13. - opal
Transkrypt
13. - opal
Szosa 13. “Judenrein” w Sarnakach 13/1 13. “Judenrein” w Sarnakach Wiosna była już w pełni. Wszystko się zieleniło, wszystko w około kwitło. Przy pracy rozbierano się chętnie do pasa, wystawiając na działanie promieni słonecznych ziemistą skórę obciągającą gnaty. Ci z prowincji ostrzegali warszawiaków: – Wystrzegajcie się słońca, jest zdradliwe. Wielu nie wierzyło i naraziło się na dotkliwe oparzenia. W czasie przerwy obiadowej ludzie siedzieli z koszulami w ręku i starali się pozbyć wszy; były plagą obozową i wszyscy je mieli. Mimo to w obozie nie było tyfusu, przynajmniej oficjalnie nikt na tę chorobę nie umierał. Prawdopodobnie po tysiącu dniach okupacji wszyscy byliśmy już uodpornieni. Pan Lichtenfeld często mawiał: – Do wszystkiego ludzie mogą przywyknąć, tylko nie do głodu. Istotnie, głód panował nad naszymi myślami i wszystkie rozmowy schodziły na ten temat. Jeszcze w ubiegłym miesiącu, kiedy obozowcy patrzyli na chłopów przy orce wiosennej, oczyma wyobrażni widzieli dojrzałe łany zboża i bochenki chleba. Wiedzieli, że te bochenki nie będą dla nich, ale przecież zboże musi dojrzeć na polu i pewnie będzie można czasem parę garści urwać i zjeść. Zazdrościli stadom ptaków ciągnących za pługiem i szukujących żeru; nie mają problemu, nikt ich nie przegania, nie podlegają żadnym zakazom okupanta i nie podlegają rasowej segregacji. W pierwszej połowie maja nagle spadła na obóz wiadomość, że ludność żydowską Sarnak wysiedlono. Tamtejszy Judenrat niespodzianie otrzymał wiadomść, że za trzy dni wczesnym rankiem wszyscy Żydzi mają się zebrać na rynku z całym dobytkiem i wyjadą do Łosic lub Mórd. Wybuchła panika. Cukier, przewodniczący Judenratu, próbował przekupić Gestapo w Platerowie, jak to już wiele razy czynił. Tym razem jednak postanowienie władz było nieodwołalne. W miasteczku pozostawiono kilkudziesięciu mężczyzn zatrudnionych na pobliskich placówkach pracy, których miano skoszarować w jednym z budynków getta. W bardziej odległych okolicznych młynach, w browarze i na kilku majątkach ziemskich pracowało i mieszkało jeszcze kilkudziesiąt osób. W dzień wysiedlenia przyjechały na rynek podwody chłopskie i każda rodzina czy dwie na spółkę uzgadniały cenę przewozu. Wygnańcy mogli zabrać tylko to, co dało się załadować na furmankę. Większa część mieszkańców przeniosła się do Łosic, które uchodziły za miasteczko bogatsze niż Mordy. Do Sarnak przyjechał Bekerman, przedstawiciel łosickiego Judenratu, który miał prawo sprzeciwienia się przyjęciu tych rodzin, które z jakiegoś powodu mu się nie podobały. Dla najbiedniejszych, którzy nie mogli sami opłacić przejazdu, Judenrat sarnacki wynajął podwody na swój koszt i skierował do Mord. żandarmeria na ten dzień zezwoliła na swobodne poruszanie się Żydów na szlaku Sarnaki – Łosice – Mordy, oczywiście w jednym kierunku. W drodze kilku starszych, wycieńczonych ludzi zmarło bez specjalnej ingerencji ze strony Niemców. Ostatecznie około 800 Żydów sarnackich przeniosło się do Łosic i 400 do Mord. W obydwu gettach ciasnota jeszcze bardziej wzrosła. Obozowcy pochodzący z Sarnak chodzili zatroskani. Nie wiedzieli, jak na nowym miejscu ich rodziny się urządziły. W liście Moniek pisał też o tym przesiedleniu i że wśród przybyłych do Łosic znajduje się rodzina Matysa Szymkiewicza, który był jednym z najlepszych kolegów ojca jeszcze z dzieciństwa. Przed wielu laty Matys wyemigrował do Francji i od tego czasu przyjeżdżał każdego roku do Polski, żeby odwiedzić żonę i dzieci. Potem wracał do Paryża, aby, jak mówił, przygotować mieszkanie dla rodziny. Za każdym razem wpadał też do nas do Poznania mimo, że musiał wówczas wysłuchać wiązankę wymówek ze strony mamy. – Jak ty traktujesz tę biedną Sarę. Przyjeżdżasz na gościnne występy, żona zachodzi w ciążę, a ty jak zbankrutowany hrabia wracasz sobie do Paryża. Matys miał już pięcioro dzieci; posyłał wprawdzie żonie pieniądze, ale nieregularnie. My, dzieci, cieszyliśmy się z wizyt Matysa. Przywoził nam podarunki od naszych ciotek, znajdujących się również w Paryżu, a przede wszystkim ciekawe opowiadania o tym dalekim kraju. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 13. “Judenrein” w Sarnakach 13/2 Najbardziej imponowały nam opowiadania o naszym paryskim kuzynie, Adolfie, który miał pójść tam do wojskowej szkoły lotniczej – rzecz nieosiągalna dla żydowskiego chłopca w Polsce. Matys był pogodny, wesoły i bardzo rozmowny. Mama zawsze wiedziała, do jakiego stopnia zredukować jego opowiadania o sukcesach życiowych i finansowych. Od wybuchu wojny nie mieliśmy wiadomości o Szymkiewiczach. Teraz okazało się, że po działaniach wojennych Sara z dziećmi przeniosła się do brata w Błaszkach, skąd z wszystkimi mieszkańcami wysiedlono ich do Sarnak; dopiero teraz obie nasze rodziny się spotkały. Sara otrzymywała w Sarnakach listy i czasami nawet paczki od Matysa. Rodzice pomogli jej się zainstalować w Łosicach. Sara miała swoją własną koncepcję, jak się urządzić. Uważała, że w tych czasach getto ani rodzice niczego swoim dzieciom nie mogą ofiarować. Ani wychowania, ani nauki, ani nawet wyżywienia. Dzieci należy po prostu wygnać w szeroki świat, by nie umarły z głodu. Może się to wydawać nieludzkie, ale takie są czasy. Rodzono dzieci, nie przewidując takich strasznych prześladowań i zawsze wybierano dla nich najlepszą z możliwych dróg. Teraz to jest najlepsze i najpewniejsze – wygnać je! Może tam, po drugiej stronie przeżyją między ludźmi. Sara miała dwóch chłopców i trzy dziewczynki. W poprzednich latach wojny każdej wiosny wysyłała dzieci na wieś, do pracy u chłopów. Młodsi byli za mali by być parobkami, ale paśli krowy. Najstarsza Basia wynajmowała się do pracy w polu. Dostawali za cały sezon kilka korców kartofli, trochę żyta i utrzymanie. Dotychczas było to legalne, ale w tym roku za taką transakcję grozi kara śmierci. Młodzi Szymkiewiczowie byli niepodobni do Żydów: włosy ciemno-blond, zielone oczy. Młodsi mówią już po polsku jak tutejsi chłopi. Sara twierdziła, że poza gettem są lepsze możliwości przeżycia. W getcie nie było dnia, żeby kogoś nie zabito i to nie tylko mężczyzn. Trudno z nią dyskutować. Kto wie dziś, co jest lepsze? Przeczytałem list Zalusiowi i Lipszycowi. Doszliśmy do wniosku, że ta kobieta chyba ma rację. Trzeba odrzucić wszystkie przesądy i uczucia. Jeśli bezstronnie, na zimno pomyśleć o sytuacji, to chyba istotnie było to najlepsze rozwiązanie dla dzieci. Za rok, jeżeli wojna do tego czasu się nie skończy, getta będą puste. Nikt niemieckiego reżymu nie przetrzyma, głód, choroby i kule wykończą wszystkich. Małe dzieci z "dobrym" wyglądem mają szansę, muszą się tylko wcisnąć w polskie społeczeństwo. Może znajdą się dobrzy ludzie, którzy im pomogą. Może jakiś ksiądz da im starą metrykę chrztu i wtedy będą mogły się swobodnie poruszać. Po wojnie odszukają rodziców, jeśli ci będą jeszcze przy życiu. Lichtenfeld przyniósł wiadomość, że w Judenracie siedleckim mówią o koncentracji Żydów z całego powiatu w Siedlcach, a może nawet z całego dystryktu w Warszawie. Przecież to wielkie getto od chwili zamknięcia jest ośrodkiem koncentracji Żydów i działa jak pompa ssąco-tłocząca: wsysa wycieńczonych ludzi i wypluwa na cmentarz. Niemcy upychają tam przesiedleńców z miejscowości podwarszawskich, z obszarów włączonych do Rzeszy i nawet z terenu samych Niemiec. Nie wiadomo, kiedy nastąpi realizacja "Judenrein" naszego powiatu. Wielu wierzyło, że odwlec ten moment może tylko pełna produktywizacja Żydów. Krążyły też pogłoski o przesiedleniach na Wschód i utworzeniu tam okręgu żydowskiego. Niemcy wszędzie czuli się, jak u siebie w domu i rozporządzali się tamtymi terenami, mimo że jeszcze nie rozbili Czerwonej Armii. Tak, jakby mieli umowę z Bogiem. Najbardziej przeżywali to wszystko ludzie pochodzący z Sarnak, których te wydarzenia bezpośrednio dotyczyły. Trzech młodych chłopców sarnackich zaniepokojonych brakiem wiadomości od rodzin uciekło z obozu. Przyłączyli się do nich dwaj piętnastoletni chłopcy z Mord, którzy zatęsknili do domu. Cała piątka pracowała u Reisera w okolicy Zbuczyna, więc ucieczka była najwidoczniej zaplanowana. Zdarzały się już poprzednio indywidualne ucieczki, ale ta była zbiorowa. Podczas pracy w pobliżu wsi Tchórzew odłączyli się od grupy roboczej i polnymi drogami poszli w kierunku na Mordy i Łosice. We wsi Radzików zaszli do jakiegoś chłopa poprosić o kawałek chleba. Przyjął ich, dał im wody i chleba, ale sąsiad zawiadomił policję polską, która przybyła natychmiast i chłopców odstawiono do żandarmerii w Siedlcach. Noc spędzili w podziemiach żandarmerii i nad ranem zawieziono ich do bocznej bramy siedleckiego getta od strony parku, kazano wejść do środka, otworzono ogień i zastrzelono wszystkich. Wywieszono też imienne ogłoszenie w obozie i wszystkich gettach powiatu o wykonaniu wyroku za naruszenie zarządzeń władz i próbę ucieczki. W obozie przyzwyczailiśmy się już do codziennego widoku umierających ludzi, jednak ten wypadek wywarł na nas silne wrażenie, ponieważ uciekinierami były niemal dzieci. Dla Niemców istnieli jednak tylko Żydzi; biedni i bogaci, dzieci i starcy, wszyscy zasługiwali na ten sam los. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL Szosa 13. “Judenrein” w Sarnakach 13/3 Zaluś i Lipszyc mieli nowy problem. Śmierć nadal zbierała swoje żniwo. Zwłoki składano w jednym z pokojów należących do sanitariuszy i dwa razy tygodniowo wywożono je na siedlecki cmentarz. Teraz jednak nastały upalne dnie i ciała rozkładały się. Lichtenfeld znów zwrócił się do komendanta Wasilewskiego tłumacząc, że to grozi epidemią; należy zwłoki częściej wywozić. Obaj poszli do dyrekcji Firmy, ale tam nie znaleźli zrozumienia. – Ten szwab siedzi za biurkiem – opowiadał Lichtenfeld – i czuje się jak sam Pan Bóg. Krzyczał, że wysoka śmiertelność w obozie jest winą organów sanitarnych, bo nie dbają o zdrowie jego mieszkańców. Odpowiedziałem mu, że ludzie umierają z powodu niskich racji żywnościowych. Bałem się przez chwilę, że mnie zabije. Wstał i zaczął się pieklić, że Żydzi nigdy nie pracowali; myślą tylko o żarciu. Umrą z głodu, ale nie będą pracować. Racje żywnościowe ustala Urząd Aprowizacyjny Rzeszy i cała Europa tak żyje. Wszyscy włączają się do wysiłku wojennego i ponoszą ofiary, tylko Żydzi, jak zwykle, są niezadowoleni. Tych, którzy tutaj umierają zastąpi się takimi, którzy umieją i chcą pracować i ta drogę będzie zbudowana z żydowską zgodą czy bez niej. Kiedy umilkł na moment, ośmieliłem się zwrócić mu uwagę, że nie uprzątnięte zwłoki mogą spowodować epidemię. To go trochę otrzeźwiło. Ci Niemcy chyba doprawdy wierzą w to, że przyczyną śmiertelności w obozie jest lenistwo, a nie brak chleba. Ten kutas nie może w żaden sposób zrozumieć przyczyny mojego niezadowolenia. On sądzi, że w Polsce wszyscy są uszczęśliwieni porządkami, które ich władza wprowadza. Ostatecznie sprawę załatwiono; niezależnie od wizyt karawaniarzy z getta, policjanci z obozu wywozili dwa razy w tygodniu zwłoki wozami z firmy. Długo wietrzono potem izbę chorych by się pozbyć trupiego zapachu. Noah Lasman - Szosa - wspomnienia żydowskiego robotnika przymusowego pewnej „całkiem normalnej firmy” OPAL