sentymentarz - Wolne Ebooki
Transkrypt
sentymentarz - Wolne Ebooki
GRZEGORZ WAWRZYŃSKI SENTYMENTARZ wiersze myśli opowiastki Newry 2013 www.dablju.pl Grzegorz Wawrzyński SENTYMENTARZ Copyright © by Grzegorz Wawrzyński 2013 SELF-PUBLISHING www.dablju.pl All right reserved Wszelkie prawa zastrzeżone Ten utwór nie może być kopiowany, sprzedawany, rozpowszechniany w częściach lub w całości bez pisemnej zgody autora. WYDANIE I cyfrowe Newry, 2013 e-mail: [email protected] Mówienie komplikuje komunikację POEZJA NAIWNA Mikroklimat Lunęło szyba od wody się poci błysnęło wirują kłęby wilgoci zagrzmiało szaleją fale garbate zawrzało Można już zalać herbatę. Wielki wybuch gdy wzrokiem sięgnął głęboko w oczy dostrzegł w kosmosie jej wahań eksplozję skutków niezrozumienia w centrum wspólnego wszechświata a po niej tylko na peryferiach miłości antymateria Przenikliwość pożądana Schowani pod słońca nocnym odbiciem księżycowe nawzajem chłonąc oblicza ja gładzić będę skrzydła motyli ty niebo twarzy nade mną pochylisz Zamknięci w kapsule odcodziennienia przed losem chronieni przezroczem cienia ja będę pragnień rozgryzał brzoskwinie ty moje w echo zamienisz imię. już wiesz? zaraz się stanie nasze przenikanie Bezdrożnie Moja Droga Pamiętasz ten pejzaż śniegiem wysypany i gwiazdy zachodzące nam w oczy Pamiętasz tamten las drzewa rozstąpione zazdrośnie patrzące przez ramię Pamiętasz tamtych Nas głowy zawrócone i dłonie splatające w dal drogę. Moja Droga Ten koszmar… Jak znikąd obcy wyraz twarzy bezgłośnie zmiótł nasze ślady Nasza droga Mój kosz mar Gdzie się cuda zderzają z rzeczywistością i cienie Obojga rozjechane znienacka Nieobecność nieusprawiedliwiona Astronautą gdybym był, planetę znalazłbym dla ciebie, na której dzieci są zawsze szczęśliwe. Gdybym został czarodziejem, zdjąłbym z ciebie, czary-mary, wszystkie klątwy, co uśmiech twój ukradły. Gdybym był supermenem, przegoniłbym z twej głowy wszelkie zmory i potwory łez twoich winne. Przykro mi, że nie jestem supermenem, czarodziejem, astronautą… Lecz najbardziej przepraszam cię za to, że nie umiem być super tatą. Moja Irlandia Gdzie marzenia pasą się zielenią nadziei, co w złudzeniach się popieli; gdzie Emi ponętnej ciała łakniesz gracji, co bytu pozbawia racji; gdzie dość polegania na cudzym łożu zesłania i godności trwonienia reszty, tutaj ci wieszczy upadek ostatni twoja osobista Kasandra, ostatni składając rym… Your fucken irish dream… Zaślepiony Kochał jej twarz w świetle księżyca rozjaśniającym ten uśmiech drwiący. Uwielbiał gwiazd półcień na licach kryjący sekret pod kocem nocy. Lecz gdy światłocień miłości skonał, poznał, że anioł ma serce demona. Wątek szpiegowski … i pójdzie nienawiść miłości śladem podąży z nią zazdrość – podwójny agent a na rozstaju złych namiętności okradną ją z marzeń i tożsamości zrzucą swe maski na balu pozorów połamią skrzydła nocnych aniołów trucizną pretensji dokończą dzieła, a z życiem ujdzie tylko nadzieja… Dręczony Wywlekają nocą wymuszają zeznania razy w głowę kopniaki po żebrach duszenie kolanem podtapianie przypalanie i sól w oczach szpilki pod paznokcie i gorycz bezsilności odchodzą i wrócą wspomnienia Niech się wreszcie odczepią! Spiszę wszystkie by uciszyć Halo? Tato? Chodźmy na spacer ty kwiatów nazrywasz, ja na łące zatańczę Tato, weź mnie za rękę ty historię opowiesz, ja zaśpiewam ci pięknie. Tato! Przytulmy się mocno ty obiecasz, że wrócisz, ja bać nie będę się nocą. Tato? Halo? Wsobienie Więc zamieszkam w samym sobie zamknę ciężkie okiennice i dopiero je otworzę gdy z myślami się policzę Póki marzeń nie zamiotę zanim pragnień nie wyrzucę siedzieć w sobie mam ochotę i zagryzać własny smutek Sam już siebie nie rozumiem toleruje z wielkim trudem nie chcąc zatem zginąć w tłumie wejdę w siebie i nie wrócę Żal w aluzjach Skarżyły się często firany, że je zasłony cisną do ściany. Marszczyły się na to zasłony w gniewie i z wielką złością zsuwały do siebie. Lecz nadszedł koniec aluzji zasłon poczucie żalu w firanach zgasło, gdy ktoś się pozbył tkanin, falbanek i kupił żaluzje zamiast firanek. OPOWIASTKI SENTYMENTALNE O świecie piękniejszym w oczach dziecka Działo się to, gdy moja córka mała niecałe dwa lata, a kraj ciągle przystosowywał się do nowej rzeczywistości politycznoekonomicznej w jeszcze starych dekoracjach architektonicznosocjalnych. Wybrałem się z Alą autobusem do moich rodziców i jak zwykle musieliśmy się zmierzyć z prawie trzygodzinną jazdą dość zabytkowym pojazdem, w którym panowała typowa pekaesowska atmosferka ze specyficznym zapaszkiem i mało serdecznym kierowcą. Podróż taka nie była jednak zwykle uciążliwa, bo córka dbała o to, by zajmować czymś nasz czas i nie brakowało jej pomysłów na wciąż nowe tematy do omówienia. Lubiłem słuchać tego jej świergotu – pytań o istotę rzeczy i historii mniej lub bardziej zmyślonych. Obawiałem się tylko jednego… — Tatusiu, siku! Na szczęście od konieczności błagania kierowcy o niezaplanowany przystanek wybawił mnie fakt, że zbliżaliśmy się do miasta z dłuższym postojem.—Wytrzymasz jeszcze chwilkę? — Wytrzymam – odrzekła poważnie, uroczo machając przy tym rączką. Jednak jej oczy większe niż zwykle prosiły, by to wytrzymywanie nie trwało zbyt długo. Pójście do toalety dla ojca z córką nie tylko wtedy było problemem. Pierwszy kłopot wiązał się z wyborem opcji – dziewczynka powinna skorzystać oczywiście z damskiej ubikacji, ale przecież nie mogłem jej tam wysłać samej. Wybrałem męski przybytek, choć wiedziałem, że narażam dziecko na mało estetyczne doświadczenie. Stwierdziłem jednak, że Ala w męskiej toalecie będzie się mniej rzucać w oczy niż ja w damskiej. Już na szczycie schodów, które musieliśmy pokonać w drodze do podziemnej czeluści dworcowego szaletu przywitał nas charakterystyczny odorek. Na dole w ciemnym korytarzyku czekał serdeczny wzrok tzw. babci klozetowej, wydającej odmierzone porcje papieru toaletowego i pobierającej stosowną opłatę. Wybrałem opcję „all inclusive”, czyli kabina plus możliwość skorzystania z umywalki. Prowadziłem córkę, zasłaniając sobą widok panów przy pisuarach i zdecydowałem się na kabinę o najwyższym standardzie – w tym wypadku najbardziej kompletną, zamykaną i najmniej odpychającą wygładem i zapachem. Ala z zaciekawieniem przyglądała się wszystkiemu, zadając pytania w stylu: „Czemu mam sikać z panami?”. Zabezpieczywszy sedes papierem, przystąpiłem do dość wymagającej asysty, dbając o to , by dziecko nie dotykało niczego nieodkażonego. Nasłuchując niezbyt elegancko wysławiających się panów sikających i innych odgłosów szalecianych, Ala studiowała wzrokiem szczegóły kabiny ze szczególnym uwzględnieniem napisów i malowideł ściennych, których na szczęście nie potrafiła jeszcze odczytać, a tym bardziej zinterpretować. Wcale jednak nie była przerażona ani miejscem, ani okolicznościami i kiedy w końcu zacząłem ją ubierać, z uśmiechem jak na budyniu głośno wyraziła swą dziecięcą, pozbawiona fałszu opinię: — Tatusiu! Jak tu pięknie! Co ma tata Mały Tomasz był prawdziwym wiercipiętą. Nie potrafił spędzić więcej niż 5 sekund w jednym miejscu, w ciągu których bez problemu odnajdował nowe metody zwracania na siebie uwagi i mimo niezbyt bogatego jeszcze zasobu słownictwa, buzia praktycznie mu się nie zamykała.Dawał w kość szczególnie swojej mamie, która była w ciąży, więc kiedy kolejny raz wspinał się po niej, stanowczo mu tę wspinaczkę przerwała: - Tomek! Nie możesz po mnie chodzić! Przecież wiesz, że mam dzidziusia! Tyle razy ci mówiłam…Zsunął się po jej nogach, patrząc na nią rozszerzonymi rozczarowaniem oczami, ale tym razem wyjątkowo zrezygnował z obranej trasy i szybko przeniósł swoje wspinaczkowe zainteresowania na moją osobę. Pochłonięty jakimś programem telewizyjnym, nie zdążyłem się przygotować na jego atak „południową ścianą”, więc gdy wskoczył na mnie, zawyłem z bólu. - Aua! Moje żebra! Tomek, uważaj trochę!Przestraszony nieco wycofał się i usiadł między nami na nietypowo dla niego długi czas. Spoglądając z zainteresowaniem to na mnie, to na moją żonę, myślał nad czymś, przygotowując się w ten sposób do zadania jakiegoś poważnego pytania. - A mamo? A ty masz dzidziusia w brzuszku?- No przecież wiesz, że mam… - A mamo? A tata co ma? - Tata? Co ma mieć? - A ja wiem, co ma tata! - Tak?- Tata ma zebrę! Chybiony cel Opowiastka to z czasów, kiedy kary cielesne w szkołach były co prawda oficjalnie zabronione, ale nikomu nawet by nie przyszło do głowy skarżyć się na nauczyciela, który wymierzył uczniowi sprawiedliwość np. za pomocą linijki – i to nie w matematycznym sensie. Z sentymentem wspominam dzień, w którym za jakieś kolejne moje przewinienie wychowawczyni lała mnie linijka po łapie z takim zacięciem pedagogicznym, że ją złamała. A ponieważ stwierdziła zapewne, że karanie została wymierzona w całości i nie zasługuję na złagodzenie wyroku, wyciągnęła szczapę zza pieca kaflowego… I pamiętam, z jaką dumą przed kolegami (a szczególnie przed koleżankami), wyciągałem drzazgi ze swej udręczonej dłoni. Czy mam żal do swojej wychowawczyni? Z perspektywy czasu muszę stwierdzić, że na jej miejscu pookładałbym siebie nie tylko po łapie. Ale był jeden nauczyciel, który i w tej uważanej obecnie za niecywilizowaną metodzie dyscyplinowania uczniów wykazywał się szczególna skrajnością. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia, ale uwielbianym przez niego sposobem wymierzania sprawiedliwości było bicie uczniów po głowie. Nie było na niego rady, gdyż uczył języka rosyjskiego, co w ówczesnej epoce zapewniało mu praktycznie nieponoszenie z tego tytułu żadnych konsekwencji. Abstrahując od oceny takiej sytuacji, trzeba jednak stwierdzić, że dzięki temu do historii mojej szkoły podstawowej przeszedł pewien zabawny epizod. Otóż pan nauczyciel przykładnie sprawdzał nasze zadania domowe, których w większości nie robiliśmy i to nie tylko z pobudek patriotycznych i przeciwko „radzieckim przyjaciołom”, ale po prostu z typowego dla wszystkich czasów uczniowskiego lenistwa. Bardziej niż oceny niedostatecznej baliśmy się jego wielkiego czerwonego wpisu do zeszytu. Jak już raz taki dostałeś, to miałeś z „ruskiego” przerąbane. Dobrym więc pomysłem było zgłaszanie, że zapomniało się zeszytu, bo unikało się wpisu i praktycznie złej oceny, bo pedagog nie wpisywał „pały” do dziennika, jeśli wcześniej nie zrobił tego w kajecie, a na następnej lekcji zwykle zapominał o tym, kto nie miał zadania. Był jednak z tym jeden problem. Nauczyciel podejrzewając kłamstwo, przeszukiwał tornister delikwenta, a nawet teczki innych uczniów. Pewnego dnia jeden z chłopaków, który dopiero przed samym przyjściem „pana od ruskiego” dowiedział się o zadaniu domowym, tak się tym przejął, że w pierwszej chwili chciał wyrzucić zeszyt przez okno, ale potem wpadł na genialny pomysł – wsadził go za tablicę. — Jackowski! Pokaż mi swoje zadanie — zażądał nauczyciel niemal zaraz po wejściu do klasy, jakby wietrząc winowajcę. — Ja proszę pana robiłem to w domu, ale zapomniałem zeszytu… — Chodź tu do mnie z tornistrem. Wkrótce na biurku nauczycielskim znalazły się wszystkie podręczniki i zeszyty oprócz tego właściwego. Byliśmy już przygotowani na ogólną rewizję, gdy nagle pedagog (widać w wyjątkowo złym humorze tego dnia), zamierzył się na winowajcę, usiłując zdzielić go ręka w głowę. Jackowski wykazał się jednak niezłym refleksem, bo w ostatniej chwili udało mu się zrobić unik. Niestety, w tym wypadku refleks okazał się dla niego zgubny, bo rozpędzona ręka minąwszy jego głowę z impetem uderzyła w tablicę, spod której wyleciał poszukiwany zeszyt. Ręka sprawiedliwości nie chybiła za drugim razem. Podryw dźwiękonaśladowczy Nie byłem punkiem, metalowcem skinheadem ani nikim podobnym. Byłem dyskomanem, co na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oznaczało osobę, dla której główną formą rozrywki były dyskoteki. Głośna muzyka, spontaniczny taniec, przebywanie w bawiącym się tłumie – wszystko to było swego rodzaju dopalaczem dla kogoś z natury nieśmiałego. W miejscu, gdzie nie dowidzisz, a już na pewno nie dosłyszysz, paradoksalnie łatwiej nawiązać znajomość, zagadać do kogoś, bo w razie niepowodzenia zawsze można obrócić to w nieporozumienie albo zniknąć w tłumie i spróbować szczęścia gdzieś indziej. Moja nieśmiałość była jednak na tyle zaawansowana, że nie potrafiłem działać tak bezpośrednio i długo się czaiłem, by nawiązać choćby kontakt wzrokowy. — Czemu po prostu nie podejdziesz i nie zagadasz? — krzyczał do mnie kolega, gdy po raz kolejny z bezpiecznego dystansu obserwowałem jakieś dwie tańczące dziewczyny. — Nie interesują mnie dziewczyny na jedno skinienie. Gdyby tak było, podszedłbym od razu. — Już byś podszedł — drwił, wjeżdżając mi na ambicję. — Mogę się założyć, że tak po prostu nie pójdziesz tam. Prędzej jedna z nich przyjdzie do ciebie. — Dobra! To patrz i płacz — rzuciłem i zestresowany wizją wyśmiania mnie przez nieznajome, wkrótce znalazłem się w ich pobliżu. Gibając się w rytm muzyki i przypomniawszy sobie najbardziej standardowy tekst wiejskich podrywaczy, zawołałem w ich stronę. — Co jest laski?! Spojrzały pytająco na mnie, potem na siebie i kiedy byłem już przygotowany na odpowiedź w stylu „Spadaj!”, wyraźnie usłyszałem jedną z dziewczyn. — Skąd wiesz, że my Aśki? To był najszybszy podryw w moim życiu. Musiałem jeszcze tylko szybko wymyślić historyjkę, skąd to ja niby je znam… Nieludzki czasownik Lekcje gramatyki są szczególnie nielubiane przez uczniów; zwłaszcza przez tych wątpiących, czy w ogólne jest to do czegoś potrzebne lub takich, którzy nie widzą w tym związku teorii z praktyką.Był w mojej klasie pewien chłopiec, który generalnie miał kłopoty z przyswajaniem wiedzy i praktycznym jej wykorzystywaniem. Chociaż nie można było o nim powiedzieć, że jest wielkim leniem i w ogóle się nie stara, to niestety, wysiłki nauczycieli przynosiły nikłe rezultaty. Wiedząc, że to nie jego wina, traktowałem go ulgowo i starałem się bronić przed docinkami i wyśmiewaniem przez innych uczniów zawsze, gdy nie radził sobie z poleceniem. Cóż – czasem po prostu się nie dało. Mieliśmy właśnie coś w rodzaju utrwalenia materiału związanego z czasownikiem i już ogólnie przypomnieliśmy sobie, że można go rozpoznać chociażby po tym, że przybiera różne formy w zależności od tego, jakiej osoby gramatycznej dotyczy. — Czytać to czasownik, bo np. odmienia się przez osoby – udowadniała jedna z dziewczynek – ja czytam, ty czytasz, on czyta… I w tym momencie uznałem, że to odpowiednia okoliczność, by wspomniany wcześniej uczeń w dość łatwo zdobył jakąś pozytywną ocenę. — A Przemek poda nam jakiś inny przykład czasownika. Dowolny. W typowy dla siebie sposób szukał najpierw pomocy wszędzie, tylko nie w swojej głowie, jednak ponieważ okoliczności nie sprzyjały ewentualnej podpowiedzi, wypalił w końcu: — Zwierzę? Klasa eksplodowała śmiechem, a ja z trudem ukryłem swoje rozbawienie i poirytowanie. — Skoro uważasz, że to czasownik, to odmień go przez osoby – zaproponowałem, mając naiwną nadzieję, że chłopak może po prostu zapomniał dodać „się”. – No wiesz, ja, ty, on… O dziwno, tym razem długo się nie zastanawiał. — Ja zwierzę, ty zwierzę, on zwierzę… Pierwszy problem wychowawczy Na dobry początek swojej pedagogicznej kariery dostałem same czwarte klasy szkoły podstawowej. W jednej z nich mianowano mnie wychowawcą i już na pierwszej lekcji doszło do konfrontacji moich wyobrażeń z rzeczywistością. Coś około trzydziestu par dziecięcych oczu błyszczało zaciekawieniem, zdziwieniem i niezrozumieniem zapewne połowy z wypowiadanych przeze mnie zdań o tym, jak to bardzo ciekawe mogą być lekcje i jakże łatwo możemy się dogadywać i tworzyć świetną klasową atmosferę. — Ale koleżanki to chyba nie są zbyt zainteresowane tym, co mam do powiedzenia! — zwróciłem się w pewnej chwili do dwóch dziewczynek, które chichocząc, wymieniały szeptem jakieś spostrzeżenia. – Może w takim razie nie będziecie już mogły siedzieć w tej samej ławce – dodałem niby serio, niby żartem, ale już pod koniec wypowiadanej groźby jasne się stało, że będzie to moja pierwsza porażka pedagogiczna w karierze. Prawie równocześnie w oczach obu uczennic pojawiły się łzy będące tylko łagodnym preludium do głośnego płaczu, jakim obie zaczęły się zanosić. Byłem przerażony ich rozpaczą, a jeszcze bardziej tym, że za chwilę tego przerażenia nie będę umiał ukryć. Próbowałem więc załagodzić sytuację. — Przeszkadzacie mi w lekcji przecież… — Ale, ale… – pochlipywała jedna z nich — my razem, siedzimy, już, od, pierwszej, klaaasyyyy. I jeszcze głośniej zawodząc, zaczęły przepraszać i obiecywać, że się poprawią. Lepszej argumentacji być nie mogło, bym zrezygnował ze swych okrutnych planów rozdzielenia przyjaciółek. Zakłopotany tym zdarzeniem, próbowałem kontynuować przedstawianie swej wizji idealnej lekcji, lecz uczniowie najwidoczniej mieli dość moich teorii. — A ile pan ma lat? — zapytała dziewczynka z ostatniej ławki. — A zgadnij — zaproponowałem, ciesząc się, że pojawia się oznaka zmniejszającego się dystansu między nami… — Pięćdziesiąt? Pytanie zabrzmiało na tyle poważnie, że nie potrafiłem odrzec czegoś równie zaskakującego, ale na ratunek mojej nieciekawej minie przyszedł jeden z chłopców. — No coś ty? Pan jest po studiach zaraz, no to ma najwyżej ze czterdzieści! — Trochę mniej — wyjaśniłem, udając rozbawienie. – Ale to nie jest przecież takie ważne. A ponieważ kończy nam się lekcja, przypominam, że jako wychowawca czekam zawsze, by pomóc rozwiązywać wam problemy, z którymi się spotykacie. Gdybyście więc mieli jakiś kłopot, to oczywiście możemy go spróbować wspólnie rozgryźć w klasie, a jeśli wolicie dyskrecję, czekam na przerwach i po lekcjach. Nie miałem zbyt wielkich nadziei, że ktoś mnie jeszcze słucha, bo zadzwonił już dzwonek i dzieci hałasując, zaczęły wychodzić z klasy. Od drzwi wróciła jednak Magda. Już w trakcie lekcji dała się poznać jako sympatyczna, szczera i wygadana osoba. Miała bardzo tajemniczy wyraz twarzy i kiedy już wszyscy wyszli, usiadła w pierwszej ławce naprzeciwko mego biurka. — Bo ja mam taki jeden duży problem… — To zamieniam się w słuch — odrzekłem zadowolony, że będę mógł się wykazać wychowawczo. – Na pewno sobie z nim jakoś poradzimy. —Bo… — jeszcze spojrzała w stronę drzwi, po czym rzuciła szybko i stanowczo – Bo w klasie się ze mnie śmieją, że mam duże piersi. I tutaj nastąpiło najpierw moje „Eee”, potem jej pytający wyraz twarzy i moje spojrzenie w kierunku sufitu w poszukiwaniu odpowiedniej instrukcji. Mogłem spodziewać się wszystkiego, ale takie coś po pierwszej godzinie wychowawczej? Nawet nie pamiętam, co dokładnie jej mówiłem, bo oszołomiony pewnie się nie słyszałem. Wspólnie jednak zgodziliśmy się, że nie powinna się tym przejmować, bo chłopcy w tym wieku nie są jeszcze zbyt mądrzy, a dziewczyny po prostu jej zazdroszczą. A nauczyciele nie są przygotowani na takie problemy wychowawcze. Dzieje złamanej ręki Mariola nie miała jeszcze trzech lat, gdy złamała rękę. To bardzo przykre dla dziecka doświadczenie traktowała jednak z podekscytowaniem, a ponieważ wcześnie rozwinęła w sobie umiejętność konfabulacji, chętnie ubarwiała słowami swą historię. I kiedy zadałem jej to oczywiste pytanie o okoliczności wypadku, z zaangażowaniem opowiedziała o niezwykłym spotkaniu z zającem na łące, który niechcący przyczynił się do jej kontuzji, bo… — Bo fciałam jesce filke porozmafiać z tym zająckiem, ale on sie spiesył do sfojej dziewcyny chyba… No i fciałam go dogonić i pofiedzieć pewne zecy. I sie wykopyrtnełam i upadłam na kamienia… A słowa „upadłam na kamienia” wypowiedziała groźnie i tajemniczo i oczy powiększyły jej się tak bardzo, że nie sposób było powstrzymać się od śmiechu, co skutkowało potrzebą późniejszego tłumaczenia dziecku swojego niewłaściwego zachowania w obliczu tak dramatycznych wydarzeń. Kiedy po kilku tygodniach Mariola doczekała się wreszcie zdejmowania gipsu, przyglądała się tej czynności z nie mniejszą powagą i z miną doświadczonego filozofa rzekła: — Ciekafa jestem, jak ta rącka teraz fygląda… — Niewątpliwie wygląda pięknie i zdrowo — zapewniała ją profesjonalnie pielęgniarka. — No nie fiem… — westchnęła dziewczynka. — Tak długo niemyta psecies… Gdzie On jest? Z nosami przyklejonymi do szyby obserwowaliśmy niezsynchronizowane amatorskie pokazy sztucznych ogni na naszym osiedlu. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa mała Julka zamiast dziecięcej radości na widok kolorowych fajerwerków wykazywała swego rodzaju niepokój, rozglądając się we wszystkie strony na tyle, na ile pozwoliło okno. — Nie podobają ci się sztuczne ognie — zapytałem z troską, kiedy zauważyłem, że na jej twarzy nie ma nawet słabego uśmiechu. — Gdzie on jest? — zapytała, zwracając w mym kierunku swoje wielkie błyszczące oczy. — Nie on, tylko one — poprawił ją brat, nie odrywając nosa od szyby. — Nie podobają ci się fajerwerki? — powtórzyłem pytanie. — Może zaraz będzie więcej. — Podobają, ale gdzie ON jest?! — Kto, córeczko? — Nowy Rok! — Przyszedł już — odrzekłem i zrozumiałem w końcu zatroskanie córki. — I gdzie jest? — Wszędzie — powiedziałem bez przekonania, że jej to wystarczy — Ona nie rozumie, ona nie rozumie! — śmiał się brat — To się tylko tak mówi, że przyszedł, ale go nie widać. — Jest niewidzialny? — ożywiła się nagle Julka. — Tak — odpowiedziałem ze śmiechem, uspokojony faktem, że sama w swym dziecięcym mniemaniu zaczęła rozumieć skomplikowanie wynikające z kalendarzowych ustaleń. — Jak św. Mikołaj i zębowa wróżka?! — zapiszczała radośnie. — Mniej więcej. — Jak Bóg! — dodała z nagłą powagą i wzorem rodzeństwa przykleiła nos do szyby. WYMYSŁY Refleksy Cierpię na bezsenność, odkąd przestałem marzyć. *** Przekrzyczałem swoją młodość, zagłuszając większość dobrych rad. *** Nawet lew bywa lewy. *** Im intensywniej o kimś myślisz, tym bardziej jest on zmyślony. *** Miłość… Czekasz na nią z nadzieją, a gdy w końcu przychodzi, okazuje się beznadziejna. *** Zmiany są nieuniknione, ale nieuniknione można czasem zmienić. *** Nie dotrzymasz kroku przyszłości, dźwigając na plecach nadbagaż przeszłych zdarzeń. *** O tyle mu jej brakowało, o ile ona miała go dość. *** Problem z proroczymi snami i znakami od losu polega na myleniu w nich przeznaczenia z ostrzeżeniem. *** Pogodzić się ze szczęściem ukochanej z kimś innym: Triumf miłości nad egoizmem? *** HALF SUICIDE Bez zastanowienia spalił w ogniu toksycznej miłości lepszą część siebie. Wrzucał w zwodnicze płomienie wszystko, co mogło czynić go dobrym, byle tylko móc ją oglądać w ich blasku. Teraz skulony rozgrzebuje popioły, szukając resztek zwęglonej godności. *** Jak często mówisz “kiedyś”, by uniknąć słowa “nigdy”? *** W prawdziwej miłości niemożliwe jest bardziej prawdopodobne od oczywistego. *** Pomóż szczęściu: domaluj tęczę na pogodnym niebie. *** Nie spadniesz w przepaść, jeśli masz kogoś, kto cię złapie za rękę. *** Każdy ukrywa w sobie jakąś bestię, ale tylko niektórzy potrafią ją oswoić. *** Cuda się… zderzają z rzeczywistością. *** Dla wielu współczucie to rodzaj satysfakcji, że cierpienie dotyczy kogoś innego. *** Chciałbym mieć moc zakrzywiania czasoprzestrzeni, by skoczyć do wczesnego siebie i przestrzec… siebie przed sobą. *** Samodzielne myślenie jest… w przecenie *** Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz, bo lepiej zrobią to rodacy. *** Prawdziwe zakochanie? Gdy każda definicja miłości jest za krótka, a jej wyznanie zbyt ubogie. *** W słowach jak w obłokach własnych kształtów szukaj. *** Władzę w związku ma ten, komu jest on obojętny. *** Boję się otworzyć kalendarz, by reszta dni mi z niego nie wypadła. *** Lepiej mówić „nie wiem”, znając odpowiedzi, niż mieć się za eksperta, nie mając pojęcia. *** Szczęśliwi nie zdradzają - zdrada nie uszczęśliwia. *** Ad ACTA Prawdziwy artysta dochodzi do ludzi – nie do pieniędzy. *** Niewidzialne ręce bezsilności rozrywają mu piersi i gdy jedna ściska go za gardło, druga wierci mu palcem dziurę w sercu, po czym wpycha mu ziarna goryczy do środka, które ciążą i rosną, by kiedyś ostatecznie go rozerwać. *** Ludzie są zwykle nieszczęśliwi, ponieważ gdy się zakochają, nie wiedzą, co z tą miłością począć. *** Lepiej potknąć się o pierwszy stopień niż spaść na łeb ze szczytu schodów. *** Trzymając głowę wysoko, musisz się liczyć z tym, że uderzysz nią w pułap własnych ograniczeń. *** Naga kobieta jest jak rozpakowany prezent - cieszy tylko przez chwilę. Podobnie z człowiekiem bez tajemnicy - odtajemniczony przestaje być interesujący.” *** Mówienie komplikuje komunikację *** Życie mu nie wyszło… bo zamiast analizować – wyobrażał sobie, zamiast kalkulować – marzył, a myślenie zastąpił miłością. *** Problem z proroczymi snami i znakami od losu polega na myleniu w nich przeznaczenia z ostrzeżeniem. *** Sformułowanie choćby części prawdy przychodzi dużo trudniej niż stworzenie wymyślnego kłamstwa. I o wiele łatwiej przyjmujemy to drugie niż pierwsze. Pewnie dlatego tylu mówiących idzie na łatwiznę, a jeszcze więcej słuchających daje się oszukiwać. … i stąd fenomen dra House’a *** Marzenie trwa krócej niż jego opisanie, ale nawet najdłuższy i najbarwniejszy opis nie odda jego właściwej treści. *** W tym miejscu piękna myśl zginęła tragicznie pod kołami rozpędzonej rzeczywistości. Niech spoczywa w pamięci. *** Jeśli masz dość własnego, zadbaj w końcu o życie bliskich. *** Najpopularniejszy i najłatwiejszy do opanowania język na świecie? Język pieniędzy… *** Twoje problemy okazują się drobnostkami; to, czym martwiłeś się do tej pory, wydaje ci się śmieszne i naiwne, a wszystkie decyzje głupie i egoistyczne, gdy twoje dziecko jest ciężko chore *** Najgorsze uczucie? Niepewność! Przyćmiewa wszystkie inne, nie pozwala realizować żadnych planów i skupić się na czymkolwiek. *** Był szczęśliwy, budząc się obok kobiety pachnącej spełnionymi marzeniami. *** Żeby gdzieś dojść, trzeba skądś wyjść… *** Zazdrość: podstępny szpieg egoizmu. *** Raz na kilka tysięcy urodzeń przychodzi na świat anioł z jednym skrzydłem. Nikłe ma szanse spotkać kogoś ze skrzydłem do pary, bo kiedy rodzi się jednoskrzydły, inny zazwyczaj umiera. *** Tyle wiemy o śmierci, ile jej doświadczymy. *** Plotka: trucizna wyobraźni *** Miałem przebłyski talentu, ale wszystkie przegapiłem. *** Naprawdę samotny jesteś wtedy, gdy nikt nie wie o twej samotności. *** Los to drań dający ci szansę, która jest jak kostka lodu w ciepłej dłoni… *** Miłość – przystanek na drodze miedzy przyjaźnią i nienawiścią. *** Ilekroć dwoje kochających się ludzi dzieli się swym szczęściem ze światem - wtedy jest zawsze Boże Narodzenie. Jeśli jednak czekasz na kogoś i wciąż nie przychodzi, wówczas nawet Bóg w tobie umiera. Rymysły Zaczął spłacać ślepych uczuć raty, gdy w oknie złudzeń wyhodował kraty. *** Na nic łagodność, na nic miękkie słowa i skrzydła, bo grzeczni chłopcy wygrywają tylko w filmach… *** Szczytem jest bezduszności nienawidzić miłości. *** Gdzie mięśnie przed rozumem częściej, tam macho się nie tłumaczą… *** Trudno jest w życiu o większą nagrodę niż szczęścia czyjegoś stać się powodem. *** Dzień Kobiet obchodzi(sz)? Jeśli dziś nie świętujesz – wybacz, może życzenie kiedy indziej się przyda: Niech co najlepsze codziennie przy Was Bo kobietą się jest, a nie bywa. *** Jak co roku w Walentynki Głową walę w tynk i… błagam Walentego: „Broń mnie ode złego!” *** By przychylności nie przerwać więzów, słuchaj z uwagą, zamiast gadać bez sensu. *** Miłość jest ślepa - rzekła mysz polna, wzdychając do kreta. *** Goryczy naiwności poczuł posmak cierpki, gdy go wymieniła na buty i torebki. *** Gdy pycha do śmieszności popycha, wtedy żenada słowami włada… Spis treści I. Poezja naiwna 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. Mikroklimat Wielki wybuch Przenikliwość pożądana Bezdrożnie Nieobecność nieusprawiedliwiona Moja Irlandia Zaślepiony Wątek szpiegowski Dręczony Halo? Wsobienie Żal w aluzjach II. Opowiastki sentymentalne 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. O świecie piękniejszym w oczach dziecka Co ma tata Chybiony cel Podryw dźwiękonaśladowczy Nieludzki czasownik Pierwszy problem wychowawczy Rozmowy o złamanej ręce Gdzie on jest? III. Wymysły 1. 2. Refleksy Rymysły