ZUZKA NA SPADOCHRONIE. Powieść dla nastolatek
Transkrypt
ZUZKA NA SPADOCHRONIE. Powieść dla nastolatek
© Wydawnictwo WAM, 2010 Redakcja Anna Piecuch Korekta Anna Poinc Projekt okładki Karina Znamirowska ISBN 978-83-7505-607-5 WYDAWNICTWO WAM ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003 e-mail: [email protected] DZIAŁ HANDLOWY tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 43 03 210 e-mail: [email protected] Zapraszamy do naszej KSIĘGARNI INTERNETOWEJ http://WydawnictwoWam.pl tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447 faks 12 62 93 261 Drukarnia Wydawnictwa WAM ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków wydawnictwowam.pl Spis treści Rozdział 1 7 Rozdział 2 13 Rozdział 3 18 Rozdział 4 22 Rozdział 5 28 Rozdział 6 36 Rozdział 7 43 Rozdział 8 49 Rozdział 9 58 Rozdział 10 65 Rozdział 11 71 Rozdział 12 77 Pokusa Czarne „żołniery” „Einstein” w traperach Przedsmak przestworzy Matma z Korneliuszem Cirrusy, cumulusy Okruch historii Lot zwiadowczy Pierwszy skok Pała z wf-u W cieniu śmierci Zerwanie z liną Rozdział 13 82 Rozdział 14 90 Rozdział 15 98 Rozdział 16 104 Rozdział 17 112 Rozdział 18 120 Rozdział 19 128 Rozdział 20 135 Rozdział 21 142 Rozdział 22 151 Rozdział 23 156 Rozdział 24 163 Rozdział 25 170 Rozdział 26 173 Rozdział 27 178 Trafić w lotnisko Zabierzcie te samoloty! Rękami dotknąć chmur Nocny wypad Desperacki krok Jowity Awaria samolotu Dwie przyjaciółki Rewizyta Przypadkowe zwycięstwo Refleksje o świcie Szalony pomysł Za karę w gary! Noc wisielców Pożegnanie Przypadkowe spotkanie Rozdział 1 Pokusa Dzień ciągnął się niemrawo jak przeżuta guma. Od rana nic się nie działo. Zuzkę aż mdliło od szkolnej nudy, więc z pasją bazgrała po okładce książki. Wreszcie zadzwonił dzwonek. Z radością cisnęła przybory do torby i, obładowana wiedzą, rzuciła się do wyjścia. Za nią wybiegła Margula. – Koniec – odetchnęła z ulgą. – Szkoły już dość, teraz można spokojnie się pouczyć. Zuzka lubiła jej towarzystwo. Margula była typem intelektualistki z poczuciem humoru, wiecznie zajętej czytaniem. Nawet reklamy i ogłoszenia na afiszach studiowała z wielką uwagą. Zuzka w drodze na przystanek często odprowadzała ją do domu. Zawsze miały o czym pogadać. Albo pomilczeć na ważkie tematy. Często wspominały początek swojej znajomości. Ich koleżanki, z którymi siadły w ławce pierwszego września, po kilku dniach przeprowadziły się razem do innej ławki. Zuzkę i Margulę zostawiły sa- 8 Zuzka na spadochronie mym sobie. Cóż było robić? Zostały skazane na własne towarzystwo. Zuzka spytała wtedy z rozbrajającą szczerością: – To może się ze mną zaprzyjaźnisz? W sumie nie masz wyboru. – Tak... – przytaknęła Margula. – Może, w gruncie rzeczy, to nie taki zły pomysł... Podążały teraz szeroką aleją, ciągnącą się wzdłuż sklepów z okazałymi witrynami. Stały w nich anorektyczne manekiny odziane w tandetne T-shirty i opięte dżinsiory. Ołowiane chmury i ciapa na asfalcie, w której z lubością pełzały dżdżownice, sprawiały przygnębiające wrażenie. Zuzka najchętniej zamknęłaby oczy, żeby nie widzieć listopadowego smętku. Wróciła pamięcią do lata. Przez chwilę zamajaczyła jej we wspomnieniach twarz Marcina. Zależało jej na nim. Bardzo jej się podobał. Ale to tajemnica powierzona tylko Marguli, bo za żadne skarby świata nie chciała się przed nim zdradzić. Przeciwnie, zrobiła wszystko, żeby go zaintrygować, po czym z udawaną obojętnością trzymała go na dystans. Ten fortel zadziałał. Marcin wgapiał się w nią jak cielę w malowane wrota, a na jego obliczu niezmiennie wykwitał wyraz zachwytu. Choć mogło się wcześniej wydawać, że to dość bystry osobnik, w jej obecności zachowywał się tak, jakby postradał całą inteligencję. Pragnął tylko słuchać Pokusa 9 Zuzki, która przy spotkaniu włączała wyobraźnię na maksa i roztaczała przed nim obraz swej wspaniałości, jako przyszłej gwiazdy sportu, a konkretnie chluby spadochroniarstwa. – Nie boisz się, gdy spadasz? – przypomniała sobie jego pytanie. – Boję! – wypaliła. – Ale jakoś... lecę. Nie chciała wdawać się w szczegóły. Kłamała jak z nut. Sama nie wie dlaczego. Czyżby aż tak pragnęła zaimponować Marcinowi?... I skąd jej się wzięło nagle spadochroniarstwo? Pewnie stąd, że większej egzotyki nie potrafiła wymyślić. Ten pomysł to karkołomna sprawa. Dosłownie. Bo gdyby Marcin przypadkiem poprosił ją o chodzenie, wszystko by się wydało. – Widziałaś?! – z zamyślenia wyrwał ją okrzyk Marguli. – Co? – rozejrzała się roztargniona. – Ogłoszenie! – Matrymonialne? Margula zlekceważyła żart przyjaciółki i wskazała palcem na plakat. – Otwierają sekcję spadochronową. Zuzce zrobiło się raptem gorąco. Serce jej załomotało. Wczytała się w pękate litery: „Ogłaszamy nabór do... Chętnych zapraszamy...”. – Fajnie by było skoczyć choć raz... – rozmarzyła 10 Zuzka na spadochronie się Margula. – Ale na pewno mi nie pozwolą. Zresztą noszę okulary. – W sumie to ja też powinnam – poparła ją Zuzka. I przypomniawszy sobie swoje kłopoty ze wzrokiem w dzieciństwie, straciła ochotę na pogawędkę. Ten plakat nie dawał jej jednak spokoju. Zawsze, kiedy wracała ze szkoły, szczerzył na nią swój wytłuszczony druk. Prowadziła potyczki z myślami, przekonywała samą siebie, że to nie dla niej. Marcin i tak się od miesiąca nie odzywał. Może dał spokój, zmęczony jej tajemniczością. Bo ile razy pytał o szczegóły, ile razy chciał z nią pojechać na lotnisko, tyle razy go zbywała. Szczerze mówiąc, nie miała nawet pojęcia, gdzie to lotnisko jest. Może zaczął się domyślać, że go oszukuje? Więc także dlatego, by zrehabilitować się we własnych oczach, pragnęła spróbować. Nie cierpiała oszustwa. Starała się mówić prawdę, choć nieraz dostawała za to po uszach. Na przykład od polonistki. Kiedyś zdarzyło się, że Zuzka nie napisała wypracowania. Nauczycielka zażyczyła sobie sążnistej, przekrojowej literackiej epistoły. Zuzka miała wtedy ważniejsze sprawy na głowie: właśnie zapisała się na kurs samoobrony. Postanowiła nie przejmować się zadaniem. „Borkowska i tak nigdy nie sprawdza, a oceny stawia wedle własnego widzimisię”. – Z tym stwierdzeniem zgadzała się cała klasa. Jednak Bor- Pokusa 11 kowska sprawdziła. Niekoniecznie treść, a ilość. Wyszło jej, że ktoś nie napisał. Oczywiście, Zuzka. Na pytanie: „Dlaczego nie zastosowałaś się do polecenia?”, Zuzka wypaliła z prostotą: „Pomyślałam, że pani i tak nie sprawdzi”. Do końca życia nie zapomni, jak polonistka wówczas zsiniała i spąsowiała jednocześnie, a w sali zaległa grobowa cisza. Zuzka nie tolerowała kłamstwa. To dobra, acz niekiedy niewygodna cecha charakteru. Rada by wyplątać się z oszustwa. A przy okazji przeżyć największą przygodę. Któregoś razu, pchnięta impulsem, wstąpiła do ośrodka sportowego, który zwykle mijała w drodze na przystanek. Postanowiła rozejrzeć się, dowiedzieć coś niecoś, zadać parę pytań. W razie czego, w porę się wycofa. Drżącą ręką otworzyła szklane drzwi. Przy biurku siedział starszy mężczyzna. Spoza szerokich szkieł patrzyły kompetentne oczy. – Chciałam się zapisać do sekcji spadochronowej – usłyszała własny głos. Prędzej by się spodziewała najazdu kosmitów na rynek w Wąchocku niż tak zdecydowanej wypowiedzi. Człowiek poprawił sobie okulary. Przez chwilę milczał, jakby zdziwiony obecnością intruzki. Zuzka grzecznie czekała na reakcję. Zastanawiała się właśnie nad fenomenem swojej stanowczości, gdy doszedł ją urzędowy ton: 12 Zuzka na spadochronie – Kwestionariusze są do pobrania w sekretariacie. Ale przed ukończeniem osiemnastego roku życia trzeba mieć zgodę rodziców. – Niedługo będę pełnoletnia – pośpieszyła z wyjaśnieniem. – A kiedy pierwszy skok? – Nie tak szybko – uśmiechnął się pan. – Najpierw badania, szkolenie, egzamin, ćwiczenia, lot zwiadowczy... – w trakcie wyliczania tych przyjemności Zuzce zrzedła mina. – W okolicach maja – zakończył. – Ale i tak z grupy czterdziestu osób zostaje mniej więcej jedna ósma. Zuzka zaczęła gorączkowo liczyć. Matematyka nie była jej mocną stroną. – Czemu tak mało? – odważyła się spytać, dając spokój liczbom. – Zwykle ze strachu. Wyszła z ośrodka, z determinacją powtarzając sobie: „Ja jednak spróbuję”. Serce biło jej mocno, bo oczami wyobraźni już widziała siebie w glorii przyszłej chwały. Rozdział 2 Czarne „żołniery” Kolejne dni upływały Zuzce jak we śnie. Na lekcjach myślała o niebieskich migdałach, marzyła... Na matematyce Szypułka wyrwała ją do odpowiedzi. Była to nauczycielka znana z oryginalnego podejścia do uczniów. – Ile kątów ma trójkąt? – strzeliła w Zuzkę pytaniem. Na dobry początek narysowała na tablicy figurę i przedzieliła ją na pół. Zuzka półprzytomna poderwała się z miejsca. – Cztery... – wypaliła ni w pięć ni w dziewięć. Po czym, zawiesiwszy głos na drugiej sylabie, wyrzekła tajemniczo: – Trapery. – Cztery... trapery – powtórzyła Szypułka, wybałuszając oczy. Na jej obliczu zajaśniał wyraz niepomiernego zdziwienia. Z tym zdziwieniem zamarła w bezruchu, póki czyjś chichot nie przywrócił jej poczucia rzeczywistości. – Tworzysz wiersz czy co? 14 Zuzka na spadochronie Tymczasem Zuzka powracała wolno z krainy marzeń. Ową krainę zalegały niezliczone półki z butami o przeróżnych wzorach i fasonach. Miały one wszakże jedną wspólną cechę: grubą podeszwę i twarde cholewy. Wzięła sobie do serca przestrogę instruktora, rzuconą mimochodem przy okazji wręczania kwestionariusza i pliku skierowań na potrzebne badania: – Gdyby przypadkiem zdarzyło się, że przejdziesz, kup sobie trapery. O tych traperach myślała i myślała. W sklepach nie było dużego wyboru. Najchętniej kupiłaby różowe adidasy za kostkę, z atłasowymi wyłogami i błękitnymi sznurówkami. Tymczasem mogła wybierać jedynie w ordynarnych, ciężkich „żołnierkach”. I to było powodem jej stałej frustracji. Sparaliżowana wzrokiem Szypułki, stała, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Dopiero Margula rzuciła cichaczem: „Co łączy trójkąt z traperem?”. Zanim wymyśliła na poczekaniu teorię figur i ich związków, Szypułka machnęła ręką: – Siadaj! – i zrezygnowawszy z nowatorskich odkryć uczennicy, podjęła przerwany wątek. Zuzka wiedziała, że do końca lekcji już nic się nie wydarzy. Znów zapadła w mentalny błogostan, wodząc dla niepoznaki nieobecnym spojrzeniem po ścianie. Czarne „żołniery” 15 – I co? Pozwolili ci? – dopytywała się Margula na przerwie. – Nic nie wiedzą. I lepiej nic nie mówić – ucięła Zuzka, pogryzając jabłko. – Nie potrzebujesz zgody? – Zanim dojdzie co do czego, doczekam się urodzin. Pierwszy skok dopiero w maju. A w kwietniu świętuję osiemnastkę! Zgoda mi już nie będzie potrzebna. – Ostatni wyraz połknęła wraz z ostatnim kęsem jabłka. Margula ze zrozumieniem pokiwała głową. Wyjrzała przez uchylone okno korytarza. Na zewnątrz z delikatnym szelestem opadały liście klonu. Zapach ziemi i subtelne światło słońca przywodziło na myśl wakacje. – Jak tam Marcin? Zuzka skrzywiła się nieznacznie: – To jeden z powodów, dla których muszę skoczyć choć raz. W oczach przyjaciółki odbił się pytajnik. – Oszukałam go. Po prostu... przepchnęłam przyszłość nieco wstecz. – Dobra jesteś. Nawet Einstein tego nie potrafił. – Widzisz? A ty czasem mnie nie doceniasz. Tym miłym akcentem zakończyły konwersację przed chemią. Dziwnym trafem Zuzka, która raczej odznaczała się polotem w dyskusji na dowolny temat, na chemii cichła i grzeczniała. Niezmiennie 16 Zuzka na spadochronie twierdziła, że boi się wąsów chemika, a wiązania chemiczne przyprawiają ją o mdłości. Zwłaszcza od czasu pamiętnej awantury... – Wszystko jest względne i płynne, mawiał mistrz Heraklit z Efezu, a niejaki Heisenberg potwierdził współcześnie... – tu, odwrócona do tyłu, z zapałem zaczęła wyłuszczać obu „Nicfersztejen” założenia teorii nieoznaczoności, gdy naraz przygwoździł ją surowy wzrok nauczyciela. – No i cóż ten Heisenberg potwierdził? – zainteresował się chemik. W klasie ucichło. Wszyscy stali na baczność jak na defiladzie. Pan nauczyciel w ramach wdrażania zdrowej dyscypliny wśród młodzieży, uczył ją dodatkowo musztry. Na powitanie życzył sobie specjalnych honorów, o czym Zuzka nagminnie zapominała. „Znowu kłopoty” – przemknęło jej przez myśl i nagle poczuła, że nie ma czym oddychać. – No i cóż...? – ... że nie można dokładnie określić – weszła mu w słowo – równocześnie wartości na przykład położenia i pędu cząsteczki w układzie albo energii i czasu, w którym ta energia została zmierzona. – Starannie dobierała naukowe terminy, uważając, by czegoś nie pokręcić. – Dotyczy to zasad mechaniki kwantowej – dodała skromnie. – Słusznie, moja panno – ucieszył się nauczyciel. – Może zechcesz w takim razie przedstawić ogólną Czarne „żołniery” 17 teorię mechaniki kwantów. Zapewne w waszej klasie nie wszyscy ją znają. Zuzkę zatkało. Teorię nieoznaczoności czytała sobie wczoraj do poduszki jako przyczynek do lepszego zrozumienia powieści science fiction o teleportacji. Żadną miarą nie czuła się ekspertem w tej dziedzinie. – To może zacznę od początku... – zgodziła się niepewnie. Miała wrażenie, że zaraz zapadnie się pod nią podłoga. – Od dzieciństwa Einsteina. – Aż tyle czasu nie mamy. Przejdźmy do konkretów. Nim zdołała wymyślić fizykę alternatywną, chemik spojrzał na zegarek i zdecydował: – Na jutro poproszę referat w punktach do przedstawienia w klasie. Od tej pory zyskała przydomek „Einstein”. Tak więc chemia nie była jej ulubionym przedmiotem. Niemal zawsze kończyła się skurczem żołądka, tak że Zuzka zaczynała podejrzewać, że może jest na nią uczulona. Tak czy owak, wolała już nie dywagować na ten temat i pod żadnym pozorem nie wchodzić z chemikiem w naukowe dyskusje. Postanowiła mężnie znosić uciążliwe lekcje i cierpieć w cichości ducha. I koniecznie wbić wzrok w książkę lub w tablicę, unikając jak ognia spojrzenia belfra. Niekiedy dysponowała wolną chwilą na rysowanie. Właśnie kończyła szkic wymarzonych traperów. Rozdział 3 „Einstein” w traperach W piątek lekcje zaczynały się o jedenastej. Zuzka wcisnęła do kieszeni swoje przedpotopowe oszczędności. Wesoło pogwizdując, zarzuciła na ramię torbę z książkami, ucałowała mamę i zatrzasnęła za sobą drzwi. W windzie upinała włosy. Nie chcąc uronić ani minuty, z nadszybkością pomknęła na przystanek. Jakiś autobus zbierał się do odjazdu. Bez chwili namysłu wskoczyła do środka. Skasowała bilet, przelotnie spojrzała w zaciemnione okno i... przeraziła się. W szybie odbijał się chudy, krościaty potwór w niedopiętej bluzie i bezwładnie dyndającym za uchem kosmykiem włosów. Włosy niemal zawsze się buntowały właśnie wtedy, kiedy pragnęła jako tako wyglądać. Dawno uodporniły się na jej zabiegi fryzjerskie, rosły, jak chciały, niezależnie od jej złorzeczeń i wysiłków. Wpadła w czarną rozpacz, gdy uświadomiła sobie, że tym autobusem może jechać Marcin. Wyjęła z torby na chybił trafił podręcznik i szczelnie zasłoniła się wiedzą. „Einstein” w traperach 19 Raptem zdrętwiała z sercem w przełyku. „Czyżby zmienili trasę?” – w głowie zapalił jej się czerwony „alert”. Natychmiast zdała sobie sprawę, że wszyscy podróżni w tym autobusie znają jego numer. Prócz niej! Gdy kierowca skręcił w rogatki, wpadła w panikę. Jechała w stronę dokładnie przeciwną niż szkoła i sklep! Serce jej łomotało, na czole zaperlił się pot. Bez tchu wyskoczyła na najbliższym przystanku. W biegu próbowała określić swoje położenie, wzywając na pomoc świętych męczenników. W międzyczasie przeklinała swoje roztargnienie. Dopadła trolejbusu. Drzwi omal nie przycięły jej torby. Zasapana, grzebała w zaśmieconej kieszeni w poszukiwaniu biletu. Od razu stała się obiektem zainteresowania miejscowego babstwa, kokoszącego się na czterech siedzeniach. Uszczypliwe uwagi typu „ach, ta dzisiejsza młodzież” przelatywały Zuzce mimo uszu, ponieważ z determinacją postanowiła cieszyć się bliskim już zakupem. Sklep! Nareszcie! To tu widziała ostatnio swoje wymarzone buciory. Żadne tam adidasy modne z atłasem w różu i błękicie, ale ordynarne, ciężkie, czarne „żołniery!”. Dwa miesiące na nie czekała. Śniła o nich po nocach. Z niepokojem spojrzała na zegarek. Zostało jej tylko dwadzieścia minut. Potem zacznie się chemia. Właściwie można by sobie odpuścić sklep w tym 20 Zuzka na spadochronie momencie, bo taki zakup nie ucieknie, ale Zuzka natychmiast przepędziła te zdroworozsądkowe sugestie. Musi kupić tu i teraz! Nawet za cenę chemii. – Poproszę czarne trapery, rozmiar 38. – Z trudem dopchała się do lady, zdziwiona, że tak wiele osób o tej porze chce zrobić sprawunki. „Pomór czy wojna?”. Sprzedawczyni zdawała się nie rozumieć. – O tam! Tamte czarne! Tak, tutaj – wymachiwała rękami, dając upust swojej elokwencji. W końcu przyniesiono jej żądany towar. Bez wahania utopiła w nim nogę. Jakaś staruszka, zapadnięta w sklepowy fotel, przyglądała się Zuzce ze współczuciem. Tymczasem ta biegała od ściany do ściany, chcąc jak najszybciej rozchodzić buciora. – Dobry but, wygodny – nie wytrzymała życzliwa babcia. – Masz rację, dziecko, że nie kupujesz byle czego. Kozaki może i wyglądają lepiej, ale te ci dłużej posłużą. Zuzka omal nie udusiła się ze śmiechu. Podziękowała kobiecinie za radę, wysupłała z kieszeni pieniądze i pognała z nabytkiem do szkoły. Kiedy przekraczała próg liceum, zaświdrował jej w uszach dźwięk dzwonka. W szatni nie mogła sobie odmówić przyjemności przymierzenia nowych butów. Liczyła, że chemik się spóźni – nie znajdzie „Einstein” w traperach 21 w porę dziennika albo przydarzy mu się jakiś inny kataklizm. Błyskawicznie wygrzebała trapera z pudła. Wkrótce poczuła się jak greckie bożyszcze z opancerzoną jedną nogą. Nagle sparaliżował ją strach. „Przecież teraz ma być klasówka!” – przypomniała sobie. „Nie wolno się spóźnić!” – myśli zatrzepotały jej w głowie niczym pochwycony w locie wróbel. Bujna wyobraźnia natychmiast podsunęła obraz tortur, które ją czekają za karę. Nie namyślając się, porwała drugiego buciora, cisnęła puste pudło w kąt i przeskakując po dwa stopnie schodów na raz, co tchu popędziła na piętro. Nie obchodziło ją, że dyżurny coś za nią krzyczy. Pewnie jak zwykle chce zwrócić na siebie uwagę. Dopadła drzwi. Dziarsko szarpnęła klamkę. Gwałtownie wtargnęła do klasy. Rozległ się rumor i huk. Nauczyciel ze zjeżonym groźnie wąsem poderwał się z krzesła. Trzydzieści dwie pary oczu niezwłocznie porzuciły sprawdziany i skierowały wzrok na przybyłą. A ta, pochyliwszy na znak przeprosin głowę, ze zgrozą dostrzegła swoją nogę. Obutą w topornego buciora. Drugi wisiał przewieszony na sznurówce przez ramię i dyndał niewinnie u boku. Zanim Zuzka wybąkała niewyraźnie: – Zapomniałam włożyć ciapa – spłonęła krwistym rumieńcem od czubka głowy po pięty. Rozdział 4 Przedsmak przestworzy Trapery od tygodnia spoczywały głęboko ukryte w szafie. Zuzka od czasu do czasu pod nieobecność rodziców wyjmowała je z pudła i czule gładziła po cholewkach. Jeszcze nie miała pewności, czy się dostanie do sekcji, ale ten zakup traktowała jako dobrą zapowiedź na przyszłość. Teraz już nie miała wyboru – muszą ją przyjąć! Spadły pierwsze śniegi, świat pojaśniał. Co poniektórzy koledzy doznali głębokiego stresu związanego z zakończeniem pierwszego semestru. Zuzka miała zgoła inne problemy na głowie: badania. Wszelkie możliwe, jakimi tylko da się pognębić nieszczęsnych kandydatów! W środę postanowiła urwać się z ostatniej lekcji. I tak wszystko zaczynało się kręcić tylko wokół świąt. Było dzięki temu trochę luzu. Przychodnię sportową otwierali o pierwszej. Należało tam w porę dojechać. Przedsmak przestworzy 23 W poczekalni siedziało kilku chłopców. Gdy weszła, od razu zwrócili się w jej stronę. Obserwowali ją w skupieniu niczym jakąś egzotyczną osobliwość. Usiadła sobie na brzeżku ławki, wyciągnęła z torby teczkę z plikiem skierowań i wpatrzyła się w sufit, na którym balansowała na wpół rozbudzona mucha. Zuzka śledziła jej nieskoordynowane loty. Znów stanęły jej w pamięci wakacje: Marcin podaje jej gitarę, podsuwa stołek i prosi, żeby grała. Siedzą sobie w piątkę w sadzie, jego dwóch przyjaciół i koleżanka, pojadają jabłka, toczą miłą pogawędkę. Brzęczą muchy, bzyczą osy, gryzą komary... Sielanka. – Koleżanka też na badania? – usłyszała znienacka czyjś głos. Spojrzała w bok. Na sąsiedniej ławce wiercił się jakiś niski, krępy chłopak o bardzo sympatycznym wyrazie twarzy. Zuzka od razu go polubiła. – Też – słowa dziwnie ugrzęzły jej w gardle. – Tyle tego, że chyba tygodnia nie starczy – jęknął ktoś z końca korytarza. – No jasne, muszą zrobić z nas komandosów – odpowiedział chudzielec spod okna. Tymczasem przyszedł lekarz. Poprosił dwie osoby i kolejka nieco się zmniejszyła. Po jakimś czasie pierwsi delikwenci wyszli i zaczęli dzielić się wrażeniami. – No i? – Pytają, co nam odbiło, żeby łamać sobie kark. 24 Zuzka na spadochronie – Adrenalina – skwitował ktoś rozsądnie. Gdy przyszła kolej na Zuzkę, lekarz popatrzył na nią przenikliwie. – Nieszczęśliwa miłość czy afera rodzinna? Zuzka w lot pojęła o co chodzi. – Za rok matura. – Rozumiem – przytaknął i o nic już nie pytał. A Zuzka właśnie chciała się komuś wywnętrzyć. Tylko Margula znała prawdziwą przyczynę, jednak wcale nie do końca. Wiedziała o Marcinie, znała prawdomówność Zuzki, ale chyba nie miała pojęcia o jej paraliżującym lęku, czającym się gdzieś w zakamarkach duszy. Zuzka podszyta była strachem. Na zewnątrz śmiała i pewna siebie, czasem zabawna, wiecznie wpadała w tarapaty, ciągle wywoływała awantury z nauczycielami. Miała wręcz wrodzony talent do wynajdywania sobie problemów, co prowadziło w konsekwencji do nieustannych kar i gróźb. W tej sytuacji spadochroniarstwo jawiło się jej jako ostatnia deska ratunku, sposób na oswojenie lęków i szkoła charakteru. Również jako odskocznia od szarości, rutyny i nudy. Jeśli jest możliwe, by w li ceum nabawić się wrzodów żołądka i stracić chęć do życia, to Zuzka niezawodnie znajdowała się na najlepszej drodze do tego. Zacisnęła powieki, by nie widzieć sączącej się do fiolki krwi. Nie cierpiała wkłuwania igły. – Jeszcze nie takie bóle przed tobą – pocieszyła ją Przedsmak przestworzy 25 pielęgniarka. – Pomyśl, co będzie przy lądowaniu. U psychologa odbywały się ćwiczenia na refleks. Zuzka manewrowała wyimaginowanym sterem, przesuwała biegami niczym kierowca rajdowy, przyciskała guziki na tablicy rozdzielczej, goniła żółwia na ekranie monitora. Wszystkie testy zdała bardzo dobrze. Na zakończenie psycholog wpadł w egzystencjalną zadumę. Zagapił się w okno i westchnął: – Kiedy chcę pooglądać sobie niebo, nie muszę tam taszczyć nóg, zadka i ramion. Wystarczy, że podniosę do góry głowę. Zuzka zmilczała odpowiedź. Pod każdym kolejnym gabinetem chłopcy wyraźnie się ożywiali. Mówili sobie po imieniu, żartowali. Zuzka podziwiała ich poczucie humoru, doceniała inteligentne riposty. Nikt jej nie zmuszał do konwersacji, ale z przyjemnością słuchała, co mieli sobie do powiedzenia. W końcu i ona włączyła się do rozmowy. – Martwię się, że okulistka mnie obleje – zwierzyła się pod czwartymi drzwiami. – Co tu widzisz? – pośpieszył z pomocą osobnik o imieniu Marek. – Muchę łażącą po ścianie. – Świetnie! Skoro muchę widzisz, to i spadochron zobaczysz. Zuzka nie była tego taka pewna. W dzieciństwie 26 Zuzka na spadochronie musiała nosić okulary, miała dużą wadę wzroku. Pod koniec podstawówki zauważyła znaczną poprawę. To niewątpliwie zasługa marchewki. Widziała nieźle nawet z przedostatniej ławki, gdzie na nudnych lekcjach z pasją ogrywała kolegów w kółko i krzyżyk. Jednak obawy w niej pozostały, bo starszy brat nie dostał się do wymarzonej szkoły lotniczej właśnie z powodu niedowidzenia. Z gabinetu wyjrzała lekarka. – Następni proszę! Zuzka i Marek przekroczyli próg. Zuzka stanęła potulnie pod oknem i wodziła wzrokiem po planszy. Nie wiedziała kiedy udało jej się zapamiętać ostatnią linijkę liter. Zanim kolega skończył wyczytywanie znaków, Zuzka znała je śpiewająco. Pozostało jeszcze tylko badanie w kierunku daltonizmu. Poszło szybko i składnie. Energicznie przekartkowała książeczkę z obrazkami robali i bezbłędnie rozpoznała ich niewyraźne odnóża. Gdy wyszła z sali, miała ochotę rzucić się Markowi na szyję. Ze szczęścia. Teraz mogła już spokojnie oczekiwać przyjęcia do sekcji. Najgorsze za nimi! Przy okazji dowiedziała się coś niecoś o sobie. Na przykład tego, że ma świetny słuch. – Szczęściara – pozazdrościł Paweł. – Przydałby mi się taki, gdy stoję przy tablicy. Nie mogli sobie odmówić pączków na „dobry początek znajomości”. We czwórkę: Zuzka, Marek, Przedsmak przestworzy 27 Paweł i Robert po badaniach wstąpili do cukierni. Ta wyprawa miała w sobie coś magicznego. Niosła obietnicę wspaniałej przygody. Popołudniowe słońce chyliło się za horyzont, rozzłacając drzewa pokryte śnieżnym puchem. Twarze kolegów, którzy bez przerwy gadali, okalały kłęby pary. Biła z nich radość i nadzieja połączona ze stłumionym lękiem. Ale nawet ten lęk był jakiś uroczysty, miły i jeszcze odległy. Odłożony na później, na wiosnę. A wiosną wszystko wygląda inaczej.