"Z siodełka roweru widać wszystko lepiej"
Transkrypt
"Z siodełka roweru widać wszystko lepiej"
NaszWłocławek.pl | "Z siodełka roweru widać wszystko lepiej" Copyright Tomasz Popowski [email protected] http://www.naszwloclawek.pl/z-siodelka-roweru-widac-wszystko-lepiej "Z siodełka roweru widać wszystko lepiej" Jest to jedna z trzech prac którym przyznano 3 równorzędne pierwsze nagrody w konkursie pn. „Moja rowerowa przygoda z Prezydentem” ogłoszonym przez Włocławską Informacje Turystyczną w roku 2009. var flashvars = {}; var d = new Date(); flashvars.source="http://www.ivona.com/online/fileDlv.php?dlv=znaJRb&l=pl&e=0"; flashvars.configURL= "http://player.ivona.com/online/static/xml/config.xml?timestamp="+d.getTime(); var saJsHost = (("https:" == document.location.protocol) ? "https://secure.ivona.com/online/static/" : "http://player.ivona.com/online/static/"); document.write(unescape("%3Cscript src='" + saJsHost + "js/saPlayer.js?timestamp=" + d.getTime()+ "type='text/javascript'%3E%3C/script%3E")); var flashvars = {}; var d = new Date(); flashvars.source="http://www.ivona.com/online/fileDlv.php?dlv=FbV5O7&l=pl&e=0"; flashvars.configURL= "http://player.ivona.com/online/static/xml/config.xml?timestamp="+d.getTime(); var saJsHost = (("https:" == document.location.protocol) ? "https://secure.ivona.com/online/static/" : "http://player.ivona.com/online/static/"); document.write(unescape("%3Cscript src='" + saJsHost + "js/saPlayer.js?timestamp=" + d.getTime()+ "type='text/javascript'%3E%3C/script%3E")); Moim podstawowym i najbardziej lubianym środkiem lokomocji jest rower. A poruszam się nim po polskich (i nie tylko) drogach ponad pół wieku. Moja przygoda z rowerowym siodełkiem zaczęła się gdy wszedłem w szósty rok życia i nauczyłem się jeździć na ruskiej damce. Nie zrażały mnie żadne początkowe niepowodzenia. Nawet gdy poobijałem się solidnie hamując na wrotach drewnianej stodoły czy lądując w rowie po efektywnej wywrotce. Bez przesady mogę powiedzieć, że przebyty na rowerze dystans wystarczyłby na kilkakrotne przejechanie równika, bo pokonuje kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt kilometrów codziennie a i kilkaset czasami. Z nieukrywaną radością uczestniczyłem również w kilku rajdach rowerowych organizowanych pod egidą Włocławskiej Informacji Turystycznej, zwiadach rowerowych wymyślonych przez WCEE, rajdach turystyczno-krajoznawczych, których inicjatorami były różne organizacje bądź osoby indywidualne. Śmiało stwierdzam, że najbardziej kontent byłem jadąc i spotykając się z uczestnikami rowerowych wypraw pod przewodnictwem WIT. Przed organizatorami stawało zawsze potężne wyzwanie stawienia czoła wielu problemom przeróżnej natury. Od wybrania trasy począwszy, po zapewnieniu współudziału sojuszników, zapewnienia bezpieczeństwa na trasie, serwisu technicznego, opieki medycznej, aprowizacji, części artystyczno – kulturowej, w jakimś stopniu reklamy itd. I na tych doświadczeniach się opierając mówię, że wywiązali się z tych zadań wręcz wzorowo. W swej wypowiedzi ograniczę się do skrótowego opisu 2 rowerowych przejażdżek pod szyldem WIT, ponieważ chciałabym organizatorów konkursu zarzucać zbyt długim tekstem (a mam co wspominać). Tu w nawiasie dodam, że tak na własny użytek od 42 lat prowadzą osobisty dziennik, w którym skrzętnie odnotowuję to co spotyka mnie na mej życiowej drodze i co istotnego dzieje się w moim otoczeniu. Jest więc mi łatwo odświeżać wiadomości i przywoływane wspomnienia uczestnicząc w nich bezpośrednio. Jedna z rowerowych eskapad wyruszyła sobotnim rankiem spod siedziby WCEE. Jechaliśmy po miejskich chodnikach i ulicach (już na starcie miałem 25 km nogach) by zatrzymać się na krótko po przebyciu kilku kilometrów po leśnej drodze na Rybnicy. Miejscowe jezioro choć nie imponuje rozmiarami ma malownicze położenie. Nie grzeszy głębokością, ale teren ten upodobali sobie działkowicze. Nie można ich więc było nie spotkać, chociaż były to wczesne poranne godziny. Trasa jazdy w większości wiodła wśród leśnej roślinności, przy tajemniczym poszumie boru, śpiewie ptactwa. W większości po piaszczystej czy żużlowej nawierzchni. Później od Józefowa słabsi fizycznie turyści mogli odsapnąć korzystając z odcinków asfaltowych. Dla mnie jazda rowerem to czysta przyjemność. A jeśli do tego wśród leśnych plenerów to już prawdziwa rozkosz! A im stopień pokonania dystansu większy tym moje uczucie zadowolenia wzrasta. Nie można się zgubić, bo ma się ten komfort, że na czele peletonu jedzie komandor wyprawy harcmistrz Jerzy Chudzyński. Jako redaktor jednej z gazet przelewa także na papier swe rowerowe wrażenia. Jeżeli ktoś bywał w tych stronach już kiedyś może z zaciekawieniem spoglądać na zmiany w krajobrazie mijanych wsi. Z wielu domów wyglądają ciekawscy, bo chyba nie często mają taką gratkę w postaci dużej rozciągniętej na przestrzeni kilkuset metrów plejadę rowerzystów. Niektóre domy na trasie w Józefowie, Mursku czy Ładnem to istne skanseny. Ale page 1 / 3 NaszWłocławek.pl | "Z siodełka roweru widać wszystko lepiej" Copyright Tomasz Popowski [email protected] http://www.naszwloclawek.pl/z-siodelka-roweru-widac-wszystko-lepiej przybyło tez sporo nowych domów, prawdziwych willi skrytych niekiedy za robiącym wrażenie elektronicznym ogrodzeniem. W ruinę popadają opuszczone domostwa. Wrażenie czynią spotykane przydrożne kapliczki. Gleby w zdecydowanym stopniu piaszczyste, zdarzają się też ugory. Na łąkach gdzieniegdzie widać pasące się krowy a nawet co jest w czasach rzadkością – konie. Na wysokości wsi Ładne zatrzymujemy się na chwilę miejscu gdzie był ewangelicki cmentarz. Można się o tym zorientować po napisach na ruinie, która zapewne kiedyś była główną bramą. Ostał się jedynie stalowy krzyż, który o dziwo nie skusił złomiarzowych złodziejaszków. Po kilkunastu minutach zbieramy się grzecznie przy smólnikowskim kościele. Tam młody ksiądz Krzysztof z okazji dnia patrona kierowców przed głównym wejściem kościoła, którego figura robi na mnie wrażenie, dokonuje poświęcenia wszystkich jednośladów. Bierzemy to za dobry omen na dalszą jazdę. Jeszcze w międzyczasie rzut oka na obelisk poświęcony zdarzeniom z II wojny światowej i śmierci ówczesnych mieszkańców ginących z rąk okupanta hitlerowskiego już wyjeżdżamy przed rozbudowaną szkołę i mieszczącą się w niej Zieloną Szkołę. Tu postój jest dłuższy bo organizatorzy zadbali o dodatkowy bogaty program dla pokrzepienia ducha i żołądka każdego rajdowicza. Urozmaicone posiłki, wśród nich nawet smaczne gotowanie wiejskie jajka, szaszłyki, pieczone kiełbaski i przepyszne pączki kusiły każdego smakosze. Chętni mogli brać udział w licznych konkursach. Nawiązywały się rozmowy i zaczątki przyjaźni. Niektóre ekipy jechały w jednolitych kolorowych strojach podkreślając tym swą wspólnotę. Ale i mi brakowało fantazji w ubiorach oznaczających indywidualizm praktycyzm jego posiadacza. Nie mogło się obyć bez wspólnej fotografii przy balonie, zwiedzanie szkół i obiektu sportowego. Było nieco żal ruszać w dalszą drogę, bo gościnności gospody nie miała granic. Czuło się serdeczność i tryskającą zawsze radość z podejmowania niecodziennych gości. Ci odpłacali tym samym. Placówka szkolna znajduje się w urokliwym otoczeniu. Jedynie białe brzozy roztaczają majestatyczną zadumę na tle królujących wokół sosen. Do kolejnego miejsca wyznaczonego w leśnictwie Kukawy rowerzyści z zawieszonymi balonikami, chorągiewkami i innymi gadżetami dostojnie przemierzali asfaltową drogę. Szybko się ona jednak skończyła za wiejskim sklepem zastąpione przez tzw. „kocie łby”, na którym porządnie trzęsło. Tą niedogodność rekompensowały widoki jeziora Telążna z pływającym ptactwem i żywiczne powietrze. Przy szutrowej dróżce znikająca rosa utrudniała i tak już ślimacze ruchy całych hord ślimaków. Nie sposób było nie zboczyć z drogi, by nie obejrzeć pomnika przyrody na Krzywej Górze – kilkusetnego najstarszego w Gostyńsko – Włocławskim Parku Krajobrazowym dębu bezszypułkowego. W jego dziupli – pustym wnętrzu z powodzeniem mieści się kilkanaście osób. Wielu z rowerzystów za punkt honoru stawiało sobie pstryknięcie zdjęcia na tle tego niezwykłego obiektu przyrodniczego. W miejscu parkingowym w pobliżu jeziora Dzilno dorobek leśny prezentował nadleśniczy. Dla dużej reszty rowerzystów główną atrakcję było ognisko i pieczenie kiełbasek, smakowania lodów. Mnie urzekły gawędy sokolnika. Można było również podziwiać wspomniane już jez. Dzilno zwane też jez. Króla, czy też objechać część ścieżki przyrodniczej „Kukawy”. Czynili to jednak najaktywniejsi, wśród których byłem i ja. O ile dotąd jechało się wszystkim w miarę relaksowo o tyle przedostatni etap rowerowej wycieczki wystawił na próbę mięśni i dla słabszych fizycznie okazał się prawdziwą Golgotą i przysłowiową drogą przez mękę. Wąskie piaszczyste pokryte dukty bardzo wielu zmuszały do zejścia z siodełek. A przecież to z nich widać najlepiej wszystko co bywa przy trasie. Na siodełkach czuje się powiewy wiatru w twarz czy świecące w oczy słońce. Jest czas na refleksji, delektowania się jazdą i podziwiania otoczenia. Ale taki interwal przełajowy moim zdaniem okazał się bardzo przydatny dla określenia tężyzny fizycznej i okazania pokory wobec natury. Szpaler rowerzystów rozciągnął się na znacznej odległości. Najsprawniejsi niejako z konieczności musieli poczekać na outsiderów, by w jak najszybszym czasie sforsować największą przeszkodę na trasie wycieczki – czyli przejazd przez E1. Tu organizatorzy wycieczki wyręczyli się policją. Wstrzymywali oni co pewien czas ruch i przepuszczali kolejną partię rowerzystów. Po jej pokonaniu już tylko około 3 km dzieliły od Warząchewki gdzie w obejściu Szkoły Podstawowej zaplanowano ostatnie miejsce postojowe. Ostatni posiłek był również przedni jak poprzednie. A największą niespodzianką i atrakcją kulinarną była pieczeń z dzika, na którą zdołałem się ze swymi przyjaciółmi załapać. Tutaj też nastąpiło niejako podsumowanie wycieczki. Organizatorzy uhonorowali wszystkich wycieczkowymi gadżetami. W sposób szczególny nagrodzono najmłodszego rowerzystę (takich młodych, którzy samodzielnie zaliczyli rajd było wielu) najstarszą i najstarszego uczestnika. Ja nie znalazłem się na tej liście, bo do siedemdziesiątki mi jeszcze nieco brakowało. Ale moja satysfakcja i tak była wielka. Cały dzień upłynął mi relaksowo, odpoczywaniem jednak aktywnie angażując mięsnie i rozkoszując się doznaniami estetycznymi. Zanotowałem w swej pamięci niepowtarzalne piękno mijanego krajobrazu, życzliwość ludzi, inwencję organizatorów. Nie pojechałem już pod Halę Mistrzów, gdzie nastąpiło rozwiązanie wycieczki. Słońce chyliło się ku zachodowi gdy pedałowałem jeszcze ponad 15 km do miejsca swego zamieszkania. Choć miałem w nogach ponad 20 km więcej od przeciętnego wycieczkowicza już przed startem to myślami byłem już przy następnej tego typu imprezie. Teraz niestety jeszcze bardzo skrótowo przedstawię swe wspomnienia o czarownej innej wycieczki. Bardzo miłe reminiscencji page 2 / 3 NaszWłocławek.pl | "Z siodełka roweru widać wszystko lepiej" Copyright Tomasz Popowski [email protected] http://www.naszwloclawek.pl/z-siodelka-roweru-widac-wszystko-lepiej drzemią w niej świadomości po wycieczce nazwanej „kujawskimi opłotkami”. Na ten wyjazd namówiłem także grono przyjaciół i znajomych. Podobnie jak w poprzednio opisanej wyprawie pojechaliśmy ponad 20 km by zameldować się na Falbance skąd wyruszał kolorowy peleton. Jazda żużlowymi a nawet piaszczystymi leśnymi dróżkami to istna przyjemność. Przynajmniej dla mnie, ale myślę że i dla każdego kochającego przyrodę, potrafiącego doceniać jej różnorodne walory zwykłego zjadacza chleba. Przewodnik bezbłędnie doprowadził nas do I – szego punktu postojowego przy leśniczówce Dębice. Otrzymane talony upoważniały ich właścicieli do korzystania z rozkoszy kulinarnych i programu wycieczki . Taką wszechobecną na wycieczkach smakowitością są m.in. kiełbaski pieczone przy ognisku. Pierwsi pechowcy korzystali z bezpłatnych usług serwisu technicznego. Tu gościła nas gmina Włocławek, ale na następnych punktach postojowych ten zaszczyt przypadł gminie Choceń. Po pokonaniu nieco wymagającej, leśnej trasy a później jazdy wśród pól na granicy gmin, powitała wszystkich barwnie wystrojona reprezentacja Śmiłowic. Pilotowała ona nas aż na plac szkolny i przed remizę O.S.P. serwując napoje i zasilając również posiłkiem energetycznym. Do dyspozycji były toalety. Aby dobić do następnego punktu kontrolnego, czyli do siedziby gminy Choceń, trzeba było zaliczyć dłuższą trasę przez Wilkowice. Odbyło się to w asyście notabli , dla których wyciągnięto wcześniej przygotowane rowery. Nie jest tajemnicą, że takowi rzadko decydują się na pokonanie całej wycieczkowej trasy. I nie ma się czemu dziwić! Przy tzw. 3 Krzyżach znajduje się obelisk przypominający o rozstrzelanych już na początku II Wojny Światowej polskich ofiarach najeźdźcy. Delegacja rowerzystów zapaliła tu znicze i złożyła kwiaty. Jako, że jestem mieszkańcem tej gminy pozwoliłem sobie na finisz z członkami peletonu i wjazd w bramę gminnego stadionu. Trwał tu w najlepsze gminny festyn. Atrakcji było co niemiara. Nie mogło odbyć się bez kurtuazyjnych wystąpień na estradzie. W konkursie na najlepsze hasło promocyjne „Kujawskie opłotki” zostałem m.in. nagrodzony zegarkiem. Oczywiście w wycieczkach brały udział postaci z lokalnego życia politycznego i gospodarczego. Starałem się dotychczas nie eksponować tego faktu, ale nie sposób nie wspomnieć o tym choćby relacjonując rozgrywanie takiej zabawnej konkurencji jaka jest przeciąganie liny. Była ona bardzo gruba i mierzyła ponad 50 m. Jako główny eksponat posłużyła do przeciągania się 2 reprezentacji, tj. wycieczkowiczów i Choceniaków. Przewodniczyli zespołom ówcześni Włodarzy - Wójt Chocenia i Prezydent Włocławka. Jakiś czas trwało mocowanie kilkudziesięciu mocarzy, lecz żadna ze stron nie mogła wypracować wystarczającej przewagi. Choć przyjechałem z wycieczkowiczami, moje serce biło na rzecz Chocenia. Zachęciłem więc kilku dryblasów spośród gapiów do wsparcia ekipy Chocenia. Przyłożyliśmy się do liny z całą krzepą. W okamgnieniu lina złowieszczo zatrzeszczała lecz ku zaskoczeniu wszystkich pękła z hukiem. Obie drużyny solidarnie padły na murawę. Wódz Chocenia upadł tak nieszczęśliwie, że festyn dla Niego w tym dniu już się skończył. Złamana ręka poszła w gips na kilka miesięcy. Dla widzów była to nie lada atrakcja dla poszkodowanego straszny pech. Tu także uczestnicy wycieczki ociągali się z wyjazdem. Nie pozostałem na festynie , lecz wytrwale nadal kontynuowałem wycieczkę. To była prawdziwa jazda kujawskimi opłotkami. Drogę od Krukowa do Wichrowic szykowano do przebudowy na autostradę i była w rozkopach. Panował tam jakiś księżycowy krajobraz, wertepy niczym na drodze leśnej z Kukaw. Wielu rowerzystom dały się porznie we znaki. Zmordowani przyjechaliśmy do Sykuły, gdzie w gospodarstwie sołtysa przyjęto nas z kujawską gościnnością. Nie odmówiłem sobie przyjemności obejrzenia gospodarstwa i prowadzonej hodowli bydła mlecznego. Po tak morderczej jeździe dopisywały wszystkim apetyty, podchodzono więc na repety. A smak jadła zniewalał podniebienia. Bardzo przyjemnie za to przebiegła jazda asfaltowymi drogami w kierunku Kruszyna. Włocławiacy mieli już znacznie bliżej do siebie aniżeli ja do swojej wsi. Lecz pedałowałem z zadowoleniem. Na tego typu wyjazdy chciałbym mieć więcej czasu. Może uda się mi to, jeżeli doczekam emerytury. Choć jeżdżę tak dużo, bardzo cenie sobie zbiorowa jazdę. Zawsze wyzwala ona dodatkowy smaczek. W towarzystwie, rowerowa przygoda nabiera szczególnych rumieńców. Organizatorom z W I T życzę wcielania w życie kolejnych dobrych pomysłów i sprzyjającej aury dla uczestników. Udział kilkuset rowerzystów w takich imprezach powinien stać się obowiązkiem moralnym! Za przygotowanie tego typu imprez ode mnie: stokrotne dzięki !!! Obserwator z Cz. Wrzesień, 2009 r. page 3 / 3