PS Strach

Transkrypt

PS Strach
MWKFZTJ język norweski pośrednictwo norsk norwegia kompetansesenter.pl
PS Strach
Zmieniony 16.03.2007.
StrachKiedy przyszedł do mnie strach, byłem zamknięty sam w swoim mieszkaniu. Drukowałem. Było
lato. Był spokój. To wtedy, gdzieś w moim wnętrzu, narodził się prawdziwy, bezprzedmiotowy strach.
Obraz rzeczy rozszedł się ze swoim pierwowzorem. Ktoś zadzwonił do drzwi i ja wiedziałem już, że to
zorganizowani ludzie państwa. Przyszli po mnie, myślałem, cichutko odlepiając rękę od maszyny do
drukowania. Moja maszyno - pomyślałem powoli - przyszli zabić twoją duszę. Staniesz się własnością
państwa. Skóra mi ścierpła. Serce biło mocno, kiedy skradałem się do pokoju, z którego widać było
ulicę. Przez firankę, starając się nie poruszyć jej, zobaczyłem.
Nie trzeba było wyglądać, gdybym
zamknął oczy, zobaczyłbym to samo: moją ulicę. Moja ulica okazała się pełna podejrzanych ludzi i
samochodów. Ze wszystkich ciemnych zakamarków wyglądały obserwujące mnie oczy.
Zimni,
zorganizowani ludzie interesują się mną. W tym celu postawili na mojej ulicy różnorodne obce auta. Do
kogo należy nieprzyjemny fiat? Chropowate samochody czekają na mnie. Widać w nich jakieś ręce. Nie
widać twarzy. Poprzez drżącą firankę widzę, że ktoś wychodzi z bramy. To jeden z nich. W kieszeni ma
pistolet. On przyszedł zniszczyć moją pracę. Reszta została przy drzwiach. Jeszcze inni są w autach.
Mają mnie.
Odchodzę od okna i podchodzę do niego. Podłoga trzeszczy przy tym strasznie. Słyszą to
ci, którzy stoją za drzwiami z ręką na dzwonku. Podchodzę i odchodzę, ale kolejne obrazy ulicy pozostają
i każdy następny nakłada się na poprzednie.
Ręce mi drżą. Maszyna już nie pracuje. Wybieram
niezadrukowane kartki spośród zadrukowanych. Robię to coraz wolniej, ale papier i tak szeleśei
nieznośnie glośno. Odkładam go i idę do okna. Najbardziej drażnią mnie młodzi ludzie, ustawieni na
rogu. Już piątą godzinę stoją, nawet nie rozmawiając. Wymieniają się. Są brutalni, mocni. Palą i
rzucają pety. Sypią się iskry. Mocnymi ciosami obcasów unicestwiają pety na bruku. Sypią się iskry.
Ktoś dzwoni przeciągle do drzwi. To ręce państwa. Trzymają łomy, ale wolą ich nie używać. Czekają,
abym sam otworzył. Wzdragam się i znów przerywam pracę. To był dzwonek do drzwi sąsiadów. A
więc pytają o mnie sąsiadów. Może chcą, wejść przez balkon?
Mój wzrok gorączkowo przeciska się
przez firankę, poruszając nią. Między autem numer pięć, a numerem sześć stoi nowy, obcy do granic
możliwości samochód. Przestrzeń wokół niego jest niedobra. Ja patrzę na nią, a ona patrzy na mnie.
Oblewam się rumieńcem i odsuwam od okna: jak brzydkie jest podglądanie. Wracam do swojego pokoju
ale już nie pracuję. Wstrzymuję oddech nasłuchując. Robi mi się duszno. Przestaję wyglądać za okno.
Wiem, że akcja mojej ulicy rozgrywa się we mnie. Czy mogę na nią wpłynąć? Już nie. Samochody
pełne bezkrwistych ludzi zmieniają się tak często, że nie dadzą się odróżnić od zwykłych. Trzeba by cały
dzień stać przy oknie. A ja próbuję zmusić się do pracy. Zorganizowani ludzie państwa przechodzą, na
pewno przechodzą, ukryci w tłumach idących moją ulicą. Samochody zwalniają, przystają, ruszają,
ludzie wbiegają i wybiegają z bram, poruszają się firanki w domu naprzeciw. Oczy wszystkich są
skierowane przypadkowo: dobrze udają.
Akcja na mojej ulicy natęża się. I ja natężam mój umysł do
granic: gdybym domyślił się, jakie zadanie spełnia każdy przechodzień na mojej ulicy, gdybym domyślił
się, co oni wiedzą i co mają na celu, mógłbym zmienić tok akcji. Ale ja nic nie wiem, wychodzą, trzaskają
drzwi, nie wiem nic, stoją i patrzą w bok, ktoś opuszcza szybę w samochodzie, nie jestem w stanie objąć
wszystkiego wzrokiem, trzaskają drzwi samochodu, podrywam się, nie mogę przestać myśleć.
Aby
rozwiać niepewność ubieram się i wychodzę. Idę wzdłuż rzędu aut zaparkowanych przed moim domem.
Puste. Puste. Puste. Serce zaciska się na gardle i tylko nogi idą: w aucie ze służbową rejestracją siedzą
trzej mężczyźni: czekają żeby wejść i zniszczyć moją maszynę do drukowania. A więc to prawda: są.
Spokojnie (trzęsąc się) skręcam za róg i rzucam się do ucieczki. Wpadam do bramy, do piwnicy, błądzę w
ciemności (jak mnie tu złapią to koniec) - jest przejście! Podwórko, bieg za dom, bieg wzdłuż domów do parku. Powiedz: jeśli czekali na ciebie, to czemu cię nie złapali? Dokąd chcesz iść i kiedy wrócić?
Tam, w domu, została maszyna do drukowania, której nie możesz opuścić i dużo, dużo zadrukowanych
kartek. Na pytania o strach nie ma odpowiedzi. Strach jest, albo go nie ma. Obraz rzeczy rozchodzi się
i schodzi ze swoim pierwowzorem. “Nie ma ich” - pomyślałem, kiedy wróciłem w środku
nocy. Nie było ich. Nie było też mojej ulicy. Skończyła się. Zabrałem się do pracy.
http://www.mwkfztj.bdl.pl
Kreator PDF
Utworzono 2 March, 2017, 21:48