O biednej kucharce
Transkrypt
O biednej kucharce
O biednej kucharce ewien rolnik wcześnie owdowiały miał jedną piękną córkę. Od lat jego pole nieurodzajne wpędzało ich w biedę i głód. Któregoś dnia wychylając przy drodze ostatni łyk darowanego piwa, spostrzegł wojaka, który na swym rumaku wracał z wojny w rodzinne strony. Mężczyzna pokryty bliznami, lecz w nienagannie wypolerowanej zbroi zrobił wrażenie na starym rolniku. Podróżny, przejeżdżając koło rolnika spostrzegł jego córkę, która w pocie czoła sama próbowała zaorać spieczoną słońcem ziemię. - Gospodarzu, jaką masz piękną córkę. Już pierwsze spojrzenie ruszyło moje serce. Chciałbym pojąc ją za żonę. Mówią na mnie Jan Waleczny i obiecuję dobrze zająć się Twą pociechą.– krzyknął z konia chwytając za sakwę pełną złupionego złota. Rolnik od razu zrozumiał, że to jego ostatnia szansa, by przeżyć i wydać dobrze córkę za odważnego i bogatego mężczyznę. - Daruj mi pięć złociszy, a oddam Ci ją już dziś. Ma na imię Anna i jest najpiękniejszą dziewicą w całej okolicy, jaką poznałem. – odparł z błyskiem w oku. Tak też się stało. Jeszcze tego samego wieczora przyjezdny posadził dziewczynę na wierzchowca i zabrał w swoje strony. Po drodze wzięli ślub błogosławieni przez kapłana w największej świątyni w mieście. Po ceremonii Jan urządził przepyszną biesiadę w karczmie, wydając większą część swojego majątku, by upajać się triumfalnym powrotem z bitwy i szczęśliwym ożenkiem, a zapraszał do zabawy wszystkich napotkanych ludzi. Nazajutrz ruszyli dalej w drogę, aż dotarli do jego domu na odludziu. Chata była mizerna, bo przed wyprawą wojakowi nie wiodło się najlepiej. Nakazał więc młodej żonie wysprzątać chatę i uczynić z niej pałac. Sam zaś zabrał się do przeliczania zdobytych skarbów. Dziewczyna uprzątnęła całe domostwo, jednak nadal zdawało się liche i posępne. - Mężu daj mi złocisza, a pojadę na targ i kupię odpowiednie ozdoby dla naszego domu, by był piękny, jak pałac. Jan siedział właśnie zmartwiony nad stosikiem monet, ponieważ zdał sobie sprawę, jak wiele wydał na zbytki biesiady. Odrzekł więc gniewnie: - Nie dostaniesz ani złamanego miedziaka, na zbyteczne rupiecie. Masz o wszystko tu zadbać, a nie czyhać tylko na moje pieniądze! Ciesz się, żem Cię uratował od głodu u Twego nieudolnego ojca. A teraz ugotuj mi królewski obiad, na jaki zasłużyłem, wtedy zjesz ze mną. Dziewczyna ugotowała najlepszą zupę jaką potrafiła, lecz skromna była, tylko z ziemniaków i ziół, bo tak nauczyła się gotować w czasach ubóstwa. Mąż wielce był niezadowolony i ostrzegł ją, że jeśli następnego dnia, nie zrobi królewskich pyszności, to ją ukarze. Następnego dnia Anna starała się jak mogła i ze wszystkich dostępnych w domu składników przygotowała trzydaniowy obiad. Wiedziała, że mąż nerwowy jest po strasznych bitwach, które przeszedł i trzeba go ułagodzić dobra strawą. Jednak w chałupie nie było zbyt wiele zapasów, więc i ten posiłek nie zadowolił Jana, który zezłoszczony wymierzył jej trzy razy lejcami, które wisiały w rogu izby. 1 arche.org.pl - Spójrz na te lejce i zapamiętaj sobie do czego będą służyć, kiedy nie będziesz dobrze gotować! Kolejnego południa Anna poprosiła męża o złocisza, by pójść na targ i kupić odpowiednie dla niego jedzenie. Jan jednak znów siedząc i licząc swoje złocisze odparł, że nie da złamanego miedziaka, a żona sama powinna uprawiać ziemię i hodować zwierzęta, by wykarmić męża. Wygonił ją z chałupy i kazał nie wracać, aż nie przyniesie porządnego jadła. Dziewczyna obeszła więc pole i las, zbierając co tylko jadalne. Jako że w domu nauczona była, jak przetrwać w biedzie, uzbierała całkiem sporo jadalnych roślin, a nawet udało jej się złapać rannego ptaka, z którego postanowiła ugotować potrawkę. - Wiem żeś ranny i biedny, ale co ja mam biedna począć, gdy boję się mego męża drobny ptaszku. – powiedziała do niego i ze łzami w oczach ukręciła mu głowę. Pod wieczór potrawa była gotowa, jednak w domu zabrakło soli, toteż Jan uniósł się i wymierzył kolejne razy rzemiennymi lejcami. Rano Anna obudziła się zbolała i struchlała ze strachu przed kolejnym dniem w fartuchu kucharki. Od razu zalała się łzami i rozpaczała nad swoim losem. Wielkie krople płynęły jej po policzkach, a jedna spłynęła do ust. Dziewczyna poczuła słony smak. - Ah! Co za pomysł! – krzyknęła do siebie i podstawiła pod twarz rondelek, do którego spływały łzy. Tak długo myślała o swoim losie, aż rondelek łzami się napełnił. Na tej słonej wodzie ugotuję bulion – pomyślała. Tego dnia Jan był spokojny i pochwalił nawet swoją żonę za pyszną potrawkę z delikatnego ptasiego mięsa. Kolejny dzień przyniósł młodej żonie inne jednak zmartwienie. Okazało się, że zgubiła ostatnie krzesiwo i nie miała jak napalić w piecu i gotować. Z drżeniem poszła do męża poprosiła o kilak miedziaków na porządne krzesiwo, które kupi w sąsiedniej wsi. Jan oglądał właśnie ze wszystkich stron wielką złota monetę i obracał ją z satysfakcją w palcach. Jedno tylko srogie na nią spojrzenie sprawiło, że wybiegła z domu, by nie poczuć woni wilgotnych rzemieni. Przestraszona biegła co sił, aż potknęła się o kamień i boleśnie upadła tuż przy drodze. - Durny kamień! – krzyknęła – jesteś tak głupi jak mój mąż! – pochwyciła w obie ręce kamień i z całą złością, która w niej zawrzała uderzała nim o drugi leżący kamień. Tłukła nim krzycząc tak zapamiętale, że w pewnym momencie spomiędzy kamieni wylatywać zaczęły iskry, od których zajęła się kępka suchej trawy. Dziewczyna z niedowierzaniem, ale i ulgą patrzała na powstający płomień. Po chwili uspokoiła się, zabrała płonące źdźbła i pobiegła do domu, by rozpalić nimi w piecu. Od tego dnia nie brakło jej ani składników, które zbierała w okolicy, ani soli, którą z łez miała, ani ognia, bo codziennie złość swoją przy drodze w kamienie wyrzucała. Tak więc doskonaląc się w sztuce kuchennej, uwijała się w fartuchu, a mąż jej mniej marudził, tylko czasami znudzony smakiem wymierzał jej kary lejcami. Potrawy były coraz pyszniejsze i coraz większe porcje na tacy przynosiła mężowi. Jan całe dnie siedział na swoim wielkim krześle przy stole i przeliczał złoto snując marzenia o tym, co z nimi zrobi i jak wielkim będzie kiedyś człowiekiem. Miesiące mijały, a Anna ciągle tylko podstawiała mu coraz to więcej smakołyków. Jan zajadał się pokrzykując, aż w końcu, kiedy minął pełny rok, był już tak gruby, że ledwie mieścił się w swoim wielkim tronie, a boki wylewały mu się poza oparcia. 2 arche.org.pl W dzień pierwszej rocznicy ich ślubu Anna wstała razem z poranną zorzą, spakowała trochę jedzenia do sakwy, a fartuch wrzuciła pieca. Stanęła przed mężem, który spał od wielu dni w swoim krześle. Obudziła go wylewając na niego kubeł zimnej wody. - Odchodzę! – powiedziała stanowczo, jakby jej słowo było kamieniem, którym uderza go w głowę. - Ja Ci dam głupia Ty! – Jan próbował zerwać się z krzesła, ale był tak wielki i ociężały, że nie był w stanie podnieść zada z siedziska. – Zaraz Cię dopadnę i pokażę, gdzie Twoje miejsce, jeśli jeszcze się nie nauczyłaś! – jednak nogi jego tłuste ruszyć z miejsca go nie mogły, wymachiwał wiec tylko wściele rękami, przypominając prosiaka, który utknął w płocie zagrody. - Nie martw się, zostawiam Cię ze wszystkim co posiadasz, prócz jedynego żywego stworzenia. – powiedziała kobieta odwracając się na pięcie. - Anno! To moje ostatnie słowo! - Już nie jestem Anną. Od dziś mów mi Aurora – rzuciła na pożegnanie w drzwiach. Wyszła z chaty zabierając wiszące na ścianie lejce i dosiadła czarnego rumaka swojego męża. Koń silny był, ale zdziczały przez ostatni rok, bo pan, go nie doglądał. Kobieta jednak, spięła mocno zwierzę i pędem ruszyła drogą w kierunku wschodzącego słońca. Mężczyzna aż do wieczora wierzgał się w krześle, pomstując w głos. Po zmroku jego krzyki zwróciły uwagę bandy banitów. Podeszli więc po ciemku pod jego okna i zajrzeli do środka. Zobaczyli grubasa i jego skarby na stole. Weszli spokojnie do środka i dając mu pstryczki w nos, zabierali do worków wszystkie cenne rzeczy z domostwa. Jan wściekły, nie mogąc się ruszyć, chciał chociaż dobyć miecza, by sięgnąć któregoś z bezczelnych bandytów. Mocował się jednak z rękojeścią bezcelowo, bo nieużywana klinga tak przerdzewiała w pochwie, że nie mógł jej wyciągnąć. Banici nakradli co mogli, pożywili się i o północy odeszli pozostawiając mężczyznę w ciemnej chacie ze starą pustą miską i pękniętym pucharem na stole, by dokończył tak żywota. 3 arche.org.pl