Pocieszająca jest prawda, że wiarę otrzymaliśmy od

Transkrypt

Pocieszająca jest prawda, że wiarę otrzymaliśmy od
Wiara
Pocieszająca jest prawda, że wiarę otrzymaliśmy od Pana Boga
za darmo, w czasie chrztu świętego. Warto sobie przypominać,
że człowiek, który został ochrzczony, został uwolniony od
grzechu pierworodnego, otrzymał od Pana Boga łaskę
uświęcającą, bilet do nieba i jeszcze wiarę, nadzieję i miłość. W
prezencie.
Czym jest dar wiary? Uzdolnieniem do tego, żeby wierzyć,
nawet gdy jest to bardzo trudne.
Czym jest dar nadziei? Uzdolnieniem do tego, żeby ufać,
nawet gdy jest to bardzo trudne.
Czym jest ten dar miłości? Uzdolnieniem do tego, żeby
kochać, nawet gdy jest to bardzo trudne.
Ludzie mają rozmaite talenty. Pamiętajmy, że każdy człowiek
ochrzczony niejako ze swej natury ma zdolność, talent do tego,
żeby wierzyć. Ta zdolność do wierzenia (i sama wiara) jest mu
dana, jest w nim zaszczepiona przez Pana Boga i w nim jest.
Człowiek ochrzczony po prostu ma wiarę, niczym gotówkę w
banku. Nie zapominajmy o tym! Bo wydaje się, że niektórzy
chrześcijanie zapominają o tym cennym depozycie złożonym w
głębi ich serc.
Mamy zdolność do tego, by dawać sobie radę ze wszystkimi
kłopotami w dziedzinie wiary. Rzadko o tym myślimy. Na co
dzień jesteśmy zajęci różnymi sprawami, ale w czasie
niedzielnej Mszy Świętej czy w czasie rekolekcji mamy okazję
do refleksji.
Nieżyjąca już dziennikarka Maria Ziemianin miała dość tak
zwanych ciekawostek z życia towarzyskiego (ten ma piątą żonę,
tamta po raz szósty wychodzi za mąż itp.) i postanowiła
poszukać takich małżonków, którzy żyją długo i szczęśliwie w
jednym zgodnym związku. I znalazła takich małżeństw ponad
osiemdziesiąt. Pisała o nich reportaże, które zebrała potem w
dwóch książkach. Wcześniej koledzy dziennikarze ostrzegali
autorkę: „Maryśka, ta książka będzie nudna jak flaki z olejem.
Któż zechce przeczytać tyle opowiadań o małżeństwach z
długim stażem?! Toż to beznadziejny pomysł!”. Tymczasem
okazało się, że pomysł był bardzo ciekawy. Historia każdego z
opisanych małżeństw jest inna i każda jest interesująca: Jednym
wszystko układało się pomyślnie, wręcz idealnie; u innych
trochę iskrzyło, ale wiara w Boga pomogła im przetrwać; jeszcze
inni nawet się rozstali, ale miłość zwyciężyła i wrócili do siebie.
Pewien starszy pan wyznał, że po 65 latach małżeństwa wciąż
kocha swoją żonę... Na szczęście dzieje się tak i w dzisiejszym
świecie.
Kiedy w małżeństwie czy rodzinie wszystko układa się
dobrze, to trzeba dziękować za to nieustannie Panu Bogu i
prosić Go o dalsze błogosławieństwo, a Matkę Najświętszą o
dalsze orędownictwo.
A jeśli coś jest nie tak, gdy coś zaczyna się psuć? Wtedy należy
szukać przyczyny tego stanu rzeczy, ale najpierw w sobie.
Trzeba zadać sobie parę pytań: Jak silna jest moja wiara w Boga?
Jak silna jest moja ufność w Jego dobroć i moc? Czy potrafię
przebaczać i czy wierzę w to, że dzięki przebaczeniu nawet
wielkie zło może przynieść wielkie dobro...?
A jeśli małżeństwo jest niesakramentalne i oboje nie mogą
przyjmować Komunii Świętej...? Wtedy trzeba prosić Pana Boga
o znalezienie wyjścia, bo tylko On może to rozwikłać – w sobie
tylko wiadomy sposób.
Dzieje się wiele dobra, ale media na ogół zbytnio się nim nie
zajmują. Natomiast chętnie pokazują przeróżne skandale i
awantury. A może dałoby się jednak pokazywać to, co dobre...?
Iluż ludzi podtrzymano by na duchu! Iluż zachęcono by do
powrotu na dobrą drogę! Ileż małżeństw by uratowano! Iluż
dzieciom oszczędzono by cierpień! Ileż zgorszeń nie miałoby
miejsca...!
Dziecko kochających się rodziców rozwija się w harmonii i z
łatwością wchodzi w dorosłość. Nie musi bowiem
przezwyciężać złych nawyków ani nadrabiać braków w tym, co
dobre i potrzebne. Zna bowiem klimat dobroci, radości,
przebaczenia, miłości...
Ojciec Święty Jan Paweł II wołał: „Niech zstąpi Duch Twój!
Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi”. To
my właśnie możemy tę ziemię odnawiać – przez odnawianie
samych siebie. Starajmy się trwać przy Bogu, a On da nam siłę,
byśmy wytrwali przy Nim aż do śmierci. Nie będziemy tego
żałować.
Zarówno w małżeństwie, jak i w kapłaństwie potrzebna jest
współpraca z darem Bożym, otrzymanym na chrzcie. Ten, kto
ma silną wiarę, poradzi sobie z każdą trudnością. Ale żeby mieć
silną wiarę, trzeba się o nią troszczyć, trzeba ją w sobie
pielęgnować. Trzeba przede wszystkim modlić się, i to
regularnie.
Nieraz słyszymy, że ktoś stracił wiarę. Czasem i księża gubią
sens swego posługiwania; tracą wiarę i schodzą ze ścieżki
powołania. Przyczyny takiego kryzysu mogą być różne: złe
wychowanie, nieodpowiednie przygotowanie do stanu
kapłańskiego, niewłaściwe relacje z przełożonym... Człowiek jest
słaby. Kapłan, który rzetelnie odmawia modlitwy brewiarzowe,
który nie zaniedbuje rozmyślania czy lektury duchowej, który
trwa na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, który
odmawia Różaniec i modli się do Matki Boskiej – na pewno nie
»rzuci sutanny«. Ja jestem kapłanem już 53 lata. Nie jestem
ideałem, ale trwam w powołaniu. Ważne jest właśnie to, żeby
trwać. Potrzebni są świadkowie wierności.
Podobnie jest z powołaniem do małżeństwa. Jeśli małżonkowie
tracą wiarę, to znaczy, że dla nich Pan Bóg praktycznie nie
istnieje. I z byle powodu się rozwodzą.
Dla człowieka, który traci wiarę, wszystko traci sens. Ten, kto
nie wierzy w Boga, skłonny jest uważać się za kogoś
najważniejszego i wszystkich, i wszystko podporządkowywać
sobie. Skoro bowiem nie ma Boga... Taki człowiek zwykle nie
pamięta, że życie ludzkie jest krótkie. Nawet jeśli ktoś dożyłby
stu paru lat, to cóż to jest...
A ludzie wierzący w Boga?
Jedni wierzą mocno i wydają się być w swej wierze
niezachwiani. Inni dopiero raczkują na tej drodze i poszukują
punktów oparcia. Jeszcze inni przeżywają zachwiania w wierze
– czy to z powodu własnych słabości, czy ze względu na to, co
się dzieje w świecie czy nawet w Kościele...
Kiedy pewna mała dziewczynka chciała poczęstować mnie
czekoladą, powiedziałem:
– Dziękuję, ja jestem stary, a więc swoją czekoladę już zjadłem.
– Moja babcia też jest stara, a je czekoladę – odrzekła
dziewczynka.
– Bo twoja babcia to nie jest byle jaka babcia. Twoja babcia
może jeść czekoladę – odparłem.
A dziewczynka na to:
– Co to znaczy »byle jaka«? Nikt nie jest byle jaki. Każdy jest
jakiś!
Dziecko potrafi zaskoczyć swoją mądrością i pokazać, że ma
swoją osobowość. Nawet usta dzieci i niemowląt oddają Ci chwałę
(Ps 8,3). Warto sobie uświadomić, że każdy z nas jest jakiś.
Każdego człowieka stworzył Bóg, każdego osobiście. A w
sakramencie chrztu hojnie nas obdarował.
Nikt z nas nie musi być zawsze pierwszy, wszędzie najlepszy.
Nawet Adam Małysz nie zawsze »wyskacze« pierwsze miejsce
na podium. Nieraz bywa i poza podium. Ale skacze.
Każdy z nas ma wielką, niepowtarzalną wartość. Także
malutkie dziecko ma wielką, niepowtarzalną wartość, chociaż o
tym nie wie. Wiedzą o tym jednak dorośli, szczególnie jego
rodzice. Ciągle rozmawiają z tym swoim dzieckiem, a raczej
przemawiają do niego. Ale kiedyś ono im odpowie...
„Nawet w najgłupszym kazaniu jest jedno zdanie dla ciebie.
Uważaj, żebyś go nie przegapił” – mawiał pewien benedyktyn,
mój współbrat. Kiedyś otrzymałem od dwudziestokilkuletniego
młodzieńca list, w którym napisał on, że właśnie to opowiadanie
o dziewczynce i czekoladzie bardzo mu pomogło. Był bowiem
czymś załamany, sfrustrowany, miał wszystkiego dosyć, a tu
nagle usłyszał, że jest kimś, że jest jakiś, że ma godność...
Wiara jako cnota teologalna to określona zdolność dana
człowiekowi przez Pana Boga. Jeden człowiek ma talent do
pisania wierszy, inny pięknie maluje, jeszcze inny ma
uzdolnienie do gry na instrumentach czy spryt do interesów
albo jest genialnym matematykiem... A człowiek ochrzczony ma
talent, uzdolnienie czy spryt do tego, żeby wierzyć.
Kiedyś pewien ojciec spierał się z 4-letnią córeczką o to, kto co
ma posprzątać. Gdy w końcu jakoś się dogadali i zabawki
zostały uporządkowane, ów tata mówi:
– Ważne, że jest posprzątane.
A dziewczynka na to:
– Ważny jest człowiek.
Tatę zamurowało. Kto tu kogo uczy? Skąd to dziecko ma
taką mądrość? Otóż dziecko obserwuje, patrzy, kombinuje – i
wie. Z pewnością dorośli mogą wiele nauczyć się od dzieci.
Chociażby tego, żeby uśmiechać się do siebie nawzajem,
szczególnie do najbliższych, w rodzinie.
W codziennym zabieganiu zwykle nie mamy czasu na to,
żeby zastanawiać się nad naszą wiarą. Tymczasem sprawa
wiary jest w życiu chrześcijanina bardzo istotna i powinien on
znaleźć czas na zagłębienie się w nią. Msza Święta niedzielna,
czy nawet w dzień powszedni, nabożeństwa, rekolekcje,
modlitwa, odpowiednia lektura, chwile refleksji... Od czasu do
czasu, a szczególnie wtedy, gdy przeżywamy jakieś trudności
czy przeciwności, trzeba się zatrzymać – choćby na krótko –
aby odkryć w sobie moc. Bo ta moc jest w każdym z nas –
trzeba w to uwierzyć i trzeba w to wierzyć. Tak, mamy w
sobie moc! Święta Elżbieta powiedziała do Matki Bożej:
Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa
powiedziane Ci od Pana (Łk 1,45).
Małżonkowie, którzy ślubowali sobie miłość wobec Chrystusa,
niejako zaprosili Go do swego wspólnego życia i dzięki temu –
dzięki łasce sakramentu – potrafią kochać się nawzajem nawet w
sytuacjach trudnych. Potrafią też kochać swoich nieprzyjaciół,
zgodnie z nakazem Jezusa:
Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im
czyńcie! Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny.
Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie
będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam
odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą,
natłoczoną, utrzęsioną i opływającą wsypią w zanadrza
wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy
mierzycie (Łk 6,31.36–38).
Zarówno za dobro, jak i za zło trzeba odpłacać dobrem.
Tymczasem nasza wiara okazuje się niekiedy słaba. A słaba
wiara nie daje wsparcia, nie pomaga kochać nieprzyjaciół. A
nieprzyjaciółmi wydają się nam nieraz nawet nasi domownicy...
W pewnym domu rodzice tak się kłócili, i to permanentnie, że
dziecko w końcu zapytało: „Czy wyście się kiedykolwiek
kochali?”. Dziecko widzi. Widzi piękną miłość niekiedy nawet
w telewizji, widzi ją w innych rodzinach, a co widzi w swoim
domu? Czasem tylko awantury i kłótnie...
Zabraknie miłości, gdy zabraknie wiary, gdy zapomni się o
przebaczeniu. Złe czyny należy zawsze potępić, ale nie
człowieka, który je popełnił. Każdy zasługuje na przebaczenie
i każdemu mam przebaczyć, a więc tym bardziej osobie,
której ślubowałem miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Zostaliśmy ochrzczeni i należymy do Kościoła, chodzimy do
kościoła – z pewnością jest to znak naszej wiary. Ale czy ją
pielęgnujemy? Czy nią żyjemy, czy według niej postępujemy?
Czy ją pogłębiamy? Czy wspominamy na swój chrzest,
chociażby żegnając się wodą święconą?
Wielu ludzi – także chrześcijan! – żyje dziś tak, jakby Pana
Boga nie było. Inni dopuszczają możliwość, że On istnieje, ale
nie chcą pogodzić się z myślą, że to On rządzi światem. Wolą
chodzić swoimi drogami i sami decydować o swoim życiu i o
tym, co jest dla nich dobre, a co złe. I upadają, błądzą,
bankrutują.
Pewien chłopiec, mieszkający wraz rodziną w Szwecji,
zakomunikował mamie:
– Od dzisiaj nie będę chodził do kościoła.
– Dlaczego? – pyta mama.
– Bo w mojej klasie chodzę tylko ja i wszyscy się ze mnie
śmieją.
Czy czeka to także Polskę...?
Jest plaga rozwodów. Pewna pani zaprasza na święta
wszystkich swoich byłych mężów z ich żonami oraz rodzicami
(dzieci oczywiście też); atmosfera jest bardzo miła, nikt do
nikogo nie ma pretensji... Mówią, że trzeba się przyzwyczajać,
bo teraz tak to już będzie. Ale Pan Jezus powiedział: „Od
początku tak nie było. Opuści człowiek ojca i matkę i złączy się
ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem” (por. Mt 19,5.8).
Jeszcze jeden obrazek z polskiej rodziny mieszkającej w
Szwecji: Pewna pani powiedziała mi, o co zapytała ją córka:
„Mamusiu, dlaczego jesteś tylko z tatusiem? Wszystkie moje
koleżanki mają po kilka mamuś, po kilku tatusiów, wielu
dziadków i wiele babć – i mnóstwo prezentów. Na wakacje
jeżdżą raz tu, raz tam, a ja tylko z wami...”.
Inni moi znajomi wrócili ze Szwecji do Polski. Choć powodziło
się im świetnie, nie mogli wytrzymać tam dłużej. Lepiej w naszej
Polsce i w naszym Kościele, nawet jeśli zarobki są tutaj mniejsze.
Ktoś powiedział, że w trudnych czasach łatwo jest być
dobrym. Na czarnym tle nawet szare wydaje się białe. Jeśli więc
uda się jednemu, drugiemu i trzeciemu małżeństwu, i kolejnym,
to oblicze tej ziemi będzie się zmieniać... Na szczęście w Polsce
nie jest aż tak źle i ufajmy, że nigdy tak nie będzie, że oprzemy
się działaniom tych środowisk, które próbują narzucić nam ów
»nowoczesny« styl życia i sposób rozumowania. Świadczą o tym
Polacy wyjeżdżający na emigrację. Mówią oni, że jak tak dalej
pójdzie, to my będziemy nawracać na chrześcijaństwo czy
reewangelizować Anglików, Irlandczyków, Hiszpanów czy
choćby Francuzów. Patrzą oni bowiem ze zdumieniem na to, że
Polacy, i to także młodzi, chodzą do kościoła! Przecież
współcześni emigranci chyba nie uciekają od wartości
chrześcijańskich, ale wyjeżdżają po to, by zabezpieczyć byt sobie
i swoim bliskim, po czym wielu z nich powróci. I polscy
duszpasterze jadą za swymi owcami... Bo najważniejsze jest to,
aby wytrwały one w wierze.
I znów wracamy do prawdy, która jest tematem naszych
rozważań: Ludzie ochrzczeni często nie wiedzą, nie pamiętają o
tym, że otrzymali majątek. To tak, jakby ktoś zapomniał, że ma
w szufladzie pół miliona, i wciąż zabiega o kolejne dziesięć czy
dwadzieścia złotych. A wystarczyłoby sięgnąć do owej
szuflady...
Każdy człowiek ochrzczony ma w swym wnętrzu
zakodowaną wiarę. Jego zadaniem jest jej rozwijanie,
praktykowanie, czyli postępowanie według jej zasad.
Chrześcijanie winni sięgać do podstaw swej wiary, zgłębiać jej
tajniki. Ale dziś wielu nie znajduje na to czasu; są zagonieni,
zapracowani, zatroskani o swój byt materialny, o pomnażanie
posiadanych dóbr majątkowych, bo przecież można by mieć
jeszcze więcej... Dopiero wtedy, gdy jeden czy drugi przyjdzie
do kościoła na niedzielną Mszę Świętą albo na rekolekcje,
przemówi do niego jakieś słowo i skłoni go do refleksji nad
sensem życia...
Dziś wielu zastanawia się nad tym, czy Bóg naprawdę istnieje
i czy rzeczywiście to On stworzył ten świat, a jeśli tak, to czy
nim rządzi... No bo skoro jest tyle zła, nieszczęść, kataklizmów...
Kobiety podchodzą do spraw wiary bardziej emocjonalnie niż
mężczyźni, ale dzisiaj coraz więcej osób płci pięknej też stara się
te sprawy zgłębić. Otrzymuję wiele listów od pań – zarówno
młodszych, jak i starszych – które pytają o zagadnienia związane
z wiarą w Boga... Dzielą się swymi wątpliwościami, szukają
odpowiedzi na nurtujące je problemy. I umacniają się, stają się
silniejsze.
A mężczyźni? Właśnie mężczyźni często zastanawiają się nad
tym, czy Bóg naprawdę istnieje i czy to On stworzył ten świat, a
jeśli nawet stworzył, to czy go potem nie zostawił – i „róbta, co
chceta”...
Papież Benedykt XVI (wielki teolog!) zwraca uwagę na to, że
należy znać podstawy swojej wiary, tak by umieć znaleźć
odpowiedź na pytania czy nawet zarzuty ludzi chwiejnych w
wierze albo i niewierzących. Trzeba mieć argumenty.
Czy umiemy odpowiedzieć na pytanie, skąd się wszystko
wzięło, skąd wziął się świat?
Są różne hipotezy: jakaś pierwotna materia (a skąd się wzięła?)
poruszała się w chaosie, aż z tego chaosu przypadkowo
(czyżby?) powstał kosmos... To tylko hipoteza, a chcąc przyjąć
hipotezę, trzeba w nią po prostu... uwierzyć.
Rzetelni
naukowcy
zawsze
odróżniają
hipotezę,
prawdopodobieństwo, od tego, co nauka udowodniła. Wszyscy
na ogół są zgodni co do tego, że świat miał początek i że był tzw.
Big Bang (Wielki Wybuch). I potrafią powiedzieć, co działo się
już w ułamek sekundy po tym Wielkim Wybuchu i potem. Ale o
samym Wielkim Wybuchu, o samym początku świata nie
potrafią nic powiedzieć... Nie wiedzą, co było przed owym
Wielkim Wybuchem i skąd on się wziął.
Człowiek potrafi określić dokładną datę zaćmienia Słońca na
parę tysięcy lat przed Chrystusem, ustawia zegarki według
gwiazd – bo cały wszechświat porusza się z niezwykłą precyzją i
regularnością. Czyżby przypadek mógł sprawić, że z chaosu
powstał tak cudownie uporządkowany świat? (Nawiasem
mówiąc, ów chaos też musiał skądś się wziąć...)
Warto się zastanowić, czy opłaci się wierzyć w taką bzdurę.
Chyba że komuś (sobie?) na złość... Warto się zastanowić, czy
nie opłaci się raczej uwierzyć w to, co objawił człowiekowi sam
Bóg: Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było
Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a
bez Niego nic się nie stało, co się stało (J 1,1–3). To »Słowo« to po
grecku »Logos« i oznacza nie tylko wypowiedziane przez Boga
Słowo (czyli samego Jezusa Chrystusa), ale i Mądrość, która tak
wspaniale urządziła ten świat.
Dopiero człowiek – popełniwszy grzech pierworodny – zaczął
wszystko psuć... Nie przeszedł próby, nie zdał egzaminu, więc
Pan Bóg – żeby go ratować – zastosował plan awaryjny. Bo tak
umiłował świat, że przebaczył mu jego grzech i Syna swego
jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął ale miał
życie wieczne (por. J 3,16). Jezus wszystko cierpliwie naprawia. I
pragnie, abyśmy Mu w tym pomagali.
Możemy więc wierzyć w to, że Bóg jest potężnym i mądrym
Stwórcą. A czy możemy wierzyć w to, że Bóg nas kocha?
Tak, możemy wierzyć i w to, że Bóg nas kocha, bo Słowo,
które było na początku u Boga i które było Bogiem, i przez które
wszystko się stało, co się stało – to właśnie Słowo stało się ciałem i
zamieszkało wśród nas (J 1,14). Powtarzamy te słowa, odmawiając
modlitwę Anioł Pański. Ojciec Święty Jan Paweł II już na
początku swego pontyfikatu wzywał, by odmawiać tę modlitwę.
Dlaczego? Dlatego, że te właśnie słowa – zawarte w modlitwie
Anioł Pański – przypominają nam o tym, że Bóg jest Miłością i
tak nas kocha, iż stał się ciałem i zamieszkał między nami. To są
podstawy naszej wiary i ten, kto ma je wpojone, ma do czego się
odwoływać. Chrzest święty daje nam tę moc wiary niejako od
środka. Bóg-Stwórca, Bóg-Mądrość, Bóg-Miłość jest z nami!
Miłość dwojga ludzi nie jest tylko ich prywatną sprawą. Bo
miłość nigdy nie jest egoistyczna, zawsze wylewa się na
zewnątrz. Owocem miłości mężczyzny i kobiety jest dziecko. Po
to właśnie mężczyzna i kobieta są stworzeni tak właśnie. Pary
homoseksualne próbują pokazać Panu Bogu figę, twierdząc, że
taką mają skłonność i już. Tymczasem przeciętny, normalny
człowiek, wie czym się różni mężczyzna od kobiety i czym
różnią się ich role. Ale dzisiaj trzeba być ostrożnym w tej
sprawie, bo za nazwanie homoseksualizmu »zboczeniem«
można trafić na ławę oskarżonych. Za obrazę mniejszości. Cóż,
ja – jako ksiądz – też jestem mniejszością, więc proszę mnie nie
obrażać i nie odbierać mi prawa do wyrażenia swego sądu!
Twierdzę bowiem, że homoseksualiści sprzeniewierzają się
prawu Bożemu, co nie znaczy, że kogokolwiek potępiam.
Przeciwnie. Uważam, że trzeba rozumieć sytuację, a czasem
wręcz tragedię tych ludzi. Często robią oni dobrą minę do złej
gry, ale tylko na pokaz. W prywatnej rozmowie z kapłanem
wielu z nich przyznaje, że przeżywają wielki dramat, że nie
umieją wyplątać się z tej sieci. Różne są uzależnienia. Jednych
zniewoliły papierosy, innych alkohol, jeszcze innych narkotyki
czy seks – taki lub inny. Naprawdę są to dramaty. Ale Pan Bóg
daje nam moc – przede wszystkim w sakramentach.
W małżeństwie, w rodzinie wszyscy są równi, każdy ma
swoją godność: i mąż, i żona, i dziecko. Należy chronić swoją
godności, ale i szanować godność męża/żony czy dziecka.
Każdemu należy się szacunek, uznanie, a także przebaczenie,
jeśli się potknie.
Wiele tragedii i dramatów ma miejsce w rodzinach dlatego,
że członkowie tych rodzin nie potrafią przebaczać. Jako
proboszcz parafii w Tyńcu poszedłem kiedyś (przed wielu laty)
do starszej pani, która była już na łożu śmierci. Wiedziałem
bowiem, że choć była ona dobrym człowiekiem, żywiła gniew
do pewnej osoby. Zacząłem jej tłumaczyć:
– Niech pani machnie ręką na to, co było. Trzeba darować,
przebaczyć. Przecież pani wie, że zbliża się koniec...
Wtem jej uśmiechnięta dotąd twarz jakby zesztywniała i
usłyszałem:
– Nie przebaczę! Nie ma mowy! Nie przebaczę!
Zrozumiałem, że oto owieczka wymyka się z owczarni i zaraz
złapie ją diabeł, a ona w ogóle tego nie dostrzega, w ogóle nie
rozumie, co się dzieje. I mnie – jako duszpasterza – poniosło:
– Proszę pani, jeśli pani nie przebaczy, to się pani potępi.
A ona ze spokojem stwierdza:
– To się potępię, a nie przebaczę.
Ciarki przeszły mi po plecach. Pomyślałem sobie: „Kobieto,
czy ty wiesz, co ty mówisz?!”. Cóż za zawziętość serca! A z
drugiej strony, jakaż mała wiara w Boga i znajomość tego, co jest
istotą tej wiary... Poprosiłem poprzedniego proboszcza, by do
niej poszedł; pomyślałem sobie, że jako jej stary znajomy może
coś wskóra. Jakoś wydusił z niej to przebaczenie, pogrzeb
kościelny się odbył, a co dalej – to już działka Pana Boga...
Wydaje się, że to przypadek skrajny, ale jest takich wiele, i to
nierzadko w rodzinach...
Nie jest łatwo dostrzec dobro w tym oceanie zła, który nas
otacza. A przecież trzeba je widzieć...Uczmy się dostrzegać
dobro, które nas spotyka, i dziękujmy Panu Bogu za to dobro.
Wielu ludzi chce żyć w zgodzie z innymi i posiąść sztukę
przebaczania. Ci, którzy nie potrafią przebaczyć, mają po prostu
słabą wiarę. Gdyby bowiem mieli silną wiarę w to, że Pan Bóg
jest z nimi, to by uznali, że to On stawia ich przed tak trudnym
zadaniem i że jest ono dla nich wyzwaniem. Zwłaszcza
małżonkowie mają zapewnioną – dzięki sakramentowi
małżeństwa – specjalną łaskę do tego, żeby wytrwać razem w
dobrej i w złej doli, tak jak to sobie przyrzekali.
Mówi się, że jak kota nie ma, to myszy harcują. I
chrześcijaninowi łatwiej jest utrzymać właściwy kurs, jeśli wie,
że jest przy nim obecny wszechmocny, mądry i dobry Bóg –
niczym kochający ojciec, który drży, aby Jego dziecko nie
zboczyło z drogi prowadzącej do domu. Jeśli będziemy pamiętać
o tym, że Bóg tak nas kocha, iż Syna swego dał, abyśmy nie
zginęli na wieki, jeśli będziemy w to wierzyć, to utrzymamy się
na właściwej drodze, nawet jeśli będzie nas to kosztowało sporo
wysiłku.
A z pewnością będzie nas to trochę kosztowało. Święty Paweł
napisał:
Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny,
zaprzedany w niewolę grzechu. Nie rozumiem bowiem tego,
co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego
nienawidzę – to właśnie czynię. Jeżeli zaś czynię to, czego nie
chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. A zatem
już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. Jestem
bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie
mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre,
ale wykonać – nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę,
ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego
nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie
mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę
czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny
człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym.
W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy
walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę
pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach.
Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co
wiedzie ku tej śmierci? Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa
Chrystusa, Pana naszego! (Rz 7,14–24).
Łatwo więc robimy nie to, co chcemy, ale to, co nam się chce.
A zmierzać ku doskonałości raczej nam się nie chce. Cały czas
musimy niejako walczyć z sobą, aby utrzymać się na obranej już
drodze wiary, aby za żadną cenę z niej nie zboczyć, aby
nieustannie – mimo upadków – zmierzać we właściwym
kierunku.
Często pada pytanie: Po co się w ogóle chrzci małe dzieci?
Odpowiadam pytaniem: A po się je szczepi? Przecież nie
wiemy, czy któreś z nich nie będzie chciało, gdy podrośnie,
chorować na tyfus, gruźlicę czy na inną chorobę... Na szczęście
rodzice tych dzieci wiedzą, jak groźne są te choroby, i poddają
swe pociechy odpowiednim szczepieniom. Podobnie jeśli
rodzice wiedzą, czym jest chrzest, to proszą o ten sakrament dla
swego dziecka. Chcą, aby zostało umocnione jak najwcześniej,
aby od samego początku umiało radzić sobie z wszelkimi
trudnościami. Nawet jeśli kiedyś zejdzie ono ze ścieżki wiary, to
jako ochrzczone będzie miało większe szanse, by na nią
powrócić. Bo będzie miało do czego wrócić. Będzie miało
zaszczepione w duszy cnoty wiary, nadziei i miłości, bo zostało
zaszczepione w Boga.
Tak, zdolność do wierzenia zostaje nam wszczepiona w
sakramencie chrztu świętego, ale niewielu ludzi traktuje
poważnie ten dar. A szkoda, bo ludzie wiary mogą dokonywać
rzeczy wielkich. I dokonują rzeczy wielkich! Ponadto ludzie
wiary łatwiej sobie radzą z rozmaitymi kłopotami czy
problemami, także z tymi, które wiążą się nieodłącznie z życiem
w małżeństwie, z życiem w rodzinie.
Wspominaliśmy już o tym, iż nie jest możliwe, żeby tak
wspaniale zorganizowany świat był dziełem przypadku czy
żeby tak po prostu wyłonił się z chaosu. Podobna teza uwłacza
zdrowemu rozsądkowi. Uważne zgłębianie Pisma Świętego
prowadzi do odkrycia prawd, które potwierdzają słuszność
wiary w Boga. Owszem, wiara nie jest wyrozumowana, ale jest
rozumna. Argumenty, które uzasadniają postawę wiary, mogą
się okazać bardzo przydatne w chwilach zwątpienia. Wielu
ludzi szuka uzasadnienia dla swej wiary, by umieć znaleźć się w
tym bezbożnym świecie, by umieć rozmawiać z kimś
wątpiącym, poszukującym czy nawet szydzącym z Boga czy
Kościoła. Otworzyć komuś oczy na Prawdę to naprawdę wielka
rzecz.
Pewna starsza pani powiedziała, że nigdy nie pokłóciła się ze
swym współmałżonkiem. Jak tylko coś zaiskrzyło, zaraz
mówiła: „Myśmy sobie nie ślubowali, że będziemy się kłócić;
myśmy sobie ślubowali miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
Daj buzi”. I kłótnia się skończyła, zanim się zaczęła.
Ci, którzy ślubowali sobie przed ołtarzem miłość i wierność,
otrzymali w sakramencie małżeństwa moc, by kochać – aż do
śmierci, tak jak w sakramencie chrztu otrzymali moc, by
wierzyć.
Wiara jest zwornikiem działania człowieka. Ten, kto nie ma
wiary, nie może być taki, jaki być powinien.
Wierzyć to przyjmować za prawdę to, co Pan Bóg podaje –
przez Kościół – do wierzenia. Żyć w świetle wiary – także w
małżeństwie, w rodzinie – to żyć według jej zasad, to być
świadkiem Ewangelii.