyj
kw iatow ych i propagatora „p rogra m ow ości“ w układzie bukietów,
koszów i nałęczy kwietnych.
N o w a w ystaw a kom pozycyj p. S alw y zajęła całą połow ę w ie l
kiej hali naszej Galerji Sztuki, tw orząc barwny i w zorzysty obraz
artystycznej inwencji autora. A trzeba dodać, że inwencja ta nie
dąży w jednym tylko kierunku, nie zamyka się w ciasnych ramach,
lecz w wystawionych kompozycjach przybiera rozmaitą, kam eleonową,
zmienną postać. Z tak subtelnego materjału, jak płatki i kielichy
kw iatow e, m alowane pędzlem największego m istrza-przyrody, stwarza
p. Salwa artystyczne swe kom pozycje, pełne żyw ego czaru, świeżych
arom atów i wdzięcznego, um iejętnego barw doboru. Sym bolika kw iet
nych eksponatów p. Salw y odtw arza całą gam ę uczuć i nastrojów,
w ygryw ając fjoletem astrów, czerwienią róż, zielenią delikatnych liści,
to znów białością puszystych chryzantem m inorow e tonacje jesien
nego smętku albo też radosną pieśń obfitości słodkich d a rów
Pom ony.
Dużo pomysłowości, zwłaszcza w niektórych szczegółach, posiada
kom pozycja „N a d w orze królow ej Jesieni'1, polot i fantazja przem a
w iają do w idza z obrazków , zatytułowanych ogólnie: „ C o jesienią
widziała w ogrodzie dusza p o ety? “ , cudownie kolorow em pięknem
ikw iatów pstrzą się i mienią drobniejsze kom pozycje, zgrupow ane
w dziale czwartym , p. t. „C o kto lubi".
W ysoce rozwinięta pom ysłowość artystyczna p. Salwy, co już
,na w stępie podkreśliłem, oraz oryginalność i w dzięk wykonania w y
stawionych poem atów kwietnych zasługują na uwagę i głębokie
uznanie ze strony kochającej barwę i piękno publiczności. A
kto
chce swe oczy tą sym fonją kwiecistą rozradować, śpieszyć się musi.
Kw iaty, jak szczęście, żyją krótko. W ystaw a trw ać bądzie tylko
•dni parę.
B. D.
„L o d ze r Freie Presse“ pisze:
Herbstsymphonie.
Ausstellung von Blumengedichten von W . S A L W A
in der Kunstgalerie.
Gartner sind poetische Naturen. D er stete U m gang mit den
:sanften Kindern des Gartens gibt sie dereń Einfluss preiss. Bei
85
H errn W . Salwa macbt sich die W irku ng dieses Einflusses auch nacb
aussen hin bemerkbar, indem H err Salwa in Blumen dichtet. O der
sind es Blumenkompositionen, die er talentvoll sch afft?
O b Gedicbte oder Kom positionen— sie sind prachtig, die Kunst*
werke, die H err Salwa aus seinen Lieblingen zusammenstellt. W ir
hatten w iederholt Gelegenheit, sie zu bewundern. S o auf der Ausstellung im Tivoli-G arten voriges Jahr und in der stadtischen Kunst-
Prez. Centr. Pol. Zw. O groc’ . p. Zygm unt Kaczorowski.
galerie dieses Fruhjahr. Jetzt bietet er dort den Lod zer Blumenund Schonheitsfreunden w ieder eine iarbengluhende Blumenschau
dar. Sie tragt den Namen Herbstsymphonie. M it Recht! Es ist
tatsachlich eine Sym phonie des Herbstes, die seit gestern mittag in
den ehemaligen A rkaden im Sienkiewiczpark lautlos und doch eindringlich erklingt. H err Salwa hat aus den ietzten Kindern des
Gartens prachtige Gebilde geschaffen, die zu jedem G em iit sprechen.
86
Die Dahlie, diese wirkiiche Konigin des herbstlichen Gartens,
herrscht vor. Ferner ist die Chrysantheme, die A ster, der Helianthus,
die Skabiose, die Rose zu sinnigen Blumendichtungen verw an dl
worden.
Fast drei Dutzend Nummern zahlt die Schau. Die bemerkenswerteste ist das Bild „A ro H o fe der H erbstkonigin“ . Die Konigin
Fragm ent z pokazu.
ist die Dahlie. Die prachtige Dahlie „W eltfried en ". V o r dem T o r
ihres Palastes gluhen purpurn Fackel-Dahlien. Das ganze herbstbunte K roppzeu g des Gartens schliesst einen Reigen um den Thron,
vor dem kleine Georginen ais Pagen W achę halten. Glut-Dahlien—
ein Sym bol des nirgends fehlenden bosen Prinzips — fugen sich wir-'
kungsvol! in diese Farbenpalette ein. In der Sym bolik gut getroffen
ist das Bild „W a s die Seele des Poeten im herbstlichen Garten fan d“ .
87
Prach tig ist das dem Kunstler gew idm ete Blumenarrangement. D ie
japanische Blutnenphantasie durfte manchem gefallen. Die bliibende
H eide mit Kiefern- und Tannengrun ist ausserst dekorativ. „Steli
auf den Tisch die duftenden Reseden...“ — Allerseelenstimtnung atmet
die Kom position Nr. 23. EindrucksvoIl ist das Bild 27: Stille. Es ist
das ein Bild w ie von Bócklin ersonnen. Florumhullte lila Chrysan-
Fragm ent z pokazu.
themen zeigt das Bild „T rau er“ , prachtige Golddahlien Nr. 25Meine Lieblingsfarbe. Ein Brautstrauss aus herrlichcn cremefarbenen
Rosen weist auf den E p ilcg hin, der das Kosen des Sommers oeschliesst. So reiht sich Bild an Bild. Man w ird des Schauens nicht
milde.
M ogen der Schauenden und Geniessenden recht vie!e seien.
Die Ausstelluno" dauert nur bis zum 30. September.
A. K.
lesienią od dnia 4 do 12 września, rów nież w Miejskiej Galerji
Sztuki został urządzony staraniem Polskiego Związku O grod n ik ów
O ddział Łódzki, pod dzielnym kierownictwem niezm ordowanego p re
zesa naszego p. Zygmunta K aczorow skiego, — pokaz kw iatów je
siennych.
Pokaz ten zdawało się, że będzie wspaniały, bo udział przy
rzekło do 20 firm ale im bliżej do terminu otwarcia, tem mniej
chętnych, na koniec zostało tylko 5-ciu w ystaw ców , którzy ratowali
łio n o r związku, a mianowicie:
D om ek mieszkalny w Rudzie Pabjanickiej.
Plantacje Miejskie, firm a Van de V eg , która wystawiła przebajeczne Dalje i Gladjole, ogród p. Mikołaja Kopczyńskiego pod
zarządem p. Tom asza Leszczyńskiego, stara firm a P. Stoińskiego
krzew y, byliny, a w końcu mój dział. K atalog obejm ow ał 75 N -rów
a mianowicie:
Dalje szlachetne.
Odm iany starsze i nowe.
1. P o k ój świata. 2. Zarzewie. 3. Satyr. 4. Melancholja.
5. Bohaterka. 6. Zwycięzca. 7. Prem jer Grabski. 8. Ojczyzna.
9. Pochodnia. 10. Sierotka. 11. M arja Salwa. 12. Sen poety.
13. Demokrata.
14.
O bergartn er Schneiderheinze.
15. Menny
Carlee.
16.
Beatrycze.
17.
Saksonja.
18.
Mr. John Dix.
19. M arie Houtman.
20. Erfiillung.
21. Boruta. 22. Aureola.
23. Perła Drezna. 24. Schónebeck. 25. Złoty bażant. 26. Marie
89
Kaphahn. 27. Księżniczka Juljanna. 28. Jak złoto.
29. Augusta
W iktorja. 30. Złota papuga. 31. T adzio G ogolew ski. 32. N aro*
dow a.
33. Turyngja.
34.
Krimhilda.
35.
Złota gwiazdka^
36. D ziew czę z Holandji. 37. Alaska. 38. Coralina. 39. Hamlet.
40. G w iazdy z r. 1926.
Dalje pomponowe.
41.
Mała Ninka. 42. Diana. 43. Fashion. ,44.| Stanley Y ord .
45. W hite aster. 46. Herbstzeitlose. 47. Pociecha babuni. 48. Greta
Heine. 49. Jonkheer van Citters. 50. R óże w najnowszych odmianach.
W id ok na staw p. Stefańskiego.
Kwiaty różne.
51. Heliantus. 52. Solidago. 53. Gailardia. 54. Cosmea. 55. A stry
wysokie. 56. A stry niskie. 57. Lew konja jesienna. 58. Płom yki zimotrwałe. 59. G w oździki chińskie. 60. Zinie mieszane. 61. G w oździki je
sienne. 62. Łubin różow y. 63. A geratum mexikanum. 64. G roszek zim otrwały. 65. G roszek pachnący. 66. Matrikaria. 67. Stokrotka (Ludwiczek). 68. Nasturcja. 69. Chryzantem wczesny „A n ty g o n a ". 70. C hry
zantem zim otrwały (Uśmiech jesieni). 71. Tagetes. 72. Fiołki pow ta
rzające. 73. Montbretia. 74. Mieczyki „A m e ryk a ". 75. Nasz kochany
wrzos.
Pokaz ten odw iedzili prócz grona wycieczek ogrodniczych i d e
legaci szykującej się w ystaw y jubileuszowej w Poznaniu na 25-lecie
90
T o w . O g rod n iczego Poznańskiego, na którą to w ystaw ę osobiście
zostałem zaproszony przez prezesa p. dyrektora Marcińca.
W ciągu lata teg o ostatecznie doprow adziłem sw ój o g ró d do
porządku, jest to objekt olbrzymi, bo aż 3/-i m orgi obejmujący. Z o
stała rów nież w ybudow ana now a szklarnia.
Następnie szykowałem się do w ystaw y poznańskiej, gdzie
miałem zapewnioną wszelką pom oc kw iatow ą, pojechałem z uczniem
moim Stasiem Bakalarzem i na oznaczony czas zrobiłem, co mogłem.
W śród kw iatów pani Ewelina Koszańska,
Edek, mój syn i moja żona.
a że nie zrobiłem i w ięcej i lepiej, to nie moja wina. Niech historja
tego nie pisze d o księgi.
Katalog zaw ierający 25 N -rów podob ał się ogólnie, ale gdyby
miały opraw ę, jak się należy byłoby całkiem inaczej. Za to cała
w ystaw a była w prost imponująca, żem zaraz telegrafow ał, aby żona
z dziećmi przyjechała, bo coś w spaniałego nie prędko można zoba
czyć. Przyjechała z dziećmi, zwiedziliśm y w Poznaniu o g ro d y i za
dow oleni wróciliśm y do domu, tu zaraz posłałem m oje pomocnice
panny R ettig i M rozow icz, jak rów nież ogrodnika m ego p. A . Kluskę,
który mając na w idoku szersze plany w ziął ze sobą syna, aby świat
ogrodn iczy zobaczył, co mu się w życiu przyda. N a zamknięcie
pojechałem znów z panem Pietraszewskim, aby nie przepuścić okazji
91
zobaczenia naprawdę ładnej i ow ocnej pracy ludzkiej. Fantazje m oje
nosiły następujące tytuły:
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
P o d T w o ją O bronę.
Zbożnej pracy cześć!
Cisza.
Za czem ludzie lecą.
Bożyszcze tłumu.
T rzy książki.
W rzos.
Placówka.
D w a bieguny.
K to dziś w idzi Pom orze, to jest przekonany,
że żaden lew ni wschodniej zarazy bakcyl G o
nie zmoże.
Ostatnia garść.
Jesienią.
Poznaniankom hołd.
Ulubiony.
Jaka różnica dla świata — czy siostra siostrę —
czy brat brata?
Stara rameczka.
Jaki to ptaszek?
18.
C zy to my nie rośniemy w ogrodzie?
Jakie w esołe minki mają te Jakóbinki.
19.
20.
Stara piosenka.
N a stoliczku.
21.
22.
23.
Melancholja.
24.
Szara godzina.
W iw a t Poznaniacy!
25.
Drobiazgi.
Już nic więcej.
N a tej w ystaw ie nagrodzony zostałem
dużym złotym medalem.
przez
kom itet w ystaw y
W iosna 1926 r. Maj był zajęty jubileuszową w ystaw ą art. mai.
p. M aurycego Trębacza, zatem sala Miejskiej Galerji Sztuki w olna
była dopiero od 10-go czerwca. Urządziłem w ięc w ystaw ę p o raz
pierwszy bez bzów , jak kw iaty czerw cow e jak peonje, jaśminy, lew
konie, hortensje i inne. N a o g ó ł w ystaw a się udała, tylko żadnego
nie mam zdjęcia bo była tym razem w ystaw a film owana (mam film do
dem onstrowania w kinach).
P rzed m ow ę dyrektora p. M. Dienstl - D ąbrow y do katalogu na
pisaną i katalog num erowany da nam jakie takie pojęcie o cało
kształcie, gdyż katalog zawierał 50 numerów.
92
M IE JSK A G A L E R J A S Z T U K I W Ł O D Z I
W iosenna W ystaw a
Kom pozycyj K w iatow ych
W O J C IE C H A S A L W Y
od czwartku 10-go do w torku 15-go czerw ca r. b.
Łódź, w czerwcu 1926 roku.
Na zachodzie sztuka ogrodnicza, podniesiona
do w yżyn artyzmu ma w iekow ą tradycję. »
U nas — raczej ze w zględu na klimat niż na psy
chikę społeczeństwa — kwiaciarstwo w znacznym jest
zaniedbaniu.
W o j c i e c h S a l w a jest jednym z nielicznych
w Polsce artystów ogrodn ików , którzy w b rew istot
nym potrzebom , pragną narzucić swemu środowisku
miłość i kult kw iatów .
Stare przysłowie m ówi, iż tylko dobrzy ludzie
i dzieci kochają kwiaty; kw iaty — które są m odlitwą
ziemi.
W o j c i e c h S a l w a po za w ykw intną znajo
mością techniki dekoracyjnej posiada duszę nawskroś
artystyczną, która z żyw eg o materjału układa barwne
mozajki, nadając kom pozycjom głębsze znaczenie ale
goryczne.
Myśli swe czerpie z naszej rodzimej poezji lu
dow ej, która miała nadać niemal wszystkim kwiatom
symboliczne znaczenie.
Trzeba posiadać w ysoki umiar artystyczny, aże
by w tej pracy konstrukcyjnej z żyw eg o kwiecia,
oraz z legendarnej symboliki tw orzyć harmonijne
świeże dzieła sztuki, posiadające utajoną poezję.
Zycie płata figle.
Artysta, który powinien i m ógłby wzbudzić
pod ziw i uznanie stolic Europy, znalazł się w szarym
mieście kominów, w którym prace jego stały "się
przedziwną, zagadkow ą oazą piękna.
M oże to słuszne i sprawiedliwe.
M. D. - D.
1
2
3
4
5
6
Łza przeczucia
Ze z tęczy wyszła i z potoku piany
A kiedy będziesz m oją żoną
Bracia — dzieci jednej matki •— uciszeni
Echa. (Pośw ięcon y p. M. Przybyłk o-Potockiej)
W achlarz Lady W inderm eer
(Pośw ięcon y p. Irenie Solskiej)
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
36
37
38
39
40
41
42
43
44
45
46
47
48
49
50
N adzieja nasza
C zerw iec
Pleśń. (Pośw ięcon y b. ministrowi ośw iaty)
Kocha — lubi — szanuje
N a srebrnym ekranie
Rubiny
M odny kawałek
G d y liście cicho szeleszczą
A na tw ojej brw i w idać kroplę krwi (Balladyna)
Prządź, prządź dziew eczko m a!
Błękitny ptak. (Pośw ięcon y Nince W ilińskiej)
P o k ój umarłym — Żyw ym cześć!
(Pośw ięcon y Ł . S. O . O .)
Ulubieńcem byłem m onarchów
Jak W am się p o d o b a ?
Ranna godzina
Sen o szczęściu
W tonie
Dla kota
N a tarasie
Z wesela D ory
Bagatelki
Imieniny wujaszka
Szept lasu
Kącik prababki
Zamknięte w rota
Myśl
Opuszczone gniazdo
Jak skała w śród morza
Peon ja sinensis
N ie w oln o dotykać
N ie tak w ygląda jak smakuje
Ł ó d ź Tow a rzystw a O p e ro w e g o
N ie zaw sze ptaszki, które mają ładne piórka,
są pożyteczne
Tu wiosna n igdy nie zawita
W r ó ć mej O jczyźnie świetność starożytną!
N a zgon
Żebym ja kiedy dożył tej p o ciech y...
A b y choć takie skrzyneczki
stały na każdym balkonie
Taniec życia i śmierci. (N a życzenie pani Natalji)
Koszyk babci
Biel
Szczęśliwej drogi
Ulubienicy
Marechal Niel
Pierw sza jaskółka
O tó ż przedstaw m y sobie, że malarz, rzeźbiarz czy też kom po
zytor stw orzy 50 dzieł mniej lub w ięcej udatnych nawet m iędzy tym i
będą praw dziw e dzieła sztuki i to przechodzi do historji i wiekami
nie ginie, — a m oje dzieła trw ają najwyżej 3 dni z teg o też pow odu
w ydaje m oje opisy, aby się choć w ten sposób kilka lub kilkanaście
iat pamiętało, że był taki co tw orzył, ale złych i nie trwałych używał
do tego materjałów.
Filja kwiaciarni przy ul. Moniuszki 2.
Zanim w ejdziem y w okres 1927 roku, uroczystej rocznicy m ego
35-letniego jubileuszu pracy w zakresie zdobnictwa kw iatow ego,
wracam do jesieni r. 1926 gdyż w doryw czem pośpiesznem pisaniu
mych notatek zapomniałem o jednej ważnej dla naszego ogrodn ictw a
łódzkiego chwili, a mianowicie: od roku 1907 mamy na terenie Łodzi
związek ogrodn ików pod nazwą „C entralny Polski Związek O grod n i
ków w W arszaw ie, O ddział Ł ód zk i", O tóż prace i cele związku są
rozlegle, a m ianowicie rozchodzi się o podniesienie ogrodn ictw a
krajow ego, aby dorów nać zachodowi, trzeba za m kształcić now e
kadry pracow ników na tem polu, starych zaś w eteran ów otaczać
szacunkiem i zapoznawać się z ich pracą, w ten sposób ciągle iść
naprzód z postępem w iedzy.
Duszą związku jest zawsze prezes w raz z członkami zarządu,
a sekretarzem w szczególności, otóż idzie mi o te g o ostatniego, był
nim od szeregu lat p. Tadeusz G ogolew ski, jako kierownik szkółek
95
miejskich na Polesiu Konstantynowskiemu był on nie zwykłym zja
daczem chleba, ale człowiekiem czynu. W szystkie jego zam iaiy za
krojone były na dalszą metę, w spółpracow nicy lubili g o serdecznie,
jako zaś kolega był zawsze na miejscu: miły, uczynny i pełen p o
święcenia.
Jednak znaleźli się ludzie w zwierzchniej sferze magistratu, co
nie m ogli zcierpieć jeg o popularności i tak żonglerow ali róznemi
Filja kwiaciarni przy ul. Moniuszki 2.
fortelam i, aż dokuczyli mu do żyw ego, że nie namyślając się długo
podziękow ał prześwietnemu m agistratowi miasta Łodzi za 8-letnią
pracę i odjechał do W arszaw y, jako kierownik rozległych dóbr W i
lanowskich.
Straciliśmy w nim czynnego ducha naszego związku, przyja
ciela i naprawdę oddanego pracownika sprawie ogrodn ictw a na
terenie Łodzi. O djechał od nas na szersze horyzonty pracy, ale dla
nas stała się strata niepow etow ana. Zegnaliśmy g o w piękne dnie
jesieni złotej, pełnej kras z myślą, że wiosna na n ow o zabłyśnie
i nic życia natury wstrzym ać nie zdoła.
Jeszcze chcę wspom nieć o ludziach, którzy mi w czem kolwiek
pom ogli w podźwignięciu się do stanu w jakiem się znajduje.
W pierwszem rzędzie dziękuje panu Franciszkowi W iesnerow i
za ofiarow ane mi 50 krzaków róż do gruntu i 2 wysokopiennych
„M arechal N ie{“ , które wsadzone do oranżerji dały mi już tego roku
500 kw iatów , następnie panu Leon ow i Kołaczkowskiemu, który dał
96
na now e gospodarstw o 500 sadzonek raachonji, które dziś po kilku
latach rozrosły się w ładne krzaczki. Panu zaś G lasowi sąsiadowi
w Rudzie dziękuję za niejedną wiązkę kw iatów , którą mi łaskawie
ofiarow ał ze sw ego amatorskiego ogródka. Panom zaś Antoniem u
Pachowskiemu i Stanisławowi Czerwińskiemu dziękuję za łaskawą
pom oc w kupnie cegły, z której to w ybudow ałem sobie cieplarnię.
Następnie dziękuję za okazanie mi pom ocy materjalnej panu A lekse
mu Brenerowi, Rom anow i Saurerowi i W ik torow i A ngielczykow i.
Pełne słowa uznania panu K o ro lo w i Rubinsteinowi za jego beztroski
humor i rozmaite tricki reklam owe. Są to jasne słoneczne plamy
na szarem życiu mojem, które żadna chmura nigdy przysłonić nie
zdoła.
Teraz zaczniemy dalej w kwietniu r. b. udało mi się otw orzyć
filję kwiaciarni przy ul. Moniuszki 2 w domu T o w . A kc. L. Geyer,
w lokalu zajm owanym przez lat 15 na skład fortepian ów firm y
K. Koischwitza. Popchnęło mnie do tego żądanie klijentów, którzy
utyskiwali zawsze dlaczego siedzę tak daleko na N arutowicza, a nie
gdzieś w centrum na Piotrkow skiej. Zrobiłem im w y g o d ę czy
sobie? — czas pokaże.
Bardzo mnie wzruszyły powinszowania z racji otwarcia, a szcze
gólnie podarki m iędzy którym i są tak cenne obrazy jak Kidonia,
Behrmana i naszego łódzkiego jubilata M. Trębacza. A le zbliża się
miesiąc maj ten cudny miesiąc kw iatów i miłości, a z niem uroczysta
moja w ystaw a jubileuszowa w Miejskiej Galerji Sztuki.
Św ięto w mem życiu m oże jedyne. 25 lat przepędziłem w Łod zi
i a nim się spodziewał, że O na ta nasza zadym iona roztętniona
miljonami drgnień w arsztatów i ludzi, miała jednak i na to czas,
żeby moją skromną pracę ocenić. Starałem się zatem, abym m ógł
wystąpić okazale w ten mój dzień świąteczny.
Miłą i niezasłużoną niespodziankę sprawił mi nasz związek,
dając do pism ogłoszenie następujące:
M IE JSK A G A L E R J A S Z T U K I (P A R K S IE N K IE W IC Z A )
Centralny Polski Związek O g ro d n ik ó w — O ddział w Łodzi
urządza od 21 do 29 maja r. b. Jubileuszową W ysta w ę Kom pozycyj
K w iatow ych 35-lecia pracy na polu zdobnictwa kw iatow ego
W ojciecha Salwy.
Dziś otwarcie o godzinie 5-ej po południu.
Ja zaś w urządzeniu w ystaw y wziąłem sobie za zadanie, aby w y
stawić 35 kom pozycyj tak aby na każdy rok pracy wypadała jedna.
Zabrałem się z zapałem do pracy i 21 maja r. b. o godzinie 5-tej
w ystaw a została otw artą przy udziale najwybitniejszych przedstaw i
cieli naszego miasta z Panem Starostą A . Rżewskim i Jego Małżonką
na czele.
97
P o otwarciu i pierwszych rzutach oka na całość Pan Starosty
Rżewski w sali czytelni w obec całej z g r o m a d z o n e j elity odezw ał się
w te słowa.
Zasługi p. W . Salw y w dziedzinie ogrodnictw a zdobniczego
w Polsce.
Izabela Czartoryska miłośniczka ogrodnictw a w swojej cennej
pracy z roku 1808 pod tytułem „M yśl o zakładaniu o g ro d ó w 11,
Grupa osób w chwili otwarcia w ystaw y z Panią Starościną Rżewską
z kwiatami pośrodku.
streszcza swój pogląd na ogrodn ictw o ozdobne w następujących
słowach: — K to ma kawałek ziemi ma na nią patrzeć jak na przy
jaciela, naprzód poznać ją w najdrobniejszych szczegółach, ukrywać
w ady, pokazywać przymioty, nigdy nie opuszczać, a iść za gustem
-najprostszym— za Naturą.
Współczesne zmaterjalizowanie życia w yw ołuje znaczne zainte
resowanie ogrodnictw em
użytkowem
zmniejszając
zamiłowanie,
tkwiące w każdej szlachetniejszej naturze ludzkiej do hodow li roślin
ozdobnych.
W ojn a zrujnowała większość tych, którzy otaczali się chętnie
pięknem roślin ozdobnych, to jest jedna z przyczyn upadania sztuki
ogrodniczej przejawiającej się tak pięknie w artystycznym zespole
wszelkich składowych części ogrodu w umiejętnym a rozważnym
98
-doborze roślin i w zachowaniu artystycznego wdzięku rodzinnej
przyrody.
Zresztą hodow la roślin ozdobnych, zam iłowanie do piękna tkwi
silnie w śród najszerszych w arstw ludowych,
W miastach żyje tysiące ludności wiejskiej, która do miast
przyszła szukać pracy. Małe roślinki pielęgnow ane na oknach izb
są jedynem wspomnieniem przyrody, jaką porzucili idąc do miast,
kw iat roślin jest dla nich jedyną rozryw ką i wspomnieniem lepszych
czasów. Ich kwiaty są symbolem przywiązania do ziemi, do p rzy
jaźni, do miłości, do piękna przyrody. K w iaty te przem awiają do
.ich serc i duszy dobitniej, aniżeli kunsztowne poezje i słowa. Z ja
kim wzruszeniem patrzy nieraz staruszka na krzaczek mirtu, który
zdobił jej g łow ę w dniu pierwszej Komunji lub ślubu.
Każdy kwiat jest wyrazem lub symbolem określonych uczuć
ludzkich i wzruszeń. Im więcej miłujących przyrodę tem mniej łez
1 krzyw d y a więcej szczęścia i dobrobytu. Praca ogrodnicza zd ob
nicza uczy poznawania życia roślin, własność gleby, tajemnic przy
rody.
O prócz tych wzruszeń estetycznych ogrodn ictw o zdobnicze,
a szczególniej bukieciarstwo ma ważne znaczenie społeczno-gospo
darcze w naszym bilansie handlowym. Przed w ojną nie zaspakaja
liśmy w tej dziedzinie najskromniejszych potrzeb, nie m ówiąc już
o artykułach luksusowych. A pow odzenie w tej dziedzinie osiąga
się nietylko ilością, a głów nie jakością w ytw órczości. Kw iaciarstw o,
a lepiej powiedziaw szy zdobnictw o nie jest od innych ani trochę
mniej ważnem działem.
Z przenikaniem oświaty i kultury do szerokich mas ludności
rozwinie się też poczucie piękna. O becne zapotrzebow anie w cza
sach, g d y wszyscy się ograniczamy, aż nadto w ym ow nie świadczy
o wielkiem zamiłowaniu i wyczuwaniu powabu kwiecia.
„Jak najmniej sprowadzania kw iatów z zagranicy" winno być
hasłem i celem w ysiłków obyw ateii-ogrodników w obecnej dobie,
zrównoważenia naszego bilansu handlowego.
Z dobnictw o kw iatow e idzie zawsze w parze z ogólnym d o b ro
bytem, w ięc śmiało przypuszczać należe, że po latach wielkich w y
siłków i pracy u podstaw, zabierzemy się z energją do upiększania
kraju i naszych siedzib i dlatego kwiaciarstwu można rokow ać wielki
rozw ój.
A teraz kilka słów o inicjatywie, tw órcy i jubilacie dzisiejszej
uroczystości p. W ojciechu Salwie, który jest nietylko chlubą sztuki
kwiaciarskiej w mieście naszem, ale w całej Rzeczypospolitej. T o
nie rzemieślnik, ale poeta, artysta i talent z bożej łaski. C redo sw oje
na kwestje życiow e, zaw od ow e i społeczne streścił w sw ojej książce
p o d tytułem „M o je wspom nienia", wydanej w roku 1912 w Łodzi.
W pracy tej kreśli tw arde koleje sw ego życia, zmaganie z niedo
statkiem, z uprzedzeniem i złośliwością ludzką.
Przejaw ia się w tej pracy piękną i szlachetna, a oto wyjątki
2 tej pracy: „M y kwiąciarze m ożem y śmiało pow iedzieć w raz z różą.
99
że poimy się nią nietylko zrana, ale cale dnie, całe życie prawie.
O zdabiam y i krasimy tymi najpiękniejszemi po ludziach tworam i
natury, jakimi bezw arunkow o są kwiaty. R obim y bukiety, przybie
ramy kosze, pleciemy wieńce, ozdabiam y ołtarze, stroimy małe dzieci
z chwilą przyjścia na świat w ijem y wianuszki m irtow e i bukieciki
do pierwszej spowiedzi, dając tem poznać młodemu pokoleniu te
cuda świata, które przed nimi są praw ie zakryte, a które w życiu
posiądą. G d y zaś życie zaczyna dojrzew ać któż jak nie bukieciarz
daje d o ręki ukochanej istoty choćby tylko wiązankę skromnych niezabudek lub różyczkę, którą odbierająca strona długo chowa jak
relikwje i nierzadko p o stracie ukochanej istocie łzami zalewa.
Następnie idą g o d y weselne, poprzedzane szeregiem bukietów
i wiązanek. N a imieniny, urodziny i inne wszelkie okoliczności ży
ciowe, bukiety są zawsze mile widziane. A ż wreszcie przychodzi
czas, że d rogie nam istoty idą do m ogiły, to i w ów czas miłująca,
dusza śląc ostatnie niejako pożegnanie składa kw iaty na trumnie
oraz w ieńczy g ró b wieńcami w raz z myślami o przeżytych chwilach,
całego życia.
Tak, nasz zaw ód bukieciarski jest ściśle związany z życiem,
roztaczamy czary kw iatów cudnych w śród ludzi i w tem widzimy
nasze szczęście i dużo powabu życia.
K w iaty zerwane i w staw ione do w od y lub rzucone w zapo
mnienie — przypom inają człow iekow i obraz jego życia i czynów , które
nieraz człowiek całą duszą pragnął i budował, a podcięty nieubłaga
nym losem przeznaczenia ginie marnie, pomim o w ysiłków jeg o pracy
i w oli. Przypatrując się przejściowi, pełnemu barw i krasy życiu
kw iatów , mamy obraz naszego życia...
Na zakończenie zaś rzekł: Niech mi będzie w olno zakończyć to
przem ówienie wierszem z poprzedniej książki wydanej w roku 1912,
który to wiersz został mu pośw ięcony w roku 1905 przez w arszaw
ską poetkę, ukrywającą się pod pseudonimem „K aliny Lassoty".
Są ludzie, którym Pan Niebios w natchnieniu
Daje słów władzę, aby w pieśni wzniosłej
Serca ludzkie unieśli w płomieniu,
W skazali smutek, czar jutrzni radosnej.
Są ludzie, którym w tak wzniosłej chwili
U ległe struny, boskiej lutni dźwięki,
Kiedy uderzą, serce zakwili,
Bo głos tej pieśni żałosny i miękki.
T y ani lutnią, ani piórem władasz,
Lecz pieśni T w o je z wonnych kw iatów składasz.
W ię c dokąd wniknąć niezdolne ich tony,
Niech T w a pieśń płynie i zapory kruszy
Bo w pieśni kw iatów duch g o re natchniony
Kamienne serca m oże on poruszy.
Niech płynie T w a pieśń, nutą dzw oni czystą —
A T o b ie „C zołem '' —■ poeto-artysto!
100
Skończył. W szyscy pod wrażeniem tego referatu skupieni
w ciszy, ocknęli się i praw dziw ie szczeremi oklaskami podziękow ali
mu. Ja stałem cały czas nieruchomo za plecami słuchaczy i Izy
wzruszenia ciurkiem płynęły mi po policzkach, ale tak mnie cała ta
uroczystość wzruszyła, że w prost tchu złapać nie m ogłem i ani Panu
Staroście ani Panu W iceprezyden tow i W ojew ódzkiem u nie m ogłem
słowami podziękow ać, g d yż wzruszenie odebrało mi m ow ę, i tylko
cały się trząsłem od jakiejś w ew nętrznej radości.
P o tem goście zaczęli zwiedzać szczegółow o w ystaw ę i każdy
znalazł coś w swem guście. Najlepiej w pierwszej chwili podobała
się Panu Kom isarzowi W a jerow i kom pozycja pod tytułem: „Jest“ !
K A T A L O G JU B ILE U S Z O W E J W Y S T A W Y
Kom pozycji K w iatow ej W ojciecha S alw y od 21 do 29 maja 1927 r.
1892 — 1927
1. Tyś jest najpiękniejsza lilja (z pieśni)
2. Przed 35 laty
3. „ C io tu fia tk ó w !"
4. N a straży piskląt
5. K w iaty wschodu
6. W mundurze
7. Skarbczyk m ajow y
8. Żółte niebezpieczeństwo
9. Nareszcie!
10. Jak niegdyś w maju
11. W świętym gaju
12. G dzie tych ob łok ów sterczą szare góry
Tam państwa m ego ciągną się przestw orza
A te pędzące na południe chmury
Szukają Francji dalekiego morza
(Sziller— Marja Stuart)
13. Słyszysz ró g ło w ców , słyszysz w rzaw a jaka
(Sziller— Marja Stuart)
14. A g d y pieczęć wypuści dłoń M ortona drżąca
M oże ją w eźm ie ręka co o struny trąca
(Słow acki— Marja Stuart)
15. Spraw a językow a
16. Jak marzenie
17. Czas w którym kw itły orchidee
18. W ogrodzie
19. Jak w prerji
20. Ł zy boginek
21. Pu rpu row y skarb
22. Slub m ajow y — grób g o to w y
23. Słow icze trele
24. Było znaw ców wielu...
101
25.
26.
27.
28.
29.
30.
31.
32.
33.
34.
35.
Był czas, błogi czaś...
jest!
Zamknięte na wieki
P o obiedzie
Błysnęła gwiazdeczka w lazurze
Jak z Nicei
Bez tytułu
Zastygła krew
Ślubne wianki
Ubrana jest w biel
M oja ostatnia nagroda.
Dla pamięci zamieszczam porządkow y katalog i pozw olę sobie
kilka kom pozycyj bliżej określić.
Nr. 1 katalogu tłumaczenia nie potrzebuje.
Nr. 9. Nareszcie!
Z dobyw am y się na sprowadzenie
nieśmiertelnego Juljusza pod Polską płaczącą brzozę.
zw łok
Nr. 8. Żółte niebezpieczeństwo, które od w ieków grozi Europie,
choć niby na pozór m artwe nieruchome, ale nie przestaje być n iebezpiecznem, doskonale też z ilustrowane masą skłębioną kw iatów ,
tiulu i wstążek na tle złotej mozaiki z czego wyłania się głow a za
g a d k o w eg o chińczyka.
Nr. Nr. 12, 13, 14 jest to tryptyk na cześć naszej genjalnej
tragiczki Heleny M odrzejewskiej, która silne swą grą w yw arła na
mnie wrażenie w czasach mej młodości.
Nr. 2. (Przed 35-ciu laty). Jest to kosz wysadzany roślinami
tak, jak się w ów czas robiło w raz z moją podobizną z te g o czasu —
za tem stoi kom pozycja Nr. 22. Slub m ajow y — grób g otow y .
Jest to z wierzeń ludowych, że maj jest tylko miesiącem upojeń
i marzeń miłosnych, które przechodzą prędko, jak prędko rozlatują
się kwiaty żółtego mlecza, kiedy dojrzeje w złudną bańkę.
Nr. 3 przedstawia nam może najwcześniejsze zaranie naszego
Ja; gdzie to bobo posadzone na kwietny kobierzec, zdaje sobie
pierwszy raz sprawę, że coś g o zdołało więcej zainteresować od
smoczka i grzechotki, bo, wota całem sweni jestestwem „C o tu
fia tk ów !“ . Resztę kom pozycyj, które Mili Czytelń cy widzieli na tej
w ystaw ie sami sobie każdy na swój sposób widzenia i zrozumienia
wytłumaczą, ci zaś co nie widzieli, to niech sądząc z załączonych
rycin resztę znajdą w swej wyobraźni. Następnie około godziny
7-mej odbyła się tak zwana modna akademja w naszem związku,,
gdzie niestrudzony nasz prezes p. Zygmunt Kaczorow ski w yśpiewał
cały tom przykładów i pochw ał na moją cześć całkiem, one nieza
służone, bo co ja znów takiego robię, to tylko chyba że idę prze
bojem bez wytchnienia p o obranej drodze, aie ja sądzę, że to tylko
obow iązek każdego człowieka, każdego obyw atela kraju, a Polaka,
w n ow o odzyskanej Polsce w szczególności. Tu w obec zaproszonych
gości w ręczono mi dyplom uznania za ow ocną 35-Ietnią pracę na
102
polu zdobnictwa kw ia tow ego w kraju i od kolegów z zarządu dosta
łem piękny zegar m arm urowy na biurko, oraz cały szereg depesz;
miedzy innemi są następujące:
Ty, który tw orzysz piękną poezję z kwiecia, a układem
jego barw rozweselasz i upajasz duszę naszą, w dniu św ię
cenia 35-lecia swej pracy na tym polu, składam Ci najser
deczniejsze życzenia
Franciszek Dótka
Burmistrz m. Rudy Pabjanickiej.
Dalszej ow ocnej pracy życzą
Ewa i Dora
Łódź.
ŁÓ D Ź.
Na dzień 35-lecia niestrudzonemu pracow nikow i o g r o d
nictwa i kwiaciarstwa tą d rogą przesyłamy najserdeczniej
sze życzenia.
Rodzina Kołaczkowskich.
KRAKÓW .
N a w ystaw ę
„Szczęść B oże“ .
przybyć
nie
m ogę
zasyłam gratulacje
Tureczkowa.
S O LE C .
ju bilatow i zasłużone uznanie przesyła
były prezes Zw. O g rod n ik ów Łódzkich.
Kołaczkowski
Dziękuję uprzejmie za łaskawe zaproszenie na w ystaw ę,
winszuję rezultatów pracy.
W anda Helm anowa, W arszaw a.
ja k o przedstawiciel Przeglądu O grod n iczego w imieniu
redakcji przesyłam dla Szan ow n ego Jubilata najserdeczniejsze
życzenia dalszej tak energicznej pracy na polu kwiaciarstwa
i ogrodnictwa.
L. Kołaczkowski, Łódź.
ju bilatow i serdeczne życzenia
z
okazji
Jego
w ystaw y
Start, Łódź.
103
W iw a t niech żyje zacny i niestrudzony jubilat.
Stanisławowie Kuźniccy, Ł ód ź.
Zwiedziłem wystawę
kwiatami.
winszuję
artyzmu
wyrażonego
Drabik, Warszawa,
ŁO D Ź.
M istrzowi, który z kw iatów pieśni składa, w dniu
35-lecia pracy składają życzenia wdzięczne uczennice.
S. Maruszewska i L. Stroińska.
P o kilkugodzinnem pobycie w związku wyruszyliśmy z p o
w rotem całą falą na wystawę, stamtąd zaś na skromną herbatkę do
„ T iv o li“ gdzie przy miłem nastroju w gronie najdostojniejszych g o
ści ze wszystkich sfer naszego kom inogrodu, zleciał czas daleko za
północ, tak, że trzeba było się pożegnać i unosząc niezatarte
wrażenia dnia ubiegłego rozeszliśmy się do dom ów .
W następnych
dniach ukazały się w dziennikach wzmianki i opisy w ystaw y, czy
też przem ówienia Pana Starosty.
N ajbarw niej wyszły opisy pism niemieckich.
„N eu e Lod zer Zeitung“ pisze:
Jubilaumsausstelłung von Wojciech Salwa.
W e r in Lod z kennt wohl nicht Salwa und seine „K in d er".
Schon in den Vorkriegsjahren hatte dieser Nam e in L od z einen
schdnen Klang, hatte man bei der Nennung dieses Namens unwullkiirlich die Y orsteliu ng von etwas Bliihendem, du ftig Schónem. Und
freu dig begriisste man nach dem K riege die Riickker dieses Mannes;
Salw a ist eine von Lod z nicht zu trennende Erscheinung.
Fiinfunddreitzig Jahre sind es her, seit W ojciech Salwa, dem
man auf den ersten Blick dieses so ungeheuer zarte, feine Kunstverstandnis nicht ansiecht, seinen Beruf ergriffen hat, in dem er —
langst iiber die Grenzen unserer Stadt und unseres Landes hinaus—
so erfolgreich arbeitet.
Salwa ist ein grosser Kunstler, eine tiefem pfindende Dichterseele, die mit B lum en—nur mit Blumen— auszudrucken versteht, was
mancher andere mit der Feder, mit dem Pinsel, mit dem Meissel
nicht so gut verm ag. Jede seiner Kom positionen ist ein klarer Ausdruck dessen, was sein Schopfer sagen will. Seine Bukette, seine
Blumenkórbe fur jede Gelegenheit haben ausgepragten Charakter.
104
Salwa ist ein Aesthet, ein Meister der Farben und Form en
Lyrik, Dramatik, Tragik, wie beissende Satire, gemutlicher H u m or—
findet man in seinen Kompositionen...
T yś jest najpiękniejsza lilja (z pieśni).
A m Sonnabend, ist in der Stadtischen Kunstgalerie im Sienkiewiezpark W ojciech Salwas Jubilaumsausstellung eróffnet worden.
D ie Exponate — es sind 35 Katalognummern — nehmen die gamze
rechte Langswand des grossen Ausstellungssaales ein. Ein buntes
105
Gew im m 1 von Blumen und Blattern, noch freudiger aufleuchtend,.
wenn die M isonne durch die grossen Fenster failt; erfolgreiche
Konkurrenz fur die Bilder, die an der gegenuberliegenden Seite hangen—
Nareszcie!
A u f Einzelheiten, .aut jedes der AussteUungsobjekte eiirzuoehen.
dazu fehlt es uns; an Platz denn u ber jede Kom position lasst sich.
etwas sagen. Daher seien nur einige, besonders erwahnenswerte
gemannt.
106
W elche Einfachheit in der Form, w elch riihrend from m er A u ś—■
ditoćk liegt in der Kom position „Du bist die schonste L ilie", welch
f)'^rżlg-naives Tim bre in dem bunten „W ie viel B lum en!“ (N r. 3)...
Żółte niebezpieczeństwo.
O rigin ell sind die „Bewachten K ijken“ , stark im Ausdruck die
,jGe!be G efah r“ . Prachtig gelungen sind die beiden Zitate aus
Schiilers „M aria Stuart". W e ite r mochte ich nennen: „Im G arten“ —
„G óttinnentranen" — „S ie ist d a " — „Geschlossen fiir immer“ —
107
„Geronnenes Blut“ . Die Aussteliung, die bis zum 29. ds, Mts.
g eoffn et ist, muss man gesehen haben, um einen w eiten Einblick
in Salwas Schaffen zu gewinnen. M ogę uns W ojciech Salwa noch
viele, viele Jahre durch seine Kunst erfreuen!...
H. M.
„F reie Presse“ zaś tak opisuje:
B la tte r und Bliiten.
Salwas Blumenausstellung in der Stadtischen Kunstgalerie.
W ied er hat uns dieser Dichter unter den Gartnern eine P ro b e
seines poetischen Ideenreichtums gegeben. Und je ófter man seine
feinempfundenen, tieferlebten vergang!ichen Kunstwerke sieht, desto
mehr staunt man daruber, was sich alles aus einern Blumenstrauss
machen laszt.
W ir kaufen von einer Blumenhandlerin auf der Strasse ein paar
Fliederzweige, tun diese in eine Vase und stellen sie auf unsern
Schreibtisch. Die blauen Bliiten schmeicheln unserm A u g e und verbreiten siisser^D u ft, der uns bei der A rb e it liebliche Gesellschaft
leistet. Das ist viel. A b e r das ist auch alles. Es w iirde uns schwer
fallen, fiir diesen Fliederstrauss, stiinde er selbst in kostbarer Kristallvase, einen passenden Namen zu finden.
Salwa dagegen ist um einen solchen nicht verlegen. Er nimmt
drei Fliederstrausse, hellila, fliederfarbene (!) Fliederstrausse, stellt
den einen auf eine Saule, den zweiten auf den Boden neben die
Saule, befestigt den dritteń an der Saule, verbindet die drei Strausse
durch passendes Band und nennt das A rragem en t: „W ie ein Tra u m !"
Und jeder, der die Zusammenstellung sieht, empfindet, dass sie so
und nicht anders heissen musste... Einen Fliederkorb, rotblau getónte
Bliiten, durch rote Bander erganzt, nennt er: „D er purpurrote
Schatz“ .
Ein Riesenarrangement aus gelben Margueriten mit gelben
Bandschleifen und einem kleinen Chinesen mitten drin, betitelt
Salw a: „D ie gelbe G efah r“ — eine gelbe G efahr in der Tat, die man
sich gefallen lassen kann. „Es erglanzte ein Sternlein im Himmels
blau“ — ein rundes blaues Vergissmeinnichtbeet, aus dem an langem
Stiel eine Rose emporwachst. O d er ein anderes S tiick : ein gedeckter Tisch, weisses dekoratives Tafeltuch, weisses goldgerandetes
Geschirr, weisse Tausendschonchen schleierverhullt — benannt: „eine
miindliche Auseinandersetzung“ .
mit
ais
die
ein
„Eilende W olken, Segler der Lufte, w er mit euch wanderte,
euch sch iffte!“ — ein iebensgrosses Bild von Maria Stuart, die,
G efangene Elisabeths im Schloss Fotheringhay, voll Sehnsucht in
Ferne schaut, Frankreichs Kuste mit der Seele suchend. Darunter
W a ld von Hortensien.
108
Eines der am zartestęn empfundenen Bilder — man kann kuhn
sągen: Bilder — heisst: „S ie ist da“ . Eine von einem gelbseidenen
Y orh a n g verhiillte Tur, davor ein gobelinbezogener Renaissancesessel,
Przed 35-Jaty.
w orau f ein Paar zarte Damenlederhandschuhe und ein offenes
Damenledertasehchen. Im Taschchen stecken Rosen, halberbluhte,
zehm, z w o lf Stiick, hellgelb, dunkelgelb, gelb rot abgetont, die dunkelsten gehen schon in den kupfernen Ton des Ledertaschchens
109
iiber, Und den Roman zu diesem Rosentaschchen kann sich jeder
selbst leicht zusammenreimen. jedenfalls kein R c m in mit ung-lucklichem Ausgang-, denn: „S ie ist da".
T ryptyk na cześć Heleny Modrzejewskiej,
O b Salwa uns einen orientalischen kostbaren Wandschinr.
zeigt, hinter dem w ir durch ein offenes Schiebefenster eine yerschwenderische Bliitenfulle sehen — „Blumen des Or i e n t s " —
ob er
in"das bunteste Blumenbeet ein handeklatschendes, erstauntes Baby
110
setzt— „w ieviel Blum en!" — ; ob er die prosaische Enttauschur.g der
'W irklichkeit nach der Poesie d -r Verliebtheit schildert: w e ssverschleierte Bliiten, die der W in d fortw eht, daruber in den H ohe eine
blutrote Rose — ,,Mannertreu“ — ; ob er eine Frisdhofssym phonie in
R o t— „Erstarrtes Blut“ —-malt, oder Levkojen mit feinen G ra sch en —
„Nachtigallen triller" — , immer von Neuem stąnnt man iiber das
aussergewóhnliche Dichtertalent, das dieser Gartner in den Fingern
„C o tu fiatków !"
hat, der diese Aussteliung zur
Berufsjubilaums geschaffen hat.
V on den A n fan gen
W anderjahren, von seinen
ner A rb e it bei der Lodzer
seinen M em oiren erzahlt,
zwanzigjahrigen jubilaums
bender Kunsthandwerker,
w ahrster Bedeutung.
Feier
seines fiinfunddreissigjahrigen
in seinem Beruf, von seinen Lehr- und
Krakauer A nfangen ais Lehrling und seiFirma Gundelach hat uns einst Salwa in
die er im Jahre 1912 anlasslich seines
veroffentlichte. Damals w ar er ein streheute ist er ein Kunstler in des W ortes
Schade nur, dass seine Schopfungen von so kurzer Dauer sind.
B. T.
111
W kilka dni otrzymują depesze z W arszaw y 26 maja przy
jeżdżamy rano w liczbie 20 osób zróbcie zebranie koniecznie
całuje Tadek.
Okazuje się, że dusza nasza kochany Tadzio G ogolew ski zor
ganizował w ycieczkę na m oją w ystaw ę, korzystając zaś z uprzejmości
wydziału gospodarczego udało nam się dostać od Magistratu na ten
dzień świąteczny auto ciężarowe, którem drogich nam gości obwieźliśmy po naszych ogrodach łódzkich, a przedewszystkiem kładąc
P o wręczeniu dyplomu jubilatowi W . Salwie.
nacisk na zwiedzenie plantacyj, o g ro d ó w i parków miejskich, mimo
złej p o go d y goście nasi byli zadowoleni i w ieczorem po miłem p o
siedzeniu w związku i herbatcc rozjechali się, unosząc w duszy prze
świadczenie, że my tu w Łod zi darm o chleba nie jemy. D ow odem
jest najlepszy przykład, że nic nie idzie na darmo, każda praca
w ydaje ow oce tak samo i moja zaczyna pomału kiełkować, a na
d o w óć niech służy fakt, że jeden z uczestników tej wycieczki pan
Stanisław Mazurkiewicz już w dniu 21 czerwca zrobił w ystaw ę kom
pozycyj kw iatow ych w Łazienkach oto co pisze o niej „K u rjer
W arszaw ski":
112
Poemacik z kwiatów.
Dziś, w południe, Pani Prezyden tow a Ignacow a Mościcka
przecięła wstążeczkę na otwarciu w ystaw y k w ia tów i kom pozycyj
kw iatow ych w dolnej (n ow ej) pom arańczam i w Łazienkach K ró le w
skich. Szczupłe gron o osób obecnych na otwarciu, m iało okazję
niezwykłą podziwiania prem jery, w ystaw ionej bardzo skromnie, lecz
i bardzo poetycznie przez artystę-ogrodnika Stanisława Mazurkie
w icza.
Z w ystaw y T o w . Miłośników O grodn ictw a w W arszaw ie.
Smutne i piękne pomysły ogrodnicze, jak „Pam ięci orląt“
i „W ieczn e pożegn an ie" z astrów alpejskich i tragiczne zielone
„Echa leśne" pozostaną na długo w pamięci w idzów . Kom pozycje:
„M ile widziane w mieszkaniu", „Z m ierzch " i „W y p a d e k w d ro d ze"
z ostróżką, łubinem, astrami i łąkowa m odlitwa z w ianków i wiąza
nek przed posążkiem Marji — sę czarujące. R ów nież miło w swym
uśmiechu żartobliw ym w ygląda kom pozycja z pokrzyw y, łopianu
i burianów („ M y także rośniemy w o g ro d z ie ") i druga, symbolizująca
„P o ży czk ę am erykańską" i napuszone klasycznie pelargonje „R iv a l"
i żeniszek meksykański w idealnym ogrod o w ym klom bie z nie
odzow ną urną.
113
W drugiej połow ie hali harmonijnie pachną, i niczem w stęp do
wielkiego, kw ietnego eposu, ścielą się barwne fale petunji, carapanuli, hortensji, heljotropu, angielskiej pelargonji i schisantusa,
A le tu koniec, gd yż w ystaw a jest bardzo malutka. A le zato
jest praw dziw ym , malutkim, kwietnym poemacikiem.
Następnie O ddział Pabjanicki, urządzając w ystaw ę latem w sali
Kina O św ia tow ego, ma w swym program ie kom pozycje k w iatow e
ogrodnika m iejskiego p, Z. Rudnickiego; m iędzy innemi zwracają
uwagę: „K u w yzw olen iu ", „Przyszłość Pabjanic", „C zy mi do tw a
rzy ", „O statnie chwile panieństwa" i bardzo prosty w ujęciu „ C o nam
łzy w yciska?" Z tego widać, że zaczynają bracia ogrodn icy intere
sow ać się moją metodą. Lipiec nie przynosi nic now ego, oprócz
chyba ogłoszenia, które było dane do program u w yścigów konnych.
Mtiszę sie przyznać, że ogłoszenia — to m oja choroba i gdybym tak
m ógł, to bym się w reklamie nie dał nikomu wyprzedzić.
B iegi na torze nie m ogą się obejść bez koni —
Biegi zaś w życiu, od kolebki aż do grobu,
nie m ogą się obejść bez kw iatów ,
a te wszyscy zamawiają i kupują
tylko w firmie
W. S A L W A
Ł ód ź, Pr. N arutow icza 27
i Moniuszki 2.
Sierpień schodzi pod znakiem czasu o g ó rk o w e g o i słomianych
w d o w có w , oraz rew ji w teatrze przy ul. Cegielnianej pod nazwą
„P a ry ż — Ł ó d ź “ pod dzielną ręką reżysera K. Tatarkiewicza. Tu też
korzystam z masy k w ia tów i robię z pom ocą uniwersalnego Kocią
reklamę: „C zy je n óżki?". K o cio układa wiersz, Białostocki — muzykę,
i publiczność baw i się przez szereg w ieczorów , dostając w upominku
kw iaty od Salwy.
K tóreg oś znów dnia otrzym uję z W arszaw y list, który mi przy
w od zi na pamięć dni irkuckie od kogo on jest, proszę g o przeczy
tać, a zatem g o załączam.
W arszawa, 25/VIII 1927 r.
M ój D rogi Stryju!
O dbierając list odem nie pomyśli Stryj, że odezw ał się głos
z zaświatów, i co m ogło spow odow ać, że dopiero po kilku latach
namyśliłem się, aby napisać list do Stryja. Chęć, czy zobaczenia
Stryja, czy napisania listu do N iego, zawsze była u mnie, nie p o zw a
lały na to przeróżne okoliczności, głów nie zaś brak dokładnego
adresu. Niemniej jednak zawsze skwapliw ie szukałem z gazetach,
czy nie znajdę jakiejś wzmianki o nowych sukcesach Stryja na najpiękniejszem polu pracy, t. j. kwiaciarstwie. A gd y wzm iankę odna114
'lazłem, serce m oje zawsze w zbierało niewypowiedzianą radością,
w takich to
chwilach przed oczym a moje mi przesuwał się cały
okres naszej znajomości w Irkucku. K iedy to p o raz pierwszy p rzy
prow adził mię d o Stryja Biderman, Są to najmilsze chwile m ojego
życia, g d y przypom nę, że spotkałem człowieka w dalekiej obczyźnie,
który, tak mile po ojcowsku przycisnął do serca biedne, skołatane,
nie mające nikogo żołnierzątko; że dzielił się z nim wszystkiem czym
mógł, a nigdy nie wypuścił od siebie, aby nie wsunąć, choć kilka
groszy w bibułkę zawiniętych w kieszonkę. A dalej gdy Stryj zaczął
mię w prow ad zać w Świat; poznał z ludźmi, a dać poznać ten świat,
nie szczędził na to, ani rady, ani czasu, ani kw iatów .
D rogi Stryju ! wszystko pamiętam tak, jak g d y b y to wczoraj
było i nigdy też niczego nie zapomnę, bo szczera przyjaźń Stryja,
.zaznaczyła się złotemi głoskami w mym sercu, co w ięcej wytknęła
mi pew ne drogi w życiu, którem i jeszcze dzisiaj podążam do celu.
N ie w yobraża sobie Stryj, jak chciałbym Mu wszystko opowiedzieć,
ęo czuję, jakie piętno pozostawiła znajomość ze Stryjem na mnie.
Śmiem w ątpić aby i Stryja choć już dzisiaj znajdującego się w zgoła
niepodobnych warunkach w porównaniu do irkuckich, nie intereso
w ało to wszystko, zresztą zawsze jestem zdania, że złote serca nie
zmieniają się.
A teraz chciałbym Stryjow i opisać cokolw iek o sobie, lecz już
na warszawskim bruku. Zmieniło się wszystko i zasadniczo; przedewszystkiem nabrało mi się m oc lat, bo aż 32. P o pow rocie p raco
wałem w biurze jako instruktor spółdzielczy. Poniew aż jednak do
pracy biurow ej czułem zawsze niewypowiedziany wstręt, głów nie
d o zależności od kogoś, i aby tego uniknąć postanowiłem się uczyć.
Rzuciłem w ięc biuro, zacząłem daw ać korepetycje i sam się kształcić,
było to dla mnie niełatwe, bo byłem coraz starszy, miałem coraz
większe wym agania, a coraz w ięcej wszystkiego musiałem sobie
■odmawiać. A le za to wszystko miałem w ynagrodzenie w tym, że
dostałem maturę. W stąpiłem następnie na politechnikę. Przypuszcza
łem, że w ystarczy mi sił, odm awiać sobie jeszcze w szystkiego w ciągu
następnych 4-eh lat. A le tu jest zupełnie inaczej, b o zajęcia w poli
technice pochłaniają taką m oc czasu, że nie pozostaje nawet na
zarobkow anie na chleb i w odę. P on iew aż z postanowień rezygnow ać
nie myślę, w ięc trzeba było znaleźć jednak d rogę w yjścia z bardzo
przykrego bądź co bądź położenia. O to d w a miesiące temu zdążyła
się okoliczność przystąpienia d o spółki mleczarskiej (maślarnia). Spófkę
tę zaproponow ał mi serdeczny przyjaciel, który w łaściwie więcej
chciał przyjść mi z pom ocą niż dla zysków. Będąc zaś instruktorem
miałem już o maślarni pojęcie niezgorsze, następnie mając na uwadze,
że masło ludziska jeść zawsze będą, a chłopi mleko, zawsze sprze
daw ać będą, w ięc postanowiłem w ziąć się d ó interesu, trochę p o ży
czyłem, trochę od braci wziąłem, trochę zarobiłem, słowem w łożyłem
850 zł. Cały mój udział musi wynosić 1300 zł. D o wysokości tej
;sumy umówiłem się, że nie będę brał zysków, a powięjksźał udziałW zią łem się też d o pracy z całym zapąrcaem siębie, pracujem y obaj.
jak w oły, oczywiście ch w ilow o z wynikami bardzo miernymi, ponie
w aż w okresie żniw spadła bardzo ilość mleka, a następnie brak
trochę g otów k i ob rotow ej. Lecz już dzisiaj m ogę śmiało powiedzieć,
że maślarnia jest bardzo dob ry interes, a w przyszłości można liczyć
na poważne zyski. G dybym dzisiaj m ógł dostać przynajmniej 700 zł.
na pół roku, aby takim sposobem można kupić konia i mieć ze
300 zł. g o tó w k i ob rotow ej, to odrazu możnaby kręcić się sw obodnie
i z dobrym i wynikami. R obię też różne starania, i obiecał mi nawet
przyjść z pom ocą poczciw ota Szlenkier, ale u niego zdaje się prócz
dobrych chęci nic w ięcej niema.
Już myślałem, że w tych dniach zobaczę się ze S try je m ,'b o
w Łod zi mam serdecznego przyjaciela oficera, który ma mi pożyczyć
300 zł. Przypuszczałem, że pożyczka dojdzie d o skutku w tym
tygodniu, cieszyłem się bardzo z tego, jak rów nież i z tego, że zoba
czę Stryja, no ale jeszcze się odwlekło; pocieszam się więc, że co się
odwlecze, to nie uciecze. Chciałbym się ze Stryjem bardzo w idzieć,
bo m ógłbym o wielu rzeczach pom ówić, o których w liście nie mia
łem możności napisać.
Mam nadzieję, że i Stryj mi coś napisze o sobie wkrótce.
Całuję m ocn o!
Czesław S.
O pisyw ać g o w ięcej nie będę, bo jasno jest napisane, dodać
tylko tu jeszcze chcę, że kiedy niekiedy grałem rolę m entora i g ro
miłem niektóre w ybryki i groziłem , że jak w rócim y do kraju to
w ydam pamiętniki, od a do z i nikomu nic nieprzepuszczę, to byli
tacy co mi grozili, że się będą mścić, a niektóre rzeczy w prost były
by doskonałem tłem do brukow ych modnych powieści, albo scenarjuszem dla filmu.
W yjeżdżając z Syberji musiałem zostawić m oje zbiory i kiedy
zginęły mi i inne notatki, z czego zwierzyłem się jednej duszy, która
była w tem zainteresowana oto co mi już tu w kraju odpisała: Sza
now ny i dobry Stryjaszku, tak długo nie odpisywałam , iż należy mi
się reprym enda— lecz liczę na pełne pobłażanie, dla swej płochej
bratanicy w sercu Stryjaszka i nie zaw iodę się — wszak prawda!—
A szczególniej, niech ręka Boska uchowa, aby stryjek miał iść w me
ślady i dw a miesiące nie odpisywać! nigdy bym mu teg o darow ać
nie m ogła. N o jeżeli się kto cieszy, ze zginięcia „tajnych dokumen
tó w " dyplom acji Stryjka to ja m iędzy temi najwięcej. W chwili
czytania listu wykonałam nawet specjalny tan a la Sataniella, który
miał ilustrować „taniec egipski" lecz zdołałam nim przerazić siostrę,
która mnie posądziła o nagły obłęd, chyba nie potrzebuje Stryjaszkowi tłumaczyć z jakiego pow odu tak się ucieszyłam— była to zemsta
zapewne za niedyskrecje poczynione przez Stryjaszka, a do których
sam Stryj się przyznał!
I wiem dobrze, że dostałabym w ow ych „wspom nieniach" sybe
ryjskich dobrą porcję. P o w iem sxczerze, że w olałabym , aby się to
stało po mojej śmierci, bo tak czytać o sobie za życia to niebardzo
116
przyjemnie. A z drugiej strony byłabym ciekawa w iedzieć w jakiem
świetle Stryjek mnie w ystaw i? że czarnych ko lorów nie pożałuje to
pewne. W tych dniach w yjeżdżam do W a rszaw y na jakie 10 dni,
m oże w tym czasie interesy Stryjka pow ołają d o stolicy, tak bardzo
bym się ucieszyła z widzenia się ze stryjem.— M y mamy w domu duży
ogród , ale pożytku z niego mało, co innego u Stryjka. Szkoda, że
jestem tak daleko, bo pew no bym dostała jaką różyczkę! — C zęsto
wspominam, jak to Stryjaszek mnie psuł w Irkucku!
W szystko przeszło i złe i dobre, jak to dobrze, że niema nic
w iecznego na świecie byłoby tak nudno! Dzisiaj tak odrazu w jed
nej chwili poczułam ogrom ną chęć napisania do Stryjaszka i jak
S tryjek widzi, a w łaściw ie czyta,
chęć sw oją
w prow adziłam
w czyn. N o pa kochany Stryjaszku, proszę serdecznie pozdrow ić
Panią i ucałować Ludwiczka i przyjąć szczery serdeczny uścisk dłoni
od zawsze jed n akow o życzliw ej R itty Czerskiej.
D w a te listy niech będą ilustracją czy Stryjaszek był dobrym
Stryjaszkiem na Syberji czy nie. Następnie w e wsześniu m iejscowa
gazeta „N eu e Lodzer Z eitung" obchodziła sw ój 25-letni jubileusz
od założenia, tak jakoś się złożyło, że i ja jestem Jej rówiennikiem
na terenie Łod zi z teg o też pow odu zamieścili mi małą sylwetkę
za co składam redakcji na tem miejscu serdeczne podzięk ow a
nie, a drogim moim czytelnikom daję do oceny czy naprawdę
jestem aż tyle w art?
„N eu e Lod zer Zeitung“ pisze:
Wojciech Salwa.
Ein Kiinstler unter unseren Gartnern.
Gleichzeitig mit der „N euen Lodzer Zeitung'4 feiert einer ihrer
Freunde das Jubilaum feines 25jahrigen W irkens in unserer Stadt:
es ist W ojciech Salwa, der im O k tob er 1902 nach L od z ubersiedelte,
Salwa, eine der popularsten Erscheinungen im „polnischen M an
chester",
der Kiinstler unter unseren Gartnern.
Salw a stammt aus W estgalizien und ternte in Krakau das
Gartnerhandwerk.
In L od z trat er zunachst in die Gartnerei von Gundelach ein.
D och schon fiin f Jahre spater machte er sich selbstandig und eróffn ete ein eignes Geschaft im Hause Dzielna 4. Dank der ausgezeichneten Leistungen, die Salwa bot, vergrósserte sich das Unternehm eii1
im Laufe der Jahre so rasch, dass es bei Ausbruch des Krieges
bereits acht Blumengeschafte unter Salwas Firma gab.
D er K rieg zerstórte das W erk von 12 Jahren. Salwa wurde
■ais ósterreichischer Staatsangehóriger von den russischen Behórden
interniert und nach Sibirien gebracht. Erst im Jahre 1921 kehrte
Salwa w ieder nach Lod z zuriick, und 1924 eroffnete er sein Geschaft
an der Narutowicz-Strasse, dem vo r nich allzu langer Zeit die FiHąle
im Hause Moniuszko-Strasse 2 folgte. — D ie letzten drei Jahre sind
,also fur Salwa w ohl ein A u fstieg gewesen...
i <
117
W ir sagen, daśs Salw a w ohl ein Kiinstler ist. Das ist ein Satz, der
w en ig ausdriickt. Man tnuśs eine der allmahlich zur Tradition gew ordenen
Auśtellurtgeri von Salw a Blumenkompositionen gesehen haben, um
sich ein Bild von seinen Befahigungen machen zu konnen, Diese
Austellungen w erden mit Recht in der Stadtischen Kunstgalerie
veranstaltet, denn das, was man bei solcher G elegenheit zu sehen
bekommt, geh ort ins Reich der Kunst.
Eine scheinbar zufallig geordnete Blumengruppe, ein Stiick
Rinde, ein Band, ein Z w e ig — und eine zartest erfasste Stimmung
ist zu unzweideutigem Ausdruck gebracht. Es gibt kein Gefiihl,dem Salwa durch seine Blumen nicht Gestalt verleihen kónnte. V om
sonnigfsten, Iie b e nsw ii r d ig st e n Humor, vom spitzbiibischsten, neckischen W itz bis zur dustersten Trauer, zur starren Tragik gibt es
keine Niiance, fur die Salwa nicht eine Ausdrucksm oglichkejt fande.
Jede seiner Kom positionen ist eine Zeile tiefem pfundener Lyrik...
W e r vermutete in SaJwa einen solchen Dichter, wenn er ihn
kennenlernt! V o r uns steht ein Mann von gedrungener Gestalt, mit
breiten, abgearbeiteten Handen, mit einem runden Gesicht, das von
einem echten Vorkriegsschnurrbart beherrscht w ird. A b e r vergeblich
versucht es diese Manneszierde, dem gutm iitigen Gesicht, den hellen
A u gen , in denen neckisch-heitere Lichter spriihen — einen martialischen Ausdruck zu verleihen.
„O n k el Salw a" — w ie man ihn in der Gefangenschaft nannte,.
ist ein urgemutlicher Herr, der es ais seine A u fga b e anzusehen
scheint, anderen Leuten eine Freude zu bereiten, selbst aber im
Schneckenhaus seiner Bescheidenheit zu bleiben. Das Geschaft, das
Geld, scheint fiir Salwa eine unangenehme Begleiterscheinung seines
Berufes zu sein, den er um seiner selbst willen ausubt; jedenfalls
ein Ding, dem man keine besondere Aufm erksam keit zu schenken
braucht. Damit ist aber nicht gesagt, class Salwa ein schlechter
Geschaftsmann ist: die Tatsachen beweisen das G egenteilt.
Ich denke mir, dass Salwa im Verkehr mit seinen Blumenkindern sich seinen jugendlich-heiteren Sinn, seine jugendłiche Begeisterungsfahigkeit bewahrt hat. Und seinen Optimismus, seinen
Glauben daran, dass diese W e lt gut sei — trotz aller W idrigkeiten
uind M isserfolge, die ihm auf seinem Lebensw ege b egegn et sind.
A lso ein seltner Charakter, ein Gemut, um das man Salwa
beneiden kónnte. Eine Seele — w ie ein kiares, kristallhelles W asser,
dem man bis auf den Grund sehen kann.
Das ist W ojciech Salwa.
Październik przynosi nam w Helenow ie w ystaw ę prób i w zorów
przemysłu krajow ego, na której buduję własny paw ilon w rodzaju
altanki brzozow ej, ale trafiłem źle, bo akurat jesień podczas w ystawy
była mokra, zimna i wietrzna i nic nie mogłem w ystaw ić podług
sw ego programu, niech więc za karę ten sławny pawilon będzie
umieszczony w niniejszym opisie tak jak g o zrobiło i opisało „Hasło■Łódzkie".
118
W październiku też, któregoś dnia w pada do sklepu pan Sta
nisław Szenfeld, Prezes Koła Miłośników O grodn ictw a przy Tow..
O g r. Warsz. i zaprasza mnie do wzięcia udziału na ich 10-cioletniej
jubileuszowej w ystaw ie, która odbędzie się w Bagateli. Chcąc choć
tym sposobem spłacić dług wzdzięczności jaki mam w obec pana.
Paw ilon na w ystaw ie prób i w zo ró w
w H elenowie.
prezesa Szenfelda obiecują, że wezm ą udział, tylko zastrzegając sie
źe nie m ogę konkurować z firmami warszawskiemi albo ogrodam i
reprezentacyjnemi, a zrobię tylko sw oje fantazje z niczego, i w tem
celu udaję się 20 października do W arszaw y, aby 21 w południe być
gotow ym na otwarcie. Myślę zatem, 10 lat tow arzystw o istnieje,
robie 10 kaw ałków , jak katalog op iew a Nr. 1-szy. Za nasze, i W asze
winy, cierpi w ciąż Chrystus, dlatego, że ani W y tam u g ó ry ani
m y tu u dołu nie idziemy śladami Jego.
119
G łow a Chrystusa w cierniowej koronie twarz boleścią przep o
jona, przybrana w wieniec z krw aw ych bluszczy, którą jesień Polska
zabarwiła. Nr. 2-gi złoto, srebro i drogie kamienie. A p o teo za P o l
skiej Matki jesieni czego tam niema w barwnym wieńcu z o w o c ó w
i w arzyw , jako dominujące skarby stoją w o ry pełne zboża, tego
pra w d ziw ego złota — srebra, a kosz kartofli to najlepsze drogie ka
mienie, któremi się przeważnie karmi brać robocza wsi i miast i d o
skonale pasą i tuczą bydlęta, za które potem właściciele nierzadko
obwieszają się złotem i drogiem i kamieniami, resztę niech dopow ie
katalog i łaskawy recenzent z „Polski Zbrojnej" w swem sprawozdaniu.
T o w . O grodn icze W arszawskie K o ło Miłośników O gronictw a.
W ystaw a jesienna pod nazwą
„ P O L S K A JE S IE Ń "
w kompozycjach W ojciecha Salwy,
od dnia 21 do 23 października 1927 r.
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
Za nasze i W asze winy.
Złoto — srebro i drogie kamienie.
D łu go jeszcze jesień będzie płakać nad takiemi
mogiłami.
Sęk.
.
Perły S-tej Urszuli.
Strach przed zimą.
C zy w jesieni to pom oże ?
Rozmyślanie.
G dyb y nas zjedzono zamlodu, nie zdobilibyśm y
jesienią ogrodu.
Szepty kresowe.
„Polska Zbrojna" pisze:
N a w ystaw ie Koła M iłośników O grodnictw a, która w ostatnich
dniach odbyła się w „B agateli" p. n. „P o lsk a jesień'1, powszechną
uwagę zwracały piękne kom pozycje kw iatow e pomysłu znanego
artysty-kwiaciarza p. W ojciecha Salw y z Łodzi.
Jego artystyczne i nawskroś przepojone poezją kom pozycje
ogrodnicze, dały rzeczywisty obraz naszej polskiej jesieni. Przykuw ały
one uwagę w idza i kazały wmyślać się w głębsze znaczenie każdej
niemal prostej wiązanki.
W eźm y np. kom pozycję p. t. „D łu g o jeszcze jesień będzie pła
kała nad takiemi mogiłami'* (m ogiła, nad którą gałąź z już żółknącemi liśćmi zwiesza się majestatycznie, co znaczy, że dużo jeszcze
czasu upłynie, nim liście zżółkną i wreszcie opadną).
„S zep ty k resow e" — trochę trzciny, poprzez którą przewija się
naparstnica oraz w stęgi koloru czerw onego. (Myśl: z terytorjum
sow ieckiego sączy się trucizna, z czego powstaje krew).
120
Podpisującemu się pseudonimem „S ę k <l — felietoniście jedneg-a
z pism stołecznych —- p. Salwa dedykuje w złoconej ramie praw dziw y
sęk, jako od pow ied ź za cięty feljeton o ogrodnictw ie.
Rzeczy te naprawdę piękne i godn e podziwu. Podnieść, tu n a
leży starania Koła M iłośników O grodn ictw a około urządzenia wystawy,
która cieszyła się wielkiem uznaniem i frekwencją.
W ręczenie dyplomu h on orow ego jubilatowi L. Kołaczkowskiemu
przez Związek w dniu 35-lecia.
Zawsze i wszędzie jest jakieś ale; otóż było coś takiego na tej
„Polskiej jesieni" w W arszaw ie, a mianowicie, miejsce graniczące
z moim stołem zajął o g ród ,,Frascati“ gdzie pan dyrektor i jego
w spółpracow nicy urządzili altankę w parku otuloną w barwne
krzew y i ja god y jesienne, jako miejscowi mieli masę materjału d ek o
racyjnego w postaci gałęzi i ciętych krzew ów , ja prosiłem jednego
z panów kom itetowych, aby był łaskaw poprosić pana dyrektora
„F ra sca ti" o jedną gałąź brzozową, którą bardzo chętnie dyrektor udzielił,
pracow nicy Jego pożyczyli mi nawet piłki, którą sobie część p o
trzebną gałęzi oderżnął i kiedy już um ocow ywuje na miejscu prze
znaczenia, doskakuje jeden z pracow ników i odbiera mi takową.
N a zwrócenie uwagi, że gałąź dana jest z polecenia sam ego
dyrektora odburknął bardzo niegrzecznie,
iż oni dekorują nie
dyrektor. Jest to przykre, ale bardzo praw dziw e i ani na włos
121
niepodobne do naszej przystawionej gościnności. G d yb y nawet mu
sieli 10 razy jeździć czy chodzić do ogrodu po gałąź, która im wcale
nie była potrzena to nie powinni podryw ać autorytetu sw ego d y
rektora w ob ec gościa jakiem ja byłem na terenie w ystaw y. Drugie ale:
jest do naszych pism polskich fachowych i niefachowych o mojej
jubileuszowej w ystaw ie broń mnie Panie Boże od jakiej ukrytej
Grupa gości w domu jubilata L. K ołaczkow skiego
w dniu 35-lecia.
ambicji lub coś podob n ego w tem sensie, ale o prostą informacjęspraw ozdawczą z punktu dziennikarskiego. Całkiem inaczej traktują
te rzeczy inne narody na świecie.
N a dopełnienie tego roku niech mi w olno będzie dodać, że
rok 1927 w naszem Związku można śmiało nazwać rokiem jubileuszy,,
bo niedługo po now em roku obchodziliśm y 50-letni jubileusz zasłu
żonego w Łod zi ogrodnika pana Franciszka Wesołka, kto g o wśród!
szerokich mas braci ogrodniczej nie zna, naszego powszechnie zna
nego Franusia o sercu gołębiem , pogodnych oczach, pełnego zawsze
entuzjazmu dla każdej ow ocnej pracy w tej dziedzinie.
W maju była w yżej opisana moja uroczystość, a tu znów
w listopadzie święcimy 35-lecie pana Leona K ołaczkow skiego, po
serdecznem zagajeniu na nadzwyczajnem zebraniu w lokalu Związku.
122
i wyliczeniu nieporównanych zasług na polu ogrodn ictw a parko
w ego, w gałęzi handlu nasionami i szkółkami p o wręczeniu dyplomu
h on orow ego w postaci obrazu olejnego, z odpow iednią dedykacją
byliśmy mile podejm ow ani w now ej siedzibie jubilata na ul. Przędzalnianej, tu w otoczeniu jeg o czcigodnej małżonki, dzieci i w nuków
spędziło się kilka godzin w wielkiej rodzinie ogrodniczej. Załączone
d w ie fo tog ra fje przedstawiają jedną chwilę w Związku po wręczeniu
dyplomu, oraz drugą w domu przy stole po kolacji.
M ożeby mi Zacni Jubilaci wzięli za złe, że ich uroczystości
opisuje razem ze swoją, ale im więcej świętych tem większe święto.
K iedy pisałem m oje wspomnienia w 1912 roku ostatnią ilustracją
był wieniec, który Ł ó d ź złożyła na grob ie nauczyciela Narodu ś. p.
Bolesława Prusa. T ak też i dziś czynie dając podobiznę wieńca
srebrnego jaki Ł ó d ź złożyła na trumnie, kryjącej prochy wieszcza
Narodu Juijusza Słow ackiego. Nie był to wieniec mojej roboty nie
był to wieniec z kw iatów , ale zato 47 wstążek do niego w ykonano
w mej pracowni, sam je upiąłem na wieńcu. I z tego jestem dumny,
że rękę moją dołożyłem do sprowadzenia szczątków P rorok a Narodu.
Niech w ięc w roku tym, w którem spełniają się proroctw a i ma
rzenia p oetów naszych, spełni się i to, żebyśmy nareszcie uznali się
godnym i synami swej odzyskanej N iepodległej Polski i abyśmy
zrozumieli, że robiąc dobrze, doskonale każdy w swoim kole, tem
samem wykuw am y Ojczyźnie jasną promienną dolę.
Zacząłem w maju skończyłem w grudniu 1927 roku.
W.
SALW A.
123
'
W ieniec srebrny dla Juliusza Słowackiego.
Biblioteka Śląska w Katowicach
Id: 0030000111050
II 776689