Tytułowa nowa.p65
Transkrypt
Tytułowa nowa.p65
Komunikaty Redakcji 1 POLSKA AKADEMIA NAUK — ODDZIAŁ W KRAKOWIE KOMISJA HISTORYCZNA INSTYTUT HISTORII UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO HISTORYKA STUDIA METODOLOGICZNE TOM XXXIX 2009 WYDAWNICTWO ODDZIAŁU POLSKIEJ AKADEMII NAUK KRAKÓW KOLEGIUM REDKACYJNE Andrzej Chwalba (przewodniczący), Ewa Domańska, Maciej Dymkowski, Irena Homola, Michał Jaskólski, Tomasz Pawelec, Jan Pomorski, Maciej Salamon, Rafał Stobiecki, Jan Skoczyński, Piotr Sztompka, Marek Waldenberg, Wojciech Wrzosek, Krzysztof Zamorski REDAKTORZY Maciej Salamon, Krzysztof Zamorski SEKRETARZE REDAKCJI Jakub Basista, Marta Kurkowska ADRES REDAKCJI ul. Gołębia 13, 31-007 Kraków Wydanie publikacji dofinansowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego REDAKTOR TOMU Krystyna Duszyk © Copyright by Autorzy, Polska Akademia Nauk Oddział w Krakowie, Instytut Historii UJ Kraków 2009 PL ISSN 0073-277X Wydawnictwo Oddziału Polskiej Akademii Nauk 31-018 Kraków, ul. św. Jana 28 tel.: (12) 422-36-43 w. 12, kolportaż 15, fax: (12) 422-27-91 www.pan-krakow.pl Druk i oprawa: FALL, 31-524 Kraków, ul. Garczyńskiego 2 tel. (12) 422-92-85 Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczneHistoryka, T. XXXIX, 20093 PL ISSN 0073-277X PROBLEMY MACIEJ DYMKOWSKI Wrocław SKŁONNOŚCI DO DEFORMACJI POZNAWCZYCH A INTERPRETACJE HISTORYCZNE Abstract Maciej D y m k o w s k i: Inclinations to Cognitive Biases and Historical Interpretations, “Historyka” XXXIX, 2009: 3–19. The paper depicts the relations between historian person and history cognition, especially the influence of his mind inclinations to cognitive biases on narrative. K e y w o r d s: inclination, subject, causal explanation, cognitive bias, narrative S ł o w a k l u c z o w e: skłonność, podmiot, wyjaśnianie przyczynowe, deformacja poznawcza, narracja WPROWADZENIE: PODMIOTOWE UWARUNKOWANIA POZNANIA HISTORYCZNEGO Nawet na gruncie stanowiska naturalistycznego, akcentującego zasadniczą jedność metod w naukach przyrodniczych i humanistycznych, poznaniu historycznemu przyznawane jest zwykle wyróżnione miejsce. Akcentuje się jego ograniczenia, związane z osobliwościami procesu dziejowego, który bardzo trudno jest opisywać — jeśli zgodzić się, że to w ogóle możliwe — za pomocą ogólnych praw1. Wśród rozmaitych czynników, zakłócających to poznanie, szczególny status mają właściwości podmiotu poznającego2. Jest tak w szczególności dlatego, ponieważ prowadzący badania historyk jest też, podobnie jak inni ludzie, opisywanym przez współczesną psychologię zdroworozsądkowym psychologiem-badaczem, nieuchronnie skrzywiającym przetwarzanie informacji o ludziach. W usiłowaniach rekonstruowania (konstruowania) portretu 1 Zob. C. G. H e m p e l, The functions of general laws in history, [w:] Readings in philosophical analysis, red. H. FeigI, W. Sellars, New York 1949; A. M a l e w s k i, Zagadnienie idiograficzności historii, [w:] A. M a l e w s k i, O nowy kształt nauk społecznych. Pisma zebrane, Warszawa 1975; K. R. P o p p e r, Nędza historycyzmu, Warszawa 1989, szczególnie rozdz. 4. 2 F. W e i n s t e i n, The problem of subjectivity in history, [w:] Psychology and historical interpretation, red. W. M. Runyan, New York–Oxford 1988; W. M. R u n y a n, Reconceptualizing the relationships between history and psychology, [w:] ibidem. Maciej Dymkowski 4 uczestników dziejów oraz ich działań, sięga do własnego doświadczenia wewnętrznego, wykorzystuje introspekcję, empatię i intuicję. Operując potoczną koncepcją niezmiennej natury ludzkiej, odnosi do czasów dawniejszych swoje przekonania o funkcjonowaniu psychiki człowieka współczesnego. Interpretując zachowania ludzi umiejscowionych w niekiedy odległej przeszłości naraża się na, zazwyczaj bezwiedne, spostrzeganie ich sposobów myślenia o rzeczywistości oraz motywów działania przez pryzmat własnej ich wizji oraz wyznawanego systemu wartości, zapożyczonych wśród dominujących w jego epoce, a nawet w środowisku, do którego przynależy3. Bez względu na to, do jakiej wiedzy psychologicznej się odwoła, przynajmniej niekiedy zmuszony bywa w jakiś sposób interpretować powody przejawianych kiedyś przez ludzi zachowań, w tym zwłaszcza stojące za nimi intencje. Nieuchronnie dochodzi wówczas do takiej czy innej rozbieżność między tym, jak je spostrzega i interpretuje, a tym, jak onegdaj rzeczywiście wpływały one na uczestników dziejów4. I chociaż rozbieżność ta może być przez historyka — zawsze przyjmującego taką czy inną prekoncepcję umysłu „tamtych ludzi” — na różne sposoby minimalizowana, na przykład dzięki przyjmowaniu perspektywy owych ludzi czy w rezultacie rozdzielenia języka ich działań od języka teraz używanego do ich opisu, to jednak zabiegi takie mogą jedynie osłabiać subiektywizm poznania — nigdy zupełnie go nie likwidują5. Zwłaszcza w przypadku przygotowywania biografii: ... czynniki osobowe i społeczne zamieszane są w genezę, przebieg i wynik zabiegów wyjaśniających. Mogą one oddziaływać na dobór pytań do badania, na tworzenie hipotez wyjaśniających, zbieranie i interpretowanie dowodów, potencjał zainwestowany w próby podważenia lub wsparcia poszczególnych hipotez, jak również na wysnute wnioski.6 Różnice między poszczególnymi historykami w interpretacjach źródłowo udokumentowanych wydarzeń w szczególności bywają konsekwencją odmienności ich poglądów na świat oraz na temat tego, do czego warto dążyć a co zwalczać, a więc różnych skal wartości i wyznawanych światopoglądów, w tym ideologii7. Uleganie określonemu systemowi idei wpływa na wszystkie fazy postępowania badawczego, jak też na dokonywane uogólnienia i formułowane wnioski. Zawsze można zaobserwować powiązania między sposobem interpretowania zjawisk i procesów historycznych a przyjmowaną postawą ideologiczną i ogólną orientacją. Historiografia nader często w swoich dziejach (chyba za często) służyła legitymizacji władzy i zachowaniu status quo8. 3 Zob. szerzej: M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie do psychologii historycznej, Gdańsk 2003, rozdz. 5. F. W e i n s t e i n, op. cit., s. 177 i 183–185. 5 Ibidem, s. 183–185. 6 W. M. R u n y a n, Historie życia a psychobiografia. Badania teorii i metody, Warszawa 1992, s. 65. 7 Zob. np. J. T o p o l s k i, Świat bez historii, Poznań 1998, s. 193–194. 8 Co, jak wiadomo, bywało i bywa przedmiotem druzgocącej krytyki jej głównego nurtu — zwłaszcza przez postmodernistów. Zob. też A. M a l e w s k i, J. T o p o l s k i, O wyjaśnianiu przyczynowym w historii, [w:] A. M a l e w s k i, O nowy kształt nauk społecznych…, Warszawa 1975, R. S t o b i e c k i, Historia pod nadzorem, Łódź 1993, G. G. I g g e r s, Użycia i nadużycia historii: o odpowiedzialności historyka w przeszłości i obecnie, [w:] Pamięć, etyka i historia, red. E. Domańska, Poznań 2006. 4 Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 5 Tak więc, poznanie historyczne może ulegać rozmaitym skrzywieniom i deformacjom, za którymi stoją ideowe zaangażowania i fascynacje konkretnych badaczy. Bez wątpienia: ... punkt widzenia, z którego podejmuje się badania dziejów, zawsze będzie warunkował wyniki [...] badacze przeszłości będą mieli zawsze do czynienia z więcej niż jedną dokładną wersją zdarzeń. Fakt, iż może ich być wiele, nie pozbawia pojęcia dokładności jego treści...9 Naświetlenie przeszłości z różnych punktów widzenia może służyć dialogowi między historykami, który jednak bynajmniej nie zawsze doprowadza do konsensusu; przydatne bywa wówczas dodatkowe przeanalizowanie własnego punktu widzenia10. Rezultatem może być uznanie danej narracji — współistniejącej z innymi, wobec niej komplementarnymi — za lepszą od tamtych, np. bardziej wewnętrznie spójną i lepiej źródłowo udokumentowaną, bardziej przekonująco objaśniającą opisywane zdarzenia i fenomeny czy skuteczniej godzącą odmienne perspektywy. Uzasadnione wydaje się odrzucenie skrajności poznawczego relatywizmu pomimo psychospołecznych uwarunkowań i uwikłań konkretnych historyków, którzy spostrzegają minione wydarzenia przez pryzmat żywionych uprzedzeń, wyznawanych stereotypów i ideowych identyfikacji, przy wydatnym wpływie — co istotne w kontekście problematyki tego artykułu — niezbywalnych przypadłości umysłu. PRZYDATNOŚĆ WIEDZY PSYCHOLOGICZNEJ W BUDOWANIU NARRACJI HISTORYCZNEJ Wykorzystywana w interpretacjach historycznych wiedza w szczególności może odnosić się do „zmiennych psychologicznych”11, które pośredniczą między warunkami zewnętrznymi wobec działających ludzi a ich zachowaniami, składającymi się na przebieg procesu historycznego. Rola odwołań do dokonań psychologii wydaje się szczególnie doniosła w narracjach przybliżających postacie ważnych uczestników dziejów, kiedy to — dzięki szerokiemu jej wykorzystywaniu — mówi się o psychobiografiach12. Na pewnym poziomie analizy można opisywać proces historyczny w terminach zachowań jego uczestników. Wygodne jest wówczas przyjęcie założeń indywidualizmu metodologicznego. Stanowisko to głosi13, że poszczególni ludzie, uznawani za aktywne czynniki procesu historycznego, są zasadniczymi jego składnikami. W re19 J. A p p l e b y, L. H u n t, M. J a c o b s, Powiedzieć prawdę o historii, Poznań 2000, s. 273. G. G. I g g e r s, op. cit., s. 113. 11 Wiedza ta może przynależeć do odmiennych tradycji i nurtów psychologii; zob. M. D y m k o ws k i, Różne nurty psychologii jako źródła wiedzy przydatnej w poznaniu historycznym, „Historyka” 37–38, 2007–2008. 12 W. M. R u n y a n, Progress in psychobiography, „Journal of Personality” 56, 1988; i d e m, Historie życia... 13 Zob. np. J. W. N. W a t k i n s, Wyjaśnianie historii. Indywidualizm metodologiczny i teoria decyzji w naukach społecznych, Wrocław 2001, s. 33–37. 10 Maciej Dymkowski 6 zultacie proces ten można opisywać dzięki identyfikacji ich działań oraz relacji między nimi. Zdarzenia historyczne są interpretowalne dzięki odwołaniu do psychologicznych reguł, rządzących zachowaniami jednostek, które w nich uczestniczą, oraz do opisów sytuacji, w których są one uwikłane. Przyjęcie założeń indywidualizmu metodologicznego oznacza uznanie, że aby poznać funkcjonowanie danej całości (na przykład społecznej czy historycznej) należy rozłożyć ją na składowe i dopiero wówczas badać. Prawa rządzące złożoną strukturą czy procesem historycznym wyjaśnia się przez odniesienie do bardziej elementarnych, ogólniejszych praw psychologicznych, orzekających o funkcjonowaniu najważniejszych części składowych owej całości, czyli poszczególnych ludzi. Tym samym przyjmuje się, że możliwa jest redukcja twierdzeń nauk opisujących takie całości, na przykład socjologii, ekonomii czy historii, do ogólniejszych twierdzeń psychologicznych — zakłada się, że prawa formułowane przez te nauki można wyprowadzać z bardziej elementarnych praw psychologicznych14. Jednak bynajmniej nie zawsze w centrum zainteresowań historyka znajdują się ludzie, ich przeżycia, doznania, myśli, motywacje i działania. Nie jest tak na przykład w zorientowanej na nauki społeczne historiografii modernistycznej, która interesuje się całymi seriami zdarzeń, procesami, powtarzalnymi zjawiskami i niezbyt podatnymi na zmiany strukturami15. Dobrym przykładem takiego uprawiania historii jest monumentalne dzieło F. Braudela o świecie śródziemnomorskim w drugiej połowie XVI wieku, reprezentatywne dla „historii globalnej”. W dwóch jego pierwszych częściach, poświęconych historii „płynącej powoli” — roli środowiska oraz strukturom społeczno-kulturowym opisywanych społeczeństw i ich przekształceniom, brak jakichkolwiek odwołań do psychologii, zaś w części trzeciej, prezentującej „pulsującą” historię wydarzeniową, odwołań takich jest stosunkowo niewiele, a przy tym wykorzystują one wyłącznie powszechnie dostępną psychologię potoczną16. Najczęściej, konstruując narrację historyczną, jej twórcy odwołują się do psychologii potocznej, rozpowszechnionej w ich czasach, czego zresztą nie muszą so- 14 S. N o w a k, Redukcyjna systematyzacja praw i teorii społecznych, [w:] Metodologiczne problemy teorii socjologicznych, red. S. Nowak, Warszawa 1971. 15 Jak pisał o takiej historiografii W. Wrzosek (Historia, kultura, metafora — powstanie nieklasycznej historiografii, Wrocław 1995, s. 117 i 122): „Optyka ta usuwa w cień jednostkę jako sprawcę zdarzeń. Człowiek przestaje być aktorem dziejów, bo nie ma świata zdarzeń, których mógłby być sprawcą [...] nie jest ważne, co ludzie myśleli, jakie przekonania (złudne, prawdziwe, fałszywe, słuszne itp.) żywili. Ważne, że działali w określony sposób i skutki ich działań przyniosły takie to a takie efekty”. 16 Zob. F. B r a u d e l, Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II, Warszawa 2004. Chociaż terminy odnoszące się do zjawisk i procesów psychicznych są przez tego autora czasem przywoływane, to jednak miewają sens metaforyczny i/lub odnoszą się również do całych zbiorowości. Czasem mówi on o brzemiennym w konsekwencje podejmowaniu decyzji, o działaniach czy wstrzymywaniu się od nich, jednak programowo odmawia większej roli jednostkom i wydarzeniom w wyznaczaniu procesów historycznych, przyczyny tych ostatnich lokuje zwykle poza światem ludzkich doznań, przeżyć, myśli i motywów (zob. też F. B r a u d e l, Historia i trwanie, Warszawa 1999). W tych tradycjach sięga się głównie do nauk społecznych, w szczególności preferując antropologię kosztem psychologii (zob. P. B u r k e, Historia i teoria społeczna, Warszawa–Kraków 2000, szczeg. rozdz. 1 i 4). Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 7 bie uświadamiać. Wykorzystując introspekcję i porównania społeczne wczuwają się w przeżycia i myśli opisywanych uczestników dziejów, implicite zakładając podobieństwo między sobą a nimi pod względem funkcjonowania psychologicznego. Przy tym wierzą zwykle, że zasadniczą rolę w zachowaniach odgrywają świadome motywacje, że dzieje są rezultatem celowych działań uwikłanych w nie mas ludzi. Są przekonani, że w swoich decyzjach i działaniach ludzie zazwyczaj bywali (i bywają) racjonalni (przynajmniej subiektywnie racjonalni, to znaczy przy uwzględnieniu wiedzy, którą dysponowali, wyznawanych wartości oraz przyjmowanej perspektywy17). Jednak od blisko półwiecza daje się zauważyć nasilenie sceptycyzmu psychologów co do racjonalności człowieka. Obserwowane w myśleniu i działaniu liczne odchylenia od racjonalności, postulowanej na gruncie modeli normatywnych (np. neoklasycznych teorii ekonomii i społecznego wyboru), uzasadniają mówienie o jej nieuchronnych ograniczeniach18. Co więcej, w pewnych warunkach bodźce oddziałują na człowieka bez udziału świadomości, mogą nawet wpływać nań — zwłaszcza na zjawiska emocjonalne — bezpośrednio, nie podlegając uprzedniej poznawczej „obróbce”19. Nie trzeba być wyznawcą Freudowskiej psychoanalizy, aby przypisywać szeroko pojmowanej nieświadomości znaczącą rolę w regulacji zachowań (choć odmienną niż w ujęciu twórcy psychoanalizy). Również na gruncie nauk społecznych stawia się czasem zarzut historykom, że nie doceniają sfery irracjonalnej człowieka i jego ograniczeń poznawczych, zwłaszcza wówczas, kiedy opisują jednostkę uwikłaną w dzieje jako homo economicus, homo politicus czy homo theologicus20, sięgając przy tym najczęściej w swoich interpretacjach do rozpowszechnionej w danym środowisku psychologii potocznej. Z pewnej perspektywy można próbować traktować te interpretacje — zwłaszcza składające się na większe całości narracyjne — jako wykorzystywanie kulturowo określanonych metafor, pojmowanych jako kategorie zarówno literaturoznawcze jak epistemologiczne, które charakteryzuje naddatek sensu perswazyjnego nad logicznym i które stanowią o swoistości myślenia historycznego. Takie podejście miewa ambicje asymilowania ustaleń epistemologii post-pozytywistycznej, zwłaszcza pro17 J. T o p o l s k i, Rozumienie historii, Warszawa 1978, rozdz. 7 i 8. Wg tego autora (s. 162): „... działanie jest racjonalne w sensie ogólnym zawsze wówczas, gdy zgodne jest z wiedzą działającego, choćby nie prowadziło w efekcie do zamierzonego rezultatu. Założenie o racjonalności ex post operuje wiedzą adekwatną, tzn. rzeczywiście najlepiej prowadzącą do zamierzonego rezultatu. Tylko w idealnych przypadkach ogólne założenie o racjonalności pokrywa się z założeniem o racjonalności ex post...”. „Racjonalność działania w sensie ogólnym” to po prostu racjonalność subiektywna. 18 J. W. N. W a t k i n s, op. cit., rozdz. 3; J. G r z e l a k, Konflikt interesów. Analiza psychologiczna, Warszawa 1978; H. A. S i m o n, Rationality in political behavior, „Political Psychology” 16, 1995; zob. też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, Human inferences: Strategies and shortcomings of social judgments, New Jersey 1980. 19 R. Z a j o n c, Feeling and thinking: Preferences need no inference, „American Psychologist” 35, 1980; też G. L. C l o r e, P. C. E l l s w o r t h, N. J. F r i j d a, C. E. I z a r d, R. L a z a r u s, J. E. L e D o u x, J. P a n k s e p p, K. R. S c h e r e r, Ile procesów poznawczych potrzeba do wzbudzenia emocji?, [w:] Natura emocji. Podstawowe zagadnienia, red. P. Ekman, R. J. Davidson, Gdańsk 1998; J. E. L e D o u x, Mózg emocjonalny. Tajemnicze podstawy życia emocjonalnego, Poznań 2000. 20 L. S t o n e, The past and the present, Boston 1981, s. 7 i nast. Maciej Dymkowski 8 blematyki wyjaśniania i modelowania21. Przydatność wiedzy psychologicznej staje się wówczas wielce problematyczna, a ewentualne odwołania do takiej wiedzy przez historyka bywają zawoalowane i zniuansowane. Narrację historyczną uważa się czasem za odmianę wyjaśniania22 lub uznaje, że zawiera ona wyjaśnianie. Jerzy Topolski pisał: ... proces wyjaśniania jest zawarty w narracji niejako automatycznie. Historycy chcą wyjaśniać [...], lecz nie zdają sobie na ogół sprawy z tego, jak to czynią, kiedy to czynią i jaki to w każdym przypadku ma walor eksplanacyjny.23 Przy tym narrację można umiejscowić na kontinuum od faktograficznej do wyjaśniającej, uznając za rodzaj opisu, w którym są zawarte oceny i wartościowania24. Przy usiłowaniach wyjaśnienia przyczynowego oraz rozumienia zachowań „tamtych ludzi” — zabiegów co prawda nie zawsze sobie przeciwstawianych, jednak odwołujących się do różnych tradycji filozoficznych i metodologicznych — przydatność wiedzy psychologicznej bywa odmienna25. Osoba historyka, w tym zwłaszcza funkcjonowanie jego umysłu, zawsze pozostawia piętno na tych interpretacjach, przyczyniając się do ich deformacji26. W rezultacie dwaj historycy, badający ten sam wy21 Zob. W. W r z o s e k, op. cit., część l: Zadania epistemologii historii. Metaforyzacja narracji przez historyka bazuje na założeniu, że odbiorca posiada kompetencje (zwłaszcza językowe) niezbędne do jej stosownego zinterpretowania (J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, Warszawa 1996, s. 185 i nast.). 22 Ch. L o r e n z, Some afterhoughts on culture and explanation in historical inquiry, „History and Theory” 39, 2000. Różni autorzy rozmaicie rozumieją „wyjaśnienia narracyjne”; na przykład mogą się one odwoływać do cech psychicznych lub emocji bądź być „motywacyjno-czynnikowymi”; zob. J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., rozdz. 9. 23 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 156. 24 J. T o p o l s k i, Rozumienie historii..., szczeg. rozdz. 10. 25 O relacjach między składającymi się na interpretacje historyczne zabiegami rozumienia i wyjaśniania przyczynowego oraz o wykorzystywaniu w nich wiedzy psychologicznej zob. np. M. D y m k o w s k i, O posiłkowaniu przez psychologię wyjaśniania przyczynowego w historii, „Historyka” 35, 2005; i d e m, Próby rozumienia uczestników dziejów jako źródło deformacji poznania historycznego, „Historyka” 36, 2006. Historiografia od dawna lokuje się na przecięciu tendencji wiodących ku science oraz plasujących ją na obszarze lettre (zob. W. W r z o s e k, op. cit., s. 6) — sęk w tym, że różni filozofowie historii widzą ją bliżej jednych bądź drugich, rozmaicie sytuując interpretacje historyczne. Jeśli granica między nimi a aktywnością literacką zupełnie się zaciera (H. W h i t e, Poetyka pisarstwa historycznego, Kraków 2000), badacze koncentrują się na tekstach, poddając je interpretacjom w hermeneutycznym rozumieniu tego terminu (zob. np. A. R a d o m s k i, Historiografia a kultura współczesna, Lublin 2006). Przydatność sięgania do wiedzy psychologicznej staje się wówczas problematyczna, przy czym, zwłaszcza gdy w grę wchodzą większe całości narracyjne, epistemologiczne kryteria oceny bywają zastępowane przez inne (zob. też F. A n k e r s m i t, Narracja, reprezentacja, doświadczenie. Studia z teorii historiografii, Kraków 2004 oraz H. W h i t e, Poetyka...). Również w historiach alternatywnych wobec „głównego nurtu” (zob. E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne, Poznań 2006) zwykle trudno dopatrzeć się odwołań do akademickiej wiedzy psychologicznej, mimo że często koncentrują się one na problematyce emocji, a empatia i szczerość bywają wręcz ich hasłami wywoławczymi. 26 Ocena stopnia zdeformowania danej całości narracyjnej jest bardzo trudna; dyskusja zasadności wyboru kryteriów takiej oceny — wymagająca odwoływania się do jakiegoś modelu normatywnego — wykracza poza zadania tego artykułu. Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 9 cinek przeszłości, dysponujący (wyobraźmy sobie taką sytuację jako idealizację, choćby i pozbawioną jakichkolwiek empirycznych realizacji) analogicznymi zasobami „wiedzy pozaźródłowej” oraz wykorzystujący te same źródła, będą autorami narracji mniej lub bardziej różniących się między sobą. ... Z tych samych faktów można tworzyć rozmaite obrazy dziejów tego samego okresu historycznego [...] z tych samych elementów w zależności od przyjętego punktu widzenia możemy zbudować różne obrazy przeszłości.27 SKŁONNOŚCI DO DEFORMACJI POZNANIA A JAKOŚĆ INTERPRETACJI HISTORYCZNYCH Rozumienie, w znaczeniu bliskim nadanemu mu przez tradycję sięgającą Diltheya, ma umożliwiać — bez odwoływania się do rozumowania — dotarcie do przeżyć oraz myśli autorów i aktorów dziejów, zlokalizowanych nawet w odległej przeszłości. Rozumienie jest zabiegiem poznawczo ubogim; przeżycia historyka są w nim podstawą empatycznego wglądu w psychikę „tamtych ludzi”, pod pewnymi względami podobną (co zakłada) do jego własnej. A przecież w świetle współczesnej wiedzy psychologicznej poznanie odwołujące się do rozumienia jawi się jako na różne sposoby zdeformowane. Deformacje jego samego i jego rezultatów (wiedzy o dziejach) są nieuchronne28 — tym bardziej, że w takim ujęciu rozumienie ex definitione jest intuicyjne i irracjonalne. A intuicja (zwłaszcza intuicja społeczna, czyli zdolność pozyskiwania wiedzy o ludziach bez poważniejszego udziału umysłu) nierzadko bywa użyteczna, ale ma swoje liczne i poważne słabości — przede wszystkim dostarcza wiedzy zawodnej i na różne sposoby zdeformowanej29. Co więcej, wyniki wielu eksperymentalnych badań psychologów społecznych ukazują rozmaite deformacje przetwarzania informacji o ludziach — deformacje zarówno tak czy inaczej umotywowane, jak i będące rezultatem naturalnych właściwości poznającego umysłu30. W każdym przypadku powodują one, że na wytwarzanej i następnie przetwarzanej wiedzy społecznej badacz pozostawia własne piętno. Jeśli poznający podmiot jest historykiem, to dodatkowo narażony bywa na drastyczne deformacje wizerunków uczestników dziejów, jako że wnioskuje o nich na podstawie informacji wyprowadzanych z różnych materiałów (w tym ze źródeł), na których powstanie z reguły nie ma żadnego wpływu. Są to informacje mniej lub bar27 J. R o n i k e r, Mit i historia, Kraków 2002, s. 41. M. D y m k o w s k i, Próby rozumienia...; zob. też S. N o w a k, Studia z metodologii nauk społecznych, Warszawa 1965, rozdz. Obserwacja i rozumienie ludzkich zachowań a problemy budowy teorii. 29 Intuicję definiuje się jako myślenie błyskawiczne i niezwiązane z wysiłkiem poznawczym (zob. D. G. M y e r s, Intuicja, Wrocław 2004, s. 13–14). Jego rezultatem jest wiedza nie w pełni uświadomiona lub nie w pełni racjonalnie uzasadniona (E. N ę c k a, Psychologia twórczości, Gdańsk 2001, s. 126), natychmiastowe zrozumienie idei bez jej analizowania. 30 R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit.; zob. też o poznaniu opisywanym w ramach kongnitywnego nurtu współczesnej psychologii: M. D y m k o w s k i, Różne nurty... 28 10 Maciej Dymkowski dziej wyselekcjonowane ze względu na nie zawsze znane mu kryteria oraz zwykle niereprezentatywne dla opisywanego uniwersum, np. epoki czy niszy kulturowej. Ich podmiotowo uwarunkowany odbiór i przetwarzanie dodatkowo wykrzywia wizerunek „tamtych ludzi”31 — naturalne skłonności umysłu do deformacji przetwarzanych informacji owocują oddaleniem owych wizerunków od rekonstruowanej (konstruowanej) rzeczywistości społecznej, ulokowanej w przeszłości. Interesujące może być naszkicowanie niektórych spośród skłonności, które zdają się odgrywać szczególnie destrukcyjną rolę w interpretacjach historycznych. Historyk deformuje wizerunek uczestników dziejów, ponieważ posługuje się w narracji określonym językiem, którego wpływ na ostateczną jej zawartość jawi się — po sławetnym linguistic turn w historiografii — jako coś oczywistego. W psychologii akademickiej wciąż żywe jest stanowisko relatywizmu językowego (tzw. hipoteza Sapira-Whorfa), w świetle którego systemy poznawcze ludzi, wpływające na ich sposoby myślenia o rzeczywistości, zasadniczo zależą od wykorzystywanego języka. Niektóre wyniki badań zdają się pozostawać w zgodzie z umiarkowaną wersją tej hipotezy, wskazując, że język może być (w pewnym zakresie) powiązany z myśleniem, z treścią i organizacją spostrzegania32 . Jeśli nawet zgodzimy się, że narracje historyczne dalece odbiegają od wykorzystywanych w literaturze pięknej, która nie musi specjalnie kłopotać się o korespondencję z rzeczywistością, to w każdym razie zawierają interpretacje szeroko wykorzystujące mity, niewolne są też od stereotypów znacząco upraszczających rekonstruowaną (konstruowaną) przeszłość, zarazem bywają wręcz „nasycone” metaforami33. Oczywiście, udział stereotypów i uprzedzeń w myśleniu o „tamtych ludziach” bywa nader różny, czasem wręcz przemożny — na przykład wówczas, kiedy to włączając się do realizacji postulatów takiej czy innej polityki historycznej pozostaje badacz dziejów pod znaczącym wpływem etnocentrycznej wizji świata społecznego (np. polonocentryzmu). W każdym przypadku bywa zmuszony włączać pozyskiwane informacje do mniej lub bardziej rozbudowanego systemu kategorii, wcześniej utwo31 Problematyka podmiotowych uwarunkowań poznania historycznego obejmuje też złożone zagadnienie wpływu osoby badacza na przypisywanie wiarygodności bezpośrednim świadkom historii — autorom źródeł historycznych i, w konsekwencji, samym źródłom. Jako wyodrębniona w psychologii historycznej (zob. np. M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 4) problematyka ta nie będzie tu omawiana (pokrewne zagadnienia podejmuje psychologia sądowa, zainteresowana zarówno podmiotowymi uwarunkowaniami — np. w przypadku śledczych czy sędziów — recepcji zeznań świadków, jak i (zwłaszcza) rozmaitymi ograniczeniami wiarygodności tych ostatnich; zob. szczególnie A. M e m o n, A. V r i j, R. B u l l, Prawo i psychologia. Wiarygodność zeznań i materiału dowodowego, Gdańsk 2003; oraz bardzo praktycznie zorientowaną pracę Podstawy psychologii sądowej, red. M. J. Ackerman, Gdańsk 2005). 32 Zob. np. R. J. S t e r n b e r g, Psychologia poznawcza, Warszawa 2001, s. 254–257. Wyniki badań testujących tę hipotezę wskazują, że język jest powiązany z różnicami w procesach poznawczych, niekoniecznie będąc ich przyczyną; zob. D. M a t s u m o t o, L. J u a n g, Psychologia międzykulturowa, Gdańsk 2007, rozdz. 10. 33 Zob. zwłaszcza J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., szczególnie część II i III; W. W r z o s e k, op. cit.; J. R o n i k e r, op. cit. Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 11 rzonych i zakodowanych w jego pamięci. Przy tym skłonny jest — jak wszyscy ludzie — do tworzenia podziałów na „naszych” i „tamtych” (swoich i obcych, włączanych do kategorii „my” i „oni”), choćby na bazie zupełnie nieistotnych kryteriów. Ta, najprawdopodobniej niezbywalna właściwość umysłu owocuje drastycznym zróżnicowaniem zachowań wobec „naszych” i „tamtych”34. Powoduje, że nawet kiedy nie ma podstaw do podziałów na podłożu ekonomicznym, społecznym czy ze względu na zaszłości historyczne, tendencyjnie włączamy innych do odmiennych kategorii na podstawie choćby trywialnych różnic między nimi. Można rzec, że skłonność ta jest psychologicznym gwarantem ustawicznych (dokonywanych ze względu na zmienne kryteria) podziałów między ludźmi, utrudniającym kształtowanie wizerunku jednokierunkowej historii, zmierzającej do jakiegoś (pożądanego) końca35. W przypadku historyka może przejawiać się zarówno w zniekształceniach obrazu ukierunkowania i przebiegu dziejów, jak i w deformacjach wizerunków poszczególnych ich uczestników. Co więcej, wiedzy pozyskiwanej o „tamtych ludziach”, umiejscowionych w przeszłości, niekiedy w epoce niepodobnej do tej, w której przyszło historykowi żyć i działać, nie może on poddawać testom w mniej lub bardziej kontrolowanych sytuacjach, tak jak w życiu codziennym zdarza się każdemu z nas — psychologowi „z ulicy”. Na dodatek niemała część ich doznań, przeżyć, myśli i motywów bywa niedostępna dla zewnętrznego obserwatora (i to nawet wówczas, gdy ma on do czynienia z żywymi ludźmi „tu i teraz”), a to, co może zauważyć, składa się na bardzo zawodne wskaźniki tego, o czym wnioskuje. Albowiem tylko w pewnych warunkach dostęp do procesów psychicznych innych ludzi nie jest zablokowany bądź wyraźnie utrudniony. Wyniki badań wskazują, że możemy formułować sądy o osobie stosunkowo słabo znanej, po części zgodne z jej sądami o sobie (co nie musi oznaczać ich trafności), przede wszystkim wówczas, gdy w grę wchodzą łatwe do zaobserwowania właściwości, albo gdy dysponujemy wystarczająco zróżnicowanymi i reprezentatywnymi informacjami o jej zachowaniach. Im dłużej i lepiej ją znamy, tym bardziej trafne bywają oceny trudno obserwowalnych jej cech i tym większa zgodność naszych ocen z jej samooceną, zwłaszcza gdy odnoszą się one do właściwości wyraźnie pozytywnych36. 34 H. T a j f e l, J. C. T u r n e r, The social identity theory of intergroup behavior, [w:] Psychology of intergroup relations, red. S. Worchel, W. G. Austin, Chicago 1986. Zob. też A. K w i a t k o w s k a, Tożsamość a społeczne kategoryzacje, Warszawa 1999. 35 Szerzej o tym zagadnieniu zob. M. D y m k o w s k i, Między psychologią a historią. O roli złudzeń w dziejach, Warszawa 2000, rozdz. 2. 36 Zob. np. D. C. F u n d e r, C. R. C o l v i n, Friends and strangers: Acquaintanceship, agreement, and the accuracy of personality judgments, „Journal of Personality and Social Psychology” 55, 1988; P. B o r k e n a u, A. L i e b l e r, Convergence of stranger ratings of personality and intelligence with selfratings, partner ratings, and measured intelligence, „Journal of Personality and Social Psychology” 65, 1993. Niektóre wyniki badań wskazują jednak na relatywnie wysoką trafność spostrzegania poznawczych skrzywień i tendencyjności u innych ludzi w porównaniu z niską trafnością autopercepcji, gdy w grę wchodzi ocena „ludzi w ogóle” (zob. H. B r y c z, Trafność spostrzegania własnych i cudzych zachowań, 12 Maciej Dymkowski Na jakość prób wyjaśniania przyczynowego zachowań ludzi żyjących w przeszłości wpływają w szczególności poznawcze skłonności umysłu do upraszczania i deformowania przetwarzanych informacji społecznych, opisywane przez współczesną psychologię społeczną. Wpływ ten bywa zarówno pozytywny, gdy w grę wchodzą usprawnienia tych zabiegów na skutek uproszczenia myślenia, jak i negatywny — kiedy dochodzi do wyraźnych skrzywień i deformacji interpretacji ludzkich zachowań, składających się na zdarzenia, fenomeny i procesy historyczne. Złudzenia i iluzje bywają czasem funkcjonalne, szczególnie jeśli są pozytywne i nie powodują zbyt dużego rozbratu z odzwierciedlaną w umyśle rzeczywistością37. Jednak w przypadku poznania historycznego (jak i wszelkiego innego poznania w humanistyce, które aspiruje do szeroko pojmowanej „naukowości”) ich szkodliwość zazwyczaj bywa bezdyskusyjna. Nie poprzestając tylko na rejestracji zdarzeń, ale też próbując je wyjaśnić, historycy zmuszeni bywają podejmować analizę przyczynową. Mogą wówczas, tak jak inni ludzie, na różne sposoby deformować wizerunek rekonstruowanej (i zarazem konstruowanej) rzeczywistości. W szczególności skłonni są zauważać porządek i sens również tam, gdzie go brak lub jest tylko częściowy, jak też traktować zdarzenia przebiegające ściśle losowo, jako cechujące się taką czy inną regularnością38. Powiązania między zjawiskami dostrzegane bywają nawet wówczas, gdy w rzeczywistości są one od siebie zupełnie niezależne, bądź też przecenia się siłę związku między nimi. Ta tzw. iluzoryczna korelacja może być traktowana jako szczególny przypadek ogólniejszej inklinacji do strukturalizacji wiedzy, jej uporządkowania i zorganizowania w postaci uproszczonych schematów39. Poszczególne zdarzenia, konKraków 2004). Jest to rezultat nasilenia skrzywień w autowizerunku w rezultacie, po części, ograniczonej przydatności introspekcji w samopoznawaniu i podatności na samooszukiwanie, wyznaczonych przez właściwości umysłu (zob. zwłaszcza R. E. N i s b e t t, T. D. W i l s o n, Telling more than we can know: Verbal reports on mental processes, „Psychological Review” 84, 1977; T. D. W i l s o n, Strangers to ourselves: The origins and accuracy of beliefs about one’s own mntal states, [w:] Attribution in contemporary psychology, red. J. H. Harvey, G. Weary, New York 1985), po części zaś oddziaływania specyficznych motywacji powiązanych z samowiedzą (zob. M. D y m k o w s k i, Poznawanie siebie: umotywowane sprawdziany samowiedzy, Warszawa 1993). 37 R. F. B a u m e i s t e r, The optimal margin of illusion, „Journal of Social and Clinical Psychology” 8, 1989; S. E. T a y l o r, J. D. B r o w n, Illusion and well-beeing: A social psychological perspective on mental health, „Psychological Bulletin” 103, 1988; zob. też M. D y m k o w s k i, Między psychologią... 38 B. F i s c h h o f f, For those condemned to study the past: Heuristics and biases in hindsight, [w:] Foundations of cognitive psychology. Core readings, red. D. J. Levitin, London 2002; zob. też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit. 39 Zob. np. R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., szczególnie rozdz. 5 i 6. O skłonnościach do innych jeszcze deformacji poznawczych, które również mogą znacząco wpłynąć na interpretacje historyczne, zob. M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 5. Tak na przykład istotne znaczenie w pracy historyka może mieć iluzja powszechnej zgodności, polegająca na fałszywym założeniu, że inni podzielają wybory i przekonania jednostki, na przecenianiu rozprzestrzenienia się jej poglądów (L. R o s s, D. G r e e n e, P. H o u s e, „The false consensus effect”: An egocentric bias in perception and attribution processes, „Journal of Experimental Social Psychology” 13, 1977). Iluzja ta może powodować przeszacowanie zakresu podzielania przez innych badaczy stanowiska danego historyka, który będzie przekonany, że jego przekonania — w rzeczywistości nietypowe — znajdują silne wsparcie we własnym środowisku zawodowym. Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 13 stytuujące przeszłość, mogą być wyjaśniane poprzez odwołanie do społecznie powielanych i sankcjonowanych pseudonaukowych teorii czy ideologii, dostarczających podstaw dla uproszczonych, zazwyczaj monokauzalnych „wyjaśnień” wielce skomplikowanych w rzeczywistości (na przykład wielopoziomowych, nielinearnych, lokalnie swoiście uzależnionych od kontekstu, mających rozmaitą „wykładnię” temporalną) przebiegów wydarzeń. Ulegający tego rodzaju skłonnościom historycy będą podejmować próby ich wyjaśnienia przyczynowego (czy rozumienia) nawet wówczas, gdy w grę wchodzą pozbawione wyraźnych regularności, lokalnie nieuporządkowane czy nie w pełni uporządkowane ich sekwencje, składające się na proces historyczny. Trend historyczny nigdy nie jest przejawem tylko jednej ogólnej prawidłowości. Twierdzenie o jego występowaniu w danym miejscu i czasie jest zdaniem o „tam i wtedy” występującym, uporządkowanym ciągu wydarzeń, a więc czasoprzestrzennie ograniczoną generalizacją historyczną, a nie uniwersalnie obowiązującym prawem40. Właśnie historyczna swoistość owego trendu sprzyja deformacji jego spostrzegania. Bez względu na to jakie zdarzenia czy zjawiska nań się składają, jeśli są dostatecznie wyraziste bądź negatywne, ze szczególnie wysokim prawdopodobieństwem zostaną przez badacza włączone do explanandum (tego, co wyjaśniane). Chronologicznie pierwsze wydarzenie ma największe szanse stać się układem odniesienia, w stosunku do którego pozostałe będą oceniane i wyjaśniane, a końcowy składnik trendu najczęściej bywa przedmiotem spontanicznego wyjaśniania przyczynowego41. Ta ostatnia zaobserwowana u ludzi przypadłość poznawcza może nasilać skądinąd charakterystyczną dla historyków skłonność do poszukiwania genezy opisywanych zdarzeń, zjawisk czy procesów42. Natomiast w usiłowaniach wyjaśniania przyczynowego pomocne zdaje się wciąż niezbyt popularne myślenie kontrfaktyczne. Niekoniecznie świadomie dokonywana analiza historii alternatywnych („co by było, gdyby...”) pełni ważne funkcje heurystyczne w interpretacjach historycznych, ale może też przyczyniać się do wykrzywiania rekonstruowanego i zarazem konstruowanego obrazu przeszłości. Pozwala na przeprowadzanie mentalnych symulacji czy „eksperymentów myślowych”43, które bywają wykorzystywane przez historyków (nierzadko bezwiednie, a nawet wbrew intencjonalnie podejmowanym usiłowaniom, 40 K. R. P o p p e r, op. cit., s. 65–71; zob. też A. M a l e w s k i, op. cit.; M. D y m k o w s k i, O uniwersalności teorii psychologii społecznej, „Psychologia Społeczna” 2, 2007. 41 K. H. T e i g e n, When the past becomes history: Effects of temporal order on explanations of trends, „European Journal of Social Psychology” 34, 2004. 42 Zdaniem W. W r z o s k a (op. cit., s. 40–44) metafora genetyczna należy do zasadniczych metafor, określających swoistość myślenia historycznego na Zachodzie, w sposób niekontrolowany steruje interpretacją zjawisk. 43 Zob. A. D e m a n d t, Historia niebyła, Warszawa 1999; też M. K a s i m a t i s, G. L. W e l l s, Individual differences in counterfactual thinking, [w:] What might have been: The social psychology of counterfactual thinking, red. N. J. Roese, J. M. Olson, Mahwah–New Jersey 1995. Analiza historii alternatywnych w szczególności może służyć do określania wagi przyczyny, ukazując ją jako ważniejszą od innej, z nią porównywanej, ze względu na hipotetyczne skutki: T. D. M e y, E. W e b e r, Explanation and thought experiments in history, „History and Theory” 42, 2003. Maciej Dymkowski 14 by się nimi nie posługiwać) w procesie kształtowania wizerunku ogółu przyczyn tego, co wyjaśniane. Zwykle ukryte w narracji kontrfaktyczne pytania rozstrzygnięcia („czy doszłoby do ... gdyby nie było...”) stanowią składnik wyjaśnień, naświetlają hipotezy o zajściu związku przyczynowego lub unaoczniają dziejową doniosłość zaistnienia danych wydarzeń44. Myśleniu kontrfaktycznemu w szczególności sprzyja zmienność czynników, wywołujących określone skutki; również gdy te ostatnie są spostrzegane jako negatywne czy nieoczekiwane, odbiegające od normy — ich uwarunkowania alternatywne stają się poznawczo dostępne (łatwo wyobrażalne) i dlatego mają dużą szansę na włączenie do rozważań. Jednak gdy brak zmiennych i nietypowych antecedensów, ciągi wydarzeń jawią się jako normalne, a ich występowanie wydaje się nieuchronne, co nie skłania do myślenia kontrfaktycznego45. Brzemienna w konsekwencje dla poznania historycznego może być również nadmierna pewność siebie historyka, będąca przejawem powszechnie stwierdzanej skłonności do przeceniania zasobów własnej wiedzy. Ludzie wiedzą mniej niż sądzą, że wiedzą. Pobieranie nowych informacji, choć u badacza tę pewność zwykle podnosi, nie musi zwiększać trafności bazujących na nich diagnoz czy prognoz46. Za poszukiwaniami „ostatecznego wyjaśnienia” zaobserwowanego fenomenu czy procesu historycznego, uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na stawiane pytanie stać może usiłowanie pozyskania wiedzy pewnej w sytuacji, gdy dotychczasowe ustalenia nie są całkiem spójne czy jednoznaczne. Rezultatem bywa nieuzasadnione zadowolenie z siebie badacza, który formułuje subiektywnie sensowny, koherentny i dlatego właśnie zdeformowany wizerunek opisywanych wydarzeń. Powszechna u ludzi skłonność do nadawania sensów spostrzeganej rzeczywistości w przypadku zabiegów mających na celu uczynienie narracji spójną i przydatną dla celów perswazji (sensowną w oczach jej odbiorcy) może owocować drastycznymi jej zniekształceniami. Szczególnie dewastujący dla jakości interpretacji historycznych może być też tzw. „efekt patrzenia wstecz”. Polega on na przecenianiu prawdopodobieństwa zajścia wyniku sekwencji zdarzeń, który zaistniał i został poznany. Jednocześnie prawdopodobieństwo zajścia alternatywnego wyniku, który nie wystąpił, jest ex post zaniżane47. Ulegający tej deformacji poznawczej historyk zdarzeniom, które w rzeczywistości nie zaszły, przypisuje przesadnie niskie prawdopodobieństwo wystąpienia, bo rzekomo proces historyczny musiał przebiegać właśnie tak, jak przebiegał. W rzeczywistości wynik został przez badacza „wmontowany” w schematy kauzalne, którymi dysponował, na przykład w rezultacie fascynacji ideologią, która je zawiera. 44 Zob. J. T o p o l s k i, Metodologia historii, Warszawa 1968, s. 424–426. N. J. R o e s e, J. M. O l s o n, Counterfactual thinking: A critical overview, [w:] What might have been..., red. N. J. Roese, J. M. Olson, Mahwah–New Jersey 1995; zob. też M. K a s i m a t i s, G. L. W e l l s, op. cit. 46 Zob. np. T. T y s z k a, Psychologiczne pułapki oceniania i podejmowania decyzji, Gdańsk 1999, s. 171–176; też S. O s k a m p, Overconfidence in case-study judgments, [w:] Judgment under uncertainty: Heuristics and biases, red. D. Kahneman, A. Tversky, Cambridge 1982. 47 B. Fischhoff, Hindsight = foresight: The effect of outcome knowledge on judgment under uncertainty, „Journal of Experimental Psychology; Human Perception and Performance” 1, 1975. 45 Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 15 Tym samym przypisał spostrzeganemu porządkowi nieuchronność, wierząc, że prominentne siły, które wcześniej triumfowały, zwyciężać musiały. Myślenie o ludzkich dziejach w języku w pełni zdeterminowanych procesów najpewniej sprzyja występowaniu efektu patrzenia wstecz — jego odkrywca, Baruch Fischhoff, mówi o „pełzającym determinizmie” jako jego poznawczym podłożu. Nie należy raczej oczekiwać, że samo uświadomienie istnienia tej deformacji poznawczej zapobiegnie jej występowaniu. Co prawda, zintensyfikowane myślenie o wydarzeniach alternatywnych może sprzyjać wzrostowi ich poznawczej dostępności, utrudniając spostrzeganie wyjaśnianego zdarzenia jako nieuchronnego następstwa swoich poprzedników48. Ale generowanie, konfrontowanie ze sobą i rozważanie (poznawcze przepracowywanie) względnie dużej liczby alternatywnych przebiegów zdarzeń (które to czynności w praktyce analiz materiałów historycznych nie są przecież czymś wyjątkowym) nawet deformację tę nasila, jeśli zadanie spostrzegane jest przez jego wykonawcę jako bardzo trudne. Przypisywana mu trudność uzasadnia domniemanie, że wystąpienie w przeszłości owych alternatywnych opcji, jako trudne do wyobrażenia i przeanalizowania, było bardzo mało prawdopodobne i może być zignorowane. Jeśli jednak przepracowanie owych historii alternatywnych („niebyłych”) zostaje zakwalifikowane jako zadanie względnie łatwe (co w przypadku doświadczonych, najbardziej poznawczo sprawnych historyków z pewnością nierzadko się zdarza) efekt patrzenia wstecz może zostać zredukowany lub w ogóle się nie pojawić49. Skoro końcowy wynik sekwencji wydarzeń jest spostrzegany jako nieoczekiwany, efekt patrzenia wstecz raczej nie występuje, a nawet może się ujawnić jego przeciwieństwo („nigdy się tego nie należało spodziewać”)50. Jednakże nadawanie sensu zaskakującym wydarzeniom historycznym poprzez ich włączanie do spójnej narracji i traktowanie tym samym (gdy już zaistniały) jako przewidywalnych i ocze48 Jednak w oryginalnych badaniach Fischhoffa (ibidem, s. 293–295, eksperyment drugi) namawianie badanych do zignorowania posiadanej wiedzy o wyniku spowodowało jedynie niewielkie osłabienie tego efektu. Wyniki naszych badań (M. D y m k o w s k i, M. D o m i n, S. M a r s z a ł e k, M. P a ł a s i ń s k i, The effect of outcome knowledge on judgment: Hindsight bias among historians, „Polish Psychological Bulletin” 38, 2007) ukazują ten efekt w podobnym nasileniu wśród studentów starszych lat historii oraz u ich kolegów z innych kierunków studiów, którzy wstecznie oceniali prawdopodobieństwo zakończenia wydarzeń wojennych, przedstawionych im w narracji historycznej (był to opis wojny Anglików i Gurków w XIX wieku, zapożyczony z badań Fischhoffa). Efekt ten okazał się słabszy, gdy studenci historii oceniali prawdopodobieństwo pojawienia się jednego z możliwych zakończeń przypadku terapii psychologicznej, a więc mieli do czynienia z narracją niehistoryczną, z jaką raczej nie spotykają się na co dzień (starano się upodobnić obie narracje pod względem ich komplikacji, zawartości słów, złożoności opisu itp.). Wyniki te sugerują, że rodzaj materiału bodźcowego (narracja historyczna, w którą „wmontowane” są schematy kauzalne) może sprzyjać występowaniu tego efektu. 49 L. J. S a n n a, N. S c h w a r z, S. L. S t o c k e r, When debiasing backfires: Accessible content and accessibility experiences in debiasing hindsight, „Journal of Experimental Psychology: Learning, Memory, and Cognition” 28, 2002; L. J. S a n n a, N. S c h w a r z, Debiasing the hindsight bias: The role of accessibility experiences and (mis)attributions, „Journal of Experimental Social Psychology” 39, 2003. 50 M. F. P e z z o, Surprise, defense, or making sense: What removes hindsight bias?, „Memory” 11, 2003. 16 Maciej Dymkowski kiwanych, wydaje się zabiegiem myślowym powszechnie stosowanym przez historyków, co sprzyja (niestety!) powstawaniu i podtrzymywaniu efektu patrzenia wstecz. Dążenie do uczynienia narracji historycznej spójną i sensowną (zarówno w oczach jej twórcy, jak i przyszłego czytelnika) może być (przypomnijmy raz jeszcze) samoistnym, ważnym powodem deformowania dokonywanych interpretacji. W interpretacjach tych ujawnić się też może zarówno powszechnie obserwowany przez psychologów konserwatyzm poznawczy (czyli przesadne obstawanie przy wcześniej ukształtowanych przekonaniach, składających się na wiedzę społeczną, niepodatnych na zmianę pod wpływem recepcji nowych, niezgodnych z wcześniejszymi, informacji51), jak i tak zwana asymetria atrybucyjna, często obserwowana w badaniach psychologów społecznych w naszym kręgu kulturowym52. Deformacja ta polega na przesadnym upatrywaniu przez obserwatora przyczyn zachowania innego człowieka (aktora) w nim samym, wyolbrzymianiu roli czynników personalnych w przewidywaniu owych zachowań w porównaniu do wpływu na nie czynników sytuacyjnych. Jej przejawem u historyka jest przecenianie stopnia, w jakim przyczyny zachowań opisywanych uczestników dziejów, zwłaszcza ważnych postaci historycznych, umiejscowi on w nich samych, pomniejszając zarazem rolę przyczyn tych zachowań lokowanych w rozmaitych czynnikach zewnętrznych (kontekstowych, sytuacyjnych). Czasem obserwuje się też u badaczy przeszłości tendencję do spostrzegania postaci historycznej jako przesadnie psychologicznie złożonej53. Swoista wiwisekcja psychiki postaci dodatkowo sprzyja wyolbrzymianiu jej roli jako czynnika sprawczego w historii, przy jednoczesnym bagatelizowaniu zewnętrznych uwarunkowań jej działań i dokonań. Z tą skłonnością koresponduje inna, ujawniana w psychobiografiach, najczęściej ochoczo czerpiących z psychologii potocznej bądź psychoanalizy Freuda54. Zwłaszcza gdy opisywana postać jest generalnie oceniana negatywnie, kusi przypisywanie jej rozmaitych diabolicznych właściwości, rzekomo tłumaczących konkretne zachowania oraz odnoszone sukcesy i doznawane niepowodzenia, co owocuje nadużywaniem pojęć z zakresu psychopatologii. Rodzi się pokusa spektakularnych „wyjaśnień”, które można zakwalifikować jako przejawy przesadnego psychologi51 Zob. np. L. R o s s, M. R. L e p p e r, M. H u b b a r d, Perseverance in self-perception and social perception: Biased attributional processes in the debriefing paradigm, „Journal of Personality and Social Psychology” 32, 1975; też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., rozdz. 8; M. D y m k o w s k i, Poznawanie siebie..., rozdz. 2. 52 Deformacja ta występuje w indywidualistycznych kulturach Zachodu; w kolektywistycznych kulturach wschodniej Azji ujawnia się jej redukcja, zanik lub nawet odwrócenie: zob. D. O y s e r m a n, H. M. C o o n, M. K e m m e l m e i e r, Rethinking individualism and collectivism: Evaluation of theoretical assumptions and meta-analyses, „Psychological Bulletin” 128, 2002; R. E. N i s b e t t, The geography of thought. How Asians and Westerns think differently... and why, New York 2003. 53 Zob. zwłaszcza R. R o s e n b a u m, Wyjaśnianie Hitlera. W poszukiwaniu źródeł zła, Warszawa 2001. Warto zauważyć, że wszystkie te odmiany personalizacji procesu historycznego są jego antropomorfizowaniem, a więc i metaforyzowaniem (W. W r z o s e k, op. cit., s. 25). 54 Zob. W. M. R u n y a n, Progress in...; idem, Historie życia..., s. 225–230; też T. P a w e l e c, Dzieje i nieświadomość. Założenia teoretyczne i praktyka badawcza psychohistorii, Katowice 2004, szczególnie rozdz. 3. Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 17 zmu; efektem jest wizerunek dziejów, w którym wielką rolę odgrywają rozmaici dewianci55. Jeśli nie ulegający urokom żadnej ideologii historyk nie dysponuje jakąś wizją dziejów, może mieć kłopoty z gradacją ważności przyczyn zajścia tego, co wyjaśnia. Gdy brak wszystko wyjaśniającej ideologii, w której prawdziwość jest skłonny ufnie wierzyć, grozi mu niedocenianie siły oddziaływania „strategicznych” czy „strukturalnych” przyczyn opisywanych zdarzeń, zjawisk czy procesów historycznych, wpływających na nie długofalowo. Wyniki badań psychologicznych wskazują56 na skłonność do przesadnego akcentowania znaczenia czynników bezpośrednio poprzedzających wyjaśniane zdarzenia kosztem tych, które oddziałują na nie przez czas dłuższy. Ponieważ tak jak wszystkich innych ludzi, nie potrafiących w szerszym zakresie wykorzystywać w myśleniu o złożonej rzeczywistości niezawodnych algorytmów, charakteryzuje historyka skłonność do posługiwania się wygodnymi heurystykami, skrzywiającymi to myślenie i jego rezultaty57, przeto włączanie do wykorzystywanych schematów kauzalnych informacji zakodowanych w jego pamięci oraz napływających z zewnątrz, dodatkowo bywa deformowane. W rezultacie te spośród przyczyn, które wystąpiły tuż przed danym zdarzeniem i przyciągają — jako poznawczo uwypuklone — uwagę badacza, mogą odegrać przesadnie dużą rolę w wykorzystywanym schemacie interpretacyjnym. Znacznie większą niż na to zasługują. W warunkach niepewności wykorzystuje się przede wszystkim te informacje, które są łatwo dostępne, gdyż bez trudu można je przywołać w pamięci lub odnoszą się do wyrazistych bodźców. Dlatego historyk może przesadnie przypisywać moc sprawczą czynnikom wyrazistym, którymi bywają nie tylko bezpośrednie przyczyny zdarzeń czy zjawisk historycznych; ze względu na ich wyrazistość i poznawczą dostępność58 uważa je za znaczące czy wręcz najważniejsze nawet wtedy, gdy ich rzeczywisty wpływ był raczej nikły. Bez wątpienia przypisywanie decydującej roli w dziejach działaniom i dokonaniom ważnych postaci historycznych miewa czasem taką właśnie, a więc stricte psychologiczną, genezę. Ale oddziaływanie wyrazistości bodźca może się ujawniać w jeszcze inny sposób. W jednym z badań skrzywiano końcowy obraz rekonstruowanej zależności pod wpływem przesadnego uwzględniania relacji z rzekomo przeprowadzonych badań 55 Zob. np. o opracowaniach o Hitlerze i Stalinie: M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 4; też W. M. R u n y a n, Historie życia..., rozdz. 1, 2 i 9. 56 Przytaczam za: G. S ę d e k, Psychologia kształcenia, [w:] Psychologia. Podręcznik akademicki, t. 3: Jednostka w społeczeństwie i elementy psychologii stosowanej, red. J. Strelau, Gdańsk 2000, s. 263. 57 Heurystyki są zwykle rozumiane jako ułatwiające i usprawniające myślenie reguły i sposoby odbioru i przetwarzania informacji, których stosowanie, choć wygodne, może prowadzić do poznawczych deformacji; zob. zwłaszcza A. T v e r s k y, D. K a h n e m a n, Judgment under uncertainty: Heuristics and biases, „Science” 185, 1974; też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., rozdz. 2 i 3. 58 O heurystyce dostępności zob. A. T v e r s k y, D. K a h n e m a n, op. cit.; też S. E. T a y l o r, The availability bias in social perception and interaction, [w:] Judgments under uncertainty, red. D. Kahneman, A. Tversky, Cambridge 1982. Maciej Dymkowski 18 o wyrazistych, przyciągających uwagę tytułach59. Tak więc historyk może dokonywać selektywnej recepcji informacji wywodzonych z literatury przedmiotu, przy czym jego tendencyjność byłaby rezultatem nie tylko jego uprzedzeń czy ideowych uwikłań, ale też... wyrazistości i poznawczej dostępności etykiet, oznaczających odbierane treści! Niemałe znaczenie jako wyznaczniki jakości interpretacji historycznych mają też — podobnie jak w przypadku wszelkiego poznania w szeroko pojmowanej humanistyce, które przecież nigdy nie przebiega według niezawodnych reguł — niektóre własności osobowości, w tym umysłu, wyeksponowane na gruncie psychologii kognitywnej i w różnym stopniu charakteryzujące poszczególnych historyków. Wśród nich znaczące miejsce zajmuje otwarcie/zamknięcie na doświadczenie struktur poznawczych60, które wpływa na różne sfery funkcjonowania człowieka. Trudno przecenić negatywne konsekwencje nadmiernego zamknięcia umysłu historyka; jest to jednak wielce złożone zagadnienie, zasługujące na osobne omówienie. UWAGI KOŃCOWE Dotychczasowe rozważania, szkicujące ewentualne konsekwencje skłonności do poznawczych deformacji dla jakości interpretacji historycznych, wpisują się w długą tradycję studiów i rozważań nad podmiotowymi uwarunkowaniami poznawania dziejów. Zasygnalizowane zostały tylko niektóre z takich deformacji, które przypuszczalnie odgrywają szczególnie destrukcyjną rolę w powstawaniu narracji historycznych. Liczni współcześni filozofowie i metodologowie historii, zauroczeni radykalnymi propozycjami postmodernizmu, odrzucają możliwość spełnienia przez historiografię modernistycznych (jak i wszelkich innych) ideałów „naukowości”. Akcentują nieomal zupełną dowolność realizowanego na jej gruncie poznania61, różnorako uwa59 B. J. B u s h m a n, G. L. W e l l s, Narrative impressions of literature: The availability bias and the corrective properties of meta-analytic approaches, „Personality and Social Psychology Bulletin” 27, 2001. Prezentowano badanym materiały zawierające fikcyjne streszczenia rezultatów 20 badań, z których każde inaczej ukazywało związek między spostrzeganym podobieństwem a atrakcyjnością interpersonalną: niektóre wskazywały na zależność pozytywną, inne zaś na negatywną. W końcowych jej ocenach pozostawali oni pod dużym wpływem zawartości streszczeń o tytułach poznawczo uwypuklonych — „krzykliwych” i nieoczekiwanych, treści materiałów o tytułach niewyrazistych mniej wpływały na formułowanie ostatecznego sądu oceniającego. 60 Na przykład potrzeba poznawczego domknięcia, będąca przejawem zamknięcia struktur poznawczych, powiązana z dogmatyzmem i autorytaryzmem, rozumiana jako stała właściwość osobowości (A. W. K r u g l a n s k i, D. M. W e b s t e r, Motivated closing of the mind: „Seizing” and „freezing”, „Psychological Review” 103, 1996; też M. K o s s o w s k a, Umysł niezmienny... Poznawcze mechanizmy sztywności, Kraków 2005), może być wysoce dysfunkcjonalna w interpretacjach historycznych, jako że sprzyja przesadnemu obstawaniu przy wcześniej ukształtowanych przekonaniach, powodując ich nadmierną sztywność. Przejawia się też w skłonności do spostrzegania całych kategorii ludzi w języku stereotypów oraz w dążeniu do udzielania ostatecznych odpowiedzi w danym zakresie i nietolerancji wieloznaczności. Szerzej o roli formalnych właściwości struktur poznawczych w deformacjach poznania historycznego zob. M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 5. 61 Zob. np. A. R a d o m s k i, Kto jest „autorem” prac historycznych?, „Historyka” 35, 2005; i d e m, Historiografia a kultura..., też J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., szczególnie części l i IV. Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne 19 runkowanego. W szczególności postulują zastąpienie naznaczonego piętnem pozytywistycznych koneksji wyjaśniania przyczynowego przez interpretacje tekstów, nie odwołujące się do żadnych reguł. Przy tym nader konsekwentnie przestrzegana w tych kręgach dyrektywa (zresztą niekoniecznie zawsze uświadamiana) nakazuje ignorowanie osiągnięć współczesnej psychologii akademickiej. A ta dostarcza przecież wiedzy wymuszającej (autor tych słów jest o tym przekonany) pogłębioną refleksję nad niektórymi osobliwościami poznania historycznego, w tym nad zasadnością i sensownością takich skrajnych propozycji. Oczywiście, na interpretacje historyczne wpływają również takie uwarunkowania podmiotowe, które nie stanowią domeny zainteresowań psychologii, za to przyciągają uwagę innych badaczy — na przykład socjologów wiedzy, koncentrujących się na wpływie społecznie wyznaczonych perspektyw czy punktów widzenia na poznanie historyczne. Czasem rozróżnienie na uwarunkowania psychologiczne oraz „inne” jest zadaniem tyleż trudnym w realizacji, co jałowym. Rozsądne i efektywne wydaje się wówczas — na przykład przy analizie roli ideologicznych uwikłań historyka czy jego ulegania stereotypom i uprzedzeniom — przyjęcie perspektywy interdyscyplinarnej. INCLINATIONS TO COGNITIVE BIASES AND HISTORICAL INTERPRETATIONS Summary The paper depicts the general problem of the relations between historian person and history cognition, especially historical interpretations. There is analyzed the influence of historian mind inclinations to cognitive biases and errors on narrative. The paper shows consequences of biased thinking, such as incorrect using of psychological knowledge in causal analysis, search of connections between isolated phenomena, some attributes of counterfactual thinking, hindsight effect, and others. 20 Maciej Dymkowski Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... Historyka, T. XXXIX, 2009 21 PL ISSN 0073-277X ALEKSANDRA KULIGOWSKA Poznań KONCEPCJA ŹRÓDŁA HISTORYCZNEGO ERNSTA BERNHEIMA W LEHRBUCH DER HISTORISCHEN METHODE UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE Abstract Aleksandra K u l i g o w s k a: Ernst Bernheim Concept of Historical Source in “Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie”, “Historyka” XXXIX, 2009: 21–41. The Author disusses Ernst Bernheim’s idea of historical source as it was presented in his “Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie”. K e y w o r d s: Ernst Bernheim, historical source, definition of historical source, typology of historical source S ł o w a k l u c z o w e: Ernst Bernheim, źródło historyczne, definicja źródła historycznego, typologia źródła historycznego Filozofia historii na przełomie XIX i XX wieku, pozostająca pod wpływem heglowskich i marksistowskich klisz, była daleka od analiz techniki badań historycznych. Z tego powodu filozofia historii Ernsta Bernheima nie spotkała się z należytą uwagą, a jego koncepcja źródeł, rozpatrywana w oderwaniu od całości tekstu, mogła się wydawać kolejną próbą uogólniania własnych obserwacji poczynionych w trakcie badań. Tak jednak nie jest. Lehrbuch der historischen Methode...1 Bernheima stanowi próbę przedstawienia całościowej koncepcji badań historycznych. Bez Bernheimowskiego pojęcia historii i operacji historycznych trudno zrozumieć jego koncepcję źródła. Mimo to, dzięki kompetencji filozoficznej autora, jego koncepcja szczególnie nadawała się do polemik z ortodoksją marksistowską czy też pozytywistyczną. Przyczyny niechęci do teorii Bernheima leżały — jak się zdaje — właśnie w pieczołowitości i subtelności wypracowanej koncepcji badań nad źródłem historycznym. 1 E. B e r n h e i m, Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie. Mit Nachwais der wichtigsten Quellen und Hifsmittel zum Studium der Geschichte, Lipsk 1908, wyd. 1 pt. Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie, Lipsk 1889. Aleksandra Kuligowska 22 Można powiedzieć, że rozważaniom Ernsta Bernheima na temat źródeł historycznych poszczęściło się bardziej niż pozostałym częściom jego koncepcji — metodologii historii i filozofii dziejów. Termin „źródło” (historyczne) pojawia się już w podtytule jego dzieła, a przyczyna takiego zabiegu wydaje się jasna — każdy, kto zajmował się zawodowo historią, zdawał sobie sprawę z rangi tego problemu. Stąd metodologia historii, która nie zajmuje się teorią źródeł historycznych, wydawałaby się czymś absurdalnym. Podkreślenie tego w tytule miało wskazywać, że autor podzielał ten pogląd. DEFINICJA ŹRÓDŁA HISTORYCZNEGO Według Bernheim: materiał, z którego historia czerpie swe poznanie, nazywamy po prostu źródłem. Pojęcie to, zdaniem uczonego, można zdefiniować w następujący sposób: Quellen sind Resultate menschlicher Betätigungen, welche zur Erkenntnis und zum Nachweis geschichtlicher Tatsachen entweder ursprünglich bestimmt oder doch vermöge ihrer Existenz, Entstehung und sonstiger Verhältnisse vorzugsweise geeignet sind.2 Można to przetłumaczyć następująco3: „Źródła są rezultatami działalności ludzkiej, które albo zostały ustanowione od początku w celu poznania i dowodzenia historycznych zdarzeń, albo poprzez swoje istnienie, powstanie i inne wyróżnione relacje szczególnie nadają się do poznania i dowodzenia faktów historycznych”. Nie bez powodu Bernheim używa terminu Quellen szczególnie dla określenia materiału dyscyplin historycznych, ponieważ ten nie jest (jak materiał innych nauk, np. mineralogii, botaniki czy zoologii) równocześnie p r z e d m i o t e m p o z n a n i a samym w sobie, lecz tylko ś r o d k i e m do poznania4. Liczne i zróżnicowane środki należy jednak najpierw — zdaniem Bernheima — mozolnie przygotować, by wyłonić zawartą w nich wiedzę. Trudy te i konieczny nakład pracy wobec tego mogą przerodzić się — jak określa to greifswaldzki uczony — w samoistny cel badania. Tym żywiej trzeba jednak podkreślić (pisze dalej Bernheim), że badanie źródeł jest jedynie środkiem do celu, pracą wstępną, bo to działalność ludzi jest celem naszego poznania5. Według Bernheima bezpośredni ogląd (unmittelbare Anschauung) historycznych zdarzeń, traktowany jako podstawa źródłowa całej tradycji historycznej, stanowi co prawda ważne źródło w szerokim znaczeniu tego słowa, jednak z powodu jego specyficznego charakteru nie zalicza się go zwykle do źródeł historycznych w wąskim sensie. Zdaniem Bernheima, owo bezpośrednie doświadczenie dziania się, w wyniku przyjrzenia się przez medium przypominające i komunikujące, przechodzi w kategorię tradycji i dlatego jego naturę oraz uwarunkowania uchwycimy w sposób najbar2 E. B e r n h e i m, Lehrbuch der historischen Methode..., wyd. 3, Lipsk 1908, s. 252. Definicja źródła jest oczywiście częścią szerszej koncepcji Bernheima i może być w zależności od interpretacji tych poglądów różnie rozumiana. 4 Ibidem, s. 252. 5 Ibidem, s. 252–253; tłum. A.K. 3 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 23 dziej adekwatny mówiąc właśnie o tradycji6. Oznaczałoby to, że zdarzenie ujęte przez pamięć zyskuje spójność poprzez nadanie jego zakończeniu cech konieczności. Świadek naoczny układa bowiem swoją relację w pewne skończone opowiadanie, tym samym nadając mu własną interpretację. Po przeciwnej stronie znajduje się natomiast sam fakt historyczny, występujący tu jako część niezamkniętego „dziania się”. Wyróżnić zatem można u Bernheima dwa poziomy: niezakończonego „dziania się”, na którym znajdują się fakty historyczne, oraz zakończonego zdarzenia historycznego, w relacji świadka. Zdaniem Bernheima to, co rozumie się pod pojęciem źródeł, za każdym razem zależy w ogólności od stopnia rozwoju nauki — im wyższy bowiem stopień rozwoju, tym bogatszy materiał i szerszy krąg źródeł. W dawniejszych czasach, jak konstatuje Bernheim, były nimi jedynie bezpośrednie obserwacje i spostrzeżenia (Wahrnehmungen) zasłyszanych wieści lub pogłosek (Hörensagen), opowieści przekazywanych z ust do ust, z których czerpano wiedzę o tym, co się wydarzyło. Dopiero w czasach nowożytnych poszerzył się znacznie krąg źródeł i sposób ich pojmowania. Doceniono wartość nie tylko napisów inskrypcyjnych, ale również monet i produktów sztuki, które zaczęły być brane pod uwagę jako pozostałości historycznych zdarzeń, mające swój udział w poznaniu historycznym. Następnie, według Bernheima, to, co należy uznać za źródło, zależy w poszczególnych przypadkach od obiektu badań, a więc sformułowania tematu (i kwestii badawczych)7. Jego zdaniem nie można przecenić znaczenia sposobu formułowania kwestii badawczych, bowiem pytanie o to, co chcemy wiedzieć, warunkuje od samego początku kierunek, zakres i rezultaty wysiłku badawczego. Temat, zdaniem Bernheima, często precyzuje się w samym postępowaniu badawczym, choć jego wybór musi podlegać świadomej kontroli8. Niejasne postawienie tematu może zepsuć całą pracę przez jednostronne ograniczenie badania, lub na odwrót — poprzez uczynienie go zbyt szerokim i przez to bezcelowym. Świadoma kontrola przy wyborze tematu — pisze Bernheim — jest wskazana również dlatego, by nie został on ustalony przez historyka za sprawą pewnych utartych zwyczajów (Herkommen) lub pod wpływem mody9. Jak tłumaczy dalej: wcale nie jesteśmy niezależni przy wyborze tematu, jak mogłoby się wydawać. Nieświadomy, tkwiący w naukowcu pociąg do uogólnień oraz wygoda sprawiają, że badanie jest zazwyczaj zorientowane na ten obszar pracy (Arbeitsgebiet), który już wcześniej był badany. Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji — pojawiają się bowiem takie pola badawcze, na których jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, a które nie wzbudzają najmniejszego nawet zainteresowania. Oczywiście, nauka historyczna jest w koncepcji Bernheima otwarta i w związku z tym nie ma w niej całkowicie opracowanych obszarów, do których nie trzeba powracać. Cały czas krąg źródeł historycznych może się przecież poszerzać. Bern6 Ibidem, s. 253, tłum. A.K. Ibidem. 8 Ibidem, s. 254, tłum. A.K. 9 Ibidem. 7 Aleksandra Kuligowska 24 heim sprzeciwia się jedynie badaniu sprowadzającemu się do ponownego przedstawienia stanu badań i takiemu traktowaniu tematu, które nie wnosi niczego nowego do nauki. Zawsze jednak, zdaniem Bernheima, będą istniały pewne „ulubione tematy”, które przyciągają ze względu na ich wielokrotne przepracowywanie. Jako przykład podaje fakt, że zainteresowanie badaczy koncentruje się przede wszystkim na okresie wczesnego średniowiecza, a w jego ramach — na historii prawa, paleografii i dyplomatyce, podczas gdy okres późnego średniowiecza i czasy nowożytne nie przyciągają już takiej uwagi: Und es ist bedauerliche Arbeitsvergeudung, wenn immer untersucht wird, wo Armin den Varus geschlagen hat, welche Bedeutung die Absolution Heinrich IV. zu Canossa gehabt hat, und dgl.10 Według Bernheima materiał należy zbierać w zależności od zakresu tematycznego. Dopiero wtedy — pisze — otworzy się przed nami domena śladów przeszłości i zjawisk teraźniejszości. Dopiero wówczas zauważymy różnorodność źródeł, których rozróżnienie jest ważne z punktu widzenia ich wykorzystania11. Podręcznik Bernheima wpisuje się w pewną ciągłość intelektualną i wyrasta z określonej tradycji. Dlatego bywa zestawiany z podręcznikiem Johanna Gustava Droysena12. Żeby zobaczyć, jaką drogę przebyła metodologia od czasów Droysena do Lehrbuch der historischen Methode... Bernheima, warto porównać koncepcje źródeł historycznych obu autorów. Zaznaczyć przy tym trzeba, że dzieli je niewielki odstęp czasowy. W pracy Droysena brakuje właściwie odpowiednika źródła historycznego w Bernheimowskim rozumieniu. Droysen sprowadza definicję źródeł do określenia ich jako materiału dyscypliny historycznej13. Według tego uczonego przed rozpoczęciem badania historycznego posiadamy już pewną wiedzę o przeszłości. Dzięki temu można postawić „pytania historyczne”, od których zależy przebieg badania14. „Od pytania [wedle Droysena] dochodzi się do poszukiwania materiału empirycznego, czyli źródeł”15. Sama koncepcja źródła historycznego nie została przez Droysena szczególnie rozwinięta, co może dziwić. Definicja Bernheima, o wiele przecież szersza, nie wynikała z rozwoju samej nauki historycznej, Bernheim bowiem nie wykorzystał współczesnych mu koncepcji źródeł historycznych, których Droysen nie doczekał. Greifswaldzki uczony powołał się przecież na przemyślaną i dopracowaną definicję źródła historycznego H. A. Erharda16. Żeby zobaczyć w jaki sposób korzystał Bernheim z do10 Ibidem, s. 255. Ibidem. 12 J. G. D r o y s e n, Historik. Vorlesungen über Enzyklopädie und Methodologie der Geschichte, Darmstadt 1958. 13 Ibidem, s. 37. 14 Ibidem, s. 31–36. 15 J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, Warszawa 1996, s. 29. 16 H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht der Diplomatik in ihren bisherigen Bearbeitungen, und Entwurf eines Systems der Geschichtsquellenkunde, „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1836, nr 2, s. 371–423. 11 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 25 robku tego uczonego należy przywołać w tym miejscu konkretną pracę, na której się oparł. KONCEPCJA ŹRÓDŁA HEINRICHA AUGUSTA ERHARDA W opracowaniach dotyczących teorii wiedzy historycznej zwykło się przyjmować, że podstawową koncepcję pracy badawczej historyka dał Johann Gustav Droysen17, a rozważania jego zostały rozwinięte i udoskonalone w podstawowej pracy Ernsta Bernheim pt. Lehrbuch der historischen Methode... Do dziś nikt nie zajął się pracami wielkiego teoretyka historii Heinricha Augusta Erharda, który opisując czynności historyka dał początek tym rozważaniom. On to właśnie wskazał na specyfikę punktu wyjściowego pracy historyka, jakim jest źródło historyczne, jednocześnie budując koncepcję historii od źródła do konstrukcji historyka, a nie od minionej rzeczywistości do tekstu historycznego. Ponieważ jest to postać dziś już właściwie nieznana warto przedstawić kim był, choć i tak, niestety, posiłkując się jedynie wiedzą encyklopedyczną. Heinrich August Erhard w podręcznych encyklopediach z XIX wieku był określany bardzo różnorodnie18: jako medyk i badacz historii, archiwariusz oraz badacz regionalista. Istotnie, w każdej z tych dziedzin miał spore osiągnięcia. Erhard urodził się 13 II 1793 roku w Erfurcie, jako syn rektora tamtejszego uniwersytetu, Johanna Gottlieba Erharda. W tym mieście uczęszczał w latach 1804–1809 do Ratsgymnasium, po ukończeniu którego rozpoczął studia medyczne. Równolegle zajmował się filologią i historią. Zainteresowanie tymi dziedzinami wspomagała praca Erharda przy inwentaryzacji zbioru biblioteki uniwersyteckiej, do którego w 1810 wcielone zostały księgozbiory zsekularyzowanych klasztorów św. Piotra i kartuzów. Być może zajęcie to wpłynęło na podjęcie przez Erharda studiów historycznych w Getyndze w 1811 roku. Poważną rozprawę na temat archiwów klasztoru św. Piotra dał w 1834 roku w redagowanym przez siebie czasopiśmie19. Kilka miesięcy później przekazano mu pieczę nad uporządkowaniem archiwum regimentu erfurckiego. Wydarzenia z roku 1813 oderwały go od studiów historycznych. Najpierw wrócił do Erfurtu, gdzie otrzymał promocję na lekarza chorób ogólnych. Mimo wyjazdu do Getyngi wydarzenia wojenne spowodowały, że musiał pojechać ponownie do rodzinnego miasta, by podjąć pracę we francuskim lazarecie. Nie przeszkodziło to jednak by jeszcze w tym samym roku obronił rozprawę doktorską z dziedziny filozofii20. Od 1817 do 1830 roku pisał Lexikon medicum reale, w tym czasie powstał 17 J. G. D r o y s e n, Historik...; pierwsze wydanie zebranych wykładów Droysena ukazało się w Jenie w 1936 roku. 18 Meyers Konversationslexikon, t. V, s. 750, dostępny on line: http://susi.e-technik.uni-ulm.de:8080/ Meyers2/seite /werk/meyers/band/5/seie/0780/meyers_b5_s0780.html; Die Erfurt Enzyklopädie on line: http://www.erfurt-web.de oraz Erhard Heinrich August, [w:] Allgemeine Deutsche Biographie, t. VI, Lipsk 1877, s. 197–198. 19 H. A. E r h a r d, Die angebliche Dagobertsche Stiftungsurkunde des Peterskloster zu Erfurt, „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1834, nr 1, s. 52–75. 20 Academiam Erfordiensem de litteris tam sacris quam profanis optime meritam profert H. A. E. Aleksandra Kuligowska 26 również Handbuch der deutschen Sprache (1821–1826). Już od 1822 redagował „Allgemeine thüringische Vaterlandstudien”, przekształcone później na „Überlieferungen zur vaterländischen Geschichte”. W 1833 roku ukazał się pierwszy numer redagowanego przez Erharda „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte”, a od 1838 „Zeitschrift für vaterländische Geschichte und Alterthumskunde”. Erhard żywo interesował się również historią niemieckiej humanistyki. Owocem studiów nad tym zagadnieniem była trzytomowa praca, wydana w Magdeburgu w latach 1827– –1832: Geschichte des Wiederaufblühen wissenschaftlicher Bildung vornehmlich in Teutschland bis zum Anfange der Reformation. Erhard był również autorem monografii o uczonych: Jakub Wimphelingu, Konrad Celtisie, Jan Reuchlinie, obszernego hasła encyklopedycznego o Erazmie, opatrzonego bogatą literaturą. Długoletnia i różnorodna praktyka archiwalna (w Erfurcie, Magdeburgu, Getyndze, Monasterze) dała mu podstawy do rozwinięcia teorii archiwalnej. Badając dokumenty opisywał też dzieje miast i regionów — najważniejszymi jego pracami w tym zakresie były: wydana w Erfurcie w 1829 roku: Mittheilungen zur Geschichte der Landfrieden in Teutschland oraz wielkie dzieło Regesta Historiae Westphaliae. Accedit Codex Diplomaticus, wydane w Münster — tom I w roku 1847 i w 1851 tom II. W 1836 roku opublikował pracę dotyczącą sfragistyki, w której dokonał pierwszej próby systematycznego podziału pieczęci. W roku 1844 ukoronowaniem jego kariery naukowej w zakresie archiwistyki było uzyskanie tytułu radcy archiwalnego (Archivrat). Erhard był pierwszym poważnym teoretykiem budującym metodologię historii, nie opierającą się na gotowych schematach. Można o niej powiedzieć, że pod tym względem przewyższa koncepcję Droysenowską. W swoich pismach podjął Erhard próbę nadania kształtu teoretycznego realnie powstającej historii jako nauce. Stąd ważne miejsce w jego myśli teoretycznej zajmuje koncepcja źródła historycznego21 i pracy archiwalnej22. Model funkcjonowania historii nie jest u Erharda abstrakcyjny, lecz wynika z praktyki badawczej i na tym poziomie powstają jego ujęcia teoretyczne. System ten nie jest zatem aprioryczny — stara się opisać realnie funkcjonujące procedury. Aby je objaśnić, zaczyna Erhard od dyplomatyki. Próbując ustalić jej zakres wyróżnia dwa możliwe sposoby spojrzenia na nią: istotowo (izolując od innych nauk i wyznaczając jej sztuczne granice) lub relacyjnie, jako występującą wśród innych nauk. Erhard analizuje drugi sposób. Stąd ważne określenie dyplomatyki jako „Innbegriff der eigentlichen Lehren”23, to jest pojęcia wewnętrznego — znajdującego się wewnątrz systemu pewnej wyższej całości, która istnieje, ale jest dla nas nieosiągalna, bądź etap, na którym znajduje się nauka, nie pozwala na jej ogarnięcie. Erhard odrzucił wszelkie próby zamknięcia dyplomatyki w schemacie. Skupił się na analizie pracy historyka, której struktura narzuca niejako jej wynik. Żeby rozjaśnić ten problem należy 21 H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 371–445. H. A. E r h a r d, Ideen zur wissenschaftlichen Begründung und Gestaltung des Archivwesens, „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1834, nr 1, s. 183–247. 23 H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 378. 22 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 27 prześledzić Erhardowskie podejście do dyplomatyki, którą uznać możemy za naukę podstawową w ramach prezentowanego przez niego modelu historii. Historyk gromadzi dokumenty, bada je i uzyskuje przez to dostęp do ciągów zdarzeń opatrzonych datą. Taką chronologię buduje właśnie dyplomatyka i w tym sensie można powiedzieć za Erhardem, że na poziomie dat ustalanych za pośrednictwem dokumentów historyk rekonstruuje historię, wyposażając ją w kościec datowy, gdyż żeby móc dzieje konstruować trzeba zdobyć do tego podstawy. Dokumenty to jednak tylko jedno z wielu rodzajów źródeł, które biorą udział w konstruowaniu przeszłości i nakładają się na dyplomy. Co ważne — jak zauważa Erhard — nauka jest w ciągłym ruchu, w związku z czym nowe źródło może zburzyć np. dotychczasową chronologię. Sam historyk uzależniony jest od źródeł i to nie tylko od tych, nad którymi pracuje, ale też przede wszystkim od tych, które dotychczas posłużyły do zbudowania innych konstrukcji historycznych. Warto się w tym miejscu zatrzymać nad tym, jak do problemu definicji źródła podchodzi Erhard. Źródło wg niego samo w sobie jako takie nie istnieje i nie jest nim nic, co pochodzi z przeszłości. Stąd tak ważne jest rozróżnienie na ź r ó d ł a oraz p r z e d m i o t y, które mogą, co najwyżej zasłużyć na status źródła historycznego, ukonstytuować się jako źródło. To od historyka zależy uznanie przedmiotu za źródło, które zostanie wykorzystane przez niego do konstrukcji historycznej. Zatem już na poziomie gromadzenia materiału historycznego uczony, występujący z pozycji swojej kultury lub metody, dokonuje wstępnej selekcji. Dieser Stoff aber ist dreifach; er umfasst nämlich entweder die Kenntniß der geschichtlichen Ereignisse selbst, oder der Schauplatzes der Begebenheiten, oder der Erinnerungs- und Beweismittel für geschichtliche Tatsachen, die wir hier als Geschichtsquellen […] im weiteren Sinne bezeichnen.24 Z tak podzielonego przez Erharda materiału wykształcają się wyróżnione przez niego kolejno: h i s t o r i a w wąskim znaczeniu tego słowa, określana przez nas dziś jako zdarzeniowa, dalej g e o g r a f i a h i s t o r y c z n a, zajmująca się scenami działań historycznych (Schaupläzes), i wreszcie G e s c h i c h t s q u e l l e n k u n d e — jako pierwszy etap25 pracy nad źródłem, podany przeze mnie w języku niemieckim ze względu na brak odpowiadającego mu ekwiwalentu w języku polskim. Próby tłumaczenia tego jako źródłoznawstwo to kierunek jak najbardziej chybiony26, o czym będzie jeszcze mowa. Podział Erhardowski z pozoru wydaje się ujmować materiał historyczny czasowo, rzeczowo i przestrzennie. Tak jednak nie można konstruować historii, ponieważ — co podkreśla Erhard — nauka zbudowana jest płaszczyznowo27 (Gebiete) i ten układ będzie wpływał na obraz przeszłości. Płaszczyzny te nie nachodzą też na siebie, lecz się przecinają, a każda z nich konstytuuje odrębny punkt widzenia. Każdy historyk widzi przeszłość w inny sposób i inaczej dostrzegać bę24 H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 382. Terminu etap użyła B. Kürbis, Metody źródłoznawcze wczoraj i dziś, [w:] Na progach historii, Poznań 1994, s. 262. 26 Ibidem, s. 263. 25 Aleksandra Kuligowska 28 dzie punkty przecinania się płaszczyzn historycznych. Płaszczyznami są również nauki historyczne, jak np. wspomniana nauka o dyplomach, nauka o piśmie, nauka o rękopisach itp. Żadna z nich nie posiada wyraźnie wyznaczonych granic, dlatego tak trudno je usystematyzować czy podporządkować jedną drugiej. Nigdy też nie będą miały wyznaczonego ograniczonego pola badawczego i, podobnie jak w przypadku podziału czasowo-rzeczowo-przestrzennego, nie będą się na siebie nakładać i tworzyć jednego wielkiego obszaru, a jedynie przecinać w różnych punktach, w których zbiegać się będą ich zainteresowania. Stąd też tak skomplikowanym zadaniem byłaby próba opisania takiej całości. Warto przywołać definicję Erharda, w której: Die Geschichtsquellenkunde umfasst also die wissenschaftliche Kenntniss aller derjenigen Gegenstande, welche zur Erinnerung an geschichtliche Tatsachen aller Art, und zu Beweisen für dieselben, entweder ursprünglich bestimmt, oder doch, vermöge ihrer Entstehung, Dauer und sonstiger Verhältnisse, vorzugsweise geeignet sind.28 Źródło w tak rozumianej definicji występuje jako element działania, przedmiot intencjonalny, a więc funkcjonujący w świecie, w którym powstało, i na nowo w świecie historyka, który je bada. Nie może odbijać rzeczywistości, ponieważ wchodzi w relacje z kulturą czasów, do jakich przetrwało. Z tej definicji wprost czerpał E. Bernheim tłumacząc, czym dla niego jest źródło historyczne29. Dokonał jednak definicyjnego przesunięcia. Dla Bernheima źródłem może być już wszystko, co mówi o przeszłości. Rzeczy nie muszą się ukonstytuować w źródło, one wprost nim są. Zatem greifswaldzki uczony dokonał przesunięcia, zamieniając koncepcję Erharda na quasi ontologię historyczną. Oba te definicyjne ujęcia łączy jeszcze płaszczyzna, na której się je rozpatruje. Bernheim buduje swoją koncepcję źródła na poziomie Quellenkunde, tak jak Erhard. Gdy chodzi o Bernheimowski podział źródeł, również — co nie jest bez znaczenia — będzie się dokonywał na tym samym etapie. PODZIAŁ ŹRÓDEŁ HISTORYCZNYCH W LEHRBUCH DER HISTORISCHEN METHODE UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE30 Wspominając w literaturze naukowej z zakresu metodyki i metodologii historii koncepcję Ernesta Bernheima, główny akcent kładziony jest (obok definicji źródła historycznego) na podziale źródeł historycznych. W większości prac poglądy Bernheima poprzedzone są wykładem teorii Droysena. Obu autorów łączy to, że dokonują podziału na poziomie Quellenkunde. Opierając się na samej tylko koncepcji Bernheima niełatwo jest znaleźć w języku polskim odpowiednik niemieckiego Quellenkunde. Trud27 H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 375. H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 382; na tę definicję powołuje się E. Bernheim w Lehrbuch..., s. 252, przypis 1. 29 E. B e r n h e i m, Lehrbuch... 30 W podrozdziale poniższym został przedstawiony również podział źródeł G. Droysena, jako prekursora tego typu rozważań. Osobnych badań wymagałaby kwestia zestawienia tych dwóch podziałów źródeł z zaproponowanym przez H. A. Erharda w Kritische Übersicht... 28 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 29 no tłumaczyć to słowo jako źródłoznawstwo, w momencie gdy chodzi tu raczej o wiadomości o źródle historycznym „na stopniu heurezy i opisu formalnego”31. Jeżeli „znawstwo” za Brygidą Kürbis uznamy za wyższy stopień wiedzy, to źródłoznawstwu będzie raczej odpowiadać niemieckie słowo Quellenerkenntnis32. Quellenkunde pozostaje zatem jednym z czterech, wyróżnionych przez Bernheima etapów pracy nad źródłem historycznym i odpowiada temu, co B. Kürbis określa jako heureza33. Ten ostatni termin jest polską wersją Bernheimowskiej Heuristik34. Zadaniem Quellenkunde jest zidentyfikowanie wszystkiego, co może służyć historykowi jako źródło. Pomocne badaczowi są systematyczne zestawienia i wykazy źródeł określonych epok i grup historycznych zjawisk, do których dociera się właśnie na poziomie Heuristik35. Ernest Bernheim dzieli materiał źródłowy na dwie duże grupy: t r a d y c j ę (Tradition) i p o z o s t a ł o ś c i (Überreste), określając ten podział jako najważniejszy przy metodologicznym traktowaniu źródeł. Wszystko, co bezpośrednio pozostało po przeszłości i jest nadal obecne, nazywa „pozostałościami”, natomiast wszystko, co jest pośrednio przekazywane z przeszłości i oddane powtórnej recepcji przez ludzkie rozumienie nazywa „tradycją”36. Zdaniem Bernheima dalszy podział pozostałości będzie zależny od tego, na ile uświadomimy sobie tkwiący w nich potencjał przypominania przeszłych zdarzeń. Pod tym względem wyróżnił Bernheim dwie grupy. Pierwsza to p o z o s t a ł o ś c i w ś c i s ł y m z n a c z e n i u (Überreste im engeren Sinne), które nie posiadają żadnej intencji przypominania dla potomności, a same w sobie są jedynie pozostałą częścią przeszłości i ludzkiego działania. Grupę drugą stanowią p o m n i k i (Denkmäler), w których tkwi intencja twórców, by w różnych celach utrwalać w nich przeszłość37. Do grupy pierwszej zaliczył Bernheim pozostałości ciał ludzkich, w tym również resztki ludzkiego procesu życiowego, które otrzymujemy analizując np. odpadki kuchenne. Następnie wymienia język i wszystko, co daje się uchwycić pod pojęciem stanów/sytuacji (Zustände) — obyczaje, zwyczaje, święta, zabawy, kulty, instytucje prawa, jak również wszelkie produkty ludzkiej działalności: dzieła techniki, nauki i sztuki, naczynia, monety, broń, budowle, wreszcie akta handlowe, akta soborowe, akta parlamentarne, mowy, relacje, gazety, pamflety, listy, akta administracyjne wszelkiego rodzaju, zapisy statystyczne, rachunki, dokumenty celne, urbaria itd. Grupa druga (tzw. pomniki), zawiera w sobie szczególną intencję twórców informowania 31 B. K ü r b i s, op. cit., s. 259. Ibidem, s. 259. 33 Etapy pracy nad źródłem to kategoria wyróżniona przez B. K ü r b i s w Metody źródłoznawcze..., s. 262, przedstawiła tu trzy etapy badawcze: heureza krytyka i interpretacja; przypomnijmy, że w Bernheim wyróżnił cztery takie „etapy”: Quellenkunde (Heuristik), Kritik, Auffasung, Darstellung. 34 Oba terminy tj. Quellenkunde i Heuristik Bernheim traktuje synonimicznie. 35 E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 259. 36 Ibidem, s. 255–256, tłum. A.K.; podział ten opiera się na wydzieleniu źródeł pośrednich i bezpośrednich. Na jego kanwie miał rozważać swoją klasyfikację na źródła adresowane i nieadresowane J. Topolski, zob. B. K ü r b i s, Metody źródłoznawcze..., s. 263. 37 Ibidem, s. 256. 32 Aleksandra Kuligowska 30 o przeszłości: przy dokumentach przeważnie w celu ustanowienia lub regulacji stosunków prawnych, przy napisach (tak dalece, jak nie zawierają one wprost historycznej informacji) w celu przypomnienia ważnych osobistości i zdarzeń, do tego przy osobistym zainteresowaniu, jak w przypadku napisów nagrobnych, przy monumentach albo pomnikach w ścisłym znaczeniu (tzn. przedstawieniach sztuki obrazowej bez napisów). Przy czym — jak podkreśla Bernheim — pomniki jako podgrupa pozostałości obrazują historyczne zdarzenia i osobistości, chcą przede wszystkim zachować wspomnienie o miejscach i ludziach. Jednocześnie służą historycznemu wspomnieniu w ogóle, przez co (zdaniem Bernheima) wchodzą też w sferę tradycji. Tradycja, jakkolwiek w różnym stopniu, realizuje bez wyjątku zamiar zachowania w pamięci zdarzeń i chce nieledwie sama być materiałem historycznym38. Autor podręcznika wyróżnił tradycję obrazową, ustną i pisaną. Do pierwszej grupy należą obrazowe prezentacje historycznych postaci, miejscowości (np. plany miast, mapy geograficzne) albo przeszłości. Tradycja ustna obejmuje opowiadania, sagi, anegdoty, przysłowia, pieśni o historycznej zawartości itp. Tradycja pisana zaś obejmuje napisy o historycznej zawartości, kalendarze, drzewa genealogiczne i genealogie, annały, kroniki, memoriały, biografie i każdego rodzaju przedstawienia historyczne39. Bernheim podkreśla jednak, że podane podziały, jak zwykle tego rodzaju pojęciowe dystynkcje, nie rozdzielają od siebie poszczególnych gatunków źródeł. Granice między nimi są do pewnego stopnia płynne40. Każde dzieło historyczne, pisze Bernheim, które na początku zaliczylibyśmy do tradycji” ponieważ przekazuje nam wieść z pewnej przeszłości, wydaje się być pozostałością dopóty, dopóki będziemy je traktować wyłącznie jako produkt literatury, pozwalający nam poznać stan i charakter literatury historycznej i duchowości danej epoki. Z drugiej strony malowidło, które pierwotnie traktowaliśmy jako produkt sztuki i zaliczaliśmy do pozostałości, wchodzi w sferę tradycji, przedstawiając procesy historyczne. Łatwo to można zauważyć, zdaniem autora, gdy przypomnimy sobie pewne malowidła francuskie z ich patriotyczną przesadą41. Podział źródeł historycznych, zaproponowany przez Ernesta Bernheima, przedstawić można następująco: 1. Pozostałości Pozostałości w ścisłym znaczeniu (resztki) Pomniki resztki ciał ludzkich język instytucje produkty akta urzędowe włącznie z listami itp. napisy monumenty stany/okoliczności dokumenty 38 39 40 41 Ibidem, Ibidem, Ibidem, Ibidem, s. s. s. s. 257. 257. 258. 258, tłum. A.K. Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 31 2. Tradycja obrazowa ustna pisemna malowidła historyczne przedstawienia topograficzne rzeźby historyczne opowiadania sagi anegdoty przysłowia pieśni historyczne napisy historyczne genealogie kalendarze annały kroniki biografie pamiętniki itp. Formalny podział źródeł historycznych pochodzi (zdaniem Gerarda Labudy), od J. G. Droysena i to jego koncepcję miał utrwalić w nauce Bernheim, „dość znacznie ją jednak — mimo przeciwnych zapewnień — zmieniając i przemianowując”42. Warto zatem przyjrzeć się podziałowi źródeł zaproponowanemu przez Droysena. Cały materiał historyczny podzielił on w swojej Historyce na trzy grupy: p o z os t a ł o ś c i (Überreste), ź r ó d ł a w ś c i s ł y m z n a c z e n i u (Quellen) i p o m n ik i (Denkmäler). Pozostałość to wedle Droysena wszystko to, co dotrwało do naszych czasów i bezpośrednio przekazuje nam informacje o minionych zdarzeniach. Źródłami nazywa materiał historyczny, który został nam przekazany przez autorskie przedstawienie43, a jego celem jest wspomnienie minionych wydarzeń. Pomniki to ta grupa źródeł historycznych, która łączy w sobie obie te formy (pozostałości i źródeł)44. Do pozostałości zaliczył Droysen: a) dzieła rąk ludzkich, b) stany wspólnoty obyczajowej, c) przedstawienia myśli, poznania, procesów duchowych wszelkiego rodzaju d) akta. W grupie pomników umieścił: a) dokumenty, w których zawarta jest informacja o dokonaniu czynności prawnej, b) dzieła sztuki, takie jak napisy, medaliony, w pewnym sensie również monety, c) monumentalne formy, takie jak kamienie graniczne, tytuły, herby, imiona. Źródła podzielił Droysen na subiektywne i pragmatyczne. Do subiektywnych zaliczył zarówno te, w których dominuje fantazja odautorska (np. sagi, pieśni historyczne itp.), jak i te, które mogą być wykorzystane przez inne pokolenia jako np. materiał do argumentacji (np. mowy sądowe, parlamentarne, pisma publicystyczne itp.). Do pragmatycznych zaliczył źródła referujące, które jednak mogą być dalej dzielone ze względu na cel, jaki im przyświecał: czy powstały dla prywatnego tylko uwiecznienia minionych dziejów, czy dla innych, czy mają służyć najbliższym pokoleniom, czy potomnym, czy powstały w celu pouczenia, dla zabawy, czy też dla celów publicznych, bądź handlowych. Podział Droysena można przedstawić następująco: 42 G. L a b u d a, Próba nowej systematyki i nowej interpretacji źródeł historycznych, „Studia źródłoznawcze” t. 1, 1957, s. 6 i nast. 43 U D r o y s e n a Vorstellungen der Menschen. 44 J. G. D r o y s e n, Historik..., s. 332–333; Droysen nie daje tu dalszych objaśnień. Aleksandra Kuligowska 32 1. Pozostałości (Überreste) a) dzieła rąk ludzkich, b) stany wspólnoty obyczajowej, c) przedstawienia myśli, d) akta. 2. Pomniki (Denkmäler) e) dokumenty, w których zawarta jest informacja o dokonaniu czynności prawnej, f) dzieła sztuki, takie jak napisy medaliony, w pewnym sensie również monety, g) oznaczenia monumentalne, takie jak kamienie graniczne, tytuły, herby, imiona. 3. Źródła (Quellen) a) subiektywne: — w których dominuje fantazja odautorska, jak np. sagi, pieśni historyczne; — które mogą być materiałem w innych tekstach polemicznych45, np. mowy sądowe, mowy parlamentarne, pisma publicystyczne; b) pragmatyczne (referujące): — powstałe dla użytku prywatnego; — powstałe dla szerszej publiczności. Podział ten, zwłaszcza gdy chodzi o trzecią grupę — źródła, znacznie odbiega od poziomu, na którym chce go budować Droysen. Nie da się go bowiem przeprowadzić na płaszczyźnie Quellenkunde, gdyż wymaga on krytyki źródeł, podlegających podziałowi. Szczególnie kategorię źródeł subiektywnych można otrzymać dopiero po krytyce źródłowej. Cała ta zawiła klasyfikacja Droysenowska jest zazwyczaj upraszczana w taki sposób, że źródła w wąskim sensie dzieli się na pisemne i ustne46. Jak się wydaje, koncepcja Droysena (pochodząca od Augusta Bockha) jest próbą przełożenia rozważań filologicznych, ujmujących źródła jako formę języka, na płaszczyznę historyczną47. Podstawowy zarzut Bernheima, wysuwany wobec tej koncepcji, dotyczy jej niejasności. Spowodowane to zostało przez uwikłanie jego podziału w liczne grupy i podgrupy. Mimo wprowadzenia takich komplikacji, podział ów nie jest wyczerpujący. Bernheimowi natomiast zarzuca się jawne uproszczenie podziału Droysenowskiego kosztem ważnych, lecz być może zbyt skomplikowanych kwestii. Nic bardziej mylnego. Jeżeli bowiem przyjrzymy się poziomom, na których zbudowane zostały oba te podziały to z łatwością zobaczymy, że jeden i drugi ma się odnosić do Quellenkunde, o czym była już mowa. Trudno jednak zastosować zawiły podział Droysena na etapie, na którym nie została jeszcze przeprowadzona krytyka źródłowa. Klasyfikację Droysenowską można bowiem przeprowadzić dopiero na etapie interpretacji, po głębszym „rozpoznaniu” źródła. 45 Argumentation. Zob. G. L a b u d a, op. cit., s. 6–7. 47 Por. A. B o c k h, Encyklopädie und Methodologie der philologischen Wissenschaften, Lipsk 1877, s. 49 i nast. 46 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 33 Na gruncie nauki polskiej krytyką klasyfikacji Bernheima zajęli się zarówno wspomniany już G. Labuda jak i J. Giedymin48, który swoje poglądy na ten temat zaprezentował między innymi w „Studiach źródłoznawczych”, jako odpowiedź na Próbę nowej systematyki... Labudy. Analizę poglądów obu autorów zaczniemy od filozoficznie bardziej jednolitego tekstu metodologa i filozofa nauki, J. Giedymina49. Autor prezentuje usystematyzowany zespół poglądów ze swojego pierwszego okresu pracy badawczej, który odzwierciedla widoczną fascynację Giedymina twórczością dwóch wielkich mistrzów — Kazimierza Ajdukiewicza i Karla Poppera50. Analizując podział źródeł zaproponowany przez Bernheima reprezentuje Giedymin (w odniesieniu do wcześniejszej krytyki Labudy) punkt widzenia logika. Takie podejście jest jego zdaniem uprawomocnione, gdyż ma przed sobą: Spór prowadzony przez przedstawicieli nauki szczegółowej na temat, w odniesieniu do którego wypowiada się w pewnym zakresie każdy podręcznik logiki elementarnej; stąd wdzięczne pole do pokazania zastosowań logiki. Po drugie, istnieje ścisły związek między pojęciem źródła historycznego a takimi pojęciami metodologicznymi, jak pojęcie wnioskowania, konfirmacji i znaku. Wreszcie trzecim względem, dla którego w sporze o klasyfikację źródeł przydatna być może wiedza logiczna, jest fakt, że mianem źródła nazywano nieraz przedmioty różnych typów logicznych, napotykając w związku z tym na trudności w zbudowaniu poprawnej klasyfikacji.51 Wychodząc z takiego założenia dyskutuje Giedymin przede wszystkim „wady językowe języka klasyfikacji” Bernheima, wskazując że ocena podziału, która się z tymi błędami nie liczy, sama „naraża się na zarzut popełnienia błędów językowych”52. Jako logik odnosi się też do zarzutów stawianych Bernheimowi przez Labudę i do ich słuszności. Zdaniem Giedymina trudno ocenić poprawność pewnego konkretnego podziału, jeżeli nie mamy definicji odpowiednich terminów. Od nich więc rozpoczyna swoją analizę. Wedle tego uczonego, Bernheim wymienia w swoim podręczniku dwie definicje ź r ó d ł a h i s t o r y c z n e g o: ... materiał, z którego nasza nauka czerpie swe poznanie, i po wtóre źródła są rezultatami ludzkiego działania, rezultatami, które bądź z przeznaczenia, bądź dzięki swemu istnieniu, powstaniu i innym okolicznościom szczególnie nadają się do poznania faktów historycznych.53 48 J. G i e d y m i n, Wady językowe klasyfikacji źródeł historycznych, [w:] Z problemów logicznych analizy historycznej, Poznań 1961, s. 6–27; zob. też: t e n ż e, Problemy logiczne analizy historycznej, „Studia źródłoznawcze”, t. 2, 1958, s. 1–39; t e n ż e, Językowe problemy klasyfikacji źródeł historycznych, [w:] Logiczna teoria nauki. Wybór artykułów, Warszawa 1966, s. 580–606. 49 W kwestii koncepcji J. Giedymina por. też: R. P. W i e r z c h o s ł a w s k i, Mechanizm redefinicji naturalizmu w ujęciu J. Giedymina: ilustracja historyczna, [w:] Podmiot intencjonalny, a wyjaśnianie w naukach społecznych. Studium metodologiczne. Rozprawa doktorska napisana pod kierunkiem ks. prof. dra hab. A. Bronka w Katedrze Metodologii Nauk KUL, Lublin 2003, s. 99–129, maszynopis udostępniony dzięki uprzejmości Autora. 50 Zob. K. Z a m i a r a, Informacja biograficzna o J. Giedyminie, [w:] O nauce i filozofii nauki. Księga poświęcona pamięci Jerzego Giedymina, Poznań 1995, s. 9–12. 51 J. G i e d y m i n, Wady językowe, s. 6. 52 J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 13. 53 Ibidem, s. 10. Aleksandra Kuligowska 34 Według Giedymina te dwie definicje są od siebie zupełnie różne. Pierwsza jest bowiem bardzo obszerna i pozwala zaliczyć do źródeł fakty przyrodnicze, z których można wnioskować o ludziach przeszłości, jak np. szkielety ludzi i zwierząt. Druga natomiast fakty te wyklucza z zakresu źródeł historycznych54. Jak się wydaje, taka argumentacja nie oddaje sprawiedliwości koncepcji Bernheima. Określenie źródeł jako materiału historycznego jest w Lehrbuch tylko ogólnym stwierdzeniem, wynikającym z wcześniejszych analiz, dotyczących istoty i pojęcia historii. Bernheim wielokrotnie zresztą podkreślał, że źródła nie stanowią samego w sobie celu badań, są jedynie środkiem do poznania przeszłości, dlatego traktujemy je jako materiał nauki historycznej. Giedymin zaś, co daje się zauważyć, podejmuje się krytyki Bernheimowskiej koncepcji tylko na podstawie kilkustronicowego rozdziału, dotyczącego źródeł historycznych, wyrywając go właściwie z kontekstu. Jeżeli przyjąć tradycyjne założenie, że definicja nazwy powinna wskazywać genus, tj. rodzaj (szerszą klasę, do której należą obiekty wskazywane definiowaną nazwą) i różnicę gatunkową, zwaną differentia specifica55, to trudno znaleźć w książce Bernheima „dwie” definicje źródeł historycznych, spełniające te wymagania. Na podstawie „właściwej” definicji źródeł historycznych, przedstawionej w Lehrbuch der historischen Methode..., Giedymin wnioskuje, że nie są nimi szkielety ludzkie czy zwierzęce. Podobny zarzut wysunął również Ahasver von Brandt56. Mimo podobnego zarzutu, obaj uczeni przedstawili nieco inną argumentację. Brandt uznał, że kości ludzkie nie mogą zaliczać się do „rezultatów działalności ludzkiej”, Giedymin natomiast stwierdził, że definicja źródeł E. Bernheima włącza w ich zakres tylko przedmioty materialne, a także cechy tych przedmiotów57. Oba te argumenty mogą wynikać ze zbyt wąskiej podstawy. Obaj autorzy odnoszą się do koncepcji źródeł historycznych Bernheima, nie uwzględniając całości jego dzieła. „Rezultaty ludzkich działań” są w nim potraktowane bardzo szeroko, co wynika z pojęcia i istoty historii, jaką przyjął Bernheim. Historia dotyczy przecież relacji ludzkich i wszelkich działań ludzkich. Przykładowo, drzewo samo w sobie nie będzie stanowiło obiektu badań historii, lecz np. biologii, a natomiast już napis na tym drzewie, jako ślad ludzkiego oddziaływania. Czy to samo drzewo, wykorzystane w dendrochronologii, będzie interesowało historyka? Podobnie szkielet — sam w sobie może być obiektem badań chemii organicznej, natomiast jako pozostałość człowieka historycznego jest źródłem historycznym. Konkretnym dowodem na to, że Bernheim traktuje szczątki ludzkie jako źródła historyczne jest jego własna klasyfikacja, w której uznaje je za pozostałości w ścisłym znaczeniu. Dla Giedymina z kolei takie umieszczenie wśród pozostałości „szczątków cielesnych”, których nie uważa się za „rezultaty ludzkiej działal54 Ibidem. S. Wo l f r a m, hasło Definicja, [w:] Encyklopedia filozofii, red. T. Honderich, Poznań 1998, s. 139–140. 56 A. v o n B r a n d t, Werkzeugen des Historikers. Eine Einführung in die historischen Hilfswissenschaften, Köln 1989, s. 48. 57 Por. też.: T. K o s t y r k o, O pojęciu źródła historycznego. Na marginesie giedyminowej krytyki koncepcji E. Bernheima, [w:] O nauce i filozofii nauki. Księga poświęcona pamięci Jerzego Giedymina, Poznań 1995, s. 83 i nast. 55 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 35 ności”, przynajmniej przy zwykłym rozumieniu tych słów58, jest przykładem niekonsekwencji podziału Bernheima. Jednak, jak już zostało wyżej wspomniane, koncepcja historii autora Lehrbuch der historischen Methode jest określoną całością, w której poszczególne kategorie mają swoje znaczenie. Jest tak również w przypadku „rezultatów ludzkiej działalności”. Giedymin w swojej interpretacji definicji Bernheima przyjmuje, że według greifswaldzkiego profesora źródła historyczne to r z e c z y będące rezultatami ludzkiej działalności, które pozostały z przeszłości i z których obserwacji możemy dowiedzieć się czegoś o przeszłości59. Na tym założeniu oparł Giedymin pozostałą część dyskusji. Jednak wypowiedź samego Bernheima wskazuje wyraźnie, że źródłem historycznym nie jest konkretny przedmiot materialny, lecz „zespół cech, mający w tym przedmiocie swoją materialną podstawę”60. Analizując zasady, na których oparty został Bernheimowski podział źródeł na p oz o s t a ł o ś c i i t r a d y c j ę, przedstawił Giedymin definiensy tych nazw jako: „to, co z przeszłości bezpośrednio zostało przekazane i istnieje, oraz to, co z przeszłości zostało pośrednio przekazane, po uprzednim ujęciu przez umysł człowieka”61. Następnie stawia Giedymin pytanie: „cóż to jednak znaczy, że coś zostało pośrednio przekazane przez umysł ludzki?”, stwierdzając przy tym niefortunność takiego zwrotu62. Ta „żartobliwa sugestia”, jak pisze T. Kostyrko63 powstała w wyniku logicznej analizy języka Bernheima, poczynionej przez Giedymina. Jeżeli jednak przyjrzymy się dokładnie oryginalnym sformułowaniom tej definicji64, to zauważymy jak trudno znaleźć odpowiednik, oddający w pełni znaczenie wyrazu, co niekiedy nie udaje się bez zastosowania formy opisowej. Tak jednak nie jest w przypadku definicji tradycji Bernheima: Alles was mittelbar von den Begebenheiten überliefert ist, hindurchgegangen und wiedergegeben durch menschliche Auffassung, nennen wir Tradition.65 Podkreślone wyrazy przetłumaczył Giedymin jako „umysł człowieka”. Tymczasem w Bernheimowskiej definicji pojęcia tradycji nie ma nic, co odpowiadałby terminowi „umysł”. Auffassung można przetłumaczyć jako pojmowanie, pojęcie, zapatrywanie, punkt widzenia, sposób pojmowania66. Synonimem tego wyrazu jest również Verständnis — rozumienie, ale nie umysł. 58 J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 17. Ibidem, s. 17, podkreślenie A.K. 60 T. K o s t y r k o, op. cit., s. 83. 61 J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych, s. 11. Nazwy pozostałości i tradycja zostały — według Giedymina — zastąpione przez późniejszych metodologów historii terminami: źródło bezpośrednie i źródło pośrednie. 62 Ibidem, s. 11. 63 T. K o s t y r k o, op. cit., s. 85. 64 Postulat precyzji języka wysuwa sam Giedymin, zob. J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 6. 65 E. B e r n h e i m, op. cit., s. 255–256; podkreślenie Autorki. 66 A. Z i p p e r, Dokładny słownik języków polskiego i niemieckiego w czterech tomach, Wiedeń 1904, s. 102, samo pojęcie Auffassung jest u Bernheima terminem technicznym, którego objaśnieniu poświęcił rozdział piąty swojej pracy, s. 562–776. 59 Aleksandra Kuligowska 36 Jak pisze T. Kostyrko, Bernheim nie miał oczywiście na myśli przedmiotu fizycznego, który „przechodzi przez umysł ludzki”, lecz wydobytą z owego przedmiotu w procesie informacji wiedzę o przeszłości67. Uczona ta prezentuje różny od Giedymina punkt widzenia, dlatego inaczej przedstawia się jej interpretacja definicji źródła historycznego E. Bernheima. Kostyrko uważa, że greifswaldzki profesor traktuje źródło jako zespół cech, który mógłby być rozumiany jako pewna struktura informacyjna. Można w niej wyróżnić: p o d s t r u k t u r ę o z n a k o w ą — według Bernheima byłaby to pozostałość, oraz p o d s t r u k t u r ę z n a k o w ą — według Bernheima byłaby to tradycja68. Wróćmy jednak do interpretacji J. Giedymina. Uczony ten przyjmując, że w definicji Bernheima źródło uznane zostało za rzecz, podobnie traktuje elementy jego podziału. Dlatego sugeruje, że tradycją chciał nazwać Bernheim pewne rzeczy ze względu na ich zdolność przekazywania informacji. Zdaniem Giedymina: Nazwy występujące w klasyfikacji Bernheima są wieloznaczne (posiadają one ponadto jeszcze inne wady semantyczne) a definicje tych nazw dostarczone przez niego są niepoprawne [...] w tej sytuacji nie da się bez uprzedniej krytyki językowej przeprowadzić oceny poprawności klasyfikacji Bernheima.69 Przyjmując taki punkt widzenia sprzeciwił się Giedymin krytyce G. Labudy, w myśl której błędy klasyfikacji Bernheimowskiej uwarunkowane są idealizmem autora. Zdaniem Giedymina bowiem, przyczyna leży w wadach języka tej klasyfikacji70. W swojej pracy J. Giedymin omawia również szeroko zarzut nierozłączności podziału źródeł71, który pod adresem koncepcji Bernheima wystosował G. Labuda. Autor Problemów logicznych analizy historycznej uznaje, że podział Bernheima mógłby być jak najbardziej rozłączny, gdyby tylko dopracować wadliwe sformułowania definicyjne. Dowodem na to, że Bernheim nie panuje nad stosowanym przez siebie językiem mają być jego słowa przetłumaczone przez Giedymina: Podane różnice, jak to się zwykle dzieje z podobnymi dystynkcjami pojęciowymi, nie oddzielają od siebie w sposób szufladkujący poszczególnych gatunków źródeł.72 Taki wniosek jest jednak nieuchronny tylko w momencie, gdy (tak jak Giedymin) źródła rozumiemy wyłącznie jako przedmioty. Uczony, idąc dalej za swym wnioskiem, uznaje, że największe wady językowe występują w Bernheimowskiej definicji pozostałości. Nie wykazuje ona, zdaniem poznańskiego uczonego, żadnych cech, które pozwoliłyby wśród źródeł historycznych wyróżnić jakąś podgrupę. Skoro bowiem 67 T. K o s t y r k o, op. cit., s. 85. Ibidem, s. 83. 69 J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 13. 70 Sam Giedymin jednak, co wykazała m.in. T. Kostyrko, nie dba o precyzyjne ujęcie definicji Bernheima. Stąd błędy w tłumaczeniu kategorii tego uczonego, oraz przypisywanie Bernheimowi poglądów, których on sam nie uznawał. 71 Wedle Giedymina jeżeli dzielimy zakres nazwy Z na człony P i T, to podział ten jest rozłączny tylko wtedy, gdy żadne P nie jest T i gdy żadne T nie jest P. Gdy istnieją P będące zarazem T i T będące zarazem P, podział jest niepoprawny, gdyż jego człony nie są rozłączne; J. Giedymin, Z problemów logicznych..., s. 8. 72 Ibidem, s. 16. 68 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 37 źródła są wedle Bernheima „rezultatami działalności ludzkiej” (o jednostronnym pojmowaniu przez Giedymina tego zwrotu zostało już wyżej powiedziane) to — wnioskuje Giedymin — elementy ich podziału również. Nie można zatem, zdaniem Giedymina, wyróżnić „pozostałości w ścisłym znaczeniu”, w których mieściłyby się szczątki ludzkie. W zamian poznański uczony zaproponował: ... niezawodny sposób takiego skonstruowania definicji pozostałości, dzięki któremu Bernheimowska dystynkcja pojęciowa oddzieliłaby od siebie w sposób doskonale szufladkujący poszczególne gatunki źródeł. Mianowicie wystarczyło po zdefiniowaniu tradycji [...] powiedzieć, iż do pozostałości zalicza się wszelkie źródła historyczne nie będące tradycją!73 Konstatacją Giedymina jest stwierdzenie, że w istocie trudno utrzymać zarzut nierozłączności Bernheimowskiego podziału źródeł, przedstawiony przez G. Labudę. Wystarczy bowiem doprecyzować język greifswaldzkiego uczonego, by klasyfikacja była logicznie poprawna. Jerzy Giedymin przedstawił własny punkt widzenia i własny sposób analizy tekstu. Odmienne stanowisko zaprezentowała T. Kostyrko, a jeszcze inne (o czym niżej) Gerard Labuda. Przyjęte przez Giedymina założenia uwarunkowały całą jego późniejszą argumentację. Niestety, powstały one w wyniku nieprecyzyjnie przetłumaczonych Bernheimowskich kategorii, wyrwanych na dodatek z kontekstu. Sam Giedymin nie spełnił zatem postulowanego przez siebie aksjomatu precyzji języka. Drugi artykuł, ważny ze względu na recepcję koncepcji Bernheima w Polsce, został zaprezentowany przez G. Labudę w „Studiach źródłoznawczych”74. To ten uczony zapoczątkował właściwie powojenną dyskusję nad Bernheimowskim rozumieniem źródła historycznego i jego podziałem. Jego pracę należy potraktować oddzielnie, nie tylko ze względu na nowatorskie wówczas podejście autora do kwestii źródeł historycznych, ale też ze względu na specyficzne wykorzystanie koncepcji Bernheima. Labuda, pisząc swój artykuł w połowie lat pięćdziesiątych, musiał odpowiedzieć na szczególne wymagania marksistowskiej ortodoksji, a przy tym sprostać zadaniu takiego opisu historycznej interpretacji, który nie opierałby się na gotowych ideologiach, lecz na źródle historycznym. Oczywiście nie da się tego przeprowadzić na zanalizowanym już wyżej poziomie Quellenkunde czy „etapie heurezy źródłowej”. Poprzez tekst Próba nowej systematyki i interpretacji źródłowej, wydany po odwilży, udało się Labudzie narzucić model metodologii historii, w którym normą jest wychodzenie od źródeł historycznych. Na tym etapie był to ogromny sukces. Historia, która musi opierać się na źródłach, nie jest już tak podatna na manipulacje. Labuda musiał wypracować metodę historyczną, mogącą sprostać zastanej sytuacji, w której ideologia miała dominującą rangę. Ranga ta zasadzała się faktycznie na pewnego rodzaju mitologii, a poznański uczony musiał się do tego ustosunkować. Nawet koncepcja podziału źródeł przedstawiona w Lehrbuch der historischen Methode... nie odpowiadała pytaniom stawianym w czasie, w którym ukazał się ar73 74 Ibidem, s. 17. G. L a b u d a, op. cit., s. 3–52. Aleksandra Kuligowska 38 tykuł Labudy. Proponowane wówczas podziały opierały się na klasyfikacjach przedmiotowych i ideowych. Mimo to Labuda podjął próbę wykorzystania myśli Bernheimowskiej. Poznański uczony, mając zapewne świadomość, że koncepcja Bernheima jest pewnym punktem dojścia, zdawał sobie sprawę, że trudno się na niej oprzeć w całości. Alternatywą było dla niego oparcie się tylko na metodyce Bernheima. Swoje rozważania zaczyna Labuda od tego, że: Wiadomo, że historiografia tradycyjna w interpretacji, czyli hermeneuzie, posługiwała się metodą genetyczną, inaczej zwaną ewolucyjną.75 Zdanie to poznański uczony opatruje przypisem, w którym wyjaśnia, że ogólne pojęcie o tej metodzie dał M. Handelsman w swojej Historyce76. Warto jednak dodać, że Handelsman w całym opisie poświęconym tej metodzie ani razu nie nazwał jej ewolucyjną, konsekwentnie stosując termin metoda genetyczna. Tworzyła się ona, zdaniem Labudy, na etapie historiografii oświecenia. Jednak podstawowe jej założenia zostały uogólnione dopiero w pierwszej połowie XIX wieku przez Leopolda von Ranke. Według Labudy metoda genetyczna „uwolniła badaczy od apriorycznie przyjętych założeń syntetycznych”, tworząc jednak ograniczone możliwości uogólnień opartych na indukcji. Na tym polegała „postępowa rola” tej metody wobec poprzedzającej ją „historiografii dworskiej czy szlacheckiej”77. Dwie ostatnie, jak pisze poznański uczony, zadowalały się samą narracją, „bez ambicji do uogólnień” i były niezdolne do powiązania poszczególnych „płaszczyzn procesu dziejowego”. Historycy stosujący metodę genetyczną, zdaniem Labudy, przedstawiali fakty w taki sposób, aby zobrazować ich wzajemne powiązanie. Pokazać jak poszczególne wydarzenia historyczne doszły do skutku, rozwinęły się i wreszcie kulminowały w wydarzeniu czołowym. Historyk uważał swe zadanie za spełnione, gdy pokazał w jaki sposób pewien cykl wydarzeń rozwijał się od embrionu aż do pełnej komórki, która stała się godna nosić miano faktu lub wydarzenia historycznego. Leżące u podstaw takiej interpretacji mniemanie o konieczności ewolucyjnego, a tym samym przyczynowego przedstawienia faktów, znajdowało poparcie w równocześnie dokonywających się uogólnieniach metodycznych na gruncie nauk przyrodniczych [...] na pytanie, jaka jest siła motoryczna tych zmian, przyrodnicy, a za nimi podświadomie historycy znajdowali odpowiedź w koncepcjach mechanistycznych lub witalistycznych.78 Następnie wyróżnia Labuda trzy podstawowe zasady, które składają się na m et o d ę g e n e t y c z n ą: czasową, przestrzenną i rzeczową. Według tej metody, zdaniem Labudy, badacze szeregują zjawiska historyczne w czasie, łączą fakty związane ze sobą przestrzennie, oraz wiążą fakty jednorodne, tj. przynależne do siebie rzeczowo. Tak rozumiana metoda genetyczna izoluje poszczególne fakty, by następnie ułożyć je w ciągi wydarzeń. Zdaniem Labudy, posługiwanie się przez historyków metodą genetyczną: 75 G. L a b u d a, op. cit., s. 4. M. H a n d e l s m a n, Historyka. Zasady metodologji i teorji poznania historycznego. Podręcznik dla szkół wyższych, Warszawa 1928, s. 23. 77 G. L a b u d a, op. cit., s. 4. 78 Ibidem, s. 5. 76 Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 39 ... doprowadzało ich do zwątpienia w celowość badań historycznych i rezygnacji z wykrycia praw rządzących procesem dziejowym.79 Podsumowując wstęp do swojego artykułu G. Labuda pisze: Można wskutek tego bez przesady powiedzieć, że cała historiografia burżuazyjna, zarówno w momentach swego wzrostu i późniejszego zwycięstwa, jak wreszcie w dobie swego załamania wyrosła wskutek ciasnego stosowania metody genetycznej.80 Dość wyraźnie uwidacznia się w takim opisie metody genetycznej pewna manipulacja Labudy. Z jednej strony uznaje jej postępową rolę wobec historiografii dworskiej, a jednocześnie wiąże ją z ewolucjonizmem i naukami przyrodniczymi. Koresponduje to z filozofią pozytywistyczną, wzorującą się na ewolucjonizmie, ale nie ma nic wspólnego z metodą rozwojową (entwickelnde) u Bernheima. Z drugiej zaś strony wskazuje ułomność przedstawiania dziejów w sposób genetyczny. Zdaniem Labudy, historycy hołdujący tej metodzie rezygnują z wykrycia praw, które rządzą procesem dziejowym. Zagadnieniem praw w historii zajął się również Andrzej Malewski w swoim artykule Zagadnienie idiograficzności historii — bliskoczesnym rozważaniom Labudy81. Malewski, opowiadając się za formułowaniem praw naukowych w historii, krytykuje Bernheima: Na wielu stronach niesłusznie gwałtownie broni poglądu, że ustalanie praw ogólnych dotyczących działań ludzkich jest zarówno ze względów teoretycznych jak i praktycznych niemożliwe.82 Z punktu widzenia marksizmu, zarzut postawiony Bernheimowi przez Malewskiego jest jak najbardziej trafiony. Istotnie, Bernheimowska koncepcja odrzucała prawa w historii. Leży tu być może przyczyna określenia przez Labudę metody genetycznej jako ewolucyjnej. Miało to przekonać (znajdujących się w większości) zwolenników marksistowskiej ortodoksji, że pozytywistyczne koncepcje historii, uznawane przecież za burżuazyjne, dzielił już tylko krok od filozofii Marksa. Fakt, który mógł ułatwiać taką argumentację, to bliskoczesność obu tych poglądów na historię. W ten sposób uczony przedstawił niemarksistowską (między innymi pozytywistyczną) historiografię jako różniąca się od marksizmu tylko pod względem stopnia, nieledwie jego poprzednika. To pozwoliło Labudzie na wykorzystanie niemarksistowskich koncepcji w swoim artykule. Wedle Labudy, historycy posługujący się metodą historyczną na dobrą sprawę obrali właściwą drogę, nie zdołali jednak uniknąć pewnych, sporych w gruncie rzeczy, uchybień. Tworzyli bowiem ciągi wydarzeń, „dla których nie umieli znaleźć przyczyny wiążącej i ostatecznej”83. Zatem wskazuje tu autor na brak początku i końca, który dla odmiany zbudowała mitologia marksistow79 Ibidem. Ibidem, s. 6. 81 A. M a l e w s k i, Zagadnienie idiograficzności historii, [w:] O nowy kształt nauk społecznych. Pisma zebrane, Warszawa 1957; autor prezentuje dwa sposoby badania dziejów: idiograficzny (nieprzyjmujący praw w historii) i nomotetyczny (uznający że historią rządzą prawa). 82 Ibidem, s. 158. 83 G. Labuda, op. cit., s. 5. 80 Aleksandra Kuligowska 40 ska. System podziału źródeł opierał się na tym samym błędzie, nie mógł więc zostać zaakceptowany. Labuda w całości skrytykował podział źródeł historycznych zaproponowany przez E. Bernheima. Warto jednak zauważyć, że przy omawianiu wszelkich „burżuazyjnych” klasyfikacji zastosował podział według krytyki rzeczowej i formalnej. Do tej ostatniej zaliczył, jak już zostało wspomniane, koncepcję Bernheimowską, która zupełnie do niej nie przystaje. Wynika to z rodzaju zarzutów stawianych przez Labudę. Te zaś, abstrahując od techniki badań źródłowych, w miejsce heurezy, krytyki i interpretacji, dają logikę. Stąd również zarzut nierozłączności źródeł, postawiony wobec podziału Bernheimowskiego, który jednak nie daje się obronić przy uwzględnieniu całościowej koncepcji historii zaprezentowanej w Lehrbuch der historischen Methode... Labuda zastanawia się, analizując podział Bernheima, dlaczego dane źródło znajduje się raz „pod pozostałościami”, drugi raz „pod tradycją”, uznając, że wynika to z błędu logicznego. Z punktu widzenia krytyki formalnej taki zarzut jest słuszny, ale tylko w momencie, gdy potraktujemy źródło wyłącznie jako przedmiot. Tymczasem w koncepcji Bernheima źródło nie jest przedmiotem, a podział źródeł absolutnie nie podpada pod krytykę formalną. Jednocześnie pamiętać należy, że Bernheimowska klasyfikacja źródłowa odbywa się na poziomie Quellenkunde. Skutkiem krytyki formalnej i rzeczowej jest natomiast odrzucenie metod podziału źródeł na poziomie Heuristik i Kritik. W efekcie zarzuty Labudy, które nie obalają klasyfikacji Bernheima, są jedynie zabiegiem, który nie likwiduje tego podziału, a umożliwiającym powrót do niego. Czym zatem różni się podział Gerarda Labudy, zaproponowany zamiast m.in. klasyfikacji Ernesta Bernheima? Ten ostatni opiera swoją koncepcję na pierwszym poziomie pracy nad źródłem — heurezie. Labuda buduje swój podział na etapie interpretacji. Poznański uczony wyróżnia źródła ergo-, socjo- i psychotechniczne. W grupie pierwszej mieszczą się wytwory pracy ludzkiej, co do których należy się zastanowić, jak właściwie zostały wytworzone. Interesować nas będzie również poziom techniczny wytwórców, a więc i funkcjonowanie pracy w społeczeństwie. Grupa źródeł socjotechnicznych odnosi się do funkcji społecznych. Przykładowo, rozpoznanie źródła jako dokumentu będzie odbywać się na etapie krytyki, ale sklasyfikowanie go jako źródła socjotechniczego dokonać się może wyłącznie po interpretacji. Również w przypadku źródeł psychotechnicznych, należąca do nich kultura duchowa musi zostać najpierw odtworzona, a następnie na poziomie interpretacji należy zająć się jej funkcjonowaniem w kulturze społecznej. W tych rozważaniach ważna jest również sama definicja źródła historycznego G. Labudy. Brzmi ona następująco: Źródłem historycznym nazwiemy wszystkie pozostałości psychofizyczne i społeczne, które będąc wytworem pracy ludzkiej, a zarazem uczestnicząc w rozwoju życia społeczeństwa, nabierają przez to zdolności odbijania tego rozwoju. Wskutek tych swoich właściwości (tj. wytworu pracy i zdolności odbijania) źródło jest środkiem poznawczym, umożliwiającym naukowe odtworzenie rozwoju społeczeństwa we wszystkich jego przejawach.84 84 G. L a b u d a, Próba nowej systematyki..., s. 22. Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima... 41 Dla porównania przypomnijmy definicję E. Bernheima: Quellen sind Resultate menschlichen Betätigungen, welche zur Erkenntnis und zum Nachweis geschichtlicher Tatsachen entweder ursprünglich bestimmt oder doch vermöge ihrer Existenz, Entstehung und sonstiger Verhältnisse vorzugsweise geeignet sind.85 Warunek odbijania przeszłości przez źródła jest według Labudy spełniany dzięki dwóm czynnikom, które znalazły się w obu definicjach. Pierwszym jest to, co u Bernheima określa się jako powstanie źródła (Entstehung), które odpowiada Labudowemu: „wytwór pracy ludzkiej”. Drugim czynnikiem jest egzystencja źródła z definicji Bernheimowskiej (Existenz), której u Labudy odpowiada: „uczestniczenie w rozwoju życia społeczeństwa”. Jak wynika z definicji Labudy historia zajmuje się rozwojem społecznym. Odpowiada to dokładnie definicji Bernheima86. Rozwijając swoje poglądy Bernheim zaznaczał: Das Einzelne, Besondere selbst ist unser wissenschaftliches Objekt, nur nicht in zusammenhangsloser Isoliertheit, sondern im Zusammenhange der Entwicklung, innerhalb deren es steht und soweit es für diese in Betracht kommt.87 Obu badaczom pojęcie rozwoju, poza doraźnymi celami, potrzebne jest do zaznaczenia relacyjnego charakteru samego źródła historycznego, które nie może być traktowane w sposób izolowany. Widzimy więc, że Labuda zmieniając język, pozostawia zasadniczą Bernheimowską treść. ERNST BERNHEIM CONCEPT OF HISTORICAL SOURCE IN “LEHRBUCH DER HISTORISCHEN METHODE UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE” Summary The Author discusses Ernst Bernheim’s idea of historical source. Aleksandra Kuligowska examines its definition and different aspects of the original concept as it was presented by Bernheim on his most known work Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie. A lot of attention was given to the typology of historical sources. The reception of Bernheimian ideas in German historiography of that times is analyzed. Kuligowska draws a picture of reactions in Polish twentieth century historiography to his proposal. 85 86 87 E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 252. Por. E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 10. Ibidem, s. 10. 42 Aleksandra Kuligowska „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... Historyka, T. XXXIX, 2009 43 PL ISSN 0073-277X HENRYK SŁOCZYŃSKI Kraków „EROS W ROZPACZY” CZY SUMIENIE NARODU. STAŃCZYK NA BALU U KRÓLOWEJ BONY JANA MATEJKI Abstract Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros in Despair”. Jan Matejko’s „Stanczyk on Queen Bona’s Party”, “Historyka” XXXIX, 2009: 43–66. The Author discusses very popular interpretations of historical picture by Jan Matejko titled Eros in Despair. Jan Matejko’s Stanczyk on Queen Bona’s Party. This is one the most known historical picture in Poland associated with extremely reach symbolic meaning. Słoczyński argues that major part of existing interpretations are rather a result of sublimation of Polish history as well as anticipation of the symbolic character of later Matejko’s masterpieces than the opinion based on a correct analysis of the discussed picture K e y w o r d s: Jan Matejko, visualization in history, interpretation of historical picture S ł o w a k l u c z o w e: Jan Matejko, wizualizacja w historii, interpretacja obrazu historycznego Namalowany u progu wielkiej kariery Stańczyk na balu u królowej Bony gdy wieść przychodzi o utracie Smoleńska to niewątpliwie szczególna pozycja w ogromnym dorobku Jana Matejki. W obrazie ukończonym w 1862 roku, a wystawionym parę miesięcy później, już po wybuchu powstania styczniowego, artysta ukazał zamyślonego bohatera, który boleśnie przeżywa fakt wskazany w rozbudowanym tytule, kiedy obok dworskie elity oddają się beztroskiej zabawie, nie bacząc, że nad przyszłością ojczyzny zawisły ciemne chmury. Nietrudno było związać wymowę takiej konfrontacji z wróżącą nieszczęście kometą, by odczytać z płótna zapowiedź upadku, do którego prowadzą „winy własne” Polaków. Zwłaszcza z perspektywy nieco późniejszego Kazania Skargi, którego bohater piętnuje wady narodowe i zaniedbania polskiej polityki oraz przepowiada złowrogie skutki tego stanu rzeczy, takie przesłanie dzieła mogło się wydać oczywiste. Nic dziwnego zatem, że Stańczyka uważano często za pierwszą próbę osądu ojczystej przeszłości w twórczości malarza-historyka, zapowiedź bądź nawet właściwy początek jego „rozrachunkowego”, „krytycznego” programu, realizowanego przez kilka lat po powstaniu, którego sztandarowym dokonaniem był zwłaszcza Upadek Polski (Rejtan). Henryk Słoczyński 44 Wypada tu zastrzec, że częste stosowanie takich terminów jak „rozrachunek z przeszłością” czy „rewizjonizm historyczny”, bez bliższego określenia czego dotyczą, bywa nieraz mylące, bo przecież desygnowany przez nie krytycyzm z natury rzeczy nie obejmuje ogółu zjawisk czasu przeszłego. Pojęcia te, używane bez konkretyzacji, mogą nieść jakiś sens tylko wtedy, gdy określają odrzucenie bezkrytycznego uwielbienia przeszłości, które stanowi na tyle uznaną normę, że ukazywanie jakichkolwiek istotnych rys na krysztale spuścizny dziejów objęte jest jakąś formą kulturowego zakazu. Można więc uznać zasadność prób wydobywania jakiejś ogólnej postawy „rozrachunkowej” u schyłku romantyzmu, kiedy siła swoistego imperatywu apologii dziejów narodu powodowała, że każdy wyraźniejszy głos krytyczny, nawet jeśli był daleki od radykalizmu, mógł się jawić jako wyraz dążeń do burzenia jego ideowych fundamentów. Nie należy jednak takiej kontestacji utożsamiać z intuicyjnym odczuwaniem ciążenia przeszłości, postrzeganej jako obszar kumulacji nieodgadnionych i groźnych sił, z postawą bezradnego załamywania rąk nad fatalizmem dziejowych przeznaczeń. Tego rodzaju percepcję przeszłości miał na uwadze — jak się wydaje — nieobciążony polską tradycją patrzenia na Matejkę, niemiecki badacz Christoph Heilmann, który w lakonicznym spostrzeżeniu łączył ze Stańczykiem motyw bohatera szukającego „właściwej drogi życia [...] wzbogacony o brzemię, jakie stanowi historia i jej nieuchronny tok”1. Idąc tym tropem warto postawić pytanie: czy istnieją podstawy, by nie kontentując się tego typu ogólną formułą, upatrywać w obrazie Matejki konkretnych problemów historii narodowej? W poszukiwaniu odpowiedzi warto odwołać się do prostego zestawienia Stańczyka ze Skargą, gdzie twórca wyraźnie usiłował sprecyzować charakter zła przeszłości i określić jego społeczną topografię w ówczesnej Polsce2. To stanowi o rozrachunkowej tendencji dzieła, a tego właśnie brak w Stańczyku, gdzie ci, przeciw którym mają się kierować wyrzuty błazna, stanowią anonimowy i pod względem społecznym nieokreślony tłum. Ogólnikowość materii obrazu nie pozwala wpisać go w spory wokół dziejów Polski, prowadzone w tamtej epoce (czy też kiedykolwiek). Brak podstaw, by sądzić, że artysta chciał napiętnować obojętność na sprawy publiczne i kastowy egoizm elity arystokratycznej bardziej niż niezdolność do ogarnięcia spraw państwa i syte samozadowolenie „narodu szlacheckiego”, sięgającego po pełnię przywilejów. W pierwszym przypadku wymowa obrazu byłaby w planie ogólnym bliska ideom Lelewela (z zastrzeżeniem, że ten, demonizując rolę obcego „duchowi narodu” czynnika arystokratycznego, nie dostrzegał jeszcze zagrożenia z tej strony w początku XVI w.). Przyjmując drugą możliwość, należałoby mówić o związku z krystalizującą się wówczas koncepcją Szujskiego, z którym Matejko był zresztą blisko zaprzyjaźniony i który znacząco oddziałał na szereg jego późniejszych kompozycji. 1 Ch. H e i l m a n n, Monachium i nowe malarstwo historyczne około lat 1840/1850, [w:] Wokół Matejki, Kraków 1994, s. 42. 2 Świetna interpretacja Jarosława Krawczyka (Matejko i historia, Warszawa 1990, s. 83–118) nie wyczerpała jednak bogactwa treści dzieła; próba jej uzupełnienia zob. H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko, Kraków 2005, s. 25–26. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 45 Konstatację, że w Stańczyku brakuje minimum diagnozy sytuacji historycznej, wskazania sił, których rola została poddana ocenie (co jest niezbędne, by można mówić o polemicznym ostrzu, o intencji rozrachunkowej w ściślejszym sensie), wypierają rezultaty dotychczasowych badań. Żadnemu z komentatorów nie udało się — co zostanie niżej pokazane — rzetelnie udokumentować w materii obrazu jakiejś bogatszej treści, co jednak wielu spośród nich nie przeszkodziło głosić, że krytyka artysty ma wyraźny wektor. Sądy, przeciw jakim grupom czy zjawiskom miała się ona kierować, były zróżnicowane, ale zgodnie przypisywano ciągłość historyczną czy powtarzalność domniemanego jej przedmiotu. Wskazywano, że to, co zostało napiętnowane w epoce opisanego w tytule zdarzenia, miało odpowiednik w czasie powstania dzieła, a zatem głos malarza wpisał się w palące sprawy współczesne. Późniejsza niebywała popularność twórczości Matejki i stempel wzorcowego patriotyzmu generowały pokusę, by przedstawiać twórcę, nierzadko traktowanego jak wieszcz narodu, jako rzekomego prekursora czy zwolennika określonych racji politycznych. Wśród jego licznych i trudnych do jednoznacznego odczytania dzieł przedstawiciele różnych orientacji potrafili znaleźć coś dla siebie, dokonując nieraz rażących symplifikacji i dowodząc „umiejętności” niedostrzegania ich rozbudowanej treści i złożoności przekazu. Oba wskazane wcześniej potencjalne warianty odniesienia Stańczyka do problematyki XVI wieku miały w ideowo-politycznej rzeczywistości drugiej połowy XIX wieku nader aktualną wymowę. Spektrum możliwości posłużenia się potencjałem dzieła w celach ideologicznych było jednak (rzecz jasna) szersze, a dochodzące z czasem do głosu, nowe perspektywy ideologiczne kusiły do przypisywania artyście postaw, o jakich mu się nie śniło. Aby uprawdopodobnić takie czy inne przesłanie nie wystarczała jego nazbyt zdawkowa treść, pozostawało więc imputowanie jej w drodze odwoływania się do pośrednich przesłanek. Przesłanie obrazu preparowano więc, czerpiąc z późniejszej twórczości Matejki oraz świadectw biograficznych, przy czym źródła te traktowane były z uderzającą dowolnością. A przy tym nawet tej nieskomplikowanej treści obrazu nie potrafiono odsłonić na podstawie źródeł, co nie byłoby wcale trudne, gdyby tylko badaczom naprawdę o to chodziło. Najlepiej ilustruje to fakt, że bodaj nikt nie odwołał się do źródłowego pierwowzoru wyobrażonej sceny: do anegdoty, którą w swej kronice — szczególnie przez Matejkę ulubionej — zapisał Marcin Bielski. Istnienia tego przekazu nie trzeba było domyślać się ani też odkrywać dzięki szczególnej erudycji. Mówi o tym (choć nie podając treści i nie precyzując, o którą kronikę chodziło) relacja Izydora Jabłońskiego, przyjaciela artysty i najbliższego świadka jego ówczesnych malarskich poczynań. Według anegdoty błazen odarty z szat przez jakichś opryszków poskarżył się królowi, a gdy ten wyraził ubolewanie, miał odpowiedzieć: „Barziej królu ciebie drą aniż mnie. Anoć wydarto Smoleńsk, a przecię milczysz”. Przywołanie utraty kresowej twierdzy w tytule obrazu dowodzi bezdyskusyjnie jego związku z tym przekazem. Co ciekawe, opis właśnie tego wydarzenia autor kroniki skomentował sentencją: „Jakoż to Stańczyk był błazen osobliwy”3, która ogólnie odpowiada statusowi 3 M. B i e l s k i, Kronika, t. II, Sanok 1856, s. 1061; por. J. K r z y ż a n o w s k i, Błazen starego króla, w t e g o ż: W wieku Reja i Stańczyka, Warszawa 1958, s. 339. Henryk Słoczyński 46 tej postaci w twórczości autora Hołdu Pruskiego. Próba „rozrachunkowego” odczytania Stańczyka w kontekście cytowanego źródła winna byłaby uznać bohatera za jednostkę bardziej świadomą zagrożenia interesu publicznego niż koronowany sternik nawy państwa, który nie potrafił zdobyć się na stosowną odpowiedź na akt ekspansji wroga. Ostrze krytyki kierowałoby się więc — czy to wyłącznie, czy tylko przede wszystkim — przeciw królowi. Trudno orzekać, czy badacze upatrujący w kompozycji ideologiczne ostrze nie wykorzystali takiej możliwości przypisania jej szerszego spektrum znaczeniowego z powodu niedostatku erudycji, czy raczej dlatego, że traciłaby wtedy narzucaną jej wyrazistość. Nie chodzi jedynie o to, że Stańczyk okazałby się wtedy mniej przydatny do perswazji w duchu tej czy innej doktryny. Ważne jest też to, że zauważywszy tak nietypowy (zarówno w relacji do obiegowych poglądów, jak i kontekście późniejszych dzieł artysty), skierowany przeciw Zygmuntowi I aspekt krytyki, należałoby podjąć próbę jakiegoś wyjaśnienia. Trudno byłoby wtedy uniknąć pytania: czy być może twórca nie potrafił wypowiedzieć się precyzyjnie środkami malarskimi, albo też nie miał jeszcze wtedy ustalonych przekonań historycznych w stosownym zakresie? A jeśli to drugie, to: czy rzeczywiście u genezy obrazu stał jego zamiar rozrachunku z ojczystą przeszłością? Może zatem Matejko nie próbował skonkretyzować przedmiotu krytyki, gdyż nie było to dla niego najważniejsze, może w obrazie chodziło w istocie o coś innego, a wymiar historyczny był kwestią wtórną i pełnił jedynie rolę kostiumu i anegdoty? Wskazane wątpliwości powodują, że tym większej wagi nabiera weryfikacja intencji artysty poza samą twórczością — w jego biografii. Problem koherencji „rozrachunkowej” interpretacji obrazu z przeżyciami, dążeniami i przekonaniami twórcy w okresie jego malowania zyskuje rangę podstawową, skoro wgląd w dobrze poświadczoną materię biograficzną ujawnia fakty, których nie sposób pogodzić z takim odczytaniem dzieła. Forsowanie tezy o tak czy inaczej skierowanym ostrzu „rozrachunkowym” łączy się z ignorowaniem czy wręcz fałszowaniem wymowy świadectw życia artysty w tym czasie. Nie ma w nich jakichkolwiek przesłanek, by twierdzić, że Matejko przeżywał wtedy dojmująco sprawy ojczyzny, skąd miała płynąć inspiracja do rewizji dziejów narodowych. Są natomiast jednoznaczne dowody, że był bez reszty pochłonięty nieodwzajemnionym uczuciem do Teodory Giebułtowskiej, „zarżnięty już wtedy po krtań w swojej przyszłej”, jak to niezbyt elegancko ujął jego przyjaciel i naoczny świadek spowodowanej tym frustracji4. Nasuwa się przeto pytanie: jaki wpływ miała ta sprawa, absorbująca wówczas bez reszty artystę, na najważniejsze z dzieł, które stworzył w owym okresie? Stanisław Tarnowski napisał po latach, że po Stańczyku artysta stworzył „obrazy większe, świetniejsze, sławniejsze. Piękniejszych i głębszych nie było”. Jeśli nawet uznać ten sąd za przesadny, należy przyznać, że wyobrażenie wewnętrznej rozterki bohatera, jego głębokiego smutku, zachowało i dzisiaj siłę wzruszania widza. Tarnowski uznał także, że choć przełom w twórczości Matejki stanowiło Kazanie 4 I. J a b ł o ń s k i P a w ł o w i c z, Wspomnienia o Janie Matejce, Lwów 1912, s. 44. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 47 Skargi, to Stańczyk był jego „przedświtem”, zapowiedzią rozbudowanej później krytyki anarchicznego dziedzictwa Rzeczpospolitej. Sugerował, że bohater obrazu ucieleśnia sumienie narodu, że artysta włożył weń „te wszystkie złe przeczucia, które dręczyły mądrych w XVI wieku”, ich trafne, choć mgliste obawy, że Polska zmierza ku „przepaści nieszczęścia”. Autor z jednej strony nie krył odczucia, że przesłanie obrazu jest niejasne, ale w podsumowaniu nie zawahał się napisać, że „na Stańczyku mogliśmy się poznać wtedy dopiero, kiedy po roku 1863 zaczęliśmy tak rozmyślać i tak się bać o przyszłość, jak on”5. Przekonanie, że bohater obrazu, przeciwstawiany „lekkiej bezmyślnej rzeszy”, wyraża troski artysty, zwłaszcza w kontekście sugestii, że młody malarz miał być z góry pewien wyniku powstania6, zda się implikować niewypowiedzianą wprost ocenę. Ta „bezmyślna rzesza” miała oznaczać niechybnie ogół Polaków, którzy w bezrozumnym, egzaltowanym patriotyzmie doprowadzili do tragicznej w skutkach walki orężnej. Tak to refleksje wokół obrazu posłużyły Tarnowskiemu do usytuowania Stańczyka na gruncie potępienia liberum conspiro i wręcz do sugestii, że Matejko wyprzedził Szujskiego, dzięki któremu hasło to miało w parę lat po powstaniu zyskać wielki rozgłos. Refleksje Tarnowskiego kierowały odczytanie obrazu na drogę ryzykowną, by nie powiedzieć — karkołomną. „Bezmyślne” jest tu postępowanie bliżej nieokreślonych kręgów w XVI stuleciu, ignorujących rodzące się zagrożenie państwa, i „bezmyślna” jest także postawa znacznej części społeczeństwa na początku lat 60. XIX wieku, która usiłowała wymusić koncesje zaborczej władzy na drodze pokojowych manifestacji, nie dostrzegając groźby, że logika wypadków doprowadzi do walki z góry skazanej na klęskę i do bezmiaru nieszczęść. Ale są to przecież na tyle różne rodzaje „bezmyślności”, że nie sposób sprowadzać ich do wspólnego mianownika. Fakt, że pierwsza oznaczała patriotyczną obojętność, zaś druga — patriotyczną egzaltację, tworzy zasadniczą różnicę, nawet jeśli w obu przypadkach konsekwencje byłyby negatywne (choć i tu wszelkie porównania są ryzykowne). Logika tego wywodu prowadzi do wniosku, że Matejko piętnował nadmiar patriotycznego zapału, przypominając opłakane skutki patriotycznej obojętności; z propozycjami Tarnowskiego trudno się zatem zgodzić. Fakt, że związek idei Stańczyka z potępieniem liberum conspiro autor wskazał w formie mglistej aluzji dowodzi, że był świadom delikatności materii. Tarnowski nie był też chyba dogłębnie przekonany o trafności swej interpretacji w duchu „patriotycznego bólu” i empatii „najczarniejszej trwogi” elity intelektualnej XVI wieku o los Polski. Wygląda wręcz na to, że rozważał potraktowanie bolesnej zadumy bohatera obrazu również w jakiejś mierze jako wyrazu osobistych rozterek artysty. Wydobył bowiem ich wymowne świadectwa, którymi były wypełnione ówczesne listy Matejki, i zauważył, że brak tam właściwie śladów zainteresowania rozwojem sytuacji politycznej, która pochłaniała wówczas opinię publiczną. Jednak mimo to i mimo 5 6 S. T a r n o w s k i, Matejko, Kraków 1897, s. 63–67. Ibidem, s. 62–63. Henryk Słoczyński 48 spostrzeżenia, że Stańczyk jest alter ego artysty7, autor ostatecznie nie dostrzegł w twarzy bohatera — będącej zarazem obliczem twórcy — innych cierpień niż wynikających z postawy Polaka-patrioty. Odnosi się wrażenie, że znaczenie czynnika prywatnej motywacji Matejki Tarnowski starał się świadomie pomniejszyć, ale i tak wyróżnia się pozytywnie na tle następców, całkowicie ignorujących takie przesłanki. Tadeusz Sinko próbował ćwierć wieku później odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właśnie postać Stańczyka stała się wyrazicielem odczuć malarza? Nie podzielał już wątpliwości Tarnowskiego i uznał jednoznacznie, że Matejko w obraz z 1862 roku „włożył wszystkie swe narodowe troski i obawy” — o osobistych nawet nie wspominając8. Nie sposób dociec, na ile pominięcie tego czynnika wynikało z presji mitu Matejki, narodowego herosa, któremu wedle standardów patriotycznej poprawności wręcz nie wypadało wyrażać w twórczości uczuć ze sfery prywatnej (a chyba nawet w ogóle ich posiadać). Nie da się tego określić również w przypadku innych autorów piszących o obrazie, wolno jednak sądzić, że generalnie właśnie tego typu wymogi wpływały na pomijanie w literaturze możliwości zasadniczego ukonstytuowania idei obrazu przez czynnik intymnych odczuć i przeżyć twórcy. Matejkę jeszcze za życia zaliczono do narodowego panteonu, stał się on monumentem z brązu, tym, dla kogo nic prócz dobra ojczyzny nie ma znaczenia. Odmawiano mu nawet niekiedy prawa do ujawnienia trywialnego fizycznego cierpienia, poprzedzającego moment śmierci, oraz do troski o dzieci w jej obliczu, stosownie preparując obraz ostatnich chwil życia9. Nie dziwi więc skrzętne ukrywanie faktu, że w wypełnionym przez dramatyczne wydarzenia 1863 roku zdecydował się ostatecznie dać pierwszeństwo sprawom osobistym. Żadne z biograficznych opracowań nie wspomina o tym, że całe tragiczne powstańcze lato Matejko spędził na długich wakacjach z ukochaną, w bezpiecznej odległości od świstających kul i szczęku oręża. Wydane w ostatnim roku istnienia II Rzeczypospolitej monumentalne dzieło Mieczysława Tretera ukazało Matejkę w kategoriach ideału obozu legionowego, jako bez mała prekursora Piłsudskiego — kogoś, kto swym dziełem pragnął pobudzić naród do walki, uratować go przed pogrążeniem się w toni obojętności i pogodzeniem się z niewolą10. Ta idea przewodnia określiła odczytanie Stańczyka: podobnie jak u Sinki, do którego odwoływał się autor, artysta miał niejako wcielić w postać bohatera „swoją własną duszę i własne swoje troski patriotyczne” — o innych znów się nie 17 Biograf pisał, że Matejko dał bohaterowi „całą swoją duszę”, chociaż nie zauważył, że obraz jest autoportretem; stwierdził zaś, że jest nim postać Stańczyka w Hołdzie Pruskim (S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 63). Fakt, że Stańczyk był autoportretem „do lustra robionym”, jak pisał Jabłoński, nie budzi żadnych wątpliwości. Tarnowski zapewne znał długo nie eksponowany obraz jedynie z nienajlepszych reprodukcji. To zaś, że Stańczyk w Hołdzie jest także autoportretem, nie jest wcale oczywiste, por. J. K r a w c z y k, op. cit., s. 83; H. M. S ł o c z y ń s k i, „Hołd Pruski” Jana Matejki, [w:] Czas i wyobraźnia, red. M. Kitowska-Łysiak, Lublin 1996, s. 232. 18 T. S i n k o, Genealogia Stańczyka, „Tygodnik Ilustrowany” 1922, nr 27, s. 425. Warto zaznaczyć, że według autora postać Stańczyka wyraża skumulowany „żal do przeszłości, za to, że pozwoliła upaść zamkowi”, tj. wielkości narodu, Sinko nie odwoływał się zaś do kategorii „rozrachunku”. 19 J. K r a w c z y k, op. cit., s. 11–12. 10 Ibidem, s. 24. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 49 wspomina11. Takie przesłanie nie zostało jednak uzasadnione pogłębioną analizą obrazu, miała ją zaś zastąpić teza, że wyrażał on kongenialnie ideę Króla Zamczyska Seweryna Goszczyńskiego. Treter, idąc za intuicjami Sinki i Józefa Tretiaka, nie próbował tej tezy racjonalnie uzasadnić, ale przedstawiwszy obszerne fragmenty noweli, uznał na koniec bez konkretyzującego komentarza, że wyjaśnienie genezy obrazu rysuje się w ich świetle w sposób oczywisty. Pytał retorycznie: Czy słowa takie nie musiały głęboko wzruszyć Matejkę, a nawet wstrząsnąć jego psychiką? Czy wyjaśnienie genezy Stańczyka jakie dają nam nawet te urywki, nie jest zarazem określeniem stanowiska Matejki wobec dziejowej polskiej przeszłości, wiary w jego patriotyczną misję, jego opętania miłością Ojczyzny?12 Bezsprzecznie zarysowany w Królu Zamczyska zrąb swoistego programu ochrony ruin świetnego niegdyś zamku ojczystych dziejów, nadania im siłą wyobraźni kształtu ideału, by uratować zawartą w przeszłości esencję narodu i jego wiarę, by doprowadzić do odrodzenia ze zdrowego korzenia przeszłości w kształcie bez skazy, można odnosić do ogółu dążeń i działań Matejki. Z tego jednak nie musi wcale wynikać, by założenia takie stały także u źródeł Stańczyka. Bynajmniej nie przesądza tego fakt, że bohaterowi noweli, obłąkanemu Machnickiemu, pojawiało się widmo błazna Jagiellonów, że on sam w jednej ze scen ukazał się w stosownym dla tej profesji kostiumie, że przez otoczenie był uważany za wariata. Tylko opierając się na wyczerpujących analizach i konkretnych zestawieniach porównawczych można by określić zakres zbieżności przesłania obu tych dzieł, ale tego nie dokonali Sinko i Treter, ani też następni badacze. Z nie mniej wyraźną intencją, a bardziej bezceremonialnie ferował sądy i dokonywał kwalifikacji dzieła jeden z głównych promotorów stalinowskiej „humanistyki” w powojennej Polsce, Kazimierz Wyka. Treścią Stańczyka nie zajął się wcale, co nie przeszkadzało mu posługiwać się jego przykładem jako jedną z ważniejszych ilustracji swych tez. Stwierdził, że dzieło to — obok Skargi i Rejtana — pozwala „wyraźnie” uznać Matejkę za „reprezentanta galicyjskiego drobnomieszczaństwa i jego krytycyzmu wobec politycznego i historycznego prymatu szlachty”13. Sąd o obrazie został więc wpisany w całkowicie fałszywą tezę, że to nieokreślone bliżej w historycznych realiach, za to zgodne z marksistowskim schematem walki klasowej „drobnomieszczaństwo” było wówczas społeczną dźwignią prób krytycznego przewartościowania dziejów Polski. Szkoda tu miejsca, by dowodzić rzecz od półtora wieku oczywistą, że to Szujski, ideowy przywódca ugrupowania, nieco później nazwanego „stańczykami”, które Wyka bez wnikania w niuanse uznał za reprezentację broniącego swych pozycji obozu feudalnej reakcji, tworzył wówczas podwaliny krytycznej oceny przeszłości. Ważnym elementem rozrachunkowego projektu młodego historyka — a jeśli idzie o potencjał oddziaływania na sprawy aktualne, zapewne najważniejszym — była kry11 M. T r e t e r, Matejko. Osobowość artysty, twórczość, forma i styl, Lwów–Warszawa 1939, s. 193. Ibidem, s. 202. 13 K. W y k a, Matejko i Słowacki, Warszawa 1953, s. 25. 12 Henryk Słoczyński 50 tyka egoistycznego zmonopolizowania państwa przez szlachtę. Można to uznać za paradoks, ale krytyka napotkała na zdecydowany opór kręgów demokratycznych, które można zasadnie uznać za reprezentację „drobnomieszczaństwa”. Kręgi te opierały swą wizję przyszłej Polski na recepcji Lelewelowskiej interpretacji historii, odwołującej się do odwiecznego „ducha gminowładczego”. Traktowanie dawnej Rzeczpospolitej jako upostaciowania owego „ducha” wykluczało możliwość zasadniczej krytyki ustroju oraz postawy ogółu „ludu szlacheckiego”. Logika syntezy Lelewela czyniła zaś tyle możliwy, co konieczny, gwałtowny atak na dążenia i rolę arystokracji; to właśnie ją, a nie cały uprzywilejowany i rządzący stan, obarczono odpowiedzialnością za wadliwy układ społeczny i katastrofę państwa. Ograniczona tu do paru zdań refleksja o istocie ówczesnych sporów o przyszłość Polski i ich związku z odczytaniem tradycji, musi rzecz jasna upraszczać problem. Ale nie chodzi tu przecież o jego względnie pełny obraz, lecz tylko o wskazanie faktu, że z perspektywy marksisty sytuacja, w której elity reprezentujące kręgi zachowawcze inicjują radykalne przewartościowanie dziedzictwa, stanowi ideologiczny skandal, któremu nie wolno przyznać prawa obywatelstwa. W zderzeniu dogmatu z niepokorną rzeczywistością ta ostatnia nie miała szans: stworzony przez Wykę opis kontekstu społeczno-politycznego, w którym pojawił się program Matejki, wyrażony jakoby w Stańczyku, niewiele miał wspólnego z sytuacją na ziemiach polskich w trzeciej ćwierci XIX wieku. Wyka uznał obraz Matejki za oczywisty wyraz krytycznej oceny przeszłości, w ogóle nie odnosząc się, jak wspomniano, do tego, co malarz na nim przedstawił, natomiast słuszności takiego odczytania dzieła miało pośrednio dowodzić twierdzenie, iż artystę zwalczali przedstawiciele kręgów konserwatywnych, co oznaczało, że jego wizja przeszłości była dla nich niewygodna. Tu jednak autor uciekł się do oczywistych kłamstw; tak bowiem trzeba nazwać twierdzenie, że kariera Matejki „już przed rokiem 1860 posuwała się wśród utarczek osobistych z Siemieńskim [...], wyrazicielem oficjalnego smaku krakowskich salonów arystokratycznych”. Otóż żadnych „utarczek” tam nie było, sądy publicysty „Czasu” zawierały początkowo uwagi krytyczne, w pełni zresztą trafne, ale bardzo wcześnie docenił on wyjątkowy talent Matejki, a sam zainteresowany cenił jego opinie14. Oceniając zaś Stańczyka, Siemieński wprawdzie zauważył, że twórca zda się piętnować „wyższe jakieś stany”, bawiące się beztrosko „kiedy ojczyzna szwank ponosi”, jednak zamiast potępić go za to z przyczyn klasowych, jak wedle Wyki być powinno, nie przeszkodziło mu to ocenić, że „artysta o doskonałość trąca”. Następny zaś obraz, Skargę, którego rozrachunkowy charakter rzecz jasna rozumiał, entuzjastycznie podsumował słynnym werdyktem, że „historia Polski ma już swego malarza”. Opinia o „mieszczańskiej”, „postępowej” krytyce przeszłości i feudalno-arystokratycznym, „wstecznym” sprzeciwie wobec niej, to stalowe, stalinowskie wędzidła dogmatu, które prowadzą Wykę po problematyce politycznej i ideowej, współtworzącej kontekst początków historiozoficznej twórczości Matejki. Pełni również rolę końskich okularów, co pokazuje znakomicie potraktowanie Rejtana. Autor nie za14 I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 47. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 51 uważył, że sprzeciw wobec obrazu wyrażały szerokie kręgi opinii, ani tego, jak liczni krytycy, zgromadzeni pod sztandarowym hasłem „policzkować trupa matki [ojczyzny] nie godzi się” (w tym sam autor tego hasła, Kraszewski), bliżsi byli demokratycznej i „postępowej” stronie niż zachowawczej. Nie wspomniał także, że niewątpliwym inspiratorem oraz nader przychylnym komentatorem obrazu był rzekomy rzecznik arystokracji, bliski przyjaciel malarza — Szujski15. Przemilczał zresztą w ogóle, że już na kilka lat przed powstaniem przyszły historyk postulował rewizję romantycznej apologii dziejów ojczystych, zaś jego późniejsze poglądy skwitował lekceważącą i zacierającą ich istotę wzmianką o „pozornym oskarżeniu przeszłości” przez stańczyków16. Teza, że „koncepcja Stańczyka” była wyrazem negatywnego stosunku Matejki do szlacheckiej przeszłości narodu miała dla Wyki status aksjomatu i swoistej miary zarazem. Pisał na przykład o Unii Lubelskiej, że: ... nie ma wśród zebranych osoby Stańczyka, lecz jego duch krytyczny kładzie się bólem wyjątkowo dotkliwym na zadumanych twarzach wszystkich uczestników podniosłej sceny.17 Autor jednak stanął przed problemem, jak ów symbol krytycyzmu historycznego znalazł się na sztandarze ugrupowania rzekomo wrogiego takiemu krytycyzmowi, dlaczego z inicjatywy Szujskiego posłużono się nim w Tece Stańczyka. I tu okazało się, że nastąpiło bezprawne jego zawłaszczenie wraz z podstępną podmianą znaczenia. Wyka, jeden z głównych rzeczników reinterpretacji polskiej kultury w duchu stalinowskiej „nowej wiary”, mnożył oskarżenia o „transplantację Stańczyka do cudzego ogrodu, przemycenie postaci Stańczyka, o włamanie literackie do zasobu symbolów polityczno-historycznych, będących własnością demokratów”. W rezultacie na drodze tych perfidnych manipulacji z tego ideowego skarbu demokratów uczyniono „symbol mądrości politycznej i oportunizmu”18. Jednak tego, kto by oczekiwał przedstawienia wyjaśnień, dlaczego bohatera obrazu Matejki należy uważać za symbol demokratyczny, czekał zawód. Cały wywód Wyki wokół Stańczyka opiera się na dogmatycznym założeniu ścisłego iunctim między postawą demokratyczną a krytyką szlacheckiej przeszłości. Jego niewyeksplikowana, ale dobrze widoczna logika przedstawia się następująco: skoro „obóz” arystokratyczno-konserwatywny, wrogi krytycznej ocenie przeszłości, potępił obraz i utrudniał karierę młodego twórcy, to jest to najlepszy dowód intencji rozrachunkowej. Tym samym musiało ono być przejawem przekonań demokratycznych artysty, te zresztą były niezbędnym warunkiem podjęcia idei rozrachunku. Jeśli uwzględnić, że Wyka stawiał znak równości między środowiskami skrajnie zachowawczymi a „stańczykami”, to wszystkie składniki jego rozumowania były fałszywe. 15 Szujski napisał zarówno objaśnienie (Obraz Jana Matejki „Upadek Polski”) jak i recenzję dzieła w Kronice Literackiej „Przeglądu Polskiego”; zob. J. S z u j s k i, Dzieła, seria I, t. 7, Kraków 1889, s. 120– –122, 115–118. 16 K. W y k a, op. cit., s. 55. 17 Ibidem, s. 28, 54. 18 Ibidem, s. 55–56. Henryk Słoczyński 52 Swoistym substytutem argumentacji w kwestii demokratyzmu Matejki i jego bohatera miało być nawiązanie do tezy o zainspirowaniu obrazu przez Króla Zamczyska. Autor noweli mógł uchodzić według ówczesnych polskich standardów za demokratę wręcz wzorcowego, tyle tylko, że w pojawiającym się bohaterowi powieści widmie Stańczyka trudno odnaleźć jakiś rys partyjnych sympatii. Co więcej, przesłanie utworu, ideę ochrony korzenia tradycji, by wyhodować z niego roślinę przyszłości, nie sposób uznać za specyficznie demokratyczne. Idea ta może oczywiście sprawie demokracji służyć — pod warunkiem, że tę uzna się za istotę dziedzictwa i zadekretuje konieczność jego kontynuacji, jak to czynili leleweliści. Jednak w Królu Zamczyska takie myśli nie zostały wprost wyrażone, choć niewątpliwie Goszczyński w jakimś stopniu je podzielał. Zapewne hasło: „pilnuj korzenia, tam życie, należy uznać za wyraz demokratycznej wiary, że tylko przez lud zdoła się Polska odrodzić”19. Demokratyczny akcent dzieła stanowi ocena Machnickiego, że gdyby każdy z obojętnych na los ojczyzny obywateli był takim wariatem jak on, to „wkrótce powstałby jeden ogromny, nieśmiertelny król-miliony”20. Słowa te są zapewne dla przesłania noweli istotne, ale nie ma podstawy, by uznać, że niemająca z nimi bezpośredniego związku postać Stańczyka mogła być czy to pomyślana przez autora, czy uznana przez czytelników za symbol demokratów. Gdyby nawet tak miało być, nie stanowiłoby to jeszcze dowodu, że demokratyczne przesłanie należy łączyć z bohaterem obrazu Matejki. Wracając do demagogicznych oskarżeń o „kradzież” Stańczyka, trzeba podkreślić, że przed obrazem Matejki postać tę czytelnicy znali nie tylko dzięki Królowi Zamczyska. Stańczyk był także bohaterem powieści Jan z Tęczyna Juliana Ursyna Niemcewicza i Stańczykowa kronika Józefa Ignacego Kraszewskiego, zaś publikacje takich poszukiwaczy dawności jak Ambroży Grabowski czy Kazimierz W. Wójcicki upowszechniły związane z nim anegdoty. Był więc postacią znaną, w dodatku jako ktoś, kogo nawet w tak pośredni sposób jak u Goszczyńskiego z ideałami demokratycznymi nie dało się kojarzyć. A przynajmniej kojarzyć pozytywnie, bowiem w powieści Niemcewicza wystąpił jako krytyk demokracji szlacheckiej. Autor kazał mu wypowiedzieć kwestię: ... nie lubię pychy przewodzeń i rozwiązłej swywoli, bo te prędzej czy później rozszarpanie i jarzmo włożą na karki nasze. Błazen zapowiada także proroczo, że: ... za najmniejszą burzą cały okręt przewróci się do góry nogami [!] i winnych i niewinnych pogrąży w bezdennych otchłaniach swoich [!] a wtenczas za swawolę zapłacimy niewolą.21 Niemcewicz wyznaczył zatem Stańczykowi rolę Skargi22, a jeśliby zakładać obecność idei rozrachunku historycznego w obrazie Matejki, to taka jego treść, jaką wy19 J. T r e t i a k, Wstęp do: S. G o s z c z y ń s k i, Król Zamczyska, Kraków 1922, s. 28. S. G o s z c z y ń s k i, Król Zamczyska, oprac. M. Inglot, Wrocław–Kraków, 1961, s. 81. 21 J. U. N i e m c e w i c z, Jan z Tęczyna, Sanok 1855, s. 17–18. 22 J. K r z y ż a n o w s k i, op. cit., s. 370. 20 „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 53 raża Jan z Tęczyna, byłaby najbardziej prawdopodobna. Wolno też sądzić, że artysta znał powieść Niemcewicza, choć nie ma bezpośredniego dowodu (tak jak zresztą brak takiego dowodu w odniesieniu do Króla Zamczyska). W obu przypadkach domniemania te oparte są na przesłankach tej samej natury: jeśli o oddziaływaniu noweli Goszczyńskiego ma świadczyć zainteresowanie artysty ruinami Odrzykonia, to sentyment do ruin Tęczynka, gniazda rodowego tytułowego bohatera powieści Niemcewicza, mógłby świadczyć analogicznie23. Przedstawione fakty stawiają we właściwym świetle wydany przez Wykę wyrok na Szujskiego za rzekomą kradzież. Apelacja musi doprowadzić do jego uchylenia: skazany nie popełnił przestępstwa, bo zgłaszanie pretensji do demokratycznej własności przekracza tu granicę absurdu. Za to samozwańczy oskarżyciel i sędzia w jednej osobie jeśli nie dopuścił się ewidentnych nadużyć, to wykazał zadziwiającą niekompetencję. Trudno jednak przypuszczać, by tak wytrawny znawca literatury mógł nie wiedzieć o kreacji błazna Jagiellonów w Janie z Tęczyna. Powinien także wiedzieć, że Szujski, idąc w ślad za Rejem i Niemcewiczem, jeszcze przed powstaniem obrazu Matejki, umieścił Stańczyka wśród wybitnych postaci epoki, znanych z politycznej bystrości i troski o sprawy publiczne, takich jak m.in. Modrzewski, Górnicki, Skarga24. Wyce poświęcono tyle uwagi, by pokazać zarys piramidalnej konstrukcji dowolnych domysłów i ewidentnych fałszów, zbudowanej na fundamencie zadekretowania określonej, „słusznej” ideologii historycznej obrazu. Casus ten jest zarazem wymowną egzemplifikacją problemu mylących formuł typu „rozrachunek z przeszłością” czy „krytycyzm historyczny”, których użycie bez określenia przedmiotu upraszcza złożone kwestie. Z wywodu partyjnego autora logicznie wynika, że powieść Goszczyńskiego — prawdziwy hymn na cześć ojczystej przeszłości — inspirowała obraz, będący jakoby wyrazem ostrego krytycyzmu wobec tejże. Rozdźwięk między biografią Matejki a upowszechnioną interpretacją Stańczyka był jednak na tyle wyraźny, że u badacza bardziej wnikliwego i zdolnego do wyjścia poza schematy musiał obudzić wątpliwości. W rozważaniach Mieczysława Porębskiego wśród przesłanek powstania obrazu pojawiają się obok zaabsorbowania artysty sprawami ojczyzny, która „cierpi i walczy”, także jego perypetie miłosne. „W świecie wewnętrznym artysty dąsy panny Teodory znaczyły z pewnością wiele” — pisał autor. Zarazem użyte sformułowanie, sprowadzające całą sprawę do „dąsów” rozkapryszonej panny, wygląda na świadomy zabieg, mający deprecjonować jej wagę. Porębski kwestionował poniekąd autentyczność cierpienia Matejki, wątpiąc, czy „spowiadał się rzeczywiście swoimi własnymi słowami” w ówczesnych listach i pytając czy to „nie przemawia przypadkiem Gustaw z IV części Dziadów. Gustaw, który już wie, że będzie Konradem, ale nie wie jeszcze jak i na jak długo”25. Fragment jednego z tych listów, głoszący, że przyszłe obrazy „wyrywane dziwnej duszy 23 Tęczynek był jednym z tych miejsc, które artysta szczególnie lubił i często odwiedzał w młodości (J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 44). Później był to cel wycieczek uczniów SSP, organizowanych przez dyrektora Matejkę. 24 J. S z u j s k i, Portrety przez Nie-Van-Dyka, Dzieła, seria III, t. 1, Kraków 1885, s. 6–7. 25 M. P o r ę b s k i, Malowane dzieje, Warszawa 1961, s. 147. Henryk Słoczyński 54 mojej, będą smakiem (!) przypominające zapach (!) krwi”, kryje zdaniem badacza „spóźniony, wtórny program romantyczny”. Program ów miał się opierać na niejasnym wyobrażeniu „zmagania się sił, przeznaczeń” i był pozbawiony widzenia „konkretnych przyczyn, rozgraniczeń, realnych konturów tego, co nazywa się historią”. Jedynym malarskim efektem tych założeń, takiego stanu świadomości, miał być właśnie Stańczyk26. Trudno tu nie zauważyć, że taka konstatacja mglistości zarysu historii w obrazie stanowi niewypowiedzianą otwarcie krytykę interpretacji Wyki, który widział tam ujęcie na tyle wyraziste, że nie wahał się przypisać mu jednoznacznej orientacji „klasowej”. Uwagi Porębskiego oddzieliły faktycznie Stańczyka od następnych podejmujących wielkie problemy historii obrazów — Skargi i Rejtana. Jednakże autor, choć odwołał się do istotnych elementów, podsuwających odczytanie dzieła z perspektywy cierpień miłosnych Gustawa, cofnął się przed sformułowaniem wniosku, który leżał w zasięgu ręki. To, że w latach przedpowstaniowych malarz cierpiał jak Gustaw, a nie Konrad, jest w świetle jego listów na tyle oczywiste, co oczywista jest dowolność doszukiwania się zapowiedzi przeobrażenia artysty w Konrada. Taką perspektywę — przyjmując szeroki, najogólniejszy zakres symboliki, łączonej z bohaterem Mickiewicza i traktując go jako upostaciowanie idei poświęcenia się służbie dla ojczyzny — można zapewne łączyć z dawniejszymi marzeniami i planami Matejki, lecz nie z przeżyciami z roku 1862, gdy powstawał Stańczyk. W ówczesnych listach artysty — jak wspomniano — brak oznak zainteresowania tym, czym żyła wówczas opinia polska. Inaczej było jeszcze wiosną roku poprzedniego, gdy manifestacje warszawskie wstrząsnęły nim na tyle, by stać się impulsem do alegorycznej kompozycji z postacią unoszącą do Boga krew poległych, nawiązującej do Psalmów Krasińskiego. Od pierwszego ze znanych listów z 1862 roku (z 13 marca), uderza ton rozpaczy i beznadziejności, wyraźnie kontrastujący z pełnym humoru ostatnim publikowanym listem z 1861 roku (z 14 października). W liście marcowym pisze do Stanisława Giebułtowskiego o utracie nadziei, a swe dzieła — „obrazy mojej duszy” — porównuje do „zwierzynieckiego dzwonu za topielców. Nie dbam co świat o mnie mówi” — pisze dalej — „jam dawno umarł, więc odsuwam się, nie chcąc go zarazić”27. Tarnowski, cytując obszernie z korespondencji młodego artysty przykłady bezpośredniego deklarowania stanu „bezpociechy, bezcelności”28 oraz świadczące o tym pośrednio wynurzenia, postawił pytanie „czy to nie miłość?”. O tym, że właściwym tego stanu psychiki powodem była miłość do młodziutkiej Teodory, siostry adresata listów, biograf nie mógł wątpić, niemniej na pytaniu poprzestawał. A przy tym, jakby starając się znaczenie potencjalnej odpowiedzi pozytywnej osłabić, wskazywał na wpływ śmierci ojca na nastroje artysty. Ewidentnie dla patriotycznej reputacji postaci, która niebawem miała znaleźć się w narodowym panteonie, byłoby lepiej, gdyby depresja w okresie, gdy rozstrzygały się sprawy ojczyzny, nie była spowodowana miłosnym zauroczeniem. Ale ta „linia obrony” artysty nie mogła przynieść powo26 27 28 Ibidem, s. 147. Z listów Jana Matejki, Kraków 1895, s. 34 (list z 13 III 1862). Ibidem, s. 34 (list z 13 III 1862); S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 63. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 55 dzenia: Franciszek Matejko zmarł jesienią 1860, a nie 1861, jak napisał Tarnowski29, a korespondencja z okresu pomiędzy tymi datami nie wskazuje, by przyszły twórca Skargi był bez reszty pogrążony w sierocej rozpaczy. Co do źródeł nastrojów młodego malarza nie miały wątpliwości osoby, z którym pozostawał wtedy w bliskim kontakcie: Izydor Jabłoński i rodzina wybranki. Dobrze znał ich przyczynę adresat listów, ksiądz Stanisław, określający przyjaciela mianem „smętnego amanta siostruni”, zaś Stanisława Serafińska, autorka cennych wspomnień opartych na rodzinnych źródłach, pisała o „udręczeniach Erosa w rozpaczy”30. Tarnowski, konstatując zastanawiający brak w korespondencji Matejki śladów przejęcia się dramatyczną konfrontacją społeczeństwa z zaborcą w Królestwie, tak że artysta „mógłby się wydać daleki od tych wrażeń”, przekonywał, że to tylko pozory31. Jednak świadectwo listów trudno czytać inaczej, jak tylko jako wyraz obojętności na wszystko, co wykracza poza wymiar osobistego doświadczenia. Doświadczenia, które jest przeżywane w kategoriach totalnego nieszczęścia i bezdennej rozpaczy, jakkolwiek jego realne uwarunkowania nie są ujawniane. Wiosną 1862 roku Matejko komunikował zamiar wyjazdu do Francji i przewidywał, iż może nie wróci, a tylko adresat-powiernik będzie pamiętał, „że kiedyś żył człowiek, co czuł może za trzech i upadł złamany ciężkością i uczuć i bólu”32. Z całą pewnością nie chodziło o „uczucia i ból” patrioty, nie nad Sekwaną przecież rysowała się wówczas możliwość działania na rzecz sprawy narodowej, czy to środkami artysty, czy konspiratora. „O stanie dzisiejszego położenia naszego” w jego listach z roku 1862 przeczytać można bodaj tyle: Byłem dziś na przyjęciu X. biskupa Gałeckiego przez kapitułę; nie będę ci pisał, com widział i słyszał, bo na to i miejsca mało, i słów brakuje; tyle ci tylko powiem, że można oszaleć, jeśli kto ma trochę wiary.33 Nic nie wskazuje, by te słowa należało uznać za oznakę głębi spojrzenia, za refleks przemyślanej diagnozy sytuacji, której wtedy nie ujawnił; to raczej dowód poczucia chaosu i bezradności, braku busoli na burzliwym morzu wypadków. Rozpaczliwa ocena stanu spraw osobistych, ale pewnie również poczucie zagrożenia losu zbiorowości, które mogło nasilać przygnębienie, generowały postawę eskapistyczną — aż do jej skrajnej formy włącznie. Postawa ta bodaj wzmagała się w miarę, jak nasilenie działań konspiracyjnych i wzrost napięcia zdawały się przybliżać możliwość wybuchu powstania, choć niekoniecznie taka zbieżność musiała oznaczać związek przyczynowy. „Gdyby można było, to bym gdzie uciekł” — pisał, dodając, że ulgę mogłyby mu przynieść „szum i porwanie świata”. A dalej: „jak w malignie widzę co się dzieje — a nie mam sił do obudzenia”34. Poczucie bezrad29 S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 60. S. S e r a f i ń s k a, Jan Matejko. Wspomnienia rodzinne, Kraków 1955, s. 98. 31 S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 61. 32 Z listów Jana Matejki, s. 35 (list z 13 III 1862). 33 Ibidem, s. 37 (list z 11 XII 1862). 34 S. S e r a f i ń s k a, op. cit., s. 108 (list bez daty, prawdopodobnie z grudnia 1862, nie ogłoszony w wydaniu listów z 1895 r.). 30 Henryk Słoczyński 56 ności i zagubienia towarzyszy mu ciągle, a w każdym razie nie jest jednorazowym przypadkiem: „cofam się od ludzi, jak szermierz mdlejący, przez tłum opadnięty, ludzie zarzucają mnie coraz nowemi dla mnie interesami i co krok się czuję coraz więcej zaplątany w sieci, co stanowią tę plątaninę przeróżną, którą świat stanowi”35. Trudno pogodzić z tego rodzaju deklaracjami głębokie i bezinteresowne zaabsorbowanie sprawami narodowej wspólnoty, co wydaje się warunkiem niezbędnym, by przyjąć, że u genezy Stańczyka tkwiła intencja diagnozy historycznych uwarunkowań jej losu, by twórca czuł powołanie i zdolności do odegrania roli sumienia narodu bądź nauczyciela mądrości politycznej. Eskapistyczne skłonności dochodziły do ostateczności, do deklaracji pragnienia śmierci czy wręcz zapowiedzi samobójstwa. „Chciałbym, abym jak najmniej ludzi obchodził, a gdyby można, zupełnie zginął” — pisał do Giebułtowskiego36. Supozycję: obrazy „wyrywane dziwnej duszy mojej, będą smakiem przypominające zapach krwi”, którą Porębski uznał za wyraz programu, dopełnia warunek z niezrozumiałych względów pominięty u tego autora: „jeśli życiu mojemu będzie się chciało dłużej plątać, bo i to mi obojętnem”37. Taki kontekst pozbawia jakiegokolwiek oparcia sugestię, że Matejce chodziło o krew, która zostanie obficie przelana w zbliżającej się walce powstańczej: kandydat na malarskiego wieszcza narodu sugerował tam możliwość samobójczej śmierci. Na dodatek ów młody człowiek, przekonany od dzieciństwa, że bez religii, i to katolickiej, nic wartościowego nie można stworzyć, czyni to — co nadaje sprawie szczególny posmak — w liście do katolickiego kapłana. To niechybnie perspektywa odebrania sobie życia ma naznaczyć krwią tę twórczość, która może jeszcze powstać przed podjęciem ostatecznej decyzji. Ta ewentualność została zresztą przedstawiona w trybie warunkowym, co znaczy chyba, że śmierć może nastąpić względnie szybko i nie zdoła już namalować niczego. Być może deklarowanie pragnienia śmierci nie zasługuje na dosłowne traktowanie, skoro artysta chcąc jakoby „zupełnie zginąć” ostatecznie nie dał większych szans losowi i po wybuchu walk nie wybrał się tam, gdzie trup padał gęsto, chociaż i wówczas zdarzały mu się podobne oświadczenia38. Dowodzi to jednak, że osobiste rozczarowania przeżywał głęboko i podpowiada, że to one inspirowały i określiły ton tak osobistego obrazu, jakim był Stańczyk. Wgląd w ówczesny stan ducha i umysłu Matejki nie daje podstaw, by przypisywać mu trzeźwy ogląd sytuacji i zdolność do jej oceny w perspektywie „długiego trwania” dziejów narodu, co jakoby wyrażać miał Stańczyk. Jak ktoś o tak niskiej samoocenie, osoba, której świadomość wypełnia permanentne poczucie bezradności i zagubienia w rzeczywistości, mogła jednocześnie tworzyć z ufnością, że wyraża głębszą myśl o dziejach narodu, dążąc do wstrząśnięcia jego sumieniem? Jak pogodzić współistnienie przekonania, że ma się do zaoferowania społeczeństwu fundamentalną prawdę o jego losie, przekonania wymagającego zda się wysokiego poczucia 35 36 37 38 Z listów Jana Matejki, s. 36 (list z 11 XII 1862). Ibidem, s. 36. Ibidem, s. 37 (list z 11 XII 1862). Ibidem, s. 41 (list z 2 V 1863). „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 57 własnej wartości, z oświadczeniem, że odsuwa się od świata „nie chcąc go zarazić? Jeżeli chcesz, możesz mnie rzucić jak zgniły owoc, co zaraża powietrze zgnilizną” — pisał do księdza Giebułtowskiego u schyłku 1862 roku, kiedy wedle wszelkich danych akurat kończył Stańczyka. Do tajników ludzkiej psychiki należy podchodzić ostrożnie, nie wydaje się, by stworzono narzędzia badania, pozwalające na uzasadnienie jakichś stanowczych twierdzeń w rozważanej tu kwestii. Być może nie należy się dziwić, że Matejko próbował realizować wieszcze ambicje, choć ciągle zmagał się z poczuciem otaczającego go chaosu wydarzeń, od którego „można oszaleć”. Trudno jednak uznać, że artysta może uważać się za „zgniły owoc” i zarazem tworzyć dzieło, mające nieledwie proroczo odsłaniać istotę bytu narodu, nie stawiając siebie w sytuacji zasadniczego wewnętrznego fałszu. Jeśli bohater obrazu to alter ego artysty, jeśli wyraża jego uczucia, to jego ból i rozpacz odzwierciedlają znane z biograficznych świadectw „udręczenia Erosa”. Materiał biograficzny mówi wyraźnie, że Matejko nie miał podstaw uważać się za tego, kto potrafi odnieść przenikliwe rozpoznanie przeszłości do aktualnych spraw; każe też wątpić w opinię, że te problemy mocniej go absorbowały. Ta konstatacja rzuca snop światła na kwestię rzekomego istotnego związku obrazu z ideami Króla Zamczyska. Według tych, którzy tę tezę głosili, Stańczyk Matejki pozostaje w zasadniczo tej samej relacji do otoczenia, co Machnicki w powieści. Każdy z nich jest typem samotnego bohatera, wrażliwego i widzącego rzeczy głęboko, jedynym sprawiedliwym pośród beztrosko bawiącego się bezmyślnego otoczenia. Odczytanie obrazu oparte na tej analogii stawia pytanie o prawdę aktu twórczego szczególnie ostro. Czy Matejko dając Stańczykowi swą twarz, tak właśnie chciał określić swój stosunek do współczesnych? Wolno wątpić, w każdym razie nie miał prawa tak siebie postrzegać; tam, gdzie w jego listach można podejrzewać refleks spraw publicznych, widać niemoc intelektu i woli, a nie wcześnie dojrzałą mądrość tego, który z góry wiedział o nieuchronnej klęsce i daremności ofiary. Dziejąca się historia jest tam obecna bodaj znacznie częściej niż to jest bezpośrednio uchwytne; wolno sądzić, że jej przeżywanie wzmaga tak dojmująco obecne poczucie niepewności, lęk przed przyszłością. I wyrazem lękliwego czarnowidztwa właśnie, a nie przenikliwości, jest często przytaczana reakcja na widok obozu Langiewicza, dokąd wraz z Szujskim dostarczyli broń. Przeciwnie niż pobudzony do optymistycznych oczekiwań towarzysz, Matejko miało wtedy zyskać pewność ostatecznej klęski39. Jak wspomniałem, Matejko nie nazwał powodu rozdarcia swej duszy w listach do przyjaciela i powiernika, którego darzył wielkim zaufaniem. Trudno więc sądzić, że mógłby być skłonny ukazać je, nawet pośrednio, w wystawionym na widok publiczny obrazie. Z drugiej strony widoczna w korespondencji intensywność emocji domagała się niechybnie artystycznej ekspresji. Trzeba dodać, że nie są znane żadne inne próby zawarcia „udręczeń Erosa” w jego ówczesnej twórczości. Motyw miłości pojawił się za to niedługo później, gdy w życiu artysty weszła ona w nową fazę szczęśliwego rozwiązania. (O szczęściu można mówić rzecz jasna z perspektywy 39 S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 62. Henryk Słoczyński 58 zawarcia upragnionego małżeństwa, a nie jego późniejszego rozkładu). Matejko portretował siebie z żoną w szkicu do motywu najsłynniejszych w dziejach Polski kochanków — Zygmunta Augusta z Barbarą — dopiero wtedy, gdy jego uczucie znalazło spełnienie, gdy jego ukazanie w historycznym kostiumie nie narażało na potencjalne szyderstwa. Natomiast dopóki cierpiał udręki braku wzajemności, unikał jawnych nawiązań do wątków miłosnych. Przedstawienie „smętnego amanta” byłoby dlań zapewne równoznaczne z wystawieniem się na śmieszność, miał bowiem prawo obawiać się, że w środowisku niewielkiego miasta, gdzie wszyscy się znali, byłby skojarzony z przedstawioną sytuacją, nawet gdyby bohater miał rysy nordyckie i posturę osiłka. Chociaż Stańczyka malował twórca zdeterminowany bez reszty przez cierpienia wzgardzonej miłości, nie można przecież przeczyć, iż problematyka historyczna jest w obrazie ewidentnie obecna. Jego bohater nie jest abstrakcyjnym błaznem a postacią historyczną znaną ze źródeł, ukazaną w określonej historycznej chwili, wobec konkretnego wydarzenia. To mówi przecież rozbudowany do skomprymowanego opisu tytuł: Stańczyk na balu u królowej Bony gdy wieść przychodzi o utracie Smoleńska. Jaka jest zatem relacja tej ujawnionej w werbalnym komunikacie historycznej treści do uwarunkowanego głębokimi intymnymi odczuciami zobrazowania postaci-autoportretu? Nasuwa się zatem wniosek, że treść historyczna miała w obrazie pełnić rolę kamuflującej zasłony dla ekspresji intymnych odczuć. Wydaje się to tym bardziej prawdopodobne, że znana jest skrytość Matejki, jego skłonność do ukrywania swoich uczuć i oczekiwań, która ukształtowała się w dzieciństwie pod surową ręką ojcowską. Takie usposobienie jest źródłowo dobrze potwierdzone; Tarnowski pisał nawet, że artysta „często dyssymulował i naprowadzał na mylne zrozumienie swej myśli i woli”40. Przekonanie o historiozoficznym założeniu Stańczyka mogło wydawać się o tyle realne, że znajdowano biograficzne przesłanki, jakoby w 1861 roku malarz porzucił zamiar stworzenia serii dzieł o wymowie apologetycznej i podjął decyzję o realizacji „programu rozrachunkowego”. „Nadesłane mu przez Gebethnera fotografie poległych w wypadkach warszawskich — napisał Jabłoński — spowodowały szkic obrazu unoszącej się do niebios postaci niewieściej z czarą krwi ofiar (duch Ojczyzny) ze zroszonej ziemi Królestwa. Może one wpłynęły na postanowienie zmiany porządku zamierzonego w tematach? — «zacznę od ran» — pomyślał”41. Choć Jabłoński był w tamtych latach w stałym kontakcie ze swym sławnym przyjacielem, a jego wspomnienia uchodzą słusznie za bardzo wiarygodne, fragment ten należy potraktować z rezerwą. Po pierwsze, trzeba najpierw zauważyć, że autor informował w trybie przypuszczeń; napisał „może one wpłynęły” i postawił znak zapytania. Po drugie, spisana po czterdziestu latach od tych wydarzeń relacja zawiera nieścisłość chronologiczną. Jabłoński kojarzył nadesłanie fotografii ofiar i zmianę programu Matejki z czasem „przed rozpoczęciem na większą skalę obrazu Kazanie Skargi”, co — jak 40 41 Ibidem, s. 454. I. Jabłoński, op. cit., s. 47. „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 59 skądinąd wiadomo — stało się jesienią 1863 roku. Początek pracy nad Skargą dzieli więc od wypadków warszawskich (wiosna 1861 r.) ponad dwa lata; Jabłońskiego zawiodła pamięć i pomyłkowo sugerował bezpośredni związek. Tę sugestię zupełnie pozbawia wiarygodności charakter owego inspirowanego fotografiami poległych obrazu „ducha Ojczyzny”. Wedle logiki przypuszczeń Jabłońskiego winien być on egzemplifikacją programu wyznania win przeszłości. Kompozycja znana jako Z „Psalmów przyszłości” Krasińskiego, namalowana wkrótce po wypadkach warszawskich (datowana na 1861 r.), bez wątpienia wyraża reakcję artysty na to tragiczne wydarzenie. Tytuł ten pozwala bez ryzyka pomyłki wskazać pierwowzór dzieła: postać kobieca w koronie i z kielichem w ręku pośród aniołów i ziemian to czytelne zobrazowanie fragmentu Psalmu dobrej woli. To Matka Boska Królowa Polski, „gdy z dusz onych rzeszą. / Co wokół wieńcem powietrznianym śpieszą”, unosi się do nieba, niosąc „krew krzyżowanych na tysiącach krzyży” Polaków, prawych poddanych Boga. U Krasińskiego wyobrażoną przez malarza wizję poprzedza przypomnienie zasług narodu: „— wspomnij, żeśmy dawne sługi — / Że, nim wiek począł się ten dziejów drugi, / My w przeszłym wieku Twój nakaz już czcili”. Nie ma podstaw, by wątpić, że Matejko usiłował w ślad za poetą przedstawić taką właśnie Polskę. Polskę, która nie zatraciła powierzonej przez Boga misji „by wwiodła w miłość i mir ludy bliźnie / Niezatraconej prawości przykładem”. Nie ma tu miejsca na myśl o zasłużonej karze; to obraz nieszczęść zesłanych na sprawiedliwych, które stanowią niezwykle ważną pozycję w prowidencjalnej ekonomii dziejów. Raduje to siły zła, niezdolne pojąć, iż moc, która wypłynie z tych cierpień warunkuje przyszły triumf uciśnionych, że Bóg „rozkazał człowieczej iściźnie, / By nędzna siłą i kolebką mała, / Przez moc ofiary się wyanielała”42. Warto także przypomnieć znamienny fakt, że pod koniec życia artysta planował darować ten obraz premierowi Wielkiej Brytanii, Williamowi Gladstone’owi w podzięce za przychylne słowa o Polsce, z intencją przypomnienia jej dawnych zasług43. Przesłanie tej kompozycji jest pierwszorzędnym dowodem, że w 1861 roku Matejko był daleki od idei rozliczania narodowej przeszłości. Wymowa Z „Psalmów przyszłości” znakomicie współgra ze słowami wypowiedzianymi przez artystę 2 lata później, tuż po ukończeniu i wystawieniu Stańczyka. „Boże, pókiż nas tak trzymać będziesz! — biadał w maju 1863 roku. Ciągle się krew leje, a ciągle mało i mało. Jeżeli nasze przodki widzą, ile nas boleści szarpie, myślą, że to może największa nagroda za ich zacne czyny — muszą im serca pękać, później goić, by na nowo pękać44. Jest to niezwykle ważne świadectwo, jedyny zapis świadomości historiozoficznej w korespondencji Matejki z tego czasu. Stanowiąc wyraźne zaprzeczenie idei „win własnych” narodu, uzupełnia wiedzę o stanie przekonań artysty w tamtym okresie. Nie sposób być może całkowicie wykluczyć sytuacji, że w Stańczyku, którego idea i realizacja przypadły na okres między dwoma tak dobitnymi enuncjacjami artysty 42 Z. K r a s i ń s k i, Psalm dobrej woli, w: Pisma, t. V, Kraków 1912, s. 78–80. H. M. S ł o c z y ń s k i, Wernyhora — wieszczba lirnika i wizja malarza, „Biuletyn Historii Sztuki” 1985, nr 3–4, s. 253. 44 Z listów Jana Matejki, s. 42–43 (list z 6/7 V 1863). 43 Henryk Słoczyński 60 w duchu apologii przeszłości Polski, mógł jednak wyrażać myśli przeciwne. Odczucia i przekonania Matejki podlegały wtedy presji przeciwstawnych impulsów i mogły generować sprzeczne intencje twórcze. Jednakże Z „Psalmów przyszłości” oraz słowa o krwawej klęsce jako niesprawiedliwej odpłacie za „zacne czyny przodków” są znaczącym argumentem przeciw upatrywaniu w Stańczyku zamysłu rozliczeń z przeszłością. W zestawieniu nieszczęść Polaków z „zacnymi czynami” przodków — jakkolwiek wyrażone było w formie modlitwy — zawiera się kontestacja wyroków Opatrzności. To oczywiście bardzo nieśmiały bunt, nie tylko w relacji do Mickiewiczowskiego Konrada, z którym Matejkę z tego okresu porównywano. Artysta, który już w szkole wiedział, że „bez religii i do tego katolickiej, nic nie można zrobić, coby się nawet miernem zwać mogło”45, mógł jednak zwątpić w teodyceę chrześcijańską jedynie przygodnie, pod wpływem silnego impulsu, doświadczenia zagrożenia klęską i nowymi ofiarami. Wiarę w słuszność boskich zrządzeń przywróciło mu odbycie spowiedzi, zarazem określając kierunek twórczości. Prawda sakramentu uświadamiała, że Bóg bez winy karać nie może, a cierpienia mają sens. Jabłoński napisał: Nareszcie rozwiązawszy ową zagadkę zmiany wytkniętego planu szeregu obrazów, sam ją wyjaśnił. Był to skutek „odbytej Ś-tej spowiedzi”; rozważenie jej wagi, wpływu na umysł, pokierowało tematami z historii wypadków dawnych, a więc najpierw jakby przygotowanie, skrucha, wyznanie win, pokuta i zadośćuczynienie. „Chcę przypomnieć najpierw rachunek sumienia. Spowiedź to most do przejścia z grzesznej na drogę życia, ewangelicznych cnót i dorobku chwały” — może nie temi słowy, ale najdokładniej co do myśli — takie przekonanie wypowiedział w październiku 1864 r.46 Tak brzmiała w języku nieskomplikowanej teologii przesłanka rozpoczętego Kazaniem Skargi malarskiego cyklu. Z innej perspektywy można to wyrazić jako zaktualizowanie się dostrzeganej już uprzednio koncepcji „rozrachunkowej” za sprawą doświadczenia klęski powstania. Tym świadectwem Jabłoński dezawuował swe wcześniejsze domysły, łączące zmianę programu Matejki z wypadkami warszawskimi. Trzeba podkreślić, że jego zapewnienia o „najdokładniejszym” przekazaniu „myśli” znajdują kapitalne potwierdzenie: kilka miesięcy wcześniej artysta napisał w liście, że tylko wiara ratuje go od zwątpienia i wyrażał przekonanie, że Polska przechodzi obecnie „drogę pokuty”47. W dotychczasowej literaturze nie wyciągnięto wniosku, że powyższe świadectwo, wiążąc początek idei „rozrachunkowej” ze Skargą, przeczy definitywnie możliwości jej wpływu na Stańczyka. Ignorowano także inną ważną informację Jabłońskiego, znakomicie taką konkluzję dopełniającą, że właśnie jemu Matejko zawdzięczał pomysł ukazania błazna „w kontraście uczuć wewnętrznych z powierzchownością, jak klowna płaczącego nad umierającą córką w garderobie”. Nie ma podstaw, by wątpić w subiektywną prawdziwość tej relacji, tym bardziej, że poza tym ten bardzo skromny człowiek nigdy nie przypisał sobie jakiegokolwiek wpływu na twór45 46 47 Ibidem, s. 19 (list z 7 V 1858). I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 50. Listy Matejki do żony Teodory 1863–1881, Kraków 1927, s. 9 (list z 17 II 1864). „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 61 czość sławnego przyjaciela. „Pomysł ten — czytamy — trafił do przekonania Matejki, a w bystrej swej pamięci znalazł [on] ową wiadomość o utracie Smoleńska i skomponował inny szkic”48. Jabłoński zatem nie wiedział, by przed rozpoczęciem pracy nad obrazem twórca prowadził jakieś studia źródłowe nad tamtą epoką. Potwierdza to tezę, że nie problemy dziejów narodu tworzyły jądro, wokół którego Matejko rozwinął swe zamysły. Obserwację, że konkretna treść historyczna pojawiła się w kompozycji wtórnie i poniekąd przypadkowo potwierdza fakt, że w tytułowym określeniu zdarzenia tkwi ważny błąd. W 1514 roku (ta data widnieje na liście w obrazie), gdy stracony został Smoleńsk, Bony w Polsce jeszcze nie było, miała tu przybyć za 4 lata. Widać zatem, że artysta nie pokusił się o bardziej wnikliwe zbadanie tła historycznego, zaś jego „bystra pamięć” tym razem jednak zawiodła49. Z krytyczną historiozofią Matejko zetknął się jednak za sprawą Szujskiego jeszcze przed 1861 rokiem, choć trudno przesądzać, czy dał się wtedy do niej w pełni przekonać. O jej wpływie mogą świadczyć akwarele przedstawiające Samuela Zborowskiego w drodze na szafot oraz Zamoyskiego idącego obwieścić mu wyrok śmierci, malowane w 1860 roku. Bez wątpienia nawiązywały one do młodzieńczego dramatu przyszłego historyka z 1856 roku50, który — wraz z programowym wstępem — był pierwszym wyrazem rozrachunku z dziejami Polski w jego twórczości. Ale nawet jeśli artysta skłaniał się wtedy ku krytycznej opcji, to — jak zostało pokazane — malując Z „Psalmów przyszłości” odstąpił od niej. Jeśli patriotyczna solidarność z ofiarami manifestacji warszawskiej czy też świadomość albo instynktowne odczucie potrzeby mobilizacji zbiorowości w tak dramatycznych czasach skłoniły go do przejścia na grunt romantycznej apologii, to rysuje się perspektywa analogii jego drogi oraz właśnie postawy Szujskiego. Późniejszy ideowy przywódca stańczyków cieszył się wtedy w środowisku krakowskiej młodzieży wielkim autorytetem. Jego przyjaźń z młodym malarzem jest dobrze poświadczona — imponował mu ogromną wiedzą historyczną i był jego mentorem. Matejko miał czytać wszystkie utwory Szujskiego, nie byłoby zatem niczym dziwnym, gdyby jego programowe zwroty były efektem świadomego naśladowania uznanego wzoru. W okresie przed powstaniem swój krytyczny stosunek do przeszłości narodu Szujski wyraził także w drukowanym od wiosny 1860 roku publicystycznym cyklu Portrety przez Nie-Van-Dyka, który, choć poświęcony diagnozie postaw współczes48 I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 44–45; czy to nie freudowskie skojarzenie autora, gdy o Stańczyku „w kontraście uczuć wewnętrznych z powierzchownością” wspomina obok uwagi o Matejce „zarżniętym już wtedy po krtań w swojej przyszłej”? 49 W późniejszej twórczości Matejki było wiele zamierzonych anachronizmów — jego historiozoficzne projekty prowadziły do prób pokazania „całego procesu dążeń i zabiegów różnych ludzi, którzy nie byli obecni w tej chwili, na tym miejscu, gdzie się fakt ostatecznie dokonał”, S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 472–473. Artysta przypisywał więc sobie prawo swoistego „poprawiania” faktu historycznego i dla wydobycia elementów znaczących odstępował nieraz od rzeczywistego przebiegu wydarzeń historycznych. Nie ma jednak podstaw, by tak kwalifikować Stańczyka — trudno mówić w tym przypadku o prezentacji „procesu dążeń i zabiegów różnych ludzi”. 50 Dramat Samuel Zborowski nie został wtedy opublikowany, ale zażyłość obu twórców pozwala uznać za co najmniej prawdopodobne, że Matejko czytał rękopis. Henryk Słoczyński 62 nych, zawierał także odniesienia do historii51. Ale niebawem, wobec rozbudzenia patriotycznego entuzjazmu, w przekonaniu o zbliżającej się walce, autor uznał za konieczne porzucenie wszystkiego, co mogłoby utrudnić jedność. W imię solidarności wszystkich warstw opowiedział się więc przeciw podnoszeniu wewnętrznych sporów i wzajemnemu wystawianiu rachunków za przeszłość52. W zgodzie z tym postulatem, w dwóch pierwszych tomach Dziejów Polski, które pisał w latach 1861–1862, odstąpił od rewizjonizmu, głoszonego w programie dramatu historycznego i realizowanego w Samuelu Zborowskim. Potrzeba konsolidacji sił w obliczu zagrożenia wydawała się domagać zwrotu do kanonu apologetycznego, do przyswojonego przez wspólnotę mitu, który winien stanowić czynnik mobilizacji. Mottem swych Dziejów Polski historyk uczynił słowa „Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!” —– motyw przewodni Psalmu dobrej woli, który ilustrował wtedy Matejko. Do elementów ujęcia krytycznego miał powrócić jednak już w wydanym w 1864 roku III tomie Dziejów. Wolno sądzić, że odnosząc do refleksji historycznej zrozumiały postulat zawieszenia sporów wewnętrznych Szujski nie dokonał wykalkulowanego zabiegu, jak można by wnosić z jego deklaracji. To raczej powszechna patriotyczna euforia, która jawiła się jako przejaw żywotności i siły narodu, narzucała wizję przeszłości w blaskach szczytnych idei, odkrytych przez romantycznych dziejopisów53. Pewne wątpliwości w kwestii tezy o braku wątku rozrachunku z historią w Stańczyku może budzić fakt, że od powstania dzieła do rozpoczęcia krytycznego Kazania Skargi upłynęło niewiele czasu; co więcej, Matejko miał wykonać szkic tego drugiego obrazu jeszcze w czasie pracy nad pierwszym. Jeśli artysta faktycznie „przymierzał się” do Skargi już w 1862 roku to należałoby zrelatywizować biograficzne świadectwa braku zainteresowania sprawami narodu w okresie największego nasilenia „udręczeń erosa”. Błędem byłoby wszakże domniemanie, że szkicowi musiały już towarzyszyć poglądy historyczne, wyrażone w zrealizowanej dwa lata później kompozycji. Słynny kaznodzieja w obrazie Matejki to — zgodnie z wizją Prelekcji paryskich Mickiewicza — postać stworzona na wzór proroków Starego Testamentu, wysłannik niebios, ostrzegający przed pleniącym się złem, które zagraża wypełnieniu misji powierzonej narodowi przez Boga. Ale artysta takie opatrznościowe napomnienie połączył ze swoistą syntezą istotnych problemów dziejów Polski przełomu XVI i XVII wieku. Tu przewodnikiem nie był już Mickiewicz — w tym zakresie ujęcie Matejki odpowiada ściśle ocenom z III tomu Dziejów Szujskiego. Historyk uznał czas rokoszu za „charakterystyczną chwilę dziejową”, tzn. taką, w której ujawnił się ogół fundamentalnych problemów państwa54, a określenie to wolno w pełni odnieść do obrazu. W Kazaniu Skargi można zidentyfikować wszystkie istotne 51 J. S z u j s k i, op. cit., por. np. s. 20–23. Ibidem, s. 144–145. 53 Szerzej o tej sprawie zob. H. M. S ł o c z y ń s k i, Młodość historyka. Wizja przeszłości i przekonania polityczne we wczesnym pisarstwie Józefa Szujskiego, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego” 2000, Prace Historyczne z. 127. 54 J. S z u j s k i, Dzieła, seria II, t. 3, Kraków 1895, s. 211–212. 52 „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 63 wątki, które wydobył Szujski. Jest więc groźba anarchii w osobach wodzów rokoszu i zagrażające interesom Polski dyplomatyczne konszachty dworu Zygmunta III z Habsburgami i Watykanem (posłowie Hiszpanii, Austrii i nuncjusz papieski). Jest zasadnicza w perspektywie rywalizacji polsko-rosyjskiej sprawa unii wyznań (hierarchowie cerkwi wschodniej, którzy współtworzyli układ z 1596 r.) i wywołana w imię prywatnych ambicji wojna kresowych „królewiąt” z Moskwą. Związek treści obrazu z ujęciem Szujskiego rysuje się szczególnie wyraźnie w świetle uwagi historyka, że Skarga miał dostrzec w rokoszu początek wypełniania się swego proroctwa o upadku Polski oraz oceny, że istotną przyczyną rokoszu był sprzeciw wobec unii brzeskiej55. Wszystkie te kwestie znajdują swoistą syntezę w przesłaniu obrazu: to wizja utraconej szansy wypełnienia posłannictwa, czyli ucywilizowania tonącej wówczas w barbarzyńskim zamęcie Rosji, w kontekście jej złożonych przyczyn56. Kazanie Skargi jest jednym ze świadectw, że ewolucja przekonań obu twórców w latach 60. przechodziła te same koleje, a historyk był przewodnikiem malarza. (Nieco późniejszy Upadek Polski, kiedy Szujski wystąpił publicznie jako rzecznik jego ujęcia, jest szczególnie spektakularnym dowodem takiej roli.) W każdym razie zależność treści Skargi od III tomu Dziejów Polski stanowi kolejną przesłankę usytuowania początku rozrachunku Matejki z historią na przełomie lat 1863/1864. Po pół roku od wybuchu wynik powstania, a zarazem pytanie o najbliższą przyszłość narodu były rozstrzygnięte, minął okres niepewności, kiedy nastroje oscylowały między egzaltacją a rezygnacją. W reakcjach artysty nie było wówczas entuzjazmu i wiary w działanie, towarzyszył mu lęk i poczucie zagrożenia oraz szukanie konsolacji w micie dawnych zasług narodu, dającym wprawdzie prowidencjalną gwarancję odmiany wyroków, ale sytuującym ją w nieokreślonej przyszłości. Twarde realia przybrały wkrótce kształt klęski, cierpienia i braku nadziei, że rychło zabłyśnie jutrzenka swobody. Skłaniało to, by poddać rewizji wiarę, że „zacne czyny przodków” w połączeniu z „mocą ofiary cichej” współczesnych męczenników są dostateczną przesłanką triumfu nad prześladowcami i przywrócenia sprawiedliwości. W rezultacie w miejsce niedowierzania, że Bóg mógł do tego dopuścić, zaczęto „pytać sumienia o przyczynę kary”, jak to już wcześniej czynił Szujski57, dociekać, czy w „czynach” tych faktycznie była tylko „zacność”. Zarazem sytuacja, kiedy nic już nie można było zrobić, kiedy nie trzeba już było szarpać się ze sprzecznymi myślami, podejmować decyzji, być może przesądzających o losie własnym i najbliższych, stanowiła warunek spokojniejszej refleksji. Refleksji, której dojmujące doświadczenie pokoleniowe przydawało wiarygodności. Odczytanie Kazania Skargi jako otwarcia „rozrachunkowego” programu Matejki ponownie sprowadza problem wieloznaczności terminologii tego typu. Akceptacja takiej etykiety wcale bowiem nie oznacza łączenia z przesłaniem obrazu tych samych treści, które określiły później dojrzałą syntezę Szujskiego czy tym bardziej takich, jakich szukali twórcy poświęconej Matejce osławionej stalinowskiej sesji z 1953 roku. 55 56 57 Ibidem, s. 198, 208. H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko, s. 25–26. Cyt. za: S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 72. Henryk Słoczyński 64 Warto wyraźnie podkreślić, że pierwiastek „rozrachunkowy” w Skardze nie oznaczał bynajmniej rezygnacji z idei prowidencjalnej misji dziejowej narodu polskiego. Co więcej, biorąc pod uwagę z jednej strony wcześniejsze Z „Psalmów przyszłości” Krasińskiego, a (zwłaszcza) z drugiej — przesłanie ogółu późniejszych obrazów „głównego cyklu”, zaczynając od Hołdu Pruskiego i Wernyhory, można zasadnie uznać, że punktem odniesienia dla artysty była idea posłannictwa bliska jej wersji ściślejszej, mesjanistycznej58. Tym bardziej, że o obecności takiej wykładni dziejów Polski w świecie wyobrażeń malarza w okresie pracy nad Skargą świadczy nie tylko przejęcie od Mickiewicza statusu bohatera jako proroka, który czuwa z ramienia Boga nad czynami jego ludu. W tym samym czasie powstała kompozycja Zakuwana Polska, gdzie fragment alegorycznej sceny, zapisanej w tytule, stanowi rosyjski żołnierz, pokazany w takim ujęciu, jakby jego bagnet godził w bok Chrystusa z wiszącego na ścianie krucyfiksu. To oczywiste przywołanie wizji księdza Piotra z Dziadów, gdzie los Polski został ukazany poprzez symbolikę ukrzyżowania, a Rosji przypadła rola żołnierza, który przebił bok Zbawiciela59. Wolno sądzić, że krytyka przeszłości w Skardze nie stanowiła ani generalizującego potępienia owej przeszłości, ani zanegowania romantycznej idei posłannictwa; nie można nawet wykluczyć, że już wtedy — tak jak to było potem — artysta nie uważał, by dawne grzechy były tej natury, iż oznaczały przekreślenie zasług i odsunięcie od powierzonej przez Boga misji60. W okresie między malowaniem Stańczyka a początkiem pracy nad Skargą nastąpiła także zasadnicza zmiana w sprawach osobistych artysty. Mimo poczucia powinności, utrwalonego w listach, mimo podjęcia stosownej decyzji oraz pożegnania Teodory i jej matki w Wiśniczu, nie znalazł się on ostatecznie w powstańczych szeregach. Pytanie: czy istotnie chciał iść do walki, tylko okoliczności ułożyły się inaczej? — pewnie na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. A może rację miał Jabłoński pisząc, że Jan: ... sam dobrze swoje siły zważył, zrozumiał i przeczuł, że w ofierze krwi na polu walki liczni go zastąpią, ale w podjętej przezeń kampanii na polu sztuki wobec Europy nie sprosta mu żaden inny.61 Odpowiedź miałaby istotne znaczenie w kontekście niedostrzeganego problemu: czy ewentualne poczucie niespełnionego obowiązku miało wpływ na patriotyczny imperatyw jego twórczości. Matejko całe lato 1863 roku spędził z ukochaną i jej starszą siostrą w odległym od pola walki Iwoniczu i wtedy właśnie nastąpiła zmiana w ich relacjach, a po przeszło roku doszło do zawarcia ślubu. Wcześniej powiew nadziei spowodował ustąpienie depresji i eskapistycznych skłonności Matejki oraz stopniowy napływ energii twórczej62, wpływając też zapewne na reorientację twór58 Por. H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko, s. 42–45, 53–55. Ibidem, s. 27. 60 Najbardziej chyba czytelnym symbolem tego sądu jest tęcza — znak przymierza Boga z narodem wybranym — rozciągnięta nad zwycięskimi Polakami w Sobieskim pod Wiedniem; por. ibidem, s. 46. 61 I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 50. 62 Nie nastąpiło to od razu; w liście od przyszłej żony artysta narzekał jeszcze w lutym 1864 roku w słowach: „orlej siły mało we mnie”. Zob. Listy Matejki do żony... (list z 22/23 II 1864, s. 10). 59 „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu... 65 czości, której symptomem jest Skarga. Artysta uwierzył ponownie w swe powołanie na tyle, by uznać się za władnego — jak proroczy dziejopis z wiersza Norwida — „zajrzeć epokom w głąb” i pokierować rachunkiem sumienia narodu. Zmierzając do konkluzji niniejszych rozważań, należy stanowczo podkreślić niepodobieństwo „rozrachunkowego” przesłania Stańczyka w tamtym czasie i miejscu. Przy swych lękach i czarnowidztwie Matejko odczuwał towarzyszącą patriotycznej mobilizacji aurę apologii przeszłości. Jeśli powszechne odczucia nie określiły jego nastawienia, to jednak nie sposób sądzić, że mógł nie słyszeć, nie uznawać zasadności i nie stosować się do apeli o poniechanie sporów wewnętrznych. Sporów, które w epoce, gdy argument historyczny miał potężną siłę perswazji, były z reguły odnoszone do jakichś sytuacji z przeszłości. Stańczyk z przypisanym mu ostrzem „rozrachunkowym”, jako próba obciążenia części narodu za klęskę rozbiorów, byłby uderzeniem w podstawę więzi wspólnoty, podjętym w chwili, gdy rozstrzygało się jej „być albo nie być”. Wydaje się niemożliwe, by artysta nie był świadom nieuchronności takiej recepcji obrazu (przyjmując, iż takie miałoby być jego przesłanie) bądź też, że chciał osiągnąć taki efekt. Tym bardziej należałoby oczekiwać, że wziąłby pod uwagę taki czynnik, decydując o ekspozycji dzieła wiosną 1863 roku. Czy świadomy społecznego wydźwięku krytyki przeszłości wystawiałby Stańczyka w chwili gdy ważyły się losy powstania, gdy powstała właśnie nadzieja na skuteczną interwencję Francji i gdy poparli je niechętni mu dotychczas „biali”? Mówiąc o „rozrachunkowej” treści dzieła, zwłaszcza w klasowo zaostrzonej interpretacji Wyki, twierdzi się tym samym, że Matejko chciał rozognić konflikty domowe w sytuacji terminalnego zagrożenia z zewnątrz. Stawiając sprawę w kontekście logiki trzeba byłoby uznać, że w istocie niewiele pojmował tak z otaczającej go rzeczywistości, jak też z historii, że dając dowód niezdolności do oceny sensu i dopuszczalnych granic podyktowanej patriotyzmem rewizji przeszłości, posunął się do szkodliwej manifestacji. W świetle przedstawionych tu racji Stańczyk to przede wszystkim autobiograficzne zobrazowanie „udręczenia zrozpaczonego erosa”, natomiast dużo mniej wyraziście rysuje się istota dodanego do obrazu komponentu historycznego. Mogłoby się wydawać, że istnieją poważne przesłanki (brak dowodów żywego zainteresowania Matejki sprawami wspólnoty narodowej oraz informacja naocznego świadka powstania pomysłu przedstawionej sceny), by rozważać możliwość, że problem historyczny to tylko swoisty kamuflaż. Tym bardziej, że podstawa pozwalająca upatrywać głębszej wymowy historycznej — stanowi ją jedynie leżący przed bohaterem list i informujący o nim tytuł — jest tej natury, że artysta mógł w ostatniej chwili dorzucić te elementy jak zasłonę dymną. Tak radykalny wniosek należy jednak odrzucić. Matejko od lat uważał problematykę historyczną za swe powołanie, a w trakcie pracy nad Stańczykiem rozważał już temat Kazania Skargi. Zarazem widać dokładnie, że artysta w tym okresie nie mógł, nie chciał i nie czuł się na siłach podejmować dzieło „rozrachunku” z przeszłością, pouczać, rozrywać rany i ostrzegać; czuł się wtedy „sam i dla siebie”63. W jego stosunku do historii wszelkie uprzednie przemyślenia 63 S. S e r a f i ń s k a, op. cit., s. 108. Henryk Słoczyński 66 przesłoniło poczucie zagrożenia losu narodu, które też dopełniało dojmujące poczucie zawodu w sprawach osobistych. Również w Stańczyku pierwiastek historyczny ma wymiar emocjonalny a nie racjonalny; jego bohater to autoportret osoby prywatnie nieszczęśliwej, a zarazem bezradnej wobec potężnych sił, wobec młynów historycznego przeznaczenia. To przytłoczona „brzemieniem historii” Kasandra, której rola wyraża milcząco przeczucia przyszłych nieszczęść — przeczucia ale z pewnością nie diagnozę rzeczywistości, odnoszącą się do miejsca i czasu, o których mówią kostium i tytuł. To raczej swoisty wyraz utraty wiary artysty w swą zdolność do osiągnięcia statusu „wieszcza palety”. Paradoks polega na tym, że Stańczyka udało się przez różne interpretacyjne zabiegi wypromować na wizytówkę głębokiej politycznej i historiozoficznej mądrości. “EROS IN DESPAIR”. JAN MATEJKO’S STANCZYK ON QUEEN BONA’S PARTY Summary The Stańczyk on Queen Bona’s Party painted in 1862, is one of the most known among the Jan Matejko’s masterpieces. Thanks to this picture Stańczyk, the court jester of Sigismundus the Ist, became one of the most known symbolic person in Polish history. The picture was analyzed mostly from the perspective of interpretations related to the later Mateko’s works where he likely presented a kind of national confession of the sins of the Polish past. Following the time of creation of the discussed picture there is no reason to adscribe such a symbolic meaning to it. In 1862 Matejko was a young painter and at the moment of painting he was unhappy in love. There is no evidence in his correspondence that he was ready at that moment to treat the crucial point of national history. On the contrary Matejko’s correspondence as well as testimonies given by his friend Izydor Jabłoński, they both prove tah Stańczyk’s portrait was a result of the state of his heart. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji Historyka, T. XXXIX, 2009 67 PL ISSN 0073-277X AVIEZER TUCKER Praga HISTORIOGRAFIA — EWOLUCYJNA NAUKA O TRANSMISJI INFORMACJI* Abstract Aviezer T u c k e r: Historiography: The Evolutionary Science of Information Transmission, “Historyka” XXXIX, 2009: 67–87. Theories about the evolution of information in time have begun to be used systematically and repeatedly by communities of scholars to fruitfully generate new knowledge about the past only in 1780, first in German faculties of Protestant theology, among classical linguists and then around the turn of the 19th century in comparative linguistics. Ranke used such theories in the second quarter of the 19th century to generate knowledge of history, and then similar methods spread to biology, geology and archaeology. K e y w o r d s: historiography, information, philosophy of historiography, Ranke S ł o w a k l u c z o w e: historiografia, informacja, filozofia historiografii, Ranke Cliches nie zawsze muszą być fałszywe: świadomość historyczna w Europie w Oświeceniu i nawet jeszcze w XIX wieku była określona przez idee ewolucji i postępu. Dopiero uformowana w XIX wieku świadomość zmiany historycznej prowadziła zarówno do poszukiwania świeckiego znaczenia czy kierunku procesu historycznego, jak i zrozumienia tego, co kieruje procesem zmiany w historii. Te poszukiwania historycznego znaczenia i dążenie do zrozumienia dziejów prowadziły do syntezy idei postępu i idei ewolucji w wielkich systemach historiozoficznych, które próbowały jednocześnie wyjaśnić przyczyny zmiany historycznej i odkryć cel postępu w procesie historycznym. Mniej obszerne i systematyczne popularne historiografie interpretowały przyrodniczą ewolucję Darwinowskiego i nie-Darwinowskiego rodzaju oraz pewne wymiary ewolucji ludzkiej historii jako postępowe. Uznawały człowieka za szczytowe osięgnięcie ewolucji, jeżeli nie za „koronę” stworzenia, a brytyjską liberalną konstytucję za ostateczne przeznaczenie narodu brytyjskiego, jeżeli nie za koniec światowej historii. W XX wieku nadal utrzymywało się zainteresowanie ewolu* Tłumaczenie artykułu z języka angielskiego — Krzysztof Brzechczyn. Aviezer Tucker 68 cją, ale po doświadczeniach dwóch wojen światowych i niezliczonych aktów ludobójstwa porzucono iluzję postępu. Wzrastająca świadomość historyczna i zainteresowanie zmianą historyczną w oświeceniu i wieku XIX spowodowała również pojawienie się i rozwój nauk, które próbowały wnioskować prawdopodobną wiedzę o przeszłości: historiografii (od czasów Leopolda Rankego, a nawet wcześniej — od tekstulistycznego krytycyzmu stosowanego wobec Biblii i tekstów klasycznych w języku greckim i łacińskim), językoznawstwa porównawczego i historii naturalnej. „Standardowe” podejście do dzieł historiograficznych, opisujących historię naturalną i społeczeństwa ludzkie, polegało na poszukiwaniu i znajdowaniu elementów lub aspektów odzwierciedlających w nich „ducha czasów” (Zeitgeist) — postęp i ewolucję. Nietrudno znaleźć takie źródła w postaci historiograficznych narracji powstałych od oświecenia do wybuchu I wojny światowej, które stosowały metafory ewolucji i postępu, interpretacyjne struktury oraz implicite bądź explicite teoretyczne założenia. Jednakże chciałbym tutaj stwierdzić, że trwałym osiągnięciem założycieli naukowej historiografii nie było wymyślanie, stosowanie czy testowanie teorii ewolucji społeczeństwa czy przyrody, ale odkrycie i owocne wykorzystanie teorii ewolucji informacji w czasie. Te teorie ewolucji informacji pozwalały po raz pierwszy w dziejach na wiarygodne wnioskowanie, umożliwiające odróżnienie opisów informacji generujących przeszłe wydarzenia, od informacji zachowujących współczesne świadectwa. Twierdzę zatem, że teoretycznymi podstawami naukowej historiografii, naszej wiedzy o przeszłości, nie są teorie ewolucji społeczeństwa, które zrodziły nauki społeczne czy filozofię historii, ale teorie o ewolucji transmisji informacji w czasie. Historycznie rzecz biorąc, teorie o ewolucji informacji w czasie były wciąż na nowo odkrywane przez poszczególnych badaczy na przestrzeni dziejów i wykorzystywane do partykularnych celów, zanim uformowała się naukowa historiografia. Jednakże zaczęły być one stosowane w sposób systematyczny i powtarzalny przez społeczności uczonych, w celu tworzenia nowej wiedzy o przeszłości, dopiero od 1780 roku, najpierw na niemieckich wydziałach teologii protestanckiej, następnie wśród filologów klasycznych, a od początku XIX wieku — przez językoznawców porównawczych. Ranke wykorzystywał je w drugiej ćwierci XIX wieku do tworzenia wiedzy o przeszłości. Później, po podobne metody sięgano w biologii, geologii i archeologii. W tym artykule spróbuję prześledzić historyczny rozwój nieznanej rewolucji naukowej i udowodnić, że wszystkie nowe nauki historyczne podzielały pewne teoretyczne założenia, które generowały podobne metody. Te były następnie adaptowane do interpretacji różnych odmian źródeł, z których wnioskowano wiedzę o przeszłych wydarzeniach i procesach. BIBLIJNY KRYTYCYZM Kulturowe znaczenie Biblii oraz istniejąca instytucjonalna baza do jej studiowania na wydziałach teologicznych seminariów i uniwersytetów sprawiły, że wydziały te stały się gruntem dla naukowej rewolucji w naukach historycznych. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 69 W 1753 Jean Astruc analizował Księgę Rodzaju jako zbiór czterech różnych tradycji, na podstawie czterech różnych nazw własnych, używanych w tej księdze do oznaczenia Boga. Przyjmował szczątkową teorię ewolucji języka głoszącą, że różne części języka zmieniają się w różnym tempie. Nazwy własne odnoszące się do Boga zmieniały się o wiele wolniej od innych słów, ponieważ religijni redaktorzy, którzy czcili Boga, nie ośmieliliby się zmieniać jego imienia, chociaż mogli poprawiać i uaktualniać słownictwo innych części starożytnego tekstu. To teoretyczne założenie, dotyczące lingwistycznej ewolucji języka, pozwalało odkryć wielowarstwową i historyczną naturę Księgi Rodzaju. Użycie różnych imion Boga wskazuje, że tekst ten jest zbiorem pism, które powstawały w różnym czasie i/lub w różnych miejscach. Jednakże Astrucowi nie udało się zainicjować nowego paradygmatu badań, ponieważ nie zgromadził wokół siebie grona uczonych, którzy stosowaliby jego teorie i metody. Dopiero dwa dziesięciolecia później (około 1780 roku) Reimarus i Johann Salamo Semler (wokół których powstała wyjątkowo różnorodna i duża społeczność badaczy, rozwijająca filologiczny program badawczy) zainicjowali paradygmat biblijnego krytycyzmu1. Jego główne teologiczne centra mieściły się na uniwersytetach w Halle, Jenie i Getyndze, gdzie uczono studentów krytycznych metod interpretacji Biblii. Wilhelm Martin Leberecht de Wette, który dokonał instytucjonalizacji paradygmatu biblijnego krytycyzmu, wykładał na uniwersytecie berlińskim od momentu jego założenia w 1810 roku do 1819 roku. Od 1825 roku pracował tam również Ranke — paradygmatyczny założyciel naukowej historiografii. Johann Gottfried Eichhorn w Einleitung ins Alte Testament (1780–1783), porównując podobieństwa i różnice językowe, poparł udokumentowaną hipotezę, że Biblia jest zbiorem wielu różnych pism, tworzonych przez różnych ludzi, w różnym czasie i w różnych miejscach. Po powrocie Żydów z niewoli babilońskiej pisma te zostały połączone razem i zredagowane (bez współczesnej wrażliwości na problem historycznego autorstwa). Eichhorn zakładał teorię historycznego rozwoju języka, dokonującego się poprzez ciągłą zmianę. Języki wchłaniają obce słowa w tych historycznych okresach, w których ich użytkownicy wchodzą w kontakt z użytkownikami innego języka, zatem teksty posiadające podobne słownictwo i gramatykę musiały zostać napisane w tym samym miejscu i czasie. Jeżeli najlepszym wyjaśnieniem tekstowych podobieństw i różnic językowych jest okres historyczny i miejsce powstania danego tekstu, to obecność w nim zapożyczonych obcych słów wskazuje, że nie mógł on powstać wcześniej niż okres, w którym użytkownicy obu języków kontaktowali się z sobą. Metoda związana z tą teorią nazywana jest porównawczą filologiczną analizą tekstu. Skoro język Pięcioksięgu nie jest znacząco różny od języka Ksiąg Samuela i Ksiąg Królewskich, Pięcioksiąg nie mógł zostać napisany 500 lat wcześniej, lecz powstał w tym samym czasie, co owe księgi. Ponieważ w różnych częściach Księgi Rodzaju używa się różnych imion Boga, Eichhorn zgadzał się z Astrucem w kwestii wyróżnienia w Księdze Rodzaju tradycji jahwistycznej i elohistycznej, które uformowa1 J. R o g e r s o n, Old Testament Criticism in the Nineteenth Century, Philadelphia 1985, s. 18. 70 Aviezer Tucker ły się w różnym czasie i miejscu. Język poszczególnych psalmów różni się od siebie, zatem utwory te zostały napisane w różnym miejscu i czasie. Późniejsze pisma Biblii mogą być datowane według stopnia występowania w nich słów aramejskich, zapożyczonych po powrocie Żydów z niewoli babilońskiej. W Księgach Jeremiasza i Ezechiela występuje bardzo dużo takich aramejskich słów. De Wette w Beiträge zum Einleitung in das Alte Testament (Halle 1806–1807) akceptował teorie Astruca i Eichhorna, dotyczące rozwoju języka w czasie, by na tej podstawie wnioskować, że Pięcioksiąg został napisany dużo później po opisywanych w nim wydarzeniach. Niektóre części mogły powstać we wczesnym okresie istnienia Drugiej Świątyni. Gdyby Pięcioksiąg został napisany 500 lat przed okresem monarchicznym, musiałby zawierać archaiczne formy języka hebrajskiego, a nie posługiwać się tym samym językiem, co I i II Księga Królewska. Ponadto, Pięcioksiąg przypisuje Mojżeszowi wykonywanie religijnych praktyk, wymagających zinstytucjonalizowanych struktur, które mogły być odprawiane w zorganizowanej świątyni z wyspecjalizowanym stanem kapłańskim okresu monarchicznego. De Wette sugerował, że odkrycie Księgi Prawa w świątyni podczas panowania króla Jozjasza (opisane w II Księdze Królewskiej) odnosi się do części Księgi Powtórzonego Prawa. Znaczna część Pięcioksięgu mogła zostać napisana, aby legitymizować reformy Jozjasza (wprowadzane pod koniec VII wieku przed Chrystusem) i próby centralizacji oraz monopolizacji kultu religijnego w świątyni w Jerozolimie. Ta hipoteza była akceptowana przez ostatnie 200 lat2. W 1815 roku filolog William Gesenius w swojej Geschichte der hebräischen Sprache, przyjmując teorię ewolucji języka swoich poprzedników, szczegółowo porównywał pisma składające się na Biblię. Kroniki są późnym tekstem, w których traktuje się jako źródła Księgi Samuela i Księgi Królewskie, ponieważ archaiczne formy językowe występujące w tych księgach są zastąpione w Kronikach słowami nowszymi. Księgi Kronik wzbogacone są również o gramatyczne glosy, wyjaśnienia i drobne interpretacje wcześniejszych ksiąg, co udowadnia, że ich autor musiał wyjaśnić starszy materiał tekstowy czytelnikom, którzy nie potrafili zrozumieć go bez interpretacji. Gesenius argumentował, że Księga Powtórzonego Prawa jest późniejsza niż inne części Pięcioksięgu, ponieważ jej język przypomina bardziej Księgę Jeremiasza, a język pozostałych części nie różni się od języka Ksiąg Królewskich. Stąd wnosił, że musiała zostać napisana na krótko przed niewolą babilońską3. Carl Peter Wilhelm Gramberg w Kritische Geschichte der Religionsideen des Alten Testaments (wydanej pośmiertnie w Berlinie w 1830 roku) próbował datować księgi Starego Testamentu, przyjmując teorię o funkcjach historiografii w tradycjonalistycznych kulturach. Według jego koncepcji historiografia ma legitymizować nowe praktyki poprzez sugerowanie im starożytnego rodowodu. Pięcioksiąg i Księga Jozuego zostały napisane w związku z centralistycznymi i religijnymi reformami Jozja- 2 I. F i n k e l s t e i n, N. A. S i l b e r m a n, The Bible Unearthed: Archaeology’s New Vision of Ancient Israel and the Origin of its Sacred Texts, New York 2001. 3 J. R o g e r s o n, op. cit., s. 52. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 71 sza, ponieważ są przepełnione wyobrażeniami wcześniejszych okresów postrewolucyjnych praktyk. Gramberg sugerował, że precedensy te zostały wymyślone jako część religijnej i politycznej walki religijnego centrum w Jerozolimie i kapłanów z istniejącymi wówczas, zdecentralizowanymi, politeistycznymi praktykami religijnymi. Według Gramberga najlepszym wyjaśnieniem biblijnych „proroctw” jest przyjęcie zasady, że zostały one sformułowane po tym, jak się „spełniły”. Przyjmując takie założenie można ustalić najwcześniejszą możliwą datę ich sformułowania. Na przykład: Abraham przedstawiany jest w Księdze Rodzaju jako przodek króla Dawida, zatem Księga Rodzaju nie mogła zostać napisana przed ustanowieniem panowania dynastii Dawida w Jerozolimie; Księga Jozuego przedstawia retroaktywne wyjaśnienia rzeczywistości społecznej późnego królestwa, ale nie wyjaśnia rzeczywistości opisywanej przez Księgę Sędziów, zatem musiała zostać napisana później od źródeł, z których składa się Księga Sędziów4. Twórcy biblijnego krytycyzmu porównywali różne części Biblii jako odrębne jednostki źródłowe, by na tej podstawie wnioskować o czasie ich powstania. Według nich, najlepszym wyjaśnieniem podobieństw i różnic pomiędzy różnymi poziomami językowymi, religijnymi schematami konceptualnymi i opisami społecznych, politycznych oraz rytualnych praktyk jest przyjęcie hipotezy, że większość ksiąg Biblii została napisana w związku z rewolucyjnymi reformami króla Jozjasza, podczas gdy późniejsze księgi powstały w czasie i po zakończeniu niewoli babilońskiej. FILOLOGIA KLASYCZNA Teorie i metody, które zostały sformułowane na gruncie biblijnego krytycyzmu były następnie wykorzystywane w analizie starożytnych tekstów, pisanych w języku greckim i łacińskim. Friedrich August Wolf zastosował w Prolegomena ad Homerum (1795) nowe teorie krytyczne do analizy Iliady i Odysei5. Głównym osiągnięciem Wolfa [...] było zastosowanie na terenie studiów klasycznych wyrafinowanego zbioru metod opracowanego przez jemu współczesnego uczonego [Eichhorna — przyp. A. T.], stosowanego wcześniej na terenie innej dziedziny badań [biblijnego krytycyzmu — A. T.].6 Prolegomena zainicjowały paradygmatyczne przesunięcie w studiach nad literaturą antyczną. Młodzi uczeni, którzy zapełnili Humboldtowskie wydziały filologii klasycznej, stosowali paradygmat Wolfa, sprzeciwiając się starszej generacji filologów. Na przykład Karl Heinrich używał w 1802 roku modelu Wolfa do analizy początków Tarczy Herkulesa Hezjoda. „Dlaczego współcześni — i nawet sam Wolf — zaczęli postrzegać Prolegomena jako źródło, a nie pochodzący od teologicznych badań odpływ, traktując Tubingę 4 5 6 Ibidem, op. cit., s. 57–63. F. A. W o l f, Prolegomena to Homer, wyd. Princeton 1985. A. G r a f t o n, W. M. G l e n n, J. E. G. Z e t z e l, Introduction, [w:] ibidem, s. 26. Aviezer Tucker 72 jako źródło, a nie jako wypływającą z niego odnogę Getyngi?”7. Odpowiedź na to pytanie jest tak samo ważna jak odpowiedź na podobne pytanie o status Rankego jako twórcy paradygmatu w historiografii. Angielscy tłumacze Wolfa wspominali przede wszystkim o zewnętrznych, instytucjonalnych czynnikach. Mianowicie Wilhelm von Humboldt, pruski minister edukacji i założyciel uniwersytetu berlińskiego, oraz jego akademiccy sojusznicy, popierający reformy, potrzebowali uzasadnienia, aby uczynić filologię klasyczną centralną dziedziną badań, odkąd francuscy oświeceniowi filozofowie zaczęli ją lekceważyć. Prolegomena legitymizowały tę politycznie umotywowaną decyzję8. Jednakże zewnętrzne czynniki, polityczne motywacje i sprzyjające struktury instytucjonalne nie wyjaśniają dlaczego książka Wolfa, spośród wszystkich książek o filologii klasycznej, stała się podstawą unikalnie zróżnicowanego consensusu przekonań — paradygmatu. Sądzę, że Prolegomena zawdzięczają tak udaną recepcję wcześniejszej akceptacji teorii biblijnego krytycyzmu. Intelektualnie aktywna opinia publiczna ówczesnych Niemiec zaakceptowała koncepcje i metody Wolfa, zanim on zaczął je stosować w odniesieniu do filologii klasycznej. Jak zauważył Anthony Grafton i współautorzy, Prolegomena Wolfa były bezpośrednio wzorowane na Eichhorna Einleitung ins Alte Testament9. Wolf i Eichhorn studiowali w Getyndze pod kierunkiem Christiana Gottloba Heynego, który potwierdził, że Wolf powielał metody biblijnego krytycyzmu. Wolf interpretował Iliadę w taki sam sposób, jak Eichhorn interpretował Biblię. Tekst Biblii ulegał zmianom w trakcie swojej transmisji w czasie, takim jak: zmiana alfabetu, podział słów, wprowadzenie samogłosek. Masoreci, biblijni kopiści działający w pierwszym tysiącleciu n.e., wprowadzili system wokalizacji i akcentów, zapisując na marginesie tekstu biblijnego uwagi dotyczące wariantowej wymowy słów. Weneckie scholia przypominało Masorę [hebr. przekaz, tradycja] w produkowaniu „autoryzowanych” wersji Homera. Nie przetrwały do naszych czasów indywidualnie modyfikowane wersje tekstu ani też próby rozróżnienia wcześniejszych kopii tekstu od późniejszych10. Wolf traktował teksty Homera jako materiał źródłowy. Akceptował z biblijnego krytycyzmu zasadę recentior non deterior. Nowszy dokument nie musi być mniej wiarygodny od starszego, jeżeli oparty jest na starych i wiarygodnych źródłach. Wygładzone i czyste teksty są mniej wiarygodne niż zawierające błędy, ponieważ jest bardziej prawdopodobne, że przeszły przez dłuższy proces redagowania. Wolf zakładał, że żaden tekst tak długi jak Iliada nie mógł zostać napisany, dopóki nie pojawiła się określona liczba warunków koniecznych. Do takich warunków należy zaistnienie właściwych materiałów pisarskich. Pierwszym właściwym materiałem w Grecji był pergamin (tabliczki kamienne i drewniane, kawałki metalu i tablice woskowe nie są przydatne do zachowania długich tekstów). Starożytne źródła poświadczają, że odkrycie zastosowania skór kóz i owiec w sztuce pisarskiej miało miejsce po pierwszej Olimpiadzie (776 r. p.n.e.). Papirus był znany w VI wieku p.n.e. 17 18 19 10 Ibidem, s. 29. Ibidem, s. 29. Ibidem, s. 19–26. Ibidem, s. 19–26. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 73 Innym warunkiem koniecznym było ukształtowanie się systemu pisania odpowiedniego dla mówionego języka tekstu. Musiał upłynąć pewien czas, zanim system fenicki został zaadaptowany do języka greckiego, dłużej trwało przystosowanie go do zapisywania długich tekstów za pomocą jedynie 15 liter alfabetu, a jeszcze więcej czasu wymagało upowszechnienie wiedzy o tym systemie zapisywania. Grecki alfabet, posiadający 24 litery, w których zostały utrwalone utwory Homera, powstał około 403 roku p.n.e. Akty prawne są krótsze, a ich jednoznaczna treść ważniejsza jest dla społeczeństwa niż heroiczne sagi, zatem poematy Homera nie mogły zostać spisane przed utrwaleniem na piśmie pierwszych praw. Nie ma dowodów na istnienie systemu prawa pisanego w Grecji przed rokiem 664 p.n.e. Pierwszy, pewny zapisany system został wprowadzony przez Solona w 594 roku p.n.e. Ponieważ teksty prozą w odróżnieniu od poezji są trudniej zapamiętywane, więc by je tworzyć, była potrzebna metoda jej utrwalania. Pojawienie się prozy musiało zostać zatem poprzedzone upowszechnieniem się metod pisarskich. Ponadto, obecność prozy jest wskaźnikiem szeroko występującej umiejętności czytania. I znów, w przypadku Grecji wskazuje to na okres nie wcześniejszy niż ten, w którym żył Solon. Teksty o objętości książek pojawiały się dopiero w czasie panowania ateńskiego tyrana Pizystrata (560–527 r. p.n.e.). Te rozważania skłoniły Wolfa do obrony historiograficznej hipotezy, że poematy Homera zostały skomponowane i przekazywane przez niepiśmiennych śpiewaków. Nie ma wewnętrznych świadectw sprzeciwiającej się tej hipotezie, ponieważ w poematach nie wspomina się o sztuce pisania. Wędrowni śpiewacy spędzali całe swoje życie na recytowaniu, zapamiętywaniu i wymyślaniu poezji. Prowadziło to do zniekształceń. Kiedy zawodziła pamięć, poeci „poprawiali” to, czego się nauczyli, wprowadzając własne wersje i łącząc tradycje poetyckie, pochodzące z różnych źródeł. Nie byli zainteresowani zachowaniem tekstu oryginału, lecz zadowoleniem słuchaczy. Wolf doszedł do wniosku, że poematy te są za długie i zawierają zbyt dużo wiedzy, by mógł je wymyślić, zapamiętać i odtworzyć w tym samym czasie jeden człowiek. Ta hipoteza została poparta przez sprzeczności i niejednoznaczności, tkwiące w narracji Iliady, na przykład w opisie Achillesa. Niezwykłe słowa i frazy są również dowodem późniejszych wtrętów wprowadzanych do tekstu. Ostatecznie Wolf przedstawił ogólną teorię, dotyczącą fragmentarycznych, oralnych źródeł, składających się na narodowe poematy, które zostały w zmienionej formie spisane setki lat po ich stworzeniu. Wolf poparł swoją teorię wynikami analizy Biblii, karolińskiej kolekcji starożytnej poezji niemieckiej, pochodzącej z VII wieku poezji arabskiej, zebranej w Koranie oraz związku pomiędzy szkocką poezją Osjana a Druidami (udowodniony później jako fałszywy). Po wstępnej kodyfikacji, takie zbiory poezji były kopiowane i poprawiane, ulegając wielowariantowej multiplikacji. Redaktorzy-krytycy zbierali teksty według tego, co uznawali za najbardziej stosowne dla poety — nie te, które poeci oryginalnie śpiewali, lecz te, które powinni śpiewać w przekonaniu redaktorów. Ta niezależnie potwierdzona teoria pozwoliła Wolfowi wydedukować hipotezę o początkach homeryckich poematów. Aviezer Tucker 74 Wolf zakładał dwie teorie o transmisji informacji w czasie. Pierwsza wyjaśnia świadectwo czasowych korelacji pomiędzy spisywaniem praw, sag i form prozatorskich a rozwojem warunków materialnych sporządzania pisanych tekstów, takich jak: atrament, papier i alfabet odpowiedni do utrwalania długich tekstów. Druga teoria wyjaśnia fragmentaryczność, lingwistyczną i tematyczną sprzeczność spisywanych sag poprzez proces mechanicznego łączenia poematów, które powstawały przez stulecia, przekazywane przez wielu niepiśmiennych, zawodowych bardów. JĘZYKOZNAWSTWO PORÓWNAWCZE Przednaukowe XVII-wiecznie i XVIII-wieczne językoznawstwo posiadało ideę istnienia wymarłego języka, z którego wywodziło się wiele współczesnych języków europejskich i azjatyckich. Była ona oparta na ewolucyjnym i kladystycznym modelu rozwoju języka w dialekty i odrębne języki, oraz rozróżnieniu języków podstawowych i pochodnych11. W XVII i XVIII wieku dokonywano prób połączenia języka perskiego, greckiego, łacińskiego, niemieckiego, języków słowiańskich i celtyckich w jeden prajęzyk, prawdopodobnie używany przez Scytów z rejonu Kaukazu, którzy mieli być potomkami biblijnego Jafeta. Hipoteza ta zawdzięcza wiele kulturze chrześcijańskiej, ponieważ według Księgi Rodzaju istniał jeden uniwersalny język, który zanikł po upadku wieży Babel. Notae Johannesa de Laeta z 1643 roku były zapowiedzią współczesnego językoznawstwa porównawczego, ponieważ formułowały teorię, pozwalającą rozróżniać poszczególne formy podobieństw językowych, te zaś były wskaźnikiem wspólnych początków. De Laet zakładał, że języki ciągle zmieniają się i rozwijają, aby dostosować się do nowych form społeczeństwa, technologii, kultury itp. Spokrewnione ze sobą języki mogą zachowywać podobne słownictwo w zakresie podstawowych słów, które istniały przez wyodrębnieniem się tychże języków. Są to słowa odnoszące się do części ciała, relacji rodzinnych, liczb pierwszych itd. De Laet zakładał również, że pewne słowa zmieniają się wolniej niż inne, np. terminy geograficzne. Zatem najbardziej podobnymi do siebie słowami pochodzącymi z różnych języków będą te, które odnoszą się do powszechnie znanych obiektów: liczb, części ciała, relacji rodzinnych, metod liczenia i terminów geograficznych. Opierając się na tej metodzie de Laet doszedł do wniosku, że języki norweski i islandzki oraz walijski i irlandzki są ze sobą spokrewnione, podczas gdy walijski, duński i języki Indian północnoamerykańskich — nie. De Laet przyjmował, że przeciętne słowo w trybie oznajmującym w każdym samodzielnym języku zmienia się z pewną stałą prędkością, zatem stopień podobieństwa pomiędzy podstawowym słownictwem spokrewnionych ze sobą języków jest mierzalny upływem czasu, który nastąpił od momentu wyodrębnienia się języków 11 G. J. M e t c a l f, The Indo-European Hypothesis in the Sixteenth and Seventeenth Centuries, [w:] Studies in the History of Linguistics Traditions and Paradigms, red. D. Hymes, Bloomington 1974, s. 233–257. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 75 od zakładanego prajęzyka. De Laet stosował swoją teorię w argumentacji przeciwko hipotezie Hugona Grocjusza, który głosił, że języki Indian północnoamerykańskich oddzieliły się od języka norweskiego po tym, jak język angielski oddzielił się od niemieckiego. Przybliżona data rozdzielenia języka niemieckiego i angielskiego jest znana na podstawie niezależnych świadectw, a podobieństwo pomiędzy norweskim a językami północnoamerykańskimi jest mniejsze niż pomiędzy angielskim i niemieckim. Innym prekursorem językoznawstwa porównawczego był Węgier Samuel Gyarmathi, który w swojej publikacji z 1799 roku Affinitas linguae hungaricae zauważył podobieństwa pomiędzy językiem węgierskim (wyłączając słowa zapożyczone z tureckiego), a fińskim i estońskim. Janos Gulya sugerował, że w powstaniu fińskowęgierskiej społeczności uczonych przeszkodził zewnętrzny czynnik — brak zapotrzebowania na Węgrzech na prowadzenie tego typu badań12. W Niemczech zainteresowanie wczesną historią swojego kraju było większe i panowała fascynacja prawdopodobieństwem wspólnego religijnego i intelektualnego pokrewieństwa ze starożytnymi zdobywcami Indii. Na Węgrzech nie było podobnej romantycznej atmosfery, sprzyjającej dokonaniu odkrycia związków ze „zjadaczami ryb” — Lapończykami, czy z narodami, które cieszyły się w XVIII wieku stosunkowo mniejszą sławą, jak np. Finowie czy Estończycy. Za początek naukowo uprawianego językoznawstwa porównawczego uznaje się książkę Rasmusa Raska, Underøgelse om det gamle Nordiske eller Islandske Sprogos Oprirdelse (Badania nad powstaniem języka staronordyckiego czyli islandzkiego). Chociaż Rask w 1918 roku publikował ją w rodzimym języku duńskim, została przeczytana przez Jacoba Grimma i poprzez niego wpłynęła na społeczność językoznawców porównawczych, głównie w Niemczech. Rask był inspirowany przez Systema Naturae Linneusza, który sklasyfikował języki według ich wzajemnego podobieństwa i genetycznych relacji. Rask teoretycznie wyróżnił kryteria genetycznie istotnych podobieństw pomiędzy językami i grupami języków: najstarszy zbiór słów jest najbardziej istotny, gdyż należą doń konkretne i pierwotnie niezbędnie słowa, w przeciwieństwie do terminów technicznych, zwrotów grzecznościowych, słów dotyczących społecznej relacji, wychowania i nauki. Dodatkowo Rask przyjął, że aby teoretycznie rozważać istotnie podobne słowa, muszą być one systematycznie powiązane według fonetycznych praw przekształceń głosek z jednego języka na inny, np. greckie „e” i „o” zmienia się odpowiednio w łacińskie „a” i „u”, inne zasady fonetyczne pozwalają przekształcać greckie i łacińskie słowa w islandzkie. Tempo zmian struktur gramatycznych jest wolniejsze niż słownictwa, nawet podstawowego, ponieważ są one bardziej odporne na zewnętrzne wpływy. Języki takie jak angielski i hiszpański, absorbując wielką liczbę słów obcych, z których olbrzymia część straciła swoją fleksję, nie wchłaniały fleksji języków, z których czerpały słownictwo tak jak języki: islandzki i francuski, arabski i gotycki. Gramatyczna zgodność fleksji i struktury jest bardziej wiarygodnym wskaźnikiem genetycznych relacji 12 J. G u l y a, Some Eighteenth Century Antecedents of Nineteenth Century Linguistics: The Discovery of Finno-Ugarian, [w:] Studies in the History..., s. 258–276. 76 Aviezer Tucker niż słownictwo. Języki wykazują tendencję do zmian prowadzących do zaniku gramatycznej fleksji i końcówek. Teorię tę potwierdza większa prostota języka duńskiego w stosunku do języka islandzkiego, angielskiego do anglosaskiego, włoskiego w porównaniu z łaciną, nowożytnego greckiego w porównaniu z greką starożytną i współczesnego niemieckiego w porównaniu do starogermańskiego. Nowsze języki zatem mają prostszą gramatykę niż języki poprzedzające i pokrewne, których gramatyka została skodyfikowana wcześniej13. Rask podzielił język na wymowę, gramatykę i słownictwo. Sąsiadujące języki wpływały tylko częściowo na swoje słownictwo. Niektóre zakresy słownictwa są bardziej odporne na zewnętrzny wpływ, należą do nich słowa określające pogodę, zjawiska klimatyczne, florę, faunę, zaimki. Języki o wspólnym pochodzeniu odznaczają się zatem podobieństwem w zakresie podstawowego słownictwa i struktury gramatycznej; są to najbardziej stabilne części języka. Kiedy Rask odkrył, że dwa języki, takie jak islandzki i walijski, nie posiadają takiej samej gramatycznej struktury, przyjął, że leksykalne podobieństwo musi być wynikiem zapożyczeń, a nie wspólnych początków. Formy wymowy należą do specyfiki danego języka, jednakże wpływ wspólnego pochodzenia może wzmocnić zasady zgodności wymowy w różnych językach, np. „f” w języku islandzkim odpowiada „p” w antycznym języku greckim14. Wysunięta przez Raska „hipoteza indoeuropejska” była właściwie hipotezą „europejską”. Rask porównywał wyłącznie struktury gramatyczne języka greckiego, łacińskiego i niemieckiego, najbardziej dokładnie zaś: islandzkiego oraz języków słowiańskich. Odkrył w ten sposób, że charakteryzują się podobną fleksją, mają bowiem trzy rodzaje rzeczowników: męski, żeński i nijaki oraz pięć przypadków, inaczej niż inne języki. Rask wydedukował z tego podobieństwa, że wszystkie pochodzą od jednego języka, nazwanego przez niego trackim — na podstawie domniemanej ojczyzny antycznych użytkowników tego pierwotnego europejskiego języka. Ponieważ fleksja języka islandzkiego jest prostsza niż greckiego i łacińskiego, Rask wnioskował, że wyodrębnił się on z „trackiego” później niż grecki i łaciński. Twórcą paradygmatu językoznawstwa porównawczego był Franz Bopp, który działał w tym samym czasie i miejscu, co Ranke. Bopp został mianowany profesorem na uniwersytecie berlińskim w 1821 roku. Potwierdził hipotezę indoeuropejską przez systematyczne porównywanie struktury i fleksji czasowników w sanskrycie, języku greckim, łacińskim i perskim15. Bopp sformułował kryteria genetycznie ważnych podobieństw zgodnie z prawami morfologicznej zgodności pomiędzy językami, nie był jednak w stanie wydedukować własności tego hipotetycznego praindoeuropejskiego języka i faz rozwoju, pośredniczących między nim, a znanymi językami. 13 R. R a s k, An Investigation Concerning the Source of the Old Northern or Icelandic Language, [w:] A Reader in Nineteenth Century Historical Indo-European Linguistics, red. i przekł. W. P. Lehmann, Bloomington 1967 [1818], s. 31–37. 14 W. K. P e r c i v a l, Rask’s View of Linguistic Development and Phonetic Correspondences, [w:] Studies in the History..., s. 307–314. 15 F. B o p p, A Comparative Grammar of the Sanscrit, Zend, Greek, Latin, Lithuanian, Gothic, German, and Sclavonic Languages, London 1985 [1816]. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 77 Paul Kiparsky twierdzi, że skoro Bopp nie miał teorii rekonstrukcji języka praindoeuropejskiego, to musiał odwoływać się do ad hoc sformułowanych hipotez w celu odtworzenia historii języków indoeuropejskich16. Jacob Grimm, który odkrył zasady przesuwki spółgłoskowej w gramatyce niemieckiej, kontynuował prace Raska i Boppa. Wprowadził dziewięć zasad zgodności pomiędzy językiem niemieckim, greckim, łacińskim, sanskryckim i innymi językami indoeuropejskimi. W ten sposób odkrył, które słowa w tych językach zachowują informacje o ich wspólnej przeszłości. Prawa Grimma były stosowane tak szeroko, że pozwoliły poszczególnym językoznawcom zajmować się przez następne pół wieku rozwiązywaniem łamigłówek w ramach tak zarysowanej paradygmatycznej struktury rozważań. Kiedy Ranke inicjował naukową historiografię, miał zatem już teoretyczny grunt w postaci odnoszących sukces i płodnych paradygmatów biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego. NAUKOWA HISTORIOGRAFIA Krytyczna postawa historyków wobec źródeł sięga czasów Tukidydesa. Fundamentalne znaczenie oryginalnych dokumentów dla historiograficznych rozumowań zostało rozpoznane przez nauki humanistyczne już w XV wieku i było systematycznie bronione przez Jeana Mabillona i maurystów w XVII wieku. Teorie i metody filologiczne, rozwinięte na seminariach w początku XIX wieku, zostały „spektakularnie” zastosowane do badania rzymskiej historiografii przez Bartholda Georga Niebuhra, którego Ranke określał swoim mentorem. Leonard Krieger zastanawiał się kiedyś, czy nazwać Rankego Kopernikiem, czy też Kantem historiografii17. Dowodzi, że wkład Rankego nie polegał na dokonaniu jakiegoś jednego przełomu, lecz: [Ranke] w bezprecedensowy sposób połączył razem pokrewne pojęcia i stworzył dla nich nowy kontekst. Zastosował on do historii nowożytnej metody filologiczne, które zostały specjalnie wynalezione do badania odległych epok [...] Niezwykły historyczny krytycyzm występujący u poszczególnych historyków Ranke przekształcił w paradygmat, który stał się narzędziem porozumienia dla całej profesji historyków i określał ich odrębną kolektywną tożsamość. Nauka w swoim nowożytnym znaczeniu charakteryzowana jest przez intersubiektywne stosowanie pojedynczej metody. W tym sensie zatem, Ranke zainicjował nowożytną naukę historii.18 Krieger używa takich określeń jak: „połączył razem pojęcia”, „przekształcił zasady i doktryny w paradygmat” i „stworzył pojedynczą metodę”. Nie udaje mu się jasno scharakteryzować teorii i metod krytycznych, akceptowanych i stosowanych przez Rankego, oraz określić, co było w nich znaczącego. Niemniej ma rację, dostrzegając znaczenie Rankego w stworzeniu „społeczności” historyków, zjednoczonych przez teorię i metodę. 16 P. K i p a r s k y, From Paleogrammarians to Neogrammarians, [w:] Studies in the History..., s. 331–345. 17 L. K r i e g e r, Ranke: The Meaning of History, Chicago 1977, s. 3. 18 Ibidem, s. 4. Aviezer Tucker 78 Herbert Butterfield twierdzi, że nowożytna historiografia narodziła się około 1760 roku i łączona jest z nominacją Johanna Christopha Gatterera na katedrę historii w Getyndze w 1759 roku19. Jej twórcami byli historycy, który zaznajomili się już z biblijnym krytycyzmem rozwijanym w Getyndze, gdzie filologiczne podejście do Biblii było rozwijane przez Johanna Lorenza von Mosheima, Johanna Salmo Semlera i Johanna Davida Michaelisa, a do tekstów klasycznej greki — zostało uformowane przez Johana Matthiasa Gesnera i Heynego. W opinii Butterfielda Gatterer stworzył instytut historii, w którym prowadzono regularne seminaria oraz promowano nauki pomocnicze historii, takie jak geografię, genealogię, heraldykę, numizmatykę itd. Uczony ten zakładał również naukowe czasopisma historyczne, a przed 1768 Gatterer proponował opublikowanie krytycznego wydania źródeł do historii Niemiec. Historycy z Getyngi stosowali metody krytyczne wobec źródeł historycznych własnego kraju jak i wobec historiografii innych narodów, gromadząc wszystkie znaczące świadectwa źródłowe i poddając je interpretacji. Na przykład August Ludwig von Schlözer opracował program badawczy dla historii Rosji, biorąc pod uwagę wszystkie istotne źródła występujące w różnych językach. W przedmowie cytował poprzedników zastosowanej przez siebie metody, odwołując się do metod i zasad krytycznej publikacji Nowego Testamentu i tekstów klasycznych: ... łączenie manuskryptów, pozyskiwanie wyczyszczonej wersji, diagnoza interpolacji i wtrętów; odkrywanie wcześniejszych źródeł, na których opierał się autor...20 W swojej dedykacji do krytycznej edycji Kroniki Nestora, Schlözer zastanawiał się, od kogo Nestor pozyskiwał informacje i w jaki sposób wchodził w ich posiadanie, wnioskując o istnieniu zaginionych, oryginalnych, średniowiecznych kronik. Schlözer był przekonany, że jeśli jego zasady będą stosowane konsekwentnie, to doprowadzą do rewizji historiografii, jednakże sam nie był konsekwentny w ich stosowaniu, a jego prace jawią się jeszcze jako mało zaawansowane z punktu widzenie współczesnych standardów. Znaczenie uniwersytetu w Getyndze polega na zainicjowaniu społecznie znaczącego ruchu naukowego, powstania społeczności badaczy, w której mógł mieć miejsce ciągły rozwój, w przeciwieństwie do „prekursorów”, którzy praktykowali pewną krytyczną historiografię ale nie stworzyli społecznego i intelektualnego środowiska. Głównym poprzednikiem Rankego był Niebuhr, który jako pierwszy prowadził krytyczne badania źródeł odnoszących się do wczesnej historii Rzymu. Niebuhr akceptował świadectwo Perizoniusa, według którego informacje z wczesnego okresu historii Rzymu dotarły do piszących setki lat później historyków poprzez trzy zinstytucjonalizowane łańcuchy transmisji informacji: popularne pieśni (carmina), panegiryki pogrzebowe i kroniki przechowywane przez wysokich rangą kapłanów (pontifex maximus). Oprócz tych trzech łańcuchów transmisji, żadne inne niezależne świadectwo nie przetrwało starożytności. Niebuhr próbował w rzymskiej historii prawa od19 H. B u t t e r f i e l d, Man on His Past: The Study of the History of Historical Scholarship, Cambridge 1955. 20 Ibidem, s. 58. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 79 różnić wydarzenia mityczne od faktów historycznych, spekulując: czy dane świadectwo źródłowe powiązane jest z opisywanym przez siebie wydarzeniem poprzez jeden z trzech wyróżnionych łańcuchów informacji? W sposób klarowny i świadomy starał się stosować teorie i metody biblijnego krytycyzmu oraz filologii klasycznej, głównie Wolfa, jednakże relatywne ubóstwo niezależnych świadectw, występujących w przyczynowo powiązanych ze sobą łańcuchach informacji, które łączyłyby historiograficzne opisy późnego Rzymu z historią wczesnego, uniemożliwiły mu potwierdzenie jego hipotez bez przyjęcia dodatkowych, spekulatywnych założeń. Jeżeli badania naukowe mają z powodzeniem zainicjować nowy paradygmat, to generowane przez nie zaskakujące, nowe hipotezy w połączeniu z jego teoriami muszą znacząco podnosić prawdopodobieństwo odkrywania nowych świadectw źródłowych w porównaniu ze starymi, alternatywnymi hipotezami. Tak było w przypadku prac twórców biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej, językoznawstwa porównawczego i biologii ewolucyjnej. Hipotezy, teorie i metody Niebuhra, chociaż innowacyjne, nie były wystarczająco przekonywujące do sformułowania paradygmatu, ponieważ dowodem Niebuhra na istnienie trzech łańcuchów przekazu informacji były dwa zdania Cycerona, powołującego się na Katona, i niekompletne zdanie Varro, które mogło zostać znalezione u Noniusza. Nitzsch występował przeciwko hipotezie Niebuhra argumentując, że gdyby źródłem legend rzymskich była poezja plebejska, byłoby nieprawdopodobne, że wszyscy bohaterowie tych legend są patrycjuszami21. Chociaż włoski uczeń Niebuhra, de Sanctis „czuł, że teoria Niebuhra dostarcza najlepszego wyjaśnienia dla legendarnego charakteru wczesnorzymskiej tradycji”22, to współcześni Niebuhrowi uczeni sądzili, że posiadają lepsze wyjaśnienie istniejących świadectw źródłowych. August Wilhelm Schlegel i Mommsen, rozważając podobieństwo pomiędzy greckimi i rzymskimi podaniami, doszli do wniosku, że to podania greckie, a nie starożytna (oralna) poezja rzymska są najlepszym wyjaśnieniem opisów historii Rzymu. Arnaldo Momigliano podsumował przyczyny odrzucenia hipotez Niebuhra: podobieństwa pomiędzy greckimi a rzymskimi legendami nie są przypadkowe23. Ponieważ źródła greckie są wcześniejsze, prawdopodobne jest, że wpływały na źródła rzymskie w okresie hellenistycznym lub nawet wcześniej. „Hipoteza poezji” nie wyjaśnia wiarygodnie treści rzymskich legend, ponieważ poezja heroiczna zazwyczaj, „nie pozwala” swoim bohaterom umierać w sędziwym wieku, czy zacierać różnicy pomiędzy „przyjaciółmi” i „wrogami”, jak to czyniły legendy rzymskie. Ponadto żadna z tych legend nie przestrzega ścisłej różnicy klasowej pomiędzy patrycjuszami a plebejuszami, jak można byłoby oczekiwać od źródła pochodzącego z IV czy V wieku p.n.e. Legendy wydają się odzwierciedlać społeczną rzeczywistość III wieku p.n.e. Postać kobiety, uwydatniona w legendach, to inna nieprawdopodobna cecha w przypadku poezji, która powstawać miała podczas męskich biesiad. Przedmiotem wielu legend jest lokalny 21 A. M o m i g l i a n o, Essays in Ancient and Modern Historiography, Middletown 1977, s. 235–236. Ibidem, s. 236. 23 Ibidem, s. 239–241. 22 Aviezer Tucker 80 temat (tradycje, monumenty i miejsca kultu), który łączył legendy z widzialnymi w środowiskach społecznych obiektami bardziej niż z zaginioną poezją (według teorii Niebuhra). Momigliano doszedł do wniosku, że ocalała tradycja dotycząca starożytnego Rzymu najprawdopodobniej powstała w III wieku p.n.e. Bildung Rankego spowodował, że kształtował się on pod wpływem trzech dyscyplin, z których przeniósł do historiografii ich wartości poznawcze, teorie i metody. Przodkowie Rankego byli luterańskimi duchownymi, z wyjątkiem ojca — prawnika. Na uniwersytecie w Lipsku Ranke studiował teologię i filologię klasyczną. Wybrał jeden tylko obowiązkowy przedmiot z historii, lecz po zapoznaniu się z metodami krytycznymi, stosowanymi w teologii i filologii, uznał go za rozczarowujący. Ulubionymi autorami Rankego byli Niebuhr i Tukidydes. Nauczyciel filologii klasycznej, Gottfried Herman, zapoznał go z metodami filologii klasycznej, które Ranke później zastosował w historiografii24. Już pierwsza książka Rankego, Geschichte der romanischen und germanischen Völker (1824), zawierała główne zasady jego paradygmatu: intersubiektywny, historiograficzny consensus może zostać sformułowany na bazie publicznie dostępnych świadectw źródłowych, dokumentów i przejrzystych zasad wnioskowania informacji. Ranke porządkował źródła według ich czasowej bliskości do opisywanego wydarzenia. Jeśli autor nie był naocznym świadkiem, Ranke badał łańcuch informacji, który powinien łączyć dane wydarzenie ze świadectwem. Przyznawał priorytet źródłom pierwotnym, przekazanym przez świadków, którzy nie mieli intencji zapisywania historii w formie pamiętników i listów — narracyjnie interpretowanej historiografii, mającej na celu wykreowanie pewnego wyobrażenia przeszłości. Badał tożsamość autorów narracyjnej historiografii, aby zidentyfikować ich możliwe uprzedzenia i nastawienia. Analizując różne źródła, zastanawiał się czy są one od siebie niezależne. Teoretyczny rdzeń historiografii krytycznej nakładał się na założenia biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego. Nauki te próbowały wnioskować informacje o przyczynie na podstawie istotnych podobieństw pomiędzy ich domniemanymi, obecnie istniejącymi skutkami. Świadectwo źródłowe uzyskiwano przez wnioskowanie o przyczynowo powiązanych łańcuchach informacji, które łączą przyczynę (domniemane źródło informacji) z jej skutkami odbieranymi przez domniemanych odbiorców informacji. W przypadku historiografii Rankego takimi powiązanymi skutkami są zachowane świadectwa. Odwrotnie niż w przypadku językoznawstwa porównawczego, nie jest niezbędne posiadanie solidnego teoretycznego przygotowania, aby stwierdzić istotne podobieństwa pomiędzy historiograficznymi danymi źródłowymi. Prawdopobieństwo, że niezależne teksty opisywałyby szczegóły podobnych wydarzeń bez wspólnej przyczyny, jaką było źródło informacji, zazwyczaj się pomija. Jedyną oczywistą hipotezą jest to, że wspólną przyczyną, która najlepiej wyjaśnia podobieństwa, jest wydarzenie, które dane świadectwo opisuje. Alternatywne hipotezy sugerowałyby inne wspólne przyczyny, takie na przykład jak późniejsze fałszerstwa. Krytyczni historycy odkryją: które hipotezy wyjaśniają lepiej dane świadectwo przez odkrycie historii świadectwa, zbadania poszczególnych 24 Th. H. v o n L a u e, Leopold Ranke: The Formative Years, Princeton 1950. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 81 ogniw w powiązanym przyczynowo łańcuchu informacji oraz które mogą łączyć podobne świadectwa ze wspólną przyczyną. Historycy zakładają teorię stopniowej nieintencjonalnej zmiany informacji, tak jak czynią to bibliści, klasyczni filolodzy i językoznawcy. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo wiarygodności informacji, Ranke wprowadził metodologię, która zwykle uznaje za wiarygodne w najwyższym stopniu zeznania naocznych świadków i wyklucza pamiętniki oraz późniejsze opisy wydarzeń. Nawet wtedy, gdy świadectwo dla pewnych ogniw powiązanego przyczynowo łańcucha informacji zaginęło, można wnioskować z wysokim stopniem prawdopodobieństwa o niektórych właściwościach brakujących ogniw i o ich przyczynie. Decyduje o tym w znacznym stopniu znajomość rzemiosła profesjonalnych historyków, którzy stosują zasadę „przypuszczalnej poprawki”25. Inną grupę historiograficznych teorii tworzą zdroworozsądkowa psychologia i nauki społeczne. W przeciwieństwie do innych filozofów uważam, że zdroworozsądkowe teorie wyjaśniają świadectwa a nie wydarzenia26. Wyjaśniają one, dlaczego dane świadectwo może zniekształcać wydarzenie, które miało miejsce. Historycy muszą zadawać sobie pytanie: dlaczego, ogólnie rzecz biorąc, ludzie w swoich relacjach zniekształcają wydarzenia które miały miejsce i czy takie deformujące czynniki były obecne, kiedy powstawało dane świadectwo? Ludzie mają różne intencje i może im zależeć na rozpowszechnianiu fałszywych informacji, by zyskać przewagę nad innymi. Niektórzy mogą być w sytuacji, w której muszą kłamać, ponadto osobiste sympatie i antypatie powodują, że ludzie zniekształcają obraz samych siebie i grup, z którymi się identyfikują lub których nie lubią, próżność zaś sprawia, że przeceniają własne działania i przedstawiają je jako ważniejsze niż są w rzeczywistości. Ponadto niektórzy autorzy dokonują zniekształceń, by dostosować opis do wartości i gustów czytelników — estetyczne, literackie i retoryczne normy mogą sprawiać, że upiększają swoje opisy, aby dostosować się do mitologicznych czy heroicznych modeli narracji27. W społeczeństwach tradycjonalistycznych wymyślano przeszłość po to, aby ustanawiać historiograficzny precedens, służący pożądanemu społecznemu czy międzynarodowemu stanowi rzeczy, np. większość Pięcioksięgu została napisana dla ustanowienia precedensów w polityce późnej monarchii28. Inni deformują opis przeszłych wydarzeń, by manipulować zachowaniem czytelników, wzbudzając w nich świadomość doznania rzekomych historycznych krzywd, które muszą być naprawione bądź pomszczone, jeszcze inni — by wzbudzać podejrzenie i nieufność w stosunku do pewnych grup29 lub usprawiedliwić je, zaprzeczając indywidualnym bądź grupowym zachowaniom, które miały miejsce w przeszłości, a które autor przemilcza celowo. Można wymienić jeszcze wiele przyczyn, które motywują ludzi do zniekształcania przeszłości. Najprostszą metodą uniknięcia zniekształceń jest unieza25 Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, Introduction to the Study of History, New York 1926, s. 76–79. I. B e r l i n, History and Theory: The Concept of Scientific History, „History and Theory” 1, 1960, s. 1-31. 27 Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, op. cit., s. 166–172. 28 I. F i n k e l s t e i n, N. A. S i l b e r m a n, op. cit. 29 Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, op. cit., s. 76–79. 26 Aviezer Tucker 82 leżnienie się od intencjonalnie napisanych historiograficznych interpretacji bądź — jeżeli nieintencjonalne świadectwa o przeszłości są niewystarczające — opieranie się na źródłach kolidujących z intencją i próżnością autorów30. Teorie Rankego spowodowały, że uznał za najlepsze źródła takie, które powstały nie po to, aby je przechowywać w archiwach. Po zatrudnieniu na uniwersytecie berlińskim, Ranke odkrył niepublikowane dokumenty, sprawozdania weneckiej dyplomacji pochodzące z XVI i XVII wieku, które były podstawą opublikowanej w 1827 roku pracy Fürsten und Völker von Süd-Europa. Przedstawiał w niej monarchię hiszpańską i otomańską, ich administrację, handel i finanse oraz politykę. W latach 1827– –1831 podróżował do Austrii i Włoch, aby badać tamtejsze archiwa. Stał się twórcą nowego paradygmatu nie dlatego, że stosował teorie i metody przejęte od biblijnego krytycyzmu i filologii klasycznej, ale dlatego, że teorie te i metody okazały się owocne w inspirowaniu jego i jego następców do odkrywania nowych świadectw i, co za tym idzie, formułowania wielu nowych, zaskakujących historiograficznych hipotez. Ranke wprowadził kryteria postępu naukowego do nauki historycznej przez tworzenie historiografii, która w oczywisty sposób była lepsza od poprzedzającej jego prace, opierające się na odkrywaniu nowych informacji lub potwierdzaniu starych hipotez: Kiedy zaczął pisać, historycy o wielkim autorytecie wierzyli, że pamiętniki i kroniki są źródłami pierwotnymi. Kiedy odłożył swoje pióro, każdy uczony za cenę swojej reputacji nauczył się poprzestawać wyłącznie na notatkach i korespondencji samych aktorów wydarzeń i tych, którzy mieli bezpośredni kontakt z wydarzeniami, które opisywali [...] Stworzył on naukę badania świadectw przez analizę autorytetów, współczesnych czy innych w świetle temperamentu autora, przynależności, źródła wiedzy i przez porównywanie ze świadectwem innych pisarzy. Odtąd każdy historyk musiał badać skąd jego informator uzyskiwał wiedzę o faktach...31 Gdy Ranke zademonstrował przydatność i sukces teorii i metod naukowej historiografii w połączeniu z nowym archiwalnym materiałem źródłowym, historycy pracujący w ramach stworzonego przez niego paradygmatu, zdolni do „rozwiązywania łamigłówek” (w Kuhnowskim sensie), poszukiwali, znajdowali i badali archiwa. Zakładając przy tym, że skutecznie odkrywając nowe źródła archiwalne, mogą dokonywać historiograficznych odkryć uznawanych przez innych historyków. Program badawczy historiografii Rankego doprowadził go do przekonania, że poszukiwanie nowych świadectw źródłowych jest „znakiem firmowym” teorii naukowych32 oraz warunkiem koniecznym do bycia argumentem rozstrzygającym w rywalizacji różnych teorii naukowych33. Nowa historiografia stała się nauką, w której dokony30 Ibidem, s. 186–187. G. P. G o o c h, History and Historians in the Nineteenth Century, Boston 1959, s. 97. 32 I. L a k a t o s, The Methodology of Scientific Research Programmes, wyd. J. Worrall, G. Currie, Cambridge 1978. 33 P. R. T h a g a r d, Why Astrology is a Pseudoscience, [w:] Philosophy of Science: The Central Issues, red. M. Curd, J. A. Cover, New York 1998 [1978], s. 27–37, L. L a u d a n, Demystifying Underdetermination, [w:] Philosophy of Science: The Central Issues, red. M. Curd, J. A. Cover, New York 1998 [1990], s. 320–353. 31 Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 83 wał się postęp. Społeczność naukowa skupiona wokół Rankego w drugiej połowie XIX stulecia ekspandowała na resztę świata, stając się niezależna od lokalnych warunków. Rozwój historiografii po Rankem następował poprzez rozwijanie teorii, które inspirowały historyków do szukania i stosowania nowych typów źródeł. Jakub Burckhardt i Johan Huizinga — studenci Rankego — rozszerzyli jego paradygmat, traktując sztukę jako źródło do dziejów kultury. Szkoła Annales nie zaniechała krytycznego programu badawczego, ale dążyła do jego rozszerzenia poza politykę i społeczno-ekonomiczną historiografię, wykorzystując materialne i inne niearchiwalne źródła. Marc Bloch wzbogacił go, wprowadzając teorie pozwalające pisać historię gospodarczą na podstawie niepisanych, geograficznych danych źródłowych. Powstanie światowej historiografii doprowadziło po II wojnie światowej do rozszerzenia bazy źródłowej i wykorzystania materiału źródłowego, który powstał w zróżnicowanych geograficznie regionach świata i kulturach. Historiografia systematycznie poszerzała bazę źródłową, opracowując statystyczne, generowane komputerowo, długookresowe trendy rozwojowe. Teorie nauk społecznych, których Ranke wtedy nie znał, kierowały badania w stronę poszukiwania nowych typów źródeł, np. teoria ekonomiczna wprowadziła pojęcia inflacji i deflacji oraz przewidziała ich możliwe manifestacje w różnych systemach monetarnych. Skłoniło to historyków gospodarczych do badania i interpretowania źródeł numizmatycznych. Najlepszym wyjaśnieniem rzymskich monet posiadających „obcięte” brzegi jest proces dewaluacji pieniądza, inflacja mierzona w zmniejszającej się zawartości kruszcu w monetach. Podobnie teoria demograficzna inspirowała historyków do badania parafialnych ksiąg chrztów i pogrzebów, aby wyciągnąć szersze wnioski, dotyczące trendów demograficznych. Dalsze badania źródłowe mogą doprowadzić do odkrycia korelacji pomiędzy trendami demograficznymi a innymi zmianami historycznymi, które z kolei mogą popierać inne hipotezy. Spadek śmiertelności dzieci w XIX-wiecznej Europie może być najlepiej wyjaśniony przez poprawę warunków higienicznych, co znajduje potwierdzenie w niezależnym materiale źródłowym. Opis teorii i metod naukowej historiografii może wydawać się rozczarowujący. W porównaniu z teoriami wielkiego zasięgu, autorstwa Karola Marksa czy Maxa Webera, naukowa historiografia może wydawać się pedantyczna. Możliwość znalezienia konsensusu w ramach zróżnicowanej społeczności historyków jednak wzrasta, gdyż teorie, łączące dane źródłowe z historiografią są „pedantyczne”, zdroworozsądkowe i milcząco przyjmowane w pracy historyka. Ponadto osiągnięcia i sukces naukowej historiografii jest porównywalny w swoim znaczeniu do Darwinowskiej biologii w oferowaniu naukowej wiedzy o przeszłości. BIOLOGIA EWOLUCYJNA Naukowa historiografia zapożyczyła swoje ideały poznawcze, teorie i metody od biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego: Rekonstrukcja historii żywych organizmów przez paleontologów jest przedsięwzięciem historycznym i cała systematyka (nauka badająca ewolucyjne relacje pomiędzy organizmami) jest Aviezer Tucker 84 próbą opowiedzenia historii o wspólnych przodkach organizmów, wie es eigentlich gewesen. Biologia ewolucyjna [...] jest nauką historyczną. Celem wszystkich nauk jest dostarczenie poprawnej narracji o sekwencji przeszłych wydarzeń i opis przyczynowych sił i warunków początkowych, które prowadziły do tej sekwencji...34 Stephen Alter badał możliwy wpływ językoznawstwa porównawczego na wyłonienie się biologii ewolucyjnej35. Niemiecka filologia porównawcza stała się znana w Wielkiej Brytanii w latach 30. XIX wieku dzięki wysiłkom Hensleigha Wedgwooda, kuzyna i szwagra Karola Darwina. Wedgwood założył w Londynie towarzystwo filologiczne i przygotował etymologię dla New English Dictionary. We wczesnych notatkach z podróży „Beagle” (1836–1844) Darwin wspomina analogię pomiędzy językami a gatunkami i naukami, które formułują hipotezy dotyczące procesu historycznego, aby wyjaśnić współczesne zróżnicowanie. Słowa i języki zmieniają się wolno, ale zachowują informację o swoich początkach. Jest to dowód znajomości przez Darwina hipotezy indoeuropejskiej przed rokiem 1840. Darwin zauważał w rozwoju języka ewolucyjną zmianę, gradualizm i wspólne pochodzenie. Kiedy zetknął się z różnorodnością gatunków na Wyspach Galapagos, wyjaśnił je przez rozgałęziony, kladystyczny model ewolucyjny. W odróżnieniu od niego, poprzednie teorie ewolucyjne zakładały model linearny, przypominający łańcuch bytów. Alter twierdzi, że jedynym precedensem dla modelu rozgałęzionego były modele formułowane na gruncie filologii36. Jednakże, jak argumentowałem poprzednio, kladystyczne modele przekazu informacji w czasie były już stosowane przez biblijny krytycyzm, filologię klasyczną i historiografię. W niepublikowanym, napisanym w 1844 roku zarysie swojej teorii, i w dziele O pochodzeniu gatunków (1859) Darwin opisywał „szczątkowe”, dziedziczne cechy, takie jak skrzydła strusia, które nie mają funkcji adaptacyjnej. Podobne są one do nie-fonetycznej pisowni wyrazów, która zachowuje informacje użyteczne do śledzenia lingwistycznych „przodków”, np. nieme litery w angielskim słowie light wskazują na genetyczną relację tego słowa do niemieckiego Licht. Za Lathamem Darwin rozróżniał botaniczną i biologiczną klasyfikację (opartą na pochodzeniu i klasyfikację biorącą pod uwagę zewnętrzne podobieństwo). Popierał tę pierwszą i odrzucał drugą jako powierzchowną — przyjmował zatem to, co sto lat później znane było jako kladystyka. W O pochodzeniu gatunków porównywał zachowane szczątki kopalne z nieregularnie powstającą kroniką ludzkiej historii, napisaną w wolno zmieniającym się dialekcie, z której zachował się tylko ostatni tom, obejmujący kilka ostatnich stuleci, innymi słowy, przetrwał krótki rozdział lub kilka rozrzuconych linijek tekstu. W O pochodzeniu człowieka (1879) Darwin opierając się na Lyellu napisał, że „proces tworzenia się różnych języków, jak też powstawania różnych gatunków biolo34 R. C. L e w o n t i n, Facts and the Factitious in the Natural Sciences, [w:] Question of Evidence: Proof, Practice, and Persuasion Across the Disciplines, red. J. Chandler, A. I. Davidson, H. Harootunian, Chicago 1994, s. 478–491, s. 481. 35 S. G. A l t e r, Darwinism and the Linguistic Image: Language, Race, and Natural Theology in the Nineteenth Century, Baltimore 1999. 36 Ibidem, s. 18. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 85 gicznych oraz dowody, że oba te procesy przebiegają w wyniku stopniowego rozwoju, są zdumiewająco podobne”37. Tak jak w przypadku gatunków biologicznych: ... w różnych językach znajdujemy ścisłe homologie, uwarunkowane wspólnym ich pochodzeniem, oraz analogie wynikające z podobnego przebiegu ich kształtowania się. [...] Jeszcze bardziej na uwagę zasługuje częsta obecność elementów szczątkowych zarówno w różnych językach, jak i u różnych gatunków. [...] Również w pisowni słów zachowują się często głoski jako pozostałość dawnej formy ich wymawiania. Języki, podobnie jak istoty organiczne, możemy podzielić na grupy i podgrupy, przy czym klasyfikacja taka może być naturalna, jeśli będzie dokonana na podstawie pochodzenia, lub sztuczna — na podstawie innych cech.38 Darwin nawet zdawał się sugerować, że pomiędzy językami zachodzi pewien rodzaj rywalizacji i naturalnej selekcji. Jej przedmiotem jest ograniczona ludzka pamięć, prowadząca do wymarcia pewnych języków. Jednakże, jak zauważył Alter, odniesienia Darwina do porównawczego językoznawstwa były czynione po tym, jak sformułował swoją teorię ewolucji. Nie ma „dymiącej strzelby”, która może udowodnić przyczynowy wpływ językoznawstwa porównawczego na Darwinowską teorię ewolucji. Alter wykazuje, że Darwin odwoływał się retorycznie do analogii z językoznawstwem porównawczym, które popierało jego nowatorskie, ewolucyjne idee. Do czasu gdy był przygotowany do opublikowania swojej ewolucyjnej teorii, teorie i metody językoznawstwa porównawczego (i z tego samego powodu biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i historiografii) były dostatecznie znane i akceptowane przez wykształconą opinię publiczną. Darwin mógł się oprzeć na wymienionych naukach, prezentując bardziej zaskakującą i kontrowersyjną teorię. Materialne podobieństwa pomiędzy teoriami i metodami tych nauk spowodowały, że Darwin „nawracał” tych, którzy już byli „nawróceni”. DRUGA FAZA ROZWOJU BIOLOGII EWOLUCYJNEJ I JĘZYKOZNAWSTWA PORÓWNAWCZEGO Darwin wnioskował o istnieniu wspólnej przyczyny na podstawie podobieństw pomiędzy gatunkami i swoich teorii przypadkowych mutacji oraz naturalnej selekcji. Unikał szczegółowej charakterystyki wspólnych przyczyn oraz nie rekonstruował drzew filogenetycznych. Diagramy drzew filogenetycznych w dziele O pochodzeniu gatunków przedstawiają jedynie w najbardziej abstrakcyjny sposób paleobiologiczny rodowód. Ernst Haeckel w Natürliche Schöpfungsgeschichte (1868) próbował wypełnić te luki w Darwinowskim modelu historii życia. Darwin opisywał przypuszczenia Haeckela jako śmiałe (być może zbyt śmiałe), ponieważ teoria i dane źródłowe były niewystarczające do potwierdzenia jego kladystycznych modeli. Genealogiczny konsensus, np. dotyczący rodowodu konia, oparty na lepiej zachowanych szczątkach kopalnych przodków tego gatunku i rozwoju genetyki, wyłonił się dopiero na początku XX stulecia39. 37 38 39 K. D a r w i n, O pochodzeniu czlowieka, przekł. S. Panek, Warszawa 1959, s. 45. Ibidem, s. 45. S. G. A l t e r, op. cit., s. 123–125. 86 Aviezer Tucker W tym samym czasie językoznawstwo porównawcze rozwijało się w tym samym kierunku. Paradygmat indoeuropejski zakładał, że pewne podobieństwa pomiędzy językami mają wspólną przyczynę. Ale językoznawstwo porównawcze pierwszej połowy XIX wieku mogło jedynie spekulować o własnościach pierwotnego języka oraz łańcuchu przyczyn i skutków, który łączył go z zachowanymi współcześnie językami indoeuropejskimi. Twórcą nowego paradygmatu w językoznawstwie porównawczym był w latach 60. XIX wieku August Schleicher: Jest prawdopodobne, że wykształcenie Schleichera predestynowało go do zobaczenia i podkreślania związku pomiędzy korzystną zmianą a determinacją pochodzenia. Był on filologiem klasycznym z wykształcenia i przeszedł przez szkołę Friedricha Ritschla. Był zatem szkolony w „metodzie” — znanej jako via ac ratio tekstualistycznego krytycyzmu i rekonstrukcji archetypów rządzonej przez zbiór formalnych reguł. Najważniejszą wśród nich jest doktryna wspólnie podzielanych błędów, które służą jako kryterium w ustalaniu podrodzin w jednej tradycji rękopisów. Tak rozpoznane podrodziny tworzą drzewo genealogiczne. Jego gałęzie reprezentują wersje oryginału, które powstają poprzez kopiowanie rękopisu dającego początek danej rodzinie (zarówno zachowanego czy wnioskowanego, kompletnego z jego wszystkimi odczytaniami przez sam akt rekonstrukcji).40 Schleicher był pierwszym, który próbował rekonstruować brakujące praindoeuropejskie słowa i zaznaczać je gwiazdką (*). Opierał swoją genealogię języków na podobnych „innowacjach” w danej rodzinie języków, w taki sam sposób jak filolodzy klasyczni rekonstruowali genealogię dokumentów, opierając się na błędach występujących w rodzinach dokumentów. W latach 70. XIX wieku w Neogrammarians sformułował zasadę pokrewieństwa lingwistycznego i zaproponował klasyfikację opartą na prawach zmian fonetycznych, a następnie zbudował modele historii języków. Ferdinand de Saussure zrekonstruował indoeuropejski system samogłosek w Mémoire sur le systéme primitif des voyelles dans les langues indoeuropéennes (1879). Prawa te zostały zastosowane do lokalnych odmian łaciny, po których nie zachowały się bezpośrednie dane źródłowe. William F. Albright zastosował prawa fonetyki, rządzące zmianami w językach semickich, aby wnioskować o lokalizacji biblijnych miejsc na podstawie ich nazw w latach 20. XX wieku41. Wczesne XIX-wieczne językoznawstwo porównawcze zakładało kladystyczny, drzewopodobny model historii języka. Zakładało, że nowe języki powstają poprzez migrację grup społecznych czy etnicznych na nowe geograficzne obszary. Całkowita izolacja od grupy macierzystej prowadzi do językowo-semantycznego dryfu, podobnie jak dochodzi do genetycznego dryfu, gdy jakiś gatunek migruje i staje się izolowany pod względem genetycznym. Jednakże falowa teoria języka Johannesa Schmidta, wysunięta w 1870 roku, postulowała, że języki nie są jasno od siebie wyodrębnione, lecz „mieszają” się na swoich obrzeżach poprzez wzajemny kontakt i wpływ. Podobieństwa mogą się wyłaniać w rezultacie konwergencji, do której dochodzi poprzez wzajemny kontakt, bez warunku wspólnego pochodzenia. Jeżeli ję40 H. M. H o e n i g s w a l d, Fallacies in the History of Linguistics: Notes on the Appraisal of the Nineteenth Century, [w:] Studies in the History..., s. 352. 41 S. G. A l t e r, op. cit., s. 130–134. Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji 87 zyki nie są od siebie niezależne, zachodzące pomiędzy nimi podobieństwa są niewystarczające, aby wnioskować o wspólnym pochodzeniu. Być może nigdy nie było języka praindoeuropejskiego, a tylko ciągła interakcja pomiędzy coraz bardziej podobnymi do siebie językami42. NAUKI HISTORYCZNE Wszystkie nauki omówione w niniejszym artykule przechodziły przez trzy stadia rozwojowe: 1. Wysunięcie teorii udowadniającej, że podobne świadectwa źródłowe nie są przypadkowe i nie są wynikiem działania odrębnych przyczyn (np. podobnych warunków środowiskowych), ale stanowią podobny skutek, który przechowuje informację o pewnej wspólnej przyczynie. 2. Dalsze świadectwa źródłowe pokazują czy była pojedyncza wspólna przyczyna, wielokrotnie występujące wspólne przyczyny, wzajemne wpływy pomiędzy obiektami opisywanymi przez świadectwa źródłowe, czy kombinacja powyższych wariantów. 3. Dalsze poszerzenie świadectw źródłowych wraz z teoretycznym tłem pozwala na prawdopodobną rekonstrukcję poszczególnych pośredniczących stadiów, przyczynowo powiązanych ogniw informacji pomiędzy wspólną przyczyną lub przyczynami a podobnymi skutkami. Dalsze teorie o transmisji informacji w czasie pozwalają wnioskować o własnościach tej wspólnej przyczyny lub przyczyn na podstawie zachowanych informacji o własnościach ich skutków43. HISTORIOGRAPHY: THE EVOLUTIONARY SCIENCE OF INFORMATION TRANSMISSION Summary The lasting achievement of the founders of scientific historiography is not in devising and using, let alone proving, theories of the evolution of society or nature, but in discovering and fruitfully using theories about the evolution of information in time. These information evolutionary theories allowed for the first time in history the reliable inference of descriptions of information generating past events from information preserving present evidence. Theories about the evolution of information in time have begun to be used systematically and repeatedly by communities of scholars to fruitfully generate new knowledge about the past only in 1780, first in German faculties of Protestant theology, among classical linguists and then around the turn of the 19th century in comparative linguistics. Ranke used such theories in the second quarter of the 19th century to generate knowledge of history, and then similar methods spread to biology, geology and archaeology. In this article, I attempt to follow the historical development of this unacknowledged scientific revolution and prove that all the new historical sciences shared theoretical assumptions that were then used to generate similar methods, adapted to deal with distinct forms of evidence to infer knowledge of past events and processes. 42 C. R e n f r e w, Archeology and Language: The Puzzle of Indo-European Origins, New York 1988, s. 99–119. 43 A. T u c k e r, Our Knowledge of the Past: A Philosophy of Historiography, Cambridge 2004. 88 Aviezer Tucker „Metodologie” Jerzego Topolskiego Historyka, T. XXXIX, 2009 89 PL ISSN 0073-277X LUDZIE, IDEE, POGLĄDY SZYMON MALCZEWSKI Poznań „METODOLOGIE” JERZEGO TOPOLSKIEGO Abstract Szymon M a l c z e w s k i: “Methodolosies” of Jerzy Topolski, “Historyka” XXXIX, 2009: 89–120. The Author tries to point out the most significant features of Jerzy Topolski’s methodological reflection, which are to be found in his three fundamental syntheses on the field of epistemology of history, and milestones of polish historiography, namely: Methodology of history, Theory of historical knowledge, and How to write and understand history. K e y w o r d s: methodology of history, theory of historiography, Jerzy Topolski S ł o w a k l u c z o w e: metodologia historii, teoria historiografii, Jerzy Topolski Minęło ponad dziesięć lat od śmierci Profesora Jerzego Topolskiego (1928–1998) — historyka, który przez przeważającą część swego aktywnego zawodowo życia związany był z Wydziałem Historycznym poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Jerzy Topolski kojarzony jest przede wszystkim z metodologią historii — słusznie uchodzi za współtwórcę tej dziedziny — oraz z takimi obszarami refleksji historycznej, jak historia gospodarcza czy bardziej „tradycyjna” historiografia czasów nowożytnych. W obrębie historii refleksja metodologiczna Topolskiego uchodzi za fundament całej polskiej powojennej teorii historiografii. Bez przesady można o Topolskim powiedzieć, że był naukowcem wybitnym, o czym świadczy: liczba publi- 1 Całościowa bibliografia prac Profesora nie jest sporządzona, zestawienia takiego dokonano za lata 1951–1987, zob. M. D. T o p o l s k a, Bibliografia prac profesora Jerzego Topolskiego za lata 1951– –1987, [w:] Między historią a teorią historiografii, red. M. Drozdowski, Poznań 1988, s. 66–134. Liczy ona 805 pozycji, książek, artykułów, haseł encyklopedycznych. Bibliografia zawiera także osobno zestawione wywiady udzielone przez Topolskiego (w liczbie ponad osiemdziesięciu). Do końca życia Profesora liczba publikacji wzrosła do ponad 1100 pozycji (według niektórych danych nawet do 1400). 90 Szymon Malczewski kacji1, rozległość naukowych zainteresowań2, liczba przewodów doktorskich, którymi kierował, czy wypromowanych prac magisterskich. Szeroko zakrojona refleksja nad teorią historiografii Topolskiego-historyka jest z punktu widzenia praktyki historiograficznej czymś niespotykanym i do dziś bardzo rzadkim. Z punktu widzenia filozofii nauki nie jest jednak Autor Metodologii historii przysłowiową samotną wyspą — tu Jego środowiskowa przynależność nie budzi wątpliwości. Był Jerzy Topolski aktywnym przedstawicielem i, dodajmy, współtwórcą tzw. poznańskiej szkoły metodologicznej, wraz ze swym imiennikiem — profesorem Kmitą oraz prof. Leszkiem Nowakiem. Dziś kojarzymy poznańską szkołę (poprzez lekturę różnych syntez filozoficznych) z przymiotnikiem „marksistowska”3 oraz periodykiem „Studia Metodologiczne”4. Bardziej zaznajomieni z problematyką wymienią także dwa paradygmaty wypracowane w poznańskiej szkole: 1. idealizacyjną teorię nauki5 , oraz 2. na który składają się: wyjaśnianie funkcjonalno-genetyczne, korespondencyjna teoria rozwoju nauki, antyindywidualizm metodologiczny i interpretacja humanistyczna6. Chciałbym do wielu już wygłoszonych opinii na temat twórczości Topolskiego dodać własną. Próbując scharakteryzować ewolucję metodologicznych poglądów poznańskiego badacza — nie ja pierwszy to czynię — nie roszczę pretensji do jakiegoś szczególnie nowatorskiego odczytania teoretycznych dzieł Autora Teorii wiedzy historycznej. Tytułem więc przypomnienia, a nie w nadziei na „rewolucyjną” interpre- 2 Lektura Jego prac utwierdza w przekonaniu, iż był świetnie zorientowany nie tylko w zagadnieniach związanych z tematyką nauk historycznych — tu wykazywał niespotykaną erudycję — ale także w dyscyplinach „ścisłych”, społecznych w ogóle czy tzw. naukach kompleksowych. Nawet w obrębie samych zagadnień historycznych wykazywał się niespotykanym, szerokim spektrum zainteresowań, np. żywo zajmował się — co znalazło odbicie w publikacjach — „nieklasycznymi” wątkami w refleksji nad historią: problematyką myślenia historycznego sensu strictiore czy zagadnieniem świadomości historycznej. 3 Jeśli przyjąć za L. Kołakowskim, że myśl Marksa rozwijała się dwutorowo (tu niezmiernie rzecz upraszczam), tj. miała swe interpretacje ambitniejsze, nieortodoksyjne, i słabsze, skodyfikowane na potrzeby państwa totalitarnego, to marksizm „poznański” przynależał niewątpliwie do tych pierwszych i jest bardziej praksistyczny niż scjentystyczny (deterministyczny). Tradycje interpretacyjne (nieortodoksyjne) materializmu historycznego, idące w kierunku aktywizmu, pragmatyzmu (wykładnie praksistyczne), mają swe źródło w tezach „wczesnego” Marksa i rozwijały się w warunkach pluralizmu metodologicznego na Zachodzie Europy. Tradycje scjentystyczne (deterministyczne) źródło swe mają w pracach Engelsa i „kodyfikowane” — zarazem prymitywizowane — były w koncepcjach Bucharina, Plechanowa, Lenina, Stalina. Zob. L. K o ł a k o w s k i, Główne nurty marksizmu, odpowiednie rozdz., w szczególności t. 3, s. 111 i nast., Poznań 2001. Poznańskie środowisko metodologiczne programowo odżegnywało się od akcentowania tego typu „pęknięć” na liniach: Marks „młody” — Marks „stary”, Marks–Engels czy marksizm–leninizm, przyjmując jednolitość tego nurtu. Zob. Elementy marksistowskiej metodologii humanistyki, red. J. Kmita, Poznań 1973, wstęp, s. 5–20. 4 Pierwszy numer „Studiów Metodologicznych” (podtytuł: Zeszyty poświęcone integracji nauki) ukazał się w 1965; kolejne numery ukazywały się regularnie (niekiedy dwa rocznie) do roku 1993. Wobec nasilenia się zjawiska przesytu tematyką metodologiczną przerwano serię wydawniczą. 5 Idealizacyjna teoria nauki dojrzały kształt uzyskała w pracach L. Nowaka w latach 70. XX wieku. Zob. i d e m, Wstęp do idealizacyjnej teorii nauki, Warszawa 1977. 6 Od redakcji (wstęp), „Studia metodologiczne” 29, 1999, s. 3–5. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 91 tację metodologicznej myśli Profesora, przyjrzę się trzem „kamieniom milowym” refleksji metanaukowej Topolskiego: Metodologii historii, Teorii wiedzy historycznej oraz Jak się pisze i rozumie historię. Poszczególne pozycje tej „trylogii” Topolskiego stanowią podsumowanie 15-letnich okresów jego metodologicznej refleksji. Sporadycznie będę przywoływał inne dzieła Profesora — książki i artykuły o charakterze rozpraw metodologicznych, które są, jeśli można tu użyć takiej metafory, „satelitami” w stosunku do wyżej wymienionych. Zadanie nie jest łatwe, wiąże się z koniecznością osiągnięcia — przynajmniej w minimalnym stopniu — kolejnego „metapunktu widzenia”, z którego podejmuję się oglądu czegoś, co samo w sobie jest już metateorią. W przypadku poziomu abstrakcji dzieł Topolskiego, takie spojrzenie „z zewnątrz” z góry skazane jest na pewne braki i nosi charakter zaledwie nieprofesjonalnej próby. „Afilozoficzność” historiografii Minęło ponad dziesięć lat od śmierci Jerzego Topolskiego, sporo więcej — od powstania jego ostatnich dzieł, propagujących historię programowo „teoretyczną i wyjaśniającą”. Historiografia zdaje się nadal zadziwiająco inercyjna względem refleksji nad własnymi podstawami teoretycznymi, co odnotowują współcześni, świadomie teoretyzujący, historycy7. Nad jakimkolwiek okresem w historii historiografii byśmy namysłu nie podejmowali, będziemy mieli do czynienia z permanentnym kryzysem myślenia w obszarze teorii. W stosunkach historia–teoria historii (nie jest to zarzut pod adresem środowiska historyków) wciąż pokutuje przekonanie, jakie wyraził J. G. Droysen: „Można być historykiem nie troszcząc się o zasady metodologii historycznej”8. Praktyka dowodzi, że historię można uprawiać, jeśli się tylko rekonstruuje w postaci opisu ciągi chronologicznie następujących po sobie zdarzeń9. Historiografia jako dziedzina, czy może lepiej praktyka w obrębie kultury, niechętna wobec rozważań filozoficznych i metateoretycznych, w toku swego rozwoju usankcjonowała postawę zamknięcia na refleksję teoretyczną. Przyczyną owego zamknięcia wydaje się trwanie historyka przy pozytywistycznych, empirycznych ideałach naukowości (kult źródła) i w efekcie tegoż przywiązania historiografia pojmuje swą tożsamość w opozycji do spekulatywnych historiozofii pierwszej połowy XIX wieku, pochopnie kojarząc wszelką refleksję teoretyczną z „nienaukowymi”, metafizycznymi tendencjami filozofii dziejów10. Jednak, niebagatelnego znaczenia nabierają tu tradycje historyzmu z Rankowskim faktografizmem i obiektywizmem. Mimo wy17 E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne. Refleksja o przeszłości w nowej humanistyce, Poznań 2006, s. 23. 18 Ch. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, Wstęp do badań historycznych, Lwów 1912, s. 4. 19 Rzeczą oczywistą jest, że w oczach historyka profesjonalnego — nawet nie „teoretyzującego” — rzecz nie przedstawia się aż tak banalnie, historiografia akademicka posiada swoje profesjonalne reguły, swą metodykę, a zatem wymaga przygotowania zawodowego, opanowania choćby pewnej metodyki badań historycznych. 10 A. F. G r a b s k i, Teoria i historia. Rozważania historiograficzne, „Studia Metodologiczne”, 17, 1978, s. 5–7. 92 Szymon Malczewski raźnej presji, jaką na „niedoskonałe” dyscypliny humanistyczne wywierały metodologie naturalistyczne, historiografia wykazywała (wykazuje) znaczący opór wobec wszelkich prób modernizacji. Mimo zaistnienia nieklasycznych, modernistycznych, (w wariantach umiarkowanym i skrajnym) nurtów historiografii, te klasyczne, idiograficzno-zdarzeniowe, wciąż mają się dobrze. Historyk pozwala sobie niejednokrotnie „lekceważyć” otoczenie filozoficzne, być może w próbach modernizacji upatrując zagrożenie dla tożsamości swej dyscypliny, na którą składają się także jej „słabości”. ... historia jest najmniej nowoczesną ze wszystkich nowoczesnych nauk. Jest — z samej swej istoty — dyscypliną konserwatywną. Dla wielu romantyczną. Dla niektórych — w niejednym — sentymentalną. Nasączoną emocjami, skłonnościami, uprzedzeniami i całym naszym życiowym doświadczeniem. Na czym oczywiście polega jej „immanentna” słabość. Ale i — w równym chyba stopniu — uroda. I nie zmieni tego żadne nowoczesne zaklinanie słów, nowoczesny sztafaż czy infrastruktura.11 Żywiołowy pozytywizm historiografii (nb. pojęcie ukute przez Topolskiego), przyczynia się do utrwalenia tendencji: a) niedostrzegania problematyki poznawczej w historiografii, traktowanie swej własnej (historyka) sytuacji poznawczej jako nieproblematycznej; b) wiary w możliwość w pełni obiektywnego, wolnego od wartościowań pozapoznawczych, rekonstruowania przeszłości, wyrażonej w idei tzw. prawdy historycznej; c) asekuracyjnego ograniczenia do kwestii wobec epistemologii wtórnych, tj. metodyki badania. Z takim stanem rzeczy polemizował już u progu swej zawodowej kariery J. Topolski. Jak wspominał wielokrotnie, tę predylekcję do myślenia teoretycznego zaszczepił mu Jego mistrz — Jan Rutkowski. Śmiem przypuszczać, że jest to także następstwo niestandardowej, „ścisłej” jak na historyka edukacji i takich wczesnych zainteresowań naukowych Autora Marksizmu i historii12. Droga wiodła tu, chciałoby się powiedzieć, od teorii do historii. Cały dorobek metodologiczny Jerzego Topolskiego — mimo nieuchronnej ewolucji jego poglądów — wydaje się wyrastać z niezgody na antyteoretyczną, nieautorefleksyjną historiografię, uwięzłą w micie tzw. obiektywnych bądź „twardych” faktów historycznych. Początkiem tej refleksji jest diagnoza głosząca, że naukowość historiografii nie jest, wbrew potocznym mniemaniom, sprawą oczywistą. W świetle rygorów naukowości, wyznaczanych głównie przez praktykę przyrodoznawstwa, historia jest metodologicznie „ułomna” i nawet jeśli nie jest po prostu literaturą, to 11 Jest to opinia wygłoszona przez prof. W. Łazugę podczas sesji panelowej „Podmiotowość ucznia w Nowej Szkole”, zob. zapis dyskusji [w:] Uczeń w Nowej Szkole. Edukacja humanistyczna, red. M. Kujawska, IH UAM, Poznań 2002, s. 234. 12 Topolski wspominał, iż początkowo interesował się raczej takimi naukami jak matematyka i fizyka, potem — pod wpływem ojca — ekonomią polityczną, prawem i socjologią, a dopiero wtórnie historią w powiązaniu z zagadnieniami ekonomi i socjologii. Zob. J. T o p o l s k i, O mej twórczości naukowej, „Studia Metodologiczne” 28, 1993, s. 10. Droga ku historii wiodła w przypadku Topolskiego już od samego początku od strony jej bardziej teoretycznych wcieleń. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 93 nie ma wypracowanego paradygmatu badań; jeśli jest nauką — to tkwiącą w stadium przedparadygmatycznym13. Dziedziczy z nauk społecznych wszelkie ich „niedoskonałości” metodologiczne, które w jej obrębie nawet się pogłębiają. Podstawowym brakiem metodologiczno-teoretycznym historiografii była, w ocenie młodego badacza, predylekcja tej dyscypliny do paradygmatu idiograficznego, niewłaściwe, ewentystyczne wyobrażenie procesu historycznego (nie uwzględniające jego warstw „głębokich”), pociągające za sobą rekonstruowanie tegoż w postaci ciągów chronologicznych niepowtarzalnych, jednostkowych zdarzeń. Ten pierwszy etap metodologicznej twórczości Topolskiego — okres współpracy z A. Malewskim — znamionują opozycyjne względem siebie pojęcia: idiografizm — nomotetyzm, jako dyrektywy dla sposobów badania przeszłości14. Istotnym celem dla obu teoretyków było wówczas urzeczywistnienie programu nomotetyzmu metodologicznego, nakazującego w obszarze nauk społecznych formułowanie praw historycznego rozwoju. Już wówczas w metodologicznej dyskusji zabierał Topolski głos, będąc przekonany o tym, że historia dąży do syntezy — nie jest zatem skumulowanym zbiorem zrekonstruowanych faktów (co byłoby ideałem programu idiograficznego), ale pewnym wyborem faktów nie tyle nie kompletnym co rozmyślnie wyselekcjonowanym poprzez wprowadzenie pewnych kryteriów. Wybór dokonywany przez historyka nie dokonuje się zatem „bezzałożeniowo”, jak tego chciały pozytywistyczno-fenomenalistyczne koncepcje teorii poznania. Nadto, założeniowy charakter poznania historycznego nie dopuszcza traktowania tegoż jako aksjologicznie „niewinnego”. Głoszona przez Topolskiego idea dyrektyw metodologicznych (będących w istocie heurystykami), dostarczających historykowi kryteriów selekcji faktów, sposobów wyjaśniania faktów oraz sposobu oceny faktów, każe zastanowić się nad wartościami interweniującymi w badaniu naukowym. I. METODOLOGIA HISTORII Metodologia historii15 ukazała się na fali powojennego ożywienia w dyskusji nad problematyką metodologiczną historii i, tu raczej wątpliwości nie ma, stanowiła w tej dyskusji głos najbardziej wyrazisty16. W chwili ukazania się (w roku 1968) zaskoczyła ona środowisko historyczne swą „śmiałością” i nade wszystko szerokim rozumieniem zakresu pojęcia „metodologia historii”. Za przedmiot rozważań Autor przy- 13 Paradygmatu w sensie jaki nadał temu pojęciu Th. Kuhn w swych Strukturach rewolucji naukowej. Zob. A. M a l e w s k i, J. T o p o l s k i, O wyjaśnianiu przyczynowym w historii, „Kwartalnik Historyczny” 2, 1957; t y c h ż e, Studia z metodologii historii, Warszawa 1960 (praca ta powstawała w latach 1957–58. Zob. O mej pracy..., s. 4–5); t y c h ż e, Metoda materializmu historycznego w pracach historyków polskich, [w:] Studia filozoficzne, 1959. 15 J. T o p o l s k i, Metodologia historii, wyd. I, Warszawa 1968. 16 Ukazało się wówczas kilkanaście opracowań metodologicznych (m. in. G. Labudy, A. Malewskiego i J. Topolskiego, J. Giedymina, C. Bobińskiej), oraz dwie syntezy metodologiczne: Metodologii historii zarys krytyczny W. Moszczeńskiej i Metodologia historii Topolskiego. 14 Szymon Malczewski 94 jął nie tylko, jak się zwykło czynić17, kwestię metod — „warsztatową” stronę praktyki (tę część określił mianem „pragmatycznej metodologii historii”), ale także rozważania nad przedmiotem (dziedziną) historii, tj. procesem historycznym (ta część rozważań stanowiła „metodologię przedmiotową”), a także problematykę poznania historycznego jako odmiany poznania naukowego w ogóle. Za zasadne uznał też Topolski wydzielenie, pod postacią „apragmatycznej metodologii historii”, studia nad wytworami czynności poznawczych, narracją i jej składowymi oraz podjąć refleksję nad historią historiografii, przyglądając się „wzorcom badania historycznego”, analizowanym ze względu na cel, jaki tym badaniom stawiano. Metodologia historii raczy nas sporą dawką abstrakcji i nowoczesnej terminologii, zaczerpniętej z metodologii ogólnej, semiotyki, cybernetyki18. Dzieło to tkwi w paradygmacie, jaki wyznaczała „filozofia analityczna” ze szczytowym jej osiągnięciem — „hipotetyzmem” K. R. Poppera19; charakteryzuje się zwyczajną dla tego nurtu dbałością o kulturę logiczną metanaukowej refleksji. Ściślej rzecz biorąc, Metodologia historii wciela w życie projekt „naturalizmu antypozytywistycznego”, krytycznego także wobec hipotetyzmu20. Uzasadnieniem dla tak szeroko, ponadmetodycznie, pojmowanej tematyki metodologicznej jest przekonanie: Od naszego poglądu na przedmiot badań w dużym stopniu zależy samo prowadzenie badań. Trzeba uznać, że ogólny pogląd na strukturę badanej dziedziny, jako część składową wiedzy badacza, na gruncie której przeprowadza on swe badania wpływa w sposób istotny na ich tok, a więc również analiza owego poglądu na strukturę przedmiotu powinna w jakimś stopniu wejść w zakres rozważań metodologicznych.21 Aby jednak ustrzec się przed wyważaniem otwartych drzwi poprzez „odkrywanie” tego co sam Autor dostatecznie mocno podkreślał, wymieńmy po prostu występujące w Metodologii historii „-izmy”, stanowiska epistemologiczne. Będą to: empiryzm, realizm, holizm, materializm, esencjalizm, antypsychologizm (w kwestii wyjaśniania działań ludzkich), także obiektywność sprzęgnięta z prawdziwością klasyczną, a przy tym spora, jak na standardy tamtego czasu, doza myślenia konstruktywistycznego tj. podważającego obowiązujący obiektywizm w teorii poznania historycznego. Powyższy „zestaw” odpowiedzialny jest za charakter Metodologii historii. 17 Zob. wydany w tym samym roku Metodologii historii zarys krytyczny W. Moszczeńskiej, skoncentrowany wokół „wąsko” (metodycznie) rozumianej metodologii historii. 18 Recenzenci zarzucali niekiedy Topolskiemu, iż ta nowoczesność w przypadku Metodologii historii jest powierzchowna, a pod maską nowej terminologii kryją się rzeczy ogólnie znane. Opinia J. Maternickiego, zob. Nad metodologią historii — polemika (zapis dyskusji w Instytucie Historii PAN 13 III 1970 r.), „Kwartalnik Historyczny” 4, 1970, s. 879–905. 19 J. P o m o r s k i, Jak uprawiać metodologię historii? Wokół koncepcji Jerzego Topolskiego, [w:] Światopoglądy historiograficzne, red. J. Pomorski, UMCS, Lublin 2002, s. 13. 20 Niezgodnego z Popperowskim hipotetyzmem w kwestii „indywidualizmu metodologicznego”, zastępując go „holizmem” („strukturalizmem metodologicznym”). Zob. J. K m i t a, L. N o w a k, Studia nad teoretycznymi podstawami humanistyki, Poznań 1968. Wyraźniej niż w Metodologii historii, bo wprost poprzez przypisy, przyznaje się Topolski do inspiracji Popperowskich w Studiach z metodologii historii. 21 J. T o p o l s k i, Metodologia historii, s. 14–15. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 95 Ontologia poprzedza metodę Problematyka rozstrzygnięć ontologicznych wyprzedza tutaj metodologię, bowiem Autor Świata bez historii jest przekonany o tym, że od samego poglądu na przedmiot badań zależy w dużej mierze sam proces poznania, a zatem akceptuje tezę — nagłośnioną swego czasu właśnie przez K. R. Poppera — o pierwotności teorii względem doświadczenia i o niemożności ścisłego rozgraniczenia na wiedzę teoretyczną i opisową. Potrzeba właściwego rozumienia — Autor Metodologii historii popada tu w wybitnie normatywny ton — procesu historycznego, zapewnione przez „ontologiczne novum” materializmu historycznego, wydaje się tak dominująca, że problematyka poznawcza jawi się jako nadbudowana nad ontologią22. Wobec potrzeby wstępnej wiedzy o przedmiocie, jak to określa „dziedzinie”, będącej odpowiedzią na najogólniejsze: „co poznaję?”, zarysowuje Topolski schemat porządkujący bezmiar przeszłych zdarzeń. Przyznaje, że poznanie historyczne, jak i żadne inne poznanie, nie jest biernym rejestrowaniem rzeczywistości pozapodmiotowej, ale dotyczy przedmiotu już wstępnie poddanego prefiguracji. W każdej ze swych metodologicznych prac sporo miejsca poświęca analizom natury procesu historycznego, w każdej z nich całokształt tych rozważań składa się na trochę inną, specyficzną „przeszłość”. W Metodologii historii jest to wizja mocno schematyczna, abstrakcyjna, mechaniczna, całość tej ontologii ciąży ku ujęciom strukturalnym, teoriosystemowym, ku historiografii procesualno-ilościowej23, ale sprzeciwia się też fatalizmowi czy skrajnemu determinizmowi ujęć, chcących widzieć historię człowieka jako proces typu przyrodniczego. Wysoce schematyczna wizja przeszłości jest następstwem fuzji cybernetyki24 z teorią materializmu historycznego w podwójnym zastosowaniu: ontologicznym, jako konceptualizacja przedmiotu, i metodologicznym, jako źródło dla metod jej badania. Przeszła rzeczywistość jawiła się Topolskiemu jako, pierwotna względem aktu poznania, hierarchiczna struktura oddziaływujących na siebie układów i elementów. W sprzężeniach tych układów i podukładów w wyniku przezwyciężania sprzeczności miał tkwić dialektyczny mechanizm, „poruszający” rzeczywistość. Starał się Autor nie ograniczać perspektywy badań historycznych do przedstawiania powiązań strukturalnych kosztem diachronii, dynamiki obrazu. Ta wizja wierna jest tezie „holizmu” („strukturalizmu metodologicznego”), a przeczy zasadności twierdzenia o sprowadzalności całości do sumy elementów ją tworzących (indywidualizmowi metodologicznemu). Ludzkie działanie jest generatorem historii, człowiek tworzy historię, działając w określonych okolicznościach naturalnych i kulturowych — tu pada słynne zdanie Marksa z 18 brumeira’a Ludwika Bonapartego — będące u Topolskiego kwinte22 Tę zależność podkreślił Topolski jeszcze wyraźniej w Elementach marksistowskiej metodologii humanistyki, w rozdziale XII: Aktywistyczna koncepcja procesu dziejowego, s. 255–256. 23 W sensie w jakim ten termin pojawia się w rozważaniach W. Wrzoska, zob. idem, Historia — kultura — metafora, Wrocław 1995. 24 W dalszej kolejności także: mereologii, teorii decyzji i gier, teorii zachowania. Szymon Malczewski 96 sencją marksowskiego rozumienia zależności: człowiek–historia. Jest to jednocześnie człowiek racjonalnie działający25. Niechętny był poznański badacz antropologiom fundowanym na teorii psychoanalitycznej Freuda czy strukturalizmie Levi-Straussa, czyniących z człowieka irracjonalną marionetkę, sterowaną kompulsywnymi siłami „wewnętrznymi”, odrzucał naiwno-pozytywistyczny progresywizm oraz prowidencjalizm, z założonym w obrębie nich „uzależnieniem” człowieka od fenomenów „pozaludzkich”. Z perspektywy dzisiejszej „nowej humanistyki” — mimo zakładanych w stosunku do człowieka ograniczeń — proces dziejowy wg Topolskiego grzeszy zdecydowanie antropocentryzmem26. Mimo to, porównując Metodologię historii do późniejszych prac poznańskiego badacza odnosi się wrażenie, że świat „cybernetycznych układów” z Metodologii historii jest, jak na standardy historiografii, w sporym jednak stopniu odhumanizowany, nieludzki a nawet... ahistoryczny. Widoczna jest wyraźna fascynacja Autora abstrakcyjnymi schematami, jak je później w Teorii wiedzy określił — teoriami o „ubogim modelu semantycznym”27. Poszukiwanie swego rodzaju powszechników, absolutnych, ponadczasowych, stałych zależności pomiędzy zjawiskami, „skrywających się” w nieobserwowalnej warstwie-sferze dualistycznej rzeczywistości, nie daje się pogodzić z historycznością rozumianą w sposób skrajny, historycznością rozumianą jako absolutna zmienność wszystkiego. Nomotetyzm jako ideał metodologiczny w badaniu przeszłości, niejako z natury rzeczy historię czyni pozorem, za którym kryje się to co niezmienne. Mimo schematyzmu ujęcia, poznański badacz jest antyfenomenalistą i pojmuje abstrakcję jako realistyczny obraz „wyższego piętra” czy też nieobserwowalnej „głębi” rzeczywistości, akceptuje esencjalizm i, podobnie jak ontologia marksistowska, broni pojęcia „istoty rzeczy”, obie sfery, zjawiskową i istotę, traktując jako poznawalne. Aktywność podmiotu Niewątpliwą zasługą Metodologii historii jest zaprzeczenie powszechnie implicytywnie obecnej w praktyce historiograficznej „teorii odbicia”, w odniesieniu do problemu poznania. Zwolennicy powyższego poglądu obstają przy wizji podmiotu poznającego jako biernego perceptora, hołdując dodatkowo sensualizmowi. Przekonanie o wyłącznie empirycznym źródle ludzkiego poznania i realistycznym charakterze jego wyników, łączy poznański badacz z wizją poznania jako aktywnej, twórczej działalności podmiotu, przedstawia ją pod postacią marksowskiej stałej sprzeczności (zwrotnej zależności) pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Nieodwracalnie przyznaje zasadność Kantowskiej przewadze podmiotu nad przedmiotem, ale jak ognia unika wszelkiego idealizmu. 25 Stąd potrzeba wyjaśniania jego działań, w postaci rekonstrukcji warunków działania i motywacji podmiotu działań, sięga tu Topolski do pojęć logiki sytuacyjnej i teorii zachowania, zaznacza się także wpływ koncepcji A. Malewskiego. 26 O anty-antropocentryźmie „nowej humanistyki” zob. E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne. 27 Szczególny entuzjazm wzbudziła u Topolskiego książka O. Langego, Całość i rozwój w świetle cybernetyki (Warszawa 1962), wspominał tę fascynację po latach, zob. J. T o p o l s k i, O mej twórczości..., s. 13–14. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 97 Ponadto, ustanowiona zwrotna zależność ustaleń ontologicznych (przedmiotowych) i poznawczych (podmiotowych), wprowadza do Metodologii historii ducha konstruktywizmu. Te konstruktywistyczne intuicje, wynikające z aktywnej postawy podmiotu („przewagi” podmiotu nad przedmiotem) godzi jednak Autor z formułą adequatio rei et intellectus, dążeniem do prawdy klasycznej, odpowiedniości rzeczywistości przeszłej i jego historycznej rekonstrukcji. Założenie to nie podlega dyskusji. Godzi ją Autor Teorii wiedzy historycznej z konceptem „konstruowania faktu historiograficznego” jako odpowiednika faktu historycznego, pojawia się myśl o odkrywaniu (poznawaniu) poprzez konstruowanie. Zakładany, wzrastający izomorfizm wyni-ków poznania i jego przedmiotu nie przeszkadza podważyć jednak realizmu naiwnego (metafizycznego) koncepcją w i e d z y p o z a ź r ó d ł o w e j, czyli całego zasobu informacji, będącego albo mogącego (wiedza potencjalna) znaleźć się w posiadaniu historyka, pozwalającego mu źródło odczytać, także w sensie szerszym, tj. umieścić informację źródłową w kontekście przeszłości jako wizji „całości”. Teoria „wiedzy pozaźródłowej” słusznie uchodzi za najbardziej oryginalny fragment Metodologii historii, wobec jej raczej aplikacyjnego charakteru, wynikającego z silnego przejęcia ideami naukowości z ogólnej metodologii nauki. Mimo wspomnianego znaku zapytania nad realistyczną wizją wiedzy historycznej, Topolski w Metodologii historii jest wyznawcą epistemologicznego realizmu, nie tylko w odniesieniu do pojedynczych wydarzeń z przeszłości, ale także wobec „wyższego piętra” rzeczywistości, tj. sfery praw historycznego rozwoju. Formułowane w historii prawa są interpretowane realistycznie, nawet wobec ich idealizacyjnego charakteru, są one uproszczeniem rzeczywistych oddziaływań (mgliście zarysowana koncepcja „idealizacyjnej teorii nauki”). Dosłownie, w wysiłku poznawczym podmiot poznania historycznego „odsłania” najbardziej podstawowe, tkwiące w „głębi rzeczywistości”, prawidła rozwoju28. Pokłosiem refleksji nad poznaniem jest także próba — w planach klasyfikacyjnym i definicyjnym — nowego spojrzenia na źródło, podział na źródła pośrednie i bezpośrednie obciążony jest jednak wyobrażeniem poznania jako „odbijania” rzeczywistości — jak przyzna to później sam Topolski. Ale niewątpliwą zasługą, z dzisiejszej perspektywy, zrozumienie relatywnego charakteru wszelkich klasyfikacji źródłowych jak też wskazanie na uzależnienie potencjału informacyjnego źródła od aktywności podmiotu, od jego przemyślności w operowaniu „wiedzą pozaźródłową”, będącą reflektorem oświetlającym materiał źródłowy, snopem światła właściwego mu kontek- 28 Pojęcie prawidłowości historycznej ma u Topolskiego niedeterministyczną (umiarkowanie deterministyczną) wykładnię. Prawidłowości są tutaj niejako „wpisane” w ludzkie działanie, nie są od niego niezależne, wobec działania „zewnętrzne” jak, np. oświeceniowe prawo samorealizującego się postępu. Dla porównania wystarczy zajrzeć do niechlubnego świadectwa historiografii stalinowskiej, jakim jest książka A. S c h a f f a, Obiektywny charakter praw historii. Z zagadnień marksistowskiej metodologii historiografii, Warszawa 1955; hołduje ona w metodologii historii, schematycznej (stalinowskiej) koncepcji formacji społeczno-ekonomicznych. Wziąć jednak należy pod uwagę czas powstania tejże książki i Metodologii historii jak podkreślał sam Topolski, jego twórczość metodologiczna, w tym interpretacja marksizmu, możliwa była po „odwilży październikowej”. Zob. O mej pracy..., s. 4–5. Szymon Malczewski 98 stu. Podobnież za novum namysłu Topolskiego nad źródłem mogło wówczas uchodzić powiązanie problematyki źródłoznawczej z teoriopoznawczą. Innymi słowy, Topolski dostrzegł fakt, że postawienie artefaktu w charakterze źródła jest już decyzją teoriopoznawczą29. Ku ideałom social science W praktyce historiograficznej nie ma ucieczki od myślenia teoretycznego, przynajmniej — takie przekonanie towarzyszyło Topolskiemu — jeśli historia chce być nauką (a ta powinna przekraczać perspektywę potocznego doświadczenia), co warunkuje jej przynależność do „dojrzałych” dyscyplin teoretycznych30. Sporu tutaj być nie może, Jerzy Topolski taki, jaki jawi się w swych poglądach w Metodologii historii, jest zwolennikiem „metodologicznego naturalizmu”, tak interpretowanego — dodajmy — aby „pomieścił” swoistości świata społecznego31. Struktura nauki jest strukturą „wyjaśniania”, a więc historia-nauka ma stany rzeczy wyjaśniać. Biorąc za fundament rzeczywistości kauzalny związek: przyczyna–skutek, wyjaśnia szukając przyczyn, ujawniania konieczne lub wystarczające związki metonimiczne, w drugiej kolejności sięga po wyjaśnianie strukturalno-funkcjonalne. Wyjaśnianie historyczne ma się realizować poprzez schematy logicznych wnioskowań, a nie, jak tego chciała antypozytywistyczna humanistyka (Dilthey, Weber, Croce), „rozumienie” hermeneutyczne, humanistyka ma dać „racjonalne” podstawy „do przekonania, że badane zjawisko zaszło”32, stąd asymilacjonizm poznańskiego badacza, względem „modelu Hempla-Oppenheima”. Strategia obrony naukowości historiografii — także argumentacja na rzecz obiektywności, realności przeszłości — polega na wykazywaniu braku specyfiki poznania historycznego, a raczej (bardzo trafne spostrzeżenia!) wskazywaniu na pokrewień29 W. W r z o s e k, Losy źródła historycznego (refleksje na marginesie idei R. G. Colingwooda), [w:] Świat historii, red. W. Wrzosek, Poznań 1998, s. 412. 30 Autor Metodologii historii aprobował pogląd żywiony w poznańskim środowisku metodologicznym, głoszący fazowy charakter rozwoju wiedzy naukowej. Poszczególne dyscypliny nauki, w myśl tego poglądu, rozwijają się od stadium przedteoretycznego do teoretycznego. Koncepcja ta zarysowana jest najwyraźniej w pracach J. Kmity, ale także u L. Nowaka i K. Zamiary. Nauka w fazie przedteoretycznej — jest ona tutaj identyfikowana z pozytywistycznymi, fenomenalistycznymi orientacjami metodologicznymi — kodyfikuje zaledwie treści doświadczenia potocznego. W teoretycznej fazie rozwojowej nauka autonomizuje się i wykracza poza ramy potocznej praktyki, formułując twierdzenia w przekonaniach potocznych nieobecne a nawet z nimi niezgodne. Dociera wtedy do „istoty zjawisk”. Klasycznym przykładem nauk w fazach przedteoretycznej i teoretycznej są tutaj odpowiednio twierdzenia fizyki Newtonowskiej, jako zgodne z doświadczeniem potocznym, i fizyka kwantowa, wykraczająca poza, „przecząca” tymże. 31 Autor nie dokonuje ontologicznej redukcji świata społecznego do przyrodniczego. Przyjmuje tezę o jedności metodologicznej nauki, ale za nieredukowalną cechę świata człowieka uważa jego wolną wolę, przy jednoczesnej dopuszczalności na „zawarcie” tej swoistości w ramach naturalizmu metodologicznego. Stanowisko Topolskiego jest naturalizmem umiarkowanym. 32 C. G. H e m p e l, Filozofia nauk przyrodniczych, Warszawa 2001, s. 102. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 99 stwo wszelkiego poznania ludzkiego, w powszechnej opinii nie obarczonego sceptycyzmem, z poznaniem historycznym. Zbliżył tutaj Topolski, poprzez swoiste „uhistorycznienie” — tak to wygląda z perspektywy dnia dzisiejszego — epistemologię do standardów wyznaczanych przez nauki o kulturze, a nie — jak to było wówczas — zobiektywizowane przyrodoznawstwo. Naukowości historiografii przydaje też prezentowanie przez Topolskiego stwierdzeń historii jako Popperowskich hipotez, a postępowanie podmiotu historiografii jako, na najogólniejszym poziomie, zgodne z hipotetystycznym schematem popperyzmu, z wypełniającymi go „narzędziami” niższego rzędu, tj. metodami rekonstrukcji faktów czy też typami wnioskowań. Metodologia historii, wpisana w krytyczne wobec postpozytywistycznego idiografizmu myślenie poznańskiej szkoły, odrzuca skrajnie pozytywistyczne ideały naukowości, głoszące potrzebę eliminacji wartościowań z nauki33. Zamiast tego proponuje spojrzenie umiarkowanie panaksjologiczne, nie postuluje eliminacji wartościowań, ale świadome ich stosowanie, połączone z „neutralizacją” tychże poprzez filtr wiedzy teoretycznej, a przez to kontrolę nad nimi. Ideał wyznaczają tutaj obiektywność, intersubiektywna kontrolowalność oraz stwierdzalność. Scjentyzowaniu historiografii sprzyja postawa akceptacji i nadziei na wzrost poznawczych perspektyw, w związku z zastosowaniem metod ilościowych. W reakcji na aktywistyczno-konstruktywistyczne wizje Topolskiego, w recenzjach podkreślano niedostatecznie mocno wskazywaną obiektywność pozapodmiotowej rzeczywistości, a przez to zagrożenie subiektywizmem poznawczym34. Oskarżano Topolskiego o „kreacjonizm”35, przecenianie roli wiedzy pozaźródłowej36. Teoria poznania w koncepcji Topolskiego zatacza koło: poznajemy opierając się na wiedzy o przedmiocie, a ta wiedza jest pokłosiem poznania wcześniejszego, stąd — z perspektywy konkretnego aktu poznania — pozorny aprioryzm tej relacji epistemologicznej. Ratuje się Autor przekonaniem, że wiedza o przedmiocie, zaczerpnięta spoza wyobrażeń historyków, będąca naukową, sama znajdująca zastosowanie jako wiedza pozaźródłowa, zdolna jest generować naukowe rezultaty. Ta, jak dziś się przyjmuje, pozorna tylko, „zewnętrzność” ontologii wobec epistemologii, do której chce nas przekonać Metodologia historii, pozwala uniknąć popadnięcia w relatywizm poznawczy. Mimo że Metodologia historii jest wykładnią teorii historiografii, stworzoną w atmosferze zachwytu nad scjentystyczna ścisłością, nie uniknął Topolski kontrowersyjnego naginania standardów naukowości do potrzeb historiografii, m.in. dość niefrasobliwie poczynał sobie z definicją prawa, proponując za prawo uznać twierdzenia pozbawione ścisłej ogólności37. 33 Przedmiotem krytyki poznańskich metodologów był przede wszystkim minimalistyczny projekt nauki w ramach „trzeciego pozytywizmu” przedstawicieli Koła Wiedeńskiego. 34 Opinia J. Żarnowskiego, zob. Nad metodologią historii..., s. 895. 35 Opinia J. Maternickiego, zob. A. Z a l e w s k a, Teoria źródła archeologicznego i historycznego we współczesnej refleksji metodologicznej, UMCS, Lublin 2005, s. 41. 36 Opinia J. Maternickiego, zob. Nad metodologią historii..., s. 904. 37 Czym naraził się na krytykę, zob. G. Kloska, Zdania ogólne w historii, [w:] Profile filozofii dziejów, red. J. Litwin, PAN, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–Łódź 1982, s. 88–89. Szymon Malczewski 100 Dzieło to (Metodologia historii) przepaja optymizm poznawczy, zarówno w odniesieniu do przeszłej rzeczywistości, jak i poznawczego, teoretycznego zaplecza podmiotu. Zasługą właśnie Metodologii historii jest ujawnienie, w przypadku historyka, tego obszaru zaklętego milczenia, wskazanie na obfitość zawartych w nim treści, rozstrzygnięć, przesądzeń zawsze implicytywnie w poznaniu historycznym uczestniczących. Nie ograniczone do metodyki dzieło Topolskiego unika charakterystycznego dla tak uprawianej metodologii zawieszenia w próżni, obojętności wobec filozoficznego otoczenia historiografii. Znajduje (dziś już pogląd nieaktualny) punkty „styczne” podmiotu badań historycznych z przeszłością, nie przesądzając z góry o ich istnieniu, ale drążąc zapoznane oczywistości epistemologii historii. Miał jednocześnie Topolski ambicje dziełem swym wprowadzić w tym obszarze standardy, które uczyniłyby z historii naukę w sensie social science. Historia pisana wg metodologicznych wskazówek Topolskiego byłaby socjologią i ekonomią z pogłębioną temporalnie perspektywą poznawczą. Zapowiada przy tym, przez zgłębianie problematyki poznawczej a nie tylko metodycznej, stały postęp nauki historycznej i jej standaryzację, poprzez ujednolicanie zawartości wiedzy pozaźródłowej. Metodologia historii dziś Dzieło Topolskiego — pozwalam sobie tutaj na niesprawiedliwą, jawnie ignorującą ówczesne otoczenie filozoficzne tegoż, krytykę38 — hołduje założeniom, na które nie ma dziś zgody: zapatrzone jest w przyrodoznawstwo i „scjentyzuje się”, dąży do obiektywności w sensie jednej, apodyktycznej prawdy, stosuje wyklętą w „nowej humanistyce” strategię podmiotowo-przedmiotową, jest nieemocjonalne, po naukowemu chłodne, emocje dostrzega, ale jako problem, przeszkodę39, rości normatywne a nawet, poprzez postulat standaryzacji, totalitarne pretensje dalekie od modnego Feyerabendowskiego pluralizmu czy nawet anarchizmu metodologicznego. Inspiracjami marksistowskimi, nieuchronnym kolektywizmem — mimo wspomnianego aktywizmu — wzbudza uprzedzenia raczej niż zrozumienie40, tym bardziej, że zawiera sporo „cytatologii” z pism klasyków, dziś wybitnie źle kojarzonej. Razi swym po- 38 Ignorująca także ówczesne okoliczności polityczne i cenzuralne, uzależnienie historii od marksizmu oficjalnego, zideologizowanego. 39 W swym modelu podmiotu poznającego przyjmuje Topolski wizję podmiotu jako złożonego z wielu funkcji egzystencjalnych: intelektu, cech psychicznych, usytuowania społecznego, wyznawanych wartości. Wszystkie one uczestniczą w poznaniu, niektóre jednak je odkształcają. Tak więc podmiot jest w jakimś sensie także tegoż poznania destruktorem. O pojęciu „podmiotu-destruktora” zob. M. C z a r n o ck a, Podmiot poznania a nauka, Wrocław 2003, s. 113. 40 Jak podkreśla W. Wrzosek, w części środowiska historyków — niebagatelne w tym znaczenie dominacji twórczości Topolskiego — panuje fatalne utożsamienie teorii historii z marksizmem po prostu, stąd też wszelka taka teoria, zważywszy na okoliczności odgórnego „marksizowania” historiografii (zob. R. S t o b i e c k i, Historia pod nadzorem, Łódź 1993), wydaje się tej części historyków „podejrzana”. Zob. W. W r z o s e k, Metodologia historii a metodyka nauczania historii, [w:] Między historią a edukacją historyczną, red. V. Julkowska, IH UAM, Poznań 2003, s. 279–280. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 101 czuciem wyższości nad strukturalizmem, refleksją genetyczną, pragmatyczną, każdym innym niż „dialektyczny” wzorcem badań”41 oraz często przywoływaną kategorią „postępu” w nauce. Im bliżej jesteśmy dzisiejszej antyscjentystycznej humanistyki, odżegnującej się od wszelkiego rodzaju logo-, fallo-, antropo-, etno-, centryzmów, tym więcej zarzutów możemy podnieść pod adresem Metodologii historii. Bez trudu, dla odmiany, znajdziemy w tym dziele wątki dzięki którym jasnym staje się, dlaczego refleksja J. Topolskiego, mimo licznych podnoszonych pod jej adresem krytycznych uwag, jest kręgosłupem polskiej metodologii historii. Przyjęty tropem „mistrza podejrzeń” — K. Marksa — nieuchronny perspektywizm badania historycznego, kiełkujące podskórnie intuicje konstruktywistyczne wyrażone w teorii wiedzy pozaźródłowej, humanistyczne przywiązanie do idei wolnej woli, chroniące przed fizykalistyczną redukcją człowieka, zainteresowanie aksjologicznym wymiarem poznania historycznego, udana (chciałoby się powiedzieć — „zgrabna”), przemyślna interpretacja procesu historycznego itd. Niechęci nie musi wzbudzać też obecny w myśli poznańskiego badacza marksizm, tym bardziej, że unika on Leninowskiej frazeologii, znanej z Materializmu a empiriokrytycyzmu. Wszystko to składało się na podkreślaną wielokrotnie i przy różnych okazjach otwartość myśli Jerzego Topolskiego. Wcześnie też dostrzegł poznański badacz braki swej metodologicznej syntezy, kolejny, 15-letni okres intensywnej pracy nad teoretycznym zapleczem badań historiograficznych, zaowocował Teorią wiedzy historycznej42. II. TEORIA WIEDZY HISTORYCZNEJ Mimo, że deklaracja złożona przez Autora nie zezwala na potraktowanie Teorii wiedzy historycznej jako nowej Metodologii historii, a raczej jako rezultat pogłębionych przemyśleń na temat niektórych tam już obecnych wątków, dzieło to jest — w moim przekonaniu — także korektą wcześniej obowiązujących standardów. Pogłębienie czy kontynuacja refleksji nad pewnymi problemami przyniosła istotne zmiany w zapatrywaniach Topolskiego na zagadnienia teorii historiografii. Symbolizuje te zmiany tytułowy termin „teoria”, zastępujący wcześniejszą „metodologię”, pojęcie kojarzone ze scjentystycznymi pretensjami analitycznej filozofii nauki z przenikającym ją, obsesyjnym problemem prawomocności metod poznawczych. Teoria, odwrotnie niż metodologia, nie ma być historiografii imputowana, ale ma być faktyczną rekonstrukcją „zaplecza” poznania historycznego, ewentualnie tegoż korektą, nie rezygnuje bowiem Topolski z ambicji normatywnych. 41 Zrozumienie wykazuje jeszcze dla tzw. „refleksji logicznej”, będącej pod wpływem analitycznej filozofii nauki. J. Pomorski pisze nawet o ówczesnych metodologicznych poglądach Profesora, iż były one nacechowane „indywidualizmem metodologicznym”, w sensie założenia istnienia jednej nauki historycznej. Zob. i d e m, Jak uprawiać metodologię historii?, s. 15. 42 J. T o p o l s k i, Teoria wiedzy historycznej, Poznań 1983. 102 Szymon Malczewski Standardy naukowości a teoria historiografii Jest z pewnością Teoria wiedzy historycznej najbardziej „autorskim” dziełem w metodologicznym dorobku Jerzego Topolskiego — prezentuje w dojrzałej formie najbardziej reprezentatywne dla Jego wizji teorii historiografii pojęcia i koncepty. Będą to: w planie ontologicznym pojęcie „subiektywnej i obiektywnej strony procesu historycznego”, dalej „wizja świata i człowieka”, „świadomość metodologiczno-nomotetyczna”, „wyjaśnianie integralne”, „kreowanie epistemologiczne” i „przestrzenie ontologiczne”, „niezdaniowa (holistyczna) koncepcja narracji historycznej”, „mitologizacja wiedzy” itd. W Teorii wiedzy historycznej zbliżył się Autor do praktyki historycznej, dystansując się jednocześnie od metodologii ogólnej nauk, pozostającej pod silnym wpływem przyrodoznawstwa, głównie fizyki. Punktem wyjścia i dojścia swych analiz uczynił faktyczną aktywność historyka. Świadczą o tym liczne przykłady analiz tekstów historycznych, jak i zmiana perspektywy z „trójdzielnej” (apragmatycznej, pragmatycznej, przedmiotowej) metodologii ku pojęciom sterowania, modelowania, wyjaśniania i sprawdzania, co miało odpowiadać etapom postępowania badawczego historyka. Metodologia historii stawiała tezę: nie ma niezapośredniczonego poznania historycznego, same procesy zachodzące na styku rzeczywistości empirycznej i wiedzy wstępnej podmiotu są tam raczej sygnalizowane niż analizowane, wzbogacenie tej problematyki, prześwietlenie owych procesów „sterowniczych”, następuje właśnie w Teorii wiedzy historycznej. Teoria wiedzy historycznej wyzwala się, w kwestii swej własnej naukowości, z uparcie dychotomicznego, dwuwartościowego myślenia, z prób apodyktycznego wyznaczania czy wyszukiwania wszelkich granic demarkacyjnych, dzielących „czystą” naukę od aktywności pozanaukowej. Wszelkie podziały na linii naukowe–nienaukowe, jak i wiele innych, przedstawia Topolski pod postacią continnum. Teorię, czego nie mogli mu wybaczyć zwolennicy logicznego rygoryzmu43, rozumie po prostu jako zawsze jakoś aktywne „zaplecze” poznania, jest to całe rozciągłe continuum różnego rodzaju przeświadczeń: od potocznego, „mglistego” światopoglądu średniowiecznego kronikarza do subtelnych i logicznie „poprawnych” teorii naukowych. Miarą dystansu Topolskiego do filozofii nauki jest odrzucenie kontrowersji indukcjonizm–dedukcjonizm. Zdaniem Topolskiego są to alternatywy fałszywe; zarówno Popperowski dedukcjonizm, jak i indukcjonizm, lansowany przez neopozytywistów, jako schematy wnioskowania obecne są w praktyce historiografii i nie wykluczają się. Podobnie weryfikacja, uzasadnianie twierdzeń przebiega według schematów falsyfikacji, jak i konfirmacji–dyskonfirmacji. Myślenie Topolskiego zdaje się podążać takim oto tropem: nieistotne są normy stanowione przez profesjonalną filozofię nauki, skoro historyk, a i nie tylko on, w swej codziennej praktyce czyni tak jak czyni i myśli tak jak myśli. 43 S. P i e k a r c z y k, „Metateoria” teorii wiedzy historycznej, „Kwartalnik Historyczny” 4, 1984, s. 987–1010. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 103 Epistemologia historii — epistemologia historyczna Teoria wiedzy historycznej jest przykładem epistemologii uhistorycznionej, jest teorią poznania historycznego po rewolucji Kuhnowskiej44, porzucającej utopijne poszukiwania kryteriów naukowości wobec świadomości historycznej zmienności ideałów nauki. Nauka winna być traktowana jako układ dynamiczny, który ujawnia stale zmieniające się kryteria „naukowości” i w którym żadna teoria nie jest ostatecznym punktem odniesienia. Dlatego w świetle tego spostrzeżenia nie jest uprawnione poszukiwanie początków czy ostatecznych kryteriów naukowości. To co uznajemy za „naukowe” dziś, może okazać się mniej naukowe w świetle przyszłego rozwoju.45 Wobec powyższego stwierdzenia wzbogaca Autor swoją perspektywę badawczą, poprzednio obejmującą procedury badawcze (metodykę), teorię poznania i teorię procesu dziejowego, o socjologiczne i psychologiczne uwarunkowania twórczości historycznej46 oraz teorię rozwoju nauki historycznej. Przyznaje większą niż dotychczas rolę determinantom pozapoznawczym a nie autonomicznej zasadzie racjonalności. Wiele inspiracji czerpie Topolski z twórczości J. Kmity, sięga do niej chociażby po ideę „współczynnika humanistyczno-metodologicznego” i teorię korespondencyjnego rozwoju nauki, chociaż ujawnia przy okazji także swój indywidualny pogląd na kwestię rozwoju nauki47. Wraz ze świadomością historycznej zmienności kryteriów naukowości w porządku diachronicznym przyznaje poznański badacz, że podobnie różne nieprzekładalne (oparte na odmiennych współczynnikach metodologiczno-humanistycznych) wizje-prefiguracje przeszłości funkcjonują także równolegle wobec siebie. Zamiast narzucającego się zwykle przy podejmowanej tu problematyce pojęcia odmiennych paradygmatów48, stosuje w odniesieniu do historiografii terminy „standardowych i niestandardowych zasad badania”. Bliższy staje się Topolski postawie pluralizmu metodologicznego. Zastosowania różnych współczynników metodologiczno-humanistycznych — jak pisał — powoduje, że możliwe jest: „mówienie formalnie o tym samym a jednak o czymś innym”, jakości „te same”, a jednak u różnych historyków „inne”, to nade wszystko: „przestrzenie ontologiczne” oraz „wizja świata i człowieka”, fundament pisarstwa historycznego. Zakłada poznański metodolog możliwość założenia różnych 44 Ściśle rzecz biorąc, jeden niewielki akapit dotyczący Struktury rewolucji naukowej Kuhna , znalazł się już w Metodologii historii, tam jednak, zaaferowany epistemologicznym i ontologicznym novum materializmu historycznego, pominął Topolski to, co w koncepcji rozwoju nauki wg Kuhna najistotniejsze. Podobnie, parokrotnie powołuje się na Filozofię i filozofię nauki L. Geymonata, także podejmującą problem historycznej zmienności ideałów nauki. 45 J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 22. 46 Topolski bardziej sygnalizuje potrzebę takich badań, niż faktycznie się nimi zajmuje. 47 Topolski postrzega rozwój nauki jako proces zdeterminowany przyczynowo, Kmita preferuje, wg Topolskiego, wizje bardziej schematyczną (nawet teleologiczną!) i przyznaje prymat determinacji funkcjonalnej. 48 Termin „paradygmat” w rozumieniu Kuhnowskim jest, wg Topolskiego, nieprzydatny do analizy zmienności ideałów wiedzy w obrębie historiografii, bowiem nie ma tu całościowych wzorców–programów badawczych, które pozostawałyby w stosunku do siebie w określonych relacjach. 104 Szymon Malczewski — w nieskończonej liczbie wariantów — „przestrzeni ontologicznych”, najogólniejszych wstępnych prefiguracji przeszłości, w toku badania konkretyzowannych. Analogicznie możliwe do przyjęcia są różne wizje człowieka w historii. Relacja pluralistycznej wielości funkcjonujących, nieprzekładalnych ontologii w stosunku do „jednej obiektywnej”, nie doczekała się w Teorii wiedzy głębszej analizy49. Koncepcją „przestrzeni ontologicznych” stawia Topolski zaledwie znak zapytania nad „twardym” jeszcze realizmem, jakiego zwolennikiem był w Metodologii historii. Relacja: obiektywna rzeczywistość–model rzeczywistości, ściślej — wiele możliwych modeli, pozostaje w świetle ustaleń Topolskiego w Teorii wiedzy historycznej, nierozwiązanym paradoksem. Historyk w „kręgu hermeneutycznym” Podjęta w Metodologii historii myśl o nieuchronnej założeniowości wszelkiego poznania, wiedzie Autora ku problematyce „kręgu hermeneutycznego” i niemożliwości ucieczki od poznawania na sposób ludzki. Ów „krąg” zwraca uwagę na cyrkularność naszego poznania, czyli na stałą współzależność ukształtowanych kulturowo kategorii myślenia z jednej strony i naszego poznania, szczególnie gdy chodzi o nauki humanistyczne (poznanie człowieka), z drugiej.50 Podmiot poznania, nie do wyobrażenia w formie tabula rasa, jest nieodwołalnie zakładnikiem przekazanych mu w ramach tradycji sposobów myślenia i tym samym „więźniem” określonej kultury, niemożliwa jest żadna inna wiedza jak tylko pojęciowa, a tych dostarcza kultura, w której partycypuje badacz-podmiot. Wśród całej obfitości elementów, jakie pomieścić może wstępna wiedza podmiotu, wyróżnia jednak Autor Świata bez historii te bardziej lub mniej pożądane, mogące się przyczynić do trafnego, realistycznego „uchwycenia” przeszłości lub ten realizm na linii podmiot–przeszłość deformujące. Do pierwszych zalicza „wartościową teorię”, do drugich — potoczny światopogląd, wartości pozapoznawcze, ideologię polityczną itd. Wobec niemożności przerwania zaklętego kręgu hermeneutycznego, którego fatalizm wiedzie ku antropomorfizacji zjawisk świata poznawanego51 proponuje Topolski „zapanować” nad tym fatalizmem poprzez — tu częściowo powraca do wątku podjętego w Metodologii historii — stałe, świadome stosowanie dostępnych a niezbywalnych pojęć, wyobrażeń, schematów myślenia, prefigurujących przedmiot poznania. Mimo świadomości „zatopienia” w kategoriach kulturowych, nie traci optymizmu w możliwościach kontrolowania procesu poznawczego. Z perspektywy dnia dzisiejszego, a i wówczas, koncepcja kontroli nad cyrkularnością poznania ludzkiego wydaje się bardzo kontrowersyjna52. 49 K. Z a m o r s k i, Zagadnienie przestrzeni ontologicznej w historiografii, [w:] Gra i konieczność, red. G. A. Dominiak, J. Ostoja-Zagórski, W. Wrzoska, Bydgoszcz 2005, s. 21, 23. 50 J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 122. 51 W. W r z o s e k, Historia–kultura–metafora, s. 13–14. 52 Zob. recenzja, S. P i e k a r c z y k, „Metateoria”..., op. cit. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 105 Przy okazji rozważań nad uzależnieniem wyniku poznania od kulturowo podyktowanych przedsądzeń i prób zaradzenia tymże, ujawnia się problematyka „głębi” świadomości podmiotu, obszar tego swoistego podmiotowego a priori jawi się jako struktura piętrowa, która w porównaniu do tego co prezentował Topolski w Metodologii historii, wydaje się mniej przejrzysta. Każda analiza, z prób której Topolski nie rezygnuje, podmiotowego „zaplecza”, dokonywana jest ze świadomością owej nieprzejrzystości. Oczywiście problematyka „głębi” nie jest przez Topolskiego kojarzona z inspiracjami płynącymi z psychoanalizy. Nieświadome w rozumieniu Topolskiego to tyle co zapoznane, funkcjonujące w formie automatyzmów, myślowych nawyków. Enigmatyczność tej struktury wynika nie tylko z trudności rozpoznania i nazwania tworzących ją elementów, ale także, a może przede wszystkim, z wzajemnego powiązania, nieustannych przekształceń i podlegania niekiedy tajemniczym, bo „dotąd nie znanym procesom”53. Podmiot nauki obecny w Teorii wiedzy historycznej w poznaniu operuje nie tylko intelektem, jak podmiot Kartezjański, ale poznaje nie wyłączając żadnej warstwy egzystencjalnej, co najwyżej je kontrolując, starając się ustanowić jakąś hierarchię. Podmiot ten, gdyby nie podkreślana silnie jego racjonalność, bliższy byłby temu z „filozofii życia” niż abstrakcyjnemu ideałowi Kartezjańskiemu. Jest całością swych funkcji egzystencjalnych, a nie tylko wyabstrahowaną ich częścią, przez co wydaje się on mniej „filozoficzny”. Złożoność podmiotu poznania historycznego podkreślona zostaje ideą „trzech perspektyw poznania: metodologicznej, ontologicznej i ideologicznej”. O ile więc, w bardziej lub mniej udany sposób rozkłada Topolski świadomość podmiotu na składowe — dodajmy inne składowe, liczniejsze niż w Metodologii historii — o tyle niepokoją go procesy, jak sam powiada nieuniknione, dogmatyzacji, mitologizacji wiedzy. Procesy te są nieuniknione, ponieważ zdają się wpisane w specyfikę poznania w ogóle, są to pewne ludzkie skłonności, przejawiające się w aktywności poznawczej. Zarówno idea standardowych/niestandardowych zasad badania, jak i problematyka dogmatyzacji wiedzy, jej krzepnięcia, unieruchamiania, bliskie są podejmowanym w obrębie uhistorycznionej (L. Fleck, T. Kuhn, S. Amsterdamski) refleksji nad rozwojem nauki, analizom stosunku tradycjonalizmu i nowatorstwa w postępowaniu badawczym. Pojawia się tutaj pojęcie mitu, nie kojarzone jako jeden z członów pary: prawda– –fałsz, jak to się zwykło rozumieć. Mit u Topolskiego nie jest skojarzony z tworem fantazji, niewiedzy czy, mocniej, zabobonu i myślenia anachronicznego, nie jest „nieprawdą” po prostu. Zmitologizowanie jest następstwem unieruchomienia fragmentów wiedzy, traktowania ich jako „całości gotowej i skończonej” — przeświadczenia mityczne tworzą ową „głębię”, pokłady myślowych nawyków, często niewyartykułowanych. Tylko dynamika, jaka cechuje „wartościowe teorie”, wynikła z „kontaktu z materiałem empirycznym”, z potrzeby konkretyzacji, jest skutecznym antidotum na nieuchronne skostnienie. Stąd charakterystyczna dla Teorii wiedzy historycznej krytyka takich schematów myślenia, jakie narzucała wcześniej chwalona cybernetyka, teoria mnogości, behawioralna teoria zachowania. 53 J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 157. Szymon Malczewski 106 Świat historii jawi się teraz poznańskiemu badaczowi jako obszar cechujący się liczniejszymi niż w Metodologii historii swoistościami, podatny na zróżnicowanie w przewadze jakościowe a nie ilościowe (choć ten analityczny i ścisły umysł wciąż wiązał wielkie nadzieje na wzrost potencjału poznawczego, związanego z rozwojem metod ilościowych)54. Dlatego też ufa Autor teoriom wypracowanym na gruncie historii, albo jeśli są one zapożyczone z innych dyscyplin, to poddanym konkretyzacjom, tak aby maksymalnie bliskie były niuansów świata historii, aby miały zdolność realistycznego „uchwycenia” przeszłości, unikając deformacji jej obrazu. Nie rezygnuje przy tym z poszukiwania tego co w dziejach ogólne, program historiografii teoretycznej i wyjaśniającej nie tracił na aktualności, jednak nie za cenę uproszczeń. Naczelną zasadą jest tutaj jak najwierniejsze „odzyskanie” przeszłości. To „odzyskiwanie” przybiera postać gry pomiędzy koniecznym (idealizacyjnym) uproszczeniem rzeczywistości poznawanej, a partykularnością historiografii opisowej, idiograficznej. Teoria wiedzy jest propozycją nowej, subtelniejszej niż wcześniejsza cybernetyczna, ontologii rzeczywistości przeszłej, skonfederowana jest z nowymi strategiami poznawczymi, wyrażonymi w poddanej modyfikacji teorii źródła. E m p i r i a, n o w a t e o r i a ź r ó d ł a — n o w a o n t o l o g i a Nowe spojrzenie Topolskiego na materiał źródłowy ściśle wiąże się z fundamentalnymi i dla Jego twórczości metodologicznej specyficznymi, procedurami „modelowania” i „kreowania epistemologicznego”. W czym rzecz? Zmodyfikowana teoria źródła stanęła pod znakiem pojęć znakowe/oznakowe. Materiał źródłowy jest zasobem, który zawiera pewną porcję informacji o czymś, przy czym taka relacja jest zawsze sugerowanym obrazem zdarzeń i stanów rzeczy. Dla Topolskiego, który rezygnuje z idei czystego opisu, każda próba opisu rzeczywistości wyzbyta jest tego typu „niewinności”, zawsze pociąga za sobą hierarchizację, selekcję, dobór nieobojętnej dla obrazu całości terminologii, słowem — taka relacja już jest pewną kreacją, pewnym „sugerowanym modelem rzeczywistości”55. Ten materiał, który powstał z intencją informowania o czymś, jest określany jako „adresowany”; intencjonalne adresowanie informacji ma pociągać za sobą większy ładunek kreacji odautorskiej. O charakterze informacji źródłowej (adresowanym bądź nie adresowanym), decyduje ładunek zawartej w nim perswazji. Kryterium nowej klasyfikacji jest „charakter więzi informacyjnej (komunikacyjnej) zachodzącej między historykiem a źródłem”56. Jeszcze większy niż w Metodologii historii znak zapytania stawia poznański badacz nad ściśle rozłącznymi próbami klasyfikacji źródeł — każde źródło jawi się teraz jako „mieszanka” różnego typu informacji, adresowanych i nieadresowanych. Źró54 Jak spostrzegł J. Pomorski, Teoria wiedzy historycznej jest rekonstrukcją metodologii historiografii scjentystycznej w wariancie związanym właśnie z rozwojem metod matematyczno-ilościowych oraz komputerowym gromadzeniem i analizowaniem danych. Zob. J. P o m o r s k i, op. cit., s. 17–18. 55 J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 258. 56 Ibidem, s. 260. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 107 dło objawia swój informacyjny potencjał jako czegoś znak, ale także czegoś oznaka (symptom). Informacja symptomatyczna jest niezamierzoną, a zatem, wg terminologii Topolskiego, także nieadresowaną. Postrzeganie źródeł historycznych jako materiału zawierającego dane na temat świadomości ludzi czasów minionych, nieuchronnie sugeruje także subtelniejsze pojmowanie samej przeszłości. Nie jest to, jak już stwierdziliśmy, cybernetyczny schemat z Metodologii historii, ale rzeczywistość kulturowa, źródła są jej wytworami, a ich „produkowanie” czynnością kulturową. Świadomość jest regulatorem działań człowieka, jej rekonstruowanie staje się koniecznością, jeśli chce się te działania zrozumieć. Nowa perspektywa poznawcza, przyjęta wraz z symptomatycznym rozumieniem informacji źródłowej, sprzyja generowaniu niewspółmiernej do tzw. klasycznej historiografii, wizji świata przeszłego. Z powodzeniem taki obraz świata społecznego możemy skojarzyć z obecną w poznańskiej szkole metodologicznej, za sprawą prac J. Kmity, wizją kultury jako „ponadindywidualnej struktury myślowej”. Zakładana jedność materialnego i duchowego wiedzie też ku podjętemu w łonie antropologii historycznej pojęciu „mentalite”. Do tego rodzaju inspiracji przyznawał się Topolski, cytując M. Bachtina, L. Febvre’a, G. Dub’ego, klasyków antropologizującej historiografii, nie przywołując przy tym samego pojęcia „mentalite”. Proponuje Autor Świata bez historii, aby historyk porzucił rekonstrukcję behawioralnie rozumianego działania-zachowania człowieka w przeszłości, dokonywaną poprzez rejestrowanie „śladów” tegoż działania, a zamiast tego pokusił się o takie „czytanie” źródła, aby przybliżyło ono świat spowity przez swoisty „eter”, aby oddało ono swoistości wyrażane pod pojęciem ducha — czy mniej romantycznie — atmosfery epoki, którą tworzą sfery motywacyjno-świadomościowe, bardzo szeroko rozumiane. Źródło ma być interpretowane jako zapis doświadczania świata przez Autora (wytwórcę) źródła. Rekonstruowanie myślowych regulatorów ludzkiego działania pozwala, jak to rozumiem, uniknąć wrażenia, że działanie to jest jakby „zawieszone w próżni”, co — jak myślę — przyczyniało się do tłumaczenia tegoż wulgarnie interpretowanym determinowaniem ekonomiczno-technologicznym. Powyższe konkluzje sugerują, jakoby Teoria wiedzy historycznej była metodologią nadbudowaną nad nieklasyczną, w jej nurcie antropologicznym, historiografią, propozycją charakterystyczną dla „trzeciego pokolenia” Szkoły Annales, o antynaturalistycznym, niescjentystycznym charakterze. Tymczasem, wiele za tym przemawia, Topolski nie rezygnuje z naturalizmu metodologicznego, ale naturalizm przybiera tutaj manierę „scjentyzmu zhumanizowanego”57 poprzez dojrzałą koncepcję „dwóch stron procesu historycznego” — „obiektywnej” (masowy rezultat działań człowieka o charakterze procesu przyrodniczego) i „subiektywnej” (w postaci zamierzonych, wolicjonalnych, działań, ukierunkowanych na osiągnięcie celu). Poznański badacz syntetyzuje dwa punkty widzenia. Powyższemu zabiegowi towarzyszy postulat „wyjaśniania integralnego”, łączącego model Hempeliański, interpretujący zjawiska obiektywizująco, z Kmitowską procedurą interpretacji humanistycznej, która to procedu57 Pojęcie użyte przez W. Piaska, [w:] i d e m, Antropologizowanie historii. Analiza metodologiczna twórczości Witolda Kuli, Poznań 2004, s. 134. Szymon Malczewski 108 ra zastępuje wcześniejszy (w Metodologii historii) model wyjaśniania, sięgający po schematy logiki sytuacyjnej i teorii zachowania. Wciąż bardzo istotnym źródłem inspiracji pozostaje nieklasycznie interpretowany materializm historyczny, tu traktowany jako baza dla formułowania dyrektyw metodologicznych, a nie zbiór gotowych twierdzeń teoretycznych. W Teorii wiedzy historycznej pragnie Topolski przeszłość rozumieć zgodnie z duchem marksizmu a nie jego literą, chce uniknąć takiego odniesienia do marksizmu, gdzie jest on tylko repertuarem zdań gotowych do cytowania. P r z e s z ł o ś ć — h i s t o r y k — n a r r a c j a, g d z i e k r y j e s i ę ( P - ) p r a w d a? Teoria wiedzy historycznej zawiera wiele stwierdzeń charakteryzujących relację podmiot–przedmiot (historyk–przeszłość), które — gdyby odseparować je od deklaracji wierności obiektywistycznym ideałom nauki — czynią przeszłość, w świetle wspomnianych ideałów, niebezpiecznie „nieobecną”, sugerując wybitnie konstrukcyjny charakter poznania historycznego. Sprowadzają się one do tego, że przeszłość dla współczesnych, dla ich świadomości istnieje tylko jako mniej lub bardziej profesjonalnie stanowiona wiedza o niej. Tylko w postaci mniemań o przeszłości przejawia się jej „obecność” w świadomości człowieka współczesnego. Przekonaniom tym towarzyszy wciąż realizm odniesiony do narracyjnych obrazów rzeczywistości minionej, w mocy utrzymuje Topolski formułę adequatio rei et intellectus, choć jest to w tym wcieleniu realizm hipotetyczny, bliski ewolucyjnym epistemologiom. Przeszłość „sama w sobie”, ściślej jej obiektywne, niegdysiejsze istnienie, jest tutaj zakładana w trybie hipotetycznym. Cały czas w swej pracy zakładają oni [historycy], i to niezależnie od poglądów filozoficznych, że istnieje jakaś obiektywna, tzn. niezależna od ich świadomości, rzeczywistość, którą w toku badania historycznego należy naukowo „odzyskać” i z tą obiektywną i nieznaną rzeczywistością porównują oni swe twierdzenia o niej.58 Faktycznie — przyznaje poznański metodolog — modelowanie obrazu przeszłości jest grą pomiędzy konkurencyjnymi narracjami, aspirującymi do prawdziwego przedstawiania przeszłości. Stanowienie wiedzy o przeszłości jest konfrontacją tego, co już uznane z tym, co do tego uznania aspiruje. Przyznaje Autor Marksizmu i historii, że nie bez znaczenia w całej procedurze poznania przeszłości jest mechanizm osiągania konsensusu, zgody profesjonalnego środowiska naukowego na nową interpretację przeszłości. „Korpus wiedzy historycznej” — całokształt uznanej wiedzy o przeszłości jest, jak sugerował to wiele lat wcześniej L. Fleck, wytworem kolektywu naukowego. Nie jest w stanie wskazać Topolski momentu, w którym przeszłość jawi się „sama w sobie”. Nie jest takim elementem nagiej prawdy materiał źródłowy, zawierający, jak sugerował Topolski, określoną, już poddaną modelowaniu wizję przeszłości. Kontakt 58 J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 440. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 109 historyka z tym źródłem przyczynia się do „nawarstwiania” punktów widzenia — całe poznanie historyczne rozciągłe w czasie (kolejny ukłon w stronę L. Flecka) jawi się Topolskiemu jako kolejne fazy modelowania obrazu przeszłości. Ukradkiem w myślenie badacza wkradają się intuicje, które legły u podstaw tekstualizmu. W Teorii wiedzy historycznej jest jednak Autor zdecydowany bronić idei relacji epistemologicznej z trójczłonowym podziałem: przedmiot–podmiot–wiedza. Dla jasności sytuacji, wyraźnie podkreśla niewystarczalność koncepcji prawdy pragmatyczno-koherencyjnej — pozostaje ona w cieniu naczelnej wartości poznawczej: prawdy korespondencyjnej. Użyteczność wiedzy naukowej pozostaje pochodną jej izomorfizmu z rzeczywistością — stwierdza Jerzy Topolski. Fragmenty Teorii wiedzy historycznej poświęcone znaczeniu konsensusu środowiskowego dla stanowienia narracyjnych obrazów przeszłości, są takimi wątkami w refleksji Topolskiego, dzięki którym zaaprobowany przez Profesora w latach 90. konstruktywizm w historiografii nie wydaje się elementem w sposób koniunkturalny sztucznie zaaplikowanym, przyjętym po to, aby nie „odstawać” w metateoretycznych poglądach od filozoficznego otoczenia humanistyki, co się notorycznie zarzuca środowisku historycznemu. Myśl Topolskiego, wydaje mi się to dość łatwe do wykazania, zawsze zawierała pewien „ładunek” myślenia w kategoriach, które A. Zybertowicz określa „konstruktywistycznym modelem poznania”, będąc przy tym nacechowaną czymś, co można określić lękiem przed idealizmem, rzeczą naturalną w przypadku konsekwentnego filozoficznego materialisty. Oscylująca wokół klasycznych pytań teorii poznania myśl Topolskiego stopniowo kwestionowała roszczenia „twardego” empiryzmu, realizmu, obiektywizmu, czyniąc to, podobnie jak u przedstawicieli nieklasycznych nurtów historiografii, jakby mimochodem, nie w pełni świadomie, hołdując przy tym deklaratywnie tradycyjnym wartościom poznawczym59. Innym takim wątkiem w przemyśleniach Topolskiego nad teoretycznymi podstawami historiografii, na polskim gruncie (wówczas!), dosłownie antycypującym dopiero co nadchodzący głośny nurt metodologicznej refleksji, jest bardzo widoczny kurs na problematykę narracji. Dzieło to tkwi nie tylko w paradygmacie teoretyczno-ilościowym, ale także, przynajmniej częściowo, w refleksji narratywistycznej. Teoria wiedzy historycznej porusza w stosunku do poprzednich dzieł Topolskiego, niewspółmiernie wiele zagadnień dotyczących mechanizmów powstawania narracji, struktury narracji, także narracji widzianej w optyce bardziej tradycyjnej problematyki, zagadnienia jej prawdziwości. Co w narracji jest nośnikiem prawdy — zdanie czy strukturalnie rozumiana całość? Ten iście Quine’owski dylemat przyczynia się do „rozmiękczenia” idei prawdy korespondencyjnej. Topolski postrzega ją jako cechę stopniowalną. Zupełnym nowatorstwem było niewątpliwie holistyczne, niezdaniowe rozumienie struktury narracji, która jest „powiązaną” teoretycznym zapleczem sekwencją obejmujących się treściowo całostek, akapitów, rozdziałów, obrazów, a nie sumą zdań 59 W. W r z o s e k, Destrukcja tradycyjnej wizji poznania historycznego, [w:] W kręgu historii, historiografii i polityki, red. A. Barszczewska-Krupa, S. Liszewski, W. Puś, R. Stobiecki, J. Szymczak, Łódź 1997, s. 25. Szymon Malczewski 110 po prostu. Narracja posiada strukturę, jak to później zmetaforyzuje, narastającej „lawiny”, a za prawdziwość jej odpowiada — takie stanowisko miało być rozwiązaniem paradoksu prawdy historycznej — właśnie to, co stanowi jej teoretyczne zaplecze. Struktura narracji miała w ten sposób izomorficznie w sposób uproszczony — modelowy, odzwierciedlać strukturę samej rzeczywistości. Śmiem sądzić, że dla tych właśnie nowatorskich, antycypujących przyszłość humanistyki tendencji, Teoria wiedzy historycznej przeżyła się w stopniu o wiele mniejszym niż Metodologia historii. III. JAK SIĘ PISZE I ROZUMIE HISTORIĘ Trzecia z fundamentalnych metodologicznych syntez Topolskiego pt. Jak się pisze i rozumie historię60 jest poprzez obecne w niej koncepty bardzo daleka zarówno od Metodologii historii, jak i Teorii wiedzy historycznej. Jest próbą odpowiedzi na zupełnie nowe wyzwania stojące przed historiografią jako dziedziną humanistyki, stojącą w obliczu tekstualizmu. Tekstualizm nie jest zaledwie kolejnym idealizmem, ograniczonym do filozoficznych spekulacji sceptycyzmem w stosunku do obiektywności świata poza podmiotem poznającym. Towarzyszy mu kryzys realizmu w naukach przyrodniczych. Niewspółmierność fizykalnych obrazów świata, jakimi operują paradygmaty mechanicystyczny i relatywistyczny, wzmacnia poczucie braku zaufania do idei reprezentacji, w sposób w jaki nie były tego w stanie uczynić żadne argumenty w stylu Berkeleya. Epistemologia po linguistic turn Obrastająca w liczne interpretacje Quine’owska teza o niedookreśleniu wiedzy przez dane empiryczne oraz twierdzenie Heisenberga o niemożność dokonania dowolnie dokładnego pomiaru na poziomie mikrocząstek znajdują równoważne zastosowania w obszarze humanistyki. Kulturowa „zasada nieoznaczoności”, przekonanie o nieuchronnej dozie imputacji kulturowej w każdym akcie poznawczym, kulturowo-lokalny, historyczny charakter samej relacji epistemologicznej, a nade wszystko świadomość „nieprzezroczystości” medium, jakim jest język, to problemy z jakimi boryka się teoria poznania, refleksję podejmująca pod znakiem linguistic turn, którego zaczątku poszukuje się w twórczości F. Nietzschego, a dojrzałych cech — u F. De Saussure’a. Kryzys tradycyjnych wyobrażeń na temat poznania — w tym najbardziej do tej pory godnego zaufania poznania naukowego — osiąga apogeum w przekonaniu o bezzasadności epistemologii w ogóle, ustępuje ona pola przyrodoznawczo zorientowanej psychologii (epistemologia znaturalizowana Quine’a), analizom socjologicznym („mocny program” szkoły edynburskiej) albo dyscyplinom ukonstytuowanym pod szyldem cognitive science. Istota wspomnianego kryzysu polega na destrukcji zało60 1998. J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, wyd. II, Warszawa „Metodologie” Jerzego Topolskiego 111 żeń strategii platońskiej; najpełniej krytyka wielowiekowych tradycji teorii poznania wyrażona została w neopragmatycznej krytyce idei „zwierciadlanej istoty” R. Rorty’ego, obecnej w zakładanych modelach podmiotu poznającego61. Krytyka Rorty’ego zasadza się na wizji języka jako użytecznego narzędzia, a nie środka opisu „chwytającego” prawdę o świecie. Zniesieniu ulega dychotomia podmiot–przedmiot, co w historii oznaczałoby negowanie relacji historyk–źródło. Prawda staje się w obrębie myślenia postmodernistycznego wytworem kultury, a nie odniesieniem, relacją pomiędzy poznawczo uprzywilejowanym podmiotem a rzeczywistością poza nim samym, gotową i czekającą na „odkrycie”. Postmodernistyczny klimat fin de sièclu epoki racjonalności naukowej, wzmocniony zostaje iście heretyckimi krytykami dokonywanymi przez M. Foucaulta („wiedza-władza”)62, P. Feyerabenda (nauka jako forma zniewolenia)63 czy B. Latoura i D. Bloora (nauka jako społeczna konwencja). Luminarze postmodernizmu wieszczą śmierć epistemologii lub narodziny nowej epistemologii, wyzwolonej z mitu naukowego rozumu, jak też idei „reprezentacjonistycznej”. JAK SIĘ PISZE I ROZUMIE HISTORIĘ — ŚWIADECTWO MYŚLOWEGO NOWATORSTWA CZY KONSERWATYZMU? Najprościej byłoby stwierdzić, że dzieło Jak się pisze i rozumie historię jest koniunkturalnym akcesem Topolskiego do grona zwolenników konstruktywistycznego modelu poznania64. Wobec sygnalizowanej obecności w twórczości Topolskiego wątków konstrukcyjnych, m.in. koncepcji konstruowania faktu historiograficznego zawartej w Metodologii historii, oraz kreowania epistemologicznego, zaprezentowanej w Teorii wiedzy historycznej, trudno przyjąć tezę o czysto koniunkturalnych przyczynach odejścia od obiektywistycznych ideałów wiedzy. Swego rodzaju klamrą, spinającą ponad 30 lat metodologicznej refleksji poznańskiego badacza, jest wątek czy raczej problematyka narracji. Taka czy inna historiografia oparta na różnych ideałach metodologicznych, zawsze zmuszona jest swe ostateczne ustalenia prezentować w formie narracji, co w przekonaniu Topolskiego, w poważnym stopniu determinuje charakter historiografii. Zatem wbrew oczywistej różnicy pomiędzy trzema kamieniami milowymi refleksji Topolskiego, Jak się pisze i rozumie historię nie wyznacza, w moim przekonaniu, momentu zerwania, „nieciągłości”. Jest to niewątpliwie nowy etap w twórczości poznańskiego metodologa, ale nie sprawia wrażenia mechanicznie zestawionego z etapami wcześniejszymi, moment przejścia jest płynny, choć niewątpliwie bardziej gwałtowny niż ten pomiędzy Metodologią historii a Teorią wiedzy historycznej. 61 R. R o r t y, Filozofia a zwierciadło natury, Warszawa 1994. M. F o u c a u l t, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Warszawa 1998. 63 P. F e y e r a b e n d, Krytyka naukowego rozumu, [w:] Racjonalność i styl myślenia, red. E. Mokrzycki, Warszawa 1992. 64 A. Z y b e r t o w i c z, Przemoc i poznanie. Studium z nieklasycznej socjologii wiedzy, UMK, Toruń 1995. 62 Szymon Malczewski 112 W Metodologii historii i Teorii wiedzy historycznej konstruktywizm był obecny podskórnie, przytłumiony jawnie empirycznymi i realistycznymi deklaracjami metodologicznymi. W Jak się pisze i rozumie historię tendencja ulega jakby odwróceniu (pozwalam sobie tutaj na maksymalne uproszczenie) deklarowany konstruktywizm zasadza się tu wyraźnie na reliktach myślenia obiektywistycznego. Jak stwierdza J. Pomorski, konstruktywizm jest tutaj bardziej deklarowany niż zakładany65. Wbrew oczywistości, nakazującej potraktować Jak się pisze i rozumie historię jako przede wszystkim manifest konstruktywizmu w historiografii, postrzegam to dzieło w nie mniejszym stopniu w roli świadectwa konserwatyzmu Topolskiego. Wobec niepokojących tendencji, jakie wnosi ze sobą do historiografii duch postmodernizmu, ujawnia Autor Marksizmu i historii obawy wspólne dla środowiska historyków. Nie czyni tego w atmosferze niechęci i podejrzliwości66, ale przyjmuje raczej strategię „oswajania” nowych tendencji, wbrew inercyjnym, zachowawczym postawom cechującym historiografię. I choć nowe propozycje rozumienia historii jako działalności raczej typu narracyjno-literackiego, a nie postępowania zmierzającego do „naukowego” poznania przeszłości, jedynie w małym stopniu przenikają do warsztatów profesjonalnych historyków, przywiązanych do wyznawanych założeń ontologicznych i epistemologicznych, to jednak niesłusznym byłoby zamykanie oczu na to co się o historii, w mniej czy bardziej postmodernistycznych kręgach sądzi.67 Topolskiego zdecydowanie nie dotyczy problem ignorancji wobec nowych prądów myślowych, opanowujących humanistykę. Jest w stanie, co udowadnia w Jak się pisze i rozumie historię, „nadążyć” za oddalającą się od świata akademickiej historii „nową humanistyką”. Konserwatywne wątki w jego myśleniu ujawniają się nie jako efekt zapoznania z kwestiami epistemologicznymi, które zawsze stanowiły fundament jego rozważań, ale są raczej reakcją na wieszczony „koniec historii”, jako konsekwencji kryzysu idei reprezentacji, ucieleśnionej w podmiotowo-przedmiotowej strategii poznawczej. Jak sam przyznawał przy innej okazji, tak radykalne tendencje współczesnej filozofii jak Derridiański dekonstrukcjonizm, gdyby je konsekwentnie zrealizować na obszarze badań historiograficznych, oznaczałyby „śmierć historii” jako dyscypliny, wobec śmierci historii jako res gestae. Zatem, poznański badacz pozostaje jakby krok przed tekstualizmem, wzbraniając się przed akceptacją jego najbardziej rewolucyjnych konsekwencji. Pyta: Czy historyk ma dostęp do przeszłej rzeczywistości?68 Czy rzeczywiście granica między historią a literaturą jest iluzoryczna i nie do wyznaczenia? Czy historia jest skazana na stracenie swej osobowości naukowej, do jakiej dochodziła przez całe wieki?69 65 J. P o m o r s k i, op. cit., s. 20. J. G i e d y m i n, Czy warto przyjąć propozycje tekstualizmu?, [w:] Dokąd zmierza współczesna humanistyka?, red. T. Kostyrko, Instytut Kultury, Warszawa 1994, s. 41, także P. O z d o w s k i, Prawda obroniona czyli: jak przepędzić ponure i beztroskie nastroje ze współczesnej filozofii?, [w:] ibidem, s. 79. 67 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 82. 68 Ibidem, s. 377. 69 Ibidem, s. 95. 66 „Metodologie” Jerzego Topolskiego 113 Kością niezgody pomiędzy rzecznikami radykalnego konstruktywizmu a postawą Topolskiego-historyka, pozostają udzielone wtedy przez niego odpowiedzi: pozytywna — na pierwsze pytanie (przy założonej modyfikacji pojęcia „dostępu) oraz negatywna — na dwa pozostałe. Praca Jak się pisze i rozumie historię jest metodologią, jeśli można tu użyć jeszcze takiego terminu, uprawianą według standardów wiedzy o kulturze skrajnie odmiennie od tego, co prezentował Topolski w Metodologii historii, gdzie dominowały wzorce „filozofii analitycznej”. Rozważania ilustrowane są działającymi na wyobraźnię, żywymi, nie spetryfikowanymi metaforami, mniej natomiast tutaj dbałości o kulturę logiczną70. Najdobitniej rzucającą się nowością Jak się pisze i rozumie historię w stosunku do wcześniejszych „etapów” twórczości Topolskiego jest brak analitycznych szczegółowych rozważań nad naturą procesu historycznego, w przeważającej mierze opartych na fundamencie materializmu historycznego, tudzież interdyscyplinarnie odwołujących się do innych dziedzin nauki. Podobnie novum stanowi konsensualno-koherencyjna teoria prawdy, zastępująca wykładnię klasyczną, oraz przyjmowany prymat zagadnień retorycznych i etycznych nad logiką naukowych uzasadnień i obiektywnością, jako bezinteresowną „bezstronnością”, elementem modernistycznego etosu naukowego. To p o l s k i — k o n s t r u k t y w i s t a Wobec deklarowanego konstruktywizmu — rozważa Topolski różne jego wcielenia71 — bezzasadnym staje się tak ścisłe prezentowanie jednej, z możliwych wielu, ontologii świata historycznego. Dziś takie postępowanie uchodziłoby za przejaw epistemologicznego fundamentalizmu. Akceptowana Quine’owska teza o niedookreśleniu teorii przez empirię, i niereferencjalny charakter języka objawiającego swe konstrukcyjne „moce”, nie zezwalają dalej upierać się przy klasycznej, korespondencyjnej formule prawdziwości. Problematyka związana ze światem przeszłym to tematy, jak powiada Topolski, „do dyskutowania” w obrębie retorycznej gry, a nie zagadnienia do ustalenia raz na zawsze, ponad wątpliwość. Obiektywność sprzęgniętą ściśle z Arystotelesowską wykładnią prawdy, jakiej zwolennikiem był poznański metodolog w Metodologii historii i Teorii wiedzy historycznej, zastąpiona zostaje przez nie ukrywającą swego etycznego zaangażowania obiektywność, rozumianą teraz jako empatia z człowiekiem z przeszłości, obiektywność w rozumieniu Topolskiego staje się bliska kategorii „szczerości”72. Przyjmując, że język jest fenomenem „rzutującym” na rzeczywistość, zdolnym tę rzeczywistość tworzyć, czy bardziej umiarkowanie, „współtworzyć”, np. impu- 70 J. Pomorski wskazuje m.in. na taką niekonsekwencję Jak się pisze, jak mieszanie pojęć: te same zjawiska są niekiedy różnie nazywane, idem, op. cit., s. 20. 71 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 351–361. 72 E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne, s. 64–66. Szymon Malczewski 114 tując w opisie własną ontologię73, Topolski zmuszony był niejako podjąć problematykę retorycznego wymiaru pisarstwa historycznego, a nawet przyznać, że przenoszenie pewności ze schematów wnioskowań logicznych na rzeczywistość jest działaniem nieuprawnionym, jest sterowane niedowodliwym przedsądzeniem o zasadności takiego postępowania. Dominującą w modernizmie „filozofię uzasadniania” wraz z wszechpanującą obsesyjną „ideologią pewności”, proponuje zastąpić „filozofią argumentacji”, ciągle otwartej, tylko akcydentalnie zamkniętej dyskusji środowiskowej, dążącej do ustalenia konsensusu wokół podjętych zagadnień. W kontekście prawdy korespondencyjnej i metafizycznego realizmu badacz dostarcza twierdzenia, jak sądzi, uzasadnione, natomiast w kontekście realizmu konstrukcyjnego czy jakiegokolwiek konstruktywizmu, dostarcza jedynie argumentów dla porównywania prawd i dokonywania wśród nich wyboru.74 Rzeczywistość praktyki historycznej zyskuje, jak w koncepcjach L. Flecka, swój społeczny wymiar, niegdysiejsze „boje o historię” i „walka o prawdę” zastąpione zostają demokratyczną relacją: W ten sposób jasnym się staje, że dochodzenie do prawdy na drodze jej konstruowania jest procesem społecznym. Nie jest to proces wspólnego dochodzenia do jakiejś jednej prawdy, więc inaczej mówiąc proces wiedziony egoistycznym przekonaniem, że to ja właśnie (czy my właśnie) tej prawdy jesteśmy najbliżsi, lecz proces poszukiwania, w obliczu istnienia wielu konstruowanych prawd, jak najbardziej wyraźnego i jak najbardziej powszechnego konsensusu.75 Druzgocze Autor obiektywistyczno-pozytywistyczne wyobrażenia historyków, podejmując ponownie (wcześniej w Teorii wiedzy historycznej) zagadnienie „mitu”. Raz operuje dość dobrze znanym pojęciem „mitologizowania” jako deformowania (przesadnego akcentowania, przemilczania, epatowania emocjonalnym słownictwem itd.) rzeczywistości przeszłej, innym razem przywołuje „mit” w szatach „metafory dominującej” (u Topolskiego „zakorzenionej”), „mitu fundamentalnego”, którego „zakładnikiem” jest każdy ludzki podmiot poznania. Ta druga kategoria w zasadzie wypiera tradycyjnie podejmowane przez Topolskiego rozważania nad funkcją i charakterem teorii w historiografii. Stosunek poznańskiego badacza do tego zagadnienia znamionuje ewolucję poglądów Autora Marksizmu i historii. W Metodologii historii mieliśmy teorię zdążającą, w umiarkowany wprawdzie sposób, do ścisłości i ogólności jednocześnie, wzorcem były zaksjomatyzowane i sformalizowane teorie z dyscyplin przyrodoznawczych i formalnych. W Teorii wiedzy historycznej za teorię, nie każdą uznając za wartościową, uznał Topolski każde, zawsze jakoś dające o sobie znać, „zaplecze” poznania historycznego, będące najczęściej na wpół zwerbalizowane, „mgliste”, dalekie od formalnych wzorców. W Jak się pisze i rozumie historię teoria została utożsamiona z mitem, zaledwie gdzieś 73 W Metaforach w naszym życiu (Warszawa 1988) G. Lakoff i M. Johnson ilustrują wywód takim oto przykładem: fizyczny twór, jakim jest góra, nie posiada niczego takiego jak „przód” czy „tył”, jednak biorąc pod uwagę nasze usytuowanie względem tego obiektu oraz dostępne nam kategorie pojęciowe, jesteśmy w stanie te „cechy” obiektu wskazać. 74 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 365. 75 Ibidem. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 115 w tle pojawia się jeszcze pojęcie „wartościowej teorii”, dalekie echo niegdysiejszego programu „historii teoretycznej i wyjaśniającej”. Topolski dokonuje analitycznego wglądu w problem obecności mitu w praktyce historycznej, mitu rozumianego jako najogólniejsze kategorie opisu świata, najbardziej fundamentalne metafory dominujące w obrębie kultury. Nie znajdujemy za to fragmentów, w których analizowałby treści stanowiące przywoływaną „wartościową teorię”. Dawne „tezy”, pewniki co do natury świata: zasada kauzalizmu, aktywizmu, holizmu itd. okazują się nieneutralnymi, kreacyjnymi kategoriami opisu, przejawem scjentystycznej mitologii nie znajdującej źródła w empirii, ale czerpiącej z kulturowego dorobku w zakresie pojęć i wyobrażeń świata ludzkiego i nieludzkiego. Historiografia zatem nieodwołalnie przybiera formę „zrelatywizowanej kulturowo kreacji losów człowieka”76. W istocie trudno orzec jakich elementów, schematów, konstrukcji nie „wtłacza” historyk w przeszłość, a gdzie jawiłyby się te, będące przeszłością „samą w sobie” — nie oferuje takiego „objawienia” przecież źródło. Konstrukcyjna ingerencja podmiotu zdaje się nie mieć granic, a każda próba ich wytyczenia wiedzie poza zasadę oznaczoności. O niwelowaniu tradycyjnych dychotomii podmiot–przedmiot świadczy Topolskiego niezgoda na powszechne w świadomości historyka kategorialne rozróżnienie: rzeczywistość źródła–rzeczywistość interpretacji. Oba fenomeny w przekonaniu poznańskiego badacza są składowymi jednego obszaru interpretacji, a w stosunku do tworzących ją elementów nie można orzec, że którykolwiek z nich jest „depozytariuszem prawdy”. Źródło jest już tylko punktem wyjścia dla konstrukcyjnej pracy historyka, a nie fundamentem historycznego poznania77. Uprzywilejowanie poznawcze źródła, swoisty kult środowiska historycznego, jakim otaczany jest materiał źródłowy, okazuje się być mitem. Historiografia wydaje się nieuchronnie zainfekowana wirusem imputacji kulturowej, w stopniu większym niż zakładał to dotychczas Autor Metodologii historii. Tyle, i wiele jeszcze więcej, orzeka Topolski — konstruktywista. To p o l s k i — k o n s e r w a t y s t a ( o b i e k t y w i s t a ) Na wstępie od razu zaznaczmy, że Topolski — konserwatysta to Topolski — historyk praktyk! To wyjątkowo aktywny badacz, zainteresowany odpowiedzią na pytanie: jak to było w przeszłości? — nie chcący i nie mogący się zgodzić na Rorty’ego projekt „człowieka-działającego” zastępującego „człowieka-poznającego”, zrywający z ideą autotelicznych pytań epistemologii. Podobnie jak narzucające się z całą oczywistością symptomy konstruktywistycznego modelu poznania, dzieło Jak się pisze i rozumie historię obfituje także w momenty będące podobnie oczywistą reminiscencją modelu obiektywistycznego. Tego rodzaju niekonsekwencje w drodze Topolskiego ku 76 W. W r z o s e k, Co chcemy dzisiaj wiedzieć o piśmiennictwie historycznym?, [w:] Metodologiczne problemy syntezy historii historiografii polskiej, red. R. Maternicki, Rzeszów 1998, s. 51. 77 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 345. Szymon Malczewski 116 tekstualizmowi zapowiada zresztą sam Autor, oświadczając, że programowo chce maksymalizować pożytki z refleksji analitycznej, jak i narratywistycznej. Ukłonem w stronę tradycji jest: koncepcja realistycznego „alibi” narracji historycznej w postaci „zdań bazowych”. W minimalnym stopniu obciążone interpretacją; Topolski przyjmuje, że obciążenie interpretacją jest cechą stopniowalną — zdania konstatujące jednostkowe, nieskomplikowane zdarzenia historyczne, nawet jeśli nie ratują idei prawdy klasycznej w zastosowaniu do narracji, to oferują poczucie „zaczepienia” w empirii, tym samym narracja przypomina tkaninę punktowo zawieszoną w rzeczywistości pozajęzykowej. Twór ten przypomina Quine’owską holistyczną wizję nauki, jako pola „brzegowo” stykającego się z rzeczywistością doświadczaną, z tym, że „brzegi” u Topolskiego są zaledwie „punktami”. „Punktami”, oznaczającymi jakiś szczątkowy „kontakt” z rzeczywistością. Według założeń Topolskiego — informacja bazowa oferuje wiele więcej w potencjalnym dostępie do sfery pozajęzykowej niż Quine’owskie „bodźce”. „Słowa jakoś łączą się ze światem”78. W jaki sposób? Pozostaje to dla nas tajemnicą. Jak stwierdza sam Topolski, jest to trudna do wyeksplikowania, akognitywna, nieepistemiczna, „metaforyczna” relacja, jakościowo różna od odniesienia semantycznego, dodajmy — wzbudzająca wśród konsekwentnych konstruktywistów kontrowersje i podejrzenia, że maskuje tylko taką właśnie, szczątkową, ułomną relację semantyczną. Asekurująco brzmią słowa Topolskiego, odwołującego się do obecnych w teorii historiografii pozawerbalnych koncepcji kontaktu z przeszłością. Podejrzewamy, że „zdanie bazowe” nie pozostaje w takiej akognitywnej relacji ze światem minionym. Podobnie „reliktem” myślenia w kategoriach analitycznej filozofii historii jest podejmowana ponownie problematyka wyjaśniania. Zezwala Topolski na konstruowanie narracji w tej właśnie konwencji. Wobec faktu, że każda narracja jest konstruktem, nic nie stoi na przeszkodzie — powiada Topolski — aby „ubrać” ją w szaty wyjaśniania, dokonywanego według schematów wnioskowań logicznych, w tym sensie będą to już tylko quasi-wyjaśnienia, ucharakteryzowane na procedury formalne. Przywiązaniem do myślenia w kategoriach „odbicia” rzeczywistości tłumaczyć należy ostrożność, z jaką podchodzi Topolski do metafory. Tę postrzega jako nade wszystko — jest to znamiennie tradycyjne ujęcie — instrument perswazji, retoryczny „chwyt”, dopiero w drugiej kolejności — element „w jakiś tylko sposób uczestniczący w poznawaniu świata”79. Można stwierdzić, że metafory są skrótami myślowymi pozwalającymi na oszczędne przekazanie określonych mniej czy bardziej złożonych treści niezbędnych w konstruowanej przez historyka narracji. W związku z tym nazywa się je nieraz „wehikułami” niosącymi owe treści.80 Uwikłana w różne warstwy narracji metafora u Topolskiego pozbawiona jest autonomii w stosunku do innych teoretycznych i quasi-teoretycznych treści ogólnych. Jest konstruktem wtórnym w stosunku do takich elementów jak „wizja świata i czło78 79 80 Ibidem, s. 378. Ibidem, s. 197. Ibidem, s. 195. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 117 wieka”. Sama w sobie nie posiadaja treści teoretycznych, będąc zaledwie ich nośnikiem. Wielu badaczy zainteresowanych fenomenem metafory traktuje ją jako perspektywę dla rodzącego się paradygmatu, stanowiącą jednocześnie zapowiedź jego przyszłych sukcesów — jest to rozumienie analogiczne do Topolskiego rozumienia metafory jako nośnika treści teoretycznych, nadto jednak przyznają, że treści samej metafory aktywnie modelują ową perspektywę oglądu81. Zatem, metafora wyprzedza konkretyzujące się dopiero treści teoretyczne i jakby je generuje. Daleki jest poznański badacz od takiego rozumienia metafory, jakie reprezentują Lakoff i Johnson, według których cały ludzki system pojęciowy jest w istocie metaforyczny, tworzy całościową strukturę, mającą za podstawę metafory bardziej podstawowe, orientacyjno-ontologiczne82. Myślenie Topolskiego na najogólniejszym poziomie mentalnym (jak sam by to zapewne określił) — w warstwie sterującej, głębokiej — przepojone jest niewątpliwie wciąż ideą „reprezentacjonizmu”, myślenie historyka-praktyka nie jest wyzwolone, powtórzmy za Quinem, z „dogmatów empiryzmu”. Poznański badacz instynktownie „broni się”, w obliczu rodzącego się monizmu pragmatyczno-lingwistycznego, przed klaustrofobicznym poczuciem zamknięcia w obrębie języka. W wielu momentach z pasją podejmuje dyskusję zogniskowaną wokół problemu: jak to rzeczywiście w tej przeszłości rzecz się miała? — jakby zapominając przy tym o całym arsenale postmodernistycznych krytyk myślenia stojącego pod znakiem realizmu metafizycznego. Autor Marksizmu i historii przyznaje się do niekonstruktywistycznych intuicji: Wystarczy dla moich celów przyjęcie, że ludzie — posługujący się językiem, a zatem i słowem pisanym — nie czynią tego w sposób abstrakcyjny i tylko skonwencjonalizowany, że wydzielają w tym językowym działaniu jakieś dane podstawowe, „twarde” (są one dla nich reprezentacjami „faktów”), które są czymś innym aniżeli słowa.83 Utrzymane w tym duchu wypowiedzi poznańskiego metodologa, przypominają te z Teorii wiedzy historycznej, wskazujące na nieistotność tez formułowanych w refleksji filozoficznej, skoro historyk czyni tak jak czyni i zakłada to co zakłada. Tutaj myśli Topolski podobnie, dystansuje się od karkołomnych, przeciw zdroworozsądkowych poglądów filozofów-postmodernistów na naturę języka i tegoż poglądu następstw. Przyjmowana stopniowalność interpretacji jest definiowana jako „dystans do przeszłości”. Uparcie powraca dualistyczne wyobrażenie podmiotu i przedmiotu, a wraz z tymi kategoriami będąca sednem, jądrem klasycznej prawdziwości — relacja „odnoszenia się”, „relacyjności”, „odpowiedniości” między językiem a sferą pozajęzykową84. Powraca nawet nieco zakamuflowany pośród konstruktywistycznych deklaracji koncept realistycznego izomorficznego modelu rzeczywistości: 81 A. M o t y c k a, Nauka a nieświadomość. Filozofia wobec kontekstu tworzenia, Wrocław 1998, s. 113–115, także W. W r z o s e k, Historia — kultura — metafora, s. 25. 82 G. L a k o f f, M. J o h n s o n, Metafory... 83 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 378. 84 M. C z a r n o c k a, Klasyczna a epistemiczna natura prawdy, [w:] RRR. Z badań nad prawdą , nauką i poznaniem, red. Z. Muszyński, t. 31, UMCS, Lublin 1998, s. 16. Szymon Malczewski 118 Tworzonych w toku poznawania świata konstrukcji nie możemy porównać z aktualną czy przeszłą rzeczywistością. Nie możemy na tej zasadzie, jak wydawało się poddanym mitowi źródeł historycznych historykom, orzec, które są prawdziwe czy bliższe prawdy, a które nie. Jedynym kryterium (i to kryterium tymczasowym) jest stopień i powszechność konsensu. Nić wiążąca historyka z przeszłością, jaką są informacje bazowe, nie wystarcza, bowiem na podstawie tego samego ich zbioru można tworzyć różne całości narracyjne. Pozwala ona jedynie wskazywać, że tworzone konstrukcje są kandydatami do ewentualnej ich realistycznej interpretacji. Nigdy jednak nie interpretacji dotyczącej wszystkich elementów danej całości narracyjnej. R e a l i s t y c z n a i n t e r p r e t a c j a m o ż e , m o i m z d a n i e m , w n a jlepszym wypadku dotyczyć głównych cech danej całości, czyli jej k s z t a ł t u m o d e l o w e g o ( w s e n s i e i d e a l i z a c j i ). 85 Topolski akceptuje retoryczny wymiar pisarstwa historycznego i przewagę retoryki nad argumentacją logiczną, „filozofie uzasadniania” wypiera „filozofia argumentacji” (retorycznej), jednakże z a b i e g i r e t o r y c z n e w c i ą ż p r z e k o n a ć m a j ą o d b i o r c ę o j a k o ś z a w s z e p r z y w o ł y w a n e j „t r a f n o ś c i ” d a n e j n a r r a c j i , „t r a f n o ś c i ”, k t ó r ą r y z y k o w n i e m o ż n a u t o żs a m i ć — s k o r o p r z y w o ł u j e t u Au t o r t e r m i n r e a l i z m — z p r a w d z i w o ś c i ą r a c z e j n i ż R o r t y ’ e g o „u ż y t e c z n o ś c i ą ” , r et o r y k a n a r r a c j i c h c e p r z e k o n a ć d o s w o j e j w e r s j i p r a w d y. Historiografia według Jak się pisze i rozumie historię nie ma funkcji pragmatycznych — Topolski nigdzie w treści swego dzieła nie wskazuje na taki charakter historiografii, wciąż pozostaje ona raczej pod urokiem autotelicznych funkcji poznawczych. Topolski — obiektywista wciąż stara się odpowiedzieć na wyrugowane z filozofii przez Rorty’ego pytanie o realizm przedstawienia względem przedstawianego. Nie dziwi zatem jego sympatia do filozofii H. Putnama — w istocie „realizm retoryczny” Topolskiego jest Putnamowskim „realizmem wewnętrznym”, krytykowanym konsekwentnie przez neopragmatystów, stronników filozoficznych R. Rorty’ego. Dla „szczątkowych” obiektywistów, jakim był Topolski, perspektywa Putnamowska oferuje obietnicę połączenia wrosłego w filozoficzną tradycję „Zachodu” realizmu z myśleniem sterowanym założeniami konstruktywistycznymi. W sporze Putnam–Rorty możliwa deklaracja jest czymś więcej niż wyborem opcji filozoficznej. W przypadku teoretyzującego historyka oznacza także pozostanie w kontakcie ze środowiskiem historyków-praktyków. Wydaje się, że dzieło Jak się pisze i rozumie historię ten kontakt z rzeczywistością praktyki historiograficznej zachowuje, kosztem niekonsekwencji w akceptacji tez konstruktywizmu. Być może ten syndrom tęsknoty za „światem samym w sobie”, rzeczywistością, w której słowo nie zostało „odklejone od świata”, gdzie nie pokrywa jej „rdza kultury” jest w ogóle pewnym stanem cechującym świadomość „plemienia” historyków, przynajmniej tych z spośród nich, którzy świadomi są „utraty” przeszłości, w atmosferze otaczającego myślowego fermentu. Wśród powyższych wyróżniam takich, którzy już wychodzą „poza” tekstualizm (Ankersmit, LaCapra, Domańska), lansują, nie unikając kontrowersji, tezy o prymacie etyki czy nawet estetyki nad epistemolo- 85 J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 365. Podkreślenie Autora. „Metodologie” Jerzego Topolskiego 119 gią, pytając: „czy przeszłość jest (może być) beneficjentem historiografii”?86 poszukują dróg wyjścia poza ograniczenia paradygmatu lingwistycznego, przeczuwając jego niewystarczalność. Inni są obrońcami tradycji — do tych zaliczam Topolskiego — zdecydowani nie rozstawać się z historią-nauką. Tym zdają się towarzyszyć intuicje, które podpowiadają, że opcja konstruktywistyczna w bardziej radykalnych odsłonach, mająca ambicje całościowo dekonstruować zastane kategorie kultury, ugina się pod ciężarem własnego rewizjonizmu87. Szumnie zapowiadając zerwanie z metafizyką i generowanymi przez nią problemami, raczej je umiejętnie omija niż rozwiązuje, a co najmniej daleka jest od definitywnych w tej materii rozstrzygnięć88. Poznański historyk zdaje się rozumieć postmodernizm jako wyzwanie rzucone nauce w formie zadanej przez pozytywizm, nie widzi jednak, w kontekście pytania o swoistości nauki, konieczności akceptacji wszystkich radykalnych tez, formułowanych przez luminarzy po-nowoczesności. Nie jest dla Niego istotną kwestią, czy jesteśmy jeszcze mieszkańcami świata postmodernistycznego, czy już po-postmodernistycznego, skoro nie jest przekonany o niemożliwości uprawiania nauki, rozumianej jako „badanie rzeczywistości”, niezależnie od tego czy tę rzeczywistość konstruujemy czy odkrywamy. Nastanie postmodernizmu to zaledwie koniec nauki w sensie pozytywistycznym89. Wobec powyższego, postawa Topolskiego — owo wstrzymanie się od ostatecznego kroku ku filozofii radykalnej, jest być może nie tyle wyrazem anachronicznego myślenia historyka-obiektywisty, ale, wobec swoistego rozumienia postmodernizmu, próbą „przeczekania do lepszych czasów”, gdy radykalni krytycy nowoczesności zmuszeni będą uznać nieredukowalność problemów, określanych mianem metafizycznych. “METHODOLOSIES” OF JERZY TOPOLSKI Summary The approaching tenth anniversary of Jerzy Topolski’s death is an opportunity to once more look closely at the achievements of the author of The world without history on the field of theory of historiography. Methodology of history, Theory of historical knowledge, and How to write and understand history, respectively, are the turning points, the milestones of methodological reflection of Jerzy Topolski, the reflection that constitutes the backbone of the polish theory of historical research. They summarize fifteenyear periods of intensive consideration of the Poznanian researcher, particularly on epistemological issues. Each one of these works was to be a suggestion of a different “methodology” of history, or of 86 M. B u g a j e w s k i, Czy przeszłość jest beneficjentem historiografii? Preliminaria, [w:] Gra i konieczność, red. G. A. Dominiak, j. Ostoja-Zagórski, W. Wrzoska, s. 61–66. 87 W. W e r n e r, Realpolitik w historii nauki, [w:] ibidem, s. 185. 88 W. Z i ę b a, Metafizyczny wymiar myśli Rorty’ego, „Przegląd Filozoficzny — Nowa seria” 3, 2006, s. 221–240. 89 Taki punkt widzenia, w znaczący sposób „lekceważący” postmodernizm, prezentował Topolski w ostatnim publicznie zaprezentowanym referacie Historia jako nauka po postmodernizmie (wygłoszony 7 XII 1998 r.). Referat zamieszczony [w:] Pamięć, etyka i historia, red. E. Domańska, Poznań 2002, s. 31–36. 120 Szymon Malczewski a different theory of history. Methodology of history from 1968 draws heavily from general methodology of research. In the naturalistic patterns of scientific studies, with respect to the lack of a so-far theoretical reflection, the author saw an opportunity for modernization of historiography, its standardization, and eventually its advance, now as social science. Methodology of history adheres to the objectivist model of cognition, which in turn adheres to realism, empiricism, nomothetism, holism (methodological antiindividualism). It fits the atmosphere of the philosophy of science of the 1960s, critical towards rigorous neo-positivism; the author drew inspiration from post-positivistic, philosophical premises of K. R. Popper, as well as non-classically understood Marxism, co-initiating, as a representative of “the Poznanian school of methodology”, the programme of anti-positivist naturalism. Theory of historical knowledge from 1983 is a continuation of the previous work in the sense that, as well as the previous, is a reconstruction of methodology of history as a domain adjuvant to social science; the premises of methodological naturalism do not become out of date, even more so do not the theses of realism, empiricism, as well as the Aristotelian expression adequatio rei et intellectus. Making real historiographic practice the starting point of his reflection, the author was able to perceive a whole series of peculiarities of history, granting it an autonomy of a kind, with respect to the standards of scientific studies imposed by professional philosophy of science. This subtle, as compared to what Topolski presented in Methodology of history, metatheoretical analysis, is the most authorial of the analyzed syntheses of Jerzy Topolski, it contains the most representative concepts of his theoretical works. How to write and understand history is a an attempt to respond to the challenges that the postmodern paradigm sets on historiography. It could apparently seem an access of the Poznanian methodologist to the group of supporters of textualism, for adequatio rei et intellectus becomes replaced with the mechanisms of a social consensus, as a result of which something only “becomes” the truth. Declaratively accepted, moderate, constructivist model of historical cognition does not prevent the author from revealing his attachment to “the dogmas of empiricism”, the constantly returning old ideas, and, characteristic of a practical historian’s thinking, “conservative”, objectivist-dualistic ideas concerning cognition, now only scarcely, but still undoubtedly present in the awareness of the Poznanian researcher. This remaining a step ahead of textualism makes How to... a work that is incoherent, inconsistent, yet, because of this, a work that remains in contact with the world of the practical historian. Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... Historyka, T. XXXIX, 121 2009 PL ISSN 0073-277X Z WARSZTATU PRACY HISTORYKA ADAM IZDEBSKI Warszawa DLACZEGO ALEKSANDER WIELKI ZATRZYMAŁ SIĘ NA RZECE HYFASIS W 326 ROKU PRZED CHRYSTUSEM? PSYCHOLOGIA HISTORYCZNA W PRAKTYCE* Abstract Adam I z d e b s k i: Why did Alexander the Great Withdraw at the Hyphasis River in 326 BC? A Study in Historical Psychology, “Historyka” XXXIX, 2009: 121–135. Having analysed the existing sources on the Hyphasis “mutiny” in 326 BC, the author indicates the role of false geographical knowledge in the motivation of the marching army. The cognitive theory of personality and social psychology serve to explain the development of the described events. On the basis of this study, the usefulness of historical psychology as an explanation model in history is assessed. K e y w o r d s: historical psychology, Alexander the Great, the Hyphasis “mutiny” S ł o w a k l u c z o w e: psychologia historyczna, Aleksander Wielki, bunt nad Hyfasis WPROWADZENIE „Filozofowie odznaczają się spośród innych ludzi posiadaniem w obliczu niebezpieczeństwa mocnego i wyraźnego osądu”1. W ten sposób Plutarch, grecki filozof żyjący w latach ok. 50–120, opisuje jedną z najważniejszych umiejętności Aleksandra Wielkiego, dzięki której dokonał on tylu wielkich czynów. Bowiem w sporze o Aleksandra — o to, czy zawdzięcza swoje sukcesy szczęściu czy cnocie — Plutarch opowiadał się za uznaniem Macedończyka za wzór osoby kierującej się mądrością: władcy-filozofa. Autor niniejszego artykułu nie ma zamiaru zajmować stanowiska w tej starożytnej dyskusji, która była jednym z podstawowych ćwiczeń retorycznych w każdej prawie szkole hellenistycznej, a celem jest wyjaśnienie — na podstawie danych historycznych i teorii psychologicznych — dlaczego w 326 roku przed Chr. Aleksander Wielki zakończył swój marsz na wschód na rzece Hyfasis oraz ocena zastoso* Tekst został przygotowany dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej w ramach programu START. Adam Izdebski 122 wanej metodologii — psychologii historycznej. Starożytni tłumaczyli nagłą zmianę w planach niezwyciężonego wodza wielkim zmęczeniem armii i perspektywą strasznych walk po przeprawie przez wielką rzekę2. Trudno uznać to za przekonujące, podobnie jak poglądy badaczy współczesnych, jakoby żołnierze Aleksandra byli zbyt zmęczeni, warunki klimatyczne zbyt ciężkie, a odległość od Macedonii zbyt duża3 — podobne okoliczności były wcześniej, a mimo to wyprawę kontynuowano. Wszystkie powyższe wytłumaczenia nie uwzględniają specyfiki wydarzeń nad Hyfasis, jak również mają słabe oparcie teoretyczne i empiryczne dla formułowanych wyjaśnień psychologicznych. Drugim, ważniejszym celem niniejszej pracy jest zastosowanie w praktyce metodyki badań psychologii historycznej, rozwijanej od strony teoretycznej przez Macieja Dymkowskiego4. We Wprowadzeniu do psychologii historycznej wyróżnił on dwa podstawowe nurty tej subdyscypliny: użyteczny dla psychologa — weryfikowanie historycznej adekwatności teorii psychologicznych, oraz użyteczny dla historyka — używanie wiedzy psychologicznej do badań historycznych. Niniejsze studium zalicza się do tej drugiej grupy. Teorie eksperymentalnej, poznawczej psychologii społecznej i osobowości zastosowane zostaną do ustalenia najbardziej prawdopodobnej wersji wydarzeń nad Hyfasis i wyjaśnienia ich. W związku z tym postępowanie badawcze jest dwuetapowe. Najpierw zanalizowane są, zgodnie z tradycyjną metodyką pracy historyka starożytności, źródła dotyczące wyprawy Aleksandra. Dzięki tej analizie przedstawiona będzie możliwie najdokładniejsza rekonstrukcja wydarzeń oraz ich niezbędny kontekst historyczny. Dopiero z otrzymanymi w ten sposób rezultatami przystąpić można do czynności „psychologicznych” (rozdział „Dyskusja”) — poszukiwania teorii wyjaśniającej wydarzenia, weryfikowania faktów, których zajście zakłada dana teoria w określonych sytuacjach. Teoretyczną podstawą niniejszego studium jest zatem przekonanie o przydatności wiedzy psychologicznej, gromadzonej w poznawczym nurcie psychologii, do wyjaśniania zachowania ludzi żyjących przed XX wiekiem, oraz o potrzebie jej stosowania z poszanowaniem metody, dzięki której została zgromadzona. Dlatego też na koniec tej części przedstawiony będzie formalny model eksplanacyjny. Takie postępowanie bywa stosowane w badaniach od dwudziestu lat5, jednak nie jest szczególnie popularne wśród historyków i ma jedynie charakter teoretycznie 1 P l u t a r c h z C h e r o n e i, O szczęściu czy dzielności Aleksandra I 12, tłum. K. Nawotka, Wrocław 2003. 2 Plutarch: vitae parallelae, wyd. K. Ziegler, Leipzig 1968 (dalej jako Plutarch Alex.), LXII 1–6. 3 K. N a w o t k a , Aleksander Wielki, Wrocław 2004, s. 435–436; A. B. B o s w o r t h, Conquest and empire. The reign of Alexander the Great, Cambridge 1988, s. 132–134. 4 M. D y m k o w s k i, Między psychologią a historią. O roli złudzeń w dziejach, Warszawa 2000; idem, Wprowadzenie do psychologii historycznej, Gdańsk 2003; i d e m, O posiłkowaniu przez psychologię wyjaśniania przyczynowego w historii, „Historyka” 35, 2005; i d e m, Różne nurty psychologii jako źródła wiedzy przydatnej w poznaniu historycznym, „Historyka” 37–38, 2007–2008. 5 W. M. R u n y a n, Reconceptualizing the relationships between history and psychology, [w:] Psychology and historical interpretation, red. W. M. Runyan, New York–Oxford 1988, s. 247–295. Zob. także przegląd badań w: M. D y m k o w s k i, Różne nurty psychologii... Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 123 ciekawego, lecz marginesowego nurtu badań. Zazwyczaj posiłkowanie się wiedzą psychologiczną i przedstawianie „interpretacji” (wyjaśnień) psychologicznych nie jest przez badacza oddzielane, a prowadzone „na bieżąco”. W tym wypadku zdecydowano się jednak te dwa etapy wyraźnie rozdzielić, dzięki czemu odkryć można zarówno poznawczą wartość tego podejścia, jak i jego ograniczenia. Właśnie zastosowanie w praktyce, w badaniu historycznym, i ewaluacja tej teoretycznie dokładnie już opracowanej metody jest przedmiotem niniejszej pracy. Warto także zwrócić uwagę, że większość studiów, należących do nurtu psychologii historycznej, nie ma charakteru monograficznych opracowań źródłowych, lecz wykorzystuje istniejące badania szczegółowe i nie odwołuje się bezpośrednio do warsztatu analizy źródeł historycznych6. Z tego też względu niniejszy tekst jest połączeniem typowego artykułu historycznego (część źródłowa) i rozważań teoretycznych (dyskusja i podsumowanie). ŹRÓDŁA Podstawowym tekstem, jakim dysponujemy, odnoszącym się do wydarzeń nad Hyfasis, jest Wyprawa Aleksandra Flawiusza Arriana7. Arrian — grecki uczony i pisarz, żyjący na przełomie I i II wieku, był zafascynowany Aleksandrem jako niezwykłym wodzem. Anabazę (Wyprawę Aleksandra) napisał około 120 roku8 — czyli 445 lat po odwrocie znad Hyfasis. Arrian, co dosyć rzadkie w przypadku antycznych historyków, odsłania nam szczegóły swojego warsztatu: jego dwa podstawowe źródła to dzieła Aristobulosa i Ptolemeusza. We własnym tekście połączył informacje pochodzące od obu autorów (informując każdorazowo o rozbieżnościach między źródłami)9. Przywołując źródła Arriana, docieramy do podstawowego problemu, jaki napotyka współczesny historyk, badający panowanie wielkiego Macedończyka. Otóż, obok historii powszechnej Diodora Sycylijskiego (I w. przed Chr.)10, dzieło Arriana wraz z Żywotem Aleksandra Plutarcha są najwcześniejszymi zachowanymi tekstami historiograficznymi opisującymi ten okres — a są to przecież teksty powstałe 450 lat później. Zatem, nie wystarczy omówić Anabasis Arriana — zanalizować należy również przekazy o historykach, na których się opierał. Dzieło Ptolemeusza, jednego z najbliższych współpracowników Aleksandra, powstało najprawdopodobniej około roku 280 przed Chr., u schyłku jego panowania w Egipcie. Spisywał je na podstawie własnych wspomnień z wydarzeń sprzed 40–50 16 Zob. W. M. R u n y a n, op. cit., oraz przykładowe analizy M. Dymkowskiego, [w:] Między psychologią..., s. 59–72 i Wprowadzenie..., s. 77–90. 17 Flavii Arriani Anabasis Alexandri, wyd. A. G. Roos, Leipzig 1907 (dalej: Arrian). 18 A. B. B o s w o r t h, A historical commentary on Arrian’s „History of Alexander”, t. 2, Oxford 1995, s. 4–6; po śmierci Trajana w 117 r., a przed przyjęciem Arriana do Senatu ok. 120 r. 19 A r r i a n (Przedmowa); N. G. L. H a m m o n d, Sources for Alexander the Great. An analysis of Plutarch’s „Life” and Arrian’s „Anabasis Aleksandrou”, Cambridge 1993, s. 189–198. 10 D i o d o r u s S i c u l u s, Library of history, t. 8: Books XVI.66–95 & XVII, wyd. C. Bradford Welles, London–Cambridge (Mass.) 1977 (dalej: Diodor). Adam Izdebski 124 lat i być może Dzienników Królewskich (oficjalnego, bieżącego zapisu wyprawy), o których istnienie trwa nieustanny spór11. Jakkolwiek się go rozstrzygnie, można przyjąć, że od Ptolemeusza pochodzi wiele wiarygodnych, szczegółowych informacji wojskowych, zawartych w dziele Arriana, jak i precyzyjnych opisów wydarzeń12. Z kolei dzieło Aristobulosa to niejasnego charakteru opis wyprawy Aleksandra, napisany przez jej uczestnika13. Można zatem przyjąć, że — przy odpowiednio krytycznym postępowaniu — Anabaza daje dostęp do tekstów napisanych przez żołnierzy Aleksandra14. Podobnie wygląda kwestia wiarygodności Żywotu Aleksandra Plutarcha. Jego Żywoty równoległe, do których należy nasz tekst, zaplanowane zostały jako dzieło moralizatorskie — przez porównywanie wybitnych jednostek o podobnym obszarze aktywności (Aleksandra zestawił z Juliuszem Cezarem). Autor rozważał cechy ludzkie i właściwy sposób życia w celu stworzenia wzoru do naśladowania, niemniej Żywoty mają dużą wartość historyczną. Plutarch korzystał z dzieł bardzo wielu historyków, które się nie zachowały do naszych czasów; niestety nie informował każdorazowo o pochodzeniu danego szczegółu czy opowieści. Pod warunkiem, że porównuje się jego dzieło z tekstem Arriana i innymi historyków, piszących o Aleksandrze, biografia Macedończyka jego pióra jest wartościowym źródłem15. Dodatkowy materiał źródłowy stanowią Biblioteka Diodora z Sycylii i Historia Aleksandra Wielkiego Kwintusa Kurcjusza Rufusa16. Diodor żył w I w. przed Chr. i przez całe życie tworzył Bibliotekę, która obejmowała dzieje świata od czasów mitycznych po wojny Cezara w Galii (zachowana fragmentarycznie). Źródła Diodora znamy słabo, trzeba więc traktować jego narrację z dużą ostrożnością. Kurcjusz z kolei tworzył w I lub II wieku po Chr. Wraz z Diodorem i pominiętym w tej pracy Justynem zaliczani są do tzw. tradycji Wulgaty, ze względu na dużą zbieżność przekazywanych informacji i odmienność od Arriana, z czego wyciągnąć można wniosek, że posługiwali się inną grupą źródeł17. Różnice między nimi bywają jednak również znaczne, a w przypadku „buntu” nad Hyfasis relacja Kurcjusza jest bliższa Arrianowi niż innym historykom Wulgaty. To dla niniejszego tekstu sytuacja szczęśliwa, gdyż na podstawie dzieł Arriana i Kurcjusza można podjąć próbę dokładnej rekonstrukcji wydarzeń. 11 Pro: N. G. L. H a m m o n d, Sources..., contra: A. B. B o s w o r t h, A historical... Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 320–323; K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 8. 13 N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 319–324. 14 Ibidem, s. 324–333; P. V i d a l - N a q u e t, Flavius Arrien entre deux mondes, [w:] Arrien, Histoire d’Alexandre, tłum. P. Savinel, Paris 1984, s. 343–349. 15 N. G. L. H a m m o n d, Sources...; K. N a w o t k a, Plutarch i jego dzieło, [w:] P l u t a r c h, O szczęściu..., s. 9–38. 16 C u r t i u s R u f u s, Historia Aleksandri Magni, wyd. E. Hedicke, Leipzig 1912 (dalej: Kurcjusz). 17 N. G. L. H a m m o n d, Three historians of Alexander the Great: the so-called Vulgate authors, Diodorus, Justin and Curtius, Cambridge 1983. 12 Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 125 WYNIKI LEKTURY ŹRÓDEŁ18 Po co najmniej miesiącu nieprzerwanego marszu przez Pendżab, w okresie monsunowych deszczy19, armia Aleksandra dotarła nad rzekę Hyfasis. Deszczowa pora roku sprawiła, że szeroka rzeka była bardzo porywista i trudna do przeprawy20, Aleksander wysłał więc zwiadowców, aby móc podjąć decyzje co do dalszych poczynań21. Dowiedział się prawdopodobnie dwóch rzeczy: po pierwsze, że za Hyfasis leżą ludne i bogate krainy, których mieszkańcy posiadają duże wojska22, po drugie, że 12 dni drogi od Hyfasis leży największa rzeka Indii — Ganges, nad którą żyją owe potężne ludy23. Dla Macedończyka takie wieści były zachętą do ruszenia na dalsze podboje24, natomiast w obozie wywołały duże poruszenie — żołnierze zaczęli coraz bardziej otwarcie wyrażać swoją niechęć wobec planów dalszych marszów25. Wobec tego Aleksander zwołał naradę oficerów, na której usiłował przekonać ich do swych planów i zarazem wysondować dokładnie nastroje wojska26. Wygłosił do nich mowę, w której przedstawił argumenty za dalszym marszem: dotychczasowe nieprzerwane zwycięstwa27; bliskość Gangesu i Oceanu Wschodniego — końca Azji28; konieczność dokonania „kompletnego” podboju wszystkich ludów, aby nie istniała możliwości ich buntu i rozpadu „imperium”29; przykład Heraklesa i Dionizosa (z którymi od pewnego czasu się utożsamiał), którzy nigdy się nie zniechęcali30. Po mowie Aleksandra zaległa cisza, po czym odważył się zabrać głos Kojnos, oficer starszy wiekiem i rangą31. W jego mowie znalazły się racje za podjęciem drogi powrotnej: żoł- 18 Niniejsza rekonstrukcja wydarzeń opiera się na ustaleniach trzech badaczy źródeł dotyczących buntu nad Hyfasis: na pierwszym miejscu F. L. H o l t a (The Hyphasis „Mutiny”: A Source Study, „Ancient World”, t. 5, z. 1–2, s. 33–59), który dokonuje porównania wszystkich źródeł i stara się dociec treści tekstów niezachowanych. Poza tym podstawą są komentarze do tego ustępu dzieła A r r i a n a (V 25–29) autorstwa N. G. L. H a m m o n d a (Sources...) i A. B. B o s w o r t h a (A historical..., s. 337–357). K. N a w o t k a (Aleksander..., s. 434–437), choć z większą rezerwą traktuje mowy przytaczane przez Arriana, podobnie do owych badaczy interpretuje całą sytuację jako raczej „próbę woli”, przegraną przez Aleksandra, niż otwarty bunt. 19 D i o d o r XVII 94,12 wspomina o 70 dniach ulewnych monsunowych deszczy. 20 K u r c j u s z IX 2,1. 21 A r r i a n V 25,1. 22 Ibidem; K u r c j u s z IX 2,4; D i o d o r XVII 93,2; P l u t a r c h Alex. LXI 1–2. 23 K u r c j u s z IX 2,3; D i o d o r XVII 93,2 (myli Hyfasis z Indusem); problem wiedzy geograficznej Aleksandra zostanie rozważony niżej. 24 A r r i a n V 25,2. 25 Ibidem; K u r c j u s z IX 2,10. 26 A r r i a n V 25,2; K u r c j u s z IX 2,12 i D i o d o r XVII 94,3 wspominają niesłusznie — jeśli przyjmiemy za podstawę domniemany tekst Ptolemeusza — o zgromadzeniu całego wojska. 27 A r r i a n V 25,4–6; K u r c j u s z IX 2,23–25. 28 A r r i a n V 26,1; K u r c j u s z IX 2,26. 29 A r r i a n V 26,3–4; K u r c j u s z IX 2,27–28 wspomina bardziej enigmatycznie o „bliskości zwycięstwa”. 30 A r r i a n V 26,5–8; K u r c j u s z IX 2,29–34. 31 A r r i a n V 27,1; K u r c j u s z IX 3,1–2. Adam Izdebski 126 nierze są zmęczeni i zdziesiątkowani32; dotychczasowe podboje są wystarczające — należy odpocząć i kontynuować je później ze świeżymi siłami33; do oceanu można równie dobrze dotrzeć na południu34. Kojnosa zdecydowanie poparli pozostali dowódcy, wobec czego rozzłoszczony Aleksander zakończył naradę i na trzy dni zamknął się w namiocie, spodziewając się zmiany nastroju Macedończyków35. Opór wojska jednak nie malał; po 3 dniach impasu Aleksander złożył ofiary wróżebne, które wypadły niepomyślnie, co zostało przez niego podane jako przyczyna decyzji o odwrocie36. Przed wymarszem zbudowano 12 ołtarzy, na których złożono dziękczynne ofiary za dotarcie aż tak daleko37. Powyższy przebieg wydarzeń należy jeszcze uzupełnić uwagami o organizacji armii i państwa macedońskiego, jak również przywołać podobne zdarzenia we wcześniejszych fazach wyprawy. Znane są z dzieła samego Arriana i innych źródeł sytuacje, kiedy to, po dopełnieniu kolejnych etapów podboju Persji, Aleksander musiał przekonywać swoich żołnierzy do dalszego marszu. Po zabójstwie Dariusza, w odległości paru dni drogi od Hekatompylos, zwołał zgromadzenie całego wojska, dla którego oczywistym było, że wraz ze śmiercią króla perskiego zakończyły się wszelkie zmagania. Aleksandrowi jednak udało się płomienną mową przekonać Macedończyków do kontynuowania wojny38. Kurcjusz umieszcza najprawdopodobniej to wydarzenie już w Hekatompylos, po przejściu przełęczy nadkaspijskich i pokonaniu ostatnich rebeliantów perskich39. Wojsko macedońskie, widząc szykujących się do powrotu greckich sprzymierzeńców, było pewne, że Aleksander zdecydował się na zakończenie wyprawy. Spostrzegłszy to Aleksander „popadł w rozpacz” i zaczął wyrzucać Macedończykom, że opuszczają go w potrzebie, na co oni zmienili zdanie i natychmiast wyruszyli z królem w dalszą drogę na wschód40. Jeszcze później, już w Azji Środkowej (Hyrkanii), Aleksander musiał uciec się do wyrafinowanej manipulacji. Widząc niechęć armii, zostawił w obozie jej „pospolitą część”, zaś ze szczególnie walecznymi oddziałami wyruszył rzekomo przeciw okolicznym plemionom, w rzeczywistości zaś wyprowadził ich poza obóz i wygłosił mowę, zachęcającą do dalszej wyprawy. Plutarch, powołując się na list Aleksandra do Antypatra, przytacza 32 A r r i a n V 27,6; K u r c j u s z IX 3,10. A r r i a n V 27,8. 34 K u r c j u s z IX 3,13–14. Oczywiście mowy umieszczone w tekście przez starożytnych autorów nie są mowami rzeczywiście wygłoszonymi nad Hyfasis. Niemniej, biorąc pod uwagę zgodność dwóch tradycji o Aleksandrze, w szczególności Arriana, opierającego się na wspomnieniach uczestników wydarzeń, można przyjąć, że same argumenty bliskie są tym rzeczywiście użytym. Zresztą porównanie sytuacji nad Hyfasis z innymi „buntami” przemawia na rzecz historyczności tych argumentów (por. niżej). 35 A r r i a n V 28,1–3; K u r c j u s z IX 3,16–18. 36 A r r i a n V 28,4–5. 37 A r r i a n V 29,1; K u r c j u s z IX 3,18. 38 D i o d o r XVII 74,3; por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 355–356. 39 Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 80 oraz K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 358–359, który dodaje, że Grecy postrzegali Wrota Kaspijskie (za którymi położone było już Hekatompylos) za koniec świata zamieszkałego. 40 K u r c j u s z VI 2,6–4,10. 33 Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 127 jej treść: ostrzeżenie przed przedwczesnym kończeniem podbojów oraz wyrzut, że zostawiają go teraz, kiedy już prawie podbili cały znany świat. Po raz kolejny Aleksander daje też wszystkim wolność wyboru, każdy może go opuścić. Kiedy najlepsi z żołnierzy dali się w ten sposób przekonać, pociągnięcie za sobą reszty wojska nie przedstawiało trudności41. Wszystkie te opisy mają wiele podobieństw — Aleksander zwołuje wojsko lub jego część, całe zaś zdarzenie kończy się wybuchem ogólnego entuzjazmu. Można w związku z tym zastanawiać się, czy przypadkiem trzej autorzy nie opisują jednego wydarzenia, a rozbieżności sprowadzają się do jego lokalizacji42. Dla niniejszej analizy wystarczy jednak tylko wykazać, że Aleksander Wielki musiał już wcześniej przekonywać swoje wojsko do kontynuowania wyprawy i wcale nie było to łatwe43. Istotne są również podobieństwa wcześniejszych sytuacji oraz tej znad brzegów Hyfasis. Na ich podstawie pokazać można strategie wpływu na wojsko, jakie stosował Aleksander. Były nimi: roztaczanie wizji łupów (argument nie do pogardzenia dla wojsk starożytnych, dla których bogacenie się w ten sposób było podstawowym motywem do walki); przestrzeganie przed niedopełnieniem podboju i utratą przez to dotychczasowych zdobyczy terytorialnych; odwoływanie się do uczuciowo-emocjonalnego związku żołnierzy z Aleksandrem, czyli zachowanie wymuszające „reakcję wiernego uwielbienia”; oddzielanie wierniejszej i łatwiejszej do przekonania grupy, która miałaby potem wpłynąć na resztę armii (oficerów bądź najwaleczniejszych oddziałów). Dwie ostatnie strategie wymagają osobnego omówienia, albowiem nie są zabiegiem polegającym jedynie na umiejętnym przemawianiu, lecz wynikają ze szczególnej organizacji bojowo-politycznej macedońskiego wojska oraz wyjątkowości osoby Aleksandra i jego relacji z żołnierzami. Zgromadzeń zwoływanych przez Aleksandra w celu przekonania wojska do dalszego marszu nie należy postrzegać tak, jak zwykłych zebrań żołnierzy „na placu apelowym”. We wszystkich przypadkach, poza manipulacją polegającą na wyprowadzeniu za miasto części wojska (opisywanej przez Plutarcha), autorzy posługują się konsekwentnie słowami ekklesia44 bądź contio45, które używane są w terminologii ustrojowej i odnoszą się do zgromadzeń wszystkich obywateli polis. Nie jest pewne czy zgromadzenie żołnierskie było tradycyjną macedońską instytucją polityczną, kontrolującą króla46, czy też pojawiło się dopiero podczas wyprawy47, niemniej zebrani żołnierze rzeczywiście przyznawali sobie pra41 P l u t a r c h, Alex. XLVII 1–3. Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 80–81; K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 358–359. 43 K u r c j u s z (IX 1,1–3) wspomina nawet o jeszcze jednej takiej sytuacji, najprawdopodobniej mającej miejsce tuż po zwycięstwie nad Porosem, królem indyjskim, nad rzeką Indus. Aleksander zachęcił żołnierzy, przekonując ich, że jest to ostatni już okres wojny — miał zapewne na myśli bliskość geograficznego końca Azji na brzegach Oceanu Wschodniego. Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 430–431. 44 D i o d o r XVII 74,3; 94,5. 45 K u r c j u s z IX 1,1; IX 2,12. 46 N. G. L. H a m m o n d, Starożytna Macedonia. Początki, instytucje, dzieje, tłum. A. S. Chankowski. Warszawa 1999, s. 161–168. 47 K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 128–131. 42 Adam Izdebski 128 wo do bezpośredniej negocjacji z królem, który będąc od nich zależnym nie mógł zlekceważyć takiej szczególnej ekklesia. Trzeba o tym pamiętać, kiedy wyjaśnia się niezwołanie przez Aleksandra nad Hyfasis całej armii. Po pierwsze, miał już za sobą doświadczenia zmagań z żądającymi powrotu zgromadzeniami żołnierzy — nie były one łatwymi partnerami do dyskusji, lepiej więc było nie dopuścić do tak trudnej sytuacji. Po drugie, ewentualna porażka na zgromadzeniu Macedończyków-żołnierzy, jaką byłoby odmówienie posłuszeństwa przez wojsko, którego widocznie Aleksander mógł się obawiać, byłaby większym ciosem dla autorytetu królewskiego niż suwerenna decyzja o powrocie48. Zwoływanie narad oficerów wydaje się normalnym postępowaniem wodza naczelnego — Aleksander wielokrotnie zwracał się o radę do swych najbliższych dowódców przed różnymi operacjami militarnymi49. W ten sposób zaczynał najczęściej przekazywanie armii niepopularnych decyzji — najpierw wykładał swoje racje dowódcom, którzy mogli się z nim nie zgodzić, jednakże nie mieli możliwości odmówienia wykonania rozkazów. Łatwiej też było zmierzyć się z nimi niż z całym wojskiem. Z ich zaś reakcji mógł Aleksander wysondować postawę całej armii. Nad Hyfasis, zgodnie ze swoimi zasadami, zwołał najpierw oficerów (por. wyżej — strategia 4). Skoro zaś ich reakcja była skrajnie nieprzychylna, spróbował manipulacji wojskiem (strategia 3), która się nie powiodła. Należy jeszcze rozważyć jak Aleksander był postrzegany przez wojsko oraz jak sam kreował swój wizerunek. Od początku wojny z Persją, a zwłaszcza od wizyty w egipskiej świątyni Amona w 332 roku przed Chr., gdzie kapłan rozpoznał w nim syna bóstwa, Aleksander posługiwał się w tworzeniu własnego wizerunku elementami zaczerpniętymi z kultu Dionizosa i opowieści o Heraklesie. Tak jak Dionizos wyruszył w bajeczną podróż na podbój wschodnich krain, w wielu miejscach ustanawiał, bądź rzekomo odnawiał jego kult, równocześnie porównywał w licznych przemowach swoje dokonania do prac Heraklesa. Dla wielu współczesnych rzeczywiście zacierała się granica między powodzeniem a boskością Aleksandra50. Żołnierze, wierząc w jego boskie szczęście (w które nie mieli powodów wątpić), wyruszali na coraz bardziej szalone wyprawy51. Wśród tak długich i ciężkich bojów nawiązywała się dodatkowo między Aleksandrem i jego żołnierzami szczególna więź uczuciowa — wszak był tym, który prowadził ich w nieznane i dzięki któremu odnosili zwycięstwa, o których nikomu się wcześniej nie śniło, a wspólny los łączył ich już od dziesięciu lat, kiedy dotarli nad Hyfasis. 48 Por. N. G. L. H a m m o n d, Starożytna..., s. 212. Ibidem, s. 139–141. Nie należy jednak przypisywać takim naradom charakteru politycznego (zebrań jakiejś rady królewskiej) — taka interpretacja nie znajduje uzasadnienia w źródłach opisujących funkcjonowanie monarchii macedońskiej (K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 130). 50 P. G o u k o v s k y, Essai sur les origines du mythe d’Alexandre (336–270 av. J.-C.), t. 1: Les origines politique, Nancy 1978. 51 Por. N. G. L. H a m m o n d, Starożytna..., s. 206–208. 49 Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 129 DYSKUSJA Kwestia wiedzy geograficznej Aleksandra Szczególnie widoczna jest w powyższym opisie wydarzeń rola wiedzy geograficznej. Służy ona jako argument obu stronom konfliktu — Aleksandrowi, który chciał ruszyć dalej i znaleźć rzekomo niedaleki ocean, oraz Kojnosowi, który twierdził, że bliżej będzie do oceanu na południe (czyli należy rozpocząć powrót). Widać, że najważniejszym celem, którym kierował się Aleksander w Indiach, było dotarcie do końca Azji, do oceanu — tak również uważali jego żołnierze52. Warto przyjrzeć się wobec tego wiedzy geograficznej uczestników wyprawy. Opierała się ona, w odniesieniu do Indii, na bardzo nikłych i mglistych informacjach. Jedyny Grek, który dotarł do Indii i opisał swą podróż (dzieło nie zachowało się) to Skylaks z Karii — odkrywca w służbie perskiego władcy Dariusza I (V w. przed Chr). Zgodnie ze świadectwami innych autorów i zachowanymi fragmentami relacji samego Skylaksa, nie miał on pojęcia o istnieniu subkontynentu i doliny Gangesu, a Indie kończyły się dla niego na dolinie Indusu53. Również związany z Atenami wielki geograf z IV wieku przed Chr., Eudoksos z Knidos uważał prawdopodobnie, że kontynent azjatycki kończy się na Pendżabie54. Podobnie wskazywała geografia szkoły Arystotelesa (zapewne za Eudoksosem55), według której ze szczytów Hindukuszu widać było ocean oblewający brzegi Indii od wschodu56. Nie ulega zatem wątpliwości, że wiedza geograficzna Aleksandra, gdy wkraczał do Indii, sprowadzała się do wiadomości o istnieniu Indusu i domniemanego oceanu57. Otwartą kwestią pozostają zmiany tej wiedzy zaszłe już w Indiach — wszak upłynął ponad rok od wkroczenia w ich granice do dotarcia nad brzegi Hyfasis (wczesne lato 327–wrzesień 326 przed Chr.58) i do Aleksandra musiały docierać różnorodne wieści, chociażby od zwiadowców. Wydaje się, że mimo zdobycia wielu nowych informacji Aleksander był przekonany (podobnie jak jego żołnierze) u brzegów Hyfasis, że już niedługo dotrze do krańców świata. 52 Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 408–409. H e r o d o t, Dzieje IV 44; P h i l o s t r a t o s, Vita Apollonii III 47 (Geogr. gr. min. Scylax Caryadensis F 4, s. XXXIV). Por. K. M u e l l e r, Prolegomena — Scylax Caryadensis, [w:] Geographi graeci minores, t. 1, oprac. K. Mueller, Paris 1882: XXXIII–LI: nr 47, wg którego wiedza Skylaksa sięgała Indusu, tak samo jak Persów. Por. także P. P é d e c h, La géographie des Grecs, Paris 1976, s. 41–44. 54 Die Fragmente des Eudoxos von Knidos F 340 (P l i n i u s, Naturalis Historia VII 24). Por.: komentarz F. Lasserre’a do F 340 E u d o k s o s a (Die Fragmente..., s. 253–254); P. P é d e c h, op. cit., s. 67–70; M. F o l k e r t s, Eudoxos von Knidos, [w:] Neue Pauly. Enzyklopädie der Antike. Altertum, t. 4, red. H. Cancik, H. Schmeider, Stuttgart–Weimar 1996 coll. 223–225. 55 Por. A r i s t o t e l e s, De caelo 298a i komentarz F. Lasserre’a do fragmentu 340 Eudoksosa (w: Die Fragmente..., s. 253–254). 56 A r i s t o t e l e s, Meteorologica 350a; por. P. P é d e c h, op. cit., s. 63–67. 57 D. T a r n, Alexander and Ganges, „Journal of Hellenistic Studies” 43, 1923, s. 98–101; D. K i e n a s t Alexander und der Ganges, Historia, t. 124, 1965, s. 180–188; A. B. B o s w o r t h, Conquest..., s. 132–134; i d e m, Alexander and the East. The Tragedy of Triumph, Oxford 1996, s. 186–200. 58 K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 409 i 435. 53 Adam Izdebski 130 Warto zapytać: dlaczego nie zaczął w to wątpić, mimo że wiele innych informacji przekazywanych przez greckich geografów okazało się w odniesieniu do Indii nieprawdziwych lub niedokładnych? Otóż, w interesie nowych indyjskich sojuszników Aleksandra było kontynuowanie marszu na wschód, gdyż Aleksander oddawał pod ich panowanie, jako władcom zależnym od siebie, zdobyte tereny i rozstrzygał na ich rzecz lokalne konflikty59. Ignorancja Aleksandra była więc dla nich korzystna, tym bardziej nie wyprowadzili go z błędu60. Dopiero przybycie nad nieprzewidywaną przez Aleksandra, trudną do przebycia rzekę Hyfasis stało się dla niego okazją do gorzkiego zderzenia z rzeczywistością, a na jego indyjskich sojusznikach wymusiło zmianę postępowania i przedstawienie Aleksandrowi rzetelnej wiedzy61. Jeszcze silniejsze wrażenie musiała wywrzeć napotkana rzeka na reszcie armii, która spodziewała się obiecanego przez Aleksandra i opisywanego przez greckich geografów oceanu, a tymczasem okazało się, że dotychczasowy cel wyprawy jest nieosiągalny. Interpretacja psychologiczna Przebieg wydarzeń nad Hyfasis uprawnia do stwierdzenia, że motywacja uczestników wyprawy Aleksandra była najprawdopodobniej bardzo silnie związana z wiedzą geograficzną i opierała się w dużym stopniu na rozbudowanych strukturach poznawczych62. Z powodu zaprzeczenia tej wiedzy (przez „pojawienie się” rzeki Hyfasis) nastąpił w armii silny kryzys motywacji. Był to chyba dla Aleksandra problem największy, z jakim wcześniej nie miał do czynienia, kiedy musiał sobie radzić, głównie lub wyłącznie, ze zmęczeniem żołnierzy. Dodatkowo, w wyniku ignorowania przez Aleksandra faktu zmiany sytuacji wyprawy, załamała się spoistość wewnętrzna armii. Żołnierze stracili do Aleksandra zaufanie i nie przekonał ich. Próba wzbudzenia wcześniejszego mechanizmu motywacji za pomocą dotychczas używanych strategii spełzła na niczym. Wszystkie powyższe aspekty geograficznej „blokady informacyjnej” i „kryzysu motywacji” można ująć w ramy teoretyczne, sformułowane i zweryfikowane na gruncie współczesnej psychologii. W modelu koncepcji kontroli działania Juliusa Kuhla63, 59 Por. choćby A r r i a n V 22-24. A. B. B o s w o r t h, A historical..., s. 327–337; i d e m, Alexander..., s. 74–80; K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 420–421. 61 K u r c j u s z IX 2,2–5. Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 434–435. Dane geograficzne, jakie Poros i Fegeus podali Aleksandrowi według Kurcjusza, są — w przeciwieństwie do jego przekonań — w pełni prawidłowe (por. Barrington Atlas of the Greek and Roman World, red. R. J. A. Talbert, PrincetonOxford 2000: mapa nr 6, Asia Orientalis). 62 A. W. K r u g l a n s k i, Goals as knowledge Structures, [w:] The psychology of action. Linking Cognition and Motivation to Behavior, red. P. M. Gollwitzer, J. A. Barch, New York-London 1996, s. 599–618; R. M. S o r r e n t i n o, The Role of Conscious Thought in a Theory of Motivation and Cognition, [w:] ibidem, s. 619–644. 63 J. K u h l, Volitional mediators of cognition-behavior consistency: Self-regulatory processes and action versus state orientation, [w:] Action control: From cognition to behavior, red. J. Kuhl, J. Becmann, Berlin 1985, s. 101–128. 60 Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 131 łączącym perspektywy myślenia, procesy emocjonalne i motywację, rozróżniono dwa typy orientacji, jakie może przyjmować działający człowiek: orientację na działanie i orientację na stan. Orientacja na działanie odznacza się jednoczesną bądź następującą po sobie koncentracją na: stanie teraźniejszym, stanie przyszłym, rozbieżności między nimi oraz przynajmniej jednej możliwości działania, mogącej zlikwidować tę rozbieżność. Orientacja na stan łączy się z opuszczaniem któregoś z tych elementów. Jeśli przyjrzeć się determinacji Aleksandra w dowodzeniu wyprawą i kontynuowaniem marszu do granic świata zamieszkałego, uzasadniona wydaje się teza, że w realizacji tego zamiaru przejawiał silną orientację na działanie. Konsekwencją tego jest problematyczna racjonalność poczynań Aleksandra — osoby zorientowane na działanie wykorzystują strategie poznawcze, które ułatwiają im dążenie do realizacji zamiaru. Wśród nich znajdują się strategie, które dobrze tłumaczą „geograficzną ignorancję” Aleksandra i jego żołnierzy. Składają się na nie: a k t y w n a s e l e k t y w n o ś ć u w a g i (czyli koncentracja na informacjach podtrzymujących zamiar i pomijaniu informacji z nim niezwiązanych — niedostrzeganie sprzeczności posiadanej wiedzy geograficznej z poznawanym terenem), k o n t r o l a k o d o w a n i a (kodowanie w pamięci wyłącznie tych bodźców, które służą realizacji zamiaru — „umykanie” pojedynczych raportów czy świadectw o rzeczywistym ukształtowaniu geograficznym Indii), o s z c z ę d n o ś ć w p r z e t w a r z a n i u i n f o r m a c j i (dowolne porzucanie rozważań nad możliwościami alternatywnymi wobec realizowanego zamiaru — nie branie pod uwagę możliwości zmiany kierunku wyprawy lub ustalenia innej „krytycznej granicy geograficznej” niż ocean na wschodzie). Już ta krótka analiza pozwala stwierdzić, że fałszywa wiedza geograficzna Aleksandra nie była objawem jego „głupoty i zadufania”, lecz raczej podłożem rozbudowanych mechanizmów motywacyjnych, umożliwiających prowadzenie tak szalonej wyprawy64. Dodatkowym argumentem na rzecz trafności takiej tezy może być stwierdzony empirycznie fakt przejawiania silniejszej woli działania (czyli jeszcze aktywniejszego wdrażania orientacji na działanie), kiedy realizacja zamiaru jest dokładnie zaplanowana65. Prowadzone przez Aleksandra operacje wojskowe wymagały dalekosiężnego planowania wszystkich prawie dziedzin życia: od aprowizacji i zaopatrzenia w sprzęt wojskowy po bezpośrednie plany operacyjne i długoterminowe koncepcje strategiczne. 64 Badanie racjonalności — sposobu uzasadniania i projektowania działań — uczestników wydarzeń historycznych to najdokładniej opisany teoretycznie przykład zastosowania psychologii historycznej w koncepcji M. Dymkowskiego. Znaczenie tego aspektu wynika z faktu, że potoczne rozumienie racjonalności, wedle którego wydarzenia wyjaśnia większość historyków, to wybieranie działania idealnie skutecznego w danej sytuacji, które najczęściej z różnych przyczyn nie jest atrakcyjne lub dostępne poznawczo bohaterowi, tak jak w sytuacji Aleksandra (zob. chociażby M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., s. 71–77; o psychologicznych badaniach racjonalności por. M. L e w i c k a, Czy jesteśmy racjonalni?, [w:] Złudzenia, które pozwalają żyć. Szkice ze społecznej psychologii osobowości, red. M. Kofta, T. Szutrowa, Warszawa 2001, s. 28–64). 65 P. M. G o l l w i t z e r, The volitional Benefits of Planning, [w:] The psychology of action..., red. P. M. Gollwitzer, J. A. Barch, New York–London 1996, s. 287–312. Adam Izdebski 132 Dotychczasowe rozważania koncentrowały się na pomijaniu przez uczestników wydarzeń nowych informacji i unikaniu weryfikacji błędnej wiedzy. Pozostaje do rozstrzygnięcia pytanie o żywione przez nich złudzenia. Człowiek bowiem nie tylko pomija niektóre informacje, ale również tworzy zupełnie nowe pseudodane i opiera na nich swoje zachowanie66. Często nie polega to wyłącznie na uzupełnianiu własnej wiedzy nieprawdziwymi informacjami, lecz na tworzeniu całościowych złudzeń, niezgodnych ze stanem rzeczywistym. Zazwyczaj są to złudzenia pozytywne, do tworzenia których mają szczególną skłonność ludzie o wysokiej samoocenie67 — a nie można wątpić, że mieli do niej liczne powody uczestnicy wyprawy, a zwłaszcza sam Aleksander. Złudzenia te są szczególnie prawdopodobne, kiedy występują w postrzeganiu samego siebie, co w interesującym nas przypadku można rozszerzyć na postrzeganie wyprawy przez jej uczestników. Zatem uzasadnione wydaje się twierdzenie, że mimo dużego zmęczenia i pojawiającego się momentami zniechęcenia Aleksander i inni uczestnicy wyprawy uważali, że cały czas są prężną i efektywną armią, której nic nie powstrzyma. Żywienie takich złudzeń nie jest w żadnym wypadku objawem patologicznym, lecz świadczy o efektywnej autoregulacji zachowania przez podmiot68. Złudzenie to było kolejnym ważnym elementem mechanizmów psychologicznych, które umożliwiały uczestniczenie w tej niesamowitej i brawurowej wyprawie69. Sformułowanie wyjaśnienia Można by więc przedstawić następujący przebieg „psychologicznego aspektu wydarzeń”. Przez całą wieloletnią drogę nad Hyfasis Aleksander i jego wojsko było silnie zorientowane na działanie, a przetwarzanie poznawcze ulegało dodatkowym deformacjom pod wpływem ciągłego zagrożenia i nieustannych napięć. W związku z tym cele wyprawy opierały się niezmiennie na fałszywych, nieweryfikowanych koncepcjach geograficznych. Nieprzerwane pasmo sukcesów sprzyjało dodatkowo skrzywionemu postrzeganiu siebie przez samych uczestników wyprawy. Dotarcie nad „niespodziewaną” i trudną do przeprawienia się rzekę Hyfasis doprowadziło do zmiany wiedzy geograficznej, co pociągnęło za sobą zaburzenie hierarchii celów wyprawy i zachwianie mechanizmów motywacyjnych oraz załamanie spoistości grupy. Ten kryzys psychologiczny rozwiał również pozytywne złudzenia co do kondycji wojska. W ten sposób doszło do załamania psychologicznych mechanizmów, umożliwiających kontynuowanie wyprawy — okazało się ono nieprzezwyciężalne. Aleksander musiał zawrócić. 66 B. W o j c i s z k e, Dane i pseudodane w procesie spostrzegania ludzi, [w:] Złudzenia, które pozwalają żyć..., red. M. Kofta, T. Szutrowa, Warszawa 2001, s. 65–90. 67 M. K o f t a, Poczucie kontroli, złudzenia na temat siebie, a adaptacja psychologiczna, [w:] ibidem, s. 199–225. 68 G. O e t t i n g e n, Positive Fantasy and Motivation, [w:] The psychology of action..., red. P. M. Gollwitzer, J. A. Barch, New York–London 1996, s. 236–259. 69 Por. stosowanie różnych koncepcji złudzeń w tłumaczeniu wydarzeń historycznych w przykładowych studiach M. Dymkowskiego (Między psychologią...; Wprowadzenie..., s. 77–90; O posiłkowaniu...). Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 133 Podsumowując powyższe rozważania, sformułować można klasyczne wyjaśnienie probabilistyczne odwrotu Aleksandra znad Hyfasis70. Wykorzystano w nim model motywacji opracowany przez A. Bandurę71: Explanans 1. J e s t w y s o c e p r a w d o p o d o b n e, ż e (a) w warunkach dużego zmęczenia podmiotu — po poniesieniu znacznych nakładów na realizację celowego działania, j e ż e l i (b) podważona zostaje trafność ważnych treści wiedzy, która służy do tworzenia wyobrażeń rezultatów (sytuacji) osiągnięcia przyjętego celu działania, t o (c) następuje u podmiotu silny spadek poczucia własnej skuteczności. W r e z u lt a c i e (d) podmiot zarzuca generowanie nowych wyobrażeń rezultatów osiągnięcia wcześniej przyjętego celu, a w k o n s e k w e n c j i (e) przerywa działania i porzuca dotychczasowy cel, niezależnie od wielkości wcześniejszych osiągnięć. 2. W 3 2 6 r . p r z e d C h r ., n a d r z e k ą H y f a s i s, (a) u przemęczonych wieloletnimi walkami Aleksandra i jego żołnierzy d o s z ł o d o (b) sfalsyfikowania dotychczasowej wiedzy o ukształtowaniu geograficznym Indii. Explanandum Sytuacja Aleksandra nad rzeką Hyfasis jest szczególnym p r z y p a d k i e m z a j ś c i a zdarzenia (b) w sytuacji (a), z a t e m — z g o d n i e z w y s o k i m p r a w d o p o d o b i e ń s t w e m w y s t ą p i e n i a efektu (c) — u Aleksandra i jego armii drastycznie spadło poczucie własnej skuteczności. W r ez u l t a c i e (d) nie wytworzyli oni nowych wyobrażeń osiągnięcia dotychczasowego celu wyprawy, c o d o p r o w a d z i ł o d o (e) przerwania marszu i porzucenia tego celu, pomimo niewiarygodnych sukcesów wcześniejszych etapów wyprawy. PODSUMOWANIE — WIEDZA PSYCHOLOGICZNA W BADANIU HISTORYCZNYM Jaką wartość poznawczą ma zaproponowane tutaj wyjaśnienie psychologiczne wydarzeń, które miały miejsce nad Hyfasis? Pierwsza wątpliwość musi dotyczyć kulturowej adekwatności wykorzystanych teorii psychologicznych. Wywodzą się one z wielokrotnie weryfikowanych i powtarzalnych badań empirycznych, wydawałoby się zatem, że ich ogólność nie powinna budzić wątpliwości. Badania te były jednak prowadzone na populacjach przedstawicieli współczesnej cywilizacji Europy i Stanów Zjednoczonych, nie jest więc jasne czy można stosować je do żyjących ponad 2300 lat temu przedstawicieli starożytnych kultur, którzy wywodzili się z Bałkanów i Bliskiego Wschodu. Kwestię tę można jednak rozstrzygnąć. Badania psychologii międzykulturowej dowodzą, że o ile wiele efektów psychologii społecznej rzeczywiście jest kulturowo uwarunkowanych, to jednak podstawowe mechanizmy zachowania człowieka — w tym te zaliczane do sfery psychologii osobowości, do której 70 C. G. H e m p e l, Filozofia nauk przyrodniczych, Warszawa 2001. Por. M. Dymkowski, O posiłkowaniu.... 71 A. B a n d u r a, Self-efficacy. The exercise of control, New York 1997. 134 Adam Izdebski należą teorie wykorzystane tutaj — występują u przedstawicieli bardzo różnych współczesnych kultur72, można więc przypuszczać, że są także stałe „międzyepokowo”. Warto jednak zaznaczyć, że wymaga to oparcia się na założeniach i stwierdzeniach psychologicznych o wysokim poziomie ogólności — jedynie one są międzykulturowo i „międzyepokowo” trafne. W rezultacie otrzymane wyjaśnienie psychologiczne może nie być wystarczająco satysfakcjonujące, nie eksplikować wszystkich aspektów wydarzeń. Byłoby to pierwsze ograniczenie zastosowanej metody (w tym przypadku nie aż tak bardzo widoczne). Drugie ograniczenie wiąże się z charakterem współczesnej psychologii akademickiej. Jest ona bardzo daleka od znalezienia jednej teorii bądź nawet rozwiniętego treściowo paradygmatu, który łączyłby różne teorie w jeden spójny system (nawet w paradygmacie poznawczym, najbardziej owocnym naukowo, nie jest możliwe ujednolicenie wszystkich związanych z nim badań). Wiedza psychologiczna jest zbiorem uzupełniających się, a często równoważnych teorii, opisujących w różny sposób i pod różnym kątem te same zjawiska. Często też jedno zjawisko opisywane jest przez dwie lub kilka teorii, popartych przez tradycje badań empirycznych, mówiących prawie dokładnie o tej samej kwestii. W związku z tym nie da się określić, na jakiej podstawie historyk posiłkujący się akademicką psychologią ma wybrać właśnie tę, a nie inną teorię. W przedstawionym wyżej wyjaśnieniu psychologicznym widać ten problem wyraźnie: zamiast jednej teorii zostało wykorzystanych bardzo wiele koncepcji, a można sobie wyobrazić włączenie jeszcze kilku innych teorii. Ostateczny wynik zależy zatem w bardzo dużym stopniu od decyzji badacza, opartej na jego wiedzy i doświadczeniu, a słuszność tej decyzji weryfikuje poznawcza wartość wyników badań. Po trzecie, uprawianie psychologii historycznej jest ograniczone stanem zachowania i charakterem źródeł. Informacja o zachowaniu znajdowana w źródłach jest trudno porównywalna z wynikami badań empirycznych współczesnej psychologii, często ma też charakter stereotypowy, a nie relacjonuje rzeczywistych zachowań bohaterów (rzadko mamy do czynienia z bezpośrednim zapisem wydarzenia). Jeśli historyk chciałby odwołać się do wyjaśnienia psychologicznego, najczęściej nie znajdzie wystarczającej informacji źródłowej o „sytuacji psychologicznej”, aby móc jednoznacznie opowiedzieć się za którymś z możliwych wyjaśnień. Również w przypadku niniejszego studium można się spierać, czy zachowane źródła — późniejsze o kilkaset lat opracowania tekstów pisanych przez uczestników wydarzeń pod koniec ich życia — są wiarygodne i dostarczają wiedzy o przebiegu wydarzeń nad Hyfasis (szczególnie dotyczy to treści mów wygłaszanych przez bohaterów). Mogą to być przecież późniejsze rekonstrukcje, które opierały się na pamięci i dopowiadaniu wielu faktów zgodnie z przekonaniami autorów — Ptolemeusza i Aristobulosa — o tym, jak takie sytuacje zazwyczaj przebiegały (por. badania Elizabeth Loftus o pamięci świadków i konstruktywnym charakterze pamięci73). W takim wypadku były- 72 R. E. N i s b e t t, The Geography of Thought, New York 2003; W. F. P r i c e, R. H. C r a p o, Psychologia w badaniach międzykulturowych, Gdańsk 2003. 73 E. L o f t u s, Make — Believe Memories, „American Psychologist”, t. 58, z. 11, s. 867–873. Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis... 135 by to źródła do badania stereotypowej, potocznej wiedzy o sytuacjach społecznych w kulturze hellenistycznej, a nie do badania wydarzeń nad Hyfasis. To źródłowe ograniczenie użyteczności psychologii historycznej jest chyba najtrudniejsze do przezwyciężenia i stanowi praktyczną przeszkodę, która hamuje jej rozwój. Przedstawione tutaj ograniczenia psychologii historycznej prowadzą do konkluzji, że bardzo rzadko jest ona w stanie dostarczyć istotnych odpowiedzi na pytania badawcze, które stawia sobie historyk. Próba wyjaśniania większości wydarzeń za pomocą psychologii bardzo łatwo doprowadzić może do metodologicznego błędu psychologizmu74. Współczesna psychologia akademicka może oczywiście służyć uporządkowanymi, opartymi na badaniach empirycznych pojęciami, które jednak są użyteczne tylko w niektórych przypadkach (np. w wyjaśnianiu powstawania uprzedzeń75). Bardzo często okazuje się, że psychologia potoczna historykowi w zupełności wystarcza, a wyrafinowane teoretycznie wyjaśnienia psychologiczne historyków po prostu nie interesują. WHY DID ALEXANDER THE GREAT WITHDRAW AT THE HYPHASIS RIVER IN 326 BC? A STUDY IN HISTORICAL PSYCHOLOGY Summary Contemporary explanations of the “Hyphasis mutiny” (326 BC), emphasising the tiredness of Alexander’s army and the harshness of the weather conditions, do not consider psychological aspects of the situation. A study of the sources (Arrian, Curtius, Diodorus, Plutarch) reveals the crucial role of Alexander and his army’s geographical knowledge of India. On the bank of Hyphasis, the existence of near-by “Eastern Ocean” — believed to be the edge of the world — was counterfeit. Thus, Alexander’s aim proved to be unachievable. As a consequence, his army’s motivation to march collapsed. Julius Kuhl’s theory of action vs. state orientation explains so late a deception (after 9 months in India), while findings of social psychology (about delusions and strategies of influence) elucidate the dramatic character of the “Hyphasis events”. This case study demonstrates usefulness of empirically tested psychological theories in reconstructing historical events. 74 M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., s. 90–94. Zob. A. I z d e b s k i, Kontakty arian i katolików w ostrogockiej Italii, „Przegląd Historyczny”, t. 99, z. 2, 2008, s. 303–320. 75 136 Adam Izdebski Człowiek nie jest plasteliną Historyka, T. XXXIX, 137 2009 PL ISSN 0073-277X OMÓWIENIA MARCIN KULA Warszawa CZŁOWIEK NIE JEST PLASTELINĄ Abstract Marcin K u l a: A Man Can’t Be Shaped at One’s Wish, “Historyka” XXXIX, 2009: 137–148. The Author comments on a new book by Mariusz Mazur O człowieku tendencyjnym... — a book on the communist endeavour to create a new man. He considers the book excellent. Its important positive point is the analysis of the theme in a large framework of human history. Communism was a very singular regime but the idea of a new man appeared several times through centirues and in different countries. K e y w o r d s: communism, models of education, “new man” S ł o w a k l u c z o w e: komunizm, modele edukacyjne, „nowy człowiek” Celina Bobińska, nasza starsza koleżanka, pisała sześćdziesiąt lat temu: ... kobieta radziecka, a szczególnie kobieta ze środowiska robotniczego, nie bacząc na ciasnotę mieszkaniową w stolicy (budownictwo nie nadąża za gwaltownym przyrostem ludności), nie bacząc na istniejące jeszcze rozmaite braki i niewygody, szczególnie na prowincji, ma życie pełniejsze i bardziej wielostronne niż kobieta w innych krajach. Bardzo rzadko jest tylko mieszczką zamkniętą w kręgu domowych spraw. Najczęściej porywa ją nurt życia społecznego. Budzi w niej nowe zainteresowania, ambicje i zamiary. Toteż nie zamieniłaby się za nic w świecie z przeciętną Amerykanką z mieszczańskiego środowiska, pędzącą w większości wypadków jałowy, filisterski żywot.1 Celina Bobińska — historyk, z czasem profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego — nie znała Stanów Zjednoczonych, a więc nie znała także „przeciętnych Amerykanek z mieszczańskiego środowiska”, o których wypowiedziała się. Rzeczywistość radziecką znała bardzo dobrze — tak, jak poznało ją wiele rodzin polskich komunistów, usytuowanych paradoksalnie między Moskwą a łagrami. Znała ją też z okresu 1 C. B o b i ń s k a, O prostym człowieku w ZSRR, Warszawa 1949, s. 78. Marcin Kula 138 wojny. Zatem, albo chciała ją widzieć tak, jak ją opisała, albo uważała, że tak właśnie należy pisać „dla sprawy”. Od niej samej nie dowiemy się już do czego zmierzała — nawet gdyby chciała i mogła odtworzyć po latach własną motywację. Celina Bobinska wystąpiła z PZPR po wprowadzeniu stanu wojennego. Przekreśliłla w ten sposób długotrwałą tradycję rodzinną. Zmarła w 1997 roku. Dziś Mariusz Mazur, historyk z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, podjął analizę wypowiedzi takich, jak przytoczony tekst Bobińskiej oraz ich uwarunkowań i funkcji. Nie wiem, czy M. Mazur zna Stany Zjednoczone. W oczywisty sposób nie zna stalinizmu, a z PZPR nie musiał występować, gdyż nie miał szans do niej wstąpić. Celina Bobińska i ludzie o podobnych drogach życiowych sami, choć niekoniecznie na piśmie, usiłowali z czasem analizować ustrój, w którym uczestniczyli. Gdy otwierały się jakieś możliwości, nagle okazywało się, że zaskakująco dużo wiedzą i potrafią być analitykami. Także ludzie zdystansowani od ustroju bądź jego zdeklarowani przeciwnicy nieraz usiłowali go analizować. Historycy, którzy w jego zasięgu żyli, podjęli analizy, zwłaszcza po 1989 roku. Nawet analizy historyków, nie mówiąc o szeroko rozumianych bohaterach wydarzeń, są jednak nieuniknione, naznaczone ich własnymi doświadczeniami — na dobre i na złe. Nie da się ukryć, że sam, jako „dziecko Warszawy” byłem np. na choince u Bolesława Bieruta. Do dziś zapamiętałem obfitość łakoci tam serwowanych, z pomarańczami, które wówczas po prostu nie istniały w handlu. Mam też otrzymaną wówczas książkę pt. Rudy Tomek2 z podpisem Bieruta (facsimile!). Mariusz Mazur ani tak dobrych (sic!), ani gorszych, ani zdecydowanie złych wspomnień nie ma i o tyle łatwiej mu prowadzić badania z pozycji obserwatora. Podobnie silni jako badacze są obecnie np. młodzi badacze Holokaustu, którzy szczęśliwie są odlegli od tego strasznego doświadczenia. * * * Książka Mariusza Mazura3 jest ponad wszelką wątpliwość pozycją wybitną. Jest jedną z najlepszych prac spośród ostatnio przeze mnie czytanych. Jest napisana w stylu, w jakim chciałbym widzieć twórczość humanistyczną w Polsce. „Przywilej późnego urodzenia” nie jest jedynym źródłem siły Mariusza Mazura jako badacza. Nie mniej ważnym jest nieprzeciętna pracowitość — chyba aż rzadka. Tę pracowitość zaświadcza ogromna bibliografia pracy w zakresie źródeł i opracowań. Zwraca uwagę zgromadzenie przez autora bazy źródłowej nie tylko obszernej, ale także różnorodnej. Rzadko zdarzają się autorzy, którzy z równą swobodą analizują akta archiwalne, prasę, literaturę piękną oraz, dajmy na to, utwory muzyczne. Atutem autora jest jego dojrzałość i, może górnolotnie mówiąc, mądrość. To nie jest tylko zawodowa umiejętność analizy. To jest „prosta” ludzka mądrość, widocz2 B. M. D ł u g o s z e w s k i, Rudy Tomek, Warszawa 1951. M. M a z u r, O człowieku tendencyjnym... Obraz nowego człowieka w propagandzie komunistycznej w okresie Polski Ludowej i PRL. 1944–1956, Lublin 2009, s. 671. 3 Człowiek nie jest plasteliną 139 na tym bardziej, że autor wielokrotnie mówi o sprawach dotyczących życiowego funkcjonowania ludzi. Studium jest bogate w myśli, co nie jest cechą każdej pracy historycznej. Bardzo ważnym atutem autora jest jego umiejętność poruszania się w różnych dyscyplinach nauk humanistycznych i oczytanie w nich. Mazur swobodnie analizuje na przykład historię polityczną, zjazd oświatowy w Łodzi oraz treści filozoficzne. Łatwemu poruszaniu się w różnych dziedzinach towarzyszy wykorzystanie opracowań z różnych dyscyplin. Mazur szczęśliwie przełamał „chińskie mury”, zbudowane w Polsce pomiędzy naukami i zrobił pracę rzeczywiście interdyscyplinarną. To jest opracowanie tematu na zdumiewająco szerokim tle. W pracach historycznych rzadkie są tak szerokie horyzonty. Atutem autora jest umiejętność poruszania się w różnych epokach historycznych. Mariusz Mazur omawia postulaty stworzenia nowego człowieka oraz idee wychowawcze w starożytności, w oświeceniu oraz rewolucji francuskiej, w dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce, także w faszyźmie. Analiza dwudziestolecia międzywojennego, z rozbiciem problematyki na obozy polityczne, z dostrzeżeniem wagi odrodzenia państwa dla postawienia kwestii modelu wychowawczego oraz dla wypracowania propaństwowej ideologii wychowawczej, jest mocną stroną pracy. Autor podszedł do swojego tematu problemowo, a nie drogą dominacji analizy chronologicznej i faktograficznej. Dla niego ważna jest idea nowego człowieka i to, jak zmierzano do jej realizacji. Sam następująco mówi o swoim zamiarze — które to słowa mogę przyjąć jedynie z uznaniem: Wśród historyków preferujących klasyczne podejście metodologiczne książka wzbudzić może pewne kontrowersje. Relatywny niedostatek dat, nazwisk, zdarzeniowych związków przyczynowo-skutkowych i faktografii opartej na precyzyjnych, szerokich badaniach archiwalnych, może wywoływać niedosyt. Jednak zaproponowana tutaj konceptualizacja zbudowana została na nieco innym podejściu do historii. Nie jest to książka faktograficzna, ustalająca kolejne etapy dziejów, ale praca o pewnych ogólnych procesach kulturowych, bardzo często mających swe źródła w historii znacznie starszej i szerszej niż totalitaryzm czy komunizm, w procesach, których nie da się sprowadzić do czynników ideologicznych konstytuujących ten czy inny ustrój. Będą to przeto rozważania nad propagandowym skutkiem refleksji politycznej. Proponowana dzisiaj przez wielu historia zdarzeniowa jest często przywołaniem do pamięci, uczczeniem osób czy wydarzeń, ale pomija wielkie obszary równie ciekawej i potrzebnej wiedzy o naszych dziejach. A przecież res gestae to nie seria postępujących po sobie faktów, które prowadziły do znanych nam dziś konsekwencji. Nie neguję potrzeby dalszych badań faktograficznych, natomiast pewne rzeczy należałoby zacząć podsumowywać, a inne wydobyć ze świata ahistoryczności, nadając im kontekst długiego trwania. Tutaj, jak zawsze, przydatne okazało się podejście komparatystyczne. (s. 21–22) Mariusz Mazur pokazuje, że idea nowego człowieka nie pojawiła się dopiero z komunizmem, lecz w pewnym sensie towarzyszy ludzkości w jej dziejach. Dzięki temu w pracy widać bardzo ważną i rzadko dostrzeganą rzecz, a mianowicie to, że komunizm, choć był konstrukcją fatalną, został jednak stworzony z „klocków” zrobio- Marcin Kula 140 nych przez człowieka. To samo można ukazać — i w pracy jest to nieraz pokazane — także na innych przykładach. W końcu, dajmy na to, socrealistyczna architektura była jakąś pochodną wiedeńskiego Bauhausu. Hasło „sportu dla mas” było pochodną równie dobrze socjalistycznych, jak państwotwórczych, jak i, powiedzmy, syjonistycznych klubów sportowych. W końcu wiele grup „pod kreską” chciało, by ich młodzież była zdrowa, silna i wysportowana. Rzecz „tylko” w tym, że w systemie komunistycznym nie mogła się utrzymać socjalistyczna Warszawska Spółdzielnia Mieszkaniowa, bliska krewna Bauhausu, a musiały powstawać twory zdegenerowane (na czele z Pałacem Kultury, chorym na elephantiasis i ozdobionym sandomierskimi attykami). Waloryzacja pracy ludzkiej w socjalizmie, o której autor mówi, nie była cechą tego ustroju, ale w jego ramach doprowadziła do tragicznego curiosum, jakim było umieszczanie na bramach łagrów napisów: „Praca to sprawa honoru, sławy, sprawa chwały i bohaterstwa” — nie wspominając już o propagowaniu obrazu ojca narodu, który ciężo pracuje. Do autorskich rozważań znakomicie pasuje powiedzenie „Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem”4. Oczywiście cała socjologia i pedagogika przyklasną tezie, że człowiek jest w jakimś stopniu rezultatem wychowania oraz, szerzej, warunków, w jakich dojrzewa, a nawet tych, w których żyje. Od tego, do traktowania człowieka na podobieństwo plasteliny dla wychowawców, jest jednak taka różnica, jak między koniecznymi zabiegami sadowników, a lysenkizmem (z jego przekonaniem, że można zrobić w biologii wszystko, włącznie z pasami leśnymi na pustyni). Przekonanie, że można „wszystko”, było (i jest) charakterystyczne dla wszelkiej mentalności rewolucyjnej. Zdawna funkcjonująca koncepcja nowego człowieka pojawiała się w myśli rewolucyjnej — także w myśli komunistycznej, na tle domniemania, że człowiek (rewolucjonista) może wszystko — równie dobrze zmienić bieg rzek, jak, dajmy na to, przekształcić mentalność ludzką. Znane sformulowanie o „inżynierach dusz ludzkich” było nad wyraz charakterystyczne w tym kontekście (trzeba tylko wymyślić pożądaną konstrukcję, dobrać narzędzia... i zrobi się człowieka nowych czasów). Takie przekonanie zostało wzmocnione przez oświeceniową wiarę w rozum, pozytywistyczną wiarę w racjonalizm oraz przekonanie o mocy techniki. Przypomnienie niekoniecznie komunistycznej genezy różnych idei komunistycznych (inaczej: butów, w które wszedł komunizm) jest dużą zasługą autora. Niektóre rozwiązania komunistyczne były w ogóle nawrotem do czasów „przedpotopowych”. Autor mówi o paternalizmie w komunizmie. Ów paternalizm był formą swego rodzaju parafeudalizmu (może: formą swoistego nawrotu feudalizmu). W końcu w komunizmie człowiek był, a przynajmniej powinien być, przywiązany do zakładu pracy. Był przywiązany do kołchozu. Jego instytucja miała mu ostemplować dowód osobisty (schować dowód do szafy przewodniczącego kołchozu) i dbać o zaspokojenie wielu jego potrzeb. To, że komunizm nie narodził się jedynie w głowie Marksa, lecz podjął wiele idei już funkcjonujących, było jedną z okoliczności skłaniających licznych inteligentów do współpracy z tym kierunkiem (oświata i kultura, książki dla mas itp.). Tak jak 4 J. J o n e s, Cienka czerwona linia, Warszawa 1984 (słowa wykorzystane jako motto książki). Człowiek nie jest plasteliną 141 odzyskanie niepodleglości i, najprościej, tworzenie polskiego szkolnictwa, nakazywały stawiać pytanie kogo i do czego będzie się wychowywać, tak załamanie kapitalizmu, owocujące wielkim kryzysem i wojną (postrzeganą jako owoc kapitalizmu) oraz odbudowa kazały postawić to pytanie ponownie. * * * Cenne, że autor podchodzi do tak ważnych spraw analitycznie, bez apriorycznej wizji ciągłej walki, w myśl której jakoby Szatan wniósł tu zło, a cały naród — poza zdrajcami — walczył z nim przez 45 lat, 24 godziny na dobę. Autor widzi, że propaganda do kogoś mogła trafiać — podobnie jak, dodam od siebie, żdanowowski socrealizm mógł się podobać niejednemu patrzącemu. Nie popieram oczywiście stanowiska prof. Zofii Lisy o pożądanej formie muzyki, ale podejrzewam, że to ona miała rację, że przynajmniej do czasu szerokim masom bardziej podobała się muzyka tradycyjna niż nowoczesna. Autor wręcz dopuszcza, że dla niejednego człowieka rezygnacja z wolności, z demokratycznych praw obywatelskich, związana z komunizmem, nie była trudnym wyrzeczeniem. To dopiero: ... niewywiązywanie się z umowy społecznej, braki w zaspakajaniu bezpieczeństwa egzystencji oraz zagrożenie życia, poczucie niesprawiedliwości, wreszcie podważanie tradycyjnych wartości kulturowych, jak np. rola Kościoła, prowadziły do niezadowolenia i sprzeciwu. (s. 593) * * * Autor koncentruje się na funkcjonujacej w PRL doktrynie nowego człowieka. Zaletą tej analizy jest przyjrzenie się różnym „nadajnikom” doktryny, w połączeniu z nadawaną przez każdy z nich treścią. Mazur przedstawia, po pierwsze, analizy tych „nadajników”, które nie zaskakują, takich jak literatura piękna, prasa, plakaty (znakomita analiza) czy film. Może niekiedy owe analizy prowadzone są zbyt „szerokim frontem” (wyrażenie ze słownika wojskowego, jak na komunizm przystało!) i przez to rozchodzą się po trochu na całość problematyki, która traci granice. Są jednak potrzebne i ciekawe. Mazur przedstawia jednak także analizy instrumentów mniej oczywistych w charakterze narzędzi kształtowania nowego człowieka, takich jak: język, moda, wygląd ludzi na portretach i rozpowszechnianych fotografiach, czy jak propaganda wyidealizowanego życiorysu Bieruta (znakomity pomysł analityczny!). Analizę omawianego instrumentarium można rozwijać w sposób nieograniczony. Wchodziły wszak w jego skład zebrania oraz szkolenia partyjne i ogólnozałogowe, podręczniki szkolne (nawet matematyki), gazetki ścienne, skargi i wyroki sądowe, druki organizacyjne (na drukach PTTK zdanie Bieruta: „Tylko poznawszy swój kraj można owocnie dla niego pracować”). Wchodziły w jego zakres pieczątki pocztowe (stemplowane na kopertach w 1950 roku napisy: „Żądamy zakazu broni atomowej. Rząd, który pierw- Marcin Kula 142 szy użyje broni atomowej — będzie potępiony przez ludzkość jako zbrodniarz wojenny!”). Wymowne były także napisy na pomnikach (np. na pomniku Dzierżyńskiego w Warszawie zdanie Bieruta: „Feliks Dzierzyński to duma narodu polskiego”). Wymowne były druki okazjonalne, jak np. ulotka-instrukcja dołączona do pierwszego, wyprodukowanego po wojnie (1955) aparatu fotograficznego marki „Start”: Przemysł krajowy w wyniku socjalistycznej troski o zaspokojenie kulturalnych potrzeb szerokich rzesz ludności pracującej uruchomił staraniem polskiego robotnika i inżyniera produkcję pierwszych w Polsce aparatów fotograficznych. Aparatem tym jest popularna dwuobiektywowa kamera lustrzana „Start”, przeznaczona, dzięki prostocie konstrukcji, łatwości obsługi i przystępnej cenie, do użytku ogółu świata pracy, a szczególnie początkujących fotoamatorów wśród rzesz młodzieży. Uruchomienie krajowego przemysłu aparatów fotograficznych w oparciu o własną bazę surowcową uniezależnia nas od importu z zagranicy i przyczynia się do rozwoju fotografii amatorskiej. Producent aparatu — Warszawskie Zakłady Kinotechniczne — żywi nadzieję, że oddany w ręce użytkowników pełnowartosciowy aparat spełni na skutek wyżej wymienionych zalet oraz dzięki dobrym własnościom układu optycznego pokładane nadzieje i przyczyni się do lepszego poznania techniki fotograficznej oraz piękna naszego kraju ojczystego.5 * * * Ciekawym zagadnieniem jest: w jakim stopniu przesłanki filozoficzne oraz ideologiczne „budowy socjalizmu” były wsparte (osłabione, wzmożone?) przez okoliczności pragmatyczne. Nawet w najostrzejszych czasach komunizm potrafił być nadzwyczaj pragmatyczny. Przesłanki głębsze oraz pragmatyczne najczęściej mieszały się w tej konstrukcji. Komunizm eliminował (choć bez wielkich skutków) tradycyjną „Trędowatą”, ale muzyki nowoczesnej nie lubił. Z kolei z muzyki eliminowano utwory niepożądanych muzyków, choć ich prawdziwa lub domniemana wrogość z natury rzeczy nie mogła przełożyć się na treść muzyczną. Tradycję, nawet lewicową, wręcz tradycję komunistyczną, establishment PRL przesiewał. Z kolei, gdy tenże establishment chciał „uratować” dla tradycji którąś z postaci nawet dalekich, to określał taką osobę jako „postępową”. Windował na piedestał symbole silnego państwa (jeśli tylko nie byli to Jagiellonowie) prący na wschód (też pragmatyzm!). Komunizm był z natury religiopodobny, o czym autor oczywiście wie. Koncepcja odnowy człowieka jest zresztą bliska wizji religijnej. Autor ciekawie obserwuje, jak np. samokrytyka przypominała spowiedź. Zwraca uwagę, że wróg, jak Szatan, nie miał zniknąć w przyszłości określonej czasowo; podobnie zresztą wizja dojścia 5 W zbiorach własnych. Człowiek nie jest plasteliną 143 do komunizmu nie była określona w czasie6. Ze względów choćby tylko pragmatycznych nie mogła być, ale jednocześnie sprawa sięgała znacznie głębiej. Wizja raju też nie jest przecież precyzyjna. W ramach podobieństwa do religii, znaczki organizacyjne noszone przez członków partii w NRD na ubraniach (w Polsce tego nie stosowano) odgrywały rolę „medalików”. Odgrywały też jednak pragmatyczna rolę socjotechniczną. Winiety prenumerowanych tytułów gazet, przyklejane w ZSRR na drzwiach mieszkań, przypominały napisy „K+M+B” (które każdy może zobaczyć w Polsce), ale pozwalały też mieszkańcom uczestniczyć w niepisanym współzawodnictwie deklarowania „Ja jestem dobry, bowiem czytam prasę!”. Skoro system był „religiopodobny”, to symbole odgrywały ogromnie ważną rolę. Moi studenci trafili kiedyś w materiale archiwalnym na opis studenckiego rajdu leninowskiego. Dodatkowe punkty zyskiwali uczestnicy, którzy na punktach kontrolnych wyciągali z plecaka jakieś dzieło Lenina. Nie sądzę, ażeby ktoś z nich czytał takie dzieło na postoju; podejrzewam, że ich myślenie poszło raczej w kierunku znalezienia tekstu możliwie cienkiego. W tym absurdzie był jednak element pragmatyczny — opisany w końcowej scenie Tanga Mrożka (gdy Edek pyta inteligenta: „zatańczysz?!”). Gdy na Kubie Che Guevara sformułował teorię, że w socjalistycznej rzeczywistości ważniejsze są bodźce moralne niż materialne, to uczynił tak, kierując się ideologią. Jednak stan rzeczy na Kubie wówczas był po prostu taki, że o żadnych bodźcach materialnych mowy już być nie mogło, bowiem za pieniądze nie udawało się tam wtedy nic kupić. Gomułka pozwolił na rozpadnięcie się spółdzielni produkcyjnych i mydlił oczy towarzyszom radzieckim co do intencji ich organizacji w przyszłości nie dlatego, iż odszedł od ideologii, ale dlatego, że nie chciał mieć kłopotów z aprowizacją kraju. Nawet wizja „nowego człowieka” paradoksalnie miała aspekty pragmatyczne. Nowy człowiek miał jeździć na wczasy, by odpocząć dla lepszej pracy. Prof. Stanisław Ossowski w liście z okresu lwowskiego informował żonę, że gdy od władzy sowieckiej dostał skierowanie na wczasy i pojechał, to nawet wrócić nie mógł bez zezwolenia, bowiem miał odzyskać siły dla przyszłej pracy: ... dom wypoczynkowy pojęty jest jako generalna remontownia, z której pracownik powinien wyjść z odświeżonym i wzmocnionym organizmem, poczynając od mięśni, a kończąc na nerwach. Dba się tu właśnie o zdrowych pracowników jako o siły produkcyjne.7 6 Z dowcipów radzieckich: Robotnik usłyszał zdanie prelegenta „Budowle komunizmu widać już na horyzoncie”. Ponieważ nie zrozumiał słowa „horyzont”, sięgnął do Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej, gdzie przeczytał definicję: „Jest to linia, która oddala się w miarę jak się do niej zbliżamy”. 7 Intymny portret uczonych. Korespondencja Marii i Stanisława Ossowskich, wybór, oprac. i wprow. E. Neyman, konsultacja Maria Ofierska, Warszawa 2002, s. 344 (Stanisław Ossowski do żony spod okupacji sowieckiej, z Brzuchowic, 23 grudnia 1940 r.). Marcin Kula 144 Józef Hen powołuje trolejbusową ulotkę z lat pięćdziesiątych: „Lecz się! Twoja gruźlica przeszkadza w wykonaniu Planu 6-letniego”8. Znajomy zapewniał mnie, że widział na Kasprowym Wierchu ulotkę: „Każda złamana noga opóźnia wykonanie Planu 6-letniego”. „Nowy człowiek” miał się rozmnażać z myślą o szczęściu kraju. U Orwella kobieta we właściwym momencie mówi do mężczyzny: „Spełnijmy nasz obowiązek wobec Ojczyzny”. Z taką czy inną myślą, nowy człowiek miał się jednak pragmatycznie rozmnażać. * * * Zastanawia też, w jakim stopniu wizja „nowego człowieka” czyniła świadome bądź podświadome ustępstwa na rzecz realiów. Autor ciekawie obserwuje, jak to świat „nowego człowieka” był jednak światem patriarchalnym. W socrealistycznej literaturze sowieckiej nieraz nawet nowy człowiek chadzał do wspólnej łazienki w „kołchozowym” mieszkaniu — choć oczywiście (jako nowy człowiek?!) rozumiał sytuację, gdy trafiał tam na kolejki współlokatorów. Nawet nowy człowiek trafiał na braki zaopatrzenia, choć oczywiście doceniał jak grzecznie personel sklepu mu komunikował, że czegoś nie ma9. Zastanawia się, czy treści patriotyczne, które proponowano „nowemu człowiekowi” były też ustępstwem ideologii na rzecz życia, czy wyrastały z autentycznych przekonań nadawców? Sądzę, że w tym przypadku nie znajdzie się jednoznacznej odpowiedzi. Część komunistów mogła „po prostu” uważać, że komunizm jest dobrem dla Polski. W wielu krajach komunizm był narodowy, a w każdym razie wplótł się w ruchy wyzwoleńcze. To bardzo skomplikowana sprawa. * * * Osobnym zagadnieniem są niezamierzone efekty działania na rzecz stworzenia „nowego człowieka”. Może i we wczesnym okresie komunizmu usiłowano pomniejszyć rolę rodziny (Pawlik Morozow!). Później działano raczej odwrotnie. Najistotniejsze w tym punkcie jest jednak to, że warunki życia w komunizmie nieraz właśnie zwierały rodziny, które na Zachodzie ewoluowały znacznie bardziej ku rodzinom „nuklearnym” oraz wczesnemu usamodzielnianiu się dzieci. * * * Ciekawe byłoby też przyjrzenie się zbiorowości nadawców wizji nowego człowieka — zwłaszcza działaczom-praktykom, aktywnym poniżej szczebla Biura Polityczne8 J. H e n, Nie boję się bezsennych nocy, „Rzeczpospolita” 23–26 XII 2000. Przywołuję tu czytankę szkolną z języka niemieckiego, którą akurat zachowałem w pamięci, a która przedstawiała sceny z NRD. 9 Człowiek nie jest plasteliną 145 go. Leopold Tyrmand wyraził się kiedyś ze złością o Melanii Kierczyńskiej, czyli osobie „ustawiającej” przesłanie socrealistycznej literatury, że uczy pisarzy jak pisać o miłości, a sama pewno nigdy nie widziała męskich genitaliów (jeśli dobrze pamiętam, Tyrmand użył słowa mniej eleganckiego). Mniejsza oczywiście o prywatne sprawy Melanii Kierczyńskiej (miała córkę, choć jednak nie z Feliksem Dzierzyńskim, o co ją posądzali liczni literaci). Ciekawe są natomiast motywacje i predyspozycje takich ludzi jak Melania Kierczyńska. Czy ich doświadczenie życiowe tak bardzo odbiegało od przeciętnego, że proponowali nieżyciowy, nieosiągalny wzór człowieka? Niektórzy z nich okazywali się jednak bardzo życiowi w różnych sprawach, poczynając od własnych. W każdym indywidualnym wypadku mogło się to kształtować inaczej. * * * Ciekawa byłaby rozbudowa analizy mechanizmu i treści propagandy w kierunku porównań z innymi krajami. Autor oczywiście wielokrotnie nawiązuje do ZSRR — co naturalne. W końcu tam było źródło modelu. Niekiedy odnoszę jednak wrażenie, że znakomitym przykładem do refleksji porównawczej mogłaby być NRD. Tam brygada produkcyjna obejmowała pracowników tak czułą opieką zespołu, że jej przedstawiciele szli nawet do domu chorego robotnika z kwiatami — przy okazji naturalnie sprawdzając, czy istotnie leży on w łóżku. * * * Ciekawie można by rozbudowywać zagadnienie przez autora zaznaczone, ale niebędące głównym wątkiem pracy, a mianowicie kwestię: jak te komunistyczne działania w praktyce kontrastowały z propagowanym ideałem nowego człowieka. Istnieje powiedzenie, że drogowskaz nie podąża drogą, którą wskazuje. W tym przypadku jego słuszność potwierdzała się przy wielu okazjach. Sam Bierut w życiu prywatnym zaprzeczał głoszonym ideałom oraz, oczywiście, własnemu wzorcowemu życiorysowi (Polska usłyszała o tym z audycji płk. Józefa Światły). * * * Można by również rozszerzyć rozważania nad tym, czy nowy człowiek powstał. Na XIV Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich w Łodzi (wrzesień 1989!) Stefan Meller miał odpowiedzieć na takie pytanie w odniesieniu do rewolucji francuskiej w komunikacie pt. „Czy rewolucja francuska stworzyła nowego człowieka?”. Ponieważ dzień obrad zbliżał się ku końcowi i czasu zrobiło się mało, Meller zaproponował, że skróci swój komunikat (czyli odpowiedź na postawione w tytule pytanie) do jednego słowa: „Nie”. Marcin Kula 146 To, że ani rewolucja francuska, ani komunistyczna nic takiego nie stworzyły, jest jasne. Nie pamiętam kto powiedział, że bohater powieści Borysa Polewoja Opowieść o prawdziwym człowieku reprezentuje wszystko, tylko nie prawdziwego człowieka. Tadeusz Łepkowski mawiał, że literatura socrealistyczna zajmuje się w gruncie rzeczy „człowiekiem od pasa w górę”. Autor to też konstatuje. Podobnie mówi o socjalistycznej miłości oderotyzowanej, czyli o fikcji (s. 503: „Życie seksualne stawało się wyłącznie wstydliwą koniecznością biologiczną”). Nie dziwne, że autor nie rozbudowuje oczywistości o niepowodzeniu stworzenia nowego człowieka; leżałoby to poza jego tematem. Osobiście chętnie jednak widziałbym, gdyby w jakiejś przyszłej pracy Mariusz Mazur poszedł w tym kierunku. Chciałbym wiedzieć, czy rządzący zdawali sobie sprawę z własnej porażki. Myślę, że w Polsce zdawali sobie sprawę bardziej niż w ZSRR, choć nie lubili się do tego przyznawać (vide np. chłodne przyjęcie wiersza Adama Ważyka o Nowej Hucie oraz późniejsze partyjne doniesienia stamtąd). W NRD rządzący chyba żyli ułudą; potem byli w najwyższym stopniu zaskoczeni „głosowaniem nogami”. Ciekawe jednak, że wszędzie establishmenty nadzwyczaj pilnie rozbudowywały policje polityczne, które nadzorowały także młodzież — co raczej świadczyło o świadomości porażki. Chciałbym też więcej wiedzieć o skutkach starań o „nowego człowieka”. Autor poświęca miejsce homo sovieticus. Sam postulowałbym rozszerzenie rozważań z jednej strony w kierunku analizy rozchwiania wszelkich (o tyle, o ile) więzów na skutek działań nastawionych na stworzenie „nowego człowieka”, a z drugiej strony — w kierunku analizy obronnego umocnienia się ludzi właśnie w dawnych zwyczajach, sposobach myślenia i działania. Jeśli trzeba dowodów na takie zjawiska, to z barwnych obrazów wystarczy powołać choćby zachowanie żołnierzy i oficerów radzieckich we Lwowie w 1939 roku. To nie było zachowanie takie, jak w Berlinie w 1945 roku. We Lwowie im się „po prostu” zaświeciły oczy do mieszczańskiego, choćby relatywnego bogactwa. Z kolei, opisując czasy schyłku komunizmu, Aleksander Lebiedź pisze w swoich wspomnieniach o obserwowanym zadowoleniu jednych grup etnicznych z nieszczęść innych. Rzecz działa się w Baku, gdzie Lebiedź jako dowódca komandosów miał zaprowadzić porządek. Jego słowa można interpretować zarówno jako obraz rozchwiania się wszelkich norm i wartości, jak też jako przykład trzymania się przez ludzi właśnie norm starych: Gdzie się podziali wszyscy ci rozsądni i dobrzy ludzie, jak to możliwe, że wszyscy rozpłynęli się w tej masie, poddali się porywowi, którego stopień niegodziwości trudno nawet określić? To zagadka. Jedyny wniosek z niej — pośredni i niewesoły, jest taki: jakąkolwiek cywilizację, formację społeczno-ekonomiczną od feudalizmu, a nawet pierwotnego stada, dzieli tylko jeden krok, nie więcej. Jeden krok do tyłu. Wystarczy tylko stworzyć odpowiednie warunki, a ludzie błyskawicznie pokażą, że z drzewa zeszli niedawno.10 Zagadnienie stopnia wprowadzenia w życie koncepcji „nowego człowieka” można by rozpatrzyć na przykładzie innych komunistycznych koncepcji, nawet tych mą10 A. L e b i e d ź, Szkoda wielkiego kraju..., Warszawa 1999, s. 226. Człowiek nie jest plasteliną 147 drzejszych, podobnie wiodących dwoisty żywot: bujny w literze propagandy, a rachityczny w wymiarze realnym. W końcu cała komunistyczna konstytucja była tworem papierowym nawet w punktach, gdzie prezentowała się stosunkowo ładnie. W 1976 roku zadawano nawet złośliwe pytanie: „Po co ją zmieniać, skoro jeszcze wcale nie była używana?”. * * * Kolejnym, obiecującym kierunkiem ewentualnego rozwinięcia pracy w przyszłych podejściach mogłoby być przyjrzenie się ewolucji idei „nowego człowieka” w polskim komunizmie po 1956 roku. Lata analizowane przez autora są oczywiście ważne jako modelowe. Są jednak też w pewnym sensie intelektualnie łatwiejsze niż późniejsze, z rozpatrywanego punktu widzenia znacznie bardziej pogmatwane. Ludzie ewoluowali. Autor powołuje zdanie Mieczysława Moczara z 1948 roku: Związek Radziecki nie jest tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro na Gibraltarze. (s. 551) Po latach tenże Moczar stał się „narodowym komunistą”, a przynajmniej na takiego stylizował się. Z kolei Jakub Berman, chyba bliski takim zdaniom, po latach mówił Teresie Torańskiej, że Polacy są skazani na związek z ZSRR, czyli faktycznie negował swoje uprzednie myślenie11. Lata późniejsze to, mimo pozorów, stopniowe odchodzenie od modelu. Komunizm nigdy nie zanegował ani swoich haseł ideologicznych, ani zasadności i stylu funkcjonowania swoich instytucji, z policją polityczną na czele. Nawet jeśli, jak mówi autor, po 1956 roku koncept „nowego człowieka” nie funkcjonował już nawet w propagandzie, to przecież młodzież usiłowano wychowywać socjalistycznie — od przedszkola poczynając (czytałem programy wychowawcze wywieszane na ścianie, gdy prowadziłem tam własne dzieci!). Niektóre treści, w tym odnoszące się do socjalistycznego wychowania, komunizm powtarzał jak mantrę, zwłaszcza na czołowych imprezach i w zasadniczych dokumentach. O „nowym człowieku” pewno nawet czasem mówcom przypominało się (jak czkawka!). Niemniej jednak faktycznie lansowany model zmienił się. Nawet Gomułka, jeśli dobrze pamiętam, uparcie pytał, dlaczego nie powstała w Polsce epopeja filmowa tak popularna jak westerny o Dzikim Zachodzie (sic!), np. o zagospodarowaniu Ziem Zachodnich? Później nowy człowiek miał wsiąść do małego fiata, nie tak znowuż specjalnie nowego. Nad sklepem jubilerskim na pl. Unii w Warszawie zawisła neonowa reklama w postaci wielkiej, złotej bransolety. Nie mówiąc tego wprost, Gierek rzucił mało nowe hasło „Polacy, bogaćcie się!”. Można by jeszcze dodać „... bogaćcie się z aparatem partyjno-państwowym na czele!”. Dopuszczenie, żeby aparat przestał udawać „nowych ludzi”, by nawet policjanci polityczni stali się bardziej funkcjonariuszami niż bojownikami 11 T. T o r a ń s k a, Oni, Londyn 1985, s. 357–358. Marcin Kula 148 o sprawę, było wielką zmianą. Dopuszczenie, wręcz poparcie tego, by nawet aparatczycy ujawniali bardziej patriotyzm niż przodującą ideologię, a nawet by niekiedy nie kryli szowinizmu, też było wielką zmianą, którą zresztą wówczas zbyt mało dostrzegliśmy. Nawet w ZSRR takie zmiany dawały się wyczuć. Znana jest wymyślona opowiastka, jak to matka odwiedza Breżniewa i mówi o złotych klamkach: „Leonidzie uważaj, bo jak przyjdą czerwoni, to ci to wszystko zabiorą!”. Rozróżnienie pomiędzy deklaracjami a faktyczną ich realizacją jest w ogóle sprawą tyle istotną dla realnego socjalizmu, co trudną. * * * Jest kwestią do dyskusji, czy „nowy człowiek” nie ukształtował się, gdyż nadajnik był za słaby i nieskuteczny, czy natura człowieka stawiła opór, czy, przynajmniej w Polsce, nadajnik przestał działać jeszcze za komunizmu. Może, gdyby działał dłużej, zostałoby zrealizowane hasło „Zostań moim bratem, a jak nie, to cię zabiję!” — przypisywane rewolucji francuskiej. Może dlatego, że działał stosunkowo krótko, nie zrealizowała się tu inna fikcyjna, ironiczna historyjka: Władze ogłosiły, że dwa plus dwa równa się dziesięć. Potem władze doszły do wniosku, że to przegięcie i ogłosiły, że dwa plus dwa równa się tylko dziewięć. Potem władze podjęły nową śmiałą reformę i ogłosiły, że dwa plus dwa równa się osiem. Gdy w końcu władze ogłosiły, że dwa plus dwa równa się cztery, to już nikt nie uwierzył. * * * Nowy człowiek nie zrealizował się, ale warto badać tę koncepcję. Autor np. zauważa, że za czasów PRL-u refleksji badaczy bardziej doczekał się człowiek z myśli socjalistycznej i marksistowskiej (marksowskiej?), niż z myśli komunistycznej. Jest jakby tym zaskoczony. Tymczasem to zainteresowanie, nominalnie mieszczące się w ramach ustroju do tego stopnia, że dziś pewno zostałoby zdyskredytowane, wówczas najpewniej było prowadzone właśnie w tym kierunku, aby uniknąć pisania o komunizmie, a może nawet po to, by przeciwstawić myśl socjalistyczną oraz myśl „ojca założyciela” obserwowanej naocznie realizacji. To też był protest przeciwko, powiedzmy, „nowej filozofii” — nawet jeśli bardziej kunktatorski niż radykalny. Dziś Mariusz Mazur analizuje to, co dotychczas zaniedbywano. Merytorycznie książka jest znakomita, a w czytaniu — ciekawa, dobrze skonstruowana oraz bardzo dobrze napisana. Cenię, że w zakończeniu autor wskazał kierunki, w jakich powinno się prowadzić dalsze badania. Jest to rzadkie w książkach historyków, na ogół traktujących publikowane studium jako wynik badania zamkniętego. Nie pojawia się w pracach historyków uważających, że wtedy należy publikować, gdy badanie jest skończone (a przynajmniej za takie uznane). Tymczasem badań „skończonych” nie ma. Można zaś sobie życzyć, by więcej ich było nie tyle „skończonych”, ile ciekawych — jak książka Mariusza Mazura. Historia zrewoltowana Historyka, T. XXXIX, 149 2009 PL ISSN 0073-277X MICHAŁ KIERZKOWSKI Poznań HISTORIA ZREWOLTOWANA Abstract Michał K i e r z k o w s k i: Rebellions History, “Historyka” XXXIX, 2009: 149–154. In my review article of Solarska’s book Historia Zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta jako diagnoza teraźniejszości i projekt przyszłości I’m trying to reconstruct and analyze possible way of speaking about Foucault’s historical writing proposed by author. This original manner shows that intellectual heritage of French philosopher endlessly presents an effective inspiration. Solarska conducts in three next chapters specific dialogue with Michel Foucault, being under his great charm. However this charm is not one-dimensional relation. It remains a multiple game, which result cannot be anticipate to the very end. K e y w o r d s: Foucault, historical writing, authority, French historiography S ł o w a k l u c z o w e: Foucault, pisarstwo historyczne, władza, historiografia francuska Czy warto pisać jeszcze o Foucaulcie? To pytanie autorka, szukając uzasadnienia dla swojej pracy, formułuje już na początku. Takie podejście do planowanego przedsięwzięcia wskazuje na dojrzałość intelektualną badaczki. Kiedy warto podjąć określoną tematykę? Między innymi wtedy, gdy interesujący nas obszar myślowy nie został wcześniej poddany dogłębnej penetracji i gdy pojawia się możliwość oryginalnej oraz interesującej recepcji danej myśli. Z taką sytuacją mamy do czynienia w przypadku książki Marii Solarskiej1, bowiem autorka zajmuje się koncepcją pisarstwa historycznego Michela Foucaulta, obszarem w sposób minimalny eksploatowanym na gruncie nauki polskiej, proponując jednocześnie oryginalne jego ujęcie. Ujęcie to zostało zdefiniowane jako diagnoza teraźniejszości i projektowanie przyszłości. Punktem wyjścia jest ukazanie świata z perspektywy relacji władzy. W tak przedstawionym świecie zadaniem pisarstwa historycznego i analiz historiograficz1 M. S o l a r s k a, Historia Zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta jako diagnoza teraźniejszości i projekt przyszłości, Poznań 2006, ss. 194. 150 Michał Kierzkowski nych jest owe diagnozowanie, czyli możliwość odczytania teraźniejszości i projektowanie (czyli dostrzeżenie) możliwości zmian w przyszłości. Praca została podzielona na pięć części: wstęp, trzy rozdziały tematyczne i zakończenie. Rozdziały stanowią analizę tych obszarów z szerokiego spektrum zainteresowań Foucaulta, które, zdaniem badaczki, znalazły miejsce w jego koncepcji pisarstwa historycznego. Rozdział I: Foucaultowskie pisanie historii, stanowiący najobszerniejszą część pracy, to próba umiejscowienia Foucaulta we współczesnej historiografii francuskiej, ze szczególnym uwzględnieniem tych propozycji francuskiego myśliciela, które stanowiłyby o jego oryginalności i odmienności. Maria Solarska zaczyna swój wywód od stwierdzenia, że oryginalność Foucaulta definiuje się poprzez specyficzne użycie nowatorskich elementów. Specyfika ta polega na uwypukleniu funkcji analizy historycznej w procesie odczytywania świata współczesnego — owa analiza dotyczyć ma przede wszystkim relacji władzy. W tym momencie autorka przywołuje intelektualną dyskusję Foucaulta z filozofami, którzy — jego zdaniem — tworzą i zajmują się historią, rozumianą w specyficzny sposób. Foucault zarzuca im traktowanie historii w sposób monumentalny, jako wielkiej nieprzerwanej całości, co nie znajduje odbicia w zwykłej praktyce historycznej. Pojawia się propozycja rozbicia tej wielkiej całości, wyeliminowania z myślenia kategorii ciągłości i linearności oraz przyczynowości. W zamian Foucault proponuje takie kategorie, jak „długie trwanie” czy „nieciągłość”, które bezpośrednio korespondują z myślą francuskiej Szkoły Annales. Co ważne, francuski myśliciel, na co wyraźnie wskazuje autorka, zabierając głos w dyskusji między filozofami a historykami, stawia siebie na granicy, nie określa swojej przynależności ani do grona filozofów, ani do historyków. Propozycja Foucaulta jest zatem próbą stworzenia nowego modelu historii, a przede wszystkim zerwania z tradycyjnym modelem, w którym dominują kategorie ciągłości i linearności. Nowe kategorie, będące elementem oporu w stosunku do tradycji, to elementy nierozłącznie związane z myślą Foucaulta. Autorka poddaje je gruntownej analizie, uwypuklając ich szczególny sposób użycia. Dwoma podstawowymi kategoriami są genealogia i archeologia. Pierwsza z nich zostaje ukazana poprzez związki myślowe Foucaulta i Nietzschego, jako obszar nieciągłości i przypadkowości. Praca genealoga, w przeciwieństwie do pracy historyka, polega na analizie poprzez rozbijanie całości, rozmontowywanie jej. Dzięki temu uwidaczniają się wszystkie fragmenty, w których mamy do czynienia z przypadkowością, nieciągłościami. M. Solarska stwierdza zatem, że genealog w takim rozumieniu nie dociera do prawdy, lecz odsłania przypadek. Drugą ważną kategorią jest archeologia, którą należy rozumieć jako pewnego rodzaju pole stawiania teoretycznych i historycznych pytań, w którym dominuje dyskurs. Co ważne, autorka odnotowuje, że oba te wymiary (archeologia i genealogia) stanowią pole badawcze tego, co Foucault nazywa obiektywizacją i subiektywizacją. Kolejnym elementem składającym się na Foucaultowski projekt historiograficzny jest pojęcie wykluczenia, poprzez które zostaje podjęta próba uchwycenia cywilizacji przez to, co zostało z jej obszaru usunięte, potępione, odrzucone, wyalienowane. Dla zilustrowania zostają przywołane fenomeny szaleństwa i przestępczości. Historia zrewoltowana 151 Na końcu rozdziału pierwszego pojawia się ponownie refleksja dotycząca wątku relacji władzy we współczesnym świecie. Autorka mówi tutaj o niewątpliwej oryginalności Foucaulta. Jest to z jednej strony wyjście poza Szkołę Annales, z drugiej zaś — odkrycie nowych przestrzeni uprawiania pisarstwa historycznego. Władza rozumiana jest nie jako teoria, lecz jako praktyka, wykraczająca ponad jednostkę i jej sprawcze działanie. W tych rozważaniach ciekawie prezentuje się wątek indywidualności każdego z nas. Indywidualność występuje nie jako owoc naszej pracy wolnościowej, lecz jako efekt poddania się władzy, która stawia nas w konieczności posiadania tożsamości. W zakończeniu tej części pracy autorka wraca do kwestii umiejscowienia Foucaulta we współczesnej francuskiej historiografii. Mimo, że jego myśl koresponduje z myślą Szkoły Annales, to nie należy ich całkowicie utożsamiać. Myśl Foucaulta poprzez relacje władzy staje się oryginalną koncepcją. Stąd biorą się różne reakcje historyków francuskich, wyrażających niezrozumienie, jak i jej płodna recepcja. Rozdział II, zatytułowany Foucaultowskie pisanie fikcji, autorka poświęca swojej refleksji na temat Foucaultowskich zainteresowań językiem i specyficzną formą literatury jako sposobem pisania historii. Punktem odniesienia staje się literatura będąca poza nawiasem „wielkiej literatury” i pozycja zajmowana w niej przez autora i język. Literatura w Foucaultowskim ujęciu, inspirowanym strukturalizmem i poststrukturalizmem, jawi się jako miejsce pracy języka i pracy na języku. M. Solarska w interesujący sposób prezentuje dokonany przez Foucaulta proces detronizacji autora jako dominującej figury dzieła literackiego, wpisujący się jednocześnie w jego krytykę podmiotu. Proces ten dokonuje się stopniowo, od rozbicia postaci autora przez otwarcie przestrzeni języka, do zaproponowania nowej koncepcji pojęcia fikcji i rzeczywistości, funkcjonującej w ramach przestrzeni języka. M. Solarska zwraca uwagę, że zabieg ten z jednej strony ma wskazać na to, że to pisanie stwarza swój podmiot, a nie na odwrót, z drugiej strony — pozwala na zastąpienie postaci autora figurą funkcji-autora, a w dalszym etapie jego „odideologizowanie”, pozbawienie go etykiety niewyczerpalnego źródła znaczeń. W powyższą dyskusję wpisuje się także zaproponowana przez francuskiego myśliciela propozycja nowego rozumienia dyskursu, który funkcjonować ma jako sposób opisu relacji współistnienia między wypowiedziami. M. Solarska ukazuje dyskurs od strony jego praktyki, która wymusza stosowanie pewnych reguł przez uprawiający go podmiot. Przyglądając się drugiemu rozdziałowi, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną poruszaną przez autorkę kwestię. Chodzi o fikcję i jej relacje do rzeczywistości. Analiza tego zagadnienia wskazuje na oryginalność ujęcia tematu przez Foucaulta. M. Solarska wskazuje na związki Foucaultowskiej fikcji z pierwotnym doświadczeniem, podkreślając jej wielowymiarowość, która doprowadza do rozbicia wewnętrzności podmiotu. Fikcja, jako dystans pomiędzy językiem i rzeczami, staje się miejscem pozbawionym oczywistości funkcjonujących na gruncie rzeczywistości. Klamrą spinającą ten rozdział jest omówienie specyficznego typu literatury, usytuowanego poza ramami wielkich form pisarskich. Mowa tu o archiwach policyjnych 152 Michał Kierzkowski i sądowych. Znajdujące się w nich relacje, zeznania, oświadczenia, decyzje o wyrokach stają się fizycznym zetknięciem przeszłości z teraźniejszością. Ma to szczególny wymiar, gdyż autorzy tych świadectw to ludzie pozbawieni przez historię prawa głosu. M. Solarska zwraca uwagę no to, że zainteresowanie Foucaulta takim właśnie typem piśmiennictwa wynika z możliwości obserwowania momentu zetknięcia się rzeczywistości, w której funkcjonuje każda jednostka, z językiem, regułami i mechanizmami w nim występującymi. Analizy dokonane w drugim rozdziale pozwalają na wysunięcie wniosku, że język jest narzędziem oporu w świecie rządzonym przez relacje władzy. Rozdział III zatytułowany jest Foucault, najpierw, służy czynieniu wojny. Tytuł ten, na co wskazuje autorka, jest aluzją do książki Yvesa Lacoste’a Geografia, najpierw, służy czynieniu wojny, która uchodzi za jedno z ważniejszych dzieł Nowej Geografii. Podobnie jak w dwóch poprzednich częściach, M. Solarska wychodzi od rudymentarnego elementu Foucaultowskiego zadania historii, od diagnozowania teraźniejszości. Taki punkt wyjścia prowadzi do rozważań nad przypadkowością współczesności, na co wskazuje różność porządków występujących w przeszłości i dziś. W odwołaniu do Foucaultowskich analiz Kanta pojawia się postulat refleksji nad naszą bezpośrednią teraźniejszością. Jedna z form takiej refleksji wypływa z zastosowania w ramach historii elementów geografii. Pojawia się bowiem propozycja, by zrezygnować w ramach badań historycznych z dominującej pozycji zdarzenia i jednostki na rzecz procesów, realizujących się w przestrzeniach czasowych (między innymi zmiany ukształtowania regionu czy klimatu). Spojrzenie na teraźniejszość z perspektywy „długiego trwania”, pojęcia wywodzącego się z tradycji Szkoły Annales, pozwala z jednej strony na dotarcie do ważnych procesów, rozciągniętych w czasie (stąd niemożność wpływu na zmiany pojedynczego człowieka), z drugiej — na dostrzeżenie w historii ustrukturyzowanej przestrzeni. M. Solarska mówi tutaj o Foucaulcie jako o kartografie, bowiem dzięki uprzestrzennieniu dyskursu historycznego można spojrzeć na historię jako na opis zaistniałych w konkretnych warunkach układów przestrzennych. Uprzestrzennienie historiografii spowodowało także pojawienie się nowych obszarów badawczych. Autorka mówi tutaj przede wszystkim o historii kobiet. Warto też zwrócić uwagę na wskazanie roli języka obfitego w metafory geograficzne, który stosuje Foucault. Taki język pomóc ma w zrozumieniu relacji władzy i wiedzy, funkcjonowania władzy jako wiedzy. Przedstawione w tym rozdziale odczytanie myśli Foucaultowskiej, wskazujące kolejną możliwość oporu w stosunku do świata relacji władzy, stanowi ważną część w połączonym planie diagnozowania teraźniejszości i projektowania przyszłości. W zakończeniu książki autorka dokonuje oglądu postaci samego Michela Foucaulta na tle jego poglądów. Jego krytyczną twórczość, ogniskującą się wokół pytań stawianych teraźniejszości, widzi ona jako badanie relacji władzy i możliwości wyzwalania się z nich. To wyzwalanie, pociągające za sobą szerokie zmiany, może przybrać charakter rewolucyjny. Tutaj pojawia się odniesienie do tytułu III rozdziału — Foucault, najpierw, służy czynieniu wojny. Dla M. Solarskiej bowiem to, co pisze Foucault, przyrównać można do „skrzynki z narzędziami”, która służyć ma innym. Historia zrewoltowana 153 Sam Foucault nazywa swoje książki bombami. Ich zawartość (w tym przypadku analiza historyczna) ma stać się przyczynkiem do intelektualnej destrukcji uniwersaliów i oczywistości, funkcjonujących w świecie relacji władzy. Autorka zwraca też uwagę na kompatybilność koncepcji badań historycznych Foucaulta z jego koncepcją figury intelektualisty. W tej drugiej — intelektualiście uniwersalnemu, aspirującemu do wypowiadania się w imieniu całości we wszystkich kwestiach, zostaje przeciwstawiony intelektualista szczególny, odnoszący się do ściśle wyznaczonych punktów. To on, zamiast odkrywać i głosić uniwersalne prawdy, jako demaskator uwidacznia i bada relacje władzy. Przedstawione przeze mnie zagadnienia to tylko wybrane wątki spośród wielu interesujących, znajdujących się w analizowanej pracy. Starałem się omówić te, które wydają mi się niezbędne w ukazaniu oryginalności pisarstwa historycznego Michela Foucaulta jako diagnozowania teraźniejszości i projektowania przyszłości. Cała narracja prowadzona przez autorkę obfituje w wiele ciekawych spostrzeżeń obok dominującego wątku. Odbieram to jako efekt poszukiwań autorki, jej dialogu z myślą Foucaulta, jej krytycznej refleksyjności. Autorka zarazem troszczy się o czytelnika, prowadząc narrację w sposób przejrzysty i logiczny. Konstrukcja pracy, poszczególnych jej części, odkrywa przed czytelnikiem kolejne etapy zmagania się z podjętym zadaniem. Każdy rozdział poprzedzony jest wstępem, wyjaśniającym powzięte w nim próby i kroki interpretacyjne, oraz podsumowaniem, ukazującym wyniki i słuszność owych. Również poszczególne części rozdziałów poprzez swoje tytuły dają czytelnikowi informację o ich zawartości. Na uwagę zasługują także wszystkie te momenty, gdzie M. Solarska podejmuje udane próby definicyjne w stosunku do pewnych obszarów myśli Foucaulta. Jest to efekt podążania własną drogą interpretacyjną. Autorka w swoim warsztacie badawczym opiera się w głównej mierze na samych tekstach Foucaulta i jego komentarzach do własnej twórczości oraz na tych interpretacjach twórczości francuskiego filozofa, które wykraczają poza stereotypowe sposoby recepcji jego myśli. Dzięki tym walorom czytelnikowi towarzyszy słuszne wrażenie, że autorka nawet na chwilę nie traci kontaktu z celem swojej pracy i powstającym tekstem. Na chwilę chciałbym jeszcze wrócić do zawartości poszczególnych rozdziałów i ich roli w kontekście całej pracy. Rozdział I, najobszerniejszy, traktuję jako próbę szerszego wprowadzenia do myśli Michela Foucaulta i jego miejsca we współczesnej historiografii francuskiej, jak i do jego koncepcji pisarstwa historycznego. Ta część, rozwinięta w stosunku do odpowiednich wątków, mogłaby stanowić stereotypowe omówienie myśli Foucaulta. M. Solarska idzie jednak o wiele dalej, znacznie poszerzając konteksty interpretacyjne w kolejnych rozdziałach. Jej rozważania na temat języka czy uprzestrzenienia analiz historycznych i politycznego wymiaru historii są wyrazem zarówno fascynacji, jak i dojrzałości uprawianej refleksji. Pewien niedosyt pozostawia jedynie kilkukrotnie sygnalizowany wątek specyficznego rodzaju literatury, jakim są akta sądowe i policyjne, który nie został szerzej rozwinięty. Niedosyt ten nie wypływa jednak z ewentualnych braków kompozycyjnych całości pracy, lecz z chęci zagłębienia się w ten obszar Foucaultowskiego pisarstwa za pomocą krytycznych analiz autorki. 154 Michał Kierzkowski Na koniec pragnę jeszcze odnieść się do przewijającego się przez całą książkę wątku gry. Autorka w wielu momentach używa tego słowa, by podkreślić specyfikę twórczości Foucaulta. Mówi między innymi o grach prawdy, które rodzą się na polu badania obiektywizacji i subiektywizacji wizji Foucaulta, o dyskursie jako grze polemicznej, strategicznej, o pisaniu jako grze, która wymyka się poza swoje reguły, o grze funkcji-autora. Autorka nazywa też Foucaulta uwodzicielem, który prowadzi grę ze swą ofiarą. Myślę, że w tym kontekście zadanie realizowane przez Marię Solarską można określić jako podjęcie wyzwania rzuconego przez Foucaulta, gry z intrygującym uwodzicielem. O jej wyniku dowiadujemy się z kart książki, która kończąc jedną grę, daje początek innym. Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach... Historyka, T. XXXIX, 155 2009 PL ISSN 0073-277X JOLANTA KOLBUSZEWSKA Łódź SŁÓW KILKA O NAJNOWSZYCH ROSYJSKICH PODRĘCZNIKACH Z DZIEDZINY TEORII I METODOLOGII HISTORII Abstract Jolanta K o l b u s z e w s k a: Some Words about the Most Recent Russian Textbook of Theory and Methodology of History, “Historyka” XXXIX, 2009: 155–163. Jolanta Kolbuszewska: Some words about the most recent russian textbook of theory and methodology of history. The article is a presentation of two russian textbook published in Moskwa. K e y w o r d s: methodology, historiography, philosophy of history, historical source, memory S ł o w a k l u c z o w e: metodologia, historiografia, filozofia historii, źródło historyczne, pamięć Rosyjskie podręczniki traktujące o problematyce teoretyczno-metodologicznej, wydane na progu nowego tysiąclecia, są niezwykle interesującymi publikacjami, adresowanymi nie tylko do studentów i doktorantów, przygotowujących rozprawy z zakresu nauk humanistycznych, ale także szerszego kręgu odbiorców zainteresowanych historią. Wydawcy rekomendują je wykształconej publiczności, dla której namysł nad przeszłością stanowi istotne zagadnienie. Publikacje, które postaram się zaprezentować świadczą o żywym kontakcie rosyjskiej nauki ze zjawiskami zachodzącymi we współczesnej historiografii. Ich autorki nie tylko śledzą przemiany w sposobie uprawiania dziejów na przestrzeni wieków, ale wychodzą również z oryginalnymi propozycjami przezwyciężenia problemów, z jakimi boryka się dzisiejsza humanistyka. W swym omówieniu skoncentruję się na prezentacji celów i zadań, jakie stawiały sobie Lorina Pietrowna Riepina, Wiera Władimirowa Zwieriewa i Marina Juriewna Paramonowa w Historii istoriczieskogo znania oraz w Tieorii istorii Marina Fiedorowna Rumiancewa1. Przedstawię również merytoryczną zawartość podręczników, 1 L. P. R i e p i n a, W. W. Z w i e r i e w a, M. J. P a r a m o n o w a, Historia istoriczieskogo znania, wyd. Drofa, Moskwa 2004, ss. 288; M. F. R u m i a n c e w a, Tieoria istorii, wyd. Aspiekt Press, Moskwa 2002, ss. 319. Jolanta Kolbuszewska 156 poświęcę uwagę ich konstrukcji oraz interesującym diagnozom, dotyczącym aktualnej sytuacji w świecie historycznej nauki. HISTORIA HISTORYCZNEGO POZNANIA Cel Autorki Historii historycznego poznania postawiły sobie za cel prezentację ewolucji myśli historycznej, począwszy od starożytności, a skończywszy na czasach współczesnych. Skoncentrowały się na ukazaniu procesu profesjonalizacji dziejopisarstwa, formowaniu się historii jako dyscypliny akademickiej. Dużą wagę przywiązały do przemian w zakresie problematyki badawczej, metod oraz sposobów definiowania przedmiotu i zadań nauki o dziejach. Rozważyły zarówno naukowy jak i społeczno-kulturowy status wiedzy historycznej. Odniosły się również do treści historycznych obecnych w debatach politycznych i życiu codziennym obywateli Rosji. Omawiane opracowanie wprowadza w praktykę humanistycznego poznania na przykładzie refleksji nad przeszłością. Demonstruje jego siłę i słabość oraz uzależnienie od kulturowego kontekstu. Autorki wspominają o różnych sposobach ujmowania przeszłości, obraz dziejów proponowany przez akademicką historiografię to tylko jeden z nich. Namysł nad minionym był wszak elementem samopoznania i samoidentyfikacji społecznej. Istniał od zawsze, choć przybierał różne formy — mitu, eposu, świętego podania. Dopiero od drugiej połowy XIX stulecia refleksja nad przeszłością przyjęła formę profesjonalnych rozważań, opartych na prawidłach naukowej krytyki. Zawsze jednak była ona prowadzona w odpowiedzi na społeczne zapotrzebowanie. Rosyjskie uczone starały się „pobudzić u czytelników zdrowy sceptycyzm i krytyczne odnoszenie się do wiedzy”. Studiujący podręcznik mogą zapoznać się z prowadzoną we współczesnym świecie dyskusją o miejscu historii w życiu społeczeństw, poznać różne formy pisania i przedstawiania przeszłości, ich zmiany i przeobrażenia. Transformacja myśli historycznej pokazana została w społeczno-kulturowym kontekście; formy poznania przeszłości zmieniały się wraz z rozwojem społeczeństw, w związku z różnicami wynikającymi z tego lub innego typu kulturowej i społecznej organizacji. W ciągu wieków zmianie uległy również zainteresowania historii. Dyscyplina ta, wedle ocen autorek, okazała się najbardziej uniwersalną ze wszystkich humanistycznych nauk, uwzględniała bowiem w badaniach te obszary, które miały istotny wpływ na funkcjonowanie ludzkich zbiorowości (psychologiczny, ekonomiczny). Sporo uwagi poświęcono wzajemnym relacjom historii z innymi dziedzinami wiedzy jak również specyficznym cechom poznania historycznego. Ważnym zagadnieniem, stanowiącym niejako „motyw przewodni” publikacji, jest refleksja nad kondycją współczesnej historiografii. Konstrukcja i treści Prezentowana publikacja składa się z 9 części (rozdziałów). I i II to rozważania o charakterze terminologicznym. Pozostałe poświęcone zostały zarysowi dziejów historiografii od starożytności po przełom XX i XXI stulecia. Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach... 157 W rozdziale wprowadzającym postawiono pytanie o to czym jest historia. Autorki zastanawiają się nad relacją między historycznym poznaniem a pamięcią, historyczną pamięcią a minioną rzeczywistością, a także nad związkiem pomiędzy pamięcią i faktem historycznym. Konkluzją jest twierdzenie, że nauka o dziejach to tylko jeden ze sposobów zachowania pamięci o przeszłości. Pamięć w dużej mierze zależy od subiektywnych i emocjonalnych aspektów; dziejopisarstwo jest wytworem kultury. Riepina, Zwieriewa i Paramonowa odrzuciły zdecydowanie mit „jednej, obiektywnej prawdy”, do której historyk może dotrzeć. Stwierdziły, iż badający dzieje jest „zakładnikiem” zarówno cudzych interpretacji, jak i własnego światopoglądu czy systemu wartości. Absolutny obiektywizm poznawczy nie jest możliwy do osiągnięcia, istnieje jednak korporacyjny kodeks, który ratuje przed względnością historycznych ustaleń. Profesjonalne normy i kryteria pozwalają oddzielić to, co zgodne ze źródłami, od fałszu czy mitotwórstwa. Kolejny rozdział poświęcony został rozważaniom o tym, jak się pisze historię. Zdefiniowano kategorię źródła historycznego, zastanawiano się nad różnicą pomiędzy zdarzeniem i faktem historycznym. Podjęty jest problem periodyzacji i chronologii, relacji między historią a literaturą. W podsumowaniu autorki doszły do wniosków bliskich Jerzemu Topolskiemu z Wprowadzenia do historii (Poznań 1998) — zdefiniowały źródło jako wszystko to, z czego historyk może czerpać wiedzę o przeszłości, źródła też, ich zdaniem, niczego same „nie mówiły”, najistotniejsze były pytania im stawiane. Waga wiedzy kontekstowej jest zaś dla rosyjskich badaczek niezwykle istotna. W rozdziale III zarysowano antyczną refleksję nad dziejami, grecką hellenistyczną historiografię oraz dziejopisarstwo wczesnego imperium rzymskiego. Autorki pokazały dorobek historiografii antyku jako nieodłączny element kulturowego dziedzictwa starożytnej Grecji i Rzymu. Skoncentrowały uwagę m.in. na twórczości Herodota, Tukidydesa, Polibiusza, Tacyta czy Liwiusza. Rozdział IV traktuje o chrześcijańskiej wizji dziejów, średniowiecznych koncepcjach czasu historycznego oraz humanistycznej historiografii epoki renesansu. Na przykładzie myśli św. Augustyna, Hieronima, Izydora z Sewilli i Erazma z Rotterdamu pokazano proces stopniowej „sekularyzacji” historycznego poznania, przy czym nie ograniczono się tylko do zachodnioeuropejskiego dziejopisarstwa — sporo uwagi poświęcono historiografii bizantyńskiej i wczesnoruskiej (chrześcijańsko-cerkiewnej). Kolejny rozdział dotyczy przemian w dziejopisarstwie nowożytnym. Historyczne poznanie i jego transformację zaprezentowano w kontekście rewolucji naukowej XVII wieku. Scharakteryzowano „filozoficzną historię” epoki Oświecenia, zderzono postulaty metodologiczne z dziejopisarską praktyką. Bohaterami rozważań są Descartes, Hobbes, Wolter, Russeau, Vico i inni. Rozdział VI autorki poświęciły historykom i filozofom XIX wieku i ich wizjom przeszłości. Przyjrzały się historycznej kulturze romantyzmu oraz ukierunkowaniom romantycznej historiografii. Następnie, w rozdziale VII obiektem ich zainteresowań stała się profesjonalna historiografia drugiej połowy XIX stulecia (pozytywizm, formowanie się szkół historiograficznych, dyskusje o przedmiocie i statusie historii oraz krytycznych metodach naukowego poznania). W tej części publikacji odwołano się do Comte’a, Milla, Taine’a oraz Bouckle’a. Uwzględniono również dorobek rodzimej histo- 158 Jolanta Kolbuszewska riografii. Rozdział VIII to refleksja nad dziejami dziejopisarstwa w XX wieku, czasie kryzysów i rewolucji historycznego poznania. Znajdziemy w nim m.in. refleksję na temat ideologicznego zaangażowania nauki oraz nowe propozycje jej uprawiania (takie jak socjologiczna historia czy historyczna antropologia). Ostatnią część swych rozważań autorki poświęciły perspektywom rozwoju historiografii na progu XXI stulecia. Do tego fragmentu podręcznika jeszcze wrócę. Zamykając kwestie związane z konstrukcją podręcznika, warto wspomnieć o rekomendowanej tam literaturze. Jej wykaz, obejmujący głównie rosyjskojęzyczne publikacje, w większości opublikowane w ostatnim dwudziestoleciu, umieszczony został na końcu pracy. Refleksja nad kondycją współczesnej historiografii Zasadniczym problemem rozważanym przez Riepinę, Zwieriewą i Paramonową jest kondycja nauki historycznej we współczesnym świecie. Procesy rozwoju i „logika” nauki nie pozostawiły omawianej dyscypliny w stanie stagnacji. Wraz z pojawieniem się nowych źródeł i nowatorskim odczytaniem starych, zmianą pokoleń uczonych, zrodziły się nowe metody badawcze i kryteria ocen. Historia, zdaniem autorek, podlega nieustannej ewolucji. Każde pokolenie badaczy studiuje dzieje w związku ze swoją sytuacją społeczno-kulturową. Na wyzwania teraźniejszości stara się znaleźć odpowiedzi w tym, co już było, trwa więc nieustanny dialog współczesności z przeszłością, historyk wplata osobiste nici w płótno historycznej tradycji. Wraz ze zmianą otaczającego uczonych świata i nowymi wyzwaniami jakie on stawia, zmienia się też historia. W XX stuleciu przechodziła ona radykale przemiany i nagłe zwroty, dotyczące sposobu pojmowania przedmiotu, problematyki, metod badawczych, profesjonalnego i społecznego statusu refleksji o dziejach. Zmiany następowały, gdy dominujący model okazywał się zawodny w objaśnianiu rzeczywistości i pojawiała się przepaść pomiędzy teorią a praktyką badawczą. Poszukiwaniu nowego paradygmatu towarzyszyły dyskusje. Rosyjskie badaczki starały się udowodnić, że historia, jako forma samopoznania społecznego, dość szybko reagowała na formułowane pod jej adresem postulaty społeczne. Dziś historia jako nauka przeżywa jeden z okresów redefiniowania swych zadań, pola badawczego i metodologicznej bazy. Przekształcenia dokonujące się w jej łonie zachodzą w obliczu kryzysu europejskiego racjonalizmu, któremu towarzyszy odchodzenie od klasycznego determinizmu. W dyscyplinach humanistycznych w miejsce rozważań nad tym, co typowe i powtarzalne, weszło poznanie indywidualności. Autorki twierdzą, że obecnie trwa złożony proces kształtowania się nowego paradygmatu w obrębie historii. Narodzinom owego paradygmatu sprzyja przegląd i analiza konkretnych modeli uprawiania historii w przeszłości. Poszukiwanie nowych horyzontów poznawczych jest niezwykle istotne, powinna mu jednak towarzyszyć, wedle naszych uczonych, dobra orientacja w tym, co już było. Historycy nie mogą uciekać od teorii. Dokonujące się na przestrzeni czasu zmiany problematyki badawczej i rozwój naukowych koncepcji musi być im znany. Sugestią autorek jest interpreto- Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach... 159 wanie owych przemian w kontekście transformacji zachodzących w świecie, na tle wyzwań stawianych przez konkretne epoki. Ten, kto dziś mówi o bankructwie historii jako nauki, nie pojmuje jej specyfiki. Obok walorów poznawczo-analitycznych pełni ona funkcje estetyczne (konkurując z literaturą i sztuką) oraz społeczne. W opinii autorek, historia jest najbardziej syntetyczną ze wszystkich społeczno-humanistycznych dyscyplin, ogarnia wiele sfer ludzkiej aktywności. Uczone sugerują, że największe perspektywy otwierają się przed tymi kierunkami, które nawiązują do kategorii kultury. Historiografia naukowa powinna odejść od opisu i inwentaryzacji historycznych idei, kierunków i szkół w stronę analiz opartych na założeniach historycznej antropologii. W centrum jej uwagi winny znaleźć się nie tylko końcowe efekty pracy historyków (dzieła), ale cała ich aktywność twórcza (kultura tworzenia). Historia stanowi część kultury, także tej lokalnej, profesjonalnej, która ma swą tradycję. TEORIA HISTORII Cel Prezentowany podręcznik jest rezultatem wieloletnich doświadczeń dydaktycznych autorki2, w pełni odpowiada też profesjonalnym standardom uniwersyteckiego kształcenia. Teoria historii to, wedle Rumiancewej, rodzaj metarefleksji nad sposobami prezentacji historycznego procesu (wyróżnia typy teorii: spekulacyjno-filozoficzny i konkretno-historyczny). W swym opracowaniu Rumiancewa przygląda się założeniom, metodom i sposobom, towarzyszącym konstruowaniu historycznych ujęć przeszłości, począwszy od XVIII stulecia, a skończywszy na czasach współczesnych. Analizuje społeczno-kulturową zmienność celu i sposobów pisania o dziejach. Przekonuje, że przywiązanie badacza do takiej lub innej koncepcji teoretycznej jest następstwem jego wizji świata i elementem samoidentyfikacji. Oczywiście można zastanawiać się, dlaczego autorka ograniczyła się do analizy zagadnień obecnych w teorii historii trzech ostatnich stuleci. Myślenie współczesnego Europejczyka o przeszłości w największym stopniu ukształtowały jej zdaniem, koncepcje, które pojawiły się właśnie w tym okresie. Nieco zmodyfikowane i rozwinięte zachowały aktualność, stanowią też źródło inspiracji po dziś dzień. W podręczniku rosyjska badaczka stara się usystematyzować wiedzę o najważniejszych sposobach ujmowania procesu historycznego w czasach nowożytnych, pragnie wykształcić w czytelnikach umiejętność wskazywania teoretycznej podbudowy dowolnego historycznego ujęcia (również w sytuacji, gdy autor analizowanej wypowiedzi nie wie lub nie zdaje sobie sprawy, do jakiego teoretycznego modelu się 2 Marina Fiedorowna Rumiancewa, doktor historii, docent Rosyjskiego Państwowego Humanistycznego Uniwersytetu, obecnie kieruje Katedrą Źródłoznawstwa i Nauk Pomocniczych Historii. Specjalizuje się w dziedzinie teorii humanistycznego poznania, jest autorką wielu opracowań naukowych z zakresu metodologii historii, teorii historycznego procesu i źródłoznawstwa. Jolanta Kolbuszewska 160 odwołuje); nadrzędnym jej celem jest więc edukacja w zakresie prowadzenia epistemologicznej ekspertyzy historycznej refleksji. Niezwykle istotne jest również poszukiwanie dróg przezwyciężenia kryzysu, w jakim znalazła nauka historyczna w dobie post postmodernizmu. Konstrukcja i treści Teoria historii składa się ze wstępu, zawierającego szkic argumentacji i celów, trzech rozdziałów wraz z podrozdziałami i zakończenia, w którym autorka zwraca uwagę na pominięte problemy (np. socjologiczne podłoże pozytywizmu, koncepcje Maxa Webera, neokantyzm, miejsce rosyjskiej historiografii w światowej nauce). Na początku każdego rozdziału znalazły się rozważania terminologiczne, po których następuje bogato ilustrowany cytatami wykład, podzielony często na podrozdziały. Każdy z rozdziałów kończy się wyborem literatury pogłębiającej, dopełniającej i pomagającej usystematyzować wiedzę, która odsyła do różnych ujęć danego problemu, pomagając kształtować samodzielne myślenie czytelnika. Znajdują się tam również kontrolne pytania, sprawdzające stopień przyswojenia informacji, oraz propozycje problemów do samodzielnego rozwiązania. W rozdziale I, zatytułowanym Historyczna metarefleksja; zagadnienia konstrukcji i dekonstrukcji, autorka starała się pokazać zasady przyświecające tworzeniu różnych ujęć historycznego procesu. Poruszyła zagadnienia świadomości historycznej i społecznych oczekiwań wobec nauki o przeszłości. Rozważyła relacje między społeczną pamięcią a historiografią naukową w dobie „ponowoczesności”. Zastanawiała się nad tym czy dydaktyczna funkcja historii jest jeszcze aktualna. Prowadząc refleksję nad możliwościami przezwyciężenia kryzysu, w jakim znalazła się nauka, zaproponowała dokonanie swoistej dekonstrukcji historycznych teorii, najpierw jednak należało poznać zasady jej konstruowania. Wedle rosyjskiej uczonej namysł nad teoretycznymi koncepcjami, funkcjonującymi w historycznej nauce, pozwala uchwycić stopień ich zależności od społeczno-kulturowej sytuacji. Od wieku XVII po XIX historia dostarczała wzorców zachowań i praktycznej wiedzy o tym jak postępować, czerpano z niej inspirację dla tworzenia prawa i politycznych decyzji. W odwołaniu do argumentów z przeszłości budowano tożsamość narodową, jednoczono społeczeństwo. Epoka post postmodernizmu niesie ze sobą transformację społecznych funkcji historycznego poznania. Przenosi punkt ciężkości od ról społeczno-politycznych do indywidualno-psychologicznych, następstwem czego jest indywidualizacja historycznej pamięci, naruszająca osnowę socjokulturowej identyczności. Rozdział II to analiza klasycznych teorii historycznego procesu (od racjonalizmu do romantyzmu, przez historyzm i pozytywizm po pluralizm i postmodernizm). Autorka pokazuje stopniową profesjonalizację refleksji o dziejach. W XVIII stuleciu poznanie przeszłości nabrało, jej zdaniem, cech naukowych. Dla unaukowienia historii istotne było doskonalenie techniki krytyki źródeł. Jeśli chodzi o funkcje historycznego poznania, to miały one charakter moralno-etyczny; historia dostarczała wzorców Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach... 161 do naśladowania, zmniejszała lęk przed śmiercią, utwierdzała przekonanie o więzi człowieka z przeszłością. We wspomnianym okresie nie była jeszcze służebnicą polityki. W wieku XIX pod adresem historii kierowano nowe oczekiwania; miała ona być inspiracją w procesie stanowienia prawa i formowania państwowo-narodowej jedności. W omawianym okresie (w następstwie rewolucji francuskiej) pojawiło się przekonanie, że proces historyczny w skali globalnej wymyka się rozumowi ludzkiemu. Towarzyszyło mu, zdaniem autorki, rozczarowanie co do racjonalnego ideału człowieka z epoki oświecenia. Mimo tego, właśnie wówczas uznano wagę wiedzy o przeszłości. Herder twierdził, że historia niezbędna jest dla pojęcia teraźniejszości i losów społeczeństwa. Przedstawił całościową wizję procesu historycznego. W omawianym rozdziale rosyjska uczona wiele uwagi poświęciła koncepcjom historiozoficznym. Zderzyła poglądy Kanta, Hegla i Comte’a, zaprezentowała koncepcje Marksa i Engelsa, odwołała się również do ich interpretacji, funkcjonujących w nauce. Jeśli chodzi o XX stulecie, Rumiancewa rozpoczęła swój wykład od omówienia sytuacji społeczno-kulturowej na przełomie XIX i XX wieku. W kwestii teorii procesu historycznego zwróciła uwagę na pluralizm. Nauka historyczna w XX wieku rozwijała się, jej zdaniem, pod wpływem przeciwstawnych tendencji; z jednej strony globalizowała się, z drugiej obserwowaliśmy jej uwarunkowania indywidualno-psychologiczne. Pojmowanie człowieka w historii także uległo zmianie; na jednym biegunie pojawiła się uniformizacja, na drugim emancypacja ludzkiej indywidualności. Ostatnia, najobszerniejsza część pracy, poświęcona została prezentacji badań źródłoznawczych i możliwości ich wykorzystania jako propozycji przezwyciężenia kryzysu dotykającego współczesną historiografię3. Źródłoznawstwo porównawcze — subdyscyplina uprawiana przez Rumiancewą, bazuje na teoretycznym założeniu, że źródło — wytwór kultury — stanowi reprezentację pełni ludzkiej aktywności. Odbija stan mentalny zbiorowości, żyjących w minionych epokach. Prezentując źródłoznawcze kryteria periodyzacji, autorka wskazuje ewolucję w sposobie uwieczniania wydarzeń. Przejście od średniowiecza do czasów nowożytnych widoczne było w zmianie struktury źródeł, co pokazane zostało na przykładzie pamiętników, prasy, autobiografii oraz aktów prawnych. Sporo uwagi uczona poświęciła charakterystyce rosyjskich pomników przeszłości. Skoncentrowała się na aktach prawnych, które podzieliła ze względu na organ wydania, i na ich podstawie analizowała różnice w systemach prawnych Europy Zachodniej i Rosji. Dowodziła, że rosyjskie i europejskie akty normatywne reprezentują odmienne modele, inaczej też wygląda periodyzacja w obrębie tych źródeł. W przypadku dokumentów zachodnich opiera się ona na przemianach zachodzących w życiu społecznym, w Rosji — państwowym. Rosyjska badaczka nie ograniczyła się tylko do rozważań stricte teoretycznych, zilustrowała je fragmentami wybranych źródeł, pochodzących z różnych epok i te3 Refleksja nad zagadnieniami źródłoznawczymi pod względem objętościowym jest najbardziej rozbudowana, obejmuje 130 stron, tj. ok. 40% pracy. Jolanta Kolbuszewska 162 rytoriów. Zaproponowała ich klasyfikacje, poruszyła problem cenzury, zarówno tej instytucjonalnej, jak i autocenzury. PODSUMOWANIE Omówione podręczniki są dowodem na to, że rosyjska historiografia, w szczególności zaś refleksja teoretyczno-metodologiczna, rozwija się w bliskim kontakcie z najnowszymi zjawiskami zachodzącymi w światowej nauce. Autorki przedstawionych prac nie tylko obserwują i prezentują przemiany aktualnie dokonujące się w dziejopisarstwie, ale stawiają diagnozy; proponują konkretne rozwiązania pojawiających się problemów. Podręczniki pokazują, jak czułym barometrem jest historyczna nauka naszych wschodnich sąsiadów. Nie tylko dostrzega i rejestruje aktualne zjawiska, ale próbuje na nie wpływać. Rekomendowana przez autorki literatura przedmiotu pozwala przekonać się, jak wiele opracowań monograficznych poświęcono w Rosji w ostatnim czasie problemom najnowszych zjawisk na polu dziejopisarstwa. Bez nich powstanie syntetycznych, podręcznikowych ujęć byłoby niemożliwe, wszak podręcznik odwołuje się do treści funkcjonujących już w refleksji naukowej. Obok monografii i ujęć syntetycznych rosyjska historiografia korzysta z przekładów prac klasyków „ponowoczesnego dziejopisarstwa”. Wspomniane tłumaczenia ukazały się również w przeciągu ostatnich dwudziestu, trzydziestu lat. Niewątpliwy rozkwit teoretyczno-metodologicznej refleksji w rosyjskiej nauce historycznej jest efektem tamtejszego uniwersyteckiego modelu kształcenia. Uwrażliwia on młodzież na zagadnienia z tego zakresu już od początku studiów. Przy okazji zgłębiania tajników poszczególnych epok pokazuje się dorobek dziejopisarstwa Poza aktualnymi diagnozami i twórczą recepcją zjawisk współczesnej humanistyki, godny podkreślenia jest optymizm badaczek w kwestii możliwości przezwyciężenia kryzysu dotykającego historiografię. Autorki podsuwają pomysły, dają narzędzia, które mogą być pomocne w budowaniu nowego paradygmatu. Twierdzą, że refleksja nad dotychczasowymi modelami uprawiania dziejów, ich dekonstrukcja i modyfikacja, pozwoli zbudować nową jakość. Zaprezentowane podręczniki w warstwie informacyjnej korespondują ze sobą i niejednokrotnie wzajemnie uzupełniają. Historia historycznego poznania pod względem chronologicznym odnosi się do czasów odleglejszych, dla autorki Teorii historii punktem wyjścia jest epoka nowożytna. Jej analizy w większym stopniu uwzględniają też refleksję filozoficzną i ogólnohumanistyczną. Stanowisko metodologiczne jakie prezentują Riepina, Zwieriewa, Paramonowa czy Rumiancewa można określić mianem umiarkowanego konstruktywizmu. Wszystkie zgadzają się co do tego, że refleksja nad dziejami to wytwór kultury, dla wszystkich antropologia historyczna, historyczna socjologia czy psychohistoria to dziedziny, na które współczesna nauka historyczna musi się w większym stopniu otworzyć. W definiowaniu źródeł i ich klasyfikacji, określeniu zadań nauki historycznej, rozważeniu możliwości dotarcia do obiektywnej prawdy, rosyjskie badaczki bliskie są poglądom Jerzego Topolskiego z Wprowadzenia do historii. Wspomniany podręcznik stanowi zresztą jedyny na Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach... 163 współczesnym polskim gruncie przykład, do którego odnieść możemy omawiane publikacje. Chodzi tu nie tylko o pewną korespondencję poglądów, ale także brak innych podręcznikowych opracowań wspomnianej problematyki. Poza Topolskim, który obok Wprowadzenia jest również m.in. autorem pracy pt. Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej (Warszawa 1996), nikt nie pokusił się o podręcznikowe ujęcie najnowszych zjawisk, dokonujących się na polu dziejopisarstwa. O zadaniach historii i jej społecznym wykorzystaniu obszernie pisał Marcin Kula. Jego Krótki raport o użytkowaniu historii (Warszawa 2004) jest niezwykle interesującym esejem, funkcjonującym w procesie dydaktycznym, ale nie zaspokaja wszystkich potrzeb w tym zakresie4. Na zakończenie pozostaje nam więc apelować do naszych specjalistów w dziedzinie teorii i metodologii historii, by zechcieli rozważyć napisanie, być może nie tylko na użytek studentów historii, podręcznika, który uzupełniłby istniejącą w tym względzie lukę. 4 Ostatnio ukazało się dzieło będące rezultatem wieloletnich badań, związanych z fundamentalnymi zagadnieniami współczesnej teorii historii: K. Z a m o r s k i e g o, Dziwna rzeczywistość — wprowadzenie do ontologii historii, Kraków 2008, ss. 378. Na uwagę zasługuje również publikacja W. W. W r z o s k a, O myśleniu historycznym, Bydgoszcz 2009, ss. 143. 164 Jolanta Kolbuszewska Zjawisko migracji jako wyzwanie... Historyka, T. XXXIX, 165 2009 PL ISSN 0073-277X VIOLETTA JULKOWSKA Poznań ZJAWISKO MIGRACJI JAKO WYZWANIE (METODOLOGICZNE) DLA BADACZY KULTURY Abstract Violetta J u l k o w s k a: Migration as a Challenge for the Reserchers in Cultural Studies, “Historyka” XXXIX, 2009: 165–172. The article is a review of te book by Urszula Topolska. The disseration’s methodological approach comprises an examination of response, based on the aesthetics of response and utilising institutional analysis. K e y w o r d s: multiculturalness, migration, aesthetics of reception, authors with dual cultural roots S ł o w a k l u c z o w e: wielokulturowość, migracja, estetyka recepcji, autorzy o podwójnych korzeniach kulturowych To moje miasto, znak zastrzeżony dla wtajemniczonych. Ono nigdy nie otworzy się całkowicie na cudzoziemców, którzy nie znają języka i historii, ponieważ to właśnie język i nazwy są skarbnicą sekretnych nastrojów, miejsc i wspomnień. Miasto znane, miasto nieznane. Jedno miasto dla nas, drugie dla innych. (Cees Nooteboom, Pod wodnym znakiem, Amsterdam 1980) Autorem zacytowanych słów odnoszących się do Amsterdamu, jest urodzony w 1933 roku w Hadze, znany holenderski prozaik, wielokrotnie nagradzany, nominowany do nagrody Nobla — Cees Nooteboom. Jego wypowiedź zwraca uwagę na istotną dla poznania kultury danego kraju znajomość jego języka i historii. Zdaniem pisarza bez owej znajomości nie ma rozumienia korzeni kultury, nie ma pełnej komunikacji z rdzennymi mieszkańcami, wreszcie nie ma szansy na aktywne uczestnictwo i współtworzenie literatury przez osiadłych tu przybyszów. Violetta Julkowska 166 Kiedy w 1993 roku rozpoczęła się w Holandii fala debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych, tworzących w języku niderlandzkim, a w 2003 roku pierwszy z nich otrzymał prestiżową nagrodę literacką, stało się jasne, że posługiwanie się językiem niderlandzkim przez „obcych” kulturowo autorów otwiera im drogę do uznania przez holenderskich czytelników i krytykę literacką, a w przyszłości nawet włączenia ich utworów do narodowego kanonu literatury niderlandzkiej. Fenomen pisarzy będących imigrantami lub potomkami imigrantów, piszących w języku niderlandzkim, zainteresował niderlandystykę Urszulę Topolską, która badając recepcję ich twórczości z perspektywy historycznoliterackiej pokazała coś więcej — politykę państwa holenderskiego, stwarzającego imigrantom szansę czynnego i twórczego udziału w tamtejszej kulturze1. * * * Kto choć raz był w Amsterdamie jako turysta, z pewnością przechowuje w pamięci wrażenie jego wielobarwności. Nawet krótki spacer ulicami miasta daje poczucie podwójnego rytmu, którym ono pulsuje. Tuż obok budzącej respekt kultury wypracowanej przez pokolenia Holendrów, w scenerii będącej śladem ich trudu i pasji, obok ich domów, kanałów i sklepów funkcjonuje wielokulturowy tłum. Tylko w małej części składa się on z turystów. Znakomita większość przybyszów osiadła tu na stałe, tu mieszka, uczy się, pracuje, tworzy, bawi się, wychowuje dzieci, korzysta z programów socjalnych, często również z praw przysługujących autochtonom — to imigranci, zwani alochtonami. Place i skwery wypełnia ich wielojęzyczny gwar, czasami uwagę przechodniów przyciągają egzotyczne stroje lub muzyka. Symbolicznym miejscem spotkania starego i nowego świata w Amsterdamie, podobnie jak i w innych portowych miastach Holandii, jest targ. Przed kilkoma wiekami mieszkańcy Niderlandów otwarli swoje porty dla towarów z całego świata. Sami wytrwale podróżowali na Zachód i Wschód, by powrócić z dobrami, którymi wypełniali swój świat. Tak było do czasu, kiedy w ich kraju zaczęli się pojawiać ludzie z daleka. Przybywając, przywozili część własnego świata. Jak na małym skrawku lądu wydartego morzu pomieścić tyle światów? Na okładce książki Urszuli Topolskiej trzydzieści pięć gatunków tulipanów przypomina o najsłynniejszym targu kwiatowym, który odbywa się wzdłuż Kanału Singel w Amsterdamie. Tulipan, który z czasem stał się znakiem rozpoznawczym Holandii, w rzeczywistości przybył do niej w XVI wieku, wraz z innymi roślinami cebulkowymi, z odległych stron. Holendrzy rozpoczęli jego intensywną uprawę i wyhodowali ponad trzysta odmian tych pięknych kwiatów, stając się ich największymi producentami na świecie. Tulipany z okładki mogą posłużyć jako znakomita metafora stosunku Holendrów do przybyszów, którzy osiedli u nich na stałe. Za pomocą przemyślanej polityki imigracyjnej, opartej na bliskich Holendrom zasadach demo1 U. T o p o l s k a, Od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej (1993–2003). Debiuty pisarzy niderlandzkojęzycznych o podwójnych korzeniach kulturowych w perspektywie historycznoliterackiej, seria: Biblioteka Niderlandzka i Południowoafrykańska, t. 1, red. J. Koch, Poznań 2009. Zjawisko migracji jako wyzwanie... 167 kracji i tolerancji, starają się uczynić atut z faktu postępującej wielokulturowości ich kraju. Tym różnią się znacząco od swoich europejskich sąsiadów. ODMIENNE SPOJRZENIA NA WIELOKULTUROWOŚĆ Nasz potoczny obraz wielokulturowego świata, z perspektywy kraju obecnie mało zróżnicowanego kulturowo, jakim jest Polska, bywa często uproszczony. Przyczyną tego jest dramatycznie nieaktualny, a przez to siłą rzeczy stereotypowy obraz „innych”, a towarzyszy mu dodatkowo przekonanie o chwilowej nieprzydatności tego typu wiedzy. Nawet osoby podróżujące turystycznie po Europie i krajach odleglejszych, a więc mające bezpośredni kontakt z rzeczywistością wielokulturową, ze względu na powierzchowny charakter tego typu sytuacji poznawczej skłonne są do formułowania fałszywych opinii i nieuprawnionych generalizacji. To jeden z powodów, dla których tak ważne stało się badanie i przedstawianie różnych zjawisk związanych z migracją, gdyż to głównie ich skutkiem jest postępująca wielokulturowość krajów Unii Europejskiej. Migracja jest zjawiskiem występującym od najdawniejszych czasów, lecz jej obecna skala i intensywność stały się w ostatnich latach prawdziwym wyzwaniem dla badaczy kultury. Gdy mowa o pracach badawczych — kluczowy wydaje się wybór metody badania i formy przedstawienia. Książka Topolskiej dowodzi, że połączenie wnikliwego studium przypadku z całościowym oglądem sytuacji historyczno-politycznej, społecznej oraz kulturowej danego obszaru pozwala na uchwycenie problemu migracji w całej jego złożoności. Książka ta pokazuje również, że wielostronne widzenie zjawisk, a przy tym unikanie arbitralnych sądów, umożliwia lepsze rozumienie wielokulturowego świata. ZAŁOŻENIA METODOLOGICZNE PRACY Książka Urszuli Topolskiej Od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej (1993–2003) poświęcona jest badaniu złożonych skutków migracji w obszarze kultury symbolicznej. Wykracza poza zapowiedziane w tytule studium przemiany, jaka miała miejsce w ostatnich kilkunastu latach w literaturze niderlandzkiej, a wywołana została falą debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych. Spójna koncepcja metodologiczna sprawia, że książka Urszuli Topolskiej nie jest wyłącznie rzetelnym i opartym na bogatym materiale analitycznym studium historycznoliterackim. Stworzenie przez autorkę szerokiego kontekstu interpretacyjnego, na który złożyły się odwołania do filozofii, socjologii, teorii literatury i historii, dało jej szansę wyjścia poza stosunkowo wąski krąg czytelników „fachowych”, jakimi są literaturoznawcy. Praca ta na przykładzie zmian zachodzących w holenderskiej kulturze symbolicznej pod wpływem literackiej twórczości imigrantów, ukazuje w istocie złożoność problematyki migracji i jej kulturowych konsekwencji. W tytule książki określone zostały ramy chronologiczne, jednakże obejmują one jedynie zakres badań nad recepcją pierwszej fali debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych i dotyczą dekady 1993–2003. Początkowa cezura oznacza 168 Violetta Julkowska pierwszy znaczący i dostrzeżony przez krytykę literacką oraz czytelników debiut pisarza imigranta, z kolei cezura zamykająca wiąże się z przyznaniem nagrody literackiej jednemu z debiutujących pisarzy alochtonów. Niezależnie od ram chronologicznych przebadanego materiału empirycznego, praca posiada szeroki kontekst historyczny, przywołany w postaci licznych źródeł, dokumentów i opracowań historycznych, ze szczególnym uwzględnieniem rozwoju procesów migracyjnych w Holandii, których początek sięga XVI wieku. Odwołując się do argumentów historycznych, Topolska upatruje w pragmatycznym charakterze tolerancji wyznaniowej oraz w doskonałych warunkach stworzonych dla prowadzenia aktywności handlowej i gospodarczej, fundamentalnych podstaw wzmożonego i wcześniejszego niż gdziekolwiek indziej w Europie napływu imigrantów do Zjednoczonych Prowincji. Jednocześnie wskazuje na II połowę XX wieku jako okres szczególnej intensyfikacji procesów imigracyjnych oraz zmianę ich charakteru. Przyjęte założenia metodologiczne pracy, a zwłaszcza aplikacja metody estetyki recepcji sprawiły, że odwołanie do szerokiego tła historyczno-społecznego stało się niezbędne. Posłużyło ono do ukazania zawartych w dokumentach rządowych zmieniających się założeń i celów holenderskiej polityki kulturalnej wobec mniejszości etnicznych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Dzięki przedstawieniu okoliczności, w jakich nastąpiła aktywizacja artystyczna pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych, czytelnicy mieli okazję zapoznać się z jednej strony ze zmianami, jakie zaszły w sposobie myśleniu holenderskiego rządu o problemach imigrantów, z drugiej zaś o wzrastających aspiracjach i możliwościach twórczych imigrantów, posługujących się coraz częściej językiem niderlandzkim. Proces ten, trwający kilkadziesiąt lat, zasygnalizowany został w tytule książki — jako przejście od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej. Zatem prowadzeni przez autorkę, doskonale zorientowaną w prawodawstwie i realiach życia holenderskiego, dostrzegamy przebiegający dwubiegunowo proces kulturowy: z jednej strony, tworzenie się państwa wielokulturowego w miejsce państwa narodowego, jakim Holandia pozostawała jeszcze do połowy XX wieku, a z drugiej strony, jesteśmy uprzedzeni o stale obecnej dyskusji nad holenderskością państwa i kultury. Na uwagę zasługuje dynamiczne ujęcie kontekstu historycznego, które sprawia, że w pracy przedstawiona została zarówno zmienność uwarunkowań politycznych i społeczno-gospodarczych, jak i odpowiedź na nie w postaci różnorodnych działań podjętych przez państwo holenderskie w obliczu postępującego różnicowania kulturowego społeczeństwa. Rzetelność badawcza Urszuli Topolskiej i dostrzeganie złożonych problemów w obrębie tematu, a w efekcie całościowe podejście do kontekstu funkcjonowania twórczości alochtonów, to istotne walory książki. Waga sformułowanych przez Topolską wniosków określona została jako nowatorska na gruncie filologii niderlandzkiej, także w samej Holandii, co uznać należy za sukces młodej badaczki. Zjawisko migracji jako wyzwanie... 169 ESTETYKA RECEPCJI JAKO METODA BADAŃ KULTUROWYCH Praca Urszuli Topolskiej zasługuje na szczególne zainteresowanie ze względu na wybór metody badawczej, twórczą jej adaptację i niezwykle konsekwentne przeprowadzenie. Autorka dokonała udanej aplikacji strategii badań recepcyjnych, nawiązującej do założeń estetyki recepcji Hansa Roberta Jaussa, znanych jako Konstanzer Schule2 i powiązała ją z praktykowaną w Holandii analizą instytucjonalną. Teoria estetyki recepcji Jaussa nawiązuje do prac Wolfganga Isera i rosyjskich formalistów, a powstała z połączenia fenomenologii, hermeneutyki i poetyki historycznej. Jauss, wychodząc z przekonania o niedoskonałości istniejących sposobów opisywania dziejów literatury, postulował pod wpływem H. G. Gadamera konieczność dostrzegania dziejowości tekstów literackich. Uważał, że teksty nie tylko istnieją w określonym czasie historycznym, ale ponadto są aktualizowane przez czytelników z innych epok, wedle odmiennych konwencji czytania i w odmiennym kontekście kulturowym. Ta dialektyka dzieła i jego odbioru, zdaniem Jaussa, jest stałym motorem napędowym historii literatury. Z tego powodu jednym z najważniejszych zadań badaczy literatury jest analizowanie tzw. horyzontu oczekiwań, czyli zmieniającego się nieustannie systemu persupozycji lekturowych, umożliwiających odbiór dzieła, a tym samym uchwycenie dynamiki procesu historycznoliterackiego. Użyty w pracy Topolskiej model metodologiczny oparty został na podstawowym założeniu Jaussa, że wartościowanie utworu literackiego leży w gestii odbiorcy, a badanie znaczenia twórczości pisarzy można sprowadzić do analizy recepcji. Autorka dokonała modyfikacji teorii pod względem wyboru materiału, który stał się przedmiotem analizy. Były nim nie utwory pisarzy, lecz wypowiedzi krytyków literackich, badaczy literatury i redaktorów podręczników do nauczania literatury na poziomie szkoły średniej, odnoszące się do tekstów literackich. Wymienieni czytelnicy potraktowani zostali nie jak osoby prywatne lecz wystąpił w roli instytucji literackich. Kolejną innowację stanowiło poddanie analizie nie pojedynczego dzieła, lecz grupy tekstów, których cechą wspólną było obce pochodzenie autorów. Wreszcie na koniec Topolska przyjęła pozaestetyczne kryteria wartościowania faktu literackiego, wychodząc z założenia, że znaczenie tekstu literackiego w szczególnych przypadkach może być warunkowane innymi niż artystyczne właściwościami. Zgodnie z przyjętymi założeniami metodologicznymi, celem pracy stało się prześledzenie recepcji twórczości pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych przez odbiorców profesjonalnych, których pozytywna ocena danego dzieła miała charakter kwalifikujący je do kanonu literatury niderlandzkiej. Włączenie utworu do takiego kanonu uważane jest za najwyższy miernik ich wartości artystycznej. Topolska wytypowała świadomie tę grupę odbiorców, ponieważ dostrzegła jej kluczową rolę w kierowaniu uwagi odbiorców na daną grupę dzieł oraz formowaniu określonych 2 Por. H. R. J a u s s, Literaturgeschichte als Provokation der Literaturwissenschaft, Konstanz 1967, wyd. pol. Historia literatury jako prowokacja dla nauki o literaturze, Warszawa 1998. Violetta Julkowska 170 wyobrażeń, dotyczących twórczości wytypowanych pisarzy. Topolska dokonała w swej pracy konsekwentnej analizy działań wartościujących profesjonalnych odbiorców, w oparciu o dostępną bazę dokumentów recepcji. Za drugoplanowy cel uznała wyprowadzenie hierarchii autorów i rekonstrukcję kryteriów, jakimi posłużyli się odbiorcy profesjonalni. Na szczególne podkreślenie zasługuje precyzja, z jaką dokonano zdefiniowania, a zatem i wyodrębnienia, grupy pisarzy, których teksty stały się przedmiotem recepcji krytyków literackich, autorów podręczników i literaturoznawców. Autorka określiła ich w tytule książki wspólnym mianem — pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych, rozumiejąc, że źródło tego wyodrębnienia tkwi w migracji, będącej świadomym doświadczeniem tych pisarzy lub ich rodziców. W ujęciu socjologicznym oznaczało to zaliczenie ich do grupy alochtonów, a więc wskazanie jako kryterium czynnika biograficznego. Topolska uznała to kryterium za nieprecyzyjne z punktu widzenia założenia badawczego swojej pracy, czyli analizy zewnętrznej recepcji tych pisarzy. Uznała zatem, że należy wykluczyć z grona typowanych pisarzy tych, których sami Holendrzy nie uważają za „obcych”. W praktyce oznaczało to wyłączenie z obszaru badań pisarzy wywodzący się z byłych kolonii holenderskich (pisarze postkolonialni) oraz pisarzy przybyłych z państw europejskich (poza Turcją), Ameryki i Australii. Przybyszów z obu wymienionych kategorii Holendrzy nie odbierają jako zupełnie obcych. Owo niuansowanie świadczy nie tylko o znajomości warunków, w jakich wykonuje się badania, lecz nade wszystko o profesjonalnym podejściu. Dodatkowo dla wyodrębnienia pisarzy zajmujących szczególną pozycję kulturową autorka zaproponowała kolejne kryterium ograniczające w postaci wskazania niderlandzkiego, jako języka twórczości literackiej. W ten sposób stworzyła własną, w pełni uzasadnioną terminologię badawczą, którą posługiwała się konsekwentnie w całej pracy. Tym samym zdystansowała się od określeń obecnych w debacie publiczno-politycznej, takich jak: „pisarze imigranci” lub „pisarze alochtoni”, uważanych za przynależące do potocznego dyskursu krytycznego. KONSTRUKCJA PRACY Przemyślana koncepcja metodologiczna pracy przełożyła się na spójną i czytelną jej konstrukcję. Kolejne rozdziały są nie tylko zapisem metodycznie podejmowanych działań badawczych, lecz świadectwem doskonałego przygotowania językowego, warsztatowego i źródłowego oraz niezbędnej w podjętym temacie znajomości podstaw formalno-prawnych. Autorka porusza się z dużą swobodą po tak rozległych dziedzinach wiedzy, takich jak teoria literatury, historia, socjologia i filozofia, czyniąc to nie okazjonalnie i dygresyjnie, lecz z pełną świadomością celu. Podporządkowane głównej myśli części pracy przybliżają nas do rozumienia złożonego zjawiska migracji i jej kulturowych skutków, a przy tym stale uświadamiają istotną różnicę między dyskursem potocznym i pogłębioną refleksją badawczą. Już w rozdziale I, który ma charakter wprowadzenia metodologicznego, zostajemy zapoznani nie tylko z celem, przedmiotem pracy oraz opisem metody, ale także z podstawowymi kategoriami pojęciowymi, jakie wystąpiły w tytule. Zjawisko migracji jako wyzwanie... 171 Rozdziały II i IV budują szeroki kontekst historyczny i społeczno-kulturowy książki, wnosząc ogromny wkład w poznanie współczesnego obrazu Królestwa Niderlandów, zwłaszcza pod kątem przeszłych i współczesnych procesów migracyjnych oraz polityki kulturalnej państwa, a także innych przyczyn aktywizacji literackiej imigrantów w dekadzie 1993–2003. Rozdziały V i VI przynoszą bogaty materiał badawczy w postaci analizy recepcji krytycznoliterackiej, eseistycznej oraz podręcznikowej. Z kolei materiał zawarty w rozdziałach VII, VIII i IX ponownie buduje rozległy kontekst, tym razem literaturoznawczy i historycznoliteracki, dokonując przy tym systematyzacji obszernego materiału poddawanego analizie, o czym informują liczne załączniki i tabele, stanowiące odrębną, cenną informacyjnie, część publikacji. Rozdział X zawiera wnioski badawcze, tym cenniejsze, że oparte na podstawie empirycznej, a przy tym wyrażone w sposób przemyślany i rozważny. Badania Topolskiej przyczyniły się do weryfikacji uproszczonych sądów, że fala debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych spowodowana została wyrachowanym działaniem wydawnictw, chcących mieć w swej dyspozycji pisarza alochtona. Autorka dowodzi całej złożoności tej sytuacji, w której obok innych czynników, decydującą rolę odgrywa polityka kulturalna, realizowana konsekwentnie przez państwo holenderskie w stosunku do imigrantów. Polega ona na zachęcaniu obywateli, a w szczególności alochtonów, do czynnego udziału w życiu politycznym, społecznym i kulturalnym. Znaczenie twórczości pisarzy alochtonów polega zdaniem Autorki na twórczym łączeniu i przekształcaniu elementów kultury holenderskiej, co w przyszłości zapowiada znacząco modyfikujący wpływ tych pisarzy na kształt literatury niderlandzkiej. Najbardziej poruszający charakter mają stwierdzenia, że stała obecność migrantów, a przy tym otwartość społeczeństwa holenderskiego i przychylna wobec alochtonów polityka kulturalna rządu, spowodowały daleko idące i trwałe przeobrażenia charakteru kultury holenderskiej. Stopniowo zanika jednorodność odwołań oraz kontynuacja jednej, wspólnej dla wszystkich, narodowej tradycji kulturowej. Stało się tak za sprawą pojawienia się autorów piszących po niderlandzku, ale posiadających swoje korzenie w pozaeuropejskich tradycjach kulturowych. Zgadzam się z uwagą redaktora naukowego serii, o której słów kilka poniżej, że książka Urszuli Topolskiej dostarczyła cennego materiału porównawczego, mogącego służyć do analizy komparatystycznej podobnych zjawisk w innych krajach europejskich. Lektura tej książki z pewnością zmusza do refleksji nad kształtem naszej literatury narodowej w perspektywie ewentualnych jej zmian w przyszłości, ale także nad procesem jej zmian historycznych, które zachodziły w czasach nie tak odległych, gdy wielokulturowość była nieodłącznym wyznacznikiem naszej kultury. Na zakończenie można stwierdzić, że książka ta jest przykładem udanej próby zastosowania do badań nad kulturą metody pochodzącej z obszaru refleksji literaturoznawczej. A patrząc na projekt Urszuli Topolskiej z innego punktu widzenia, warto zaobserwować, w jaki sposób rozszerzenie kontekstu interpretacyjnego, niezbędnego w badaniach nad recepcją, sprawia, że badanie literaturoznawcze staje się de facto badaniem kultury. Violetta Julkowska 172 „WERKWINKEL” I «BIBLIOTEKA NIDERLANDZKA I POŁUDNIOWOAFRYKAŃSKA» PERIODYK I NOWA SERIA WYDAWNICZA Książką Urszuli Topolskiej zainaugurowana została nowa seria wydawnicza — «Biblioteka Niderlandzka i Południowoafrykańska», której naukowej redakcji podjął się prof. dr hab. Jerzy Koch. Werkwinkel to słowo pochodzenia niderlandzkiego, oznaczające warsztat lub pracownię, odnoszące się nie tylko do miejsca, lecz obejmujące również wspólnotę osób tworzących. Słowo to dało nazwę najpierw periodykowi, poświęconemu studiom niderlandzkim i południowoafrykańskim, ukazującemu się od 2006 roku w języku angielskim, niderlandzkim i afrikaans, a wydawanemu przez Instytut Filologii Angielskiej UAM w Poznaniu3. Podstawowym celem tego projektu naukowego stało się zaakcentowanie obecności polskiego i środkowoeuropejskiego punktu widzenia w studiach postkolonialnych. „Werkwinkel” jest specjalistycznym pismem naukowym, posiadającym międzynarodową Radę Naukową i wielonarodowe grono autorów. Od roku 2009 periodykowi towarzyszy seria książek ukazująca się w ramach „Biblioteki Niderlandzkiej i Południowoafrykańskiej”, poświęcona studiom nad kulturami, literaturami i językami w niderlandzkim, południowoafrykańskim obszarze kulturowym. W odróżnieniu od czasopisma — seria wydawnicza koncentrować będzie się na przybliżeniu polskiemu czytelnikowi wyników naukowych poszukiwań. 3 Informacje o czasopiśmie i opublikowanych już numerach znajdują się na stronie internetowej http://ifa.amu.edu.pl/werkwinkel/. Polityka historyczna oczami historyków Historyka, T. XXXIX, 173 2009 PL ISSN 0073-277X JAKUB MUCHOWSKI Kraków POLITYKA HISTORYCZNA OCZAMI HISTORYKÓW Abstract Jakub M u c h o w s k i: Politics of History through the Eyes of Historians, “Historyka” XXXIX, 2009: 173–180. This article discusses recently published conference papers Memory and Politics of History. Expeciemed by Poland and her Neighbors. K e y w o r d s: politics of history, historiography, theory of history S ł o w a k l u c z o w e: polityka historyczna, historiografia, metodologia historii Pojawienie się i profuzja pojęcia polityki historycznej w polskiej publicystyce dotychczas jedynie w niewielkim zakresie zostało skomentowane przez samych historyków. Debata wokół tego zagadnienia jest zdominowana przez polityków i dziennikarzy. Autorzy zbioru artykułów, będących rezultatem konferencji naukowej Pamięć i polityka historyczna1, podjęli próbę przesunięcia punktu ciężkości dyskusji ze sfery publicystyki w przestrzeń akademickiej refleksji historycznej. Ich zamiarem było „wzięcie w nawias” politycznego aspektu debaty i rozważenia jej przedmiotu z punktu widzenia nauk historycznych. W tej perspektywie polityka historyczna jest postrzegana jako istotna kategoria poznawcza, kluczowa dla badań teorii i historii historiografii oraz dziejów społecznych, a w szczególności historii relacji władzy i wiedzy. Kolejne artykuły tomu definiują to pojęcie i jego rolę w poznaniu przeszłości lub stanowią przykład jego zastosowania i ukazują możliwości operacyjne. Redaktorzy zbioru postulują, aby książka ta stała się punktem wyjścia do uczynienia z tej problematyki samodzielnego i ważnego przedmiotu badań. W zebranych tekstach kategoria polityki historycznej służy również jako narzędzie analizy społecznej funkcji historii. Problematyka ta obejmuje między innymi za1 Pamięć i polityka historyczna. Doświadczenia Polski i jej sąsiadów, red. S. M. Nowinowski, J. Pomorski, R. Stobiecki, IPN, Łódź 2008, ss. 398. 174 Jakub Muchowski gadnienie społecznych oczekiwań wobec dyscyplin historycznych, kwestię politycznego zaangażowania lub bezstronności historyków oraz spór o to, czy historycy powinni jedynie tworzyć i przekazywać wiedzę, czy także wychowywać. Innymi słowy, dotyczy pytania o to, jakiej historii społeczeństwo potrzebuje. By rzetelnie zrealizować te zamierzenia, organizatorzy konferencji rozszerzyli pole dyskusji o doświadczenia innych społeczeństw, odbudowujących swą tożsamość historyczną po okresie totalitaryzmów, zapraszając badaczy z państw sąsiednich. Problematyce litewskiej pamięci historycznej poświęciła swój referat Jûratë Kiaupienë z Litewskiego Instytutu Historycznego. Omówiła ona koleje kluczowej dla litewskiej tożsamości debaty rozwijającej się wokół pytania, czy dwudziestowieczna państwowość i społeczeństwo litewskie są kontynuacją Wielkiego Księstwa Litewskiego. O podobnych poszukiwaniach własnej tożsamości historycznej na Ukrainie mówi tekst Leonida Zaszkilniaka z uniwersytetu lwowskiego. Badacz bardzo krytycznie przedstawił trendy obecne w ukraińskiej historiografii i polityce historycznej. Opisał je jako proces nacjonalizacji historii, która w tej postaci ma się stać narzędziem spóźnionego tworzenia narodu i państwa narodowego, kształtowania wizji narodowej samowystarczalności i kulturowej odrębności. Karykaturalnym produktem tych zmian jest mit Kozaka jako nosiciela narodowej tożsamości i, sformułowany w ramach polityki historycznej, projekt „narodowego programu rozwoju ukraińskiego kozactwa”. Odmienny pogląd na rozrost historiografii narodowej ma Władimir Kutiawin. Jego zdaniem, jej rozwój w Rosji będzie stanowić lekarstwo na rozpoznaną przez niego niską świadomość historyczną Rosjan, która może grozić rozpadem tamtejszego społeczeństwa. Historiografia narodowa, oparta na zasadach rzetelności, profesjonalności i obiektywności badania, tworząc nową tożsamość społeczną, wzmocni więzi wspólnoty. Specyfikę czeskich sporów o przeszłość zaprezentował Sławomir Nowinkowski. Łódzki badacz przedstawił węzłowe momenty dziejów świadomości historycznej Czechów, od wystąpienia Václava Hanki, poprzez koncepcje czeskiej historii narodowej Tomáša Masaryka, po debatę o korzeniach aksamitnej rewolucji. Obecnie nad Wełtawą dyskutowana jest pamięć i historiograficzne przedstawienie wypędzenia (czy też transferu) Niemców Sudeckich, przy czym — jak zauważa autor — kwestia ta interesuje tylko środowiska historyków i historyków idei. Diagnoza pamięci historycznej w Europie Środkowowschodniej stawiana przez wspomnianych badaczy mówi wyraźnie o spadku poziomu świadomości historycznej i braku zainteresowania przeszłością poza środowiskiem historyków. Odpowiedzią na ten proces — zaobserwowany również w Polsce — miała stać się polityka historyczna. Duża część tekstów, prezentowanych w tym tomie, to próby teoretycznego ujęcia natury tego zjawiska, sformułowania jego definicji, opisu mechanizmu działania, rozpoznania genezy, wskazania związków z określoną wizją świata. Taki charakter ma artykuł Krzysztofa Zamorskiego. Krakowski historyk tłem dla swej refleksji uczynił politykę historyczną prowadzoną w Polsce po 2005 roku oraz znaną deklarację, opublikowaną również w 2005 roku w „Libération” przez francuskich historyków, protestujących przeciw kolejnym ustawom rządu francuskiego, prawnie sankcjonujących określoną wykładnię dziejów. Teza tych rozważań brzmi: „hi- Polityka historyczna oczami historyków 175 storia stanowi punkt wyjścia działania politycznego” (s. 53), skuteczność zaś tego działania wyznacza sposób myślenia o historii, który leży u jego podstaw. W Polsce prowadzona jest nostalgiczna polityka historyczna, oparta na wzniosłym doświadczeniu przeszłości, dającym wrażenie bezpośredniego, autentycznego, silnie oddziaływującego na sferę emocji zetknięcia z dawną rzeczywistością. Polityka ta jest zorientowana na rozpamiętywanie przeszłości, tworzy iluzję powrotu, zamiast stawić czoła wezwaniom teraźniejszości. Tak ukierunkowana, nie wykracza poza refleksję prostą, czyli „pierwotną, często instynktowną rejestrację, i takie odtwarzanie zdarzeń i faktów z dziejów” (s. 60). Warto zaznaczyć, że autor zauważa zbieżność programu obecnej polityki historycznej z postulatami badawczymi ich, jak się okazuje, tylko pozornych przeciwników: pruskiej szkoły historycznej i niektórymi postulatami postmodernistów (Frank Ankersmit i Hayden White). Nie można — jak podkreśla — całkowicie odrzucić polityki historycznej, gdyż stanowi ona zjawisko społeczne, istniejące niezależnie od tego, czy go chcemy, czy nie. Należy zatem poszukiwać alternatywy dla nostalgicznego i wzniosłego odniesienia do przeszłości. Jest nią polityka historyczna wsparta refleksją krytyczną. Ta ostatnia stanowi interpretację treści refleksji prostej i dostarcza wniosków i wiedzy o dużej wartości poznawczej, będąc podstawowym typem refleksji występującym w nauce historii. Zdaniem badacza, tylko taka forma polityki wobec przekazu o przeszłości może skutecznie kształtować teraźniejsze społeczeństwo. Omówione wyżej wystąpienie jest komplementarne do artykułu Jana Pomorskiego. O ile Zamorski głównym odniesieniem dla swoich uwag uczynił polską politykę historyczną po 2005 roku, o tyle lubelski badacz za punkt wyjścia swoich rozważań obrał dzieje tego samego zjawiska w okresie przed 2005 rokiem. W latach dziewięćdziesiątych publiczna debata nad stosunkiem społeczeństwa do historii uległa konwencjonalizacji. Pomorski opisuje ją za pomocą sformułowanych przez Jerzego Topolskiego pojęć: „zwrot ku” lub „ucieczka od historii”, „świat z historią” i „świat bez historii”, oraz pojęcia poprawności politycznej. Ówczesną politykę historyczną określa więc jako ucieczkę do świata bez historii. W świecie bez historii człowiek nie jest podmiotem, lecz przedmiotem dziejów, jego horyzonty myślenia są zawężone do zastanych okoliczności, w konsekwencji nie może podejmować działań zmieniających świat. Ucieczka od historii realizowała się poprzez, po pierwsze, regulowanie relacji do przeszłości zasadami poprawności politycznej i, po drugie, umieszczenie w centrum zainteresowania dziejami problemu pamięci. Poprawność polityczna wyznaczała granice debaty nad przeszłością, wykluczając z dyskusji wszystkich, którzy je przekraczają. Jej treść stanowił oparty na doświadczeniach XX wieku pogląd, że historia jest czynnikiem podziałów i konfliktów. Zgodnie z jej wytycznymi odchodzono od krytycznego badania przeszłości na rzecz nauczania o poprawności historycznej, empatii w „stosunku do ciemiężonych”, dzieci, kobiet, mniejszości etnicznych, kulturowych czy seksualnych. Wyeksponowano także dyskurs pamięci (co również jest poprawne politycznie), gdyż jest on moralnie wyższy niż odcinający się od wartościowania i emocji dyskurs badań historycznych. Taki stosunek do przeszłości, jak przekonuje autor, nie sprzyja zmianom modernizacyjnym. Ich dynamiczny postęp wymaga powrotu do świata z historią, a w konsekwencji odejścia od zasad 176 Jakub Muchowski poprawności politycznej w historiografii i ponownego zwrotu ku krytycznemu badaniu dziejów. Zdecydowanie krytyczną argumentację wobec aktualnej polityki historycznej przedstawił Maciej Janowski. Jego zdaniem, spełniając swoje podstawowe zadania — wpływanie na pozytywny obraz Polski w świecie oraz oddziaływanie na świadomość historyczną społeczeństwa — obecna polityka historyczna jest szkodliwa. Główna wada nowego odnoszenia się do przeszłości polega na tym, że paradoksalnie oznacza on powrót do dawnych sposobów myślenia o dziejach. Treść aktualnie wdrażanego programu tylko w pewnych aspektach jest przeciwieństwem polityki historycznej PRL. Inna pozostaje ocena powstań narodowych i szlachty oraz sposób opowiadania historii Kresów, punktem wspólnym zaś jest szowinistyczny stosunek do dziejów mniejszości narodowych i ocena relacji polsko-niemieckich. Kolejny jej element — postulat eksponowania wyjątkowości dziejów Polski — obowiązuje w rodzimym dyskursie historycznym już od 150 lat. Historia Polski zaś nie jest wyjątkowa, gdyż są to dzieje przeciętnego państwa, znajdującego się na peryferiach Europy. Wtórne jest również pozostawanie w paradygmacie historii narodowej, gdyż we współczesnej historiografii światowej naród przestaje być dominującą kategorią analizy oraz przedstawiania przeszłości i poszukuje się nowych sposobów interpretacji dziejów. Popularyzacja wiedzy historycznej — jedno z zadań polityki historycznej — „powinna oddawać najnowszy stan owej wiedzy, a nie być odbiciem poglądów panujących przed kilkoma pokoleniami”. Obszerną analizę debaty o polityce historycznej zaproponowali Rafał Stobiecki i Marek Czyżewski. Pierwszy szczegółowo opisał problemy sporne i zrekonstruował argumentację obydwu stron, drugi zaś odsłonił mechanizmy sporu. Zdaniem Czyżewskiego, jak w każdej dyskusji dotyczącej kontrowersyjnej kwestii, również w tej debacie można mówić o dwuwarstwowości niezgody. Oznacza to, że strony dzielą nie tylko różnice poglądów, dotyczących przedmiotu sporu, ale i rozbieżności w dziedzinie metakomunikacyjnych parametrów debaty. Uczestnicy dyskusji dysponują bowiem odmiennymi definicjami przedmiotu sporu, co sprawia, że obie strony odnoszą swoje stanowiska do w zasadzie różnych przedmiotów. Również sens głoszonych poglądów inaczej jest rozumiany przez ich reprezentantów, a inaczej przez ich adwersarzy, ponadto obie strony różni sposób rozumienia czym jest spór: czy ma prowadzić do rozumnego kompromisu, czy też do wyłonienia się jednej ostatecznej racji. Przeciwnicy na ogół stosują też różne schematy argumentacyjno-retoryczne. Podsumowując swoje uwagi, Czyżewski stwierdza, że głębokość różnic pomiędzy stronami kontrowersyjnych sporów, takich jak debata o polityce historycznej, sprawia, że ich relacja przypomina dialog międzykulturowy. Bardziej optymistyczne wnioski ze swych rozważań wyprowadził Stobiecki. W jego przekonaniu spór zadziałał ożywczo na publiczną debatę o historii, ukazując, że przeszłość jest ważna i pełni istotną funkcję społeczną. Rozpoznano i omówiono także, dotychczas w niewielkim stopniu zbadane, zagadnienie relacji historiografii i pamięci zbiorowej. Ponadto debata wyeksponowała problem wyboru programu polityki historycznej, uzmysłowiając historykom jego możliwy wpływ na kształt dyskursu historycznego. Polityka historyczna oczami historyków 177 Temat polityki historycznej na ogół jest wiązany z zagadnieniem stronniczości badań historycznych. Związki władzy i wiedzy budzą obawy, że dysponenci pierwszej z nich zniekształcą obraz świata, tworzony przez pracowników tej drugiej. Kwestię tę podjął w swym tekście Wojciech Wrzosek, argumentując na rzecz tezy, że nie istnieje neutralny aksjologicznie dyskurs historyczny. Teoretyk wyróżnia i omawia trzy postaci stronniczości myślenia historycznego. Po pierwsze, historiografia nie jest bezstronna, gdyż stanowi wypowiedź danej kultury o jej przeszłości, a wizja świata aktualnie dominująca we wspólnocie kulturowej wyróżnia określoną wizję przeszłości. Tę zaś, i mówimy już o drugiej formie stronniczości, wyrażają metafory historiograficzne, czyli podstawowe pojęcia myślenia historycznego, stanowiące o tożsamości dyskursu historiografii, takie jak idea genezy, zmiany czy kategoria narodu, które historyk stosuje jako narzędzia organizacji materiału badawczego na wszystkich etapach swej pracy. Metafory te nie są neutralne światopoglądowo, lecz przy rozstrzygnięciach interpretacyjnych uprzywilejowują pewne wartości i poglądy, a wykluczają inne. Obydwie postaci stronniczości są nieuniknione w pracy historyka. Istnieje jeszcze forma stronniczości w historiografii, której przyjęcie zależy od decyzji badacza i której powinien unikać. Jest to stronniczość przygodna, polegająca na forsowaniu przez badacza interpretacji zjawisk historycznych, ujawniających niespójność między argumentacją a respektowaną przez niego metodologią i metodyką badania historycznego. W efekcie interpretacje zjawisk historycznych nie wynikają z wyznawanej wizji świata historycznego, lecz wprost z wartości światopoglądowych. Przyjęcie takiej postawy wywołuje sprzeciw historyków i oskarżenia o ideologiczne wykorzystywanie historii. Równolegle z wyłonieniem się problematyki polityki historycznej pojawiło się zainteresowanie pamięcią historyczną. Zbieżność tych zjawisk jest nieprzypadkowa, choć są one od siebie niezależne. Obydwa mogą stanowić wyraz przesilenia w dyskursie historii, w którym reprezentanci dyscypliny dokonują diagnozy jej kondycji i określają horyzonty dalszego rozwoju. Jak zauważa Tomasz Pawelec, przyczyną przesilenia może być dostrzeżenie przepaści między historiografią naukową a społeczeństwem i dewaluacja społecznej funkcji historyka. W tych okolicznościach rozkwit badań nad pamięcią jest dowodem żywotności historiografii akademickiej i jej zdolności kreatywnego reagowania na pojawiające się wyzwania. Pomocą w dalszym rozwoju badań nad pamięcią może być zaproponowane przez Pawelca narzędzie analizy pamięci zbiorowej — pojęcie wspomnienia przesłonowego (screen memory). W psychoanalizie jest ono używane na oznaczenie „kompromisowego wytworu pracy pamięci, możliwej do zniesienia przez jednostkę formy zapamiętania tego, co w postaci niezniekształconej trudno byłoby znieść” (s. 148). Dyscyplina ta dostarcza rozległej siatki kategorii dla opisu i analizy pracy pamięci. Pozwalają one na rozróżnienie wspomnień jawnych od ukrytych, a także opisanie mechanizmu wytwarzania wspomnień przesłonowych z wypieranych. Zastosowane do badań nad pamięcią zbiorową umożliwiają rozpatrywanie jej „jako narzędzia społecznej integracji i kreowania grupowych tożsamości, instrumentu walki i oporu społecznego, podstawy historycznych roszczeń, sposobu rozgrywania czy kultywowania urazów” (s. 154). Warto zaznaczyć, że takie badania posiadają wartość tera- 178 Jakub Muchowski peutyczną, a zajmujący się nim historyk staje się zarazem psychoanalitykiem pewnej grupy społecznej. Co prawda nie będzie on miał takiego wpływu na pamięć zbiorowości jak psychoanalityk na pamięć pacjenta, ale nie umniejsza to jego odpowiedzialności i ryzyka, jakie podejmuje. Jednak, jak podkreśla Pawelec, żeby skutecznie prowadzić taką działalność, historyk musi upowszechniać wyniki swych prac, a tym samym włączyć się aktywnie w politykę historyczną. Ciekawą analizę polityki historycznej w działaniu przedstawiła Anna Ziębińska-Witek. W swym tekście omówiła ona muzealne przedstawienia Zagłady. Rdzeniem prezentacji muzealnej jest kreująca pewną wizję przeszłości strategia interpretacyjna, która stanowi kompromis osiągnięty między twórcą ekspozycji, sponsorem i publicznością. Jest ona produktem teraźniejszości, a ekspozycja ma umacniać lub legitymizować dominujące społeczne i polityczne normy. Jak podkreśla autorka, zbiory miejsc pamięci masowej śmierci wywierają szczególny efekt na zwiedzających. Fizyczne pozostałości po wydarzeniach historycznych, zgromadzone na ekspozycjach, budzą szacunek, co prowadzi do konsekracji muzeów jako miejsc świętych. Ma to istotne znaczenie dla siły oddziaływania przekazu, jaki niesie ekspozycja: „Myląc pozostałości fizyczne z wydarzeniami, które reprezentują, tracimy z oczu fakt, że zostały one ułożone dla nas przez kuratorów w określonym miejscu i czasie. Historyczne znaczenie, które odnajdujemy w muzeach, nie wynika z samych tylko artefaktów, ale jest generowane przez sposób ich organizacji” (s. 163). Autorka zrekonstruowała przekaz zawarty w ekspozycjach dwóch muzeów — jerozolimskiego Yad Vashem i Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Do lat dziewięćdziesiątych wizja dziejów Holokaustu, wyłaniająca się z ekspozycji w Yad Vashem, miała wymowę syjonistyczną. Była to opowieść o zagładzie narodu i heroizmie. Przedstawiała w niekorzystny sposób przedwojenną diasporę europejską, uwypuklała rozmiary katastrofy i bohaterską postawę stawiających opór, dostarczając legitymizacji powstania państwa Izrael i wzorców dla budujących i broniących nową ojczyznę. Jednakże w latach dziewięćdziesiątych prezentowany obraz historii Zagłady ulegał zmianie. Usunięto krzywdzący przekaz o przedwojennej diasporze i zaprzestano uwypuklania jedynie heroicznych postaw, oddając sprawiedliwość wszystkim ofiarom nazistów. Również w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu nad opowieścią upamiętniającą ofiary ludobójstwa nadbudowano przekaz polityczny. Dzieje Zagłady są w nim przedstawione jako negacja wartości amerykańskich. Z prezentacji zwiedzający dowiaduje się, co to znaczy nie być Amerykaninem. Ekspozycja jest lekcją o zagrożeniach, jakie niesie ze sobą dyskryminacja i niedemokratyczne rządy oraz potwierdzeniem słuszności wartości amerykańskich. Zamieszczone w książce opracowania dziejów polskiej polityki historycznej dotyczą dwóch okresów: czasów I wojny światowej i Drugiej Rzeczpospolitej oraz PRL-u. Jolanta Kolbuszewska analizowała zaangażowanie polskich historyków w działalność propagandową Naczelnego Komitetu Narodowego w latach 1914–1917. Jej uczestnikami byli wybitni badacze, tacy jak Stanisław Kot, Kazimierz Marian Morawski, Oswald Balzer, Marceli Handelsman, Szymon Askenazy, Stanisław Smolka, Michał Łempicki i Wacław Tokarz. Tworzona przez nich wizja historii Polski miała działać dwukierunkowo. Po pierwsze, była zorientowana na Polaków, aby kształto- Polityka historyczna oczami historyków 179 wać świadomość narodową społeczeństwa i wzmocnić w nim wiarę w możliwość odzyskania niepodległości, i po drugie, na mocarstwa europejskie, aby przekonać je, że naród polski jest zdolny do samodzielnego bytu, a odbudowa państwowości polskiej leży w interesie Europy. Autorka wyróżniła kilka węzłowych punktów, wokół których zaangażowani historycy organizowali wspólny dyskurs o przeszłości. Propagowali oni optymistyczna interpretację nowożytnych dziejów Polski, dowodzącą, że zabory są niezawinioną klęską Polaków, za którą całą odpowiedzialność ponoszą agresywne i potężne ościenne mocarstwa. Ponadto wskazywali na konieczność wysiłku zbrojnego i zwalczania poglądów o jego daremności, orientację pasywistów zaś dodatkowo dyskredytowali poprzez podkreślanie negatywnej roli Rosji w dziejach Polski. Budowali natomiast pozytywny obraz historycznych związków Polski z aktualnym sojusznikiem NKN-u — Niemcami. Jak zaznacza autorka, propagandowa funkcja tych opracowań historycznych bardzo poważnie wpłynęła na ich wartość poznawczą. Mimo, że tworzyli je tak znakomici historycy, pisarstwo to cechowała tendencyjność, częste nadinterpretacje i przedstawianie hipotez jako twierdzeń naukowo usankcjonowanych. Debatę historyczną w II Rzeczpospolitej węzłowo opisał Przemysław Waingertner. Okres międzywojnia to czas ożywionego sporu ustrojowego między ośrodkami piłsudczyków, socjalistów, narodowców, ludowców i konserwatystów. Jego elementem była debata, w czasie której strony sporu starały się wykazać swoje moralne prawo do sprawowania władzy w państwie, posługując się argumentacją historyczną. Piłsudczycy podkreślali, że zasadniczą rolę ich przywódcy i czynu zbrojnego legionów w odzyskaniu niepodległości i w zwycięstwie w wojnie z 1920 roku. Po zamachu majowym historycy związani z tym ośrodkiem próbowali również ukazać ruch sanacyjny jako spadkobiercę reformatorów Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja. Badacze przeszłości związani z obozem narodowym wskazywali na dominującą rolę dyplomatycznych wysiłków Dmowskiego i pracy modernizacyjnej, prowadzonej przez organizacje narodowe w odzyskaniu niepodległości. Podkreślali również zasługi generałów Józefa i Stanisława Hallerów i Franciszka Latinika w wojnie z radziecką Rosją. Także ten ośrodek odnosił się do tradycji I Rzeczpospolitej i przedstawiał ruch narodowy jako kontynuatora pracy cywilizacyjnej prowadzonej przez oświeconych. Socjaliści podkreślali znaczenie rządu Moraczewskiego w procesie odzyskania niepodległości i głosili pogląd, że odbudowanie państwa nie jest zasługą elit politycznych lecz zaangażowania całego społeczeństwa. Konserwatyści zaś zaprezentowali zrównoważony i bezstronny pogląd tę kwestię, wskazując na wiele czynników, które wspomagały proces wybijania się na niepodległość. Zdaniem autora, waga argumentacji historycznej dla środowisk politycznych II Rzeczpospolitej wynikała z podatności ówczesnego społeczeństwa na taką formę przekazu treści politycznych i z chęci kompensowania braków we własnym programie społeczno-gospodarczym. Podobna motywacja skłaniała polskie ruchy polityczne do posługiwania się argumentacją historyczną również w okresie PRL-u. Krzysztof Lesiakowski odnajduje ją w działalności ZBoWiD-u. Środowisko to cechował brak formuły programowej, szczególnie w kwestiach społeczno-gospodarczych, toteż odwoływało się ono sfer świadomości społecznej niezawłaszczonej dotychczas przez władzę ludową — do 180 Jakub Muchowski tradycji patriotycznej i narodowej. Jego działacze promowali określoną wizję przeszłości Polski, szczególnie w odniesieniu do czasów II wojny światowej. Rozpowszechniali martyrologiczny obraz dziejów wojny, podkreślając, że jedynym sprawcą nieszczęść narodu polskiego byli Niemcy, Związek Radziecki zaś był jego przyjacielem i głównym pogromcą nazistowskiego reżimu. Uwypuklali również rolę komunistycznych oddziałów partyzanckich w wyzwoleniu Polski w opozycji do wysiłku armii polskiej w ZSRR. Również dzieje Zagłady uzyskały „właściwą” wykładnię: cierpienie żydowskie akceptowane było jedynie w łączności z polskim. Interpretacja najnowszej historii, wprowadzana przez ZBoWiD, posiadała szczególny atut — wsparcie środowisk kombatanckich, zrzeszających uczestników tamtych wydarzeń, dodatkowo posiadających autorytet ludzi zasłużonych. Wynikało to między innymi z faktu, że organizacja ta potwierdzała uprawnienia kombatancie do rent, świadczeń leczniczych i sanatoryjnych czy doraźnej pomocy finansowej. Szerzej zaprojektowaną analizę głównych mechanizmów polityki historycznej polskich władz komunistycznych po 1945 roku zaprezentował Marek Woźniak. Autor rozpoznał i opisał polityczne, społeczne i kulturowe podstawy dyskursu historycznego PRL, by określić, jaką rolę pełniła historia w tamtym okresie. Władze komunistyczne włożyły wiele wysiłku w uzyskanie kontroli nad pracą dyscyplin humanistycznych i ich przebudowę w paradygmacie doktryny marksizmu-leninizmu. Jak podkreśla autor, przeświadczenie o wielkim znaczeniu humanistyki i historii dla przyszłości socjalizmu w Polsce wynikało właśnie z idei materializmu historycznego, który rozumiejąc świat społeczny w kategoriach deterministycznych i nomologicznych, czynił historyka badaczem, mogącym naukowo przewidywać przyszłość. Wzmocnienia wykładni dziejów w duchu marksizmu-leninizmu, które umożliwiało jej pozapoznawcze wykorzystanie, dokonywano poprzez zastosowanie w przedstawieniach historiograficznych estetyki mimetycznej. Opisując jej funkcjonowanie w dyskursie PRL, Woźniak podąża za Michałem Głowińskim. Konwencja mimetyczności tworzy iluzję świata rzeczywistego, ukrywając zarazem mechanizmy literackie, wytwarzające iluzję. Toteż tekst napisany w tej konwencji ukazuje czytelnikowi świat zinterpretowany, „nasycony wyraźnie ukierunkowanymi znaczeniami [...] rzeczywistość istniejącą samoistnie, niezależną, znaną mu z codziennego doświadczenia”. Język poddano też specyficznym regulacjom. Stworzono repertuar podstawowych pojęć, takich jak: konieczność historyczna, walka klas, sprzeczność, wróg klasowy, rewolucja, oraz mitów: ojców założycieli, wydarzeń fundatorskich, wokół których miał się organizować dyskurs. Tak zaprojektowany język historiografii uzyskiwał efekt jednoznaczności — przeszłość zostaje przezeń ukazana jako ostatecznie zinterpretowana, co wyklucza wszelkie alternatywne wykładnie — i stanowił sprawne narzędzie manipulacji świadomością historyczną społeczeństwa. Podsumowując, należy stwierdzić, że omówiony tu zbiór artykułów pokazuje, że polityka historyczna może stać się przedmiotem badań akademickich, a nie tylko politycznych sporów. Zdaniem autorów tomu, jest ona intelektualnym i obywatelskim wezwaniem, gdyż może stać się programem obywatelskiego myślenia. Historycy powinni zatem silniej zaangażować się w formułowanie polityki historycznej, wnosząc do debaty nad jej programem krytyczną refleksję i wiedzę wyniesioną z badań nad dziejami. Historyka, T. XXXIX, 181 2009 PL ISSN 0073-277X Noty recenzyjne NOTY RECENZYJNE Donald R. Kelley, Frontiers of History. Historical Inquiry in the Twentieth Century, Yale University Press, London 2006, ss. 298, indeks Donald R. Kelley jest emerytowanym profesorem historii School of Arts and Sciences Rutgers University, byłym wieloletnim redaktorem prestiżowego „Journal of the History of Ideas”, byłym prezydentem International Society for Intellectual History, doktorem Columbia University i absolwentem Harvard University. Jego zainteresowania badawcze skupiają się na historii zachodniej historiografii, europejskiej historii intelektualnej oraz historii prawa. Jest m.in. autorem jedynej jak dotąd w literaturze światowej historii historii intelektualnej (The Descent of Ideas: The History of Intellectual History, 2002). Omawiana książka stanowi trzecią, ostatnią część jego dzieła życia: trylogii poświęconej dziejom historiografii powszechnej. Dwie poprzednie to autorska interpretacja rozwoju historiografii od czasów starożytnych do Oświecenia (Faces of History. Historical Inquiry from Herodotus to Herder, Yale University Press, London 1998) oraz historiografii wieku dziewiętnastego (Fortunes of History. Historical Inquiry from Herder to Heuzinga, Yale University Press, Londyn 2003). Fakt, że jest ona ostatnim tomem cyklu nie pozostaje bez znaczenia zarówno w stosunku do jej treści, jak i miejsca, jakie zajmuje w całościowej wizji zagadnienia historii historiografii powszechnej zaprezentowanej przez Autora. Rzeczywiście bowiem pyta się on w tym tomie o tytułowe granice rozwoju historiografii. Widzi wiek dwudziesty jako epokę graniczną, swoisty limes, który historia jako nauka osiągnęła i poza który wyjść nie może, a próby jego pokonania prowadzą do zacierania cech historii jako oddzielnej i specyficznej nauki. Z całości rozważań zawartych w tym tomie w kontekście poprzednich wynika główna teza trylogii mówiąca, że historia zatoczyła swoiste koło, doświadczyła w XX wieku swoistego końca cyklu rozwojowego (jak powiedzieliby zwolennicy cyklicznej teorii dziejów), powracając na pozycje, z których wyszła w świecie greckim. Ale też z kolei w całości rozwoju historiografii, w każdej epoce przewija się, zdaniem Kelleya, zakodowana w tradycji greckiej dialektyka Herodotiańskiej historii kulturowej i Tukidydesowej historii politycznej. Historiografia XX stulecia, wychodząc od dominacji nowej historii politycznej Tukidydesa wyrażonej w niemieckim historyzmie, w sporze z nową Herodotiańską koncepcją historii kultury i cywilizacji (historiografia modernistyczna), poprzez wczesny i późny postmodernizm przeszła z powrotem na pozycje historii retorycznej. Ta oryginalna myśl, wskazująca na siłę tradycji, często nieuświadamianej w działalności intelektualnej człowieka, zasługuje na uznanie i szersze jej zaprezentowanie czytelnikowi polskiemu. Należy podkreślić, że całościowa wizja trylogii, jej podział chronologiczny i rzeczowy, jaki zastosował Kelley, nie jest dziełem przypadku czy prostym podzieleniem gotowego już dzieła na poszczególne tomy na skutek sugestii wydawcy. Podział ten odpowiada ściśle przyjętym we współczesnej historii historiografii cezurom rozwoju historiografii, jej fazie retorycznej do epoki Oświecenia, narodzinom i rozwojowi historii jako nauki od Oświecenia do początku wieku XX. Wiek XX jest więc w tej koncepcji swoistą epoką skrajności, reakcją na trendy rozwojowe i linie wyznaczone w czasie od Herdera do Johanna Huizingi i jego rewolucyjnego dzieła Jesień średniowiecza. Ów całościowy aspekt trylogii jest istotny z punktu widzenia celów poznawczych. Jakkolwiek każdy z tomów niesie z sobą oddzielne i niepowtarzalne wartości poznawcze, to jednak czytelnik nie mający możliwości 182 Noty recenzyjne dotarcia do całości może utracić wiele z argumentów przemawiających za lub przeciw zasadniczej tezie trylogii. Co więcej, szczególnie trudno będzie mu się odnieść do końcowych partii omawianej tu książki, w których Donald R. Kelley dokonuje rekapitulacji swej idei. Konstrukcja pracy jest prosta i przejrzysta. Autor koncentruje się najpierw na omówieniu zasadniczych zmian w historiografii niemieckiej, francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej przed pierwszą wojną światową w świetle sporu o metodę (Methodenstreit). Zajmuje się też szczątkowo zmianami zachodzącymi w innych historiografiach narodowych, które może niezbyt szczęśliwie określa jako historiografie tradycji mini-narodowych (Mini-national traditions). Sam termin budzi poważne wątpliwości, a ta partia książki należy bezsprzecznie do najsłabszych, pomija na przykład zupełnie w przypadku Polski Franciszka Bujaka i znaczenie jego szkoły w kontekście narodzin „nowych historii”. Wydaje się to dziwne, zważywszy na dostępną w języku angielskim pracę Anity Shelton o Bujaku. Wspomina o bibliografii Ludwika Finkla, ale nie mówi nic o „Kwartalniku Historycznym”. Wspomina o warszawskiej i krakowskiej szkole historycznej, tym razem w miarę poprawnie, ale nie wymienia ani jednego nazwiska. Jedynym polskim historykiem XX wieku, wartym wymienienia okazał się Oskar Halecki. Nawiasem mówiąc Kelley prostuje w tym punkcie szereg istotnych pomyłek, jakie w odniesieniu do polskiej historiografii popełnił w tomie dotyczącym XIX wieku. Autor zajmuje się następnie sporami historiograficznymi powstałymi w duchu „roku 1914”, by przejść do omówienia zaradczych tendencji, dominujących w historiografii okresu międzywojnia i drugiej wojny światowej. Historiografię po drugiej wojnie światowej postrzega w perspektywie dominacji francuskiej Szkoły Annales, historiografii postkolonialnych, odrodzenia się niemieckiej szkoły historycznej, postmodernizmu i idei końca historii. W swej narracji stara się zachować proporcje, nie dając przewagi żadnej z dziedzin historii o ile nie była ona, jak to ma miejsce w przypadku historii politycznej, dziedziną dominującą w danym okresie. Warto podkreślić, że omawiając poszczególne prądy intelektualne w historii nie pomija odniesień do filozofii historii, co w takim zakresie nie pojawiało się w istniejących ujęciach dziejów historiografii. Starannie odnotowuje też historie historiografii. Czytelnik uzyskuje więc pełny obraz dziejów idei historyzmu, całościowy i krytyczny opis historiografii modernistycznej ze szczególnym uwzględnieniem nurtu Annales i dylematów postmodernizmu. Przywiązanych do tradycji Annales razić może bardzo krytyczne podejście Kelleya do idei historii totalnej Braudela (określanej przez niego mianem koszmaru). Ten krytyczny stosunek łatwo zrozumieć, jeśli zważyć na jego podejście do postmodernizmu w historiografii i idei końca historii. Postmodernizm jest dla niego wynikiem „ekscesów modernizmu” w historii. Za wartościową i ważną konstatację należy uznać podkreślenie swoistego pędu historiografii modernistycznej od czasu przełomu Methodenstreit i Lamprechta idei „nowej historii kultury” do tworzenia i poszukiwania „nowych” historii. Wiele jest ciekawych i głębokich obserwacji, dotyczących długotrwałego procesu antropologizacji historii w ciągu jej dwudziestowiecznego rozwoju. Trudno też odmówić Kelleyowi racji, gdy zwraca uwagę na zasadniczą cechę postmodernistycznej krytyki historii, jaką było odejście od praktycznego uprawiania historii i postrzeganie historiografii przede wszystkim z perspektywy czytelnika prac historycznych, a nie badacza. Warto też na koniec dokonać krótkiego porównania tego dzieła z innymi syntezami historiografii powszechnej, szeroko stosowanej w praktyce dydaktycznej. Mam na myśli w szczególności spośród prac obcojęzycznych książki Ernesta Breisacha (Historiography. Ancient, Medieval and Modern, The University of Chicago Press, Chicago and London 1994) oraz Georga Iggersa (Historiography in the Twentieth Century; From Scientific Objectivity to Postmodern Challenge, Wesleyan University Press, Midletown 1997). Książka Kelleya jest bez wątpienia bardziej wymagającą niż obie tu wymienione. Aby odnieść Noty recenzyjne 183 się do tez Autora i docenić walor intelektualny jego rozważań, czytelnik powinien mieć już pewne wyobrażenie o zasadniczych liniach przekształceń historiografii dwudziestego wieku. Osobiście uważam, że dla potrzeb dydaktyki uniwersyteckiej bardziej stosowną jest praca Iggersa. Jednak z drugiej jednak strony całościowość zaprezentowanej koncepcji Kelleya, jej wartość intelektualna, czynią z niej dzieło ważne. Krzysztof Zamorski 184 Noty recenzyjne Komunikaty Redakcji 185 SPIS TREŚCI PROBLEMY Maciej D y m k o w s k i: Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne ......... Aleksandra K u l i g o w s k a: Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima w „Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie” ............................................................. Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu. „Stańczyk na balu królowej Bony” Jana Matejki ..................................................................................................................... Aviezer T u c k e r: Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji ............................. 3 21 43 67 LUDZIE, IDEE, POGLĄDY Szymon M a l c z e w s k i: „Metodologie” Jerzego Topolskiego ........................................................ 89 Z WARSZTATU PRACY HISTORYKA Adam I z d e b s k i: Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis w 326 roku przed Chrystusem? Psychologia historyczna w praktyce ..................................................................... 121 OMÓWIENIA Marcin K u l a: Człowiek nie jest plasteliną ......................................................................................... Michał K i e r z k o w s k i: Historia zrewoltowana .............................................................................. Jolanta K o l b u s z e w s k a: Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach z dziedziny teorii i metodologii historii ................................................................................................................... Violetta J u l k o w s k a: Zjawisko migracji jako wyzwanie (metodologiczne) dla badaczy kultury Jakub M u c h o w s k i: Polityka historyczna oczami historyków ........................................................ 137 149 NOTY RECENZYJNE ......................................................................................................................... 181 155 165 173 Komunikaty Redakcji 186 CONTENTS ARTICLES Maciej D y m k o w s k i: Inclinations to Cognitive Biases and Historical Interpretations ................ Aleksandra K u l i g o w s k a: Ernst Bernheim Concept of Historical Source in “Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie” ................................................................ Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros in Despair”. Jan Matejko’s „Stanczyk on Queen Bona’s Party” ... Aviezer T u c k e r: Historiography: The Evolutionary Science of Information Transmission ......... 3 21 43 67 PEOPLE, IDEAS, VIEWS Szymon M a l c z e w s k i: “Methodolosies” of Jerzy Topolski ........................................................... 89 FROM THE HISTORIANS WORKSHOP Adam I z d e b s k i: Why did Alexander the Great Withdraw at the Hyphasis River in 326 BC? A study in Historical Psychology ................................................................................................ 121 REVIEW AND REVIEW ESSAYS Marcin K u l a: A Man Can’t Be Shaped at One’s Wish ...................................................................... Michał K i e r z k o w s k i: Rebellions History ..................................................................................... Jolanta K o l b u s z e w s k a: Some Words about the Most Recent Russian Textbook of Theory and Methodology of History ............................................................................................................... Violetta J u l k o w s k a: Migration as a Challenge for the Reserchers in Cultural Studies ............... Jakub M u c h o w s k i: Politics of History through the Eyes of Historians ......................................... 137 149 NOTICES ............................................................................................................................................. 181 155 165 173 Komunikaty Redakcji 187 H ISTORYKA jest rocznikiem poświęconym metodologii historycznej i historii historiografii publikowanym przez krakowskie środowisko naukowe od roku 1967. Poszczególne artykuły drukowane są w działach „Problemy”, „Idee, poglądy”, „Dyskusje”, „Z warsztatu historyka” oraz „Omówienia i recenzje”. Od kilku lat HISTORYKA zamieszcza teksty w języku polskim, angielskim, francuskim lub niemieckim. Artykuły w języku polskim posiadają streszczenia angielskie, natomiast obcojęzyczne — streszczenia polskie. Materiały publikowane w HISTORYCE odnotowywane są w HISTORICAL ABSTRACTS oraz AMERICA: HISTORY AND LIFE. Oryginalne artykuły oraz książki do recenzji prosimy przesyłać pod adresem: HISTORYKA, Instytut Historii UJ, ul. Gołębia 13, 31-007 Kraków. Aktualne oraz niektóre archiwalne numery HISTORYKI można nabyć w Polskiej Akademii Nauk Oddział w Krakowie, ul. św. Jana 28, 31-018 Kraków, tel. (12) 422-36-43 w. 15, fax (12) 422-27-91, lub w Agencji Promocji Książki Naukowej PRO SCIENTIA, ul. Świętokrzyska 12, 30-015 Kraków, tel. (12) 634-20-55 w. 205. Do ceny zamówionych egzemplarzy doliczane są koszty przesyłki. UWAGI DLA AUTORÓW 1. Teksty przeznaczone do publikacji powinny zostać przesłane pod adresem redakcji z adnotacją działu, w którym Autor chciałby je umieścić. 2. Redakcja przyjmuje artykuły o objętości nie przekraczającej (wraz z przypisami i ewentualną bibliografią) l arkusza wydawniczego (40 000 znaków). 3. Artykuły przeznaczone do druku powinny być dostarczone w formie wydruku (2 egzemplarze) i towarzyszącej wersji elektronicznej (z dwoma kopiami pliku tekstowego). Artykuły mogą być pisane w dowolnym edytorze. Wydruk (łącznie z przypisami i bibliografią) nie może przekraczać 22 strony standardowego maszynopisu (30 wierszy, 60 znaków w wierszu). Nazwisko Autora oraz miejsce zamieszkania (lub pracy) winno znajdować się w lewym górnym rogu pierwszej strony wydruku, poniżej (centrowany) — tytuł artykułu. 4. Każdy artykuł musi posiadać abstract, krótkie streszczenia oraz notę o Autorze, uwzględniającą tytuł naukowy, zainteresowania badawcze, miejsce pracy oraz wykaz ważniejszych publikacji. 5. Redakcja HISTORYKI przyjmuje do druku wyłącznie materiały niepublikowane wcześniej. 6. Każdy Autor otrzymuje jeden egzemplarz pisma, w którym ukaże się jego publikacja. Komunikaty Redakcji 188 HISTORYKA is a yearly devoted to the methodology of history and historiography published in Kraków since 1967. Articles are published in the following sections: “Problems”, “Ideas, Views”, “Discussion”, “Historian’s Workshop” and “Reviews and Review essays”. Recently HISTORYKA started publishing contributions in English, French and German. Articles in Polish are summarized in English and those in other languages have Polish summaries. Articles published in HISTORYKA are abstracted and indexed in HISTORICAL ABSTRACTS and AMERICA: HISTORY AND LIFE. Original articles and books for review should be sent to: HISTORYKA, Instytut Historii UJ, Gołębia 13, 31-007 Kraków, Poland. Current issues and some archival copies of HISTORYKA are available from the Polish Academy ot Sciences, Cracow Branch, św. Jana 28, 31-018 Kraków, Poland, tel. (12) 422-36-43 ext. 15, fax (12) 422-27-91, and Agencja Promocji Książki Naukowej PRO SCIENTIA, Świętokrzyska 12, 30-015 Kraków, tel. (12) 634-20-55 ext. 205. Postage fees shall be added to the cost of each ordered copy. NOTES FOR THE CONTRIBUTORS 1. Articles to be published in this journal should be sent to the address of HISTORYKA, with a note in which section would the Author like his article to appear. 2. The Editor will accept articles no longer than 10 000 words (including notes and bibliography). 3. Contributions should be submitted in printout (2 copies) and on electronic version a disk. The printout should not exceed 22 double spaced pages. Author’s name and place of residence (or work) should be placed on the left top corner of the front page. A little lower, one should place the title. 4. Every article should have an abstract, a short summary and a note about the Author (including scholarly title, research areas, place of work and most important publications). 5. HISTORYKA will accept only original, unpublished contributions. 6. Every Author will receive one copy of the issue where his contribution is published.