Dębicka Rzesza Uprawiaczy Tfurczości

Transkrypt

Dębicka Rzesza Uprawiaczy Tfurczości
Ireneusz Socha
Dębicka Rzesza Uprawiaczy Tfurczości
O dębickich grupach awangardowego rocka lat 1980.
KIRKUT-KONCEPT, CZYLI NOWE ŻYCIE NA CMENTARZU
W maju 1981 r. moi rodzice otrzymali nowe mieszkanie w bloku wybudowanym obok
cmentarza żydowskiego na Cmentarnej w Dębicy. Wtedy po raz pierwszy dotarło do
mnie, że kolejne cywilizacje budują się na sobie warstwami. Miałem wgląd w życie
podwójnie zabite - kamieniem nagrobnym i profanacją tego kamienia. Przerażający
widok z okna zmuszał do studiów nad kulturą Żydów polskich. Moje doświadczenia,
przemyślenia i uczucia zamknąłem w zestawieniu "kirkut-koncept", które nie odnosiło się
tylko do kultury żydowskiej, lecz w pewnym sensie do całej kultury powojennej, ze
szczególnym uwzględnieniem kultury w PRL. Cmentarz żydowski (kirkut) był dla mnie
konceptualnym punktem wyjścia (koncept) dla rozważań socjologicznych, filozoficznych
i estetycznych, które nurtowały mnie w owym czasie. Głównymi tematami moich
tekstów były: praca i płaca, tożsamość, (nie)wiara, kultura, pamięć, relacje polskożydowskie itp. Obok utworów zainspirowanych muzyką ludową znalazły miejsce próby
sonorystyczne i aleatoryczne. Obok tekstów niemal politycznych mieszkały wiersze
liryczne. Brzmienie powstało z krzyżujących się linii: gitara-głos, gitara basowaakordeon, flet-perkusja.
Najpierw był duet Kalman i Klara[1] (1984), czyli Arkadiusz Franczyk (gitara akustyczna) i
ja (śpiew). Były to dość konwencjonalne muzycznie ballady, których forma i nastrój
odpowiadały formie i (męsko-damskiej) treści moich ówczesnych wierszy. Zaczęliśmy
grać trochę z nudów, trochę z ciekawości, ale głównie po to, aby nie dać się
wszechpanującej "jaruzelskiej" apatii i szarzyźnie. Nie mieliśmy żadnego doświadczenia
ani wykształcenia muzycznego. Nie pochodzimy z rodzin o tradycjach muzycznych czy
artystycznych. Naszą "akademią muzyczną" były nagrania awangardowych grup
rockowych kupowane od Henryka Palczewskiego oraz wyławiane z niemałym trudem w
radiu audycje poświęcone muzyce klasycznej i rockowej.
Bazowaliśmy zatem na własnych uszach, własnej pamięci i własnym smaku. Pamiętam,
że obaj słuchaliśmy już wtedy bardzo różnych rzeczy, bo i jazzu, muzyki klasycznej,
awangardy i rocka, lecz fascynowaliśmy się szczególnie kompozycjami grupy Pere Ubu i
jej lidera Davida Thomasa. Mnie natomiast "porwał" jeszcze berliński kantor Estrongo
Nachama (1918-2000), którego usłyszałem w II PR, podczas audycji z okazji żydowskiego
nowego roku 5745 (przełom września i października 1984 r.). Wkrótce też zawładnęły
mną żydowskie klimaty obecne w pieśniach Szymona Laksa, Fryderyka Mompou i
Maurycego Ravela.
Grupę Kirkut-Koncept założyłem jesienią 1985 roku wraz z Arkadiuszem Franczykiem.
Arek grał na elektrycznej gitarze o wdzięcznej nazwie "Malwa" z pudłem rezonansowym,
używając radia jako wzmacniacza. Ja tłukłem się na różnych domowych sprzętach i
przedmiotach. Pierwsze bębny (oczywiście, Polmuz) kupiłem dopiero rok później. Od
początku nagrywaliśmy próby. Do tego celu służył legendarny "wielościeżkowy"
magnetofon szpulowy "Aria", na którym już w latach 1984-85 dokonywałem pierwszych
nagrań na gitarę basową, "perkusję", skrzypce i głos. Podobnie Arek, który w tym samym
czasie rejestrował swoje wielościeżkowe kompozycje na gitarę na swojej "Arii".
Drugi skład okrzepł w maju 1986 r. i wyglądał następująco: IS (perkusja, flet prosty,
1
pianinko elektroniczne, śpiew), AF (gitara), Barbara Socha (skrzypce, flet), Marek Ciskał
(akordeon) oraz Wojciech Fila (bas).
Moja siostra Barbara (wówczas trzynastoletnia!) oraz Marek byli jedynymi ludźmi w
zespole, którzy otrzymali podstawowe wykształcenie muzyczne. Muzykę (tj. główną linię
melodyczną i zarys aranżacji) oraz teksty tworzyłem głównie sam. Szczegóły
instrumentacji wypracowywaliśmy wspólnie na próbach. Te odbywały się początkowo w
moim pokoiku, w mieszkaniu rodziców w bloku przy Cmentarnej 33 w Dębicy. Sam nie
wiem, jak rodzice oraz sąsiedzi to wytrzymali. Bez ich tolerancyjnego podejścia o pracy
zespołu nie mogło być mowy, gdyż i tak nie było gdzie grać. Koledzy również mieszkali w
blokach, a domy kultury nie chciały - mówiąc dzisiejszym językiem marketingowym "niesformatowanych" dzikusów, którzy nie przestrzegają żadnych reguł gry prócz
własnych. Właśnie pod względem wolności tworzenia byliśmy zawsze bardziej
anarchistyczni niż koledzy grający punka. Stąd głównie brały się problemy wyrastające
przed zespołem.
Pierwszy dłuższy materiał - który później wszedł na debiutancką kasetę K-K pt.
"Piesenki"[2] - został nagrany w całości w moim pokoju na "Arii" przez jeden mikrofon
stereo. Kasetę wydał Mariusz Błachowicz w swojej łańcuckiej manufakturze Anti-Musik
Der Landsh.
Pierwszy występ publiczny zespołu K-K miał miejsce w październiku 1986 r. w Dębicy. W
sali kinowej "Śnieżki" odbywał się tzw. Przegląd Zespołów Amatorskich "Na luzie". Warto
przy tym nadmienić, że całością dyrygowały dwie panie "robiące w kulturze" (na luzie)
od wielu lat[3]. Nie zapomnę, jak - zmuszony do okazania tekstów cenzorom - wybrałem,
napisane ad hoc, cztery kalambury, całkowicie pozbawione sensu i obdarzone na dodatek
tytułami w języku rumuńskim. Obok nas w przeglądzie brały udział różne inne zespoły z
Dębicy, przeważnie proweniencji punkowej. A jednak nie punkowcy zmusili
organizatorkę do czuwania przy wyłączniku prądu na scenie.
Obmyślony w najdrobniejszych szczegółach występ K-K zadziwił i propunkowską
publiczność, i dyrekcję "Śnieżki". Zespół wytworzył ścianę dźwięku, która dosłownie
wprasowała słuchaczy w fotele. Riffy przesterowanego basu, "jerychońskie" frazy trąbki,
mocne, anarchistyczne bębny, wstrząsające slajdy z Domu Pomocy Społecznej w DębicyWolicy oraz urywane frazy przebranego w brudny, roboczy kombinezon wokalisty, który
krzyczał, że "nasze dni są policzone". To wszystko razem robiło takie wrażenie, jakby
cała "Śnieżka" miała się zaraz zawalić. Chcieliśmy wyzwolić u publiczności reakcję
niezgody na absurd istnienia w jaruzelszczyźnie. Bez kompromisów i bez półśrodków.
Pragnęliśmy, aby publiczność odczuła nasz gniew i wstręt do ówczesnej "polityki
kulturalnej i społecznej". Uważaliśmy, że estetyka muzycznej "dekonstrukcji" oraz
psychologicznego "ataku na zmysły" są najlepszymi do tego celu narzędziami. Przeglądu jak łatwo odgadnąć - nie wygraliśmy, lecz oceniający docenili naszą prezentację,
nagrodzili nas wyróżnieniem i zaoferowali nam miejsce do prób w "Śnieżce".
Nie poprzestaliśmy na muzycznym "fuck you", bo mieliśmy większe ambicje i już
pracowaliśmy nad pierwszym, pełnowymiarowym programem muzycznym. Po wyrzuceniu
ze "Śnieżki" znaleźliśmy miejsce do prób w DK "Mors"[4]. W owym okresie daliśmy jeden
koncert, lecz za to na dużej scenie "Morsa" w ramach kolejnego regionalnego przeglądu
grup amatorskich. Występ ten, znów ocenzurowany i kontrolowany przez pracowników
bezpieki, miał się składać z trzech krótkich utworów. Wybrnęliśmy z tego w ten sposób,
że potraktowaliśmy przerwę techniczną jako integralną część występu. Wziąłem ze sobą
przenośne radio, nastawiłem je na II PR i przysunąłem do mikrofonu zbierającego bęben
barytonowy. Zabrzmiały - o ile pamiętam - "Tańce słowiańskie" Antonina Dvořáka w
wersji na orkiestrę symfoniczną. Zdezorientowana publiczność (nie mówiąc już o
2
akustyku!) zaczęła baczniej przysłuchiwać się i przyglądać temu, co się działo na scenie.
Zagraliśmy przepisowo trzy "piosenki", lecz czasowo umyślnie przegięliśmy i nasz występ
był najdłuższy. Po części dlatego, że sala zaczęła śpiewać razem z nami: "Wrócą chłopcy
z wojny, jak należy, niech nam każda wierzy: bez rączek, bez nóżek!". A na sam koniec
podszedłem do mikrofonu i ku osłupieniu organizatorów powiedziałem: "Nie wszystko się
da skontrolować... na szczęście".
W Dworku Białoprądnickim (październik 1987 r.) K-K przedstawił swój pierwszy
pełnowymiarowy program muzyczny pt. "Piknik na kirkucie". Wymagająca publiczność
krakowskiego klubu, jak powiedział mi gospodarz imprezy, po raz pierwszy zetknęła się z
tak śmiałą prezentacją muzyczną. Dobrze przyjęto również inne samodzielne koncerty
grupy - w Poznaniu i w Lublinie. Lubelski koncert został zarejestrowany na kasecie, która
ukazała się w wydawnictwie ARS Henryka Palczewskiego.
Podczas pobytu na Studenckim Festiwalu Artystycznym "Fama 1988" w Świnoujściu K-K
wziął udział w przedstawieniu w reżyserii Zbigniewa Cholewickiego pt. "Próba orkiestry",
m.in. obok takich wykonawców jak: Krew, McMarian, Szelest Spadających Papierków,
Włodzimierz Kiniorski, Teatr Mandala i Raga Sangit. Recenzje z występu były, jak zwykle,
skrajne. Powtórna wizyta zespołu w Lublinie (maj 1989 r.), połączona z programowym
koncertem pt. "Kamień na kamieniu", wciśniętym pomiędzy występy grup Przejebane i
Reportaż, uświadomiła mi, że granie dla rockowej publiczności niekonwencjonalnej
muzyki jest błędem (delikatnie mówiąc). Niedługo po tym odrzuconym przez rockowych
słuchaczy występie, który nb. był bardzo ciekawy, pożegnałem się z kolegami i
zawiesiłem działalność Kirkut-Koncept na czas nieokreślony. Kryzys publiczności, jak się
okazało, trapił nie tylko polskie zespoły, lecz także sławy awangardy w świecie. Nadeszło
"techno" - czyli nowa "epoka dyskotekowa" i przyszła moda na wykreowanego
"buntownika z butiku". "W takich okolicznościach przyrody" grupa Kirkut-Koncept musiała
się rozwiązać na skutek braku zainteresowania ze strony publiczności i skrajnie trudnych
warunków pracy. Usiłowałem jeszcze zebrać kolegów do nagrania programu pt. "Kamień
na kamieniu" (do którego próby odbywały się w piwnicy u Andrzeja Kramarza, a potem w
ODK "EMKA"), lecz oprócz kilku fragmentów roboczych z owych sesji oraz nagrania
koncertowego nie zachowało się nic. Po trzech latach istnienia zespół stał się
przeszłością. Ale czy na pewno?
Niedawno słuchałem nagrań Kirkutu i stwierdziłem, że muzyka ta zachowała aktualność i
wciąż może stanowić źródło inspiracji. Jak by nie oceniać naszych dźwięków, trzeba
pamiętać, że Kirkut-Koncept uprawiał muzykę, która dziś mieściłaby się w nurcie
"Radical Jewish Culture", na prawie 10 lat przed Johnem Zornem... Wraz z Tomkiem
Dudą zrekonstruowaliśmy niedawno nagranie programu "Kamień na kamieniu"
zarejestrowanego na koncercie w lubelskiej "Chatce Żaka" w 1989 r. Może warto byłoby
znów udostępnić nagrania K-K? Dajcie znać.
Ireneusz Socha, lipiec 2004
kontakt: [email protected]
3
Dorobek grupy Kirkut-Koncept:
PIESENKI (C-60) - wyd. przez Anti-Musik Der Landsh (AML 11) 1986
KAKOJE WRJEMJA? (C-60) - razem z grupą HIENA, wyd. przez Anti-Musik Der Landsh (AML 15) 1986
PIKNIK NA KIRKUCIE (C-45) - wydanie własne 1987
KONCERTY (C-60) - wydanie własne 1988
KIRKUT-KONCEPT (C-45) - wyd. przez ARS (ARS 09) 1988
PRÓBA ORKIESTRY, FAMA '88 (C-60) - dwa utwory na składance Radia Szczecin (ARP 064) 1988
POLISH ROAD (2xC-60) - trzy utwory na składance Organic Tapes, Grenoble (Francja) 1989
KAMIEŃ NA KAMIENIU (C-45) - wydanie własne 1989
NOWE ŻYCIE (C-60) - składanka Obuh Records (C31) wraz z grupami Na Przykład i Przestrzenie, 1996
Grali w Kirkucie-Koncepcie w latach 1986-1990:
IRENEUSZ SOCHA (lider, perkusja, śpiew, radio, przedmioty, dzwonki etc.)
ARKADIUSZ FRANCZYK (gitary)
BARBARA SOCHA (flet, skrzypce, butelki etc.)
MAREK CISKAŁ (akordeon, organy, syntezator)
WOJCIECH FILA (gitara basowa, gitara)
przygodnie:
LESZEK CIURKOT (organy, pianino)
ANDRZEJ KRAMARZ (trąbka, slajdy)
ANDRZEJ SOCHA (śpiew, instrumenty perkusyjne)
4
NA PRZYKŁAD
Powstał z inicjatywy Andrzeja Kramarza w 1986 r.[5] Andrzej - dziś znany i uznany
fotografik[6] - próbował wówczas muzykować na trąbce, klarnecie, saksofonie tenorowym
oraz na własnoręcznie skonstruowanej hybrydzie pod nazwą "trompkla". Od początku
wyświetlał swoje slajdy na koncertach oraz zajmował się preparowaniem taśm z
efektami dźwiękowymi, które miały wzbogacać brzmienie grupy. Kramarz nie wahał się
także wprowadzać elementów sztuki "performance". Najbardziej pamiętne z jego
performerskich ujawnień miało miejsce podczas festiwalu "Poza kontrolą" w Warszawie w
1987 r., kiedy Andrzej na tle odpowiednio zmiksowanych nagrań wystąpił ze scenką
ośmieszającą status rockowej gwiazdy (jako Freddie Mercury w grupie New Order).
Wcześniej, bo w 1985 r., był Kramarz - wraz z Ireneuszem Sochą, Arkadiuszem
Franczykiem i Andrzejem Sochą - współinicjatorem kseropisma "D.R.U.T.", jednego z
pierwszych polskich artzine'ów, gdzie ukazywały się jego próby literackie i graficzne.
Jesienią 1986 r. Kramarz zaprosił do Dębicy - akurat przebywającego w Polsce amerykańskiego klarnecistę i saksofonistę Paula Hoskina, który zagrał improwizowany
koncert solo w Sali Klubowej DK "Śnieżka". Był to pierwszy koncert nowoczesnej muzyki
improwizowanej i pierwszy występ muzyka z USA w naszym mieście. Paul nocował u
Andrzeja, dzięki czemu mieliśmy sposobność pogadać, wymienić się doświadczeniami i
zagrać z nim improwizowaną sesję w piwnicy u Kramarza. Sądzę, że ten bezpośredni
kontakt z artystą z tętniącego niezależnym życiem muzycznym Seattle miał niebagatelny
wpływ na naszą świadomość muzyczną na równi z nagraniami grup The Art Ensemble of
Chicago czy Cassiber, którymi się wtedy fascynowaliśmy.
Ideą, która przyświecała powstaniu i działalności grupy Na Przykład, była improwizacja
zespołowa w "przykładowych" składach osobowych, które Andrzej aranżował przed
każdym koncertem zespołu. Innymi słowy, rolą Andrzeja było umożliwianie spotykania się
na scenie starannie wybranym wrażliwościom, charakterom i temperamentom. Ich nagłe
zderzenie w sytuacji koncertowej miało wg Andrzeja zagwarantować, że improwizacje
będą spontaniczne i świeże, lecz zarazem empatyczne i formotwórcze. Do Na Przykładu
wchodziło się nie tyle z racji umiejętności muzycznych (co było jednak nie bez
znaczenia), ile przede wszystkim dzięki prezentowanej postawie intelektualnej. Dlatego
też sporadyczne koncerty były dla nas wielkimi świętami nie tylko w sensie muzycznym,
lecz również poznawczym i towarzyskim. Silne osobowości ścierały się ze sobą, lecz
przecież jakoś wpływały na siebie i uzupełniały się.
Wśród najczęściej zapraszanych do wspólnego improwizowania znaleźli się: Aleksander
Jensko (mówiący swoje wiersze i grający na instrumentach klawiszowych literat i grafik
z Torunia mieszkający na stałe w Lubece w Niemczech), Mariusz "Maksymilian
Mefistofeles Boruta" Błachowicz (grający na gitarze i skrzypcach muzyk z industrialnej
grupy Hiena z Łańcuta oraz szef wytwórni Anti-Musik Der Landsh) oraz Ireneusz Socha
(perkusja, perkusjonalia, flet prosty, przedmioty). Wkrótce do grupy został również
zaproszony Bolesław Błaszczyk - wspierający nas na fortepianie i elektronicznych
klawiszach. Nota bene, Bolek gra dziś na wiolonczeli w Grupie MoCarta.
W latach 1986-1989 grupa zagrała kilka koncertów - w Krakowie, Warszawie, Lublinie i
Łańcucie. Nagrania koncertowe Na Przykładu były wydawane przez Andrzeja na kasetach
w niskonakładowych seriach w artystycznie opracowanych i ręcznie wykonanych
okładkach. Ostatnim projektem Na Przykładu była sesja nagraniowa pt. "Jazz
zmartwychwstania", która odbyła się 11 listopada 1991 r. w Teatrze Tarnowskim. Od kilku
lat Andrzej zbiera fundusze, aby wydać płytę kompaktową, na której znalazłby się
zremasterowane nagrania z sesji "Jazz zmartwychwstania" oraz ścieżka multimedialna
5
prezentująca grafiki, fotografie i teksty związane z grupą i jej członkami.
Na Przykład był nieznanym szerszemu ogółowi polskich słuchaczy i muzyków prekursorem
twórczego grania. Grania improwizowanej muzyki czerpiącej ze wszystkich tradycji na
równych prawach - bez dogmatów, lecz i bez autystycznego zamknięcia się na
muzycznego partnera i słuchacza, co - niestety - tak powszechne w nurcie "free
improvisation". Twórczość improwizowaną próbowali w późniejszych latach podjąć lub
nadal podejmują (z rozmaitym skutkiem) gdańscy i bydgoscy "yassowcy" oraz warszawscy
muzycy spod znaku "Galimadjazu" i "Djazzpory", a ostatnio "Plain Music". Dziś granie tzw.
"swobodnej improwizacji" nie jest już aktem szczególnej odwagi. Dzięki osiągnięciom
nowej generacji wykształconych i osłuchanych muzyków podniósł się ogólny poziom tej
sztuki. Dlatego - jak sądzę - nadszedł wreszcie czas, aby przypomnieć Na Przykład.
Kiedy słucha się dziś nagrań Na Przykładu, trudno wprost uwierzyć, że w kraju tak
zdominowanym przez popkulturę anglosaską z jednej strony, a przez turpistyczne i
antymuzyczne nurty wywodzące się z punka z drugiej, mogła się rozwinąć tak odmienna
kultura grania. Największą zaletą muzyki grupy jest nieustanne koncentrowanie się
improwizatorów na finalnym efekcie zespołowej kompozycji współtworzonej na żywo - w
każdym momencie. Stąd poszczególne utwory nigdy nie brzmią jak wiązki
przypadkowych dźwięków, lecz mają wyraźnie określoną formę i dramaturgię. Wymaga
to i dużej wyobraźni, i odpowiedniej samodyscypliny. Zamiast popisywać się na swoich
instrumentach, woleliśmy razem konstruować naszą budowlę dźwiękową. Ważniejsze
było to, czego nasza wspólna muzyka żąda od każdego z nas w danej chwili. Lubię taką
ideę improwizowania i wciąż ją stosuję - choćby w projekcie KITS.
Obecnie podobny rodzaj sztuki muzycznej uprawia duet Saksofort, czyli Piotr Czerny i
Tomasz Duda, twórczo rozwijając tradycję zapoczątkowaną przez Na Przykład w latach
1980.
Ireneusz Socha, lipiec 2004
kontakt: [email protected]
6
PRZESTRZENIE
Zespół sesyjny powołany do życia w 1987 roku przez Andrzeja Sochę, malarza i rysownika
z Dębicy. Przestrzenie miały dwie sesje nagraniowe:
PRZESTRZENIE (C-30, 1987) wydanie własne Andrzej Socha (teksty, fortepian, śpiew,
perkusjonalia) Ireneusz Socha (flet prosty sopranowy, perkusja)
Marek Ciskał (fortepian)
PRACA KOLEKTYWNA (C-45, 1988) wydanie własne Arkadiusz Franczyk (gitary, taśmy,
piano, kompozycje) Andrzej Socha (teksty, śpiew, perkusjonalia)
Barbara Socha (flet) Ireneusz Socha (perkusja, perkusjonalia, przedmioty, śpiew)
Ostatnia z nich wydaje się o wiele dojrzalsza. Symfonia, przestrzeń, klimat, intuicja,
wrażliwość, ale i "industrial", szumy, hałas, niepokój. Zrobiona z rozmachem, ale
przemawiająca kameralnym głosem z zastanawiającym, wyartykułowanym spokojnie i
wyraźnie słowem. Momenty powagi przeważają, ale istnieją od niej odstępstwa ciepłe i
barwne. Ideowo bliska w pewien nieoczywisty sposób teatrowi agitacji i wyobcowania.
Oto, jak wspomina tamte czasy twórca zespołu: "Czym więcej słuchałem, tym
większej nabierałem pewności, że jestem bombardowany muzyką "bez rączek i bez
nóżek". A ja chciałem zrobić coś o mnie całym. Podsłuchując, jak muzykuje brat, i
trochę mu zazdroszcząc, z ciekawości i dla sprawdzenia siebie postanowiłem:
spróbuję! Napisałem kilka wierszy, z których zostały wierszyki. Pracowałem nad
nimi tak długo, aż "sporządniały". Nasłuchując żywej muzyki ze świata i z własnego
podwórka (Kirkut-Koncept, Na Przykład, Reportaż), zacząłem pracować nad moją
muzyką coraz intensywniej. Szybko okazało się, że same dobre chęci nie wystarczą.
Grać na pianinie lub śpiewać trzeba po prostu umieć. I wtedy skończyły się żarty.
Znalazłem metodę, dzięki której powstawał materiał: "trenowanie rytmów" z Irkiem
na bębnach. Na tym tle próbowałem zagrać na pianinie proste sekwencje o
kapitalnym znaczeniu dla nastroju tej muzyki. Przestrzenie nr 1 wyśpiewałem i
zagrałem z duża pomocą Irka. O dziwo, lepiej zagrałem niż zaśpiewałem, choć
myślałem, że będzie odwrotnie... Pracując kolektywnie nad Przestrzeniami nr 2,
Arek przygotował niesamowite podkłady i zagrał ludzką ręką na gitarze, ja
zaśpiewałem napisane teksty, Basia czarowała na fecie, a Irek dopełnił resztę na
bębnach. 14 lat to dokładnie tyle, by pozbyć się garbu nieufności wobec tego, co się
wymyśliło i zagrało. Polecam gorąco."
Ireneusz Socha, sierpień 2004
kontakt: [email protected]
7
DEMBITZER MUSIC
Nazwa ta pojawiła się w 1999 r. przy okazji płyty "With/Without", którą nagrałem wraz z
siostrą Barbarą, Joane Hétu, Markiem Chołoniewskim oraz Bolesławem Błaszczykiem.
Dembitzer Music nie jest właściwie "firmą płytową", a bardziej moim "znakiem
firmowym", moją prywatną "marką", znakiem cenionej przeze mnie jakości muzycznej.
Po prostu popularyzuję, na miarę skromnych środków, rzeczy, które są według mnie
ważne, a które nie znalazły zainteresowania wśród tzw. "prawdziwych wydawców".
Powielam w zadawalającej mnie szacie graficznej wydawnictwa, które według mnie są
ważne, i na których powielenie mnie stać. Nagrania pojawiają się w nakładach około stu
egzemplarzy i noszą logo Dembitzer Music.
Wydaję artystów w pewnym sensie podobnych do mnie. Takich, których nie zauważają
(nie chcą zauważyć?) żadne wytwórnie w Polsce. Głównym kryterium jest jakość
muzycznych propozycji. Jeżeli chodzi o muzyków, którzy współpracują z Dembitzer
Music, to mogę wymienić przede wszystkim Bolesława Błaszczyka. Jest znany z
występów z Grupą MoCarta, lecz jego prawdziwą naturę muzyczną prezentuje "Wieczór
się zapada" – jego pierwsza autorska płyta na fortepian solo i przetworzenia
elektroniczne. Kilka lat temu zacząłem również współpracę z Tomaszem Krakowiakiem,
niezwykłym muzykiem eksperymentalnym mieszkającym w Toronto w Kanadzie, gdzie
jest bardziej znany niż w kraju rodzinnym. W planach mam współpracę m.in. z
Raphaelem Rogińskim, gitarzystą i kompozytorem z Warszawy, który bardzo głęboko
wniknął w muzyczną tradycję Żydów polskich. Ten krąg się powoli rozszerza. W moim
najnowszym projekcie "Sztetlach/Miasteczka" biorą udział m.in.: Jarosław Bester,
Tomasz Gwinciński, Patryk Zakrocki, Yuriy Yaremtchuk, Wojt3k Kucharczyk i Jarosław
Lipszyc.
Ireneusz Socha, sierpień 2004
kontakt: [email protected]
http://dembitzer.pl/
8
[1] Bohaterowie powieści Isaaca Bashevisa Singera "Dwór" oraz "Spuścizna".
[2] Czyli "cyniczne piosenki" od gr. "kynikos" - jak pies.
[3] Tj. kierowniczka placówki oraz instruktorka prowadząca kółko poetyckie. Obie, po przyjęciu
zespołu pod dach DK "Śnieżki" i zaoferowaniu sali do prób, nieustannie nalegały na zmianę nazwy
Kirkut-Koncept. Człon "kirkut" strasznie kłuł w oczy lokalnego pezetpeerowskiego kacyka,
ówczesnego dyrektora WUCh-u i administratora "Śnieżki". Kierowniczka zaczęła nas szantażować,
iż wezwie milicję i opowie o naszej "działalności antypaństwowej". Chodziło o to, że zamiast zagrać
koncert (reklamowany przez "Śnieżkę" na plakatach pod szyldem "Koncept") zrobiliśmy akcję
protestacyjną, podczas której opowiedzieliśmy publiczności o naciskach kierownictwa "Śnieżki" na
zmianę naszej nazwy, dokonaliśmy publicznej krytyki odpowiedzialnych za to osób oraz
rozprowadzaliśmy samizdatowe pismo artystyczne Dębickiej Rzeszy Uprawiaczy Tfurczości
(D.R.U.T.). W efekcie musieliśmy się pożegnać ze "Śnieżką", gdyż na zmianę nazwy nie
przystaliśmy.
[4] Swoją drogą, zawsze zastanawiało mnie, jak można nazwać dom kultury w ten sposób. Po dziś
dzień nikt z tzw. "robiących w kulturze" nie zwrócił uwagi na to, że po łacinie "mors" to "śmierć".
Mimo wszystko, jaka trafna nazwa!
[5] Pierwszy koncert grupy miał miejsce w Dworku Białoprądnickim w Krakowie 27 lutego 1987 r.
[6] Andrzej Kramarz (1964) zajmuje się zawodowo fotografą od wczesnych lat 1990.
Współpracował z największymi polskimi gazetami i czasopismami, m.in. z "Polityką", "Przekrojem"
i "Tygodnikiem Powszechnym". Ma na swoim koncie wiele publikacji i nagród, m.in. Grand Prix
Fundacji Promocji Miasta Krakowa, nagrodę specjalną Związku Polskich Artystów Fotografków
oraz nagrody w Konkursach Fotografi Prasowej.
W 2003 r. zdobył pierwsze miejsce w drugiej
edycji konkursu "Newsreportaż", ogłoszonego przez tygodnik Newsweek Polska w kategorii "życie
codzienne" za fotoreportaż pod tytułem "Morze Czarne - Ukraina". Jego fotografe można znaleźć
na płytach takich wykonawców, jak Iconoclast, Fred Frith Guitar Quartet i The Cracow Klezmer
Band. Mieszka w Krakowie.
9