sentymentarz - Wolne Ebooki

Transkrypt

sentymentarz - Wolne Ebooki
GRZEGORZ WAWRZYŃSKI
SENTYMENTARZ
wiersze
myśli
opowiastki
Newry 2013
www.dablju.pl
Grzegorz Wawrzyński
SENTYMENTARZ
Copyright © by Grzegorz Wawrzyński 2013
SELF-PUBLISHING
www.dablju.pl
All right reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Ten utwór nie może być kopiowany, sprzedawany,
rozpowszechniany w częściach lub w całości
bez pisemnej zgody autora.
WYDANIE I cyfrowe
Newry, 2013
e-mail: [email protected]
Mówienie
komplikuje
komunikację
POEZJA NAIWNA
Mikroklimat
Lunęło
szyba od wody się poci
błysnęło
wirują kłęby wilgoci
zagrzmiało
szaleją fale garbate
zawrzało
Można już zalać herbatę.
Wielki wybuch
gdy wzrokiem sięgnął
głęboko w oczy
dostrzegł w kosmosie jej wahań
eksplozję skutków niezrozumienia
w centrum wspólnego wszechświata
a po niej tylko
na peryferiach
miłości antymateria
Przenikliwość pożądana
Schowani pod słońca nocnym odbiciem
księżycowe nawzajem chłonąc oblicza
ja gładzić będę skrzydła motyli
ty niebo twarzy nade mną pochylisz
Zamknięci w kapsule odcodziennienia
przed losem chronieni przezroczem cienia
ja będę pragnień rozgryzał brzoskwinie
ty moje w echo zamienisz imię.
już wiesz?
zaraz się stanie
nasze przenikanie
Bezdrożnie
Moja Droga
Pamiętasz ten pejzaż
śniegiem wysypany
i gwiazdy zachodzące
nam w oczy
Pamiętasz tamten las
drzewa rozstąpione
zazdrośnie patrzące
przez ramię
Pamiętasz tamtych Nas
głowy zawrócone
i dłonie splatające
w dal drogę.
Moja Droga
Ten koszmar…
Jak znikąd obcy
wyraz twarzy
bezgłośnie zmiótł
nasze ślady
Nasza droga
Mój kosz mar
Gdzie się cuda zderzają
z rzeczywistością
i cienie Obojga
rozjechane znienacka
Nieobecność nieusprawiedliwiona
Astronautą gdybym był,
planetę znalazłbym dla ciebie,
na której dzieci
są zawsze szczęśliwe.
Gdybym został czarodziejem,
zdjąłbym z ciebie, czary-mary,
wszystkie klątwy,
co uśmiech twój ukradły.
Gdybym był supermenem,
przegoniłbym z twej głowy
wszelkie zmory i potwory
łez twoich winne.
Przykro mi, że nie jestem
supermenem,
czarodziejem,
astronautą…
Lecz najbardziej przepraszam cię za to,
że nie umiem być super tatą.
Moja Irlandia
Gdzie marzenia pasą się zielenią
nadziei, co w złudzeniach się popieli;
gdzie Emi ponętnej ciała łakniesz
gracji, co bytu pozbawia racji;
gdzie dość polegania na cudzym łożu
zesłania i godności trwonienia reszty,
tutaj ci wieszczy
upadek ostatni
twoja osobista Kasandra,
ostatni składając rym…
Your fucken irish dream…
Zaślepiony
Kochał jej twarz w świetle księżyca
rozjaśniającym ten uśmiech drwiący.
Uwielbiał gwiazd półcień na licach
kryjący sekret pod kocem nocy.
Lecz gdy światłocień miłości skonał,
poznał, że anioł ma serce demona.
Wątek szpiegowski
… i pójdzie nienawiść miłości śladem
podąży z nią zazdrość – podwójny agent
a na rozstaju złych namiętności
okradną ją z marzeń i tożsamości
zrzucą swe maski na balu pozorów
połamią skrzydła nocnych aniołów
trucizną pretensji dokończą dzieła,
a z życiem ujdzie tylko nadzieja…
Dręczony
Wywlekają nocą
wymuszają zeznania
razy w głowę
kopniaki po żebrach
duszenie kolanem
podtapianie
przypalanie
i sól w oczach
szpilki pod paznokcie
i gorycz bezsilności
odchodzą
i wrócą
wspomnienia
Niech się wreszcie odczepią!
Spiszę wszystkie
by uciszyć
Halo?
Tato?
Chodźmy na spacer
ty kwiatów nazrywasz,
ja na łące zatańczę
Tato, weź mnie za rękę
ty historię opowiesz,
ja zaśpiewam ci pięknie.
Tato!
Przytulmy się mocno
ty obiecasz, że wrócisz,
ja bać nie będę się nocą.
Tato?
Halo?
Wsobienie
Więc zamieszkam w samym sobie
zamknę ciężkie okiennice
i dopiero je otworzę
gdy z myślami się policzę
Póki marzeń nie zamiotę
zanim pragnień nie wyrzucę
siedzieć w sobie mam ochotę
i zagryzać własny smutek
Sam już siebie nie rozumiem
toleruje z wielkim trudem
nie chcąc zatem zginąć w tłumie
wejdę w siebie i nie wrócę
Żal w aluzjach
Skarżyły się często firany,
że je zasłony cisną do ściany.
Marszczyły się na to zasłony w gniewie
i z wielką złością zsuwały do siebie.
Lecz nadszedł koniec aluzji zasłon
poczucie żalu w firanach zgasło,
gdy ktoś się pozbył tkanin, falbanek
i kupił żaluzje zamiast firanek.
OPOWIASTKI
SENTYMENTALNE
O świecie piękniejszym
w oczach dziecka
Działo się to, gdy moja córka mała niecałe dwa lata, a kraj
ciągle przystosowywał się do nowej rzeczywistości politycznoekonomicznej w jeszcze starych dekoracjach architektonicznosocjalnych.
Wybrałem się z Alą autobusem do moich rodziców i jak
zwykle musieliśmy się zmierzyć z prawie trzygodzinną jazdą
dość zabytkowym pojazdem, w którym panowała typowa
pekaesowska atmosferka ze specyficznym zapaszkiem i mało
serdecznym kierowcą. Podróż taka nie była jednak zwykle
uciążliwa, bo córka dbała o to, by zajmować czymś nasz czas i
nie brakowało jej pomysłów na wciąż nowe tematy do
omówienia. Lubiłem słuchać tego jej świergotu – pytań o istotę
rzeczy i historii mniej lub bardziej zmyślonych. Obawiałem się
tylko jednego…
— Tatusiu, siku!
Na
szczęście
od
konieczności
błagania
kierowcy
o
niezaplanowany przystanek wybawił mnie fakt, że zbliżaliśmy
się do miasta z dłuższym postojem.—Wytrzymasz jeszcze
chwilkę?
— Wytrzymam – odrzekła poważnie, uroczo machając przy
tym rączką. Jednak jej oczy większe niż zwykle prosiły, by to
wytrzymywanie nie trwało zbyt długo.
Pójście do toalety dla ojca z córką nie tylko wtedy było
problemem. Pierwszy kłopot wiązał się z wyborem opcji –
dziewczynka powinna skorzystać oczywiście z damskiej
ubikacji, ale przecież nie mogłem jej tam wysłać samej.
Wybrałem męski przybytek, choć wiedziałem, że narażam
dziecko na mało estetyczne doświadczenie. Stwierdziłem
jednak, że Ala w męskiej toalecie będzie się mniej rzucać w
oczy niż ja w damskiej.
Już na szczycie schodów, które musieliśmy pokonać w drodze
do podziemnej czeluści dworcowego szaletu przywitał nas
charakterystyczny odorek. Na dole w ciemnym korytarzyku
czekał serdeczny wzrok tzw. babci klozetowej, wydającej
odmierzone porcje papieru toaletowego i pobierającej stosowną
opłatę. Wybrałem opcję „all inclusive”, czyli kabina plus
możliwość skorzystania z umywalki. Prowadziłem córkę,
zasłaniając sobą widok panów przy pisuarach i zdecydowałem
się na kabinę o najwyższym standardzie – w tym wypadku
najbardziej kompletną, zamykaną i najmniej odpychającą
wygładem i zapachem. Ala z zaciekawieniem przyglądała się
wszystkiemu, zadając pytania w stylu: „Czemu mam sikać z
panami?”.
Zabezpieczywszy sedes papierem, przystąpiłem do dość
wymagającej asysty, dbając o to , by dziecko nie dotykało
niczego
nieodkażonego.
Nasłuchując
niezbyt
elegancko
wysławiających się panów sikających i innych odgłosów
szalecianych, Ala studiowała wzrokiem szczegóły kabiny ze
szczególnym uwzględnieniem napisów i malowideł ściennych,
których na szczęście nie potrafiła jeszcze odczytać, a tym
bardziej zinterpretować. Wcale jednak nie była przerażona ani
miejscem, ani okolicznościami i kiedy w końcu zacząłem ją
ubierać, z uśmiechem jak na budyniu głośno wyraziła swą
dziecięcą, pozbawiona fałszu opinię:
— Tatusiu! Jak tu pięknie!
Co ma tata
Mały Tomasz był prawdziwym wiercipiętą. Nie potrafił
spędzić więcej niż 5 sekund w jednym miejscu, w ciągu
których bez problemu odnajdował nowe metody zwracania na
siebie uwagi i mimo niezbyt bogatego jeszcze zasobu
słownictwa, buzia praktycznie mu się nie zamykała.Dawał w
kość szczególnie swojej mamie, która była w ciąży, więc kiedy
kolejny raz wspinał się po niej, stanowczo mu tę wspinaczkę
przerwała:
- Tomek! Nie możesz po mnie chodzić! Przecież wiesz, że
mam dzidziusia! Tyle razy ci mówiłam…Zsunął się po jej
nogach, patrząc na nią rozszerzonymi rozczarowaniem oczami,
ale tym razem wyjątkowo zrezygnował z obranej trasy i szybko
przeniósł swoje wspinaczkowe zainteresowania na moją osobę.
Pochłonięty jakimś programem telewizyjnym, nie zdążyłem się
przygotować na jego atak „południową ścianą”, więc gdy
wskoczył na mnie, zawyłem z bólu.
- Aua! Moje żebra! Tomek, uważaj trochę!Przestraszony nieco
wycofał się i usiadł między nami na nietypowo dla niego długi
czas. Spoglądając z zainteresowaniem to na mnie, to na moją
żonę, myślał nad czymś, przygotowując się w ten sposób do
zadania jakiegoś poważnego pytania.
- A mamo? A ty masz dzidziusia w brzuszku?- No przecież
wiesz, że mam…
- A mamo? A tata co ma?
- Tata? Co ma mieć?
- A ja wiem, co ma tata!
- Tak?- Tata ma zebrę!
Chybiony cel
Opowiastka to z czasów, kiedy kary cielesne w szkołach były
co prawda oficjalnie zabronione, ale nikomu nawet by nie
przyszło do głowy skarżyć się na nauczyciela, który wymierzył
uczniowi sprawiedliwość np. za pomocą linijki – i to nie w
matematycznym sensie. Z sentymentem wspominam dzień, w
którym za jakieś kolejne moje przewinienie wychowawczyni
lała mnie linijka po łapie z takim zacięciem pedagogicznym, że
ją złamała. A ponieważ stwierdziła zapewne, że karanie została
wymierzona w całości i nie zasługuję na złagodzenie wyroku,
wyciągnęła szczapę zza pieca kaflowego… I pamiętam, z jaką
dumą przed kolegami (a szczególnie przed koleżankami),
wyciągałem drzazgi ze swej udręczonej dłoni. Czy mam żal do
swojej
wychowawczyni?
Z
perspektywy
czasu
muszę
stwierdzić, że na jej miejscu pookładałbym siebie nie tylko po
łapie.
Ale był jeden nauczyciel, który i w tej uważanej obecnie za
niecywilizowaną
metodzie
dyscyplinowania
uczniów
wykazywał się szczególna skrajnością. Dzisiaj to jest nie do
pomyślenia,
ale
uwielbianym
przez
niego
sposobem
wymierzania sprawiedliwości było bicie uczniów po głowie.
Nie było na niego rady, gdyż uczył języka rosyjskiego, co w
ówczesnej epoce zapewniało mu praktycznie nieponoszenie z
tego tytułu żadnych konsekwencji.
Abstrahując od oceny takiej sytuacji, trzeba jednak stwierdzić,
że dzięki temu do historii mojej szkoły podstawowej przeszedł
pewien zabawny epizod.
Otóż pan nauczyciel przykładnie sprawdzał nasze zadania
domowe, których w większości nie robiliśmy i to nie tylko z
pobudek
patriotycznych
i
przeciwko
„radzieckim
przyjaciołom”, ale po prostu z typowego dla wszystkich
czasów
uczniowskiego
lenistwa.
Bardziej
niż
oceny
niedostatecznej baliśmy się jego wielkiego czerwonego wpisu
do zeszytu. Jak już raz taki dostałeś, to miałeś z „ruskiego”
przerąbane. Dobrym więc pomysłem było zgłaszanie, że
zapomniało się zeszytu, bo unikało się wpisu i praktycznie złej
oceny, bo pedagog nie wpisywał „pały” do dziennika, jeśli
wcześniej nie zrobił tego w kajecie, a na następnej lekcji
zwykle zapominał o tym, kto nie miał zadania.
Był jednak z tym jeden problem. Nauczyciel podejrzewając
kłamstwo, przeszukiwał tornister delikwenta, a nawet teczki
innych uczniów.
Pewnego dnia jeden z chłopaków, który dopiero przed samym
przyjściem „pana od ruskiego” dowiedział się o zadaniu
domowym, tak się tym przejął, że w pierwszej chwili chciał
wyrzucić zeszyt przez okno, ale potem wpadł na genialny
pomysł – wsadził go za tablicę.
— Jackowski! Pokaż mi swoje zadanie — zażądał nauczyciel
niemal zaraz po wejściu do klasy, jakby wietrząc winowajcę.
— Ja proszę pana robiłem to w domu, ale zapomniałem
zeszytu…
— Chodź tu do mnie z tornistrem.
Wkrótce na biurku nauczycielskim znalazły się wszystkie
podręczniki i zeszyty oprócz tego właściwego. Byliśmy już
przygotowani na ogólną rewizję, gdy nagle pedagog (widać w
wyjątkowo złym humorze tego dnia), zamierzył się na
winowajcę, usiłując zdzielić go ręka w głowę. Jackowski
wykazał się jednak niezłym refleksem, bo w ostatniej chwili
udało mu się zrobić unik. Niestety, w tym wypadku refleks
okazał się dla niego zgubny, bo rozpędzona ręka minąwszy
jego głowę z impetem uderzyła w tablicę, spod której wyleciał
poszukiwany zeszyt.
Ręka sprawiedliwości nie chybiła za drugim razem.
Podryw dźwiękonaśladowczy
Nie byłem punkiem, metalowcem skinheadem ani nikim
podobnym. Byłem dyskomanem, co na przełomie lat
osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oznaczało osobę, dla
której główną formą rozrywki były dyskoteki. Głośna muzyka,
spontaniczny taniec, przebywanie w bawiącym się tłumie –
wszystko to było swego rodzaju dopalaczem dla kogoś z natury
nieśmiałego. W miejscu, gdzie nie dowidzisz, a już na pewno
nie dosłyszysz, paradoksalnie łatwiej nawiązać znajomość,
zagadać do kogoś, bo w razie niepowodzenia zawsze można
obrócić to w nieporozumienie albo zniknąć w tłumie i
spróbować szczęścia gdzieś indziej.
Moja nieśmiałość była jednak na tyle zaawansowana, że nie
potrafiłem działać tak bezpośrednio i długo się czaiłem, by
nawiązać choćby kontakt wzrokowy.
— Czemu po prostu nie podejdziesz i nie zagadasz? —
krzyczał do mnie kolega, gdy po raz kolejny z bezpiecznego
dystansu obserwowałem jakieś dwie tańczące dziewczyny.
— Nie interesują mnie dziewczyny na jedno skinienie. Gdyby
tak było, podszedłbym od razu.
— Już byś podszedł — drwił, wjeżdżając mi na ambicję. —
Mogę się założyć, że tak po prostu nie pójdziesz tam. Prędzej
jedna z nich przyjdzie do ciebie.
— Dobra! To patrz i płacz — rzuciłem i zestresowany wizją
wyśmiania mnie przez nieznajome, wkrótce znalazłem się w
ich pobliżu.
Gibając się w rytm muzyki i przypomniawszy sobie najbardziej
standardowy tekst wiejskich podrywaczy, zawołałem w ich
stronę.
— Co jest laski?!
Spojrzały pytająco na mnie, potem na siebie i kiedy byłem już
przygotowany na odpowiedź w stylu „Spadaj!”, wyraźnie
usłyszałem jedną z dziewczyn.
— Skąd wiesz, że my Aśki?
To był najszybszy podryw w moim życiu.
Musiałem jeszcze tylko szybko wymyślić historyjkę, skąd to ja
niby je znam…
Nieludzki czasownik
Lekcje gramatyki są szczególnie nielubiane przez uczniów;
zwłaszcza przez tych wątpiących, czy w ogólne jest to do
czegoś potrzebne lub takich, którzy nie widzą w tym związku
teorii z praktyką.Był w mojej klasie pewien chłopiec, który
generalnie
miał
kłopoty
z
przyswajaniem
wiedzy
i
praktycznym jej wykorzystywaniem. Chociaż nie można było o
nim powiedzieć, że jest wielkim leniem i w ogóle się nie stara,
to niestety, wysiłki nauczycieli przynosiły nikłe rezultaty.
Wiedząc, że to nie jego wina, traktowałem go ulgowo i
starałem się bronić przed docinkami i wyśmiewaniem przez
innych uczniów zawsze, gdy nie radził sobie z poleceniem.
Cóż – czasem po prostu się nie dało.
Mieliśmy właśnie coś w rodzaju utrwalenia materiału
związanego z czasownikiem i już ogólnie przypomnieliśmy
sobie, że można go rozpoznać chociażby po tym, że przybiera
różne formy w zależności od tego, jakiej osoby gramatycznej
dotyczy.
— Czytać to czasownik, bo np. odmienia się przez osoby –
udowadniała jedna z dziewczynek – ja czytam, ty czytasz, on
czyta…
I w tym momencie uznałem, że to odpowiednia okoliczność,
by wspomniany wcześniej uczeń w dość łatwo zdobył jakąś
pozytywną ocenę.
— A Przemek poda nam jakiś inny przykład czasownika.
Dowolny.
W typowy dla siebie sposób szukał najpierw pomocy wszędzie,
tylko nie w swojej głowie, jednak ponieważ okoliczności nie
sprzyjały ewentualnej podpowiedzi, wypalił w końcu:
— Zwierzę?
Klasa eksplodowała śmiechem, a ja z trudem ukryłem swoje
rozbawienie i poirytowanie.
— Skoro uważasz, że to czasownik, to odmień go przez osoby
– zaproponowałem, mając naiwną nadzieję, że chłopak może
po prostu zapomniał dodać „się”. – No wiesz, ja, ty, on…
O dziwno, tym razem długo się nie zastanawiał.
— Ja zwierzę, ty zwierzę, on zwierzę…
Pierwszy problem wychowawczy
Na dobry początek swojej pedagogicznej kariery dostałem
same czwarte klasy szkoły podstawowej. W jednej z nich
mianowano mnie wychowawcą i już na pierwszej lekcji doszło
do konfrontacji moich wyobrażeń z rzeczywistością. Coś około
trzydziestu par dziecięcych oczu błyszczało zaciekawieniem,
zdziwieniem
i
niezrozumieniem
zapewne
połowy
z
wypowiadanych przeze mnie zdań o tym, jak to bardzo
ciekawe mogą być lekcje i jakże łatwo możemy się dogadywać
i tworzyć świetną klasową atmosferę.
— Ale koleżanki to chyba nie są zbyt zainteresowane tym, co
mam do powiedzenia! — zwróciłem się w pewnej chwili do
dwóch dziewczynek, które chichocząc, wymieniały szeptem
jakieś spostrzeżenia. – Może w takim razie nie będziecie już
mogły siedzieć w tej samej ławce – dodałem niby serio, niby
żartem, ale już pod koniec wypowiadanej groźby jasne się
stało, że będzie to moja pierwsza porażka pedagogiczna w
karierze.
Prawie równocześnie w oczach obu uczennic pojawiły się łzy
będące tylko łagodnym preludium do głośnego płaczu, jakim
obie zaczęły się zanosić.
Byłem przerażony ich rozpaczą, a jeszcze bardziej tym, że za
chwilę tego przerażenia nie będę umiał ukryć. Próbowałem
więc załagodzić sytuację.
— Przeszkadzacie mi w lekcji przecież…
— Ale, ale… – pochlipywała jedna z nich — my razem,
siedzimy, już, od, pierwszej, klaaasyyyy.
I jeszcze głośniej zawodząc, zaczęły przepraszać i obiecywać,
że się poprawią. Lepszej argumentacji być nie mogło, bym
zrezygnował
ze
swych
okrutnych
planów
rozdzielenia
przyjaciółek.
Zakłopotany tym zdarzeniem, próbowałem kontynuować
przedstawianie swej wizji idealnej lekcji, lecz uczniowie
najwidoczniej mieli dość moich teorii.
— A ile pan ma lat? — zapytała dziewczynka z ostatniej ławki.
— A zgadnij — zaproponowałem, ciesząc się, że pojawia się
oznaka zmniejszającego się dystansu między nami…
— Pięćdziesiąt?
Pytanie zabrzmiało na tyle poważnie, że nie potrafiłem odrzec
czegoś równie zaskakującego, ale na ratunek mojej nieciekawej
minie przyszedł jeden z chłopców.
— No coś ty? Pan jest po studiach zaraz, no to ma najwyżej ze
czterdzieści!
— Trochę mniej — wyjaśniłem, udając rozbawienie. – Ale to
nie jest przecież takie ważne. A ponieważ kończy nam się
lekcja, przypominam, że jako wychowawca czekam zawsze, by
pomóc rozwiązywać wam problemy, z którymi się spotykacie.
Gdybyście więc mieli jakiś kłopot, to oczywiście możemy go
spróbować wspólnie rozgryźć w klasie, a jeśli wolicie
dyskrecję, czekam na przerwach i po lekcjach.
Nie miałem zbyt wielkich nadziei, że ktoś mnie jeszcze słucha,
bo zadzwonił już dzwonek i dzieci hałasując, zaczęły
wychodzić z klasy. Od drzwi wróciła jednak Magda. Już w
trakcie lekcji dała się poznać jako sympatyczna, szczera i
wygadana osoba. Miała bardzo tajemniczy wyraz twarzy i
kiedy już wszyscy wyszli, usiadła w pierwszej ławce
naprzeciwko mego biurka.
— Bo ja mam taki jeden duży problem…
— To zamieniam się w słuch — odrzekłem zadowolony, że
będę mógł się wykazać wychowawczo. – Na pewno sobie z
nim jakoś poradzimy.
—Bo… — jeszcze spojrzała w stronę drzwi, po czym rzuciła
szybko i stanowczo – Bo w klasie się ze mnie śmieją, że mam
duże piersi.
I tutaj nastąpiło najpierw moje „Eee”, potem jej pytający wyraz
twarzy i moje spojrzenie w kierunku sufitu w poszukiwaniu
odpowiedniej instrukcji. Mogłem spodziewać się wszystkiego,
ale takie coś po pierwszej godzinie wychowawczej? Nawet nie
pamiętam, co dokładnie jej mówiłem, bo oszołomiony pewnie
się nie słyszałem.
Wspólnie jednak zgodziliśmy się, że nie powinna się tym
przejmować, bo chłopcy w tym wieku nie są jeszcze zbyt
mądrzy, a dziewczyny po prostu jej zazdroszczą.
A nauczyciele nie są przygotowani na takie problemy
wychowawcze.
Dzieje złamanej ręki
Mariola nie miała jeszcze trzech lat, gdy złamała rękę. To
bardzo przykre dla dziecka doświadczenie traktowała jednak z
podekscytowaniem, a ponieważ wcześnie rozwinęła w sobie
umiejętność konfabulacji, chętnie ubarwiała słowami swą
historię.
I kiedy zadałem jej to oczywiste pytanie o okoliczności
wypadku, z zaangażowaniem opowiedziała o niezwykłym
spotkaniu z zającem na łące, który niechcący przyczynił się do
jej kontuzji, bo…
— Bo fciałam jesce filke porozmafiać z tym zająckiem, ale on
sie spiesył do sfojej dziewcyny chyba… No i fciałam go
dogonić i pofiedzieć pewne zecy. I sie wykopyrtnełam i
upadłam na kamienia…
A słowa „upadłam na kamienia” wypowiedziała groźnie i
tajemniczo i oczy powiększyły jej się tak bardzo, że nie sposób
było powstrzymać się od śmiechu, co skutkowało potrzebą
późniejszego tłumaczenia dziecku swojego niewłaściwego
zachowania w obliczu tak dramatycznych wydarzeń.
Kiedy po kilku tygodniach Mariola doczekała się wreszcie
zdejmowania gipsu, przyglądała się tej czynności z nie
mniejszą powagą i z miną doświadczonego filozofa rzekła:
— Ciekafa jestem, jak ta rącka teraz fygląda…
— Niewątpliwie wygląda pięknie i zdrowo — zapewniała ją
profesjonalnie pielęgniarka.
— No nie fiem… — westchnęła dziewczynka. — Tak długo
niemyta psecies…
Gdzie On jest?
Z
nosami
przyklejonymi
do
szyby
obserwowaliśmy
niezsynchronizowane amatorskie pokazy sztucznych ogni na
naszym osiedlu. W przeciwieństwie do starszego rodzeństwa
mała Julka zamiast dziecięcej radości na widok kolorowych
fajerwerków wykazywała swego rodzaju niepokój, rozglądając
się we wszystkie strony na tyle, na ile pozwoliło okno.
— Nie podobają ci się sztuczne ognie — zapytałem z troską,
kiedy zauważyłem, że na jej twarzy nie ma nawet słabego
uśmiechu.
— Gdzie on jest? — zapytała, zwracając w mym kierunku
swoje wielkie błyszczące oczy.
— Nie on, tylko one — poprawił ją brat, nie odrywając nosa od
szyby.
— Nie podobają ci się fajerwerki? — powtórzyłem pytanie. —
Może zaraz będzie więcej.
— Podobają, ale gdzie ON jest?!
— Kto, córeczko?
— Nowy Rok!
— Przyszedł już — odrzekłem i zrozumiałem w końcu
zatroskanie córki.
— I gdzie jest?
— Wszędzie — powiedziałem bez przekonania, że jej to
wystarczy
— Ona nie rozumie, ona nie rozumie! — śmiał się brat — To
się tylko tak mówi, że przyszedł, ale go nie widać.
— Jest niewidzialny? — ożywiła się nagle Julka.
— Tak — odpowiedziałem ze śmiechem, uspokojony faktem,
że sama w swym dziecięcym mniemaniu zaczęła rozumieć
skomplikowanie wynikające z kalendarzowych ustaleń.
— Jak św. Mikołaj i zębowa wróżka?! — zapiszczała radośnie.
— Mniej więcej.
— Jak Bóg! — dodała z nagłą powagą i wzorem rodzeństwa
przykleiła nos do szyby.
WYMYSŁY
Refleksy
Cierpię na bezsenność,
odkąd przestałem marzyć.
***
Przekrzyczałem swoją młodość,
zagłuszając większość dobrych rad.
***
Nawet lew
bywa lewy.
***
Im intensywniej o kimś myślisz,
tym bardziej jest on zmyślony.
***
Miłość…
Czekasz na nią z nadzieją,
a gdy w końcu przychodzi,
okazuje się beznadziejna.
***
Zmiany są nieuniknione,
ale nieuniknione można czasem zmienić.
***
Nie dotrzymasz kroku przyszłości,
dźwigając na plecach nadbagaż przeszłych zdarzeń.
***
O tyle mu jej brakowało,
o ile ona miała go dość.
***
Problem z proroczymi snami i znakami od losu
polega na myleniu w nich przeznaczenia
z ostrzeżeniem.
***
Pogodzić się ze szczęściem ukochanej z kimś
innym:
Triumf miłości nad egoizmem?
***
HALF SUICIDE
Bez zastanowienia spalił w ogniu toksycznej
miłości lepszą część siebie.
Wrzucał w zwodnicze płomienie wszystko, co
mogło czynić go dobrym,
byle tylko móc ją oglądać w ich blasku.
Teraz skulony rozgrzebuje popioły,
szukając resztek zwęglonej godności.
***
Jak często mówisz “kiedyś”,
by uniknąć słowa “nigdy”?
***
W prawdziwej miłości niemożliwe
jest bardziej prawdopodobne
od oczywistego.
***
Pomóż szczęściu:
domaluj tęczę na pogodnym niebie.
***
Nie spadniesz w przepaść,
jeśli masz kogoś,
kto cię złapie za rękę.
***
Każdy ukrywa w sobie jakąś bestię,
ale tylko niektórzy potrafią ją oswoić.
***
Cuda się…
zderzają z rzeczywistością.
***
Dla wielu współczucie to rodzaj satysfakcji,
że cierpienie dotyczy kogoś innego.
***
Chciałbym mieć moc zakrzywiania
czasoprzestrzeni,
by skoczyć do wczesnego siebie i przestrzec…
siebie przed sobą.
***
Samodzielne myślenie jest…
w przecenie
***
Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz,
bo lepiej zrobią to rodacy.
***
Prawdziwe zakochanie?
Gdy każda definicja miłości jest za krótka,
a jej wyznanie zbyt ubogie.
***
W słowach jak w obłokach
własnych kształtów szukaj.
***
Władzę w związku ma ten,
komu jest on obojętny.
***
Boję się otworzyć kalendarz,
by reszta dni mi z niego nie wypadła.
***
Lepiej mówić „nie wiem”, znając odpowiedzi,
niż mieć się za eksperta, nie mając pojęcia.
***
Szczęśliwi nie zdradzają
- zdrada nie uszczęśliwia.
***
Ad ACTA
Prawdziwy artysta dochodzi do ludzi
– nie do pieniędzy.
***
Niewidzialne ręce bezsilności rozrywają mu piersi
i gdy jedna ściska go za gardło,
druga wierci mu palcem dziurę w sercu,
po czym wpycha mu ziarna goryczy do środka,
które ciążą i rosną,
by kiedyś ostatecznie go rozerwać.
***
Ludzie są zwykle nieszczęśliwi,
ponieważ gdy się zakochają,
nie wiedzą, co z tą miłością począć.
***
Lepiej potknąć się o pierwszy stopień
niż spaść na łeb ze szczytu schodów.
***
Trzymając głowę wysoko, musisz się liczyć z tym,
że uderzysz nią w pułap własnych ograniczeń.
***
Naga kobieta jest jak rozpakowany prezent
- cieszy tylko przez chwilę.
Podobnie z człowiekiem bez tajemnicy
- odtajemniczony przestaje być interesujący.”
***
Mówienie
komplikuje
komunikację
***
Życie mu nie wyszło…
bo zamiast analizować – wyobrażał sobie,
zamiast kalkulować – marzył,
a myślenie zastąpił miłością.
***
Problem z proroczymi snami i znakami od losu
polega na myleniu w nich przeznaczenia z
ostrzeżeniem.
***
Sformułowanie choćby części prawdy
przychodzi dużo trudniej niż stworzenie
wymyślnego kłamstwa.
I o wiele łatwiej przyjmujemy to drugie niż
pierwsze.
Pewnie dlatego tylu mówiących idzie na łatwiznę,
a jeszcze więcej słuchających daje się oszukiwać.
… i stąd fenomen dra House’a
***
Marzenie trwa krócej niż jego opisanie,
ale nawet najdłuższy i najbarwniejszy opis
nie odda jego właściwej treści.
***
W tym miejscu piękna myśl zginęła tragicznie
pod kołami rozpędzonej rzeczywistości.
Niech spoczywa w pamięci.
***
Jeśli masz dość własnego,
zadbaj w końcu o życie bliskich.
***
Najpopularniejszy i najłatwiejszy
do opanowania język na świecie?
Język pieniędzy…
***
Twoje problemy okazują się drobnostkami;
to, czym martwiłeś się do tej pory,
wydaje ci się śmieszne i naiwne,
a wszystkie decyzje głupie i egoistyczne,
gdy twoje dziecko jest ciężko chore
***
Najgorsze uczucie? Niepewność!
Przyćmiewa wszystkie inne,
nie pozwala realizować żadnych planów
i skupić się na czymkolwiek.
***
Był szczęśliwy, budząc się obok kobiety
pachnącej spełnionymi marzeniami.
***
Żeby gdzieś dojść, trzeba skądś wyjść…
***
Zazdrość:
podstępny szpieg egoizmu.
***
Raz na kilka tysięcy urodzeń przychodzi na świat
anioł z jednym skrzydłem.
Nikłe ma szanse spotkać kogoś ze skrzydłem do
pary, bo kiedy rodzi się jednoskrzydły, inny
zazwyczaj umiera.
***
Tyle wiemy o śmierci,
ile jej doświadczymy.
***
Plotka:
trucizna wyobraźni
***
Miałem przebłyski talentu,
ale wszystkie przegapiłem.
***
Naprawdę samotny jesteś wtedy,
gdy nikt nie wie o twej samotności.
***
Los to drań dający ci szansę,
która jest jak kostka lodu w ciepłej dłoni…
***
Miłość – przystanek na drodze
miedzy przyjaźnią i nienawiścią.
***
Ilekroć dwoje kochających się ludzi
dzieli się swym szczęściem ze światem
- wtedy jest zawsze Boże Narodzenie.
Jeśli jednak czekasz na kogoś
i wciąż nie przychodzi,
wówczas nawet Bóg w tobie umiera.
Rymysły
Zaczął spłacać ślepych uczuć raty,
gdy w oknie złudzeń wyhodował kraty.
***
Na nic łagodność,
na nic miękkie słowa i skrzydła,
bo grzeczni chłopcy
wygrywają tylko w filmach…
***
Szczytem jest bezduszności
nienawidzić miłości.
***
Gdzie mięśnie przed rozumem częściej,
tam macho się nie tłumaczą…
***
Trudno jest w życiu o większą nagrodę
niż szczęścia czyjegoś stać się powodem.
***
Dzień Kobiet obchodzi(sz)?
Jeśli dziś nie świętujesz – wybacz,
może życzenie kiedy indziej się przyda:
Niech co najlepsze codziennie przy Was
Bo kobietą się jest, a nie bywa.
***
Jak co roku w Walentynki
Głową walę w tynk i…
błagam Walentego:
„Broń mnie ode złego!”
***
By przychylności nie przerwać więzów,
słuchaj z uwagą, zamiast gadać bez sensu.
***
Miłość jest ślepa
- rzekła mysz polna,
wzdychając do kreta.
***
Goryczy naiwności poczuł posmak cierpki,
gdy go wymieniła na buty i torebki.
***
Gdy pycha do śmieszności popycha,
wtedy żenada słowami włada…
Spis treści
I. Poezja naiwna
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
Mikroklimat
Wielki wybuch
Przenikliwość pożądana
Bezdrożnie
Nieobecność nieusprawiedliwiona
Moja Irlandia
Zaślepiony
Wątek szpiegowski
Dręczony
Halo?
Wsobienie
Żal w aluzjach
II. Opowiastki sentymentalne
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
O świecie piękniejszym w oczach dziecka
Co ma tata
Chybiony cel
Podryw dźwiękonaśladowczy
Nieludzki czasownik
Pierwszy problem wychowawczy
Rozmowy o złamanej ręce
Gdzie on jest?
III. Wymysły
1.
2.
Refleksy
Rymysły