VOL. 20, NO 5 (223) MAY/MAJ 2012

Transkrypt

VOL. 20, NO 5 (223) MAY/MAJ 2012
a
n
o
r
a
m
a
P
POLISH
Niezalezny magazyn kulturalny
Independent Cultural Magazine
w w w. p a n o r a m a p o l s k a . c a
POLSKA
V O L . 2 0 , N O 5 ( 2 2 3 ) M AY / M A J 2 0 1 2
Pałac na wodzie w Łazienkach w Warszawie
Fot. Paweł Pudełko
2
P a n o r a m a
P o l s k a
Ubywa możliwości inwestowania emerytalnego
Kiedy
w
połowie
roku 2006 pojawił
się
na
rynku
kanadyjskim
nowy
rodzaj
inwestowania
emerytalnego,
zapewniający
lepsze
gwarancje, nie od razu
zyskał on masowe
poparcie.
Euforia
światowego
boomu
ograniczała
nasze
możliwości
racjonalnego planowania przyszłości. Wydawało nam
się że recesje to zjawisko prehistoryczne i gospodarka a
zwłaszcza gospodarka Alberty nigdy nie zwolni.
Kilka tygodni trzęsienia ziemi na światowych rynkach
finansowych, spadek wartości naszych inwestycji,
spowodował że już na początku roku 2009 indywidualni
inwestorzy wręcz poszukiwali zalet i gwarancji
jakie dają właśnie GMWB (Guaranteed Minimum
Withdrawal Benefit). Te kilka tygodni ostatniej recesji
zmieniły mentalność i potrzeby inwestorów. Od tamtej
pory popularność tego rodzaju lokaty oszczędności
emerytalnych stale rosła. Z powodu drastycznych
wahań rynków od lipca 2011, raz jeszcze miliony
klientów uznało ofertę banków za niewystarczającą
i zwrócili się do firm ubezpieczeniowych aby ratować
to co zostało z ich życiowych oszczędności. Unikalność
oferty GMWB, doskonale odpowiada zapotrzebowaniu
dojrzałej części społeczeństwa na współczesne produkty
emerytalne. Jest to jedyna inwestycja która rozwiązuje
Mis & Mis LLP
Barristers & Solicitors
• corporate commercial
• income tax
• real estate
• wills & estate planning
Suite 2107, 10088 - 102 Avenue
Edmonton, Alberta
T5J 2Z1
dwa ważne problemy dla emerytów i dla osób do
piętnastu lat przed emeryturą a mianowicie: ryzyko
przeżycia własnych funduszy i systematyczność
wypłat. Jeszcze do niedawna nie można było swoich
oszczędności emerytalnych (bez zmykania ich w
terminowym kontrakcie) przekształcić w inwestycję,
która nie tylko gwarantuje wypłaty do końca życia ale
również eliminuje ryzyko straty włożonego kapitału.
A ponieważ nie jest to kontrakt zamknięty jak choćby
typowe emerytury (Annuites) to w każej chwili możemy
się z niego wycofać lub wypłacić większą niż początkowo
ustaloną sumę.
W jednym zdaniu możemy powiedzieć, że inwestycje te
umożliwiają nam zyski ale eliminują ryzyko strat a jeśli
nie wycofamy się z kontraktu to nasze oszczędności nie
mogą nas przeżyć i starczą do końca życia.
Od wprowadzenia pierwszego produktu tego typu przez
firme Manulife w 2006 roku wszystkie oferty kolejnych
firm przynosiły jakieś udoskonalenia. Nawet pierwsza
faza ostatniej recesji nie zraziła firm ubezpieczeniowych,
które nadal oferowały bardzo dobre gwarancje w swoich
kontraktach.
Niestety nie mogło to trwać w nieskończoność. Już w
roku 2009 zaczęły się pierwsze ograniczenia – zaczęto
od wycofywania najbardziej ryzykownych funduszy.
Był to jednak tylko pierwszy krok firm w kierunku
wycofywania się z ryzyka. Do końca roku 2011 kontrakty
GMWB w zasadzie uległy tylko niewielkim zmianom.
Natomiast w styczniu roku obecnego Transamerica Life
Canada jako pierwsza zupełnie wycofawała swoją ofertę
z rynku. Na początku kwietnia Standard Life zawiesiła
swój program aż do odwołania, wkrótce taką samą
decyzję ogłosiła Desjardins.
Nasuwa się zatem pytanie co ten trend może oznaczać?
Po pierwsze - trudno nie zauważyć że firmy
ubezpieczeniowe wzięły na siebie za duże
długoterminowe ryzyko. Po prostu oferowały za dobre
na dzisiejsze warunki kontrakty.
Ponieważ nie mogą wycofać sie z wcześniej zawartych
umów to muszą ograniczyć lub przerwać napływ
nowych.
Po drugie - trend ten potwierdza raz jeszcze że żyjemy
w innym świecie niż ten przed rokiem 2008. Jest to
sygnał że nie należy się spodziewać globalnego boomu
PROFESJONALNA
WYCENA DOMOW
Tel: (780) 424-2600 Fax: (780) 425-6451
email: [email protected]
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
w najbliższej przyszłości.
Po trzecie - jeden z najlepszych produktów emerytalnych
ostatnich lat odchodzi powoli do historii.
Ci którzy nie zdążyli z niego skorzystać a potrzebują
ochrony swoich oszczędności emerytalnych nie mają
wiele czasu, nowe produkty nie będą już tak atrakcyjne.
W chwili oddawania tego numeru Panoramy Polskiej do
druku pozostawała tylko jedna firma ubezpieczeniowa,
która nie ograniczyła lub zawiesiła swojego programu
GMWB.
A zatem drogi Czytelniku jeśli masz oszczędności
emerytalne które chciałbyś zabezpieczyć, nie zwlekaj
dzwoń dzisiaj do niżej podpisanego.
Mieczysław Piórkowski
(780) 456 2218
May / Maj 2012
P a n o r a m a
P o l s k a
Dyrektor Sandy Gillis wraca do
polskiej szkoły
Wszystkim osobom w Edmonton zaangażowanym w
rozwój polskiego szkolnictwa poza granicami Polski
dobrze znany jest w naszym środowisku polonijnym
Sandy Gillis, były dyrektor szkoły Świętego Bazylego,
gdzie mieści się Angielsko-Polski Program Szkolny im.
Jana Pawła II.
Zgodnie z decyzją władz oświatowych w Edmonton,
którym podlegają szkoły katolickie Sandy Gillis
ponownie obejmie stanowisko dyrektora szkoły
Świętego Bazylego.
Ogłoszenie decyzji o powrocie do naszej szkoły
charyzmatycznego dyrektora wywołało wśród uczniów
eksplozje radości oraz duże zadowolenie wśród personelu
szkoły.
Polonia edmontońska może być dumna, że ponownie
edukacje swoich dzieci może powierzyć osobie, która
obok wyjątkowej osobowości i wiedzy posiada również
wyjątkowe wartości osobowe bazujące na fundamencie
etyki religijnej. To wszystko znalazło uznanie w
Ministerstwie Szkolnictwa w Albercie i w Administracji
Edmontońskich Szkół Katolickich.
W czerwcu 2005 r. w sali konferencyjnej hotelu „Chateau
Louis” w Edmonton odbyło się uroczyste wręczenie
nagród nauczycielom, którzy wykazali się wybitnymi
osiągnięciami w inspirowaniu i przekazywaniu
szlachetnych wartości młodemu pokoleniu mieszkańców
Alberty. Wśród nagrodzonych znalazł się Sandy Gillis,
nauczyciel i dyrektor całotygodniowego AngielskoPolskiego Programu Szkolnego im. Jana Pawła II w
szkole St. Basil w Edmonton.
W Polonii często mówi się o nim, że jest adoptowanym
Polakiem i nie ma w tym żadnej przesady. Kraj
pochodzenia jego wychowanków nie jest mu obcy. W
czasie poprzedniego pełnienia stanowiska dyrektora
naszej szkoły pojechał do Polski i zwiedził między
innymi Kraków i Warszawę. Wizyta ta zrobiła na
nim bardzo duże wrażenie. Zachwycał się zabytkami i
kulturowym bogactwem naszej Ojczyzny. Z pobytu w
Polsce w jego pamięci na zawsze pozostanie serdeczne
przyjęcie i nadzwyczajna gościnność naszych Rodaków.
W ciągu tych lat, kiedy to kierował angielsko-polskim
programem nauczania, Sandy Gillis zrobił duże postępy
w nauce języka polskiego. Pomagały mu w tym też
uczniowie, których zachęcał do rozmawiania z nim
po polsku. Zachęcał również rodziców do dania swym
dzieciom szansy nauki języka polskiego. Twierdził
między innymi, że słowa „kocham Ciebie” mają
szczególne znaczenie wtedy, kiedy dziecko wypowiada
je do nich w ich języku.
Jako dyrektor nade wszystko, będzie odpowiadał za
skuteczne realizowanie programu szkolnego. Jego
pozytywny wpływ na uczniów i nauczycieli przynosił
rezultaty w postaci dobrych wyników w nauczaniu.
Potwierdzeniem tego, były wyniki osiągane przez
uczniów podczas egzaminów prowincjonalnych. W
2004 r. była to znaczna, wielopunktowa przewaga
w porównaniu z rezultatami uczniów innych szkół
w Albercie. Wyniki uzyskiwane podczas egzaminów
prowincjonalnych były z każdym rokiem lepsze.
Jednym z najważniejszych celów pana Sandy Gillis jest
to, aby Polska Szkoła była miejscem, gdzie dzieci będą
mogły uzyskać jak najlepsze wykształcenie i w pełni
rozwijać swoje talenty. Cel ten może zostać osiągnięty
dzięki pomocy tej części Polonii edmontońskiej, której
zależy na utrzymaniu polskości u swoich dzieci. Cieszymy
się, że pragnie nam w tym pomóc ten wyjątkowy
Kanadyjczyk. Jest to jednak sprawa całej Polonii. Bez jej
poparcia, ta jedyna tego typu unikalna polska placówka
oświatowa na kontynencie amerykańskim będzie na
dłuższą metę miała małe szanse przetrwania, jeśli nie
będzie można już liczyć na nowych emigrantów z Polski.
W planach Dyrektora było i nadal będzie utworzenie
w szkole „Centrum Języka Polskiego” i udzielanie lekcji
języka polskiego za pomocą Internetu w odległych
ośrodkach polonijnych w Albercie. Sandy Gillis będzie
jednoczył Polonię wokół szkoły poprzez udostępnianie
jej pomieszczeń różnym organizacjom polonijnym, jak
również na zajęcia harcerskie, próby taneczne, konkursy.
Jego troską będzie zachowanie u dzieci polskości,
między innymi poprzez celebrowanie w szkole polskich
tradycji narodowych, świąt religijnych i ważnych rocznic
historycznych.
Dyrektor zawsze inspirował uczniów do spełniania ich
życiowych pasji i rozwijania talentów, oraz by czuli
się dumni z polskiego pochodzenia. W szkole z jego
inicjatywy powstała szkolna drużyna „unihockey”, która
odnosiła sukcesy w rozgrywkach międzyszkolnych, a
skrytym marzeniem Dyrektora będzie teraz wzięcie
udziału w rozgrywkach ogólno kanadyjskich.
Pan Gillis nigdy nie szczędzi swego własnego czasu, gdy
dostrzega, że jego obecność może wywrzeć pozytywny
wpływ na podopiecznych. Zawsze znajduje czas dla
każdego. Jest człowiekiem niezwykle skromnym, a jego
ciepła osobowość przyciąga do niego ludzi, którym o ile
potrzeba chętnie pomaga w różnych sprawach. O Sandy
Gillis można napisać jeszcze wiele superlatyw bo jest to
wyjątkowy człowiek.
Gratulując panu Sandy Gillis osiągnięć wyrażamy
mu również głęboki szacunek i zadowolenie z tego, że
ponownie będzie przekazywał niezwykle cenne wartości
młodemu pokoleniu Polaków poza granicami Polski.
Witamy i składamy życzenia wielu sukcesów w niełatwym
i bardzo odpowiedzialnym zawodzie nauczyciela.
Zygmunt Cynar
Jan Paweł II
Angielsko-Polski program szkolny
Klasy 0-9
W St. Basil School.
10210- 115 Av. Edmonton
Tel. 780-477-3584
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
3
Mec. Szymon
Trela
Specjalizacja we wszystkich sprawach
emigracyjnych.
Wszystkie sprawy kryminalne:
odzyskiwanie prawa jazdy, przemoc
domowa, narkotyki, kradzieże i
rabunki.
Usługi w języku polskim, niemieckim i
rosyjskim.
#268 Heritage Court
150 Chippewa Road, Sherwood
Park, Alberta T8A 6A2
tel: 780 467-6325
4
Mądra rzeka
Znam jedynie mały jej odcinek. Ona spływa gdzieś
urwiście z wysokich terenów Columbia Icefields i
zgodnie z przyciąganiem ziemskim musi teraz, urodzona
w Górach Skalistych, znaleźć dogodne regiony, aby
płynąć i płynąć... Najpierw zimna, bo pod skalistym
niebem zrodzona w lodowcu, potem niewiele cieplejsza,
znajduje swoją drogę życia przez prerie kanadyjskiej
prowincji Alberta. Później, nie mogąc się zatrzymać (nie
można tego zrobić z czasem i rzekami...), dąży ciągle na
wschód.
Dlatego nazwałem ją mądrą. Tak jakby wiedziała, iż
Rzymianie zauważyli i zanotowali sobie porzekadło ex
oriente lux venit, czyli „światło przychodzi ze wschodu”,
ona też płynie z zachodu na wschód, a nie na odwrót.
Te żyzne prerie, niekończące się pola Manitoby nie
wzruszają jej. Ma wytyczony cel, dlatego nie waha się
na zakrętach, nie zastanawia, wpadając bez namysłu
do Jeziora Winnipeg. Ono jest tak wielkie, że stanowi
– europocentryczne porównanie – trochę więcej
powierzchni niż połowa Szwajcarii! Ma bowiem więcej
niż 24 tys. km² tafli wodnej. Na mapie to olbrzymia
kiszka o długości 428 km! Niestety nigdy tam nie byłem.
Wiem, że bohaterka tego tekstu, North Saskatchewan
River [NSR] wpływa do wspomnianego potężnego
jeziora, a potem już połączona ze swą siostrą, South
Saskatchewan River, wpada do Zatoki Hudsona, po
pokonaniu w sumie 1287 km.
Nie stałem nigdy nad brzegiem Jeziora Winnipeg
(dlaczego świat jest jeszcze taki duży w epoce
globalizacji?), ale stoję na moście w stolicy kanadyjskiej
prowincji Alberta, czyli w Edmonton, podziwiając
NSR. Myślę w ten pochmurny letni dzień o jej stalowej
barwie, rozległych urwistych brzegach, tworzących
wąwozy, załomy, przepaście, wcięcia. Widzę je. Most
jest piękny, nowoczesny, świeży i czysty. Solidny beton
pod nogami. Jeśli zbudowano go w roku 2010 za 35
milionów CAD, to znaczy że Edmonton stołecznie
króluje nad finansami tej prowincji i że ona sama jest
bogata. Najpierw myślałem, że jest biedna. Dlaczego?
Samochody z przodu nie mają tablic rejestracyjnych.
Muszą je mieć z tyłu. Tak się dzieje tylko w jednej z
10 prowincji – tutaj w Alberta. Sądziłem „aha, są tak
biedni, że oszczędzają na tonach stali, aby nie produkować
metalowych tablic z przodu aut”.
Teraz wiem, stojąc na moście, że myślałem bardzo
naiwnie. Prowincja Alberta nie dlatego jest bogata,
iż wydała świeżo tyle milionów na budowę mostu,
lecz dlatego, iż skonstruowano ten most jedynie dla
pieszych! Nie mogę w to uwierzyć: takie gigantyczne
sumy tylko dla pieszych i rowerów? Mierzę krokami w
poprzek most: jeden samochód przejechałby swobodnie.
Dwa już nie. Ale co z tego. Na środku stoi oporowy
słupek – samochód nie przejedzie! Nie ma żadnych
dróg, autostrad, łączników transportowych do tego
mostu! Z tego wynikałoby primo, iż Alberta jest bogata,
secundo iż rządzą nią „zieloni” (jakby ich nazwałoby
P a n o r a m a
P o l s k a
się w Europie), tertio iż kocha się tu rowerzystów a nie
kierowców ciężarówek. Ale każdy turysta widzi, iż tak
nie jest na bezkresnych drogach Kanady!
To po co zbudowano na mądrej NSR taki szczupły
most? No właśnie - dlaczego? Jest tu idyllicznie,
cicho, pachną sosenki. Dostrzegam na podjazdach
pieczołowicie usypaną brązową korę wokół młodych
krzaczków. Romantyzm w centrum metropolii. Tak.
Jestem chyba maximum 7 km na południe od centrum
wielkiego Edmonton. Stoję na tym krytykowanym
przeze mnie moście i z dala w kierunku śródmieścia
widzę pojedyncze domy. Potem w samym środku
Edmonton zobaczę NSR z innej perspektywy. Jest
szeroko rozlana jak wypoczywająca matrona, tuląca oba
brzegi swą wodą. A woda jest szara, wzburzona ostatnimi
letnimi deszczami. Trwa na niej business as usual. Z
wysokiego napiętego linami wiszącego mostu widzę
spore ryby oraz pocieszne bobry, płynące pod prąd. A
on jest tu silny, czyli już wiem, iż bobry podobają mi
się swą psychologią: nie są konwencjonalne - nie płyną
z prądem! Lubią wyzwania i testy wykoncypowane
przez naturę. Brawo bobry! Ten, którego obserwuję,
wydostawszy się na piaszczystą łachę, odpoczywa. Jest
zatem rozsądny. Nabierze sił i zbuduje porządny dom
dla swojej rodziny. Siedem km od centrum Edmonton
przyroda programuje nadal ekosystem a nie człowiek,
budujący za gigantyczne pieniądze arcymocarną (żelazo
+ beton) kładkę dla pieszych!
Przechodzi obok mnie panienka z psem. Pies zaplątuje
się smyczą o moje nogi. Jestem mu wdzięczny, chociaż
właścicielka mnie przeprasza. Nic nie szkodzi, mogę
zacząc z nią konwersować. Ma wygląd Hinduski. Słysząc
mój wątpliwy angielski, stawia klasyczne pytanie „Where
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
are you from?”. Odpowiadam, iż z Austrii. A, z Austrii,
byłam tam, w mieście Baden koło Wiednia, w SchubertInstitut, kształcącym przyszłych śpiewaków operowych.
No, cudownie, Austria nadal ma splendor Schuberta,
Mozarta i całej plejady Straussów... Pytam, czy zna
słynny utwór Franza Schuberta „Die Forelle” („Pstrąg”).
Oczywiście. Zaczynam głośno nucić melodię na środku
mostu a ona, przyjąwszy prawidłowo zawodową postawę
artystki, zaczyna śpiewać po niemiecku, w oryginale.
Pies i bóbr nastawiły uszu. Nie wierzą, że są na recitalu.
Schubert na kanadyjskim moście? Już Arystoteles
twierdził, iż muzyka łagodzi obyczaje. To sprawdza się
w Edmonton.
Po trzech strofach panienka oddala się ze zdziwionym
psem. Patrzę na coraz bardziej bliską memu sercu NSR.
Samotnie oparłszy się o parapet mostu, zaczynam sobie
wyobrażać jak wygląda NSR, która daleko stąd w dół
rzeki łączy się ze swą siostrą South Saskatchewan River
niedaleko miasta Prince Albert. Postanawiam przejść
na drugą stronę mostu. Zupełnie sam, czyli powraca
uparcie ekonomiczna myśl: po co i dla kogo (no bo lato,
a tłumów aż do horyzontu nie widać...) zbudowano
ten śliczny most? Opuszczam powoli, drapiąc się z
zafrasowaniem w głowę, brzeg, gdzie wybudowano
dla pieszych wzdłuż rzeki wspaniały River Loop Trail.
Powtarzam: Alberta to bogata prowincja! Jej były
poseł do parlamentu jest od lutego 2006 szefem rządu
federalnego w bardzo oddalonej Ottawie. Ale zostawmy
w spokoju politykę, chociaż ma ona wiele do czynienia
z problemami dostaw wody.
Po tej drugiej stronie urwiste, dzikie dla oczu brzegi
NSR prezentują się jeszcze bardziej romantycznie. Idę
ścieżką szeroką na dwie porządnie odżywione osoby aż
do dziwnego końca. Tu jest finał spaceru. Można jedynie
P a n o r a m a
May / Maj 2012
wyjść do góry po stromym urwisku drewnianymi,
bardzo gustownie wykonanymi schodami. Są świeże
konstrukcyjnie i zapraszające towarzysko. Ale ja nie
mam czasu, a przynajmniej tak sobie wmawiam, czyli
nie będę się musiał zasapać wspinaczką. Odwracam się,
aby wrócić do cywilizacji (odległej o 7 km z miejskimi
autostradami, wieloma pasami ciągnących samochodów,
światłami regulującymi hektyczny ruch XXI wieku,
betonowymi jezdniami szerokich mostów...) i co nagle
widzę? Jelenia, stojącego o 7 m ode mnie. Jest tak
zdziwiony, że można od razu urządzić konkurs: kto
tu jest bardziej zaskoczony? Jego oczy mówią mi: nie
wierzę, że cię widzę. Ja patrzę się na niego myśląc: czyż
mogę uwierzyć w ten fakt, że cię widzę i będę mógł w
Europie opowiadać o cudownej Kanadzie, tak jeszcze
dziewiczej i bogatej nawet w jelenie w prowincji Alberta?
Nie wiem co robić. Patrzę na jego mądre oczy (to
zasługa mojej imaginacji czy jego rodziców?), na
delikatną poranną wilgoć na skórze, na jasnobrązowe
poroże, porośnięte meszkiem, na pyszczek o cudownej
gamie kolorów, na pełne gracji uszka. Pointa jest
banalna. Zrobiłem ostrożny krok do przodu. Wystraszył
się i uciekł, nader elegancko przebierając nogami.
Nagle znowu byłem tylko ja. Sam niemal w centrum
Edmonton. Gdzie jest jeleń? W swoich tajemniczych
terenach, gwarantujących mu nadal bezpieczeństwo i
godziwą jakość życia.
Przechodzę na drugą stronę mostu. Spod nóg czmycha
mi zajączek. Ale ja snobistycznie nie zwracam już na
niego uwagi. Zające mam w Europie. A tu w Edmonton,
prawie wokół drapaczy chmur, widziałem prawdziwego
jelenia!
Wiesław PIECHOCKI
KANADA, EDMONTON, lipiec 2011
P o l s k a
5
Mam na imię Edyta, urodziłam się z wadą wrodzoną lewej nogi.
Jestem po kilkunastu operacjach. W czerwcu 2012r. czeka mnie
jeszcze jedna ostatnia – amputacja lewej nogi.
We współpracy z Fundacją Jaśka Meli „Poza Horyzonty” zbieram pieniądze na protezę nogi, bez której nie będę mogła normalnie funkcjonować. Koszt protezy to ok. 80 tys. złotych.
Aby pomóc mi w zebraniu środków na zakup protezy, bardzo proszę o darowizny, na konto Fundacji:
Fundacja Jaśka Meli Poza Horyzonty
Lanckorona 101
34-143 Lanckorona
Tytuł wpłaty: Edyta Karolczak
Numery kont dla przelewów z zagranicy w formacie BIC:
New arrivals: Josef Seibel, Ecco, Timberland, Blondo
(konto EUR): PL 25 88040000 0000 0023 9551 0003
(konto PLN): PL 79 88040000 0000 0023 9551 0001
SWIFT CODE: POLUPLPR
www.edytakarolczak.pl
Nie zwlekaj, zadzwoń:
(780) 637-6651
Zapraszamy do sklepu:
9706 182 St,
Edmonton, T5T 3T9.
Work hours:
Mon-Fri 10:00 am -7:00 pm
Sat: 11:00 am - 5:00 pm
Dr ANITAADWOKAT
DORCZAK
/ NOTARIUSZ
ODSZKODOWANIA
POWYPADKOWE
CALGARY
Tel. 403-264-4477 lub 1-866-424-1212 (bezpłatne)
EDMONTON
Tel. 780-424-1212
Services also available in Spanish
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
P a n o r a m a
6
P o l s k a
May / Maj 2012
Zespół „Łowicz” wraz z członkami zarządu TPK Fot. Zygmunt Cynar
Obchody Dnia Towarzystwa Polsko-Kanadyjskiego
28 kwietnia br. w Domu Polskim w Edmonton
odbyła się impreza przygotowana przez zarząd TPK pt.
„Wędrówki po Polsce – tym razem Mazowsze”. Wystąpił
zespół wokalny „Polskie Kwiaty” i zespoły taneczne
„Łowicz” oraz „Oberek”.
Prowadzący konferansjerkę Iwona Zalewska i Eugeniusz
Myszkiewicz przedstawiali kolejno informacje o
Zapraszamy do Polski
w piękne okolice Karkonoszy
Pokoje Gościnne „Sobiesz”
58-570 Jelenia Góra-Sobieszów
ul. Młyńska 12
www.sobiesz.pl
e-mail: [email protected]
wybranych miejscowościach i folklorze Mazowsza,
ilustrowane pięknymi przeźroczami z tych terenów.
Przeplatane były one piosenkami oraz tańcami z tego
obszaru Polski.
Impreza ta to jeden z elementów jednoczący Polonię,
tych młodszych i starszych. Szczególnie przyjemnie
było widzieć dzieci i młodzież emigrantów z lat 8090, którzy kiedyś stronili od środowiska polonijnego.
Dziś ci ludzie wracają na polonijne „łono” a ich dzieci,
dorastając, dumni z polskiego pochodzenia, garną się do
polskości.
Koncert zakończył polonez, który zatańczyli razem
z młodzieżą z zespołu „Łowicz” członkowie zarządu
Towarzystwa Polsko-Kanadyjskiego.
Tel. 011 48 75 75 544 40
ISAGENIX
PAMIĘTAJ
Twoje zdrowie w Twoich rękach
Masz problem? Zadzwoń do Marii:
Informacje w języku polskim i
angielskim
Tel: (780) 472-7324
E-mail: [email protected]
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
Podziękowania należą się wszystkim z licznego grona
wykonawców oraz organizatorów i wolontariuszy,
dzięki którym odbyła się ta impreza, w tym zwłaszcza
dyrektorce zespołów tanecznych „Łowicz” i „Oberek”
pani Elżbiecie Kapica, akordeoniście panu Jerzemu
Cieślikowi i pani Barbarze Pruskiej dyrygentce zespołu
wokalnego „Polskie Kwiaty” za staranne przygotowanie
zespołów do występów.
Wspólna zabawa taneczna przy muzyce przygotowanej
przez Bogdana Konikowskiego, trwała do późnej nocy.
Zygmunt Cynar
Tańczy zespół „Oberek”
Fot. Zygmunt Cynar
May / Maj 2012
P a n o r a m a
P o l s k a
Przesiedlenia ludności polskiej z Ukrainy
w latach 1944 – 1946
W następstwie podjętych w Teheranie i Jałcie ustaleń co
do przebiegu wschodniej granicy między Polską a ZSRR
zapadły decyzje odnoszące się do wzajemnej „repatriacji”
ludności (Termin repatriacja >powrót do ojczyzny< jest
nieadekwatny do opisywanych wydarzeń, a ponieważ
był on terminem oficjalnie używanym w dokumentach
dotyczących przesiedleń, tu piszemy go w cudzysłowie).
Umowę w tej sprawie między rządem Ukraińskiej
Socjalistycznej Republiki Radzieckiej a PKWN
podpisano 9 września 1944 r. w Lublinie. Przewidywała
ona, że terytorium Ukrainy będą mogli opuścić Polacy i
Żydzi będący obywatelami polskimi przed 17 września
1939 r. Terytorium Polski zaś miały prawo opuścić i
wyjechać na Ukrainę osoby narodowości ukraińskiej.
„Repatriacja” miała być całkowicie dobrowolna i
miała trwać od 14 września 1944 r. do 1 lutego 1945
r. W podpisanej umowie precyzowano także jaki
majątek może ze sobą zabrać osoba „repatriująca się”,
ograniczając jednak jego wielkość.
Kolejny dokument międzyrządowy w sprawie
przesiedleń został zawarty 6 lipca 1945 r. Była to
Umowa o prawie zmiany obywatelstwa radzieckiego osób
narodowości polskiej i żydowskiej mieszkających w ZSRR i
o prawie zmiany obywatelstwa polskiego osób narodowości
rosyjskiej, ukraińskiej, białoruskiej, rusińskiej i litewskiej
mieszkających na terenie Polski i ich ewakuacji do ZSRR.
Jej wydanie było konieczne ze względu na przymusowo
wprowadzone w 1939 r. obywatelstwo radzieckie
dla ludności anektowanych terenów wschodnich II
Rzeczypospolitej. W przypadku Polaków umowa nie
dotyczyła jednak, jak sugerowałaby jej nazwa, całego
ZSRR, a tylko terenów, które przed wojną należały
do państwa polskiego. W dokumencie zastosowano
określenie „osoby, które posiadały obywatelstwo polskie
przed 17 września 1939 r.”
Dla realizacji umowy powołano Radziecko-Polską
Komisję Mieszaną do spraw Repatriacji z siedzibą w
Moskwie. Następnie powołano odpowiedni aparat
przesiedleńczy po obu stronach granicy. Warto zwrócić
uwagę, że takie same umowy o „repatriacji” ludności
podpisano z Białoruską Socjalistyczną Republiką
Radziecką i Litewską Republiką Radziecką, ale w każdej
z tych trzech republik była prowadzona inna polityka
w stosunku do ludności polskiej. Na Białorusi władze
republikańskie starały się namawiać ludność polską do
pozostania. Prowadzono nawet urzędową propagandę
antyprzesiedleńczą. U jej podstaw leżały względy
gospodarcze, ale także bezkonfliktowość stosunków
polsko-białoruskich w czasie wojny. Władze białoruskie
nie zabiegały także o przesiedlenie Białorusinów z Polski.
Na Litwie z kolei to władzom moskiewskim zależało
na pozostawieniu tam jak największej ilości Polaków,
zwłaszcza w Wilnie i okręgu wileńskim. Chodziło o
maksymalne osłabienie litewskości republiki. Litwini z
Polski także nie musieli wyjeżdżać.
Natomiast na Ukrainie chodziło o całkowite
„oczyszczenie” przyłączonego terytorium. Wykorzystano
w tym celu cały aparat propagandowy, podtrzymywano
wzajemne uprzedzenia, a nawet w niektórych sytuacjach
nie reagowano na napady na polskie wsie ze strony
ukraińskiego podziemia lub band rabunkowych.
Zaistniała więc sytuacja, że za wysiedleniem Polaków był
zarówno aparat władzy, jak i społeczność dominująca.
Władze Ukraińskiej SRR dążyły do szybkiego usunięcia
ludności polskiej. Dobitnym tego wyrazem była
skierowana 29 września 1944 r. do Stalina propozycja I
sekretarza KC KP(b) Ukrainy Nikity Chruszczowa, który
proponował przyspieszenie ewaluacji przez: całkowite
wyeliminowanie języka polskiego ze szkół średnich oraz
objęcie ludności polskiej zachodnich obwodów USRR
tzw. „mobilizacją do pracy” w przemyśle we wschodnich
obwodach USRR i innych republikach Związku
Radzieckiego.
Do przyspieszenia przesiedleń miało przyczynić się
przede wszystkim twarde stanowisko władz radzieckich
wobec wszelkich prób odbudowy polskiego życia
narodowego na obszarach przeznaczonych do włączenia
do ZSRR. W miarę zajmowania tego obszaru przez Armię
Czerwoną radzieckie służby specjalne prowadziły akcję
„oczyszczania” terenu z organizacji niepodległościowych
oraz osób uznanych za potencjalnych „wrogów ustroju
socjalistycznego”. Już 31 lipca 1944 r. rozpoczęła się fala
aresztowań, która objęła setki osób. Niestety, brak jest
wiarygodnych danych co do ich faktycznych rozmiarów.
Po rozbiciu jednostek sformowanych do akcji „Burza”
aktywność partyzancka AK na terenach ukraińskich
była bardzo mała. Polska konspiracja była coraz słabsza
i ulokowana głównie w miastach. Do najsilniejszych
niewątpliwie należało środowisko lwowskie. Dlatego
też tam miały miejsce największe aresztowania.
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
7
Prowadzono je, mimo iż wiadomym było, że na
podstawie wspomnianej umowy z 9 września 1944 r.
przeprowadzona zostanie wymiana ludności między
Polską a Ukrainą Radziecką. Poddawano więc represjom
osoby, co do których zmiana przynależności państwowej
została już przesądzona. Zasadnicza operacja przeciwko
Polakom została przeprowadzona w styczniu 1945
roku. W samym tylko Lwowie zatrzymano wówczas
772 osoby, głównie spośród inteligencji, wśród których
znalazło się m.in. 14 profesorów wyższych uczelni. Na
terenie całej Galicji Wschodniej aresztowano od 2,2
do 3 tysięcy Polaków. Informacje władz radzieckich
z dnia 15 kwietnia 1945 roku mówią o skierowaniu
do obozów pracy od początku roku około 3,5 tysiąca
Polaków. Według autorów opracowywanego w Polsce
tzw. Indeksu represjonowanych od wiosny 1944 do
połowy 1945 r. aresztowano i zesłano nie mniej niż
7 – 10 tysięcy Polaków z byłej Galicji Wschodniej i
Wołynia. Wytworzono w ten sposób wśród społeczności
polskiej psychozę strachu i tylko wciąż istniejąca w
większości społeczeństwa nadzieja na pozostanie tych
terenów w państwie polskim powodowała, że znaczna
część ludności polskiej trwanie na ojcowiźnie traktowała
jako patriotyczny obowiązek.
Polacy początkowo bardzo niechętnie zapisywali się
na wyjazd. Wciąż, zwłaszcza we Lwowie, łudzono się,
że jeśli nie całe kresy południowo – wschodnie, to
przynajmniej miasto zostanie przy Polsce. Niektórzy
zaś, mając w pamięci represje z tzw. pierwszej okupacji,
nie dowierzali władzom i obawiali się, że zamiast do
Polski zostaną wywiezieni na Syberię. Do pozostawania
nawoływał także rząd emigracyjny i jego struktury
krajowe, a także organizacje niepodległościowe. Nadzieje
Polaków podtrzymywały także wydawane nielegalnie
pisemka niepodległościowe, na łamach których starano
się wyciszać niepokojące nastroje, apelować o wytrwanie
i nie tracenie nadziei. Świadectwem panujących
nastrojów były bardzo aktywne uczestnictwa w
nabożeństwach
i
uroczystościach
kościelnych,
kończących się manifestacyjnym odśpiewaniem hymnu
„Boże coś Polskę”, w którym zwłaszcza silny akcent
kładziono na słowa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić
Panie”.
Sytuacja ta bardzo niepokoiła władze państwowe w
Kijowie i Moskwie. Nikita Chruszczow osobiście na
bieżąco informował o niej Stalina. Zdecydowano się
więc na zaostrzenie represji w postaci aresztowań,
poboru do wojska, utrudnień w funkcjonowaniu
polskich szkół i instytucji kulturalnych. Chruszczow
proponował np. wprowadzenie w szkołach wyłącznie
nauki w języku rosyjskim i ukraińskim, co też stopniowo
zaczęto realizować. Próbowano także wpływać na
biskupów rzymskokatolickich, by zachęcali wiernych
do wyjazdów. Odmowa poparcia akcji spowodowała
aresztowanie ordynariusza łuckiego bp Adolfa Szelążka.
Jak już wspomniano, nie przeciwstawiano się, ale
nawet starano się podsycać wśród ludności ukraińskiej
nastroje niechętne wobec Polaków. Antagonizm polsko-
P a n o r a m a
ukraiński był bowiem na rękę władzom reżimowym.
Strona radziecka chciała jak najszybciej pozbyć się
ludności polskiej z zachodnich obwodów Ukrainy,
w tym szczególnie ze Lwowa, tworzyło to bowiem
bardzo korzystną sytuację w przypadku poruszania
sprawy polskiej granicy wschodniej na forum
międzynarodowym. Chodziło także o to, aby uwalniając
się od „problemu polskiego” można było większe siły
policyjne i wojskowe skierować przeciwko ukraińskiemu
ruchowi niepodległościowemu, a zwłaszcza operującym
w terenie oddziałom UPA.
Strona radziecka starała się nie dostrzegać faktu,
że w 1944 r. wyzwolona była tylko część ziem
polskich, tzw. Polska Lubelska. Nie było więc gdzie
umieszczać przesiedleńców. Wiele osób zamiast dotrzeć
bezpośrednio do miejsc osiedlenia, zmuszonych było
przez wiele tygodni przebywać w punktach etapowych.
W pierwszym okresie przesiedleń poważne problemy
były zwłaszcza z osiedlaniem „repatriowanych”
mieszkańców miast. Bolesław Bierut zdecydował się
nawet na interwencję u Stalina, prosząc o ograniczenie
transferu ludności przed wyzwoleniem całego terytorium
państwa polskiego spod okupacji niemieckiej.
Represje te niewątpliwie przyspieszały decyzje wielu
osób o wyjeździe do Polski, zwłaszcza w miastach. Na wsi
natomiast, oprócz represji ze strony radzieckiej, często
na decyzje Polaków wpływała atmosfera wytwarzana
ze strony miejscowej ludności ukraińskiej, a w wielu
wypadkach także antypolskie akcje UPA. Motywacje
lokalnych dowódców ukraińskiego podziemia
były różne; od zwykłych rabunkowych lub prób
załatwienia zadawnionych waśni sąsiedzkich po wiarę w
„historyczną misję oczyszczenia terenu” z Polaków. Do
największych akcji antypolskich dochodziło wówczas
na terenie Tarnopolszczyzny, gdzie w lutym 1945 r.
zamordowano ponad 1000 osób i spalono ponad 50
wsi, a działania takie trwały zarówno wcześniej, jak
i później na całym terytorium Zachodniej Ukrainy.
Choć i tam, jak świadczy pismo sekretarza Komitetu
Obwodowego Komunistycznej Partii (bolszewików)
Ukrainy w Stanisławowie – Mychajły Słonia, do
Komitetu Centralnego partii, w UPA zaczęto dostrzegać
wspólnotę losów obu społeczności. Cytuje on bowiem
dokument OUN, w którym w następujący sposób
instruowano swych członków: Polacy znajdują się w
bardzo podobnej sytuacji jak my. Bolszewicy wyzwolili ich
spod niemieckiego ucisku i tworzą radziecką Polskę. To
zmusza nas do zmiany naszego stanowiska wobec Polaków
i do likwidacji konfliktu z Polakami i podjęcia wspólnej
akcji przeciwko okupantowi. Trzeba głosić wśród Polaków
(wśród tych, którzy występują przeciwko bolszewikom)
propagandę współpracy. Bijemy tylko tych Polaków, którzy
współpracują z bolszewikami. Próbowano także wydawać
w podobnym charakterze ulotki w języku polskim,
ale apele te w terenie, wobec wielkiego napięcia we
wzajemnych stosunkach oraz ciągłego podsycania go
ze strony władz radzieckich, nie mogły przynieść w
zaistniałej sytuacji politycznej większych efektów.
Największy problem, jak już wspomniano, miały
władze radzieckie z Polakami we Lwowie. Mimo terroru
wielu z nich nie chciało rozstawać się z miejscem swego
zamieszkania, obawiało się o posiadany, najczęściej
gromadzony przez pokolenia majątek lub sądziło, że
przecież nie jest możliwe, aby tak polskie miasto mogło
P o l s k a
pozostać poza państwem polskim. Nie bez znaczenia
na postawy te miał fakt dużego odsetka inteligencji
wśród polskich mieszkańców miasta. Ubolewając nad
tym Nikita Chruszczow w liście do Stalina 29 września
1944 r. pisał: Polacy, szczególnie w m. Lwowie, a przede
wszystkim inteligenci, powiązani z polskim rządem
emigracyjnym w Londynie, rozsiewają plotki, że kwestia
granic nie jest ostatecznie rozstrzygnięta i dlatego, głoszą,
że wyjeżdżać nie trzeba. Jest nam wiadomo – pisał on
dalej – że polski rząd emigracyjny w Londynie przekazał
swoim organizacjom we Lwowie i w innych miastach
Zachodniej Ukrainy dyrektywę wstrzymania się od
ewakuacji, obiecując, że podczas konferencji pokojowej
doprowadzi on do włączenia m. Lwowa i innych miast w
granice państwa polskiego.
Władze radzieckie od samego początku po zajęciu Lwowa
przez Armię Czerwoną 27 lipca 1944 r. nie pozostawiały
wątpliwości, że miasto będzie po stronie radzieckiej.
W tym celu bardzo intensywnie przystąpiono do jego
sowietyzacji. Pragnąc osłabić żywioł polski, zwłaszcza
we Lwowie i innych miastach, sprzyjano i organizowano
napływ ludności ukraińsko- i rosyjskojęzycznej do
zachodnich obwodów USRR. Znamienne w tym
względzie było wystąpienie I sekretarza lwowskiego
komitetu obwodowego KP(b)U Iwana Hruszeckiego,
który 6 grudnia 1944 r. na spotkaniu z przedstawicielami
inteligencji polskiej bez ogródek stwierdził: ludność
polska (…) powinna zrozumieć, że Lwow był, jest i będzie
radzieckim miastem, a jeśli tak to i porządki we Lwowie
będą radzieckie. Będziemy je z całą siłą praworządności
radzieckiej wprowadzać w życie. Nie będziemy prowadzić
polityki kokietowania z lat 1939 – 1940, a to znaczy, że
w stosunku do ludności polskiej jako obywateli Związku
Radzieckiego będziemy stosowali wszystkie nasze środki
bez jakichkolwiek modyfikacji, wszelkie radzieckie prawa
powinny być obowiązujące.
Mimo to ludność polska nie chciała uwierzyć, że
Lwów mógłby pozostać poza Polską, pod koniec 1944
r. na wyjazd zarejestrowało się tam tylko 4.755 osób,
wśród których oprócz Polaków było 822 Żydów i 57
Ukraińców, a według danych urzędowych na dzień 1
października 1944 r. w mieście mieszkało wówczas
103 tys. Polaków. Dlatego też władze radzieckie
starały się, aby w tej sprawie zabrał głos ktoś z Polski
o uznanym autorytecie. Taką osobą był niewątpliwie
wiceprzewodniczący Krajowej Rady Narodowej,
Stanisław Grabski, przed wojną profesor Uniwersytetu
Lwowskiego, i czołowy działacz Narodowej Demokracji.
Jego podróż z Warszawy do Moskwy w sierpniu 1945
r. zorganizowano tak, aby mógł on zatrzymać się we
Lwowie. Odbył on szereg spotkań z przedstawicielami
wielu grup społecznych i zawodowych, w czasie
których usilnie zachęcał do skorzystania z prawa opcji
i wyjazdu do Polski. Podczas spotkania z profesorami
i środowiskami intelektualnymi na Uniwersytecie
Lwowskim Grabski nie pozostawił złudzeń co do
przynależności kresów południowo wschodnich:
Granica między Polską i ZSRR – stwierdził on – pozostanie
taka jaka jest teraz. Dlatego też Polacy nie mają tu co
robić, trzeba jak najszybciej wyjeżdżać do Polski, zasiedlać
nowe tereny, które otrzymaliśmy po wojnie. Wprawdzie
wywołało to duże niezadowolenie wśród słuchaczy,
ale znacząco załamywało dotychczasową wiarę w
pozostawienie Lwowa przy Polsce, o co przecież również
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
do 1945 r. polskie władze komunistyczne czyniły pewne
zabiegi. Wiceprzewodniczący KRN odbył także długą
rozmowę z metropolitą lwowskim abp. Eugeniuszem
Baziakiem, starając się wyjaśnić mu położenie
polityczne, w jakim znalazła się Polska i prosić, aby
księża nie agitowali przeciwko „repatriacji”, narażając w
ten sposób wiernych na niepotrzebne represje ze strony
aparatu sowieckiego, a także tworząc niekorzystny
klimat w sprawie wywozu dóbr materialnych, w tym
także kultu i eksponatów zabytkowych znajdujących się
w świątyniach i klasztorach.
Podobny charakter miała druga wizyta Grabskiego we
Lwowie 11 października tegoż roku. Przyniosły one
niewątpliwie pewną zmianę w nastrojach. Społeczność
polska, zwłaszcza inteligencja, coraz bardziej traciła
nadzieję na zmianę zaistniałej sytuacji, i decydowała się
na opuszczenie stron rodzinnych. W tej sytuacji również
duchowni zaczęli na kazaniach przygotowywać ludność
do „repatriacji”, wzywając do sprawnego organizowania
się i wyjazdów całymi parafiami. Pewne szanse
upatrywali Polacy jeszcze w związku z odbywającą się od
25 kwietnia do 26 czerwca 1945 r. konferencją państw
sygnatariuszy ONZ w San Francisco, wstrzymując
się z decyzjami o wyjeździe do czasu jej zakończenia.
Przyniosła ona jednak dalsze wzmocnienie pozycji
Związku Radzieckiego i utrwaliła zasięg jego wpływów
politycznych.
Władze moskiewskie i kijowskie pragnąc maksymalnie
„oczyścić” przyłączone tereny, z powodu słabego
tempa „repatriacji” kilkakrotnie decydowały się na
przedłużanie terminu rejestracji na wyjazd – najpierw do
1 maja 1945, potem do 1 sierpnia tegoż roku. Wreszcie
na mocy protokołu uzupełniającego z 20 października
1945 r. można było rejestrować się do końca tegoż roku.
Latem i jesienią 1945 r. społeczność polska coraz
bardziej uświadamiała sobie dramatyzm położenia,
musiała bowiem jednoznacznie określić czy decyduje
się na wyjazd do Polski, czy też wybiera perspektywę
życia w „radzieckiej rzeczywistości”. Dotychczasowe
doświadczenia z lat 1939-1941 i 1944-1945
zdecydowanie skłaniały do pierwszego rozwiązania,
aczkolwiek bardzo ciężko było przełamać czynnik
emocjonalny związany z dotychczasowym miejscem
zamieszkania, pozostawić materialny dorobek pokoleń,
groby najbliższych, a ponadto zdecydować się na
przesiedlenie na obcą i nieznaną ziemię. W środowiskach,
które trwały najdłużej, symboliczny charakter miały
uroczystości Wielkiej Nocy 21 kwietnia 1946 r.
Wówczas metropolita lwowski abp Baziak odprawił w
archikatedrze lwowskiej ostatnią Mszę pontyfikalną i
26 kwietnia wraz z najbliższymi współpracownikami
opuścił terytorium ZSRR.
Trwałość zaistniałych zmian terytorialnych miała
podkreślić także ewakuacja ze Lwowa do Polski
znaczącej części dóbr kultury, znajdujących się w
tamtejszych muzeach, archiwach, bibliotekach i
innych instytucjach kultury, uważanych przez ludność
polską jako jej dziedzictwo kulturowe. Na mocy
porozumienia między rządem radzieckim a początkowo
prowadzącym w tej sprawie rozmowy Związkiem
Patriotów Polskich, a później PKWN, powołano we
Lwowie Komisję Ekspertów dla Przejęcia Polskiego
Dobra Narodowego. Komisja miała trudne zadanie,
P a n o r a m a
May / Maj 2012
bowiem ze strony polskiej środowiska naukowe i
kulturalne stały na stanowisku, iż powinna nastąpić
pełna ewakuacja zbiorów przedwojennych instytucji
polskich, strona radziecka zaś cały czas podkreślała, że
należą one także do narodu ukraińskiego. Dodawano
przy tym, że większość instytucji, w których dobra te
się znajdują, powstało w czasach galicyjskich, a więc
były finansowane z kasy państwa austriackiego lub
samorządu lwowskiego, do których wpływały nie tylko
środki od ludności polskiej, ale także ukraińskiej oraz
inne fundusze państwowe. Polska więc po roku 1918
tych instytucji nie założyła, ale odziedziczyła i w okresie
międzywojennym utrzymywała także z podatków
płaconych przez ludność ukraińską. Najbardziej spór
ten uwidocznił się w stosunku do zbiorów Zakładu
Narodowego im. Ossolińskich. Polacy podkreślali, że
była to fundacja Józefa Maksymiliana Ossolińskiego
dla narodu polskiego, Ukraińcy, że dla miasta Lwowa,
a więc społeczności wówczas zróżnicowanej narodowo,
wśród której znaczący odsetek stanowiła ludność
narodowości ukraińskiej.
Komisja Ekspertów początkowo stała na stanowisku
zwrotu Polsce w całości dwóch bibliotek fundacyjnych –
Ossolineum i Baworowskich oraz poloników ze zbiorów
biblioteki uniwersyteckiej, pedagogicznej i miejskiej, a
także akt dotyczących terenów należących do Polski,
P o l s k a
archiwów i zbiorów prywatnych oraz zabytków sztuki
kościelnej.
Maksymalistyczne żądania polskie spowodowały
kontrakcję władz USRR. Nikita Chruszczow na
posiedzeniu rządu w dniu 18 października 1945 r.
usiłując stworzyć wrażenie, że nie może być mowy o
ewakuacji polskich dóbr kultury, a jednocześnie naród
ukraiński pragnie „pomóc muzeom demokratycznej
Republiki Polskiej” zdecydował, że tymczasowemu
Rządowi Jedności Narodowej w Warszawie zostanie
przekazane:
- z Muzeum Historycznego Miasta Lwowa – 169
eksponatów;
- z Obwodowej Galerii
Obrazów m. Lwowa –
116 eksponatów;
z
Muzeum
Etnograficznego
m. Lwowa – 63
eksponaty;
- z lwowskiej filii
Biblioteki Akademii
Nauk USRR (taką
nazwę nosiła już
wówczas
Biblioteka
Ossolineum) – 50.000
9
książek i rękopisów.
Ponadto zdecydowano się przekazać Polsce 272
eksponaty z muzeów kijowskich (Muzeum Sztuki
Rosyjskiej, Muzeum Sztuki Zachodniej, Muzeum
Sztuki Ukraińskiej).
Te ostatnie dodano właśnie dlatego, aby podkreślić, że
jest to „dar narodu radzieckiego” a nie rewindykacja.
Łącznie zamierzano przekazać Polsce 742 eksponaty
muzealne oraz ponad 50 tys. książek i rękopisów. Do ich
wydzielania postanowiono powołać specjalną komisję,
bez udziału polskich przedstawicieli.
ARTISTIC BAKE SHOP LTD
6820 - 104 St.
EDMONTON
Tel. 780.434.8686
EDMONTON’S PREMIER
CREATIVE EUROPEAN BAKERY
FAMILY OWNED AND OPERATED SINCE 1966
OPEN
Tues - Fri 8:30 - 5:30
Sat. 7:30 - 3:00
CLOSED SUNDAY & MONDAY
www. ABS320TELUS.NET
Europejska piekarnia otwarta:
od wtorku do piątku 8:30 - 5:30
w soboty 7:30 - 3:00
Zamknięta w niedziele i poniedziałki
Suite #2107 TD Tower 10088 - 102 Ave
Edmonton, AB T5J 2Z1
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
10
Stronie polskiej wciąż zdawało się, że można coś
wytargować, dlatego też Komisja Ekspertów w
pierwszej połowie 1946 r. skierowała do polskich władz
państwowych kolejny memoriał, domagając się podjęcia
rozmów z rządem ZSRR w celu zawarcia stosownego
porozumienia gwarantującego Rzeczypospolitej całkowity
zwrot prawnie się Jej należącego mienia kulturalnego z
obszarów wschodnich, które przez tyle wieków pozostawały
w nierozerwalnej łączności z Macierzą. Uważano bowiem,
że władze radzieckie traktują go jako „zdobycz wojenną”
a przecież – pisano – jesteśmy państwem sprzymierzonym,
a nie pokonanym wrogiem, którego można ogołacać z
jego dóbr kultury, nagromadzonych żmudnym wysiłkiem
pokoleń.
Rozmowy takie rzeczywiście podjęto podczas pobytu
w Moskwie delegacji polskiej na czele z Bierutem i
Osóbką-Morawskim, ale Stalin czynił pozory, że sprawa
ta zależy wyłącznie od Ukraińców i specjalnie w tym
celu wezwał z Kijowa do Moskwy Chruszczowa. Ten
nie tylko nie był skłonny do dalszych kompromisów,
a starał się sprawy nawet blokować, jak to było np. z
Panoramą Racławicką, kiedy argumentował, że może
ona wywołać w Polsce nastoje antyrosyjskie. Ostatecznie
stronie polskiej udało się znacząco podwyższyć ilość
materiałów rewindykowanych zbiorów Ossolineum.
Strona ukraińska zgodziła się na 150 tys. rękopisów,
starodruków oraz XIX i XX-wiecznych publikacji w
języku polskim, łacińskim, niemieckim, angielskim i
francuskim, co stanowiło około 20% całości zbiorów
tej instytucji. Wydaje się, że ilość tę później jeszcze
podwyższono, bo z dokumentów ukraińskich wynika,
że strona polska otrzymała z dawnego Ossolineum
łącznie 217.393 woluminy. Natomiast zdecydowanie
odmówiono przekazania zbiorów graficznych,
kartograficznych oraz polskich czasopism.
Komisja przyjęła tzw. generalną zasadę, że do Polski
przekazuje wyłącznie materiały, które dotyczą ziem
polskich w nowym powojennym kształcie terytorialnym
i nie mają jakichkolwiek związków z Rosją, Ukrainą i
Białorusią. Tak np. odmówiono wydania Polsce aktu
abdykacji króla Stanisława Augusta, ponieważ nastąpił
on w Grodnie. Nie mogły być do Polski wywiezione
także dzieła sztuki, których twórcami były osoby obcej
narodowości – Włosi, Francuzi, Niemcy, mimo że np.
były to portrety polskich osobistości historycznych.
Nie wyrażano zgody także na przekazanie obrazów
przedstawiających treści ogólne – martwe natury,
portrety dzieci, zwierząt, krajobrazy przedstawiające
widoki z krajów orientalnych, a także te, co do
których stwierdzono, iż jest ich w Polsce dużo (obrazy
Boznańskiej, Malczewskiego, Juliusza Kossaka, rysunki
Wyspiańskiego, portrety dzieci Matejki). W tej ostatniej
kwestii motywowano to koniecznością odpowiedniego
reprezentowania na Ukrainie sztuki najbliższego sąsiada.
Wyselekcjonowane przez komisję radziecką zbiory i
dzieła sztuki zostały w latach 1945-1946 oficjalnie
przewiezione najpierw do Krakowa, następnie w latach
1947-1957 sukcesywnie przekazywano je do Wrocławia.
Do Polski „repatriowano” także lwowskie pomniki Jana
III Sobieskiego, Aleksandra Fredry, Kornela Ujejskiego
oraz Franciszka Smolki.
Propaganda komunistyczna, zarówno w Polsce, jak i na
Ukrainie, starała się na bieżąco nadawać całej sprawie
P a n o r a m a
P o l s k a
duży rozgłos, co miało m.in. zachęcić, zwłaszcza
lwowskich Polaków, do „repatriacji”, która cały czas
postępowała zbyt wolno, a jej ostateczny termin musiał
być przedłużany. Według danych polskich w roku 1944
opuściło Ukrainę 117.212 osób. Największe rozmiary
„repatriacja” przybrała w roku następnym, kiedy to
wyjechało 511.877 osób, w tym 39,9% mieszkańców
miast i 60,1% mieszkańców wsi. W 1946 r. przesiedlono
158.475 osób, wśród których ludność miejska stanowiła
49%, a ludność wiejska 51%. Niewielkie grupy osób
„repatriowały się” także w następnych dwóch latach:
w 1947 – 76 osób i w 1948 - 74 osoby. W efekcie
przesiedleń trwających do końca 1948 r. Ukraińską
Socjalistyczną Republikę Radziecką opuściło 787.674
Polaków i osób innych narodowości, posiadających
przedwojenne obywatelstwo polskie.
Dokładne ustalenie ilu Polaków pozostało na
przedwojennych
terenach
państwa
polskiego
włączonych do USRR nastręcza pewne trudności,
ponieważ źródła radzieckie i polskie różnią się w tym
względzie. Minister spraw wewnętrznych ZSRR Sergiej
Krugłow w raporcie z dnia 31 października 1946
r. poinformował najwyższe kierownictwo partyjne
i państwowe, że w zachodnich obwodach USRR
przepisom o repatriacji podlegało 872.217 osób, z
których na wyjazd do Polski zarejestrowało się 859.905
(98,6%). Do chwili przygotowania raportu wyjechało
789.982 osoby (91% zarejestrowanych). Natomiast na
terytorium Ukrainy miało jeszcze pozostawać 82.235
osób narodowości polskiej. Możemy więc uznać za
bardzo prawdopodobne, że na Zachodniej Ukrainie
po zakończeniu „repatriacji” pozostało niewiele ponad
80 tys. Polaków. Liczba ta w latach następnych mogła
wzrosnąć nawet o kilkanaście tysięcy osób w związku z
powrotami z wojska, więzień i łagrów (np. w 1947 r. na
Wołyń przybyła część zesłańców z Kazachstanu) a także
zwykłymi migracjami z innych terenów ZSRR.
W latach 1944-1946 starania o zezwolenie na wyjazd
do Polski podejmowali także Polacy z centralnej i
wschodniej Ukrainy. Z prawa do „repatriacji”, na
podstawie układu z 9 września 1944 r. mogły skorzystać
wyłącznie te rodziny, których synowie lub córki walczyli
w szeregach ludowej Armii Polskiej. Próby rozszerzenia
tej formuły, mimo próśb kierowanych do PKWN, a
następnie do Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej
oraz działających na Ukrainie komisji przesiedleńczych
nie przyniosły pożądanego rezultatu. Władze uważały
bowiem tamtejszych Polaków jako ludność już
zsowietyzowaną, a więc nie stanowiącą społeczności
politycznie destrukcyjnej, ponadto chodziło także
o względy gospodarcze; Polacy byli tam przeważnie
ludnością wiejską pracującą w cierpiących po wojnie na
brak rąk do pracy sowchozach i kołchozach, a ponadto
„repatriacja” wiązała się z kosztami i obciążeniem
wynikającym z braku środków transportowych.
W rezultacie do Polski wyjechało niewiele osób z
centralnej i wschodniej Ukrainy, najwięcej z obwodu
winnickiego – 2.614 Polaków. Z innych obwodów
mogło wyjechać łącznie najwyżej kilkaset osób. Inna
rzecz, że wielu tamtejszych Polaków zatraciło związek z
kulturą polską, znaczna ich część w ogóle nie mówiła po
polsku, posługując się wyłącznie językiem rosyjskim lub
ukraińskim, dlatego też obawiała się wyjazdu w nieznane
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
kulturowo środowisko. Osoby te miały także problemy z
udowodnieniem swojej polskości, gdyż władze uważały
ich za Ukraińców wyznania rzymskokatolickiego.
Ze wspominanych danych Krugłowa wynika, że
wśród „repatriantów”
z Ukrainy było: 742.453
Polaków (94,3%), 22.105 Żydów (4,2%) oraz
12.114 przedstawicieli innych narodowości. Wśród
tych ostatnich zdecydowanie przeważali Ormianie,
część z nich uważała się za Polaków wyznania
ormiańskokatolickiego. Ponad 90% przesiedleńców
stanowiły osoby wyznania rzymskokatolickiego, ale obok
wspomnianych katolików obrządku ormiańskiego byli
także grekokatolicy. Przesiedleńcy od 1945 r. kierowani
byli głównie na Ziemie Zachodnie i Północne, gdzie
do końca 1947 r. osiedliło się 612.405 osób z Ukrainy,
najwięcej na terenie województwa śląskiego (37,9%) i
wrocławskiego (35,4%).
Przesiedlenie odbywało się w szczególnie trudnych
warunkach – były to ostatnie miesiące działań wojennych
i tuż po ich zakończeniu. Po obu stronach nowej granicy
zniszczenia wojenne były ogromne, życie społeczne
dopiero się odbudowywało, systemy administracyjne i
gospodarcze były niewydolne, brakowało fachowców.
Szwankował system komunikacyjny, istniały olbrzymie
trudności z zaopatrzeniem nawet w podstawowe
artykuły codziennego użytku. Ponadto większość
dziedzin
życia
społecznego
podporządkowana
była wymogom i rygorom wojennym, a następnie
demobilizacji. Wszystkie te zjawiska w bezpośredni
sposób odbijały się na przesiedleniach i przesiedleńcach,
przybierając niejednokrotnie dramatyczny charakter,
powodując wiele cierpień i ofiar. Wiele transportów
odprawiano w warunkach zimowych, w wagonach nie
odpowiadających elementarnym wymogom sanitarnym,
często nie ogrzewanych i przy braku żywności. Zdarzało
się, że ludzi odprawiano nawet w otwartych wagonach.
W czasie transportu wiele osób zmarło z powodu
wyziębienia organizmu i głodu, a także chorób. Nie
zdołano dowieźć na miejsce osiedlenia także wiele sztuk
bydła, które padało po drodze z powodu braku paszy.
Ponadto na porządku dziennym były rabunki mienia
nie tylko ze strony różnych elementów kryminalnych,
ale także radzieckich służb wojskowych i granicznych.
Przeprowadzone w latach 1944 -1947 przesiedlenia
ludności polskiej z ziem włączonych do ZSRR oraz
Ukraińców z terytorium państwa polskiego, a następnie
deportacyjna akcja „Wisła” naruszyły tradycyjnie
ukształtowaną w ciągu stuleci strukturę narodowościową
po obu stronach granicy. U ich podstaw legły decyzje
polityczne wynikające z narzucenia Polsce nowej
granicy państwowej. Koncepcja przesiedleń, nazywana
w oficjalnych dokumentach wymianą ludności, była
niewątpliwie na rękę władzom całkowicie uzależnionego
od Moskwy reżimu nowej Polski, ale jej pomysł i
scenariusz opierał się na mającym duże doświadczenie
w tym względzie represyjnym aparacie radzieckim.
Ogółem z zachodnich obwodów ZSRR przesiedlono 790
tys. obywateli polskich. Podobnie jak wysiedleni z Polski
Ukraińcy, utracili oni zarówno swe „małe ojczyzny”,
tradycję życia kulturalnego, kościoły i cmentarze, jak i
dorobek materialny wielu pokoleń, którego w żadnym
wypadku nie zdołano zrekompensować w nowym
miejscu osiedlenia.
Stanisław Stępień
May / Maj 2012
Nie taki Adolf
straszny?
Hitler przestaje kojarzyć się wyłącznie ze złem
i wojną. Powoli staje się gwiazdą popkultury alarmuje w swojej książce Daniel Erk
Krótkie omówienie publikacji „So viel Hitler war
selten” („Rzadko było tak dużo Hitlera”) znalazło
się dziś na stronach „Rzeczpospolitej”. Erk w swojej
książce zwraca uwagę, że Adolf Hitler dzisiaj staje się
postacią nie bardziej straszną niż chociażby Gargamel,
a zbrodnie faszyzmu tracą wymiar katastrofy w historii
ludzkości.
Wizerunek Hitlera coraz częściej jest
trywiazlizowany i wykorzystywany w walce politycznej.
Ostatnio głośne stały się karykatury chociażby Angeli
Merkel czy Baracka Obamy, na których tych polityków
ucharakteryzowano na Adolfa Hitlera. - Kiedy nagle się
okazało, że każdego polityka można ucharakteryzować
na Hitlera, to w naturalny sposób Hitler przestaje
być złem absolutnym, a staje się wygodnym układem
porównania – komentuje w rozmowie z gosc.pl dr
Krzysztof Łęcki, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego.
Co
więcej, jak pisze „Rzeczpospolita” za Erkiem, Hitler staje
się dzisiaj bohaterem popkulturowym. Króluje w roli
gwiazdy w filmikach na YouTubie. Takiego też poznają
go młodzi ludzie.
- Bezpośrednio po wojnie nie robiono
komedii, bo to straszliwe wydarzenie nie skłaniało do
podśmiewywania się z tego, jak wyglądał, czy jak mówił
Adolf Hitler – mówi socjolog. Zaznacza, że wtedy
koncentrowano się na jego zbrodniczej działalności. –
Kultura ma jednak swoją własną dynamikę. Zaczęły
się pojawiać komedie, zaczęły się pojawiać filmy, które
przedstawiają go w taki sposób, że trudno uwierzyć,
iż jest on esencją samego zła. Stał się raczej jednym z
dziwnych bohaterów popkultury, który jest dodatkowo
ciekawym układem porównania – zwraca uwagę dr
Łęcki.
Przywołuje chociażby film Tarantino „Bękarty wojny”,
w którym faszyści są raczej śmieszni niż straszni. Można
powiedzieć, że już Chaplin w filmie „Dyktator” dał
podwaliny pod taki styl przedstawiania Hitlera.
- Dziś
jeszcze żyją ludzie, którzy na nazwisko Hitler reagują
tak, jakby wojna skończyła się wczoraj, ale jednocześnie
coraz więcej jest ludzi dla których Hitler znaczy mniej
więcej tyle, co Hun Attyla albo inny wódz, który żył
bardzo dawno temu – dodaje. I zwraca uwagę, że bardzo
wiele postaci historycznych – nawet jednoznacznie
złych – „mielą młyny popkultury i robią z nich, co chcą.
Mało tego! Podobne młyny zmęłły także Szatana, nadając
mu najdziwniejsze wizerunki, których dzisiejszą mutacją
jest Nergal. Szatan - i to nie w kulturze popularnej, ale
w kulturze wysokiej - przybierał najdziwniejsze maski:
Szatan Miltona - dystyngowany, wyniosły, buntownik
- Mefistofeles Goethego, poszukujący wygnaniec
Micińskiego. Te wszystkie figury literackie podobnie
kształtowały wizerunek diabła, jak dziś popkultura
kształtuje wizerunek Hitlera. Wreszcie z prawdziwego
Pana Ciemności, zbuntowanego Anioła nieposłusznego
Bogu została jedynie wydmuszka, jasełkowe straszydło jak określono Nergala. Podobnie ma się rzecz z Hitlerem
popkulturowym.
P a n o r a m a
P o l s k a
- Wszystko, co jest nadużywane, traci ciężar gatunkowy
– mówi dr Łęcki. Wyjaśnia, że kiedyś porównanie
kogoś do Hitlera robiłoby wielkie wrażenie, ale
teraz, kiedy do Hitlera porównuje się wiele osób, to
porównanie praktycznie traci siłę rażenia, jest – mówiąc
kolokwialnie – rozmienione na drobne.
Ostatnio wiele
kontrowersji wzbudziła publikacja w Wielkiej Brytanii
„Mein Kampf ”, książki, która jest manifestem i stanowi
podstawy dla nazistowskiej ideologii i propagandy III
Rzeszy.
Właścicielem praw autorskich do książki Hitlera
są władze Bawarii. Dotychczas nie zgadzały się one na
publikację „Mein Kampf ”. Brytyjski wydawca Peter
McGee twierdzi jednak, że książka ma być opatrzona
krytycznymi przypisami, zaś jej publikacja to nie
promocja nazizmu ale udostępnienie tekstu źródłowego,
który każdy będzie mógł sam ocenić.
- Niektórzy dzisiaj
czytają i wydają Lenina, niektórzy piszą o Stalinie.
Żyjemy w świecie, w którym, jeśli coś się da sprzedać,
to na pewno zostanie wyprodukowane. Wolałbym,
żeby nie sprzedawano „Mein Kampf ”, ale w kulturze,
która kieruje się zasadą „no limits”, to jeśli coś może się
pojawić, to i tak się pojawi – podsumowuje dr Łęcki.
Jan Drzymała
Gość Niedzielny
11
[email protected]
Meat Products & Delicatessen
ACADIA SHOPPNG CENTRE
347 Heritage Drive S.E.
Calgary, Alberta, Canada
T2H 1H8
Tel: (403) 258-0228
Konwertyci i symfonia prawdy
Dlaczego dorośli ludzie zostają katolikami?
Ilu konwertytów, tyle powodów konwersji. Evelyna
Waugha do przejścia na katolicyzm, jak wyznał, w
niewielkim stopniu skłoniły emocje, w znacznie
większym silne przekonanie. Tu chodziło o prawdę,
do której trzeba przylgnąć całym sobą. Kardynał Avery
Dulles zanotował w swoim dzienniku, że jego podróż do
Kościoła katolickiego rozpoczęła się wówczas, gdy jako
niewierzący student Harvardu (po zerwaniu z gorliwie
wyznawanym przez jego rodzinę prezbiterianizmem),
podczas długiego spaceru wzdłuż Charles River w
Cambridge (Massachusetts) dostrzegł liść lśniący
od kropli deszczu. „Takie piękno nie może być
przypadkowe”, pomyślał, „musi istnieć jego Stwórca”.
Tomasza Mertona przyciągnęło do katolicyzmu jego
piękno zarówno estetyczne jak i intelektualne. Były
wolnomyśliciel z Uniwersytetu Columbia, sympatyk
idei komunistycznych oraz hinduizmu wstąpił do
klasztoru trapistów. Już jako ksiądz wyjaśniał Mszę
św. swojemu nienawróconemu przyjacielowi poecie
Robertowi Laxowi poprzez analogię do baletu. Aż do
swojej śmierci w 2007 r. kardynał Jean-Marie Lustiger
twierdził, że jego nawrócenie na katolicyzm nie było
odrzuceniem, ale wypełnieniem judaizmu, w którym się
urodził. Kardynał często brał udział w uroczystościach
ku czci ofiar Holokaustu, a recytując nazwiska
męczenników wymieniał również “Gisèle Lustiger, ma
maman” („moja matka”).
Dwóch spośród wielkich konwertytów XIX wieku
było geniuszami literatury angielskiej: teolog John
Henry Newman i poeta Gerard Manley Hopkins.
Fala konwersji wśród literatów nasiliła się w wieku
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
XX, na katolicyzm przeszli wówczas: Waugh, Graham
Greene, Edith Sitwell, Ronald Knox i Walker Percy.
W tę tradycję wpisuje się obecny proboszcz Kościoła
Zbawiciela na Park Avenue w Nowym Jorku, George
William Rutler – konwertyta, autor książek, dowcipny
gawędziarz, i amator pięściarz.
W epoce wczesnego
katolicyzmu w Ameryce, piąty biskup Baltimore (i de
facto prymas Stanów Zjednoczonych) Samuel Eccleston,
konwertował z anglikanizmu, podobnie jak pierwsza
święta pochodząca z Ameryki i prekursorka systemu
szkół katolickich, Elizabeth Anne Seton. Portret Matki
Seton w gabinecie arcybiskupa Nowego Jorku może
się wydać niestosowny, jeśli wziąć pod uwagę, że jako
młoda wdowa, Seton została wraz z dziećmi wygnana
z Nowego Jorku przez swoich nieprzejednanych
teściów wyznających anglikanizm za to, że przeszła na
katolicyzm. Na łożu śmierci kolejny wielki konwertyta
XIX wieku, Henry Edward Manning, który miał szanse
zostać anglikańskim arcybiskupem Canterbury, a zamiast
tego został katolickim arcybiskupem Westminster,
wyjął spod poduszki książeczkę do nabożeństwa swojej
od dawna nieżyjącej żony i przekazał ją przyjacielowi,
mówiąc, że przez całe życie ta książeczka była jego
duchową inspiracją.
Jeśli istnieje jakaś nić łącząca te tak różne osobowości,
być może jest nią fakt, że ludzie intelektu, kultury
i wielu zasług odnaleźli w katolicyzmie to, co
błogosławiony Jan Paweł II nazwał „symfonią prawdy”.
Ta bogata i złożona symfonia oraz harmonia, którą
wprowadza, to atrakcyjna, pociągająca i przekonująca
alternatywa dla współczesnego postmodernistycznego
sfragmentaryzowanego świata intelektu i kultury, gdzie
współgra bardzo niewiele elementów, a większość z nich
P a n o r a m a
12
jedynie wzmaga kakofonię. Tymczasem katolicyzm nie
jest zbiorem przypadkowych dogmatów; Credo nie jest
arbitralnie ustanowionym katalogiem twierdzeń, nie
jest nim również Katechizm Kościoła Katolickiego. Tu
wszystko ze sobą współgra, a katolicyzm, proponując
ową symfoniczną harmonię pomaga zestroić wszystkie
aspekty naszego życia oraz nadać właściwy kierunek
naszej miłości i wierności.
Ale nie trzeba być intelektualistą, aby docenić tę
„symfonię prawdy”. Bo katolicyzm jest przede
wszystkim spotkaniem z Osobą – Jezusem Chrystusem,
Który „jest drogą, prawdą i życiem” (J 14,6). Spotkanie
tej Osoby to spotkanie z Prawdą, dzięki Której
wszystkie inne prawdy naszego życia nabierają sensu.
W rzeczy samej, przyjęcie w pełni katolickiej prawdy,
jak dowodzą życiorysy takie jak błogosławionego Johna
Henry’ego Newmana, otwiera przed człowiekiem
możliwie najszersze horyzonty intelektualne.
Gdy się go
ogląda z zewnątrz, katolicyzm może sprawiać wrażenie
zamkniętego i nieprzyjaznego. Jednak, jak zauważył
Evelyn Waugh, okazuje się znacznie bardziej otwarty
i przestronny, gdy patrzy się od wewnątrz. Gotyk ze
swoimi strzelistymi sklepieniami, kolumnami i pełnymi
światła witrażami nie przez przypadek stał się klasyczną
formą architektury katolickiej. Piękno świateł w pełni
spływa na widza dopiero, gdy wejdzie on do środka.
George Weigel
George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy
Center w Waszyngtonie
Tłum. Magdalena Drzymała
Gość Niedzielny
P o l s k a
Polacy – Niemcy, sąsiedzi
W dzisiejszym rozpędzonym i hedonistycznym
świecie, historię spycha się na margines. „Grzebanie” w
przeszłości pozostawia się specom, którzy nie pokazują
faktów tylko je przedstawiają, tak jak im polecono
(kasa robi swoje). Jeszcze tak niedawno niemiecka
okupacja była przestawiana jako najtragiczniejsze
wydarzenie w historiografii polskiej. Powoli, ale
systematycznie polskojęzyczna prasa (która znalazła się
w większości w rękach niemieckich) zmienia, zgodnie
z wytycznymi z Berlina. Już prawie nikt nie analizuje
jakim „cudem” Hitler doszedł aż tak wysoko, że stanął
na czele NADLUDZI. Zapomniano, że to niemiecki
naród w demokratycznych wyborach wybrał Adolfa na
swojego wodza. Już się nie wspomina co Hitler myślał
o swoich sąsiadach. Jedno jednak jest pewne w swoim
„dziele” -„Mein Kampf ””, Hitler stwierdza lakonicznie:
„zatem gdyby się okazało, że Polacy, Czesi i inne ludy
niepełnowartościowe są nam trwale nieprzydatne, a w
dodatku zawsze istniałaby możliwość, że będą w przyszłości
coś przeciw nam knuły, albo co gorsza przeciw nam się
zbuntują, dobro narodu niemieckiego będzie wymagało
ich całkowitego zlikwidowania (pogr. M.K.)”1. A
przypomnę, że pierwszy tom owej „prozy rasistowskiej”
opublikowano już w roku 1925, a następny tom w
1927.
Rozszerzając „przestrzeń życiową” dla „rasy
panów”, Niemcy mieli z góry upatrzony cel. W swoich
dalekosiężnych planach hitlerowcy (a raczej narodowisocjaliści, uczniowie pana Marksa) od początku
rozpętania wojny (przy materialnej współpracy
Sowietów) realizowali tzw. Generalny Plan Wschód
(GeneralPlan Ost (GPO)). W skrócie można ów plan
zamknąć w idei zdobycia przez Niemców (Nadludzi)
przestrzeni życiowej, kosztem podbitych narodów
(Podludzi). Oczywiście ów plan był dość skomplikowany
Dr. Elizabeth M. Opara, D.D.S.
12712 - 137 Ave., N.W.
Edmonton, AB
T5L 4Y8
Fax: 454-0611
Phone: 454-7355
Z dumą wspieramy
edmontońską Polonię
Kontakt w języku polskim
Zofia 780.638.7183
Kathy 780.638.7175
servuscu.ca
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
i składał się z różnych mniejszych planów realizowanych
w różnym czasie i przestrzeni. Jak podaje nam jeden z
najlepszych historyków doby powojennej (niestety
już nieżyjący): „W ostatecznym kształcie Duży Plan
GPO miał prowadzić do zgermanizowania dalszych
kilku milionów ludzi uznanych za „wartościowych”,
do zniewolenia ok. 14 mln i do wysiedlenia na Syberię
lub do wyniszczenia 51 mln ludzi (w tym 80-85 %
Polaków, 50% Czechów i Morawian, 65% Ukraińców,
75% Białorusinów oraz bliżej nie sprecyzowaną liczbę
Rosjan i Tatarów Krymskich)”2. Po prostu miano nas
zredukować, mieliśmy pozostać narodem niewolników,
bez elit intelektualnych, bez przywódców. Jednym
„prawem” miała być „służba rasie panów”. Ba, sam
Himmler mówił: „Polacy są leniwi, brudni, kłótliwi,
niezdolny do tworzenia własnej państwowości; od wieków
byli wrogami niemczyzny, a ostatnio masowo Niemców
mordowali. Wobec tego należy im odmówić wszelkich
praw, a póki są jeszcze między nami – traktować jedynie
jako bydło robocze”3. I „rasa panów” realizowała powyższe
zalecenia. Straty polskie były i są ogromne (eksterminacja
ludności, rabunek na niespotykaną skalę dóbr kultury,
wyniszczenie inteligencji, pacyfikacja wsi i miast).
„14 lutego 1946 roku przeprowadzono spis ludności.
Wykazał on tylko 23,7 mln ludności (przed wojną było
około 35,1 mln osób). Spadek wiązał się zarówno ze
stratami wojennymi, jak i ze zmianami granicznymi.
Wyniósł on ponad 11 mln osób. Jak wiemy w II wojnie
światowej zginęło 6,1 mln obywateli polskich, z tego
2,7 mln Żydów. Tak więc Polaków poległo około 3,4
mln.”4. Praktycznie do naszych czasów odczuwamy
skutki okupacji (należy tu zaznaczyć, że dla Polaków
okupacja wcale się nie skończyła, zmienił się tylko
okupant). Naród wyniszczony materialnie, kulturalnie,
intelektualnie cofnął się o jakieś 50 lat wstecz. Czy
można Niemcom ową „zabawę” w „Nadludzi” wybaczyć?
Odpowiedź brzmi tak, ale czy sami Niemcy wysnuli
jakąkolwiek naukę z ludobójstwa zgotowanego innym
narodom? Pytanie bez odpowiedzi, zwłaszcza patrząc
na dzisiejszą politykę niemiecką i coraz to większe
umizgi w stronę Rosji. My Polacy zawsze na przestrzeni
dziejów wychodziliśmy jak przysłowiowy „Zabłocki na
mydle”, kiedy nasi sąsiedzi zarówno ci z zachodu jak i
ci ze wschodu zaczynali dogadywać się gospodarczo (a
tak naprawdę to politycznie). Oczywiście może jestem
przewrażliwiony, ale historia lubi się powtarzać, i czy
nie lepiej dmuchać na zimne. Niestety sąsiadów się nie
wybiera, a szkoda, bardzo szkoda.
Marek Kopaczyk
(Endnotes)
1Por. E. Grodziński, Filozofia Adolfa Hitlera w Mein
Kampf, Warszawa-Olsztyn (1992), s. 102.
2 A. Szcześniak, Plan Zagłady Słowian – Generalplan
Ost, Radom (2001), s. 6.
3. Feldman, Problem polsko-niemiecki w dziejach,
Katowice (1946), s. 164.
4Anonimowy autor, Judeopolonia, maszynopis Kraków
1981, s. 31.
May / Maj 2012
P a n o r a m a
P o l s k a
Piosenka nas ukorzenia!
13
Z Grzegorzem Płonką – muzykiem, dziennikarzem, pisarzem, kronikarzem Ligoty, pomysłodawcą i
członkiem formacji muzycznej „Ligocianie” rozmawia Stanisława Warmbrand
- Są o różnych miastach piosenki, o Warszawie,
Krakowie, Poznaniu, ale nikt nie słyszał ni dźwięku,
który Katowice by sławił… Tak, przed laty, poetycko o
Katowicach wyśpiewywał mój kolega ze studenckich
lat. Dodam, w akademiku, dodam, że dalej było tylko
o dziewczynach, czyli jak to w piosence. Lansowane
wtedy oficjalne i zatwierdzone gdzie trzeba
„przeboje” były apolityczne i pozytywnie nastawione
do rzeczywistości, typu Na lewo most, na prawo
most, a dołem Wisła płynie… Nawiasem mówiąc,
Warszawa ma jedną rzekę, a Katowice siedem, więc
gdyby pisać piosenki o mostach przez katowickie
rzeki, to można by zrobić jakiś mostowy musical…
A tak serio – te „przeboje na siłę” nic w gruncie
rzeczy nie mówią o miastach, o których rzekomo
traktują, nawet, jeśli jest w nich trup i czarna Mańka.
Jest jednak jedno, niepowtarzalne miasto na świecie
– Lwów, w którym to Lwowie prosty lud tworzył i
tworzy piosenki, w których zawarta jest historia.
Powiem więcej: HISTORIA. Wydarzenia wielkie i
małe, śmieszne i smutne, i te, które kończyły się w
kryminale. A drugie takie miasto, to… Katowice!
Dzięki panu te stareńkie piosenki na nowo ożyły,
poświadczyły historię, której nie da się ani zaszklić,
ani zabetonować. Katowice… Jakie są one dla pana?
- Rodzinne. Jestem z urodzenia katowiczaninem. Od
jakiegoś czasu mam możliwość zgłębiania wiedzy o
historii miejsca, w którym żyję. Efekt jest; redagowałem
monografię „Zarys dziejów Ligoty i Panewnik od
zarania do czasów współczesnych”; napisałem książkę
„Mała wielka ojczyzna”, zatem musiał poszerzyć się
mój zakres wiedzy na temat Ligoty, Panewnik, a ta
wiedza z czasem musiała objąć całe Katowice. Jestem
zachwycony historią, zachwycony środowiskami,
które tutaj były i są – między innymi artystycznymi,
twórczymi… Drążenie tematów ligocko – panewnickich
spowodowało najważniejsze uczucie; poczucie dumy, że
żyję w ciekawym miejscu, bogatym w różne wydarzenia,
fakty…
- Ja mieszkam „za miedzą”, bo w Brynowie, ale
przyjaźnię sie z wieloma ludźmi osiadłymi przez
wieki w Bogucicach. Znów sięgnę do Lwowa – otóż
profesor Wiktor Kaminski - prorektor lwowskiej
Akademii Muzycznej im. Łysenki jest Katowicami
zachwycony! Orzekł krótko, że w życiu nie widział
takiego miasta – wystarczy z Rynku zajechać na
Załęże, czy do Ligoty, czy do Szopienic, czy pod
gmach Urzędu Wojewódzkiego, albo zajść do
kościoła Mariackiego… A nawet wystarczy zajść z
ulicy Warszawskiej w ulicę sąsiednią, żeby znaleźć
się w zupełnie innym mieście! I znów – to także jest
wielobarwny Lwów. Fenomen miejsca i zrastanie się
tylu barw w jeden niepowtarzalny organizm. Jedna
różnica – we Lwowie od dawna wyraźnych granic nie
widać, a w Katowicach nadal widać szwy, granice…
dawnych i niedawnych osad, wiosek o bardzo różnej
Grzegorz Płonka
historii i o różnym natężeniu historii. Czy jest jeszcze
choćby jedno takie miasto na świecie, w którym, jeśli
stanąć o świcie na głównej ulicy, to wschodzące słońce
zawsze jest pośrodku! A wokół… No właśnie; inne
miasta w mieście i inne piosenki każdej dzielnicy, ba
czasem w uliczce obok!
- Ja jestem zwolennikiem szukania jedności w
różnorodności. Takie właśnie są Katowice; różnorodne.
Między innymi z racji tego, że dzielnice południowe,
typu Ligota, Panewniki, przynależały do księstwa
pszczyńskiego, a więc miały charakter bardziej
rolniczy, chłopski, ludowy… Dopiero wiek XIX
przyniósł od Katowic ciężki przemysł, choć pamiętać
trzeba, że nowocześniejąca Ligota była ośrodkiem
przemysłu chemicznego. Generalnie jednak różnica
między obecnymi północnymi dzielnicami Katowic
a południowymi była znaczna, również ze względu na
właścicieli.
- Zapytam wprost: Katowice to miasto, czy widoczny
mocno zlepek wiosek?
- Różny był czas powstawania na przykład Załęża,
Bogucic, Panewnik, Ligoty, Brynowa… To są różnice
liczące setki lat! Lepiszczem, o dziwo, stała się wioska
najmłodsza – Katowice. Dzisiaj Katowice tworzą
swego rodzaju mozaikę; warto dbać, żeby wszystkie jej
elementy były należycie widoczne, wyeksponowane, aby
w pełni mogła zaistnieć „jedność w różnorodności”.
- Czy my przypadkiem nie dajemy się zatracić,
zagubić w wyścigu do czołówki miast europejskich?
Wie pan, wasze katowickie piosenki wysłałam do
Polskiego Radia Lwów. Piosenka o szmaciorzu –
haderloku natychmiast stała się przebojem. Mało,
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
nagle lwowianie zorientowali się, że dawno już nie
ma szmaciarzy (po naszymu szmaciorzy). Kostek
Czawaga, lwowski dziennikarz,
zatelefonował
do mnie niemal z płaczem – na Boga, co się stało
ze szmaciarzami?! Nikt już we Lwowie nie woła na
podwórkach – szmaty, szmaty skupuję, noże ostrzę,
nożyczki naprawiam…! Żal serce ściska. A póki
pamiętamy szmaciarzy, czy nie czas, zamiast wojować
o psu na budę zdatne betonowe kielichy – „zabytek”
po wielkim Edzie, co nie wyjmował palucha z nosa,
zacząć INACZEJ uczyć się historii Katowic?
- A może by tak spróbować uwzględnić, objąć,
„pochytać” wszystko to, co wypłynęło z głębi
historycznej z tym, co rodzi się we współczesności…?
Podam taki przykład – często mówi się ligocianie,
piotrowiczanie, bogucanie… A u nas – w Ligocie, w
Brynowie, Piotrowicach mówi się – jadę do Katowic! A
więc mamy poczucie odrębności.
- No, we Lwowie czy w Przemyślu mówię – mieszkam
w Katowicach, ale w Katowicach to ja mówię –
mieszkam w Brynowie. Taką odrębność noszą w
sercach, poza katowiczanami, także paryżanie!
Rzadko wyściubiają nosa poza swoją dzielnicę,
podróż do centrum mając sobie za nieco hańbiącą
emigrację… Zatem moja tożsamość jest brynowska,
a pańska – ligocka?
- Dokładnie!
- My to wiemy. W sercu i na mapie potrafimy wytyczyć
pradawne granice. Z „urzędu” jednak potworzono
po swojemu, nie licząc się z historią, nowe podziały.
Stara Ligota nie wiedzieć czemu ma być Brynowem,
stary Brynów nie istnieje, bo Brynowem mianowano
teren Ptasiego Osiedla z przydatkami – od biedy
to teren nieistniejącej od późnego średniowiecza
wsi Jaźwce, bądź Jaźwice, którą to wieś za sprawą
wędrujących kupców wytłukła cholera… Niechby
ktoś wyczyniał takie cudactwa w Warszawie czy
Krakowie – byłaby awantura na cały świat! Nos dla
tabakiery, czy tabakiera dla nosa?
- Ostatnio pod szyldem Stowarzyszenia SpołecznoKulturalnego „OFFerta” którego jestem prezesem;
MDK „Ligota”; Miejskiej Biblioteki Publicznej nr
32 przy ul. Grzyśki oraz wsparciu ligocian z Klubu
Seniora w Starej Ligocie zorganizowaliśmy spotkanie
„Granice Ligoty – ocalić od zapomnienia”, którego
celem było przypomnienie historycznych granic naszej
dzielnicy i zarazem – aby uniknąć przyklejania Starej
Ligoty do Brynowa – wskazanie, gdzie przebiegała
między nimi linia graniczna. Zarys granic opracował na
podstawie map z kilku wieków Jan Witaszek, badacz
historii księstwa pszczyńskiego. Na spotkanie przyszło
dużo osób, które dowiedziały się, bądź potwierdziły
swą wiedzę, że ligocko-brynowską granicą były i są
Wodospady…
- Może postawić rogatki?
- No, bez przesady, ale kamień, upamiętniający
14
tę historyczną granicę chcemy
postawić. Wiem, wiem – jesteśmy
w zjednoczonej Europie, granice się
zacierają, ale nie można nam zabierać
poczucia miejsca, utożsamiania się
z miejscem. Brynów z ligocianami
żyje w zgodzie, ale to jest w pewnym
stopniu, jak to się godo inksza
inkszość.
- Pierwszy przebój formacji
„Ligocianie”, stara piosenka
zapisana przez Adolfa Dygacza
w „Pieśniach ludowych miasta
Katowic” brzmi: Ciecze woda bez
Ligota…! Pieśń wywodzi się ze
Starej Ligoty… No to przepraszam,
bez jako Ligota?
Przeca we
Urzyndzie Miasta we papiórach
to je Brynów! Mo terozki być
Ciecze woda bez Brynów, nazywo
się Kłodnica… No! Ino melodyjo trza terozki zminić,
bo ni pasuje. Najśmieszniej jest na wschodnich
rubieżach Katowic – otóż za błogosławieństwem
Jerzego Ziętka, w latach pięćdziesiątych oddano
kawałek Katowic Sosnowcowi. A że jest to ten
kawałek, przez który generał Stanisław hrabia
Szeptycki, na koniu, wprowadzał, mostkiem na
Brynicy, Wojsko Polskie, co upamiętnia stosowna
tablica, więc przy okazji zmieniono bieg historii –
to nie było, wedle mapy Katowic, żadne paradne
wejście na Górny Śląsk, tylko paradny wjazd WP z
Sosnowca do Sosnowca. Na katowickim Rynku do
dziś opowiada się dowcipy, że dzięki temu wiadomo,
że trzy śląskie powstania to dzieło Niemców, bo to
oni perfidnie walczyli o powrót Śląska do Polski,
robiąc na złość Piłsudskiemu. A serio, na historię,
na szczęście, bezduszne pomysły wpływu nie mają.
Historia miast toczy się swoim życiem, zapisywana
w naszej pamięci i wyśpiewywana na podwórkach, w
domach… Świętej pamięci Józef Kocurek, potomek
sołtysa Skiby śpiewał tak: Bogucice piekno wieś, ugryz
mie tam w noga pies. Chodził żech tam do gdowy, co
szrank miała dymbowy. W tym szranku trzi ancugi,
i kapudrok niedugi, i kapelusz na hoku, po chopecku,
boroku. A jo bych to wszystko mioł, kejbych się jo
psa ni boł. Ale jak pies zaszczekoł, jo przez Drajok
uciekoł, na Zawodzie uciekoł! Jeśli przemianujemy
Drajok, to może się okazać, że marszałek Sejmu
Śląskiego – Konstanty Wolny, też zostanie skreślony
z historii…
- Wie pani, pozmieniano nam Starą Ligotę w Brynów z
powodu powołania okręgów wyborczych… To był chyba
początek lat dziewięćdziesiątych. Z czasem, ponieważ
Stara Ligota ma innych radnych miejskich niż Ligota,
a także nie objęła jej swym zakresem działania Rada
Jednostki Pomocniczej „Ligota-Panewniki”, ten podział
zaczął funkcjonować jako podział administracyjny
miasta.
- Rozumiem. Warzyła sroczka kaszkę, warzyła…
Temu dała łyżeczkę, temu ociupineczkę. To dla
radnych. A co dla nas? Kolejna głupota – przesławna
ULICA SZADOKA. Kto to był, na litość Boską,
P a n o r a m a
P o l s k a
May / Maj 2012
co bardzo nas cieszy, bo to kolejna
możliwość jednoczenia nas, Ligocian.
Przedstawiłem ten utwór Henrykowi
Grzonce – prezesowi Radia Katowice.
Utwór bardzo się spodobał, więc
prawie natychmiast stał się przebojem
katowickiej rozgłośni. Zaproponowałem
nagranie
następnych
utworów,
zapisanych w książce profesora
Dygacza. Radio Katowice obiecało, że
będzie promować te piosenki… I tak
„Ligocianie” zarejestrowali następną
piosenkę: Jak jo jechoł do Gliwic…
- I znowu historia. Dlaczego rozebrano
tory? Przejechać się wąskotorówką,
przez pół Śląska, do Gliwic, to byłaby
nie lada atrakcja turystyczna!
- Glajzy zwinęli, ale pieśniczka
pozostała. Śpiewamy tę piosenkę we
dwóch: znany katowicki aktor Bernard
W studio (od lewej) Achim Rzychoń, Grzegorz Płonka i Adam Otręba
Krawczyk i ja. Pan Bernard śpiewa
Szadok?! Przecie Szadok, to bardzo stara nazwa sioła,
sekwencje niemieckie, wcielając się w rolę srogiego,
osady ludzkiej. Przecież Wolni przekludzili się z
pruskiego konduktora. Jest to nie tylko zaśpiewane,
Bujakowa na Szadok, a z Szadoka jedni do Brynowa,
ale aktorsko zrobione wyśmienicie. Piosenka mówi o
drudzy na Drajok!
starych czasach, ale jest zaaranżowana współcześnie;
- Jest taka wola, żeby starzy mieszkańcy Starej Ligoty
to jest nasza, autorska aranżacja. No i idąc za ciosem,
mogli wyrazić swoją wolę, iżby Starą Ligotę ponownie
nagraliśmy kolejne utwory: Miała dzioucha ogródeczek,
włączono do Ligoty…
i wspomniany na początku naszej rozmowy Szmaciorz
- No, znam lepszą wolę: swego czasu na jednym z
– haderlok.
akademików wisiał potężny transparent: Ligota żąda
- I dzięki tej piosence zobaczyliśmy, że nie ma
dostępu do morza! To ten sam rodzaj absurdalnego
czegoś tak ważnego: podwórkowych przedstawień w
dowcipu. Czy ktoś kiedyś pytał mieszkańców
wykonaniu szmaciorza, szmaciorzowego, śpiewnego
Starej Ligoty o zgodę? Może piosenką wywojujemy
zwoływania klienteli…
swoje? Piosenki rejestrowały – rzekłabym
- Mój przyjaciel Krystian Kubina miał wujka
pozaadministracyjną - historię. I to jest pańskie
szmaciorza, z którym on, za bajtla, jeździł. A wujek
dzieło. Zapisuje pan muzyką historię. Jak się
jeździł
po Ligocie, po Panewnikach furmanką,
dochodzi do takiego pomysłu?
obwieszoną garnkami, kiblami, nachtopami. Dzięki
- Po zredagowaniu monografii Ligoty i Panewnik
temu koledze wiem, co wykrzykiwał jego wujek. Te
oraz przygotowaniu albumu – „Ligota na starych
właśnie teksty, oczywiście w ograniczonym zakresie,
pocztówkach i fotografiach” doszedłem do wniosku, że
zawarliśmy w piosence: stare szmaty, hadry skupuja, za
warto byłoby dołączyć jeszcze jakiś materiał muzyczny.
stare szmaty nowe kible, garnce i nachtopy,.. Ale też,
A że spotkałem kiedyś profesora Adolfa Dygacza na
jak opowiedział mi kolega, szmaciorz miał i inne rzeczy,
jednej z edycji „Śląskiego śpiewania”, to w rozmowie
jak lizaki dla dzieci, fanty, czy latawce. Było to pewnego
wychynęła wiadomość, że jest pieśń Starej Ligoty Ciecze
rodzaju teatrum, wydarzenie w dzielnicy. Bajtle lotały za
woda bez Ligota, i że ta pieśń jest zapisana w książce
szmaciorzem, bo a nuż załapałyby się na lizaka?!
„Pieśni ludowe miasta Katowic”. Po latach ta rozmowa
- Są już cztery, znakomite piosenki. Co dalej?
wróciła w pamięci. Wymyśliłem to tak – skoro jest taki
- Są następne utwory, które aranżujemy jakby z
utwór, to trzeba, żeby w nagraniu wzięli udział muzycy,
pewnymi elementami muzyki z innych krajów. Powiem
w jakiś sposób związani z Ligotą. Zaproponowałem,
pani, że teksty, zebrane przez profesora Dygacza mają
żebyśmy nagrali jako zespół „Ligocianie” Ciecze woda
w sobie taką lirykę, takie przesłanie ponadczasowe;
bez Ligota… Opłacenie studia zasponsorowali dwaj
jakieś historie damsko – męskie, pięknie, poetycko
biznesmeni ligoccy – Grzegorz Bittmann i Andrzej
opisane śląską mową – na przykład to, że chopcy szli na
Bańczyk no i tak to się zaczęło. Ciecze woda…
wojna i zostawiali dziewczyny, którym wcześniej kradli
zaaranżowaliśmy w dwóch wersjach – folkowej i
wionki, pokazane są dramaty, związane z przymusowym
rockowej, dla młodszego pokolenia. Muzycy zrobili to
zamążpójściem, z alkoholizmem i przemocą w rodzinie;
z serca. Znak to, że w Ligocie jest wielu ludzi dobrej
jest też pokazana jasna strona życia, czyli radość,
woli, z chęcią do tworzenia wspólnego dobra. I jeszcze
zabawy, wydarzenia związane z codziennym życiem,
jedno – utwór ten przed laty wyśpiewała profesorowi
a które zaświadczają, że my, Ślązacy, mamy poczucie
Dygaczowi pani Anna Folwarczny, urodzona w 1906
humoru! A erotyzm? Coś pięknego. To nie jest poetyka
roku, mieszkanka Ligoty!
ginekologiczna, tylko piękne uczucia, aczkolwiek
- Potem była następna piosenka, i następna…
niekiedy zobrazowane w bardzo dosadny sposób.
- Ciecze woda…. To już, jak wiem, hymn Ligoty,
- Ale też, na szczęście, nie jest to „Halka” i nikt nie
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
May / Maj 2012
skoko z hołdy na łeb… „Ligocianie” dla Ligoty?
Szkoda by było. Na opisanie przebojem nagranym
i zaaranżowanym przez was czeka Piekno wieś
Bogucice… Mam nagranego Józika Kocurka. Wokal
więc jest…
- Kto wie...? Można by w ten sposób upamiętnić dawne
Bogucice i w jakiś sposób również pana Kocurka. Póki
co przygotowujemy pieśniczkę, oczywiście spisaną przez
Dygacza – Mamusiu, tatusiu, piekne cery mocie… To
piosenka z Piotrowic. Chcemy wyjść też poza Katowice,
sięgnąć po muzykę i mowę Śląska cieszyńskiego;
zaprosiłem do współpracy wspaniałego muzyka,
animatora kultury – Józefa Brodę. Jedną z nich jest stara
pieśń Dybyś się Ty Gronicku aspóń kapkę zniżył…
- O, To inna odmiana śląskiej mowy…
- A jaka piękna! No i jest osmoza – ja podbieram pieśni
cieszyńskie, a on interesuje się naszymi pieśniczkami.
- Wie pan, Kraków robi od czasu do czasu narodowe
śpiewy. Zbierają się krakusy na Rynku, dostają
śpiewniki i hajda, do śpiewania na całe gardła i
cały Rynek. Gdybyśmy my, katowiczanie, mogli
zebrać się na Rynku, to może pan i ja rozdalibyśmy
śpiewniki, wy muzycy, zrobilibyście podkład, a my,
katowiczanie, zaśpiewalibyśmy w parę tysięcy gardeł
Ciecze woda bez Ligota, albo Bogucice piekno wieś,
albo Szmaty, hadry skupuja, albo Jak jo jechoł do
Gliwic… Czy nie byłoby to piękne? Wie pan, my
jesteśmy z Ligoty, Brynowa, Bogucic, Drajoka,
Szadoka, Zawodzia, Szopienic, Załęża, czyli z
KATOWIC. Czy to moje marzenie kiedyś się spełni?
- Całkiem możliwe, jeśli będą korzystne ku temu
warunki… To nasze przedsięwzięcie ma też i inne
przesłanie – że mogą się zbierać muzycy z innych
dzielnic miasta, czy innych śląskich miast. To może być i
domowe śpiewanie. I to będzie zaczyn. Znów swobodnie
mówimy po śląsku, to i pośpiewajmy nasze pieśniczki –
nasze, czyli te z Zawodzia, Drajoka… To jest złapanie
historii za kapotę, żeby nie umknęła, nie uleciała na
zawsze. Jest jeszcze jeden aspekt – my, na Śląsku, często
kojarzymy muzykę śląską z zespołami ludowymi, bądź z
tak zwanego nurtu „heimatowego”. W moim odczuciu
brakuje na śląskich listach przebojów utworów z innych
gatunków muzycznych - na przykład bluesowych,
rockowych, countrowych czy folkowych. Z pewnością
poszerzyłoby to ofertę dla słuchaczy i dało im większą
możliwość wyboru ulubionych wykonawców. A mamy
zespoły, które mogą z powodzeniem gościć nie tylko
na śląskich listach przebojów, ale i na ogólnopolskich,
na których dominują najczęściej szlagiery zagraniczne
i spoza Śląska. Czas sięgnąć po wzorce z innych krajów
– na przykład z Grecji, Bułgarii, Bliskiego Wschodu; to
jest muzyka z dużą dozą elementów rodzimych. Przykład
bliższy – Kolonia, gdzie funkcjonuje cały różnorodny
stylistycznie rynek muzyczny; wykonawcy śpiewają na
żywo, w swojej gwarze, dialekcie…. To jest ich lokalny,
regionalny, bardzo silny potencjał.
- To ja powiem krótko: Lwów ciągle upomina się
o coś śląskiego. Kiedy będę mogła zabrać was do
Lwowa, z koncertem katowickich piosenek? Cztery
piosenki już „biegają” w Polskim Radio Lwów…
- Mam nadzieję, że jak najszybciej… Szykujemy następne
utwory i przygotowujemy materiał koncertowy. Na
P a n o r a m a
P o l s k a
wiosnę mamy pierwszy koncert… Wiosną, jak się
ociepli…?
- Zrewanżujemy się lwowskimi, miejskimi
przebojami. Pychota! Moja przyjaciółka, Ludmiła
Bubłyk, napisała o lwowskich piosenkach znakomitą
książkę! Teksty to nasza historia. Ale istnieje historia
muzyki tych piosenek. W lwowskich piosenkach
mieszają się wpływy polskie i tureckie, żydowskie,
rumuńskie, czeskie…
- Aranżacje są w dużym stopniu moje i Joachima
Rzychonia. Proponuję te piosenki, bo słyszę w nich
harmonię, którą słychać w innych przestrzeniach
muzycznych, w muzyce innych krajów. Na przykład –
Miała dziołcha ogródeczek… kojarzy mi się z muzyką
irlandzką. Jak jo jechał do Gliwic to brzmienie trochę
klezmerskie, Szmaciorz – haderlok jest bliskie reggae,
Mamusiu, tatusiu… to, co teraz robimy, to melodyka
niemal afrykańska. I to jest coś pięknego. Bo to znaczy,
że człowiek wszędzie jest taki sam, i tak samo przeżywa
emocje, uczucia. Na Śląsku, w Afryce, w Irlandii… I
dlatego muzyka do tekstów śląskich po prostu mi pasuje.
Teksty to diamenty, a muzyka to piękna obudowa.
Jest taka stara pieśń pogrzebowa, odnotowana przez
Dygacza: Wszystkie gospodynie wyganiają świnie, jeno
moja Kasia śpi, trzeba by mi trzeba, czterech pacholików
żeby mi ją podnieśli… ja w tej pieśni słyszę muzykę
renesansu! Być może kompozytor usłyszał melodię
gdzieś we dworze..? Choć może i było tak, że to
kompozytor podłapał melodię w wiejskiej karczmie, a
później włączył ją do swej kompozycji. Niektóre linie
melodyczne tych katowickich pieśni są sprzed wieków.
To są wycieczki w daleką przeszłość
- My, katowiczanie, życzymy sobie, żebyście nas
mocno ukorzenili poprzez pieśni i piosenki. Nie
chcemy być znikąd. A wam, czego życzyć?
- Żebyście nas słuchali…
Dziękuję za rozmowę.
15
PA N O R A M A P O L S K A
T H E P O L I S H PA N O R A M A
Editorial Board – Zespół Readakcyjny:
Executive Editor- Redaktor Naczelny
Marek Stepczyński
Edward Możejko
Piotr Węcław
Conrtibutors – Współpraca:
Zygmunt Cynar
Marek Kopaczyk
Tomasz Kornecki
Wiesław Piechocki
Marek Różycki Jr.
Internet Edition – Wydanie Internetowe:
Marcin Janiszewski
Desktop Publishing – Skład komputerowy:
Asia Zawaduk
Advertizing – Dział Reklam:
e-mail: [email protected]
Tel. 780-434-2665
Reklamy i ogłoszenia oraz życzenia można
zamawiać nadsyłając ich treść wraz z
odpowiednią opłatą na adres redakcji:
Suite 1240, 5328 Calgary Trail S.
Edmonton, Alberta T6H 4J8, Canada
Czeki lub przekazy pienieżne należy wystawiać
na Panoramę Polską. Redakcja nie odpowiada
za treść, ani za formę zamieszczonych ogłoszeń,
jak również za poglądy autorów publikowanych
tekstów, z którymi często się nie zgadzamy.
Advertizing Deadlines: advertizing space must
be reserved no later than on the 15th of the
month preceding publication date (e.g. January
15 for February edition).
Advertizing discounts: 6 inserts – 10% off, 12
inserts – 20% off.
Make your cheque or money order payable to
Panorama Polska.
Dr. Malgorzata (Margaret)
Nowak
przyjmuje pacjentów w
Clearview Aestiva Dental Center
13736-40 Str. Edmonton
Tel. 780 428 1025
w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a
Please send letters to the editor to:
[email protected]. Include address
and telephone number. We reserve the right to
edit all letters.
Przyjmujemy do druku tylko teksty nadesłane
pocztą elektroniczną (MS Word z polskimi
znakami). Zastrzegamy sobie prawo skracania
i adjustacji tekstów oraz zmiany tytułów.
Redakcja nie zwraca nadesłanych materiałów.
WIESŁAW GÓRECKI, M.Sc.
Niezależny konsultant ubezpieczeniowy.
Oferujemy usługi turystyczne przeloty indywidualne i grupowe, hotele, samochody, ubezpieczenia turystyczne i dla odwiedzających,
sanatoria, wycieczki zorganizowane
(ALL INCLUSIVE), autokarowe i statkiem
(CRUISE), wysyłkę paczek do Polski i krajów
b. ZSRR. Paczki katalogowe i wysyłkę
kwiatów, przekazy pieniężne oraz wszelkiego
rodzaju usługi notarialne 6 dni w tygodniu
oferuje ANNA CHOJNOWSKA.
Bezpłatna pomoc w wypełnianiu dokumentów
emerytalnych i urzędowych.
Najlepsze ceny, fachowa obsługa,
bezpłatny parking
9915-108 Ave, Edmonton, AB T5H 1A5
www.poloneztravel.ca
e-mail: [email protected]
Tel. (780)424-0521 Fax (780)426-5977
Dr. Margaret Pokroy
Dr. Mila Lutsky
Pleasantview Professional Bldg.
Suite 300, 11044 - 51 Avenue
Edmonton, Alberta T6H 5B4
Fax: (780) 432 - 1427
Sprzedaje ubezpieczenia:
- na życie (life & mortgage)
- od niezdolności do pracy
(disability)
- critical illness
- dentystyczne i zdrowotne
(zwrot za recepty)
(zw
- oraz fundusze emerytalne
(RRSP’s)
Wszystkie oferowane ubezpieczenia są w pełni gwarantowane i pochodzą
nie tylko z jednej a z ponad 100 firm działających w Kanadzie.
Jeśli chcesz zaoszczędzić na składkach
Nie zwlekaj!
Zadzwoń dzisiaj!
Otrzymasz najlepsze stawki dostępne na rynku.
Upewnij się czy nie płacisz za dużo za swoje ubezpieczenie na życie. Oto
najniższe na rynku, roczne składki ubezpieczenia Term-10 dla niepalących
$250,000 $500,000
$100,000
wiek
M
M
M
K
K
K
$300
$101
$115
$148
$193
$200
30
35 $109 $124 $175 $205 $245 $320
40 $129 $149 $220 $273 $320 $440
45 $154 $199 $275 $375 $445 $665
50 $205 $256 $393 $532 $670 $965
55 $295 $385 $603 $785 $1085 $1585
60 $428 $584 $958 $1353 $1795 $2573
K - kobieta, M - mężczyzna
W zależności od wyników badań lekarskich składki polis $250,000
i powyżej mogą być jeszcze obniżone o 10 do 27%
FAMILY DENTISTS
POLISH FOOD CENTER
Tel: (780) 477-8687
Polecamy polskie
kiełbasy, szynki i wyroby
garmażeryjne, pieczywo, ciasta, duży
wybór artykułów delikatesowych,
uszka i pierogi domowej roboty.
Wysyłamy paczki do Polski przez
Polimex, polecamy polską prasę,
kartki okolicznościowe i świąteczne,
ka
kasety
i CD's.
10133 -Princess Elizabeth Ave.
(Otwarci 7 dni w tygodniu)
Bezpłatny duży parking
VIENNA BAKERY
10207 – 63 Ave
(102 Str. and 61 Ave)
behind Ceiling Centre
Tel. 780.489.4142
Come try our Polish Ryes, and
Poppy Seed Strudel
(780) 430 - 9053
We speak English, Polish, and Russian
MARLIN TRAVEL
Petroleum Plaza
EUROPEAN & CANADIAN STYLE SAUSAGE
MADE AT LOCATION & DELI PRODUCTS
„TOP QUALITY”
9929 - 108 Street
Edmonton, AB
T5K 1G8
Phone: 780.475.1769
12906 - 82 Street
[email protected]
Fundacja Pomocy Dzieciom
im. Magdy Tomczak
The Magda Tomczak
Children’s Aid Foundation
Celem fundacji jest niesienie pomocy medycznej i
humanitarnej zwiazanej ze zdrowiem dzieci.
c/o 11485 – 106 Street, AB T5G 2P8
Tel/Fax 780 487-3187
e-mail: [email protected]
Edmonton, Alberta T5E 2T2
BEATA & MARK OBSZANSKI Owners
Serenity Funeral Service
10129 Princess Elizabeth Avenue NW
Edmonton, AB T5G 0X9
Tel. 780 477 7500‎ Fax 780 477 0110
www.serenity.ca
YOUR COMMUNITY OWNED
NOT-FOR-PROFIT SOCIETY