Czerwony Kapturek
Transkrypt
Czerwony Kapturek
Baptysta (baśń belgijska) Żył sobie raz stary człowiek, który oprócz kury i dużego, zawsze pustego, worka, nic więcej nie posiadał. Chodził od wsi do wsi, żebrząc o nocleg i o łyżkę strawy. Pewnego razu poszedł do zagrody, w której hodowano gęsi. - Proszę o miejsce do spania dla siebie i dla mojej kury. - Ciebie, Baptysto, możemy przenocować – odpowiedział gospodarz – ale co będzie z twoją kurą? My hodujemy tylko gęsi. - Możecie zamknąć kurę tam, gdzie trzymacie gęsi – powiedział Baptysta. Rano, gdy Baptysta poszedł po swoją kurę, okazało się, że gęsi oskubały ją z piór. - To wasza wina – rozgniewał się na gospodarza. – Pójdę na skargę do sołtysa. - Uspokój się Baptysto. Weź sobie gęś zamiast kury i nie przychodź tu więcej. Następnego dnia Baptysta zastukał do drzwi gospodarzy, którzy trzymali świnie. - Czy znajdzie się miejsce do spania dla mnie i mojej gęsi? - Ciebie, przenocujemy – zgodziła się gospodyni – ale dla twojej gęsi nie mamy miejsca. Trzymamy tylko świnie. - Nie szkodzi, możecie zamknąć gęś chlewie – zgodził się Baptysta. Rano Baptysta chciał zabrać gęś, ale zobaczył, że ta pobrudziła sobie skrzydła w świńskim korycie. - To wasza wina – oskarżył gospodarzy. – Pójdę do sołtysa i wszystko mu opowiem. Uspokój się Baptysto. Zamiast gęsi weź sobie świnię i nie przychodź tu więcej. Innym razem Baptysta przybył do gospodarstwa, gdzie hodowano krowy. -Możemy przenocować ciebie, a twoją świnię zamkniemy razem z krowami – zgodzili się gospodarze. Następnego dnia rano Baptysta zorientował się, że jego świnia uciekła przez dziurę w płocie. - To wasza wina Pójdę poskarżyć się do sołtysa- narzekał Baptysta. 1 - Uspokój się Baptysto. Możesz sobie wziąć krowę zamiast świni, ale nie pokazuj się już tutaj. Zadowolony Baptysta uwiązał krowę na sznurku i wyruszył w dalszą drogę. Tym razem trafił do hodowców koni. - Dla ciebie miejsce w izbie się znajdzie, a krowę zaprowadzimy do stajni – zdecydował gospodarz. Niestety, w nocy krowa zachorowała i Baptysta nie mógł poprowadzić jej dalej. - To wasza wina. Pójdę, poskarżę na was do sołtysa. - Uspokój się. Wiesz, że to nie nasza wina. Możesz wybrać sobie któregoś konia zamiast krowy, ale nie przychodź tu więcej. Zadowolony Baptysta ruszył przed siebie. Wieczorem dotarł do zajazdu. Kazał zaprowadzić konia do stajni, dobrze go nakarmić i napoić. Rano chciał sprzedać go na targu i miał nadzieję uzyskać dobrą cenę. Pech chciał, że koń potknął się o wystającą belkę i złamał nogę. Baptysta zaczął narzekać i głośno oskarżać karczmarza: - To wasza wina, że poniosłem taką stratę! Pójdę na skargę do sołtysa i będzie musieli wynagrodzić mi moją krzywdę! - Nie krzycz tak. Przecież sam wiesz, że to nie nasza wina. Nie mamy konia, ale możemy oddać ci jedną ze służących. Zabierz ją z sobą i nie pokazuj się już tutaj. Nie namyślając się długo, Baptysta zgodził się. Wepchnął dziewczynę do swego dużego worka, zarzucił wór na plecy i, postękując pod jego ciężarem, poszedł dalej. Jak zwykle pod koniec dnia zapukał do drzwi napotkanej chaty. - Czy znajdzie się dach nad głową dla biednego Baptysty? - Ty jakoś zmieścisz się w izbie – odparł gospodarz, którego chata była naprawdę nieduża – ale ten wielki worek musisz zostawić na zewnątrz. Baptysta ułożył się do snu, a gospodarz, z natury ciekawy, wyszedł na zewnątrz, aby obejrzeć wielki worek stojący pod drzwiami. Jakże się zdziwił, gdy ze środka dobiegło go ciche postękiwanie. 2 Ostrożnie rozwiązał wór, a z niego wydostała się zmęczona i głodna dziewczyna. Gospodarz dał jej jeść i wskazał miejsce do spania, a potem postanowił dać nauczkę Baptyście. Rano włóczęga opuścił chatę. Szedł, pogwizdując, zadowolony ze swego losu. - Nie mam co prawda konia, ale mam dziewczynę, która mi będzie usługiwać. Ale… dotąd się nawet jej nie przyjrzałem. Musi być tęgą dziewuchą, bo sporo waży. Baptysta zrzucił worek z ramienia, rozwiązał go i cóż zobaczył? Przez całą drogę niósł tylko kamienie! Teraz nie miał już nic i z pustym workiem powędrował dalej. 3