Rewalacje - nr 2/2014

Transkrypt

Rewalacje - nr 2/2014
ISSN 1508-2776
Cena 2,50 zł
Rewal, 14 - 22 lipca 2014 r.
Czytaj więcej na stronie 24
ROK XVII, nr 2 (122)
RYS. KATARZYNA ZALEPA
INFORMACJE
KIT
(Krótkie Informacje Tekstowe)
Drodzy czytelnicy!
Młodzi, zdolni, kreatywni. Tak
w trzech słowach należałoby opisać tegorocznych uczestników
Potęgi Prasy. Pierwsze „Rewalacje” były zaledwie półmetkiem
naszej dwutygodniowej przygody. Zdążyliśmy już opanować
najważniejsze podstawy pracy
dziennikarza, i nie tylko! Gazeta
wciąż się rozwija. Pozostało tylko
mieć nadzieję, że w dobrym kierunku. Teraz nadeszła oczekiwana pora na „Rewalacje” numer
dwa. Tworzone w pocie czoła, by
umilić Państwu wakacyjny czas.
Co znajdziemy w środku? Jak co
roku zajrzymy na chwilę do wójta- Pana Roberta Skraburskiego,
dowiemy się co nieco o morsach
(ludziach hartujących ciało i ducha w zimnej wodzie), wpłyniemy
w wir mundialowych emocji,
a także dzięki współpracy z portalem rebel.pl zagramy w kilka
strategicznych gier. Oczywiście
wszystko to okraszone sporą
muzyczną dawką! Żeby lepiej
nas poznać, nastawcie radiowe
odbiorniki na 99,2 FM, odwiedźcie portal www.potegaprasy.pl
oraz śledźcie internetowy kanał
TeVa-Rewal.
„Jeżeli zdrowie mi pozwoli, wystartuję w najbliższych wyborach samorządowych” oświadczył 9 lipca podczas konferencji prasowej wójt Gminy Rewal Robert Skraburski uczestnikom obozu „Potęga Prasy”.
Nagrodę Tarasti Prix Lauri za
plakat Bird, otrzymała na Lahti
Triennale 2014 mieszkanka gminy
Rewal dr Agnieszka Dajczak, wykładowczyni Wydziału Sztuk Wizualnych
Akademii
Sztuki
w Szczecinie.
Od 14 do 15 lipca w Rewalu
odbywał się będzie Festiwal Indii,
jest to coroczna impreza będąca
największym orientalnym happeningiem nad Bałtykiem. Przy pomocy wolontariuszy i artystów
z całego świata tworzona jest bogata oraz kolorowa prezentacja
różnych aspektów kultury starożytnych Indii.
16 lipca w Rewalu, następnie
17 w Niechorzu, a 18 w Pogorzelicy odbędą się biegi śniadaniowe.
Jest to impreza stworzona przez
Bogusława Mamińskiego, biegacza – olimpijczyka. O godzinie 9
biegacze spotykają się aby razem
uprawiać jogging budząc przy tym
innych mieszkańców gminy Rewal. Imprezę prowadzi Grzegorz
Kułaga.
17 lipca na plaży w Rewalu odbędą się Zawody Ratownictwa
Wodnego – Królowie Plaż. Wezmą w nim udział 4 ekipy ratownicze: Pawła „Dorana” Dorantowicza z Pogorzelicy, Krzysztofa Olkuszewskiego „Asekuracja” z Rewala i Trzęsacza, Romualda „Romulusa” Kowalskiego z Pustkowa
i Pobierowa, oraz gościnnie Ratownicy z Kołobrzegu.
BARTEK MADEJ
MIŁEJ LEKTURY ŻYCZĄ:
ANIELA JANOWSKA
FILIP MIELNIK
STANISŁAW BRYŚ
Redaktor naczelny:
Aniela Janowska
Zastępca redaktora naczelnego:
Filip Mielnik
Sekretarz redakcji:
Stanisław Bryś
Opieka merytoryczna: Zbigniew
Natkański (gazeta), Tamara Pawlik
(radio), Marek Nowak (telewizja),
Marek Urbańczyk
Skład: Marek Urbańczyk
2
Reklama: Konrad Herman,
Michał Sętkowski, Agata
Klimczak, Ania Prochera
Dział foto: Konrad Herman,
Jędrzej Brzozowski
Korekta: Berenika Balcer,
Bartłomiej Madej, Stanisław Bryś
Opiekunowie pedagogiczni:
Małgorzata Węgrowska,
Karolina Pietrzak
Adres redakcji: Hotel California
72-433, ul. Saperska 3,
tel. 607650742
e-mail: [email protected]
URL: http://www.potegaprasy.pl
Facebook:
facebook.com/potegaprasy
Druk: PHU JAKLEWICZ
70-322 Szczecin
ul. Kazimierza Pułaskiego 4/4
AKTUALNOŚCI
Atrakcje Rewala
Jest kilka obiektów w Gminie Rewal, które wręcz trzeba zobaczyć. Są
to m.in. Latarnia Morska w Niechorzu, taras widokowy przy ruinach kościoła na klifie w Trzęsaczu, zespół
pałacowo – parkowy w Trzęsaczu,
Bałtycki Krzyż Nadziei w Pustkowie.
Aby uatrakcyjnić pobyt turystom na
terenie Rewla i okolicy gmina wybudowała Park Wieloryba, zmodernizowała i uruchomiła kolejkę wąskotorową z Pogorzelicy do Gryfic.
Aby przybliżyć czytelnikom niektóre
z wymienionych atrakcji porozmawiałem z Panią Darią Mazur z referatu turystki Gminy Rewal.
Kolejka wąskotorowa, gdy pierwszy raz (w 2011) przyjechałem na
obóz dziennikarski Potęga Prasy kolejka była nieczynna i czekała na remont. Po 4 latach zamierzoną inwestycję udało się zrealizować. Odnowienie torowiska, oraz dworców kosztowało Gminę 54-57 mln zł, dużą
część środków pozyskano z funduszy
europejskich. Odnowione dworce nie
zostały otwarte, ponieważ zabrakło
środków finansowych na ich dokończenie. I tak na przykład dworzec
w Rewalu ma zostać otworzony
w 2015 r. Zapewnia Daria Mazur.
Wzdłuż torów kolejki ma powstać
ścieżka rowerowa, został stworzony
jej 3 kilometrowy odcinek na trasie Pogorzelica – Niechorze. Moim zdaniem
inwestycja ta może być opłacalna
z racji na ponad stu letnią tradycję wąskotorówki.
Plac wielorybów w centrum Rewala
obchodzi w tym roku drugą rocznicę
powstania. Podczas gdy stawiano
drewniane wieloryby wywołały wiele
kontrowersji, ponieważ już wtedy
Gmina nie była w zbyt dobrej kondycji
finansowej. Zostały one postawione
w ramach planu rewitalizacji centrum
Rewala – stwierdziła Daria Mazur.
Gmina inwestuje również w upiększanie plaż, niszczonych przez sztormy w okresie zimy i wiosny. W ostatnim roku gospodarze gminy musieli
wydać prawie 12 mln zł na poszerzanie plaż między Rewalem a Niechorzem. Prawie 10 mln zł pozyskano na
ten cel z Unii Europejskiej. Dzięki temu zakupiono budki dla ratowników,
kosze na śmieci.
INFORMATOR
TURYSTYCZNY
Spytałem również o osiągnięcia
gminy w zakresie turystyki Pani Mazur wymieniła m.in. nowy plac na ul.
Sikorskiego, zegar kwiatowy w Pobierowie, ławeczkę Małego Księcia z róża w Alei Zakochanych, odnowienie
ulicy Bursztynowej w Pogorzelicy.
Ogólnie Gmina chce poprawić estetykę wszystkich miejscowości. Jak łatwo zauważyć wszędzie są skwery
i rabaty obsadzone kwiatami i krzewami. Miejscami tymi opiekują się
pracownicy zatrudnieni przez gminę.
Turyści doceniają te walory i dlatego
gminę odwiedza rocznie ok. pół miliona gości. Powiedziała z dumą Daria
Mazur.
Główne zyski w ramach turystyki
gmina pozyskuje z opłat klimatycznych jest to ok. 750 tys. do 1 mln zł
rocznie (z czego 90% podczas sezonu letniego). Stanowi to 70% ogólnych
przychodów gminy.
Rewal kojarzy się przede wszystkim z miejscowością letniskową, ale
niektóre obiekty otwarte są przez cały rok m.in. spa, wypożyczalnie rowerów, ośrodki rechabilitycyjno – sanatoryjne. Można w nich wyleczyć m.in.
choroby układu oddechowego, choroby serca, kostne, krążenia. Po sezonie Rewal oferuje iluminacje świąteczne, wszelkie imprezy okolicznościowe (Mikołajki, Sylwester). Dzięki
temu do Rewala i innych miejscowości przyejeżdża dużo turystów z kraju. Korzystają oni z wypożyczalni rowerów, uprawiają oni tzw. nordic walking. Kompleksy sportowe w Rewalu,
Niechorzu, oraz Pobierowie.
W Rewalu nie brakuje atrakcji dla
dzieci m.in. Bajkowa Chata, Bombowa Wyprawa, Park Linowy przy ulicy
Łokietka.Niedaleko dworca autobusowego znajduje się również park rozrywki.
Uważam, że zarówno w Gminie jaki i w samym Rewalu można znaleźć
dużo atrakcji zarówno dla starszych,
jak i młodszych, dla pasjonatów roweru, oraz spacerów. Jeżeli chcecie odwiedzić miejsce bogate turystycznie
– Zapraszam do Rewala – powiedziała na zakończenie Daria Mazur kierująca referatem ds. turystyki w Gminie
Rewal.
WOPR
601-100-100
Ośrodek Zdrowia
ul. Warszawska 31, czynny:
poniedziałek-piątek: 8: 00-18: 00
soboty, niedziele i święta: nieczynny
Posterunek Policji
ul. Mickiewicza 21, tel.: 913 852 861
Straż Graniczna
ul. Dworcowa 2, tel.: 913 877 620
Straż Gminna
ul. Mickiewicza 21, tel.: 913 849 030
Urząd Gminy
ul. Mickiewicza 19, [email protected], tel.:
913 849 011
Urząd Pocztowy
ul. Sikorskiego 3, tel.: 913 862 550
Apteka
ul. Mickiewicza 25, tel.: 913 862 702
czynna:
poniedziałek-sobota: 9-21
niedziela: 9-18
Bankomaty
SGB, ul. Mickiewicza 19a
(obok Urzędu Gminy)
Global Cash, ul. Westerplatte 16
(naprzeciw przystanku autobusowego)
Euronet, ul. Saperska 1
(przy restauracji Robinson Crusoe)
Euronet, ul. Kamieńska
(przy Polo Market)
PKO BP, ul. Saperska
(przy klubie California)
Gold Cash, ul. Westerplatte 16
Amfiteatr
ul. Parkowa 4
Centrum Informacji Promocji
Rekreacji Gminy Rewal
ul. Szkolna 1, [email protected]
Place zabaw
ul. Szkolna (na terenie kompleksu
sportowego)
ul. Słoneczna
ul. Rybacka
Kościół neogotycki
ul. Pałacowa 3, Trzęsacz
Multimedialne Muzeum na Klifie
ul. Klifowa 3B, Trzęsacz,
tel.: 0048 604 14 17 83
Zespół Pałacowo-Folwarczny
(XVIII w.)
ul. Kamieńska 9, Trzęsacz
Nadmorska Kolej Wąskotorowa
tel. 913 842 235 (rozkład w Internecie
lub na dworcu)
BARTŁOMIEJ MADEJ
WOJCIECH NAROŻNY
3
AKTUALNOŚCI
Ratownik to ma klawe życie
Filip Kwiecień – doświadczony
ratownik „Ratownictwo Wodne
Asekuracja” Sp. z o.o., który od ponad jedenastu lat strzeże bezpieczeństwa wszystkich plażowiczów
i dba o to, aby na plaży został zachowany porządek. Udzielił nam
wywiadu na temat tego jak wygląda
jego życiowa pasja.
W.N.: Jakich zachowań należy
unikać na plaży?
FK: Na plaży przede wszystkim
nie należy spożywać alkoholu. Jest
to najczęstsza przyczyna wypadków,
które nie są miłe w skutkach. Następną natomiast jest brak rozsądku oraz
wiedzy na temat tego jak należy zachowywać się w wodzie oraz jak stosować się do zasad regulaminu plaży.
W.N.: Dlaczego lubisz tę pracę?
F.K.: Ja kocham tę pracę. Ta praca
to jest pasja, życiowe hobby, które
trwa u mnie już ponad jedenaście lat.
W wieku czternastu zacząłem zagłębiać się w struktury całego ratownictwa. Od tego czasu ciągle uczę się
czegoś nowego. Los potrafi zaskakiwać. Miło jest pomagać ludziom
i udzielać im pomocy. To najbardziej
cieszy w moim zawodzie.
W.N.: Jakie wypadki trafiały się
Tobie do tej pory?
F.K.: Mieliśmy wczoraj dwa wypadki. Problemem był lotniarz. Zastosowaliśmy wtedy normalną procedurę. Akcja ratownicza polegała na
ściągnięciu człowieka ze spadochronu. Natomiast dzisiaj zajęliśmy się
poszukiwaniem dziecka, które zaginęło rodzicom wypoczywającym
w Śliwinie. Jego matka przedstawiła
nam taki szereg wydarzeń, iż można
było wywnioskować, że zaginęło ono
w morzu. Jak najszybciej ruszyliśmy
na pomoc. Na szczęście w drodze
się znalazło i okazało się, że poszło
całkowicie w głąb plaży. Mówię
o tym, abyście zaznaczyli w gazecie,
aby rodzice uważali na swoje dzieci,
szczególnie gdy w okolicy jest wielu
plażowiczów. Wystarczy chwila nieuwagi i dziecko znika nam na chwilę
z oczu i możemy go już nie znaleźć.
Z doświadczenia wiem, że potrafią
przejść z Rewala aż za Niechorze,
dlatego są to często spotykane zda-
4
rzenia. Są to jednak tzw. przypadki
dnia codziennego natomiast do niecodziennych i ciężkich przypadków
należało zdarzenie, że któregoś dnia
pan paralotniarz lecąc został sprowadzony przez prądy powietrzne wprost
na kuter. W takich wypadkach mamy
jednak zupełnie inną procedurę. Jednakże jak dotąd nasza prewencja
działa i przynosi oczekiwane skutki.
W.N.: Kiedy ratownik musi interweniować?
F.K.: Za każdym razem kiedy nasze przeczucia zauważą cokolwiek,
co by wzbudziło nasze podejrzenie
zagrożenia życia. Jeżeli ja przewiduje, że dana osoba przejdzie kilka kro-
ków dalej i może być w niebezpieczeństwie, to momentalnie staram
się to przerwać już w tym momencie,
a nie wtedy, gdy dopiero coś się dzieje. Nie czekam na rozwój sytuacji.
Robimy prewencyjne ruchy, które
skutkują u nas ponad dziesięcioletnim faktem: zero utonięć w miejscowości Rewal. Nie wiem czy są to potwierdzone informacje, ale to chyba
największy wynik w Polsce. Osiągnęliśmy to przez ciężką, codzienną pracę.
W.N.: Jakie konsekwencje prawne mogą Tobie grozić, jeżeli nie
udzielisz pomocy poszkodowanemu?
F.K.: Jeżeli na naszym kąpielisku
strzeżonym utopi się osoba i ratownik nie będzie postępował wedle wyuczonych procedur, do których musi
się stosować, to taki wyczyn reguluje
się z poziomu kodeksu karnego
i można dostać od pięciu do piętnastu lat więzienia w zależności od tego jak orzeknie sąd.
W.N.: Czym zajmujesz się poza
sezonem?
F.K.: Poza sezonem pracuję w firmie „Eko-Okna”, która produkuje
okna z PVC oraz drzwi i rolety. Pracuje tam przy utrzymaniu ruchu na
parku maszynowym. Jestem brygadzistą mojego zespołu, który dopilnowuje tego, żeby wszystkie maszyny
sprawnie chodziły i pracowały. Poza
tym interesuje się i tworzę muzykę
hip-hop. To jest taka moja druga pasja poza ratownictwem. A poza tym
to bawię się jak każdy inny.
W.N.: Czy próbowałeś może swoich sił w jakimś studiu nagraniowym?
F.K.: Tak, tak. Należę do produkcji
SIŁA-Z-POKOJU VERSION RECORDS, która mieści się w Tychach.
Jest to wytwórnia należąca do didżeja Feel-X`a z Kalibra 44 i właśnie tam
próbowałem nagrywać utwory. Zobaczymy co z tego wyjdzie. To są moje
plany na przyszłość, ale na razie
uczę się.
W.N.: Dlaczego właśnie Rewal?
F.K.: Ponieważ w wieku piętnastu
lat przyjechałem tutaj po raz pierwszy i zakochałem się w tej małej,
pięknej miejscowości. Nie potrafię się
oderwać od niego nigdzie indziej.
Żadne miasto mnie nie przekonywuje. Ostatnio byłem w Egipcie i wydaje mi się, że w Rewalu jest trochę lepiej. Gdyby to morze byłoby czystsze, piękniejsze i pływałyby tutaj takie zwierzęta jak delfiny albo żółwie,
to z pewnością bym się tu przeprowadził
W.N.: Przez co trzeba przejść, by
zostać ratownikiem?
F.K.: Na pewno trzeba przejść
przez szereg kursów, które przygotują osobę zarówno teoretycznie, jak
i praktycznie do bycia ratownikiem.
A reszta to nic innego jak tylko chęć
zostania nim. Jeżeli ktoś chce i do tego dąży, to jak najbardziej jest to
możliwe i w ciągu kilku miesięcy
można przekwalifikować się na ratownika. Trzeba się tylko postarać
i chcieć!
TEKST I FOT. WOJCIECH NAROŻNY
AKTUALNOŚCI
7 lipca w rewalskim amfiteatrze zagościł kabaret Ani Mru Mru.
Cały czas jesteśmy rozluźnieni
Wyszli na scenę w swoim stałym składzie: Marcin Wójcik, Michał Wójcik oraz Waldemar Wilkołek. Tym razem spektakl nosił nazwę: „Jak się nie da, a bardzo się
chce, to można!”. Oferował on nowy program, który zaskoczył widownię i można powiedzieć, że zabijał humorem.
Skecze dotyczyły wielu sytuacji
z życia codziennego, ale było też
miejsce na krótki fragment poetycki.
– Jak się poznaliście?
Marcin: Do tej pory się jeszcze
nie poznaliśmy, ciągle się zaskakujemy. Ja ostatnio się dowiedziałem,
że Waldek ma na drugie imię Bronisław i jest to dla mnie zaskakujące.
Mam nadzieję, że przyjdzie kiedyś
taki moment, że się naprawdę poznamy.
Waldemar: Ja też po tym jak Marcin odkrył jak mam na drugie imię,
przeszukałem mu torbę, znalazłem
jego dowód osobisty i dowiedziałem
się, że na drugie ma Edward.
Michał: Natomiast ja w ogóle nie
znam tych dżentelmenów. Jeżdżę
z nimi, bo lubię i robią za mnie różne rzeczy.
– Czy macie lidera lub osobę,
która najlepiej robi skecze?
Marcin: Nie, nie ma kogoś takiego. Jesteśmy zespołem. Jakbyśmy
mieli lidera, stałby tu w żółtej koszulce, ale go nie ma.
Michał: Jest gdzieś w czołówce.
Marcin: W ucieczce.
– Łatwiej gra się na spektaklach
solowych, czy na festiwalach
gdzie występuje więcej kabaretów
i artystów.
Marcin: Łatwiej się gra na zbiorowych występach, bo jest więcej czasu wolnego i mamy przerwy. Można
sobie pójść na kawę albo pooglądać
różne inne kabarety, ale rzadko nam
się to zdarza, bo jak występujemy
sami to nie można nikogo innego
zobaczyć, a jak występujemy z kimś
to zdarzają się takie sytuacje.
Michał: Natomiast ja mam zaburzenia z koncentracją i mi się trudniej gra. Zdarzało mi się zapomnieć,
że gram.
Od lewej: Waldemar Wilkołek,
Michał Wójcik, Marcin Wójcik
Marcin: Mylą ci się kabarety.
Michał: Właśnie, zdarza się, że
wychodzę z kimś innym. Zgarnia
mnie, ochrona, wyprowadza, a więc
dla mnie jest gorzej.
Waldemar: Ja tradycyjnie nie zrozumiałem pytania.
– W trakcie występów publiczność różnie się zachowuje. Czy
trudno jest spontanicznie coś wymyślić, aby rozśmieszyć widownię?
Marcin: Nie. Łatwo, łatwo.
Waldemar: Nie. Trudno, trudno.
Marcin: Jednym trudno, jednym
łatwo.
Waldemar: Właśnie to jest odpowiedź na to pytanie.
Michał: Dla mnie jest to kwestia
tylko dokupienia nowych petard.
Marcin: A ciężko kupuje się petardy z zaburzeniami koncentracji.
– Skąd czerpiecie pomysły na
skecze?
Marcin: Ja nie wiem, bo ja nie
czerpię.
Waldemar: To zależy jak jest
z tym czerpakiem. To jest bardzo
trudne pytanie i myślę, że należy je
zadać komuś innemu, bo my tych
pomysłów nie możemy ciągle nigdzie znaleźć.
– Czy chcielibyście zobaczyć
sami siebie, ale ze strony widza,
żeby zobaczyć jak to wygląda?
Marcin: Ja nie. Nie lubię się oglądać i wiem, że jest dużo rzeczy fajniejszych niż oglądanie samego siebie. Podejrzewam, że nikt nie lubi
się oglądać. Zauważyłem, że ludzie
nie lubią oglądać się zwłaszcza na
filmach z wesela..
Michał: Szczególnie po godzinie
dwunastej.
Waldemar: Ja znów nie zrozumiałem pytania.
– Jeszcze dwa takie pytania na
rozluźnienie.
Marcin: Ale my cały czas jesteśmy rozluźnieni. (śmiech).
– Gdyby Polska scena kabaretowa była stołem, jaką bylibyście potrawą.
Marcin: To jest pytanie na rozluźnienie tak? Wspaniale. Ja bym był
kawiorem.
Michał: To takie jaja ryby?
Marcin: Tak, tak dokładnie.
Michał: To ja bym był naleśnikiem.
Waldemar: Ja nóżkami w galarecie.
Michał: Ty już jesteś nóżką w galarecie.
Waldemar: No właśnie dlatego.
(śmiech)
– Jakim zwierzęciem określilibyście się z osobna pod względem
charakterów?
Michał: Więc ja mam kolegów
opisać, tak? Michał to byłoby połączenie jastrzębia.
Marcin: Z dżdżownicą.
Michał: Bardziej z taką muchą
owocówką. A Waldek to skunks.
Masz szansę teraz się odgryźć.
Marcin: W sensie, że ja?
Waldemar: No, ale to jeszcze siebie określ.
Michał: Nie, bo ja miałem was.
Waldemar: To Marcin byłby bobrem. Nawet nie, przepraszam, bobrzycą. A Michał ważką.
Marcin: To ja po prostu biorę taką
jedną dużą dżdżownicę i ją tnę na
pół i to oni.
Waldemar: A ja to ta obręcz taka
co? (śmiech)
TEKST MACIEJ JANKOWSKI
FILIP MIELNIK
FOT. KONRAD HERMAN
5
AKTUALNOŚCI
Szał na kabarety
Tegoroczny program rewalskiego amfiteatru jest pełen wielu koncertów polskich gwiazd
muzyki pop, warsztatów dla najmłodszych z doświadczonym
animatorem zabaw, a także kabaretów – czyli tego, co cieszy się
nad morzem największym zainteresowaniem. Dlaczego akurat
one zdobyły wielką popularność? Co sprawiło, że Polacy tak
bardzo pokochali skecze?
Humor towarzyszył ludziom od
dawna. Nawet prehistoryczni
mieszkańcy jaskiń opowiadali sobie żarty czy śmieszne historie. Na
ścianach najsłynniejszej groty we
francuskim Lascaux odnaleziono
fragmenty obrazków o zabarwieniu satyrycznym. W pierwszych
gazetach pojawiały się anegdoty
czy prototypy dowcipów. Kulturalna ewolucja szła dalej i wraz z rozwojem teatru we Francji utworzono pierwszy kabaret.
W 1881 roku w paryskiej dzielnicy Montmartre otwarto Chat Noir
(Czarny Kot). Było to miejsce,
gdzie zgromadzony artystyczny
światek przy lampce szampana
dyskutował na przeróżne tematy:
od polityki po rozwijającą się wtedy akwarystykę. Artysta Rodolphe
Salis, który był inicjatorem przedsięwzięcia, jakim było otwarcie lokalu, zdecydował o stworzeniu cyklu przedstawień. Miały one charakter ciągłej improwizacji, w którym główną rolę grała piosenka
emanująca nieustannym absurdem. Rezultatem tego była zwiększona renoma i tak popularnego
już miejsca, które stało się głównym centrum życia kulturalnego
w Paryżu.
Francja to kolebka kabaretu.
Kilka lat po zamknięciu Czarnego
Kota w Dzielnicy Czerwonych Latarni otworzono symbol popkultury
– Moulin Rouge. Od czasu powstania prezentował on przedstawienia taneczne, na które przychodziła cała masa widowni,
w różnym wieku. Były one przeplatane elementami komizmu.
Pomysł „żabojadów”, bo tak
czasami nazywani są mieszkańcy
6
Kabaret Młodych Panów na scenie w rewalskim amfiteatrze
kraju nad Loarą, szybko podchwycili nasi zachodni sąsiedzi – Niemcy. U nich rozwój kabaretu był jednak utrudniony ze względu na cenzurę. Zaczęły więc powstawać
podziemne pisma (protoplastem
był Simplicissimus) czy związki
ochrony wolnej kultury. Śmiano się
już praktycznie ze wszystkich
i wszystkiego – moda w końcu musiała dojść do Polski.
Pierwszy krajowy kabaret, czyli
Zielony Balonik, został założony
w 1905 roku. Tworzono szopki artystyczne, w których uczestniczyły
czołowi bohaterowie życia literackiego i politycznego. Ze względu
na konflikty zbrojne, wzrost zainteresowania satyrą nastąpił dopiero
w czasach PRL – kto nie kojarzy
Piwnicy Pod Baranami, TEY czy
Kabaretu Starszych Panów z nieśmiertelnym Jeremim Przyborą?
Wbrew pozorom ludzie mają
spory dystans do siebie – to właśnie dlatego każda noc kabaretowa (w której pełno skeczy o małomiasteczkowości i innych wadach
Polaków) emitowana w telewizji
przyciąga kilka milionów widzów,
a bilety na występy najpopularniej-
szych gwiazd sprzedają się jak
ciepłe bułeczki. Nie inaczej było
w wypadku show Kabaretu Młodych Panów, którzy zarazili Rewal
dobrym humorem w minioną środę, czyli 9 lipca.
Grupa, która założona została
w Rybniku, przedstawiła zgromadzonej publiczności swoje najnowsze skecze. Mogliśmy obejrzeć
parodię nieśmiertelnej już „Familiady”, posłuchać, jak zamożny businessman rozmawia ze stereotypowym turystą, a także poduczyć
się trochę śląskiej gwary. Zabawne kreacje satyryków rozbawiły
zarówno dzieci, które do amfiteatru przyszły ze swoimi rodzicami,
jak i emerytów – dla każdego coś
dobrego!
Po prawie dwugodzinnym show
nasza redakcja porozmawiała
chwilę z Piotrem Sobikiem i resztą
ferajny. Przekazujemy Wam cenną myśl, jaką podzielili się z nami
doświadczeni komicy: „szukamy
inspiracji wszędzie: w sklepie, na
plaży, w autobusie miejskim. Musimy nauczyć się śmiać ze wszystkiego”. Niech tak będzie!
TEKST I FOT.
STANISŁAW BRYŚ
AKTUALNOŚCI
Każdy ma jakiegoś bzika
Niektórzy zbierają znaczki. Inni
motyle, albo filiżanki z wizerunkiem Sherlocka Holmes’a albo odkurzacze. My chcieliśmy opowiedzieć o imponującej kolekcji pana
Leszka Kozłowskiego, komendanta straży gminnej w Rewalu, który
od paru lat zbiera... odznaki innych
służb.
Wchodząc do rewalskiej komendy
straży gminnej od razu nasz wzrok
przykuwa duża tablica korkowa, do
której przytwierdzone jest mnóstwo
plakietek. Podchodzimy do niej,
a tam... odznaki. Mnóstwo odznak.
Większość pochodząca od innych
straży miejskich czy gminnych z całej Polski, a także kilka z Europy.
Pan komendant przyznał się nam,
że zbieranie odznak zaczęło się całkiem przypadkiem, kiedy to kolega
podczas szkolenia zostawił mu na
pamiątkę plakietkę warszawskiej
straży miejskiej. Później, odznak zaczęło powoli przybywać. A to znajomi przyjechali na wakacje do Rewala i postanowili się „dorzucić” do początkującej kolekcji, a to szkolenia
w innych miejscowościach zaowoco-
wały powrotem z pamiątką na tablice
korkową. Następnie, zwykłe zbieranie stało się swego rodzaju pasją.
Pan Leszek zaczął robić wymiany
korespondencyjne. Sam wysyłał odznaki innym służbom mundurowym,
otrzymując w zamian inne. Największą chlubą w zbiorze są trzy plakietki z zagranicy. Pierwsza pochodzi od
strażnika miejskiego partnerskiej
greckiej gminy Eleftheres. Drugą
pan Leszek otrzymał od strażnika
z Niemiec, który podczas wymiany
szkoleniowej był tak zachwycony
Rewalem i Polską, że w ramach
sympatii oderwał sobie plakietkę od
munduru i wręczył komendantowi jako pamiątkę pobytu. Trzecia pochodzi aż ze...Stanów Zjednoczonych.
Została ona otrzymana drogą listowną. Co prawda nie jest to odznaka
służby bezpieczeństwa, a straży pożarnej.
Patrząc na imponującą kolekcję
znajdującą się na komendzie straży
gminnej w Rewalu aż chce się dostać mandat, żeby tam przyjść i popodziwiać różnorodne odznaki.
A panu komendantowi życzymy kolejnych ciekawych odznak do kolekcji!
TEKST I FOT. KONRAD HERMAN
Sołtysowy skwerek
O nowo powstałym miejscu sołtys Rewala, pan Robert Brzeziński
opowiada z dumą. Obiekt znajduje
się przy ulicy Sikorskiego. Jego
powstanie jest następstwem
uchwały podjętej w 2005 roku
przez radnych Gminy Rewal. Ma
ona na celu zachowanie terenów
zielonych w Rewalu, aby powstały
„płuca gminy”.
Nowy skwerek ma mieć głównie
funkcję wypoczynkowo-rekreacyjną.
Po środku, w miejscu czterech metalowych sztyc stanie pomnik śledzia
czy też innej ryby, to wszystko zależy od projektantów. W powstałym
miejscu zasadzone zostały kwiaty,
a kolejną atrakcją jest duży zegar
słoneczny. Koszt tego cudeńka to
około 1 300 000 złotych. Czy taka inwestycja była potrzebna w obliczu
ogromnego zadłużenia gminy? Pan
Robert twierdzi, że tak. Wkład gminy
wynosił 800 000 tys. złotych, resztę
pieniędzy udało się pozyskać z funduszy Unii Europejskiej na rozwój
obszarów wiejskich. Sam pomysł
powstania skwerku, jak mówi nam
sołtys, powstał nie wyłącznie z jego
inicjatywy, a z mieszkańców ulicy
Warszawskiej. Zdaniem pana Roberta, mieszkańcom ta inwestycja
bardzo się podoba i uważają ja za
jedną z lepszych rzeczy zrobionych
w gminie. Niestety, zasięgnąwszy języka u ludzi mieszkających w Rewalu na co dzień, nie usłyszałem ani
jednego słowa pochwały na temat
kreatywnego zalewania betonem
i brukiem kolejnych miejsc we wsi.
Ich zdaniem jest już wystarczająco
miejsc odpoczynku, a za mało terenów typowo zielonych. Nie są zatem
zadowoleni z poczynionych inwestycji, dodając, że nie do końca są informowani na temat nowych pomysłów
i planów. Na przeciw mamy słowo
pana sołtysa, który twierdzi, że
wszyscy w Rewalu doskonale wiedzą co jest uchwalane na radach sołeckich. Widocznie nie wszyscy. Zapytany o to skąd wziął pieniądze na
skwerek pomimo obciętego przez
Regionalną Izbę Obrachunkową budżetu (odsyłam do artykułu „Rewalski kryzys”), szybko zmienia temat
wspominając o nienaruszalnych wydatkach, które są konsekwencją wyżej wymienionej uchwały rady gminy
z 2005 roku.
Zatem, czy takie inwestycje są
potrzebne? Mieszkańcom się nie
podobają, inwestorzy nie mogą zagospodarować terenu, a zatem nie
będą płacić podatków, które mogłyby odciążyć nadwyrężone finanse
gminy. Niestety. Pomnik ryby, klika
ławek i zegar słoneczny wygrały ze
zdrowym, gospodarskim spojrzeniem na sytuację. Na szczęście turyści bardzo chwalą nowe miejsce.
TEKST KONRAD HERMAN
7
AKTUALNOŚCI
„Rewalski Kryzys”
że nie.”- Pan Skraburski zaznacza
także, iż inwestycje realizowane
przez gminę, są na tyle zaawansowane i ciekawe, że nie można ich
z dnia na dzień odrzucić. Dodatkowo, zdaniem wójta są to inwestycje
współfinansowane przez Unię Europejską. – „Płacenie kar dla UE
oraz wykonawców, znacznie przerosło by koszt prowadzenia tych inwestycji do końca, czego RIO zdaje
się nie rozumieć.”- mówi w odpowiedzi na oskarżenia ze strony RIO
o podejmowanie pochopnych decyzji finansowych.
Skąd długi?
Takiego sformułowania użył
wójt Gminy Rewal – Robert Skraburski – do opisania miejscowych
problemów finansowych. Było to
bardzo szczere wyznanie z jego
strony. Zdaje on sobie doskonale
sprawę z poważnej sytuacji gospodarczej gminy.
Trudna sytuacja
Na koniec roku budżetowego
2013 zadłużenie gminy przekroczyło 135 mln złotych przy ok. 52 mln
złotych
dochodów
własnych.
W związku z powyższym gmina
miała za zadanie przedstawić Regionalnej Izbie Obrachunkowej plan
naprawczy finansów. Jednakże został on zaopiniowany negatywnie
i odrzucony. – „Mieliśmy za ambitny
plan. Wciąż chcieliśmy przeznaczać na inwestycje więcej niż przewidywała RIO.”- mówi Skraburski
podczas konferencji prasowej. Dodaje przy tym, iż w porównaniu
z poprzednimi latami budżet inwestycyjny w planie naprawczym był
mniejszy o niemal połowę. Wójt zaznacza także, że te ww. ambicje nie
wynikały z zachłanności i próby
tworzenia nowych inwestycji, a raczej z chęci zamknięcia i spłacenia
tych, które wymagają tego w trybie
natychmiastowym np. kolejki wąskotorowej. – „My chcieliśmy mieć
16 mln zł po stronie wydatków inwestycyjnych, RIO narzuciła nam 12
mln. Czy to się uda? Obawiam się,
8
Zadłużenie gminy wynika głównie z prowadzenia zbyt dużej liczby
projektów naraz bez uwzględnienia
ich realnej ceny, czasu trwania oraz
wpływu jednej na drugą. Z raportu
RIO z 13 czerwca 2014 roku wynika, że od 2007 roku do teraz gmina
zawiązała 34 umowy finansowe,
których łączna kwota zobowiązań
wynosi 117 mln złotych. Znaczna
większość umów jest zabezpieczona przez hipotekę. -„W ciężkich sytuacjach trzeba było korzystać z innych źródeł finansowania niż tradycyjne banki.”- mówi wójt Rewala,
mając zapewne na myśli umowy ze
spółkami takimi jak Magellan S.A.
Łódź, udzielającą pomocy finansowej szpitalom, czy M.W. Trade S.A.
z Wrocławia. Lokalizacja firm faktycznie dziwi i nakłania do przemyśleń nt. powodu współpracy z para-
bankami. Oczywiście najbardziej
prawdopodobnym wyjaśnieniem tej
sprawy jest fakt, iż gmina była już
zbyt zadłużona, by zaciągać kredyty w tradycyjnych bankach działających w oparciu o międzynarodowe
prawo bankowe.
„Zauważyć należy, że zawierając umowy na restrukturyzację
zadłużenia (z kolejną instytucją
finansową inną niż bank w 2013
r.) gmina posiadała już opinię
negatywną Regionalnej Izby
Obrachunkowej w zakresie wykonania budżetu za 2012 r. Pomimo to w 2013 r. podjęto kolejne działania prawne zawierając
kolejne, niekorzystne dla gospodarki finansowej umowy“– fragment raportu RIO o stanie finansowym Gminy Rewal.
Co poradzić?
W celu spłacenia zadłużenia gmina oczekuje pożyczki z budżetu
państwa opiewającej na sumę 53
mln złotych. To imponująca suma
zwłaszcza, po przyrównaniu jej do
dochodów gminy. Warunkiem otrzymania pożyczki jest wypełnianie
przez samorząd planu naprawczego
uchwalonego przez RIO. Zapytaliśmy wójta, czy w obliczu aktualnej
sytuacji finansowej żałuje jakiejś decyzji. Jego odpowiedź, choć nieco
skryta jednoznacznie wskazywała
na to, iż część inwestycji, a zwłasz-
Konferencja „Potęgi Prasy” z wójtem Gminy Rewal Robertem Skraburskim
AKTUALNOŚCI
cza tempo ich realizacji było nieprzemyślane. Pan Skraburski uważa, że inwestowanie w kolej wąskotorową było decyzją, której nigdy by
nie „odpuścił”. Z drugiej jednak strony, uważa że remont centrum Rewala, czy ulicy Łokietka, który opiewał na kwotę 9 mln złotych, można
było zostawić na później i w obliczu
aktualnej sytuacji finansowej były to
inwestycje, które powinny zostać
odłożone na inny czas.
Czas pokaże
W całej aferze finansowej Gminy
Rewal zastanawiający jest przede
wszystkim powód dla tak nieodpowiedzialnego gospodarowania pieniędzmi publicznymi. Z punktu widzenia Regionalnej Izby Obrachunkowej wynikało ono z podejmowa-
nia pochopnych decyzji, prowadzenia nierzetelnej księgowości i braku
przepływu informacji między referatami gminy. Tłumaczenie wójta to
natomiast powoływanie się na poczucie obowiązku wobec społeczności gminy i turystów. Według niego wszystkie decyzje podyktowane
były dobrem Rewala i okolic, a problemy wynikają z wielu zmian prawa dot. samorządów, które miały
miejsce na przestrzeni lat 20072014. Nie ulega wątpliwości, że
z punktu widzenia stricte estetycznego w tym czasie Rewal zmienił
się niemalże nie do poznania. Plac
Wielorybów, Centrum, Aleja Róż
i kolejka wąskotorowa to tylko kilka
niekwestionowanych atutów Rewala. Pytanie, które jednak należy postawić, to czy warte było to 20 lat
spłacania zadłużenia gminy (bo tyle zajmie to wg RIO) i czy nie lepiej
było zaczekać z kilkoma inwestycjami na bardziej sprzyjające czasy.
Jedno jest pewne – ponownie
kandydujący na wójta w listopadzie
tego roku Robert Skraburski, musiał
podjąć wiele trudnych decyzji, które
nie zawsze były trafne. -„Chciałbym, aby ludzie krytykujący moje
decyzje przeżyli kilka nieprzespanych nocy, zastanawiając się w kółko, czy podjęli decyzje właściwe.”skomentował swój trudny początek
roku 2014 wójt kończąc konferencję. Niewątpliwie, poznamy odpowiedź na ten dylemat po listopadowych wyborach.
TEKST MICHAŁ SĘTKOWSKI
FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI
Bajkowa Chata
Jest to nowy obiekt w Rewalu,
który znajduje się na ulicy Słonecznikowej. Turystom ta nazwa pewnie
nie wiele mówi, dlatego łatwiej tam
dotrzeć kierując się w stronę Parku
Wieloryba lub hali sportowej. Jest to
idealny sposób na spędzenie nie tylko deszczowego dnia. Placówka
otwarta jest przez cały rok, bez
względu na pogodę czy porę roku.
Przekraczając próg, zaczynamy podróż po świecie baśni, iluzji i strachu.
Ekspozycja znajdująca się w Bajkowej Chacie zapewni moc wrażeń dla
każdej kategorii wiekowej – postacie
z baśni dla dzieci, a ciemne charaktery z popularnych powieści dla dorosłych. W każdej komnacie czeka
na nas jakaś scena z kultowych produkcji filmowych. Co zachęca nas do
kupna biletów na magiczną podróż?
Można stanąć twarzą w twarz z Jasiem i Małgosią oraz zrobić sobie
zdjęcie przy domku z prawdziwych
pierników! Odbyć spotkanie z Królową Śniegu i objąć stery lodowych
sań. Masz okazję zobaczyć na własne oczy Hrabiego Drakuli – wampira z Transylwanii. Odwiedzić komnatę Dr. Frankenstein’a – bohater powieść angielskiej pisarki okresu romantyzmu Mary Shelley, Pokój
Amesa (rodzaj pomieszczenia,
w którym, dzięki specyficznemu
układowi ścian, powstaje złudzenie
optyczne) oraz wiele, wiele innych!
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej
o czarodziejskim świecie bajek i odbyć podróż pełną mocnych wrażeń,
Bajkowa Chata czeka otworem.
Czarownice, nietoperze i pająki będą na każdym kroku towarzyszyć Ci
w podróży po tej mrocznej krainie!
Jeśli nie masz żadnych planów na
najbliższe dni, jest to idealna propozycja na spędzenie czasu w rodzinnym gronie. Istnieje stereotyp, że
wiele atrakcji tego typu kosztuje bardzo dużo. Bajkowa Chata totalnie temu zaprzecza. Wejściówki dla dzieci
w wieku do czternastu lat kosztują
TYLKO 10 złotych, bilet ulgowy 14,
a dla dorosłej osoby 15 złotych. Wydaje mi się, że jest to miejsce warte
odwiedzenia podczas wczasów
w Rewalu.
JAGODA WOLAS
FOT. BAJKOWA CHATA
9
SPOŁECZEŃSTWO
Kosztowna fanaberia
Światełko do piekła
Są różnokolorowe, bardzo romantyczne i… niebezpieczne
– lampiony. Wysyłane masowo
w przestrzeń powietrzną szczególnie w okresie letnim. Wyjątkowo chętnie kupowane przez zakochane pary czy grupy przyjaciół. Mogą upamiętnić lub symbolizować więź zawartą w czasie
wakacji czy nowo zrodzone uczucie. I rzeczywiście symbolizują
przez trzy – no może cztery minuty – zanim znikną nam na widnokręgu. Ale co dzieje się potem?
Do europejskiej świadomości
przeniknęły z tradycji azjatyckiej.
W Polsce stały się ostatnio szeroko stosowane przy obchodach nocy Kupały. W Internecie znalazłam
mnóstwo stron oferujących lampiony z materiałów biodegradowalnych (czas rozkładu ok. 15
dni), ale to jest opcja dla tych bardziej wymagających i uprzedzających swoje wakacyjne plany. Turyści, szczególnie nadmorscy, chętniej wybierają te z rewalskich stoisk, z metką „Made In China”. Bo
przecież w końcu kogo, podczas
upragnionego wypoczynku, obchodzą konsekwencję wypuszczenia takiego lampionu czy tym bardziej skutki jakie przyniesie on już
jako śmieć dla środowiska. Kupujemy, podpalamy, jest fajnie przez
minutę, a następnie lampion znika
i zostaje po nim tylko wspomnienie.
Według polskiego prawa osoba,
która kupi lampion jest odpowiedzialna za usunięcie go ze środowiska oraz za konsekwencje, które
spowoduje wysłanie go w powietrze. Możemy mieć tu do czynienia
z przestępstwem zaśmiecania,
które karane jest mandatem do
wysokości 500 zł. Warto tu też dodać, że taka zabawka stwarza realne zagrożenie pożarowe. Wkład
tych zabawek jest najczęściej wykony z parafiny lub wosku, obie
z tych substancji należą do wysokokalorycznych, długopalcych, ale
przede wszystkim nierozpuszczalnych w wodzie tłuszczy. Lot jest
10
całkowicie przez nas niekontrolowany, po wypuszczeniu z rąk lampionu kierunek, w którym się przemieści, jest zależny tylko wyłącznie od wiatru. Nad morzem w pogodne dni mamy do czynienia
z bryzą nocną – podmuchem, który zawsze jest skierowany w stronę wody. Kiedy kilka kilometrów
od brzegu (mówi się o zasięgu nawet do 13 km) paliwo się wypali,
zaczyna opadać aż w końcu lampion wpadnie do wody. Tam jest
wyławiany przez rybaków (to jest
ta najbardziej optymistyczna wersja) lub nasącza się wodą i powoli
opada na dno. Jak już wspomniałam – ani parafina, ani wosk nie są
rozpuszczalne w wodzie, także
substancje te będą zalegać na
dnie morza jeszcze przez długie
lata lub zostaną zjedzone przez
zwierzęta. O ile w przypadku morza jesteśmy w stanie minimalnie
przewidzieć kierunek, o tyle, kiedy
wysyłamy go na lądzie, a już nie
daj Boże w miastach, nie mamy
żadnego wpływu na dalsze „przygody” naszej chińskiej zabaweczki. W razie dłuższego kontaktu zapalonego tłuszczu z dachem, bądź
drzewem może dojść do rozniecenia ognia, a w efekcie do pożaru.
Jednak ofiarą najczęściej padają
zwierzęta leśne, które mogą zostać zranione, poparzone lub
śmiertelnie zatrute w wyniku spożycia któregoś z materiałów. To
straszne, że chwila romantyzmu
może zostać okupiona stratą życia
jakiegoś mieszkańca lasu.
Zapytałam się o zdanie w tej
sprawie wójta Gminy Rewal Roberta Skraburskiego: – Osobiście
podobają mi się. Niestety, muszę
z przykrością stwierdzić, że są
bardzo niebezpieczne. Z tego tytułu może spłonąć las lub jakiś budynek. Jeżeli niedopalony lampion
spadnie na suche podłoże w lesie,
stwarza on zagrożenie pożarem.
Mieliśmy już nawet kilka takich
przypadków. Uważam, że powinno
się stosować takie materiały, które
przy rozkładzie nie stanowiłyby
zagrożenia dla środowiska. To
wszystko jest do zrobienia. Potrzebna jest tylko ludzka chęć, inicjatywa w tym kierunku. Wtedy
bez sumienia każdy z nas mógłby
jeszcze bardziej upiększyć zachody słońca. Niestety nie jestem
w stanie w żaden sposób zakazać
używania tego typu rzeczy.
Zdjęcia nadpalonych ciał zwierząt są bardzo przygnębiające. Zastanówmy się, czy kilka minut
przyjemności jest warte swojej ceny. Czy naprawdę chcemy, aby
natura płaciła za coraz to wymyślniejsze wybryki człowieka? Dla
nas z pewnością jest przyjemność,
patrzymy na zachód Słońca, myślimy życzenie i wysyłamy w powietrze zabójcę. Nie żyjemy na
ziemi sami i moment przyjemności
dla nas może zaważyć na czyimś
istnieniu.
TEKST ANIA PROCHERA
FOT. KONRAD HERMAN
OBYCZAJE
Sztuka na wybrzeżu
Gdy słyszymy słowo „sztuka”,
przed oczami staje nam artysta
w berecie i z paletą oraz z fantazyjnym wąsem, który stoi przed czystym płótnem w poszukiwaniu weny. Ewentualnie mamy skojarzenia z ekskluzywnymi wystawami
i galeriami.
Sztuka może nam się kojarzyć
z czymś wzniosłym, dostępnym jedynie dla wybranych. Ale wcale tak
nie jest, ponieważ Sztuka przez duże „S” występować może w każdym
miejscu. Także na ulicy, a nawet na
plaży.
Na plaży? Ale jak to, spytacie.
Otóż nie jest to nic niezwykłego, ponieważ powszechne są
konkursy i zawody w rzeźbieniu
w piasku. I jest to nic innego jak
tworzenie znanych wszystkim
„zamków z piachu”, z tym że budowle te są w tym wypadku nieco bardziej okazałe i mogą przybrać kształt wszystkiego, co tylko
można ulepić z piachu.
Jednym z większych wydarzeń tego typu był Pierwszy Festiwal Rzeźb z Piasku na wyspie
Uznam. Przy tworzeniu tych piaskowych dzieł sztuki pracowało
45 artystów z 15 krajów, w tym
także z Polski. Organizatorem
i koordynatorem projektu była firma „Skulpturen Project” z Holandii, znana z wielu prezentacji rzeźb
z piasku oraz lodu.
Tego typu konkursy zdobywają
coraz większą popularność, ponadto w tym czasie na plaży można się
natknąć niemal na wszystkie kształty i formy, jakie tylko można sobie
wyobrazić.
I tak widzimy ogromne morskie
stwory: potężne, jak na piaskową
budowlę, wieloryby i delfiny, fikuśne
i niewielkie koniki morskie, piękne
syreny.
Takie zawody mogą cechować
się sporą różnorodnością, ale mogą
być także nastawione na jakiś jeden
motyw, dla przykładu, motyw morski, zwierzęcy, fantastyczny, zamkowy etc.
Zdarzają się także motywy tematyczne dosyć nietypowe, na przykład... sceny biblijne!
Taką wystawę zaprezentowano
przy granicy Świnoujście-Ahlbeck.
Ten niesamowity spacer przez dzieje stworzenia rozpoczyna się w rajskim ogrodzie. Po drodze spotykamy postaci Dawida i Goliata, Kaina
i Abla, Mojżesza, Abrahama, Jakuba, a wszystkie one przypominają
słynne obeliski wyczarowane dłutem Michała Anioła.
Sztuka rzeźbienia z piasku należy do jednej z najtrudniejszych, nie
wspominając już o bardzo krótkiej
trwałości powstałych prac, dlatego
tego typu dzieła zawsze przyciąga-
Znacznie ważniejsza jest jednak
wytrzymałość podłoża w miejscu,
gdzie ma stać rzeźba. Praca jest
podzielona na dwa etapy – etap zagęszczania piasku i etap rzeźbienia.
Piasek jest głównym i najważniejszym materiałem budulcowym,
nie może być więc byle jaki. Musi
być dobrze przesiany. Ważne jest,
żeby był drobnoziarnisty, bez jakichkolwiek zanieczyszczeń. Musi
mieć dużą zawartość spoiwa, np.
gliny, by rzeźby się trzymały, aczkolwiek glina pod wpływem wody
(deszczu) pęcznieje i rozsadza
rzeźby. Istnieje więc ryzyko, że
szybko się zniszczą.
I właśnie ta ulotność, kruchość pisakowych rzeźb sprawia, że wiele osób nie podjęłoby
się stworzenia takiego dzieła, bo
po prostu bałyby się, że cała ich
praca poszłaby na marne.
Jednak tu wkracza prawdziwy
artysta, który nie boi się tej ulotności i mimo że jego praca może
zostać zniweczona przez mocniejszy podmuch wiatru, morską
fale czy cokolwiek innego, to go
wcale nie zniechęca.
Wbrew pozorom, ludzi, którzy
się zajmują taką formą sztuki jest
sporo. Robią to w mniej lub barWWW.WANNADO.COM
dziej udany sposób, są wśród
ją uwagę i powodują u widzów nich i amatorzy i zawodowcy, ale łąuczucie szacunku i respektu dla czy ich jedno – pasja do sztuki, do
czyjejś ciężkiej pracy.
sztuki powszechnej i dostępnej dla
A jak praca nad taką „ulotną dosłownie każdego, a przy tym
rzeźbą” wygląda w praktyce?
wcale nie mniejszej rangi od malarPodstawą i fundamentem przy stwa czy rysunku.
tworzeniu wielkich rzeźb z piasku
Konkursy na najlepszą rzeźbę
są prace przygotowawcze. Naj- z piasku są dosyć powszechne
pierw rysuje się szkic mającej po- i wcale nie muszą mieć charakteru
wstać figury na papierze, później rywalizacji, bo może to być zwyplanuje się jej wielkość i określa wy- czajne współzawodnictwo.
miary. Następnie projektuje się szaWłaściwie w większości nadmorlunki, przypominające skrzynie bez skich miejscowości na plażach coś
dna i wieka.
takiego się odbywa. Czemu nie,
Na placu budowy układa się sza- przecież do „piaskowej twórczości”
lunki, od najniższego do najwyższe- wystarczy piasek, a tego nad mogo, napełniając je piaskiem.
rzem nie brakuje...
Dopiero po takich podstawowych
Bo przecież każdy z nas może
przygotowaniach do akcji wkraczają pójść na plażę i stworzyć swoje właartyści, którzy nadają temu dziełu sne dzieło sztuki, a przy okazji zdokształt. Takie prace mogą trwać na- być jakąś nagrodę.
MONIKA KOMONICKA
wet kilkanaście dni.
11
OBYCZAJE
Umniejszacze wśród nas
Co to jest „umniejszanie”? Aby
się tego dowiedzieć należy przeczytać książkę Jay’a Cartera
– „Wredni ludzie”. Po zapoznaniu
się z nią, będziesz wiedział, jak poradzić sobie w życiu z ludźmi, którzy robią Ci krzywdę i zostawiają
blizny na twojej psychice. Są
wśród nas osoby, które w mniej lub
bardziej jawny sposób podważają
wartość tego co robimy, kim jesteśmy. Autor użył na ich określenie
słowa – „invalidator”. „Invalid” w języku angielskim oznacza – nieważny. Ale przecież „unieważnienie
wartości” brzmi komicznie i w języku polskim nie używamy takiego
stwierdzenia. Tłumacz książki zamienił więc unieważnianie na
umniejszanie – brzmi to lepiej.
Umniejszacze są ludźmi, którzy
przyczyniają się do istnienia specyficznego zjawiska jakim jest, tak
zwane odwartościowywanie lub
umniejszanie czyjejś wartości. Często prowadzi to do zaniżonej samooceny i powszechnego braku
szczęścia. Zaskoczę Cię, ale każdy
z nas ma w sobie coś z umniejszacza. Dzielą się oni na dwie grupy.
Według statystyk tylko jeden procent ludzi umniejsza celowo, aby
mieć kontrolę nad innymi oraz możliwość wpływu na sposób w jaki sami siebie postrzegają. Natomiast
dwadzieścia procent społeczeństwa stosuję to zjawisko nieświadomie, w celu samoobrony.
Sylwetka umniejszacza
Czas na krótką prezentację tak
zwanego „invalidatora”. Bardzo
często są to osoby, które czują się
gorsze od kogoś innego. Robią
więc wszystko by on poczuł się
jeszcze mniejszy. Stosują różne
strategie, aby uderzyć w twoją samoocenę. Pozwolę sobie zacytować fragment z książki – „Umniejszacz formułuje uwagi, które zawierają „ziarnko prawdy”, i wali nimi
w ciebie z „całą szczerością”, „po
prostu dlatego, że jest twoim przyjacielem” i „aby ci pomóc”. Tak naprawdę są przepełnieni fałszywością. Jest bardzo dużo metod jakie
stosują. Przybliże te które według
mnie najbardziej obrazują umniejszaczy. Jedną z nich jest ukryty
atak. Są to ludzie, którzy będą potrafili wprawić cię w zły nastrój udając troskę. Wysyłają sprzeczne sygnały. Podam Ci przykład. Typowe
zdanie ukazujące tę metodę
– „Mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale... (Prawdopodobnie planuje tu „rzucić” jakąś obelgę na twój
temat)”. Kolejna to „Sytuacja bez
wyjścia”. Moim zdaniem jest to najpodlejsza ze wszystkich metod.
Umniejszacz postawi cię w sytuacji,
w której „będzie źle, jeśli coś zrobisz i będzie źle, jeśli czegoś nie
zrobisz”. Karze ci wybierać. Dobrym
przykładem będzie sytuacja z życia
wzięta. Tekst, który większość mężczyzn w związkach zna –,, Albo ja,
albo oni (tu: kumple)”. Masz mętlik
w głowie, nie wiesz co zrobić.
Umniejszcz osiągnął swój cel.
Ostatnia metoda jaką Ci przybliże
to projekcja. Wydaję się być skomplikowana, a jest chyba najłatwiejsza ze wszystkich. Jest to manewr
psychologiczny. Umniejszcz przenosi odpowiedzialność za swoje
uczucia na kogoś innego. Oczyszcza się i uznaje drugą osobę za źródło problemów.
Jak rozpoznać umniejszacza?
Jak się przed nim bronić?
Odpowiem po kolei. Jeżeli znasz
kogoś w czyim towarzystwie źle się
czujesz i podświadomie wyczuwasz, że za jego uśmiechem kryje
się pogarda jaką cię obdarza prawdopodobnie masz do czynienia z tytułowym bohaterem mojego artykułu. Jak mu zapobiec? Jay Carter
pięknie napisał w swojej książce
– „Nie tłum uczuć. Zaufaj im”. Daj
się poprowadzić temu co czujesz.
Każdy z nas ma czasem momenty
refleksji, spróbuj uwierzyć w to co
mówi Twoje serce i podążać drogą
podświadomie przez nie wybraną.
Przytoczę jednak przykład z książki. Istnieją dwa sposoby: argumentowanie (np. rodzic do dziecka: „Nie
wychodź na jezdnię, kochanie, bo
możesz wpaść pod samochód”)
i tresowanie (np. rodzic do dziecka:
„ZNOWU WYSZEDŁEŚ NA JEZDNIĘ! * klaps *). Prawda jest taka, że
nie ma planu postępowania
z umniejszaczami. Możesz potraktować sprawę żartobliwie lub powiedzieć drugiej stronie, że nie podoba
ci się jak cię traktuje. Jak sprawa
się potoczy? Wszystko zależy od
typu człowieka. Jedni przestaną
niszczyć twoją samoocenę, inni bez
skrupułów będą to robić dalej.
TEKST I FOT. JAGODA WOLAS
12
OBYCZAJE
O chwytach marketingowych
Robienie w butelkę
Marketing jest częścią naszego
życia. Wiele firm stosuje chwyty,
które mają na celu zachęcić nas
do wydania pieniędzy właśnie
w ich sklepie. Czy kiedykolwiek
wchodząc do sklepu, zastanawialiście się, czy nie zostaliście
oszukani?
Sprzedający zrobią wszystko,
aby tylko zdobyć jak największą
liczbę klientów. My, konsumenci,
nie zdajemy sobie sprawy, jakie
pułapki czekają na nas po przekroczeniu progu sklepu. Każdy nie raz
załapał się na zniżki typu: „kup jedną, drugą dostaniesz za połowę
ceny” lub nawet za darmo. Takie
działania bardzo przyciągają klientów. Chyba każdemu choć raz
w życiu zdarzyło się być namówionym na kupno jakiegoś przedmiotu, bo obsługujący twierdził, że
sam ten przedmiot posiada i jest
z niego bardzo zadowolony. Budzi
to w nas przekonanie, że opinia
o tym asortymencie jest dobra – co
zachęca do jego zakupu.
Niekończące się zniżki były nam
znane od dawna. Jedna z postępem technologii, zaczęły powstawać bardziej radykalne metody na
znalezienie kontrahentów. Jednym
z nich jest wystawianie na głównych
półkach przy wejściu, przedmiotów
o ostrych barwach. Ułożenie towaru
odgrywa istotne znaczenie, dlatego,
że to, co znajduje się na wysokości
wzroku klienta, zauważane jest
w pierwszej kolejności. Towary zajmujące niższe półki zazwyczaj cieszą się mniejszym zainteresowaniem. Ogromne napisy i żywe kolory przykuwają szczególną uwagę.
Czy pamiętacie ten wspaniały zapach świeżo upieczonych bułeczek? Już na wejściu czując go, odruchowo kierujemy się do działu
z pieczywem. Mogłoby się wydawać, że zostały przed chwilą upieczone. Jednak jest to chwyt marketingowy, który ma na celu oddziaływać na kolejny nasz bodziec- węch.
Do uzyskania tego efektu stosuje
się aromat chlebowy. Innym trikiem
marketingowym jest celowe roz-
mieszczanie produktów na pułkach.
Rzeczy drogie mieszane są wśród
tanich. Mało tego, ukrywa się ceny
produktów. Mniej uważni kupujący
w tym wypadku, nie patrząc na cenę, dokonują zakupu droższych
rzeczy. Tym razem przykład zaliczający się do tych, które stosowane są na rynkach lub bazarach.
Sprzedaż substytutu produktu jako
mość w temacie, ufność i możliwość szybkiej ich manipulacji, sprawiają, że to właśnie oni zostają
oszukani. Przeważnie takim użytkownikom łatwiej sprzeda się atrapę jakiegoś produktu. Zaznaczając
przy tym, że jest ona droższa od
oryginały. Kolejnym zmysłem na
którego firmy chętnie wpływają jest
smak. Zostajemy skuszenie prób-
„tańsze, ale tak samo dobre”.Chwyty marketingowe są rodzajem taktyk, która niesamowicie wywiera
wpływ emocjonalny na kliencie.
W rozwijających się przedsiębiorstwach, stosuje się tworzenie
sztucznego tłumu. W tym wypadku
sprzedający, przekonuje nas, że
ostatnio coraz więcej osób dokonuje u nas zakupów. Budzą przy tym
w nas świadomość, że sklep cieszy
się popularnością, a produkty są
wysokiej jakości. Na sieci zarzucone przez marketing głównie powinny uważać dzieci i osoby starsze.
To właśnie one najczęściej padają
ofiarami wykorzystania ze strony
marketingu. Ich częsta nieznajo-
kami różnych produktów. Jednak
często w tym produktach zamieszczane są specjalne składniki, które
nadają lepszy smak od tego, co się
reklamuje. Oszukiwani jesteśmy
bardzo często. Niestety, firmy wciąż
szukają nowych sposobów, aby
znaleźć klientów i sprzedać jak najwięcej towaru. Nie pozostaje nam
nic innego, jak robić przemyślane
zakupy i zastanowić się, gdzie jest
ukryty haczyk.
Bądźmy czujni i nie dajmy się ponieść chwytom marketingowym. Co
innego jeśli wiemy, że i my na tym
skorzystamy, a zakupiony przez
nas produkt jest solidnie wykonany.
TEKST I FOT.
LIZA SARACOGLU
13
OBYCZAJE
Jak radzić sobie z nowo powstałą modą?
Niebezpieczny Internet
Portale społecznościowe mają
bardzo duży wpływ na życie ludzi,
szczególnie młodzieży. Trudno spotkać młodą osobę, która nie jest
użytkownikiem któregoś z nich. Stały się one nieodzowną częścią ich
życia. Osoby, które regularnie
z nich korzystają, mają średnio od
12 do 18 lat. Jest to wiek, w którym
najbardziej zwraca się uwagę na to,
jak odbierają nas rówieśnicy, czy jesteśmy akceptowani. Większość
swoich spraw załatwiają przez Internet, utrzymują tam stały kontakt ze
swoimi znajomymi, umawiają się
na spotkania w realnym świecie
oraz poznają nowe osoby.
W dzisiejszych czasach Internet
stawiany jest na równi z innymi uzależniaczami – do portali społecznościowych można być aż za bardzo
przywiązanym. Potrzeba zabłyśnięcia
przed rówieśnikami zdjęciem z butelką piwa albo napisaniem sprośnego
żartu po to, by nie wypaść z towarzystwa, jest bardzo silna.
Ponadto, według profesora Larry’
ego D. Rosena, aktywność młodych
ludzi na Facebooku wiąże się z wieloma poważnymi zagrożeniami dla
ich rozwoju. Osoba, która korzysta
z tego portalu, ma większe skłonności do zachowań narcystycznych, antyspołecznych i agresywnych. Codzienne korzystanie z portali społecznościowych ma też duży wpływ
na zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży, co skutkuje obniżeniem się
wyników w szkole. Badania te udowadniają, że podobno osoby, które
wchodzą na Facebooka co 15 minut,
mają dużo gorsze oceny.
Istnieje też coś takiego jak cyberbullying (ang. cyberprzemoc), czyli
stosowanie przemocy, poprzez prześladowanie, zastraszanie, nękanie
i wyśmiewanie innych osób.
W Internecie bardzo łatwo paść
ofiarą oszustwa. Pozorne kliknięcie
w zachęcający link (który ma przekierować nas do strony z materiałami pornograficznymi czy atrakcyjnym konkursem) może uruchomić
machinę irytujących nas reklam. Zostajemy dodani do bazy danych i już
na długo otrzymywać będziemy niechciany SPAM, a nasza skrzynka
pocztowa będzie przypominać wysypisko śmieci.
Jednak portale społecznościowe
mają również plusy. Zachęcają do
wyrażania kreatywności, dostarczają
również wielu informacji, dają możliwość uczenia się, a także możliwość dotarcia do informacji na wiele interesujących nas tematów.
Kilka lat temu głośno było o polskiej witrynie naszaklasa.pl, która
umożliwiała szybkie znalezienie znajomych ze szkoły podstawowej czy
średniej. Niestety, została natychmiast wyparta przez globalnego i bardziej funkcjonalnego Facebooka.
Wszystko jest dla ludzi – ktoś mądrze kiedyś powiedział. Pamiętajcie
o tym, logując się kolejny raz choćby
na Instagrama (kolejna hybryda portalu społecznościowego umożliwiająca sprawniejsze przesyłanie zdjęć).
Wystarczy tylko odrobinę umiaru.
TEKST I FOT. JULIA KARPIŃSKA
Sposoby radzenia sobie ze stresem
Codziennie jesteśmy narażeni
na nieustanny stres. Czasem bywa to stres mobilizujący, ale częściej – zwłaszcza, gdy stan napięcia utrzymuje się długo, działa on
niekorzystnie na nasze zdrowie.
Stres w twoim miejscu pracy
Groźba utraty pracy jest jedną
z głównych przyczyn stresu nie tylko
w Polsce, ale także w Niemczech
czy Finlandii, gdzie bezrobocie jest
dużo mniejsze niż u nas. Co
dziesiąty Brytyjczyk jest narażony na
stały stres związany z jego pracą.
Wśród Francuzów, aż 44% badanych stwierdza, że najbardziej stresującym elementem codzienności
jest dojazd do pracy. Według badań
przeprowadzonych w Szwecji, ataki
14
serca wśród osób zatrudnionych na
stałe są najczęstsze w poniedziałki.
W trójce najbardziej stresujących zawodów w UE znajduje się nauczyciel, pielęgniarka, dziennikarz oraz
prezenter. Na następnych pozycjach
możemy znaleźć pracownika opieki
społecznej, transportowca, policjanta oraz strażnika więziennego.
Nie musi on być zagrożeniem!
Głównym ze sposobów radzenia
sobie ze stresem jest relaks. Można
to robić poprzez głębokie oddechy
oraz zajęcie swojego ciała ruchem.
Sprawdzonym patentem na walkę,
są techniki wizualizacyjne. Mają
one na celu przede wszystkim psychiczne odcięcie się od sytuacji,
która powoduje stres. Chodzi o to,
aby w takim nieprzyjemnym momencie wyobrazić sobie, że zarzuca się na siebie ochronny płaszcz
w ulubionym kolorze, trzyma się
ogromną, twardą tarczę broniącą
przed złymi wpływami z zewnątrz
albo zamyka się w przezroczystej
bańce lub bezpiecznym kokonie.
Daje to poczucie bezpieczeństwa
i pozwala uspokoić swoje emocje.
Można również wykonać trening
psychologiczny, który polega na zupełnym rozluźnieniu i odprężeniu
oraz zmniejszeniu do minimum aktywności myślowej. Co za tym idzie,
zmniejszaniu dopływu impulsów do
ośrodkowego układu nerwowego
i zapewnienia mu optymalnych warunków do odpoczynku.
FILIP MIELNIK
SPORT
Rozczarowania
i zaskoczenia mundialu
Mundial już się kończy i jak zwykle na takich turniejach niektóre
rzeczy zaskoczyły kibiców, ale niektóre też rozczarowały. Oto one:
Rozczarowania:
Hiszpania miała dojść co najmniej
do ćwierćfinału, ale nie wyszła nawet
z grupy. Z Holandią grali fatalnie,
z Chile słabo i jedynie z Australią się
udało. Zawiedli zawodnicy podstawowi. Casillas popełniał błędy, tak
samo zresztą jak Pique i Ramos,
a w ataku zawodził Diego Costa. Dopiero w ostatnim meczu Vinenct del
Bosque dał zagrać rezerwowym,
a oni pokonali Australię 3:0 i pokazali, że niesłusznie nie grali od pierwszych spotkań. Torres z Villą pokazali swe zgranie, które już od lat straszy
rywali. Turniej ten udowodnił, że La
Furia Roja wymaga przebudowy. Na
prawie każdą pozycję mają nowego,
młodego zawodnika, między innymi
de Gea lub Koke.
Włochy nie wyszły z grupy
śmierci. Porażka z Urugwajem jeszcze mogłaby być wybaczona, gdyby nie jej styl. Niepotrzebnie faulowali, grali agresywnie i dużo symulowali. Wcześniej jeszcze porażka
z Kostaryką doprowadziła do tego,
że nie awansowali z grupy. Podobnie jak Hiszpania, Włosi zagrali tylko jeden mecz dobrze. Był to mecz
z Anglia, którą pokonali 2:1. Cesare
Prandelli nie był w stanie ułożyć
drużyny złożonej z tylu indywidualistów. Balotteli zagrał słabo, a selekcjoner miał problem z wytypowaniem wartościowych zmienników.
Arbitrzy zdecydowanie nie dostosowali się do poziomu piłkarskiego na tym mundialu. Szczególnie
na początku popełniali sporo błędów. Po spotkaniu Meksyku z Kamerunem od pełnienia swych obowiązków został odsunięty Kolumbijczyk, Humberto Clavijo. Sędzia liniowy dwukrotnie podniósł chorągiewkę gdy nie było spalonego
czym dwa razy zabrał Meksykanom
gola. Równie duży żal do arbitra
może mieć Bośnia i Hercegowina.
Sędzia nie uznał poprawnie strzelonego gola przeciwko Nigerii, przez
co Bośniacy odpadli z turnieju.
Casillas, Rui Patricio, Akinfeev,
dla tych panów miał to być dobry
turniej. Niestety było zupełnie inaczej. Casillas z Holandią był swym
cieniem. Proste błędy, problemy
z przyjęciem piłki i Hiszpania odpada. Rui Patricio w spotkaniu
z Niemcami wyglądał jakby nie wyszedł na boisko. Każdy strzał, który
leciał obok niego wpadał do bramki.
Efektem było 4:0 dla rywali. Natomiast Akinfeev popełnił chyba największy błąd na mundialu w wyniku
którego, Rosjanie nie tylko zremisowali z Koreą. Kilka dni później,
przeciw Algierii, znów popełnił błąd.
Minął się z dośrodkowaniem i Algieria strzeliła gola, który zabrał Rosji
awans.
Zaskoczenia:
Kostaryka miała być łatwym dostarczycielem punktów w grupie
śmierci. Po wygranej 3:1 z Urugwajem, zaczęto się zastanawiać, czy
może jednak to oni awansują. Potem wygrali z Włochami 1:0 i awansowali. Na zakończenie została Anglia, 0: 0 i w 1/8 finału grali z Grecją.
Z pewnymi problemami, ale wygrali
po karnych i nie przeszkodziła im
w tym nawet gra od 66 minuty
w dziesiątkę. W ćwierćfinale mieli
wysoko przegrać, ale znów całe
spotkanie doskonale się bronili i doprowadzili do rzutów karnych. Przegrali je, ale dla wszystkich zawodników było to turniej, który umożliwi
przejście zawodnikom do lepszych
zespołów.
Algieria co prawda odpadła w 1/8
finału, ale mało brakowało a sprawiła by sensacje i wyeliminowała
Niemców. Pokazali ładny dla oka
futbol. Bronili całą drużyną i potrafili
szybko przejść do ataku. Nie mieli
jednego, zdecydowanego lidera, ale
Vahid Halihodžić doskonale ustawił
całą drużynę. Slimani, Soudani, Halliche to nazwiska, które kiedyś nic
nie mówiły kibicom piłki nożnej,
a dzisiaj są to zawodnicy, mogący
trafić do najlepszych klubów.
M’Bolhi, Keylor Navas, Claudio
Bravo, Ochoa, czyli znów czas dla
bramkarzy. Tym razem dla tych, którzy zadziwili cały świat swymi paradami. M’Bolhi wywalczył z Algierią
najlepszy w historii swego kraju występ na MŚ i miał bardzo duży
wpływ na końcowy wynik. Ochoa
musiał zabłysnąć, ponieważ skończył mu się kontrakt z korsykańskim
AJ Ajaccio i po tym mundialu chciał
zmienić klub na inny. Swoim występem pokazał, że w wielu drużynach
z najwyższej światowej półki potrafiłby się odnaleźć. W pojedynkę zatrzymał ataki Brazylii. Keylor Navas
swymi interwencjami wyeliminował
Włochy, Anglię oraz Grecję. Mecz
z tymi ostatnimi był najlepszym na
tym mundialu pod względem bronienia dostępu do bramki. Zdecydowanie najlepszy bramkarz mundialu.
Mimo wszystko jednak, największym wygranym mistrzostw wśród
bramkarzy jest Claudio Bravo. Fantastycznymi meczami z Hiszpanią
i Brazylią zachęcił działaczy FC Barcelony do zaproponowania mu kontraktu i od nowego sezonu Chilijczyk
będzie rywalizował o miejsce w podstawowym składzie z Ter Stegenem.
7:1 czyli wynik pierwszego półfinału. Być może wiele osób wiedziało, że pod nieobecność Neymara Jr. oraz Thiago Silvy Brazylia będzie miała problem, ale nikt
nie mówił o takim pogromie.
Niemcy fantastycznie odnaleźli
sposób na Brazylię. Canarinhos
gubili się w obronie i wystarczyło
kilka podań wykonanych przez ich
rywali, by stracili gola. Drugi, trzeci oraz czwarty padały identycznie. Spokojne rozegranie piłki
i dochodziło do sytuacji, że Niemcy mieli możliwość oddania strzałów na pustą bramkę. Warto też
wspomnieć, że Brazylia po raz
ostatni pięć bramek straciła
w 1938 roku, kiedy to w 1/8 finału
pokonali Polskę wynikiem 6:5.
MACIEJ JANKOWSKI
15
REKLAMA
16
REKLAMA
Sushi mnie!
W Rewalu, przy ulicy Saperskiej
14b można doświadczyć nietypowego doznania smakowego. Nowo otwarta restauracja Sakuri Sushi, oferuje najwymyślniejsze rodzaje sushi w nadmorskim kurorcie. Sushi to japońskie potrawy
sięgające historią do VIII wieku
naszej ery. Ówcześnie zawijanie
żywności w ryż było metodą na zachowanie jej świeżości, a z cza-
na poczuć się zarówno bardzo egzotycznie, jak i wyjątkowo relaksująco. Nic więc dziwnego, że w restauracji można nie tylko wyjątkowo
i nietypowo zjeść, ale także wypocząć po całym dniu.
Gdy spróbowałem sushi byłem
zaskoczony. Oprócz typowego dla
tej potrawy smaku, czułem dużą
wyobraźnię Sushi Mastera i niespotykaną dbałość o szczegóły. Zga-
dzała się każda nuta smakowa
w daniu. Ryż idealnie przeplatał się
ze smakiem ryby, a przyprawy ani
nie przyćmiewały pozostałych
składników, ani nie pozostawały
niezauważone. Chcąc dowiedzieć
się jak osiągnięto ten zaskakujący
smak, poprosiłem Sushi Mastera
o krótką rozmowę. Oczywiście nie
zdradził mi swoich przepisów, jako
że są jego największym skarbem,
ale zwrócił mi uwagę na to jak ważne są świeże produkty, przygotowywanie dań tuż przed podaniem,
a także właściwe dobieranie przypraw i sosów.
Każdemu kto ma już dość tradycyjnej polskiej smażonej ryby, polecam gorąco Sakuri Sushi, w którym
oprócz niesamowitego jedzenia,
można poczuć klimat dalekiego
wschodu. Sushi choć coraz popularniejsze, w Polsce wciąż jest nietypowe. Pobyt na wakacjach w Rewalu
to najlepszy moment na spróbowanie sushi po raz pierwszy, lub odkrycie wyjątkowego talentu kucharza
gotującego w Sakuri Sushi.
MICHAŁ SĘTKOWSKI
Najważniejsze są
świeże i solidne
produkty. Sushi by
było aromatyczne
i egzotyczne, musi
przede wszystkim
być świeże – kucharz
Sakuri Sushi.
sem zmieniło się w tradycyjny walor smakowy.
Wchodząc do Sakuri Sushi czuć
wschodni klimat. Siedzimy przy
drewnianych stolikach i widzimy jak
Sushi Masterzy przygotowują dania
na żywo. Po całym dniu spędzonym
na plaży, wchodząc do lokalu moż-
17
SPORT
A może zostaniesz morsem?
Lato – idealna pora na całodniowe wylegiwanie się na plaży oraz
zrelaksowanie. Czekamy cały rok
na to, aby móc chociaż raz wskoczyć do morza. Niestety wakacje
oraz słoneczna pogoda szybko się
kończą, a wraz z nimi chęci na
spędzanie czasu w wodzie. Jednak są wyjątki...
Potocznie nazywamy ich Morsami. To ludzie, którzy zdecydowanie
bardziej wolą kąpać się zimową porą
niż letnią. Co ich do tego przyciąga?
Co jest w tym takiego? Czy warto?
Myślę, że jest mnóstwo pytań, które
w tym momencie sobie zadajemy.
Zacznijmy od tego, że przede
wszystkim celem morsowania jest
dobra zabawa, także sprawność
zdrowia. Hartujemy swój organizm i
przyzwyczajamy się do zimnej temperatury. Aby się do tego przekonać
musimy się otworzyć sami na siebie
i zdystansować. Zimowa kąpiel
sprzyja naszemu zdrowiu. Chroni
przed przeziębieniami oraz poważniejszymi chorobami.
Kiedy zacząć i jak się do tego
przygotować?
Jeśli nigdy tego nie robiłeś najlepiej zacząć latem. Codzienne kąpanie się w morzu pozwala Ci stopniowo przyzwyczajać się do temperatury wody. Jeśli jednak lubisz szok,
możesz zacząć w zimę – nie zaszkodzi to Twojemu zdrowiu. Trzeba
również pamiętać, że nastawienie
mentalne to podstawa. Po kąpieli
zimą ma się lepsze samopoczucie
oraz lepszy stan psychiczny. Zacząć można oczywiście będąc nastolatkiem, jeśli jest się na to w pełni zdecydowanym. Robi się w to
grupach, często towarzystwo o wiele lepiej pomoże się dobrze przygotować. Przed morsowaniem wymagana jest rozgrzewka. Obojętnie jaki będzie miała ona charakter,
ważne żeby dawała efekt. Przejdźmy więc do kolejnego pytania – co
ze sobą zabrać? Idąc się kąpać na
pewno musimy mieć ze sobą kąpielówki, czepek, ręcznik, suche rzeczy oraz termos z gorącą herbatą,
by po wyjściu z wody ze spokojem
się napić i rozgrzać.
18
Co robią morsy latem?
Co robią latem? Czy tracą czas
i z utęsknieniem czekają na zimne
dni? Wręcz przeciwnie. Robią
wszystko, żeby jak najlepiej dbać
o kondycję. Uprawiają różne sporty, w tym również pływają. Starają
się jak najlepiej wykorzystać ten
czas do zimy umilając go innymi
efektywnymi zajęciami, by być dobrze przygotowanym na sezon zimowy.
Czego nie robić?
Jak w każdej dyscyplinie sportowej są określone zasady oraz wyraźne porady czego należy unikać.
Najlepiej kąpać się w wodzie do pasa. Warto to robić w grupach, ponieważ zawsze może wydarzyć się
coś co może być nie po naszej myśli. Nie powinno się również pić alkoholu czy palić papierosów przed
lub w trakcie rozgrzewki. Alkohol
nas nie rozgrzeje, ewentualnie może tylko zagrozić naszemu bezpieczeństwu podczas przebywania
w wodzie. Kąpiel powinna być krótka, najlepiej opuścić ją przy uczuciu ochłodzenia organizmu.
Dlaczego warto?
Dlaczego warto zostać morsem? Jest to na pewno nowe doświadczenie oraz przygoda. Dochodząc do jakiejś grupy możemy
również nawiązać nowe znajomości towarzyszące nam przez całe
życie. Morsy są lepiej przygotowani na zimowe dni, są przyzwyczajeni do niskiej temperatury. Co więcej nie przeszkadza im ona. Zdrowie takiego człowieka jest stabilniejsze oraz odporne. Dla kobiet
też coś się znajdzie. Morsowanie
pielęgnuje urodę. Morska woda
wygładza skórę oraz nawilża. Możesz stracić również zbędne kilogramy.
A więc jeśli chcesz przełamać
monotonię zimy morsowanie jest
idealnym pomysłem dla ciebie.
TEKST AGATA KLIMCZAK
RYS. KATARZYNA ZALEPA
NATURA
To jak gotowanie
w autoklawie...
Od lat trwają poszukiwania alternatywnych i bardziej opłacalnych metod pozyskiwania energii.
Jest to konieczne, ponieważ zapasy ropy naftowej – tak przecież
cennej – kiedyś się wyczerpią.
Potrzebujemy więc czegoś, co
zaspokoi nasze potrzeby i jednocześnie będzie wydajne.
Próbowaliśmy już elektrowni wiatrowych, geotermalnych, wodnych,
słonecznych... Słowem, stawiamy
na względną ekologię, ponieważ
nasza Ziemia dochodzi już do takiego wieku, w którym – niczym podstarzały już rodzic – potrzebuje naszej zwiększonej opieki
i troski.
Cóż więc robić? To pytanie
zadawało sobie wielu naukowców i profesorów. I znaleźli odpowiedź. A są nią...
Algi! Glony, jak wolicie. Dlaczego tak? Otóż są one niesamowicie liczną formą życia na
naszej planecie. Nietrudno się
tego domyślić podczas spaceru po wybrzeżu czy zwyczajnej kąpieli w morzu, choćby
i naszym, Bałtyckim. Jest ich
mnóstwo... I dlatego są tak
cenne.
Ponadto mają bardzo wysoką gęstość energii na jednostkę objętości, co znaczy,
że są po prostu wydajne,
a w zasadzie o to nam chodzi.
Pewien doktor, Douglas Elliott,
rzekł: ”To trochę jak gotowanie
w autoklawie, potrzeba tylko ciepła
i ciśnienia. W rzeczywistości, możemy odtworzyć naturalny proces
przetwarzania glonów w olej, który
naturze zajął milion lat. Po prostu
zrobiliśmy to dużo, dużo szybciej”.
Dla przykładu, na produkcję biodieslu z oleju sojowego trzeba by
było użyć połowy terytorium Stanów
Zjednoczonych, a więc jest to opcja
bardzo mało elastyczna, niewydajna i niedopasowana do współczesnych potrzeb rynkowych.
Algi mogą być natomiast wykorzystane do wielu rzeczy; mogą
ogrzać nam mieszkanie, odpalić
nasz samolot czy zasilić nam prąd.
Ale mają one swoją jeszcze jedną, ogromną zaletę, mianowicie do
wzrostu potrzebne im są spore ilości dwutlenku węgla, którego z kolei
my nie darzymy zbyt wielką sympatią, gdyż jest go po prostu zbyt wiele. A to powoduje obustronne korzyści: glony rosną w najlepsze i dają
nam energię, a my pozbywamy się
tym samym szkodliwości powodowanych przez ów dwutlenek węgla.
Czyż to nie jest rozwiązanie idealne?
Owszem, byłoby, ale pojawia się
problem natury technologicznej;
mianowicie wpływ zanieczyszczeń
na plantacje znajdujące się na
świeżym powietrzu. Naukowcy myśleli więc nad stworzeniem czegoś
w rodzaju zamkniętego pomieszczenia, w którym algi mogłyby się
rozwijać w spokoju. Są to tzw. fotobioreaktory, w których algi mogą
rozwijać się w kontrolowanych warunkach z udziałem światła słonecznego. Ale niestety, produktem
reakcji będzie tlen, a ten z kolei jest
zabójczy dla plantacji. Trzeba więc
opracować taką metodę, aby plantacja znajdowała się jednocześnie
w zamkniętym pomieszczeniu, ale
bez obecności tlenu. Trwają prace
nad technologią, która pozwoli się
go pozbyć z reaktora.
Taki sposób pozyskiwania energii jest już stosowany na świecie,
ale potrzeba jeszcze czasu, aby ta
technologia się przyjęła i „zadomowiła” na rynku, przede wszystkim
dlatego, że jest to mimo wszystko
nowość i ludzie muszą się nauczyć
produkcji takiej „glonowej energii”
lub doszlifować tę umiejętność.
Obecnie algi są używane w różnych branżach np. w przemyśle kosmetycznym lub spożywczym. Wrocławscy naukowcy udowodnili, że kury jedzące algi są
znacznie większych rozmiarów i znoszą okazalsze jajka
z twardą skorupką.
Na planach i zamiarach
jednak się nie kończy, bowiem już powstały pierwsze
konkretne projekty i zaczęto
je już realizować.
I tak pierwszym prototypowym budynkiem zasilanym
energią z alg jest budynek
BIQ stworzony przez niemieckich projektantów. Jak
to wygląda w praktyce?
Otóż fasada budynku zostanie pokryta prostokątnymi
zbiornikami, nazywanymi potocznie „żaluzjami”. Żaluzje
te są ochroną dla bioaktywnych glonów znajdujących się
w środku. Łączą one przyjemne
z pożytecznym, bowiem nie dość,
że powodują szybszy rozwój alg niż
miałoby to miejsce w środowisku
naturalnym, to jeszcze dają przyjemny cień.
Konkludując, zastosowanie alg
do produkcji energii mogłoby przynieść mnóstwo korzyści na skalę
globalną, ponieważ glony są materiałem tanim, powszechnie dostępnym i niezwykle wydajnym.
Zdaje się, że algi mogą być naszą przyszłością, nie odrzucajmy
więc ich z takim wstrętem przy kolejnej morskiej kąpieli!
TEKST I FOT.
MONIKA KOMONICKA
19
GRY I ZABAWY
Pratchett’owski kociołek
Raz, dwa, trzy. Babajaga
pa...trzy! Życie młodej wiedźmy
wcale nie jest takie łatwe! Służenie
i pomaganie innym to jej chleb powszedni. Czasami wystarczy jedynie wyleczenie chorej świni czy
złożenie złamanej kości. Innym razem w grę wchodzi zwalczenie
groźnego Hrabiego De Magpyra
bądź odparcie inwazji Elfów. Druga planszówka z serii “Świata
Dysku”, czyli “Świat Dysku:
Wiedźmy” oparty na książkach pisarza fantasy- Terry’ego Pratchetta. Podobnie jak w przypadku
Ankh-Morpor autorem gry jest,
nikt inny jak Martin Wallace.
Hokus Pokus. Jako Anogramma
Hawkin, czy też Petulia Chrzęstna,
przechodzimy ostatni, praktyczny
etap magicznego szkolenia. W trakcie rozgrywki, będziemy podróżować po planszy prezentującej krainę Lancre. Rozwiązując problemy:
Łatwe i Trudne. Zawierają one dwie
podstawowe informacje: skalę wyzwania danego problemu, czyli
punkty, które musimy zdobyć, aby
problem rozwiązać oraz liczbę zdobywanych za jego rozwiązanie
punktów zwycięstwa. Aby rozwiązać problem musimy rzucić czterema kośćmi – najpierw jedną parą,
później drugą. Jeśli wyrzucimy liczbę większą lub równą tej gwarantującej rozwiązanie problemu, zabieramy jego żeton dla siebie – będzie
się liczył do końcowej punktacji. Jeśli natomiast graczowi nie uda się
rozwiązać Problemu, wycofuje się
z pola wraz z jednym żetonem Rechotu, który podobnie jak żeton
wać o kierunku przemieszczenia
lub stopniu trudności problemu. Podejmujemy więc ryzyko albo zwracamy się ku mniej skomplikowanym
zadaniom. Strategię i nasz wkład
umysłowy, możemy ograniczyć do
wykorzystywania kart specjalnych,
pobieranych z puli po każdym ruchu. Generalnie, najbardziej liczy
się szczęście i to czy jesteśmy
w stanie zaczarować rękami kostki,
by wyrzucały pożądane wartości.
Niestety, los płata rożne figle i czasami po prostu nie sprzyja. Gra jest
praktycznie nie do wygrania. Liczą
się jak najbardziej zaklęcia, magia
lub ewentualnie podpisane umowy
Czarnej Alis doprawadza do strat
po skończonej grze.
Czary Mary. Bardzo duże znaczenie, jak nietrudno się domyślić,
ma tu czynnik losowy, który mocno
wpływa na nasze powodzenie lub
porażkę w grze. Możemy decydo-
z czarcimi mocami. Dla graczy lubiących strategię, pozostaje jedynie
fakt, że nasz oponent może nam
skubnąć sprzed nosa problem, tuż
przed naszą turą.
Abrakadabra. Gra może trwać
nawet całe popołudnie, ale przy źle
potasowanych kartach szybko dochodzi do kryzysu na planszy i kończymy zabawę, nawet dobrze nie
zaczynając. Nie ma ograniczenia
wiekowego ani czasowego. Gorąco
polecamy tę pozycję fanom powieści Terry’ego Prachetta. Rozgrywka
sprawia jeszcze większą frajdę,
w momencie gdy znamy książkowe
postacie i ich perypetie. Podsumowując, dla graczy lubiących kąbinowanie i długie rozmyślania nad strategią działania, raczej poleciłybyśmy inną pozycję, gdyż tu może zaskoczyć nas jedynie wynik oczek,
które pojawią się na kościach.
Tekst. Aniela Janowska
i Ania Prochera
Fot. Jędrek Brzozowski
20
GRY I ZABAWY
W dżungli liczy się refleks
Z czym kojarzy nam się dżungla? Małpy biegające ochoczo wokół tropikalnych drzew, węże owijające się wokół różnobarwnych lian. Na pewno wielu z nas chciałoby znaleźć się właśnie tam, pośrodku lasu równikowego. Gra, która ostatnio wpadła nam w ręce, umożliwia nam podróż
do samego serca puszczy amazońskiej – i nie potrzeba drogich biletów
lotniczych. Z wielką radością przedstawiamy Wam “Jungle Speed”!
Jak mówi historia zamieszczona
w dołączonej książeczce, gra została stworzona ponad 3000 lat temu przez plemię Abulubulu. Tom
i Yoko – ostatni potomkowie tego
plemienia postanowili na szczęście
przekazać ją całemu światu. W każdej rozgrywce wybieramy nowego
wodza, którego refleks musi być
lepszy od niejednego sportowca.
W partii tej niekonwencjonalnej karcianki udział może brać nawet 10
graczy, co potęguje atmosferę rywalizacji.
Osoba przegrana musi zabrać odkryte karty przeciwnika oraz (jeśli
są) te z karniaka znajdujące się
pod totemem. Trzeba pamiętać, że
jest święty! Pomyłki oraz jego zniewaga są srogo karane! Gdy któryś
z graczy upuści bezcenny symbol
lub zabierze go bez żadnego powodu zabiera wszystkie kartoniki
swoich przeciwników. Nietrudno
jest się domyślić, że celem gry jest
odkrycie swoich kart – decyduje
prawo dżungli: „kto pierwszy, ten
lepszy”!
Gdy przynajmniej dwie osoby na
odkrytych kartach zauważają ten
sam symbol, rozpoczyna się zacięty pojedynek. Gracz, który pierwszy zabierze drewniany totem (leżący na środku stołu) wygrywa
rundę. Uważajcie na paznokcie
i tipsy – walka potrafi być groźna!
Wybraliśmy sobie nie najlepszy
moment na rozpracowywanie „Jungle Speed” – trzecia w nocy to nie
czas na tłumaczenie sobie nawzajem zasad gry karcianej. Szybko
jednak okazało się, że reguły nie są
skomplikowane, a sama partia była
lekka, łatwa i przyjemna.
Pierwszą rzeczą, która odróżnia
tę pozycję od innych, jest zbytnio
nierzucający się w oczy, ale oryginalny layout. Feerie barw i nietypowe fonty przywodzą na myśl tropikalne klimaty, przez co „Jungle
Speed” wyróżnia się na sklepowej
półce.
Jak już wcześniej wspomniałem,
instrukcja do gry wielkością przypomina raczej wypracowanie szóstoklasisty niż pracę magisterską. Zasady nie są trudne i nawet najmłodsi nie będą mieli problemu z załapaniem, o co chodzi. Szybko wkręciliśmy się w grę, śmiechom i przekomarzaniom się, kto powinien zabrać
karty, nie było końca. Partia wciągnęła nas całkowicie – jak nadbiebrzańskie bagno.
Fanom wysublimowanych produkcji, w których łatwo się pogubić,
a kilkanaście rodzajów kart wala
się po całej planszy, nasza gra się
jednak nie spodoba. „Jungle Speed” jest idealne, gdy siedzicie ze
znajomymi, a nuda pożera Was jak
rdza neogotycki kościół. Po kilku
godzinach spędzonych nad totemem rozgrywki staną się już monotonne – powtarzalność kombinacji, a także nieustanne skupienie,
by jak najszybciej dostrzec parę
identycznych emblematów, jest
męczące.
Pozycja, którą mieliśmy przyjemność przetestować, znalazła się
w większości podsumowań najlepszych wydawnictw ostatnich lat. Parafrazując tytuł popularnego serialu
HBO: musicie sprawdzić „Grę o Totem”!
TEKST I FOT.
AGATA KLIMCZAK
STANISŁAW BRYŚ
21
GRY I ZABAWY
Dziewięć kości. Na każdej sześć różnych obrazków z wizerunkami kompletnie
niepowiązanych ze sobą przedmiotów, co daje nam ich aż pięćdziesiąt cztery.
W sumie możemy mieć ponad dziesięć milionów kombinacji.
Wymyślę wam historię!
„Story Cubes”, to gra, w której najważniejsza jest Twoja wyobraźnia,
zdolność płynnego opowiadania oraz
poczucie humoru. Jak to działa?
Trzeba rzucić wszystkimi kośćmi
i przyjrzeć się przez krótką chwilę temu, co nam wypadło. Po zastanowieniu się przystępujemy do opowiadania naszej historii. Tematyka jest
dowolna. Ważne jest, żeby była spójna, logiczna, zabawna i miała ciekawe zakończenie. Kiedy w naszej
opowieści wykorzystamy jakikolwiek
element znajdujący się na wyrzuconych kościach, odkładamy go na
bok. Więcej reguł nie ma. Można
oczywiście wybrać bezstronnego sędziego, który wyłoni najlepszego bajarza spośród graczy. Jednak uważam, że największą zaletą tej gry jest
to, że nie ma przegranych. Wszyscy
mogą się świetnie bawić, zaśmiewając się z często absurdalnych historyjek wymyślanych naprędce prze
uczestników gry. Dla uatrakcyjnienia
rozgrywki możemy powołać komisję
sędziowską oraz ustawić czas na zastanowienie się oraz na wygłoszenie
opowiastki. Zabawa nabiera wtedy
charakteru zawodów.
Właśnie taki turniej „Story Cubes”
odbył się w Rewalu. Przeciwko sobie
grali uczestnicy obozu dziennikarskiego „Potęga Prasy”. Ustalone zasady były bardzo proste – rzut kośćmi, 30 sekund na krótkie zastanowienie się oraz minuta na mówienie.
Spośród ośmiu ciekawych historii powstałych w rozgrywkach ćwierćfinałowych pięcioosobowa „mała komisja” do której powołani zostali chętni
uczestnicy. Zawodnicy wykazywali
się dużą kreatywnością, osadzając
obrazki w realiach opowieści o sennych marzeniach, przygodach, a także w rymowankach i... felietonach.
Najciekawsze historie można przeczytać na naszym portalu interneto-
22
wym www.potegaprasy.pl
Do wielkiego finału dostali się Staś
Bryś oraz Monika Komornicka. Zasady w ostatecznej rozgrywce uległy
zmianie. Kości zostały rzucone oraz
ustawione w rzędzie przez „dużą komisję”, w której skład wchodziła obozowa kadra. Finaliści mieli zastanowić się nad historią przez minutę,
a potem, czytając obrazki od lewej do
prawej, zaprezentować wymagającemu jury opowieść. Na to zadanie
mieli 60 sekund. Komisja po wysłuchaniu opowieści Moniki i Stasia, postanowiła zrobić dogrywkę. Ta jednak
była najtrudniejszym zadaniem spośród wszystkich. Trzeba było opowiedzieć historię na podstawie osiemnastu kości. Po dziewięć z dwóch róż-
nych zestawów – jeden na swoich
obrazkach przedstawiał same czynności, drugi natomiast rozmaite
przedmioty takie jak m in. puzzle, fasolki, małpa i statek kosmiczny. Kości, jak podczas finałów, były rzucone i ustawione przez kadrowe jury.
Uczestnicy mieli na zastanowienie
półtorej minuty, a na bajanie – dwie.
Po wysłuchaniu dwóch różnych historii, komisja jednogłośnie ogłosiła,
że zwycięzcą pierwszego rewalskiego turnieju w „Story Cubes” jest...
Monika Komornicka! Jako nagrodę,
otrzymała własny zestaw kostek
„Story Cubes” ufundowany przez
serwis rebel.pl
Gratulujemy!
TEKST I FOTO: KONRAD HERMAN
Zwycięska historia Moniki Komornickiej
Słońce świeciło mocno, tak jak na
co dzień. Siedziałam sobie i bawiłam
się. Tak właściwie, to zastanawiałam
się nad sensem życia. Kiedy nagle
zobaczyłam słonia, był on tak dorodny i piękny, że skojarzył mi się z bogactwem. Postanowiłam się później
przejść i zobaczyłam pierścionek. Był
on tak niesamowicie piękny... niestety nie było mnie na niego stać, więc
co mi zostało jak nie pójść na jakiś
klif i zrzucić się w dół. Ale stwierdziłam, że muszę być silna i nie poddać się. Zaczęłam więc sobie myśleć
i marzyć jakby to było gdybym była takim dzikim zwierzęciem, które może
wszystko. Ale te marzenia niestety pękły niczym przerwana kostka styropianu, ponieważ zobaczyłam coś jeszcze piękniejszego na wystawie
i oczywiście nie miałam przy sobie ani grosza. W moim mózgu rozpoczęła się prawdziwa rewolucja. Po prostu wszystkie moje szare komórki wybuchły. Zaczęłam więc myśleć: „co mam zrobić?”. Wysypałam więc
wszystkie oszczędności jakie tylko mam. Wszystkie złe podszepty nachodziły mnie. Chciałam wszystko zrobić po to, aby zdobyć te pieniądze na
ten pierścionek. I cóż, skutkowało to nieprzespanymi nocami. Nie mogłam
się na niczym skupić, więc stwierdziłam, że to i tak nie ma sensu. Wzięłam worek z najpotrzebniejszymi rzeczami i ruszyłam w podróż dookoła
świata, bo stwierdziłam, że klejnoty nie są ozdobą człowieka.
GRY I ZABAWY
Fenomenalna gra, idealna na wieczory ze znajomymi. Łatwe zasady i przyjemna rozgrywka. Tak
można opisać tę grę w dwóch zdaniach.
7 Cudów Świata
Fenomen tej gry rozumiem całkowicie. Jest wciągająca oraz najzwyczajniej w świecie dobra. Nie jest
jednak uproszczona czy banalna.
Ważne, by dbać o rozwój każdej
części naszego miasta, od kopalni
przez świątynie, aż po budynki wojskowe. Równowaga w poszczególnych elementach
rozgrywki musi pozostać zachowana.
Sama partia nie
jest długa. Po poznaniu zasad i kilku próbach, jedną
partię można rozegrać w 30 minut. Jedna gra
składa się z trzech
etapów, w których
będziemy rozwijać
nasze miasto. W każdej erze dostajemy siedem kart. Po wykorzystaniu
wybranej karty przekazujemy pozostałe sześć do osoby po lewej stronie. Gdy zostaną nam na ręce jedynie dwie karty jedną wykorzystujemy a drugą odrzucamy. Po skończeniu pierwszej ery, rozstrzygamy
spory wojskowe oraz pobieramy po
siedem kart. Na tym etapie zwykle
można zacząć obstawiać kto wygra, jednak nic nie jest wiadome, aż
do samego końca.
Druga era zaczyna się podobnie
jak pierwsza z tą różnicą, że darmo-
we karty już tu praktycznie nie funkcjonują. Na tym etapie gry rozpoczyna się walka o uzyskanie przewagi
nad przeciwnikiem czyli o zwycięstwo. Uzyskujemy je blokując ruchy
gracza po prawej oraz lewej. Rozbudowujemy tym samym nasze miasto.
Ta tura jest w stanie przypieczętować
czyjąś wygraną. Przed zagraniem jakiejkolwiek karty, trzeba się zastanowić, ponieważ błędna decyzja może
kosztować Cię ważne punkty zwycięstwa. Dochodzimy tutaj do meritum,
a mianowicie do punktacji, w której
dostaje się punkty praktycznie za
wszystko. Wygrane bitwy- punkty,
budynki publiczne- punkty... itd.
W trzeciej ostatniej turze próbujemy
uprzykrzyć życie partnerom po prawej i po lewej, budujemy ostatnie stadium cudu świata. Po zakończeniu
tej ery, zaczynamy podliczanie punktów.
Reasumując „7 Cudów Świata”
jest jedną z najlepszych gier dostępnych na rynku. Ciekawa batalia którą
prowadzimy z oponentami naprawdę
wciąga. Po zakończeniu gry ma się
ochotę na więcej. Ta gra jest idealną
alternatywą na długie letnie wieczory. Krótkie rozgrywki są na tyle dobrym rozwiązaniem, że nie trzeba
poświęcać na nią całego wieczoru.
Gdybym miał oceniać, to było by to
mocne 9/10
TEKST I FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI
Fotografia
smartfonowa
Żyjemy w takich czasach, że
większość z nas posiada smartfona, który ma wbudowany aparat.
Dzięki temu każdy posiadacz takiego urządzenia może robić zdjęcia. Nie potrzeba drogiej lustrzanki, wystarczy jedynie smartfon by
robić dobre zdjęcia.
Mawia się, że to nie sprzęt czyni
z Ciebie fotografa. Trudno również
nie zauważyć jak dużą wagę przy
wyborze telefonu ma ilość megapikseli w aparacie. Podczas kampanii
reklamowych producenci zachwalają niebywałą jakość ich sprzętu oraz
wykonywania zdjęć i wygodę użytkowania. Skutkiem tego jest zmniejszenie popytu na aparaty kompaktowe. Niestety kosztem tego, iż
w telefonowych aparatach nie możemy wybrać czułości matrycy
(ISO) czy czasu naświetlania.
Na rynku mamy dostępne tysiące
różnych telefonów. Chciałbym wam
zaprezentować trzy według mnie
najlepsze modele. Głównym kryterium będzie jakość zdjęć, będę patrzył na moc baterii oraz wbudowaną pamięć, by nasze zdjęcia można
było bez trudu przechowywać.
Ostatnim kryterium będzie stosunek
ceny do jakości, bo skoro już mamy
wydać pieniądze na telefon, to lepiej płacić za jakość niż za markę.
Pierwszy na liście będzie sprzęt
od Samsunga, dokładniej chodzi
o model Galaxy S4 Zoom. Jest to
hybryda telefonu i aparatu kompaktowego, z położeniem nacisku na to
drugie. Aparat jest wyposażony
w 16 Mpx aparat z tyłu oraz 1,9 Mpx
z przodu. Smartfon może nagrywać
w rozdzielczości full Hd (19201080px). Uogólniając, telefon to
Galaxy s4 mini z wbudowanym
obiektywem oferującym dziesięciokrotny zoom optyczny. Producent
zadbał o to by telefon mimo wagi
był wygodny. Również wygląd zasługuje na pochwałę, jest elegancki
a po schowaniu obiektywu dosyć
płaski. Galaxy s4 zoom jako jeden
z nielicznych na rynku
posiada możliwość manualnego
ustawienia
23
ROZMAITOŚCI
Stary człowiek i może!
„Bez serc, bez ducha, to szkieletów ludy;
Młodości! dodaj mi skrzydła!
Niech nad martwym wzlecę światem
W rajską dziedzinę ułudy”
Młodość rozumiana zarówno jako wewnętrzny przymiot człowieka
jak i zewnętrzne mechanizmy wpływające na jego byt, to nic innego,
jak krótki sen do którego, niestety,
nigdy nie powrócimy. Jakie wartości
wyznaje współczesny człowiek?
Czy kult młodości to już epidemia?
Od zawsze istniejące, rozważania oscylujące wokół śmierci i przemijania, mają zarówno swoje plusy,
jak i minusy. Z jednej strony, temat
dogłębnie przeanalizowany przez
poetów, myślicieli i bajarzy. Z drugiej błędnie wykorzystywany przez
ludzi nierozumiejących podstawowych praw i zasad rządzących naturą. Droga człowieka ku Absolutowi, dążenie do perfekcji jest długa
i męcząca. Walka z przemijaniem
wciąż trwa... Koncentracja człowieka na śmierci skutkuje wciąż to nowymi pomysłami na magiczne eliksiry, cudotwórcze kremy i maści.
Czy do świata należy się dopasować, pójść bez przeciwskazań, na
pielgrzymkę do świętej góry doskonałości? Machiną napędzającą cały
ten zgiełk są oczywiście media. Pazernie ogarniające większość sfer
życia, naiwnego człowieka. Na nowo wartościujemy Dobro i Zło. Żyjemy w czasach cywilizacji konsumpcyjnej, gdzie niejednokrotnie, produkt masowej wyobraźni żyjący wyłącznie w świecie medialnym, jest
dopracowany w każdym nawet najmniejszym szczególiku. Kreowanie
nadczłowieka którego elitarność nie
będzie nigdy zachwiana, to temat
na oddzielny artykuł. Piękne ciało,
brak problemów z niedołężnościami
i chorobami to tylko niektóre z cech,
które się na niego składają. Kwestia
naszego podejścia do seniorów, ludzi starszych jest często marginelizowana. Nie możemy sobie pozwolić na całkowite odsunięcie ich z życia społecznego. Ludzie w podeszłym wieku zwykli być obdarzani
dużym szacunkiem ze względu na
ich mądrość i doświadczenie. Niestety współczesny ageistyczny
świat wyparł ten zwyczaj, a przecież starość to nic innego jak ogół
zmian biologicznych w ciele człowieka. Jednak zmiana społecznej
optyki jest trudna do zrealizowania... mimo wszystko warto podjąć
ten trud!
Spróbujmy odnaleźć inną od
młodości formę doskonałości, która
jak wiadomo, praktycznie jest moralnie obojętna. Ta druga wymaga
całkowitego oddania jednostki.
„Kędy zapał tworzy cudy,
Nowości potrząsa kwiatem
I obleka w nadziei złote malowidła.”
– „Oda do Młodości” Adam Mieckiewicz
RYS. KATARZYNA ZALEPA
ANIELA JANOWSKA
Fotografia smartfonowa
aparatu. Niestety telefon
nie zapisuje cyfrowego
negatywu (RAW). Jeśli
chodzi o miejsce które możemy zapełnić naszymi fotografiami to jest
go tu sporo. Sama pamięć wbudowana to 8 Gb ale możemy rozszerzyć ją o kartę MicroSD o maksymalnej pojemności 64 Gb. Bateria
o pojemności 2330mAh jest dosyć
mała, więc jadąc w podróż najlepiej
zaopatrzyć się w baterię zewnętrzna.
Cena tego telefonu na polskim
rynku wynosi od 1500-1600 zł.
Drugim telefonem jest LG G2.To
nowoczesny oraz dobry smartfon.
Posiada on 13megapikselowy aparat z tyłu oraz 2,1 Mpx z przodu, wydaje się to mało, jednak jakość
zdjęć nie odbiega zbytnio od tego,
24
co otrzymamy w Xshot. Samo G2
jest bardzo wydajne oraz ma długo
trzymającą baterię, w telefonie znajdziemy 16 Gb pamięci wbudowanej, której niestety nie można powiększyć. Jednak cena jest niższa
niż w przypadku pierwszej propozycji, bo jedynie 1550 zł, ale do jakości zdjęć, którą oferuje ten model
nie można mieć zastrzeżeń. Czas
na mojego faworyta, mianowicie hybrydę telefonu i aparatu kompaktowego - Nokie Lumie 1020. Jest to
jeden z najlepszych telefonów pod
względem jakości zdjęć na rynku.
Wyposażony w potężny 41Mpx
aparat. Jednak kolejnym faktem
który wysuwa go na prowadzenie
w stosunku do innych smartfonów
jest fakt, że może zapisywać w formacie RAW czyli cyfrowym negaty-
wie. Jakość zdjęć deklasuje większość konkurencji już na starcie.
Hybryda ta posiada oczywiście lampę błyskową oraz stabilizację
optyczną. Do zapełnienia zdjęciami
dostaniemy 32 Gb pamięci. Cena
tego telefonu wynosi około 1600 zł.
Jest ona wyjątkowo niska jak na taką jakość zdjęć i taką wygodę pracy. Przedstawiłem trzy różne telefony, które łączy jedno: świetnie się
sprawdzają jako urządzenia do
uwieczniania wspomnień. Fotografia smartfonowa jest coraz prężniej
rozwijającą się branżą, organizowane są konkursy oraz wystawy, tych
właśnie zdjęć. Co by się nie mówiło,
noszenie małego kieszonkowego
aparatu jest wygodniejsze, niż
dźwiganie lustrzanki. Reasumując,
by robić zdjęcia, nie trzeba mieć lustrzanek wystarczy jedynie Twój
smartfon i wprawne oko.
JĘDRZEJ BRZOZOWSKI
TURYSTYKA
A po maturze w świat!
Mamy misterny plan. Jaki? Mianowicie po maturze, czyli za rok,
chcemy zrobić Eurotrip. Co to jest?
Będziemy jeździć po zachodniej
Europie pociągami, autobusami,
stopem. Niemcy, Francja, Holandia,
Anglia itd. Jak do tego dojdzie? Nie
mam pojęcia.
Piękne plany
Wpadłyśmy na pomysł już
w pierwszej klasie liceum i w tym właśnie czasie zaczęłyśmy zbierać pieniądze. Koleżanka ma już większość,
ja – no cóż – do Berlina (ze Szczecina) i z powrotem. Rodzice, delikatnie
mówiąc, wątpią w to, że uda mi się
pojechać. Jednak ja wiem, że to zrobię. Jeszcze nie wiem jak, ale tak będzie. Jednak zanim do tego dojdzie,
trzeba obmyślić wiele aspektów.
Podstawowym są oczywiście pieniądze. Jak licealistka, która ma niewele
czasu, żeby się gdzieś zatrudnić, ma
uzbierać takie środki, żeby starczyło
na nocleg, przejazd, wyżywienie
i ogólnie na przetrwanie? Powoli się
oszczędza i wrzuca do specjalnie
zrobionego przeze mnie słoika z napisem „Eurotrip 2015”. Znajdują się
tam reszty z zakupów, pieniądze za
sprzedane podręczniki, datki od znajomych (aż 2 złote) i inne przybłąkane nie wiadomo skąd drobne. Powoli nadchodzi moment selekcji w pokoju i wystawienia na sprzedaż np. paru ubrań, a w nowym roku szkolnym
może wydzierżawienia odrobiny czasu na dawanie korepetycji. Teraz
Państwo na pewno sobie pomyśleli,
że „młode to i głupie” – że z takimi
nędznymi dochodami to się przecież
nie może udać. Ja jednak nadal jestem pełna optymizmu.
Planowanie podróży
Przejdźmy więc dalej. Jeśli uda się
zebrać wystarczające środki, jak pojedziemy? Samolot nie wchodzi
w grę, bo co to za frajda? Opłaty za
przejazd są wszędzie inne i to samo
się więc tyczy różnorakich zniżek, takich jak: bilety wieloprzejazdowe (np.
InterRail lub Wasteels 26/BIJ) czy też
wieloprzejazdówki regionalne. Z autobusami jest podobnie. Istnieje również inna możliwość. Emocji na pew-
no dostarczyłaby nam podróż za jeden uśmiech, czyli autostop. Za to tu
na drodze temu rozwiązaniu staną
na pewno rodzice. Może zaszalejemy i pojedziemy rowerami, hulajnogą, bądź użyjemy naszych latających
dywanów. Myślę jednak, że pojedziemy pociągami. Jeśli mniej więcej wyobrażają Państwo sobie już tę wycieczkę, to przyznają, że atmosfera
jazdy tym środkiem transportu, choć
nużąca, jest bardziej ekscytująca.
Spanie
Załóżmy, że pojechałyśmy, więc
punkt numer dwa – nocleg. Niestety
naszą wizytę w Hiltonie odwołamy ze
względów materialnych. Możemy
miasto i wybieramy okolicę. Następnie otrzymujemy zdjęcia atrakcji
z wybranej okolicy oraz oferty mieszkań z cenami za dobę. Chodzi o to,
że miejscowi dzięki tej stronie wynajmują swój dom lub pokój turystom.
My jednak raczej będziemy stawiać
na hostele lub ewentualnie zaszalejemy i spróbujemy Couchsurfingu.
Wyżywienie
Natomiast według National Geographic Traveler zwykle najlepiej jest
robić zakupy w miejscowych supermarketach, o ile mamy dostęp do
kuchni, ponieważ będzie to nas mniej
kosztować niż codzienne posiłki
w miejscowych restauracjach. Nie
RYS. KATARZYNA ZALEPA
jednak zawitać do np. hostelu lub
schroniska młodzieżowego, których
za granicą nie brak. Jednak są też inne, interesujące opcje, takie jak: Couchsurfing oraz Airbnb. Couchsurfing
jest stroną internetową i z której korzysta coraz więcej ludzi. Możemy
być gospodarzem, couchsurferem
(odwiedzającym) lub po prostu kimś
w rodzaju przewodnika, który spotka
się z przyjezdnymi, oprowadzi po
mieście, pójdzie na kawę. Taki pobyt
nic nas nie kosztuje. Miło widziane
jest np. zrobienie gospodarzowi obiadu lub podarowanie symbolicznego
prezentu. Użytkownicy portalu są
oceniani, co daje nam pewien wgląd
w to, czy warto wybrać właśnie tę
osobę. Drugą ciekawą opcją jest
Airbnb, gdzie najpierw wpisujemy
oznacza to jednak, że mamy rezygnować z żywienia się w tutejszych
lokalach. Nie da się poznać miejsca
bez zjedzenia czegoś typu haggis.
Na Eurotripie zamierzamy więc spróbować czego się da i na co tylko pozwoli nam nasz skromny budżet (o ile
będzie).
Pomysłem, a przede wszystkim
wizją naszej europejskiej wycieczki
jesteśmy wręcz upojone. Myślę, że
każdy podzielałby nasze uczucia,
więc zachęcam do realizacji własnych planów tego typu. My się nie
możemy doczekać. Bez rodziców, po
maturze, wolne i – jestem pewna
– na wycieczce naszego życia. Zbierzemy pieniądze i ruszymy. Trzymajcie kciuki!
BERENIKA BALCER
25
KULTURA
5 sekund lata
Od lewej: Luke, Michael, Calum, Ashton
„Make us famous, that’d be cool” – można powiedzieć, że od tych
słów się zaczęło. Tak przynajmniej
powie każdy fan, śledzący rozwój
ich kariery od mniej więcej początku. I stwierdzi to zawsze z uśmiechem na twarzy, ponieważ zespół
wciągu trzech lat rozwinął się od
coverów, nagrywanych kamerką
komputerową, do międzynarodowej kariery. Mowa o 5 Seconds of
Summer.
Trudne początki
Zespół powstał w Australii w 2011
roku. Założyli go Luke Hemmings (ur.
1996; główny wokal, gitara), Calum
Hood (ur. 1996; gitara basowa, wokal) oraz Michael Clifford (ur. 1995;
gitara, wokal), uczęszczający do tej
samej szkoły w Sydney. Zaczęli publikować covery na kanale Hemmingsa na YouTube (hemmo1996).
Pierwszy filmik przedstawiał Luka,
26
śpiewającego „Please, don’t go” Mike’a Posnera. W grudniu 2011 chłopcy mieli zagrać mały koncert – potrzebowali perkusisty, więc Calum
napisał do znajomego – Ashtona Irwina (ur. 1994) z prostym pytaniem:
„Chcesz zagrać?”. Ashton się zgodził
i w ten sposób zespół ma czterech
członków. Pierwszy koncert opisują
jako: „dla naszych mam”, ponieważ
poza nimi było tylko parę osób. Następnie jednak zainteresowały się nimi wytwórnie i ostatecznie podpisali
kontrakt z Sony ATV Music Publishing. Pomimo tego, że poza Facebookiem i Twitterem nie mieli żadnej
kampanii reklamowej, ich pierwszy
debiut w postaci EP „Unplugged”
osiągnął 3. miejsce na australijskiej
liście iTunes oraz Top 20 w Nowej
Zelandii i Szwecji.
Wielka kariera
Większą uwagę ściągnęli na siebie, kiedy członek One Direction napisał o nich na Twitterze. W 2012 5SOS
nagrało swój pierwszy teledysk do
piosenki „Out of my limit”, do którego
link na wcześniej wspomnianym portalu społecznościowym zamieścił
Niall Horan z 1D. Teledysk otrzymał
100 000 wyświetleń podczas pierwszych 24 godzin. W 2013 zostało oficjalnie potwierdzone, że zespół będzie supportem na trasie koncertowej
One Direction. Sami chłopcy z 5SOS
komentują propozycję grania jako zaskoczenie. Długo się wahali, ponieważ nigdy nawet nie pomyśleli, że będą grać z boysbandem. Nie chcieli
być myleni z tym typem zespołu, jednak przystali na propozycję: „Była to
dla nas szansa”. Zyskali tym samym
miliony fanów i nowe perspektywy
– w tym samym roku podpisali umowę z Capitol Records i ogłosili, że
pracują nad swoim pierwszym albumem. Na początku 2014 roku umieścili na iTunes do przedsprzedaży
Okładka najnowszej płyty
utwór „She looks so perfect”, który
wciągu dwóch dni osiągnął pierwszą
pozycję na listach przebojów w 39
krajach. W marcu został wydany
w Wielkiej Brytanii, docierając w ciągu jednego dnia na pierwsze miejsce
brytyjskiego iTunes, zostając tym samym jedynym australijskim zespołem, który otrzymał pierwsze miejsce
w listach przebojów na Wyspach.
W tym samym czasie zostało ogłoszone, że ponownie będą supportem
na trasie koncertowej 1D, mówiąc, że
poprzednim razem świetnie się bawili, a na swoją samodzielną, wielką trasę nie są jeszcze gotowi (obecnie jednak została zapowiedziana na maj
– czerwiec 2015). 4 lipca 2014 roku
KULTURA
była polska premiera pierwszego albumu o prostej nazwie „5 Seconds of
Summer”.
Nowy album
Historią ta jest może nieco nużąca, jednak jest ona niezbędna, żeby
pokazać, jak wiele osiągnęli ci młodzi
ludzie w tak krótkim czasie. Co tak
dokładniej grają? – zapytacie. Można
to nazwać pop punkiem, bądź pop
rockiem. Pomimo tylu zagranych
koncertów z boysbandem One Direction, deklarują, że ich serce nadal należy do Blink-182, All Time Low, Green Day itp. Zresztą w jednym z pierwszych nagrań mówią, że bardzo
chcieliby poznać Alexa Gaskartha. I tak też się stało – Alex pomagał
im w napisaniu paru piosenek. Marzenia się spełniają!
Sam album, nad którym pracowali
prawie trzy lata, jest energiczny, pełen życia i na pewno było warto tyle
czekać, wysłuchując ciągłego „soon”
w odpowiedzi na to, kiedy w końcu
nastąpi ten przełomowy moment.
Wszystkie piosenki są napisane
przez chłopaków i czuć w nich młodzieńczy wigor. Jest on widoczny doskonale na koncertach i spotkaniach
z fanami. W kwietniu w przerwie pomiędzy mini trasą po Anglii oraz po
Ameryce Północnej, urządzili „5 countries 5 days”. W skrócie: wciągu
pięciu dni zagrali za darmo pięć koncertów w pięciu różnych europejskich
miastach. W tym także w Berlinie, na
którym byłam, przeczekałam siedem
godzin pod areną, opuszczając tym
samym dzień w szkole, ale było warto! Koncert krótki, ale chłopcy byli
energiczni oraz weseli, a przy wyjściu każdy dostał darmową torbę
z nadrukiem z 5SOS z plakatem i paroma gadżetami w środku. W Sztokholmie fani dostali nawet EPki (płyty),
również za darmo.
Ich popularność wynika z tego, że
są artystami normalnymi i przystępnymi. Sława nie uderzyła im do głowy. Zawsze mają czas dla fanów. Ta
sympatyczność oraz fakt, że wkładają całe swoje serce w to, co robią,
sprawia, że nie pozostaje nic innego
jak życzyć im dalszych sukcesów.
Nawet jeśli tylko przez pięć sekund,
to jednak latem możemy się dzięki
nim cieszyć cały rok.
TEKAT I FOT. BERENIKA BALCER
Nic, tylko się cieszyć
Kuba Zimny, wokalista zespołu
Felix The Baker, za pośrednictwem
Facebooka odpowiedział nam na
kilka pytań. Grupa, która umiejętnie łączy łagodną elektronikę
z brzmieniem gitary elektrycznej, 7
lipca wydała swoją debiutancką
EPkę „Weirdos Dancing Club”.
S: Skąd się wzięła nazwa Waszego zespołu?
K: Nazwa powstawała w czasie,
kiedy Felix Baumgartner skakał ze
stratosfery. Wówczas szukając nazwy stwierdziliśmy, że to imię wpasuje się do stylistyki zespołu. Człon
the Baker dotyczy miejsca, w którym
wówczas próbowaliśmy, a była to
stara piekarnia przerobiona na salę
prób.
S: Jak opisalibyście swoją muzykę w kilku słowach?
K: Jak większość zespołów jest
nam ciężko sklasyfikować własną
muzykę. Na pewno gramy indie rocka, ale odchylamy się w każdym kierunku, który nas pociąga.
S: Czy młodemu zespołowi ciężko jest wybić się na szczyt w Polsce?
K: My jesteśmy dopiero na początku naszej drogi, gramy ze sobą
rok, wydaliśmy pierwsza EPkę, nie
czujemy się więc kompetentni do
odpowiedzi na to pytanie. Widząc
jednak doświadczenia bardziej znanych zespołów, które zaczynały tak
jak my na pewno jest trudno. Nie
wystarczy grać. Muzyka to tylko jeden aspekt, którym my zajmujemy
się z przyjemnością. Natomiast dotarcie do dużej liczby słuchaczy wiąże się ze staraniami w zakresie
m.in. działań marketingowych.
S: A co sądzicie o polskiej muzyce alternatywnej? Sądzicie, że
macie sporą konkurencję?
K: Jest sporo ciekawych młodych
zespołów (nawet w samym Poznaniu), które warto słuchać, nie nazwalibyśmy jednak ich konkurencją.
Cieszymy się, że budzi się w Polsce
zapotrzebowanie na muzykę, jaką
gramy i w żadnemu z zespołów nie
wchodzimy w drogę. Wręcz przeciwnie, rozwój każdego z nas wpływa pozytywnie na poszerzanie
świadomości muzycznej słuchaczy,
dzięki czemu stylistyka w jakiej
utrzymujemy się jest coraz bliższa
sercom większej ilości ludzi. Nic tylko się cieszyć.
S: Czym inspirujecie się, tworząc nową muzykę?
K: Większość z nas na co dzień
słucha indie oraz alternatywy
z Wysp tudzież Stanów. Ostatnio
zainteresowaliśmy się polską muzyką. Oczywiście nasz gust nie pokrywa się w stu procentach, dlatego
w naszych inspiracjach czasem pojawiają się też takie rodzynki jak Kanye West czy Trubadurzy.
S: Jesteście świeżo po wydaniu
swojej najnowszej EPki „‘Weirdos
Dancing Club”. Jakie są Wasze
dalsze plany koncertowe?
K: EPka fizycznie została wydana 7 lipca, ale kawałki były nagrane
dobre pół roku temu. Dlatego
oprócz letnich koncertów w Poznaniu i okolicach planujemy też niedługo wejść do studia z nowym materiałem.
ROZMAWIAŁ STANISŁAW BRYŚ
FOT. MATERIAŁY ZESPOŁU
FELIX THE BAKER
27
KULTURA
Polska alternatywą płynąca
Stereotypy otaczają nas ze wszystkich stron. Amerykanie otyłością
przewyższają wszystkie inne nacje, a Szkoci emanują skąpstwem.
W tak samo niekorzystnym świetle stawiamy polską muzykę. Gwiazdy
disco – polo ze zwisającymi złotymi łańcuchami, skąpo ubrane wokalistki śpiewające o niczym – czy taka rzeczywiście jest polska muzyka?
Faktycznie, komercyjne radia,
a także telewizje serwujące teledyski raczą nas popowymi, często pozbawionymi sensu piosenkami.
Większość rodaków zapytanych
o muzyczną wizytówkę Polski, najczęściej wymieniłoby Dodę, Sylwię
Grzeszczak albo Ewelinę Lisowską.
Warto jednak na chwilę odejść od
głównego nurtu rzeki i wskoczyć do
mniej znanego, alternatywnego dopływu.
Muzyka niezależna żyje własnymi prawami. Artyści grający w mniej
znanych zespołach spełniają się
zawodowo, spotykając się na próbach w małych, obskurnych salkach tylko wieczorami. Rzadko koncertują; jeśli w ogóle, występy są
weekendowe. Nie zdobywają większej popularności, ich płyty nie są
bestsellerami Empiku. Liczy się to,
że w każdy dźwięk wkładają całe
swoje serce i grają na 150 procent
– robią to, co kochają.
Grupa ludzi, nierzadko przyjaciół,
skrzyknęła się – i tak to się zaczęło
– taką genezę powstania z pewnością opowiedziałaby ponad połowa
zespołów rockowych. Wokalistom
i instrumentalistom takich ekip głowy aż pękają od pomysłów, przez
co ich undergroundowa muzyka aż
kipi od świeżości. Mocne, energiczne granie przemieszane z elektroniką prezentuje oldskulowy Magnificent Muttley, którzy już niedługo
wydają nową płytę. Wild Books,
czyli warszawski duet prezentuje
zaś brudniejszy rock połączony
z punkiem. Naprawdę łatwo pomylić
ich z The Black Keys!
Nie samymi gitarami człowiek żyje – polska elektronika ma się coraz
lepiej. Rosnącą popularność zdobywają damsko – męskie duety, gdzie
główną rolę grają syntezatory
i chłodny, stonowany głos wokalistki. Na pewno słyszeliście o zjawiskowym The Dumplings, w którego
skład wchodzi młody jeszcze Kuba
28
Karaś i Justyna Święsek. W wydaniu ich debiutanckiej płyty pomógł
Bartek Szczęsny, który wraz z Iwoną Wieczorek tworzy Rebekę
– brudne beaty w połączeniu muzyki z lat 90-tych musi się podobać!
Na liście tytułów, które koniecznie
musicie sprawdzić, z pewnością
znajdzie się tajemniczy XXANAXX,
polecana przez Piotra Stelmacha
Zimowa, a także gdańska, eksperymentalna Folga.
David Guetta, Avicii – przeciętnemu słuchaczowi na myśl przychodzą tylko takie nazwiska, gdy mowa
o twórcach elektroniki. Z polskich
producentów nieliczni wymienią Roberta M. Czy to ewenement na skalę krajową? Wcale nie! Niebo muzyczne aż roi się od wschodzących
gwiazd, z których najjaśniejsze to
poznański Klaves, Baasch (znany
z muzyki do „Płynących wieżowców) czy Kuba Sojka. Niepokojące,
często pulsujące beaty charakteryzują zaś Króla, ekscentrycznego jegomościa z Gorzowa Wielkopolskiego. Nie należy zapominać też
o rozchwytywanej Zamilskiej, która
udowadnia, że kobiety też potrafią
tworzyć techno na najwyższym poziomie.
Jesteście zwolennikami łagodniejszych brzmień, a muzyka sta-
nowi raczej tło do Waszej wytężonej pracy? Posłuchajcie czegoś
lżejszego – idealną propozycją wydaje się być muzyka zespołu Enchanted Hunters. Delikatne, stonowane brzmienia to domena Sonii
Wąsowskiej (Sonia Pisze Piosenki), a także Joanny Kuźmy (Asia
i Koty). Męskiego honoru broni multiinstrumentalista znany ze Ścianki,
czyli Michał Biela, a także Jerz Igor.
Ich utwory, które śmiało można puścić dzieciom na dobranoc, zabierają Nas w magiczny, bajkowy
świat.
W Waszych playlistach nie było
kompozycji wyżej wymienionych
wykonawców? Nie przejmujcie się
– nie każdy o nich wie. Tylko nieliczne rozgłośnie radiowe takie jak Trójka czy Czwórka promują młodych,
niezależnych artystów. Na szczęście organizowanych jest coraz więcej konkursów, które dają szansę
na rozpoczęcie długiej, owocnej kariery. Sponsorzy inwestują w nowe,
niebanalne dźwięki, dzięki czemu line-up OFF Festivalu czy Jarocin
Festival może poszerzyć się o nieznanych jeszcze wykonawców. Witryny internetowe, wśród których
warto wyróżnić brandnewanthem.pl
tudzież musicis.pl udostępniają
playlisty z oryginalnymi utworami.
Może właśnie dzięki nim stereotyp
się przełamie, Polska będzie drugą
Islandią, a jakaś wokalistka znad
Wisły drugą Bjork?
FOT. MATERIAŁY ZESPOŁU
STANISŁAW BRYŚ
FELIX THE BAKER
ROZRYWKA
Uśmiechnij się
– Jak nazywa się ręka boksera?
– Fajtłapa.
***
– Kochanie co mi kupiłeś na święta?
– Wyjrzyj przez okno. Widzisz tego
czarnego Mercedesa?
– Noo! Widzę, widzę!
– No to rajstopy w tym kolorze ci
kupiłem.
***
– Co widzi optymista na cmentarzu?
– Same plusy.
***
Do lekarza przychodzi szalony facet, który ciągle klaszcze. Wali tak
w te łapy cały czas a jak już przestanie to znów zaczyna. Po chwili obserwacji, lekarz pyta:
– Dlaczego pan tak klaszcze?
– Lwy odstraszam!
– Ale tu nie ma lwów.
– No właśnie! Bo działa!
***
Rozmawiają dwaj koledzy:
– Nie mogę się ostatnio dogadać
ze swoją żoną, ciągle się kłócimy.
– U mnie też nie jest lepiej. Doszedłem do wniosku, że jedyna kobieta,
z którą jest w stanie się zgodzić, to
głos z nawigacji.
***
– Halo, pogotowie! Moja żona leży
nieprzytomna w kuchni, co mam robić?!
– Na początek proszę się uspokoić.
– OK, już jestem spokojny. Co teraz?
– Jest pan obok żony?
– Nie, przecież miałem się uspokoić. Sączę piwo w wannie.
***
Spotykają się dwie przyjaciółki:
– Coś przybrałaś na wadze!
– Coś ty, schudłam! Powinnaś
mnie widzieć miesiąc temu. Wyglądałam jak ty teraz!
***
Na cmentarzu spotykają się dwie
panie w woalkach.
– Pani też wdowa?
– Nie. Brzydka jestem.
***
Mąż daje żonie 300 złotych i mówi:
– Kochanie, masz tu kaskę i idź so-
bie na miasto, bo ja będę oglądał
mecz.
– Ależ to za dużo, nie potrzebuję
aż tyle.
– Potrzebujesz, potrzebujesz. To
ma ci wystarczyć na 5 tygodni.
***
Do hotelu w Rosji późną porą przybył podróżny.
– Poproszę o pokój na jedną noc.
– Niestety, mamy tylko wolne jedno miejsce w pokoju pięcioosobowym.
– Może być, w końcu to tylko jedna
noc – odpowiedział podróżny i pomaszerował do wskazanego pokoju.
Ułożył się wygodnie i zamierzał zasnąć, ale współtowarzysze grali
w brydża, opowiadali sobie kawały
o Putinie i co chwila wybuchali głośnym śmiechem. Podróżny ubrał się
i zszedł do recepcji:
– Poproszę 5 herbat na górę za jakieś 10 minut.
Wrócił do pokoju i mówi:
– Panowie tak swobodnie opowiadacie sobie dowcipy, śmiejecie się
z prezydenta, a przecież tutaj może
być założony podsłuch!
– Co pan! W hotelu?
– Możemy to łatwo sprawdzić: „Panie kapitanie! Poproszę 5 herbat pod
14-stkę”.
Rzeczywiście, w tym momencie
przynoszą herbatę. Współtowarzysze
z lekką obawą kładą się spać.
Rano podróżny wstaje i widzi, że
prócz niego w pokoju nie ma nikogo.
Schodzi do recepcji.
– Co się stało z moimi współlokatorami?
– Rano zabrała ich policja.
– A mnie dlaczego nie zabrali?
– Bo kapitanowi spodobał się ten
dowcip z herbatą.
***
– No takiego wirusa to ja jeszcze
nie miałem! – powiedział zięć, widząc
teściową przy komputerze...
***
Facet naprawiając elektrykę w domu zwraca się do teściowej:
– Mamusia potrzyma przez chwilę
ten drut.
– Już trzymam.
– Czuje mamusia coś?
– Nie...
– Aha. To znaczy, że faza będzie
w drugim!
***
Jasnowidz do jasnowidza
– Ej, wiesz co?
– Wiem.
***
Dlaczego Maciej grał w rodzinka.pl?
Bo Musiał!
***
Papież wyjechał na przejażdżkę
samochodową, oczywiście prowadził
szofer.
Jednakże papież bardzo nudził się
„z tyłu” limuzyny. Nacisnął guzik interkomu i mówi do kierowcy:
– Chciałbym teraz poprowadzić.
Kierowca miał dylemat, bo nie wolno mu było się zamieniać, ale papież
to papież.
– Zgoda – powiedział i przesiedli
się.
Gdy tylko za kierowcą zamknęły
się drzwi papież ruszył z piskiem
opon.
Na prostych osiągał prędkość do
240 km/h, zakręty robił na dwóch kołach, słowem prosił się o interwencje
bożą.
Dzięki niebiosom zatrzymał ich policjant.
Stróż prawa podszedł do okna kierowcy (szyby były przyciemniane)
i puka.
– Zrobiłem coś nie tak? – pyta papież gdy uchyliło się okno.
– Eee, proszę chwilę poczekać
– powiedział speszony policjant i poszedł do samochodu zawiadomić
centralę przez radio.
– Halo centrala? Dajcie komisarza!
– Tu komisarz, o co chodzi?
– Zatrzymałem osobistość... Co robić?
– Zatrzymałeś premiera? – pyta
spokojnym tonem przełożony.
– Nie...
– Prezydenta?! – tym razem dało
się słyszeć w jego głosie panikę.
– Nie...
– Boże jedyny! To kogo zatrzymałeś?! – komisarz już prawie płakał
z bezsilnej złości.
– Nie wiem, ale papież jest jego
szoferem...
JULIA KARPIŃSKA, JAGODA WOLAS
29
ROZRYWKA
HOROSKOP
BARAN (21.03-20.04)
PANNA (24.08-22.09)
Miłość: Nie bój się mówić o swoich uczuciach,
bo możesz stracić kogoś na kim ci zależy.
Rodzina: Popołudniowy
spacer z rodziną dobrze wpłynie na
wasze relacje.
Samopoczucie: Przygotuj się na
częste wachania nastroju.
Miłość: Od dawna pewien Koziorożec ma na
Ciebie oko.
Rodzina: Postaraj się
spędzać więcej czasu
ze swoimi najbliższymi.
Samopoczucie: Nie przejmuj się
drobnymi sprawami.
WAGA (23.09-23.10)
BYK (21.04-20.05)
Miłość: Razstanie z partnerem bardzo cię zaboli.
Rodzina: Nie musisz
martwić się o relacje
z rodziną. Wszystko
układa się jak należy.
Samopoczucie: Otrzyj łzy, kolejne tygodnie przyniosą wiele cudownych
wspomnień.
SKORPION (24.10-22.11)
Miłość: Wyznanie pewnego Wodnika bardzo
namiesza w twoim życiu.
Rodzina: Bądź ostrożny, w twoim domu panuje gęsta atmosfera.
Samopoczucie: W tym tygodniu
uśmiech nie będzie schodził z twojej
twarzy.
BLIŹNIĘTA (21.05-21.06)
Miłość: Ten tydzień
spędzisz sam spacerując po rewalskim deptaku.
Rodzina: Nie sugeruj
się zdaniem woich bliskich na temat
nieznanych ci rzeczy.
Samopoczucie: Uśmiechnij się, będzie lepiej!
RAK (22.06-22.07)
Miłość: Ten tydzień
wzmocni więź między
tobą, a twoją drugą połówką.
Rodzina: Relacje z twoją rodziną uległy pogorszeniu. Spróbuj to zmienić.
Samopoczucie: Nie patrz w przeszłość, żyj teraźniejszością.
LEW (23.07-23.08)
Miłość: To będzie trudny czas dla ciebie i twojego partnera, ale nie
martw się! To tylko
chwilowy stan.
Rodzina: Utrzymuj dobre stosunki
z bliskimi, a dużo na tym zyskasz.
Samopoczucie: Spotkanie ze znajomymi jest dobrym sposobem na poprawę humoru.
30
Miłość: Pewien Byk odrzuci twoje amory.
Rodzina: W najgorszych
momentach możesz liczyć na wsparcie najbliższych.
Samopoczucie: Skup się na pozytywach.
STRZELEC (23.11-21.12)
Miłość: Ten tydzień nie
sprzyja szukaniu drugiej połówki.
Rodzina: Twoje kontak-
ty z rodziną się poprawią.
Samopoczucie: Nie płacz przez ludzi, którzy nie są warci twoich łez.
KOZIOROŻEC (22.12-20.01)
Miłość: Daj szansę
pewnemu Baranowi,
który już od dawna
ubiega o twoje względy.
Rodzina: Popracuj bardziej nad relacjami z rodziną.
Samopoczucie: W tym tygodniu
znajdziesz swoją drugą połówkę!
WODNIK (21.01-19.02)
Miłość: Czas przejąć
inicjatywę. Zaproponuj
wypad do kina albo romantyczną kolację.
Rodzina: Naucz się
pierwszy wyciągać rękę po rodzinnych kłótniach.
Samopoczucie: Pamiętaj: ‘Śmiech
to zdrowie”!
RYBY (20.02-20.03)
Miłość: W twoim życiu
miłosnym nie wydarzy
się nic ciekawego.
Rodzina: W twojej rodzinie będzie dużo zaskakującch zmian.
Samopoczucie: Nie załamuj się jedną porażką.
JULIA KARPIŃSKA
JAGODA WOLAS
ROZRYWKA
KRZYŻÓWKA
1. Kamień. Często są w nim
owady. Można go znaleźć
nad morzem.
2. Śpi się w nim na obozach
3. Inaczej zwiedzający
4. Np. Rybołówstwa w Niechorzu
5. Mogą być w gałkach, lub rożkach. Jada się je w upały.
6. Może być piaszczysta, lub
skalista.
7. Biały ptak, którego można
spotkać nad morzem
8. Chroni przed słońcem i przed
deszczem
9. Jest ich dużo nad brzegiem
morza. Najczęściej są białe
KRZYŻÓWKA I SUDOKU: BARTEK MADEJ
SUDOKU
1
8
7
8
3
2
6
4
9
3
8
6
4
9
5
4
3
1
2
7
5
3
6
5
4
8
9
1
4
5
6
8
2
7
6
3
4
2
2
5
7
8
3
8
1
6
1
31
NATURA
Motyle żyją tylko chwilę
W Niechorzu powstała nowa placówka - motylarnia. Stała się ona
niezwykłą atrakcją turystyczną.
Wcześniej można ją było spotkać
również w Kołobrzegu i Międzyzdrojach. Aktualnie znajduje się koło
latarni morskiej w Niechorzu, uruchomiona została 14 czerwca tego
roku. Jest to świetne miejsce dla
miłośników motyli egzotycznych.
Wcześniej podobne obiekty uruchomiono w Kołobrzegu i Międzyzdrojach. Od razu zdobyły
serca turystów, którzy
masowo zaczęli podziwiać egzotyczne
motyle. W Niechorzu
motylarnia została otwarta na początku sezonu turystycznego 14
czerwca 2014r. Właściciel i pomysłodawca motylarni - Krzystof Brozio, pomysł na stworzenie jej zaczerpnął dzięki wielu podróżom za
granice. Głównie do Ameryki Południowej czy też Singapuru, gdzie są
one powszechne.
Hodowla motyli
Motyle zostają dostarczane jako
poczwarki, to właśnie tutaj dorastają,
stając się okazem dorosłym. W takiej
postaci żyją one maksymalnie 10 dni.
Długość życia zależy też od gatunku
oraz stanu zdrowotnego. Motyle
mniejsze, bardziej subtelne, które posiadają lżejszą warstwę łusek żyją
krócej, gdyż szybciej się uszkadzają.
Każde z nich żywią się nektarem
z kwiatów i owoców. Przy obsłudze
pracują cztery osoby, które muszą
wypełnić wiele obowiązków. Ich menedżerem jest pani Barbara Zadrozińska, która zgodziła się nam poka-
zaprasza wszystkich
na wyśmienitą
wakacyjną
zabawę z muzyką
i kabaretem
32
zać samą motylarnie. Opowiedziała
jednocześnie o systemie pracy i sposobach udostępniania zwiedzającym
poszczególnych gatunków motyli.
Szczególnie interesująco opowiadała
nam o życiu wybranych gatunków
owadów. Oprócz dostarczania po-
miejsca była taka, jaka występuje
w ich środowisku naturalnym. W motylarni ze względu na to, iż występują tam tropikalne motyle ezgotyczne,
temperatura jest dość wysoka – wynosi 30 °C. Z racji tego pracownicy
muszą się często zmieniać.
Podziwiamy piękno natury
karmów, bardzo ważne jest, aby kontrolować temperatura i wilgotność
wewnątrz. Rośliny z których motyle
czerpią pożywienie nie mogą być
pryskane, a w środowisku, w którym
się znajdują nie powinny występować żadne chemikalia. Dlatego też
stosuje się naturalne środki zwalczania szkodników i chorób występujących np. na kwiatach. Problemem
jest również ich dobór, gdyż pomieszczenie w jakim się znajdują nie
przepuszcza promieni słonecznych.
Pracownicy dbają codziennie o poczwarki. W tygodniu trzeba wywiesić
300 poczwarek i zorientować się
gdzie mają górę, a gdzie dół. Muszą
wywiesić je dołem do podłogi. Jak
i sprawdzać czy wieczorem są włączone nagrzewnice, aby wilgotność
Miejsce te jest niezwykłe, gdyż
można przez chwilę poczuć się jak
w tropikach. Wszystkie gatunki wyróżniają się ujmującym pięknem, niepowtarzalną ródnorodnością barw. Takie
jak Heliconius sara, Hamadryas laodamia, idea
leucone. Szczególną uwagę przyciąga motyl, który spełnia się jako świetny kamuflaż, gdyż swoim wyglądem
przypomina liścia. Jest to Doleshalia
bisaltide. Równie piękne są białe,
subtelne motyle Morpho polyphemus. Można również spotkać niezwykłą ćmę- Attacus atlas, która jest
uznawana za największą ćmę świata, i z tego powodu często można
spotkać ją w hodowlach. W naturze
występuje w Azji Południowo-Wschodniej, w południowych Chinach i Indonezji.
Stworzony tam specjalnie ogród
i ilość niepowtarzalnych okazów,
sprawiają, że nawet najmniejsi
z wielką chęcią odwiedzają te miejsce z wielkim entuzjazmem. Jest
swego rodzaju magiczne. Motyle są
przyjazne dla ludzi i otaczają odwiedzających dookoła. Siadają na nich
i wcale niechętnie chcą zejść. Cieszy
to nie tylko dzieci, ale i dorosłych.
TEKST LIZA SARACOGLU
FOT. JĘDRZEJ BRZOZOWSKI