Rewalacje - nr 2/2014
Transkrypt
Rewalacje - nr 2/2014
ISSN 1508-2776 Cena 2,50 zł Rewal, 14 - 22 lipca 2014 r. Czytaj więcej na stronie 24 ROK XVII, nr 2 (122) RYS. KATARZYNA ZALEPA INFORMACJE KIT (Krótkie Informacje Tekstowe) Drodzy czytelnicy! Młodzi, zdolni, kreatywni. Tak w trzech słowach należałoby opisać tegorocznych uczestników Potęgi Prasy. Pierwsze „Rewalacje” były zaledwie półmetkiem naszej dwutygodniowej przygody. Zdążyliśmy już opanować najważniejsze podstawy pracy dziennikarza, i nie tylko! Gazeta wciąż się rozwija. Pozostało tylko mieć nadzieję, że w dobrym kierunku. Teraz nadeszła oczekiwana pora na „Rewalacje” numer dwa. Tworzone w pocie czoła, by umilić Państwu wakacyjny czas. Co znajdziemy w środku? Jak co roku zajrzymy na chwilę do wójta- Pana Roberta Skraburskiego, dowiemy się co nieco o morsach (ludziach hartujących ciało i ducha w zimnej wodzie), wpłyniemy w wir mundialowych emocji, a także dzięki współpracy z portalem rebel.pl zagramy w kilka strategicznych gier. Oczywiście wszystko to okraszone sporą muzyczną dawką! Żeby lepiej nas poznać, nastawcie radiowe odbiorniki na 99,2 FM, odwiedźcie portal www.potegaprasy.pl oraz śledźcie internetowy kanał TeVa-Rewal. „Jeżeli zdrowie mi pozwoli, wystartuję w najbliższych wyborach samorządowych” oświadczył 9 lipca podczas konferencji prasowej wójt Gminy Rewal Robert Skraburski uczestnikom obozu „Potęga Prasy”. Nagrodę Tarasti Prix Lauri za plakat Bird, otrzymała na Lahti Triennale 2014 mieszkanka gminy Rewal dr Agnieszka Dajczak, wykładowczyni Wydziału Sztuk Wizualnych Akademii Sztuki w Szczecinie. Od 14 do 15 lipca w Rewalu odbywał się będzie Festiwal Indii, jest to coroczna impreza będąca największym orientalnym happeningiem nad Bałtykiem. Przy pomocy wolontariuszy i artystów z całego świata tworzona jest bogata oraz kolorowa prezentacja różnych aspektów kultury starożytnych Indii. 16 lipca w Rewalu, następnie 17 w Niechorzu, a 18 w Pogorzelicy odbędą się biegi śniadaniowe. Jest to impreza stworzona przez Bogusława Mamińskiego, biegacza – olimpijczyka. O godzinie 9 biegacze spotykają się aby razem uprawiać jogging budząc przy tym innych mieszkańców gminy Rewal. Imprezę prowadzi Grzegorz Kułaga. 17 lipca na plaży w Rewalu odbędą się Zawody Ratownictwa Wodnego – Królowie Plaż. Wezmą w nim udział 4 ekipy ratownicze: Pawła „Dorana” Dorantowicza z Pogorzelicy, Krzysztofa Olkuszewskiego „Asekuracja” z Rewala i Trzęsacza, Romualda „Romulusa” Kowalskiego z Pustkowa i Pobierowa, oraz gościnnie Ratownicy z Kołobrzegu. BARTEK MADEJ MIŁEJ LEKTURY ŻYCZĄ: ANIELA JANOWSKA FILIP MIELNIK STANISŁAW BRYŚ Redaktor naczelny: Aniela Janowska Zastępca redaktora naczelnego: Filip Mielnik Sekretarz redakcji: Stanisław Bryś Opieka merytoryczna: Zbigniew Natkański (gazeta), Tamara Pawlik (radio), Marek Nowak (telewizja), Marek Urbańczyk Skład: Marek Urbańczyk 2 Reklama: Konrad Herman, Michał Sętkowski, Agata Klimczak, Ania Prochera Dział foto: Konrad Herman, Jędrzej Brzozowski Korekta: Berenika Balcer, Bartłomiej Madej, Stanisław Bryś Opiekunowie pedagogiczni: Małgorzata Węgrowska, Karolina Pietrzak Adres redakcji: Hotel California 72-433, ul. Saperska 3, tel. 607650742 e-mail: [email protected] URL: http://www.potegaprasy.pl Facebook: facebook.com/potegaprasy Druk: PHU JAKLEWICZ 70-322 Szczecin ul. Kazimierza Pułaskiego 4/4 AKTUALNOŚCI Atrakcje Rewala Jest kilka obiektów w Gminie Rewal, które wręcz trzeba zobaczyć. Są to m.in. Latarnia Morska w Niechorzu, taras widokowy przy ruinach kościoła na klifie w Trzęsaczu, zespół pałacowo – parkowy w Trzęsaczu, Bałtycki Krzyż Nadziei w Pustkowie. Aby uatrakcyjnić pobyt turystom na terenie Rewla i okolicy gmina wybudowała Park Wieloryba, zmodernizowała i uruchomiła kolejkę wąskotorową z Pogorzelicy do Gryfic. Aby przybliżyć czytelnikom niektóre z wymienionych atrakcji porozmawiałem z Panią Darią Mazur z referatu turystki Gminy Rewal. Kolejka wąskotorowa, gdy pierwszy raz (w 2011) przyjechałem na obóz dziennikarski Potęga Prasy kolejka była nieczynna i czekała na remont. Po 4 latach zamierzoną inwestycję udało się zrealizować. Odnowienie torowiska, oraz dworców kosztowało Gminę 54-57 mln zł, dużą część środków pozyskano z funduszy europejskich. Odnowione dworce nie zostały otwarte, ponieważ zabrakło środków finansowych na ich dokończenie. I tak na przykład dworzec w Rewalu ma zostać otworzony w 2015 r. Zapewnia Daria Mazur. Wzdłuż torów kolejki ma powstać ścieżka rowerowa, został stworzony jej 3 kilometrowy odcinek na trasie Pogorzelica – Niechorze. Moim zdaniem inwestycja ta może być opłacalna z racji na ponad stu letnią tradycję wąskotorówki. Plac wielorybów w centrum Rewala obchodzi w tym roku drugą rocznicę powstania. Podczas gdy stawiano drewniane wieloryby wywołały wiele kontrowersji, ponieważ już wtedy Gmina nie była w zbyt dobrej kondycji finansowej. Zostały one postawione w ramach planu rewitalizacji centrum Rewala – stwierdziła Daria Mazur. Gmina inwestuje również w upiększanie plaż, niszczonych przez sztormy w okresie zimy i wiosny. W ostatnim roku gospodarze gminy musieli wydać prawie 12 mln zł na poszerzanie plaż między Rewalem a Niechorzem. Prawie 10 mln zł pozyskano na ten cel z Unii Europejskiej. Dzięki temu zakupiono budki dla ratowników, kosze na śmieci. INFORMATOR TURYSTYCZNY Spytałem również o osiągnięcia gminy w zakresie turystyki Pani Mazur wymieniła m.in. nowy plac na ul. Sikorskiego, zegar kwiatowy w Pobierowie, ławeczkę Małego Księcia z róża w Alei Zakochanych, odnowienie ulicy Bursztynowej w Pogorzelicy. Ogólnie Gmina chce poprawić estetykę wszystkich miejscowości. Jak łatwo zauważyć wszędzie są skwery i rabaty obsadzone kwiatami i krzewami. Miejscami tymi opiekują się pracownicy zatrudnieni przez gminę. Turyści doceniają te walory i dlatego gminę odwiedza rocznie ok. pół miliona gości. Powiedziała z dumą Daria Mazur. Główne zyski w ramach turystyki gmina pozyskuje z opłat klimatycznych jest to ok. 750 tys. do 1 mln zł rocznie (z czego 90% podczas sezonu letniego). Stanowi to 70% ogólnych przychodów gminy. Rewal kojarzy się przede wszystkim z miejscowością letniskową, ale niektóre obiekty otwarte są przez cały rok m.in. spa, wypożyczalnie rowerów, ośrodki rechabilitycyjno – sanatoryjne. Można w nich wyleczyć m.in. choroby układu oddechowego, choroby serca, kostne, krążenia. Po sezonie Rewal oferuje iluminacje świąteczne, wszelkie imprezy okolicznościowe (Mikołajki, Sylwester). Dzięki temu do Rewala i innych miejscowości przyejeżdża dużo turystów z kraju. Korzystają oni z wypożyczalni rowerów, uprawiają oni tzw. nordic walking. Kompleksy sportowe w Rewalu, Niechorzu, oraz Pobierowie. W Rewalu nie brakuje atrakcji dla dzieci m.in. Bajkowa Chata, Bombowa Wyprawa, Park Linowy przy ulicy Łokietka.Niedaleko dworca autobusowego znajduje się również park rozrywki. Uważam, że zarówno w Gminie jaki i w samym Rewalu można znaleźć dużo atrakcji zarówno dla starszych, jak i młodszych, dla pasjonatów roweru, oraz spacerów. Jeżeli chcecie odwiedzić miejsce bogate turystycznie – Zapraszam do Rewala – powiedziała na zakończenie Daria Mazur kierująca referatem ds. turystyki w Gminie Rewal. WOPR 601-100-100 Ośrodek Zdrowia ul. Warszawska 31, czynny: poniedziałek-piątek: 8: 00-18: 00 soboty, niedziele i święta: nieczynny Posterunek Policji ul. Mickiewicza 21, tel.: 913 852 861 Straż Graniczna ul. Dworcowa 2, tel.: 913 877 620 Straż Gminna ul. Mickiewicza 21, tel.: 913 849 030 Urząd Gminy ul. Mickiewicza 19, [email protected], tel.: 913 849 011 Urząd Pocztowy ul. Sikorskiego 3, tel.: 913 862 550 Apteka ul. Mickiewicza 25, tel.: 913 862 702 czynna: poniedziałek-sobota: 9-21 niedziela: 9-18 Bankomaty SGB, ul. Mickiewicza 19a (obok Urzędu Gminy) Global Cash, ul. Westerplatte 16 (naprzeciw przystanku autobusowego) Euronet, ul. Saperska 1 (przy restauracji Robinson Crusoe) Euronet, ul. Kamieńska (przy Polo Market) PKO BP, ul. Saperska (przy klubie California) Gold Cash, ul. Westerplatte 16 Amfiteatr ul. Parkowa 4 Centrum Informacji Promocji Rekreacji Gminy Rewal ul. Szkolna 1, [email protected] Place zabaw ul. Szkolna (na terenie kompleksu sportowego) ul. Słoneczna ul. Rybacka Kościół neogotycki ul. Pałacowa 3, Trzęsacz Multimedialne Muzeum na Klifie ul. Klifowa 3B, Trzęsacz, tel.: 0048 604 14 17 83 Zespół Pałacowo-Folwarczny (XVIII w.) ul. Kamieńska 9, Trzęsacz Nadmorska Kolej Wąskotorowa tel. 913 842 235 (rozkład w Internecie lub na dworcu) BARTŁOMIEJ MADEJ WOJCIECH NAROŻNY 3 AKTUALNOŚCI Ratownik to ma klawe życie Filip Kwiecień – doświadczony ratownik „Ratownictwo Wodne Asekuracja” Sp. z o.o., który od ponad jedenastu lat strzeże bezpieczeństwa wszystkich plażowiczów i dba o to, aby na plaży został zachowany porządek. Udzielił nam wywiadu na temat tego jak wygląda jego życiowa pasja. W.N.: Jakich zachowań należy unikać na plaży? FK: Na plaży przede wszystkim nie należy spożywać alkoholu. Jest to najczęstsza przyczyna wypadków, które nie są miłe w skutkach. Następną natomiast jest brak rozsądku oraz wiedzy na temat tego jak należy zachowywać się w wodzie oraz jak stosować się do zasad regulaminu plaży. W.N.: Dlaczego lubisz tę pracę? F.K.: Ja kocham tę pracę. Ta praca to jest pasja, życiowe hobby, które trwa u mnie już ponad jedenaście lat. W wieku czternastu zacząłem zagłębiać się w struktury całego ratownictwa. Od tego czasu ciągle uczę się czegoś nowego. Los potrafi zaskakiwać. Miło jest pomagać ludziom i udzielać im pomocy. To najbardziej cieszy w moim zawodzie. W.N.: Jakie wypadki trafiały się Tobie do tej pory? F.K.: Mieliśmy wczoraj dwa wypadki. Problemem był lotniarz. Zastosowaliśmy wtedy normalną procedurę. Akcja ratownicza polegała na ściągnięciu człowieka ze spadochronu. Natomiast dzisiaj zajęliśmy się poszukiwaniem dziecka, które zaginęło rodzicom wypoczywającym w Śliwinie. Jego matka przedstawiła nam taki szereg wydarzeń, iż można było wywnioskować, że zaginęło ono w morzu. Jak najszybciej ruszyliśmy na pomoc. Na szczęście w drodze się znalazło i okazało się, że poszło całkowicie w głąb plaży. Mówię o tym, abyście zaznaczyli w gazecie, aby rodzice uważali na swoje dzieci, szczególnie gdy w okolicy jest wielu plażowiczów. Wystarczy chwila nieuwagi i dziecko znika nam na chwilę z oczu i możemy go już nie znaleźć. Z doświadczenia wiem, że potrafią przejść z Rewala aż za Niechorze, dlatego są to często spotykane zda- 4 rzenia. Są to jednak tzw. przypadki dnia codziennego natomiast do niecodziennych i ciężkich przypadków należało zdarzenie, że któregoś dnia pan paralotniarz lecąc został sprowadzony przez prądy powietrzne wprost na kuter. W takich wypadkach mamy jednak zupełnie inną procedurę. Jednakże jak dotąd nasza prewencja działa i przynosi oczekiwane skutki. W.N.: Kiedy ratownik musi interweniować? F.K.: Za każdym razem kiedy nasze przeczucia zauważą cokolwiek, co by wzbudziło nasze podejrzenie zagrożenia życia. Jeżeli ja przewiduje, że dana osoba przejdzie kilka kro- ków dalej i może być w niebezpieczeństwie, to momentalnie staram się to przerwać już w tym momencie, a nie wtedy, gdy dopiero coś się dzieje. Nie czekam na rozwój sytuacji. Robimy prewencyjne ruchy, które skutkują u nas ponad dziesięcioletnim faktem: zero utonięć w miejscowości Rewal. Nie wiem czy są to potwierdzone informacje, ale to chyba największy wynik w Polsce. Osiągnęliśmy to przez ciężką, codzienną pracę. W.N.: Jakie konsekwencje prawne mogą Tobie grozić, jeżeli nie udzielisz pomocy poszkodowanemu? F.K.: Jeżeli na naszym kąpielisku strzeżonym utopi się osoba i ratownik nie będzie postępował wedle wyuczonych procedur, do których musi się stosować, to taki wyczyn reguluje się z poziomu kodeksu karnego i można dostać od pięciu do piętnastu lat więzienia w zależności od tego jak orzeknie sąd. W.N.: Czym zajmujesz się poza sezonem? F.K.: Poza sezonem pracuję w firmie „Eko-Okna”, która produkuje okna z PVC oraz drzwi i rolety. Pracuje tam przy utrzymaniu ruchu na parku maszynowym. Jestem brygadzistą mojego zespołu, który dopilnowuje tego, żeby wszystkie maszyny sprawnie chodziły i pracowały. Poza tym interesuje się i tworzę muzykę hip-hop. To jest taka moja druga pasja poza ratownictwem. A poza tym to bawię się jak każdy inny. W.N.: Czy próbowałeś może swoich sił w jakimś studiu nagraniowym? F.K.: Tak, tak. Należę do produkcji SIŁA-Z-POKOJU VERSION RECORDS, która mieści się w Tychach. Jest to wytwórnia należąca do didżeja Feel-X`a z Kalibra 44 i właśnie tam próbowałem nagrywać utwory. Zobaczymy co z tego wyjdzie. To są moje plany na przyszłość, ale na razie uczę się. W.N.: Dlaczego właśnie Rewal? F.K.: Ponieważ w wieku piętnastu lat przyjechałem tutaj po raz pierwszy i zakochałem się w tej małej, pięknej miejscowości. Nie potrafię się oderwać od niego nigdzie indziej. Żadne miasto mnie nie przekonywuje. Ostatnio byłem w Egipcie i wydaje mi się, że w Rewalu jest trochę lepiej. Gdyby to morze byłoby czystsze, piękniejsze i pływałyby tutaj takie zwierzęta jak delfiny albo żółwie, to z pewnością bym się tu przeprowadził W.N.: Przez co trzeba przejść, by zostać ratownikiem? F.K.: Na pewno trzeba przejść przez szereg kursów, które przygotują osobę zarówno teoretycznie, jak i praktycznie do bycia ratownikiem. A reszta to nic innego jak tylko chęć zostania nim. Jeżeli ktoś chce i do tego dąży, to jak najbardziej jest to możliwe i w ciągu kilku miesięcy można przekwalifikować się na ratownika. Trzeba się tylko postarać i chcieć! TEKST I FOT. WOJCIECH NAROŻNY AKTUALNOŚCI 7 lipca w rewalskim amfiteatrze zagościł kabaret Ani Mru Mru. Cały czas jesteśmy rozluźnieni Wyszli na scenę w swoim stałym składzie: Marcin Wójcik, Michał Wójcik oraz Waldemar Wilkołek. Tym razem spektakl nosił nazwę: „Jak się nie da, a bardzo się chce, to można!”. Oferował on nowy program, który zaskoczył widownię i można powiedzieć, że zabijał humorem. Skecze dotyczyły wielu sytuacji z życia codziennego, ale było też miejsce na krótki fragment poetycki. – Jak się poznaliście? Marcin: Do tej pory się jeszcze nie poznaliśmy, ciągle się zaskakujemy. Ja ostatnio się dowiedziałem, że Waldek ma na drugie imię Bronisław i jest to dla mnie zaskakujące. Mam nadzieję, że przyjdzie kiedyś taki moment, że się naprawdę poznamy. Waldemar: Ja też po tym jak Marcin odkrył jak mam na drugie imię, przeszukałem mu torbę, znalazłem jego dowód osobisty i dowiedziałem się, że na drugie ma Edward. Michał: Natomiast ja w ogóle nie znam tych dżentelmenów. Jeżdżę z nimi, bo lubię i robią za mnie różne rzeczy. – Czy macie lidera lub osobę, która najlepiej robi skecze? Marcin: Nie, nie ma kogoś takiego. Jesteśmy zespołem. Jakbyśmy mieli lidera, stałby tu w żółtej koszulce, ale go nie ma. Michał: Jest gdzieś w czołówce. Marcin: W ucieczce. – Łatwiej gra się na spektaklach solowych, czy na festiwalach gdzie występuje więcej kabaretów i artystów. Marcin: Łatwiej się gra na zbiorowych występach, bo jest więcej czasu wolnego i mamy przerwy. Można sobie pójść na kawę albo pooglądać różne inne kabarety, ale rzadko nam się to zdarza, bo jak występujemy sami to nie można nikogo innego zobaczyć, a jak występujemy z kimś to zdarzają się takie sytuacje. Michał: Natomiast ja mam zaburzenia z koncentracją i mi się trudniej gra. Zdarzało mi się zapomnieć, że gram. Od lewej: Waldemar Wilkołek, Michał Wójcik, Marcin Wójcik Marcin: Mylą ci się kabarety. Michał: Właśnie, zdarza się, że wychodzę z kimś innym. Zgarnia mnie, ochrona, wyprowadza, a więc dla mnie jest gorzej. Waldemar: Ja tradycyjnie nie zrozumiałem pytania. – W trakcie występów publiczność różnie się zachowuje. Czy trudno jest spontanicznie coś wymyślić, aby rozśmieszyć widownię? Marcin: Nie. Łatwo, łatwo. Waldemar: Nie. Trudno, trudno. Marcin: Jednym trudno, jednym łatwo. Waldemar: Właśnie to jest odpowiedź na to pytanie. Michał: Dla mnie jest to kwestia tylko dokupienia nowych petard. Marcin: A ciężko kupuje się petardy z zaburzeniami koncentracji. – Skąd czerpiecie pomysły na skecze? Marcin: Ja nie wiem, bo ja nie czerpię. Waldemar: To zależy jak jest z tym czerpakiem. To jest bardzo trudne pytanie i myślę, że należy je zadać komuś innemu, bo my tych pomysłów nie możemy ciągle nigdzie znaleźć. – Czy chcielibyście zobaczyć sami siebie, ale ze strony widza, żeby zobaczyć jak to wygląda? Marcin: Ja nie. Nie lubię się oglądać i wiem, że jest dużo rzeczy fajniejszych niż oglądanie samego siebie. Podejrzewam, że nikt nie lubi się oglądać. Zauważyłem, że ludzie nie lubią oglądać się zwłaszcza na filmach z wesela.. Michał: Szczególnie po godzinie dwunastej. Waldemar: Ja znów nie zrozumiałem pytania. – Jeszcze dwa takie pytania na rozluźnienie. Marcin: Ale my cały czas jesteśmy rozluźnieni. (śmiech). – Gdyby Polska scena kabaretowa była stołem, jaką bylibyście potrawą. Marcin: To jest pytanie na rozluźnienie tak? Wspaniale. Ja bym był kawiorem. Michał: To takie jaja ryby? Marcin: Tak, tak dokładnie. Michał: To ja bym był naleśnikiem. Waldemar: Ja nóżkami w galarecie. Michał: Ty już jesteś nóżką w galarecie. Waldemar: No właśnie dlatego. (śmiech) – Jakim zwierzęciem określilibyście się z osobna pod względem charakterów? Michał: Więc ja mam kolegów opisać, tak? Michał to byłoby połączenie jastrzębia. Marcin: Z dżdżownicą. Michał: Bardziej z taką muchą owocówką. A Waldek to skunks. Masz szansę teraz się odgryźć. Marcin: W sensie, że ja? Waldemar: No, ale to jeszcze siebie określ. Michał: Nie, bo ja miałem was. Waldemar: To Marcin byłby bobrem. Nawet nie, przepraszam, bobrzycą. A Michał ważką. Marcin: To ja po prostu biorę taką jedną dużą dżdżownicę i ją tnę na pół i to oni. Waldemar: A ja to ta obręcz taka co? (śmiech) TEKST MACIEJ JANKOWSKI FILIP MIELNIK FOT. KONRAD HERMAN 5 AKTUALNOŚCI Szał na kabarety Tegoroczny program rewalskiego amfiteatru jest pełen wielu koncertów polskich gwiazd muzyki pop, warsztatów dla najmłodszych z doświadczonym animatorem zabaw, a także kabaretów – czyli tego, co cieszy się nad morzem największym zainteresowaniem. Dlaczego akurat one zdobyły wielką popularność? Co sprawiło, że Polacy tak bardzo pokochali skecze? Humor towarzyszył ludziom od dawna. Nawet prehistoryczni mieszkańcy jaskiń opowiadali sobie żarty czy śmieszne historie. Na ścianach najsłynniejszej groty we francuskim Lascaux odnaleziono fragmenty obrazków o zabarwieniu satyrycznym. W pierwszych gazetach pojawiały się anegdoty czy prototypy dowcipów. Kulturalna ewolucja szła dalej i wraz z rozwojem teatru we Francji utworzono pierwszy kabaret. W 1881 roku w paryskiej dzielnicy Montmartre otwarto Chat Noir (Czarny Kot). Było to miejsce, gdzie zgromadzony artystyczny światek przy lampce szampana dyskutował na przeróżne tematy: od polityki po rozwijającą się wtedy akwarystykę. Artysta Rodolphe Salis, który był inicjatorem przedsięwzięcia, jakim było otwarcie lokalu, zdecydował o stworzeniu cyklu przedstawień. Miały one charakter ciągłej improwizacji, w którym główną rolę grała piosenka emanująca nieustannym absurdem. Rezultatem tego była zwiększona renoma i tak popularnego już miejsca, które stało się głównym centrum życia kulturalnego w Paryżu. Francja to kolebka kabaretu. Kilka lat po zamknięciu Czarnego Kota w Dzielnicy Czerwonych Latarni otworzono symbol popkultury – Moulin Rouge. Od czasu powstania prezentował on przedstawienia taneczne, na które przychodziła cała masa widowni, w różnym wieku. Były one przeplatane elementami komizmu. Pomysł „żabojadów”, bo tak czasami nazywani są mieszkańcy 6 Kabaret Młodych Panów na scenie w rewalskim amfiteatrze kraju nad Loarą, szybko podchwycili nasi zachodni sąsiedzi – Niemcy. U nich rozwój kabaretu był jednak utrudniony ze względu na cenzurę. Zaczęły więc powstawać podziemne pisma (protoplastem był Simplicissimus) czy związki ochrony wolnej kultury. Śmiano się już praktycznie ze wszystkich i wszystkiego – moda w końcu musiała dojść do Polski. Pierwszy krajowy kabaret, czyli Zielony Balonik, został założony w 1905 roku. Tworzono szopki artystyczne, w których uczestniczyły czołowi bohaterowie życia literackiego i politycznego. Ze względu na konflikty zbrojne, wzrost zainteresowania satyrą nastąpił dopiero w czasach PRL – kto nie kojarzy Piwnicy Pod Baranami, TEY czy Kabaretu Starszych Panów z nieśmiertelnym Jeremim Przyborą? Wbrew pozorom ludzie mają spory dystans do siebie – to właśnie dlatego każda noc kabaretowa (w której pełno skeczy o małomiasteczkowości i innych wadach Polaków) emitowana w telewizji przyciąga kilka milionów widzów, a bilety na występy najpopularniej- szych gwiazd sprzedają się jak ciepłe bułeczki. Nie inaczej było w wypadku show Kabaretu Młodych Panów, którzy zarazili Rewal dobrym humorem w minioną środę, czyli 9 lipca. Grupa, która założona została w Rybniku, przedstawiła zgromadzonej publiczności swoje najnowsze skecze. Mogliśmy obejrzeć parodię nieśmiertelnej już „Familiady”, posłuchać, jak zamożny businessman rozmawia ze stereotypowym turystą, a także poduczyć się trochę śląskiej gwary. Zabawne kreacje satyryków rozbawiły zarówno dzieci, które do amfiteatru przyszły ze swoimi rodzicami, jak i emerytów – dla każdego coś dobrego! Po prawie dwugodzinnym show nasza redakcja porozmawiała chwilę z Piotrem Sobikiem i resztą ferajny. Przekazujemy Wam cenną myśl, jaką podzielili się z nami doświadczeni komicy: „szukamy inspiracji wszędzie: w sklepie, na plaży, w autobusie miejskim. Musimy nauczyć się śmiać ze wszystkiego”. Niech tak będzie! TEKST I FOT. STANISŁAW BRYŚ AKTUALNOŚCI Każdy ma jakiegoś bzika Niektórzy zbierają znaczki. Inni motyle, albo filiżanki z wizerunkiem Sherlocka Holmes’a albo odkurzacze. My chcieliśmy opowiedzieć o imponującej kolekcji pana Leszka Kozłowskiego, komendanta straży gminnej w Rewalu, który od paru lat zbiera... odznaki innych służb. Wchodząc do rewalskiej komendy straży gminnej od razu nasz wzrok przykuwa duża tablica korkowa, do której przytwierdzone jest mnóstwo plakietek. Podchodzimy do niej, a tam... odznaki. Mnóstwo odznak. Większość pochodząca od innych straży miejskich czy gminnych z całej Polski, a także kilka z Europy. Pan komendant przyznał się nam, że zbieranie odznak zaczęło się całkiem przypadkiem, kiedy to kolega podczas szkolenia zostawił mu na pamiątkę plakietkę warszawskiej straży miejskiej. Później, odznak zaczęło powoli przybywać. A to znajomi przyjechali na wakacje do Rewala i postanowili się „dorzucić” do początkującej kolekcji, a to szkolenia w innych miejscowościach zaowoco- wały powrotem z pamiątką na tablice korkową. Następnie, zwykłe zbieranie stało się swego rodzaju pasją. Pan Leszek zaczął robić wymiany korespondencyjne. Sam wysyłał odznaki innym służbom mundurowym, otrzymując w zamian inne. Największą chlubą w zbiorze są trzy plakietki z zagranicy. Pierwsza pochodzi od strażnika miejskiego partnerskiej greckiej gminy Eleftheres. Drugą pan Leszek otrzymał od strażnika z Niemiec, który podczas wymiany szkoleniowej był tak zachwycony Rewalem i Polską, że w ramach sympatii oderwał sobie plakietkę od munduru i wręczył komendantowi jako pamiątkę pobytu. Trzecia pochodzi aż ze...Stanów Zjednoczonych. Została ona otrzymana drogą listowną. Co prawda nie jest to odznaka służby bezpieczeństwa, a straży pożarnej. Patrząc na imponującą kolekcję znajdującą się na komendzie straży gminnej w Rewalu aż chce się dostać mandat, żeby tam przyjść i popodziwiać różnorodne odznaki. A panu komendantowi życzymy kolejnych ciekawych odznak do kolekcji! TEKST I FOT. KONRAD HERMAN Sołtysowy skwerek O nowo powstałym miejscu sołtys Rewala, pan Robert Brzeziński opowiada z dumą. Obiekt znajduje się przy ulicy Sikorskiego. Jego powstanie jest następstwem uchwały podjętej w 2005 roku przez radnych Gminy Rewal. Ma ona na celu zachowanie terenów zielonych w Rewalu, aby powstały „płuca gminy”. Nowy skwerek ma mieć głównie funkcję wypoczynkowo-rekreacyjną. Po środku, w miejscu czterech metalowych sztyc stanie pomnik śledzia czy też innej ryby, to wszystko zależy od projektantów. W powstałym miejscu zasadzone zostały kwiaty, a kolejną atrakcją jest duży zegar słoneczny. Koszt tego cudeńka to około 1 300 000 złotych. Czy taka inwestycja była potrzebna w obliczu ogromnego zadłużenia gminy? Pan Robert twierdzi, że tak. Wkład gminy wynosił 800 000 tys. złotych, resztę pieniędzy udało się pozyskać z funduszy Unii Europejskiej na rozwój obszarów wiejskich. Sam pomysł powstania skwerku, jak mówi nam sołtys, powstał nie wyłącznie z jego inicjatywy, a z mieszkańców ulicy Warszawskiej. Zdaniem pana Roberta, mieszkańcom ta inwestycja bardzo się podoba i uważają ja za jedną z lepszych rzeczy zrobionych w gminie. Niestety, zasięgnąwszy języka u ludzi mieszkających w Rewalu na co dzień, nie usłyszałem ani jednego słowa pochwały na temat kreatywnego zalewania betonem i brukiem kolejnych miejsc we wsi. Ich zdaniem jest już wystarczająco miejsc odpoczynku, a za mało terenów typowo zielonych. Nie są zatem zadowoleni z poczynionych inwestycji, dodając, że nie do końca są informowani na temat nowych pomysłów i planów. Na przeciw mamy słowo pana sołtysa, który twierdzi, że wszyscy w Rewalu doskonale wiedzą co jest uchwalane na radach sołeckich. Widocznie nie wszyscy. Zapytany o to skąd wziął pieniądze na skwerek pomimo obciętego przez Regionalną Izbę Obrachunkową budżetu (odsyłam do artykułu „Rewalski kryzys”), szybko zmienia temat wspominając o nienaruszalnych wydatkach, które są konsekwencją wyżej wymienionej uchwały rady gminy z 2005 roku. Zatem, czy takie inwestycje są potrzebne? Mieszkańcom się nie podobają, inwestorzy nie mogą zagospodarować terenu, a zatem nie będą płacić podatków, które mogłyby odciążyć nadwyrężone finanse gminy. Niestety. Pomnik ryby, klika ławek i zegar słoneczny wygrały ze zdrowym, gospodarskim spojrzeniem na sytuację. Na szczęście turyści bardzo chwalą nowe miejsce. TEKST KONRAD HERMAN 7 AKTUALNOŚCI „Rewalski Kryzys” że nie.”- Pan Skraburski zaznacza także, iż inwestycje realizowane przez gminę, są na tyle zaawansowane i ciekawe, że nie można ich z dnia na dzień odrzucić. Dodatkowo, zdaniem wójta są to inwestycje współfinansowane przez Unię Europejską. – „Płacenie kar dla UE oraz wykonawców, znacznie przerosło by koszt prowadzenia tych inwestycji do końca, czego RIO zdaje się nie rozumieć.”- mówi w odpowiedzi na oskarżenia ze strony RIO o podejmowanie pochopnych decyzji finansowych. Skąd długi? Takiego sformułowania użył wójt Gminy Rewal – Robert Skraburski – do opisania miejscowych problemów finansowych. Było to bardzo szczere wyznanie z jego strony. Zdaje on sobie doskonale sprawę z poważnej sytuacji gospodarczej gminy. Trudna sytuacja Na koniec roku budżetowego 2013 zadłużenie gminy przekroczyło 135 mln złotych przy ok. 52 mln złotych dochodów własnych. W związku z powyższym gmina miała za zadanie przedstawić Regionalnej Izbie Obrachunkowej plan naprawczy finansów. Jednakże został on zaopiniowany negatywnie i odrzucony. – „Mieliśmy za ambitny plan. Wciąż chcieliśmy przeznaczać na inwestycje więcej niż przewidywała RIO.”- mówi Skraburski podczas konferencji prasowej. Dodaje przy tym, iż w porównaniu z poprzednimi latami budżet inwestycyjny w planie naprawczym był mniejszy o niemal połowę. Wójt zaznacza także, że te ww. ambicje nie wynikały z zachłanności i próby tworzenia nowych inwestycji, a raczej z chęci zamknięcia i spłacenia tych, które wymagają tego w trybie natychmiastowym np. kolejki wąskotorowej. – „My chcieliśmy mieć 16 mln zł po stronie wydatków inwestycyjnych, RIO narzuciła nam 12 mln. Czy to się uda? Obawiam się, 8 Zadłużenie gminy wynika głównie z prowadzenia zbyt dużej liczby projektów naraz bez uwzględnienia ich realnej ceny, czasu trwania oraz wpływu jednej na drugą. Z raportu RIO z 13 czerwca 2014 roku wynika, że od 2007 roku do teraz gmina zawiązała 34 umowy finansowe, których łączna kwota zobowiązań wynosi 117 mln złotych. Znaczna większość umów jest zabezpieczona przez hipotekę. -„W ciężkich sytuacjach trzeba było korzystać z innych źródeł finansowania niż tradycyjne banki.”- mówi wójt Rewala, mając zapewne na myśli umowy ze spółkami takimi jak Magellan S.A. Łódź, udzielającą pomocy finansowej szpitalom, czy M.W. Trade S.A. z Wrocławia. Lokalizacja firm faktycznie dziwi i nakłania do przemyśleń nt. powodu współpracy z para- bankami. Oczywiście najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tej sprawy jest fakt, iż gmina była już zbyt zadłużona, by zaciągać kredyty w tradycyjnych bankach działających w oparciu o międzynarodowe prawo bankowe. „Zauważyć należy, że zawierając umowy na restrukturyzację zadłużenia (z kolejną instytucją finansową inną niż bank w 2013 r.) gmina posiadała już opinię negatywną Regionalnej Izby Obrachunkowej w zakresie wykonania budżetu za 2012 r. Pomimo to w 2013 r. podjęto kolejne działania prawne zawierając kolejne, niekorzystne dla gospodarki finansowej umowy“– fragment raportu RIO o stanie finansowym Gminy Rewal. Co poradzić? W celu spłacenia zadłużenia gmina oczekuje pożyczki z budżetu państwa opiewającej na sumę 53 mln złotych. To imponująca suma zwłaszcza, po przyrównaniu jej do dochodów gminy. Warunkiem otrzymania pożyczki jest wypełnianie przez samorząd planu naprawczego uchwalonego przez RIO. Zapytaliśmy wójta, czy w obliczu aktualnej sytuacji finansowej żałuje jakiejś decyzji. Jego odpowiedź, choć nieco skryta jednoznacznie wskazywała na to, iż część inwestycji, a zwłasz- Konferencja „Potęgi Prasy” z wójtem Gminy Rewal Robertem Skraburskim AKTUALNOŚCI cza tempo ich realizacji było nieprzemyślane. Pan Skraburski uważa, że inwestowanie w kolej wąskotorową było decyzją, której nigdy by nie „odpuścił”. Z drugiej jednak strony, uważa że remont centrum Rewala, czy ulicy Łokietka, który opiewał na kwotę 9 mln złotych, można było zostawić na później i w obliczu aktualnej sytuacji finansowej były to inwestycje, które powinny zostać odłożone na inny czas. Czas pokaże W całej aferze finansowej Gminy Rewal zastanawiający jest przede wszystkim powód dla tak nieodpowiedzialnego gospodarowania pieniędzmi publicznymi. Z punktu widzenia Regionalnej Izby Obrachunkowej wynikało ono z podejmowa- nia pochopnych decyzji, prowadzenia nierzetelnej księgowości i braku przepływu informacji między referatami gminy. Tłumaczenie wójta to natomiast powoływanie się na poczucie obowiązku wobec społeczności gminy i turystów. Według niego wszystkie decyzje podyktowane były dobrem Rewala i okolic, a problemy wynikają z wielu zmian prawa dot. samorządów, które miały miejsce na przestrzeni lat 20072014. Nie ulega wątpliwości, że z punktu widzenia stricte estetycznego w tym czasie Rewal zmienił się niemalże nie do poznania. Plac Wielorybów, Centrum, Aleja Róż i kolejka wąskotorowa to tylko kilka niekwestionowanych atutów Rewala. Pytanie, które jednak należy postawić, to czy warte było to 20 lat spłacania zadłużenia gminy (bo tyle zajmie to wg RIO) i czy nie lepiej było zaczekać z kilkoma inwestycjami na bardziej sprzyjające czasy. Jedno jest pewne – ponownie kandydujący na wójta w listopadzie tego roku Robert Skraburski, musiał podjąć wiele trudnych decyzji, które nie zawsze były trafne. -„Chciałbym, aby ludzie krytykujący moje decyzje przeżyli kilka nieprzespanych nocy, zastanawiając się w kółko, czy podjęli decyzje właściwe.”skomentował swój trudny początek roku 2014 wójt kończąc konferencję. Niewątpliwie, poznamy odpowiedź na ten dylemat po listopadowych wyborach. TEKST MICHAŁ SĘTKOWSKI FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI Bajkowa Chata Jest to nowy obiekt w Rewalu, który znajduje się na ulicy Słonecznikowej. Turystom ta nazwa pewnie nie wiele mówi, dlatego łatwiej tam dotrzeć kierując się w stronę Parku Wieloryba lub hali sportowej. Jest to idealny sposób na spędzenie nie tylko deszczowego dnia. Placówka otwarta jest przez cały rok, bez względu na pogodę czy porę roku. Przekraczając próg, zaczynamy podróż po świecie baśni, iluzji i strachu. Ekspozycja znajdująca się w Bajkowej Chacie zapewni moc wrażeń dla każdej kategorii wiekowej – postacie z baśni dla dzieci, a ciemne charaktery z popularnych powieści dla dorosłych. W każdej komnacie czeka na nas jakaś scena z kultowych produkcji filmowych. Co zachęca nas do kupna biletów na magiczną podróż? Można stanąć twarzą w twarz z Jasiem i Małgosią oraz zrobić sobie zdjęcie przy domku z prawdziwych pierników! Odbyć spotkanie z Królową Śniegu i objąć stery lodowych sań. Masz okazję zobaczyć na własne oczy Hrabiego Drakuli – wampira z Transylwanii. Odwiedzić komnatę Dr. Frankenstein’a – bohater powieść angielskiej pisarki okresu romantyzmu Mary Shelley, Pokój Amesa (rodzaj pomieszczenia, w którym, dzięki specyficznemu układowi ścian, powstaje złudzenie optyczne) oraz wiele, wiele innych! Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o czarodziejskim świecie bajek i odbyć podróż pełną mocnych wrażeń, Bajkowa Chata czeka otworem. Czarownice, nietoperze i pająki będą na każdym kroku towarzyszyć Ci w podróży po tej mrocznej krainie! Jeśli nie masz żadnych planów na najbliższe dni, jest to idealna propozycja na spędzenie czasu w rodzinnym gronie. Istnieje stereotyp, że wiele atrakcji tego typu kosztuje bardzo dużo. Bajkowa Chata totalnie temu zaprzecza. Wejściówki dla dzieci w wieku do czternastu lat kosztują TYLKO 10 złotych, bilet ulgowy 14, a dla dorosłej osoby 15 złotych. Wydaje mi się, że jest to miejsce warte odwiedzenia podczas wczasów w Rewalu. JAGODA WOLAS FOT. BAJKOWA CHATA 9 SPOŁECZEŃSTWO Kosztowna fanaberia Światełko do piekła Są różnokolorowe, bardzo romantyczne i… niebezpieczne – lampiony. Wysyłane masowo w przestrzeń powietrzną szczególnie w okresie letnim. Wyjątkowo chętnie kupowane przez zakochane pary czy grupy przyjaciół. Mogą upamiętnić lub symbolizować więź zawartą w czasie wakacji czy nowo zrodzone uczucie. I rzeczywiście symbolizują przez trzy – no może cztery minuty – zanim znikną nam na widnokręgu. Ale co dzieje się potem? Do europejskiej świadomości przeniknęły z tradycji azjatyckiej. W Polsce stały się ostatnio szeroko stosowane przy obchodach nocy Kupały. W Internecie znalazłam mnóstwo stron oferujących lampiony z materiałów biodegradowalnych (czas rozkładu ok. 15 dni), ale to jest opcja dla tych bardziej wymagających i uprzedzających swoje wakacyjne plany. Turyści, szczególnie nadmorscy, chętniej wybierają te z rewalskich stoisk, z metką „Made In China”. Bo przecież w końcu kogo, podczas upragnionego wypoczynku, obchodzą konsekwencję wypuszczenia takiego lampionu czy tym bardziej skutki jakie przyniesie on już jako śmieć dla środowiska. Kupujemy, podpalamy, jest fajnie przez minutę, a następnie lampion znika i zostaje po nim tylko wspomnienie. Według polskiego prawa osoba, która kupi lampion jest odpowiedzialna za usunięcie go ze środowiska oraz za konsekwencje, które spowoduje wysłanie go w powietrze. Możemy mieć tu do czynienia z przestępstwem zaśmiecania, które karane jest mandatem do wysokości 500 zł. Warto tu też dodać, że taka zabawka stwarza realne zagrożenie pożarowe. Wkład tych zabawek jest najczęściej wykony z parafiny lub wosku, obie z tych substancji należą do wysokokalorycznych, długopalcych, ale przede wszystkim nierozpuszczalnych w wodzie tłuszczy. Lot jest 10 całkowicie przez nas niekontrolowany, po wypuszczeniu z rąk lampionu kierunek, w którym się przemieści, jest zależny tylko wyłącznie od wiatru. Nad morzem w pogodne dni mamy do czynienia z bryzą nocną – podmuchem, który zawsze jest skierowany w stronę wody. Kiedy kilka kilometrów od brzegu (mówi się o zasięgu nawet do 13 km) paliwo się wypali, zaczyna opadać aż w końcu lampion wpadnie do wody. Tam jest wyławiany przez rybaków (to jest ta najbardziej optymistyczna wersja) lub nasącza się wodą i powoli opada na dno. Jak już wspomniałam – ani parafina, ani wosk nie są rozpuszczalne w wodzie, także substancje te będą zalegać na dnie morza jeszcze przez długie lata lub zostaną zjedzone przez zwierzęta. O ile w przypadku morza jesteśmy w stanie minimalnie przewidzieć kierunek, o tyle, kiedy wysyłamy go na lądzie, a już nie daj Boże w miastach, nie mamy żadnego wpływu na dalsze „przygody” naszej chińskiej zabaweczki. W razie dłuższego kontaktu zapalonego tłuszczu z dachem, bądź drzewem może dojść do rozniecenia ognia, a w efekcie do pożaru. Jednak ofiarą najczęściej padają zwierzęta leśne, które mogą zostać zranione, poparzone lub śmiertelnie zatrute w wyniku spożycia któregoś z materiałów. To straszne, że chwila romantyzmu może zostać okupiona stratą życia jakiegoś mieszkańca lasu. Zapytałam się o zdanie w tej sprawie wójta Gminy Rewal Roberta Skraburskiego: – Osobiście podobają mi się. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że są bardzo niebezpieczne. Z tego tytułu może spłonąć las lub jakiś budynek. Jeżeli niedopalony lampion spadnie na suche podłoże w lesie, stwarza on zagrożenie pożarem. Mieliśmy już nawet kilka takich przypadków. Uważam, że powinno się stosować takie materiały, które przy rozkładzie nie stanowiłyby zagrożenia dla środowiska. To wszystko jest do zrobienia. Potrzebna jest tylko ludzka chęć, inicjatywa w tym kierunku. Wtedy bez sumienia każdy z nas mógłby jeszcze bardziej upiększyć zachody słońca. Niestety nie jestem w stanie w żaden sposób zakazać używania tego typu rzeczy. Zdjęcia nadpalonych ciał zwierząt są bardzo przygnębiające. Zastanówmy się, czy kilka minut przyjemności jest warte swojej ceny. Czy naprawdę chcemy, aby natura płaciła za coraz to wymyślniejsze wybryki człowieka? Dla nas z pewnością jest przyjemność, patrzymy na zachód Słońca, myślimy życzenie i wysyłamy w powietrze zabójcę. Nie żyjemy na ziemi sami i moment przyjemności dla nas może zaważyć na czyimś istnieniu. TEKST ANIA PROCHERA FOT. KONRAD HERMAN OBYCZAJE Sztuka na wybrzeżu Gdy słyszymy słowo „sztuka”, przed oczami staje nam artysta w berecie i z paletą oraz z fantazyjnym wąsem, który stoi przed czystym płótnem w poszukiwaniu weny. Ewentualnie mamy skojarzenia z ekskluzywnymi wystawami i galeriami. Sztuka może nam się kojarzyć z czymś wzniosłym, dostępnym jedynie dla wybranych. Ale wcale tak nie jest, ponieważ Sztuka przez duże „S” występować może w każdym miejscu. Także na ulicy, a nawet na plaży. Na plaży? Ale jak to, spytacie. Otóż nie jest to nic niezwykłego, ponieważ powszechne są konkursy i zawody w rzeźbieniu w piasku. I jest to nic innego jak tworzenie znanych wszystkim „zamków z piachu”, z tym że budowle te są w tym wypadku nieco bardziej okazałe i mogą przybrać kształt wszystkiego, co tylko można ulepić z piachu. Jednym z większych wydarzeń tego typu był Pierwszy Festiwal Rzeźb z Piasku na wyspie Uznam. Przy tworzeniu tych piaskowych dzieł sztuki pracowało 45 artystów z 15 krajów, w tym także z Polski. Organizatorem i koordynatorem projektu była firma „Skulpturen Project” z Holandii, znana z wielu prezentacji rzeźb z piasku oraz lodu. Tego typu konkursy zdobywają coraz większą popularność, ponadto w tym czasie na plaży można się natknąć niemal na wszystkie kształty i formy, jakie tylko można sobie wyobrazić. I tak widzimy ogromne morskie stwory: potężne, jak na piaskową budowlę, wieloryby i delfiny, fikuśne i niewielkie koniki morskie, piękne syreny. Takie zawody mogą cechować się sporą różnorodnością, ale mogą być także nastawione na jakiś jeden motyw, dla przykładu, motyw morski, zwierzęcy, fantastyczny, zamkowy etc. Zdarzają się także motywy tematyczne dosyć nietypowe, na przykład... sceny biblijne! Taką wystawę zaprezentowano przy granicy Świnoujście-Ahlbeck. Ten niesamowity spacer przez dzieje stworzenia rozpoczyna się w rajskim ogrodzie. Po drodze spotykamy postaci Dawida i Goliata, Kaina i Abla, Mojżesza, Abrahama, Jakuba, a wszystkie one przypominają słynne obeliski wyczarowane dłutem Michała Anioła. Sztuka rzeźbienia z piasku należy do jednej z najtrudniejszych, nie wspominając już o bardzo krótkiej trwałości powstałych prac, dlatego tego typu dzieła zawsze przyciąga- Znacznie ważniejsza jest jednak wytrzymałość podłoża w miejscu, gdzie ma stać rzeźba. Praca jest podzielona na dwa etapy – etap zagęszczania piasku i etap rzeźbienia. Piasek jest głównym i najważniejszym materiałem budulcowym, nie może być więc byle jaki. Musi być dobrze przesiany. Ważne jest, żeby był drobnoziarnisty, bez jakichkolwiek zanieczyszczeń. Musi mieć dużą zawartość spoiwa, np. gliny, by rzeźby się trzymały, aczkolwiek glina pod wpływem wody (deszczu) pęcznieje i rozsadza rzeźby. Istnieje więc ryzyko, że szybko się zniszczą. I właśnie ta ulotność, kruchość pisakowych rzeźb sprawia, że wiele osób nie podjęłoby się stworzenia takiego dzieła, bo po prostu bałyby się, że cała ich praca poszłaby na marne. Jednak tu wkracza prawdziwy artysta, który nie boi się tej ulotności i mimo że jego praca może zostać zniweczona przez mocniejszy podmuch wiatru, morską fale czy cokolwiek innego, to go wcale nie zniechęca. Wbrew pozorom, ludzi, którzy się zajmują taką formą sztuki jest sporo. Robią to w mniej lub barWWW.WANNADO.COM dziej udany sposób, są wśród ją uwagę i powodują u widzów nich i amatorzy i zawodowcy, ale łąuczucie szacunku i respektu dla czy ich jedno – pasja do sztuki, do czyjejś ciężkiej pracy. sztuki powszechnej i dostępnej dla A jak praca nad taką „ulotną dosłownie każdego, a przy tym rzeźbą” wygląda w praktyce? wcale nie mniejszej rangi od malarPodstawą i fundamentem przy stwa czy rysunku. tworzeniu wielkich rzeźb z piasku Konkursy na najlepszą rzeźbę są prace przygotowawcze. Naj- z piasku są dosyć powszechne pierw rysuje się szkic mającej po- i wcale nie muszą mieć charakteru wstać figury na papierze, później rywalizacji, bo może to być zwyplanuje się jej wielkość i określa wy- czajne współzawodnictwo. miary. Następnie projektuje się szaWłaściwie w większości nadmorlunki, przypominające skrzynie bez skich miejscowości na plażach coś dna i wieka. takiego się odbywa. Czemu nie, Na placu budowy układa się sza- przecież do „piaskowej twórczości” lunki, od najniższego do najwyższe- wystarczy piasek, a tego nad mogo, napełniając je piaskiem. rzem nie brakuje... Dopiero po takich podstawowych Bo przecież każdy z nas może przygotowaniach do akcji wkraczają pójść na plażę i stworzyć swoje właartyści, którzy nadają temu dziełu sne dzieło sztuki, a przy okazji zdokształt. Takie prace mogą trwać na- być jakąś nagrodę. MONIKA KOMONICKA wet kilkanaście dni. 11 OBYCZAJE Umniejszacze wśród nas Co to jest „umniejszanie”? Aby się tego dowiedzieć należy przeczytać książkę Jay’a Cartera – „Wredni ludzie”. Po zapoznaniu się z nią, będziesz wiedział, jak poradzić sobie w życiu z ludźmi, którzy robią Ci krzywdę i zostawiają blizny na twojej psychice. Są wśród nas osoby, które w mniej lub bardziej jawny sposób podważają wartość tego co robimy, kim jesteśmy. Autor użył na ich określenie słowa – „invalidator”. „Invalid” w języku angielskim oznacza – nieważny. Ale przecież „unieważnienie wartości” brzmi komicznie i w języku polskim nie używamy takiego stwierdzenia. Tłumacz książki zamienił więc unieważnianie na umniejszanie – brzmi to lepiej. Umniejszacze są ludźmi, którzy przyczyniają się do istnienia specyficznego zjawiska jakim jest, tak zwane odwartościowywanie lub umniejszanie czyjejś wartości. Często prowadzi to do zaniżonej samooceny i powszechnego braku szczęścia. Zaskoczę Cię, ale każdy z nas ma w sobie coś z umniejszacza. Dzielą się oni na dwie grupy. Według statystyk tylko jeden procent ludzi umniejsza celowo, aby mieć kontrolę nad innymi oraz możliwość wpływu na sposób w jaki sami siebie postrzegają. Natomiast dwadzieścia procent społeczeństwa stosuję to zjawisko nieświadomie, w celu samoobrony. Sylwetka umniejszacza Czas na krótką prezentację tak zwanego „invalidatora”. Bardzo często są to osoby, które czują się gorsze od kogoś innego. Robią więc wszystko by on poczuł się jeszcze mniejszy. Stosują różne strategie, aby uderzyć w twoją samoocenę. Pozwolę sobie zacytować fragment z książki – „Umniejszacz formułuje uwagi, które zawierają „ziarnko prawdy”, i wali nimi w ciebie z „całą szczerością”, „po prostu dlatego, że jest twoim przyjacielem” i „aby ci pomóc”. Tak naprawdę są przepełnieni fałszywością. Jest bardzo dużo metod jakie stosują. Przybliże te które według mnie najbardziej obrazują umniejszaczy. Jedną z nich jest ukryty atak. Są to ludzie, którzy będą potrafili wprawić cię w zły nastrój udając troskę. Wysyłają sprzeczne sygnały. Podam Ci przykład. Typowe zdanie ukazujące tę metodę – „Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale... (Prawdopodobnie planuje tu „rzucić” jakąś obelgę na twój temat)”. Kolejna to „Sytuacja bez wyjścia”. Moim zdaniem jest to najpodlejsza ze wszystkich metod. Umniejszacz postawi cię w sytuacji, w której „będzie źle, jeśli coś zrobisz i będzie źle, jeśli czegoś nie zrobisz”. Karze ci wybierać. Dobrym przykładem będzie sytuacja z życia wzięta. Tekst, który większość mężczyzn w związkach zna –,, Albo ja, albo oni (tu: kumple)”. Masz mętlik w głowie, nie wiesz co zrobić. Umniejszcz osiągnął swój cel. Ostatnia metoda jaką Ci przybliże to projekcja. Wydaję się być skomplikowana, a jest chyba najłatwiejsza ze wszystkich. Jest to manewr psychologiczny. Umniejszcz przenosi odpowiedzialność za swoje uczucia na kogoś innego. Oczyszcza się i uznaje drugą osobę za źródło problemów. Jak rozpoznać umniejszacza? Jak się przed nim bronić? Odpowiem po kolei. Jeżeli znasz kogoś w czyim towarzystwie źle się czujesz i podświadomie wyczuwasz, że za jego uśmiechem kryje się pogarda jaką cię obdarza prawdopodobnie masz do czynienia z tytułowym bohaterem mojego artykułu. Jak mu zapobiec? Jay Carter pięknie napisał w swojej książce – „Nie tłum uczuć. Zaufaj im”. Daj się poprowadzić temu co czujesz. Każdy z nas ma czasem momenty refleksji, spróbuj uwierzyć w to co mówi Twoje serce i podążać drogą podświadomie przez nie wybraną. Przytoczę jednak przykład z książki. Istnieją dwa sposoby: argumentowanie (np. rodzic do dziecka: „Nie wychodź na jezdnię, kochanie, bo możesz wpaść pod samochód”) i tresowanie (np. rodzic do dziecka: „ZNOWU WYSZEDŁEŚ NA JEZDNIĘ! * klaps *). Prawda jest taka, że nie ma planu postępowania z umniejszaczami. Możesz potraktować sprawę żartobliwie lub powiedzieć drugiej stronie, że nie podoba ci się jak cię traktuje. Jak sprawa się potoczy? Wszystko zależy od typu człowieka. Jedni przestaną niszczyć twoją samoocenę, inni bez skrupułów będą to robić dalej. TEKST I FOT. JAGODA WOLAS 12 OBYCZAJE O chwytach marketingowych Robienie w butelkę Marketing jest częścią naszego życia. Wiele firm stosuje chwyty, które mają na celu zachęcić nas do wydania pieniędzy właśnie w ich sklepie. Czy kiedykolwiek wchodząc do sklepu, zastanawialiście się, czy nie zostaliście oszukani? Sprzedający zrobią wszystko, aby tylko zdobyć jak największą liczbę klientów. My, konsumenci, nie zdajemy sobie sprawy, jakie pułapki czekają na nas po przekroczeniu progu sklepu. Każdy nie raz załapał się na zniżki typu: „kup jedną, drugą dostaniesz za połowę ceny” lub nawet za darmo. Takie działania bardzo przyciągają klientów. Chyba każdemu choć raz w życiu zdarzyło się być namówionym na kupno jakiegoś przedmiotu, bo obsługujący twierdził, że sam ten przedmiot posiada i jest z niego bardzo zadowolony. Budzi to w nas przekonanie, że opinia o tym asortymencie jest dobra – co zachęca do jego zakupu. Niekończące się zniżki były nam znane od dawna. Jedna z postępem technologii, zaczęły powstawać bardziej radykalne metody na znalezienie kontrahentów. Jednym z nich jest wystawianie na głównych półkach przy wejściu, przedmiotów o ostrych barwach. Ułożenie towaru odgrywa istotne znaczenie, dlatego, że to, co znajduje się na wysokości wzroku klienta, zauważane jest w pierwszej kolejności. Towary zajmujące niższe półki zazwyczaj cieszą się mniejszym zainteresowaniem. Ogromne napisy i żywe kolory przykuwają szczególną uwagę. Czy pamiętacie ten wspaniały zapach świeżo upieczonych bułeczek? Już na wejściu czując go, odruchowo kierujemy się do działu z pieczywem. Mogłoby się wydawać, że zostały przed chwilą upieczone. Jednak jest to chwyt marketingowy, który ma na celu oddziaływać na kolejny nasz bodziec- węch. Do uzyskania tego efektu stosuje się aromat chlebowy. Innym trikiem marketingowym jest celowe roz- mieszczanie produktów na pułkach. Rzeczy drogie mieszane są wśród tanich. Mało tego, ukrywa się ceny produktów. Mniej uważni kupujący w tym wypadku, nie patrząc na cenę, dokonują zakupu droższych rzeczy. Tym razem przykład zaliczający się do tych, które stosowane są na rynkach lub bazarach. Sprzedaż substytutu produktu jako mość w temacie, ufność i możliwość szybkiej ich manipulacji, sprawiają, że to właśnie oni zostają oszukani. Przeważnie takim użytkownikom łatwiej sprzeda się atrapę jakiegoś produktu. Zaznaczając przy tym, że jest ona droższa od oryginały. Kolejnym zmysłem na którego firmy chętnie wpływają jest smak. Zostajemy skuszenie prób- „tańsze, ale tak samo dobre”.Chwyty marketingowe są rodzajem taktyk, która niesamowicie wywiera wpływ emocjonalny na kliencie. W rozwijających się przedsiębiorstwach, stosuje się tworzenie sztucznego tłumu. W tym wypadku sprzedający, przekonuje nas, że ostatnio coraz więcej osób dokonuje u nas zakupów. Budzą przy tym w nas świadomość, że sklep cieszy się popularnością, a produkty są wysokiej jakości. Na sieci zarzucone przez marketing głównie powinny uważać dzieci i osoby starsze. To właśnie one najczęściej padają ofiarami wykorzystania ze strony marketingu. Ich częsta nieznajo- kami różnych produktów. Jednak często w tym produktach zamieszczane są specjalne składniki, które nadają lepszy smak od tego, co się reklamuje. Oszukiwani jesteśmy bardzo często. Niestety, firmy wciąż szukają nowych sposobów, aby znaleźć klientów i sprzedać jak najwięcej towaru. Nie pozostaje nam nic innego, jak robić przemyślane zakupy i zastanowić się, gdzie jest ukryty haczyk. Bądźmy czujni i nie dajmy się ponieść chwytom marketingowym. Co innego jeśli wiemy, że i my na tym skorzystamy, a zakupiony przez nas produkt jest solidnie wykonany. TEKST I FOT. LIZA SARACOGLU 13 OBYCZAJE Jak radzić sobie z nowo powstałą modą? Niebezpieczny Internet Portale społecznościowe mają bardzo duży wpływ na życie ludzi, szczególnie młodzieży. Trudno spotkać młodą osobę, która nie jest użytkownikiem któregoś z nich. Stały się one nieodzowną częścią ich życia. Osoby, które regularnie z nich korzystają, mają średnio od 12 do 18 lat. Jest to wiek, w którym najbardziej zwraca się uwagę na to, jak odbierają nas rówieśnicy, czy jesteśmy akceptowani. Większość swoich spraw załatwiają przez Internet, utrzymują tam stały kontakt ze swoimi znajomymi, umawiają się na spotkania w realnym świecie oraz poznają nowe osoby. W dzisiejszych czasach Internet stawiany jest na równi z innymi uzależniaczami – do portali społecznościowych można być aż za bardzo przywiązanym. Potrzeba zabłyśnięcia przed rówieśnikami zdjęciem z butelką piwa albo napisaniem sprośnego żartu po to, by nie wypaść z towarzystwa, jest bardzo silna. Ponadto, według profesora Larry’ ego D. Rosena, aktywność młodych ludzi na Facebooku wiąże się z wieloma poważnymi zagrożeniami dla ich rozwoju. Osoba, która korzysta z tego portalu, ma większe skłonności do zachowań narcystycznych, antyspołecznych i agresywnych. Codzienne korzystanie z portali społecznościowych ma też duży wpływ na zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży, co skutkuje obniżeniem się wyników w szkole. Badania te udowadniają, że podobno osoby, które wchodzą na Facebooka co 15 minut, mają dużo gorsze oceny. Istnieje też coś takiego jak cyberbullying (ang. cyberprzemoc), czyli stosowanie przemocy, poprzez prześladowanie, zastraszanie, nękanie i wyśmiewanie innych osób. W Internecie bardzo łatwo paść ofiarą oszustwa. Pozorne kliknięcie w zachęcający link (który ma przekierować nas do strony z materiałami pornograficznymi czy atrakcyjnym konkursem) może uruchomić machinę irytujących nas reklam. Zostajemy dodani do bazy danych i już na długo otrzymywać będziemy niechciany SPAM, a nasza skrzynka pocztowa będzie przypominać wysypisko śmieci. Jednak portale społecznościowe mają również plusy. Zachęcają do wyrażania kreatywności, dostarczają również wielu informacji, dają możliwość uczenia się, a także możliwość dotarcia do informacji na wiele interesujących nas tematów. Kilka lat temu głośno było o polskiej witrynie naszaklasa.pl, która umożliwiała szybkie znalezienie znajomych ze szkoły podstawowej czy średniej. Niestety, została natychmiast wyparta przez globalnego i bardziej funkcjonalnego Facebooka. Wszystko jest dla ludzi – ktoś mądrze kiedyś powiedział. Pamiętajcie o tym, logując się kolejny raz choćby na Instagrama (kolejna hybryda portalu społecznościowego umożliwiająca sprawniejsze przesyłanie zdjęć). Wystarczy tylko odrobinę umiaru. TEKST I FOT. JULIA KARPIŃSKA Sposoby radzenia sobie ze stresem Codziennie jesteśmy narażeni na nieustanny stres. Czasem bywa to stres mobilizujący, ale częściej – zwłaszcza, gdy stan napięcia utrzymuje się długo, działa on niekorzystnie na nasze zdrowie. Stres w twoim miejscu pracy Groźba utraty pracy jest jedną z głównych przyczyn stresu nie tylko w Polsce, ale także w Niemczech czy Finlandii, gdzie bezrobocie jest dużo mniejsze niż u nas. Co dziesiąty Brytyjczyk jest narażony na stały stres związany z jego pracą. Wśród Francuzów, aż 44% badanych stwierdza, że najbardziej stresującym elementem codzienności jest dojazd do pracy. Według badań przeprowadzonych w Szwecji, ataki 14 serca wśród osób zatrudnionych na stałe są najczęstsze w poniedziałki. W trójce najbardziej stresujących zawodów w UE znajduje się nauczyciel, pielęgniarka, dziennikarz oraz prezenter. Na następnych pozycjach możemy znaleźć pracownika opieki społecznej, transportowca, policjanta oraz strażnika więziennego. Nie musi on być zagrożeniem! Głównym ze sposobów radzenia sobie ze stresem jest relaks. Można to robić poprzez głębokie oddechy oraz zajęcie swojego ciała ruchem. Sprawdzonym patentem na walkę, są techniki wizualizacyjne. Mają one na celu przede wszystkim psychiczne odcięcie się od sytuacji, która powoduje stres. Chodzi o to, aby w takim nieprzyjemnym momencie wyobrazić sobie, że zarzuca się na siebie ochronny płaszcz w ulubionym kolorze, trzyma się ogromną, twardą tarczę broniącą przed złymi wpływami z zewnątrz albo zamyka się w przezroczystej bańce lub bezpiecznym kokonie. Daje to poczucie bezpieczeństwa i pozwala uspokoić swoje emocje. Można również wykonać trening psychologiczny, który polega na zupełnym rozluźnieniu i odprężeniu oraz zmniejszeniu do minimum aktywności myślowej. Co za tym idzie, zmniejszaniu dopływu impulsów do ośrodkowego układu nerwowego i zapewnienia mu optymalnych warunków do odpoczynku. FILIP MIELNIK SPORT Rozczarowania i zaskoczenia mundialu Mundial już się kończy i jak zwykle na takich turniejach niektóre rzeczy zaskoczyły kibiców, ale niektóre też rozczarowały. Oto one: Rozczarowania: Hiszpania miała dojść co najmniej do ćwierćfinału, ale nie wyszła nawet z grupy. Z Holandią grali fatalnie, z Chile słabo i jedynie z Australią się udało. Zawiedli zawodnicy podstawowi. Casillas popełniał błędy, tak samo zresztą jak Pique i Ramos, a w ataku zawodził Diego Costa. Dopiero w ostatnim meczu Vinenct del Bosque dał zagrać rezerwowym, a oni pokonali Australię 3:0 i pokazali, że niesłusznie nie grali od pierwszych spotkań. Torres z Villą pokazali swe zgranie, które już od lat straszy rywali. Turniej ten udowodnił, że La Furia Roja wymaga przebudowy. Na prawie każdą pozycję mają nowego, młodego zawodnika, między innymi de Gea lub Koke. Włochy nie wyszły z grupy śmierci. Porażka z Urugwajem jeszcze mogłaby być wybaczona, gdyby nie jej styl. Niepotrzebnie faulowali, grali agresywnie i dużo symulowali. Wcześniej jeszcze porażka z Kostaryką doprowadziła do tego, że nie awansowali z grupy. Podobnie jak Hiszpania, Włosi zagrali tylko jeden mecz dobrze. Był to mecz z Anglia, którą pokonali 2:1. Cesare Prandelli nie był w stanie ułożyć drużyny złożonej z tylu indywidualistów. Balotteli zagrał słabo, a selekcjoner miał problem z wytypowaniem wartościowych zmienników. Arbitrzy zdecydowanie nie dostosowali się do poziomu piłkarskiego na tym mundialu. Szczególnie na początku popełniali sporo błędów. Po spotkaniu Meksyku z Kamerunem od pełnienia swych obowiązków został odsunięty Kolumbijczyk, Humberto Clavijo. Sędzia liniowy dwukrotnie podniósł chorągiewkę gdy nie było spalonego czym dwa razy zabrał Meksykanom gola. Równie duży żal do arbitra może mieć Bośnia i Hercegowina. Sędzia nie uznał poprawnie strzelonego gola przeciwko Nigerii, przez co Bośniacy odpadli z turnieju. Casillas, Rui Patricio, Akinfeev, dla tych panów miał to być dobry turniej. Niestety było zupełnie inaczej. Casillas z Holandią był swym cieniem. Proste błędy, problemy z przyjęciem piłki i Hiszpania odpada. Rui Patricio w spotkaniu z Niemcami wyglądał jakby nie wyszedł na boisko. Każdy strzał, który leciał obok niego wpadał do bramki. Efektem było 4:0 dla rywali. Natomiast Akinfeev popełnił chyba największy błąd na mundialu w wyniku którego, Rosjanie nie tylko zremisowali z Koreą. Kilka dni później, przeciw Algierii, znów popełnił błąd. Minął się z dośrodkowaniem i Algieria strzeliła gola, który zabrał Rosji awans. Zaskoczenia: Kostaryka miała być łatwym dostarczycielem punktów w grupie śmierci. Po wygranej 3:1 z Urugwajem, zaczęto się zastanawiać, czy może jednak to oni awansują. Potem wygrali z Włochami 1:0 i awansowali. Na zakończenie została Anglia, 0: 0 i w 1/8 finału grali z Grecją. Z pewnymi problemami, ale wygrali po karnych i nie przeszkodziła im w tym nawet gra od 66 minuty w dziesiątkę. W ćwierćfinale mieli wysoko przegrać, ale znów całe spotkanie doskonale się bronili i doprowadzili do rzutów karnych. Przegrali je, ale dla wszystkich zawodników było to turniej, który umożliwi przejście zawodnikom do lepszych zespołów. Algieria co prawda odpadła w 1/8 finału, ale mało brakowało a sprawiła by sensacje i wyeliminowała Niemców. Pokazali ładny dla oka futbol. Bronili całą drużyną i potrafili szybko przejść do ataku. Nie mieli jednego, zdecydowanego lidera, ale Vahid Halihodžić doskonale ustawił całą drużynę. Slimani, Soudani, Halliche to nazwiska, które kiedyś nic nie mówiły kibicom piłki nożnej, a dzisiaj są to zawodnicy, mogący trafić do najlepszych klubów. M’Bolhi, Keylor Navas, Claudio Bravo, Ochoa, czyli znów czas dla bramkarzy. Tym razem dla tych, którzy zadziwili cały świat swymi paradami. M’Bolhi wywalczył z Algierią najlepszy w historii swego kraju występ na MŚ i miał bardzo duży wpływ na końcowy wynik. Ochoa musiał zabłysnąć, ponieważ skończył mu się kontrakt z korsykańskim AJ Ajaccio i po tym mundialu chciał zmienić klub na inny. Swoim występem pokazał, że w wielu drużynach z najwyższej światowej półki potrafiłby się odnaleźć. W pojedynkę zatrzymał ataki Brazylii. Keylor Navas swymi interwencjami wyeliminował Włochy, Anglię oraz Grecję. Mecz z tymi ostatnimi był najlepszym na tym mundialu pod względem bronienia dostępu do bramki. Zdecydowanie najlepszy bramkarz mundialu. Mimo wszystko jednak, największym wygranym mistrzostw wśród bramkarzy jest Claudio Bravo. Fantastycznymi meczami z Hiszpanią i Brazylią zachęcił działaczy FC Barcelony do zaproponowania mu kontraktu i od nowego sezonu Chilijczyk będzie rywalizował o miejsce w podstawowym składzie z Ter Stegenem. 7:1 czyli wynik pierwszego półfinału. Być może wiele osób wiedziało, że pod nieobecność Neymara Jr. oraz Thiago Silvy Brazylia będzie miała problem, ale nikt nie mówił o takim pogromie. Niemcy fantastycznie odnaleźli sposób na Brazylię. Canarinhos gubili się w obronie i wystarczyło kilka podań wykonanych przez ich rywali, by stracili gola. Drugi, trzeci oraz czwarty padały identycznie. Spokojne rozegranie piłki i dochodziło do sytuacji, że Niemcy mieli możliwość oddania strzałów na pustą bramkę. Warto też wspomnieć, że Brazylia po raz ostatni pięć bramek straciła w 1938 roku, kiedy to w 1/8 finału pokonali Polskę wynikiem 6:5. MACIEJ JANKOWSKI 15 REKLAMA 16 REKLAMA Sushi mnie! W Rewalu, przy ulicy Saperskiej 14b można doświadczyć nietypowego doznania smakowego. Nowo otwarta restauracja Sakuri Sushi, oferuje najwymyślniejsze rodzaje sushi w nadmorskim kurorcie. Sushi to japońskie potrawy sięgające historią do VIII wieku naszej ery. Ówcześnie zawijanie żywności w ryż było metodą na zachowanie jej świeżości, a z cza- na poczuć się zarówno bardzo egzotycznie, jak i wyjątkowo relaksująco. Nic więc dziwnego, że w restauracji można nie tylko wyjątkowo i nietypowo zjeść, ale także wypocząć po całym dniu. Gdy spróbowałem sushi byłem zaskoczony. Oprócz typowego dla tej potrawy smaku, czułem dużą wyobraźnię Sushi Mastera i niespotykaną dbałość o szczegóły. Zga- dzała się każda nuta smakowa w daniu. Ryż idealnie przeplatał się ze smakiem ryby, a przyprawy ani nie przyćmiewały pozostałych składników, ani nie pozostawały niezauważone. Chcąc dowiedzieć się jak osiągnięto ten zaskakujący smak, poprosiłem Sushi Mastera o krótką rozmowę. Oczywiście nie zdradził mi swoich przepisów, jako że są jego największym skarbem, ale zwrócił mi uwagę na to jak ważne są świeże produkty, przygotowywanie dań tuż przed podaniem, a także właściwe dobieranie przypraw i sosów. Każdemu kto ma już dość tradycyjnej polskiej smażonej ryby, polecam gorąco Sakuri Sushi, w którym oprócz niesamowitego jedzenia, można poczuć klimat dalekiego wschodu. Sushi choć coraz popularniejsze, w Polsce wciąż jest nietypowe. Pobyt na wakacjach w Rewalu to najlepszy moment na spróbowanie sushi po raz pierwszy, lub odkrycie wyjątkowego talentu kucharza gotującego w Sakuri Sushi. MICHAŁ SĘTKOWSKI Najważniejsze są świeże i solidne produkty. Sushi by było aromatyczne i egzotyczne, musi przede wszystkim być świeże – kucharz Sakuri Sushi. sem zmieniło się w tradycyjny walor smakowy. Wchodząc do Sakuri Sushi czuć wschodni klimat. Siedzimy przy drewnianych stolikach i widzimy jak Sushi Masterzy przygotowują dania na żywo. Po całym dniu spędzonym na plaży, wchodząc do lokalu moż- 17 SPORT A może zostaniesz morsem? Lato – idealna pora na całodniowe wylegiwanie się na plaży oraz zrelaksowanie. Czekamy cały rok na to, aby móc chociaż raz wskoczyć do morza. Niestety wakacje oraz słoneczna pogoda szybko się kończą, a wraz z nimi chęci na spędzanie czasu w wodzie. Jednak są wyjątki... Potocznie nazywamy ich Morsami. To ludzie, którzy zdecydowanie bardziej wolą kąpać się zimową porą niż letnią. Co ich do tego przyciąga? Co jest w tym takiego? Czy warto? Myślę, że jest mnóstwo pytań, które w tym momencie sobie zadajemy. Zacznijmy od tego, że przede wszystkim celem morsowania jest dobra zabawa, także sprawność zdrowia. Hartujemy swój organizm i przyzwyczajamy się do zimnej temperatury. Aby się do tego przekonać musimy się otworzyć sami na siebie i zdystansować. Zimowa kąpiel sprzyja naszemu zdrowiu. Chroni przed przeziębieniami oraz poważniejszymi chorobami. Kiedy zacząć i jak się do tego przygotować? Jeśli nigdy tego nie robiłeś najlepiej zacząć latem. Codzienne kąpanie się w morzu pozwala Ci stopniowo przyzwyczajać się do temperatury wody. Jeśli jednak lubisz szok, możesz zacząć w zimę – nie zaszkodzi to Twojemu zdrowiu. Trzeba również pamiętać, że nastawienie mentalne to podstawa. Po kąpieli zimą ma się lepsze samopoczucie oraz lepszy stan psychiczny. Zacząć można oczywiście będąc nastolatkiem, jeśli jest się na to w pełni zdecydowanym. Robi się w to grupach, często towarzystwo o wiele lepiej pomoże się dobrze przygotować. Przed morsowaniem wymagana jest rozgrzewka. Obojętnie jaki będzie miała ona charakter, ważne żeby dawała efekt. Przejdźmy więc do kolejnego pytania – co ze sobą zabrać? Idąc się kąpać na pewno musimy mieć ze sobą kąpielówki, czepek, ręcznik, suche rzeczy oraz termos z gorącą herbatą, by po wyjściu z wody ze spokojem się napić i rozgrzać. 18 Co robią morsy latem? Co robią latem? Czy tracą czas i z utęsknieniem czekają na zimne dni? Wręcz przeciwnie. Robią wszystko, żeby jak najlepiej dbać o kondycję. Uprawiają różne sporty, w tym również pływają. Starają się jak najlepiej wykorzystać ten czas do zimy umilając go innymi efektywnymi zajęciami, by być dobrze przygotowanym na sezon zimowy. Czego nie robić? Jak w każdej dyscyplinie sportowej są określone zasady oraz wyraźne porady czego należy unikać. Najlepiej kąpać się w wodzie do pasa. Warto to robić w grupach, ponieważ zawsze może wydarzyć się coś co może być nie po naszej myśli. Nie powinno się również pić alkoholu czy palić papierosów przed lub w trakcie rozgrzewki. Alkohol nas nie rozgrzeje, ewentualnie może tylko zagrozić naszemu bezpieczeństwu podczas przebywania w wodzie. Kąpiel powinna być krótka, najlepiej opuścić ją przy uczuciu ochłodzenia organizmu. Dlaczego warto? Dlaczego warto zostać morsem? Jest to na pewno nowe doświadczenie oraz przygoda. Dochodząc do jakiejś grupy możemy również nawiązać nowe znajomości towarzyszące nam przez całe życie. Morsy są lepiej przygotowani na zimowe dni, są przyzwyczajeni do niskiej temperatury. Co więcej nie przeszkadza im ona. Zdrowie takiego człowieka jest stabilniejsze oraz odporne. Dla kobiet też coś się znajdzie. Morsowanie pielęgnuje urodę. Morska woda wygładza skórę oraz nawilża. Możesz stracić również zbędne kilogramy. A więc jeśli chcesz przełamać monotonię zimy morsowanie jest idealnym pomysłem dla ciebie. TEKST AGATA KLIMCZAK RYS. KATARZYNA ZALEPA NATURA To jak gotowanie w autoklawie... Od lat trwają poszukiwania alternatywnych i bardziej opłacalnych metod pozyskiwania energii. Jest to konieczne, ponieważ zapasy ropy naftowej – tak przecież cennej – kiedyś się wyczerpią. Potrzebujemy więc czegoś, co zaspokoi nasze potrzeby i jednocześnie będzie wydajne. Próbowaliśmy już elektrowni wiatrowych, geotermalnych, wodnych, słonecznych... Słowem, stawiamy na względną ekologię, ponieważ nasza Ziemia dochodzi już do takiego wieku, w którym – niczym podstarzały już rodzic – potrzebuje naszej zwiększonej opieki i troski. Cóż więc robić? To pytanie zadawało sobie wielu naukowców i profesorów. I znaleźli odpowiedź. A są nią... Algi! Glony, jak wolicie. Dlaczego tak? Otóż są one niesamowicie liczną formą życia na naszej planecie. Nietrudno się tego domyślić podczas spaceru po wybrzeżu czy zwyczajnej kąpieli w morzu, choćby i naszym, Bałtyckim. Jest ich mnóstwo... I dlatego są tak cenne. Ponadto mają bardzo wysoką gęstość energii na jednostkę objętości, co znaczy, że są po prostu wydajne, a w zasadzie o to nam chodzi. Pewien doktor, Douglas Elliott, rzekł: ”To trochę jak gotowanie w autoklawie, potrzeba tylko ciepła i ciśnienia. W rzeczywistości, możemy odtworzyć naturalny proces przetwarzania glonów w olej, który naturze zajął milion lat. Po prostu zrobiliśmy to dużo, dużo szybciej”. Dla przykładu, na produkcję biodieslu z oleju sojowego trzeba by było użyć połowy terytorium Stanów Zjednoczonych, a więc jest to opcja bardzo mało elastyczna, niewydajna i niedopasowana do współczesnych potrzeb rynkowych. Algi mogą być natomiast wykorzystane do wielu rzeczy; mogą ogrzać nam mieszkanie, odpalić nasz samolot czy zasilić nam prąd. Ale mają one swoją jeszcze jedną, ogromną zaletę, mianowicie do wzrostu potrzebne im są spore ilości dwutlenku węgla, którego z kolei my nie darzymy zbyt wielką sympatią, gdyż jest go po prostu zbyt wiele. A to powoduje obustronne korzyści: glony rosną w najlepsze i dają nam energię, a my pozbywamy się tym samym szkodliwości powodowanych przez ów dwutlenek węgla. Czyż to nie jest rozwiązanie idealne? Owszem, byłoby, ale pojawia się problem natury technologicznej; mianowicie wpływ zanieczyszczeń na plantacje znajdujące się na świeżym powietrzu. Naukowcy myśleli więc nad stworzeniem czegoś w rodzaju zamkniętego pomieszczenia, w którym algi mogłyby się rozwijać w spokoju. Są to tzw. fotobioreaktory, w których algi mogą rozwijać się w kontrolowanych warunkach z udziałem światła słonecznego. Ale niestety, produktem reakcji będzie tlen, a ten z kolei jest zabójczy dla plantacji. Trzeba więc opracować taką metodę, aby plantacja znajdowała się jednocześnie w zamkniętym pomieszczeniu, ale bez obecności tlenu. Trwają prace nad technologią, która pozwoli się go pozbyć z reaktora. Taki sposób pozyskiwania energii jest już stosowany na świecie, ale potrzeba jeszcze czasu, aby ta technologia się przyjęła i „zadomowiła” na rynku, przede wszystkim dlatego, że jest to mimo wszystko nowość i ludzie muszą się nauczyć produkcji takiej „glonowej energii” lub doszlifować tę umiejętność. Obecnie algi są używane w różnych branżach np. w przemyśle kosmetycznym lub spożywczym. Wrocławscy naukowcy udowodnili, że kury jedzące algi są znacznie większych rozmiarów i znoszą okazalsze jajka z twardą skorupką. Na planach i zamiarach jednak się nie kończy, bowiem już powstały pierwsze konkretne projekty i zaczęto je już realizować. I tak pierwszym prototypowym budynkiem zasilanym energią z alg jest budynek BIQ stworzony przez niemieckich projektantów. Jak to wygląda w praktyce? Otóż fasada budynku zostanie pokryta prostokątnymi zbiornikami, nazywanymi potocznie „żaluzjami”. Żaluzje te są ochroną dla bioaktywnych glonów znajdujących się w środku. Łączą one przyjemne z pożytecznym, bowiem nie dość, że powodują szybszy rozwój alg niż miałoby to miejsce w środowisku naturalnym, to jeszcze dają przyjemny cień. Konkludując, zastosowanie alg do produkcji energii mogłoby przynieść mnóstwo korzyści na skalę globalną, ponieważ glony są materiałem tanim, powszechnie dostępnym i niezwykle wydajnym. Zdaje się, że algi mogą być naszą przyszłością, nie odrzucajmy więc ich z takim wstrętem przy kolejnej morskiej kąpieli! TEKST I FOT. MONIKA KOMONICKA 19 GRY I ZABAWY Pratchett’owski kociołek Raz, dwa, trzy. Babajaga pa...trzy! Życie młodej wiedźmy wcale nie jest takie łatwe! Służenie i pomaganie innym to jej chleb powszedni. Czasami wystarczy jedynie wyleczenie chorej świni czy złożenie złamanej kości. Innym razem w grę wchodzi zwalczenie groźnego Hrabiego De Magpyra bądź odparcie inwazji Elfów. Druga planszówka z serii “Świata Dysku”, czyli “Świat Dysku: Wiedźmy” oparty na książkach pisarza fantasy- Terry’ego Pratchetta. Podobnie jak w przypadku Ankh-Morpor autorem gry jest, nikt inny jak Martin Wallace. Hokus Pokus. Jako Anogramma Hawkin, czy też Petulia Chrzęstna, przechodzimy ostatni, praktyczny etap magicznego szkolenia. W trakcie rozgrywki, będziemy podróżować po planszy prezentującej krainę Lancre. Rozwiązując problemy: Łatwe i Trudne. Zawierają one dwie podstawowe informacje: skalę wyzwania danego problemu, czyli punkty, które musimy zdobyć, aby problem rozwiązać oraz liczbę zdobywanych za jego rozwiązanie punktów zwycięstwa. Aby rozwiązać problem musimy rzucić czterema kośćmi – najpierw jedną parą, później drugą. Jeśli wyrzucimy liczbę większą lub równą tej gwarantującej rozwiązanie problemu, zabieramy jego żeton dla siebie – będzie się liczył do końcowej punktacji. Jeśli natomiast graczowi nie uda się rozwiązać Problemu, wycofuje się z pola wraz z jednym żetonem Rechotu, który podobnie jak żeton wać o kierunku przemieszczenia lub stopniu trudności problemu. Podejmujemy więc ryzyko albo zwracamy się ku mniej skomplikowanym zadaniom. Strategię i nasz wkład umysłowy, możemy ograniczyć do wykorzystywania kart specjalnych, pobieranych z puli po każdym ruchu. Generalnie, najbardziej liczy się szczęście i to czy jesteśmy w stanie zaczarować rękami kostki, by wyrzucały pożądane wartości. Niestety, los płata rożne figle i czasami po prostu nie sprzyja. Gra jest praktycznie nie do wygrania. Liczą się jak najbardziej zaklęcia, magia lub ewentualnie podpisane umowy Czarnej Alis doprawadza do strat po skończonej grze. Czary Mary. Bardzo duże znaczenie, jak nietrudno się domyślić, ma tu czynnik losowy, który mocno wpływa na nasze powodzenie lub porażkę w grze. Możemy decydo- z czarcimi mocami. Dla graczy lubiących strategię, pozostaje jedynie fakt, że nasz oponent może nam skubnąć sprzed nosa problem, tuż przed naszą turą. Abrakadabra. Gra może trwać nawet całe popołudnie, ale przy źle potasowanych kartach szybko dochodzi do kryzysu na planszy i kończymy zabawę, nawet dobrze nie zaczynając. Nie ma ograniczenia wiekowego ani czasowego. Gorąco polecamy tę pozycję fanom powieści Terry’ego Prachetta. Rozgrywka sprawia jeszcze większą frajdę, w momencie gdy znamy książkowe postacie i ich perypetie. Podsumowując, dla graczy lubiących kąbinowanie i długie rozmyślania nad strategią działania, raczej poleciłybyśmy inną pozycję, gdyż tu może zaskoczyć nas jedynie wynik oczek, które pojawią się na kościach. Tekst. Aniela Janowska i Ania Prochera Fot. Jędrek Brzozowski 20 GRY I ZABAWY W dżungli liczy się refleks Z czym kojarzy nam się dżungla? Małpy biegające ochoczo wokół tropikalnych drzew, węże owijające się wokół różnobarwnych lian. Na pewno wielu z nas chciałoby znaleźć się właśnie tam, pośrodku lasu równikowego. Gra, która ostatnio wpadła nam w ręce, umożliwia nam podróż do samego serca puszczy amazońskiej – i nie potrzeba drogich biletów lotniczych. Z wielką radością przedstawiamy Wam “Jungle Speed”! Jak mówi historia zamieszczona w dołączonej książeczce, gra została stworzona ponad 3000 lat temu przez plemię Abulubulu. Tom i Yoko – ostatni potomkowie tego plemienia postanowili na szczęście przekazać ją całemu światu. W każdej rozgrywce wybieramy nowego wodza, którego refleks musi być lepszy od niejednego sportowca. W partii tej niekonwencjonalnej karcianki udział może brać nawet 10 graczy, co potęguje atmosferę rywalizacji. Osoba przegrana musi zabrać odkryte karty przeciwnika oraz (jeśli są) te z karniaka znajdujące się pod totemem. Trzeba pamiętać, że jest święty! Pomyłki oraz jego zniewaga są srogo karane! Gdy któryś z graczy upuści bezcenny symbol lub zabierze go bez żadnego powodu zabiera wszystkie kartoniki swoich przeciwników. Nietrudno jest się domyślić, że celem gry jest odkrycie swoich kart – decyduje prawo dżungli: „kto pierwszy, ten lepszy”! Gdy przynajmniej dwie osoby na odkrytych kartach zauważają ten sam symbol, rozpoczyna się zacięty pojedynek. Gracz, który pierwszy zabierze drewniany totem (leżący na środku stołu) wygrywa rundę. Uważajcie na paznokcie i tipsy – walka potrafi być groźna! Wybraliśmy sobie nie najlepszy moment na rozpracowywanie „Jungle Speed” – trzecia w nocy to nie czas na tłumaczenie sobie nawzajem zasad gry karcianej. Szybko jednak okazało się, że reguły nie są skomplikowane, a sama partia była lekka, łatwa i przyjemna. Pierwszą rzeczą, która odróżnia tę pozycję od innych, jest zbytnio nierzucający się w oczy, ale oryginalny layout. Feerie barw i nietypowe fonty przywodzą na myśl tropikalne klimaty, przez co „Jungle Speed” wyróżnia się na sklepowej półce. Jak już wcześniej wspomniałem, instrukcja do gry wielkością przypomina raczej wypracowanie szóstoklasisty niż pracę magisterską. Zasady nie są trudne i nawet najmłodsi nie będą mieli problemu z załapaniem, o co chodzi. Szybko wkręciliśmy się w grę, śmiechom i przekomarzaniom się, kto powinien zabrać karty, nie było końca. Partia wciągnęła nas całkowicie – jak nadbiebrzańskie bagno. Fanom wysublimowanych produkcji, w których łatwo się pogubić, a kilkanaście rodzajów kart wala się po całej planszy, nasza gra się jednak nie spodoba. „Jungle Speed” jest idealne, gdy siedzicie ze znajomymi, a nuda pożera Was jak rdza neogotycki kościół. Po kilku godzinach spędzonych nad totemem rozgrywki staną się już monotonne – powtarzalność kombinacji, a także nieustanne skupienie, by jak najszybciej dostrzec parę identycznych emblematów, jest męczące. Pozycja, którą mieliśmy przyjemność przetestować, znalazła się w większości podsumowań najlepszych wydawnictw ostatnich lat. Parafrazując tytuł popularnego serialu HBO: musicie sprawdzić „Grę o Totem”! TEKST I FOT. AGATA KLIMCZAK STANISŁAW BRYŚ 21 GRY I ZABAWY Dziewięć kości. Na każdej sześć różnych obrazków z wizerunkami kompletnie niepowiązanych ze sobą przedmiotów, co daje nam ich aż pięćdziesiąt cztery. W sumie możemy mieć ponad dziesięć milionów kombinacji. Wymyślę wam historię! „Story Cubes”, to gra, w której najważniejsza jest Twoja wyobraźnia, zdolność płynnego opowiadania oraz poczucie humoru. Jak to działa? Trzeba rzucić wszystkimi kośćmi i przyjrzeć się przez krótką chwilę temu, co nam wypadło. Po zastanowieniu się przystępujemy do opowiadania naszej historii. Tematyka jest dowolna. Ważne jest, żeby była spójna, logiczna, zabawna i miała ciekawe zakończenie. Kiedy w naszej opowieści wykorzystamy jakikolwiek element znajdujący się na wyrzuconych kościach, odkładamy go na bok. Więcej reguł nie ma. Można oczywiście wybrać bezstronnego sędziego, który wyłoni najlepszego bajarza spośród graczy. Jednak uważam, że największą zaletą tej gry jest to, że nie ma przegranych. Wszyscy mogą się świetnie bawić, zaśmiewając się z często absurdalnych historyjek wymyślanych naprędce prze uczestników gry. Dla uatrakcyjnienia rozgrywki możemy powołać komisję sędziowską oraz ustawić czas na zastanowienie się oraz na wygłoszenie opowiastki. Zabawa nabiera wtedy charakteru zawodów. Właśnie taki turniej „Story Cubes” odbył się w Rewalu. Przeciwko sobie grali uczestnicy obozu dziennikarskiego „Potęga Prasy”. Ustalone zasady były bardzo proste – rzut kośćmi, 30 sekund na krótkie zastanowienie się oraz minuta na mówienie. Spośród ośmiu ciekawych historii powstałych w rozgrywkach ćwierćfinałowych pięcioosobowa „mała komisja” do której powołani zostali chętni uczestnicy. Zawodnicy wykazywali się dużą kreatywnością, osadzając obrazki w realiach opowieści o sennych marzeniach, przygodach, a także w rymowankach i... felietonach. Najciekawsze historie można przeczytać na naszym portalu interneto- 22 wym www.potegaprasy.pl Do wielkiego finału dostali się Staś Bryś oraz Monika Komornicka. Zasady w ostatecznej rozgrywce uległy zmianie. Kości zostały rzucone oraz ustawione w rzędzie przez „dużą komisję”, w której skład wchodziła obozowa kadra. Finaliści mieli zastanowić się nad historią przez minutę, a potem, czytając obrazki od lewej do prawej, zaprezentować wymagającemu jury opowieść. Na to zadanie mieli 60 sekund. Komisja po wysłuchaniu opowieści Moniki i Stasia, postanowiła zrobić dogrywkę. Ta jednak była najtrudniejszym zadaniem spośród wszystkich. Trzeba było opowiedzieć historię na podstawie osiemnastu kości. Po dziewięć z dwóch róż- nych zestawów – jeden na swoich obrazkach przedstawiał same czynności, drugi natomiast rozmaite przedmioty takie jak m in. puzzle, fasolki, małpa i statek kosmiczny. Kości, jak podczas finałów, były rzucone i ustawione przez kadrowe jury. Uczestnicy mieli na zastanowienie półtorej minuty, a na bajanie – dwie. Po wysłuchaniu dwóch różnych historii, komisja jednogłośnie ogłosiła, że zwycięzcą pierwszego rewalskiego turnieju w „Story Cubes” jest... Monika Komornicka! Jako nagrodę, otrzymała własny zestaw kostek „Story Cubes” ufundowany przez serwis rebel.pl Gratulujemy! TEKST I FOTO: KONRAD HERMAN Zwycięska historia Moniki Komornickiej Słońce świeciło mocno, tak jak na co dzień. Siedziałam sobie i bawiłam się. Tak właściwie, to zastanawiałam się nad sensem życia. Kiedy nagle zobaczyłam słonia, był on tak dorodny i piękny, że skojarzył mi się z bogactwem. Postanowiłam się później przejść i zobaczyłam pierścionek. Był on tak niesamowicie piękny... niestety nie było mnie na niego stać, więc co mi zostało jak nie pójść na jakiś klif i zrzucić się w dół. Ale stwierdziłam, że muszę być silna i nie poddać się. Zaczęłam więc sobie myśleć i marzyć jakby to było gdybym była takim dzikim zwierzęciem, które może wszystko. Ale te marzenia niestety pękły niczym przerwana kostka styropianu, ponieważ zobaczyłam coś jeszcze piękniejszego na wystawie i oczywiście nie miałam przy sobie ani grosza. W moim mózgu rozpoczęła się prawdziwa rewolucja. Po prostu wszystkie moje szare komórki wybuchły. Zaczęłam więc myśleć: „co mam zrobić?”. Wysypałam więc wszystkie oszczędności jakie tylko mam. Wszystkie złe podszepty nachodziły mnie. Chciałam wszystko zrobić po to, aby zdobyć te pieniądze na ten pierścionek. I cóż, skutkowało to nieprzespanymi nocami. Nie mogłam się na niczym skupić, więc stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu. Wzięłam worek z najpotrzebniejszymi rzeczami i ruszyłam w podróż dookoła świata, bo stwierdziłam, że klejnoty nie są ozdobą człowieka. GRY I ZABAWY Fenomenalna gra, idealna na wieczory ze znajomymi. Łatwe zasady i przyjemna rozgrywka. Tak można opisać tę grę w dwóch zdaniach. 7 Cudów Świata Fenomen tej gry rozumiem całkowicie. Jest wciągająca oraz najzwyczajniej w świecie dobra. Nie jest jednak uproszczona czy banalna. Ważne, by dbać o rozwój każdej części naszego miasta, od kopalni przez świątynie, aż po budynki wojskowe. Równowaga w poszczególnych elementach rozgrywki musi pozostać zachowana. Sama partia nie jest długa. Po poznaniu zasad i kilku próbach, jedną partię można rozegrać w 30 minut. Jedna gra składa się z trzech etapów, w których będziemy rozwijać nasze miasto. W każdej erze dostajemy siedem kart. Po wykorzystaniu wybranej karty przekazujemy pozostałe sześć do osoby po lewej stronie. Gdy zostaną nam na ręce jedynie dwie karty jedną wykorzystujemy a drugą odrzucamy. Po skończeniu pierwszej ery, rozstrzygamy spory wojskowe oraz pobieramy po siedem kart. Na tym etapie zwykle można zacząć obstawiać kto wygra, jednak nic nie jest wiadome, aż do samego końca. Druga era zaczyna się podobnie jak pierwsza z tą różnicą, że darmo- we karty już tu praktycznie nie funkcjonują. Na tym etapie gry rozpoczyna się walka o uzyskanie przewagi nad przeciwnikiem czyli o zwycięstwo. Uzyskujemy je blokując ruchy gracza po prawej oraz lewej. Rozbudowujemy tym samym nasze miasto. Ta tura jest w stanie przypieczętować czyjąś wygraną. Przed zagraniem jakiejkolwiek karty, trzeba się zastanowić, ponieważ błędna decyzja może kosztować Cię ważne punkty zwycięstwa. Dochodzimy tutaj do meritum, a mianowicie do punktacji, w której dostaje się punkty praktycznie za wszystko. Wygrane bitwy- punkty, budynki publiczne- punkty... itd. W trzeciej ostatniej turze próbujemy uprzykrzyć życie partnerom po prawej i po lewej, budujemy ostatnie stadium cudu świata. Po zakończeniu tej ery, zaczynamy podliczanie punktów. Reasumując „7 Cudów Świata” jest jedną z najlepszych gier dostępnych na rynku. Ciekawa batalia którą prowadzimy z oponentami naprawdę wciąga. Po zakończeniu gry ma się ochotę na więcej. Ta gra jest idealną alternatywą na długie letnie wieczory. Krótkie rozgrywki są na tyle dobrym rozwiązaniem, że nie trzeba poświęcać na nią całego wieczoru. Gdybym miał oceniać, to było by to mocne 9/10 TEKST I FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI Fotografia smartfonowa Żyjemy w takich czasach, że większość z nas posiada smartfona, który ma wbudowany aparat. Dzięki temu każdy posiadacz takiego urządzenia może robić zdjęcia. Nie potrzeba drogiej lustrzanki, wystarczy jedynie smartfon by robić dobre zdjęcia. Mawia się, że to nie sprzęt czyni z Ciebie fotografa. Trudno również nie zauważyć jak dużą wagę przy wyborze telefonu ma ilość megapikseli w aparacie. Podczas kampanii reklamowych producenci zachwalają niebywałą jakość ich sprzętu oraz wykonywania zdjęć i wygodę użytkowania. Skutkiem tego jest zmniejszenie popytu na aparaty kompaktowe. Niestety kosztem tego, iż w telefonowych aparatach nie możemy wybrać czułości matrycy (ISO) czy czasu naświetlania. Na rynku mamy dostępne tysiące różnych telefonów. Chciałbym wam zaprezentować trzy według mnie najlepsze modele. Głównym kryterium będzie jakość zdjęć, będę patrzył na moc baterii oraz wbudowaną pamięć, by nasze zdjęcia można było bez trudu przechowywać. Ostatnim kryterium będzie stosunek ceny do jakości, bo skoro już mamy wydać pieniądze na telefon, to lepiej płacić za jakość niż za markę. Pierwszy na liście będzie sprzęt od Samsunga, dokładniej chodzi o model Galaxy S4 Zoom. Jest to hybryda telefonu i aparatu kompaktowego, z położeniem nacisku na to drugie. Aparat jest wyposażony w 16 Mpx aparat z tyłu oraz 1,9 Mpx z przodu. Smartfon może nagrywać w rozdzielczości full Hd (19201080px). Uogólniając, telefon to Galaxy s4 mini z wbudowanym obiektywem oferującym dziesięciokrotny zoom optyczny. Producent zadbał o to by telefon mimo wagi był wygodny. Również wygląd zasługuje na pochwałę, jest elegancki a po schowaniu obiektywu dosyć płaski. Galaxy s4 zoom jako jeden z nielicznych na rynku posiada możliwość manualnego ustawienia 23 ROZMAITOŚCI Stary człowiek i może! „Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy; Młodości! dodaj mi skrzydła! Niech nad martwym wzlecę światem W rajską dziedzinę ułudy” Młodość rozumiana zarówno jako wewnętrzny przymiot człowieka jak i zewnętrzne mechanizmy wpływające na jego byt, to nic innego, jak krótki sen do którego, niestety, nigdy nie powrócimy. Jakie wartości wyznaje współczesny człowiek? Czy kult młodości to już epidemia? Od zawsze istniejące, rozważania oscylujące wokół śmierci i przemijania, mają zarówno swoje plusy, jak i minusy. Z jednej strony, temat dogłębnie przeanalizowany przez poetów, myślicieli i bajarzy. Z drugiej błędnie wykorzystywany przez ludzi nierozumiejących podstawowych praw i zasad rządzących naturą. Droga człowieka ku Absolutowi, dążenie do perfekcji jest długa i męcząca. Walka z przemijaniem wciąż trwa... Koncentracja człowieka na śmierci skutkuje wciąż to nowymi pomysłami na magiczne eliksiry, cudotwórcze kremy i maści. Czy do świata należy się dopasować, pójść bez przeciwskazań, na pielgrzymkę do świętej góry doskonałości? Machiną napędzającą cały ten zgiełk są oczywiście media. Pazernie ogarniające większość sfer życia, naiwnego człowieka. Na nowo wartościujemy Dobro i Zło. Żyjemy w czasach cywilizacji konsumpcyjnej, gdzie niejednokrotnie, produkt masowej wyobraźni żyjący wyłącznie w świecie medialnym, jest dopracowany w każdym nawet najmniejszym szczególiku. Kreowanie nadczłowieka którego elitarność nie będzie nigdy zachwiana, to temat na oddzielny artykuł. Piękne ciało, brak problemów z niedołężnościami i chorobami to tylko niektóre z cech, które się na niego składają. Kwestia naszego podejścia do seniorów, ludzi starszych jest często marginelizowana. Nie możemy sobie pozwolić na całkowite odsunięcie ich z życia społecznego. Ludzie w podeszłym wieku zwykli być obdarzani dużym szacunkiem ze względu na ich mądrość i doświadczenie. Niestety współczesny ageistyczny świat wyparł ten zwyczaj, a przecież starość to nic innego jak ogół zmian biologicznych w ciele człowieka. Jednak zmiana społecznej optyki jest trudna do zrealizowania... mimo wszystko warto podjąć ten trud! Spróbujmy odnaleźć inną od młodości formę doskonałości, która jak wiadomo, praktycznie jest moralnie obojętna. Ta druga wymaga całkowitego oddania jednostki. „Kędy zapał tworzy cudy, Nowości potrząsa kwiatem I obleka w nadziei złote malowidła.” – „Oda do Młodości” Adam Mieckiewicz RYS. KATARZYNA ZALEPA ANIELA JANOWSKA Fotografia smartfonowa aparatu. Niestety telefon nie zapisuje cyfrowego negatywu (RAW). Jeśli chodzi o miejsce które możemy zapełnić naszymi fotografiami to jest go tu sporo. Sama pamięć wbudowana to 8 Gb ale możemy rozszerzyć ją o kartę MicroSD o maksymalnej pojemności 64 Gb. Bateria o pojemności 2330mAh jest dosyć mała, więc jadąc w podróż najlepiej zaopatrzyć się w baterię zewnętrzna. Cena tego telefonu na polskim rynku wynosi od 1500-1600 zł. Drugim telefonem jest LG G2.To nowoczesny oraz dobry smartfon. Posiada on 13megapikselowy aparat z tyłu oraz 2,1 Mpx z przodu, wydaje się to mało, jednak jakość zdjęć nie odbiega zbytnio od tego, 24 co otrzymamy w Xshot. Samo G2 jest bardzo wydajne oraz ma długo trzymającą baterię, w telefonie znajdziemy 16 Gb pamięci wbudowanej, której niestety nie można powiększyć. Jednak cena jest niższa niż w przypadku pierwszej propozycji, bo jedynie 1550 zł, ale do jakości zdjęć, którą oferuje ten model nie można mieć zastrzeżeń. Czas na mojego faworyta, mianowicie hybrydę telefonu i aparatu kompaktowego - Nokie Lumie 1020. Jest to jeden z najlepszych telefonów pod względem jakości zdjęć na rynku. Wyposażony w potężny 41Mpx aparat. Jednak kolejnym faktem który wysuwa go na prowadzenie w stosunku do innych smartfonów jest fakt, że może zapisywać w formacie RAW czyli cyfrowym negaty- wie. Jakość zdjęć deklasuje większość konkurencji już na starcie. Hybryda ta posiada oczywiście lampę błyskową oraz stabilizację optyczną. Do zapełnienia zdjęciami dostaniemy 32 Gb pamięci. Cena tego telefonu wynosi około 1600 zł. Jest ona wyjątkowo niska jak na taką jakość zdjęć i taką wygodę pracy. Przedstawiłem trzy różne telefony, które łączy jedno: świetnie się sprawdzają jako urządzenia do uwieczniania wspomnień. Fotografia smartfonowa jest coraz prężniej rozwijającą się branżą, organizowane są konkursy oraz wystawy, tych właśnie zdjęć. Co by się nie mówiło, noszenie małego kieszonkowego aparatu jest wygodniejsze, niż dźwiganie lustrzanki. Reasumując, by robić zdjęcia, nie trzeba mieć lustrzanek wystarczy jedynie Twój smartfon i wprawne oko. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI TURYSTYKA A po maturze w świat! Mamy misterny plan. Jaki? Mianowicie po maturze, czyli za rok, chcemy zrobić Eurotrip. Co to jest? Będziemy jeździć po zachodniej Europie pociągami, autobusami, stopem. Niemcy, Francja, Holandia, Anglia itd. Jak do tego dojdzie? Nie mam pojęcia. Piękne plany Wpadłyśmy na pomysł już w pierwszej klasie liceum i w tym właśnie czasie zaczęłyśmy zbierać pieniądze. Koleżanka ma już większość, ja – no cóż – do Berlina (ze Szczecina) i z powrotem. Rodzice, delikatnie mówiąc, wątpią w to, że uda mi się pojechać. Jednak ja wiem, że to zrobię. Jeszcze nie wiem jak, ale tak będzie. Jednak zanim do tego dojdzie, trzeba obmyślić wiele aspektów. Podstawowym są oczywiście pieniądze. Jak licealistka, która ma niewele czasu, żeby się gdzieś zatrudnić, ma uzbierać takie środki, żeby starczyło na nocleg, przejazd, wyżywienie i ogólnie na przetrwanie? Powoli się oszczędza i wrzuca do specjalnie zrobionego przeze mnie słoika z napisem „Eurotrip 2015”. Znajdują się tam reszty z zakupów, pieniądze za sprzedane podręczniki, datki od znajomych (aż 2 złote) i inne przybłąkane nie wiadomo skąd drobne. Powoli nadchodzi moment selekcji w pokoju i wystawienia na sprzedaż np. paru ubrań, a w nowym roku szkolnym może wydzierżawienia odrobiny czasu na dawanie korepetycji. Teraz Państwo na pewno sobie pomyśleli, że „młode to i głupie” – że z takimi nędznymi dochodami to się przecież nie może udać. Ja jednak nadal jestem pełna optymizmu. Planowanie podróży Przejdźmy więc dalej. Jeśli uda się zebrać wystarczające środki, jak pojedziemy? Samolot nie wchodzi w grę, bo co to za frajda? Opłaty za przejazd są wszędzie inne i to samo się więc tyczy różnorakich zniżek, takich jak: bilety wieloprzejazdowe (np. InterRail lub Wasteels 26/BIJ) czy też wieloprzejazdówki regionalne. Z autobusami jest podobnie. Istnieje również inna możliwość. Emocji na pew- no dostarczyłaby nam podróż za jeden uśmiech, czyli autostop. Za to tu na drodze temu rozwiązaniu staną na pewno rodzice. Może zaszalejemy i pojedziemy rowerami, hulajnogą, bądź użyjemy naszych latających dywanów. Myślę jednak, że pojedziemy pociągami. Jeśli mniej więcej wyobrażają Państwo sobie już tę wycieczkę, to przyznają, że atmosfera jazdy tym środkiem transportu, choć nużąca, jest bardziej ekscytująca. Spanie Załóżmy, że pojechałyśmy, więc punkt numer dwa – nocleg. Niestety naszą wizytę w Hiltonie odwołamy ze względów materialnych. Możemy miasto i wybieramy okolicę. Następnie otrzymujemy zdjęcia atrakcji z wybranej okolicy oraz oferty mieszkań z cenami za dobę. Chodzi o to, że miejscowi dzięki tej stronie wynajmują swój dom lub pokój turystom. My jednak raczej będziemy stawiać na hostele lub ewentualnie zaszalejemy i spróbujemy Couchsurfingu. Wyżywienie Natomiast według National Geographic Traveler zwykle najlepiej jest robić zakupy w miejscowych supermarketach, o ile mamy dostęp do kuchni, ponieważ będzie to nas mniej kosztować niż codzienne posiłki w miejscowych restauracjach. Nie RYS. KATARZYNA ZALEPA jednak zawitać do np. hostelu lub schroniska młodzieżowego, których za granicą nie brak. Jednak są też inne, interesujące opcje, takie jak: Couchsurfing oraz Airbnb. Couchsurfing jest stroną internetową i z której korzysta coraz więcej ludzi. Możemy być gospodarzem, couchsurferem (odwiedzającym) lub po prostu kimś w rodzaju przewodnika, który spotka się z przyjezdnymi, oprowadzi po mieście, pójdzie na kawę. Taki pobyt nic nas nie kosztuje. Miło widziane jest np. zrobienie gospodarzowi obiadu lub podarowanie symbolicznego prezentu. Użytkownicy portalu są oceniani, co daje nam pewien wgląd w to, czy warto wybrać właśnie tę osobę. Drugą ciekawą opcją jest Airbnb, gdzie najpierw wpisujemy oznacza to jednak, że mamy rezygnować z żywienia się w tutejszych lokalach. Nie da się poznać miejsca bez zjedzenia czegoś typu haggis. Na Eurotripie zamierzamy więc spróbować czego się da i na co tylko pozwoli nam nasz skromny budżet (o ile będzie). Pomysłem, a przede wszystkim wizją naszej europejskiej wycieczki jesteśmy wręcz upojone. Myślę, że każdy podzielałby nasze uczucia, więc zachęcam do realizacji własnych planów tego typu. My się nie możemy doczekać. Bez rodziców, po maturze, wolne i – jestem pewna – na wycieczce naszego życia. Zbierzemy pieniądze i ruszymy. Trzymajcie kciuki! BERENIKA BALCER 25 KULTURA 5 sekund lata Od lewej: Luke, Michael, Calum, Ashton „Make us famous, that’d be cool” – można powiedzieć, że od tych słów się zaczęło. Tak przynajmniej powie każdy fan, śledzący rozwój ich kariery od mniej więcej początku. I stwierdzi to zawsze z uśmiechem na twarzy, ponieważ zespół wciągu trzech lat rozwinął się od coverów, nagrywanych kamerką komputerową, do międzynarodowej kariery. Mowa o 5 Seconds of Summer. Trudne początki Zespół powstał w Australii w 2011 roku. Założyli go Luke Hemmings (ur. 1996; główny wokal, gitara), Calum Hood (ur. 1996; gitara basowa, wokal) oraz Michael Clifford (ur. 1995; gitara, wokal), uczęszczający do tej samej szkoły w Sydney. Zaczęli publikować covery na kanale Hemmingsa na YouTube (hemmo1996). Pierwszy filmik przedstawiał Luka, 26 śpiewającego „Please, don’t go” Mike’a Posnera. W grudniu 2011 chłopcy mieli zagrać mały koncert – potrzebowali perkusisty, więc Calum napisał do znajomego – Ashtona Irwina (ur. 1994) z prostym pytaniem: „Chcesz zagrać?”. Ashton się zgodził i w ten sposób zespół ma czterech członków. Pierwszy koncert opisują jako: „dla naszych mam”, ponieważ poza nimi było tylko parę osób. Następnie jednak zainteresowały się nimi wytwórnie i ostatecznie podpisali kontrakt z Sony ATV Music Publishing. Pomimo tego, że poza Facebookiem i Twitterem nie mieli żadnej kampanii reklamowej, ich pierwszy debiut w postaci EP „Unplugged” osiągnął 3. miejsce na australijskiej liście iTunes oraz Top 20 w Nowej Zelandii i Szwecji. Wielka kariera Większą uwagę ściągnęli na siebie, kiedy członek One Direction napisał o nich na Twitterze. W 2012 5SOS nagrało swój pierwszy teledysk do piosenki „Out of my limit”, do którego link na wcześniej wspomnianym portalu społecznościowym zamieścił Niall Horan z 1D. Teledysk otrzymał 100 000 wyświetleń podczas pierwszych 24 godzin. W 2013 zostało oficjalnie potwierdzone, że zespół będzie supportem na trasie koncertowej One Direction. Sami chłopcy z 5SOS komentują propozycję grania jako zaskoczenie. Długo się wahali, ponieważ nigdy nawet nie pomyśleli, że będą grać z boysbandem. Nie chcieli być myleni z tym typem zespołu, jednak przystali na propozycję: „Była to dla nas szansa”. Zyskali tym samym miliony fanów i nowe perspektywy – w tym samym roku podpisali umowę z Capitol Records i ogłosili, że pracują nad swoim pierwszym albumem. Na początku 2014 roku umieścili na iTunes do przedsprzedaży Okładka najnowszej płyty utwór „She looks so perfect”, który wciągu dwóch dni osiągnął pierwszą pozycję na listach przebojów w 39 krajach. W marcu został wydany w Wielkiej Brytanii, docierając w ciągu jednego dnia na pierwsze miejsce brytyjskiego iTunes, zostając tym samym jedynym australijskim zespołem, który otrzymał pierwsze miejsce w listach przebojów na Wyspach. W tym samym czasie zostało ogłoszone, że ponownie będą supportem na trasie koncertowej 1D, mówiąc, że poprzednim razem świetnie się bawili, a na swoją samodzielną, wielką trasę nie są jeszcze gotowi (obecnie jednak została zapowiedziana na maj – czerwiec 2015). 4 lipca 2014 roku KULTURA była polska premiera pierwszego albumu o prostej nazwie „5 Seconds of Summer”. Nowy album Historią ta jest może nieco nużąca, jednak jest ona niezbędna, żeby pokazać, jak wiele osiągnęli ci młodzi ludzie w tak krótkim czasie. Co tak dokładniej grają? – zapytacie. Można to nazwać pop punkiem, bądź pop rockiem. Pomimo tylu zagranych koncertów z boysbandem One Direction, deklarują, że ich serce nadal należy do Blink-182, All Time Low, Green Day itp. Zresztą w jednym z pierwszych nagrań mówią, że bardzo chcieliby poznać Alexa Gaskartha. I tak też się stało – Alex pomagał im w napisaniu paru piosenek. Marzenia się spełniają! Sam album, nad którym pracowali prawie trzy lata, jest energiczny, pełen życia i na pewno było warto tyle czekać, wysłuchując ciągłego „soon” w odpowiedzi na to, kiedy w końcu nastąpi ten przełomowy moment. Wszystkie piosenki są napisane przez chłopaków i czuć w nich młodzieńczy wigor. Jest on widoczny doskonale na koncertach i spotkaniach z fanami. W kwietniu w przerwie pomiędzy mini trasą po Anglii oraz po Ameryce Północnej, urządzili „5 countries 5 days”. W skrócie: wciągu pięciu dni zagrali za darmo pięć koncertów w pięciu różnych europejskich miastach. W tym także w Berlinie, na którym byłam, przeczekałam siedem godzin pod areną, opuszczając tym samym dzień w szkole, ale było warto! Koncert krótki, ale chłopcy byli energiczni oraz weseli, a przy wyjściu każdy dostał darmową torbę z nadrukiem z 5SOS z plakatem i paroma gadżetami w środku. W Sztokholmie fani dostali nawet EPki (płyty), również za darmo. Ich popularność wynika z tego, że są artystami normalnymi i przystępnymi. Sława nie uderzyła im do głowy. Zawsze mają czas dla fanów. Ta sympatyczność oraz fakt, że wkładają całe swoje serce w to, co robią, sprawia, że nie pozostaje nic innego jak życzyć im dalszych sukcesów. Nawet jeśli tylko przez pięć sekund, to jednak latem możemy się dzięki nim cieszyć cały rok. TEKAT I FOT. BERENIKA BALCER Nic, tylko się cieszyć Kuba Zimny, wokalista zespołu Felix The Baker, za pośrednictwem Facebooka odpowiedział nam na kilka pytań. Grupa, która umiejętnie łączy łagodną elektronikę z brzmieniem gitary elektrycznej, 7 lipca wydała swoją debiutancką EPkę „Weirdos Dancing Club”. S: Skąd się wzięła nazwa Waszego zespołu? K: Nazwa powstawała w czasie, kiedy Felix Baumgartner skakał ze stratosfery. Wówczas szukając nazwy stwierdziliśmy, że to imię wpasuje się do stylistyki zespołu. Człon the Baker dotyczy miejsca, w którym wówczas próbowaliśmy, a była to stara piekarnia przerobiona na salę prób. S: Jak opisalibyście swoją muzykę w kilku słowach? K: Jak większość zespołów jest nam ciężko sklasyfikować własną muzykę. Na pewno gramy indie rocka, ale odchylamy się w każdym kierunku, który nas pociąga. S: Czy młodemu zespołowi ciężko jest wybić się na szczyt w Polsce? K: My jesteśmy dopiero na początku naszej drogi, gramy ze sobą rok, wydaliśmy pierwsza EPkę, nie czujemy się więc kompetentni do odpowiedzi na to pytanie. Widząc jednak doświadczenia bardziej znanych zespołów, które zaczynały tak jak my na pewno jest trudno. Nie wystarczy grać. Muzyka to tylko jeden aspekt, którym my zajmujemy się z przyjemnością. Natomiast dotarcie do dużej liczby słuchaczy wiąże się ze staraniami w zakresie m.in. działań marketingowych. S: A co sądzicie o polskiej muzyce alternatywnej? Sądzicie, że macie sporą konkurencję? K: Jest sporo ciekawych młodych zespołów (nawet w samym Poznaniu), które warto słuchać, nie nazwalibyśmy jednak ich konkurencją. Cieszymy się, że budzi się w Polsce zapotrzebowanie na muzykę, jaką gramy i w żadnemu z zespołów nie wchodzimy w drogę. Wręcz przeciwnie, rozwój każdego z nas wpływa pozytywnie na poszerzanie świadomości muzycznej słuchaczy, dzięki czemu stylistyka w jakiej utrzymujemy się jest coraz bliższa sercom większej ilości ludzi. Nic tylko się cieszyć. S: Czym inspirujecie się, tworząc nową muzykę? K: Większość z nas na co dzień słucha indie oraz alternatywy z Wysp tudzież Stanów. Ostatnio zainteresowaliśmy się polską muzyką. Oczywiście nasz gust nie pokrywa się w stu procentach, dlatego w naszych inspiracjach czasem pojawiają się też takie rodzynki jak Kanye West czy Trubadurzy. S: Jesteście świeżo po wydaniu swojej najnowszej EPki „‘Weirdos Dancing Club”. Jakie są Wasze dalsze plany koncertowe? K: EPka fizycznie została wydana 7 lipca, ale kawałki były nagrane dobre pół roku temu. Dlatego oprócz letnich koncertów w Poznaniu i okolicach planujemy też niedługo wejść do studia z nowym materiałem. ROZMAWIAŁ STANISŁAW BRYŚ FOT. MATERIAŁY ZESPOŁU FELIX THE BAKER 27 KULTURA Polska alternatywą płynąca Stereotypy otaczają nas ze wszystkich stron. Amerykanie otyłością przewyższają wszystkie inne nacje, a Szkoci emanują skąpstwem. W tak samo niekorzystnym świetle stawiamy polską muzykę. Gwiazdy disco – polo ze zwisającymi złotymi łańcuchami, skąpo ubrane wokalistki śpiewające o niczym – czy taka rzeczywiście jest polska muzyka? Faktycznie, komercyjne radia, a także telewizje serwujące teledyski raczą nas popowymi, często pozbawionymi sensu piosenkami. Większość rodaków zapytanych o muzyczną wizytówkę Polski, najczęściej wymieniłoby Dodę, Sylwię Grzeszczak albo Ewelinę Lisowską. Warto jednak na chwilę odejść od głównego nurtu rzeki i wskoczyć do mniej znanego, alternatywnego dopływu. Muzyka niezależna żyje własnymi prawami. Artyści grający w mniej znanych zespołach spełniają się zawodowo, spotykając się na próbach w małych, obskurnych salkach tylko wieczorami. Rzadko koncertują; jeśli w ogóle, występy są weekendowe. Nie zdobywają większej popularności, ich płyty nie są bestsellerami Empiku. Liczy się to, że w każdy dźwięk wkładają całe swoje serce i grają na 150 procent – robią to, co kochają. Grupa ludzi, nierzadko przyjaciół, skrzyknęła się – i tak to się zaczęło – taką genezę powstania z pewnością opowiedziałaby ponad połowa zespołów rockowych. Wokalistom i instrumentalistom takich ekip głowy aż pękają od pomysłów, przez co ich undergroundowa muzyka aż kipi od świeżości. Mocne, energiczne granie przemieszane z elektroniką prezentuje oldskulowy Magnificent Muttley, którzy już niedługo wydają nową płytę. Wild Books, czyli warszawski duet prezentuje zaś brudniejszy rock połączony z punkiem. Naprawdę łatwo pomylić ich z The Black Keys! Nie samymi gitarami człowiek żyje – polska elektronika ma się coraz lepiej. Rosnącą popularność zdobywają damsko – męskie duety, gdzie główną rolę grają syntezatory i chłodny, stonowany głos wokalistki. Na pewno słyszeliście o zjawiskowym The Dumplings, w którego skład wchodzi młody jeszcze Kuba 28 Karaś i Justyna Święsek. W wydaniu ich debiutanckiej płyty pomógł Bartek Szczęsny, który wraz z Iwoną Wieczorek tworzy Rebekę – brudne beaty w połączeniu muzyki z lat 90-tych musi się podobać! Na liście tytułów, które koniecznie musicie sprawdzić, z pewnością znajdzie się tajemniczy XXANAXX, polecana przez Piotra Stelmacha Zimowa, a także gdańska, eksperymentalna Folga. David Guetta, Avicii – przeciętnemu słuchaczowi na myśl przychodzą tylko takie nazwiska, gdy mowa o twórcach elektroniki. Z polskich producentów nieliczni wymienią Roberta M. Czy to ewenement na skalę krajową? Wcale nie! Niebo muzyczne aż roi się od wschodzących gwiazd, z których najjaśniejsze to poznański Klaves, Baasch (znany z muzyki do „Płynących wieżowców) czy Kuba Sojka. Niepokojące, często pulsujące beaty charakteryzują zaś Króla, ekscentrycznego jegomościa z Gorzowa Wielkopolskiego. Nie należy zapominać też o rozchwytywanej Zamilskiej, która udowadnia, że kobiety też potrafią tworzyć techno na najwyższym poziomie. Jesteście zwolennikami łagodniejszych brzmień, a muzyka sta- nowi raczej tło do Waszej wytężonej pracy? Posłuchajcie czegoś lżejszego – idealną propozycją wydaje się być muzyka zespołu Enchanted Hunters. Delikatne, stonowane brzmienia to domena Sonii Wąsowskiej (Sonia Pisze Piosenki), a także Joanny Kuźmy (Asia i Koty). Męskiego honoru broni multiinstrumentalista znany ze Ścianki, czyli Michał Biela, a także Jerz Igor. Ich utwory, które śmiało można puścić dzieciom na dobranoc, zabierają Nas w magiczny, bajkowy świat. W Waszych playlistach nie było kompozycji wyżej wymienionych wykonawców? Nie przejmujcie się – nie każdy o nich wie. Tylko nieliczne rozgłośnie radiowe takie jak Trójka czy Czwórka promują młodych, niezależnych artystów. Na szczęście organizowanych jest coraz więcej konkursów, które dają szansę na rozpoczęcie długiej, owocnej kariery. Sponsorzy inwestują w nowe, niebanalne dźwięki, dzięki czemu line-up OFF Festivalu czy Jarocin Festival może poszerzyć się o nieznanych jeszcze wykonawców. Witryny internetowe, wśród których warto wyróżnić brandnewanthem.pl tudzież musicis.pl udostępniają playlisty z oryginalnymi utworami. Może właśnie dzięki nim stereotyp się przełamie, Polska będzie drugą Islandią, a jakaś wokalistka znad Wisły drugą Bjork? FOT. MATERIAŁY ZESPOŁU STANISŁAW BRYŚ FELIX THE BAKER ROZRYWKA Uśmiechnij się – Jak nazywa się ręka boksera? – Fajtłapa. *** – Kochanie co mi kupiłeś na święta? – Wyjrzyj przez okno. Widzisz tego czarnego Mercedesa? – Noo! Widzę, widzę! – No to rajstopy w tym kolorze ci kupiłem. *** – Co widzi optymista na cmentarzu? – Same plusy. *** Do lekarza przychodzi szalony facet, który ciągle klaszcze. Wali tak w te łapy cały czas a jak już przestanie to znów zaczyna. Po chwili obserwacji, lekarz pyta: – Dlaczego pan tak klaszcze? – Lwy odstraszam! – Ale tu nie ma lwów. – No właśnie! Bo działa! *** Rozmawiają dwaj koledzy: – Nie mogę się ostatnio dogadać ze swoją żoną, ciągle się kłócimy. – U mnie też nie jest lepiej. Doszedłem do wniosku, że jedyna kobieta, z którą jest w stanie się zgodzić, to głos z nawigacji. *** – Halo, pogotowie! Moja żona leży nieprzytomna w kuchni, co mam robić?! – Na początek proszę się uspokoić. – OK, już jestem spokojny. Co teraz? – Jest pan obok żony? – Nie, przecież miałem się uspokoić. Sączę piwo w wannie. *** Spotykają się dwie przyjaciółki: – Coś przybrałaś na wadze! – Coś ty, schudłam! Powinnaś mnie widzieć miesiąc temu. Wyglądałam jak ty teraz! *** Na cmentarzu spotykają się dwie panie w woalkach. – Pani też wdowa? – Nie. Brzydka jestem. *** Mąż daje żonie 300 złotych i mówi: – Kochanie, masz tu kaskę i idź so- bie na miasto, bo ja będę oglądał mecz. – Ależ to za dużo, nie potrzebuję aż tyle. – Potrzebujesz, potrzebujesz. To ma ci wystarczyć na 5 tygodni. *** Do hotelu w Rosji późną porą przybył podróżny. – Poproszę o pokój na jedną noc. – Niestety, mamy tylko wolne jedno miejsce w pokoju pięcioosobowym. – Może być, w końcu to tylko jedna noc – odpowiedział podróżny i pomaszerował do wskazanego pokoju. Ułożył się wygodnie i zamierzał zasnąć, ale współtowarzysze grali w brydża, opowiadali sobie kawały o Putinie i co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Podróżny ubrał się i zszedł do recepcji: – Poproszę 5 herbat na górę za jakieś 10 minut. Wrócił do pokoju i mówi: – Panowie tak swobodnie opowiadacie sobie dowcipy, śmiejecie się z prezydenta, a przecież tutaj może być założony podsłuch! – Co pan! W hotelu? – Możemy to łatwo sprawdzić: „Panie kapitanie! Poproszę 5 herbat pod 14-stkę”. Rzeczywiście, w tym momencie przynoszą herbatę. Współtowarzysze z lekką obawą kładą się spać. Rano podróżny wstaje i widzi, że prócz niego w pokoju nie ma nikogo. Schodzi do recepcji. – Co się stało z moimi współlokatorami? – Rano zabrała ich policja. – A mnie dlaczego nie zabrali? – Bo kapitanowi spodobał się ten dowcip z herbatą. *** – No takiego wirusa to ja jeszcze nie miałem! – powiedział zięć, widząc teściową przy komputerze... *** Facet naprawiając elektrykę w domu zwraca się do teściowej: – Mamusia potrzyma przez chwilę ten drut. – Już trzymam. – Czuje mamusia coś? – Nie... – Aha. To znaczy, że faza będzie w drugim! *** Jasnowidz do jasnowidza – Ej, wiesz co? – Wiem. *** Dlaczego Maciej grał w rodzinka.pl? Bo Musiał! *** Papież wyjechał na przejażdżkę samochodową, oczywiście prowadził szofer. Jednakże papież bardzo nudził się „z tyłu” limuzyny. Nacisnął guzik interkomu i mówi do kierowcy: – Chciałbym teraz poprowadzić. Kierowca miał dylemat, bo nie wolno mu było się zamieniać, ale papież to papież. – Zgoda – powiedział i przesiedli się. Gdy tylko za kierowcą zamknęły się drzwi papież ruszył z piskiem opon. Na prostych osiągał prędkość do 240 km/h, zakręty robił na dwóch kołach, słowem prosił się o interwencje bożą. Dzięki niebiosom zatrzymał ich policjant. Stróż prawa podszedł do okna kierowcy (szyby były przyciemniane) i puka. – Zrobiłem coś nie tak? – pyta papież gdy uchyliło się okno. – Eee, proszę chwilę poczekać – powiedział speszony policjant i poszedł do samochodu zawiadomić centralę przez radio. – Halo centrala? Dajcie komisarza! – Tu komisarz, o co chodzi? – Zatrzymałem osobistość... Co robić? – Zatrzymałeś premiera? – pyta spokojnym tonem przełożony. – Nie... – Prezydenta?! – tym razem dało się słyszeć w jego głosie panikę. – Nie... – Boże jedyny! To kogo zatrzymałeś?! – komisarz już prawie płakał z bezsilnej złości. – Nie wiem, ale papież jest jego szoferem... JULIA KARPIŃSKA, JAGODA WOLAS 29 ROZRYWKA HOROSKOP BARAN (21.03-20.04) PANNA (24.08-22.09) Miłość: Nie bój się mówić o swoich uczuciach, bo możesz stracić kogoś na kim ci zależy. Rodzina: Popołudniowy spacer z rodziną dobrze wpłynie na wasze relacje. Samopoczucie: Przygotuj się na częste wachania nastroju. Miłość: Od dawna pewien Koziorożec ma na Ciebie oko. Rodzina: Postaraj się spędzać więcej czasu ze swoimi najbliższymi. Samopoczucie: Nie przejmuj się drobnymi sprawami. WAGA (23.09-23.10) BYK (21.04-20.05) Miłość: Razstanie z partnerem bardzo cię zaboli. Rodzina: Nie musisz martwić się o relacje z rodziną. Wszystko układa się jak należy. Samopoczucie: Otrzyj łzy, kolejne tygodnie przyniosą wiele cudownych wspomnień. SKORPION (24.10-22.11) Miłość: Wyznanie pewnego Wodnika bardzo namiesza w twoim życiu. Rodzina: Bądź ostrożny, w twoim domu panuje gęsta atmosfera. Samopoczucie: W tym tygodniu uśmiech nie będzie schodził z twojej twarzy. BLIŹNIĘTA (21.05-21.06) Miłość: Ten tydzień spędzisz sam spacerując po rewalskim deptaku. Rodzina: Nie sugeruj się zdaniem woich bliskich na temat nieznanych ci rzeczy. Samopoczucie: Uśmiechnij się, będzie lepiej! RAK (22.06-22.07) Miłość: Ten tydzień wzmocni więź między tobą, a twoją drugą połówką. Rodzina: Relacje z twoją rodziną uległy pogorszeniu. Spróbuj to zmienić. Samopoczucie: Nie patrz w przeszłość, żyj teraźniejszością. LEW (23.07-23.08) Miłość: To będzie trudny czas dla ciebie i twojego partnera, ale nie martw się! To tylko chwilowy stan. Rodzina: Utrzymuj dobre stosunki z bliskimi, a dużo na tym zyskasz. Samopoczucie: Spotkanie ze znajomymi jest dobrym sposobem na poprawę humoru. 30 Miłość: Pewien Byk odrzuci twoje amory. Rodzina: W najgorszych momentach możesz liczyć na wsparcie najbliższych. Samopoczucie: Skup się na pozytywach. STRZELEC (23.11-21.12) Miłość: Ten tydzień nie sprzyja szukaniu drugiej połówki. Rodzina: Twoje kontak- ty z rodziną się poprawią. Samopoczucie: Nie płacz przez ludzi, którzy nie są warci twoich łez. KOZIOROŻEC (22.12-20.01) Miłość: Daj szansę pewnemu Baranowi, który już od dawna ubiega o twoje względy. Rodzina: Popracuj bardziej nad relacjami z rodziną. Samopoczucie: W tym tygodniu znajdziesz swoją drugą połówkę! WODNIK (21.01-19.02) Miłość: Czas przejąć inicjatywę. Zaproponuj wypad do kina albo romantyczną kolację. Rodzina: Naucz się pierwszy wyciągać rękę po rodzinnych kłótniach. Samopoczucie: Pamiętaj: ‘Śmiech to zdrowie”! RYBY (20.02-20.03) Miłość: W twoim życiu miłosnym nie wydarzy się nic ciekawego. Rodzina: W twojej rodzinie będzie dużo zaskakującch zmian. Samopoczucie: Nie załamuj się jedną porażką. JULIA KARPIŃSKA JAGODA WOLAS ROZRYWKA KRZYŻÓWKA 1. Kamień. Często są w nim owady. Można go znaleźć nad morzem. 2. Śpi się w nim na obozach 3. Inaczej zwiedzający 4. Np. Rybołówstwa w Niechorzu 5. Mogą być w gałkach, lub rożkach. Jada się je w upały. 6. Może być piaszczysta, lub skalista. 7. Biały ptak, którego można spotkać nad morzem 8. Chroni przed słońcem i przed deszczem 9. Jest ich dużo nad brzegiem morza. Najczęściej są białe KRZYŻÓWKA I SUDOKU: BARTEK MADEJ SUDOKU 1 8 7 8 3 2 6 4 9 3 8 6 4 9 5 4 3 1 2 7 5 3 6 5 4 8 9 1 4 5 6 8 2 7 6 3 4 2 2 5 7 8 3 8 1 6 1 31 NATURA Motyle żyją tylko chwilę W Niechorzu powstała nowa placówka - motylarnia. Stała się ona niezwykłą atrakcją turystyczną. Wcześniej można ją było spotkać również w Kołobrzegu i Międzyzdrojach. Aktualnie znajduje się koło latarni morskiej w Niechorzu, uruchomiona została 14 czerwca tego roku. Jest to świetne miejsce dla miłośników motyli egzotycznych. Wcześniej podobne obiekty uruchomiono w Kołobrzegu i Międzyzdrojach. Od razu zdobyły serca turystów, którzy masowo zaczęli podziwiać egzotyczne motyle. W Niechorzu motylarnia została otwarta na początku sezonu turystycznego 14 czerwca 2014r. Właściciel i pomysłodawca motylarni - Krzystof Brozio, pomysł na stworzenie jej zaczerpnął dzięki wielu podróżom za granice. Głównie do Ameryki Południowej czy też Singapuru, gdzie są one powszechne. Hodowla motyli Motyle zostają dostarczane jako poczwarki, to właśnie tutaj dorastają, stając się okazem dorosłym. W takiej postaci żyją one maksymalnie 10 dni. Długość życia zależy też od gatunku oraz stanu zdrowotnego. Motyle mniejsze, bardziej subtelne, które posiadają lżejszą warstwę łusek żyją krócej, gdyż szybciej się uszkadzają. Każde z nich żywią się nektarem z kwiatów i owoców. Przy obsłudze pracują cztery osoby, które muszą wypełnić wiele obowiązków. Ich menedżerem jest pani Barbara Zadrozińska, która zgodziła się nam poka- zaprasza wszystkich na wyśmienitą wakacyjną zabawę z muzyką i kabaretem 32 zać samą motylarnie. Opowiedziała jednocześnie o systemie pracy i sposobach udostępniania zwiedzającym poszczególnych gatunków motyli. Szczególnie interesująco opowiadała nam o życiu wybranych gatunków owadów. Oprócz dostarczania po- miejsca była taka, jaka występuje w ich środowisku naturalnym. W motylarni ze względu na to, iż występują tam tropikalne motyle ezgotyczne, temperatura jest dość wysoka – wynosi 30 °C. Z racji tego pracownicy muszą się często zmieniać. Podziwiamy piękno natury karmów, bardzo ważne jest, aby kontrolować temperatura i wilgotność wewnątrz. Rośliny z których motyle czerpią pożywienie nie mogą być pryskane, a w środowisku, w którym się znajdują nie powinny występować żadne chemikalia. Dlatego też stosuje się naturalne środki zwalczania szkodników i chorób występujących np. na kwiatach. Problemem jest również ich dobór, gdyż pomieszczenie w jakim się znajdują nie przepuszcza promieni słonecznych. Pracownicy dbają codziennie o poczwarki. W tygodniu trzeba wywiesić 300 poczwarek i zorientować się gdzie mają górę, a gdzie dół. Muszą wywiesić je dołem do podłogi. Jak i sprawdzać czy wieczorem są włączone nagrzewnice, aby wilgotność Miejsce te jest niezwykłe, gdyż można przez chwilę poczuć się jak w tropikach. Wszystkie gatunki wyróżniają się ujmującym pięknem, niepowtarzalną ródnorodnością barw. Takie jak Heliconius sara, Hamadryas laodamia, idea leucone. Szczególną uwagę przyciąga motyl, który spełnia się jako świetny kamuflaż, gdyż swoim wyglądem przypomina liścia. Jest to Doleshalia bisaltide. Równie piękne są białe, subtelne motyle Morpho polyphemus. Można również spotkać niezwykłą ćmę- Attacus atlas, która jest uznawana za największą ćmę świata, i z tego powodu często można spotkać ją w hodowlach. W naturze występuje w Azji Południowo-Wschodniej, w południowych Chinach i Indonezji. Stworzony tam specjalnie ogród i ilość niepowtarzalnych okazów, sprawiają, że nawet najmniejsi z wielką chęcią odwiedzają te miejsce z wielkim entuzjazmem. Jest swego rodzaju magiczne. Motyle są przyjazne dla ludzi i otaczają odwiedzających dookoła. Siadają na nich i wcale niechętnie chcą zejść. Cieszy to nie tylko dzieci, ale i dorosłych. TEKST LIZA SARACOGLU FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI