Życie z piętnem śmierci
Transkrypt
Życie z piętnem śmierci
Warlikowski o kalekich słowach Warlikowski zbiera w „(A)pollonii" wątki interesujące go od lat. Z niektórymi, jak z pamięcią o Holokauście, mierzył się m.in. w „Dybuku", również opartym na opowiadaniu Krall. Inne, jak motyw matki potwora, wychodzącej ze swej roli cichej opiekunki, powracały konsekwentnie od czasów „Hamleta" czy „Bachantek". Jednak najnowsze przedstawienie, […]mimo obecności tych znanych elementów zaskakuje. Najbardziej eklektyczne, pokawałkowane, szyte z tekstów najstarszych i najnowszych, okazuje się jednocześnie spójnym świadectwem klęski racjonalizmu i języka wobec umykającej opisowi rzeczywistości. Warlikowski pokazuje się w nim bardziej jako filozof niż artysta. „(A)pollonia" może momentami budzić watpliwości zbytnim spiętrzeniem literackich odniesień. W rezultacie jednak okazuje się przejmującym zapisem zmagania z "jądrem ciemności", które tkwi w każdym z nas. Także w bohaterach, zbrodniarzach, ludziach sztuki. Zarówno bohaterowie dramatów Ajschylosa i Eurypidesa, jak i współczesnej prozy rozpaczliwie szukają formy dla swoich historii. Od teatru lalek, baśni czy przypowieści przechodzą do konwencji wywiadu, talk-show, publicznego wystąpienia, wykładu, czatu, przesłuchania, wideokonferencji, nagranego na wideo wyznania. Wszelkie te próby komunikacji zawodzą. To, co mają do przekazania, nie może zostać usłyszane i zrozumiane. Jak można przyjąć wystąpienie wracającego z wojny zbrodniarza Agamemnona, który niczym Adolf Eichmann (za słynną książką Hannah Arendt o banalności zła) przekonuje: „wy też zabijalibyście ma moim miejscu - macie tylko to szczęście, że nikt nie postawił was przed tym wyborem"? Reżyser nie zrównuje jednak poświęcenia z bohaterstwem - powodem do chwały. Dostrzega w nim także głupotę, próżność i egoizm. Ofiary zostają osądzone, zbrodniarzom dane jest prawo do obrony. Gdy Krystian Lupa sięgał w swoich ostatnich spektaklach po kamery i projekcje wideo, pokazywał artystów próbujących udowodnić, że są indywidualnościami. Bohaterowie Warlikowskiego usiłują dowieść przed kamerami, że są przeciętni, normalni. Tak samo winni i heroiczni, ludzcy i zwierzęcy jak my. To nie mieści się w normach politycznej poprawności. Czy zbrodniarze domagający się zrozumienia kompromitują język, manipulują nim, czy w ich słowach naprawdę kryje się coś, czego nie chcemy dopuścić do świadomości? Szansa na komunikację pojawia się jedynie w metaforach i muzyce. Ranate Jett, krążąca nieustannie między baldachimem z biało-czerwonych żarówek, podświetlaną łaźnią i kulisami, swoimi songami wnosi irracjonalny, magiczny, emocjonalny element, którego brakuje w poprawnych formalnie wypowiedziach. Obecny na scenie zespół kilkoma bitami wyjaśnia więcej niż najdłuższe tyrady. Szansa pojawia się też poprzez obrazy - często brutalne (śmierć każdej z ofiar to osobny spektakl), prowokacyjne, parodystyczne. Warlikowski stworzył mocny, momentami prześmiewczy spektakl o tym, jak niejednoznaczne są wszelkie definicje: zbrodni, sprawiedliwości, winy. W winie potencjalnie uczestniczymy wszyscy - niektórzy po prostu urodzili się w szczęśliwszych okolicznościach niż ci, których osądza się jako zbrodniarzy. Wojna nie kończy się nigdy - trwa w pamięci uczestników i ich dzieci. Ofiara nie ma sensu nawet jako przykład dla potomnych. Nic nie da się wyjaśnić. Gdy Agamemnon próbuje uświadomić słuchaczom fakt, że podczas II wojny światowej człowiek ginął średnio co 4,6 sekundy, zakrawa to na większy absurd niż to, gdy mająca oddać życie Alkestis zaczyna histeryczną przemowę o zaletach seksu z delfinami. W „(A)polloni" przywrócone do łask zostaną krzyk, uczucia, muzyka i metafora, które mogą więcej niż kalekie słowa. „Warlikowski o kalekich słowach" (fragmenty) Joanna Derkaczew Gazeta Wyborcza nr 115 18-05-2009 Manifest Warlikowskiego W sobotę odbyła się premiera wybitnego spektaklu „(A)pollonia" w Nowym Teatrze. Odważna i nowoczesna inscenizacja „(A)pollonii" została przygotowana z wyczuciem obecnych potrzeb międzynarodowych scen teatralnych. W brawurowej „(A)pollonii" Krzysztof Warlikowski rozszerza terytorium swojego teatru. Antyczne mity łączy z historią okupacyjną, w której przegląda się Holokaust. Wszystko to razem zderza z rzeczywistością dzisiejszą, dzień w dzień zezwalającą na nowy holokaust. Warlikowski wraz ze scenograf Małgorzatą Szczęśniak z rozmysłem burzą tradycyjną teatralną przestrzeń. Monologi postaci rozbijają strukturę dramatu, stając się publicznymi wystąpieniami w jasno określonej sprawie. Jett zostaje się wokalistką rockowego bandu. Pomiędzy aktorami przewija się kamerzysta, filmując najważniejsze sekwencje. Obraz widzimy w tym samym momencie na wielkiej ścianie za polem gry. Teatr spotyka się z filmem. Dobrze jest patrzeć na „(A)pollonię" właśnie z filmowej perspektywy, bo ona - jak się zdaje - oddaje intencje Krzysztofa Warlikowskiego. Pozwala pogodzić ogień z wodą, w obrębie jednego seansu pomieścić dwa teatry. Pierwszy jest rozgorączkowanym widowiskiem - najbardziej spektakularnym w dorobku reżysera - pełnymi garściami korzystającym ze zdobyczy najnowszej techniki. W nim jest miejsce na ostry rock, projekcje czy scenę sądu odbywającą się za pośrednictwem Skype'a. Drugi skupia się na aktorze i odwołuje do spraw najbardziej intymnych. Wtedy inscenizacja jakby gaśnie, zostaje człowiek mówiący wprost do ludzi. W tych sekwencjach rozpoznaję Warlikowskiego z „Kruma" i „Aniołów w Ameryce". Zatem najnowsze dzieło artysty daje się rozumieć zarówno jako kontynuacja ostatniego nurtu jego prac, jak i kolejne w jego teatrze otwarcie. Kiedyś był nim poznański „Roberto Zucco" i warszawska „Elektra", potem „Oczyszczeni", jeszcze później „Krum". „(A)pollonii", z jej rozbuchaniem i intymnością, w obrębie polskiej sceny nie da się porównać z niczym innym. Warlikowski zaś buduje od nowa, chociaż tym razem, może w większym niż kiedykolwiek wcześniej stopniu, jego teatr ufundowany jest na pamięci. Przedstawienie stanowi nowy manifest teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Mimo że skompilowane zostało z bardzo różnych tekstów, zachowuje wewnętrzną spójność. Aktorzy, zarówno ci od lat stanowiący trzon spektakli artysty (jak Cielecka, HajewskaKrzysztofik, Chyra i Poniedziałek), jak i w teatrze Warlikowskiego nowi (to drugi spektakl Macieja Stuhra, pierwszy, nie licząc zastępstw, Ewy Dałkowskiej), wyrzekają się solowych partii, by stać się częścią zespołowej kompozycji. „(A)pollonia", zaprojektowana z wyczuciem potrzeb międzynarodowego rynku, musi stać się hitem. "Manifest Warlikowskiego" (fragmenty) Jacek Wakar Dziennik nr 115 18-05-2009 Igranie ludzkim losem Znamienne, że w scenicznym kolażu o zabijaniu i ofierze Warlikowski pominął ukrzyżowanie Jezusa. Pewnie bardziej interesuje go poświęcenie zwykłego człowieka. Raczej nie wierzy w boski plan zbawienia, bo historia świata, którą pokazuje nie toczy się w zgodzie z dramaturgią Biblii - poczynając od raju i grzechu pierworodnego. Warlikowski dopatrzył się korzeni naszej cywilizacji w okrucieństwie starożytności, w rodzinnej wendecie Atrydów rozpoczętej, gdy kapłani zażądali od Agamemnona ofiary z Ifigenii. Wątpiąc w istnienie Najwyższego, reżyser przedstawił greckich bogów jako pierwszych nadludzi igrających cudzym losem, niezrównoważonych psychicznie. Ich życiową kloakę prezentuje w formie reality show pod znaczącym tytułem „Kibel TV". Towarzyszy mu internetowy czat wideo. Różne wątki i konwencje w spektaklu Warlikowskiego splatają się, dopowiadają, ale i podważają prawdy, które przed chwilą wydawały się pewnikiem. Możemy sobie tylko opowiadać o świecie, bo jego zrozumienie przechodzi ludzkie pojęcie, co zdaje się mówić reżyser. Na kluczową postać spektaklu wyrasta Joker (Andrzej Chyra) niczym z filmu „Mroczny Rycerz". To on, współczesny diabeł, wciela się w żydowskiego sędziego, który decyduje o przyznaniu Machczyńskiej medalu Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Wypowiadając słowa Talmudu "kto uratował jednego człowieka - uratował cały świat", szydzi z wiary w zwycięstwo dobra nad złem. Bo świat co chwilę wypada z formy, z winy takich szaleńców jak Tanatos. Kiedyś podawali się za wysłannika Zeusa, mordowali na rozkaz Hitlera, dziś roszczą sobie prawo do eutanazji i aborcji. „(A)pollonia" rozgrywa się na monumentalnej scenie zaprojektowanej przez Małgorzatę Szczęśniak. To teatr świata z ruchomymi szklano-metalowymi pudłami apartamentu i nowoczesnej toalety. Jest też metalowy baldachim do odprawiania narodowych mszy. Wszystko wzięte w ramy białych ścian z namalowanymi delikatnie kaflami, bo ziemia jest największą rzeźnią w kosmosie. Warlikowski jeszcze raz udowadnia, że nie uznaje żadnych tabu - zarówno konserwatywnych, jak i liberalnych. I kiedy obrończyni zwierząt obwinia Boga za okrucieństwo ludzi, Joker reaguje niezwykle ostro: - To, że człowiek jest stworzony na podobieństwo Boga, nie oznacza jeszcze, że Bóg jest taki jak człowiek! Symboliczny dla naszych multimedialnych czasów jest obraz pogrzebu bohaterki. Przed jej trumną stoi ekran pokazujący twarz zmarłej. Im śmierć staje się dotkliwsza, tym bardziej współczesna obyczajowość stara się ją unieważnić, uczynić wirtualną, nieprawdziwą. Pocieszeniem, jakie oferuje, są w spektaklu muzyczne treny śpiewane przez Renate Jett. Gdy kończy się spektakl, w apartamencie zbierają się wszyscy jego bohaterowie: kaci i ofiary. Wszyscy aktorzy Warlikowskiego, który czyniąc z „(A)Pollonii" również podsumowanie wcześniejszych przedstawień otworzył nowy etap twórczości. Otworzył swój Nowy Teatr. "Igranie ludzkim losem" (fragmenty) Jacek Cieślak Rzeczpospolita 18-05-2009 Życie z piętnem śmierci W „(A)pollonii" Krzysztofa Warlikowskiego nie interesuje liniowa akcja wyznaczona przez dramat. To raczej teatralny esej. Podróż przez kolejne lektury i tematy, wymagająca od widza zaangażowania i skupienia. Przy pomocy tekstów Ajschylosa, Krall, Littmana, Eurypidesa, Andersena czy Coetzeego Warlikowski przygląda się powtarzającemu się korowodowi zabijania. Bo czy w starożytności, czy dzisiaj, ten proces trwa. Niczego nie uczy kolejne pokolenia, a tylko potęguje chaos współczesnego świata. I zmusza do stawiania niewygodnych pytań. Warlikowski sięga po postaci z różnych epok i przedstawia ich historie wykorzystując współczesne środki. Od początku na zmysły widza działa przestrzeń, największa jaką Małgorzata Szczęśniak stworzyła do przedstawień Warlikowskiego. Z lustrzaną podłogą, utrzymana w kolorystyce ascetycznej bieli, z wydzielonymi, ale w pełni przeszklonymi dwoma miejscami: pokojem i łazienką. Pozornie te dwa pomieszczenia są otwarte, zamykają jednak bohaterów w pułapkach. Za szybami, widoczna ze wszystkich stron, a jednak samotna, umrze Alkestis. W tym świecie nie ma już bogów, bohaterowie zostają sami z własną odpowiedzialnością za dokonane czyny. Warlikowski przygląda się nie tylko ofiarom poświęcającym własne życie za ojczyznę, dla rodziny czy obcych ludzi i stającym się symbolami. Patrzy na ich najbliższych, którzy muszą żyć dalej. Z niezaleczonym żalem do siebie i do odchodzących. Z samotnością i poczuciem winy. I z pytaniami, na które nie znają odpowiedzi: czy oddałbyś własne życie? Czy na pewno możesz powiedzieć, że nigdy nie zabijesz? „Życie z piętnem śmierci" (fragmenty) Agnieszka Rataj Życie Warszawy nr 116 19-05-2009 Nieludzkie ofiarowanie Warlikowski wykreślił teatralną spiralę. Uruchomił sceniczną maszynę, która startuje z jednego punktu, potem wiruje w nieskończoność, coraz dalej od centrum, i przywiera do niej wszystko, co najważniejsze. Mit i historia, rodzina i los, wojna i Holocaust, miłość i śmierć, ofiarowanie i tchórzostwo. „(A)pollonia" to próba zdefiniowania progu człowieczeństwa. Osobista obsesja reżysera jest jednocześnie czymś najtrudniejszym do objęcia we współczesnej kulturze. Zaczyna się od niezdarnej, pół granej, pół animowanej z pomocą dziecięcych manekinów, sceny z teatrzyku Korczaka w getcie. A potem śledzimy losy trzech kobiet, które złożyły siebie w dobrowolnej ofierze: Ifigenii, Alkestis, Apolonii Machczyńskiej. Genialną intuicją Warlikowskiego jest ustawienie opowiadań Hanny Krall w jednym rzędzie z tragediami greckimi. I tak jak Oresteja była opowieścią o micie założycielskim demokracji, tak Holocaust jest kluczem do współczesności. Mity greckie zostają oświetlone łuną Zagłady, Holocaust zostaje przeczytany przez figury mityczne, którymi stają się prawdziwi bohaterowie prozy Krall. Przestrzeń gry nie tworzy miejsca. To rodzaj stelażu do grania. Biały korytarz z metalowymi rampami oświetleniowymi jak na koncercie. Aktorzy i techniczni przeciągają po scenie szklany ruchomy moduł łazienki. Drugi obiekt, początkowo skryty po przeciwległej stronie, to moduł mieszkalny. Zrazu przestrzeń gry nie jest miejscem akcji. Są tylko jakieś szkice, punkty podparcia dla aktora - stół, manekin, metalowe rusztowanie. Prawie cały czas gra zespół rockowy, Renate Jett śpiewa po angielsku utwory w klimacie Björk i Sigur Rós. Aktorzy są uwięzieni w konwencji występu, każe im się mówić do mikrofonu, bardziej opowiadać swojego bohatera, niż go grać. A potem kolejne postaci przynoszą ze sobą dawny, zimnopiękny świat Warlikowskiego. Reżyser tworzy coś w rodzaju przestrzennego kolażu, przenikania się planów gry, ekranów i muzyki. Akcja dzieje się we wszystkich czasach naraz. Podczas wojny, w micie i we współczesności. W prawdziwym czasie teraźniejszym Warlikowskiego. „(A)pollonia" jest studium wojennego strachu, rozpaczy i powojennej zgryzoty. Ale nikt nie wskazuje palcem - to było zło absolutne. Dobro również nie zostaje podważone, podobnie jak sens ofiary trzech kobiet. Warlikowski zawsze bada dwie strony medalu. W ofierze z czystego dobra szuka ziarenek nieoczywistości: egoizmu, depresji, braku wyobraźni, ucieczki przed życiem. Ifigenia, Alkestis i Apolonia są tak samo bezradne wobec tego, co się dzieje, jak ci, za których się poświęcają. Trudno uznać je za kozły ofiarne, niewinne ofiary zbiorowej nienawiści. Bo są świadome, podejrzanie racjonalne, rozumieją konsekwencje, choć stają przed decyzjami, które ich bliskich przerastają. Warlikowski wie, że ofiara z życia niszczy nie tylko samą ofiarę, ale także jej rodzinę. Złości go robienie show z ocalenia, z wojny, z Zagłady. To nie były żadne mistrzostwa świata w przeżyciu w ekstremalnych warunkach, Holocaust survival. Sensem życia nie zawsze jest przeżycie. Może czasem po prostu godna śmierć. Jak tych dzieci od Korczaka, które „czwórkami do Auschwitz szły". W funkcji komentatorów pojawiają się Coetzee i Littell. Z książki „Elisabeth Costello" weszła do przedstawienia idea zrównania zagłady Żydów z odbywającym się wciąż holocaustem na zwierzętach. To metafora stosunku człowieka niszczyciela do świata. Nie chodzi już o jedno konkretne zło, które się zdarzyło, ale o całą strategię ludzkości. Ostatnia scena ma charakter katarktyczny. Postaci z antycznych i nazistowskich rzezi rodzinnych przychodzą do wnętrza pokoju. Zespół Renate Jett gra w środku ostatnią piosenkę. Aktorzy kołyszą się w rytm muzyki. To ostateczny azyl i arka ocalenia na scenie. Można odpocząć, zrzucić postać z siebie. Zapomnieć o piekle, które odegrano przed nami. Muzyka zawsze trwa dłużej niż koszmar. PS O aktorach nie piszę, wszystkie role są genialne. „Nieludzkie ofiarowanie" (fragmenty) Łukasz Drewniak Przekrój nr 20 21-05-2009 Wszyscy jesteśmy zabójcami „(A)pollonia" Krzysztofa Warlikowskiego w warszawskim Nowym Teatrze zaskakuje nowoczesnością, rozmachem i mocnym aktorstwem. Podobnego spektaklu nie było jeszcze na polskich scenach. Multimedialne projekcje, koncert, zmieniające się plany i intertekstualność - kolejne zabiegi sprawiają wrażenie, jakby Warlikowski badał, jak daleko może się posunąć w obrębie wciąż tradycyjnego przecież teatru. Stawia też pytania: co dziś znaczy mit? Czy Apollo to ciągle bóg, czy może gej z wytatuowanym przyrodzeniem, który stał się nic nieznaczącą figurą... Czy w „Second Life" można przeżyć życie? Interesuje go proces badania granic, które jesteśmy w stanie przekroczyć. I okazuje się, że granic nigdy nie było. „Że możemy zrobić dosłownie wszystko i wszystko się nam upiecze" jak powie Elizabeth Costello. Wstrząsające to wnioski. Taki też jest spektakl Warlikowskiego - mocny i do bólu dosłowny, chwilami hipnotyzujący. Każdy z nas może mieć krew na rękach. „Wszyscy jesteśmy zabójcami" (fragmenty) Agnieszka Michalak Dziennik nr 119 - Kultura 22-05-2009