Nr 7 (21) - Parafia Józefów pw Matki Bożej Częstochowskiej

Transkrypt

Nr 7 (21) - Parafia Józefów pw Matki Bożej Częstochowskiej
Józefów
NASZ
N r 7 ( 2 1 ) L i p i e c - S IERPIE Ń 2 0 1 2
www.parafiajozefow.pl
M i e s i ę c z n i k pa r a f i i M at k i B o ż e j C z ę s t o c h o w s k i e j
Świ ę ci w n a sz y m ko Ś c i e le
Âw. Jadwiga
U
Urodzona 17 lutego 1374 roku, córka Ludwika, króla Polski i Węgier, była przez
swoją babkę Elżbietę Łokietkówkę spokrewniona z dynastią piastowską. Przykład
rodziców oraz atmosfera dworu węgierskiego zaszczepiły i ugruntowały w niej miłość i szacunek dla religii katolickiej. Odebrała również bardzo staranne wykształcenie humanistyczne, w tym znajomość języka łacińskiego, włoskiego, niemieckiego
i polskiego. Rodzice zamierzali wydać ją za Wilhelma, księcia austriackiego i zgodnie
z panującym wtedy zwyczajem doszło nawet do zaręczyn czteroletniej Jadwigi
z mającym wtedy osiem lat przyszłym mężem. Kiedy w roku 1383 zmarł Ludwik,
dostojnicy polscy rozpoczęli starania, by Jadwiga objęła po nim rządy w Polsce.
Wykluczali jednak małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem.
Jadwiga przybyła w maju do Krakowa, a 16 października, mając zaledwie 10 lat,
została uroczyście koronowana na Wawelu. W naszej historii jest to jedyny przypadek, że królem została kobieta.
Zapewne nie łatwo przyszło jej wyrazić zgodę na małżeństwo ze starszym o 20 lat
księciem litewskim Jagiełłą. Na taka decyzję musiały mieć wpływ dojrzałość religijna
oraz niepospolity rozum polityczny, bowiem ten związek umożliwiał chrystianizację
pogańskiej dotąd Litwy, a także wzmocnienie Polski przez przyłączenie ziem litewskich, na zasadzie unii dwóch narodów. 18 lutego 1386 roku poślubiła Jagiełłę,
który na przyjętym kilka dni wcześniej chrzcie, otrzymał imię Władysław.
Jadwiga, mimo młodego wieku, nie pozostawała w cieniu męża, zaliczanego przecież do znakomitych władców. Jej wybitna osobowość i doskonałe przygotowanie miały znaczący wpływ na dzieje obydwu złączonych narodów. Zatroskana o dobro państwa
starała się zabiegami dyplomatycznymi łagodzić powstające konflikty, szczególnie z zakonem krzyżackim. Z wrodzoną delikatnością umiała rozstrzygać spory i nieporozumienia Ludzie prości, biedni i chorzy zawsze znajdowali u niej pomoc i opiekę.
W celu umocnienia chrześcijaństwa na Litwie, wyjednała w Stolicy Apostolskiej ustanowienie biskupa w Wilnie. W Pradze natomiast założyła kolegium dla studentów litewskich przygotowujących się do stanu kapłańskiego. Uzyskała zgodę na otwarcie wydziału teologicznego na Uniwersytecie Krakowskim. Na utrzymanie tej uczelni zapisała
swoje osobiste klejnoty. Doceniając rolę nauki dla rozwoju państwa, otaczała opieką
uczonych, sprowadzał księgi lub sponsorowała ich przepisywanie, zakładała szkoły.
Jadwiga odznaczała się dojrzałością życia wewnętrznego. Jako król dawała przykład głębokiej pobożności i szacunku dla Kościoła. Wiele czasu poświęcała na modlitwę, nocne czuwania, wypraszając opiekę i błogosławieństwo Boże. W katedrze
wawelskiej znajduje się tzw. czarny krucyfiks, przed którym, jak głosi tradycja, lubiła
się modlić. Hojnie uposażała kościoły, w których do naszych czasów zachowały się
piękne szaty liturgiczne wykonane przez nią samą lub na dworze. Już za życia w opinii współczesnych była uważana za świętą
22 czerwca 1399 roku urodziła córkę. Niestety, dziecko żyło tylko trzy tygodnie.
Komplikacje połogowe stały się przyczyną i jej śmierci w dniu 17.07.1399. W kronice
katedralnej znajduje się pod tą datą następujący zapis: „Zmarła dziś w południe Najjaśniejsza Pani Jadwiga, Królowa Polski i dziedziczka Węgier, nieustraszona szerzycielka chwały Bożej, obrończyni Kościoła, sługa sprawiedliwości, wzór wszelkich cnót,
pokorna i łaskawa matka sierot, której podobnego człowieka z królewskiego rodu nie
widziano na całym obszarze świata”. Została pochowana w katedrze wawelskiej.
W 1979 roku Kongregacja ds. Sakramentów i Kultu Bożego, na podstawie stwierdzenia nieustającego kultu, zezwoliła na obchodzenie wspomnienia liturgicznego
bł. Jadwigi. Papież Jan Paweł II kanonizował ją 8.06.1997 roku w Krakowie.
Siostry Dominikanki Misjonarki
Wakacyjny numer „Naszego Józefowa”
oddajemy do Państwa rąk w Uroczystość
Matki Boskiej Częstochowskiej, patronki
naszej parafii. Jak co roku odpust
połączony jest z festynem rodzinnym,
podczas którego zaprezentuje się m.in.
fundacja „Razem w dojrzałość”.
Fundacja wspomaga domy dziecka
prowadzone przez Siostry Kapucynki,
a także ich wychowanków. W bieżącym
numerze przybliżamy działalność fundacji
oraz zachęcamy do jej wsparcia.
Koniec wakacji i powrót do pracy
i szkoły jest dla wielu z nas trudny. Jak
sobie radzić z poczuciem straty dowiemy
się z rozważań benedyktyńskich. Lektura
„Naszego Józefowa”, a szczególnie relacji
z obozu wilczków, pielgrzymki rowerowej,
czy kolejnego odcinka peruwiańskiej
opowieści Kasi Sterny może również
pomóc w przedłużeniu wakacyjnej
atmosfery.
Kontynuujemy także cykl o naszych
duszpasterzach. Tym razem o swoim życiu
i powołaniu opowiedział Magdzie Bogusz
ks. Stanisław Mikulski.
W imieniu redakcji życzę Państwu
dobrego przeżycia dzisiejszej uroczystości
oraz udanej zabawy podczas festynu.
Szymon Ruman
Spis treści
Wilczki nad Liwcem ............................. 4
O radości z tego, co przykre ................. 5
Powołanie w powołaniu . ..................... 6
Rowerowa modlitwa ............................ 8
Budyniowy rajd..................................... 10
Kronika Parafii....................................... 11
Więcej niż cztery kąty, czyli razem
w dojrzałość...................................... 12
Z notatnika misjonarza.......................... 13
Z kroniki Chóru Schola Cantorum
Maximilianum w Józefowie ............... 13
Dla dzieci.............................................. 14
„Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielkiego”, z jakim przeszedł on do historii, wskazuje
na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia.
Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką, a wiarą istnieje przyjaźń i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości” (Fragment katechezy Benedykta XVI z 24.03.2010 roku). Albert urodził się
prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego
ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. Szczególnie interesował się naukami przyrodniczymi, które stać się miały niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie
uczęszczał do kościoła dominikanów. Intensywny związek z Bogiem,
przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań błogosławionego
Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika na czele Zakonu Kaznodziejskiego, były czynnikami decydującymi o wyborze życiowej drogi. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję
zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie.
W latach 1234–1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu,
w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Błyskotliwe przymioty umysłu
pozwoliły mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów Wykładał tam do 1248 r. ciesząc się wielkim uznaniem i skupiając wokół siebie rzeszę uczniów, zachwyconych jego sposobem przekazywania wiedzy. W 1248 r. zorganizował w Kolonii
dominikańskie studium generalne dla młodych adeptów swojego zakonu. Z Paryża przywiózł z sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały stosunki
oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni. W 1254 roku Albert wybrany
został na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Jego zasługi docenił papież Aleksander IV,
mianując go biskupem Ratyzbony – wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 Albert pełnił tę posługę
z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowego bodźca działalności
charytatywnej. Po rezygnacji z biskupiej posługi, w latach 1263–64 Albert
głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV. Ostatecznie
wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego
i pisarza. Cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji
różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był powszechnie znany jako mąż pojednania i pokoju. Zmarł w Kolonii 15.11.
1280 r. Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego
średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal
wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie
znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł
doktora uniwersalnego. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza,
gdyby mu nie utorował na tym właśnie polu drogi św. Albert. On pierwszy
usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: „Intencją naszą
jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią,
dlatego był nazywany „doktorem powszechnym” i „sumą dobroci”. Beatyfikowany przez Grzegorza XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony
przez Piusa II do grona Doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI
6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem
studiujących nauki przyrodnicze.
Św. Albert Wielki
od reda kcji
Siostry Dominikanki Misjonarki
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
3
Wilczki nad Liwcem
Skau c i Eur o p y
W drugim tygodniu
lipca wilczki
z 1 Gromady
Józefowskiej
św. Stanisława Kostki
Stowarzyszenia
Harcerstwa
Katolickiego „Zawisza”
FSE pojechały na swój
kolejny letni obóz.
Wyjazd został
poprzedzony mszą
św. odprawioną
w naszym kościele.
W tym roku namioty
zostały rozbite w
Męczynie koło Siedlec
nad rzeką Liwiec.
Oprócz starych wilków
(kadry) na obozie
przebywał z nami
duszpasterz naszej
Gromady ksiądz Paweł
Czeluściński.
4
Pierwszym naszym zadaniem po dotarciu
na miejsce była pionierka obozowa, czyli
przygotowanie różnych przedmiotów niezbędnych w obozowisku, takich jak maszt,
kosze na śmieci, ławki i ogrodzenie.
Tradycyjnie do naszych obowiązków należało przygotowywanie śniadań i kolacji
dla całej Gromady. Codziennie te zadania
wykonywała inna szóstka. Każdego dnia
w obozie odprawiana była Msza Św. i mieliśmy możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi.
Pogoda w tym roku nam dopisała i dzięki temu często kąpaliśmy się w rzece, a nawet wybraliśmy się na spływ kajakowy.
Oczywiście była też wielka gra, która
polegała tym razem na doprowadzeniu
rannego człowieka do obozu. Chory miał
uszkodzone kolano i nie umiał porozumieć się po polsku. Gdy już byliśmy blisko
obozu napadli na nas źli wojownicy
z włóczniami. W przypadku otrzymania
ciosu włócznią trzeba było zrobić 20 przysiadów. Aby się przedrzeć należało wyciągnąć wojownikom chusty, które mieli
przełożone za paskiem. Ostatecznie operacja zakończyła się powodzeniem.
Oprócz tego miał miejsce „bieg wilczka”. Na bieg składały się między innymi
następujące konkurencje: chodzenie po
równoważni, wspinanie się na drzewo po
linie, noszenie butelek z wodą, slalom,
strzelanie z łuku, czołganie się i skakanie
przez sznurki.
Wieczory spędzaliśmy przy ognisku.
Śpiewaliśmy wilczkowe piosenki oraz
oglądaliśmy scenki przygotowane przez
poszczególne szóstki.
Jak zawsze przedostatniego dnia odbyła
się oczekiwana przez nas uczta Ikkiegoczyli wielkie jedzenie słodyczy. Upragnione
słodycze każda szóstka musiała kupić za
pieniądze obozowe, które otrzymywaliśmy od starych wilków za wykonywanie
różnych czynności. Największą ilość pieniędzy można było zarobić podczas wykonywania zadań z pionierki obozowej. Z tej
uczty żaden wilczek nie wyszedł głodny.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Podczas obozu zostało złożonych kilka
obietnic i zdobyliśmy parę sprawności.
Antek Fiedoruk
Wrażeniami z obozu podzieliły się też
inne wilczki:
Rafał Szcząchor: Na obozie było bardzo
fajnie . Najlepsza była uczta Ikkiego. W obozowej latrynie było bardzo dużo komarów…
Aleksander Piekutowski: Wiem czemu
Stare Wilki wybrały Męczyn – żeby nas zamęczyć! W pewnym stopniu im się to udało:
dwa bolesne otarcia na nodze, wiele na rękach i bardzo dużo ukąszeń komarów.
Wojciech Litwiniec: Na obozie było bardzo fajnie. Zbudowaliśmy wieżę i maszt z flagą. Było dużo gier. Kąpaliśmy się też ale woda
była prawdopodobnie zakażona, na szczęście tylko wtedy gdy się ją połknęło dlatego
przenieśliśmy się na kąpielisko w Węgrowie.
Szymon Litwiniec: Na tym obozie było
bardzo fajnie. Było dużo zabaw i gier. Moja
ulubiona gra to drzewo mocy. Był też spływ
kajakowy. Płynęliśmy podzieleni na dwie grupy w dwuosobowych kajakach. Ja płynąłem
z Akelą. Ścigaliśmy się z moim kolegą i księdzem, który przyjechał na obóz by odprawiać
Mszę Świętą. Niestety oni wygrali ale spływ
bardzo mi się podobał. Podobała mi się też
wielka gra. Musieliśmy rozwiązywać różne
zadania, a by wygrać grę trzeba było uwolnić
Akelę, który udawał Hindusa. Najbardziej podobała mi się uczta Ikkiego. Było pełno słodyczy i napojów, za które musieliśmy zapłacić
takimi krążkami, które udawały pieniądze.
Pod koniec uczty byłem bardzo najedzony.
Stanisław Karłowicz: Obóz się udał. Do
jadalni było w miarę blisko. Idąc na posiłek
przechodziło się leśną drogą, a potem
przez rzekę po moście z powyginanymi barierkami. Spaliśmy w sześcioosobowych namiotach w kolorze beżowym. Co wieczór
było ognisko i szóstki przygotowywały
scenki. Nasz obóz był nad rzeką Liwiec.
Niestety komary były nie do zniesienia ale
to nie popsuło nam obozu.
roz waż ania benedy k ty ńskie
O radości
z tego, co przykre
Koniec wakacji często przywołuje na myśl przykrą świadomość straty tego szczególnego czasu, gdzie
mniej jest obowiązków, piękniej za oknem, prościej i bardziej leniwie. Nic więc dziwnego, że tęsknimy za
wakacjami i czasem urlopu. Ani też, że najgorszy jest pierwszy dzień po powrocie do pracy. Niekiedy to
nasza świadomość wyprzedza samą stratę, kieruje naszą uwagę na nadchodzące zdarzenie.
Bawi mnie powiedzenie mojej żony, która wzdycha w sobotni wieczór, mówiąc: „I już po weekendzie…”. Niemniej we wszystkich podobnych do tej reakcjach odbija
się natura człowieka, który tęskni za stałością rzeczy, które sobie upodobał. W tym przywiązaniu trochę jest
z egoizmu, niedbałości i lenistwa, choć różny jest
stopień ich nasycenia. Co więcej, w tym przypadku rzadko skłonni jesteśmy traktować dotkliwe
przeżywanie straty jako sygnał czegoś, co wymaga uporządkowania dla głębszej relacji
z Bogiem. Tak bardzo naturalne, swojskie
jest to przeżycie. Rozumiemy i współprzeżywamy przykre sprawy.
Fenomenologicznie rzecz ujmując, poczucie straty przybiera co
najmniej dwie postaci. Pierwszą
stanowi reakcja na utratę „małych”
rzeczy – wolnego czasu, chwili wypoczynku, skradzionego komputera. W tym przypadku, w perspektywie
tego, co w życiu ważne, rozsądne wydaje
się niemal pełne oderwanie od tych rzeczy.
Nie neguje to samej przykrości, prawa do
takiego przeżywania wydarzenia, ale nakazuje wstrzemięźliwość w skupianiu się na
nim i wyznacza perspektywę pewnej pobłażliwości dla naszych emocji. Drugą
jest zaś reakcja na stratę prawdziwie poważną – dla chorego jest nią utracone
zdrowie i niekiedy brak perspektywy na
jego odzyskanie, może być nią utrata
przyjaciela, poczucia bezpieczeństwa
lub wyłączności w relacji z małżonkiem… Każdy z nas z łatwością może
uzupełnić tę listę. Nie jeden raz trudno jest nam dalej z tym żyć, odzyskać spokój lub równowagę, odbudować to, co zostało zniszczone.
Podkreślałem to już nie raz, że w duchowości benedyktyńskiej możemy spodziewać się wszystkiego, ale nie zaprzeczenia rzeczywistości
naszego serca. Co więcej, znajdziemy tam proste i szczere zrozumienie. Benedykt wprost powie, że „Opat powinien mieć wzgląd na słabość [innych]” (roz. 48, 25). I zaleca świadomość własnych przeżyć,
podejmowanie próby ich zrozumienia, a w tym świetle -- korygowania
osobistej postawy. Chodzi o to, by nawracać się przez odnawianie
umysłu; to rozsądek i prawidłowo formowane sumienie mają być narzędziem do postępu duchowego.
W innym miejscu powie: „Dobrze by było wprawdzie, by mnich
w każdym czasie żył tak, jak należy żyć w Wielkim Poście, lecz
tylko nieliczni mają taki stopień cnoty” (roz. 49, 1). Ważne jest
w jego opinii to, byśmy zachowali wyrozumiałość dla siebie.
Nie należy formułować nadmiernych wymagań, trzeba
zaś unikać przygnębienia z powodu niemożności
osiągnięcia niedoścignionego ideału. Z drugiej strony, wyraźnie się sprzeciwia epatowaniu swoim
przygnębieniem, angażowaniu zbyt wielu osób
w swoje sprawy, łapczywemu szukaniu ukojenia
w zrozumieniu innych. Chce, by wszystko, co
robimy, było dla każdego z nas pożyteczne,
jak również, by nasze sprawy nie rozpraszały
innych (roz. 48, 17). Innymi słowy zaleca, by
nie fałszować prawdy o sobie, ale i nie przyzwalać na panoszenie się naszych słabości.
Poczucie straty jest wezwaniem do dialogu
z Ojcem. Na Nim to wzoruje św. Benedykt obraz
Opata, który ma reagować na potrzeby braci: „Powinien [on] dawać mnichom wszystko, czego im
potrzeba”. Jednak równocześnie: „Powinien [on]
zawsze mieć w pamięci to ważne zdanie z Dziejów Apostolskich: każdemu rozdzielano według
potrzeby (Dz 4,35). A zatem i on również niechaj
uwzględnia raczej potrzeby słabych niźli złą wolę
zazdrosnych” (oba cytaty z roz. 55, 18–21). Zdarzenie, które niesie poczucie straty jest nam potrzebne, choć trudno to zrozumieć i zaakceptować w danym momencie. Co więcej, jest
sposobem uwzględnienia naszej słabości – pozwala ją lepiej dostrzec, pokazuje stopień przywiązania do świata, daje szansę na to, by w jej
sprawie zwrócić się do Ojca, który może przecież wszystkiemu zaradzić. Benedykt dodatkowo podpowiada, by wykorzystać tę okoliczność możliwie sensownie.
Nie rozczulać się nadmiernie, ale i nie bagatelizować w taki sposób,
który oddaje niezdrowe lekceważenie rzeczy i ludzi nam powierzonych. Zawsze szukać woli Bożej, odkrywać prawdę o sobie po to, by
przyoblekać się w Chrystusa i coraz bardziej jaśnieć Jego światłem.
Poczucie straty jest rzeczywistością umierania „starego człowieka”,
kruszenia się „serca z kamienia”; jest drogą pokory – odzierania drzewa z kory, by dotrzeć do tego co mocne, trwałe i żywe. W duchowości
benedyktyńskiej, w chrześcijaństwie ukryta jest bowiem ta trudna do
pełnego wyjaśnienia tajemnica radości z tego, co przykre.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Michał Królikowski
5
Na s i dus zpa s t er z e
Powołanie
◗◗ Jest Ksiądz głoszącym Słowo Boże i udzielającym sakramentów kapłanem, kapelanem polskiego sportu,
organizatorem obozów sportowych dla dzieci – to
długa i imponująca lista obowiązków.
Sądzę, że jestem zwyczajnym księdzem. Jestem jednak
przekonany, że otrzymałem nie tylko powołanie do kapłaństwa, ale złączone z nim powołanie szczegółowe, takie powołanie w powołaniu. Uważam, że dla kapłana wypełnianie
obu tych powołań jest warunkiem rozwoju, bo Bóg uzdalnia
nas do podejmowania szczegółowych zadań w naszym kapłaństwie. Czasami w posłudze kapłańskiej przychodzi rutyna
czy zniechęcenie do podejmowania takich posług jak spowiadanie czy katechizacja i w takich chwilach powołanie szczegółowe jest przetrwaniem. Gdy kapłan je odkryje, to pokocha
swoje powołanie i nie zestarzeje się w kapłaństwie. Chciałem
nie tylko zostać księdzem spełniając podstawowe funkcje kapłańskie, ale także robić coś więcej i mimo tegorocznych jubileuszy myślę, że jeszcze się jako kapłan nie zestarzałem.
◗◗ Jaka była Księdza droga do kapłaństwa?
Ksiądz Mirosław Mikulski mieszka na terenie
naszej parafii i często pełni w niej posługę
kapłańską, spowiadając i odprawiając Msze
święte w zwyczajnej oraz nadzwyczajnej
formie rytu rzymskiego. W bieżącym roku
obchodził 75 rocznicę urodzin
i 50 rocznicę święceń kapłańskich.
W jego pracy duszpasterskiej szczególne
miejsce zajmuje sport i sportowcy: od
podwórkowych piłkarzy po olimpijczyków.
6
Dość wcześnie odkryłem w sobie powołanie do bycia księdzem, jednak droga do święceń była dość trudna. Po 7 klasie
chciałem kształcić się dalej w Małym Seminarium Duchownym, jednak kierownik mojej szkoły wystawił mi negatywną
opinię, mimo że byłem zdolnym uczniem i uczyłem się dobrze. Po odmowach w czterech Małych Seminariach, udało
mi się jednak znaleźć seminarium księży Salwatorianów
w Krakowie, w którym nie wymagano opinii kierownika szkoły i w nim ukończyłem klasy 8 i 9, a następnie wstąpiłem do
nowicjatu, kontynuując naukę i podejmując studia. Jednak do
święceń kapłańskich nie zostałem dopuszczony, gdyż przełożeni stwierdzili u mnie brak powołania do kapłaństwa. Ponieważ jednak z całego serca chciałem być księdzem, zacząłem
szukać seminarium, do którego by mnie przyjęto. Po odmowach w sześciu seminariach, dopiero w Warszawie ksiądz Prymas Wyszyński dał mi szansę: nie przyjął mnie co prawda do
seminarium, ale doradził studia na KUL, w czasie których polecił mnie obserwować, aby przekonać się co do mojej osoby.
Po zaliczeniu półtora roku studiów psychologicznych zostałem przyjęty do seminarium w Warszawie, choć polecono mi
powtórzyć tam czwarty i piąty rok studiów. W końcu jednak
20 maja 1962r otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk księdza
Kardynała Stefana Wyszyńskiego.
◗◗ A jak przebiegała Księdza posługa w parafiach?
Na każdej z moich pierwszych parafii w Jasieńcu, Tarczynie,
Sulejówku i Ursusie byłem wikariuszem nie dłużej niż rok. Sądzę, że w tych parafiach pracowałem gorliwie, a w wolnych
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Nas i dus z pas te rze
w powołaniu
chwilach uprawiałem z dziećmi i młodzieżą sport. W parafiach w Mińsku Mazowieckim i na pl. Grzybowskim w Warszawie spędziłem po kilka lat. Tam również pracowałem
z dziećmi i młodzieżą przez katechezę i sport. Prowadziłem
też „Studium przygotowujące do narzeczeństwa i małżeństwa”- to była ogromna mądrość Episkopatu, aby przygotowywać nie tylko do małżeństwa - jak ma to miejsce obecnie
- ale i do narzeczeństwa. W latach 1978-1989 byłem proboszczem parafii w Lubochni. Przez ten czas starałem się
szczególnie pogłębiać świadomość religijno-moralną parafian np. Mszy św. sakramentu pokuty, procesji czy odpustów. Walczyłem też z alkoholizmem, namawiając ludzi do
podejmowania czasowej abstynencji, a handlujących alkoholem do zaprzestania działalności. Udało mi się tam nawet
stworzyć „Uniwersytet Parafialny”, w którym wykładali profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego, KUL-u i KIK-u. Zostałem potem proboszczem parafii św. Floriana na Pradze, gdzie
szczególną opieką starałem się otaczać mieszkańców ulicy
Brzeskiej, organizując dla nich Wigilie, Drogi Krzyżowe, czy
biegi i tańce. Właśnie na Pradze powstał pierwszy Parafialny
Klub Sportowy „Lotto”. Podobny klub zaczął działać w Radości, gdy zostałem tam proboszczem. Tam także angażowałem
się w katechizację, a szczególnie dbałem o przygotowanie rodziców i chrzestnych, i to jeszcze przed urodzeniem dziecka
i przed decyzją o zostaniu chrzestnym. Doszedłem do wniosku, że wtedy takie katechezy mają sens. W 2005 r. zostałem
skierowany na emeryturę i zamieszkałem w Józefowie,
w domu mojej mamy i wujka, śp. ks. dr Feliksa Kowalika, pochowanego na cmentarzu w Józefowie.
◗◗ Dlaczego sport stał się tak ważnym elementem
w Księdza pracy z dziećmi i młodzieżą?
Zawsze czułem się posłany do dzieci o smutnym dzieciństwie, chciałem pomagać rodzicom w ich wychowaniu,
w uczeniu zwykłych ludzkich wartości. Uważam, że dopiero
na takim fundamencie kultury i grzeczności można budować
religijność tych dzieci. Jednak, żeby wychowywać, to najpierw
trzeba z tymi dziećmi być. Ale żeby być razem, to trzeba się
spotykać. Ponieważ chciałem dotrzeć do dzieci, których nie
widywałem w kościele, pomyślałem, że sport może je zgromadzić, a wtedy będę mógł być z nimi i oddziaływać na nich
przykładem i słowem, zostawiając resztę Panu Bogu, tak jak
czynił to św. Jan Bosko. Tak więc zacząłem organizować obozy letnie, na których będąc w dziećmi 24 godziny na dobę,
mogłem uczyć je kulturalnej zabawy i zachowania, a także
modlitwy. W tym roku odbył się już 50-ty taki obóz. Byłem
też inicjatorem powstania „Katolickiego Stowarzyszenia
Sportowego RP”, którego celem jest zakładanie parafialnych
klubów sportowych i organizowanie międzyklubowych zawodów. To daje możliwość ciągłego oddziaływania na młodzież,
a młodzi mają większą motywację do trenowania. Dlatego
od 22 lat organizuję turnieje w tenisie stołowym, halowej piłce nożnej, czy wiosenne biegi, które mają już międzynarodową obsadę.
◗◗ A jak został Ksiądz kapelanem polskiego sportu?
Na studiach podyplomowych na KUL-u napisałem pracę naukową pt. „Moralność boksu”. Była ona poprzedzona obserwacją z bliska osób trenujących tę dyscyplinę. Przebywając
z bokserami, zauważyłem, że sportowcy są głodni Pana Boga
i odkryłem konieczność duszpasterstwa świata sportowego.
To trudne zadanie, gdyż trzeba z tymi ludźmi długo przebywać i czekać na ich zaufanie. Jednak warto podjąć ten wysiłek, co pokazuje choćby ostatni fakt, gdy przez 22 lata starałem się zdobyć zaufanie Jerzego Kuleja, który przed śmiercią
przez syna wydzwaniał po mnie i odszedł do Boga, przyjmując wszystkie sakramenty święte. Obecnie jest wielu księży
wyznaczonych do pełnienia posługi wśród sportowców, ale
ja dalej robię swoje: jestem np. kapelanem klubu „Polonii”
Warszawa, prowadzę adwentowe i wielkopostne rekolekcje
dla bokserów, organizuję pielgrzymki sportowców i spotkania opłatkowe z Ks.Prymasem. Sport jest dla Kościoła ogromną szansą, wciąż nie do końca wykorzystywaną. Do dziś bowiem żywe są konsekwencje polityki Władysława Gomułki:
„Kościół do zakrystii”. A przecież nie można ograniczać działalności księży tylko do murów kościoła.
◗◗ Za patronów życia kapłańskiego przyjął Ksiądz św.
Jana Bosko i św. Damiana de Veuster. Co wyróżniało
tych kapłanów?
Św. Jan Bosko poświęcił się pracy z dziećmi i młodzieżą,
wychowując je przez gry i zabawy, czyli przez sport i w ten
sposób zdobywał je dla Boga. Św. Damian natomiast wybrał
misyjną posługę osobom trędowatym, zesłanym na wyspę
Molokai na Hawajach. Był z nimi, pełnił posługę kapłańską,
a chłopców uczył grać w piłkę, przywracając im radość i godność w czasie ich choroby. Tych właśnie Świętych świadomie
wybrałem na swoich Patronów, bo w moim kapłaństwie
chciałem Ich naśladować i w Nich mieć orędowników.
Więcej informacji o księdzu Mikulskim oraz jego katechezy o wierze i sakramentach św. można znaleźć
w pięknej publikacji pt: „Być Księdzem”. Pozycja ta powinna być dostępna podczas kolejnych targów książki
w naszej parafii.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Rozmawiała Magdalena Bogusz
7
piel gr zym k a
Rowerowa
Pielgrzymka. Nareszcie, tak jak rok
temu, mogę wsiąść na rower
i pojechać w Polskę. Nie jest to jednak
zwykła wycieczka rowerowa, ale ta
szczególna podróż, która zaprowadzi
mnie, moich braci i siostry do Maryi,
do miejsc, w których jest czczona
przez rzesze Polaków i nie tylko, do
Świętej Lipki i do Gietrzwałdu.
Siostra Ewa, nasza opiekunka od rzeczy
najważniejszej po strawie duchowej, tj. pożywienia, zarządzająca przygotowaniem
posiłków.
Siostra Asia, nasz kwatermistrz, która bardzo poważnie podchodziła do swojej roli.
Brat Artur, prowadzący drugiej grupy
i druga złota rączka od rowerów.
Pozostali uczestnicy pielgrzymki: siostry
Dorota, Beata, Agnieszka i Grażyna oraz
bracia Zbyszek, Andrzej, Leszek, Darek,
Piotr, Artur, Daniel, Marcin oraz Rafał i Marcin, którzy mimo, że najmniejsi, jechali najszybciej i najwytrwalej.
Odsłona pierwsza
Od kilku miesięcy brat Michał przygotowywał trasę przejazdy, abyśmy nie musieli
jechać głównymi drogami w hałasie i zaduchu, ale mogli odpocząć, a jednocześnie
skupić się na kontemplacjach i modlitwie
w intencjach, które będziemy wieźli ze sobą,
aby je przedstawić przed naszą Matką.
Michał całkowicie zanurza się w mapach
i komputerze. Coś tam składa, przesuwa
i w końcu przedkłada 10 map w różnych
rozmiarach z trasą pielgrzymki i naniesionymi fragmentami zdjęć satelitarnych i adnotacjami typu: „jechać prosto”.
W przygotowaniu trasy pomagał mu
dzielnie brat Artur, który nawet przejechał
z Michałem cała trasę samochodem, aby
w terenie zbadać, czy nie czyhają na pielgrzymów niespodzianki.
8
Główne osoby dramatu, najpierw
funkcyjni:
Ksiądz Paweł, nasz opiekun duchowy
i lektor, co wieczór serwował nam fragmenty książki „Lenistwo duchowe”, która
jak przyznam, spowodowała, że inaczej
spojrzałem na swoją codzienną modlitwę
i stosunek do obowiązków katolika.
Brat Michał, prowadzący pierwszej grupy
i można rzecz organizator pielgrzymki
a także złota rączka od rowerów.
Brat Wacław, nasz kierowca, dający nam
możliwość uniknięcia bycia objuczonymi
osłami, z całym szacunkiem dla tych zwierząt, a także stanowiący ochronę przed samozwańczymi mistrzami kierownicy. Wstawał o godzinę przed nami żeby zagrzać
nam wodę na herbatę.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Wyruszyliśmy z Józefowa w sobotę
30 czerwca 2012 r. około godziny 15, tzn.
wszyscy wyruszyli oprócz mnie, gdyż ja wyruszyłem koło 18. Było naprawdę gorąco.
Pierwszy postój miał miejsce w Nadmie,
w sumie 33 km. W drodze zastanawiałem
się kogo będę miał za współpielgrzymów.
Czy będą to znajomi sprzed roku, czy też
zupełnie inne osoby. Z tamtymi osobami się
zżyłem, była wspaniała atmosfera. Jak będzie teraz?
Po dojechaniu na miejsce ze zdziwieniem
stwierdziłem, że pomimo gorąca, pielgrzymka zorganizowała sobie ognisko na
terenie plebanii, oczywiście za zgodą gospodarza, księdza Grzegorza, który swego
czasu przebywał w józefowskiej parafii.
Jednakże pobyt u księdza Grzegorza nie
miał na celu pieczenia kiełbasek, ale wzajemne poznanie się zanim pojedziemy
w dalszą drogę. Wzajemne przedstawienie
się i ewentualne wyjawienie swoich intencji
miało na celu skonsolidowanie grupy, co
zdało egzamin, zwłaszcza, że od księdza
Pawła otrzymaliśmy odpowiednie „lekarstwo”, które każdy co dnia zażywał. Ja zażywam je do dnia dzisiejszego.
Odsłona druga
Drugi dzień to przejazd z Nadmy do Goworowa, 105 km, ale w upale. Po drodze
mieliśmy okazję przeprawić się promem
przez Bug w Kamieńczyku. Oczywiście nie
zabrakło czasu na modlitwę, gdyż co 20 km
odmawialiśmy jedną z tajemnic różańca.
Dopiero w takich momentach człowiek zauważa, że modlitwa wcale nie zajmuje tak
dużo czasu, a przecież nieraz z niej rezygnujemy tłumacząc sobie, że rano nie mam czasu,
bo pociąg ucieknie, a wieczorem, bo jestem
śpiący. Przyjacielowi czy znajomemu byśmy nie
odmówili tych 10 minut rozmowy, ale naszemu największemu przyjacielowi, Chrystusowi,
modlitwa
a i owszem i to nie raz, ale tak właśnie jest.
Kto się na nas nie obrazi albo nam nie wytknie
naszego zachowania, nie ma co liczyć na nasz
nawet najmniejszy trud. Najwięcej zyskuje
ten, kto nas napomina i żąda.
Największa niespodzianka czekała nas
jednak na miejscu w Goworowie. Ksiądz
proboszcz nawet nie dał nam możliwości
rozważenia wyższości nocowania pod namiotem nad odpoczynkiem w łóżku pod
dachem. Po prostu zarządził, że 10 km dalej
czekają na nas pokoje i kolacja, do których
zawiezie nas autokar.
Opiekę nad nami objął Kościelny. Osoba,
którą już rzadko spotyka się we współczesnym świecie. Podczas posiłku wręcz „wychodził ze skóry” żebyśmy poczuli się jak
ktoś, na kim mu szczególnie zależy. Jestem
mu bardzo wdzięczny za przypomnienie mi,
że przykazanie miłości nadal funkcjonuje.
Następnego dnia rano po śniadaniu autokar zawiózł nas do goworowskiego kościoła
na mszę. Jak ja lubię te poranne msze.
Zwłaszcza te o 6 rano, które są celebrowane
w naszym małym gronie. Czuję się wtedy jakby ta msza była celebrowana szczególnie dla
mnie. Wtedy właśnie uwielbiam rozmawiać
z Bogiem, bo nawiązuję bezpośredni, bardzo
bliski kontakt z naszym Ojcem.
asfalt został nałożony widłami. Wyruszyliśmy
bardzo rano co ratuje nas przez burzą. Przeczekaliśmy ją w Krutyniu. Potem co jakiś czas
łapią nas deszcze. Pod koniec dnia już czujemy
zbliżający się pierwszy cel pielgrzymki, Świętą
Lipkę. Ale nie, nie kochani. Chcecie być pielgrzymami to pocierpcie. Pierwsza grupa, pod
wodzą Michała na 5 km przed celem błąka się
pomiędzy Pilcem a Pasterzewem, nadrabiając
10 km. Jednakże to tylko drobne niedogodności. Druga grupa, z Arturem, zostaje zaatakowana prze „kocie łby”. Atakują znienacka
i podstępnie niszczą koła rowerów Księdza
Pawła i siostry Grażyny. W rowerze księdza
szprycha wręcz wyrwała część obręczy.
Na postoju miny Michała i Artura wydłużają się. Nici ze spania. Trzeba centrować
koła. Na szczęście są świetnymi fachowcami i idą spać o zwykłej porze.
Wieczorem udaje nam się jeszcze wysłuchać koncertu organowego w kościele
świętolipskim. Zawsze kiedy słyszę „Ave
Maria” jestem wzruszony, ale usłyszeć je
w wykonaniu organowym, a zwłaszcza organów w Świętej Lipce, niezapomniane
przeżycie. Maryja stoi na lipie i spogląda na
nas. Przypomina mi się wizerunek gidelski.
Obie figurki są tak maleńkie.
Odsłona trzecia
Następnego dnia rano ruszamy do najtrudniejszego etapu. Łącznie 106 km, ale w upale,
po bardzo pofałdowanym terenie i drogach
jak ser szwajcarski. Żadnej możliwości kontemplacji. Nieuwaga grozi w najlepszym razie
„gumą” a w najgorszym urwaniem koła.
Na 60 km mamy przyjemność zwiedzić
najmniejsze państwo świata. Kapelanat kawalerów Maltańskich.
W końcu dojeżdżamy do Gietrzwałdu, dla
niektórych ostatecznego celu pielgrzymki.
Mamy jeszcze możliwość udania się do kościoła przed ołtarz Matki Boskiej Gietrzwałdzkiej. Z półmroku, na ołtarzu, wyłania się jej
postać, ale postać to nic. Te oczy. Jakby patrzyły na Ciebie i za tobą podążały. Jakby zadawała pytania. Czekałam na Ciebie. Czego
ode mnie oczekujesz? Jakie intencje Cię do
mnie sprowadzają. Może to i malarstwo iluzyjne, tak jak w Świętej Lipce, ale te oczy są
najprawdziwsze. Warto przyjechać tu i samemu tego spojrzenia doświadczyć.
Dzięki uprzejmości opiekunów sanktuarium mogliśmy rozbić namioty w ogrodzie,
który mieliśmy tylko dla nas.
Po mszy ruszyliśmy przez Ostrołękę i Kurpie
na Mazury. Za Ostrołęką wjechaliśmy na spokojne, osłonięte zielenią drogi kurpiowskie,
które z braku górek i dziurawych jezdni pozwalają na przemyślenie wielu kwestii, a szczególnie tych dlaczego właściwie jadę pokłonić
się Maryi? Czy jestem godny? Czy wystarczająco się staram aby dostąpić zaszczytu bycia
pielgrzymem, a nie tylko turystą?
A może jadę tylko dlatego, że lubię rower
i podróże? Wielokilometrowe odcinki pozwalają na zastanowienie się nad motywacjami pielgrzymowania i postępowania
w życiu. Myśli kłębią się pod czaszką i nie
zawsze znajdujesz odpowiedź, ale chociaż
się nad problemem zastanowiłeś i jesteś
bliższy jego rozwiązania.
Na koniec dnia niespodzianka. Kierownictwo zamiast noclegu nad rzeką w Krutyniu
prowadzi pielgrzymkę nad jezioro Nidzkie
do Karwicy. Po 110 km możemy się wykąpać
w jeziorze, czego już nie dostąpimy.
Odsłona czwarta
Kolejny dzień zapowiada się deszczowo. Jedziemy po drodze, która ma szerokość roweru
i która miała przyjemność doświadczyć nowej
formy nakładania asfaltu. Jak to ujął Artur,
Odsłona piąta
Odsłona szósta
Następny dzień poświęcamy na podsumowanie pielgrzymki. Osoby, które
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
pielgrz ymka
doświadczają takiej potrzeby dzielą się z innymi swoimi przeżyciami i przemyśleniami.
Żegnamy Michała, Artura, Asię i Rafała.
Śpiewamy im „Żegnamy Was, Alleluja”.
Ostatnio słyszałem tę piosenkę na dworcu
w Koluszkach i przypomniałem sobie tamtą
chwilę. Znowu ogarnęło mnie wzruszenie.
Wtedy opuszczali nas współpielgrzymi, z którymi przejechaliśmy tyle kilometrów.
Oprócz kilkukrotnego odwiedzenia Maryi
udaliśmy się także do cudownego źródełka,
którego woda ma właściwości lecznicze
a także wysłuchaliśmy opowieści miejscowego księdza o historii jedynych w Polsce uznanych przez Kościół objawień, które miały
miejsce w Gietrzwałdzie w 1877 r.
Odsłona siódma
Nadszedł dzień wyjazdu. Mieliśmy przyjemność uczestniczyć w pięknej mszy.
W słoneczny poranek na poddaszu stojącego przy naszym kempingu budynku. Przez
okna wpadały promienie słoneczne. Dookoła panowała cisza. Sala przystosowana
do sprawowania mszy świętej była prosta
i mała, a jednocześnie przyjemna.
Ze względu na absencję dwóch dotychczasowych przewodników dostąpiłem zaszczytu
przewodzenia grupie. Tego dnia po pokonaniu 134 km dotarliśmy do Glinojecka, gdzie
znaleźliśmy gościnę na terenie parafii. Po drodze wszystkim dały się we znaki górki, wiatr i
upał. Ostatnia górka zaatakowała nas znienacka zza zakrętu koło Lipowca Kościelnego.
Siostry Ewę i Dorotę trzeba było prawie reanimować. Nagle pogoda się diametralnie pogorszyła. Mógłbym przysiąc, że widziałem
trąbę powietrzną, ale przeszła obok. My
zresztą się zatrzymaliśmy żeby zobaczyć, w
którą stronę pójdzie burza. Ostatni dzień to
126 km i niesamowita gościna u brata Andrzeja w Nowym Dworze Mazowieckim. Andrzej już od kilku dni zapowiadał nam przyjęcie. Sądziliśmy, że zajedziemy, coś przekąsimy
i pojedziemy dalej, ale nie. Zostaliśmy ugoszczeni po staropolsku przez żonę Andrzeja.
Ledwo wyszedłem i wsiadłem na rower. Pożegnaliśmy Andrzeja „Żegnamy Cię, Alleluja”
co nie pozwoliło mu zachować równowagi
ducha. Sądzę, że pojechałby dalej z nami.
W drodze przez Łomianki żar uderzał
w nas z góry, dołu z przodu, tyłu i z obu
boków. Ochłodę znaleźliśmy dopiero w Lesie Młocińskim. Dotarliśmy do celu podróży
i wiem już, że będę czekał niecierpliwie na
kolejne spotkania z Maryją w gronie osób,
z którymi mnie połączyła i połączyć zechce.
Grzegorz Rygalski
9
By M i ło ś ć by ł a ko c h a n a
Budyniowy rajd
M
isjonarz od gotowania nie ucieknie. Potrafi przecież wszystko. A jak nie potrafi,
to się nauczy. Przynajmniej na tyle, żeby przeżyć. Przez pierwsze trzy miesiące czułam się
bezpiecznie. W kuchni królowała señora
Ermiña. Nasza pani kucharka. Pojawiała się zaraz po śniadaniu. Kroiła, lepiła, mieszała, przelewała. W garnkach bulgotało jak w jacuzzi.
W całym domu pachniało ziołami i świeżym
avocado. Znikała tuż przed obiadem, żeby pojawić się znowu po południu i przygotować
kolację. I tak sześć dni w tygodniu. Od poniedziałku do soboty. W niedziele zawsze znalazł
się jakiś chętny do gotowania. Zamiast siedzieć
z nosem w książkach, tak jak reszta chłopaków, kroił ziemniaki. W rytmie huayno (czyt.:
łajno). W Peru nic nie dzieje się bez muzyki.
Przez pewien czas moje działania w kuchni
ograniczały się do parzenia herbaty, robienia
kanapek i… od czasu do czasu, budyniu. Ktoś
może powiedzieć, że to akurat nie jest skomplikowane. Kulinarnie. Logistycznie, tak.
Budyń (oryg. budin) to ciasto. Z suchych bułek. Moczy się je w mleku i rozdrabnia. Dodaje
się masło, cukier trzcinowy, jajka, zapach
10
waniliowy i rodzynki. W oddzielnym naczyniu
przygotowuje się karmel. To ta łatwiejsza część
zadania. Teraz trzeba znaleźć jakieś moto-taxi,
załadować do niego siebie, gotowe ciasto
w pięćdziesięciolitrowym wiadrze, karmel,
wielką chochlę i dwie ogromne blachy do pieczenia. Można jechać. Do piekarni. Moto-taxi
pędzi po dziurawych ulicach. Karmel wychlapuje się na spodnie. Ciasto klei się do swetra.
Chochle uderzają rytmicznie o porozrzucane
po podłodze blachy. Peruwiański freestyle.
W piekarni przekładamy karmel i ciasto do blachy. Wrócimy po nie po południu. W tym piecu nie da się ustawić temperatury. Możemy liczyć tylko na to, że piekarz nie zaśnie i w porę
wyciągnie smakołyk. Do domu wracamy piechotą. W jednym ręku oblepiony karmelem
garnek, w drugim upaćkane ciastem wiadro
z wystającą chochlą. Taki widok nikogo tu nie
dziwi. Piekarnik w domowej kuchni jest rzadkością. Powszechne są więc spacery przez miasto z nadziewanym kurczakiem albo ułożonymi jedna koło drugiej świnkami morskimi. Po
drodze można zajść na lody.
Problem zaczął się wraz z wakacjami.
Señora Ermiña wzięła wolne. Artur z Margaritą (odpowiedzialni za dom) pojechali na
urlop. Zostałam w domu z Anią i trzema
chłopakami: Ermitaño, Ryne i Nilthonem.
Nadszedł dzień, kiedy musiałam założyć granatowy fartuch w białe grochy i stanąć między garnkami. Początki były trudne. Nie wiem
kto narzekał bardziej, ja czy chłopaki. Zupa
burakowa. Totalny niewypał. Chłopcy nazwali ją ‘busca papa’ czyli ‘szukaj ziemniaka’. Nie
bez przyczyny. Na talerz zupy przypadały
średnio cztery kawałki ziemniaka. Robiliśmy
zakłady: kto znajdzie więcej? Po obiedzie
wszyscy konaliśmy. Ze śmiechu.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Ryż był kolejnym wyzwaniem. I bynajmniej
nie ten w torebkach. Tam ryż kupuje się w workach. Jutowych. Kilka dni zajęło mi rozpracowanie odpowiednich proporcji wody, ryżu
i ziela angielskiego. Sztuczka polegała na tym,
żeby ryż odpowiednio wcześnie wyłączyć, odcedzić, wlać na dno kilka łyżek oleju i zostawić
na małym ogniu, żeby doszedł. Łatwizna.
Trzeba wziąć pod uwagę, że na wysokości
3000 m.n.p.m. wszystko gotuje się znacznie
wolniej. Po kilku nieudanych próbach zostałam ekspertem od ryżu na sypko. Ryż w wersji
‘andyjskiej’ mam już przetrenowany.
Jedliście kiedyś placki z bananów? Przepis
sprzedali mi chłopcy. Przygotowanie nie jest
skomplikowane. Każdy amator sztuki kuchennej sobie poradzi. Przygotujcie 2,5
szklanki mąki, 3 jajka, 2 niepełne szklanki
mleka, cukier waniliowy, pół łyżeczki proszku
do pieczenia oraz 6 dojrzałych, miękkich bananów. Banany trzeba rozgnieść widelcem
na gładką masę i dodać do pozostałych, wymieszanych wcześniej składników. Usmażcie
placki z obu stron, na złoty kolor. Przed podaniem posypcie cukrem pudrem.
Przygotowanie bardziej skomplikowanych
dań przekraczało moje możliwości. Dobrze,
że była ze mną Ania. Przed nią kuchnia nie
ma żadnych tajemnic. Codziennie wyczarowywała jakieś pyszności. Za kawałek szarlotki
w jej wykonaniu, chłopcy byli w stanie zrobić
wszystko. Ja też.
Nie lubię gotować. Nic mi nigdy nie wychodzi. Niby wszystko jak w przepisie, ale zupełnie
inaczej. Efekt końcowy nieprzewidywalny. Nawet dekoracja nie pomaga. Smaku nie da się
uratować. W gotowanie trzeba chyba wkładać serce. Póki co, moje dedykuję pisaniu.
Kasia Sterna
z his torii para fii
Kronika Parafii
16.
1960
W połowie czerwca odszedł ze względu
na chorobę żony z Józefowa do Wawrzyszewa p. Piekara, organista miejscowy, a na
jego miejsce przyszedł p. Oleksiak.
12 lipca został przeniesiony do Miłonic na
proboszcza Ks. Stanisław Barszczewski a na
jego miejsce został mianowany neoprezbiter, Ks. Marek Starowieyski.
15 lipca zmarł Ks. Roube, kapelan braci
dolorystów na Dębince – został odprowadzony na cmentarz miejscowy przez konfratrów, księży i licznie zebranych wiernych.
Nad grobem mowę wygłosił Ks. dziekan
W. Malinowski. Jest to pierwszy ksiądz pochowany na cmentarzu w Józefowie.
Ponieważ nie wszystkie dzieci w czerwcu mogły przystąpić do I Komunii św. zorganizowano
od 20 lipca nauki dla grupy dzieci, które przystąpiły w odpust 28 sierpnia do I Komunii św.
15.VIII w uroczystość Wniebowzięcia
N. M. P. odbyło się poświęcenie ziół przygotowanych przez Duszpasterstwo Dobroczynne a o godz. 18 błogosławieństwo licznie
zgromadzonych dzieci. Ks. Malinowski wygłosił przemówienie do rodziców omawiając
m.in. rytualne błogosławieństwo dzieci.
Dzień chorych odbył się dnia 26 sierpnia;
liczny udział w nim wzięli starcy i chorzy parafii. Nabożeństwo prowadził Ks. Kan. M. Kliszko
z Warszawy. Na śniadaniu dla chorych przygotowanym przez parafię przy pomocy młodzieży parafialnej było około 90 osób, które przywieziono i odwieziono dorożkami do domu.
Uczestnikom rozdano pamiątkowe obrazki.
W sobotę 27.VIII przed odpustem oraz
w sam dzień odpustowy wiele osób przystąpiło do spowiedzi i Komunii św. Sumę odpustową odprawił Ks. Prof. dr Józef Dajczak
z Warszawy, kazanie wygłosił O. F. Roztworowski T. J. 28.VIII wyjechał Ks. Lelito a przybył Ks. Czesław Bednarczyk.
Ponieważ od 1 września 1960 r. usunięto
naukę religii ze szkoły w Józefowie, a w Michalinie od chwili otwarcia na początku
ubiegłego roku religii nie było, przeto zorganizowano naukę religii przy kościele. Salę
katechetyczną zamieniono na kaplicę.
Na początku roku szkolnego została odprawiona dla dzieci i młodzieży szkolnej Msza św.
pw. MB Cz¢stochowskiej
w Józefowie
wieczorem 31.VIII o godz. 18 oraz 1.IX rano
o godz. 700. Z racji początku roku szkolnego
dzieci i młodzieży było dość dużo u spowiedzi.
Rozkład nauki religii przy kościele został
wprowadzony w ten sposób:
klasy I – w poniedziałek,
klasy II – we wtorek,
klasy III – w środę,
klasy IV – w czwartek,
klasy V – w piątek,
klasy VI – w sobotę,
klasy VII – we wtorek, środę, sobotę.
Młodzież licealna w sobotę o 17, w niedzielę po Mszy św. o godz. 9 i 10, młodzież
pracująca co 2 tyg. w niedzielę o godz. 18
(17 w zimie). Rozpoczęto także pogadanki
dla przedszkolaków w niedzielę po Mszy św.
o godz. 10 i o godz. 15.
Od 15 września rozpoczęto naukę religii
w kaplicy w Rycicach i w Nowej Wsi. W Rycicach uczy S. Pasjonista, w Nowej Wsi katechetka świecka.
Dnia 18.IX.60 r. młodzież liczyła ludzi
obecnych w Kościele. Stan wynosił: godz. 7–
129, 8 – 118, 9 – 874, 10 – 1227, 1130 –
355, 1245 – 584, godz. 18 –243. Razem
3 430, w Nowej Wsi – 84, w Rycicach – 152.
Razem 3 666 osób.
W dniu 19.X.1960 r. odbyła się u Ks. Proboszcza rewizja, którą przeprowadziła wice
prokurator M.St. Warszawy, p. M. Pancer z 3
funkcjonariuszami MO pod nieobecność
Ks. Proboszcza. Ks. Proboszcz był przesłuchiwany 24.X w Komendzie głównej MO M.
St. Warszawy, ul. Nowotki 15.
W dniach 30.X i 31.X biel przygotowała
misterium różańcowe. Frekwencja była raczej słaba.
W dniu W.W. Świętych odbyły się o godz.
1430 nieszpory, a po nich procesja żałobna na
cmentarz, gdzie Ks. Proboszcz odprawił Mszę
św. za zmarłych pochowanych na tym cmentarzu i wygłosił kazanie. Frekwencja była
b. dobra. Śpiewał chór kościelny i wierni.
W Dniu Zadusznym o godz. 900 odbyła się
uroczysta suma z procesją żałobną, a wieczorem o godz. 18 Msza św. z katafalkiem.
Przez 3 niedziele poprzedzające uroczystość św. Stanisława Kostki były głoszone nauki na Mszy św. dla dzieci, 12.XI odbyła się
spowiedź a 13.XI w pięknie udekorowanym
kościele wspólna Komunia św. o godz. 9.
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
W niedzielę, 20 listopada odbyła się wywiadówka połączona z nabożeństwem dla
rodziców dzieci młodszych; analogiczne zebranie dla rodziców dzieci starszych i młodzieży odbyło się w następną niedzielę.
Przez cały Adwent o godz. 630 były odprawiane Roraty, na których frekwencja ludzi
była na ogół dobra. W I tygodniu Adwentu
Ks. Bednarczyk prowadził nauki dla narzeczonych, a w III tygodniu rekolekcje adwentowe.
Przed świętem Niepokalanego Poczęcia
odbyło się Triduum dla dziewcząt. W ostatnim tygodniu Adwentu wielkim powodzeniem cieszył się „św. Mikołaj” zorganizowany dla dzieci młodszych przy dużym
współudziale rodziców.
Księża odwiedzili chorych, wyspowiadali
ich i udzielili Komunii św. w dniach 19
i 20 grudnia. W czwartek 22.XII odbył się
opłatek dla dzieci szkół podstawowych
i spowiedź przedświąteczna. W Wigilię spowiedź trwała do godz. 17.
Na Pasterce, którą odprawił Ks. Proboszcz,
było bardzo dużo ludzi. Kazanie wygłosił
Ks. Czesław Bednarczyk, jutrznię polifoniczną śpiewał chór.
W czasie ferii zimowych urządzono zajęcia rozrywkowe dla dzieci. Frekwencja była
wysoka: 400÷500 dzieci dziennie.
Staraniem katechetki Teresy Kożuchowskiej przedszkolaki i dzieci młodsze urządziły
misterium Bożonarodzeniowe, które kilka
razy powtarzały. Frekwencja była bardzo wysoka. Wielką pomoc wykazali tu rodzice.
Na zakończenie roku nieszpory odprawił
i kazanie wygłosił Ks. Proboszcz Wincenty
Malinowski. Adoracja trwała do godz. 1130.
Cały czas adorowali ministranci, biel i ludzie
na kościele. Dla ministrantów i bieli urządzono zajęcia na plebanii. W czasie adoracji cały
czas księża dyżurowali w konfesjonale. Po
odśpiewaniu suplikacji, przy dużej frekwencji Ks. Proboszcz odprawił Mszę św. o północy. W okresie Bożego Narodzenia były odprawiane nabożeństwa przy żłobku, który
tym razem stał przy wejściu do kościoła.
Statystyka za rok 1960: ochrzczonych
242 dzieci, zaślubionych 69 par, zaopatrzono 80 chorych Sakramentami św., zmarłych
73, bierzmowanych 5, do Komunii św.
przystąpiło 244 dzieci, rozdano 46 910 Komunii św.
11
Raze m w d o jr z a ło ś ć
Więcej niż cztery kąty,
czyli razem w dojrzałość.
Pocztówka z rodziną w tle
Dziś dom moich rodziców pachnie wanilią i masłem. Mama właśnie wyjęła z pieca
drożdżowe z kruszonką. W czajniku tańczy
woda. Wyciągam z szafki dwa kubki. Każdy
inny. Ten porcelanowy, w drobne niebieskie
kwiatki, jest mamy. Siadamy przy kuchennym stole. Herbata pachnie niezapominajką.
Nie potrzeba wielu słów. Błękit oczu mamy
koi zmęczenie i przegania zmartwienia. Zapach ciasta zwabił do kuchni tatę. Łakomczuch z niego. Zgarniając z talerza okruszki
pyta, jak minął mi dzień. Potem czy czegoś
nie potrzebuję. Czy nic mnie nie boli. Czy
w pracy wszystko w porządku. Pytania uderzają we mnie jak krople letniego deszczu
o liście koniczyny. Czasem, tak na przekór,
mam ochotę rozłożyć parasol. Schować się
przed troską. Przed miłością. Przed zainteresowaniem. Moje serce chce się otulać tymi
uczuciami jak pledem w chłodne dni.
Mamy i taty brak
Nie każdy dom pachnie wanilią i masłem.
Nie każda mama ma błękitne oczy. Czy zastanawiałeś się kiedyś czym pachnie Dom
Dziecka? Samotnością? Pustką? Zwyczajnością? Niezaspokojonym pragnieniem bycia
kochanym? Dzień jak co dzień. Pobudka
z samego rana, ścielenie łóżek, poranna toaleta, ubieranie się, śniadanie, wyjście do
szkoły. Potem obiad i chwila na odpoczynek.
Podwieczorek i czas na odrobienie lekcji. Kolacja, dyżur porządkowy i czas na sen. Niby
wszystko jak w normalnym domu, a jednak
inaczej. Mama nie budzi odgarniając włosy
z czoła. Nie układa na krześle obok łóżka
wyprasowanego ubrania. Nie smaruje konfiturą kolejnej kanapki. Tata nie popędza
z troską w głosie, żeby nie spóźnić się do
szkoły. Nie całuje na pożegnanie. Mama nie
siedzi obok podczas obiadu. Nie słucha
opowieści, tych najważniejszych na świecie.
Tata nie pyta, jak minął dzień. Nie pomaga
w matematyce. Nie buduje samolotu z kartonowych pudełek. Mamy i taty brak.
Prawie jak w domu
Są takie Domy Dziecka, w których o poranku słychać śmiech. W kuchni pachnie kakao.
Do pokoju zagląda Siostra i jak czarodziejka,
jednym uśmiechem, wyciąga z łóżka śpiochy.
W Domu Sióstr Kapucynek Najświętszego
Serca Jezusa w Siennicy można doświadczyć
12
miłości. Namiastki rodzinnego ciepła. Można
poczuć się kochanym. Siostry są tak blisko
dzieci, jak tylko mogą. Dzielą z nimi smutki
i radości, pokazują, że warto na nowo zaufać.
Warto jeszcze raz zaryzykować i obdarzyć kogoś miłością. W tym domu zdarzają się cuda.
Spontaniczny uścisk. Uśmiech. Świadomy
i szczery. Pieczętujący szczęście. Niby taki
zwykły, a jednak niezwyczajny. Znak przywrócenia człowieczeństwa. O czym marzą dzieci
z Domu Dziecka? Marzą o miłości. Tej zwykłej. Prostej i małej. Bez długich rozmów. Bez
nieprzespanych nocy. Bez pięknych domów
i lśniących samochodów. O miłości, która
prostuje drogi. Te najbardziej pokręcone. Miłości, która koi zmęczenie i przegania zmartwienia. Marzą o błękitnych oczach mamy.
O niekończących się pytaniach taty.
Razem w dojrzałość
Żadna placówka, nawet ta z Siostrą ‘czarodziejką’, nie zastąpi dziecku prawdziwego
domu. Bo dom to więcej niż cztery kąty. Dom
to określony rytm życia. Codzienne rytuały.
Gesty zarezerwowane dla najbliższych. Dom
to pewność, spokój i stabilizacja. To wzajemna troska. To tęsknota za obecnością, gdy
kogoś brakuje. Dom to Mama i Tata.
Zosia i Aneta.* Dwie wychowanki Domu
Dziecka w Siennicy. Agnieszka i Piotr. Sylwia
i Krzysztof. Dwa małżeństwa, które postanowiły stworzyć im Dom. Prawdziwy. Nieograniczony ścianami. Każde z nich ma własne dzieci. Do swojej rodziny przyjęli jeszcze jedno
– dorosłe. Nie mieszka z nimi. Przyjeżdża kiedy
tylko zechce. Czasem zostaje na noc. Wspólnie budują Dom. Od fundamentów. Od
pierwszego spotkania. Budują przy herbacie,
rozmawiając o troskach i planach na przyszłość. Budują dzieląc się radościami podczas
wspólnych spacerów, które niekoniecznie muszą mieć jakiś cel. Ważniejszy jest ten w życiu.
Towarzyszą im w codziennych i niecodziennych zmaganiach. Przeżywane razem smutki
i porażki zbliżają. Sukcesy cieszą. Budują Dom
spędzając razem wakacje. Dają wsparcie, gdy
pojawi się gotowość do jego przyjęcia.
Wszystko z delikatnością anioła. Budują Dom.
Budują relację. Wymagają, bo w życiu nic nie
przychodzi łatwo, bez wysiłku i zaangażowania. Żyją własnym życiem. Nie koloryzują. Nie
upiększają. Bo nie chodzi o to, że ma być idealnie. Ma być jak w rodzinie. Tej prawdziwej.
Kochającej się. Zdrowej. Najważniejsze jest
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
być. Nie dla siebie. Dla drugiego człowieka.
Dziewczyny włączają się w codzienne życie
rodzinne. Odzyskują bezpieczeństwo. Uczą
się miłości i odpowiedzialności. Dojrzewają.
Kiedyś założą własne rodziny. Będą żonami
i matkami. Będą się wzorowały na Domu, który teraz wspólnie budują. Bliskim sercu, pełnym nostalgii i zadumania…
Takich dziewczyn jak Zosia i Aneta* jest
więcej. One też chcą mieć Dom.
Zbuduj z nami dom
Ty też możesz budować z nami. Możesz
sprawić, że w domu zagości zapach wanilii i masła przywołujący obraz taty zgarniającego z talerza okruchy ciasta i błękitnych
oczu mamy. Nie potrzeba formalnej adopcji, żeby komuś pomóc.
Fundacja Razem w Dojrzałość jest wspólnotą katolików. Współpracuje z Siostrami
Kapucynkami NSJ, które prowadzą Domy
Dziecka. Ma swoją siedzibę na terenie naszej
parafii. Działa na wiele sposobów. Towarzyszy takim dziewczynom jak Zosia i Aneta*,
które opuszczają Dom Dziecka i wkraczają
w dorosłe życie. Pomaga znaleźć pracę
i mieszkanie. Dodaje otuchy w trudnych
chwilach. Raduje się małymi sukcesami. Spotyka się z dziećmi w Domu Dziecka. Wspiera
rodziców w funkcjach rodzicielskich. Świadczy pomoc pedagogiczną i psychologiczną.
Wspiera dzieci i młodzież w praktykowaniu
i pogłębianiu wiary katolickiej, kształtując
w ten sposób dojrzałą osobowość chrześcijańską. Pomaga materialnie, wspierając
utrzymanie i remonty placówek oraz budowę nowego domu w Wąwolnicy.
Wspomóż nas swoja modlitwą. Ofiarą.
Zaangażowaniem. Podziel się swoją wiedzą i umiejętnościami. Podziel się miłością.
Zostań wolontariuszem i włącz się w nasze codzienne działania. Pomagać może
każdy. Wystarczy kropla dobrych chęci.
Zbuduj z nami Dom. Wiemy, że potrafisz.
Kasia
*imiona zostały zmienione
Kontakt z Fundacją:
Agnieszka 608 531 403,
Marzena 501 231 613
www. fundacjarazemwdojrzalosc.blogspot.com
rec enzja
Z notatnika misjonarza
Ksiądz Andrzej Duklewski to nietuzinkowa
postać. Ten pochodzący z diecezji siedleckiej
kapłan – od 1997 roku pełni posługę duszpasterską na Syberii. Od roku 2008 sprawuje zaś
funkcję proboszcza w 600-tysięcznym Tomsku. Jego parafia zajmuje większy obszar niż
Polska! Obejmuje ona całą obłast, czyli odpowiednik naszego województwa. Najbardziej
odległe miejscowości oddalone są od stolicy
obłasti nawet o tysiąc kilometrów. W niektórych miejscach z racji odległości oraz braku
kapłanów Msza św. odprawiana jest zaledwie
2-3 razy w roku. Niedzielne Msze św. regularnie odprawiane są wyłącznie w Tomsku.
Wspólnota katolików w Tomsku liczy ok.
500 osób (w tym wielu studentów). Na terenie obłasti znajduje się około 40 punktów
dojazdowych, skupiających kilku lub kilkunastoosobowe grupy katolików. Syberyjscy katolicy są rozproszeni po różnych siołach i miasteczkach. Według księdza Duklewskiego
nierzadko: „trzeba ich szukać jak ewangelicznych zagubionych owieczek. Często wspólnoty wierzących zaczynają się odradzać od
pojedynczych ludzi, którzy chcą umacniać
swą wiarę i korzystać z sakramentów (…)”.
W najdalsze zakątki parafii kapłani docierają samolotem lub statkiem. Podróż rzeką Ob
trwa dwa dni. Jazda samochodem jest zbyt
męcząca i ryzykowana ze względu na stan
dróg. Latem wyprawę autem utrudniają rosyjskie błota („czwarty żywioł Rusi”), zimą zaś
syberyjskie zaspy. Działalność duszpasterska
na Syberii do złudzenia przypomina pracę
wędrownego misjonarza, apostoła.
Na uwagę zasługuje książka księdza Duklewskiego pt. Zapiski syberyjskie czyli Duchowe Lustro Syberii (Siedlce, 2010). Jest ona
zbiorem refleksji, świadectw i luźnych notatek dotyczących wiary oraz sytuacji Kościoła
w Rosji. Szczególnie interesujące są fragmenty opisujące relacje prawosławni-katolicy.
Zdaniem autora niektórzy prawosławni podejmują wspólne akcje z katolikami, przychodzą do naszych księży, by wspólnie się pomodlić lub porozmawiać. Częstsze jest jednak
myślenie stereotypami i postrzeganie Kościoła Katolickiego jako zagrożenia dla rosyjskiej
tożsamości, jako obcej agentury. Zaskakujący
jest przy tym fakt, iż ten sposób myślenia prezentują najczęściej osoby luźno związane
z Kościołem Prawosławnym, niepraktykujące.
Doskonałą ilustrację niniejszego problemu
stanowi następująca historia:
„Lena opowiada o rozmowie z nowym lekarzem, który gdy dowiedział się, że jest katoliczką zawołał ją do siebie i szeptem zapytał,
tak żeby nikt nie słyszał:
– Ty jesteś katoliczką?
– Tak, jestem katoliczką.
– A wiesz, że katolicyzm to najbardziej agresywna religia?
– Niech się Pan mnie nie boi. Widzi Pan, że ledwo
się poruszam, brak mi sił. Nie napadnę na pana,
proszę się nie bać. A Pan jest prawosławny?
– Tak, jestem prawosławny.
– I jak się Panu podoba w cerkwi prawosławnej?
– Ja nigdy nie byłem w cerkwi”.
Sporo miejsca poświęca ksiądz Duklewski
fenomenowi wschodniej duszy, rosyjskiej
niechęci i nieufności do Zachodu, problemowi apokaliptycznego alkoholizmu sporej części mieszkańców Rosji. W wzruszający sposób
pisze o reakcji zwykłych Rosjan na katastrofę
w Smoleńsku, o ich solidarności w cierpieniu,
poruszających dowodach współczucia.
Wspomina również o tamtejszej Polonii,
a zwłaszcza o jej tęsknocie za Ojczyzną.
Zapiski syberyjskie to przede wszystkim
książka o wielkim głodzie wiary w kraju programowo ateizowanym przez ponad 70 lat. O pustce moralnej, jaką w duszy Rosjan poczynił
komunizm i próbach uporządkowania aksjologicznego chaosu. Może ona także pełnić rolę
podręcznika dla duszpasterzy i animatorów
grup formacyjnych. Wiele zamieszczonych
w niej świadectw oraz refleksji wartych jest popularyzacji. Gorąco zachęcam do lektury.
Adam Tyszka
Z kroniki Chóru Schola Cantorum Maximilianum w Józefowie
W dniach 7-10 czerwca członkowie
Miejsko-Parafialnego Chóru Mieszanego
Schola Cantorum Maximilianum
w Józefowie – Błotach przebywali na
krótkim obozie integracyjnym na
Podlasiu. Ten nieskomercjalizowany,
dziki oraz najbardziej zielony region
Polski dostarczył uczestnikom wyjazdu
wielu atrakcji i wrażeń. Pozwolił też
zregenerować siły. Chórzyści
uczestniczyli w spływie kajakowym
rzekami Biebrza i Narew, ćwiczyli
strzelanie z łuku, rzut włócznią,
wędrowali bobrzym szlakiem, krzesali
ręcznie ogień. W dniu otwarcia Euro
2012 kibicowali zaś polskim piłkarzom,
którzy w meczu inauguracyjnym
zmierzyli się z Grekami.
Uczestnicy obozu zwiedzali też Podlasie. Zauroczył ich Tykocin, określany przez
wielu mianem „podlaskiego Kazimierza”.
Patriotycznym przeżyciem była natomiast wizyta w Strękowej Górze, miejscu śmierci bohatera kampanii wrześniowej – kapitana
Władysława Raginisa. Strękowa Góra i pobliska Wizna nazywane są często „polskimi Termopilami”. To właśnie tu od 7 do 10 września 1939 roku 720 polskich żołnierzy
stawiało zacięty opór ponad 40 tys. świetnie
uzbrojonych Niemców. Dowódca odcinka
obrony, Władysław Raginis, wierny przysiędze nie złożył broni. Po wydaniu żołnierzom
rozkazu przerwania walk, granatem odebrał
sobie życie. Miał wtedy zaledwie 31 lat…
*
26 czerwca Chór Schola Cantorum Maximilianum zapewniał oprawę muzyczną
uroczystą Mszę św. w rocznicę śmierci św.
Josemaríi Escrivy – założyciela Opus Dei.
Nabożeństwo odbyło się w katedrze
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
św. Floriana na warszawskiej Pradze, a celebrował je sekretarz generalny Konferencji Episkopatu Polski – bp Wojciech Polak. Głównemu celebransowi asystowało aż ośmiu księży,
w tym ks. Piotr Prieto – wikariusz regionalny
Opus Dei w Polsce. W liturgii uczestniczyło
sporo osób młodych, rodzin z dziećmi. Liczne
też było grono ludzi kultury, nauki, polityki
oraz mieszkańców Józefowa. W trakcie uroczystości chór wykonał m.in. fragmenty Mszy
VIII De Angelis oraz utwory Wolfganga Amadeusza Mozarta (Laudate Dominum), Jerzego
Fryderyka Haendla (Canticorum Jubilo), Aleksandra Brucknera (Lotus iste, Pange lingua)
oraz Mikołaja Gomółki (Nieście chwałę mocarze, Kleszczmy rękoma). Występ józefowskiego chóru spotkał się z licznymi pochwałami ze strony osób obecnych w katedrze.
Adam Tyszka
13
dl a d zi e c i
Podpisz wizerunki Najświętszej Maryi Panny i podkreśl ten, który czcimy jako Patronkę
naszej Parafii:
Każdego roku 26 sierpnia obchodzimy uroczystość Matki Bożej
Częstochowskiej . Maryja jest także Królową Polski, dlatego poniżej doprysuj
korony nad głową Jezusa i Jego Matki oraz zaznacz właściwe odpowiedzi:
1. Maryja mieszkała w:
a. Kanie Galilejskiej
b. Nazarecie
c. Jerozolimie.
2. Nowinę, że zostanie Matką Pana
Jezusa, zwiastował Jej:
a. Józef
b. Jan Chrzciciel
c. Archanioł Gabriel.
3. Sanktuarium Najświętszek Maryi Panny
Królowej Polski znajduje się w:
a. Częstochowie
b. Niepokalanowie
c. Licheniu.
Skreśl co drugą literkę, a dowiesz się jakie słowa Maryja skierowała do sług
w Kanie Galilejskiej:
ZORIÓSBVCQIMEWWDSCZLYJSHTSKAOPCWOXKUOFLRWAIGEDKO
WSAWMOPVOLWEIYEOSWYBNA
STOPK A REDAKCYJNA
Wydawca:
Parafia p.w. Matki Bożej
Częstochowskiej w Józefowie
Nakład 1500 egz.
Asystent kościelny:
Ks. Kazimierz Gniedziejko
14
Redakcja:
Katarzyna Ruman,
Szymon Ruman (redaktor naczelny)
Współpracują:
Małgorzata Nawrocka
Marek Bosak
Michał Królikowski
Magdalena Bogusz
ss. Dominikanki Misjonarki
Adam Tyszka
Michał Cudny
Kasia Sterna
Marta Sterna
Foto na okładce:
Skład i łamanie:
Kontakt do redakcji:
Studio Poligraficzne Diamond
N r 7 ( 2 1 ) L IPIEC - S IERPIE Ń 2 0 1 2
Ks. Paweł Czeluściński
Foto w galerii:
Ks. Paweł Czeluściński,
Piotr Leśniewski
[email protected]
Obóz Wilczków
Pielgrzymka rowerowa