pdf

Transkrypt

pdf
DANUTA CIESIELSKA
Michał był kolegą Jurka
Studium
Wychowania
(Ciesielskiego), a Jurek moim kolegą na
Fizycznego.
Częściowo
przylgnęłam
do
ich
politechnicznej paczki. Studenci Politechniki uczyli się bardzo solidnie i
dużo, ale też umieli znaleźć czas na wycieczki, oczywiście bridża i
spotkania „tańcujące”. Ich koleżanka Mela Krajewska obchodziła imieniny
31 grudnia, więc nieraz właśnie u niej spędzaliśmy sylwestra.
Zimą chodziliśmy na wycieczki narciarskie. Latem chodziliśmy w
góry. Pamiętam wycieczkę w Tatry w lipcu 1951 roku. Skończyliśmy wtedy
studia. Oni pierwszy etap, inżynierski, mnie pozostała do napisania praca
magisterska. … Było nam bardzo dobrze razem, bardzo wesoło, pogoda
była wspaniała. Jednego wieczora w schronisku na Ornaku rozmawialiśmy
„o wszystkim”, o „życiu” i – pamiętam-Michał wtedy zapytał: ”Ciekawe co
będzie z nami za 10 lat”.
Pan Bóg pozwolił, że mogliśmy po 10 latach na to pytanie
odpowiedzieć: Michał był wtedy szczęśliwym mężem Teresy i tatą Adama i
Karola. Trudno mi wyliczyć, jakie miał na swoim koncie osiągnięcia
naukowe i zawodowe. Było ich tyle, że
i tak nie byłam w stanie ich
zapamiętać.
Z czasem w rozmowach Michała z Jurkiem pojawiał się temat
małżeństwa i rodziny. Do końca Michał nam, a potem mnie, przypominał z
wdzięcznością, że to właśnie na naszym ślubie „On podjął
decyzję”.
Wracał do tego przy okazji rocznic Ich ślubu, szczególnie tych „okrągłych”,
które nieraz udawało się nam spędzać razem.
Zdzisław
(Heydel) i Jurek służyli do Mszy św. ślubnej Michałów. A
potem nasza przyjaźń zmieniła oblicze i objęła nasze rodziny.. Oczywiście
nadal spotykaliśmy się na partyjkach bridża dyskusjach w większym lub
mniejszym gronie, nieraz bardzo burzliwych.
… ….Wreszcie Panowie (chyba przede wszystkim Michał), wymyślili, że
będziemy razem spędzać miesiąc wakacji. Pierwszy raz pojechaliśmy do
Bagicza nad morzem w 1963 roku, potem do Bystrej Podhalańskiej. Na
parę lat osiedliśmy latem w Toporzysku. Wspólne wakacje trwały do roku
1969.
To były bardzo urozmaicone pobyty. Nie tylko dla dzieci. I nie tylko
dzieci uczyły się codziennego współistnienia w gromadzie większej, niż
rodzina. My – dorośli — mieliśmy okazję konfrontować nie zawsze
identyczne metody wychowawcze. Jednak nie przypominam sobie kłótni.
Podczas
poobiedniego
wypoczynku,
lub
wieczór,
po
wspólnej
modlitwie Michał opowiadał dzieciom z wielką pasją i umiejętnością,
zamiast bajek, ciekawe fakty z historii Polski i świata, historie odkryć
geograficznych i naukowych. Wyhasani w ciągu dnia — wieczorem lub w
czasie ulewy grywaliśmy w różne gry, także karty — przede wszystkim w
wojnę, potem w kierki. Wreszcie Michał rozpoczął dzieci uczyć gry w
bridża. W latach czterdziestych uczył kolegów, w latach sześćdziesiątych
— dzieci, a na początku XXI wieku — wnuki. To się nazywa pasja. I
wspaniale, że ta „szkoła” nadal, po odejściu Dziadka, istnieje.
Ceniłam w Michale Jego poczucie sprawiedliwości. Był sprawiedliwy
nie tylko wtedy, gdy wychowując dzieci musiał je ukarać. Był obiektywny i
sprawiedliwy w działaniu i opiniach o ludziach. Wydaje mi się, że także i
wtedy, kiedy było to niewygodne. Podziwiałam, że starał się zrozumieć
racje swych adwersarzy, także i wtedy, kiedy tych racji nie podzielał.
To poszanowanie dla sprawiedliwości przejawiało się też w naszych
wymianach w opiece nad wszystkimi dziećmi w czasie wakacyjnych
wyjazdów. Michałowie i my mieliśmy „prawo” do 10 dni/dwóch tygodni
urlopu od dzieci. Wtedy drugie małżeństwo i dwie nasze pomoce domowe
przejmowały opiekę nad cała piątką. Wakacje 1969 roku z założenia miały
być ostatnimi tym układzie, bo wyjeżdżaliśmy do Chartumu w czerwcu
1970. A co po powrocie — „to się okaże…”
Jeszcze przed wyjazdem Jurka w 1969 roku Michał napisał Mu opinię,
której wymagał Uniwersytet w Chartumie przed zaangażowaniem go.
Michał
był
też
bardzo
przejęty
tym
Jurka
wyjazdem.
Sam
miał
doświadczenie w tym względzie, bo był kiedyś przez parę miesięcy w
Anglii, wiedział więc, jakich rad Jurkowi udzielać. Robił to z przyjaźnią i
zaangażowaniem nie tylko w Krakowie, ale i podczas tego pierwszego roku
Jurkowego pobytu w Chartumie. Przejął się bardzo pogorszeniem się
stosunków na chartumskim uniwersytecie i radził Jurkowie nie zabierać nas
na następny rok. To Michał przeczytał w „Gazecie Krakowskiej” informację
o katastrofie...
Po naszym powrocie z Chartumu przyjaźń Michałów nabrała innego
wymiaru. Niezmiennie spędzałyśmy z Marysią kawałek wakacji z Nimi. Od
wczesnych lat siedemdziesiątych było to w Piwnicznej w domu Rodziców
Michała. Do dzisiaj lato nie jest latem, jeśli miałybyśmy nie być w
Piwnicznej. I pomyśleć, że trwa to już 35 lat! Kiedy zaczęły się wyjazdy do
Piwnicznej z wnukami, Michał coraz dłużej pracował w swoim pokoju.
Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie są to dla Niego łatwe chwile, a
jednak godził się na wspólne wakacje coraz liczniejszej gromadki wnuków i
ich przyjaciół.
Swoim dzieciom w Toporzysku opowiadał zamiast bajek historie
prawdziwe, swoim wnukom z każdego wyjazdu do Mniszka lub Starej
Lubowni przywoził małe pyszności, zawsze według ich upodobania. To też
był wyraz jego gościnności. Zapamiętywał, co goście lubią i starał się
podczas kolejnej wizyty właśnie te lubiane specjały serwować.
Kiedy byłyśmy już z Marysią same, Michał — realista — kłopotał się
naszymi bytowymi sprawami. Podpowiadał, doradzał. Pamiętam ile czasu i
energii poświęcił, by znaleźć w krakowskich sklepach radiomagnetofon na
miarę naszych potrzeb i możliwości. Znalazł i kolejne godziny ustawiał go,
potem
mnie
pouczył,
napisał
instrukcję
i
dopiero
wtedy
mogłam
magnetofon odebrać. Niepokoił się też o nasze finanse. Z wielkim taktem a
dużą znajomością rzeczy udzielał nam dobrych i mądrych rad. Nie zawsze
z nich korzystałyśmy i to był nasz błąd. Nie ganił nas, nigdy nie powiedział:
„a nie mówiłem?”. Po prostu do sprawy nie wracał.
Zdawało mi się że z biegiem lat znaliśmy się jak łyse konie. Właśnie:
„zdawało mi się”. Na przełomie 1992 i 1993 roku Michał narzekał na serce
i poddał się szeregu badaniom. Pod koniec lutego urodził Mu się pierwszy
wnuk: Michał, syn Milki i Adama. Urodził się w Pradze i Babcia Teresa
wybrała się na parę dni do Adamów, bo go poznać i nacieszyć się nim.
Wtedy ja spędzałam sporo czasu u Michała, dotrzymywałam Michałowi
towarzystwa. Adam w Pradze, Karol mieszkał już na Kieleckiej, Anika była
w Stanach.
Wydaje mi się, że Michałowie mieli codzienny kontakt telefoniczny.
Pewnego popołudnia Michał rozmawiał z lekarzem i wyraźnie był tą
rozmową poruszony. Powiedział, że czeka Go operacja baypasów i to
możliwie szybko. Mnie także zrobiło się smętnie. To było 15 lat temu i
pewnie ryzyko, jakie niosła taka operacja było większe, niż dzisiaj. Po
chwili Michał ubrał się i poszedł na spacer; spacery miał zalecone przez
lekarze. Ale ten spacer rozpoczął się modlitwą w kościele, a zakończył
wizytą w cukierni i kupieniem ciastek. Byłam tymi ciastkami zdziwiona;
dowiedziałam się, że wieczór ma przyjść Karol, a on właśnie takie ciastka
bardzo lubi. Na moje pytanie, kiedy zadzwoni do Teresy, by Jej powiedzieć
o operacji, dowiedziałam się, że nie zadzwoni, o operacji Jej nie powie,
niech się cieszy wnukiem i miło spędza czas. Na kłopoty będzie pora po
powrocie.
Wtedy dopiero poznałam nowe oblicze Michała. I chyba wtedy
zrozumiałam, dlaczego codziennie wieczór ok. godz. 21-szej telefonował
do swojej Matki i zdawał Jej relację z tego, co zdarzyło się w ciągu dnia.
Wydaje mi się, że ten zwyczaj powstał po śmierci Ojca Michała. Przyszło
nam jeszcze przyjaźnić się przez trzynaście lat, i coraz lepiej rozumieć i
coraz
bardziej
doceniać
te
gesty
przyjaźni,
których
wcześniej
doświadczałam.
Po operacji i okresie rekonwalescencji życie wróciło do normy. Nie
wiem,
czy
Michał
zwolnił
rytm
pracy
na
Uczelni.
W
kontaktach
przyjacielskich nic się nie zmieniło. Nadal spotykaliśmy się na dyskusjach,
nadal bywaliśmy u Michałów na spotkaniach towarzyskich. Imieniny
Michałów niosły zawsze jakąś niespodziankę: jaki będzie konkurs? Michał
wymyślonymi przez siebie quizami na tematy przeróżne, a przede
wszystkim aktualnie przewidywanych zmian politycznych, wybory na
różnych szczeblach, prowokował nas do rozstrzygnięcia konkursu i
nagrody. Do dzisiaj jestem dumna z dyplomu, jaki otrzymałam po zdobyciu
pierwszego miejsca. „Przewidziałam” wtedy, że prezydentem Krakowa
zostanie Jacek Majchrowski.
Oczywiście nadal jeździłyśmy do Piwnicznej. Tam skróciły się nasze
wieczorne spacery, na które nas Michał wieczór wyciągał. W rozmowach
pojawił się nowy temat: kto znowu spośród bliższych i dalszych znajomych
będzie miał zakładane bypasy, a kto już je ma i jak je znosi. Mijały lata.
Kiedy minęło ich dziesięć, Michał w pięknym liście wyraził doktorowi
wdzięczność za „podarowane” 10 lat życia. Do Pana Boga listu nie pisał,
ale jak Mu dziękował — tylko Oni wiedzieli...
Po latach przyszła ostatnia choroba. Walczył z nią uparcie. Nie
poddawał się. Będąc na emeryturze pracował, pisał, doradzał, dyskutował.
Oboje z Teresą utrzymywali rodzinne i przyjacielskie kontakty, choć
musiały one kosztować Michała coraz więcej wysiłku. Ośmielona tą
postawą wybrałam się do Niego w dniu Jego 75-tych urodzin. To była pora,
kiedy był sam w domu, a było to na parę dni przed operacją. Wtedy
zrozumiałam, jak poważnie liczy się z odejściem i jak bardzo jest dzielny.
Potem jeszcze było ostatnie lato w Piwnicznej — trudne lato.
Wracaliśmy w dwa samochody: Michałowie z Karolem i my z Marysią z
chłopcami. Michał czuł się bardzo źle i potrzebna była Mu świadomość, że
jest nas więcej. W tym celu Marysia zmieniła trochę swoje plany powrotu.
Jej gest nijak miał się do wdzięczności, jaką Michał wyrażał podczas tej
podróży i po niej.
Przyszły coraz trudniejsze miesiące i zaskakująca decyzja Michałów o
tradycyjnie wspólnym spędzeniu sylwestra w Ich domu. Spotkanie, jak
zawsze, było miłe i pogodne. A potem kolejne, krótki pobyty w szpitalu i
cierpliwe, godne chorowanie w domu.Choć piszę i wspominam wyłącznie
Michała, nie mogę przemilczeć tego, z jaką miłością i opieką był otoczony.
Miałam ten przywilej trochę w tej opiece uczestniczyć. W tym ostatnim
okresie pokazał nam znowu, jak bardzo umie być wdzięczny...
26 lutego 2006 roku ks. Turek odprawił Mszę św. u Michałów. Było to
w okresie wielkiego postu, a także blisko 45-tej rocznicy ich ślubu. To była
poruszająca i piękna Msza św. Wokół chorego Żona, Dzieci, Wnuki. A na
koniec indywidualna, żarliwa modlitwa Michała: „Jezu, ufam Tobie”.
Danuta Ciesielska
Krakow 2007