ZUZKA NA SPADOCHRONIE. Powieść dla nastolatek

Transkrypt

ZUZKA NA SPADOCHRONIE. Powieść dla nastolatek
© Wydawnictwo WAM, 2010
Redakcja
Anna Piecuch
Korekta
Anna Poinc
Projekt okładki
Karina Znamirowska
ISBN 978-83-7505-607-5
WYDAWNICTWO WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
tel. 12 62 93 200 • faks 12 42 95 003
e-mail: [email protected]
DZIAŁ HANDLOWY
tel. 12 62 93 254-256 • faks 12 43 03 210
e-mail: [email protected]
Zapraszamy do naszej
KSIĘGARNI INTERNETOWEJ
http://WydawnictwoWam.pl
tel. 12 62 93 260, 12 62 93 446-447
faks 12 62 93 261
Drukarnia Wydawnictwa WAM
ul. Kopernika 26 • 31-501 Kraków
wydawnictwowam.pl
Spis treści
Rozdział 1
7
Rozdział 2
13
Rozdział 3
18
Rozdział 4
22
Rozdział 5
28
Rozdział 6
36
Rozdział 7
43
Rozdział 8
49
Rozdział 9
58
Rozdział 10
65
Rozdział 11
71
Rozdział 12
77
Pokusa
Czarne „żołniery”
„Einstein” w traperach
Przedsmak przestworzy
Matma z Korneliuszem
Cirrusy, cumulusy
Okruch historii
Lot zwiadowczy
Pierwszy skok
Pała z wf-u
W cieniu śmierci
Zerwanie z liną
Rozdział 13
82
Rozdział 14
90
Rozdział 15
98
Rozdział 16
104
Rozdział 17
112
Rozdział 18
120
Rozdział 19
128
Rozdział 20
135
Rozdział 21
142
Rozdział 22
151
Rozdział 23
156
Rozdział 24
163
Rozdział 25
170
Rozdział 26
173
Rozdział 27
178
Trafić w lotnisko
Zabierzcie te samoloty!
Rękami dotknąć chmur
Nocny wypad
Desperacki krok Jowity
Awaria samolotu
Dwie przyjaciółki
Rewizyta
Przypadkowe zwycięstwo
Refleksje o świcie
Szalony pomysł
Za karę w gary!
Noc wisielców
Pożegnanie
Przypadkowe spotkanie
Rozdział 1
Pokusa
Dzień ciągnął się niemrawo jak przeżuta guma.
Od rana nic się nie działo. Zuzkę aż mdliło od szkolnej nudy, więc z pasją bazgrała po okładce książki.
Wreszcie zadzwonił dzwonek. Z radością cisnęła
przybory do torby i, obładowana wiedzą, rzuciła się
do wyjścia. Za nią wybiegła Margula.
– Koniec – odetchnęła z ulgą. – Szkoły już dość,
teraz można spokojnie się pouczyć.
Zuzka lubiła jej towarzystwo. Margula była typem intelektualistki z poczuciem humoru, wiecznie
zajętej czytaniem. Nawet reklamy i ogłoszenia na
afiszach studiowała z wielką uwagą. Zuzka w drodze na przystanek często odprowadzała ją do domu.
Zawsze miały o czym pogadać. Albo pomilczeć na
ważkie tematy.
Często wspominały początek swojej znajomości.
Ich koleżanki, z którymi siadły w ławce pierwszego
września, po kilku dniach przeprowadziły się razem do innej ławki. Zuzkę i Margulę zostawiły sa-
8
Zuzka na spadochronie
mym sobie. Cóż było robić? Zostały skazane na
własne towarzystwo. Zuzka spytała wtedy z rozbrajającą szczerością:
– To może się ze mną zaprzyjaźnisz? W sumie
nie masz wyboru.
– Tak... – przytaknęła Margula. – Może, w gruncie rzeczy, to nie taki zły pomysł...
Podążały teraz szeroką aleją, ciągnącą się wzdłuż
sklepów z okazałymi witrynami. Stały w nich
anorektyczne manekiny odziane w tandetne T-shirty i opięte dżinsiory. Ołowiane chmury i ciapa na
asfalcie, w której z lubością pełzały dżdżownice,
sprawiały przygnębiające wrażenie. Zuzka najchętniej zamknęłaby oczy, żeby nie widzieć listopadowego smętku.
Wróciła pamięcią do lata. Przez chwilę zamajaczyła jej we wspomnieniach twarz Marcina. Zależało jej na nim. Bardzo jej się podobał. Ale to tajemnica powierzona tylko Marguli, bo za żadne
skarby świata nie chciała się przed nim zdradzić.
Przeciwnie, zrobiła wszystko, żeby go zaintrygować, po czym z udawaną obojętnością trzymała go
na dystans. Ten fortel zadziałał. Marcin wgapiał się
w nią jak cielę w malowane wrota, a na jego obliczu
niezmiennie wykwitał wyraz zachwytu. Choć mogło się wcześniej wydawać, że to dość bystry osobnik, w jej obecności zachowywał się tak, jakby postradał całą inteligencję. Pragnął tylko słuchać
Pokusa
9
Zuzki, która przy spotkaniu włączała wyobraźnię
na maksa i roztaczała przed nim obraz swej wspaniałości, jako przyszłej gwiazdy sportu, a konkretnie chluby spadochroniarstwa.
– Nie boisz się, gdy spadasz? – przypomniała sobie jego pytanie.
– Boję! – wypaliła. – Ale jakoś... lecę.
Nie chciała wdawać się w szczegóły. Kłamała
jak z nut. Sama nie wie dlaczego. Czyżby aż tak
pragnęła zaimponować Marcinowi?... I skąd jej się
wzięło nagle spadochroniarstwo? Pewnie stąd, że
większej egzotyki nie potrafiła wymyślić. Ten pomysł to karkołomna sprawa. Dosłownie. Bo gdyby
Marcin przypadkiem poprosił ją o chodzenie,
wszystko by się wydało.
– Widziałaś?! – z zamyślenia wyrwał ją okrzyk
Marguli.
– Co? – rozejrzała się roztargniona.
– Ogłoszenie!
– Matrymonialne?
Margula zlekceważyła żart przyjaciółki i wskazała palcem na plakat.
– Otwierają sekcję spadochronową.
Zuzce zrobiło się raptem gorąco. Serce jej załomotało. Wczytała się w pękate litery: „Ogłaszamy
nabór do... Chętnych zapraszamy...”.
– Fajnie by było skoczyć choć raz... – rozmarzyła
10
Zuzka na spadochronie
się Margula. – Ale na pewno mi nie pozwolą. Zresztą noszę okulary.
– W sumie to ja też powinnam – poparła ją Zuzka. I przypomniawszy sobie swoje kłopoty ze wzrokiem w dzieciństwie, straciła ochotę na pogawędkę.
Ten plakat nie dawał jej jednak spokoju. Zawsze, kiedy wracała ze szkoły, szczerzył na nią swój
wytłuszczony druk. Prowadziła potyczki z myślami, przekonywała samą siebie, że to nie dla niej.
Marcin i tak się od miesiąca nie odzywał. Może dał
spokój, zmęczony jej tajemniczością. Bo ile razy pytał o szczegóły, ile razy chciał z nią pojechać na lotnisko, tyle razy go zbywała. Szczerze mówiąc, nie
miała nawet pojęcia, gdzie to lotnisko jest. Może
zaczął się domyślać, że go oszukuje?
Więc także dlatego, by zrehabilitować się we
własnych oczach, pragnęła spróbować. Nie cierpiała
oszustwa. Starała się mówić prawdę, choć nieraz dostawała za to po uszach. Na przykład od polonistki.
Kiedyś zdarzyło się, że Zuzka nie napisała wypracowania. Nauczycielka zażyczyła sobie sążnistej,
przekrojowej literackiej epistoły. Zuzka miała wtedy
ważniejsze sprawy na głowie: właśnie zapisała się na
kurs samoobrony. Postanowiła nie przejmować się
zadaniem. „Borkowska i tak nigdy nie sprawdza,
a oceny stawia wedle własnego widzimisię”. – Z tym
stwierdzeniem zgadzała się cała klasa. Jednak Bor-
Pokusa
11
kowska sprawdziła. Niekoniecznie treść, a ilość.
Wyszło jej, że ktoś nie napisał. Oczywiście, Zuzka.
Na pytanie: „Dlaczego nie zastosowałaś się do polecenia?”, Zuzka wypaliła z prostotą: „Pomyślałam, że
pani i tak nie sprawdzi”. Do końca życia nie zapomni, jak polonistka wówczas zsiniała i spąsowiała
jednocześnie, a w sali zaległa grobowa cisza.
Zuzka nie tolerowała kłamstwa. To dobra, acz
niekiedy niewygodna cecha charakteru. Rada by
wyplątać się z oszustwa. A przy okazji przeżyć największą przygodę.
Któregoś razu, pchnięta impulsem, wstąpiła do
ośrodka sportowego, który zwykle mijała w drodze
na przystanek. Postanowiła rozejrzeć się, dowiedzieć coś niecoś, zadać parę pytań. W razie czego,
w porę się wycofa.
Drżącą ręką otworzyła szklane drzwi. Przy biurku siedział starszy mężczyzna. Spoza szerokich
szkieł patrzyły kompetentne oczy.
– Chciałam się zapisać do sekcji spadochronowej
– usłyszała własny głos. Prędzej by się spodziewała
najazdu kosmitów na rynek w Wąchocku niż tak
zdecydowanej wypowiedzi.
Człowiek poprawił sobie okulary. Przez chwilę
milczał, jakby zdziwiony obecnością intruzki. Zuzka grzecznie czekała na reakcję. Zastanawiała się
właśnie nad fenomenem swojej stanowczości, gdy
doszedł ją urzędowy ton:
12
Zuzka na spadochronie
– Kwestionariusze są do pobrania w sekretariacie. Ale przed ukończeniem osiemnastego roku życia trzeba mieć zgodę rodziców.
– Niedługo będę pełnoletnia – pośpieszyła z wyjaśnieniem. – A kiedy pierwszy skok?
– Nie tak szybko – uśmiechnął się pan. – Najpierw badania, szkolenie, egzamin, ćwiczenia, lot
zwiadowczy... – w trakcie wyliczania tych przyjemności Zuzce zrzedła mina. – W okolicach maja – zakończył. – Ale i tak z grupy czterdziestu osób zostaje
mniej więcej jedna ósma.
Zuzka zaczęła gorączkowo liczyć. Matematyka
nie była jej mocną stroną.
– Czemu tak mało? – odważyła się spytać, dając
spokój liczbom.
– Zwykle ze strachu.
Wyszła z ośrodka, z determinacją powtarzając
sobie: „Ja jednak spróbuję”. Serce biło jej mocno, bo
oczami wyobraźni już widziała siebie w glorii przyszłej chwały.
Rozdział 2
Czarne „żołniery”
Kolejne dni upływały Zuzce jak we śnie. Na lekcjach myślała o niebieskich migdałach, marzyła...
Na matematyce Szypułka wyrwała ją do odpowiedzi. Była to nauczycielka znana z oryginalnego podejścia do uczniów.
– Ile kątów ma trójkąt? – strzeliła w Zuzkę pytaniem.
Na dobry początek narysowała na tablicy figurę
i przedzieliła ją na pół. Zuzka półprzytomna poderwała się z miejsca.
– Cztery... – wypaliła ni w pięć ni w dziewięć.
Po czym, zawiesiwszy głos na drugiej sylabie, wyrzekła tajemniczo:
– Trapery.
– Cztery... trapery – powtórzyła Szypułka, wybałuszając oczy. Na jej obliczu zajaśniał wyraz niepomiernego zdziwienia. Z tym zdziwieniem zamarła w bezruchu, póki czyjś chichot nie przywrócił
jej poczucia rzeczywistości.
– Tworzysz wiersz czy co?
14
Zuzka na spadochronie
Tymczasem Zuzka powracała wolno z krainy
marzeń. Ową krainę zalegały niezliczone półki
z butami o przeróżnych wzorach i fasonach. Miały
one wszakże jedną wspólną cechę: grubą podeszwę
i twarde cholewy. Wzięła sobie do serca przestrogę
instruktora, rzuconą mimochodem przy okazji wręczania kwestionariusza i pliku skierowań na potrzebne badania:
– Gdyby przypadkiem zdarzyło się, że przejdziesz, kup sobie trapery.
O tych traperach myślała i myślała. W sklepach
nie było dużego wyboru. Najchętniej kupiłaby różowe adidasy za kostkę, z atłasowymi wyłogami
i błękitnymi sznurówkami. Tymczasem mogła wybierać jedynie w ordynarnych, ciężkich „żołnierkach”. I to było powodem jej stałej frustracji.
Sparaliżowana wzrokiem Szypułki, stała, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Dopiero Margula rzuciła
cichaczem: „Co łączy trójkąt z traperem?”.
Zanim wymyśliła na poczekaniu teorię figur
i ich związków, Szypułka machnęła ręką:
– Siadaj! – i zrezygnowawszy z nowatorskich odkryć uczennicy, podjęła przerwany wątek.
Zuzka wiedziała, że do końca lekcji już nic się
nie wydarzy. Znów zapadła w mentalny błogostan,
wodząc dla niepoznaki nieobecnym spojrzeniem
po ścianie.
Czarne „żołniery”
15
– I co? Pozwolili ci? – dopytywała się Margula
na przerwie.
– Nic nie wiedzą. I lepiej nic nie mówić – ucięła
Zuzka, pogryzając jabłko.
– Nie potrzebujesz zgody?
– Zanim dojdzie co do czego, doczekam się urodzin. Pierwszy skok dopiero w maju. A w kwietniu
świętuję osiemnastkę! Zgoda mi już nie będzie potrzebna. – Ostatni wyraz połknęła wraz z ostatnim
kęsem jabłka.
Margula ze zrozumieniem pokiwała głową. Wyjrzała przez uchylone okno korytarza. Na zewnątrz
z delikatnym szelestem opadały liście klonu. Zapach ziemi i subtelne światło słońca przywodziło na
myśl wakacje.
– Jak tam Marcin?
Zuzka skrzywiła się nieznacznie:
– To jeden z powodów, dla których muszę skoczyć choć raz.
W oczach przyjaciółki odbił się pytajnik.
– Oszukałam go. Po prostu... przepchnęłam
przyszłość nieco wstecz.
– Dobra jesteś. Nawet Einstein tego nie potrafił.
– Widzisz? A ty czasem mnie nie doceniasz.
Tym miłym akcentem zakończyły konwersację
przed chemią. Dziwnym trafem Zuzka, która raczej odznaczała się polotem w dyskusji na dowolny
temat, na chemii cichła i grzeczniała. Niezmiennie
16
Zuzka na spadochronie
twierdziła, że boi się wąsów chemika, a wiązania
chemiczne przyprawiają ją o mdłości. Zwłaszcza od
czasu pamiętnej awantury...
– Wszystko jest względne i płynne, mawiał mistrz
Heraklit z Efezu, a niejaki Heisenberg potwierdził
współcześnie... – tu, odwrócona do tyłu, z zapałem
zaczęła wyłuszczać obu „Nicfersztejen” założenia
teorii nieoznaczoności, gdy naraz przygwoździł ją
surowy wzrok nauczyciela.
– No i cóż ten Heisenberg potwierdził? – zainteresował się chemik.
W klasie ucichło. Wszyscy stali na baczność jak
na defiladzie. Pan nauczyciel w ramach wdrażania
zdrowej dyscypliny wśród młodzieży, uczył ją dodatkowo musztry. Na powitanie życzył sobie specjalnych honorów, o czym Zuzka nagminnie zapominała. „Znowu kłopoty” – przemknęło jej przez
myśl i nagle poczuła, że nie ma czym oddychać.
– No i cóż...?
– ... że nie można dokładnie określić – weszła
mu w słowo – równocześnie wartości na przykład
położenia i pędu cząsteczki w układzie albo energii
i czasu, w którym ta energia została zmierzona. –
Starannie dobierała naukowe terminy, uważając, by
czegoś nie pokręcić. – Dotyczy to zasad mechaniki
kwantowej – dodała skromnie.
– Słusznie, moja panno – ucieszył się nauczyciel.
– Może zechcesz w takim razie przedstawić ogólną
Czarne „żołniery”
17
teorię mechaniki kwantów. Zapewne w waszej klasie nie wszyscy ją znają.
Zuzkę zatkało. Teorię nieoznaczoności czytała
sobie wczoraj do poduszki jako przyczynek do lepszego zrozumienia powieści science fiction o teleportacji. Żadną miarą nie czuła się ekspertem w tej
dziedzinie.
– To może zacznę od początku... – zgodziła się
niepewnie. Miała wrażenie, że zaraz zapadnie się
pod nią podłoga. – Od dzieciństwa Einsteina.
– Aż tyle czasu nie mamy. Przejdźmy do konkretów.
Nim zdołała wymyślić fizykę alternatywną, chemik spojrzał na zegarek i zdecydował:
– Na jutro poproszę referat w punktach do przedstawienia w klasie.
Od tej pory zyskała przydomek „Einstein”.
Tak więc chemia nie była jej ulubionym przedmiotem. Niemal zawsze kończyła się skurczem żołądka, tak że Zuzka zaczynała podejrzewać, że może
jest na nią uczulona. Tak czy owak, wolała już nie
dywagować na ten temat i pod żadnym pozorem nie
wchodzić z chemikiem w naukowe dyskusje. Postanowiła mężnie znosić uciążliwe lekcje i cierpieć w cichości ducha. I koniecznie wbić wzrok w książkę
lub w tablicę, unikając jak ognia spojrzenia belfra.
Niekiedy dysponowała wolną chwilą na rysowanie. Właśnie kończyła szkic wymarzonych traperów.
Rozdział 3
„Einstein” w traperach
W piątek lekcje zaczynały się o jedenastej. Zuzka
wcisnęła do kieszeni swoje przedpotopowe oszczędności. Wesoło pogwizdując, zarzuciła na ramię torbę
z książkami, ucałowała mamę i zatrzasnęła za sobą
drzwi. W windzie upinała włosy.
Nie chcąc uronić ani minuty, z nadszybkością pomknęła na przystanek. Jakiś autobus zbierał się do
odjazdu. Bez chwili namysłu wskoczyła do środka.
Skasowała bilet, przelotnie spojrzała w zaciemnione
okno i... przeraziła się. W szybie odbijał się chudy,
krościaty potwór w niedopiętej bluzie i bezwładnie
dyndającym za uchem kosmykiem włosów. Włosy
niemal zawsze się buntowały właśnie wtedy, kiedy
pragnęła jako tako wyglądać. Dawno uodporniły się
na jej zabiegi fryzjerskie, rosły, jak chciały, niezależnie od jej złorzeczeń i wysiłków. Wpadła w czarną
rozpacz, gdy uświadomiła sobie, że tym autobusem
może jechać Marcin. Wyjęła z torby na chybił trafił
podręcznik i szczelnie zasłoniła się wiedzą.
„Einstein” w traperach
19
Raptem zdrętwiała z sercem w przełyku. „Czyżby
zmienili trasę?” – w głowie zapalił jej się czerwony
„alert”. Natychmiast zdała sobie sprawę, że wszyscy
podróżni w tym autobusie znają jego numer. Prócz
niej! Gdy kierowca skręcił w rogatki, wpadła w panikę. Jechała w stronę dokładnie przeciwną niż szkoła
i sklep!
Serce jej łomotało, na czole zaperlił się pot. Bez
tchu wyskoczyła na najbliższym przystanku. W biegu próbowała określić swoje położenie, wzywając
na pomoc świętych męczenników. W międzyczasie
przeklinała swoje roztargnienie.
Dopadła trolejbusu. Drzwi omal nie przycięły jej
torby. Zasapana, grzebała w zaśmieconej kieszeni
w poszukiwaniu biletu. Od razu stała się obiektem
zainteresowania miejscowego babstwa, kokoszącego
się na czterech siedzeniach. Uszczypliwe uwagi typu
„ach, ta dzisiejsza młodzież” przelatywały Zuzce mimo uszu, ponieważ z determinacją postanowiła cieszyć się bliskim już zakupem.
Sklep! Nareszcie! To tu widziała ostatnio swoje
wymarzone buciory. Żadne tam adidasy modne z atłasem w różu i błękicie, ale ordynarne, ciężkie, czarne „żołniery!”. Dwa miesiące na nie czekała. Śniła
o nich po nocach.
Z niepokojem spojrzała na zegarek. Zostało jej
tylko dwadzieścia minut. Potem zacznie się chemia.
Właściwie można by sobie odpuścić sklep w tym
20
Zuzka na spadochronie
momencie, bo taki zakup nie ucieknie, ale Zuzka
natychmiast przepędziła te zdroworozsądkowe sugestie. Musi kupić tu i teraz! Nawet za cenę chemii.
– Poproszę czarne trapery, rozmiar 38. – Z trudem dopchała się do lady, zdziwiona, że tak wiele
osób o tej porze chce zrobić sprawunki. „Pomór czy
wojna?”. Sprzedawczyni zdawała się nie rozumieć.
– O tam! Tamte czarne! Tak, tutaj – wymachiwała rękami, dając upust swojej elokwencji. W końcu
przyniesiono jej żądany towar. Bez wahania utopiła
w nim nogę.
Jakaś staruszka, zapadnięta w sklepowy fotel,
przyglądała się Zuzce ze współczuciem. Tymczasem
ta biegała od ściany do ściany, chcąc jak najszybciej
rozchodzić buciora.
– Dobry but, wygodny – nie wytrzymała życzliwa babcia. – Masz rację, dziecko, że nie kupujesz byle czego. Kozaki może i wyglądają lepiej, ale te ci
dłużej posłużą.
Zuzka omal nie udusiła się ze śmiechu. Podziękowała kobiecinie za radę, wysupłała z kieszeni pieniądze i pognała z nabytkiem do szkoły.
Kiedy przekraczała próg liceum, zaświdrował jej
w uszach dźwięk dzwonka. W szatni nie mogła sobie
odmówić przyjemności przymierzenia nowych butów. Liczyła, że chemik się spóźni – nie znajdzie
„Einstein” w traperach
21
w porę dziennika albo przydarzy mu się jakiś inny
kataklizm. Błyskawicznie wygrzebała trapera z pudła. Wkrótce poczuła się jak greckie bożyszcze z opancerzoną jedną nogą.
Nagle sparaliżował ją strach. „Przecież teraz ma
być klasówka!” – przypomniała sobie. „Nie wolno
się spóźnić!” – myśli zatrzepotały jej w głowie niczym pochwycony w locie wróbel. Bujna wyobraźnia natychmiast podsunęła obraz tortur, które ją
czekają za karę.
Nie namyślając się, porwała drugiego buciora,
cisnęła puste pudło w kąt i przeskakując po dwa
stopnie schodów na raz, co tchu popędziła na piętro.
Nie obchodziło ją, że dyżurny coś za nią krzyczy.
Pewnie jak zwykle chce zwrócić na siebie uwagę.
Dopadła drzwi. Dziarsko szarpnęła klamkę.
Gwałtownie wtargnęła do klasy. Rozległ się rumor
i huk. Nauczyciel ze zjeżonym groźnie wąsem poderwał się z krzesła. Trzydzieści dwie pary oczu niezwłocznie porzuciły sprawdziany i skierowały wzrok
na przybyłą. A ta, pochyliwszy na znak przeprosin
głowę, ze zgrozą dostrzegła swoją nogę. Obutą w topornego buciora. Drugi wisiał przewieszony na
sznurówce przez ramię i dyndał niewinnie u boku.
Zanim Zuzka wybąkała niewyraźnie:
– Zapomniałam włożyć ciapa – spłonęła krwistym rumieńcem od czubka głowy po pięty.
Rozdział 4
Przedsmak przestworzy
Trapery od tygodnia spoczywały głęboko ukryte w szafie. Zuzka od czasu do czasu pod nieobecność rodziców wyjmowała je z pudła i czule gładziła po cholewkach. Jeszcze nie miała pewności, czy
się dostanie do sekcji, ale ten zakup traktowała jako
dobrą zapowiedź na przyszłość. Teraz już nie miała
wyboru – muszą ją przyjąć!
Spadły pierwsze śniegi, świat pojaśniał. Co poniektórzy koledzy doznali głębokiego stresu związanego z zakończeniem pierwszego semestru. Zuzka miała zgoła inne problemy na głowie: badania.
Wszelkie możliwe, jakimi tylko da się pognębić
nieszczęsnych kandydatów!
W środę postanowiła urwać się z ostatniej lekcji.
I tak wszystko zaczynało się kręcić tylko wokół
świąt. Było dzięki temu trochę luzu. Przychodnię
sportową otwierali o pier­wszej. Należało tam w porę dojechać.
Przedsmak przestworzy
23
W poczekalni siedziało kilku chłopców. Gdy weszła, od razu zwrócili się w jej stronę. Obserwowali
ją w skupieniu niczym jakąś egzotyczną osobliwość.
Usiadła sobie na brzeżku ławki, wyciągnęła z torby
teczkę z plikiem skierowań i wpatrzyła się w sufit,
na którym balansowała na wpół rozbudzona mucha.
Zuzka śledziła jej nieskoordynowane loty. Znów stanęły jej w pamięci wakacje: Marcin podaje jej gitarę,
podsuwa stołek i prosi, żeby grała. Siedzą sobie
w piątkę w sadzie, jego dwóch przyjaciół i koleżanka, pojadają jabłka, toczą miłą pogawędkę. Brzęczą
muchy, bzyczą osy, gryzą komary... Sielanka.
– Koleżanka też na badania? – usłyszała znienacka czyjś głos.
Spojrzała w bok. Na sąsiedniej ławce wiercił się
jakiś niski, krępy chłopak o bardzo sympatycznym
wyrazie twarzy. Zuzka od razu go polubiła.
– Też – słowa dziwnie ugrzęzły jej w gardle.
– Tyle tego, że chyba tygodnia nie starczy – jęknął ktoś z końca korytarza.
– No jasne, muszą zrobić z nas komandosów –
odpowiedział chudzielec spod okna.
Tymczasem przyszedł lekarz. Poprosił dwie osoby i kolejka nieco się zmniejszyła. Po jakimś czasie
pierwsi delikwenci wyszli i zaczęli dzielić się wrażeniami.
– No i?
– Pytają, co nam odbiło, żeby łamać sobie kark.
24
Zuzka na spadochronie
– Adrenalina – skwitował ktoś rozsądnie.
Gdy przyszła kolej na Zuzkę, lekarz popatrzył na
nią przenikliwie.
– Nieszczęśliwa miłość czy afera rodzinna?
Zuzka w lot pojęła o co chodzi.
– Za rok matura.
– Rozumiem – przytaknął i o nic już nie pytał.
A Zuzka właśnie chciała się komuś wywnętrzyć.
Tylko Margula znała prawdziwą przyczynę, jednak
wcale nie do końca. Wiedziała o Marcinie, znała
prawdomówność Zuzki, ale chyba nie miała pojęcia
o jej paraliżującym lęku, czającym się gdzieś w zakamarkach duszy. Zuzka podszyta była strachem.
Na zewnątrz śmiała i pewna siebie, czasem zabawna, wiecznie wpadała w tarapaty, ciągle wywoływała awantury z nauczycielami. Miała wręcz wrodzony talent do wynajdywania sobie problemów, co
prowadziło w konsekwencji do nieustannych kar
i gróźb. W tej sytuacji spadochroniarstwo jawiło się
jej jako ostatnia deska ratunku, sposób na oswojenie
lęków i szkoła charakteru. Również jako odskocznia
od szarości, rutyny i nudy. Jeśli jest możliwe, by w li­
ceum nabawić się wrzodów żołądka i stracić chęć do
życia, to Zuzka niezawodnie znajdowała się na najlepszej drodze do tego.
Zacisnęła powieki, by nie widzieć sączącej się do
fiolki krwi. Nie cierpiała wkłuwania igły.
– Jeszcze nie takie bóle przed tobą – pocieszyła ją
Przedsmak przestworzy
25
pielęgniarka. – Pomyśl, co będzie przy lądowaniu.
U psychologa odbywały się ćwiczenia na refleks.
Zuzka manewrowała wyimaginowanym sterem,
przesuwała biegami niczym kierowca rajdowy, przyciskała guziki na tablicy rozdzielczej, goniła żółwia
na ekranie monitora. Wszystkie testy zdała bardzo
dobrze. Na zakończenie psycholog wpadł w egzystencjalną zadumę. Zagapił się w okno i westchnął:
– Kiedy chcę pooglądać sobie niebo, nie muszę
tam taszczyć nóg, zadka i ramion. Wystarczy, że
podniosę do góry głowę.
Zuzka zmilczała odpowiedź.
Pod każdym kolejnym gabinetem chłopcy wyraźnie się ożywiali. Mówili sobie po imieniu, żartowali. Zuzka podziwiała ich poczucie humoru, doceniała inteligentne riposty. Nikt jej nie zmuszał do
konwersacji, ale z przyjemnością słuchała, co mieli
sobie do powiedzenia. W końcu i ona włączyła się
do rozmowy.
– Martwię się, że okulistka mnie obleje – zwierzyła się pod czwartymi drzwiami.
– Co tu widzisz? – pośpieszył z pomocą osobnik
o imieniu Marek.
– Muchę łażącą po ścianie.
– Świetnie! Skoro muchę widzisz, to i spadochron
zobaczysz.
Zuzka nie była tego taka pewna. W dzieciństwie
26
Zuzka na spadochronie
musiała nosić okulary, miała dużą wadę wzroku.
Pod koniec podstawówki zauważyła znaczną poprawę. To niewątpliwie zasługa marchewki. Widziała
nieźle nawet z przedostatniej ławki, gdzie na nudnych lekcjach z pasją ogrywała kolegów w kółko
i krzyżyk. Jednak obawy w niej pozostały, bo starszy brat nie dostał się do wymarzonej szkoły lotniczej właśnie z powodu niedowidzenia.
Z gabinetu wyjrzała lekarka.
– Następni proszę!
Zuzka i Marek przekroczyli próg. Zuzka stanęła
potulnie pod oknem i wodziła wzrokiem po planszy. Nie wiedziała kiedy udało jej się zapamiętać
ostatnią linijkę liter. Zanim kolega skończył wyczytywanie znaków, Zuzka znała je śpiewająco.
Pozostało jeszcze tylko badanie w kierunku daltonizmu. Poszło szybko i składnie. Energicznie
przekartkowała książeczkę z obrazkami robali i bezbłędnie rozpoznała ich niewyraźne odnóża.
Gdy wyszła z sali, miała ochotę rzucić się Markowi na szyję. Ze szczęścia. Teraz mogła już spokojnie oczekiwać przyjęcia do sekcji. Najgorsze za nimi! Przy okazji dowiedziała się coś niecoś o sobie.
Na przykład tego, że ma świetny słuch.
– Szczęściara – pozazdrościł Paweł. – Przydałby
mi się taki, gdy stoję przy tablicy.
Nie mogli sobie odmówić pączków na „dobry
początek znajomości”. We czwórkę: Zuzka, Marek,
Przedsmak przestworzy
27
Paweł i Robert po badaniach wstąpili do cukierni.
Ta wyprawa miała w sobie coś magicznego. Niosła
obietnicę wspaniałej przygody. Popołudniowe słońce chyliło się za horyzont, rozzłacając drzewa pokryte śnieżnym puchem. Twarze kolegów, którzy
bez przerwy gadali, okalały kłęby pary. Biła z nich
radość i nadzieja połączona ze stłumionym lękiem.
Ale nawet ten lęk był jakiś uroczysty, miły i jeszcze
odległy. Odłożony na później, na wiosnę.
A wiosną wszystko wygląda inaczej.