Wszystko będzie dobrze
Transkrypt
Wszystko będzie dobrze
michalsiedlaczek.wordpress.com M I C H A Ł S I E D L AC Z E K Wszystko będzie dobrze Było przed południem. Słońce świeciło przyjemnie. Pogoda poprawiła się w ostatnich dniach. W końcu się ociepliło. Po długiej i nieprzyjemniej zimie, ta wiosenna aura była ukojeniem dla nozdrzy. Pachniało nadzieją. Wyszedłem z domu lekko ubrany, chyba trochę za lekko. Nie było jeszcze tak zupełnie ciepło, ale nie przeszkodziło mi to podekscytować się wiosną przedwcześnie. Cierpliwość nigdy nie była moją mocną stroną. Obym się nie przeziębił, pomyślałem instynktownie, kiedy zerwał się chwilowy wiaterek, ale wmówiłem sobie prędko, że to wiosenny wiatr, a tego typu wiatr jak wiatr wiosenny nie może zrobić mi krzywdy, wszak przynosi on tylko nadzieję, świeżość i ukojenie. Nadzieja nie wyrządziła jeszcze nikomu krzywdy, prawda? Już nawet takie przypuszczenie brzmi niedorzecznie. Rzuciłem okiem na rozkład jazdy na przystanku. Mojego doskonałego samopoczucia nie zmienił nawet fakt, że musiałem czekać na kolejny autobus piętnaście minut. W końcu była niedziela. To da mi chwilę, aby nacieszyć się pięknym dniem, pomyślałem. Kiedy stałem przed rozkładem, zauważyłem, że na ławce obok siedzi mężczyzna. Spoglądał na mnie, to było oczywiste. Nie chciałem doprowadzić między nami do wymiany spojrzeń, dlatego popatrzyłem na niego kątem oka. Mężczyzna wyglądał różnie w zależności od tego, z której strony się na niego popatrzyło. Wydawał się być doświadczony, nawet stary, z drugiej strony jednak nie miałem wątpliwości, że chłopak jest co najmniej rok młodszy ode mnie. Wydaje się, że postarzało go spojrzenie. Albo coś innego. W zasadzie to nie wiem, ponieważ niewiele udało mi się dostrzec kątem oka, choć wystarczająco dużo, aby wyrobić sobie zdanie. W końcu odwróciłem głowę odważnie w jego stronę, ale wtedy już patrzył się przed siebie, jakby wcale mnie nie dostrzegał. Jakby nie był świadomy mojej obecności. Może coś mi się przywidziało? Zmiarkowałem sytuację i podjąłem śmiałą decyzję, żeby usiąść na ławce obok niego. Zrobiło się jakby chłodniej. Miałem nieodpartą chęć odezwać się, ale nie za bardzo wiedziałem, co mógłbym powiedzieć do obcego mężczyzny o postarzającym spojrzeniu. Na szczęście wyręczył mnie, i sam się odezwał. — Co słychać, przyjacielu? — zapytał bardzo sympatycznie z lekkim uśmiechem, choć przez uśmiech przedzierała się nuta czy to ironii, czy to cynizmu, a może nawet czegoś innego. Chłodu zapewne, no bo przecież była wiosna, a mimo wszystko jakoś zimno. Może to tylko chłód ławki. Niepozorne pytanie mężczyzny wydało mi się naturalne. Jedyne właściwe w zaistniałej sytuacji. Poczułem pewnego rodzaju zawstydzenie z tego powodu, że sam na nie bym nie wpadł. Niby oczywiste, a jednak minutę temu absolutnie przez myśl by mi nie przeszło. Coś jednak było ze mną nie tak w to ciepłe wiosenne przedpołudnie, pełne nadziei i tak dalej. . . Zastanawiałem się, co odpowiedzieć, co miałoby jakieś głębsze znaczenie, ale znów nie mogłem znaleźć słów. Do licha! Całe szczęście była wiosna. Wciągnąłem głęboko powietrze i wyobraziłem sobie, że zamykam oczy. — Nic szczególnego — odparłem. — Co u ciebie, bracie? Moją uwagę zwrócił fakt, że mężczyzna siedział na ławce zupełnie nieruchomo. Wydało mi się to bardzo nienaturalne, ale myślałem, że może robił wczoraj coś, co wyssało z niego całą energię, którą dziś mógłby spożytkować na poruszanie się. Wprawdzie nie czuć było od niego alkoholu, ale kto wie, czego się naćpał w sobotę. — Kiepsko, przyjacielu — powiedział ciężkim głosem. Pomyślałem, że jeśli coś ten głos wyraża, to wyraża cierpienie. Nic innego nie przychodziło mi do głowy. — Naprawdę kiepsko. . . Nie było wątpliwości, że mówił szczerze, chociaż jego twarz nie wyrażała ani bólu, ani rozterki, ani nawet powątpiewania. Właściwie nic nie wyrażała albo wyrażała nic — w zależności od tego, jak na to spojrzeć. — Kiepsko? — powtórzyłem pytająco, nie znalazłszy lepszych słów. Usłyszałem ćwierkanie. Z jakiegoś powodu zapragnąłem pomóc mężczyźnie. To była wielka szkoda, by ktoś miał się zasmucać w tak piękny, wiosenny dzień. Postanowiłem więc stanowczo, że chcę mu pomóc. Nie byłem tylko pewien, jak to zrobię. Co można powiedzieć? — Ostatnio dużo zastanawiam się nad śmiercią. . . — powiedział. — Od jak dawna? — zapytałem machinalnie. — Od niedawna — odpowiedział i skierował wzrok w górę, jakby szukał w pamięci tego odległego momentu, kiedy zaczął rozmyślać o śmierci. — To będzie już ze trzydzieści minut, jak sądzę. . . Usiadłem na ławce i rozmyślam o śmierci. — To niedługo — oceniłem, ale co ja mogłem wiedzieć. Nigdy nie myślałem o śmierci, więc nie wiem, czy pół godziny to długo czy mało. Może kiedy myślisz o śmierci, czas płynie zdecydowanie wolniej i trzydzieści minut może bardziej przypominać trzydzieści dni, może lat. Wszystko jest względne, gdy zaczynamy mówić o ludzkim umyśle. — Zupełnie niedługo — zgodził się mężczyzna. — Może jest coś, co oderwie cię od tego myślenia? — zaproponowałem, pełen dobrych chęci i troski o nieznajomego. — Na przykład? — odpowiedział pustym głosem. — Na przykład. . . słońce. Ciepłe powietrze. Próbowałeś kiedyś medytować nad otaczającym cię światem, przyrodą? 1 — Nigdy — odparł, zdawało się, zaciekawiony. — Mnie ten dzień pobudza do życia. — Niemal ugryzłem się w język. Czy życie nie było zbyt agresywne w kontekście śmierci? Czy kontrast nie był niebezpieczny? — Chciałbym podzielać twoje odczucia. . . Zastanawiając się, co powiedzieć, wziąłem głęboki wdech. Wypuściłem donośnie powietrze z płuc i powiedziałem: — Nie wydaje ci się, że powietrze pachnie nadzieją? Mężczyzna starał się wziąć jak najgłębszy wdech, ale jego był niepewny, płytki, nierówny, drżący. Wyglądał, jakby tlen był dla niego groźną trucizną. — Faktycznie — przyznał, bez entuzjazmu jednak. — Faktycznie pachnie nadzieją. — Co skłoniło cię do myślenia o śmierci? — wypaliłem bez zastanowienia. Ciekawość wzięła górę. — Ból — odpowiedział krótko mężczyzna. — Jakiego rodzaju ból? — No wiesz. . . — Przerwał, jakby musiał się zastanowić nad opisem, ale to było jedynie złudzenie. Doskonale wiedział, co chciał powiedzieć. — To taki ból w brzuchu. Z jednej strony ściska wnętrzności, a z drugiej wydaje ci się, że zaraz wszystkie ci się rozlecą po podłodze. Dlatego ból jest tak rozrywający. To wrażenie rozrywania jest najgorsze. Milczałem. — Do tego chłód — dodał mężczyzna. — Jest mi zimniej i zimniej. . . Czuję, że zaraz zwymiotuję. Mógłbym przysiąc, że jego twarz wówczas stała się zielonkawa. — Najważniejsze są pozytywne myśli — wysiliłem się na truizm, który niespodziewanie został doceniony przez mojego rozmówcę. — To jasne. Myślę, że pozytywne myśli, jeśli nie pomogą, to przynajmniej nie zaszkodzą, prawda? Przytaknąłem. — Wiesz, kiedy jestem w złym humorze, mam chandrę czy po prostu czuję się źle, powtarzam sobie w myślach, że wszystko będzie dobrze. Mówię sobie: „nie załamuj się”, mówię: „wszystko będzie dobrze”. To pomaga, słowo daję. — To świetna rada, przyjacielu. Skorzystam z niej. — Nie wiem, co ci się przytrafiło — ciągnąłem — ale siedzenie i patrzenie przed siebie jeszcze nikomu nie wyszło na dobre. — Święte słowa — przyznał mężczyzna. — Nie wiem tylko, czy sam jestem w stanie wstać i coś z tym wszystkim zrobić. — Na pewno znajdzie się ktoś, kto pomoże — zapewniłem. Fakt, to były puste zapewnienia, ale musiałem przecież jakoś postawić go na nogi. Z drugiej strony nie mogłem wiedzieć, że to nieprawda. Szansa była, że mam rację. — Myślisz? — Oczywiście. — Dziękuję, przyjacielu. Odkąd tu siedzę, nikt nie był dla mnie tak miły. — Nie ma o czym mówić. Mężczyzna znowu wziął głęboki wdech. Tym razem bardziej się postarał. Zamknął oczy i po chwili z równym entuzjazmem wypchnął powietrze z płuc. — Wiesz, miałeś zupełną rację z tym powietrzem — powiedział, nie zmieniając na moment pozycji ani wyrazu twarzy. — Pachnie nadzieją, przynosi ulgę. Początkowo ucieszyłem się, ale za chwilę ujrzałem, jak po policzku mężczyzny spływa pojedyncza łza i ląduje w kąciku jego ust. — A jednak nie wyglądasz na przepełnionego nadzieją — nie omieszkałem zauważyć. — Ależ jestem — sprzeciwił się. — Jestem, tylko. . . Muszę chyba dojść do siebie stopniowo, rozumiesz? — Naturalnie — zgodziłem się. — Rozumiem. . . Mój autobus zajechał na przystanek. Wstałem i włożyłem dłonie do kieszeni. Już miałem się pożegnać, ale coś nie dawało mi odejść. Autobus odjechał, a ja zwróciłem się do mężczyzny: — Nie mogę cię tak zostawić — wyjaśniłem. — Musisz powalczyć z bólem. Zapomnij o nim. Weź jeszcze jeden głęboki wdech. Niby mówisz, że masz nadzieję, że rozumiesz, ale nawet kiedy przyznajesz mi rację, to łza zaczyna ci ściekać po policzku. Nadzieja bez przekonania zaprowadzi cię donikąd. Mężczyzna z ogromnym, zdawało się, trudem uniósł głowę i popatrzył mi prosto w oczy. — Bardzo mi przykro, że nie dorastam do twoich oczekiwań — odparł zupełnie bez wyrzutu. Jego głos wciąż był pusty i beznamiętny. Poruszył się lekko i dopiero teraz zauważyłem, że jedną rękę miał ciągle schowaną pod kurtką. — Chodzi o to, że ja. . . Po prostu ciężko jednocześnie hamować krwawienie i się uśmiechać. Rozumiesz? Odsłonił kurtkę. Pod spodem był cały czerwony od krwi, która wciąż sączyła się z jego jamy brzusznej i wyciekała między palcami jego prawej dłoni. Nagle, ku mojemu paraliżującemu zdumieniu, zebrał w sobie chyba wszystkie siły i wstał z ławki, o mało nie wyrżnąwszy o chodnik. Jakimś cudem jednak zachował równowagę. — Nie załamuj się — powiedział do siebie z determinacją — wszystko będzie dobrze. Stałem jak porażony i wlepiałem w niego swój wzrok z niedowierzaniem. — Nie stój tak, przyjacielu — powiedział z uśmiechem i troską w głosie, zupełnie jakby to on mi chciał dodać otuchy! Wydawało mi się, że i ja dostałem w brzuch jakimś ostrym narzędziem i krwawię. Złapałem się instynktownie za brzuch, ale nie poczułem rany. — Zadzwoń, proszę, na pogotowie. Wszystko jest jeszcze do odratowania. 2