Bocian

Transkrypt

Bocian
Bocian
'Bocian' na Białorusi
2008-01-19
27 kwietnia wyruszyliśmy (ośmioro ludzi, dwa samochody) na Wschód. Białoruś nie
przywitała nas gościnnie - osiem godzin spędzonych na granicy nie należy do przyjemności.
Nieraz jeszcze miała dać znać o sobie białoruska biurokracja… Nieugięcie odczekaliśmy
jednak swoje, zdobyliśmy wszystkie wymagane pieczątki i mogliśmy kontynuować podróż. Po
około 300 km jazdy przez wybitnie monotonny, płaski krajobraz - niekończące się pola i łąki,
poprzetykane gdzieniegdzie sosnową drągowiną - dotarliśmy wreszcie, późnym wieczorem,
do celu wyprawy: historycznego, liczącego 1000 lat Turowa nad Prypecią. Osada - położona
tuż nad rozlewiskami wciąż na szczęście nieuregulowanej największej rzeki Polesia - nawet w
ciemnościach, z rzadka rozświetlonych pojedynczymi latarniami, wywierała niesamowite
wrażenie; nie tylko z powodu drewnianej przede wszystkim zabudowy, ale również ze
względu na dobiegające znad wody nocne nawoływania czajek, krwawodziobów i łęczaków.
Pierwszą noc spędziliśmy u babuszki, w drewnianej chacie rodem z początku poprzedniego
stulecia.
Drewniana zabudowa Turowa. Fot. D. Krupiński
Następnego dnia podzieliliśmy się na dwie ekipy i zamieszkaliśmy w dwóch domostwach.
Monika, Justyna, Adam i Przemek wprowadzili się do Walentyny, natomiast nas (Dominika,
Filipa, Sebastiana i mnie) przyjął pod swój dach Anatolij, którego Filip i Dominik poznali trzy
lata wcześniej. Anatolij przywitał nas surowym jajkiem i czystym spirytusem, czerpanym
słoikiem wprost z dużej metalowej kanki (dwie szklaneczki w zupełności
wystarczają…).Kolejne dni upływały nam na obserwacjach. Nie trzeba było nawet wychodzić
ze wsi, żeby móc przyglądać się licznym, ale niezbyt zróżnicowanym gatunkowo, ptakom.
Dominowały bataliony, które spotykaliśmy nawet pośród wiejskich zabudowań. Była to
znakomita sposobność, żeby doskonale poznać rozmaitość szat godowych ich samców.
Czajki wysiadywały jaja (często rabowane przez krukowate, zwłaszcza wrony), a niektóre
wodziły już pisklęta. Oprócz licznych batalionów i czajek, gatunkami powszednimi stały się
krwawodzioby, toczące niekiedy iście krwawe walki, rycyki, łęczaki i kwokacze. Baczne oko
lunety wypatrzyło czasem terekie i ostrygojady, mające tu swoje odosobnione stanowiska
lęgowe, czy brodźca śniadego i pławnego, a nawet płatkonoga. Nie zabrakło również kaczek,
przede wszystkim krzyżówek, cyranek, cyraneczek i płaskonosów. Nad rozlewiskami krążyły
rybitwy: rzeczne, białoczelne, czarne, białoskrzydłe i białowąse.
Terekia i samiec bataliona. Fot. P. Kurdej
W Turowie działa punkt obrączkowania ptaków prowadzony przez Instytut Zoologii
Białoruskiej Akademii Nauk w współpracy z ornitologami z Uniwersytetu Gdańskiego. Miedzy
innymi Polacy badają biologię lęgową terekii. Jak się okazało w Turowie spotkaliśmy wielu
naszych znajomych z polskich obozów obrączkarskich, którzy ostatniego dnia wydatnie
zasilili Bocian Band. Od białoruskich ornitologów dowiedzieliśmy się także o odosobnionej
populacji traczy bielaczków (ponad 600 km od stałych lęgowisk), gnieżdżących się na
pobliskim kompleksie stawów rybnych "Biełoje". Okazało się, ze potrzebuja one pomocy w
postaci dostarczenia miejsc lęgowych, obecnie bowiem przegrywają w konkurencji z
gągołem. Umówiliśmy się na wczesną jesień na wieszanie specjalnych skrzynek lęgowych, o
których produkcji już myślimy.
Piękne widoki psuły śmieci, wyrzucane przez mieszkańców wprost do rzeki. Odpady stanowią
na Białorusi poważny problem, nie dostrzegany jednak przez władze dbające jedynie o
wygląd głównych ulic, które nie zatroszczyły się o kosze na śmieci (równie trudno znaleźć
zbiorczy kontener) ani przez miejscową ludność, której nie przeszkadza czerpanie wody
pitnej z rzeki, zanieczyszczanej ściekami z gospodarstw domowych.
Poza poznawaniem najbliższej okolicy wyruszaliśmy na dalsze wycieczki do Prypeckiego
Parku Narodowego i jego otuliny. Podczas jednej z nich szliśmy starym nasypem kolejki
wąskotorowej, której trasa przecinała Park. Gdyby nie resztki drewnianych podkładów i
zardzewiałe gwoździe, trudno byłoby w nim rozpoznać dzieło ludzkich rąk - niemal całkowicie
został pochłonięty przez otaczające go wysokie torfowisko, a w wielu miejscach znajdował się
już pod wodą, na tyle jednak płytką, że umożliwiała przejście. Torfowisko obfitowało w
interesujące gatunki roślin, które wskazywał nam Filip, specjalista od torfowisk. Raz po raz
pojawiały się kszyki i żurawie. Udało nam się zaobserwować także jarząbka, muchołówki
białoszyje, dzięcioła białogrzbietego i bardzo tam pospolite dzięcioły zielonosiwe. W
suchszych miejscach na drzewach wisi sporo barci wydrążonych w sosnowych pniach.
Dąb Car. Dłubanka we wsi Chłupin. Fot. A. Tarłowski
Jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę z przewodnikiem. Wprawdzie z powodu deszczu
obiecane cietrzewie nie dopisały, ale za to obejrzeliśmy kilka interesujących zakątków parku:
rozciągające się po horyzont torfowiska, piaszczyste wydmy i unikatowe na skalę europejską
dąbrowy zalane wodą. Niestety, jak się dowiedzieliśmy, dąbrowy zaczynają zamierać. Jedną
z głównych przyczyn wydaje się być naftowy rurociąg "Przyjaźń", który przecina park,
zakłócając stosunki wodne w rejonie cennych dąbrów.
Pogoda zniechęcała nas do głębszego brodzenia po bagnach, za to objechaliśmy bardzo
ciekawą etnograficznie część parku, pomiedzy lasami i bagnami ścisłego rezerwatu a
Prypecią, dotarliśmy do wschodniej granicy Parku rzeki Uborc. Niewątpliwą atrakcję stanowiła
dla nas opuszczona niemal wieś Mordwin, zamieszkała przez nieco ponad dwadzieścia osób.
Stoi w niej około dwustu drewnianych chat; prawie wszystkie chylą się ku ruinie. W Chłupinie
na brzegu rozlewiska odnaleźliśmy będące wciąż w użyciu łodzie dłubanki (potwierdziły się
słowa naszego przewodnika Światosława Wasilejewicza: "szukajcie łodzi w kształcie
przypominającym banana"), tam także w użyciu są nadal wozy z drewnianymi kołami i
metalowymi obręczami. Odwiedziliśmy potężny dąb zwany Carem, pośród wstążek i
banknotów umieszczanych na korze staruszka przez miejscową ludność, zapewne na
szczęście, zawisła nasza zielona wstążka znad Rospudy.
Zalewowe dąbrowy w Prypeckim PN. Fot. A. Tarłowski. Rozlewiska Prypeci. Fot. D.
Krupiński.
Dziewięciodniowy pobyt na Białorusi, oprócz świetnych obserwacji przyrodniczych, stworzył
nam wspaniałą możliwość poznania tamtejszej kultury, warunków społecznych (czasem tak
bardzo przypominających te nasze sprzed kilkudziesięciu lat), panujących obyczajów,
miejscowej kuchni, obfitującej w ziemniaki (kartoszki) i słoninę (sało). Przy studniach spotyka
się tu i ówdzie żurawie, na prywatnych działkach w powszechnym użyciu są konne pługi i
drewniane brony, a za miedzą rozciągają się olbrzymie pola kołchozów uprawiane przez
potężne ciagniki.
Wycieczka na bagna. Fot. D. Krupński
Prawie cały dzień spędziliśmy dopełniając obowiązek meldunkowy. Zebraliśmy przy tym
pokaźną tekę papierów. Ilość koniecznych do wypełnienia formularzy, kserokopii wszelkich
dokumentów, dwie fotografie, imienne przelewy w banku i kilka osób z administracji
zaangażowanych do tego celu, łącznie z obowiązkową rozmową z naczelnikiem rejonowej
milicji, natchnęło nas pomysłem, aby taki dzień meldunkowy był obowiązkowym punktem
wycieczek organizowanych przez biura podróży dla młodszego pokolenia i dla tych
wszystkich, którzy tęsknią za dawnym systemem…
Folklor muzyczny jest integralnym elementem życia - zdarzyło nam się usłyszeć
charakterystyczne wielogłosowe pieśni, wykonywane podczas powrotu z pola konnym
wozem. Namówiliśmy śpiewaków, by odwiedzili nas któregoś wieczora. Ze wspólnego
muzykowania zrodził się pomysł koncertu w domu kultury. Stał się on zwieńczeniem
wyprawy, a jednocześnie pożegnaniem z gościnnym Turowem. Przebrany w ludowe
białoruskie rubaszki Bocian Band, w bardzo poszerzonym składzie, wykonywał niekoniecznie
ludowe utwory na przemian z miejscowymi muzykantami. Entuzjastyczne przyjęcie
publiczności zwiastowało pewną karierę! Po koncercie - poczęstunek. Na stole pośród
ziemniaków i sała królowała uha - zupa rybna.
Białoruski zespół ludowy oraz Bocian Band. Fot. A.Tarłowski
Z pewnym żalem opuszczaliśmy następnego dnia ten kraj pełen kontrastów, w którym
obserwuje się dziką przyrodę zarzuconą górami śmieci; w którym po prostych, równych
drogach jeździ niewiele samochodów; w którym są miasta nowoczesne, zbudowane z betonu,
szkła i metalu, oraz miejsca, gdzie trudno znaleźć murowany dom; w którym ludzie
mieszkający w drewnianych chałupach z wychodkiem mają aparaty cyfrowe i odtwarzacze
DVD; wreszcie kraj, w którym - mimo panującego ustroju - ludzie są życzliwi, serdeczni i
radośni.
Łukasz Matusik
16.05.2007