Nr 23 - Home.pl

Transkrypt

Nr 23 - Home.pl
D W U T Y G O D N I K
TRESC
NUMERU
SPRAWIE PKOPAOANDT
OWIECKIEJ
AndiMi 2al>okUeU
ESZCZE O mSTORD FOLUEJ PRASY ŁOWIECKIEJ
SUuiMaw H«ppe
W ŚWIETLE RA0ZIECICH BADAJft NAUKOWYCH
EdwBTd Fnuddewles
L
LASKI I CIENIE EKSPORTU
laCZYZNY
Toman ŁąeU
KERWONE BAGNO<<I JEGO
jIESZKANCT
I
Roman P n u U
teCO O ŁOWIECTWIE W
EWECJI
Stefan Myeikowikl
IKŁKI LAS
WOllam FMUkoer
IZIADEK
MiAmnkm
11
OWIECTWO ZA GRANICĄ
IZ
Wanda
E STARYCH KRONIK
IZY WIECIE Z E »
J \ C I K FILATELISTYCZNY
U
lYSLIWY PISZĄ
U
•ZIAŁ URZĘDOWY
16
rot.
AuMtkw HototA
ORGAN
Nr 23 (1170)
POLSKIEGO
ZWIĄZKU
1 GRUDNIA 1961
ŁOWIECKIEGO
CENA 70, Z -
ANDRZEJ tABOKLICKI
w SPRAWIE PROPAGANDY lOWIECKIEJ
W
SZELKA działalność {Mropagandowa.
o ile ma osiągnąć zamierzony cel,
musi być prowadzona w sposób sy­
stematyczny i konselcwentny. Te same zasa­
dy dotyczą również propagandy łdwiecMej.
Tymcz££em poważne zmiany organizacyjne,
jaikie w naszym łowiectwie wprowadziła
ustawa o hodowli, ochronie zwierząt łow­
nych i prawie towiecteim z 1959
odwróci­
ły uwagę naszej społeczności myśliwskiej
w innym kierunku, co nie mogło korzystnie
wpłynąć na ciągłość prac propagandowych.
Totei z uznaniem należy powitać opraco­
wanie przez Zarząd Główny PZL „Wytycz­
nych pracy propagandowej PZŁ", które nie­
wątpliwie stanowić będą podstawę plano­
w e j i systematycznego rozwoju naszej pro­
pagandy. Niemniej jednak rozpatrując te
wytyczne z „oddolnego" punktu widzenia,
wydaje się, że niektóre poruszone w nlcB
zagadnienia należałoby jeszcze przedyskuto­
wać i uporządkować.
Pierwszym problemem, jaki nasuwa się
Iffzy gruntownym studiowaniu tych materia­
łów, to kwestia zakresu naszych zamierzeń
propagandowych. Odnoszę wrażenie, że Za­
rządowi Głównemu PZŁ chodziło o rozwi­
nięcie ćdccji propagandowej od razu na ca­
łym szerokim froncie — zarówno na wszystłdch szczeblach organizacyjnych naszego
Zrzeszenia, jak i we wszystkich kierunkach.
Włączenie do tej pracy wszystkich naszych
Inimórek orsanizacyjnych, poczynając od
koła łowieckiego, jest niewątpliwie koncep­
cją słuszną i zasługującą na pełną reali­
zację. Wytfeje mi się natomiast, że więk­
szość naszych jednostek terenowych nie jest
jeszcze przygotowana ani organizacyjnie ani
finansowo do rozwijania działalności pro­
pagandowej we wszystkich zaleconych kie­
runkach. Nakładanie na działaczy tereno­
wych zadań przekraczającyrfi ich siły i mo­
żliwości stwarza niebezpieczeństwo, że oala
ta pożyteczna i celowa akcja zostanie potralctowana biurokratycznie, ograniczając się
do odbycia zaleconvch zebrań, napisania
sprawozdań i .„odfajkowanda sprawy, jako
załatwionej.
płatnego dodatku dla młodzieży do „Łowca
Polskiego" 100,0 tys. zł, konkurs JIL&żde
dziecko przyjacielem zwieraąt" 143,8 tys. zł),
prowadzenie bibliotelci I muzeum wraz kon­
serwacją i uzupebiianiem zbtorów (64,8 tys.
zł).
Po odhczeniu wydatków osobowych
i administracyjnych, na wszysUcie inne for­
my propagandy pozostaje zaledwie 37,0 tys.
zł. W preliminarzach zarządów wojewódz­
kich PZŁ zaplanowano na propagandę 317,9
tys. zł, są one jednak w 60% przeznacz<me
na nagrody w konkur^e młodzieżowym.
Jak z tego widać, ani na szczeblu cen­
tralnym ani w terenie nie rozporządzamy,
praktycznie biorąc, żadnymi planowanymi
środkami finansowymi na rozwinięcie wszech­
stronnej działalności propagandowej, jak to
zalecają wytyczne. Oczywiście, na wielu od­
cinkach można zrobić dobrą rotiotę propa­
gandową przy bardzo słuomnych nakładach
i niejedno k < ^ łowieckie może się takimi
osiągnięciami pochwalić, zwłaszcza w za­
kresie współpracy z ludnością wiejską. N.e
brak także kół, które gospodarując w zasob­
nych łowiskach i opierając swój budżet na
wpływach z ubitej zwierzyny są w stanie
przeznaczyć nawet i kilkanaście tysięcy zło­
tych na cele propagandowe. Te braspome
osiągnięcia nie rozwiązują jednak sprawy
propagandy łowiectwa w skali
krajowej,
gdyż ich oddziaływanie obejmuje po kilka
czy kilkanaście wsi. Takich „wysepek" jest
nawet sporo, ale przedzielają je wielokrot­
nie większe obszary propagandowych odło­
gów, do których wypada także zaliczyć
wszystkie ośrodki miejskie. Ażeby stworzyć
w społeczeństwie klimat sprzyjający rozwo­
jowi łowiectwa trzeba z naszą propagandą
docierać zarówno do ludności wiejskiej, jak
i do mieszkańców miast, dostosowując meto­
dy i środki działania do specyfiki środowi­
ska.
Wzorem, jak należy prowadzić pMX>pagandę łowiectwa, może być dla oas Czecłiosło*
wacja. Podstawowym środkiem oddziaływa­
nia na spc^eczeństwo jest tam plakat o róż­
norodnej tematyce, wydawany masowo we
wszystkich możliwych formatach — od wiel­
Praede wszystkim więc należy spojrzeć kich afiszów do nalepek na pudełka z za­
pałkami. Plakaty raz apelują do uczuć hu­
na to zaeadntenie od stronv olanownoia. Wy­
tyczne sugerują opracowanie planrfłr pracy manitarnych społeczeństwa, kiedy indziej
propagandowej na wszystkich 'Szczeblach przedstawiają korzyści gospodarcze płyną­
organizacyjnych PZł^ wydaje się jednak, że ce z łowiectwa. W tym ostatnim zakresie
fundamentem każdego takiego planu musi dominują dwa tematy: wskazywanie na po­
łjyć preliminarz finansowy. Niestety, o środ­ żytek jaki ptactwo łowne przynosi rol­
kach finansowych na prowadzenie akcil w y ­ nictwu przez zwalczanie szkodników owa­
tyczne mówią w sposób bardzo ogólnikowy, dzich upraw rolnych, co pociąga za sobą
przewidując jedynie występowanie o dotacje wzrost plonów (zwłaszcza buralca cukrona ten cel przez władze centralne i woje­ .^~ego) oraz uświadamianie społeczeństwu
wódzkie
Dlatego warto chvbą raz jesz­ korzyści jakie odnosi z pozyskania zwierzy­
cze rozważyć czy najpierw należy ukłarlać ny (dziczyzna i skóry na rynek wewnętrz{>lany działania — mierząc siły na zimiary, - ...ny, dewizy z eksportu żywej zwierzyny po­
czy też rozpocząć od zapewnienia środków ' krywające import towarów kolonialnych
i następnie dopiero planować ich najbar- itp.). Największe nasilenie tej ałccji ma
rr^ejsce w czerwcu, który od wielu lat jest
dzlei prawidłowe wykorzystanie.
^^ Czechosłowacji miesiącem propagandy
Dla jasności obrazu roziritrzmy pokrót­ łowiectwa. Prasa, radio, telewizja i film
ce, jak wygląda sprawa środków na propa­ poświęcają w tym i ^ e s i e szczególnie dużo
gandę łowi'»cką w chwiH obf*cnej.
ipiejsca łowiectwu Ł ochronie zwierzyny,
W preH^nfnarzu budA*>towvm
Zarządu w szkołach odbywają się <^olicznościowe
Głównego PZL na rok bieżący przewiduje pogadanki, rozprowadza się masowo meta­
słe po t^n c<*i
o tys
Wi«»l<'"«i r7»»ść
lową odznakę z rysunkiem sarenki i napi­
tej kwoty pochłania Jednak proo<««inda sem „Czerwiec, miesiąc łowiectwa", ulotki
ochrony i opieki nad zwierzyną wśród wiej­ ł mapką rozmieszczenia zwierzyny w kiaju
skiej młodzieży szkolnej (wydawanie bez­
2
1 odpowiednim t ^ t e m , propaguje się przyrodniezą literaturę dziecięcą i młodzieżo­
wa, płyty z piosenkami myśliwskimi Itp.
Nic dziwnego, że w tych warunkach my­
śliwi cieszą Sie w Czechosłowacji powszech­
ną sympatią i mogą liczyć na pomoc całego
społeczeństwa w walce ze szkodnictwem ło­
wieckim.
W t y m miejscu każdemu nasuwa się py­
tanie dlaczego nie wzorujemy naszej pro­
pagandy łowieckiej na osiągnięciach czd^
chosłowackich tym bardziej, że mamy w tym
zakresie znacznie większe zaległości do od­
robienia.
I tu dochodiimy chyba do sedna zagad­
nienia. Na prowadzenie propagady na taką
slcalę potrzeba, trawestując znane powiedze­
nie Napoleona, trzech rzeczy: pieniędzy, pie­
niędzy i jeszcze raz pieniędzy. Musimy so­
bie wyraźnie powiedzieć, że dopóki nie zo­
stanie uregulowana w zasadniczy sposób
sprawa finansowania propagandy łowiectwa,
tak długo tjędziemy z naszą robotą dreptać
w miejscu. Środków finansowych na ten cel
nie można szukać w kieszeni myśliwych,
a dotychczasowe nakłady na propagandę
przew^ziane w budżecie PZŁ trzeba trak­
tować jako górną granicę naszych możiiwoścŁ W Czechosłowacji koszty rzeczowe
propagandy ponosi w całości państwo,
a ściśle biorąc instytucje i przedsiębior­
stwa zainteresowane tw^wśrednio rozwo­
jem łowiectwa, a myśMwl wnoszą tylko
wkkad in-acy.
Nie ma chyba żadnych argumentów prze­
mawiających za tym, by u nas rozwiązywać
te sprawy inaczej. Skoro zwierzyna w sta­
nie wolnym stanowi własność państwa," to
logicznym następstwem tej zasady powinno
być prowadzenie |wzez państwo akcji pro­
pagandowej na rzecz ochrony i rozwoju tej
własności. Nie brak też u nas przedsi^
Olorstw zainteresowanych ł}eq>ośrednio roz­
wojem zwierzostanów, a nawet talach, któ­
re opierają swą dzhtłalność na przerobie
użytków łowieckich, bądź na obrocie dzi­
czyzną czy zwierzyną żywą, względnie pro­
dukują na potrzeby łowiectwa. Starczy wy­
mienić Centralę Handlu Zagranicznego „Animex" „przemysł cukrowniczy, fabrykę amu­
nicji myśliwskiej, fabryki kapeluszy, Zjed­
noczenie
Leśnej
Produkcji Niedrzewnej
„Las", czy Spółdzielnię „Jedność Łowiecka".
W budżetach tych przedsiębiorstw powin­
ny się znaleźć środki na pokrycie kosztów
rzeczowych propagandy łowieckiej. Cało­
ścią tych zagadnień powinno kierować M i ­
nisterstwo Leśnictwa i PD jako naczel­
ny organ administracji państwowej w za­
kresie łowiectwa, w oparciu o długookre­
sowe wytyczne dziala^nia. Rola Polskiego
Zwią^dcu Łowieckiego powinna natomiast po­
legać na docieraniu z materiałami propa­
gandowymi do społeczeństwa, a nie jak do­
tąd na organizowaniu i finansowaniu całej
akcjL
Wydaje się, źe sprawy te są dla przyslości
naszego łowiectwa na tyle istotne, aby uza­
sadnić wniosek o poświęcenie Im jednego
z najbliższych posiedzeń Państwowej Rady
Łowieckiej.
AadneJ ZabokUcU
STANISŁAW H O m
JESZCZE O HISTORII
PRASY
. GazetaMyIlIwi
ŁOWIECKIEJ
A-s«« '- oewooY Łowęcwe -
SPÓŁKI
ŁO«ót«
I PUBLIKOWANA niedawno w „Łow­
cu Polskim" przez mgra Macieja RuI dzińskiego ,3istoria polskiej prasy
łowieckiej" jest pierwszym opracowaniem
ujmującym te zagadnienia kompleksowo, w
sposób krytyczny i w powiązaniu 2 roz­
wojem stosunków łowieckich na ziemiach
polskich. Ma ona także duże znaczenie b i ­
bliograficzne i stanowi interesujący przy­
czynek do historii prasy periodycznej w
Polsce. Sumienna ta praca nie wyczerpuje
jednak zagadnienia, na co zresztą autor
sam wskazuje, gdyż nie wszystkie pozycje
udało mu się odnaleźć w publicznych b i ­
bliotekach czy u prywatnych zbieraczy.
Prawdopodobnie z tych względów
nie
ma w niej żadnej wzmianki o „Nowinkach
Myśliwskich" i „Gazecie Myśliwskiej", któ­
re ukazywały się w latach 1925—1931, jako
organ Centralnego Związku Wiejskich Kó­
łek Myśliwskich i odegrały w dwudziesto­
leciu międzywojennym znaczną rolę. Cza­
sopisma te wychodziły w Warszawie jako
dodatek do „Nowin Ludowych", pisma bez­
partyjnego
dla włościańsŁwa.
,J«rowinki
Myśliwskie" ukazywały się w oicresie od
7 listopada 1925 r. do lutego 1928 r. i były
drukowane na łamach macierzystego pis­
ma, jako oddzielna kolumna. Od marca
1928 r. przekształcają się w „Gazetę M y ­
śliwską", która stanowiła już odrębny do­
datek do „Nowin Ludowych". W maju
1931 r. „Nowiny
Ludowe" przestają się
ukazywać, a wraz z nimi kończy żywot
„Gazeta Myśliwska".
„Nowinki Myśliwskie" i „Gazeta Myśliw­
ska" popularyzowały program Centralnego
Związku
Wiejskich
Kółek
Myśliwskich,
który został utworzony 10 grudnia 1925 r.
na zjeździe ponad stu istniejących już
wówczas chłopskidi
kółek
myśliwskich.
Prezesem Związku był niestrudzonT prezes
Zarządu Głównego i założyciel CZWKM,
Alełcsander Olkiewicz. Pomagał mu jego
brat Władysław Olkiewicz i szereg dzi^aczy terenowych.
Znamienna była uchwała ajazdu, głoszą­
ca: „Zjazd wzywa ogół myśliwych droł>nych rolników do surowego przestrzegania
zasad prawidłowego myślistwa, tępienia
bezwzględnego kłusownictwa oraz
ochra­
niania zwierzyny."
Związek wiejskich
kółek
myśliwskich
z biegion czasu okrzepł i rozwijał się po­
myślnie, skupiając przeszło 200 kółek. L i ­
cząc średnio po dwudziestu członków na
kółko (a były to z reguły liczne zespoły),
otrzymamy rzeszę około 4000 zorganizowa­
nych myśliwych-chłopów.
O autorytecie Związku świadczy fałct, źe
w pracach nad przygotowaniem ustawy
łowieckiej z 1927 r. uczestniczył talue de­
legat Centralnego Związku Wiejskich K ó ­
łek Myśliwskich p. Krzyźewski.
Przy okazji warto przypomnieć, że ów­
czesna organizacja polskich myśliwych —
stworzony przez Jana Sztolcmana Central­
ny Związek Polskich Stowarzyszeń Łowiec­
kich, liczył początkowo około 2000 człon­
ków, dochodząc pod koniec 1935 r. do około
4000 myśliwych, głównie ze środowiska
miejskiego oraz średnich i wielkich wła­
ścicieli ziemskich. Dopiero po utworzeniu
w 1936 r. Polskiego Związku Łowieckiego
wzrosła liczba członków, jak sam spraw­
dziłem, do blisko 12 000 myśliwych na
około 35.000 wykupujących karty myśliwskie.
Z porównania tych liczb widać najlepiej,
jak poważna organizacją był Centralny
Związek
Wiejskich
Kółek
Myśliwskich,
reprezentujący
zresztą tę samą ideologię
łowiecką co Centralny Związek Polskich
Stowarzyszeń Łowieckich.
Bardzo
charakterystyczna
była
treść
„ N o w i n o Myśliwskich". Jak czerwona nić
=NOWINła=
MyJlŁlWJkllE
idMiifiMńiittiisliMiiiiKti?
•IW
P
— ^
^W^B
m-r^
—li.> U M
r*^
i«ili imm
w. Mu
i. wi
• »
rii , J i i u I - J L > l . t > H r ^ .
a. U . ^
~
•HŁ tHn>
tnt. Ot*
••,•1
IB> >un>kM k u n -
...»
•.
.
POLSKIEJ
LUDOWY KALENDARZ MYSL^SKi
N A 1930 R O K
przewijają się przez nie stale dwa tematy:
nawoływanie do t>ezwzględnego zwalczania
kłusownictwa i przestrzegania zasad etycz­
nego polowania. „Nowinki" były elementa­
rzem mającym uczyć
chłopów-myśliwych
etyki łowieckiej i udostępnić im w sposób
przystępny rozległą wiedzę łowiecką. Za­
wierały więc biologię naszych
zwierząt
łownych, omawiały zagadnienia psa my­
śliwskiego, broni i amunicji, ocłu-ony i ho­
dowli zwierzyny, podawały okresy ochron­
ne itp. Wielki nacisk kładły „Nowinki" na
konieczność zakładania dalszych wiejskich
kółek myśliwskich i do tej ważnej sprawy
często powracano. Wśród autorów artyku­
łów można spotkać nazwiska znanych pu­
blicystów łowieckich z Julianem EJsmondem na czele.
Podobny charakter miały także wydawa­
ne przez CZWKM kalendarze myśliwskie.
I tak ,J^udowy Kalendarz Myśliwski na
1930 r.", liczący 154 strony w dużym for­
macie książkowym, omawia obszernie no­
we prawo łowieckie 7. 1927 r., podaje wzór
statutu
kółka
myśliwskiego i wzorowej
spółki łowieckiej. Ciekawe są artykuły
.JPsiarnie w dawnej Polsce" i „Nazwy w
gwarze łowieckiej" (o słownictwie),
na­
stępnie „Reguły polowania na zające", po­
tępiające stosowanie kotłów, wres->'cie „Re­
guły ogólne i specjalne", zawierające do­
kładne wskazówki o zachowaniu się i po­
stępowaniu z bronią palną na iralowaniach,
0 organizacji polowań itp. Kończy się „Ka­
lendarz" artykułem „Rok myśliwski. Na co
1 kiedy wolno polować", podającym upo­
rządkowane według miesięcy obszerne da­
ne biologiczne o zwierzynie, kalendarzyk
myśliwski oraz metody i sposoby polowań
na różne gatunki zwierzyny.
Szkic mój nie wyczerpuje sprawy „No­
winek Myśliwskich", rozporządzałem bo­
wiem tylko kilkudziesięcioma
numerami,
które nie stanowiły kompletu. Z ,.Gazety
Myśliwskiej" ocalało jedynie reproduko­
wane zdjęcie, nie udało mi się natomiast
odnaleźć ani jednego oryginalnego numeru.
W celu bardziej gruntownego opracowania
tego zagadnienia proszę usilnie właścicieli
nawet poszczególnych numerów „Nowinek
Myśliwskich", „Gazety Myśliwskiej" I ,JJUdowych Kalendarzy Myśliwskich" o skomu­
nikowanie się ze mną ood adresem: War-'
szawa-2oliborz 32, ul. Czarnieckiego 57.
Stanisław Ho]»pe
3
EDWARD FRANKIEWICZ
US w ŚWKIIE RADZIECKICH BADAŃ NAUKOWYCH
U
STAWA o ochronie przyrody, obo­
wiązująca w republikach związko­
wych, przewiduje stosowanie za­
biegów zmierzających zarówno do
ochrony i zwiększania pogłowia pożytecz­
nych gatunków zwierząt łownych, jak i do
zmniejszania liczebności gatunków szkodli­
wych, a nawet do całkowitego wytępienia
pewnych zwierząt, wyrządzających szczegól­
nie dotldiwe szkody w gospodarstwie na­
rodowym.
Jednakże pojęcie srkodliwości
zwier^t
dzikich jest bardzo
względne. Na ogół
uważa się gatimki drapieżne za szkodliwe
dla gospodarki łowieckiej. W rzeczywisto­
ści ten sam drapieżnik w pewnych warun­
kach wyrządza s7kody w^ród Twierzyny,
kiedy indziej zaś oddziaływuje dodatnio na
współżyjące z nim gatunki. Takim właśnie
drapieżcą jest lis.
W maju 1959 roku Rada Ministrów ZSRR
powzięła uchwałę zobowiązującą rady m i ­
nistrów republik związkowych do ustale­
nia, w których obłastiach. krajach i repu­
blikach autonomicznjch należy zezwolić na
polowanie na lisy w ciągu całego roku, w
celu znacznego zmniejszenia ich pogłowia.
W związku z tą uchwałą ukazał się w mie­
sięczniku „Ochota i Ochotniczje Choziajstwo" (nr 8/81) artykuł wyjaśniający istot­
ną rolę i ?naczenie lisa dla gospodarki ło­
wieckiej, a także dla rolnictwa 1 leśnictwa.
Autorzy artykułu. M. Pawłów. B. Łarin
i Z. Gribow stwierdzają, że wieloletnie ba­
dania naukowe wykazały, iż we wszystkich
strefach geograficznych podstawowym skład­
nikiem pożywienia lisa są gryzonie mvs7owate, które wyrządzają ogromne szkody
w gospodarstwie rolnym i leśnym. W la­
tach masowego występowania tych gry­
zoni lisy prawie wyłącznie odżywiają się
nimi, nie wyrządzając niemal żadnych szkód
wśród drobnej zwierzyny. Poza tym w oltresie letnim lisy zjadają wiele szkodliwych
owadów, jak chrabąszcze, szarańcza itp.,
chętnie też korzystają z żeru roślinnego,
zwłaszcza w postaci owoców i jagód.
Lis jest bardzo pospolitym zwierzęciem
w całvm Związku Rad''ieckim. Bytuie w
łowiskach o nairozmaitszym
charakterze.
Spotyka go się w lasach, stepach, pusty­
niach, na terenach podgórskich i w górach
do wysokości 3—4 km npm.
Decydującą
rolę przy wyborze miejsc bytowania od­
grywa u lisa pożywienie. Skład jego zmie­
nia się w zależności od poszcrególnych lat,
a nawet od pory roku. Autorzy
podają
ujęte w tabele wyniki badań pracowników
naukowych TBorodlna. Baranowskiej, Kołosowa, Tichwinskiego, Czirkowej, Pawło­
wa, Kiris, Jemieljanowej, Choniakinej i
innych), które obrazują słdadnikl poży­
wienia lisa w różnych warunkach geografic-nych oraz zmienność tych
składników
w poszczególnych latach.
Na ogólną
liczbę przeprowadzonych
analiz zawartości żołądków lub kału lisów
stwierdzono miedzy innymi ołiecność resz­
tek następujących zwierząt.
Gryzonie
myszowate: w lasotundire
Półwyspu Kolskiego — w 100%' przypad­
ków, w moskiewskiej otiłasti — w 74,2*/«,
w Tatarskiej autonomicznej republice w
76,2*/». w Stawropolskim kraju — w 100V»,
w Krasnodarskim kraju — w 89,1%, w
.Tórzystei części Krymu — w ei,flV» i w
l^-iukaskim państwowym rezerwacie — w
84.2% orzypa-łkówZająee: lasotundra Półwysou Kolskiego
— w 3,8%' przypadków, moskiewska obłast'
— w 2,0»/«, Tatarska republika — w 10.5V»,
Stawropolski krai — 8,3«/», Krasnodarsłd krnj — w 1 5'/«. górzysta część K r r m u
— w 23,0*/a. kaukaski rezerwat — w 3,9»/«
przypadków.
4
Ptaki: lasottmdra Półw. Kolskiego — V
32,3V> przypadków, moskiewsica obłast' — w
3-l,0*/«, Tatarska republika — w 8,3»/«,
Stawropolski kraj — w 18,6*/t, Krasnodarski kraj — w 17.3%. górzysta część Krymu
— w 29,0 i kaukastu rezerwat — w
10,5'/» przypadków.
Owady: lasotundra Półw. Kolskiego — w
20,0%' przypadków, moskiewska obłast' —
w 20,3»/», Tatarska republika w — 10.0%,
Stawropolski Icraj — w 40,3'/», Krasnodarski Icraj w 11,6%, górzysta cześć Krymu — w
89,0%', kaukaski rezerwat w 23,0% przy­
padków.
Padlina zwierząt domowych: lasotundra
w 14,6%' przypadków, moskiewska olrfast' —
w 5,5* 9, Tatarslta republika w 0,3*/«, Stawro­
polski kraj — w 6,8"/», Krasnodarski kraj —
w 1,5%', Krym — w 0% i kaukaski rezer­
wat — w 0.7% przypadków.
Jeśli chodzi o zmienność składu poży­
wienia w poszczególnych latach i porach
roku, to na podstawie badań można było
stwierdzić, że np. w spiczewskim rejonie
kraju Stawropolskiego w okresie zimowowiosennym 1937/38 r. lisy odżywiały się
przeważnie gryzoniami myszowatymi. W zi­
mie 1938/39 roku liczba tych gryzoni znacznie
zmalała i lisy pożerały prócz myszowatych
również susły i [padlinę zwierząt domowych
(czego w poprzednim roku nie stwierdzono),
poza tym wzrosła poważnie liczba przypad­
ków zjadania ptaków, owadów i żeru po­
chodzenia roślinnego.
Znaczna zmienność w składzie pożywie­
nia lisa wystąpiła w latach 1951—1954 w
temriukskim rejonie Krasnodarskiego kraju.
Zimą 1951/52 roku lisy żywiły się głównie
polnikami i szczurami wodnymi. W zimie
1953/54 drobnych gryzoni było mało, i od­
setek przypadków znale'^enia ich resztek
w kale lisów wynosił zaledwie 51,3'/t
wot>ec 93,6^/» w okresie zimy 1951/52, nato­
miast znacznie częściej spotykano w od­
chodach resztki nutrii, ptaków i padliny
zwierząt gospodarskich.
Autorzy zwracają uwagę, że pożerane
przez lisy ptaki należą przeważnie do roz­
maitych drobnych
gatunków z rzędu
wróblowatych. Ptaki łowne rzadziej padają
ofiarą lisa. Poza tym w niektórych miejscow(^ciach, np. na Półwyspie Kolskim, l i ­
sy pożerały martwe ptaki morskie wyrzu­
cone na brzeg przez przypływ. Również na
Kubaniu w zimie 1953/54 r. lisy często zja­
dały ptaki, które zginęły na skutek suro­
wej zimy i mroźnej wiosny.
Ujemny wpływ lisów na liczebność za­
jęcy może, zdaniem autorów, wystąpić t y l ­
ko w przypadku nadmiernego zagęszczenia
rudych drapieżców.
Pewna liczba lisÓw,
stojących we właściwej proporcji do stanu
zajęcy, sprzyja wrrostowi pogłowia szara­
ków. Przykładem tego jest obfitość zajęcy
w latach 1945—47 w kalinińskiej i mo­
skiewskiej
obłasti, przy równoczesnym
bardzo wysokim pogłowiu lisów. Również
w kirowskiej obłasti stwierdzono ostatnio
bardzo szybki wzrost stanu zajęcy, pomimo
dużej liczby lisów. Szczególnie w kilzmezskim rejonie pogłowie
zajęcy osiągnęło
poziom z roku 1940, kiedy przy pomocy
psa gończego można było ruszyć około
setki szaraków. Autorzy twierdzą, że gdy
wskutek sprzyjających warunków liczeb­
ność zajęcy zacyna wzrastać, ołiecność l i ­
sów w łowisku nie jest w stanie tego pro­
cesu zahamować.
Przy dalszym omawianiu roli lisa w ło­
wiectwie artykuł zwraca uwagę na panu­
jącą wśród myśliwych tendencję do gene­
ralizowania szkód wyrzą'izanych
przez
tego drapieżnika wśród drobnej zwierzyny
oraz w gospodarstwie drobiarskim. Nie
przecząc, że lis nie pogardzi spotkanym za­
jączkiem, wysiadującą cieciorką czy dziką
kaczką — autorzy wyjaśniają, iż w łowach na
ptactwo domowe bądź pewne gatunki zwie­
rząt łownych specjalizują się tylko nieliczne
osobniki. Drapieżniki, w razie braku lub nie­
dostatecznej liczby zwierząt stanowiących ich
podstawowy żer. zaczynają niekiedy spe­
cjalizować się w łowieniu pewnych zwie­
rząt, ze względu bądź na łatwość łowów,
bądź na wielkość tuszy lub smak mięsa.
W całej populacji lisów bytującej w da­
nym łowisku takim szkodnikiem bywa za7wyczaj jeden, a najwyżej dwa osobniki.
Wystarczy zatem je odstrzelić, a szkody od
razu zmaleją.
Autorzy podkreślają również, że niemal
wszystkie zwierzęta cechuje wybitna umie­
jętność chronienia siebie i potomstwa w
okresie lęgów i wychowu młodzieży. Gdy-
I
TOMASZ iĄCKI
BLASKI I C I E M EKSPORTU DZICZYZNY
lE wiem czy wszyscy nasi myśliwi
zdają Mtoie sprawę, źe Polska jest
najpoważniejszym eksporterem dzi­
czyzny w Europie, zwłaszcza jeiU
chodzi o zwierzynę grubą. Najlepiej zilu­
struje to kilka liczb. W sezonie 1959/60 wy­
staliśmy za granicę 1535,7 ton mrożonej dzi­
czyzny, w tym: jeleni 378,7 tony, sarn 81,4 t,
dzików 189,7 t, zajęcy 905,9 L Jeśli doliczyć
do tego 156 000 sztuk kuropatw, to uzyska­
my ogólną masę towarową d^czyzny w y ­
eksportowaną z kraju w ubiegłym sezonie.
Dziczyzna osiąga na rynku światowym w y ­
soką cenę, toteż suma dewiz uzyskanych
za nią przekracza milion dolarów rocznie.
Wysyłki dziczyzny polskiej zagranicę zo­
stały wznowione po wojnie, w zasadzie do­
piero w 1958 r. Od tego czasu dzięki Cen­
trali Handlu Zagranicznego „Animex'* za­
równo tonaż, jak i liczba odbiorców wzra­
stały z roku na rok. Każda jednak si»:awa
ma swoje blaski i cieoie. W tym wypadku
cieoAe te powstają głównie z winy myśli­
wych, gdyż otKbodzenie s4ę z tuszami dzi­
czyzny jest nierzadko skandaliczne. W prze^wieństwie do zadowalającej na <^ół znajotńości zasad selekcji czy hodowli ta dzie­
dzina wiedzy towleckiej leży u nas zupeł­
nie odk>glcm. Zaryzykuję twierdze^iie, źe
sytuacja w t y m zatóesie jest gorsza niż dwa,
trzy lata temu. Wypadki przecinania most­
ków, pozostawiania przy tuszy tcłiawic,
przełyków lub części patrochów, przecina­
nie jelH i dostarczanie na stację PKP do
punktów skupu tusz zabrudzonych kałem
zdarzają sdę nagminnie w całym kraju. Moż­
na to wprawdzie częściowo wytłumaczyć
znacznym wzrostem ilości odstrzeliwanej
i dostarczanej do punktów skupu dziczyzny,
nienmiej jeiinak Przedsiębiorstwa Leśnej
Produkcji Niedrzewoej ,J-as'* przygotowu'jąc transporty do wirsyłki napotykają z te­
go powodu na poważne trudności. Odbiwcy,
którzy ża naszą dziczyznę dobrze i^acą, w y ­
magają towaru odpowliadającego jakościo­
wo ofrtrym warunkom kontraktów, a gdy go
nie otrzymują składają reklamacje i doma­
gają się tKmifikaty, obniżenia ceny itp.
Postaram sdę omówić najczęściej spotyka­
ne przypadki wadliwego c^tKidzenla się
z tuszami dziczyzny l wykazać straty, jakie
wskutek tego ponosi gospodarka narodowa,
a także zainteresowane kołia łowiecłdft
Przecinanie i^zy patroszendu mostków po­
woduje podczas mrożenia dziczyzny liczne de­
formacje. Ponadto według wymagań Cen­
tralnego Inspektoratu Standaryzacji cięcie
to dyskwalifikuje tusze jako towar ekspor­
towy. W północnej części kraju wada ta
występuje w znacznym nasileniu.
PozTOtawianae przy tuszy przełyku, tcha­
wicy, płuc, kawałków jelit i odbytu powo­
duje znaczne przyspieszenie procesów roz­
kładowych. Zmusza to nadzór weterynaryj­
ny, Itódający dziczyznę, do bardziej rygory­
stycznej kontroH, co w efekcie często elimi­
nuje tusze z eksportu,
Prawidłowo wylconane odcięc&e trofeum
nie powoduje obniżenia wartości handlowej
tusz. U zwierzyny płowej łby odcina się
między podstawą czaszki a pierwszym k r ę ­
giem (atlasem). W ten sposób pozostaje
przy tuszy cały kark, którego brak jest nie­
dopuszczalny ze względu na wymaganda
eksportowe. S ^ j ę w miejscu cięcia należy
osłonić skórą, którą naciąga się z karku
i zszywa. Zapobiega to podczas mrożenia
odsłonięciu mięśni, co jest bardzo raechętińe widziane przez naszych odbiorców. Oręż
dzików należy odplłowywać nie za daleko
(za czwartym zębem trzonowym), uprzed­
nio ściągając z tej części gwizdu skórę. Po
wycięciu szczęk skóra wraz z tatuikierą po­
winna zostać przy Uiszy.
Dalszym b ł ę d ^ rozpows;zecłmk»iym na
terenie całego kraju Jest wyrywanie i>olędwiczek z tuszy zwierzyny grubej. W ostat­
nim czasie było to powodem kilkakrotnych
reklamacji odbiorców, co zmusiło ZLPN
„Las" do olłniżenia ceny jednostkowej za
dziczyznę dostarczaną bez polęd*wicze1c
Jeszcze Jedną usterką, którą często w y ­
pominają nam firmy zagraniczne, jest prze­
cinanie tuszy w pachwinach. W okresie la­
ta 1 wczemej jesieni zabieg ten Jest nieod­
zowny, zwłaszcza przy grubych sztukach.
Niestety koledzy myśliwi zapominają, źe
późną jesienią i w dmie, gdy temperatura
jest niska, nie potrzeba już wykonywać
tych cięć. Nasi odbiorcy «Łoją na stanowi­
D 0 K 0 1 9 C Z B N I B
NA
sku, że skóra w tych miejscach Jest naj­
delikatniejsza i najtjardzlej poszukiwana
przez przemysł galanteryjny, natomiast po
przecięciu traci znacznie na wartości. Wo­
bec tego kierujmy się w tych przypadkach
zdrowym rozsądkiem: podczas wysokiej
temperatury koniecznie przecinajmy pach­
winy, [>odcza$ chłodu możemy sobie za­
oszczędzić tego zabiegu i zaspokoić życze­
nia importen^.
W dalszym ciągu nierzadko spotyka się
tusze zwierzyny grubej wypctiane igUwlem
i do tego jeszcze zeszyte. Skutek jest taki,
że po parudniowym transporcie tusza w
ogóle nie nadaje się do spożycia. Rozkład
sx>owodowany zakażeniem wtórnym Jest
w tym wypadlni nde do unlimięcda.
Poważny problem stanowi nadal przewóz
dziczyzny ^ l i b e j przez PKP. Kon^letna
ignorancja obsługi zmniejsza bardzo cz^to
wartość zwierzyny np. przez wyskubywanie
chytoów u dzików, wyrywanie poiędwiczek
itp. W celu zapobieżenia takiemu niesolidne­
mu traktowaniu przesyłek myśliwi powin­
ni na liście przewozowym napisać, że sztuka
została nadana wraz z poiędwiczkami. Ogra­
niczy to w znacznym stopniu apetyty na „dar­
mowe" mięso, a w każdym razie da podstawę
do wysunięcia w st(»unku do PKP roszczeń
prawnych. Zdarzają się też wypadki że nie­
które stacje PKP nie przyjmują do trans­
portu dziczyzny nie zeszytej. Żądania takie
są całkowicie bezpodstawne i sprzeczne
z wydanymi ostatnio zarządzeniami.
SkOTO dodamy Jeszcze do tego straty wy­
nikłe z nieterminowości d złych warunków
transportu, ze słabego wycłiłodzenia tusz
wskirtek niedbalstwa przedsiębiorstwa sku•pującego oraz z różnego rodzaju przyczyn
•.obi^ywnych, zrozumiemy dlaczego w sezonde 1959/60 okoio 40^ sicupkmej dziczyz­
ny nie nadawało się na e4cspart
Wydaje się, że zarówno my, myśliwC, Jak
i nasza organizacja — Polski Związek Ło­
wiecki, nie możemy otx>Jętme przyglądać
się zaniedbandom wynikającym z winy nie­
których naszych kolegów. W związku z tym
nasuwa mi się kilka wniosków, które pod­
dają pod rozwagę władz naszego Zrzeszenia
oraz resortu leśnictwa:
S T B . 14
by nie te zdolności
przystosowawcze,
wszystkie ptaki
gniazdujące na ziemi,
a także zające, dawno by wyginęły. Stwier­
dzono na przykład, źe ptaki
wysiadujące
wydają bardzo słaby odwiatr. Wiadomo
też, że młode zajączki przez dłuższy czas
po przyjściu na świat przebywają na bar­
dzo ograniczonej powierzchni i są mało
ruchliwe, nie pozostawiając niemal wcale
tropów. Znane .są też i inne wrodzone właś­
ciwości lub obyczaje, zwiększające bezpie­
czeństwo l>ezbronnych na pozór zwierząt
Bardzo istotne są uwagi autorów o w i e ­
wie niepokoju w łowisku na wzrost zagro­
żenia gniazd i młodych ptaków ze strony
drapieżców. Wysiadujący ptak, nagle sj^oszony, wydaje zrywając się z gni&zda okrzyk
trwogi, któremu często towarzyszy zjawisko
wypróżnienia. W ten sposób zdradza położe­
nie gniazda i ułatwia drapieżnO^wi jego
odnalezienie i zniszczenie. Częste przepę­
dzanie stadek młodych ptaków zipusza je
do zwabiania się I pozostawiania licznych
śladów, co również jest okolicznością ułat­
wiającą drapieżnikom polowanie. Nieświa­
domi tego myśliwi, sami nieraz przyczyniają
się pośrednio do zniszczenia gniazd lub mło­
dych ptaków łownych przez
niewłaściwie
realizowaną opiekę.
żyjących z nim gatunków. Drapieżnik zmu­
sza wszystkie zwierzęta, na które poluje, do
zachowywania stałej czujności, a tym sa­
mym przyczynia się do rozwoju zmysłów i
sprawności fizycznej zwierząt-ofiar. Poza
tym obecność w łowisku pewnej liczby dra­
pieżników zmusza zwierzeta-ofiary, w razie
częstego prześladowania ich, do częściowe*
go przesiedlania się na inne tereny. W ten
sposób następuje mieszanie się rozmaitych
grup zwierząt w danej populacji, co warun­
kuje żywotność gatunku. W praktyce ozna­
cza to, źe w łowiskach gdzie występują dra­
pieżniki liczebność gatunku-ofiary szybciej
wzrasta i utrzymuje się na ogół na wyso­
kim poziomie. Na przykład wskutek zarazy
zajęczej, która wystąpiła w latach 1939—1941
w wołogodskiej obłasti, zające niemal całko­
wicie wyginęły w tych łowiskach
gdzie
lis nie występował. Natomiast w łowisłuich,
w których były lisy, upadek zajęcy był
mniejszy. W następnych latach pogłowie za­
jęcy wzrastało znacznie szybciej w łowis­
kach, gdzie było dużo lisów. Na terenach po­
zbawionych całkowicie rudych drapieżców
stan zajęcy po wygaśnięciu zarazy, nie tylko
się nie odrodził, ale w ciągu dwudziestu lat
liczba szaraków nie wzrosła niemal wcale.
Pożyteczną stroną otwcnoścl lisa w łowi­
sku, poza usuwaniem zwierząt padłych i
cherlawych. Jest dodatni wpływ jaki wy­
wiera na żywotność populacji innych współ­
Na zakończenie autorzy
przestrzegają
przed bezkrytycznym naśladowaniem
nie­
których krajów, w których lisa uważa się za
bezwzględnego szkodnika. Podicreślając po­
żyteczną rolę tego drapieżnika zarówno w
gospodarstwie łowieckim. Jak i w gospodar­
stwie rolnym I leśnym, uważają oni lisa za
atrakcyjny obiekt łowów, dający cenne tro­
feum w postaci futerka. Zwracają przy tyra
uwagę na konieczność propagowania niektó­
rych ciekawych i Jednocześnie skutecznych
sposobów polowania. Jak polowanie z fla­
drami, czaty przy przynęcie, łowy z chartami-tajganaml lub z orłami itp. Myśliwi ra­
dzieccy dostarczają rocznie od 50(^—750 t y ­
sięcy skórek lisich o łącznej wartości 3—4
milionów rublL
Zarazem Jednak artykuł uznaje za słuszne
zmniejszenie liczebności lisów w tych łowi­
skach, w których nadmiar Ich hamuje wzrost
innych zwierzostanów. Nie zaprzecza się
również konieczności likwidowania pogło­
wia lisów tam, gdzie powstały stałe ogniska
groźnych dla ludzi i zwierząt domowych
chorób, roznoszonych przez lisy, jak wście­
klizna, tularemia i włośnica. Jednakże, zda­
niem autorów, do zmniejszenia w uzasadnio­
nych przypadkach liczby lisów powinno się
zmierzać nie przez zniesienie oclirony lisa,
ale przez wzmożone polowania w okresie
jesienno-zimowym, kiedy futerko posiada
pełną wartość użytkową, a polowania —
atrakcyjność sportową.
Edward Franklewlei
5
hom
n a tMgnle
Fot.
WIodŁ K o n i k
• iiin 1 l i A ^ l i i i i l i i i r
i -
ROMAN PRUSKI
^CZERWONE BAGNO
1 JEGO
MIESZRAŃCY
EZERWAT „Czerwone Bagno" zor
stał utworzony na i)odstawie za­
rządzenia Ministra Leśnictwa i PD
z 1957 r,, przede wszystkim w celu zacho­
wania Jedynej w kraju naturalnej ostoi
łosia i zapewnienia t o n u gatunkowi opty­
malnych warunków rozwoju. DodaUcowym
celem było
zachowanie złóż
torfowych
i charakterystycznej roślinności torfowej
oraz zapewnienie ocłu-ony wszelkiej wy­
stępującej tu zwierzynie.
Powierzchnia właściwego rezerwatu wy­
nosi wprawdzie tylko 2172 ha, jednak w
rzeczywistości tworzy go cały obwód ło­
wiecki „Rezerwat" otwjmujący około 17 500
ha, w skład którego wchodzą leśnictwa
Grzędy i Tajno z nadleśnictwa
Rajgród
oraz ot>szary „ziemi niczyjej" nad Biebrzą,
Jegrznią, Kanałem Augtistowsldm i Woż-
Rowlejskim, stanowiące otulinę rezerwatu.
Nazwa „Czerwone Bagno" wywodzi się
prawdopodobnie od
czerwonordzawego
koloru tutejszej wody, chociaż niektórzy
twierdzą, że od koloru roślinności jesienią.
Jest to, rzec można, środowisko predesty­
nowane przez samą naturę na ostoję gruIjego zwierza. Stanowią je łiory bagienne,
podmokłe, w których dominującym gatun­
kiem jest skarlała sosna (bagienny typ
sosny do 10 m wys.) z 30% domieszką
brzozy. Teren właściwego rezerwatu ota­
czają z południa i z północy ł>ory miesza­
ne i lasy liściaste, a ze wschodu i zachodu
tiagna i silnie podmoUe lub zabagnione
ł^ki porośnięte łozą.
Zależnie od konfiguracji terenu i profilu
glebowego spotkać tu można wiele rzad­
kich okazów flory. Jak wawrzynek wilczełyko, arnikę, żurawinę, lochynlę (pijanicę).
bagno, pełnik europejski, a tałcże niepozor­
ną rosiczkę.
Monotonię łwigien urozmaicają wydłużo­
ne wzgórza przechodzące miejscami w
wydmy lotnych piasków. Są to tzw. Grzę­
dy. Do nazwy tej dodawano dla orientacji
różne przymiotniki czy rzeczowniJd i stąd
powstały Dziewicze Grzędy, Łamane Grzę­
dy, Tchórze Grzędy, Grzędy — Piekielne
Wrota itp.
Miejsca te mają również swoją tradycję
historyczną. W okresie powstania 18S3 r.
na Czerwonym Bagnie dość długo utrzy­
mywały się silne oddziały powstańców pod
dowództwem pułkownika Wawra. Pamięć
tych wydarzeń Jest wciąż jeszcze żywa
wśród miejscowej ludności, która wskazuje
miejsca bitew na Grzędach i Tokach. Mówią
też o tym Icrzyźe, kapliczki i pomniki, licz­
nie rozrzucone po całym obszarze.
Na terenie otiecnego rezerwatu łosie wy­
stępowały z dawien dawna. W okresie
międzywojennym
pogłowie ich nie było
zbyt liczne. Czynnikiem hamującym
było
przede wszystkim kłusownictwo, gdyż na
wspomnianych wzgórzach były rozrzucone
samotne chaty, których mieszkańcy opie­
rali swą egzystencję na hodowli bydła,
rytłołówstwie, kłusownictwie 1 kradzieży
S o n y na
mtzkTze
tortowym
rot.
Wlodz. K o n a k
i
drewna. Osiedla te ot}ecnie nie istnieją,
gdyż zostały przez okupanta
zrównane
z ziemią podczas tzw. pacyfiJcacji.
Działalność partyzantów podczas I I woj­
ny światowej, a następnie
przemarsz
wojsk i działania wojenne niemal do­
szczętnie wyniszczyły miejscowe pogłowie
łosi
W 1945 roku na terenie Czerwonego
Bagna znajdowały się zaledwie cztery ło­
sie. Dzięki troskliwej opiece ze strony
administracji leśnej stan łosi począł z roku
na rok wzrastać i obecnie wynosi szacun­
kowo około 80 sztuk. Do tego doliczyć
trzeba łosie spotykane pojedynczo lub w
grupach rodzinnych na terenie nadleśnictw
Balinka, Grajewo, Mikaszówka,
Płaska,
Szczebra, Pomorze i Trzcianne.
Mimo wszystkich naszych wysiłków od
czasu do czasu zdarzają się wypadki kłu­
sownictwa lub, co częściej, bezmyślnego
zamęczenia łosi. Zdarza się to zwłaszcza
latem, gdy łosie nękane przez owady
(strzykacz łosi, gzy, muchy itp.) opuszcza­
ją bagna i wędrują na suchsze tereny,
przechodząc nieraz w pobliżu wiosek.
Często także łosie — szczególnie osobniId młode — wpadają w doły potorfowe
i nie mogąc pokonać stromych ścian —
giną. Był projekt, aby na terenie przyle­
głym do rezerwatu pozostawiać przy ko­
paniu torfu jedną ścianę skośną, tunożliwiającą zwierzętom wydostanie się na
brzeg. Ta słuszna koncepcja nie doczekała
się dotąd realizacji.
W celu ochrony rezerwatu utworzono w
1958 r. samodzielną jednostkę administra­
cyjną pod nazwą „Rezerwat Łosi Czerwone
Bagno", która jednak, głównie ze względu
na brak stałej siedziby umożliwiającej cią­
głość nadzoru, nie spełniała wyznaczonego
zadania. Z dniem 31 grudnia 1959 r. Zarząd
Ochrony Przyrody rozwiązał Ją i przdcazat
ochronę rezerwatu Nadleśnictwu Państwo­
wemu Rajgród.
Opiekę nad obwodem „Rezerwat" sprawu­
ją leśniczowie leśnictwa Grzędy i Tajno,
wraz z podległym personel«n, przy czym
leśnictwo Grzędy zatrudnia dodatkowo dwóch
strażników specjalnie dla ochrony łosia.
Na terenie „Czerwonego Bagna" bytuje
oprócz łosi wiele gatunków zwierząt łow­
nych i chronionych, jak dziki, sarny, wilki,
lisy, wydry, kuny, żurawie, aarne bocia­
ny, puchacze, kruki (licznie), cietrzewie.
Jarząbki, słonki, bataliony i dzikie kaczki.
W okresie wiosennych czy Jesiennych prze­
lotów widujemy też często dzikie gęsi.
Wilki są tu trudne do otropienia ze
względu na niedostępny teren (gąszcze
i bagna). Ubiegłej zimy przebywało w
obwodzie około 5 sztuk.
Stan lisów, do niedawna zbyt liczny,
uległ w zimie 1060/61 r. znacznej redukcji
wskutek epidemii.
Występują tu również Jenoty. Stan Ich
wynosi ponad 10 sztuk. Jak sam ustaliłem,
jedna rodzina jenotów bytuje na terenie
rezerwatu na Lipowym Grądzie. Jama ich
znajduje się między korzeniami Jednej
z wiekowycli lip. Jenoty są niezbyt pło­
chliwe i z zaciekawieniem
obserwują
crłowieka. Na przedwiośniu 1961 r. w leś­
nictwie Grzędy znaleriono 3 padłe jenoty.
Osobne i kłopotliwe zagadnienie, to
sprawa szkód wyrządzanych przez łosie
w uprawach leśnych. W okresie między­
wojennym stan łosi nie byl tu zbyt wyso­
ki, toteż Ich obecność nie pociągała u j « n nych skutków dla gospodarki leśnej, o czym
świadczą dobrze rozwijające się drzewo­
stany z tamtego okresu.
Obecnie, przy stale wzrastającej liczeb­
ności łosi, wszelkie uprawy — zwłaszcza
sosnowe — są zgryzione, zdeptane i poła­
mane. Sadzenie sosny w takich warunkach
stało się niecelowe. Zaniechano dokonywa­
nia poprawek w zniszczonych uprawach
sosnowych, pozostawiając je jako natural­
ne żerowiska łosi. Odnowienia zrębów
przeprowadza się gatunkami
liściastymi,
z sadzenia, odrośli I samoslewu. Od dwóch
lat prowadzimy próby zabezpieczenia ist­
niejących , upraw przez smarowanie drze­
wek preparatem „Piro". W rezultacie tych
zabiegów można zauważyć pewne zmniejsze­
nie szkód, ale całkowitego zabezpieczenia
upraw nie daje się w ten sposób osiągnąć.
STEFAN MYCZKOWSKI
N I E C O O
lOWIECTWlE
W SZWECJI
ARSC
informacji
o stosunlcacb
przyrodniczo-lowiecltich w Szwe­
cji, które pragnę przekazać naszym
myśliwym, zebrałem w lecie 1959 r. podczas
praktyki leśnej, odbywanej z ramienia Za~
kładu Badań Leśnych Polskiej
Akademii
Nauk w placówkach Królewskiego Instytu­
tu Leśnego w Szwecji.
Wanmki łowiectwa szwedzkiego sq zu­
pełnie
odmienne od
polskich, przede
wszystkim ze względu na różnice w stosimkach ekonomicznych oraz w charakte­
rze środowiskowym łowisk. Surową, cho­
ciaż uroczą przyrodę Szwecji charaktery­
zuje obfitość lasów, Jezior 1 rzek, a także
rozległych torfowisk i niewysokich, „przy­
sadzistych", granitowych pasm górsklcłi.
Jedynie w południowej Szwecji można
Jeszcze napotkać łowiska polne.
Powyżej
szerokości geograficznej Uppsali uprawy
rolne są już rzadkością, pcnnimo że trafia­
ją się jeszcze nawet w pobliżu kręgu po­
larnego, w Laponii, gdzie ludność uprawia
G
Ciekawe jest, że losie nie pobierają zu­
pełnie paszy wyłdadanej w celu dokarmia­
nia zwierzyny. Omijają też lizawtci, a na­
wet nie ogryzają drzew wywróconych.
Wczesną wiosną oddziałem świeży wywrót
młodej sosny w drągowinie. Igliwie i den­
ka kora na gałęziach tej sosny nie były
ruszone przez łosie, podczas gdy uprawy
zostają ogc^ocone z pędów.
Obserwacja łosi na bukowislni Jest bar­
dzo trudna, gdyż właściwe bukowanie za­
czyna się dopiero z nastaniem zmierzchu.
Na podstawie „stękania" lub „rżenia" moż­
na dość dokładnie określić liczt>ę byków
i miejsca ich godów, ale zobaczyć łosie
można tylko w ciągu dnia, na przesmy­
kach.
Na podstawie długoletnich
obserwacji
łosi oraz znajdowanych zrzutów można po­
kusić się o najogólniejsza
charakterystykę
tutejszego fenotypu. Zarówno byki. jak
klepy są przeważnie doskonale rozwinięte
o mocnej budowie ciała. Stwierdzano to
nie tylko u osobników odłowionych, lecz
także u sztuk padłych czy pochodzących
z c^strzału sanitarnego.
Jeśli chodzi o poroże, są to w przewa­
żającej większości tzw. badylarze, o łopa­
ta cłi przypominających raczej zniekształco­
ny wieniec jelenia. Klasycznych łopataczy
jest bardzo niewiele i ewentualna selekcja
pogłowia w przyszłości powinna na ten
moment zwrócić główną uwagę.
Na zakończenie muszę z przykrością
stwierdzić, że rezerwat „Czerwone Bagno",
mimo bardzo atrakcyjnej fauny i fiory,
nie wzbudza w i ę k ^ e g o
zainteresowania
ani u przyrodników ani u myśliwych,
o czym najlepiej świadczy fakt. że odwie­
dza go rocznie najwyżej kilknaścię' osób.
Wprawdzie Jedynym osiedlem ba
tym
pustkowiu jest leśniczówka Grzędy, odda­
lona o 16 łon od autobusu a o 31 km od
sttHjji kolejowej, ale prawdziwego nilłośntka pr7yrody nie powinno to znletihęcać.
Buicowisko łosi na Czerwonym Bagnie to
jedyne w swoim rodzaju przeżycie, dostar­
czające silnych etnocjł i niezapcHnnlanych
wrażeń.
Roman Prpskl
niektóre odmiany ziemniaków. Jednakże
wyłącznie na południowo-wschodnich sto­
kach wzgórz morenowych. I m dalej na
północ tym rozleglejsze są właściwe tutej­
sze środowiska bytowe zwierzyny, t j . lasy
sosnowo-brzozowe ze świerkiem, mszary,
torfowiska i rzeki we wspaniałych, szero­
kich granitowych łożyskach, poszerzające
się w przedziwny sposób w rynnowe, polodowcowe Jeziora i rozlewiska ujęte w ra­
my granitowych brzegów.
Nic też dziwnego, źe przy szosach i au­
tostradach w Środkowej i północnej Szwe­
cji widnieją często znaki ostrzegawcze dla
kierowców z wymalowaną sylwetką łosia,
który znajduje tu doskonałe warunlci ży­
ciowe i występuje znacznie liczniej niż
Jeleń. .Sporo wiadomości o łosiu przekazał
mi p. Gunnar Grundstróm, zawołany my­
śliwy, zajmujący
stanowisko przewodni­
czącego gminy lapońsklej w okolicach
Ammarnfiss. Mieszka on nad
malowniczą
rzeką Vindeldlven w miejscu, gdzie Jest
dotąd zachowana w całości cbata-domek
d a w n ^ o wodza Lapończyków. P. Grundstr6m ma wśród swoich trofeów myśliw­
skich rekordowe łopaty łosia i kilka skór
niedźwiedzi skłutych oryginalnym lapońskim oszczepem o krótkim,
trójkątnym
ostrzu. W północnej, a także w środkowej
Szwecji żyje obecnie kilkaset niedźwiedzi
i nieraz zdarzają się z nimi wypadki. Póź­
ną wiosną 1958 r. jeden z leśników w oko­
licach Sundmoo w czasie obchodu terenu
wszedł iwmiędzy niedźwiedzicę i dwa małe
niedźwiadki baraszkujące opodal w lesie.
Od kłów i pazurów atakującej niespodzie­
wanie niedźwiedzicy ocaliła go Uyskawiczna orientacja i celny strzał w łeb napast­
nika z odległości paru metrów.
Zdani«n p. Grunstrdma w Szwecji żyje
ogółem około 70 000 łosi. Ich ulubionym
środowiskiem życiowym, szczególnie na i > ^ nocy, są obrzeża mszarów i torfowisk oraz
podnóża gór porośnięte gęstymi zaroślami
krzewów z
pojedynczo
występującym
świerkiem oraz sosną, przeważnie o smu­
kłej, wąskiej koronie, odmiennej od pokroju
.naszych sosen. Drzewiasto-krzewiaste za­
rośla w biotopach łosia tworzą brzozy,
wierzby (głównie iwa), a ponadto Jarząb
i czeremcha. W mnie i w wilgotnych pła­
tach ziołorośli,
często napotykanych w
opisywanych siedliskach, panują:
tojad
(Aconitum septentrionale). modrzyk (Mulgediiun alpinum), bodziszek (Geranium silvaticum), dzięgiel (Angelica silvestris), p ^ i k
(Trollius europaeus), wawrzynek
wilczełyko (Daphne mezereum), nieliczne gatun­
ki paproci (Athyrium filix-femina, Dryopteris oreopteris, Dryopteris austriaca) i wie*
le innydi gatunków roŚUn. Łosie brodząc
w tym gąszczu wydeptiiją liczne ścieżki
i intensywnie żerują. Ulubioną ich strawą
są gałązki iwy, szczególnie na wiosnę, po­
nadto korowina jarząbu. w lecie natomiast
najchętniej zjadają kwiatostany modrzyka
i dzięgla. Tutaj odprawiają łosie swe gody
weselne, zwane bukowiskiem, tu też prze­
ważnie bytują klepy prowadzące młode.
Ochłody szukają łosie na torfowiskach i w
błotach mszarów.
W litych sosnowych lasach północy, zaj­
mujących z reguły wyżej położone obsza­
ry, łoś nie pojawia się niemal zupełnie. Tu
natomiast rozciąga się królestwo renifera,
który najchętniej przebywa w środowisku
wyżynnym i górskim. Można go więc także
spotkać w strefie lasów brzozowych (400 do
600 m npm) i na nielicznych halach gór­
skich ponad górną granicą lasu. Renifery
w Szwecji bytują w stanie na p ^ dzikim.
Jedna rodzina Japońska hoduje około 2000
sztuk tych zwierząt. W Szwecji żyje obec­
nie 6k<Ao 6000 Lapończyków. Znaczą oni
swoje renifery specjalnymi nacięciami na
skórze krótl^ego ogona, łowią Je zręcznie
na lasso i rozpoznają z zadziwiającą by­
strością. Olbrzymi postęp cywilizacji
za­
kłóca obecnie nieraz prastare lapońskie
zwyczaje, co nie odbija się korzystnie na
stanie reniferów w Laponii. Zdziczałe reny,
głównie stare byki, wędrują często samot­
nie przez lasy i urozmaicają
monotonię
tamtejszych rozległych sośnin.
Gospodarką łowiecką w Szwecji kieruje
Królewska Rada Łowiecka w poroziunieniu
z innymi czynnikami. Przepisy ochronne są
bardzo surowe i dostosowywane corocznie
do aktualnych warunków hodowlanych, w
zależności m. tn. od udatności miotów czy
lęgów, klęsk chorobowych itp. Pomimo w y ­
sokiego poziomu cywilizacyjnego kraju, nad­
miernej ilości samochodów oraz licznych,
doskonale utrzymanych, chociaż wąskich,
szos zachowało się do dzisiaj w Srwecji wie­
le łowisk o nieskażonym, pierwotnym cha­
rakterze. Myśliwy, wysiadając z samochodu
na doskonałej asfaltowej szosie, nie prze­
czuwa nawet Jak wspaniałe czekają go
przeżycia. Dopiero idąc za prowadzącym
go strzelcem lub tropiąc sam zwierzynę za­
traca się ztu)ełnie wśród olbrzymich om­
szałych głazów moren, wśród kęp na grzę­
zawiskach, w obliczu posępnych granito­
wych Ścian skalnych, czy nad brzegami
tnoczych, zawsze ciemnoniebieskich wód.
Wędrówkom tym dodaje szczególnego po­
smaku możliwość spotkania z najgrubszą
europejską zwierzyną — z niedźwiedziem,
łosiem czy rosomakiem na czele.
Sttfmn MyezkowskI
Łopaty loaia o U p a s a n kacb. zdobyte przez p.
GnindsrOma (zloty me­
dal na wystawie w DOaacUor<U w U M r.)
FM.
S. U y c z k o w ^
7
WILLIAM
FAULKNER
3
„Tragedią naszego dasiaj jest powszechny na całym śuaiecle fizyczny ląk,
trtoający już tak dtugo, źe obecnie już siĄ z nim osu)oiliimv. Przesiały islnieŁ
zagadntenUi. dućiia. Zostało tylko jedno pytanie; kiedy nadejdzie zagląda?...
Przywilejem pisarza- i poety jest wspomagać człowieka, krzepić mu serce,
przypominać o mesftote, honorze i dumie, miłosierdziu, fiadziei, uspdtczttciu
i poitDięcentu, które były chwałą jego przeszłości. Głos poety nie może być
tylko kroniką człowieka; musi być dźwignią, wsparciem, pomocą w przetrwa­
niu i zwycięstwie."
(Z przemówienia W. Faulknera wygłoszonego podczas wręczania
mu nagrody Nobla w SzŁolcholmie 10 grudnia 1950 r.)
w m U i n Fwintncr nrodill ti^ 2S kwictnlA 1S97 lokn w stanie Mlsalalpi, fdile obecnie
atUeSEka. Racae] poeta n l ł tnoraUata, tanreat nacrody NabU w r. U U oraa nagrody
PnrUtzcTa w r. 19S9, nie tak wpcawdale pepnlarny lak Ernest HemUtcway, bo ana-^
czule od niego tradniejazy, uchodzi za najwl^ksscca ze w s p ó ł c z e s n y c h pisarzy Ame­
r y k i , a po inilercł Tomasza Młim^^ u najwlfkssego z t y j ą c y c h pisarzy twŁata. Proia
Jego — bardzo tnidna l zawiła — pełna Jest g:clM>kleJ treici psychologicznej i wnikli­
wej znajomości iycta we wszystkich Jego przejawach.
ponUeJ zamieszczamy fragmenty Jego k s i ą i k i pt. „ m e l k i L a s " , poiwi^conej c a ł k o ­
wicie tematom m y ś l i w s k i m , która nkaie sl« nalUadem P I W a a początku prsyzałcgo
rokn.
N
AJPIERW nie było nic. SiąpU nie­
ustanny zimny deszcz i gd^^teś w
szarym nieruchomym świetle póź­
nego listopadowego świtu zbiegało
się i zbliżało w ich stronę granie ogarów.
Potem Sam Fathers, stojąc za chłopcem —
tak samo. Jak stał wówczas, gdy chłopiec
z pierwszej swojej strzelby prawie pierw­
szym nabojem, jakim t ę strzelbę nabito,
ustrzelił swego pierwszego królilca w bie­
gu — dotknął jego ramienia, a on zaczął
się trząść, ale bynajmniej nie z zimna.
Wtedy byl już ten jeleń. Ukazał się nagle
Jak duch, a przecież nie duch tylko jeleń
z k r w i i kości, chociaż taki, jakby skupiał
w sobie całą jasność i zarazem był jej źró­
dłem, jakby poruszając się w jasności, za­
razem ją rozsiewał — Już w biegu, tak Jak
zawsze widzi się jelenia w tym ułamku se­
kundy, kiedy spostrzegł człowieka: odchy­
lony w owym pierwszym wysokim susie
z wieńcem nawet w tym mglistym brza­
sku wyglądającym Jak r^wno stojący na
jego łbie mały fotelik na biegunach.
— Teraz — powiedział Sam Fathers —
Strrelaj prędko, ściągaj powoli spust.
Chłopiec nie pamiętał tego strzału w
ogól& Tak Jak jego ojciec i jak bliźniaczy
brat ojca i jak ich ojciec przed nimi, miał
dożyć lat osiemdziesięciu, ale nigdy nie
miał sobie przypomnieć ani huku tego
strzału ani nawet kopnięcia kolby. Nawet
nie pamiętał, co zrobił potem ze strzelbą.
Biegł. Później stał nad tym jeleniem leżą­
cym na mokrej ziemi, jes''cze sprężonym
jak w szybkim biegu i wcale nie wygląda­
jącym na martwego — stał nad nim cały
rozdygotany, kiedy Sam Fathers, znów u
jego boku, podał mu nóż.
— Nie podchodź do niego od przodu —
powiedział Sam. — Jeżeli jeszcze żyje,
porozrywa cię racicami na strzępy. Zajdź
od tyłu i weź go najoierw za poroże tak,
żeby nie mógł podnieść łba, zanim zdążysz
odskoczyć. Potem mu wsuń drugą rękę pod
gębe i wetknij palce w nozdrza.
Chłopiec usłuchał. Odciągnął łeb jele­
nia i przesunął nóż po jego napiętej gar­
dzieli, a Sam Fathers pochylił się, zanurzył
dłonie w gorącej, dymiącej k r w i i otarł Je
o p o l i c k i chłopca. Potem w mokrym sza­
rym lesie zabrzmiał róg Sama: ucichł na
chwile i rozległ sie jeszcze raz i jeszcze
raz; o t o c y ł a ich fala ogarów
kłębiących
się tam. dopóki już wszystkie nie pokosztowały tej k r w i i Boon Hogganbeck wraz
z Tennie's Jiman nie zaczęli walić rremieniami na prawo i lewo, żeby Je odpędzić;
8
a potem mężczyźni, ci myśliwi naprawdę:
W^ter Ewell ze swoim sztucerem nigdy
nie pudlującym, i major De Spain i stary
generał Compson i kuzyn ctiłopca, McCaslin
Edmonds, starszy od niego o lat szesnaście
wnuk siostry jego ojca i (ponieważ oni
obaj, chłopiec i McCaslin byli Jedynakami,
a ojciec chłopca miał prawie siedemdzie­
siąt lat, kiedy się chłopiec iirodzlł) raczej
Jego brat niż kuzyn i raczej jego ojciec niż
kuzyn ery brat — wszyscy ci myśliwi sie­
dząc wokoło na koniach patrzyli na nich:
na tego starego człowieka, który przekro­
czył już siedemdziesiątkę, ale wciąż jeszcze
zachowywał oblicze i postawę swego ojca,
wodza Chickasaw, i na białego chłopca,
dwunastolatka, ze śladami zakrwawionych
rąk na twarzy, zajętego w tej chwili tylko
trzymaniem się prosto i nie okazywaniem,
że wszytko w nim dygocze.
— Dobrze się chłopak spisał. Sam? — za­
pytał Jego kuzyn McCaslin.
— Dobrze się spisał — powiedział Sam
Fathers.
I nie trzeba było nic więcej. Bo to Sam
Fathers uczył chłopca poznawać las i polo­
wać, uczył go kiedy strzelać a kiedy nie
strzelać, kiedy zabijać a kiedy nie zabijać
i , rzecz jeszcze ważniejsza, co robić póź­
niej z ubitą zwierzyną. Nieraz siadywali
obaj na wierzchołku wzgórza pod letnim
niebem gęsto nabitym ostrymi gwiazdami,
czekając aż ogary z powrotem przypędzą
lisa tam, skąd będzie słychać ich granie,
allro przy ognisku w listopadowym liądź
grudniowym lesie, podczas gdy psy tropiły
szopa nad strumieniem, albo nawet nie
przy ognisku w ciężkim od rosy smoliście
czarnym mroku przedświtów kwietniowych
czatując w kucki pod drzewem, na którym
spały dzikie indyłd, i Sam wtedy mówiL
Chłopiec nigdy go o nic nie pytał, bo on na
żadne pytania nigdy nie odpowiadał.
Haz do roku późną jesienią, w listopadzie
Sam wyjeżdżał. Chłopiec patrzył, jak na
wóz z i^ócienną budą już naciągniętą na
obręcze ładuje się żywność: szynki i k i ^ basy z wędzarni, kawę, mąkę i syrop klo­
nowy z kantyny i mięso całego wołu ubi­
tego nie dawniej niż poprzedniej nocy dla
psów na czas, dopóki w obozie nie będzie
dziczyzny, i Jak pot«n
umieszcza się w
woTle klatkę z psami, pościel i l>roń, rogi
myśliwskie, latarnie i siekiery, po czym
jego kuzyn McCaslin i Sam Fathers w my­
śliwskich ubraniach
wsiadają na kozi<^
i wraz z Tennie's Jimem usadowionym na
klatce z psami wyruszają do Jefferson, że­
by się tam przyłączyć do majora De Spain,
generała Compsona, Boona
Hogganbecka
i Waltera Ewella i Jechać z nimi na pełne
dwa tygodnie do Wielkiej Kotliny Tallahatchie, gdzie były jelenie i niedźwiedzie.
Ale jeszcze zanim wóz załadowano, chło­
piec uprzytomniał sobie, źe nie może na to
patrzeć ani chwili dłużej. Odchodził, biegł
prawie, za węgieł domu, skąd Już nie w i ­
dać było wozu i gdzie nikt nie mógł zoba­
czyć Jego, i stojąc tam, wcale nie płacząc,
trzymając się prosto, sztywno, tyle t y l ­
ko, że drżąc, szeptał sobie na pociechę:
— Już niedługo. Już niedługo. Jeszcze
tylko trzy lata (albo jeszcze dwa, albo
jes-^cze rok) i t}ędę miał dziesięć lat. Cass
obiecał, że wtedy pojadę.
I ten czas nadszedł wreszcie. Sam Fatłiers, który parę miesięcy przedtem prze­
niósł się do Wielkiej Kotliny, czekał w
obozie na ich przyjazd. Jeżeli cieszył się,
że ich widzi, to tego nie okazywał. I jeżeli
w dwa tygodnie później, kiedy zwijali obóz
przed powrotem do domu, żałował, źe od­
jeżdżają, to i tego nie okazywał również.
Bo on zostawał. To tylko chłopiec, samot­
ny, zdany na siebie wrócił w osiadłe swoj­
skie strony, żeby przez jedenaście miesię­
cy dalej polować n^ króliki I zajmować się
innymi równie dziecinnymi sprawami w^
oczekiwaniu na powrót do wielkiego lasu.'
Z3
Wrócił, Już nawet po tym pierwszym
krótkim tam pobycie unosząc ze sobą nie­
zapomniane odczucie
puszczy — nastrój
nie Jej grozy czy jakiejś szczególnej wro­
gości, ale jej głębi. Jej namacalnego życia,
jej ogromu i zadumy, otaczający go wszę­
dzie, gdy już cliodzić po wielkim lesie
było mu wolno, gdzie więc chodził dowoli
spokojny- że nie spotka go żadna krzywda,
chociaż dlaczego, nie wiedział; a przecież
pomimo tego spokoju jakiś skarlały i do
chwili honorowego przelania k r w i godnej
tego, by ją przelać, obcy.
Potem nadchodził listopad i wracali do
oł>ozu. Każdego ranka Sam zabierał chłop­
ca na przydzielone mu stanowisko. To
ocywiście bywało zawsze Jedno z najmarniejszych stanowisk, skoro on miął dopie­
ro dziesięć i jedenaście i dwanaście lat,
więc nigdy jeszcze nawet nie widział ucie­
kającego jelenia. Ale tam stawali. Sam
trochę za nim i bez str7elby tak, jak stał
wtedy, gdy chłopiec ustrzelił królika w
biegu mając lat osiem. Stawali tam w l i ­
stopadowe świty i po Jakimś czasie do ich
uszu dolatywało granie ogarów. Nieraz po­
lowanie rozdzwonione i niewidoczne przemiatalo się z u p i n i e blisko; raz zdarzyło
się im usłyszeć dwa donośne
huknięcia
starej strzelby Boona Hogganbecka, z któ­
rej Boon jeszcze nigdy nie ustrzelił nic
t
w i ę k ^ e g o od wiewiórki, i dwa razy głu­
chy, nie zostawiający po sobie echa w y ­
strzał ze sztucera Waltera Ewella, po czym
i za tym pierwszsrm i za drugim razem,
nawet nie czekali na to, by zabrzmiały
dźwięki rogu.
— Mnie nigdy nie wyjdzie na strzał —
mówił cłiłopiec — Nigdy nic nie ubiję.
— Na pewno ubijesz — powiedział Sam.
— Poczekaj. Będzie z ciebie myśliwy. Bę­
dzie mężczyzna.
I
oto teraz Już był myśliwym, był męż­
czyzną. Pociągnął za cyn^el i Sam
Fathers
pomazał mu twarz gorącą
krwią jelenia, którego on ubił i przestał
być dzieckiem.
To był ostatni dzień tych dwóch tygodni.
Zwinęli obóz tego dnia po południu i w y ­
jechali — jego kuzyn, major De Spain, ge­
nerał Compson i Boon konno, Walter Ewell
i Murzyni wozem wraz z nim i Samem,
i ze skórą i wieńcem tego jelenia. Mogły
być (i były) inne trofea w wozie. Ale dla
chłopca istoiały one nie bardziej niż ci i n ­
ni, którzy razem z nimi Jechali, bo w
gruncie rzeczy on i Sam Fathers byli na­
dal, tak jak tego ranka w kniei, sami ze
sobą. Wóz zakręcał i podskakiw^ pomię­
dzy dwiema przesuwającymi się powoli,
a przecież nieruchomymi ścianami, spoza
których i znad których puszcza patrzyła
na ich przejazd już chyba łaskawie, już
nigdy nie mając być niełaskawa, skoro ten
Jeleń wciąż i raz na zawsze był w skoku,
wycelowane lufy strzelby stale i raz na
zawsze przestawały drżeć i buchał z nich
huk, podczas gdy ten Jeleń w skoku swoim
ostatnim wciąż na progu nieśmiertelności
sprężał się na zawsze nieśmiertelny; w
wozie
rozchybotanym,
podskakującym,
trwała jeszcze ta chwila, ten strzał. Sam
Fathers i on, chłopiec, i krew, którą Sam
pomazał go już na zawsze z puszczą zjed­
noczonego, ho puszcza go przyjęła, skoro
Sam powiedział, że on się dobrze spisał...
aż tu nagle Sam ściągnął lejce i zatrzymał
wóz i wtedy wszyscy usłyszeli ów niewąt­
pliwy, nie dający się zapomnieć odgłos
ucieczki Jelenia wypłoszonego z legowiska.
Po chwili za zakrętem szlaku rozległ się
okrzyk Boona i podczas gdy zastygli hez
ruchu w zatrzymanym
wozie. Walter
i chłopiec już w geście sięgania po strzel­
by, Boon z twarzą rozszalałą i zdumioną
krzycząc i waląc kapeluszem swego galo­
pującego muła zawrócił do nich zza za­
krętu. Zaraz też nadjechali i inni Jeźdźcy
również galopem spinając konie ostrogami.
— Weźcie psy! — krzyczał Boon. —
Weźcie psy! Czternaście odnóg miał na
łbie! Tam leżał przy drodze w tym gąszczu
paw~paw! Gdybym wiedział, że on tam
jest mógłbym mu poderżnąć gardziel scy­
zorykiem!
— Może właśnie dlatego u c i ^ ł — zau­
ważył Walter — Gdybyś miał strzelbę,
toby się ciebie nie zląkł.
Wysiadł Już z wozu ze sztucerem. Poton
wysiadł chłopiec też ze swoją
strzelbą
i podjechali do nich inni Jeźdźcy, podczas
gdy Boon, który Jakoś wprost z muła
przeszedł do wozu, szarpał i drapał paz­
nokciami tłomoki wciąż jeszcze krzycząc:
— Weźcie psy! Weźcie psy!
Również i chłopcu się wydawało, że oni
przez całą wieczność nie zdecydują się co
robić — ci starzy ludzie, których krew w
d ą g u tych lat, o jakie byli starsi od niego,
stała się inną, zlmnlejszą substancją niż
krew krążąca w nim, i nawet w Boonle
i w Walterze.
— No więc Jak, Sam? — zapytał w koń­
cu-major De Spain — Mogłyby psy zagonić
go tu z powrotem?
— Nie trzeba psów — powiedział Sam.
— Jeżeli on nie ł>ędzie psów słyszał za
sobą, to jak nic przed zachodem słońca
wróci t u naokt^o na legowisko.
— Dobrze — rzekł major De Spain — To
wy chłopcy wsiadajcie na konie. My poje­
dziemy wozem do drogi i tam na was za­
czekamy.
Z generałem Compsonem i McCaslinem
wsiadł na wóz, a Boon, Walter, Sam I chło­
piec zawrócili na koniach t zjechali ze
szlaku. Przez god-^inę wiódł ich Sam w
zamglonej jednostajnej szarości
popołud­
nia, nieco innej niż szarość świtu i mają­
c a bez żadnego stopniowania od razu się
zamienić w czerń mroku. Po godzinie Sam
ich zatrzymał.
— To Już dosyć daleko — powiedział
Sara, — On będzie szedł pod wiatr 1 nie
musi poczuć tych mułów.
Uwiązali wierzchowce w gąszczu. Teraz
piesT.0 poprowadził Ich Sam na przełaj
przez to ł}ezgraniczne popołudnie; chłopiec
szedł tuż za Samem, niemal na Sama wpa­
dając, czując, czy mo^e tylko mając wraże­
nie, źe tamci dwaj depczą mu po piętach.
Dwa razy Sam odwrócił lekko głowę i nie
zatrzymując się powiedział do chłopca
przez ramię:
— Mamy czas. Dojdziemy tam przed
nim.
Więc chłopiec próbował iść wolniej. P r ó ­
bował z całym rormyslem zwolnić zawrot­
ny pęd czasu, w którym poruszał się ten
jeszcze niewidzialny Jeleń, i który. Jak mu
się wydawało, na pewno tego jelenia unosił
coraz dalej I dalej od nich, coraz bardziej
tiezpowrotnie, pomimo, że on, ten jeleń nie
potrzetiował uciekać, bo żadne psy nie biegły po Jego tropie, i pomimo że Saro po­
wiedział, źe on Już zatoczył pełny krąg
i zawraca w Ich kierunku. S T I I ; minęła
jeszcze Jedna godzina czy dwie czy może
mniej niż pół godziny, chłopiec nie potra­
fiłby powiedzieć. I nagle znaleźli się na
jakimś wzniesieniu. Nigdy dotąd tu nie
był, więc właściwie nawet nie wiedział,
czy to jest wzniesienie. Wiedział tylko, że
teren podnosi się lekko, tM zarośla się
przerzedziły i dalej,
jakby od szczytu,
grunt opadał nieznacznie ku ścianie gęsto
rosnących trzcin. Sam zatrzymał się.
— Tutaj — powiedział. Zwrócił się do
Waltera i Boona: — Idźcie tym grzbietem.
Jak dojdziecie do dwóch weksli, to się ro­
zejdźcie. Zobaczycie te ślady. Jeżeli on
iiIPIllliiPiW
będzie przechodził, to jak nic przejdzie
koło jednego z tych naszych trzech sta­
nowisk.
Walter rozglądał się przez chwilę.
— Ja to znam — oświadczył. — Nawet
widziałem tego twojego jelenia, Boon. By­
łem tu w zeszły poniedziałek. To tylko
roczniak.
— Roczniak? — zapytał Boon. Z>yszał po
szybkiej wędrówce. Twarz wciąż jeszcze
miał trochę nieprzytomną. — Jeżeli ten,
którego widziałem, był roczniak, to ja je­
stem przedszkolak.
— Więc widocznie widziałem królika —
rzekł Walter. — Zawsze słyszałem, żeś t y
skończył raz na zawsze ze swoją edukacją
n r> dwa lata przed pierwszym oddziałem
sr'Toły podstawowej.
Boon spojrzał na Waltera spode łba.
— Jeżeli nie chcesz go ubić, złaź z dro­
gi — b u m ą ł . — Siadaj sobie gdzieś. Bo, na
Boga. ja...
— Nikt go nie ubije, jak będzie stal tutaj
— spokojnie powiedział Sam.
— Sam ma rację — rzekł Walter. Po­
chylając sztucer wytartą srebrzystą
lufą
w dół, zrobił już ruch, żeby odejśó. —
Trochę więcej się ruszać i trochę mniej
gadać. Słychać Hogganbecka na pięć mil,
choćbyśmy nie s-^Ii z wiatrem.
Odeszli. Chłopiec jeszcze słyszał, jak
Boon coś mówi, chociaż po dłuższej chwi­
l i i to ustało taicże. Potem jeszcze raz sta­
nęli we dwóch z Samem nieruchomo pod
olbrzymim
dęb«n w jakimś niedużym
gąszczu i znów nie było nic. Tylko wzbi­
jająca się w zamglonej szarości, posępna
samotność drzew i słaby szmer rozrze<feonego zimnego deszczu, który przez cały ten
d^ień nie przestawał padać ani na chwilę.
Potem puszcza, jak gdyby tylko czekała na
to, by oni stanęli na stonowisku i znieru­
chomieli, zaczęta oddychać znów. Ogromna,
baczna, bezstronna i wszechwiedząca zda­
wała się pochylać w giąb nad nimi: nad
chłopcem i Samem, i nad Walterem, i nad
Boonem, rozstawionymi w trzech
miej­
scach na czatach, i nad tym jeleniem, k t ó ­
ry gdzieś się w niej poruszał jeszcze bez
pośpiechu, ponieważ nikt go nie ścigał,
jeszcze nie przestraszony i wcale nie lęk­
liwy tylko, tak samo jak oni, po prostu
czuiny. może juź w swoiej okrężnej drodze
powrotnej, może
zupełnie blisko, może
także świadomy, że patrzy na niego pra­
dawna nieśmiertelna Rozjemczyni. Chło­
piec wyczuwał to, ł>o miał juź lat dwana­
ście i rankiem tego właśnie dnia coŚ się
stało: w ciągu niespełna sekundy przestał
być dzieckiem, jakim był jeszcze dnia po­
przedniego. Czy też może tak samo w y ­
czuwałby to i przedtem: dlatego, że w y ­
chowała go wieś; może ktoś nawet dorosły
wychowany w mieście, nie mówiąc juź
o d7lecku z miasta, nie mógłby tego zro­
zumieć; może tylko ten, kto się wychował
wśród pól i lasów, potrafi poiąć swoią m i ­
łość do żvcia, które własnoręcznie odbiera.
Znów zaczął się trząść.
— To dobrze, że już mam te dreszcze —
szepnął. Wcale się przy tym nie poruszył;
tyle że jego wargi kształtowały wydycha­
ne słowa. — Później mi przejdą, kiedy się
złożę do strzału...
Sam też się nie poruszył.
— Cicho — powiedział Sam.
— Czy on .lest aż tak blisko? — zapytał
szeptem chłopiec. — Myślisz, że.„
— Cicho — powieHzial Sam.
Wiec chłopiec umilkł. Ale nic nie mógł
poradzić na to, źe się trzęsie. Nawet nie
usiłował, wiedząc, że te dreszcze i tak
ustaną, kiedy l)ędzie mu potrzebna zimna
krew — bo C7vż Sam już go nie wyświę­
cił i nie uwolnił od słabości i od żalu
również? Nie od
miłości i litości dla
wszystkiego, co źyie i biega i nagle w
ciągu sekundy przestaje żvć u samego
szczytu śmigłei swojej chwały, ale od sła­
bości i żalu. Stali więc obaj bez ruchu od­
dychając
głęboko, miarowo, spokojnie.
Słońce, gdyby go było choć trochę, już by
się osuwało na zachodzie; wydawało się
10
chłopcu, że niezmienna szara światłość po­
południa skupia się, zagęszcza i ścina, do­
póki sobie nie uświadcunił, że to okrzepł
jego własny oddech, jego serce, jego krew,
że coś — źe wszystko w nim okrzepło, bo
Sam Fathers pomazał go naprawdę, nie
tylko pasując go na myśliwego, ale dając
mu • coś, co ze swej strony kiedyś otrzymał
od dawnych, wymarłych i zapomnianych
ludzi swego plemienia. Wstrzymał oddech;
tylko serce mu tętniło krwią i w ciszy,
która zaległa, puszcza też przestała oddy­
chać, skłaniając się ponad nim, pochylając
się z oddechem wstrzymanym, ogromna,
bezstronna i wyczekująca. Potem i te
dreszcze, tak jak przewidywał, ustały i od­
wiódł oba ciężkie kurki strzelby.
I zaraz to minęło. Juź było po wszyst­
kim. A jednak głusza jeszcze nie zaczęła
oddychać na nowo; przestała tylko patrzeć
na niego i patrzyła juź gdzie indziej —
nawet się od niego odwróciła
wpatrzona
teraz gdzieś dalej na wzniesienie, w j a ­
kiś inny punkt, i chłopiec wiedział tak
dobrze, jakby miał tego jelenia przed
oczami, że on wyszedł na sam skraj trzci­
nowego gąszczu, po czym albo ich widząc
albo czuiąc, zniknął w trzcinach z powro­
tem. Zniknął, ale głusza jeszcze nie oddy­
chała. Powinna była odetchnąć, a przecież
nie odetchnęła. Odwrócona w dalszym
ciągu patrzyła na coś. co było gdzie i n ­
dziej, nie tam, gdzie chłopiec stał z Sa­
mem; zesztywniały, również z tchem za­
partym pomyślał, krzyknął w myśli:
„Nie! Nie! — już wiedząc, że jest za
późno, z tą dawną rozpaczą sprzed dwóch
i sprzed trzech lat mówiąc sobie: •— Mnie
nigdy nie wyjdzie na strzał".
A potem usłyszał to — jeden raz huknął
głucho sztucer Waltera Ewella, który n i ­
gdy nie spudłował. Z rozległy się na
wzniesieniu rozsrebrzone
dźwięki rogu
i coś chłopca opuściło — i uświadomił so­
bie wtedy, że wcale nie liczył na si>osobnośĆ do tego strzału— Chyba to już — westchnął — Walter
go ubił.
Bezwiednie t r ' y m a ł jeszcze strzdbę lek­
ko uniesioną. Opuścił ją teraz, spuścił je­
den kurek I już miał wyjść z zarośli, kie­
dy Sam go zatrzymał.
— Zaczekaj — powiedział Sam.
— Zaczekać? — krzyknął chłopiec. I już
zawsze miało mu to pozostać w pamięci:
jak odwrócił się do S^raa z pasią, z całym
okrucieństwem
chłopięcej rozpaczy nad
utraconą okazją, nad utraconym szczę­
ściem. — Na co? Rogu nie słyszysz?
I mi»ł mu pozostać w pamięci Sam Fat­
hers stojący w tvch zaroślach. Bo Sam się
jeszcze nie ruszył. Był niewysoki, raczej
przysadzisty i krepy, niewiele wyższy od
chłopca, który już mniei wlęcel od roku
rósł szybko, a pr''ecież pona-^ głowa chłop­
ca patrzył teraz ns wniesienie gdzie* tam,
skąd dolatywały dźwięki rogu; i chłopiec
wiedział, że Sam go nie widzi, że chociaż
wie, że on stoi tuż obok, nie wid»i go na
pewno. Po chwili i on też zobaczył to, na
co patrzył Sam. Szedł ten jeleń wzniesieTiiem tak, jakby wychodził prosto z sa­
mych dźwięków rogu głoszących jego
śmierć. Nie biegł, szedł olbrzymi, spokoj­
ny odchylając
łeb, żeby nie zawadzić
wieńcem o gałęzie, a chłopiec stał przy
Samie, tym razem ot>ok Sama, a nie jak
dawniej zawsze przed nim, ze strzelbą
jeszcze podniesioną trochę, z jednym kiurkiem jeszcze odwiedzionym.
Nagle jeleń ich zobaczył. A przecież nie
zerwał się do biegu. Większy niż najwyż­
szy człowiek, zatrzymał się tylko na se­
kundę i popatrzył na nich; potem mięśnie
mu się rozprężyły. Nawet nie zbaczając ze
swej drogi, nie uciekając, nie biegnąc na­
wet, bez pośpiechu ruszył po prostu dalej
z ową uskrzydloną lekkością, z jaką poru­
szają się jelenie, i minął ich w odległości
dwudziestu stóp z łbem podniesionym wy­
soko, ze wzrokiem nie dumnym i nie w y ­
niosłym, tylko po prostu pełnym świadomo­
ści, dzikim i nieulękłym, a Sam stojący
teraz przy cłiłopcu z ręką wyciągniętą na
całą długość, dłonią zwróconą na zewnątrz,
odezwał się owym dawnym językiem zna­
nym chłopcu z rozmów Sama i starego Joe
Bakera w kuźni, podczas gdy na wzniesie­
niu wciąż jeszcze rozbrzmiewał róg Wal­
tera Ewella, żeby ich doprowadzić do j a ­
kiegoś tam ubitego jelenia.
— Ole, Wodzu — powiedział Sara —
Praojcze!
Kiedy dotarli do tamtego miejsca, Walter
stał odwrócony do nich plecami, zupełnie
nieruchomo, niemal jak w odurzeniu pa­
trząc na ziemię u swoich stóp. Wcale się
nie obejrzał.
— Chodź tu. Sam — rzekł cicho.
Kiedy do niego podeszli, miał nadal oczy
utkwione w leżącego u jego stóp nieduże­
go szpicaka, który jeszcze ubie^ej wiosny
był jelonki«n.
— Taki z niego drobiazg — rzekł Walter
— że o mały włos go nie puściłem. Ale
tylko popatrz na te jego ślady. Krowa by
większych nie zostawiła. Gdyby nie to, źe
żadnych innych śladów t u nie ma, przy­
siągłbym, że był t u jeszcze jakiś Jeleń,
którego w ogóle nie widziałem.
B
YŁO ci«nno, kiedy dojechali do
czekającej na drodze bryczki. Robiło
się coraz zimniej,
deszcz przestał
padać i nietw zaczynało sie wypogadzać.
Kuzyn chłopca, major De Spain i generał
Compson siedzieli przy ognisku.
— Macie go? — zpytal major De Spain.
— Ubiłem sporego bagiennego królika...
szpicaka — odpowiedział Walter.
Zsunął małego jelenia ze swego muła.
Kuzyn ctiłopca, McCaslin spojrzał na niego.
— A ten duży? — zapytał — żaden z was
go nie widział?
— Nie wierzę, żeby nawet Boon widział go
naprawdę — rzekł Walter. — On prawdopo­
dobnie si^oszył w tym gąszczu czyjąś za­
błąkaną krowę.
Boon zaczął kląć najpierw na Waltera,
potem na S^ma za to, źe nie dał wziąć
psów, a potem na tego jelenia i w ogóle
na wsz.ystko.
— Nie przejmuj się — uspokoił go ma­
jor De Spain. — On na nas zaczeka do
przyszłego listopada. No, jedziemy.
Już było po północy, kiedy Walter po­
żegnał sie z nimi przy furtce swego ogro­
du o dwie mile od Jefferson, i Jeszcze
później, kiedy po odwiezieniu generała
Comosona do jego domi^ bryczka zaiechała pod dom majora De Spain. u którego
ch'opiec i McCaslin mieli spędzić resztę
tej nocT przed siedemnastom iłowa dalszą
drogą do siebie. Było zimno, na niebie iuż
l)ez. chmur
świeciły gwiazdy; wszystko
wskazywało na to, źe l>ędz{e siarczysty
mróz o wschodzie s*ońca, i ziemia bvla
Już zamarznięta pod kooytami koni i koła­
mi, a potem pod ich stoDami, kiedy szli
przez podwórze majora De Spain i wcho­
dzili do domu — do ciecłego ciemnego do­
mu, w którym, dooóki m<iłor De So^łin nie
o^łszukał i nie zanalił świecy, wchodzili po
ciemnych schodach po omacku, aż znaleźli
się w obcym pokoju, a potem w dużym,
WANDA MIRKOWSKA
.
D-_Z l·A D E K
AK zwykle omawiali ostatni miot.
Dyskusja była gorąca, ożywiona.
Jednych chwalono, drugich krytykowano.
- Wyskoczył jak z procy, zanim zdlł­
żyłem zmierzyć i strzelić... jut go nie mat
- Bo ty zawsze tak: najpierw za długo
myAUu, a potem za · krótko celujesz - ot
i wynik wiadomy: pud.ło.
.
- Ale ten Janek! No, no! Trzy razy do
niego strzelał, ale odyflczult wcale, wcale...
Ma chłop szczęklei
Wtedy do rozmow:y wtrącił się Dziadek.
Nazywali go tak serdecT.nie. a on traktował
ich po trosze jak kolegów, po trosze jak
synów, a może jak niesforne dzieci? Kto
wie? Był z nich naJstarszy, nie tylko wiekiem ale f doświadczeniem myśliwskim.
Mimo prawie siedemdziesięciu lat zadziwiał
swoJił energilł,
zapałem i dobrym
serdecznym humorem. A znajomoścllł lasu
i zwierząt nikt mu nie dorównywaŁ
- Bo widzisz, synu głos
Dziadka
brzmiał poważnie, niemal surowo oni to
zaraz krytykuj,, gorące glowy. A to wcale
nie tak, nie... No, cóż ty mógł zrobić? Myślał nie myślał, a tak dzik był "niewinowat" - to i pos1:edl.. Miał porachunki
z Janldem, tak i jemu rostal. A oni zaraz:
pudłoi Gorące głow:yl Ot i nieładnieJ
- A ty, Wacuś - tu zwrócił się do jedneco z najbardziel zapalczyw:ych dyskutantów - nie dokuC"'aj, pamiętasz jak to
było z twoim "od~cem"?
J
niby polance. porośniętej wysok~t trawą
i rzadką łozą. Poprzez ga.łęzie, jak nieśmiały
uśmiech, przedzierało
się
słoóce.
milczaŁ Wtem gdzieś, z daleka,
odezwały się pierwsze głosy psów. ,.Zaczyna się - pomyślał - coś naszły_" - nie
dokończył, bo nagle psia orkiestra
role-
Las jeszcze
Pamiętał. P~c:h:ili wlałnie ,.oborę" gę­
sty młodnik świerkowv, w którym ddki
zawsze były pewne. Stał na niewielkiej
grała się na całego. Zaczął, jak zwykle.
Trop potężnym basem, ale Już .doł!łczały
do niego elenkim jugotem Mopsik i Zabka, a po chwili wtórowała inu cała sfora.
Widać ruszyły kilka sztuk, bo głosy rozbiegały się, ginęły, by
znów zlać się w
jedno. Gdzieś na skrzydle buchnął strzał Jeden, drugi - jazgot przycichł na moment, a potem wzmógł się jeszcze bardziej. Goniły dalej.
Wacek c ..ekał w napięciu. Granie psów
niosło się po lesie raz . blliej, ru dalej, ale,
jednak ciągnęło w jego stronę. Szybko zlustrował teren. "Może troszk~ w prawo, ten
świerczek mnie osłoni, a będę miał lepsze
pole obstrzału" - przemknęła szybka myśl
a w ślad za nią równie szybki krok w prawo. Tak, tera'Z dobrze. I w tym momencie
mlodnik roullylił się l na polankę wyakoc<tył dzik. Wacek, po swojemu, szybko zło­
żył się, stnelił a dzik pruje dalej. Ręce
błyskawicznie repetuj, powtórnie strzał
t._ dzik idzie! Jeszcze raz, l jeszcze raz przeraWwy kwik zagłuszył ujadanie sfory.
Po chwili d .. ik uapokoU się. Wysokie
traw..zasłoniły
go prawie
zupełnie.
Z drieniem serca oczekiwał Wacek zakoń­
czenia miotu. ,,NiezJy wYcinek, clekaw:ym
jak poszło innym. Było kilka strzałów'' ronnyślał, zerkaJile co chwila w klerunku
dzika. Nareszcie! Nagonka l psy na llnll,
biegnil już najbliżsi koledzy.
-No, jak? Został? ... Jeden?...
Machnlłł lm reklł l podskoczył do dzika.
PI7ed nim, prawie zagubiony w trawie,
dogorywał
"w:ycinek".
Wacek przetarł
oczy: przecież strzelał do dużej sztuki, a tu
leży zaledwie warchlak... Wte:ły
za jego
plecami rozległ się_ spokojny głos Dziadka:
- A ot i sztuka! c-tery strzały! No c6t,
Wacuś, zdarza ale, krótkie to l niespokojne - trudno wcelować. Ot. żeby tak postał
chwilę, a on nic tylko leci...
miękkim łóżku z prześcieradłami sztywnymi i zimnymi. zanim je ro..gnali ciepłem
swoich dał, i ~zcle chłopiec przestał
dygotać f nagle Jut opowiadał o tym jeleniu McCaslinowi, a McCaslln słuchał, do
ko6ca jego opowiadania nie odzywaJile się
ani slowem.
- Nie wierzysz w to - zako6czył chło­
piec. - Ja wiem, że ty nie_.
- Dlaczego nie? - zapytał McCaslin. Pomyśl o wszystkim co się ddało i dtleJe
tutaJ na tej ziemi. O krwi tych wszystkich stwor..eó gorącej, nasyconej siłą do
tycia i rM.kos7.owania się tyciem; o krwi,
która wsbaka w tę ziemię z powrotem. Nl\sycon'l jest siłą równie! l do żałości
i cierpienia, oczywilcie, ale pomimo to coś
się pl'7.eeiet 7. tycia uzyskuje. mnóstwo się
z życla uzyskuJe, bo ostatec"!ll.le nie m11sl
się dągnąć tego. co się ·uwab za cierpienie; ma al~ wolny wvbór, można pr-..estać
cierpieć, położyć derpieniu
kres. Zresztą
nawet derpienia i żałość ~ lepsze nii ole;
od tego by nie żyć gorsze jest tylko jedno:
ha6ba. Nie motna jednak żyć wlecznie
i zdziera się życie znacznie wt:7.eśnlej, nit
się zdąży wycze.rpać jego moiliwoścl I to
wszystko na pewno gdzieś pozostaje; to
wszystko nie mogło być zaplanowane
l stwol7Ane tylko do w:yrzucenia. I ziemia
jest płytka; nie ma jej wiele, niegłęboko
pod jej powierzchnią zaczyna się lita skała. I ziemia nie chce ·tego ws?.ystkiego
trzymać w sobie l gromadzić;
chce tego
utvw11ć zn6w. Popatrz na nasion"· na żo­
łędzie l na to, co się dzieje z ukopywanlł
padlln~t; padlina tet nie chce być w ziemi,
ldpl i walczy rozdymaląc się, p6ki nie doalt-gnie światła i powietrza, wcłąż Jeszc"'e
łaknąc
słońca. A tam_. kontury . ręki
McCasllna ukazały się na chwilę na tle
okna, w którym chłopiec już oswojony
z demnokią widział niebo l wvnolerowane, ro.,.iskrzone, lodowate gwiazdy_ tam jej nie chcą, nie potrzebuJą je1. Pom
tym po cóż ono, to padłe zwierzę miałoby
Niedawno pojechali na kac~kl Dziadek
z Jurkiem na wuefemce. Na gliniastej polnej drodze zarzucno ich - wpadli w błoto.
Przygoda w tyciu motocyklisty częsta.
Pozblerali alę. Dziadek strzepnął błoto z
ubrania, spojrzał na motor i stwierdził:
- Widzln, brat. motocykl jak świnia zobaczy błoto tak kładzie alę. A mówią :
wygoda...
Nad staw:y jednak dojechali.
Wiadomo, jesienią kaczki ciUn'ł szybko,
a jeszcze przy porywistym wietrze - wysoko. Płynęll po dwóch w łódce. z szuwarów, już z daleka, rwały się kaczki. Strzały padały gęsto, kaczki znacznie rzadziej.
Około poludnia
zestli się na brzegu, na
obiad. Powodzenie mieli różne. Niektórzy
podnieśli po kilka, inni p:> jednej sztuce,
tylko Antoś, choć strzelał gęsto, jakoś nie
miał szczęścia. Koledzy,
jak to koledzy,
pokpiwali z niego dobrodusznie. Z natury
małomówny, stał jak ofiara, nie umiał aię
obronić. Z boku nadellłgał Dziadek - zawsze się trochę opótniał - posłuchał, pokiwał głoWił l powiada.
- My dziś Antoś, powinni na jednej
łódce
jefdzlć.
Ja, widzisz,
w:ystrzelał
wszystkie naboje, a nie podniósł nic. Mierzył ja do kaczki, zakładał, przepuszczał,
a jak strzelU - ot pióra zostały, a mięso
poleelałoi St:częścla nie było! Tak ty nie
martw się, bo jak szczęścia nie ma - nic
nie pomoże. Masz s :r.częście - choć z kija,
a ustrzelisz. A my im jeszcze pokażemy po obiedzie chodf ze mn~t, łódka będzie
pełna ...
Taki to jest ten nasz Dziadek. Zawsze
potrafi rozładować zbyt gorącą atmosferę,
ooskTomfć zapalczywych,
obronić
niefortunnych sti"'elców,
dodać
otuchy niewprawnym. A jak mu nie w:ychodzi l siebie nie oszczędza.
Waacla lllrllowaka
się obijać tam w
zaświatach, kie:ly nie
zdążyło być dostatecznie długo tu na ziemi,
kiedy mnóstwo jest miejsca tu n'l ziemi,
mnóstwo okolic wciąż jer.C'T.e taldch samych Jak wówczas, gdy biegało po nich
i tozkoszowało się życiem.
- Ale my chcemy, :teby one tam były ­
powiedzlał
chłopiec. My chcemy, żeby
one tam były też, tak jak my. Tam jest
mnóstwo mieJsca l dl a n111s i ~la nich też.
- Zgadza się - rzekł McCaslln. - Jeżeli
jednak one nie mają substancji duchowej,
nie mogił rzucać cienia."
- Ale Ja go przecie! widziałem! - krzyknął chłopiec. Widziałem go!
-Uspokój alę - rzekł McCaslin. Pnez
chwile trymał rekę PtT.J' boku chłopca
pod kołdraml - UspokóJ się. Wiem, te
widziałeś. Ja widziałem także. I mnie raz
tam zabrał Sam Fathers, kiedy ubiłem mojego pierwszego jelenia.
Pneloł7ła
Zofta KlertS)'s
11'
U f a u i WTCOFUJE SZKODUWE D U
ZWIERZĄT ftRODKI CHEMICZNE
W i e l o k r o t n i e podnoszona
przez c z y n n i k i
ło­
wieckie sprawa zatruwania ptactwa i z a j ę c y pre­
paratami stosowanymi do zwalczania szkodliwych
o w a d ó w 1 c h w a s t ó w z n a l a z ł a wreszcie w A n g l U
właściwe rozwiązanie.
Jak podaje miesięcznik „ W o r l d Crops" <Nr 11/91)
w r u b r y c e „ A g r l c u l t u r a l Chemicals", w s k u t e k i n ­
terpelacji w Izbie Gmin wniesionej przez p o s ł ó w
Butlera i Comfle'da minister rolnictwa p r z y z n a ł ,
l e Istotnie stwierdzono na w i o s n ę liczne przypad­
k i zatrucia ptactwa ł o w n e g o w A n g l i i , spowo­
dowane
stosowaniem ś r o d k ó w
chemicznych do
zwalczania s z k o d n i k ó w < d r u t a w c ó w ) i zaprawia­
nia ziarna siewnego. Z d a n i e m m i n i s t r a tego w y ­
soce n i e p o ż ą d a n e g o zjawiska m o l n a u n i k n ą ć e l i ­
m i n u j ą c z zapraw wiosennych pewne s k ł a d n i k i
chemiczne (dleldrin, a l d r l n , heptactilor).
Na skutek
powyższego oświadczenia
ministra
„ B r l t l s h Shering L t d . " p o d a ł o do publicznej w i a ­
d o m o ś c i , t e z dniem 1 stycznia 19S2 r. zaprzestaje
produkcji
Ś r o d k ó w owado- 1 c h w a s t o b ó j c z y c ł i
opartych na p o w y ż s z y c h z w i ą z k a c h i przestawia
się na p ł y n y i proszki (granulaty) oparte na B.C.H.
nieszkodliwe dla o r g a n i z m ó w c l e p ł o k r w i s t y e h .
DO CZEOO
BŁONI
ttUlT
PTUOM
nTWNA^,^^
Postawione w t y t u l e pytanie w y d a j e sią d o ś ć
dziwne, o g ó l n i e t>owiem w i a d o m o , że b ł o n a ta
s ł u ż y do {>ływanla. O k a z a ł o sli; Jednak, że w i e l e
p t a k ó w p ł y w a bardzo dobrze, m i m o że b ł o n y t e j
nie ma z u p e ł n i e . Badania i n ż . B a ł y k o w a w y k a ­
z a ł y Jednak, że p t a k i t e nie m o g ą się z e r w a ć do
l o t u z powierzchni w o d y . Dalsze badania p o t w i e r ­
dziły, że t>łona p ł y w n a s ł u ż y przede w s z y s t k i m
do odbicia od w o d y przy p o d r y w a n i u się. Kaczka,
k t ó r e j p r z e c i ę t o triony doskonale p ł y w a ł a , ale nie
m o g ł a się p o d e r w a ć . Dopiero t w w i e m siła skrzy­
deł w p o ł ą c z e n i u z siłą o d e p c h n i ę c i a się od w o d y
(z silą 1 kg) daje m o ż n o ś ć w y s t a r t o w a n i a do l o t u .
I . F.
FDTERU ZIPOBIEGKjąCT RDZEWIBRm
LITEWSKIE!
W A n g l i i stwierdza się g w a ł t o w n y spadek l i ­
c z e b n o ś c i k r o g u l c ó w . D r a p i e ż n i k ten, k t ó r y roz­
m n o ż y ł się znacznie podczas w o j n y 1 w p i e r w ­
szych latach powojennych, b y ł w c i ą g u ostatnie­
go dziesięciolecia Intensywnie zwalczany.
P r z y k ł a d e m m o ż e byĆ o b w ó d ł o w i e c k i w za­
c h o d n i m Hampshire, gdzie w p i ę c i o l e c i u IMO—SS
odstrzelono S6S k r o g t i l c ó w , podczas gdy w c i ą g u
dalszych sześciu lat 1954—99 t y l k o Tfl sztuk. Pro­
wadzona ~w t y m samym czasie oliserwacja po­
twierdza w p e ł n i t e l u t a l e n i a . Na IM godzin oł>serwacji k a ż d e g o r&ku. widziano w latach I9S3—99
n a s t ę p u j ą c e ilości k r o g u l c ó w :
SSR
w L i t e w s k i e j SSR, m i m o doś£ znacznego zaludnienia (43 m i e s z k a ń c ó w na 1 km*), ż y j e obecnie
m. in. 5 g a t u n k ó w zwierzyny i^owe], 9 gatunki
z rodziny psowatych i 9 g a t u n k ó w k u n o w a t y c h .
O g ó l n a powierzchnia o b w o d ó w ł o w i e c k i c h
wy­
nosi o k o ł o 6 m d . ha. Stan z w i e r z y n y oatatnio zna­
cznie s i ę t a m p o d n i ó s ł , co w y k a z u j e poniższe ze­
stawienie:
Łosie
J e l e ń europ.
J e l e ń sika
Daniel
Sama
Dzik
Z a l a ć szarak
Ż a l ą c bielak
Ryś
wydra
Lisy
Borsuk
Kuna
Szop
Głuszec
Cietrzew
mwentaryzaeia
UH
i m
M«
m
u
IM
—
—-
13 SM
280
H6M
T
t
IW
54M
m
—
MIM
n
»
niw
3 ISO
121 OM
SMt
n
tm
13 « 0
SOM
4nt
I M
TM
?
W Republice L i t e w s k i e j o b o w i ą z u i e o g ó l n a za­
sada, ż e k a ż d y m y ś l i w y ma o b o w i ą z e k h o d o w a ć
i o c h r a n i a ć z w i e r z y n ę , a przenlsy wydane w r o ­
k u 10Se w y r a ź n i e m ó w i ą , ł e k t o nie hodule ł nie
ochrania zwierzyny — nie m o ż e p o l o w a ć . Polo­
wanie na z w i e r z ę t a rzadkie l u b s z c z e g ó l n i e p o ż y ­
teczne Jest w o g ó l e zabronione. Pod c a ł o r o c z n ą
ochrona z n a l d u j ą sie obecnie n a s t ę p u j ą c e g a t u n ­
k i : łoś. J e l e ń europelski 1 J e l e ń sika, daniel, sar­
na, b ó b r , n o r k a . g ł u » e c I w i e l e g a t u n k ó w pta­
k ó w . Na zaJace w o l n o p o l o w a ć t y l k o dwa dni
w t y g o d n i u z z a s t r z e ż e n i e m , ż e na Jednego m y ­
ś l i w e g o w Jednym d n i u nie mo*e p r z y p a d a ć w i ę ­
cej j a k 3 z a j ą c e .
D u ż e znaczenie dla r o z w o j u ł o w i e c t w a
mają
t a m rezerwaty. W r o k u 1959 b y ł o i c h ISl l obej­
m o w a ł y 5,6% powierzchni c a ł e j r e p u b l i k i . D o p o d ­
niesienia poziomu ł o w i e c t w a znacznie p r z y c z y n i ł o
sic utworzenie w r o k u IMT organizacji ł o w i e c k i e j .
K t o chce b y ć m y ś l i w y m musi b y ć do t e g o odpo­
w i e d n i o przygotowany 1 z d a ć egzamin — tzw.
o c h o t m i n i m u m . Do organizacji nie p r z y j m u j e się
o s ó b , k t ó r e p r z e k r o c z y ł y prawo ł o w i e c k i e l u b b y ­
t y karane za k r a d z l e j ^ l e i n e .
12
T. P.
SPIDEK P06Ł0WU KR06ULC6W
W ANBIU
B. S.
ŁOWIECTWO W
D z i k i renifer europejski Jest t y p o w y m z w i e r z ę ­
ciem g ó r s k i m . 2yje c a ł y r o k w chmarach p r o ­
wadzonych przez starsze samice. Podczas w ę d r ó ­
wek Idą z w y l d e pod w i a t r , lecz nie o d c h o d z ą da­
leko. Ciekawe jest, że b o j ą się p r z e c h o d z i ć przez
drogi, szosy czy linie kolejowe. Szkody w lesie w p r z e c i w i e ń s t w i e do s z k ó d w y r z ą d z a n y c h przez
renifery udomowione - s ą stosunkowo bardzo nie­
wielkie.
W i ę k s z o ś ć r e n i f e r ó w Jest obecnie odstrzeliwana
na terenach k M ł o w i e c k i c h — b o w i e m i n d y w i d u ­
a l n i w ł a ś c i c i e l e czy d z i e r ż a w c y nie iKniadaJą ob­
w o d ó w o wymaganej powierzchni. O d s t r z a ł r e n i ­
fera kosztuje o k o ł o 150 k o r o n norweskich (dla
o b y w a t e l i norweskich) dla c u d z o z i e m c ó w są za­
rezerwowane oddzielne obwody, w k t ó r y c h o d ­
s t r z a ł Jest znacznie droższy. Otx>wiązuJe zasada,
t e p o l o w a ć na r e n i f e r y m o ż e t y l k o t e n , k t o zda
egzamin strzelecki, podczas k t ó r e g o strzela się
do tarczy ś r e d n i e j w i e l k o ś c i z o d l e g ł o ś c i IW m .
liSS
t>
Na zamieszczonym w y ż e j zdjęciu w i d z i m y f u ­
t e r a ł do b r o n i m y ś l i w s k i e j w y k o n a n y z p r z e ź r o ­
czystego p l a s t y k u . Z n a j d u j ą się w n i m k r ą ż k i
specjalnych c h e m i k a l i ó w , k t ó r e w y d z i e l a j ą opary
z a p o b i e g a j ą c e rdzewieniu b r o n i . W futerale t a ­
k i m m o ż n a p r z e c h o w y w a ć strzelt>ę przez dwa lata.
Z. K .
Od R«dafccji: Czego to ludzie nie w i / m y i l ą l A dla
naszycA tklepóto
myiliwskleh
zaopatrzenie
w> pafcvli/. o l t w ę Ho broni i wi/ciory z kompletem
szczo­
tek ztanotoi nodol proM#m nie do rozuHoz^anla.
DZm BEHIFEB W EUBOPIB
Hodowla r e n i f e r ó w Jako z w i e r z ą t d o m o w y ^ ma
bardzo s t a r ą h i s t o r i ę . W Europie r o z p o c z ę ł a sie
ona stcwunkowo p ó ź n o — w X V I w i e k u h o d o w a ł y
r e n l t e r y nieliczne g r u p y L a p o ń c z y k ó w na t e r r a l c
Szwecji. Obecnie Jedynym k r a j e m w Europie gdzie
w y s t ę p u j e d z i k i renifer Jest Norwegia — jedno­
c z e ś n i e jest t o j e d y n y k r a ) na świecie, w k t ó r y m
w o l n o na te z w i e r z ę t a p o l o w a ć .
Najliczniej d z i k i renifer w y s t ę p u j e w zachod­
n i e j N o r w e g i i w rejonie Hardangervidda, gdzie
b y t u j e ich o k o ł o ISOM s i t u k . Spotyka się t a m
r ó w n i e ż k r z y ż ó w k ę dzikiego renifera z d o m o w y m .
D o b r y stan r e n i f e r ó w notowany Jest poza t y m w
p o ł u d n i o w o - z a c h o d n I e J części k r a j u w Setesdalen,
gdzie ma i c h b y ć o k o ł o 1000 sztuk, 1 w g ó r s k i c h
terenach D o v r — o k o ł o S 000 sztuk.
Roczny o d s t r z a ł r e n i f e r ó w wynosU do niedawna
o k o ł o 7 50O sztuk. W 1930 r o k u w y d a n o z a r z ą d z e ­
nie, ż e na r e n i f e r y p o l o w a ć m o ż e t y l k o t e n , k t o
posiada ol>wód ł o w i e c k i o o k r e ś l o n e j , df>ść zna­
cznej powierzchni, co w y d a t n i e z m n i e j s z y ł o roz­
m i a r o d s t r z a ł u . P r ó c z tego corocznie ustala s i ę
na podsUwie i n w e n t a r y z a c j i ile sztuk m o ż n a o d ­
s t r z e l i ć na d a n y m terenie. Z a r z ą d z e n i a te p r o w a ­
d z ą do p o w a ż n e g o podniesienia l i c z e b n o ś c i t y ^
zwierząt.
U53
U H 19S5 I K t U57
6
5
4
8
3
USS
3
U5f
3
P r o w a d z ą c otMerwacJe w p r z e k r o j u r o c z n y m
stwierdzono zasadniczy wzrost p o g ł o w i a krogulea
w sierpniu, g d y m ł o d z i e ż zaczyna się usamodziel­
n i a ć i r o z o r z e s t r z e n l a ć na nowe tereny. N a s t ę p ­
nie otHerwuje się g w a ł t o w n y spadek p o g ł o w i a we
wrześniu, a później stałą tendencję zniżkową w
zimie aż do niskiej populacji l e t n i e j . W w y n i k u
obrączkowania gniazdujących krogulców w wielu
m i e j s c o w o ś c i a c h Wysp B r y t y j s k i c h ustalono, ż e
t y l k o nieliczne osobniki o d d a l a j ą s i ę znacznie od
miejsca swego urodzenia. S t ą d wniosek, że przez
systematyt^ny o d s t r z a ł m o ż n a w y d a t n i e zreduko­
wać miejscową populację. Obrączkowanie wyka­
z a ł o r ó w n i e ż , że z kontsmentu p r z y b y w a na w y ­
spy nieznaczna ilość k r o g u l c ó w i to z r e g u ł y po­
za o k r n e m gniazdowania. Dane ze stacji obser­
wacyjnej w P o r t l a n d B i l l (Dorset) p o t w i e r d z a j ą ,
że liczlMi p r z y b y w a j ą c y c h
do A n g l i i
krogulców
stale s i ę zmniejsza. W latach 1952—S5 w c i ą g u 170
d n i obserwacji widziano 39 k r o g u l c ó w Oeden w
c i ą g u 6,1 dni), podczas gdy w latach 1956—53
stwierdzono Ich t y l k o 13 w c i ą g u 335 d n i obser­
w a c j i (1 krogulee w c i ą g u I S J d n i ) .
K r o g u l e e s ą trudniejsze w o t n e r w a c j i niż inne
d r a p i e ż n i k i skrzydlate, gdy* p o l u j ą l e c ą c nisko
nad ziemia. Dla zilustrowania tego twierdzenia
niech p o f ł u ż y fakt, że w ł o w i s k u o powierzchni
2M a k r ó w , gdzie prowadzono badania nad k u r o ­
p a t w ą , s t r a ż n i k o d ł o w i ł w czasie od 4 marca do
39 k w i e t n i a 1953 r. 10 k r < ^ u l c ó w . a na t e j samej
powierzchni w c i ą g u 1M,5 godzin obserwacji w i ­
dziano Ich t y l k o 4,
M o ż l i w e , że obecny, dalszy spadek p o g ł o w i a k r o ­
g u l c ó w spowodowany jest Ich p o ś r e d n i m (poprzez
zd'>bycz) z a t r u w a n i e m przez toksyczne ftrodkl che­
miczne stosowane w r o l n i c t w i e . Znajdowano bo­
w i e m m a r t w e kn>gulee w o k o l i c z n o ś c i a c h z w i ą ­
zanych z u p a d k i e m i n n y c h p t a k ó w na skutdc za­
t r u c i a z a p r a w i o n y m ziarnem.
w razie dalszego spadku p o g ł o w i a krogulea w
A n g l i i , p r z e w i d u i e się o b j ę c i e go w przyszłości
o c h r o n ą dla zapobieżenia wytępieniu.
R. D.
CRUDZIEf^
1901 B O K
w i e r z c h n i 7oe a k r ó w ( n i e s p e ł n a 900 h i ^ do­
chodzi do BOO k u r o p a t w .
Objawr u t r n e U a p i ó w dłusącycb drap ł e t n l k L Niemieckie pisma ł o w i e c k i e o p i ­
sują dwa dziwne zdarzenia. N i e z w ł o c z n i e
po zduszeniu ł a s i c y , pies d o s t a ł w z d ę c i a
tak ostrego, t e l e d w o m ó g ł r u s z y ć się z
miejsca, tany jrfes, k t ó r y r o z p r a w i ł się z
t c h ó r z e m , b y ł odurzony 1 począł k r ę c i ć się
w k ó ł k o i z ż y m a ć . Jak n i e p r z y t o m n y , po­
z o s t a j ą c w t a k i m stanie o k o ł o u m i n u t .
Zachodzi pytanie, czy z a u w a ż o n o Już k i e ­
dy podobne o b j a w y u p s ó w po zduszeniu
drapieżnika?
G R U D Z I E Ń 1931 ROK
•
R s a d U JnbUaoss. J e d n y m z najstarszych
m y i l ł w y c h „ n a chodzie" Jest n i e w ą t p l i w i e
n i e j a k i BCarlan B a y o n n y . Liczy on obecnie
o* lata 1 w y k u p u j e w t y m r o k u po r u sie­
d e m d z i e s i ą t y pozwolenie na p r a w o polo­
wania.
t
Cproascsene polowanie. W k r a i n i e , opa­
nowanej obecnie przez A n g l i k ó w , w a l c z ą cvcta z Boeraml, najtiardziej rozpowszech­
nionym ptakiem
Jest p e r l i c a
hetmlasta.
W s p a n i a ł y ten ptak Jest sUniejszy i cięż­
szy o d perlic znanych w Europie. W e d ł u g
i r ó d e ł n i e m i e c k i c h , p o l o w a ć na niego trze­
ba z d o b r y m p t e m l e g a w y m . a w t e d y ł a t ­
w o sobie z n i m i p o r a d z i ć , m y ś l i w e m u bo­
w i e m pozostaje t y l k o „ k o p n ą ć Je n o g ą , ż e ­
b y do l o t u z m u s i ć " . . .
*
K u r o p a t w y w A n g U ł . Stan k u r o p a t w w
A n g l U Jest t a k liczny, ż e g d y b y n i e i c h
r a c j o n a l n y o d s t r z a ł , za bardzo b y s i ę roz­
m n o ż y ł y , w marcu, w k a l ę i y c o w e noce, r o i
się o d ulćh na oziminach zł>óż, z w ł a s z c z a
w okolicach, gdzie
glet»a zawiera
qxłro
wapnia. W ł a ś c i c i e l e r e w i r ó w ł o w i e c k i c h o b ­
s i e w a j ą , c z ę s t o u m y ś l n i e , na k r a ń c a c h za­
gajników kawałki pól pazmłcą lub żytem.
R o z k ł a d Jednodniowego p o l o w a n i a na po­
N t e b y w a ł y r e n d t a t polowania, z u w a g i
na k o ń c z ą c y się r o k 1931 n a l e ż y wspom­
nieć, choćby z kronłliarakiego obowiązku,
0 najlepszym tegorocznym rezultacie polo­
wania. W dniach 10 t 17 stycznia p o l o w a ­
no w 12 strzelb w lasach d a w l d g r ó d e c k i c h
na Polesiu z u d z i a ł e m prezydenta RP. W
pierwszym pędzeniu osiągnięto niebywały
w dziejach ł o w i e c t w a ś w i a t o w e g o rezultat,
mianowicie 73 dzikL N i e k t ó r z y m y ś l i w i mie­
l i po 11—12 d z i k ó w u b i t y c h na Jednym sta­
nowisku. Strzałów padło około trrystu, W
d r u g i m gonie p a d ł o 19 sztuk, g d y ż w i ę k ­
szość d z i k ó w c o f n ę ł a się na nie z a m a r z n i ę ­
te twgna. a zatem razem pierwszego dnia
p a d ł o B3 d z i k ó w , w c i ą g u dwudniowego po­
l o w a n i a p a d ł o ł ą c z n i e 127 d z i k ó w , 3 w i l k i
1 1 puchacz. W nagance b r a ł o u d z i a ł o k o ł o
1000 tudzL Z a z n a c z y ć trzeba, że d z i a ł o s i ę
t o n i e w z w l e r s y ń c a r t ł , nie w parkach l u b
lasach Ji la cesarskie iK>k>wanla niemieckie,
lecz w p r a w d z i w y c h , d z i k i c h o s t ę p a c h p u ­
szczańskich.
*
M y t i ł w i d l a besrebotnyeb. Ś l ą s k i e k ó ł k o
m y ś l i w y c h , r o z p o c z y n a j ą c sezon na polo­
w a n i u w Kochanowicach, na wniosek Insp.
C a ł u s a p o s t a n o w i ł o d o b r o w o l n i e opodatko­
w a ć się na rzecz bezrot>otnych w w y s o k o ­
ści 10 groszy za k a ż d y c h y b i o n y s t r z a ł na
okres c a ł ^ o sezonu. Zebrane w t e n spo­
s ó b (z n a d d a t k a m i ) k w o t ę w w y s o k o ś c i 17
zł przestano t u ż po p o l o w a n i u k o m i t e t o ­
w i do w a l k i z t>ezrobociem oraz wezwano
wszystkich ś l ę s k l c h m y ś l i w y c h do p r z y ł ą ­
czenia się do zainicjowanej akcJL
Jesienne t o k i g ł n s z c ó w . N i e m i e c k a prasa
m y ś l i w s k a donosi o t<Aowaniu
gtiuzców
na Jesieni, p o c z ą w s z y o d drugiej p o ł o w y
sierpnia przez w r z e s i e ń 1 p a f d z l e m i k . Je­
den z m y ś U w y c h n i e m i e c k i c h w dniu 2i
sierpnia br. o godz. 9 rano p o d c h o d z ą c w
rewirze Mitterberg kozła, usłyszał grają­
cego głuszca. Z a n i e c h a ł kozia 1 zaczął w
pleśń podskakiwać głuszca, k t ó r e g o doszedł
na J a k i e ś 20 k r o k ó w .
Kogut siedział
na
ś w i e r k u i g r a ł n o r m a l n i e , Jak w czasie
wiosennych t o k ó w ; b y ł c a ł k o w i c i e w y r o ­
ś n i ę t y i p o s t a w ą oraz u k ł a d e m ciała ł w a ­
chlarza nie r ó ż n i ł s i ę n i c z y m o d głuszca
t o k u j ą c e g o na w i o s n ę . W p o b l i ż u r o z l e g a ł o
się „ k o r k o w a n i e " drugiego koguta, k t t e e go u d a ł o się dostrzec przez l o r n e t ę . Po
upływie kilku
d n i wspomniany
myśliwy
zJawU się p o n o w n i e r a n k i e m na t y m sa­
m y m miejscu i t a k ż e z a s t a ł t a m g r a j ą c e g o
g ł u s z c a . Podobne i>rzypadki
stwierdzono
r ó w n i e ż w czasie r y k o w i s k a , w e w r z e ś n i u
i w październiku.
(Waem)
... n a j w i ę ł u z y m z naszych
ptaków
dra­
p i e ż n y c h Jest e r z e ł p r z e d n i fAquila c h r y taMtot) czyU erzei zys. Jak go dawniej w
Polsce nazywano;
... o r z e ł iHTzednl n a l e ż y do
wa t y c h , podrodzlny o r t ó w ;
rodziny
^Czy
wiecief i e . , ! J
orło­
... o r z e ł przedni Jest Jednym z najrzadszych
przettetawicieU naszej awifauny, o czym
n a j w y r a o w n l e j ś w i a d c z y fakt, że w c a ł y m
k r a j u stwierdzono d o t ą d zaledwie T gniazd
tego g a t u n k u ;
... t y p o w y m siedliskiem o r ł a przedniego r ą
r o z l e g ł e , słatM zaludnione k o m p l d c s y l e ś ­
ne z a r ó w n o w g ó r a c h ( K a r p a t y ) , Jak Ab
n l i u (Mazury):
... ubarwienie d o r o s ł e g o ptaka Jest deflonobrunatne; p i ó r a na p o t y l i c y
i
karku
(nieco
w y d ł u ż o n e i zaostrzone)
tworzą
k r ó t k ą r d z a w ą g r z y w ę ; ogon popielaty z po­
przecznymi p r z e r y w a n y m i przepaskami, za­
k o ń c z o n y szerokim c i e m n y m pasem. Upie­
rzenie m ł o d y c h Jest r ó w n i e ż c i e m n o b r u ­
natne, lecz z d u ż ą d o m i e s z k ą b a r w y b i a ł e j
(pióra w części nasadowej, grzywa, slcokl).
... o r z e ł p r z e d n i mierzy OS—00 c m d t u g o i c l ,
przy r o z p i ę t o ś c i s k r z y d e ł 190—230 c m i c i ę ­
ż a r z e do 9 k g ; samce s ą o k o ł o 29 proc.
mniejsze o d samic;
... poza okresem gniazdowania o r z e ł przed­
n i prowadzi koczowniczy t r y b ż y d a i mofena go s p o t k a ć w c a ł y m k r a j u ;
... gniazdo z a k ł a d a j ą dopiero osobniki p t ^
cloletnie (1 starsze), p r z e w a ż n i e na w y s o ­
k i m drzewie l u b skale; b u d u j ą Je z ga­
łęzi i c h r u s t u 1 co r o k u p o w i ę k s z a j ą tak,
że o s i ą g a nieraz d o 2 m ś r e d n i c y ;
... okres
przypada
składa w
rdzawe l
j ą otKłJe
gniazdowania
orla
przedniego
na marzec 1 k w i e c i e ń . Samica
marcu Jedno l u b dwa Jaja, w
brunatne p l a m y , k t ó r e w y s i a d u ­
rodzice przez ok<do 44 d n L
...-młode p o z o s t a j ą w g n i e ź d z i e przez o k o ł o
00 d n i , d o j r z a ł o ś ć p ł c i o w ą o s i ą g a j ą w w i e ­
ku 4 — 8 lat;
... o r z e ł przedni ż y w i s i ę w i ę k s z y m i ptaka­
m i ( w r o n y , cietrzewie, gęsi, bociany, głu­
szce) 1 ssakami (od z a j ą c a po s a r n ę ) , c h ę t ­
nie t e ż zjada p a d l i n ę ;
... z p o d r o d z l n y o r ł ó w ponadto
występują
w Polsce: o r l i k grubodzioby (AąuOa
cianga) 1 o r l i k k r z y k l i w y (Aqutia
pomarina),
k t ó r e s ą r ó w n i e ż p t a k a m i l ę g o w y m i . Jed­
nak, w p r z e c i w i e ń s t w i e do o r ł a przednie­
go, o d l a t u j ą j e s i e n i ą i w r a c a j ą dopiero nu
przedwiośniu;
... sporadycznie z a l a t u j ą
do
nas
czterej
dalsi przedstawiciele tej podrodzlny: o r z e ł
cesankl
(AquUa heiiaca),
orzeł
stepowy
(AąuUa r a p a ż ) , orzełek włochaty
(Hieractu* peraitaius) i o r z e ł e k p o ł u d n i o w y (ffferoetus /aaeiatus);
,.. wszystkie g a t u n k i z podrodzlny o r ł ó w
o b j ę t e s ą u nas o c h r o n ą * g a t u n k o w ą .
Zebrał
A.
H.
13
KTO
KALENDARZ
MYŚLIWSKI
w połowie llitepada br. o k a u ł o
tł«
kolejne
wydanie .^Kalendanca myiliwsicleco" na rok p n y sały. Uwselcdniając i r e x e n ł a m y ś l i w y c h obJętoM
„Kalendarza" została zredukowana do IM stron,
a w miejsce p ó ł s z t y w n e j
kartonowej
oprawy
zastosowano miękką okładką % zielonko plastyku
z w y t ł o c z o n y m (odlem PZŁ.
TreM „Kaieadarza" zoetala opracowana w taki
sposób, aby m y ś l i w y m ó s ł w nim snaleit najalezbędnlejsze w codziennej praktyce Infonnacje oraz prowadzić wszystkie potrzebne notatki.
Zawiera on: lulendarz skrócony na IMZ i UC3
rok, kalendarz s z c s e s ó l o w y na UCt r. wraz t s^dainami
wschodu
i
uehoda
słoAcs,
śwltn
i zmierzchu oraz fazami Itsięśyca. taliełe ( o d ó w
ł I c f ó w zwierząt lownycl^ tal>cle czasów ocbnHknycb i okresów polewania
(niestety
csęśclewo
nieaktnainą ze wzclędii na m a j ą c e się nkasac
Z
NA
1 9 6 2 r.
w najblltszym czasie newe rozporsądzenłe H I B I atra Leśnictwa i P D o csasach ochronnych), da­
ne baSatyczne czeclMMłowackleJ amunicji kulo­
wej, n o r m y ładunków ś r u t o w y c h , t a b e l ą do wy­
znaczania i l s B o w i s k na palowaniu, sygnały my­
śliwskie (noty), wskazówki Jak udzielać pierw­
szej pomocy w n a g ł y c b wypadkach na polowa­
niu i s k ł a d apteczki m y ś l i w s k i e j , kryteria odstrzała awiersniy p ł o w e j i zasady wyceny Ja­
kościowej trofeów ł o w i e c k i c h , normy ś y w l e a i a
psów m y ś l i w s k i c h , o b s z e r n ą cząść adresową, ta­
ryfę o p ł a t za przewóz dzleiysay koleją,
taryfę
pocztową, wreszcie
dziennik
myśliwski
oraz
miejsce na notatki.
„Kalendarz" został wydany w naklaitslo U OM
egzemplarzy ) Jest do nabycia we wssystliicb
zarządach w o j e w ó d s k ł e b PZŁ oras w redakcji
„Łowca Polskiego" w cenie i l U .
RYKOWISKA
1961
WIDZIAŁ
GNIAZDO
REMIZA?
Przy każdym niemal i>olotpaniu, a szczególnie w czasie polowań na ptactu>o u>odne, myśliwy spotyka dziesiątki innych, nielownych gatunków ptaków. Pracownia Or­
nitologiczna Uniewersytetu
Warszawskiego,
zbierająca materiał}/ na temat fauny
nic
których ptaków Polsfci, zwraca się z ape­
lem do kolegów myilitoych o nadsyłanie
toiadomoici o ujyjtępoicaniu remiza.
Remiz (Remiz pendulinu; L.), jedna z na­
szych sikor żv;ącvch nad toodami, słynie z
umiejęlnoici
biuioti»inia
kuTtsztownych
gniazd, zawieszonych zazwyczaj na gałązce
tiiikliny Tiad wodą. Gniazdo zbiulotffane jest
z włókien roilinnych tak fcunsztotimie titkanych dziobami ptaszkóix7, że przybiera po­
stać /ilcu. Do tego nieprzemakalnego filco­
wego „worka" wiedzie mały ottoór, przez
który remiz z latiDOścią przechodzi. Pislcłęta
Tiatomiast są w tym gniazdku zupełnie bez­
pieczne, ponieizuż żaden drapieżnik nie mo­
że się do nich dostać.
r.
Według wstępnej oceny wieniec osiągnął
211 p k t . co kwalifikuje go do Potęgo medalu.
Z prawej strony korona lewej tykL
K6L
inż. Włodzimierz Puchalski, czekowy
polski fotografik animalista i autor licznych
filmów przyrodniczych z wieńcem nieregu­
larnego dwudaestaka, strzelonego we wrze­
śniu br. na rykowisku w Puszczy Białowie­
skiej.
Gnlaido remiza
Fot. w.
BLASKI I CIENIE EKSPORTU
DOKOI^CZENIE
1) Należy w drodze organizacyjnej zobo­
wiązać zarządy k6ł łowieckich do przearzkolenda teoretycznego i praktycznego
swoich członków w zakresde prawidłowe­
go obchodzenia się z ubitą zwierzyną.
Podotuie szkolenie powinno się odbyć we
wszystkich nadleśnictwach, a zwłaszcra
w tych, które wchodzą w skład c^wodOTt*
wyłączonych od wydzierżawdenia. Warto
podkreślić, że dysponujemy w tyra za­
kresie dosłconałym materiałem szkolenio­
wym w postaci broszury Kazimierza
PlMjldewIcza pŁ „Konserwacja daczyzny
i skór zwierząt łownych", wydanej sta­
raniem PZŁ w 1960 r. przez „Sport i T u ­
rystykę".
2) W programach tnirsów dla selekcjone­
rów oraz przy egzaminach należy zwra­
cać większą niż dotąd uwagę na to tak
w<ażne dla naszej gospodarki zagadniea<e.
M
ZE
Puchalski
DZICZYZNY
STB. S
3) Przedsiębiorstwa Leśnej ProdukcH Nie­
drzewnej ,X^" powinny w przypadkach
sziczególnie jaskrawych zaniedbań z w i ­
ny myśliwego sporządzać odpowiedni
protok^ d jego odpis kierować do właści­
wego miejscowo
zarządu wojewódz­
kiego PZL.
Sprawy p(»iłszone w niniejszym a r t y ^ l c
muszą nas wszystkich żywo obchodzić jako
obywateli i ja'ko myśliwych. Wszelkie po­
czynione przez nas k n ^ i w kierunku po­
prawienia jakości dziczyzny dos-tarczanej
do punktów skupu, wpłyną bowiem na
ugruntowanie wśród członków P72^ jednej
z zasad etyki myśliwskiej, a jednocześnie
pociągną za sobą, niejako automatycznie,
wzrost eksportu dziczyzny a tym samym
wzrost naszego portfelu dewiz. Warto o to
t^sopie kruszyć".
rot.
A.
Uae^
Na wiosnę, gdy remizy utrącają z południoury<^ krajów nad nasze wody, samczyk
buduje ktłka gniazd, zajmując toreszcte
loraz z samicą najlepsze. Każdego roku budotoę pototarza. Jesienią można więc gniaz­
do zdjąć bez obawy, że tryrządzi się ptakom
krzywdę. Zresztą remizy często same rozrytoa>ą stare gniazda, biorąc z nich bttduŁec
na Ttastępne. Warto dodać, źe naztoa „re­
miz", która to słoumicttoie naukotpym zo­
stało użyta jako określenie rodzaju, do
którego ten ptak należy, jest pochodzenia
polskiego, gdyż po raz pierwszy naukowo
opisał remiza w roku 1819 Feliks
Jarocki,
ornitolog z Uniwersytetu w Warszauńe.
W ubiegłym toiefcu, gdy żyli ornitolodzy
tej miary co Jarocki, Taczanowski czy
Sztolcman, znane było doić dokładnie roz­
mieszczenie remiza na terenie Polski. Wy­
stępował on wtedy wzdłuż naszych rzek,
brak było go jednak no północy kraju.
Obecnie nie posiadamy dokładnych danych
o rozmieszczeniu remiza w Polsce, jednak
wydaje się, ze jego llczebłioić i zasięg ziwększyły się. Jesteśmy przekonani, że ttneiu
kolegóty myśliwych, brodząc wśród
nad­
brzeżnych zarośli spotyka gniazda tego pta­
ka i dlatego właśnie apelujemy gorąco o
nadsyłanie Tiam wiadomości o spotkanych
gniazdach remiza. W listach prosimy poda­
wać: miejscowość, w której gniazdo znale­
ziono, datę zTtalezienia oraz nazwisko zna­
lazcy. Szczególną wartość posiadają dla nas
wiadomości z północy kraju (Mazury), gdzie
dawniej remiz nie występował, potrzebne
są jednak wiadomości z całej Polski. Nasz
adres: Pracownia Omitologiczno VW, War­
szawa, ul. Krakowskie
Przedmieście 26/28.
K.
A. Dobrowolski I B. Nowak
WYSTAWA Ł O W I E C K A W
B U Ł O O A m i E
Powiatowa
Rada
Łowiecka
w
Białogardzie
wspMnle z P o w i a t o w ą S t a c j ą
S«nltarno-Ei>Ide.
mlologlczną u r z ą d a t t y w dniach ift —16 w r z e ś n i a
br. w P o w i a t o w y m Domu K u l t u r y I n t e r e s u j ą c ą
w y s t a w ę naszej l a u n y ł o w n ^ , p o t ą c z o n ą z p o ­
kazem g r z y b ó w Jadalnych i t r u j ą c y c l i . Ł o w i e c k a
część w y s t a w y o b e j m o w a ł a wypchane p t a k i 1 ssa­
k i , trofea m y ś l i w s k i e , c y k l zdjęć
obrazujących
HŁlJiegi hodowlane w lowislŁach oraz p l a k a t y
wskazujące
na niebeopdeczeAstwo
kłusownictwa
1 p n ^ a g u j ą c e wiązanie psów.
Wystawa, k t ó r a cieszyła s t ę d u ż ą frelcwencją,
została n a s t ę p n i e w całości przeniesiona do T y ­
chowa w powiecie b ł a t o g a r d z k i m . O g ó ł e m zwie­
dziło Ją o k o ł o 10 000 osób, w ś r ó d k t ó r y c h przewa­
żała m ł o d z i e ł szkolna. B y ł y t o n a j c z ę ś c i e j złilorowe wycieczki pod k i e r o w n i c t w e m nauczycieU,
p r z y b y w a j ą c e 7» wszystkich z a k ą t k ó w naszego
p o w i a t u . Przez c a ł y czas t r w a n i a w y s t a w y p e ł ­
n i l i d y t u r y c z ł o n k o w i e miejscowych kół ł o w l e c Idch 1 pracownicy Powiatowej Stacji SanitarnoEpidemiologicznej, k t ó r z y o b j a ś n i a l i z w i e d z a j ą c y m
wystawione elcsponaty. W propagowaniu w y s t a w y
p r z y s z ł a nam z p o m o c ą miejscowa prasa ((„Głos
K o s z a l l ń s l d " , „ U u s t r o w a n y K u r i e r Polski"), za­
m i e s z c z a j ą c e na ten temat t r z y a r t y k u ł y .
Wystawa mdała z jednej strony n a u c z y ć s p o ł e ­
c z e ń s t w o rozróżniania Jadalnydi g a t u n k ó w grzy-
bów od t r u j ą c y c h i o g r a n i c z y ć Uczbę n i e s z c z ^ l i w y c h v r y p a d k ó w z d a r z a j ą c y c h s i ę wslEutek b r a k u
elemetiAamych w i a d o m o ś c i w t y m ;:akresle, z d r u ­
giej zaś z a p o z n a ć m i e s z k a ń c ó w naazego p o w i a t u
z zagadnieniamd ł o w i e c t w a l p o z y s k a ć i c h c z y n ­
ną w s p ó ł p r a c ę w ocbronie zwierzyny. Wydaje s i ę ,
te obydwa te cele z o s t a ł y w znacznym stopniu
osiągnięte.
Dr Bogdan Swacyna
Białogard
HIEDUtO A CIESZY
Ha p r o ś b ę z a r z ą d u Kota Ł o w i e c k i e g o N r Si
„ S z a r a k " w Kopaszewle, pow. K o ś c i a n , w o j . po­
z n a ń s k i e , p r z y j m o w a ł e m do dalszego w y l ę g u Ja­
ja k u r o p a t w i b a ż a n t ó w p o c h o d z ą c e z wysleczon y c h gndazd.
Propozycja z a r z ą d u KfAa w y n i k a ł a z t a k t u , ż e
p r o w a d z ę f e r m ę b a ż a n t ó w w O ś r o d k u Hodowla­
n y m BAinisterstwa R o l n i c t w a „ R a c o t " 1 w k a ż d e j
c h w i l i m o g ł a m s ł u ż y ć p o m o c ą w postaci nas ladek, t>udek w y l ę g o w y c h l i p .
Ponadto z a r z ą d Kota w oparciu o z a r z ą d z e n i e
N r 14/61 Z a r z ą d u G ł ó w n e g o P Z Ł z d n i a ^AM
r.
i z a ł ą c z o n ą do niego i n s t r u k c j ę , polecdł s w y m
c d o n k o m o d s y ł a ć jaja r ó w n i e ż do Stacji Nauko­
wo-Badawczej P Z Ł w Czemptnhi (wyląg t n k u iMtorowy) oraz w m i a r ę m o t U w o ś c i przeiMX>wad z a ć w y l ę g i sposobem gospodarczym we w ł a s n y m
zakresie.
PtMileważ o znaczeniu t e j s p r a w y nie trzeba
było mnie przekonywać, cłtętnle przystąpiłem do
w y l ę g u dostarczonych m i Jaj wykoszonych oraz
z e b r a ł a m dane o w y n i k a c h w y l ę g u Inkubatorowego w Stacji Naukowo-Badawczej P Z Ł w Czem­
piniu.
M a t e r i a ł y t e są itoyt skromne, aby na i c h p o d ­
stawie m o ż n a byto w y p r o w a d z a ć J a k i e ś zasadni­
cze w n i o s k i na temat w y l ę g u czy
wycttowu
p i s k l ą t . Nie ulega natomiast w ą t p l i w o S c l , że I n i ­
cjatywa Z a r z ą d u G ł ó w n e g o P Z Ł , z m i e r z a j ą c a d o
zredukowania strat w l ę g a c h k u r o p t w i bażanit6w
spowodowanych wykoszeniem gniazd. Jest j a k
i w t d z l e j s ł u s z n a i p o w i n n a b y ć realizowana przez
w s z 3 « t k i e kota ł o w i e c k i e . Jako jeden z podsta­
wowych zabiegów hodowlanych.
P r z y k ł a d e m w ł a ś c i w e g o podejścia do tego za­
gadnienia m o ż e b y ć K o l o Ł o w i e c k i e N r SI „ S z a ­
r a k " w Kopaszewle. C z ł o n k o w i e jego w dobrze
pojętym
interesie w ł a s n y m
u r a t o w a l i poprzez
w y l ą g Jaj z a g r o ż o n y c h zniszczeniem wiele k u ­
r o p a t w i b a ż a n t ó w , -które d o t ą d spisywano w ca­
łości na s t r a t y . W y n i U . te b y ł y b y znacznie w y ż ­
sze, gdyby nie pewne b ł ę d y , w y n i k a j ą c e z bra­
k u do&wladczenla, p o p e ł n i o n e g ł ó w n i e p r z y pnc«c h o w y w a n l u i transporcie j a j .
Jak J u ż w s p o m n i a ł a m w y l ą g przeprowadzono
dwcKua metodami w d w ó c h r ć ż n y c h p t m k t a c h .
W Stacji Naukowo-Badawczej P Z Ł w Czempiniu
w y l ę g a n o jaja k u r o p a t w w Inkubatorach, w o ś r o d ­
k u „ R a c o t " dostarczone Jaja loirofMitw 1 b a ż a n t ó w
p o d k ł a d a n o pod nasladkl. Szczegółowe w y n i k i tej
a k c j i p r z e d s t a w i a j ą się n a s t ę p u j ą c o :
W Czempiniu z 07 dostarczonych j a j k u r o p a t w
n a d a w a ł o s i ę do umieszczenia w inkubatorze 00
sztuk, z czego 65 w y b r a k o w a n o po przeftwietlei n u a z ŻS szt. w y l ę g ł y s i ę p i s ł d ę t e , k t ó r e prze­
ż y ł y Okres w y c h o w u bez u p a d k ó w . N i s k i p r o ­
cent w y l ę g u pracownicy Stacji t ł u m a c z ą nie­
w ł a ś c i w y m przechowywaniem Jaj w okresie od
zebrania d o d i w l l l dostarczenia i c h na t e r e n
Stacji.
Do f e r m y w Racocie dostarczono Sl Jaj k u r o ­
patw, z czego p o d ł o ż o n o pod nasladkl n
szt,
w y b r a k o w a n o po p r z e ś w i e t l e n i u 19 szt., w y l ę ^ o
s i ę n szt., z k t ó r y c h 5 szt. p a d ł o w okresie w y ­
chowu. ' Jaj
bażancich
dostarczono
90 sztuk,
umieszczono p o d na stadkami 4S szt., w y b r a k o ­
wano 10 szt., w y l ę ^ o s i ę SI szt., z k t ó r y c h Jedno
pisldę padło.
JeśU chodzi o Jaja k u r o p a t w odsetek w y l ę g a l n o ś d w p o s z c z e g ó l n y c h zniesieniach w a h a ł aAą
od 0—12% w inkubatorze I od 25 — S3% pod
nastadkami. N a j s ł a b s z ą w y l ę g a l n o ś c i ą o d z n a c z a ł y
s i ę pierwsze 1 ostatnie partie dostarczonych Jaj.
Odsetek
wylęRalno^
poszczególnych
zniealeA
ba^ntów
(wyKladywanych w y ł ą c z n i e przez na­
sladkl) k s z t a ł t o w a ł s i ę od 0% (ostatnia parUa)
d o 1M%.
Nie ulega w ą t p i ł w o ć c ł , że m e t o d ą p r z y s r l o ś c i
Jest w y l ą g I n k u b a t o r o w y , k t ó r y daje nieznacznie
t y l k o s ł a b s z e wynilcł n i ż w y l ą g pod nasiadłcaml,
p r z y znacznie mniejszych k ł o p o t a ć i kosztach.
P r z e s c k o d ą w upowszecbnieniu te] a k c j i Jest zbyt
m a ł a w c h w i l i obecnej liczba I n k u b a t o r ó w zain­
stalowanych w kraju, dostosowanych tło w y l ę g u
Jaj k u r o p a t w czy b a ż a n t ó w ) , w s k u t e k czego Jesz­
cze przez d o b r y c h k i l k a l a t więlcszość kót ł o w i e c ­
k i c h b ę d z i e muaiMa s t o s o w a ć w y l ą g pod nasladk a m t N i e z b ę d n e u r z ą d z e n i a do w y l ^ u 1 w y c h o ­
w u m o g ą w y k o n a ć m y ś U w i we własnjfm zakre­
sie, a zapewnienie sobie odpowiedniej liczby nasladefc nie jest ani t r u d n e ani kosztowne.
G ł ó w n ą u w a g ę trzetwi natomiast z w r ó c i ć na
w t a ć d w e przechowywwiie 1 transport j a j . Jak
w y n i k a z tegon>cznych d o ś w i a d c z e ń n i s k i procent
w y l ę g u spowodowany b y l przede w s z y s t k i m :
1) OfiÓżnioną d o s t a w ą Jaj po zabraniu z wysieezonego gniazda;
2) Z ł y m przechowywaniem j a j (jaja p r z e z l ę b l o . ne);
9
a y m transportem Jaj. (Iflejedncricrotnle rowe­
rem
kilkanaśele kilometrów.
Prześwietlenie
w y k a z a ł o pozrywane l » U z y . Jaja bardzo s t n ą eone).
4)
Z ł y m opakowaniem. P r z y p r z e ś w i e t l a n i u stwier­
dzano niewidzialne d l a <Hca sttucekl.
5)
Z ł y m doborem k w ^ . (Zejście z Jaj w e s a s ł e
w y s i a d y w a n i a , l u b zadzlobywanfe p i s k l ą t po
wylęgu).
N a l e ż y s i ę s p o d z i e w a ć , ż e akcja z b i ó r k i i w y ­
l ę g u j a j z a g r o ż o n y c h znfezczeniem nabierze w
przysiiym
roku
rumUeńcćw, a koła
łowiecide
wykorzystają
doćwiadczenis
minionego scromi,
aby j ą maksymalnie u s p r a w n i ć l p o d n i e ś ć p r o ­
cent w y l ę g u .
Nawet w najbardziej p r y m i t y w n y ^ warunkacb
można osiągnąć zadowalające wyniid, jeśli t y l k o
b ę d z i e m y p r z e s t r z e g a ć podstawowe zasady zbioru
1 wyj^gu j « j oraz w y c h o w u pl&kląt. K a ż d a , c h o ć ­
by
z u p e ł n i e - skromna Uezba ura.towanych o d
zniszczenia Jaj w A o g a c a nasze ł o w i s k a , zwiększa
ich p o t e n c j a ł p r o d u k c y j n y l nie pozostaje bez
w p ł y w u t u w y s o k o ś ć pozyskania.
Jadwiga N a b l a ł c z y k
Racot, p o w . K o ś c i a n , w o j . p o z n a ń s k i e
M Y £ | . I W S K I W I E C Z Ó R AUTORSKI
W KIELCACH
U e k r o ć r o c m a w l a ł e m z myślłwymd naszego w o ­
j e w ó d z t w a na temat „ Ł o w c a Polskiego" s ł y s z a ­
ł e m t u j c z ę ć c l e j zdanie, że najpopularniejsze po­
zycje naszego pisma, to dwa c y k l e o p o w i a d a ń
Jana Edwarda
Kucharskiego „ Z m y ś l i w s k i e g o
szklcownUca" i „ Z e s z y t z brzozowej k o r y " .
B i o r ą c t o pod u w a g ę , po porozumieniu n ę z D y ­
r e k c j ą W o j e w ó d z k i e g o Domu K u l t u r y w Kielcach,
p o s e t a n o w l l l ś m y z a p r o s i ć red. J . E. K u c b a r ^ e go na spotkanie z m y ś l i w y m i l m i e j s c o w y m spo­
ł e c z e ń s t w e m , w ramach organizowanych przez
W D K s p o t k a ń autorsidch.
W d n i u 17 p a ź d z i e r n i k a b r . gościliśmy w K i e l ­
cach autora „ Z e s z y t u z bnozowej k o r y " , k t ó r e ­
m u z o r g a n i z o w a l i ś m y dwa spotkania: jedno z m ł o ­
dzieżą s z k o l n ą t drugie, w godzinach wieczor­
nych, dla starszych.
Spotkanie z J . E. K u c h a r s k i m w y w o ł a ł o d u ż e
zainteresowanie w ś r ó d m i e s z k a ń c ó w naszego m i a ­
sta i okolicy, gdnłe tradycje m y ś U w s k l e s ą szcze­
gólnie żywe.
A u t o r n a w i ą z a ł o d r a m b e g ^ o ś r e d n l kontalct
Ze s ł u c t u c s a m l l d z i ę k i dobrze dobranej tema­
t y c e s ł o w a Jego t r a f i a ł y z a r ó w n o do m y ś l i w y c h .
Jak i do tych, k t ó r z y z m y ś l i s t w e m n i c m i e l i
dotąd
nic
wspólnego.
Prelegent
nie
mówił
o s w y c h p r z e ż y c i a c h ł o w i e c k i c h — opowladat
0 typach ludzkich spotkanych i poznanych w cza­
sie swych w ł ó c z ę g m y ś l i w s k i c h , k r e ś l ą c i c h s y l w e t i d b a r w n i e 1 plastycznie, z d u ż y m znawstwem
n a t u r y ludzkiej.
Stuctiacze ż y w o reagowali na s ł o w a prelegenta,
gorącymi
oklaskami w y r a ż a j ą c
swoje
uznanie
1 w d z i ę c z n o ś ć za i n t e r e s u j ą c y w i e c z ó r , k t ó r y u k a ­
zał I m jeszcze J e d n ą d z i e d z i n ę p r z e ż y ć , JalOeb
b y s t r e m u obserwatorowi dostarcza m y ś l i s t w o .
PrtiekcJa
byta
urozmaicona
wySwletlenletn
d w ó c h f i l m ó w o tematyce ł o w i e c k i e j .
Uczestnicy spotkania nie szczędzili pochwal pod
adresem o r g a n i z a t o r ó w 1 w y r a ż a l i tyczenie, b y
tego rodzaju imprezy o d b y w a ł y się c z ę ś c i e j .
'<'
Marian Sołtysiak
Kielce
OLBRZYMI LIS
Na terenie N-ctwa Sok<rtnlki (OZLP — Łódź),
podczas p t d o w a n ł a zbiorowego K o l a Ł o w i e c k i e g o
W Wieriiazowle w dniu U listopada t>r., k o l . K a z l mietz K a r c z y ń s k l odstrzelił lisa n l e ^ m t y k a n e j w i e l ­
k o ś c i . Ciężar lisa wynosU 15,02 leg, d ł u g o ś ć d a ł a
wraz z k i t ą 129 c m , długość k i t y 50 cm.
P o n i e w a ż , Jak i>odaJe fachowa literatura, c i ę ż a r
k r a j o w y c h lisów dochodzi maksymalnie d o 13 k g ,
jest t o n i e w ą t ^ w l e Jeden z n a j w i ę k s z y c h Usów,
j a l d e z o s t a ł y strzelone w środicowej P<risce.
H-ctwo
I n ż . M. Ignadew
^nJr.fJ«tw w Józefowie
K 0 6 U T CZY
KURA?
w d n i u n Ustopeda tn*. podczas zblocx>wego polo­
wania na b a ż a n t y w obwodzie ł o w i e c k i m n r 130
na terenie gromady Dclx)wiec, p o w i a t Ciesasyn, zo­
s t a ł u b i t y tMżant, k t ó r y nosił tiardzo w y r a ź n e ce­
chy otmjnactwa. G ł o w a , szyja, p i e r ś i przednia
partia b a r k u mlafy upierzenie koguta, resKta ciała
lączmle z ogonem upierzenie k u r y . B a ż a n t n i e po­
s i a d a ł o s t r ó g . N a podstawie sekcji s t w i e n l z i ł e t n ,
że l>ył t o osołmik płci ż e t ł s k l ^ . P r z y p a d k i upo­
dabniania się starych k u r b a ż a n c i c h do k o g u t ó w
znane s ą wprawdzie z l i t e r a t u r y ł o w i e c k i e j , niemnle] jednak m y ś U w l c i e s z y ń s c y w iwwktyce spot­
k a l i s i ę z t y m z j a w l s k ł a m po raz pterwszy.
E r w i n Dendrfnlok
1S
D z I A Ł U R Z § D O WY
R O Z P O R Z Ą D Z E N I E M I N I S T R A LEŚNICTWA I P R Z E M Y S Ł U DRZEWNEGO
Z D N I A » P A Z I ^ I E R N I K A I M l R.
W SPRAWIE OKRESOW P O Ł O W A K N A Z W I E R Z Ę T A Ł O W N E
I«a podstawie a r t . 38 ust. l ustaiwy z dnia 17 czerwca 195B r. o h o d o w l i ,
ccftroiile zwierząt ł o w n y c h 1 prawie ł o w l e c l d m (Dz. U . nr 36, po«. 226) za­
rządza s i ę , co n a s t ę p u j e :
i 1. 1. Ustala s i ę n a s t ę p u j ą c e okresy polowaA na zwterz^ta ł o w n e :
1^ na Jelenie KatunJru Jeleń eun^>ejałd (Cervus e l a ^ u s ) :
at na Jelenle-bykl — oicres od Zl sien^nia do 10 lutego,
h) na Jclenie-łanle i c i e l ę t a — okres od 1 w r z e ś n i a do 10 lutogo;
2) na daniele-l>yhi, ł a n i e I cielęta — okres od 1 p a ź d z i e r n i k a do 10 lutego;
3) na s a m y - k o s ł y — okres od 31 maja do 20 p a i d z i e m l k a , na s a n t y - k o i y
I icoilęta ~ o k r e « od i p a ź d z i e r n i k a do lo lutego;
4) ikB d z i k i :
a) na g r u n t a c h K>lnyeh 1 terenach l e ś n y c h o p o w i e r z c h n i d o 200 ha, w ł ą ­
czonych do o b w o d ó w ł o w i e c k i c h : na dziki-od y ń c e , p o m l a t M t warchla­
k i — okres od l maja do 10 lutego, na dzlkl-aochy — okrm od l sierp­
n i a do !(• lutego,
b) na p o z o s t a ł y c h tea-enaeh o b w o d ó w towteckJx* — okres od l sierpnia
do 10 lutego;
5) na rysie <— okres od 1 Mi^toptada do 31 marca;
S) na lisy — c a ł y r o k ;
7) na barsaki — okres od 1 w r z e ś n i a do 31 gn.Kknia, z t y m źe na terenach
zaliczonych do z w i e r z y ń c ó w o t w a r t y m i na podstawie ar*. 4 ust. 1 ustawy
z dmla 17 czerwca 1BS9 r. o h o d o w l i , ochronie 2V^erząt Łownych i perawie
łowieckim., przeinaczonych do hodowli b a ż a n t ó w , w o i r o ^ c s c h
hodowli
awterzyny przeznaczonych
w y ł ą c z n i e do o d ł o w u -zwierzyny drobnej,
w obwodach z ostoją głuszca, cietrzewia t JarząbJca oraa iiu terenach w o ­
j e w ó d z t w : p o z n a ń s k i e g o , łódzkiego i bydgoskiego w o l n o p o l o w a ć przez
o»ły r o k :
t) na ipiimafcl — « a ł y rok;
fl) na k n n y l e ś n e (tumakl) — oicres od 1 paMzlernlfca do 20 lutego, z t y m
ź e na terenach zaliczonych do z w i e r z y ń c ó w o t w a r t y c h na podstawie
a r t , 4 ust. 1 ustawy z d n i a 17 cz*»^vica 1 » 9 r. o tiodowU, ochronie zwie­
rząt ł o w n y c h 1 prawie ł o w i e c k i m , przeznaczonycta d o hodowli b a ż a n t ó w ,
w o ś r o d k a c h hodowli z w i e r z y n y prasaaiaczonych w y l ą c e n i e do o d ł o w u
zwierzyny drobnej oraa w obwodach z o s t o j ą g ł u s z c a , cietrzewia 1 Jarząbloa rwolno p o l o w a ć przez cały rcA;
10) 1 ^ t c b ó r c e — c a ł y r o k :
11) na z a j ą c e szaraki — okres o d 1 listapada d o 10 stycznia;
12) na k r ó l i k i — okres od 1 p e ż d e i e m i k a do 10 stycznia;
13) na ginszce-kogaty — okres od 15 marca do 20 maja;
14) na c ł e t r s e w l e - k f ^ t y — okres od IS marca do 20 maja;
15) na J a r z ą b k i — okres od 21 sierpnia do 10 lutego;
18; na b a ż a n l y k < ^ t y — okres od I p a ź d z i e n ^ k a do 20 lirtego;
17) na k n r e p a t w y — okres od 11 w r z e ś n i a do 20 p a ź d z i e r n i k a ;
18) na pz2«vi6rki — oicres od 11 wrzednla do o d l o t u ;
19) na czaple aiwe — okres od I Upca do 31 marca;
20) na s ł o n U — okres od 1 sierpnia do 31 maja;
21) na dnbelty, k s s y U , bekasUd i derkacze — okres od 1 sierpnia do o d l o t u ;
22) na bataliony — okres od l maja d o 31 maja;
2Sr, na ł y d c i — o ł o e s od 1 sierpnia do 30 listopada;
24) na dzikie gęsi — okres od 1 sierpnia d o 30 k w i e t n i a ;
25} na dofide kaozld — okres od 1 sierpnia do 30 listopada;
t M d z i k i e liaozery — okres od 1 marca do 29 k w i e t n i a :
28) na errywacze — okres od 21 sierpnia do odlotu;
27) na jEwłezoły 1 v a « s k o t y — okres od 1 Ustopada d o 10 lutego;
28) na Janoty — c a ł y r o k .
2, Z w i e r z ę t a ł o w n e nie wymieniane w ust. l p o d l e g a j ą c a ł o r o c o n e j ochro­
nie.
{ 3. Prezydia w o j e w ó d z k i c h rad naoodowycb po SBSdęgnięclu cipinłi l u b na
wniosek w ł a ś c i w e g o o k r ę g o w e g o z a r z ą d u lasów p a ń s t w o w y c h 1 w o j e w ó d s l d e j
rady ł o w i e c k i e j m o g ą w szczególnie uzasadnlonyctt p r t y p a t ł k a c h w drodze
u c h w a ł y o^oszcmej w dzienniku u r z ę d o w y m w o j e w ó d z k i e j r a d y narodowej
s k r a c a ć ustalone okresy p o l o w a ń na p o s z c z e g ó l n e g a t u n k i 3iwli«iząt t o w n y ^ .
i 3. W ł a ś c i w y do sprayr rolnloŁrwa i l e ś n l c t w organ p r e e y d l u m w o j e w ó d i k i e j T^ijdy ikarodowed w porozumieniu t o k r ę g o w y m z a r z ą d e m l a s ć w p a ń s t w o w y A oraz w o j e w ć d 2 k ą r a d ą łowiecką i i s t a l l obwody łowi cek te, w k t ó rych mitją o e t o j ę g ł u s z c e , cietrzewie i J a r z ą b k i . Wykarzy tycfh o b w o d ó w na­
leży ogłosić w dzienniteii u r z ę d o w y m w o j e w ó d z k i e j rady narodowej.
§ 4. M<nifiter L e ś n i c t w a i Frzemyistu Drzewnego m o ż e zerwoUć na o d s t r r a ł
z w i e r z ą t w y m l e n ł o n y c ł i w f 1 albo na ł o w i e n i e Ach środłcami nie r a n i ą c y m i
w k a ż d y m czasie ze w z g l ę d ó w hodowlanych 1 ti^ukowych. Jak r ó w n i e ż na
o d s t n a ł r e d u k c y j n y l u b ł o w i e n i e z w i e r z y n y celem' znmteJsmBłia Jej p o g ł o wla p o z a s i ę g n i ę c i u o p i n i i P a ń s t w o w e j Rady Ooł>rony Przyrody.
{ 5. Jeted) koniec okresu, w k t ó r y m w o l n o p o l o w a ć , przypada na dzień
p o p r z e d z a j ą c y dzień lub dnde u»Ławovm u s i a n e z ą wolne od pracy., okzes
t e n u p ł y w a z ostatnim dniem u s u n y m za w o l n y od pracy. J e ż e l i z a ś poczĘtek okresu, w k t ó r y m w o l n o p a l o w a ć , przypada na d z t e ó n a s t ę f m y po
d n i u l u b diiJach ustawowo u m a n y c h za w o l n e od pracy, okres ten rozpo­
czyna s i ę pierwszego rtnia ustawowo uznanego za wcJny od pracy przed
uf^alonym t e i m l n e m rozpoczęcia polowania.
9 6. T r a c i moc roaporządzienie Ministra L e ś n i c t w a i P r z e m y s ł u Drzewnego
z dnia 8 p a ż d z d e m ł k a 1959 r. w sprawie o k r e s ó w p o l o w a ń na z w t e r s ę t a łow­
ne (Dz. U . z 1H9 r., n r 59, poz. 393 1 z 1960 r. nr 47, poz. SU).
i 7, R o z p o r z ą d z e n i e wchodzi w ż y c i e z dniem o g ł o s z m l a .
Minister Leśnictwa l P r M m y s ł a
Drzewnego: R. Gesbic
W dnia 3 IlstopacU I M l r. murt
Prof. Inł. arch. BORYS ZINSERUNG
wirioletni cdonck Kota MSIofintków Łowiectwa w którym
słrMdli&my bardzo dobr^o i cenlonefo Kolcfc.
CzeM Jego pami^cłt
KOŁO MIŁOŚNIKÓW ŁOWIECTWA
W WARSZAWIE
Dnia 25 września 1961 r. zginął śmiercią tragiczną
Kol. JÓZEF ¥tfYSMOŁEK
Łowczy Powiatowy na pow. Kłodzko. W zmarłym Zrzeszenie
narae traci dobrefo myśliwego, organizatora 1 aktywistę, od­
danego szczerze sprawie łowiectwa.
Cseść Jeco paoii«ciI
ZARZĄD WOJEWÓDZKI PZŁ
WE WROCŁAWIU
O G Ł O S Z E N I A
Foksteriery norstkowłosa ^^ s z c z e n i ą
ta po rodzicacn touuwodow>u4i, oaznaczonych d o t y m l medalami, po­
siada hodowla „LIBELA" Edward
U b e d d , Terespol Pomorski, telefon 0.
n/n
Sprzedam p a r k ę o g a r ó w rodowodo­
wych, w i e k t r ^ i cztery m i e s i ą c e .
W i a d o m o ś ć : Warszawa, Kleczewska 47
m . 1.
104/81
Unieważniani zagubdoną
legitymację
P Z Ł N r 4194 na nazwisko S t a n i s ł a w
Wierzbicki.
87/01
Unieważniam
zgubioną
legitymację
PZŁ, n r l8Sa na nazwisko Stefan
Clundziewicld. G d y n i a - O r l o w o , K l o ­
nowa 13.
W/61
UnlewatBlam zagubdoną
legitjrmację
P Z Ł na nazwisko W a c ł a w Ruckl, w y ­
d a n ą przez
Zarząd W o j e w d ^ w
Gdańsku.
99/81
Unieważniam l e g i t y m a c j ę PZL nr37«4,
Jan Z y g m u n t . K a c ł m l o , Anin. 100/61
Posiadamy
do
sprzedania wyżła
szorstkowłosego
rasy
niemieckiej
„ L o r d a z D ę b i n y " , z m a t ł d „Ady z
D ę b i n y PKR M-l-iai, z ojca „ t g o r a
z M a r o k a " P K R M - H I ^ O . urodzone­
go 6 listopada 1950 r. m a ś ć ciemno­
b r ą z o w a — zdobywca 1 nagrody U
lokaty na wiosennych p r ó b a c h po­
l o w y c h w Poznaniu.
Pies posiada
w s t ę p n ą t r e s u r ę . Cena 4000.- zi. K o ­
to Łowieckie n r 100 .JMana" w Poz­
naniu, u l . Libelta nr S7, tel. 2»-«9.
loi/m
Zamieszczenie na łamach pisma wrypowledzl, podpi­
sane] nazwiskiem lub Inicjałem autora, nie Jest
r ó w n o z n a c z n e x podzielaniem przez Redakcje po­
g l ą d ó w z a w w ^ c h w tej wypowiedzi.
W Y D A W C A : Naczelna Rada Ł o w i e c k a PoUKego Z w i ą z k u Ł o w l e e k i e g e . Waiszawa, N o w y Ś w i a t 39, t e l . <H«-42 1 6-48-13 k o n t o N B P V p / M
15Z9-&-12S4 oraz konto P K O N r 1-9-lM.OlO. K O M I T E T R E D A K C Y J N Y : A , Brzezicki, E. r r a a k l e w i c z , J . B. KncIUTSkl, W. Mazurek, S. H l e r z e ń i i d ,
{sekr. Red.), T. P a s ł a w s k i , Ht. PiaskowiKl, J . J . Szczepkowski (red. naez.). Redaktor „ŁOWCA P O L S K I E G O " p r z y j m u j e we w t o r k i 1 c z w a r t k i
w godz, 10—12; w Inne d n i 1 godziny po uprzednim telefonicznym porozumieniu. Sekretarz
Redakcji p r z y j m u j e codziennie od godz. 10—ll.
Redakcja zastrzega sobie prawo s k r ó t ó w , poprawek i u z u p e ł n i e ń w przypadlcu wykorzystania w d r u k u n a d e s ł a n e g o m a t e r i a ł u redakcyjnego. —
R ę k o p i s ó w nie z a m ó w i o n y c h Redakcja nitf zwraca. — Prenumerata roczr^a 44.— zł. Cennik ogłoszeń >a centymetr k w a d r a t o w y a . 20.—
Drobne do 35 w y r a z ó w za wyraz z l . 4.— Nekrologi zł. 10.— za cm k w . . Miejsca z a s t r z e ż o n e 50% d r o ż e j .
Z a U a d y Graficzne D o m Słowa Polskiego, Warszawa. — N a k ł a d 40 000, papier rotogr. łd. v n .
Zam. S311. S-IS