VOL. 20, NO 5 (223) MAY/MAJ 2012
Transkrypt
VOL. 20, NO 5 (223) MAY/MAJ 2012
a n o r a m a P POLISH Niezalezny magazyn kulturalny Independent Cultural Magazine w w w. p a n o r a m a p o l s k a . c a POLSKA V O L . 2 0 , N O 5 ( 2 2 3 ) M AY / M A J 2 0 1 2 Pałac na wodzie w Łazienkach w Warszawie Fot. Paweł Pudełko 2 P a n o r a m a P o l s k a Ubywa możliwości inwestowania emerytalnego Kiedy w połowie roku 2006 pojawił się na rynku kanadyjskim nowy rodzaj inwestowania emerytalnego, zapewniający lepsze gwarancje, nie od razu zyskał on masowe poparcie. Euforia światowego boomu ograniczała nasze możliwości racjonalnego planowania przyszłości. Wydawało nam się że recesje to zjawisko prehistoryczne i gospodarka a zwłaszcza gospodarka Alberty nigdy nie zwolni. Kilka tygodni trzęsienia ziemi na światowych rynkach finansowych, spadek wartości naszych inwestycji, spowodował że już na początku roku 2009 indywidualni inwestorzy wręcz poszukiwali zalet i gwarancji jakie dają właśnie GMWB (Guaranteed Minimum Withdrawal Benefit). Te kilka tygodni ostatniej recesji zmieniły mentalność i potrzeby inwestorów. Od tamtej pory popularność tego rodzaju lokaty oszczędności emerytalnych stale rosła. Z powodu drastycznych wahań rynków od lipca 2011, raz jeszcze miliony klientów uznało ofertę banków za niewystarczającą i zwrócili się do firm ubezpieczeniowych aby ratować to co zostało z ich życiowych oszczędności. Unikalność oferty GMWB, doskonale odpowiada zapotrzebowaniu dojrzałej części społeczeństwa na współczesne produkty emerytalne. Jest to jedyna inwestycja która rozwiązuje Mis & Mis LLP Barristers & Solicitors • corporate commercial • income tax • real estate • wills & estate planning Suite 2107, 10088 - 102 Avenue Edmonton, Alberta T5J 2Z1 dwa ważne problemy dla emerytów i dla osób do piętnastu lat przed emeryturą a mianowicie: ryzyko przeżycia własnych funduszy i systematyczność wypłat. Jeszcze do niedawna nie można było swoich oszczędności emerytalnych (bez zmykania ich w terminowym kontrakcie) przekształcić w inwestycję, która nie tylko gwarantuje wypłaty do końca życia ale również eliminuje ryzyko straty włożonego kapitału. A ponieważ nie jest to kontrakt zamknięty jak choćby typowe emerytury (Annuites) to w każej chwili możemy się z niego wycofać lub wypłacić większą niż początkowo ustaloną sumę. W jednym zdaniu możemy powiedzieć, że inwestycje te umożliwiają nam zyski ale eliminują ryzyko strat a jeśli nie wycofamy się z kontraktu to nasze oszczędności nie mogą nas przeżyć i starczą do końca życia. Od wprowadzenia pierwszego produktu tego typu przez firme Manulife w 2006 roku wszystkie oferty kolejnych firm przynosiły jakieś udoskonalenia. Nawet pierwsza faza ostatniej recesji nie zraziła firm ubezpieczeniowych, które nadal oferowały bardzo dobre gwarancje w swoich kontraktach. Niestety nie mogło to trwać w nieskończoność. Już w roku 2009 zaczęły się pierwsze ograniczenia – zaczęto od wycofywania najbardziej ryzykownych funduszy. Był to jednak tylko pierwszy krok firm w kierunku wycofywania się z ryzyka. Do końca roku 2011 kontrakty GMWB w zasadzie uległy tylko niewielkim zmianom. Natomiast w styczniu roku obecnego Transamerica Life Canada jako pierwsza zupełnie wycofawała swoją ofertę z rynku. Na początku kwietnia Standard Life zawiesiła swój program aż do odwołania, wkrótce taką samą decyzję ogłosiła Desjardins. Nasuwa się zatem pytanie co ten trend może oznaczać? Po pierwsze - trudno nie zauważyć że firmy ubezpieczeniowe wzięły na siebie za duże długoterminowe ryzyko. Po prostu oferowały za dobre na dzisiejsze warunki kontrakty. Ponieważ nie mogą wycofać sie z wcześniej zawartych umów to muszą ograniczyć lub przerwać napływ nowych. Po drugie - trend ten potwierdza raz jeszcze że żyjemy w innym świecie niż ten przed rokiem 2008. Jest to sygnał że nie należy się spodziewać globalnego boomu PROFESJONALNA WYCENA DOMOW Tel: (780) 424-2600 Fax: (780) 425-6451 email: [email protected] w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 w najbliższej przyszłości. Po trzecie - jeden z najlepszych produktów emerytalnych ostatnich lat odchodzi powoli do historii. Ci którzy nie zdążyli z niego skorzystać a potrzebują ochrony swoich oszczędności emerytalnych nie mają wiele czasu, nowe produkty nie będą już tak atrakcyjne. W chwili oddawania tego numeru Panoramy Polskiej do druku pozostawała tylko jedna firma ubezpieczeniowa, która nie ograniczyła lub zawiesiła swojego programu GMWB. A zatem drogi Czytelniku jeśli masz oszczędności emerytalne które chciałbyś zabezpieczyć, nie zwlekaj dzwoń dzisiaj do niżej podpisanego. Mieczysław Piórkowski (780) 456 2218 May / Maj 2012 P a n o r a m a P o l s k a Dyrektor Sandy Gillis wraca do polskiej szkoły Wszystkim osobom w Edmonton zaangażowanym w rozwój polskiego szkolnictwa poza granicami Polski dobrze znany jest w naszym środowisku polonijnym Sandy Gillis, były dyrektor szkoły Świętego Bazylego, gdzie mieści się Angielsko-Polski Program Szkolny im. Jana Pawła II. Zgodnie z decyzją władz oświatowych w Edmonton, którym podlegają szkoły katolickie Sandy Gillis ponownie obejmie stanowisko dyrektora szkoły Świętego Bazylego. Ogłoszenie decyzji o powrocie do naszej szkoły charyzmatycznego dyrektora wywołało wśród uczniów eksplozje radości oraz duże zadowolenie wśród personelu szkoły. Polonia edmontońska może być dumna, że ponownie edukacje swoich dzieci może powierzyć osobie, która obok wyjątkowej osobowości i wiedzy posiada również wyjątkowe wartości osobowe bazujące na fundamencie etyki religijnej. To wszystko znalazło uznanie w Ministerstwie Szkolnictwa w Albercie i w Administracji Edmontońskich Szkół Katolickich. W czerwcu 2005 r. w sali konferencyjnej hotelu „Chateau Louis” w Edmonton odbyło się uroczyste wręczenie nagród nauczycielom, którzy wykazali się wybitnymi osiągnięciami w inspirowaniu i przekazywaniu szlachetnych wartości młodemu pokoleniu mieszkańców Alberty. Wśród nagrodzonych znalazł się Sandy Gillis, nauczyciel i dyrektor całotygodniowego AngielskoPolskiego Programu Szkolnego im. Jana Pawła II w szkole St. Basil w Edmonton. W Polonii często mówi się o nim, że jest adoptowanym Polakiem i nie ma w tym żadnej przesady. Kraj pochodzenia jego wychowanków nie jest mu obcy. W czasie poprzedniego pełnienia stanowiska dyrektora naszej szkoły pojechał do Polski i zwiedził między innymi Kraków i Warszawę. Wizyta ta zrobiła na nim bardzo duże wrażenie. Zachwycał się zabytkami i kulturowym bogactwem naszej Ojczyzny. Z pobytu w Polsce w jego pamięci na zawsze pozostanie serdeczne przyjęcie i nadzwyczajna gościnność naszych Rodaków. W ciągu tych lat, kiedy to kierował angielsko-polskim programem nauczania, Sandy Gillis zrobił duże postępy w nauce języka polskiego. Pomagały mu w tym też uczniowie, których zachęcał do rozmawiania z nim po polsku. Zachęcał również rodziców do dania swym dzieciom szansy nauki języka polskiego. Twierdził między innymi, że słowa „kocham Ciebie” mają szczególne znaczenie wtedy, kiedy dziecko wypowiada je do nich w ich języku. Jako dyrektor nade wszystko, będzie odpowiadał za skuteczne realizowanie programu szkolnego. Jego pozytywny wpływ na uczniów i nauczycieli przynosił rezultaty w postaci dobrych wyników w nauczaniu. Potwierdzeniem tego, były wyniki osiągane przez uczniów podczas egzaminów prowincjonalnych. W 2004 r. była to znaczna, wielopunktowa przewaga w porównaniu z rezultatami uczniów innych szkół w Albercie. Wyniki uzyskiwane podczas egzaminów prowincjonalnych były z każdym rokiem lepsze. Jednym z najważniejszych celów pana Sandy Gillis jest to, aby Polska Szkoła była miejscem, gdzie dzieci będą mogły uzyskać jak najlepsze wykształcenie i w pełni rozwijać swoje talenty. Cel ten może zostać osiągnięty dzięki pomocy tej części Polonii edmontońskiej, której zależy na utrzymaniu polskości u swoich dzieci. Cieszymy się, że pragnie nam w tym pomóc ten wyjątkowy Kanadyjczyk. Jest to jednak sprawa całej Polonii. Bez jej poparcia, ta jedyna tego typu unikalna polska placówka oświatowa na kontynencie amerykańskim będzie na dłuższą metę miała małe szanse przetrwania, jeśli nie będzie można już liczyć na nowych emigrantów z Polski. W planach Dyrektora było i nadal będzie utworzenie w szkole „Centrum Języka Polskiego” i udzielanie lekcji języka polskiego za pomocą Internetu w odległych ośrodkach polonijnych w Albercie. Sandy Gillis będzie jednoczył Polonię wokół szkoły poprzez udostępnianie jej pomieszczeń różnym organizacjom polonijnym, jak również na zajęcia harcerskie, próby taneczne, konkursy. Jego troską będzie zachowanie u dzieci polskości, między innymi poprzez celebrowanie w szkole polskich tradycji narodowych, świąt religijnych i ważnych rocznic historycznych. Dyrektor zawsze inspirował uczniów do spełniania ich życiowych pasji i rozwijania talentów, oraz by czuli się dumni z polskiego pochodzenia. W szkole z jego inicjatywy powstała szkolna drużyna „unihockey”, która odnosiła sukcesy w rozgrywkach międzyszkolnych, a skrytym marzeniem Dyrektora będzie teraz wzięcie udziału w rozgrywkach ogólno kanadyjskich. Pan Gillis nigdy nie szczędzi swego własnego czasu, gdy dostrzega, że jego obecność może wywrzeć pozytywny wpływ na podopiecznych. Zawsze znajduje czas dla każdego. Jest człowiekiem niezwykle skromnym, a jego ciepła osobowość przyciąga do niego ludzi, którym o ile potrzeba chętnie pomaga w różnych sprawach. O Sandy Gillis można napisać jeszcze wiele superlatyw bo jest to wyjątkowy człowiek. Gratulując panu Sandy Gillis osiągnięć wyrażamy mu również głęboki szacunek i zadowolenie z tego, że ponownie będzie przekazywał niezwykle cenne wartości młodemu pokoleniu Polaków poza granicami Polski. Witamy i składamy życzenia wielu sukcesów w niełatwym i bardzo odpowiedzialnym zawodzie nauczyciela. Zygmunt Cynar Jan Paweł II Angielsko-Polski program szkolny Klasy 0-9 W St. Basil School. 10210- 115 Av. Edmonton Tel. 780-477-3584 w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 3 Mec. Szymon Trela Specjalizacja we wszystkich sprawach emigracyjnych. Wszystkie sprawy kryminalne: odzyskiwanie prawa jazdy, przemoc domowa, narkotyki, kradzieże i rabunki. Usługi w języku polskim, niemieckim i rosyjskim. #268 Heritage Court 150 Chippewa Road, Sherwood Park, Alberta T8A 6A2 tel: 780 467-6325 4 Mądra rzeka Znam jedynie mały jej odcinek. Ona spływa gdzieś urwiście z wysokich terenów Columbia Icefields i zgodnie z przyciąganiem ziemskim musi teraz, urodzona w Górach Skalistych, znaleźć dogodne regiony, aby płynąć i płynąć... Najpierw zimna, bo pod skalistym niebem zrodzona w lodowcu, potem niewiele cieplejsza, znajduje swoją drogę życia przez prerie kanadyjskiej prowincji Alberta. Później, nie mogąc się zatrzymać (nie można tego zrobić z czasem i rzekami...), dąży ciągle na wschód. Dlatego nazwałem ją mądrą. Tak jakby wiedziała, iż Rzymianie zauważyli i zanotowali sobie porzekadło ex oriente lux venit, czyli „światło przychodzi ze wschodu”, ona też płynie z zachodu na wschód, a nie na odwrót. Te żyzne prerie, niekończące się pola Manitoby nie wzruszają jej. Ma wytyczony cel, dlatego nie waha się na zakrętach, nie zastanawia, wpadając bez namysłu do Jeziora Winnipeg. Ono jest tak wielkie, że stanowi – europocentryczne porównanie – trochę więcej powierzchni niż połowa Szwajcarii! Ma bowiem więcej niż 24 tys. km² tafli wodnej. Na mapie to olbrzymia kiszka o długości 428 km! Niestety nigdy tam nie byłem. Wiem, że bohaterka tego tekstu, North Saskatchewan River [NSR] wpływa do wspomnianego potężnego jeziora, a potem już połączona ze swą siostrą, South Saskatchewan River, wpada do Zatoki Hudsona, po pokonaniu w sumie 1287 km. Nie stałem nigdy nad brzegiem Jeziora Winnipeg (dlaczego świat jest jeszcze taki duży w epoce globalizacji?), ale stoję na moście w stolicy kanadyjskiej prowincji Alberta, czyli w Edmonton, podziwiając NSR. Myślę w ten pochmurny letni dzień o jej stalowej barwie, rozległych urwistych brzegach, tworzących wąwozy, załomy, przepaście, wcięcia. Widzę je. Most jest piękny, nowoczesny, świeży i czysty. Solidny beton pod nogami. Jeśli zbudowano go w roku 2010 za 35 milionów CAD, to znaczy że Edmonton stołecznie króluje nad finansami tej prowincji i że ona sama jest bogata. Najpierw myślałem, że jest biedna. Dlaczego? Samochody z przodu nie mają tablic rejestracyjnych. Muszą je mieć z tyłu. Tak się dzieje tylko w jednej z 10 prowincji – tutaj w Alberta. Sądziłem „aha, są tak biedni, że oszczędzają na tonach stali, aby nie produkować metalowych tablic z przodu aut”. Teraz wiem, stojąc na moście, że myślałem bardzo naiwnie. Prowincja Alberta nie dlatego jest bogata, iż wydała świeżo tyle milionów na budowę mostu, lecz dlatego, iż skonstruowano ten most jedynie dla pieszych! Nie mogę w to uwierzyć: takie gigantyczne sumy tylko dla pieszych i rowerów? Mierzę krokami w poprzek most: jeden samochód przejechałby swobodnie. Dwa już nie. Ale co z tego. Na środku stoi oporowy słupek – samochód nie przejedzie! Nie ma żadnych dróg, autostrad, łączników transportowych do tego mostu! Z tego wynikałoby primo, iż Alberta jest bogata, secundo iż rządzą nią „zieloni” (jakby ich nazwałoby P a n o r a m a P o l s k a się w Europie), tertio iż kocha się tu rowerzystów a nie kierowców ciężarówek. Ale każdy turysta widzi, iż tak nie jest na bezkresnych drogach Kanady! To po co zbudowano na mądrej NSR taki szczupły most? No właśnie - dlaczego? Jest tu idyllicznie, cicho, pachną sosenki. Dostrzegam na podjazdach pieczołowicie usypaną brązową korę wokół młodych krzaczków. Romantyzm w centrum metropolii. Tak. Jestem chyba maximum 7 km na południe od centrum wielkiego Edmonton. Stoję na tym krytykowanym przeze mnie moście i z dala w kierunku śródmieścia widzę pojedyncze domy. Potem w samym środku Edmonton zobaczę NSR z innej perspektywy. Jest szeroko rozlana jak wypoczywająca matrona, tuląca oba brzegi swą wodą. A woda jest szara, wzburzona ostatnimi letnimi deszczami. Trwa na niej business as usual. Z wysokiego napiętego linami wiszącego mostu widzę spore ryby oraz pocieszne bobry, płynące pod prąd. A on jest tu silny, czyli już wiem, iż bobry podobają mi się swą psychologią: nie są konwencjonalne - nie płyną z prądem! Lubią wyzwania i testy wykoncypowane przez naturę. Brawo bobry! Ten, którego obserwuję, wydostawszy się na piaszczystą łachę, odpoczywa. Jest zatem rozsądny. Nabierze sił i zbuduje porządny dom dla swojej rodziny. Siedem km od centrum Edmonton przyroda programuje nadal ekosystem a nie człowiek, budujący za gigantyczne pieniądze arcymocarną (żelazo + beton) kładkę dla pieszych! Przechodzi obok mnie panienka z psem. Pies zaplątuje się smyczą o moje nogi. Jestem mu wdzięczny, chociaż właścicielka mnie przeprasza. Nic nie szkodzi, mogę zacząc z nią konwersować. Ma wygląd Hinduski. Słysząc mój wątpliwy angielski, stawia klasyczne pytanie „Where w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 are you from?”. Odpowiadam, iż z Austrii. A, z Austrii, byłam tam, w mieście Baden koło Wiednia, w SchubertInstitut, kształcącym przyszłych śpiewaków operowych. No, cudownie, Austria nadal ma splendor Schuberta, Mozarta i całej plejady Straussów... Pytam, czy zna słynny utwór Franza Schuberta „Die Forelle” („Pstrąg”). Oczywiście. Zaczynam głośno nucić melodię na środku mostu a ona, przyjąwszy prawidłowo zawodową postawę artystki, zaczyna śpiewać po niemiecku, w oryginale. Pies i bóbr nastawiły uszu. Nie wierzą, że są na recitalu. Schubert na kanadyjskim moście? Już Arystoteles twierdził, iż muzyka łagodzi obyczaje. To sprawdza się w Edmonton. Po trzech strofach panienka oddala się ze zdziwionym psem. Patrzę na coraz bardziej bliską memu sercu NSR. Samotnie oparłszy się o parapet mostu, zaczynam sobie wyobrażać jak wygląda NSR, która daleko stąd w dół rzeki łączy się ze swą siostrą South Saskatchewan River niedaleko miasta Prince Albert. Postanawiam przejść na drugą stronę mostu. Zupełnie sam, czyli powraca uparcie ekonomiczna myśl: po co i dla kogo (no bo lato, a tłumów aż do horyzontu nie widać...) zbudowano ten śliczny most? Opuszczam powoli, drapiąc się z zafrasowaniem w głowę, brzeg, gdzie wybudowano dla pieszych wzdłuż rzeki wspaniały River Loop Trail. Powtarzam: Alberta to bogata prowincja! Jej były poseł do parlamentu jest od lutego 2006 szefem rządu federalnego w bardzo oddalonej Ottawie. Ale zostawmy w spokoju politykę, chociaż ma ona wiele do czynienia z problemami dostaw wody. Po tej drugiej stronie urwiste, dzikie dla oczu brzegi NSR prezentują się jeszcze bardziej romantycznie. Idę ścieżką szeroką na dwie porządnie odżywione osoby aż do dziwnego końca. Tu jest finał spaceru. Można jedynie P a n o r a m a May / Maj 2012 wyjść do góry po stromym urwisku drewnianymi, bardzo gustownie wykonanymi schodami. Są świeże konstrukcyjnie i zapraszające towarzysko. Ale ja nie mam czasu, a przynajmniej tak sobie wmawiam, czyli nie będę się musiał zasapać wspinaczką. Odwracam się, aby wrócić do cywilizacji (odległej o 7 km z miejskimi autostradami, wieloma pasami ciągnących samochodów, światłami regulującymi hektyczny ruch XXI wieku, betonowymi jezdniami szerokich mostów...) i co nagle widzę? Jelenia, stojącego o 7 m ode mnie. Jest tak zdziwiony, że można od razu urządzić konkurs: kto tu jest bardziej zaskoczony? Jego oczy mówią mi: nie wierzę, że cię widzę. Ja patrzę się na niego myśląc: czyż mogę uwierzyć w ten fakt, że cię widzę i będę mógł w Europie opowiadać o cudownej Kanadzie, tak jeszcze dziewiczej i bogatej nawet w jelenie w prowincji Alberta? Nie wiem co robić. Patrzę na jego mądre oczy (to zasługa mojej imaginacji czy jego rodziców?), na delikatną poranną wilgoć na skórze, na jasnobrązowe poroże, porośnięte meszkiem, na pyszczek o cudownej gamie kolorów, na pełne gracji uszka. Pointa jest banalna. Zrobiłem ostrożny krok do przodu. Wystraszył się i uciekł, nader elegancko przebierając nogami. Nagle znowu byłem tylko ja. Sam niemal w centrum Edmonton. Gdzie jest jeleń? W swoich tajemniczych terenach, gwarantujących mu nadal bezpieczeństwo i godziwą jakość życia. Przechodzę na drugą stronę mostu. Spod nóg czmycha mi zajączek. Ale ja snobistycznie nie zwracam już na niego uwagi. Zające mam w Europie. A tu w Edmonton, prawie wokół drapaczy chmur, widziałem prawdziwego jelenia! Wiesław PIECHOCKI KANADA, EDMONTON, lipiec 2011 P o l s k a 5 Mam na imię Edyta, urodziłam się z wadą wrodzoną lewej nogi. Jestem po kilkunastu operacjach. W czerwcu 2012r. czeka mnie jeszcze jedna ostatnia – amputacja lewej nogi. We współpracy z Fundacją Jaśka Meli „Poza Horyzonty” zbieram pieniądze na protezę nogi, bez której nie będę mogła normalnie funkcjonować. Koszt protezy to ok. 80 tys. złotych. Aby pomóc mi w zebraniu środków na zakup protezy, bardzo proszę o darowizny, na konto Fundacji: Fundacja Jaśka Meli Poza Horyzonty Lanckorona 101 34-143 Lanckorona Tytuł wpłaty: Edyta Karolczak Numery kont dla przelewów z zagranicy w formacie BIC: New arrivals: Josef Seibel, Ecco, Timberland, Blondo (konto EUR): PL 25 88040000 0000 0023 9551 0003 (konto PLN): PL 79 88040000 0000 0023 9551 0001 SWIFT CODE: POLUPLPR www.edytakarolczak.pl Nie zwlekaj, zadzwoń: (780) 637-6651 Zapraszamy do sklepu: 9706 182 St, Edmonton, T5T 3T9. Work hours: Mon-Fri 10:00 am -7:00 pm Sat: 11:00 am - 5:00 pm Dr ANITAADWOKAT DORCZAK / NOTARIUSZ ODSZKODOWANIA POWYPADKOWE CALGARY Tel. 403-264-4477 lub 1-866-424-1212 (bezpłatne) EDMONTON Tel. 780-424-1212 Services also available in Spanish w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a P a n o r a m a 6 P o l s k a May / Maj 2012 Zespół „Łowicz” wraz z członkami zarządu TPK Fot. Zygmunt Cynar Obchody Dnia Towarzystwa Polsko-Kanadyjskiego 28 kwietnia br. w Domu Polskim w Edmonton odbyła się impreza przygotowana przez zarząd TPK pt. „Wędrówki po Polsce – tym razem Mazowsze”. Wystąpił zespół wokalny „Polskie Kwiaty” i zespoły taneczne „Łowicz” oraz „Oberek”. Prowadzący konferansjerkę Iwona Zalewska i Eugeniusz Myszkiewicz przedstawiali kolejno informacje o Zapraszamy do Polski w piękne okolice Karkonoszy Pokoje Gościnne „Sobiesz” 58-570 Jelenia Góra-Sobieszów ul. Młyńska 12 www.sobiesz.pl e-mail: [email protected] wybranych miejscowościach i folklorze Mazowsza, ilustrowane pięknymi przeźroczami z tych terenów. Przeplatane były one piosenkami oraz tańcami z tego obszaru Polski. Impreza ta to jeden z elementów jednoczący Polonię, tych młodszych i starszych. Szczególnie przyjemnie było widzieć dzieci i młodzież emigrantów z lat 8090, którzy kiedyś stronili od środowiska polonijnego. Dziś ci ludzie wracają na polonijne „łono” a ich dzieci, dorastając, dumni z polskiego pochodzenia, garną się do polskości. Koncert zakończył polonez, który zatańczyli razem z młodzieżą z zespołu „Łowicz” członkowie zarządu Towarzystwa Polsko-Kanadyjskiego. Tel. 011 48 75 75 544 40 ISAGENIX PAMIĘTAJ Twoje zdrowie w Twoich rękach Masz problem? Zadzwoń do Marii: Informacje w języku polskim i angielskim Tel: (780) 472-7324 E-mail: [email protected] w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a Podziękowania należą się wszystkim z licznego grona wykonawców oraz organizatorów i wolontariuszy, dzięki którym odbyła się ta impreza, w tym zwłaszcza dyrektorce zespołów tanecznych „Łowicz” i „Oberek” pani Elżbiecie Kapica, akordeoniście panu Jerzemu Cieślikowi i pani Barbarze Pruskiej dyrygentce zespołu wokalnego „Polskie Kwiaty” za staranne przygotowanie zespołów do występów. Wspólna zabawa taneczna przy muzyce przygotowanej przez Bogdana Konikowskiego, trwała do późnej nocy. Zygmunt Cynar Tańczy zespół „Oberek” Fot. Zygmunt Cynar May / Maj 2012 P a n o r a m a P o l s k a Przesiedlenia ludności polskiej z Ukrainy w latach 1944 – 1946 W następstwie podjętych w Teheranie i Jałcie ustaleń co do przebiegu wschodniej granicy między Polską a ZSRR zapadły decyzje odnoszące się do wzajemnej „repatriacji” ludności (Termin repatriacja >powrót do ojczyzny< jest nieadekwatny do opisywanych wydarzeń, a ponieważ był on terminem oficjalnie używanym w dokumentach dotyczących przesiedleń, tu piszemy go w cudzysłowie). Umowę w tej sprawie między rządem Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej a PKWN podpisano 9 września 1944 r. w Lublinie. Przewidywała ona, że terytorium Ukrainy będą mogli opuścić Polacy i Żydzi będący obywatelami polskimi przed 17 września 1939 r. Terytorium Polski zaś miały prawo opuścić i wyjechać na Ukrainę osoby narodowości ukraińskiej. „Repatriacja” miała być całkowicie dobrowolna i miała trwać od 14 września 1944 r. do 1 lutego 1945 r. W podpisanej umowie precyzowano także jaki majątek może ze sobą zabrać osoba „repatriująca się”, ograniczając jednak jego wielkość. Kolejny dokument międzyrządowy w sprawie przesiedleń został zawarty 6 lipca 1945 r. Była to Umowa o prawie zmiany obywatelstwa radzieckiego osób narodowości polskiej i żydowskiej mieszkających w ZSRR i o prawie zmiany obywatelstwa polskiego osób narodowości rosyjskiej, ukraińskiej, białoruskiej, rusińskiej i litewskiej mieszkających na terenie Polski i ich ewakuacji do ZSRR. Jej wydanie było konieczne ze względu na przymusowo wprowadzone w 1939 r. obywatelstwo radzieckie dla ludności anektowanych terenów wschodnich II Rzeczypospolitej. W przypadku Polaków umowa nie dotyczyła jednak, jak sugerowałaby jej nazwa, całego ZSRR, a tylko terenów, które przed wojną należały do państwa polskiego. W dokumencie zastosowano określenie „osoby, które posiadały obywatelstwo polskie przed 17 września 1939 r.” Dla realizacji umowy powołano Radziecko-Polską Komisję Mieszaną do spraw Repatriacji z siedzibą w Moskwie. Następnie powołano odpowiedni aparat przesiedleńczy po obu stronach granicy. Warto zwrócić uwagę, że takie same umowy o „repatriacji” ludności podpisano z Białoruską Socjalistyczną Republiką Radziecką i Litewską Republiką Radziecką, ale w każdej z tych trzech republik była prowadzona inna polityka w stosunku do ludności polskiej. Na Białorusi władze republikańskie starały się namawiać ludność polską do pozostania. Prowadzono nawet urzędową propagandę antyprzesiedleńczą. U jej podstaw leżały względy gospodarcze, ale także bezkonfliktowość stosunków polsko-białoruskich w czasie wojny. Władze białoruskie nie zabiegały także o przesiedlenie Białorusinów z Polski. Na Litwie z kolei to władzom moskiewskim zależało na pozostawieniu tam jak największej ilości Polaków, zwłaszcza w Wilnie i okręgu wileńskim. Chodziło o maksymalne osłabienie litewskości republiki. Litwini z Polski także nie musieli wyjeżdżać. Natomiast na Ukrainie chodziło o całkowite „oczyszczenie” przyłączonego terytorium. Wykorzystano w tym celu cały aparat propagandowy, podtrzymywano wzajemne uprzedzenia, a nawet w niektórych sytuacjach nie reagowano na napady na polskie wsie ze strony ukraińskiego podziemia lub band rabunkowych. Zaistniała więc sytuacja, że za wysiedleniem Polaków był zarówno aparat władzy, jak i społeczność dominująca. Władze Ukraińskiej SRR dążyły do szybkiego usunięcia ludności polskiej. Dobitnym tego wyrazem była skierowana 29 września 1944 r. do Stalina propozycja I sekretarza KC KP(b) Ukrainy Nikity Chruszczowa, który proponował przyspieszenie ewaluacji przez: całkowite wyeliminowanie języka polskiego ze szkół średnich oraz objęcie ludności polskiej zachodnich obwodów USRR tzw. „mobilizacją do pracy” w przemyśle we wschodnich obwodach USRR i innych republikach Związku Radzieckiego. Do przyspieszenia przesiedleń miało przyczynić się przede wszystkim twarde stanowisko władz radzieckich wobec wszelkich prób odbudowy polskiego życia narodowego na obszarach przeznaczonych do włączenia do ZSRR. W miarę zajmowania tego obszaru przez Armię Czerwoną radzieckie służby specjalne prowadziły akcję „oczyszczania” terenu z organizacji niepodległościowych oraz osób uznanych za potencjalnych „wrogów ustroju socjalistycznego”. Już 31 lipca 1944 r. rozpoczęła się fala aresztowań, która objęła setki osób. Niestety, brak jest wiarygodnych danych co do ich faktycznych rozmiarów. Po rozbiciu jednostek sformowanych do akcji „Burza” aktywność partyzancka AK na terenach ukraińskich była bardzo mała. Polska konspiracja była coraz słabsza i ulokowana głównie w miastach. Do najsilniejszych niewątpliwie należało środowisko lwowskie. Dlatego też tam miały miejsce największe aresztowania. w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 7 Prowadzono je, mimo iż wiadomym było, że na podstawie wspomnianej umowy z 9 września 1944 r. przeprowadzona zostanie wymiana ludności między Polską a Ukrainą Radziecką. Poddawano więc represjom osoby, co do których zmiana przynależności państwowej została już przesądzona. Zasadnicza operacja przeciwko Polakom została przeprowadzona w styczniu 1945 roku. W samym tylko Lwowie zatrzymano wówczas 772 osoby, głównie spośród inteligencji, wśród których znalazło się m.in. 14 profesorów wyższych uczelni. Na terenie całej Galicji Wschodniej aresztowano od 2,2 do 3 tysięcy Polaków. Informacje władz radzieckich z dnia 15 kwietnia 1945 roku mówią o skierowaniu do obozów pracy od początku roku około 3,5 tysiąca Polaków. Według autorów opracowywanego w Polsce tzw. Indeksu represjonowanych od wiosny 1944 do połowy 1945 r. aresztowano i zesłano nie mniej niż 7 – 10 tysięcy Polaków z byłej Galicji Wschodniej i Wołynia. Wytworzono w ten sposób wśród społeczności polskiej psychozę strachu i tylko wciąż istniejąca w większości społeczeństwa nadzieja na pozostanie tych terenów w państwie polskim powodowała, że znaczna część ludności polskiej trwanie na ojcowiźnie traktowała jako patriotyczny obowiązek. Polacy początkowo bardzo niechętnie zapisywali się na wyjazd. Wciąż, zwłaszcza we Lwowie, łudzono się, że jeśli nie całe kresy południowo – wschodnie, to przynajmniej miasto zostanie przy Polsce. Niektórzy zaś, mając w pamięci represje z tzw. pierwszej okupacji, nie dowierzali władzom i obawiali się, że zamiast do Polski zostaną wywiezieni na Syberię. Do pozostawania nawoływał także rząd emigracyjny i jego struktury krajowe, a także organizacje niepodległościowe. Nadzieje Polaków podtrzymywały także wydawane nielegalnie pisemka niepodległościowe, na łamach których starano się wyciszać niepokojące nastroje, apelować o wytrwanie i nie tracenie nadziei. Świadectwem panujących nastrojów były bardzo aktywne uczestnictwa w nabożeństwach i uroczystościach kościelnych, kończących się manifestacyjnym odśpiewaniem hymnu „Boże coś Polskę”, w którym zwłaszcza silny akcent kładziono na słowa „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Sytuacja ta bardzo niepokoiła władze państwowe w Kijowie i Moskwie. Nikita Chruszczow osobiście na bieżąco informował o niej Stalina. Zdecydowano się więc na zaostrzenie represji w postaci aresztowań, poboru do wojska, utrudnień w funkcjonowaniu polskich szkół i instytucji kulturalnych. Chruszczow proponował np. wprowadzenie w szkołach wyłącznie nauki w języku rosyjskim i ukraińskim, co też stopniowo zaczęto realizować. Próbowano także wpływać na biskupów rzymskokatolickich, by zachęcali wiernych do wyjazdów. Odmowa poparcia akcji spowodowała aresztowanie ordynariusza łuckiego bp Adolfa Szelążka. Jak już wspomniano, nie przeciwstawiano się, ale nawet starano się podsycać wśród ludności ukraińskiej nastroje niechętne wobec Polaków. Antagonizm polsko- P a n o r a m a ukraiński był bowiem na rękę władzom reżimowym. Strona radziecka chciała jak najszybciej pozbyć się ludności polskiej z zachodnich obwodów Ukrainy, w tym szczególnie ze Lwowa, tworzyło to bowiem bardzo korzystną sytuację w przypadku poruszania sprawy polskiej granicy wschodniej na forum międzynarodowym. Chodziło także o to, aby uwalniając się od „problemu polskiego” można było większe siły policyjne i wojskowe skierować przeciwko ukraińskiemu ruchowi niepodległościowemu, a zwłaszcza operującym w terenie oddziałom UPA. Strona radziecka starała się nie dostrzegać faktu, że w 1944 r. wyzwolona była tylko część ziem polskich, tzw. Polska Lubelska. Nie było więc gdzie umieszczać przesiedleńców. Wiele osób zamiast dotrzeć bezpośrednio do miejsc osiedlenia, zmuszonych było przez wiele tygodni przebywać w punktach etapowych. W pierwszym okresie przesiedleń poważne problemy były zwłaszcza z osiedlaniem „repatriowanych” mieszkańców miast. Bolesław Bierut zdecydował się nawet na interwencję u Stalina, prosząc o ograniczenie transferu ludności przed wyzwoleniem całego terytorium państwa polskiego spod okupacji niemieckiej. Represje te niewątpliwie przyspieszały decyzje wielu osób o wyjeździe do Polski, zwłaszcza w miastach. Na wsi natomiast, oprócz represji ze strony radzieckiej, często na decyzje Polaków wpływała atmosfera wytwarzana ze strony miejscowej ludności ukraińskiej, a w wielu wypadkach także antypolskie akcje UPA. Motywacje lokalnych dowódców ukraińskiego podziemia były różne; od zwykłych rabunkowych lub prób załatwienia zadawnionych waśni sąsiedzkich po wiarę w „historyczną misję oczyszczenia terenu” z Polaków. Do największych akcji antypolskich dochodziło wówczas na terenie Tarnopolszczyzny, gdzie w lutym 1945 r. zamordowano ponad 1000 osób i spalono ponad 50 wsi, a działania takie trwały zarówno wcześniej, jak i później na całym terytorium Zachodniej Ukrainy. Choć i tam, jak świadczy pismo sekretarza Komitetu Obwodowego Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy w Stanisławowie – Mychajły Słonia, do Komitetu Centralnego partii, w UPA zaczęto dostrzegać wspólnotę losów obu społeczności. Cytuje on bowiem dokument OUN, w którym w następujący sposób instruowano swych członków: Polacy znajdują się w bardzo podobnej sytuacji jak my. Bolszewicy wyzwolili ich spod niemieckiego ucisku i tworzą radziecką Polskę. To zmusza nas do zmiany naszego stanowiska wobec Polaków i do likwidacji konfliktu z Polakami i podjęcia wspólnej akcji przeciwko okupantowi. Trzeba głosić wśród Polaków (wśród tych, którzy występują przeciwko bolszewikom) propagandę współpracy. Bijemy tylko tych Polaków, którzy współpracują z bolszewikami. Próbowano także wydawać w podobnym charakterze ulotki w języku polskim, ale apele te w terenie, wobec wielkiego napięcia we wzajemnych stosunkach oraz ciągłego podsycania go ze strony władz radzieckich, nie mogły przynieść w zaistniałej sytuacji politycznej większych efektów. Największy problem, jak już wspomniano, miały władze radzieckie z Polakami we Lwowie. Mimo terroru wielu z nich nie chciało rozstawać się z miejscem swego zamieszkania, obawiało się o posiadany, najczęściej gromadzony przez pokolenia majątek lub sądziło, że przecież nie jest możliwe, aby tak polskie miasto mogło P o l s k a pozostać poza państwem polskim. Nie bez znaczenia na postawy te miał fakt dużego odsetka inteligencji wśród polskich mieszkańców miasta. Ubolewając nad tym Nikita Chruszczow w liście do Stalina 29 września 1944 r. pisał: Polacy, szczególnie w m. Lwowie, a przede wszystkim inteligenci, powiązani z polskim rządem emigracyjnym w Londynie, rozsiewają plotki, że kwestia granic nie jest ostatecznie rozstrzygnięta i dlatego, głoszą, że wyjeżdżać nie trzeba. Jest nam wiadomo – pisał on dalej – że polski rząd emigracyjny w Londynie przekazał swoim organizacjom we Lwowie i w innych miastach Zachodniej Ukrainy dyrektywę wstrzymania się od ewakuacji, obiecując, że podczas konferencji pokojowej doprowadzi on do włączenia m. Lwowa i innych miast w granice państwa polskiego. Władze radzieckie od samego początku po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną 27 lipca 1944 r. nie pozostawiały wątpliwości, że miasto będzie po stronie radzieckiej. W tym celu bardzo intensywnie przystąpiono do jego sowietyzacji. Pragnąc osłabić żywioł polski, zwłaszcza we Lwowie i innych miastach, sprzyjano i organizowano napływ ludności ukraińsko- i rosyjskojęzycznej do zachodnich obwodów USRR. Znamienne w tym względzie było wystąpienie I sekretarza lwowskiego komitetu obwodowego KP(b)U Iwana Hruszeckiego, który 6 grudnia 1944 r. na spotkaniu z przedstawicielami inteligencji polskiej bez ogródek stwierdził: ludność polska (…) powinna zrozumieć, że Lwow był, jest i będzie radzieckim miastem, a jeśli tak to i porządki we Lwowie będą radzieckie. Będziemy je z całą siłą praworządności radzieckiej wprowadzać w życie. Nie będziemy prowadzić polityki kokietowania z lat 1939 – 1940, a to znaczy, że w stosunku do ludności polskiej jako obywateli Związku Radzieckiego będziemy stosowali wszystkie nasze środki bez jakichkolwiek modyfikacji, wszelkie radzieckie prawa powinny być obowiązujące. Mimo to ludność polska nie chciała uwierzyć, że Lwów mógłby pozostać poza Polską, pod koniec 1944 r. na wyjazd zarejestrowało się tam tylko 4.755 osób, wśród których oprócz Polaków było 822 Żydów i 57 Ukraińców, a według danych urzędowych na dzień 1 października 1944 r. w mieście mieszkało wówczas 103 tys. Polaków. Dlatego też władze radzieckie starały się, aby w tej sprawie zabrał głos ktoś z Polski o uznanym autorytecie. Taką osobą był niewątpliwie wiceprzewodniczący Krajowej Rady Narodowej, Stanisław Grabski, przed wojną profesor Uniwersytetu Lwowskiego, i czołowy działacz Narodowej Demokracji. Jego podróż z Warszawy do Moskwy w sierpniu 1945 r. zorganizowano tak, aby mógł on zatrzymać się we Lwowie. Odbył on szereg spotkań z przedstawicielami wielu grup społecznych i zawodowych, w czasie których usilnie zachęcał do skorzystania z prawa opcji i wyjazdu do Polski. Podczas spotkania z profesorami i środowiskami intelektualnymi na Uniwersytecie Lwowskim Grabski nie pozostawił złudzeń co do przynależności kresów południowo wschodnich: Granica między Polską i ZSRR – stwierdził on – pozostanie taka jaka jest teraz. Dlatego też Polacy nie mają tu co robić, trzeba jak najszybciej wyjeżdżać do Polski, zasiedlać nowe tereny, które otrzymaliśmy po wojnie. Wprawdzie wywołało to duże niezadowolenie wśród słuchaczy, ale znacząco załamywało dotychczasową wiarę w pozostawienie Lwowa przy Polsce, o co przecież również w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 do 1945 r. polskie władze komunistyczne czyniły pewne zabiegi. Wiceprzewodniczący KRN odbył także długą rozmowę z metropolitą lwowskim abp. Eugeniuszem Baziakiem, starając się wyjaśnić mu położenie polityczne, w jakim znalazła się Polska i prosić, aby księża nie agitowali przeciwko „repatriacji”, narażając w ten sposób wiernych na niepotrzebne represje ze strony aparatu sowieckiego, a także tworząc niekorzystny klimat w sprawie wywozu dóbr materialnych, w tym także kultu i eksponatów zabytkowych znajdujących się w świątyniach i klasztorach. Podobny charakter miała druga wizyta Grabskiego we Lwowie 11 października tegoż roku. Przyniosły one niewątpliwie pewną zmianę w nastrojach. Społeczność polska, zwłaszcza inteligencja, coraz bardziej traciła nadzieję na zmianę zaistniałej sytuacji, i decydowała się na opuszczenie stron rodzinnych. W tej sytuacji również duchowni zaczęli na kazaniach przygotowywać ludność do „repatriacji”, wzywając do sprawnego organizowania się i wyjazdów całymi parafiami. Pewne szanse upatrywali Polacy jeszcze w związku z odbywającą się od 25 kwietnia do 26 czerwca 1945 r. konferencją państw sygnatariuszy ONZ w San Francisco, wstrzymując się z decyzjami o wyjeździe do czasu jej zakończenia. Przyniosła ona jednak dalsze wzmocnienie pozycji Związku Radzieckiego i utrwaliła zasięg jego wpływów politycznych. Władze moskiewskie i kijowskie pragnąc maksymalnie „oczyścić” przyłączone tereny, z powodu słabego tempa „repatriacji” kilkakrotnie decydowały się na przedłużanie terminu rejestracji na wyjazd – najpierw do 1 maja 1945, potem do 1 sierpnia tegoż roku. Wreszcie na mocy protokołu uzupełniającego z 20 października 1945 r. można było rejestrować się do końca tegoż roku. Latem i jesienią 1945 r. społeczność polska coraz bardziej uświadamiała sobie dramatyzm położenia, musiała bowiem jednoznacznie określić czy decyduje się na wyjazd do Polski, czy też wybiera perspektywę życia w „radzieckiej rzeczywistości”. Dotychczasowe doświadczenia z lat 1939-1941 i 1944-1945 zdecydowanie skłaniały do pierwszego rozwiązania, aczkolwiek bardzo ciężko było przełamać czynnik emocjonalny związany z dotychczasowym miejscem zamieszkania, pozostawić materialny dorobek pokoleń, groby najbliższych, a ponadto zdecydować się na przesiedlenie na obcą i nieznaną ziemię. W środowiskach, które trwały najdłużej, symboliczny charakter miały uroczystości Wielkiej Nocy 21 kwietnia 1946 r. Wówczas metropolita lwowski abp Baziak odprawił w archikatedrze lwowskiej ostatnią Mszę pontyfikalną i 26 kwietnia wraz z najbliższymi współpracownikami opuścił terytorium ZSRR. Trwałość zaistniałych zmian terytorialnych miała podkreślić także ewakuacja ze Lwowa do Polski znaczącej części dóbr kultury, znajdujących się w tamtejszych muzeach, archiwach, bibliotekach i innych instytucjach kultury, uważanych przez ludność polską jako jej dziedzictwo kulturowe. Na mocy porozumienia między rządem radzieckim a początkowo prowadzącym w tej sprawie rozmowy Związkiem Patriotów Polskich, a później PKWN, powołano we Lwowie Komisję Ekspertów dla Przejęcia Polskiego Dobra Narodowego. Komisja miała trudne zadanie, P a n o r a m a May / Maj 2012 bowiem ze strony polskiej środowiska naukowe i kulturalne stały na stanowisku, iż powinna nastąpić pełna ewakuacja zbiorów przedwojennych instytucji polskich, strona radziecka zaś cały czas podkreślała, że należą one także do narodu ukraińskiego. Dodawano przy tym, że większość instytucji, w których dobra te się znajdują, powstało w czasach galicyjskich, a więc były finansowane z kasy państwa austriackiego lub samorządu lwowskiego, do których wpływały nie tylko środki od ludności polskiej, ale także ukraińskiej oraz inne fundusze państwowe. Polska więc po roku 1918 tych instytucji nie założyła, ale odziedziczyła i w okresie międzywojennym utrzymywała także z podatków płaconych przez ludność ukraińską. Najbardziej spór ten uwidocznił się w stosunku do zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Polacy podkreślali, że była to fundacja Józefa Maksymiliana Ossolińskiego dla narodu polskiego, Ukraińcy, że dla miasta Lwowa, a więc społeczności wówczas zróżnicowanej narodowo, wśród której znaczący odsetek stanowiła ludność narodowości ukraińskiej. Komisja Ekspertów początkowo stała na stanowisku zwrotu Polsce w całości dwóch bibliotek fundacyjnych – Ossolineum i Baworowskich oraz poloników ze zbiorów biblioteki uniwersyteckiej, pedagogicznej i miejskiej, a także akt dotyczących terenów należących do Polski, P o l s k a archiwów i zbiorów prywatnych oraz zabytków sztuki kościelnej. Maksymalistyczne żądania polskie spowodowały kontrakcję władz USRR. Nikita Chruszczow na posiedzeniu rządu w dniu 18 października 1945 r. usiłując stworzyć wrażenie, że nie może być mowy o ewakuacji polskich dóbr kultury, a jednocześnie naród ukraiński pragnie „pomóc muzeom demokratycznej Republiki Polskiej” zdecydował, że tymczasowemu Rządowi Jedności Narodowej w Warszawie zostanie przekazane: - z Muzeum Historycznego Miasta Lwowa – 169 eksponatów; - z Obwodowej Galerii Obrazów m. Lwowa – 116 eksponatów; z Muzeum Etnograficznego m. Lwowa – 63 eksponaty; - z lwowskiej filii Biblioteki Akademii Nauk USRR (taką nazwę nosiła już wówczas Biblioteka Ossolineum) – 50.000 9 książek i rękopisów. Ponadto zdecydowano się przekazać Polsce 272 eksponaty z muzeów kijowskich (Muzeum Sztuki Rosyjskiej, Muzeum Sztuki Zachodniej, Muzeum Sztuki Ukraińskiej). Te ostatnie dodano właśnie dlatego, aby podkreślić, że jest to „dar narodu radzieckiego” a nie rewindykacja. Łącznie zamierzano przekazać Polsce 742 eksponaty muzealne oraz ponad 50 tys. książek i rękopisów. Do ich wydzielania postanowiono powołać specjalną komisję, bez udziału polskich przedstawicieli. ARTISTIC BAKE SHOP LTD 6820 - 104 St. EDMONTON Tel. 780.434.8686 EDMONTON’S PREMIER CREATIVE EUROPEAN BAKERY FAMILY OWNED AND OPERATED SINCE 1966 OPEN Tues - Fri 8:30 - 5:30 Sat. 7:30 - 3:00 CLOSED SUNDAY & MONDAY www. ABS320TELUS.NET Europejska piekarnia otwarta: od wtorku do piątku 8:30 - 5:30 w soboty 7:30 - 3:00 Zamknięta w niedziele i poniedziałki Suite #2107 TD Tower 10088 - 102 Ave Edmonton, AB T5J 2Z1 w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a 10 Stronie polskiej wciąż zdawało się, że można coś wytargować, dlatego też Komisja Ekspertów w pierwszej połowie 1946 r. skierowała do polskich władz państwowych kolejny memoriał, domagając się podjęcia rozmów z rządem ZSRR w celu zawarcia stosownego porozumienia gwarantującego Rzeczypospolitej całkowity zwrot prawnie się Jej należącego mienia kulturalnego z obszarów wschodnich, które przez tyle wieków pozostawały w nierozerwalnej łączności z Macierzą. Uważano bowiem, że władze radzieckie traktują go jako „zdobycz wojenną” a przecież – pisano – jesteśmy państwem sprzymierzonym, a nie pokonanym wrogiem, którego można ogołacać z jego dóbr kultury, nagromadzonych żmudnym wysiłkiem pokoleń. Rozmowy takie rzeczywiście podjęto podczas pobytu w Moskwie delegacji polskiej na czele z Bierutem i Osóbką-Morawskim, ale Stalin czynił pozory, że sprawa ta zależy wyłącznie od Ukraińców i specjalnie w tym celu wezwał z Kijowa do Moskwy Chruszczowa. Ten nie tylko nie był skłonny do dalszych kompromisów, a starał się sprawy nawet blokować, jak to było np. z Panoramą Racławicką, kiedy argumentował, że może ona wywołać w Polsce nastoje antyrosyjskie. Ostatecznie stronie polskiej udało się znacząco podwyższyć ilość materiałów rewindykowanych zbiorów Ossolineum. Strona ukraińska zgodziła się na 150 tys. rękopisów, starodruków oraz XIX i XX-wiecznych publikacji w języku polskim, łacińskim, niemieckim, angielskim i francuskim, co stanowiło około 20% całości zbiorów tej instytucji. Wydaje się, że ilość tę później jeszcze podwyższono, bo z dokumentów ukraińskich wynika, że strona polska otrzymała z dawnego Ossolineum łącznie 217.393 woluminy. Natomiast zdecydowanie odmówiono przekazania zbiorów graficznych, kartograficznych oraz polskich czasopism. Komisja przyjęła tzw. generalną zasadę, że do Polski przekazuje wyłącznie materiały, które dotyczą ziem polskich w nowym powojennym kształcie terytorialnym i nie mają jakichkolwiek związków z Rosją, Ukrainą i Białorusią. Tak np. odmówiono wydania Polsce aktu abdykacji króla Stanisława Augusta, ponieważ nastąpił on w Grodnie. Nie mogły być do Polski wywiezione także dzieła sztuki, których twórcami były osoby obcej narodowości – Włosi, Francuzi, Niemcy, mimo że np. były to portrety polskich osobistości historycznych. Nie wyrażano zgody także na przekazanie obrazów przedstawiających treści ogólne – martwe natury, portrety dzieci, zwierząt, krajobrazy przedstawiające widoki z krajów orientalnych, a także te, co do których stwierdzono, iż jest ich w Polsce dużo (obrazy Boznańskiej, Malczewskiego, Juliusza Kossaka, rysunki Wyspiańskiego, portrety dzieci Matejki). W tej ostatniej kwestii motywowano to koniecznością odpowiedniego reprezentowania na Ukrainie sztuki najbliższego sąsiada. Wyselekcjonowane przez komisję radziecką zbiory i dzieła sztuki zostały w latach 1945-1946 oficjalnie przewiezione najpierw do Krakowa, następnie w latach 1947-1957 sukcesywnie przekazywano je do Wrocławia. Do Polski „repatriowano” także lwowskie pomniki Jana III Sobieskiego, Aleksandra Fredry, Kornela Ujejskiego oraz Franciszka Smolki. Propaganda komunistyczna, zarówno w Polsce, jak i na Ukrainie, starała się na bieżąco nadawać całej sprawie P a n o r a m a P o l s k a duży rozgłos, co miało m.in. zachęcić, zwłaszcza lwowskich Polaków, do „repatriacji”, która cały czas postępowała zbyt wolno, a jej ostateczny termin musiał być przedłużany. Według danych polskich w roku 1944 opuściło Ukrainę 117.212 osób. Największe rozmiary „repatriacja” przybrała w roku następnym, kiedy to wyjechało 511.877 osób, w tym 39,9% mieszkańców miast i 60,1% mieszkańców wsi. W 1946 r. przesiedlono 158.475 osób, wśród których ludność miejska stanowiła 49%, a ludność wiejska 51%. Niewielkie grupy osób „repatriowały się” także w następnych dwóch latach: w 1947 – 76 osób i w 1948 - 74 osoby. W efekcie przesiedleń trwających do końca 1948 r. Ukraińską Socjalistyczną Republikę Radziecką opuściło 787.674 Polaków i osób innych narodowości, posiadających przedwojenne obywatelstwo polskie. Dokładne ustalenie ilu Polaków pozostało na przedwojennych terenach państwa polskiego włączonych do USRR nastręcza pewne trudności, ponieważ źródła radzieckie i polskie różnią się w tym względzie. Minister spraw wewnętrznych ZSRR Sergiej Krugłow w raporcie z dnia 31 października 1946 r. poinformował najwyższe kierownictwo partyjne i państwowe, że w zachodnich obwodach USRR przepisom o repatriacji podlegało 872.217 osób, z których na wyjazd do Polski zarejestrowało się 859.905 (98,6%). Do chwili przygotowania raportu wyjechało 789.982 osoby (91% zarejestrowanych). Natomiast na terytorium Ukrainy miało jeszcze pozostawać 82.235 osób narodowości polskiej. Możemy więc uznać za bardzo prawdopodobne, że na Zachodniej Ukrainie po zakończeniu „repatriacji” pozostało niewiele ponad 80 tys. Polaków. Liczba ta w latach następnych mogła wzrosnąć nawet o kilkanaście tysięcy osób w związku z powrotami z wojska, więzień i łagrów (np. w 1947 r. na Wołyń przybyła część zesłańców z Kazachstanu) a także zwykłymi migracjami z innych terenów ZSRR. W latach 1944-1946 starania o zezwolenie na wyjazd do Polski podejmowali także Polacy z centralnej i wschodniej Ukrainy. Z prawa do „repatriacji”, na podstawie układu z 9 września 1944 r. mogły skorzystać wyłącznie te rodziny, których synowie lub córki walczyli w szeregach ludowej Armii Polskiej. Próby rozszerzenia tej formuły, mimo próśb kierowanych do PKWN, a następnie do Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej oraz działających na Ukrainie komisji przesiedleńczych nie przyniosły pożądanego rezultatu. Władze uważały bowiem tamtejszych Polaków jako ludność już zsowietyzowaną, a więc nie stanowiącą społeczności politycznie destrukcyjnej, ponadto chodziło także o względy gospodarcze; Polacy byli tam przeważnie ludnością wiejską pracującą w cierpiących po wojnie na brak rąk do pracy sowchozach i kołchozach, a ponadto „repatriacja” wiązała się z kosztami i obciążeniem wynikającym z braku środków transportowych. W rezultacie do Polski wyjechało niewiele osób z centralnej i wschodniej Ukrainy, najwięcej z obwodu winnickiego – 2.614 Polaków. Z innych obwodów mogło wyjechać łącznie najwyżej kilkaset osób. Inna rzecz, że wielu tamtejszych Polaków zatraciło związek z kulturą polską, znaczna ich część w ogóle nie mówiła po polsku, posługując się wyłącznie językiem rosyjskim lub ukraińskim, dlatego też obawiała się wyjazdu w nieznane w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 kulturowo środowisko. Osoby te miały także problemy z udowodnieniem swojej polskości, gdyż władze uważały ich za Ukraińców wyznania rzymskokatolickiego. Ze wspominanych danych Krugłowa wynika, że wśród „repatriantów” z Ukrainy było: 742.453 Polaków (94,3%), 22.105 Żydów (4,2%) oraz 12.114 przedstawicieli innych narodowości. Wśród tych ostatnich zdecydowanie przeważali Ormianie, część z nich uważała się za Polaków wyznania ormiańskokatolickiego. Ponad 90% przesiedleńców stanowiły osoby wyznania rzymskokatolickiego, ale obok wspomnianych katolików obrządku ormiańskiego byli także grekokatolicy. Przesiedleńcy od 1945 r. kierowani byli głównie na Ziemie Zachodnie i Północne, gdzie do końca 1947 r. osiedliło się 612.405 osób z Ukrainy, najwięcej na terenie województwa śląskiego (37,9%) i wrocławskiego (35,4%). Przesiedlenie odbywało się w szczególnie trudnych warunkach – były to ostatnie miesiące działań wojennych i tuż po ich zakończeniu. Po obu stronach nowej granicy zniszczenia wojenne były ogromne, życie społeczne dopiero się odbudowywało, systemy administracyjne i gospodarcze były niewydolne, brakowało fachowców. Szwankował system komunikacyjny, istniały olbrzymie trudności z zaopatrzeniem nawet w podstawowe artykuły codziennego użytku. Ponadto większość dziedzin życia społecznego podporządkowana była wymogom i rygorom wojennym, a następnie demobilizacji. Wszystkie te zjawiska w bezpośredni sposób odbijały się na przesiedleniach i przesiedleńcach, przybierając niejednokrotnie dramatyczny charakter, powodując wiele cierpień i ofiar. Wiele transportów odprawiano w warunkach zimowych, w wagonach nie odpowiadających elementarnym wymogom sanitarnym, często nie ogrzewanych i przy braku żywności. Zdarzało się, że ludzi odprawiano nawet w otwartych wagonach. W czasie transportu wiele osób zmarło z powodu wyziębienia organizmu i głodu, a także chorób. Nie zdołano dowieźć na miejsce osiedlenia także wiele sztuk bydła, które padało po drodze z powodu braku paszy. Ponadto na porządku dziennym były rabunki mienia nie tylko ze strony różnych elementów kryminalnych, ale także radzieckich służb wojskowych i granicznych. Przeprowadzone w latach 1944 -1947 przesiedlenia ludności polskiej z ziem włączonych do ZSRR oraz Ukraińców z terytorium państwa polskiego, a następnie deportacyjna akcja „Wisła” naruszyły tradycyjnie ukształtowaną w ciągu stuleci strukturę narodowościową po obu stronach granicy. U ich podstaw legły decyzje polityczne wynikające z narzucenia Polsce nowej granicy państwowej. Koncepcja przesiedleń, nazywana w oficjalnych dokumentach wymianą ludności, była niewątpliwie na rękę władzom całkowicie uzależnionego od Moskwy reżimu nowej Polski, ale jej pomysł i scenariusz opierał się na mającym duże doświadczenie w tym względzie represyjnym aparacie radzieckim. Ogółem z zachodnich obwodów ZSRR przesiedlono 790 tys. obywateli polskich. Podobnie jak wysiedleni z Polski Ukraińcy, utracili oni zarówno swe „małe ojczyzny”, tradycję życia kulturalnego, kościoły i cmentarze, jak i dorobek materialny wielu pokoleń, którego w żadnym wypadku nie zdołano zrekompensować w nowym miejscu osiedlenia. Stanisław Stępień May / Maj 2012 Nie taki Adolf straszny? Hitler przestaje kojarzyć się wyłącznie ze złem i wojną. Powoli staje się gwiazdą popkultury alarmuje w swojej książce Daniel Erk Krótkie omówienie publikacji „So viel Hitler war selten” („Rzadko było tak dużo Hitlera”) znalazło się dziś na stronach „Rzeczpospolitej”. Erk w swojej książce zwraca uwagę, że Adolf Hitler dzisiaj staje się postacią nie bardziej straszną niż chociażby Gargamel, a zbrodnie faszyzmu tracą wymiar katastrofy w historii ludzkości. Wizerunek Hitlera coraz częściej jest trywiazlizowany i wykorzystywany w walce politycznej. Ostatnio głośne stały się karykatury chociażby Angeli Merkel czy Baracka Obamy, na których tych polityków ucharakteryzowano na Adolfa Hitlera. - Kiedy nagle się okazało, że każdego polityka można ucharakteryzować na Hitlera, to w naturalny sposób Hitler przestaje być złem absolutnym, a staje się wygodnym układem porównania – komentuje w rozmowie z gosc.pl dr Krzysztof Łęcki, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. Co więcej, jak pisze „Rzeczpospolita” za Erkiem, Hitler staje się dzisiaj bohaterem popkulturowym. Króluje w roli gwiazdy w filmikach na YouTubie. Takiego też poznają go młodzi ludzie. - Bezpośrednio po wojnie nie robiono komedii, bo to straszliwe wydarzenie nie skłaniało do podśmiewywania się z tego, jak wyglądał, czy jak mówił Adolf Hitler – mówi socjolog. Zaznacza, że wtedy koncentrowano się na jego zbrodniczej działalności. – Kultura ma jednak swoją własną dynamikę. Zaczęły się pojawiać komedie, zaczęły się pojawiać filmy, które przedstawiają go w taki sposób, że trudno uwierzyć, iż jest on esencją samego zła. Stał się raczej jednym z dziwnych bohaterów popkultury, który jest dodatkowo ciekawym układem porównania – zwraca uwagę dr Łęcki. Przywołuje chociażby film Tarantino „Bękarty wojny”, w którym faszyści są raczej śmieszni niż straszni. Można powiedzieć, że już Chaplin w filmie „Dyktator” dał podwaliny pod taki styl przedstawiania Hitlera. - Dziś jeszcze żyją ludzie, którzy na nazwisko Hitler reagują tak, jakby wojna skończyła się wczoraj, ale jednocześnie coraz więcej jest ludzi dla których Hitler znaczy mniej więcej tyle, co Hun Attyla albo inny wódz, który żył bardzo dawno temu – dodaje. I zwraca uwagę, że bardzo wiele postaci historycznych – nawet jednoznacznie złych – „mielą młyny popkultury i robią z nich, co chcą. Mało tego! Podobne młyny zmęłły także Szatana, nadając mu najdziwniejsze wizerunki, których dzisiejszą mutacją jest Nergal. Szatan - i to nie w kulturze popularnej, ale w kulturze wysokiej - przybierał najdziwniejsze maski: Szatan Miltona - dystyngowany, wyniosły, buntownik - Mefistofeles Goethego, poszukujący wygnaniec Micińskiego. Te wszystkie figury literackie podobnie kształtowały wizerunek diabła, jak dziś popkultura kształtuje wizerunek Hitlera. Wreszcie z prawdziwego Pana Ciemności, zbuntowanego Anioła nieposłusznego Bogu została jedynie wydmuszka, jasełkowe straszydło jak określono Nergala. Podobnie ma się rzecz z Hitlerem popkulturowym. P a n o r a m a P o l s k a - Wszystko, co jest nadużywane, traci ciężar gatunkowy – mówi dr Łęcki. Wyjaśnia, że kiedyś porównanie kogoś do Hitlera robiłoby wielkie wrażenie, ale teraz, kiedy do Hitlera porównuje się wiele osób, to porównanie praktycznie traci siłę rażenia, jest – mówiąc kolokwialnie – rozmienione na drobne. Ostatnio wiele kontrowersji wzbudziła publikacja w Wielkiej Brytanii „Mein Kampf ”, książki, która jest manifestem i stanowi podstawy dla nazistowskiej ideologii i propagandy III Rzeszy. Właścicielem praw autorskich do książki Hitlera są władze Bawarii. Dotychczas nie zgadzały się one na publikację „Mein Kampf ”. Brytyjski wydawca Peter McGee twierdzi jednak, że książka ma być opatrzona krytycznymi przypisami, zaś jej publikacja to nie promocja nazizmu ale udostępnienie tekstu źródłowego, który każdy będzie mógł sam ocenić. - Niektórzy dzisiaj czytają i wydają Lenina, niektórzy piszą o Stalinie. Żyjemy w świecie, w którym, jeśli coś się da sprzedać, to na pewno zostanie wyprodukowane. Wolałbym, żeby nie sprzedawano „Mein Kampf ”, ale w kulturze, która kieruje się zasadą „no limits”, to jeśli coś może się pojawić, to i tak się pojawi – podsumowuje dr Łęcki. Jan Drzymała Gość Niedzielny 11 [email protected] Meat Products & Delicatessen ACADIA SHOPPNG CENTRE 347 Heritage Drive S.E. Calgary, Alberta, Canada T2H 1H8 Tel: (403) 258-0228 Konwertyci i symfonia prawdy Dlaczego dorośli ludzie zostają katolikami? Ilu konwertytów, tyle powodów konwersji. Evelyna Waugha do przejścia na katolicyzm, jak wyznał, w niewielkim stopniu skłoniły emocje, w znacznie większym silne przekonanie. Tu chodziło o prawdę, do której trzeba przylgnąć całym sobą. Kardynał Avery Dulles zanotował w swoim dzienniku, że jego podróż do Kościoła katolickiego rozpoczęła się wówczas, gdy jako niewierzący student Harvardu (po zerwaniu z gorliwie wyznawanym przez jego rodzinę prezbiterianizmem), podczas długiego spaceru wzdłuż Charles River w Cambridge (Massachusetts) dostrzegł liść lśniący od kropli deszczu. „Takie piękno nie może być przypadkowe”, pomyślał, „musi istnieć jego Stwórca”. Tomasza Mertona przyciągnęło do katolicyzmu jego piękno zarówno estetyczne jak i intelektualne. Były wolnomyśliciel z Uniwersytetu Columbia, sympatyk idei komunistycznych oraz hinduizmu wstąpił do klasztoru trapistów. Już jako ksiądz wyjaśniał Mszę św. swojemu nienawróconemu przyjacielowi poecie Robertowi Laxowi poprzez analogię do baletu. Aż do swojej śmierci w 2007 r. kardynał Jean-Marie Lustiger twierdził, że jego nawrócenie na katolicyzm nie było odrzuceniem, ale wypełnieniem judaizmu, w którym się urodził. Kardynał często brał udział w uroczystościach ku czci ofiar Holokaustu, a recytując nazwiska męczenników wymieniał również “Gisèle Lustiger, ma maman” („moja matka”). Dwóch spośród wielkich konwertytów XIX wieku było geniuszami literatury angielskiej: teolog John Henry Newman i poeta Gerard Manley Hopkins. Fala konwersji wśród literatów nasiliła się w wieku w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a XX, na katolicyzm przeszli wówczas: Waugh, Graham Greene, Edith Sitwell, Ronald Knox i Walker Percy. W tę tradycję wpisuje się obecny proboszcz Kościoła Zbawiciela na Park Avenue w Nowym Jorku, George William Rutler – konwertyta, autor książek, dowcipny gawędziarz, i amator pięściarz. W epoce wczesnego katolicyzmu w Ameryce, piąty biskup Baltimore (i de facto prymas Stanów Zjednoczonych) Samuel Eccleston, konwertował z anglikanizmu, podobnie jak pierwsza święta pochodząca z Ameryki i prekursorka systemu szkół katolickich, Elizabeth Anne Seton. Portret Matki Seton w gabinecie arcybiskupa Nowego Jorku może się wydać niestosowny, jeśli wziąć pod uwagę, że jako młoda wdowa, Seton została wraz z dziećmi wygnana z Nowego Jorku przez swoich nieprzejednanych teściów wyznających anglikanizm za to, że przeszła na katolicyzm. Na łożu śmierci kolejny wielki konwertyta XIX wieku, Henry Edward Manning, który miał szanse zostać anglikańskim arcybiskupem Canterbury, a zamiast tego został katolickim arcybiskupem Westminster, wyjął spod poduszki książeczkę do nabożeństwa swojej od dawna nieżyjącej żony i przekazał ją przyjacielowi, mówiąc, że przez całe życie ta książeczka była jego duchową inspiracją. Jeśli istnieje jakaś nić łącząca te tak różne osobowości, być może jest nią fakt, że ludzie intelektu, kultury i wielu zasług odnaleźli w katolicyzmie to, co błogosławiony Jan Paweł II nazwał „symfonią prawdy”. Ta bogata i złożona symfonia oraz harmonia, którą wprowadza, to atrakcyjna, pociągająca i przekonująca alternatywa dla współczesnego postmodernistycznego sfragmentaryzowanego świata intelektu i kultury, gdzie współgra bardzo niewiele elementów, a większość z nich P a n o r a m a 12 jedynie wzmaga kakofonię. Tymczasem katolicyzm nie jest zbiorem przypadkowych dogmatów; Credo nie jest arbitralnie ustanowionym katalogiem twierdzeń, nie jest nim również Katechizm Kościoła Katolickiego. Tu wszystko ze sobą współgra, a katolicyzm, proponując ową symfoniczną harmonię pomaga zestroić wszystkie aspekty naszego życia oraz nadać właściwy kierunek naszej miłości i wierności. Ale nie trzeba być intelektualistą, aby docenić tę „symfonię prawdy”. Bo katolicyzm jest przede wszystkim spotkaniem z Osobą – Jezusem Chrystusem, Który „jest drogą, prawdą i życiem” (J 14,6). Spotkanie tej Osoby to spotkanie z Prawdą, dzięki Której wszystkie inne prawdy naszego życia nabierają sensu. W rzeczy samej, przyjęcie w pełni katolickiej prawdy, jak dowodzą życiorysy takie jak błogosławionego Johna Henry’ego Newmana, otwiera przed człowiekiem możliwie najszersze horyzonty intelektualne. Gdy się go ogląda z zewnątrz, katolicyzm może sprawiać wrażenie zamkniętego i nieprzyjaznego. Jednak, jak zauważył Evelyn Waugh, okazuje się znacznie bardziej otwarty i przestronny, gdy patrzy się od wewnątrz. Gotyk ze swoimi strzelistymi sklepieniami, kolumnami i pełnymi światła witrażami nie przez przypadek stał się klasyczną formą architektury katolickiej. Piękno świateł w pełni spływa na widza dopiero, gdy wejdzie on do środka. George Weigel George Weigel jest członkiem Ethics and Public Policy Center w Waszyngtonie Tłum. Magdalena Drzymała Gość Niedzielny P o l s k a Polacy – Niemcy, sąsiedzi W dzisiejszym rozpędzonym i hedonistycznym świecie, historię spycha się na margines. „Grzebanie” w przeszłości pozostawia się specom, którzy nie pokazują faktów tylko je przedstawiają, tak jak im polecono (kasa robi swoje). Jeszcze tak niedawno niemiecka okupacja była przestawiana jako najtragiczniejsze wydarzenie w historiografii polskiej. Powoli, ale systematycznie polskojęzyczna prasa (która znalazła się w większości w rękach niemieckich) zmienia, zgodnie z wytycznymi z Berlina. Już prawie nikt nie analizuje jakim „cudem” Hitler doszedł aż tak wysoko, że stanął na czele NADLUDZI. Zapomniano, że to niemiecki naród w demokratycznych wyborach wybrał Adolfa na swojego wodza. Już się nie wspomina co Hitler myślał o swoich sąsiadach. Jedno jednak jest pewne w swoim „dziele” -„Mein Kampf ””, Hitler stwierdza lakonicznie: „zatem gdyby się okazało, że Polacy, Czesi i inne ludy niepełnowartościowe są nam trwale nieprzydatne, a w dodatku zawsze istniałaby możliwość, że będą w przyszłości coś przeciw nam knuły, albo co gorsza przeciw nam się zbuntują, dobro narodu niemieckiego będzie wymagało ich całkowitego zlikwidowania (pogr. M.K.)”1. A przypomnę, że pierwszy tom owej „prozy rasistowskiej” opublikowano już w roku 1925, a następny tom w 1927. Rozszerzając „przestrzeń życiową” dla „rasy panów”, Niemcy mieli z góry upatrzony cel. W swoich dalekosiężnych planach hitlerowcy (a raczej narodowisocjaliści, uczniowie pana Marksa) od początku rozpętania wojny (przy materialnej współpracy Sowietów) realizowali tzw. Generalny Plan Wschód (GeneralPlan Ost (GPO)). W skrócie można ów plan zamknąć w idei zdobycia przez Niemców (Nadludzi) przestrzeni życiowej, kosztem podbitych narodów (Podludzi). Oczywiście ów plan był dość skomplikowany Dr. Elizabeth M. Opara, D.D.S. 12712 - 137 Ave., N.W. Edmonton, AB T5L 4Y8 Fax: 454-0611 Phone: 454-7355 Z dumą wspieramy edmontońską Polonię Kontakt w języku polskim Zofia 780.638.7183 Kathy 780.638.7175 servuscu.ca w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 i składał się z różnych mniejszych planów realizowanych w różnym czasie i przestrzeni. Jak podaje nam jeden z najlepszych historyków doby powojennej (niestety już nieżyjący): „W ostatecznym kształcie Duży Plan GPO miał prowadzić do zgermanizowania dalszych kilku milionów ludzi uznanych za „wartościowych”, do zniewolenia ok. 14 mln i do wysiedlenia na Syberię lub do wyniszczenia 51 mln ludzi (w tym 80-85 % Polaków, 50% Czechów i Morawian, 65% Ukraińców, 75% Białorusinów oraz bliżej nie sprecyzowaną liczbę Rosjan i Tatarów Krymskich)”2. Po prostu miano nas zredukować, mieliśmy pozostać narodem niewolników, bez elit intelektualnych, bez przywódców. Jednym „prawem” miała być „służba rasie panów”. Ba, sam Himmler mówił: „Polacy są leniwi, brudni, kłótliwi, niezdolny do tworzenia własnej państwowości; od wieków byli wrogami niemczyzny, a ostatnio masowo Niemców mordowali. Wobec tego należy im odmówić wszelkich praw, a póki są jeszcze między nami – traktować jedynie jako bydło robocze”3. I „rasa panów” realizowała powyższe zalecenia. Straty polskie były i są ogromne (eksterminacja ludności, rabunek na niespotykaną skalę dóbr kultury, wyniszczenie inteligencji, pacyfikacja wsi i miast). „14 lutego 1946 roku przeprowadzono spis ludności. Wykazał on tylko 23,7 mln ludności (przed wojną było około 35,1 mln osób). Spadek wiązał się zarówno ze stratami wojennymi, jak i ze zmianami granicznymi. Wyniósł on ponad 11 mln osób. Jak wiemy w II wojnie światowej zginęło 6,1 mln obywateli polskich, z tego 2,7 mln Żydów. Tak więc Polaków poległo około 3,4 mln.”4. Praktycznie do naszych czasów odczuwamy skutki okupacji (należy tu zaznaczyć, że dla Polaków okupacja wcale się nie skończyła, zmienił się tylko okupant). Naród wyniszczony materialnie, kulturalnie, intelektualnie cofnął się o jakieś 50 lat wstecz. Czy można Niemcom ową „zabawę” w „Nadludzi” wybaczyć? Odpowiedź brzmi tak, ale czy sami Niemcy wysnuli jakąkolwiek naukę z ludobójstwa zgotowanego innym narodom? Pytanie bez odpowiedzi, zwłaszcza patrząc na dzisiejszą politykę niemiecką i coraz to większe umizgi w stronę Rosji. My Polacy zawsze na przestrzeni dziejów wychodziliśmy jak przysłowiowy „Zabłocki na mydle”, kiedy nasi sąsiedzi zarówno ci z zachodu jak i ci ze wschodu zaczynali dogadywać się gospodarczo (a tak naprawdę to politycznie). Oczywiście może jestem przewrażliwiony, ale historia lubi się powtarzać, i czy nie lepiej dmuchać na zimne. Niestety sąsiadów się nie wybiera, a szkoda, bardzo szkoda. Marek Kopaczyk (Endnotes) 1Por. E. Grodziński, Filozofia Adolfa Hitlera w Mein Kampf, Warszawa-Olsztyn (1992), s. 102. 2 A. Szcześniak, Plan Zagłady Słowian – Generalplan Ost, Radom (2001), s. 6. 3. Feldman, Problem polsko-niemiecki w dziejach, Katowice (1946), s. 164. 4Anonimowy autor, Judeopolonia, maszynopis Kraków 1981, s. 31. May / Maj 2012 P a n o r a m a P o l s k a Piosenka nas ukorzenia! 13 Z Grzegorzem Płonką – muzykiem, dziennikarzem, pisarzem, kronikarzem Ligoty, pomysłodawcą i członkiem formacji muzycznej „Ligocianie” rozmawia Stanisława Warmbrand - Są o różnych miastach piosenki, o Warszawie, Krakowie, Poznaniu, ale nikt nie słyszał ni dźwięku, który Katowice by sławił… Tak, przed laty, poetycko o Katowicach wyśpiewywał mój kolega ze studenckich lat. Dodam, w akademiku, dodam, że dalej było tylko o dziewczynach, czyli jak to w piosence. Lansowane wtedy oficjalne i zatwierdzone gdzie trzeba „przeboje” były apolityczne i pozytywnie nastawione do rzeczywistości, typu Na lewo most, na prawo most, a dołem Wisła płynie… Nawiasem mówiąc, Warszawa ma jedną rzekę, a Katowice siedem, więc gdyby pisać piosenki o mostach przez katowickie rzeki, to można by zrobić jakiś mostowy musical… A tak serio – te „przeboje na siłę” nic w gruncie rzeczy nie mówią o miastach, o których rzekomo traktują, nawet, jeśli jest w nich trup i czarna Mańka. Jest jednak jedno, niepowtarzalne miasto na świecie – Lwów, w którym to Lwowie prosty lud tworzył i tworzy piosenki, w których zawarta jest historia. Powiem więcej: HISTORIA. Wydarzenia wielkie i małe, śmieszne i smutne, i te, które kończyły się w kryminale. A drugie takie miasto, to… Katowice! Dzięki panu te stareńkie piosenki na nowo ożyły, poświadczyły historię, której nie da się ani zaszklić, ani zabetonować. Katowice… Jakie są one dla pana? - Rodzinne. Jestem z urodzenia katowiczaninem. Od jakiegoś czasu mam możliwość zgłębiania wiedzy o historii miejsca, w którym żyję. Efekt jest; redagowałem monografię „Zarys dziejów Ligoty i Panewnik od zarania do czasów współczesnych”; napisałem książkę „Mała wielka ojczyzna”, zatem musiał poszerzyć się mój zakres wiedzy na temat Ligoty, Panewnik, a ta wiedza z czasem musiała objąć całe Katowice. Jestem zachwycony historią, zachwycony środowiskami, które tutaj były i są – między innymi artystycznymi, twórczymi… Drążenie tematów ligocko – panewnickich spowodowało najważniejsze uczucie; poczucie dumy, że żyję w ciekawym miejscu, bogatym w różne wydarzenia, fakty… - Ja mieszkam „za miedzą”, bo w Brynowie, ale przyjaźnię sie z wieloma ludźmi osiadłymi przez wieki w Bogucicach. Znów sięgnę do Lwowa – otóż profesor Wiktor Kaminski - prorektor lwowskiej Akademii Muzycznej im. Łysenki jest Katowicami zachwycony! Orzekł krótko, że w życiu nie widział takiego miasta – wystarczy z Rynku zajechać na Załęże, czy do Ligoty, czy do Szopienic, czy pod gmach Urzędu Wojewódzkiego, albo zajść do kościoła Mariackiego… A nawet wystarczy zajść z ulicy Warszawskiej w ulicę sąsiednią, żeby znaleźć się w zupełnie innym mieście! I znów – to także jest wielobarwny Lwów. Fenomen miejsca i zrastanie się tylu barw w jeden niepowtarzalny organizm. Jedna różnica – we Lwowie od dawna wyraźnych granic nie widać, a w Katowicach nadal widać szwy, granice… dawnych i niedawnych osad, wiosek o bardzo różnej Grzegorz Płonka historii i o różnym natężeniu historii. Czy jest jeszcze choćby jedno takie miasto na świecie, w którym, jeśli stanąć o świcie na głównej ulicy, to wschodzące słońce zawsze jest pośrodku! A wokół… No właśnie; inne miasta w mieście i inne piosenki każdej dzielnicy, ba czasem w uliczce obok! - Ja jestem zwolennikiem szukania jedności w różnorodności. Takie właśnie są Katowice; różnorodne. Między innymi z racji tego, że dzielnice południowe, typu Ligota, Panewniki, przynależały do księstwa pszczyńskiego, a więc miały charakter bardziej rolniczy, chłopski, ludowy… Dopiero wiek XIX przyniósł od Katowic ciężki przemysł, choć pamiętać trzeba, że nowocześniejąca Ligota była ośrodkiem przemysłu chemicznego. Generalnie jednak różnica między obecnymi północnymi dzielnicami Katowic a południowymi była znaczna, również ze względu na właścicieli. - Zapytam wprost: Katowice to miasto, czy widoczny mocno zlepek wiosek? - Różny był czas powstawania na przykład Załęża, Bogucic, Panewnik, Ligoty, Brynowa… To są różnice liczące setki lat! Lepiszczem, o dziwo, stała się wioska najmłodsza – Katowice. Dzisiaj Katowice tworzą swego rodzaju mozaikę; warto dbać, żeby wszystkie jej elementy były należycie widoczne, wyeksponowane, aby w pełni mogła zaistnieć „jedność w różnorodności”. - Czy my przypadkiem nie dajemy się zatracić, zagubić w wyścigu do czołówki miast europejskich? Wie pan, wasze katowickie piosenki wysłałam do Polskiego Radia Lwów. Piosenka o szmaciorzu – haderloku natychmiast stała się przebojem. Mało, w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a nagle lwowianie zorientowali się, że dawno już nie ma szmaciarzy (po naszymu szmaciorzy). Kostek Czawaga, lwowski dziennikarz, zatelefonował do mnie niemal z płaczem – na Boga, co się stało ze szmaciarzami?! Nikt już we Lwowie nie woła na podwórkach – szmaty, szmaty skupuję, noże ostrzę, nożyczki naprawiam…! Żal serce ściska. A póki pamiętamy szmaciarzy, czy nie czas, zamiast wojować o psu na budę zdatne betonowe kielichy – „zabytek” po wielkim Edzie, co nie wyjmował palucha z nosa, zacząć INACZEJ uczyć się historii Katowic? - A może by tak spróbować uwzględnić, objąć, „pochytać” wszystko to, co wypłynęło z głębi historycznej z tym, co rodzi się we współczesności…? Podam taki przykład – często mówi się ligocianie, piotrowiczanie, bogucanie… A u nas – w Ligocie, w Brynowie, Piotrowicach mówi się – jadę do Katowic! A więc mamy poczucie odrębności. - No, we Lwowie czy w Przemyślu mówię – mieszkam w Katowicach, ale w Katowicach to ja mówię – mieszkam w Brynowie. Taką odrębność noszą w sercach, poza katowiczanami, także paryżanie! Rzadko wyściubiają nosa poza swoją dzielnicę, podróż do centrum mając sobie za nieco hańbiącą emigrację… Zatem moja tożsamość jest brynowska, a pańska – ligocka? - Dokładnie! - My to wiemy. W sercu i na mapie potrafimy wytyczyć pradawne granice. Z „urzędu” jednak potworzono po swojemu, nie licząc się z historią, nowe podziały. Stara Ligota nie wiedzieć czemu ma być Brynowem, stary Brynów nie istnieje, bo Brynowem mianowano teren Ptasiego Osiedla z przydatkami – od biedy to teren nieistniejącej od późnego średniowiecza wsi Jaźwce, bądź Jaźwice, którą to wieś za sprawą wędrujących kupców wytłukła cholera… Niechby ktoś wyczyniał takie cudactwa w Warszawie czy Krakowie – byłaby awantura na cały świat! Nos dla tabakiery, czy tabakiera dla nosa? - Ostatnio pod szyldem Stowarzyszenia SpołecznoKulturalnego „OFFerta” którego jestem prezesem; MDK „Ligota”; Miejskiej Biblioteki Publicznej nr 32 przy ul. Grzyśki oraz wsparciu ligocian z Klubu Seniora w Starej Ligocie zorganizowaliśmy spotkanie „Granice Ligoty – ocalić od zapomnienia”, którego celem było przypomnienie historycznych granic naszej dzielnicy i zarazem – aby uniknąć przyklejania Starej Ligoty do Brynowa – wskazanie, gdzie przebiegała między nimi linia graniczna. Zarys granic opracował na podstawie map z kilku wieków Jan Witaszek, badacz historii księstwa pszczyńskiego. Na spotkanie przyszło dużo osób, które dowiedziały się, bądź potwierdziły swą wiedzę, że ligocko-brynowską granicą były i są Wodospady… - Może postawić rogatki? - No, bez przesady, ale kamień, upamiętniający 14 tę historyczną granicę chcemy postawić. Wiem, wiem – jesteśmy w zjednoczonej Europie, granice się zacierają, ale nie można nam zabierać poczucia miejsca, utożsamiania się z miejscem. Brynów z ligocianami żyje w zgodzie, ale to jest w pewnym stopniu, jak to się godo inksza inkszość. - Pierwszy przebój formacji „Ligocianie”, stara piosenka zapisana przez Adolfa Dygacza w „Pieśniach ludowych miasta Katowic” brzmi: Ciecze woda bez Ligota…! Pieśń wywodzi się ze Starej Ligoty… No to przepraszam, bez jako Ligota? Przeca we Urzyndzie Miasta we papiórach to je Brynów! Mo terozki być Ciecze woda bez Brynów, nazywo się Kłodnica… No! Ino melodyjo trza terozki zminić, bo ni pasuje. Najśmieszniej jest na wschodnich rubieżach Katowic – otóż za błogosławieństwem Jerzego Ziętka, w latach pięćdziesiątych oddano kawałek Katowic Sosnowcowi. A że jest to ten kawałek, przez który generał Stanisław hrabia Szeptycki, na koniu, wprowadzał, mostkiem na Brynicy, Wojsko Polskie, co upamiętnia stosowna tablica, więc przy okazji zmieniono bieg historii – to nie było, wedle mapy Katowic, żadne paradne wejście na Górny Śląsk, tylko paradny wjazd WP z Sosnowca do Sosnowca. Na katowickim Rynku do dziś opowiada się dowcipy, że dzięki temu wiadomo, że trzy śląskie powstania to dzieło Niemców, bo to oni perfidnie walczyli o powrót Śląska do Polski, robiąc na złość Piłsudskiemu. A serio, na historię, na szczęście, bezduszne pomysły wpływu nie mają. Historia miast toczy się swoim życiem, zapisywana w naszej pamięci i wyśpiewywana na podwórkach, w domach… Świętej pamięci Józef Kocurek, potomek sołtysa Skiby śpiewał tak: Bogucice piekno wieś, ugryz mie tam w noga pies. Chodził żech tam do gdowy, co szrank miała dymbowy. W tym szranku trzi ancugi, i kapudrok niedugi, i kapelusz na hoku, po chopecku, boroku. A jo bych to wszystko mioł, kejbych się jo psa ni boł. Ale jak pies zaszczekoł, jo przez Drajok uciekoł, na Zawodzie uciekoł! Jeśli przemianujemy Drajok, to może się okazać, że marszałek Sejmu Śląskiego – Konstanty Wolny, też zostanie skreślony z historii… - Wie pani, pozmieniano nam Starą Ligotę w Brynów z powodu powołania okręgów wyborczych… To był chyba początek lat dziewięćdziesiątych. Z czasem, ponieważ Stara Ligota ma innych radnych miejskich niż Ligota, a także nie objęła jej swym zakresem działania Rada Jednostki Pomocniczej „Ligota-Panewniki”, ten podział zaczął funkcjonować jako podział administracyjny miasta. - Rozumiem. Warzyła sroczka kaszkę, warzyła… Temu dała łyżeczkę, temu ociupineczkę. To dla radnych. A co dla nas? Kolejna głupota – przesławna ULICA SZADOKA. Kto to był, na litość Boską, P a n o r a m a P o l s k a May / Maj 2012 co bardzo nas cieszy, bo to kolejna możliwość jednoczenia nas, Ligocian. Przedstawiłem ten utwór Henrykowi Grzonce – prezesowi Radia Katowice. Utwór bardzo się spodobał, więc prawie natychmiast stał się przebojem katowickiej rozgłośni. Zaproponowałem nagranie następnych utworów, zapisanych w książce profesora Dygacza. Radio Katowice obiecało, że będzie promować te piosenki… I tak „Ligocianie” zarejestrowali następną piosenkę: Jak jo jechoł do Gliwic… - I znowu historia. Dlaczego rozebrano tory? Przejechać się wąskotorówką, przez pół Śląska, do Gliwic, to byłaby nie lada atrakcja turystyczna! - Glajzy zwinęli, ale pieśniczka pozostała. Śpiewamy tę piosenkę we dwóch: znany katowicki aktor Bernard W studio (od lewej) Achim Rzychoń, Grzegorz Płonka i Adam Otręba Krawczyk i ja. Pan Bernard śpiewa Szadok?! Przecie Szadok, to bardzo stara nazwa sioła, sekwencje niemieckie, wcielając się w rolę srogiego, osady ludzkiej. Przecież Wolni przekludzili się z pruskiego konduktora. Jest to nie tylko zaśpiewane, Bujakowa na Szadok, a z Szadoka jedni do Brynowa, ale aktorsko zrobione wyśmienicie. Piosenka mówi o drudzy na Drajok! starych czasach, ale jest zaaranżowana współcześnie; - Jest taka wola, żeby starzy mieszkańcy Starej Ligoty to jest nasza, autorska aranżacja. No i idąc za ciosem, mogli wyrazić swoją wolę, iżby Starą Ligotę ponownie nagraliśmy kolejne utwory: Miała dzioucha ogródeczek, włączono do Ligoty… i wspomniany na początku naszej rozmowy Szmaciorz - No, znam lepszą wolę: swego czasu na jednym z – haderlok. akademików wisiał potężny transparent: Ligota żąda - I dzięki tej piosence zobaczyliśmy, że nie ma dostępu do morza! To ten sam rodzaj absurdalnego czegoś tak ważnego: podwórkowych przedstawień w dowcipu. Czy ktoś kiedyś pytał mieszkańców wykonaniu szmaciorza, szmaciorzowego, śpiewnego Starej Ligoty o zgodę? Może piosenką wywojujemy zwoływania klienteli… swoje? Piosenki rejestrowały – rzekłabym - Mój przyjaciel Krystian Kubina miał wujka pozaadministracyjną - historię. I to jest pańskie szmaciorza, z którym on, za bajtla, jeździł. A wujek dzieło. Zapisuje pan muzyką historię. Jak się jeździł po Ligocie, po Panewnikach furmanką, dochodzi do takiego pomysłu? obwieszoną garnkami, kiblami, nachtopami. Dzięki - Po zredagowaniu monografii Ligoty i Panewnik temu koledze wiem, co wykrzykiwał jego wujek. Te oraz przygotowaniu albumu – „Ligota na starych właśnie teksty, oczywiście w ograniczonym zakresie, pocztówkach i fotografiach” doszedłem do wniosku, że zawarliśmy w piosence: stare szmaty, hadry skupuja, za warto byłoby dołączyć jeszcze jakiś materiał muzyczny. stare szmaty nowe kible, garnce i nachtopy,.. Ale też, A że spotkałem kiedyś profesora Adolfa Dygacza na jak opowiedział mi kolega, szmaciorz miał i inne rzeczy, jednej z edycji „Śląskiego śpiewania”, to w rozmowie jak lizaki dla dzieci, fanty, czy latawce. Było to pewnego wychynęła wiadomość, że jest pieśń Starej Ligoty Ciecze rodzaju teatrum, wydarzenie w dzielnicy. Bajtle lotały za woda bez Ligota, i że ta pieśń jest zapisana w książce szmaciorzem, bo a nuż załapałyby się na lizaka?! „Pieśni ludowe miasta Katowic”. Po latach ta rozmowa - Są już cztery, znakomite piosenki. Co dalej? wróciła w pamięci. Wymyśliłem to tak – skoro jest taki - Są następne utwory, które aranżujemy jakby z utwór, to trzeba, żeby w nagraniu wzięli udział muzycy, pewnymi elementami muzyki z innych krajów. Powiem w jakiś sposób związani z Ligotą. Zaproponowałem, pani, że teksty, zebrane przez profesora Dygacza mają żebyśmy nagrali jako zespół „Ligocianie” Ciecze woda w sobie taką lirykę, takie przesłanie ponadczasowe; bez Ligota… Opłacenie studia zasponsorowali dwaj jakieś historie damsko – męskie, pięknie, poetycko biznesmeni ligoccy – Grzegorz Bittmann i Andrzej opisane śląską mową – na przykład to, że chopcy szli na Bańczyk no i tak to się zaczęło. Ciecze woda… wojna i zostawiali dziewczyny, którym wcześniej kradli zaaranżowaliśmy w dwóch wersjach – folkowej i wionki, pokazane są dramaty, związane z przymusowym rockowej, dla młodszego pokolenia. Muzycy zrobili to zamążpójściem, z alkoholizmem i przemocą w rodzinie; z serca. Znak to, że w Ligocie jest wielu ludzi dobrej jest też pokazana jasna strona życia, czyli radość, woli, z chęcią do tworzenia wspólnego dobra. I jeszcze zabawy, wydarzenia związane z codziennym życiem, jedno – utwór ten przed laty wyśpiewała profesorowi a które zaświadczają, że my, Ślązacy, mamy poczucie Dygaczowi pani Anna Folwarczny, urodzona w 1906 humoru! A erotyzm? Coś pięknego. To nie jest poetyka roku, mieszkanka Ligoty! ginekologiczna, tylko piękne uczucia, aczkolwiek - Potem była następna piosenka, i następna… niekiedy zobrazowane w bardzo dosadny sposób. - Ciecze woda…. To już, jak wiem, hymn Ligoty, - Ale też, na szczęście, nie jest to „Halka” i nikt nie w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a May / Maj 2012 skoko z hołdy na łeb… „Ligocianie” dla Ligoty? Szkoda by było. Na opisanie przebojem nagranym i zaaranżowanym przez was czeka Piekno wieś Bogucice… Mam nagranego Józika Kocurka. Wokal więc jest… - Kto wie...? Można by w ten sposób upamiętnić dawne Bogucice i w jakiś sposób również pana Kocurka. Póki co przygotowujemy pieśniczkę, oczywiście spisaną przez Dygacza – Mamusiu, tatusiu, piekne cery mocie… To piosenka z Piotrowic. Chcemy wyjść też poza Katowice, sięgnąć po muzykę i mowę Śląska cieszyńskiego; zaprosiłem do współpracy wspaniałego muzyka, animatora kultury – Józefa Brodę. Jedną z nich jest stara pieśń Dybyś się Ty Gronicku aspóń kapkę zniżył… - O, To inna odmiana śląskiej mowy… - A jaka piękna! No i jest osmoza – ja podbieram pieśni cieszyńskie, a on interesuje się naszymi pieśniczkami. - Wie pan, Kraków robi od czasu do czasu narodowe śpiewy. Zbierają się krakusy na Rynku, dostają śpiewniki i hajda, do śpiewania na całe gardła i cały Rynek. Gdybyśmy my, katowiczanie, mogli zebrać się na Rynku, to może pan i ja rozdalibyśmy śpiewniki, wy muzycy, zrobilibyście podkład, a my, katowiczanie, zaśpiewalibyśmy w parę tysięcy gardeł Ciecze woda bez Ligota, albo Bogucice piekno wieś, albo Szmaty, hadry skupuja, albo Jak jo jechoł do Gliwic… Czy nie byłoby to piękne? Wie pan, my jesteśmy z Ligoty, Brynowa, Bogucic, Drajoka, Szadoka, Zawodzia, Szopienic, Załęża, czyli z KATOWIC. Czy to moje marzenie kiedyś się spełni? - Całkiem możliwe, jeśli będą korzystne ku temu warunki… To nasze przedsięwzięcie ma też i inne przesłanie – że mogą się zbierać muzycy z innych dzielnic miasta, czy innych śląskich miast. To może być i domowe śpiewanie. I to będzie zaczyn. Znów swobodnie mówimy po śląsku, to i pośpiewajmy nasze pieśniczki – nasze, czyli te z Zawodzia, Drajoka… To jest złapanie historii za kapotę, żeby nie umknęła, nie uleciała na zawsze. Jest jeszcze jeden aspekt – my, na Śląsku, często kojarzymy muzykę śląską z zespołami ludowymi, bądź z tak zwanego nurtu „heimatowego”. W moim odczuciu brakuje na śląskich listach przebojów utworów z innych gatunków muzycznych - na przykład bluesowych, rockowych, countrowych czy folkowych. Z pewnością poszerzyłoby to ofertę dla słuchaczy i dało im większą możliwość wyboru ulubionych wykonawców. A mamy zespoły, które mogą z powodzeniem gościć nie tylko na śląskich listach przebojów, ale i na ogólnopolskich, na których dominują najczęściej szlagiery zagraniczne i spoza Śląska. Czas sięgnąć po wzorce z innych krajów – na przykład z Grecji, Bułgarii, Bliskiego Wschodu; to jest muzyka z dużą dozą elementów rodzimych. Przykład bliższy – Kolonia, gdzie funkcjonuje cały różnorodny stylistycznie rynek muzyczny; wykonawcy śpiewają na żywo, w swojej gwarze, dialekcie…. To jest ich lokalny, regionalny, bardzo silny potencjał. - To ja powiem krótko: Lwów ciągle upomina się o coś śląskiego. Kiedy będę mogła zabrać was do Lwowa, z koncertem katowickich piosenek? Cztery piosenki już „biegają” w Polskim Radio Lwów… - Mam nadzieję, że jak najszybciej… Szykujemy następne utwory i przygotowujemy materiał koncertowy. Na P a n o r a m a P o l s k a wiosnę mamy pierwszy koncert… Wiosną, jak się ociepli…? - Zrewanżujemy się lwowskimi, miejskimi przebojami. Pychota! Moja przyjaciółka, Ludmiła Bubłyk, napisała o lwowskich piosenkach znakomitą książkę! Teksty to nasza historia. Ale istnieje historia muzyki tych piosenek. W lwowskich piosenkach mieszają się wpływy polskie i tureckie, żydowskie, rumuńskie, czeskie… - Aranżacje są w dużym stopniu moje i Joachima Rzychonia. Proponuję te piosenki, bo słyszę w nich harmonię, którą słychać w innych przestrzeniach muzycznych, w muzyce innych krajów. Na przykład – Miała dziołcha ogródeczek… kojarzy mi się z muzyką irlandzką. Jak jo jechał do Gliwic to brzmienie trochę klezmerskie, Szmaciorz – haderlok jest bliskie reggae, Mamusiu, tatusiu… to, co teraz robimy, to melodyka niemal afrykańska. I to jest coś pięknego. Bo to znaczy, że człowiek wszędzie jest taki sam, i tak samo przeżywa emocje, uczucia. Na Śląsku, w Afryce, w Irlandii… I dlatego muzyka do tekstów śląskich po prostu mi pasuje. Teksty to diamenty, a muzyka to piękna obudowa. Jest taka stara pieśń pogrzebowa, odnotowana przez Dygacza: Wszystkie gospodynie wyganiają świnie, jeno moja Kasia śpi, trzeba by mi trzeba, czterech pacholików żeby mi ją podnieśli… ja w tej pieśni słyszę muzykę renesansu! Być może kompozytor usłyszał melodię gdzieś we dworze..? Choć może i było tak, że to kompozytor podłapał melodię w wiejskiej karczmie, a później włączył ją do swej kompozycji. Niektóre linie melodyczne tych katowickich pieśni są sprzed wieków. To są wycieczki w daleką przeszłość - My, katowiczanie, życzymy sobie, żebyście nas mocno ukorzenili poprzez pieśni i piosenki. Nie chcemy być znikąd. A wam, czego życzyć? - Żebyście nas słuchali… Dziękuję za rozmowę. 15 PA N O R A M A P O L S K A T H E P O L I S H PA N O R A M A Editorial Board – Zespół Readakcyjny: Executive Editor- Redaktor Naczelny Marek Stepczyński Edward Możejko Piotr Węcław Conrtibutors – Współpraca: Zygmunt Cynar Marek Kopaczyk Tomasz Kornecki Wiesław Piechocki Marek Różycki Jr. Internet Edition – Wydanie Internetowe: Marcin Janiszewski Desktop Publishing – Skład komputerowy: Asia Zawaduk Advertizing – Dział Reklam: e-mail: [email protected] Tel. 780-434-2665 Reklamy i ogłoszenia oraz życzenia można zamawiać nadsyłając ich treść wraz z odpowiednią opłatą na adres redakcji: Suite 1240, 5328 Calgary Trail S. Edmonton, Alberta T6H 4J8, Canada Czeki lub przekazy pienieżne należy wystawiać na Panoramę Polską. Redakcja nie odpowiada za treść, ani za formę zamieszczonych ogłoszeń, jak również za poglądy autorów publikowanych tekstów, z którymi często się nie zgadzamy. Advertizing Deadlines: advertizing space must be reserved no later than on the 15th of the month preceding publication date (e.g. January 15 for February edition). Advertizing discounts: 6 inserts – 10% off, 12 inserts – 20% off. Make your cheque or money order payable to Panorama Polska. Dr. Malgorzata (Margaret) Nowak przyjmuje pacjentów w Clearview Aestiva Dental Center 13736-40 Str. Edmonton Tel. 780 428 1025 w w w . p a n o r a m a p o l s k a . c a Please send letters to the editor to: [email protected]. Include address and telephone number. We reserve the right to edit all letters. Przyjmujemy do druku tylko teksty nadesłane pocztą elektroniczną (MS Word z polskimi znakami). Zastrzegamy sobie prawo skracania i adjustacji tekstów oraz zmiany tytułów. Redakcja nie zwraca nadesłanych materiałów. WIESŁAW GÓRECKI, M.Sc. Niezależny konsultant ubezpieczeniowy. Oferujemy usługi turystyczne przeloty indywidualne i grupowe, hotele, samochody, ubezpieczenia turystyczne i dla odwiedzających, sanatoria, wycieczki zorganizowane (ALL INCLUSIVE), autokarowe i statkiem (CRUISE), wysyłkę paczek do Polski i krajów b. ZSRR. Paczki katalogowe i wysyłkę kwiatów, przekazy pieniężne oraz wszelkiego rodzaju usługi notarialne 6 dni w tygodniu oferuje ANNA CHOJNOWSKA. Bezpłatna pomoc w wypełnianiu dokumentów emerytalnych i urzędowych. Najlepsze ceny, fachowa obsługa, bezpłatny parking 9915-108 Ave, Edmonton, AB T5H 1A5 www.poloneztravel.ca e-mail: [email protected] Tel. (780)424-0521 Fax (780)426-5977 Dr. Margaret Pokroy Dr. Mila Lutsky Pleasantview Professional Bldg. Suite 300, 11044 - 51 Avenue Edmonton, Alberta T6H 5B4 Fax: (780) 432 - 1427 Sprzedaje ubezpieczenia: - na życie (life & mortgage) - od niezdolności do pracy (disability) - critical illness - dentystyczne i zdrowotne (zwrot za recepty) (zw - oraz fundusze emerytalne (RRSP’s) Wszystkie oferowane ubezpieczenia są w pełni gwarantowane i pochodzą nie tylko z jednej a z ponad 100 firm działających w Kanadzie. Jeśli chcesz zaoszczędzić na składkach Nie zwlekaj! Zadzwoń dzisiaj! Otrzymasz najlepsze stawki dostępne na rynku. Upewnij się czy nie płacisz za dużo za swoje ubezpieczenie na życie. Oto najniższe na rynku, roczne składki ubezpieczenia Term-10 dla niepalących $250,000 $500,000 $100,000 wiek M M M K K K $300 $101 $115 $148 $193 $200 30 35 $109 $124 $175 $205 $245 $320 40 $129 $149 $220 $273 $320 $440 45 $154 $199 $275 $375 $445 $665 50 $205 $256 $393 $532 $670 $965 55 $295 $385 $603 $785 $1085 $1585 60 $428 $584 $958 $1353 $1795 $2573 K - kobieta, M - mężczyzna W zależności od wyników badań lekarskich składki polis $250,000 i powyżej mogą być jeszcze obniżone o 10 do 27% FAMILY DENTISTS POLISH FOOD CENTER Tel: (780) 477-8687 Polecamy polskie kiełbasy, szynki i wyroby garmażeryjne, pieczywo, ciasta, duży wybór artykułów delikatesowych, uszka i pierogi domowej roboty. Wysyłamy paczki do Polski przez Polimex, polecamy polską prasę, kartki okolicznościowe i świąteczne, ka kasety i CD's. 10133 -Princess Elizabeth Ave. (Otwarci 7 dni w tygodniu) Bezpłatny duży parking VIENNA BAKERY 10207 – 63 Ave (102 Str. and 61 Ave) behind Ceiling Centre Tel. 780.489.4142 Come try our Polish Ryes, and Poppy Seed Strudel (780) 430 - 9053 We speak English, Polish, and Russian MARLIN TRAVEL Petroleum Plaza EUROPEAN & CANADIAN STYLE SAUSAGE MADE AT LOCATION & DELI PRODUCTS „TOP QUALITY” 9929 - 108 Street Edmonton, AB T5K 1G8 Phone: 780.475.1769 12906 - 82 Street [email protected] Fundacja Pomocy Dzieciom im. Magdy Tomczak The Magda Tomczak Children’s Aid Foundation Celem fundacji jest niesienie pomocy medycznej i humanitarnej zwiazanej ze zdrowiem dzieci. c/o 11485 – 106 Street, AB T5G 2P8 Tel/Fax 780 487-3187 e-mail: [email protected] Edmonton, Alberta T5E 2T2 BEATA & MARK OBSZANSKI Owners Serenity Funeral Service 10129 Princess Elizabeth Avenue NW Edmonton, AB T5G 0X9 Tel. 780 477 7500 Fax 780 477 0110 www.serenity.ca YOUR COMMUNITY OWNED NOT-FOR-PROFIT SOCIETY