Korespondencja na trzy głosy
Transkrypt
Korespondencja na trzy głosy
Korespondencja na trzy głosy Czytając listy od znajomych słyszy się ich żywą mowę. W lekturę epistolarnych utworów zaangażowany jest nie tylko wzrok, ale i słuch, słuch wewnętrzny. Czytanie zamienia się w wyimaginowaną rozmowę telefoniczną. Mam właśnie przed oczami stary list od Krystyny, mojej eks-żony, wodzę wzrokiem po linijkach i wydaje mi się, że do ucha przywiera mi słuchawka telefonu, a z drugiej strony linii dobiega głos o znanej mi dobrze barwie: – Stanowczo nie wystarcza mi pieniędzy na utrzymanie. Zaspokojenie podstawowych potrzeb naszego dziecka jest naszym wspólnym obowiązkiem, po równo. O sobie i o swoich potrzebach już dawno zapomniałam. Mówmy tylko o Tomku. Bo chyba już zapomniałeś, że masz syna i nie interesuje cię, jak on żyje, czy jest zdrowy, jak się uczy i jakie ma problemy. Chcę ci zatem powiedzieć, że Tomek rośnie, uczy się, a więc musi jeść, musi mieć w co się ubrać, mieć na czym spać, mieć wszystko do szkoły i musi po całym roku nauki jakoś spędzić wakacje. Oczekuję więc, że zwiększysz swój udział w zaspokajaniu potrzeb Tomka, przynajmniej materialnych. O innych nie będę wspominać, skoro sam ich nie czujesz. Podsumowując: do względnie spokojnego przeżycia każdego miesiąca potrzebuję z twojej strony półtora miliona złotych. Biorę do ręki brulion mojej listownej odpowiedzi. Jej początek nawiązuje do ostatniego zdania żoninego listu. Ton zdumienia, którego nie mogłem wyrazić na piśmie, brzmi teraz w mojej wyobraźni: – Półtora miliona?! Po czym rzucam do wyimaginowanego mikrofonu: – Jeśli to koszt utrzymania Tomka, to należałoby tę kwotę podzielić na dwa, zwłaszcza że pobierasz zasiłek rodzinny. Chętnie dałbym półtora miliona, nie targując się, gdybym mógł. Moja renta wynosi milion siedemset. Kiedy byłem w lepszym położeniu, zawsze mogłaś liczyć na dodatkową zapomogę z mojej strony. Nigdy nie odmówiłem. Sądzę, że należałoby pamiętać nie tylko o teraźniejszości, ale i o całej przeszłości. A teraz? Nawet dając ci sześćset tysięcy, trudno mi związać koniec z końcem. O pracę na pół etatu nie tak łatwo. Zresztą zostałem przez lekarza uznany za niezdolnego do pracy i to jest prawda. Natomiast nieprawdą jest, że los naszego syna nic mnie nie obchodzi. Jeśli nie pokazywałem się u was w ciągu ostatniego roku, to dlatego, że jak wywnioskowałem z twojego ostatniego listu, nie życzysz sobie moich odwiedzin. Co do mnie, jestem wciąż taki sam. Mój stosunek do ciebie jest dokładnie taki, jak rok temu. Kiedy żegnałem się z tobą wtedy, w przedpokoju, sądziłem, że jest to pożegnanie na krótko. Nie przypuszczałem, że okres separacji przeciągnie się do tej pory. Wszystko zależy od ciebie, ja nie pcham się tam, gdzie patrzą na mnie krzywo. Kontakty z dzieckiem w sytuacji, gdy jego matka się boczy, nie mają sensu. Do listu Krystyny dopisał się nasz jedenastoletni syn. Już po pierwszych przeczytanych słowach rozbrzmiewa w mojej wyobraźni słuchowej chłopięcy sopran: – Tato, ty chyba trochę o mnie zapomniałeś. A ja bym chciał, żebyśmy Boże Narodzenie spędzili całą rodziną. Może byś mógł przyjechać do nas trochę wcześniej, parę dni przed świętami, i pomóc nam w przygotowaniach świątecznych? Bardzo byśmy chcieli, mama i ja, mieć żywą choinkę, ale nie dalibyśmy rady przydźwigać jej do domu. Szkołę mam tylko do czwartku. Myślę, że milej i weselej będzie spędzić święta we trójkę. W piątek jest targ i mógłbym z tobą iść po choinkę i po świąteczne zakupy. Czytając swoją listowną odpowiedź wyobrażam sobie, że robię to głośno, ze słuchawką przy uchu, a mój głos jest słyszany zarówno przez matkę, jak i syna. Dzięki temu, że w ich mieszkaniu są dwa aparaty, jeden w kuchni, drugi w pokoju, moja gadka dociera do uszu obojga, gdy mówię: – Nie, Tomeczku, nie zapomniałem o tobie. Jeśli nie przyjeżdżam do Pruszkowa, to dlatego, że takie jest życzenie twojej matki. Jedno, czego ona sobie życzy, to żebym przysyłał pieniądze, jak najwięcej pieniędzy. A teraz ty raptem wspominasz o świętach. Że niby milej i weselej będzie świętować we trójkę. Kochasiu, nie wierzę, żeby święta mogły nam wypaść mile i wesoło. Przypomnij sobie, jak wyglądało nasze ostatnie Boże Narodzenie, mam na myśli grudzień dwa lata temu. Przypomnij sobie zły humor twojej matki i jej demonstracyjne wyjście z domu zaraz po wigilijnej kolacji. Dokąd poszła? Wiadomo, na ulicę Cedrową, do twojej babki. Tam jest wasze ognisko domowe, tam się zbiera wasza rodzina, z którą ja nie mam nic wspólnego. Tam dopiero twoja matka czuje się w swoim żywiole. Ja nie jestem jej do niczego potrzebny. Chyba tylko właśnie do przygotowań świątecznych i taszczenia choinki. Ale jaki mają sens te wszystkie przygotowania i tysiące różnych zabiegów, jaki w tym sens, pytam, jeśli później Wigilia jest ponura. Widzę poza tym, że wciąż nie wyobrażasz sobie świąt bez tak zwanej żywej choinki. One nie są żywe, to są trupy. Ja w tygodniu przedświątecznym staram się jak najrzadziej wychodzić z domu, żeby nie patrzeć na trupy choinek. Ścinanie drzew to obyczaj barbarzyński, mówiłem ci to już milion razy, ale moje słowa na ciebie nie działają, nie jestem dla ciebie żadnym autorytetem. Ze smutkiem stwierdzam, że jesteś wyłącznie pod wpływem mentalności Kilińskich, rodziny twojej matki, a ze swoim ojcem nie masz wspólnego języka. Widocznie taki los. Wiedz, że rozwiodłem się z twoją matką, kiedy miałeś cztery lata. Miałeś zaledwie rok, kiedy musiałem wynieść się z waszego domu, gdyż było nie do wytrzymania. Potem próbowałem zachować mimo wszystko jakąś więź z twoją matką, przyjeżdżałem do was. Uważałem, że lepsze to niż nic, ale ostatnio nawet i te sporadyczne kontakty okazały się niemożliwe. Coś się ostatecznie popsuło, a ja nawet dobrze nie wiem, jaka jest przyczyna. Tomek pozwala sobie być odmiennego zdania: – Ja sądzę, że po prostu mamy inne charaktery i upodobania, na przykład ty uważasz, że ścinanie drzew to obyczaj barbarzyński i że ścięte drzewa to nie drzewa, tylko trupy. Ja uważam inaczej. Po pierwsze, te przeznaczone na wycinkę choinki są hodowane w specjalnych szkółkach, a po drugie, to przecież książki, które tak lubisz, są z papieru, a papier z drewna. Ale z twojego punktu widzenia należy powiedzieć: zdrowe dla nas, a niezdrowe dla lasów. Myślę, że po prostu musimy się zrozumieć i nie trzeba tu żadnych wielkich tłumaczeń. A poza tym jesteś, tato, w błędzie, bo mama wcale nie ma nic przeciwko temu, żebyś mnie odwiedzał. To, że raz się zdenerwowała, nie znaczy wcale, że nie chce cię znać. Więc odwiedzaj nas, mam ci tyle do opowiedzenia. Rozbraja mnie rezolutność jedenastolatka. – Brawo, potrafisz argumentować. Ale jeśli masz mi aż tyle do powiedzenia, dlaczego mi tego nie napiszesz. Ja wolałbym z tobą korespondować, bo rozmowa w waszym domu nie bardzo mi się uśmiecha. Niestety, ja waszego domu nie lubię, niewygodnie mi, nic tam nie przebiega po mojej myśli, nie ma tam niczego, co by było zgodne z moim gustem, telewizor, goście, twoja matka przeważnie naburmuszona, obrzydło mi to. Czuję się jak jeden z gości, nie najmilej widziany, intruz, piąte koło u wozu. Więc mam inną myśl. Teraz, dopóki trwa zima, korespondujmy z sobą. Natomiast gdy zaczną się ciepłe dni, wybierzemy się na wycieczkę do Podkowy Leśnej i tam sobie pogadamy. Nie udaje mi się go przekonać, on twardo pozostaje przy swoich poglądach: – Widać, że mamy bardzo inne charaktery i upodobania. Ty lubisz pisać listy, natomiast ja tego nie znoszę. Nie podobają mi się dłuższe rozmowy listowe, lubię rozmawiać bezpośrednio. Poza tym ktoś, kto bardzo chce się z kimś zobaczyć, nie kieruje się okolicznościami, jakie będą temu towarzyszyć. Dlatego wolę się z tobą spotykać. To, co się między nami załamało, na pewno da się naprawić. Pojechalibyśmy do lasu albo na ryby, bo interesuję się wędkarstwem i jestem pewien, że ciebie też to zafascynuje, taka właśnie forma wypoczynku i obcowania z przyrodą. Może znasz jakieś stawy albo jeziora w naszej okolicy? Aha, być może, że pojadę ze szkolną wycieczką na Słowację. Do tego konieczny jest paszport i żeby go wyrobić, potrzebny jest podpis obojga rodziców. Biuro paszportowe czynne jest tylko we czwartki i myślę, że sprawisz mi tę przyjemność w któryś czwartek, żeby dokonać wszelkich formalności. Ja na to: – Po raz drugi dochodzisz do wniosku, że różnimy się, że różne są nasze charaktery i upodobania. Nic dziwnego, ty jesteś spod Wagi, ja spod Raka, a są to znaki antagonistyczne. Ty nie znosisz pisania listów, wolisz rozmawiać, ja wolałbym korespondować. Toteż ma być tak, jak ty chcesz, to znaczy trzeba zrezygnować z wymiany listów i zacząć bezpośrednie kontakty. A więc moje upodobania nic się nie liczą? Według ciebie okoliczności towarzyszące rozmowie nie powinny mieć znaczenia. Jeśli dla ciebie nie mają znaczenia, to winszuję. Dlaczego jednak uważasz, że dla mnie również nie powinny mieć znaczenia? Dlaczego miałbym reagować tak samo jak ty, odczuwać to samo co ty, skoro tak się zasadniczo różnimy? Następna sprawa: wybierasz się do Słowacji. Będzie to, ma się rozumieć, impreza kosztowna, kosztowniejsza niż wakacje w kraju. Tymczasem twoja matka twierdzi, że zdecydowanie nie starcza jej na życie. Jedno z drugim nie trzyma się kupy. Bo jeśli są takie kłopoty z kosztami utrzymania, to chyba należałoby żyć skromniej. I byłoby lepiej, żebyś z wyjazdami zagranicznymi poczekał trochę. Ale może ja nie mam prawa się wtrącać? Może nie mam prawa decydować o twoich wakacjach? Nie mając do tego prawa, mam jednocześnie obowiązek przyjechać we czwartek do Pruszkowa i załatwić formalności paszportowe. Przemyśl to sobie, synku, bo moim zdaniem to także nie trzyma się kupy. Matka przychodzi w sukurs swojemu dziecku: – Chcemy czy nie, wobec dzieci mamy przede wszystkim obowiązki. Prawa wynikają dopiero z faktu wywiązywania się z tych obowiązków. Najtrudniejsze do zrozumienia są najoczywistsze prawdy. Jeśli zależało ci, aby zmusić mnie do odezwania się, to cel osiągnąłeś. Więcej nawet, pokłonię się, by cię prosić o złożenie podpisu na formularzu paszportowym. Robię to dla Tomka, bo taki jest mój obowiązek. Różne mamy pojęcia o wypełnianiu obowiązków, nie tylko wobec dziecka. Źle się stało, bardzo źle, że całą swoją gorycz wylałeś na Tomka, informując go o naszym rozwodzie. Nie zamierzałam tego ukrywać przed nim w nieskończoność, czekałam jedynie, aż dojrzeje, by pewne rzeczy zrozumieć. Żył sobie spokojnie ze świadomością, że ma pełną rodzinę, bo od zawsze był przyzwyczajony, że tata jest, a tylko mieszka gdzie indziej. Teraz czuje się dzieckiem z rozbitej rodziny, dzieckiem, które właściwie nie ma ojca; w jego wieku tak to się odbiera. Owszem, wyjaśniłeś mu, dlaczego tak się stało. Ożeniłeś się z potworem i wdepnąłeś w gniazdo potworów. Mam tylko wątpliwości, czy go przekonałeś. Ja nie będę tego prostować i nie będę obrzucać błotem ciebie ani twojej rodziny; za dużo mam w sobie godności i mimo wszystko za dużo szacunku dla ciebie, ojca mojego dziecka. Takich rzeczy po prostu robić nie wolno, bo wtedy sami sobie odbieramy szacunek w oczach dziecka. Co się tyczy wydatków na utrzymanie Tomka, nie będę robić zestawienia. Obejmują one jedynie niezbędne życiowe potrzeby oraz potrzeby wynikające z faktu, że on rośnie, rozwija się, ma zdolności i zainteresowania. Tych ostatnich nie można realizować wyglądając przez okno; bezpłatnie. Na jego wakacje ciężko zapracowałam, a istnieje także coś takiego jak fundusz socjalny zakładu pracy. Nie chcemy od ciebie pieniędzy na ten cel, to znaczy wakacje. Chcesz mieć prawo do decydowania o nich. Tomek ma jedenaście lat; co do tej pory zaoferowałeś mu na wakacje? Jemu; nie mówiąc o mnie. Przez ostatnie dwa lata nawet nie zainteresowałeś się, jak je spędził i skąd matka wzięła na to pieniądze. Pewnie miała, skoro nie występowała do ojca po zapomogę; twoje słowo. Wiele rzeczy słyszałam, ale nie to, żeby mąż dawał żonie zapomogi. Wspaniale potrafisz podliczać to, co sam dałeś, a właściwie, cóż ty mi takiego w tym związku nadawałeś? Nigdy niczego nie żądałam, nie oczekiwałam bogactwa i dlatego nie miałam nawet tego, co mi się zwyczajnie jako żonie należało. I kiedy użyłeś słowa zapomogi, zrozumiałam do końca, że żoną to ja dla ciebie nigdy nie byłam. Byłam chwilową przystanią, odskocznią, gdy znudziła ci się samotność, byłam nikim. To są zresztą wyłącznie moje odczucia, mój ciężar, jedno i drugie nie ma żadnego wpływu na postrzeganie przez Tomka twojej osoby. Dosyć. Teraz konkretnie. Podpis na formularzu może być złożony w urzędzie paszportowym albo poświadczony przez notariusza. Jakąkolwiek byś podjął decyzję, daj znać. Musimy dać odpowiedź, czy Tomek wyjedzie czy nie. Coś dziwnego i szczególnego wplotło się w prokuratorską mowę: „dużo szacunku dla ciebie, ojca mojego dziecka.” Poruszyły mnie te słowa. Mięknę. Mógłbym wprawdzie wysunąć dalsze zarzuty, przedstawić swoje racje i kontrargumenty, ale rezygnuję. Moja kolejna wypowiedź jest raczej neutralna. Zaczynam opowiadać o swoich osobistych sprawach. Które może nie są takie osobiste? Bo przecież w Legionowie, z dala od niej, zajmowałem się i nadal się zajmuję czymś, co ma związek z nią, Krystyną. – Mam na warsztacie powieść, przedsięwzięcie wymagające absolutnego skupienia. To prawda, że za mało jest kontaktów między mną a Tomkiem, ale trudno łapać dwie sroki za ogon. Ten obszerny tekst to też jakby moje dziecko. I czy tylko moje? Gdyby nie ty, nie powstałaby ta rzecz. I piszę to również z myślą o tobie, czytelniczce. To mi dodaje skrzydeł. Gdyby nie myśl, że kiedyś przeczytasz mój Dziennik nerwusa, czy chciałoby mi się zaczerniać te niezliczone arkusze papieru? Może i Tomek przeczyta kiedyś moją książkę? Dziwna sprawa z tym pisaniem, trudno mi się od tego oderwać. Gdy pół roku temu skończyło się moje przepisywanie na maszynie, uczułem ulgę i pomyślałem sobie: „Jeśli nawet trzeba będzie jeszcze raz przepisać, to w każdym razie mam już coś gotowego. I jak mi coś przeszkodzi w sporządzeniu następnego, czystszego maszynopisu, nie będzie tragedii.” Otóż myliłem się. Ja już do tego poprzedniego maszynopisu nie przyznaję się, zbyt wiele ostatnio wychwyciłem usterek. Tak więc wciąż nie jestem gotowy. I muszę powtórzyć: trudno łapać jednocześnie dwie sroki. Jedna sroka to życie, druga to sztuka. Wprawdzie sztuka karmi się życiem, jednakże potrzebny jest dystans. W życiu emocje są zbyt rozhuśtane, natomiast w świecie stworzonym przez literaturę wahadło nie wychyla się zbytnio. Ta sama przeplatanka przykrości i przyjemności, ale bez gwałtownych wychyleń w jedną lub drugą stronę. Przemiana życia w sztukę to przemiana piekła w raj. Taki raj, gdzie nie ma wstrząsów, katastrof, a tylko od czasu do czasu nieznaczne obniżenie nastroju. Innego raju nie mogę sobie wyobrazić. Przecież nie może to być wieczna rozkosz, nieskończona błogość, nieprzerwana euforia. Przyjemność może być odczuwana tylko na tle uprzedniej przykrości. Ciepło i zimno, góra i dół, białe i czarne; jednego bez drugiego nie można nawet pomyśleć. Otóż piekło życia polega na zbyt dużych kontrastach między biegunem dodatnim a ujemnym. Zbyt szeroka amplituda. Toteż istnieje szansa stworzenia sobie raju w świecie sztuki. Dwa lata pisałem i przepisywałem, aż wreszcie taką szansę udało mi się uchwycić. Odnalazłem siebie realizując swój zamiar, jakim była opowieść bez skrajności. W tym świecie sztuki, jaki sobie stworzyłem, nie ma cierpienia, jest tylko smuteczek. Wszystko złagodzone, tuszowane, wyciszone, umiarkowane, letnie. Mezzoforte. Teraz z kolei ona czuje potrzebę opowiedzenia o swoich zajęciach. Owo gadanie o piekle uświadamia mojej eks-małżonce, jak piekielna jest jej praca na stanowisku dyrektora szkoły. Mój nowy, miękki ton sprawił, że i ona staje się miększa. – W zeszłym miesiącu bardzo się zdenerwowałam, rzuciłam wszystko w jednej sekundzie i poszłam na zwolnienie lekarskie, na dziewięć dni. Musiałam od tego wszystkiego odpocząć. Wyłączyłam telefon, nie odbierałam domofonu i było mi bardzo dobrze. Załatwiłam trochę domowych spraw, choć nie wszystkie. Kupiłam deski na ściany do przedpokoju i mam nadzieję, że na święta uda mi się załatwić chociaż ten nieszczęsny wieszak przy drzwiach wejściowych. To dlatego tak mi to wszystko ciężko i opornie idzie, że przy takich robotach trzeba się zawsze dopasować do tych speców, co mają to robić; dopasować się pod względem czasowym. Ty masz wszystko tak jakoś poukładane, a mnie nic ostatnimi czasy nie idzie, nic prosto i łatwo, wszystko się jakoś rwie, nie czuję jednolitej linii życia. I okropnie mnie to męczy. Musisz mnie gdzieś zabrać, może na długi spacer, do teatru czy do filharmonii, w takie miejsce, gdzie o tym wszystkim zapomnę i naładuję się czymś wartościowym, bo taka jestem jakaś pusta i nijaka. Cieszę się, że masz coś, co pochłania cię bez reszty i troszkę nawet zazdroszczę ci, że masz jakąś pasję. Mnie też pochłania moja pasja, zarządzanie szkołą, tylko że ta moja pasja jest bardzo wyczerpująca. Przyjemność z pracy miesza się z trudami, nerwami, pośpiechem, irytacją, czasem złością. Ogrom tego wszystkiego przytłacza mnie chwilami. Bardzo pracowicie zaczął się ten rok szkolny. Już w październiku miałam kontrolę finansową. Nie denerwowałam się, bo jestem uczciwa, ale baba zajęła mi całe dwa dni; trzeba jej było podtykać dokumenty, objaśniać i tak dalej. Później rada klasyfikacyjna, następnie wizytacja z kuratorium. Teraz czeka mnie rada podsumowująca pierwszy semestr, siedzę wieczorami i przygotowuję się do tej rady, a tego jest tyle, że głowę mam spuchniętą. Każdy da sprawozdanie, a ja muszę to wszystko zebrać, sformułować wnioski, podliczyć różne bzdury, a potem przypilnować, żeby protokół był dobrze napisany. Chwilami zaczynają boleć mnie oczy i chyba to znak, żeby pomyśleć o wizycie u okulisty i sprawić sobie patrzałki. Wywiadówki także musiałam obsłużyć. Tomek dość ładnie wypadł, ma trzy czwórki, trójkę z plusem z muzyki, a poza tym piątki. Wypracowanie o Chopinie odwalił, na odtrąbiono, aby od siebie, no i wyszła tylko trójka. Czwórki ma z matematyki, plastyki i informatyki. Dwie dorosłe osoby wychodzą sobie naprzeciw. Miękną. Przejawiają skłonność do kompromisu. Co innego chłopak. Ani mu w głowie naginanie się. On chce być sobą. Widzi tylko swoje prawa, wyłącznie swoje przyjemności. Nieustępliwy. Beton. A przecież taki, jaki jest – jest nie do przyjęcia. Co z tego, że przynosi ze szkoły dobre stopnie. Jego zachowanie w domu to druga para kaloszy Kawał wałkonia z niego. Na myśl o tym wałkonieniu się tracę zimną krew i daję upust swojemu podrażnieniu: – Dlaczego on wieczorami jest taki uprzykrzony? Co chwila przerywa ci lekturę lub jakieś inne umysłowe zajęcie, zamiast dać ci te dwie godziny spokoju. Sto razy będzie się napraszać o różne głupstwa, a to arkusz papieru, a to spinacz; wszystko po to, żeby umordować. Pępek świata, psiakrew, wszystko musi się kręcić wokół niego. Przed spaniem wybiera się do łazienki z komiksem i zabawką. To pierwsze ma mu urozmaicić siedzenie na desce klozetowej, a to drugie jest po to, żeby maksymalnie przedłużyć pławienie się w wodzie. Pomiędzy mną a Tomkiem nie ma krzty porozumienia. Ani marzyć o jakiejś harmonii między ojcem a synem. Siedzi, powiedzmy, przy biurku, odrabia lekcję, ma jakiś problem gramatyczny. Podchodzę, otwieram zasady pisowni i pokazuję mu czarno na białym to, co go, zdawałoby się, interesuje. Jego reakcją jest zniecierpliwienie. On ma czas wyliczony, a ja mu zawracam głowę. Dobrze, odchodzę. W pięć minut później słyszę: „Mama, piszemy razem czy osobno?” Ty mu odpowiadasz, a mnie cholera bierze. Wszystko, dosłownie wszystko nie podoba mi się u niego, ode mnie nie przejmuje nic, absolutnie nic, autorytetem dla niego koledzy. Zaczynam go serdecznie nie znosić. Czy dałoby się to zmienić? Czy można by osiągnąć jakieś zbliżenie między ojcem a synem? Może istniałaby jakaś szansa, gdyby z twojej strony było poparcie, współdziałanie. Ale na to nie mogę liczyć. Czuję się zniechęcony do roli taty. Tomkowi nie jestem potrzebny. On ma innego ojca, mianowicie chrzestnego. W osobie swojego wujka, twojego brata. Twój braciszek wszedł mi w paradę na samym początku: życzył sobie trzymać do chrztu mojego syna, ale nie raczył zapytać mnie o zdanie. Pewnie uważał, że nie ma sensu pytać, bo rozumie się samo przez się, iż powinienem czuć się zaszczycony. Nabruździł na samym początku i bruździ do tej pory. Jeden jego telefon i jedno tylko słowo: przyjeżdżam. I wtedy już miejsca dla mnie u was nie ma. Muszę z punktu brać tyłek w troki, by ustąpić ojcu chrzestnemu. Mnie się Tomek nie słucha, może ten drugi ojciec wzbudzi większy posłuch. I chyba tak się stanie faktycznie, skoro ma przede mną pierwszeństwo. Tak jak powiedziałem: zwala się na nocleg, a ja muszę się wynosić. Bo przecież bliżej mi z Pruszkowa do Legionowa niż jemu z Prusa na Cedrową, do mieszkania matki, prawda? Choć to tylko parę ulic, zbyt wielki to jednak dystans dla tego jegomościa. Widzimisię twojego brata decyduje o wszystkim i jest to upokarzające, że on nigdy nie będzie się dostosowywał do mnie, tylko zawsze ja do niego, do człowieka, co kiedyś uraczył mnie słowami: „Niech pan odda klucze od mieszkania, w którym nie jest pan zameldowany.” Nie, nie chcę więcej przyjeżdżać do Pruszkowa i narażać się na kolejne upokorzenia; spotykajmy się u mnie, w Legionowie. Oznacza to wprawdzie rozłąkę z synem; ale nie sądzę, żeby to miało być dla niego szokiem. On już mając cztery lata przygadał mi: „Tata nie jest moim prawdziwym tatusiem.” Często zastanawiałem się, skąd mu przyszły do głowy takie słowa. To mało prawdopodobne, żeby czteroletnie dziecko powiedziało je samo z siebie. Otóż sądzę, że usłyszało je z tych samych ust, które mu jednocześnie oznajmiły: „On jest głupi.” I potem z kolei ja usłyszałem: „A babcia powiedziała, że ty jesteś głupi.” Oto jak się rozbija rodzinę. Kochana babcia owinęła sobie wnuczka dookoła palca, toteż gdy przyszedłem odebrać chłopaka z przedszkola, uciekł przede mną, tak był rozczarowany, że to ja się zjawiłem, a nie babcia. Oto jak się rozbija rodzinę. Ale nic nie szkodzi, pozostał jeszcze wujek, ten mój przemiły szwagierek, co wiecznie mi się wpieprza między wódkę a zagrychę. Rezultat? Ja nie jestem dla Tomka prawdziwym ojcem, a on nie jest moim prawdziwym synem. W obronie swego małego lwica wysuwa pazury. Przy czym okazuje się, że oprócz małego wchodzą tu jeszcze w grę dwie małe: obie jej bratanice. – To nie widzimisię mojego brata sprawia, że przyjeżdża wtedy, gdy nam to najmniej odpowiada, nie żadne widzimisię, tylko życiowa sytuacja. I nie ze względu na brata musieliśmy się niekiedy rozstawać, ale ze względu na jego dwie córki, które nie mają matki i spragnione są kontaktu z kobietą. Na razie jestem jedyną kobietą, która od czasu do czasu może tę potrzebę zaspokajać. I jeśli mój mąż nie potrafi tego zrozumieć i sam reaguje jak trzecie dziecko, odsuwane niekiedy na drugi plan, to trudno mówić o jakimś porozumieniu. Ty, jak sześcioletnie dziecko, podświadomie oczekujesz, że powinieneś być najważniejszy w każdej chwili, a gdy nie jesteś, to czujesz się upokorzony i skrzywdzony. Jak dziecko pobawiłeś się w małżeństwo, ale ponieważ znudziła ci się zabawka, odstawiłeś ją na półkę. Czasami jeszcze wracasz do tej zabawki, a to w chwilach dobrego nastroju. Co najbardziej obniża ci ten nastrój, to fakt, że nasz syn robi wiele rzeczy inaczej niż byśmy chcieli. Twierdzisz, że autorytetem dla niego koledzy. Chyba przez grzeczność nie dodałeś, że także ja i klan Kilińskich. Prawisz o porozumieniu i kontakcie ojca z synem. Kiedy miałby się kontakt nawiązywać, jeśli nie na co dzień, w rozmowach, w odpowiedziach na pytania, choćby najbardziej proste. To jest właśnie szukanie przez dziecko kontaktu z rodzicami. Jest to męczące i nie twierdzę, że trzeba na każde pytanie odpowiadać, ale nie można też odwrócić sprawy o sto osiemdziesiąt stopni. Jeśli w tobie ojciec wykształcił pewne nawyki, to uboczny wynik tego znasz. Masz te nawyki i zarazem nienawiść do ojca, bo wiele razy musiałeś robić coś wbrew sobie. Ja nie chcę doprowadzić do tego, aby moje dziecko nienawidziło własnego ojca. Na razie nie znajduje z tobą kontaktu, ale nie mówi jeszcze, tak jak ty o nim, że cię nie znosi. I niech tak zostanie. To lepsze niż nienawiść, bo ona, zrodzona w dzieciństwie, ciągnie się za człowiekiem przez całe życie i nie pozwala normalnie żyć. Ty zawsze musisz mieć jakiś obiekt, na którym wyładowujesz swoją skumulowaną nienawiść. W każdym swoim zakładzie pracy musiała być taka jedna osoba, na którą reagowałeś obrzydzeniem. I w każdym innym środowisku tak samo. Na początku naszego małżeństwa była to moja matka. Teraz nie masz już zupełnie kontaktu z nią. Teraz zostaliśmy my, ja i Tomek, no więc na kogo kolej? Na Tomka, bo bardziej bezbronny i zależny od dorosłych. Można tu mówić o masochizmie w nienawiści. Nie mam ochoty przeżywać odreagowywania twojej nienawiści na Tomku, bo bardziej mnie to boli niż gdybyś kierował tę nienawiść ku mnie. Nie czuję się także w niczym winna, jeśli chodzi o nasze dziecko. Właściwie wychowuję je sama i zapewniam mu wszystko, co potrzebne do normalnego rozwoju, a ciebie łączy z nim tyle, że kiedyś przespałeś się z jego matką. Taki bardzo się czujesz upokorzony, gdy ma przyjechać mój brat i nigdy nie zapomnisz wypowiedzianego przez niego zdania. Ja także pamiętam wiele, gdzieś tam w podświadomości zakodowało się wiele sytuacji, zdarzeń i słów, bardzo przykrych. Zawsze pierwsza wyciągałam rękę, starając się nie pamiętać i kładąc na karb złego dnia czy nastroju. To nie jest tak, że tobie wolno bardzo wiele zrobić i powiedzieć – i wszystko rozejdzie się po kościach. Tego, co zmalowałeś, już wystarczy. To ja czekałam na ciebie cztery godziny w bólach porodowych, bo twoja nienawiść do mojego brata była silniejsza i ważniejsza niż to, co stanie się ze mną. Wobec tego zwlekałeś z przyjściem do domu, aby nie natknąć się na swojego wroga. To ja, jak panna z nieślubnym dzieckiem, chrzciłam naszego Tomka; nie było cię w kościele z tego samego powodu: nie mogłeś ścierpieć, że to mój brat trzyma swojego siostrzeńca do chrztu, a także i tego, że asystuje przy tym moja matka. Otóż wiedz, że moja matka wykształciła troje dzieci, a przede wszystkim wychowała je na uczciwych ludzi, którzy dziś pracują na siebie i na swoje dzieci, ciesząc się życzliwością ludzką. Więc chyba nie są tacy nienormalni i okropni. A skoro już mowa o życzliwości, to życzę ci szczęścia, spokoju i komfortu psychicznego. Milknie kobiecy głos, a ja odkładam słuchawkę telefonu, nie, składam przeczytane kartki listów, by umieścić je na powrót w tekturowej teczce z osobliwym napisem na okładce. Napis wygląda jak odpowiedź dana uczniowi odrabiającemu lekcję. „Mama, piszemy razem czy osobno?” – wołał Tomeczek borykający się z problemami ortograficznymi. Gdyby na to pytanie odpowiedzieć, że ani razem, ani osobno, zabrzmiałoby to absurdalnie. A jednak tak właśnie przedstawia się nasmarowany niebieską kredką tytuł zbioru korespondencji: Ani razem, ani osobno. Teczka pęcznieje od listów uszeregowanych chronologicznie. Na samym wierzchu epistoła zaczynająca się od słów: „Stanowczo nie wystarcza mi pieniędzy na utrzymanie.”