Tytułowa nowa.p65

Transkrypt

Tytułowa nowa.p65
Komunikaty Redakcji
1
POLSKA AKADEMIA NAUK — ODDZIAŁ W KRAKOWIE
KOMISJA HISTORYCZNA
INSTYTUT HISTORII UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO
HISTORYKA
STUDIA METODOLOGICZNE
TOM XXXIX
2009
WYDAWNICTWO ODDZIAŁU POLSKIEJ AKADEMII NAUK
KRAKÓW
KOLEGIUM REDKACYJNE
Andrzej Chwalba (przewodniczący),
Ewa Domańska, Maciej Dymkowski, Irena Homola, Michał Jaskólski, Tomasz Pawelec,
Jan Pomorski, Maciej Salamon, Rafał Stobiecki, Jan Skoczyński, Piotr Sztompka,
Marek Waldenberg, Wojciech Wrzosek, Krzysztof Zamorski
REDAKTORZY
Maciej Salamon, Krzysztof Zamorski
SEKRETARZE REDAKCJI
Jakub Basista, Marta Kurkowska
ADRES REDAKCJI
ul. Gołębia 13, 31-007 Kraków
Wydanie publikacji dofinansowane przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego
REDAKTOR TOMU
Krystyna Duszyk
© Copyright by Autorzy, Polska Akademia Nauk Oddział w Krakowie, Instytut Historii UJ
Kraków 2009
PL ISSN 0073-277X
Wydawnictwo Oddziału Polskiej Akademii Nauk
31-018 Kraków, ul. św. Jana 28
tel.: (12) 422-36-43 w. 12, kolportaż 15, fax: (12) 422-27-91
www.pan-krakow.pl
Druk i oprawa: FALL, 31-524 Kraków, ul. Garczyńskiego 2
tel. (12) 422-92-85
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczneHistoryka, T. XXXIX, 20093
PL ISSN 0073-277X
PROBLEMY
MACIEJ DYMKOWSKI
Wrocław
SKŁONNOŚCI DO DEFORMACJI POZNAWCZYCH
A INTERPRETACJE HISTORYCZNE
Abstract
Maciej D y m k o w s k i: Inclinations to Cognitive Biases and Historical Interpretations, “Historyka”
XXXIX, 2009: 3–19.
The paper depicts the relations between historian person and history cognition, especially the influence
of his mind inclinations to cognitive biases on narrative.
K e y w o r d s: inclination, subject, causal explanation, cognitive bias, narrative
S ł o w a k l u c z o w e: skłonność, podmiot, wyjaśnianie przyczynowe, deformacja poznawcza, narracja
WPROWADZENIE: PODMIOTOWE UWARUNKOWANIA
POZNANIA HISTORYCZNEGO
Nawet na gruncie stanowiska naturalistycznego, akcentującego zasadniczą jedność
metod w naukach przyrodniczych i humanistycznych, poznaniu historycznemu przyznawane jest zwykle wyróżnione miejsce. Akcentuje się jego ograniczenia, związane
z osobliwościami procesu dziejowego, który bardzo trudno jest opisywać — jeśli zgodzić się, że to w ogóle możliwe — za pomocą ogólnych praw1. Wśród rozmaitych
czynników, zakłócających to poznanie, szczególny status mają właściwości podmiotu
poznającego2.
Jest tak w szczególności dlatego, ponieważ prowadzący badania historyk jest
też, podobnie jak inni ludzie, opisywanym przez współczesną psychologię zdroworozsądkowym psychologiem-badaczem, nieuchronnie skrzywiającym przetwarzanie
informacji o ludziach. W usiłowaniach rekonstruowania (konstruowania) portretu
1
Zob. C. G. H e m p e l, The functions of general laws in history, [w:] Readings in philosophical
analysis, red. H. FeigI, W. Sellars, New York 1949; A. M a l e w s k i, Zagadnienie idiograficzności historii,
[w:] A. M a l e w s k i, O nowy kształt nauk społecznych. Pisma zebrane, Warszawa 1975; K. R. P o p p e r,
Nędza historycyzmu, Warszawa 1989, szczególnie rozdz. 4.
2
F. W e i n s t e i n, The problem of subjectivity in history, [w:] Psychology and historical interpretation, red. W. M. Runyan, New York–Oxford 1988; W. M. R u n y a n, Reconceptualizing the relationships
between history and psychology, [w:] ibidem.
Maciej Dymkowski
4
uczestników dziejów oraz ich działań, sięga do własnego doświadczenia wewnętrznego, wykorzystuje introspekcję, empatię i intuicję. Operując potoczną koncepcją
niezmiennej natury ludzkiej, odnosi do czasów dawniejszych swoje przekonania
o funkcjonowaniu psychiki człowieka współczesnego. Interpretując zachowania ludzi
umiejscowionych w niekiedy odległej przeszłości naraża się na, zazwyczaj bezwiedne, spostrzeganie ich sposobów myślenia o rzeczywistości oraz motywów działania
przez pryzmat własnej ich wizji oraz wyznawanego systemu wartości, zapożyczonych wśród dominujących w jego epoce, a nawet w środowisku, do którego przynależy3.
Bez względu na to, do jakiej wiedzy psychologicznej się odwoła, przynajmniej
niekiedy zmuszony bywa w jakiś sposób interpretować powody przejawianych kiedyś przez ludzi zachowań, w tym zwłaszcza stojące za nimi intencje. Nieuchronnie
dochodzi wówczas do takiej czy innej rozbieżność między tym, jak je spostrzega
i interpretuje, a tym, jak onegdaj rzeczywiście wpływały one na uczestników dziejów4. I chociaż rozbieżność ta może być przez historyka — zawsze przyjmującego
taką czy inną prekoncepcję umysłu „tamtych ludzi” — na różne sposoby minimalizowana, na przykład dzięki przyjmowaniu perspektywy owych ludzi czy w rezultacie rozdzielenia języka ich działań od języka teraz używanego do ich opisu, to jednak
zabiegi takie mogą jedynie osłabiać subiektywizm poznania — nigdy zupełnie go nie
likwidują5. Zwłaszcza w przypadku przygotowywania biografii:
... czynniki osobowe i społeczne zamieszane są w genezę, przebieg i wynik zabiegów wyjaśniających. Mogą one oddziaływać na dobór pytań do badania, na tworzenie hipotez wyjaśniających, zbieranie i interpretowanie dowodów, potencjał
zainwestowany w próby podważenia lub wsparcia poszczególnych hipotez, jak
również na wysnute wnioski.6
Różnice między poszczególnymi historykami w interpretacjach źródłowo udokumentowanych wydarzeń w szczególności bywają konsekwencją odmienności ich
poglądów na świat oraz na temat tego, do czego warto dążyć a co zwalczać, a więc
różnych skal wartości i wyznawanych światopoglądów, w tym ideologii7. Uleganie
określonemu systemowi idei wpływa na wszystkie fazy postępowania badawczego,
jak też na dokonywane uogólnienia i formułowane wnioski. Zawsze można zaobserwować powiązania między sposobem interpretowania zjawisk i procesów historycznych a przyjmowaną postawą ideologiczną i ogólną orientacją. Historiografia nader
często w swoich dziejach (chyba za często) służyła legitymizacji władzy i zachowaniu status quo8.
3
Zob. szerzej: M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie do psychologii historycznej, Gdańsk 2003, rozdz. 5.
F. W e i n s t e i n, op. cit., s. 177 i 183–185.
5
Ibidem, s. 183–185.
6
W. M. R u n y a n, Historie życia a psychobiografia. Badania teorii i metody, Warszawa 1992, s. 65.
7
Zob. np. J. T o p o l s k i, Świat bez historii, Poznań 1998, s. 193–194.
8
Co, jak wiadomo, bywało i bywa przedmiotem druzgocącej krytyki jej głównego nurtu — zwłaszcza
przez postmodernistów. Zob. też A. M a l e w s k i, J. T o p o l s k i, O wyjaśnianiu przyczynowym w historii,
[w:] A. M a l e w s k i, O nowy kształt nauk społecznych…, Warszawa 1975, R. S t o b i e c k i, Historia pod
nadzorem, Łódź 1993, G. G. I g g e r s, Użycia i nadużycia historii: o odpowiedzialności historyka
w przeszłości i obecnie, [w:] Pamięć, etyka i historia, red. E. Domańska, Poznań 2006.
4
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
5
Tak więc, poznanie historyczne może ulegać rozmaitym skrzywieniom i deformacjom, za którymi stoją ideowe zaangażowania i fascynacje konkretnych badaczy.
Bez wątpienia:
... punkt widzenia, z którego podejmuje się badania dziejów, zawsze będzie warunkował wyniki [...] badacze przeszłości będą mieli zawsze do czynienia z więcej niż
jedną dokładną wersją zdarzeń. Fakt, iż może ich być wiele, nie pozbawia pojęcia
dokładności jego treści...9
Naświetlenie przeszłości z różnych punktów widzenia może służyć dialogowi
między historykami, który jednak bynajmniej nie zawsze doprowadza do konsensusu;
przydatne bywa wówczas dodatkowe przeanalizowanie własnego punktu widzenia10.
Rezultatem może być uznanie danej narracji — współistniejącej z innymi, wobec niej
komplementarnymi — za lepszą od tamtych, np. bardziej wewnętrznie spójną i lepiej
źródłowo udokumentowaną, bardziej przekonująco objaśniającą opisywane zdarzenia i fenomeny czy skuteczniej godzącą odmienne perspektywy. Uzasadnione wydaje się odrzucenie skrajności poznawczego relatywizmu pomimo psychospołecznych
uwarunkowań i uwikłań konkretnych historyków, którzy spostrzegają minione wydarzenia przez pryzmat żywionych uprzedzeń, wyznawanych stereotypów i ideowych
identyfikacji, przy wydatnym wpływie — co istotne w kontekście problematyki tego
artykułu — niezbywalnych przypadłości umysłu.
PRZYDATNOŚĆ WIEDZY PSYCHOLOGICZNEJ
W BUDOWANIU NARRACJI HISTORYCZNEJ
Wykorzystywana w interpretacjach historycznych wiedza w szczególności może odnosić się do „zmiennych psychologicznych”11, które pośredniczą między warunkami zewnętrznymi wobec działających ludzi a ich zachowaniami, składającymi się na
przebieg procesu historycznego. Rola odwołań do dokonań psychologii wydaje się
szczególnie doniosła w narracjach przybliżających postacie ważnych uczestników
dziejów, kiedy to — dzięki szerokiemu jej wykorzystywaniu — mówi się o psychobiografiach12.
Na pewnym poziomie analizy można opisywać proces historyczny w terminach
zachowań jego uczestników. Wygodne jest wówczas przyjęcie założeń indywidualizmu metodologicznego. Stanowisko to głosi13, że poszczególni ludzie, uznawani za
aktywne czynniki procesu historycznego, są zasadniczymi jego składnikami. W re19
J. A p p l e b y, L. H u n t, M. J a c o b s, Powiedzieć prawdę o historii, Poznań 2000, s. 273.
G. G. I g g e r s, op. cit., s. 113.
11
Wiedza ta może przynależeć do odmiennych tradycji i nurtów psychologii; zob. M. D y m k o ws k i, Różne nurty psychologii jako źródła wiedzy przydatnej w poznaniu historycznym, „Historyka”
37–38, 2007–2008.
12
W. M. R u n y a n, Progress in psychobiography, „Journal of Personality” 56, 1988; i d e m,
Historie życia...
13
Zob. np. J. W. N. W a t k i n s, Wyjaśnianie historii. Indywidualizm metodologiczny i teoria decyzji
w naukach społecznych, Wrocław 2001, s. 33–37.
10
Maciej Dymkowski
6
zultacie proces ten można opisywać dzięki identyfikacji ich działań oraz relacji między nimi. Zdarzenia historyczne są interpretowalne dzięki odwołaniu do psychologicznych reguł, rządzących zachowaniami jednostek, które w nich uczestniczą, oraz
do opisów sytuacji, w których są one uwikłane.
Przyjęcie założeń indywidualizmu metodologicznego oznacza uznanie, że aby poznać funkcjonowanie danej całości (na przykład społecznej czy historycznej) należy
rozłożyć ją na składowe i dopiero wówczas badać. Prawa rządzące złożoną strukturą czy procesem historycznym wyjaśnia się przez odniesienie do bardziej elementarnych, ogólniejszych praw psychologicznych, orzekających o funkcjonowaniu najważniejszych części składowych owej całości, czyli poszczególnych ludzi. Tym samym
przyjmuje się, że możliwa jest redukcja twierdzeń nauk opisujących takie całości, na
przykład socjologii, ekonomii czy historii, do ogólniejszych twierdzeń psychologicznych — zakłada się, że prawa formułowane przez te nauki można wyprowadzać
z bardziej elementarnych praw psychologicznych14.
Jednak bynajmniej nie zawsze w centrum zainteresowań historyka znajdują się
ludzie, ich przeżycia, doznania, myśli, motywacje i działania. Nie jest tak na przykład w zorientowanej na nauki społeczne historiografii modernistycznej, która interesuje się całymi seriami zdarzeń, procesami, powtarzalnymi zjawiskami i niezbyt podatnymi na zmiany strukturami15. Dobrym przykładem takiego uprawiania historii jest
monumentalne dzieło F. Braudela o świecie śródziemnomorskim w drugiej połowie
XVI wieku, reprezentatywne dla „historii globalnej”. W dwóch jego pierwszych częściach, poświęconych historii „płynącej powoli” — roli środowiska oraz strukturom
społeczno-kulturowym opisywanych społeczeństw i ich przekształceniom, brak jakichkolwiek odwołań do psychologii, zaś w części trzeciej, prezentującej „pulsującą” historię wydarzeniową, odwołań takich jest stosunkowo niewiele, a przy tym
wykorzystują one wyłącznie powszechnie dostępną psychologię potoczną16.
Najczęściej, konstruując narrację historyczną, jej twórcy odwołują się do psychologii potocznej, rozpowszechnionej w ich czasach, czego zresztą nie muszą so-
14
S. N o w a k, Redukcyjna systematyzacja praw i teorii społecznych, [w:] Metodologiczne problemy
teorii socjologicznych, red. S. Nowak, Warszawa 1971.
15
Jak pisał o takiej historiografii W. Wrzosek (Historia, kultura, metafora — powstanie nieklasycznej historiografii, Wrocław 1995, s. 117 i 122): „Optyka ta usuwa w cień jednostkę jako sprawcę zdarzeń.
Człowiek przestaje być aktorem dziejów, bo nie ma świata zdarzeń, których mógłby być sprawcą [...] nie
jest ważne, co ludzie myśleli, jakie przekonania (złudne, prawdziwe, fałszywe, słuszne itp.) żywili. Ważne,
że działali w określony sposób i skutki ich działań przyniosły takie to a takie efekty”.
16
Zob. F. B r a u d e l, Morze Śródziemne i świat śródziemnomorski w epoce Filipa II, Warszawa 2004.
Chociaż terminy odnoszące się do zjawisk i procesów psychicznych są przez tego autora czasem przywoływane, to jednak miewają sens metaforyczny i/lub odnoszą się również do całych zbiorowości. Czasem
mówi on o brzemiennym w konsekwencje podejmowaniu decyzji, o działaniach czy wstrzymywaniu się od
nich, jednak programowo odmawia większej roli jednostkom i wydarzeniom w wyznaczaniu procesów
historycznych, przyczyny tych ostatnich lokuje zwykle poza światem ludzkich doznań, przeżyć, myśli
i motywów (zob. też F. B r a u d e l, Historia i trwanie, Warszawa 1999). W tych tradycjach sięga się głównie do nauk społecznych, w szczególności preferując antropologię kosztem psychologii (zob. P. B u r k e,
Historia i teoria społeczna, Warszawa–Kraków 2000, szczeg. rozdz. 1 i 4).
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
7
bie uświadamiać. Wykorzystując introspekcję i porównania społeczne wczuwają się
w przeżycia i myśli opisywanych uczestników dziejów, implicite zakładając podobieństwo między sobą a nimi pod względem funkcjonowania psychologicznego. Przy
tym wierzą zwykle, że zasadniczą rolę w zachowaniach odgrywają świadome motywacje, że dzieje są rezultatem celowych działań uwikłanych w nie mas ludzi. Są
przekonani, że w swoich decyzjach i działaniach ludzie zazwyczaj bywali (i bywają)
racjonalni (przynajmniej subiektywnie racjonalni, to znaczy przy uwzględnieniu wiedzy, którą dysponowali, wyznawanych wartości oraz przyjmowanej perspektywy17).
Jednak od blisko półwiecza daje się zauważyć nasilenie sceptycyzmu psychologów co do racjonalności człowieka. Obserwowane w myśleniu i działaniu liczne odchylenia od racjonalności, postulowanej na gruncie modeli normatywnych (np. neoklasycznych teorii ekonomii i społecznego wyboru), uzasadniają mówienie o jej nieuchronnych ograniczeniach18. Co więcej, w pewnych warunkach bodźce oddziałują
na człowieka bez udziału świadomości, mogą nawet wpływać nań — zwłaszcza na
zjawiska emocjonalne — bezpośrednio, nie podlegając uprzedniej poznawczej „obróbce”19. Nie trzeba być wyznawcą Freudowskiej psychoanalizy, aby przypisywać
szeroko pojmowanej nieświadomości znaczącą rolę w regulacji zachowań (choć odmienną niż w ujęciu twórcy psychoanalizy).
Również na gruncie nauk społecznych stawia się czasem zarzut historykom, że
nie doceniają sfery irracjonalnej człowieka i jego ograniczeń poznawczych, zwłaszcza wówczas, kiedy opisują jednostkę uwikłaną w dzieje jako homo economicus, homo
politicus czy homo theologicus20, sięgając przy tym najczęściej w swoich interpretacjach do rozpowszechnionej w danym środowisku psychologii potocznej.
Z pewnej perspektywy można próbować traktować te interpretacje — zwłaszcza składające się na większe całości narracyjne — jako wykorzystywanie kulturowo określanonych metafor, pojmowanych jako kategorie zarówno literaturoznawcze jak epistemologiczne, które charakteryzuje naddatek sensu perswazyjnego nad
logicznym i które stanowią o swoistości myślenia historycznego. Takie podejście miewa ambicje asymilowania ustaleń epistemologii post-pozytywistycznej, zwłaszcza pro17
J. T o p o l s k i, Rozumienie historii, Warszawa 1978, rozdz. 7 i 8. Wg tego autora (s. 162):
„... działanie jest racjonalne w sensie ogólnym zawsze wówczas, gdy zgodne jest z wiedzą działającego,
choćby nie prowadziło w efekcie do zamierzonego rezultatu. Założenie o racjonalności ex post operuje
wiedzą adekwatną, tzn. rzeczywiście najlepiej prowadzącą do zamierzonego rezultatu. Tylko w idealnych
przypadkach ogólne założenie o racjonalności pokrywa się z założeniem o racjonalności ex post...”.
„Racjonalność działania w sensie ogólnym” to po prostu racjonalność subiektywna.
18
J. W. N. W a t k i n s, op. cit., rozdz. 3; J. G r z e l a k, Konflikt interesów. Analiza psychologiczna,
Warszawa 1978; H. A. S i m o n, Rationality in political behavior, „Political Psychology” 16, 1995; zob.
też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, Human inferences: Strategies and shortcomings of social judgments, New
Jersey 1980.
19
R. Z a j o n c, Feeling and thinking: Preferences need no inference, „American Psychologist” 35,
1980; też G. L. C l o r e, P. C. E l l s w o r t h, N. J. F r i j d a, C. E. I z a r d, R. L a z a r u s, J. E. L e D o u x,
J. P a n k s e p p, K. R. S c h e r e r, Ile procesów poznawczych potrzeba do wzbudzenia emocji?, [w:] Natura
emocji. Podstawowe zagadnienia, red. P. Ekman, R. J. Davidson, Gdańsk 1998; J. E. L e D o u x, Mózg
emocjonalny. Tajemnicze podstawy życia emocjonalnego, Poznań 2000.
20
L. S t o n e, The past and the present, Boston 1981, s. 7 i nast.
Maciej Dymkowski
8
blematyki wyjaśniania i modelowania21. Przydatność wiedzy psychologicznej staje się
wówczas wielce problematyczna, a ewentualne odwołania do takiej wiedzy przez historyka bywają zawoalowane i zniuansowane.
Narrację historyczną uważa się czasem za odmianę wyjaśniania22 lub uznaje, że
zawiera ona wyjaśnianie. Jerzy Topolski pisał:
... proces wyjaśniania jest zawarty w narracji niejako automatycznie. Historycy
chcą wyjaśniać [...], lecz nie zdają sobie na ogół sprawy z tego, jak to czynią,
kiedy to czynią i jaki to w każdym przypadku ma walor eksplanacyjny.23
Przy tym narrację można umiejscowić na kontinuum od faktograficznej do wyjaśniającej, uznając za rodzaj opisu, w którym są zawarte oceny i wartościowania24.
Przy usiłowaniach wyjaśnienia przyczynowego oraz rozumienia zachowań „tamtych ludzi” — zabiegów co prawda nie zawsze sobie przeciwstawianych, jednak odwołujących się do różnych tradycji filozoficznych i metodologicznych — przydatność wiedzy psychologicznej bywa odmienna25. Osoba historyka, w tym zwłaszcza
funkcjonowanie jego umysłu, zawsze pozostawia piętno na tych interpretacjach, przyczyniając się do ich deformacji26. W rezultacie dwaj historycy, badający ten sam wy21
Zob. W. W r z o s e k, op. cit., część l: Zadania epistemologii historii. Metaforyzacja narracji przez
historyka bazuje na założeniu, że odbiorca posiada kompetencje (zwłaszcza językowe) niezbędne do jej
stosownego zinterpretowania (J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, Warszawa 1996, s. 185 i nast.).
22
Ch. L o r e n z, Some afterhoughts on culture and explanation in historical inquiry, „History and
Theory” 39, 2000. Różni autorzy rozmaicie rozumieją „wyjaśnienia narracyjne”; na przykład mogą się
one odwoływać do cech psychicznych lub emocji bądź być „motywacyjno-czynnikowymi”; zob. J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., rozdz. 9.
23
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 156.
24
J. T o p o l s k i, Rozumienie historii..., szczeg. rozdz. 10.
25
O relacjach między składającymi się na interpretacje historyczne zabiegami rozumienia i wyjaśniania przyczynowego oraz o wykorzystywaniu w nich wiedzy psychologicznej zob. np. M. D y m k o w s k i,
O posiłkowaniu przez psychologię wyjaśniania przyczynowego w historii, „Historyka” 35, 2005; i d e m,
Próby rozumienia uczestników dziejów jako źródło deformacji poznania historycznego, „Historyka” 36,
2006. Historiografia od dawna lokuje się na przecięciu tendencji wiodących ku science oraz plasujących ją
na obszarze lettre (zob. W. W r z o s e k, op. cit., s. 6) — sęk w tym, że różni filozofowie historii widzą ją
bliżej jednych bądź drugich, rozmaicie sytuując interpretacje historyczne. Jeśli granica między nimi
a aktywnością literacką zupełnie się zaciera (H. W h i t e, Poetyka pisarstwa historycznego, Kraków
2000), badacze koncentrują się na tekstach, poddając je interpretacjom w hermeneutycznym rozumieniu
tego terminu (zob. np. A. R a d o m s k i, Historiografia a kultura współczesna, Lublin 2006). Przydatność
sięgania do wiedzy psychologicznej staje się wówczas problematyczna, przy czym, zwłaszcza gdy w grę
wchodzą większe całości narracyjne, epistemologiczne kryteria oceny bywają zastępowane przez inne
(zob. też F. A n k e r s m i t, Narracja, reprezentacja, doświadczenie. Studia z teorii historiografii, Kraków
2004 oraz H. W h i t e, Poetyka...). Również w historiach alternatywnych wobec „głównego nurtu” (zob.
E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne, Poznań 2006) zwykle trudno dopatrzeć się odwołań do
akademickiej wiedzy psychologicznej, mimo że często koncentrują się one na problematyce emocji,
a empatia i szczerość bywają wręcz ich hasłami wywoławczymi.
26
Ocena stopnia zdeformowania danej całości narracyjnej jest bardzo trudna; dyskusja zasadności
wyboru kryteriów takiej oceny — wymagająca odwoływania się do jakiegoś modelu normatywnego —
wykracza poza zadania tego artykułu.
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
9
cinek przeszłości, dysponujący (wyobraźmy sobie taką sytuację jako idealizację, choćby i pozbawioną jakichkolwiek empirycznych realizacji) analogicznymi zasobami „wiedzy pozaźródłowej” oraz wykorzystujący te same źródła, będą autorami narracji mniej
lub bardziej różniących się między sobą.
... Z tych samych faktów można tworzyć rozmaite obrazy dziejów tego samego
okresu historycznego [...] z tych samych elementów w zależności od przyjętego
punktu widzenia możemy zbudować różne obrazy przeszłości.27
SKŁONNOŚCI DO DEFORMACJI POZNANIA
A JAKOŚĆ INTERPRETACJI HISTORYCZNYCH
Rozumienie, w znaczeniu bliskim nadanemu mu przez tradycję sięgającą Diltheya,
ma umożliwiać — bez odwoływania się do rozumowania — dotarcie do przeżyć
oraz myśli autorów i aktorów dziejów, zlokalizowanych nawet w odległej przeszłości. Rozumienie jest zabiegiem poznawczo ubogim; przeżycia historyka są w nim
podstawą empatycznego wglądu w psychikę „tamtych ludzi”, pod pewnymi względami podobną (co zakłada) do jego własnej.
A przecież w świetle współczesnej wiedzy psychologicznej poznanie odwołujące się do rozumienia jawi się jako na różne sposoby zdeformowane. Deformacje jego
samego i jego rezultatów (wiedzy o dziejach) są nieuchronne28 — tym bardziej, że
w takim ujęciu rozumienie ex definitione jest intuicyjne i irracjonalne. A intuicja
(zwłaszcza intuicja społeczna, czyli zdolność pozyskiwania wiedzy o ludziach bez
poważniejszego udziału umysłu) nierzadko bywa użyteczna, ale ma swoje liczne
i poważne słabości — przede wszystkim dostarcza wiedzy zawodnej i na różne sposoby zdeformowanej29.
Co więcej, wyniki wielu eksperymentalnych badań psychologów społecznych
ukazują rozmaite deformacje przetwarzania informacji o ludziach — deformacje zarówno tak czy inaczej umotywowane, jak i będące rezultatem naturalnych właściwości poznającego umysłu30. W każdym przypadku powodują one, że na wytwarzanej i następnie przetwarzanej wiedzy społecznej badacz pozostawia własne piętno.
Jeśli poznający podmiot jest historykiem, to dodatkowo narażony bywa na drastyczne
deformacje wizerunków uczestników dziejów, jako że wnioskuje o nich na podstawie informacji wyprowadzanych z różnych materiałów (w tym ze źródeł), na których powstanie z reguły nie ma żadnego wpływu. Są to informacje mniej lub bar27
J. R o n i k e r, Mit i historia, Kraków 2002, s. 41.
M. D y m k o w s k i, Próby rozumienia...; zob. też S. N o w a k, Studia z metodologii nauk społecznych, Warszawa 1965, rozdz. Obserwacja i rozumienie ludzkich zachowań a problemy budowy teorii.
29
Intuicję definiuje się jako myślenie błyskawiczne i niezwiązane z wysiłkiem poznawczym (zob.
D. G. M y e r s, Intuicja, Wrocław 2004, s. 13–14). Jego rezultatem jest wiedza nie w pełni uświadomiona
lub nie w pełni racjonalnie uzasadniona (E. N ę c k a, Psychologia twórczości, Gdańsk 2001, s. 126), natychmiastowe zrozumienie idei bez jej analizowania.
30
R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit.; zob. też o poznaniu opisywanym w ramach kongnitywnego
nurtu współczesnej psychologii: M. D y m k o w s k i, Różne nurty...
28
10
Maciej Dymkowski
dziej wyselekcjonowane ze względu na nie zawsze znane mu kryteria oraz zwykle
niereprezentatywne dla opisywanego uniwersum, np. epoki czy niszy kulturowej. Ich
podmiotowo uwarunkowany odbiór i przetwarzanie dodatkowo wykrzywia wizerunek „tamtych ludzi”31 — naturalne skłonności umysłu do deformacji przetwarzanych
informacji owocują oddaleniem owych wizerunków od rekonstruowanej (konstruowanej) rzeczywistości społecznej, ulokowanej w przeszłości. Interesujące może być
naszkicowanie niektórych spośród skłonności, które zdają się odgrywać szczególnie
destrukcyjną rolę w interpretacjach historycznych.
Historyk deformuje wizerunek uczestników dziejów, ponieważ posługuje się
w narracji określonym językiem, którego wpływ na ostateczną jej zawartość jawi
się — po sławetnym linguistic turn w historiografii — jako coś oczywistego. W psychologii akademickiej wciąż żywe jest stanowisko relatywizmu językowego (tzw. hipoteza Sapira-Whorfa), w świetle którego systemy poznawcze ludzi, wpływające na
ich sposoby myślenia o rzeczywistości, zasadniczo zależą od wykorzystywanego języka. Niektóre wyniki badań zdają się pozostawać w zgodzie z umiarkowaną wersją
tej hipotezy, wskazując, że język może być (w pewnym zakresie) powiązany z myśleniem, z treścią i organizacją spostrzegania32 .
Jeśli nawet zgodzimy się, że narracje historyczne dalece odbiegają od wykorzystywanych w literaturze pięknej, która nie musi specjalnie kłopotać się o korespondencję z rzeczywistością, to w każdym razie zawierają interpretacje szeroko
wykorzystujące mity, niewolne są też od stereotypów znacząco upraszczających
rekonstruowaną (konstruowaną) przeszłość, zarazem bywają wręcz „nasycone” metaforami33.
Oczywiście, udział stereotypów i uprzedzeń w myśleniu o „tamtych ludziach”
bywa nader różny, czasem wręcz przemożny — na przykład wówczas, kiedy to włączając się do realizacji postulatów takiej czy innej polityki historycznej pozostaje badacz dziejów pod znaczącym wpływem etnocentrycznej wizji świata społecznego
(np. polonocentryzmu). W każdym przypadku bywa zmuszony włączać pozyskiwane
informacje do mniej lub bardziej rozbudowanego systemu kategorii, wcześniej utwo31
Problematyka podmiotowych uwarunkowań poznania historycznego obejmuje też złożone zagadnienie wpływu osoby badacza na przypisywanie wiarygodności bezpośrednim świadkom historii — autorom źródeł historycznych i, w konsekwencji, samym źródłom. Jako wyodrębniona w psychologii historycznej (zob. np. M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 4) problematyka ta nie będzie tu omawiana
(pokrewne zagadnienia podejmuje psychologia sądowa, zainteresowana zarówno podmiotowymi uwarunkowaniami — np. w przypadku śledczych czy sędziów — recepcji zeznań świadków, jak i (zwłaszcza)
rozmaitymi ograniczeniami wiarygodności tych ostatnich; zob. szczególnie A. M e m o n, A. V r i j,
R. B u l l, Prawo i psychologia. Wiarygodność zeznań i materiału dowodowego, Gdańsk 2003; oraz bardzo
praktycznie zorientowaną pracę Podstawy psychologii sądowej, red. M. J. Ackerman, Gdańsk 2005).
32
Zob. np. R. J. S t e r n b e r g, Psychologia poznawcza, Warszawa 2001, s. 254–257. Wyniki badań
testujących tę hipotezę wskazują, że język jest powiązany z różnicami w procesach poznawczych, niekoniecznie będąc ich przyczyną; zob. D. M a t s u m o t o, L. J u a n g, Psychologia międzykulturowa, Gdańsk
2007, rozdz. 10.
33
Zob. zwłaszcza J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., szczególnie część II i III; W. W r z o s e k, op. cit.;
J. R o n i k e r, op. cit.
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
11
rzonych i zakodowanych w jego pamięci. Przy tym skłonny jest — jak wszyscy
ludzie — do tworzenia podziałów na „naszych” i „tamtych” (swoich i obcych, włączanych do kategorii „my” i „oni”), choćby na bazie zupełnie nieistotnych kryteriów.
Ta, najprawdopodobniej niezbywalna właściwość umysłu owocuje drastycznym zróżnicowaniem zachowań wobec „naszych” i „tamtych”34. Powoduje, że nawet kiedy
nie ma podstaw do podziałów na podłożu ekonomicznym, społecznym czy ze względu
na zaszłości historyczne, tendencyjnie włączamy innych do odmiennych kategorii na
podstawie choćby trywialnych różnic między nimi. Można rzec, że skłonność ta jest
psychologicznym gwarantem ustawicznych (dokonywanych ze względu na zmienne kryteria) podziałów między ludźmi, utrudniającym kształtowanie wizerunku jednokierunkowej historii, zmierzającej do jakiegoś (pożądanego) końca35. W przypadku
historyka może przejawiać się zarówno w zniekształceniach obrazu ukierunkowania
i przebiegu dziejów, jak i w deformacjach wizerunków poszczególnych ich uczestników.
Co więcej, wiedzy pozyskiwanej o „tamtych ludziach”, umiejscowionych w przeszłości, niekiedy w epoce niepodobnej do tej, w której przyszło historykowi żyć
i działać, nie może on poddawać testom w mniej lub bardziej kontrolowanych sytuacjach, tak jak w życiu codziennym zdarza się każdemu z nas — psychologowi
„z ulicy”. Na dodatek niemała część ich doznań, przeżyć, myśli i motywów bywa
niedostępna dla zewnętrznego obserwatora (i to nawet wówczas, gdy ma on do czynienia z żywymi ludźmi „tu i teraz”), a to, co może zauważyć, składa się na bardzo
zawodne wskaźniki tego, o czym wnioskuje. Albowiem tylko w pewnych warunkach dostęp do procesów psychicznych innych ludzi nie jest zablokowany bądź wyraźnie utrudniony. Wyniki badań wskazują, że możemy formułować sądy o osobie
stosunkowo słabo znanej, po części zgodne z jej sądami o sobie (co nie musi oznaczać ich trafności), przede wszystkim wówczas, gdy w grę wchodzą łatwe do zaobserwowania właściwości, albo gdy dysponujemy wystarczająco zróżnicowanymi
i reprezentatywnymi informacjami o jej zachowaniach. Im dłużej i lepiej ją znamy,
tym bardziej trafne bywają oceny trudno obserwowalnych jej cech i tym większa
zgodność naszych ocen z jej samooceną, zwłaszcza gdy odnoszą się one do właściwości wyraźnie pozytywnych36.
34
H. T a j f e l, J. C. T u r n e r, The social identity theory of intergroup behavior, [w:] Psychology of
intergroup relations, red. S. Worchel, W. G. Austin, Chicago 1986. Zob. też A. K w i a t k o w s k a, Tożsamość a społeczne kategoryzacje, Warszawa 1999.
35
Szerzej o tym zagadnieniu zob. M. D y m k o w s k i, Między psychologią a historią. O roli złudzeń
w dziejach, Warszawa 2000, rozdz. 2.
36
Zob. np. D. C. F u n d e r, C. R. C o l v i n, Friends and strangers: Acquaintanceship, agreement,
and the accuracy of personality judgments, „Journal of Personality and Social Psychology” 55, 1988;
P. B o r k e n a u, A. L i e b l e r, Convergence of stranger ratings of personality and intelligence with selfratings, partner ratings, and measured intelligence, „Journal of Personality and Social Psychology” 65,
1993. Niektóre wyniki badań wskazują jednak na relatywnie wysoką trafność spostrzegania poznawczych
skrzywień i tendencyjności u innych ludzi w porównaniu z niską trafnością autopercepcji, gdy w grę
wchodzi ocena „ludzi w ogóle” (zob. H. B r y c z, Trafność spostrzegania własnych i cudzych zachowań,
12
Maciej Dymkowski
Na jakość prób wyjaśniania przyczynowego zachowań ludzi żyjących w przeszłości wpływają w szczególności poznawcze skłonności umysłu do upraszczania
i deformowania przetwarzanych informacji społecznych, opisywane przez współczesną psychologię społeczną. Wpływ ten bywa zarówno pozytywny, gdy w grę wchodzą usprawnienia tych zabiegów na skutek uproszczenia myślenia, jak i negatywny
— kiedy dochodzi do wyraźnych skrzywień i deformacji interpretacji ludzkich zachowań, składających się na zdarzenia, fenomeny i procesy historyczne. Złudzenia
i iluzje bywają czasem funkcjonalne, szczególnie jeśli są pozytywne i nie powodują
zbyt dużego rozbratu z odzwierciedlaną w umyśle rzeczywistością37. Jednak w przypadku poznania historycznego (jak i wszelkiego innego poznania w humanistyce, które
aspiruje do szeroko pojmowanej „naukowości”) ich szkodliwość zazwyczaj bywa bezdyskusyjna.
Nie poprzestając tylko na rejestracji zdarzeń, ale też próbując je wyjaśnić, historycy zmuszeni bywają podejmować analizę przyczynową. Mogą wówczas, tak jak
inni ludzie, na różne sposoby deformować wizerunek rekonstruowanej (i zarazem
konstruowanej) rzeczywistości. W szczególności skłonni są zauważać porządek i sens
również tam, gdzie go brak lub jest tylko częściowy, jak też traktować zdarzenia
przebiegające ściśle losowo, jako cechujące się taką czy inną regularnością38.
Powiązania między zjawiskami dostrzegane bywają nawet wówczas, gdy w rzeczywistości są one od siebie zupełnie niezależne, bądź też przecenia się siłę związku
między nimi. Ta tzw. iluzoryczna korelacja może być traktowana jako szczególny
przypadek ogólniejszej inklinacji do strukturalizacji wiedzy, jej uporządkowania i zorganizowania w postaci uproszczonych schematów39. Poszczególne zdarzenia, konKraków 2004). Jest to rezultat nasilenia skrzywień w autowizerunku w rezultacie, po części, ograniczonej
przydatności introspekcji w samopoznawaniu i podatności na samooszukiwanie, wyznaczonych przez
właściwości umysłu (zob. zwłaszcza R. E. N i s b e t t, T. D. W i l s o n, Telling more than we can know:
Verbal reports on mental processes, „Psychological Review” 84, 1977; T. D. W i l s o n, Strangers to
ourselves: The origins and accuracy of beliefs about one’s own mntal states, [w:] Attribution in contemporary psychology, red. J. H. Harvey, G. Weary, New York 1985), po części zaś oddziaływania specyficznych motywacji powiązanych z samowiedzą (zob. M. D y m k o w s k i, Poznawanie siebie: umotywowane
sprawdziany samowiedzy, Warszawa 1993).
37
R. F. B a u m e i s t e r, The optimal margin of illusion, „Journal of Social and Clinical Psychology”
8, 1989; S. E. T a y l o r, J. D. B r o w n, Illusion and well-beeing: A social psychological perspective on
mental health, „Psychological Bulletin” 103, 1988; zob. też M. D y m k o w s k i, Między psychologią...
38
B. F i s c h h o f f, For those condemned to study the past: Heuristics and biases in hindsight,
[w:] Foundations of cognitive psychology. Core readings, red. D. J. Levitin, London 2002; zob. też
R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit.
39
Zob. np. R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., szczególnie rozdz. 5 i 6. O skłonnościach do innych
jeszcze deformacji poznawczych, które również mogą znacząco wpłynąć na interpretacje historyczne,
zob. M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 5. Tak na przykład istotne znaczenie w pracy historyka
może mieć iluzja powszechnej zgodności, polegająca na fałszywym założeniu, że inni podzielają wybory
i przekonania jednostki, na przecenianiu rozprzestrzenienia się jej poglądów (L. R o s s, D. G r e e n e,
P. H o u s e, „The false consensus effect”: An egocentric bias in perception and attribution processes,
„Journal of Experimental Social Psychology” 13, 1977). Iluzja ta może powodować przeszacowanie zakresu
podzielania przez innych badaczy stanowiska danego historyka, który będzie przekonany, że jego przekonania — w rzeczywistości nietypowe — znajdują silne wsparcie we własnym środowisku zawodowym.
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
13
stytuujące przeszłość, mogą być wyjaśniane poprzez odwołanie do społecznie powielanych i sankcjonowanych pseudonaukowych teorii czy ideologii, dostarczających
podstaw dla uproszczonych, zazwyczaj monokauzalnych „wyjaśnień” wielce skomplikowanych w rzeczywistości (na przykład wielopoziomowych, nielinearnych, lokalnie swoiście uzależnionych od kontekstu, mających rozmaitą „wykładnię” temporalną) przebiegów wydarzeń. Ulegający tego rodzaju skłonnościom historycy będą
podejmować próby ich wyjaśnienia przyczynowego (czy rozumienia) nawet wówczas, gdy w grę wchodzą pozbawione wyraźnych regularności, lokalnie nieuporządkowane czy nie w pełni uporządkowane ich sekwencje, składające się na proces historyczny.
Trend historyczny nigdy nie jest przejawem tylko jednej ogólnej prawidłowości.
Twierdzenie o jego występowaniu w danym miejscu i czasie jest zdaniem o „tam
i wtedy” występującym, uporządkowanym ciągu wydarzeń, a więc czasoprzestrzennie
ograniczoną generalizacją historyczną, a nie uniwersalnie obowiązującym prawem40.
Właśnie historyczna swoistość owego trendu sprzyja deformacji jego spostrzegania.
Bez względu na to jakie zdarzenia czy zjawiska nań się składają, jeśli są dostatecznie
wyraziste bądź negatywne, ze szczególnie wysokim prawdopodobieństwem zostaną
przez badacza włączone do explanandum (tego, co wyjaśniane). Chronologicznie pierwsze wydarzenie ma największe szanse stać się układem odniesienia, w stosunku do
którego pozostałe będą oceniane i wyjaśniane, a końcowy składnik trendu najczęściej bywa przedmiotem spontanicznego wyjaśniania przyczynowego41.
Ta ostatnia zaobserwowana u ludzi przypadłość poznawcza może nasilać skądinąd charakterystyczną dla historyków skłonność do poszukiwania genezy opisywanych zdarzeń, zjawisk czy procesów42. Natomiast w usiłowaniach wyjaśniania
przyczynowego pomocne zdaje się wciąż niezbyt popularne myślenie kontrfaktyczne. Niekoniecznie świadomie dokonywana analiza historii alternatywnych („co by było,
gdyby...”) pełni ważne funkcje heurystyczne w interpretacjach historycznych, ale
może też przyczyniać się do wykrzywiania rekonstruowanego i zarazem konstruowanego obrazu przeszłości. Pozwala na przeprowadzanie mentalnych symulacji czy
„eksperymentów myślowych”43, które bywają wykorzystywane przez historyków
(nierzadko bezwiednie, a nawet wbrew intencjonalnie podejmowanym usiłowaniom,
40
K. R. P o p p e r, op. cit., s. 65–71; zob. też A. M a l e w s k i, op. cit.; M. D y m k o w s k i, O uniwersalności teorii psychologii społecznej, „Psychologia Społeczna” 2, 2007.
41
K. H. T e i g e n, When the past becomes history: Effects of temporal order on explanations of
trends, „European Journal of Social Psychology” 34, 2004.
42
Zdaniem W. W r z o s k a (op. cit., s. 40–44) metafora genetyczna należy do zasadniczych metafor, określających swoistość myślenia historycznego na Zachodzie, w sposób niekontrolowany steruje
interpretacją zjawisk.
43
Zob. A. D e m a n d t, Historia niebyła, Warszawa 1999; też M. K a s i m a t i s, G. L. W e l l s,
Individual differences in counterfactual thinking, [w:] What might have been: The social psychology of
counterfactual thinking, red. N. J. Roese, J. M. Olson, Mahwah–New Jersey 1995. Analiza historii alternatywnych w szczególności może służyć do określania wagi przyczyny, ukazując ją jako ważniejszą od
innej, z nią porównywanej, ze względu na hipotetyczne skutki: T. D. M e y, E. W e b e r, Explanation and
thought experiments in history, „History and Theory” 42, 2003.
Maciej Dymkowski
14
by się nimi nie posługiwać) w procesie kształtowania wizerunku ogółu przyczyn tego,
co wyjaśniane. Zwykle ukryte w narracji kontrfaktyczne pytania rozstrzygnięcia („czy
doszłoby do ... gdyby nie było...”) stanowią składnik wyjaśnień, naświetlają hipotezy
o zajściu związku przyczynowego lub unaoczniają dziejową doniosłość zaistnienia
danych wydarzeń44.
Myśleniu kontrfaktycznemu w szczególności sprzyja zmienność czynników,
wywołujących określone skutki; również gdy te ostatnie są spostrzegane jako negatywne czy nieoczekiwane, odbiegające od normy — ich uwarunkowania alternatywne
stają się poznawczo dostępne (łatwo wyobrażalne) i dlatego mają dużą szansę na
włączenie do rozważań. Jednak gdy brak zmiennych i nietypowych antecedensów,
ciągi wydarzeń jawią się jako normalne, a ich występowanie wydaje się nieuchronne, co nie skłania do myślenia kontrfaktycznego45.
Brzemienna w konsekwencje dla poznania historycznego może być również nadmierna pewność siebie historyka, będąca przejawem powszechnie stwierdzanej skłonności do przeceniania zasobów własnej wiedzy. Ludzie wiedzą mniej niż sądzą, że
wiedzą. Pobieranie nowych informacji, choć u badacza tę pewność zwykle podnosi,
nie musi zwiększać trafności bazujących na nich diagnoz czy prognoz46. Za poszukiwaniami „ostatecznego wyjaśnienia” zaobserwowanego fenomenu czy procesu historycznego, uzyskania jednoznacznej odpowiedzi na stawiane pytanie stać może usiłowanie pozyskania wiedzy pewnej w sytuacji, gdy dotychczasowe ustalenia nie są
całkiem spójne czy jednoznaczne. Rezultatem bywa nieuzasadnione zadowolenie
z siebie badacza, który formułuje subiektywnie sensowny, koherentny i dlatego właśnie zdeformowany wizerunek opisywanych wydarzeń. Powszechna u ludzi skłonność do nadawania sensów spostrzeganej rzeczywistości w przypadku zabiegów mających na celu uczynienie narracji spójną i przydatną dla celów perswazji (sensowną
w oczach jej odbiorcy) może owocować drastycznymi jej zniekształceniami.
Szczególnie dewastujący dla jakości interpretacji historycznych może być też tzw.
„efekt patrzenia wstecz”. Polega on na przecenianiu prawdopodobieństwa zajścia
wyniku sekwencji zdarzeń, który zaistniał i został poznany. Jednocześnie prawdopodobieństwo zajścia alternatywnego wyniku, który nie wystąpił, jest ex post zaniżane47. Ulegający tej deformacji poznawczej historyk zdarzeniom, które w rzeczywistości nie zaszły, przypisuje przesadnie niskie prawdopodobieństwo wystąpienia, bo
rzekomo proces historyczny musiał przebiegać właśnie tak, jak przebiegał. W rzeczywistości wynik został przez badacza „wmontowany” w schematy kauzalne, którymi dysponował, na przykład w rezultacie fascynacji ideologią, która je zawiera.
44
Zob. J. T o p o l s k i, Metodologia historii, Warszawa 1968, s. 424–426.
N. J. R o e s e, J. M. O l s o n, Counterfactual thinking: A critical overview, [w:] What might have
been..., red. N. J. Roese, J. M. Olson, Mahwah–New Jersey 1995; zob. też M. K a s i m a t i s, G. L. W e l l s,
op. cit.
46
Zob. np. T. T y s z k a, Psychologiczne pułapki oceniania i podejmowania decyzji, Gdańsk 1999,
s. 171–176; też S. O s k a m p, Overconfidence in case-study judgments, [w:] Judgment under uncertainty: Heuristics and biases, red. D. Kahneman, A. Tversky, Cambridge 1982.
47
B. Fischhoff, Hindsight = foresight: The effect of outcome knowledge on judgment under uncertainty, „Journal of Experimental Psychology; Human Perception and Performance” 1, 1975.
45
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
15
Tym samym przypisał spostrzeganemu porządkowi nieuchronność, wierząc, że prominentne siły, które wcześniej triumfowały, zwyciężać musiały. Myślenie o ludzkich
dziejach w języku w pełni zdeterminowanych procesów najpewniej sprzyja występowaniu efektu patrzenia wstecz — jego odkrywca, Baruch Fischhoff, mówi o „pełzającym determinizmie” jako jego poznawczym podłożu.
Nie należy raczej oczekiwać, że samo uświadomienie istnienia tej deformacji
poznawczej zapobiegnie jej występowaniu. Co prawda, zintensyfikowane myślenie
o wydarzeniach alternatywnych może sprzyjać wzrostowi ich poznawczej dostępności, utrudniając spostrzeganie wyjaśnianego zdarzenia jako nieuchronnego następstwa swoich poprzedników48. Ale generowanie, konfrontowanie ze sobą i rozważanie (poznawcze przepracowywanie) względnie dużej liczby alternatywnych przebiegów zdarzeń (które to czynności w praktyce analiz materiałów historycznych nie są
przecież czymś wyjątkowym) nawet deformację tę nasila, jeśli zadanie spostrzegane
jest przez jego wykonawcę jako bardzo trudne. Przypisywana mu trudność uzasadnia domniemanie, że wystąpienie w przeszłości owych alternatywnych opcji, jako
trudne do wyobrażenia i przeanalizowania, było bardzo mało prawdopodobne i może
być zignorowane. Jeśli jednak przepracowanie owych historii alternatywnych („niebyłych”) zostaje zakwalifikowane jako zadanie względnie łatwe (co w przypadku doświadczonych, najbardziej poznawczo sprawnych historyków z pewnością nierzadko się zdarza) efekt patrzenia wstecz może zostać zredukowany lub w ogóle się nie
pojawić49.
Skoro końcowy wynik sekwencji wydarzeń jest spostrzegany jako nieoczekiwany, efekt patrzenia wstecz raczej nie występuje, a nawet może się ujawnić jego
przeciwieństwo („nigdy się tego nie należało spodziewać”)50. Jednakże nadawanie
sensu zaskakującym wydarzeniom historycznym poprzez ich włączanie do spójnej
narracji i traktowanie tym samym (gdy już zaistniały) jako przewidywalnych i ocze48
Jednak w oryginalnych badaniach Fischhoffa (ibidem, s. 293–295, eksperyment drugi) namawianie
badanych do zignorowania posiadanej wiedzy o wyniku spowodowało jedynie niewielkie osłabienie tego
efektu. Wyniki naszych badań (M. D y m k o w s k i, M. D o m i n, S. M a r s z a ł e k, M. P a ł a s i ń s k i,
The effect of outcome knowledge on judgment: Hindsight bias among historians, „Polish Psychological
Bulletin” 38, 2007) ukazują ten efekt w podobnym nasileniu wśród studentów starszych lat historii oraz u
ich kolegów z innych kierunków studiów, którzy wstecznie oceniali prawdopodobieństwo zakończenia
wydarzeń wojennych, przedstawionych im w narracji historycznej (był to opis wojny Anglików i Gurków
w XIX wieku, zapożyczony z badań Fischhoffa). Efekt ten okazał się słabszy, gdy studenci historii oceniali
prawdopodobieństwo pojawienia się jednego z możliwych zakończeń przypadku terapii psychologicznej,
a więc mieli do czynienia z narracją niehistoryczną, z jaką raczej nie spotykają się na co dzień (starano się
upodobnić obie narracje pod względem ich komplikacji, zawartości słów, złożoności opisu itp.). Wyniki te
sugerują, że rodzaj materiału bodźcowego (narracja historyczna, w którą „wmontowane” są schematy
kauzalne) może sprzyjać występowaniu tego efektu.
49
L. J. S a n n a, N. S c h w a r z, S. L. S t o c k e r, When debiasing backfires: Accessible content and
accessibility experiences in debiasing hindsight, „Journal of Experimental Psychology: Learning, Memory, and Cognition” 28, 2002; L. J. S a n n a, N. S c h w a r z, Debiasing the hindsight bias: The role of
accessibility experiences and (mis)attributions, „Journal of Experimental Social Psychology” 39, 2003.
50
M. F. P e z z o, Surprise, defense, or making sense: What removes hindsight bias?, „Memory” 11,
2003.
16
Maciej Dymkowski
kiwanych, wydaje się zabiegiem myślowym powszechnie stosowanym przez historyków, co sprzyja (niestety!) powstawaniu i podtrzymywaniu efektu patrzenia wstecz.
Dążenie do uczynienia narracji historycznej spójną i sensowną (zarówno w oczach
jej twórcy, jak i przyszłego czytelnika) może być (przypomnijmy raz jeszcze) samoistnym, ważnym powodem deformowania dokonywanych interpretacji.
W interpretacjach tych ujawnić się też może zarówno powszechnie obserwowany przez psychologów konserwatyzm poznawczy (czyli przesadne obstawanie przy
wcześniej ukształtowanych przekonaniach, składających się na wiedzę społeczną, niepodatnych na zmianę pod wpływem recepcji nowych, niezgodnych z wcześniejszymi, informacji51), jak i tak zwana asymetria atrybucyjna, często obserwowana w badaniach psychologów społecznych w naszym kręgu kulturowym52. Deformacja ta
polega na przesadnym upatrywaniu przez obserwatora przyczyn zachowania innego
człowieka (aktora) w nim samym, wyolbrzymianiu roli czynników personalnych
w przewidywaniu owych zachowań w porównaniu do wpływu na nie czynników
sytuacyjnych. Jej przejawem u historyka jest przecenianie stopnia, w jakim przyczyny zachowań opisywanych uczestników dziejów, zwłaszcza ważnych postaci historycznych, umiejscowi on w nich samych, pomniejszając zarazem rolę przyczyn
tych zachowań lokowanych w rozmaitych czynnikach zewnętrznych (kontekstowych,
sytuacyjnych).
Czasem obserwuje się też u badaczy przeszłości tendencję do spostrzegania postaci historycznej jako przesadnie psychologicznie złożonej53. Swoista wiwisekcja psychiki postaci dodatkowo sprzyja wyolbrzymianiu jej roli jako czynnika sprawczego
w historii, przy jednoczesnym bagatelizowaniu zewnętrznych uwarunkowań jej działań
i dokonań. Z tą skłonnością koresponduje inna, ujawniana w psychobiografiach, najczęściej ochoczo czerpiących z psychologii potocznej bądź psychoanalizy Freuda54.
Zwłaszcza gdy opisywana postać jest generalnie oceniana negatywnie, kusi przypisywanie jej rozmaitych diabolicznych właściwości, rzekomo tłumaczących konkretne zachowania oraz odnoszone sukcesy i doznawane niepowodzenia, co owocuje
nadużywaniem pojęć z zakresu psychopatologii. Rodzi się pokusa spektakularnych
„wyjaśnień”, które można zakwalifikować jako przejawy przesadnego psychologi51
Zob. np. L. R o s s, M. R. L e p p e r, M. H u b b a r d, Perseverance in self-perception and social
perception: Biased attributional processes in the debriefing paradigm, „Journal of Personality and Social
Psychology” 32, 1975; też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., rozdz. 8; M. D y m k o w s k i, Poznawanie
siebie..., rozdz. 2.
52
Deformacja ta występuje w indywidualistycznych kulturach Zachodu; w kolektywistycznych kulturach wschodniej Azji ujawnia się jej redukcja, zanik lub nawet odwrócenie: zob. D. O y s e r m a n,
H. M. C o o n, M. K e m m e l m e i e r, Rethinking individualism and collectivism: Evaluation of theoretical assumptions and meta-analyses, „Psychological Bulletin” 128, 2002; R. E. N i s b e t t, The geography of thought. How Asians and Westerns think differently... and why, New York 2003.
53
Zob. zwłaszcza R. R o s e n b a u m, Wyjaśnianie Hitlera. W poszukiwaniu źródeł zła, Warszawa
2001. Warto zauważyć, że wszystkie te odmiany personalizacji procesu historycznego są jego antropomorfizowaniem, a więc i metaforyzowaniem (W. W r z o s e k, op. cit., s. 25).
54
Zob. W. M. R u n y a n, Progress in...; idem, Historie życia..., s. 225–230; też T. P a w e l e c, Dzieje
i nieświadomość. Założenia teoretyczne i praktyka badawcza psychohistorii, Katowice 2004, szczególnie
rozdz. 3.
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
17
zmu; efektem jest wizerunek dziejów, w którym wielką rolę odgrywają rozmaici dewianci55.
Jeśli nie ulegający urokom żadnej ideologii historyk nie dysponuje jakąś wizją dziejów, może mieć kłopoty z gradacją ważności przyczyn zajścia tego, co wyjaśnia.
Gdy brak wszystko wyjaśniającej ideologii, w której prawdziwość jest skłonny ufnie wierzyć, grozi mu niedocenianie siły oddziaływania „strategicznych” czy „strukturalnych” przyczyn opisywanych zdarzeń, zjawisk czy procesów historycznych,
wpływających na nie długofalowo. Wyniki badań psychologicznych wskazują56
na skłonność do przesadnego akcentowania znaczenia czynników bezpośrednio poprzedzających wyjaśniane zdarzenia kosztem tych, które oddziałują na nie przez czas
dłuższy.
Ponieważ tak jak wszystkich innych ludzi, nie potrafiących w szerszym zakresie wykorzystywać w myśleniu o złożonej rzeczywistości niezawodnych algorytmów,
charakteryzuje historyka skłonność do posługiwania się wygodnymi heurystykami,
skrzywiającymi to myślenie i jego rezultaty57, przeto włączanie do wykorzystywanych schematów kauzalnych informacji zakodowanych w jego pamięci oraz napływających z zewnątrz, dodatkowo bywa deformowane. W rezultacie te spośród przyczyn, które wystąpiły tuż przed danym zdarzeniem i przyciągają — jako poznawczo
uwypuklone — uwagę badacza, mogą odegrać przesadnie dużą rolę w wykorzystywanym schemacie interpretacyjnym. Znacznie większą niż na to zasługują.
W warunkach niepewności wykorzystuje się przede wszystkim te informacje,
które są łatwo dostępne, gdyż bez trudu można je przywołać w pamięci lub odnoszą
się do wyrazistych bodźców. Dlatego historyk może przesadnie przypisywać moc
sprawczą czynnikom wyrazistym, którymi bywają nie tylko bezpośrednie przyczyny zdarzeń czy zjawisk historycznych; ze względu na ich wyrazistość i poznawczą
dostępność58 uważa je za znaczące czy wręcz najważniejsze nawet wtedy, gdy ich
rzeczywisty wpływ był raczej nikły. Bez wątpienia przypisywanie decydującej roli
w dziejach działaniom i dokonaniom ważnych postaci historycznych miewa czasem
taką właśnie, a więc stricte psychologiczną, genezę.
Ale oddziaływanie wyrazistości bodźca może się ujawniać w jeszcze inny sposób. W jednym z badań skrzywiano końcowy obraz rekonstruowanej zależności pod
wpływem przesadnego uwzględniania relacji z rzekomo przeprowadzonych badań
55
Zob. np. o opracowaniach o Hitlerze i Stalinie: M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 4; też
W. M. R u n y a n, Historie życia..., rozdz. 1, 2 i 9.
56
Przytaczam za: G. S ę d e k, Psychologia kształcenia, [w:] Psychologia. Podręcznik akademicki,
t. 3: Jednostka w społeczeństwie i elementy psychologii stosowanej, red. J. Strelau, Gdańsk 2000, s. 263.
57
Heurystyki są zwykle rozumiane jako ułatwiające i usprawniające myślenie reguły i sposoby odbioru
i przetwarzania informacji, których stosowanie, choć wygodne, może prowadzić do poznawczych deformacji; zob. zwłaszcza A. T v e r s k y, D. K a h n e m a n, Judgment under uncertainty: Heuristics and
biases, „Science” 185, 1974; też R. E. N i s b e t t, L. R o s s, op. cit., rozdz. 2 i 3.
58
O heurystyce dostępności zob. A. T v e r s k y, D. K a h n e m a n, op. cit.; też S. E. T a y l o r, The
availability bias in social perception and interaction, [w:] Judgments under uncertainty, red. D. Kahneman, A. Tversky, Cambridge 1982.
Maciej Dymkowski
18
o wyrazistych, przyciągających uwagę tytułach59. Tak więc historyk może dokonywać selektywnej recepcji informacji wywodzonych z literatury przedmiotu, przy czym
jego tendencyjność byłaby rezultatem nie tylko jego uprzedzeń czy ideowych uwikłań, ale też... wyrazistości i poznawczej dostępności etykiet, oznaczających odbierane treści!
Niemałe znaczenie jako wyznaczniki jakości interpretacji historycznych mają też
— podobnie jak w przypadku wszelkiego poznania w szeroko pojmowanej humanistyce, które przecież nigdy nie przebiega według niezawodnych reguł — niektóre
własności osobowości, w tym umysłu, wyeksponowane na gruncie psychologii kognitywnej i w różnym stopniu charakteryzujące poszczególnych historyków. Wśród
nich znaczące miejsce zajmuje otwarcie/zamknięcie na doświadczenie struktur poznawczych60, które wpływa na różne sfery funkcjonowania człowieka. Trudno przecenić negatywne konsekwencje nadmiernego zamknięcia umysłu historyka; jest to
jednak wielce złożone zagadnienie, zasługujące na osobne omówienie.
UWAGI KOŃCOWE
Dotychczasowe rozważania, szkicujące ewentualne konsekwencje skłonności do poznawczych deformacji dla jakości interpretacji historycznych, wpisują się w długą
tradycję studiów i rozważań nad podmiotowymi uwarunkowaniami poznawania dziejów. Zasygnalizowane zostały tylko niektóre z takich deformacji, które przypuszczalnie
odgrywają szczególnie destrukcyjną rolę w powstawaniu narracji historycznych.
Liczni współcześni filozofowie i metodologowie historii, zauroczeni radykalnymi propozycjami postmodernizmu, odrzucają możliwość spełnienia przez historiografię
modernistycznych (jak i wszelkich innych) ideałów „naukowości”. Akcentują nieomal zupełną dowolność realizowanego na jej gruncie poznania61, różnorako uwa59
B. J. B u s h m a n, G. L. W e l l s, Narrative impressions of literature: The availability bias and the
corrective properties of meta-analytic approaches, „Personality and Social Psychology Bulletin” 27,
2001. Prezentowano badanym materiały zawierające fikcyjne streszczenia rezultatów 20 badań, z których
każde inaczej ukazywało związek między spostrzeganym podobieństwem a atrakcyjnością interpersonalną: niektóre wskazywały na zależność pozytywną, inne zaś na negatywną. W końcowych jej ocenach
pozostawali oni pod dużym wpływem zawartości streszczeń o tytułach poznawczo uwypuklonych —
„krzykliwych” i nieoczekiwanych, treści materiałów o tytułach niewyrazistych mniej wpływały na formułowanie ostatecznego sądu oceniającego.
60
Na przykład potrzeba poznawczego domknięcia, będąca przejawem zamknięcia struktur poznawczych, powiązana z dogmatyzmem i autorytaryzmem, rozumiana jako stała właściwość osobowości
(A. W. K r u g l a n s k i, D. M. W e b s t e r, Motivated closing of the mind: „Seizing” and „freezing”,
„Psychological Review” 103, 1996; też M. K o s s o w s k a, Umysł niezmienny... Poznawcze mechanizmy
sztywności, Kraków 2005), może być wysoce dysfunkcjonalna w interpretacjach historycznych, jako że
sprzyja przesadnemu obstawaniu przy wcześniej ukształtowanych przekonaniach, powodując ich nadmierną sztywność. Przejawia się też w skłonności do spostrzegania całych kategorii ludzi w języku stereotypów
oraz w dążeniu do udzielania ostatecznych odpowiedzi w danym zakresie i nietolerancji wieloznaczności.
Szerzej o roli formalnych właściwości struktur poznawczych w deformacjach poznania historycznego zob.
M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., rozdz. 5.
61
Zob. np. A. R a d o m s k i, Kto jest „autorem” prac historycznych?, „Historyka” 35, 2005; i d e m,
Historiografia a kultura..., też J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., szczególnie części l i IV.
Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne
19
runkowanego. W szczególności postulują zastąpienie naznaczonego piętnem pozytywistycznych koneksji wyjaśniania przyczynowego przez interpretacje tekstów, nie
odwołujące się do żadnych reguł. Przy tym nader konsekwentnie przestrzegana w tych
kręgach dyrektywa (zresztą niekoniecznie zawsze uświadamiana) nakazuje ignorowanie osiągnięć współczesnej psychologii akademickiej. A ta dostarcza przecież wiedzy
wymuszającej (autor tych słów jest o tym przekonany) pogłębioną refleksję nad niektórymi osobliwościami poznania historycznego, w tym nad zasadnością i sensownością takich skrajnych propozycji.
Oczywiście, na interpretacje historyczne wpływają również takie uwarunkowania podmiotowe, które nie stanowią domeny zainteresowań psychologii, za to przyciągają uwagę innych badaczy — na przykład socjologów wiedzy, koncentrujących
się na wpływie społecznie wyznaczonych perspektyw czy punktów widzenia na poznanie historyczne. Czasem rozróżnienie na uwarunkowania psychologiczne oraz
„inne” jest zadaniem tyleż trudnym w realizacji, co jałowym. Rozsądne i efektywne
wydaje się wówczas — na przykład przy analizie roli ideologicznych uwikłań historyka czy jego ulegania stereotypom i uprzedzeniom — przyjęcie perspektywy interdyscyplinarnej.
INCLINATIONS TO COGNITIVE BIASES AND HISTORICAL INTERPRETATIONS
Summary
The paper depicts the general problem of the relations between historian person and history cognition,
especially historical interpretations. There is analyzed the influence of historian mind inclinations to
cognitive biases and errors on narrative. The paper shows consequences of biased thinking, such as
incorrect using of psychological knowledge in causal analysis, search of connections between isolated
phenomena, some attributes of counterfactual thinking, hindsight effect, and others.
20
Maciej Dymkowski
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
Historyka, T. XXXIX, 2009
21
PL ISSN 0073-277X
ALEKSANDRA KULIGOWSKA
Poznań
KONCEPCJA ŹRÓDŁA HISTORYCZNEGO
ERNSTA BERNHEIMA
W LEHRBUCH DER HISTORISCHEN METHODE
UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE
Abstract
Aleksandra K u l i g o w s k a: Ernst Bernheim Concept of Historical Source in “Lehrbuch der historischen
Methode und der Geschichtsphilosophie”, “Historyka” XXXIX, 2009: 21–41.
The Author disusses Ernst Bernheim’s idea of historical source as it was presented in his “Lehrbuch der
historischen Methode und der Geschichtsphilosophie”.
K e y w o r d s: Ernst Bernheim, historical source, definition of historical source, typology of historical
source
S ł o w a k l u c z o w e: Ernst Bernheim, źródło historyczne, definicja źródła historycznego, typologia
źródła historycznego
Filozofia historii na przełomie XIX i XX wieku, pozostająca pod wpływem heglowskich i marksistowskich klisz, była daleka od analiz techniki badań historycznych.
Z tego powodu filozofia historii Ernsta Bernheima nie spotkała się z należytą uwagą,
a jego koncepcja źródeł, rozpatrywana w oderwaniu od całości tekstu, mogła się
wydawać kolejną próbą uogólniania własnych obserwacji poczynionych w trakcie
badań. Tak jednak nie jest. Lehrbuch der historischen Methode...1 Bernheima stanowi
próbę przedstawienia całościowej koncepcji badań historycznych. Bez Bernheimowskiego pojęcia historii i operacji historycznych trudno zrozumieć jego koncepcję źródła.
Mimo to, dzięki kompetencji filozoficznej autora, jego koncepcja szczególnie nadawała się do polemik z ortodoksją marksistowską czy też pozytywistyczną. Przyczyny
niechęci do teorii Bernheima leżały — jak się zdaje — właśnie w pieczołowitości
i subtelności wypracowanej koncepcji badań nad źródłem historycznym.
1
E. B e r n h e i m, Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie. Mit Nachwais
der wichtigsten Quellen und Hifsmittel zum Studium der Geschichte, Lipsk 1908, wyd. 1 pt. Lehrbuch der
historischen Methode und der Geschichtsphilosophie, Lipsk 1889.
Aleksandra Kuligowska
22
Można powiedzieć, że rozważaniom Ernsta Bernheima na temat źródeł historycznych poszczęściło się bardziej niż pozostałym częściom jego koncepcji — metodologii
historii i filozofii dziejów. Termin „źródło” (historyczne) pojawia się już w podtytule
jego dzieła, a przyczyna takiego zabiegu wydaje się jasna — każdy, kto zajmował się
zawodowo historią, zdawał sobie sprawę z rangi tego problemu. Stąd metodologia
historii, która nie zajmuje się teorią źródeł historycznych, wydawałaby się czymś
absurdalnym. Podkreślenie tego w tytule miało wskazywać, że autor podzielał ten
pogląd.
DEFINICJA ŹRÓDŁA HISTORYCZNEGO
Według Bernheim: materiał, z którego historia czerpie swe poznanie, nazywamy po
prostu źródłem. Pojęcie to, zdaniem uczonego, można zdefiniować w następujący
sposób:
Quellen sind Resultate menschlicher Betätigungen, welche zur Erkenntnis und zum Nachweis
geschichtlicher Tatsachen entweder ursprünglich bestimmt oder doch vermöge ihrer Existenz,
Entstehung und sonstiger Verhältnisse vorzugsweise geeignet sind.2
Można to przetłumaczyć następująco3: „Źródła są rezultatami działalności ludzkiej, które albo zostały ustanowione od początku w celu poznania i dowodzenia historycznych zdarzeń, albo poprzez swoje istnienie, powstanie i inne wyróżnione relacje szczególnie nadają się do poznania i dowodzenia faktów historycznych”. Nie
bez powodu Bernheim używa terminu Quellen szczególnie dla określenia materiału
dyscyplin historycznych, ponieważ ten nie jest (jak materiał innych nauk, np. mineralogii, botaniki czy zoologii) równocześnie p r z e d m i o t e m p o z n a n i a samym
w sobie, lecz tylko ś r o d k i e m do poznania4. Liczne i zróżnicowane środki należy
jednak najpierw — zdaniem Bernheima — mozolnie przygotować, by wyłonić zawartą w nich wiedzę. Trudy te i konieczny nakład pracy wobec tego mogą przerodzić
się — jak określa to greifswaldzki uczony — w samoistny cel badania. Tym żywiej
trzeba jednak podkreślić (pisze dalej Bernheim), że badanie źródeł jest jedynie środkiem do celu, pracą wstępną, bo to działalność ludzi jest celem naszego poznania5.
Według Bernheima bezpośredni ogląd (unmittelbare Anschauung) historycznych
zdarzeń, traktowany jako podstawa źródłowa całej tradycji historycznej, stanowi co
prawda ważne źródło w szerokim znaczeniu tego słowa, jednak z powodu jego specyficznego charakteru nie zalicza się go zwykle do źródeł historycznych w wąskim
sensie. Zdaniem Bernheima, owo bezpośrednie doświadczenie dziania się, w wyniku
przyjrzenia się przez medium przypominające i komunikujące, przechodzi w kategorię tradycji i dlatego jego naturę oraz uwarunkowania uchwycimy w sposób najbar2
E. B e r n h e i m, Lehrbuch der historischen Methode..., wyd. 3, Lipsk 1908, s. 252.
Definicja źródła jest oczywiście częścią szerszej koncepcji Bernheima i może być w zależności od
interpretacji tych poglądów różnie rozumiana.
4
Ibidem, s. 252.
5
Ibidem, s. 252–253; tłum. A.K.
3
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
23
dziej adekwatny mówiąc właśnie o tradycji6. Oznaczałoby to, że zdarzenie ujęte przez
pamięć zyskuje spójność poprzez nadanie jego zakończeniu cech konieczności. Świadek naoczny układa bowiem swoją relację w pewne skończone opowiadanie, tym
samym nadając mu własną interpretację. Po przeciwnej stronie znajduje się natomiast
sam fakt historyczny, występujący tu jako część niezamkniętego „dziania się”. Wyróżnić zatem można u Bernheima dwa poziomy: niezakończonego „dziania się”, na
którym znajdują się fakty historyczne, oraz zakończonego zdarzenia historycznego,
w relacji świadka.
Zdaniem Bernheima to, co rozumie się pod pojęciem źródeł, za każdym razem
zależy w ogólności od stopnia rozwoju nauki — im wyższy bowiem stopień rozwoju,
tym bogatszy materiał i szerszy krąg źródeł. W dawniejszych czasach, jak konstatuje
Bernheim, były nimi jedynie bezpośrednie obserwacje i spostrzeżenia (Wahrnehmungen) zasłyszanych wieści lub pogłosek (Hörensagen), opowieści przekazywanych
z ust do ust, z których czerpano wiedzę o tym, co się wydarzyło. Dopiero w czasach nowożytnych poszerzył się znacznie krąg źródeł i sposób ich pojmowania. Doceniono wartość nie tylko napisów inskrypcyjnych, ale również monet i produktów
sztuki, które zaczęły być brane pod uwagę jako pozostałości historycznych zdarzeń,
mające swój udział w poznaniu historycznym.
Następnie, według Bernheima, to, co należy uznać za źródło, zależy w poszczególnych przypadkach od obiektu badań, a więc sformułowania tematu (i kwestii badawczych)7. Jego zdaniem nie można przecenić znaczenia sposobu formułowania
kwestii badawczych, bowiem pytanie o to, co chcemy wiedzieć, warunkuje od samego początku kierunek, zakres i rezultaty wysiłku badawczego. Temat, zdaniem Bernheima, często precyzuje się w samym postępowaniu badawczym, choć jego wybór
musi podlegać świadomej kontroli8. Niejasne postawienie tematu może zepsuć całą
pracę przez jednostronne ograniczenie badania, lub na odwrót — poprzez uczynienie go zbyt szerokim i przez to bezcelowym. Świadoma kontrola przy wyborze tematu — pisze Bernheim — jest wskazana również dlatego, by nie został on ustalony
przez historyka za sprawą pewnych utartych zwyczajów (Herkommen) lub pod wpływem mody9. Jak tłumaczy dalej: wcale nie jesteśmy niezależni przy wyborze tematu, jak mogłoby się wydawać. Nieświadomy, tkwiący w naukowcu pociąg do uogólnień oraz wygoda sprawiają, że badanie jest zazwyczaj zorientowane na ten obszar
pracy (Arbeitsgebiet), który już wcześniej był badany. Prowadzi to do paradoksalnej
sytuacji — pojawiają się bowiem takie pola badawcze, na których jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia, a które nie wzbudzają najmniejszego nawet zainteresowania.
Oczywiście, nauka historyczna jest w koncepcji Bernheima otwarta i w związku
z tym nie ma w niej całkowicie opracowanych obszarów, do których nie trzeba powracać. Cały czas krąg źródeł historycznych może się przecież poszerzać. Bern6
Ibidem, s. 253, tłum. A.K.
Ibidem.
8
Ibidem, s. 254, tłum. A.K.
9
Ibidem.
7
Aleksandra Kuligowska
24
heim sprzeciwia się jedynie badaniu sprowadzającemu się do ponownego przedstawienia stanu badań i takiemu traktowaniu tematu, które nie wnosi niczego nowego
do nauki. Zawsze jednak, zdaniem Bernheima, będą istniały pewne „ulubione tematy”, które przyciągają ze względu na ich wielokrotne przepracowywanie. Jako przykład podaje fakt, że zainteresowanie badaczy koncentruje się przede wszystkim na
okresie wczesnego średniowiecza, a w jego ramach — na historii prawa, paleografii
i dyplomatyce, podczas gdy okres późnego średniowiecza i czasy nowożytne nie przyciągają już takiej uwagi:
Und es ist bedauerliche Arbeitsvergeudung, wenn immer untersucht wird, wo Armin den Varus
geschlagen hat, welche Bedeutung die Absolution Heinrich IV. zu Canossa gehabt hat, und
dgl.10
Według Bernheima materiał należy zbierać w zależności od zakresu tematycznego. Dopiero wtedy — pisze — otworzy się przed nami domena śladów przeszłości
i zjawisk teraźniejszości. Dopiero wówczas zauważymy różnorodność źródeł, których
rozróżnienie jest ważne z punktu widzenia ich wykorzystania11.
Podręcznik Bernheima wpisuje się w pewną ciągłość intelektualną i wyrasta z określonej tradycji. Dlatego bywa zestawiany z podręcznikiem Johanna Gustava Droysena12. Żeby zobaczyć, jaką drogę przebyła metodologia od czasów Droysena do Lehrbuch der historischen Methode... Bernheima, warto porównać koncepcje źródeł
historycznych obu autorów. Zaznaczyć przy tym trzeba, że dzieli je niewielki odstęp
czasowy. W pracy Droysena brakuje właściwie odpowiednika źródła historycznego
w Bernheimowskim rozumieniu. Droysen sprowadza definicję źródeł do określenia
ich jako materiału dyscypliny historycznej13. Według tego uczonego przed rozpoczęciem badania historycznego posiadamy już pewną wiedzę o przeszłości. Dzięki temu
można postawić „pytania historyczne”, od których zależy przebieg badania14. „Od
pytania [wedle Droysena] dochodzi się do poszukiwania materiału empirycznego, czyli
źródeł”15.
Sama koncepcja źródła historycznego nie została przez Droysena szczególnie rozwinięta, co może dziwić. Definicja Bernheima, o wiele przecież szersza, nie wynikała z rozwoju samej nauki historycznej, Bernheim bowiem nie wykorzystał współczesnych mu koncepcji źródeł historycznych, których Droysen nie doczekał. Greifswaldzki
uczony powołał się przecież na przemyślaną i dopracowaną definicję źródła historycznego H. A. Erharda16. Żeby zobaczyć w jaki sposób korzystał Bernheim z do10
Ibidem, s. 255.
Ibidem.
12
J. G. D r o y s e n, Historik. Vorlesungen über Enzyklopädie und Methodologie der Geschichte,
Darmstadt 1958.
13
Ibidem, s. 37.
14
Ibidem, s. 31–36.
15
J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, Warszawa 1996,
s. 29.
16
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht der Diplomatik in ihren bisherigen Bearbeitungen, und
Entwurf eines Systems der Geschichtsquellenkunde, „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1836, nr 2, s. 371–423.
11
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
25
robku tego uczonego należy przywołać w tym miejscu konkretną pracę, na której
się oparł.
KONCEPCJA ŹRÓDŁA HEINRICHA AUGUSTA ERHARDA
W opracowaniach dotyczących teorii wiedzy historycznej zwykło się przyjmować,
że podstawową koncepcję pracy badawczej historyka dał Johann Gustav Droysen17,
a rozważania jego zostały rozwinięte i udoskonalone w podstawowej pracy Ernsta
Bernheim pt. Lehrbuch der historischen Methode... Do dziś nikt nie zajął się pracami
wielkiego teoretyka historii Heinricha Augusta Erharda, który opisując czynności historyka dał początek tym rozważaniom. On to właśnie wskazał na specyfikę punktu
wyjściowego pracy historyka, jakim jest źródło historyczne, jednocześnie budując
koncepcję historii od źródła do konstrukcji historyka, a nie od minionej rzeczywistości do tekstu historycznego. Ponieważ jest to postać dziś już właściwie nieznana warto
przedstawić kim był, choć i tak, niestety, posiłkując się jedynie wiedzą encyklopedyczną.
Heinrich August Erhard w podręcznych encyklopediach z XIX wieku był określany bardzo różnorodnie18: jako medyk i badacz historii, archiwariusz oraz badacz
regionalista. Istotnie, w każdej z tych dziedzin miał spore osiągnięcia. Erhard urodził
się 13 II 1793 roku w Erfurcie, jako syn rektora tamtejszego uniwersytetu, Johanna
Gottlieba Erharda. W tym mieście uczęszczał w latach 1804–1809 do Ratsgymnasium, po ukończeniu którego rozpoczął studia medyczne. Równolegle zajmował się
filologią i historią. Zainteresowanie tymi dziedzinami wspomagała praca Erharda przy
inwentaryzacji zbioru biblioteki uniwersyteckiej, do którego w 1810 wcielone zostały księgozbiory zsekularyzowanych klasztorów św. Piotra i kartuzów. Być może zajęcie to wpłynęło na podjęcie przez Erharda studiów historycznych w Getyndze
w 1811 roku. Poważną rozprawę na temat archiwów klasztoru św. Piotra dał w 1834
roku w redagowanym przez siebie czasopiśmie19. Kilka miesięcy później przekazano
mu pieczę nad uporządkowaniem archiwum regimentu erfurckiego.
Wydarzenia z roku 1813 oderwały go od studiów historycznych. Najpierw wrócił do Erfurtu, gdzie otrzymał promocję na lekarza chorób ogólnych. Mimo wyjazdu
do Getyngi wydarzenia wojenne spowodowały, że musiał pojechać ponownie do
rodzinnego miasta, by podjąć pracę we francuskim lazarecie. Nie przeszkodziło to
jednak by jeszcze w tym samym roku obronił rozprawę doktorską z dziedziny filozofii20. Od 1817 do 1830 roku pisał Lexikon medicum reale, w tym czasie powstał
17
J. G. D r o y s e n, Historik...; pierwsze wydanie zebranych wykładów Droysena ukazało się w Jenie
w 1936 roku.
18
Meyers Konversationslexikon, t. V, s. 750, dostępny on line: http://susi.e-technik.uni-ulm.de:8080/
Meyers2/seite /werk/meyers/band/5/seie/0780/meyers_b5_s0780.html; Die Erfurt Enzyklopädie on line:
http://www.erfurt-web.de oraz Erhard Heinrich August, [w:] Allgemeine Deutsche Biographie, t. VI,
Lipsk 1877, s. 197–198.
19
H. A. E r h a r d, Die angebliche Dagobertsche Stiftungsurkunde des Peterskloster zu Erfurt, „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1834, nr 1, s. 52–75.
20
Academiam Erfordiensem de litteris tam sacris quam profanis optime meritam profert H. A. E.
Aleksandra Kuligowska
26
również Handbuch der deutschen Sprache (1821–1826). Już od 1822 redagował „Allgemeine thüringische Vaterlandstudien”, przekształcone później na „Überlieferungen
zur vaterländischen Geschichte”. W 1833 roku ukazał się pierwszy numer redagowanego przez Erharda „Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte”,
a od 1838 „Zeitschrift für vaterländische Geschichte und Alterthumskunde”. Erhard
żywo interesował się również historią niemieckiej humanistyki. Owocem studiów nad
tym zagadnieniem była trzytomowa praca, wydana w Magdeburgu w latach 1827–
–1832: Geschichte des Wiederaufblühen wissenschaftlicher Bildung vornehmlich in
Teutschland bis zum Anfange der Reformation. Erhard był również autorem monografii o uczonych: Jakub Wimphelingu, Konrad Celtisie, Jan Reuchlinie, obszernego
hasła encyklopedycznego o Erazmie, opatrzonego bogatą literaturą. Długoletnia i różnorodna praktyka archiwalna (w Erfurcie, Magdeburgu, Getyndze, Monasterze) dała
mu podstawy do rozwinięcia teorii archiwalnej. Badając dokumenty opisywał też dzieje
miast i regionów — najważniejszymi jego pracami w tym zakresie były: wydana
w Erfurcie w 1829 roku: Mittheilungen zur Geschichte der Landfrieden in Teutschland
oraz wielkie dzieło Regesta Historiae Westphaliae. Accedit Codex Diplomaticus, wydane w Münster — tom I w roku 1847 i w 1851 tom II. W 1836 roku opublikował
pracę dotyczącą sfragistyki, w której dokonał pierwszej próby systematycznego podziału pieczęci. W roku 1844 ukoronowaniem jego kariery naukowej w zakresie archiwistyki było uzyskanie tytułu radcy archiwalnego (Archivrat).
Erhard był pierwszym poważnym teoretykiem budującym metodologię historii,
nie opierającą się na gotowych schematach. Można o niej powiedzieć, że pod tym
względem przewyższa koncepcję Droysenowską. W swoich pismach podjął Erhard
próbę nadania kształtu teoretycznego realnie powstającej historii jako nauce. Stąd
ważne miejsce w jego myśli teoretycznej zajmuje koncepcja źródła historycznego21
i pracy archiwalnej22.
Model funkcjonowania historii nie jest u Erharda abstrakcyjny, lecz wynika z praktyki badawczej i na tym poziomie powstają jego ujęcia teoretyczne. System ten nie
jest zatem aprioryczny — stara się opisać realnie funkcjonujące procedury. Aby je
objaśnić, zaczyna Erhard od dyplomatyki. Próbując ustalić jej zakres wyróżnia dwa
możliwe sposoby spojrzenia na nią: istotowo (izolując od innych nauk i wyznaczając
jej sztuczne granice) lub relacyjnie, jako występującą wśród innych nauk. Erhard
analizuje drugi sposób. Stąd ważne określenie dyplomatyki jako „Innbegriff der eigentlichen Lehren”23, to jest pojęcia wewnętrznego — znajdującego się wewnątrz systemu pewnej wyższej całości, która istnieje, ale jest dla nas nieosiągalna, bądź etap,
na którym znajduje się nauka, nie pozwala na jej ogarnięcie. Erhard odrzucił wszelkie próby zamknięcia dyplomatyki w schemacie. Skupił się na analizie pracy historyka, której struktura narzuca niejako jej wynik. Żeby rozjaśnić ten problem należy
21
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 371–445.
H. A. E r h a r d, Ideen zur wissenschaftlichen Begründung und Gestaltung des Archivwesens,
„Zeitschrift für Archivkunde, Diplomatik und Geschichte” 1834, nr 1, s. 183–247.
23
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 378.
22
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
27
prześledzić Erhardowskie podejście do dyplomatyki, którą uznać możemy za naukę
podstawową w ramach prezentowanego przez niego modelu historii.
Historyk gromadzi dokumenty, bada je i uzyskuje przez to dostęp do ciągów zdarzeń opatrzonych datą. Taką chronologię buduje właśnie dyplomatyka i w tym sensie
można powiedzieć za Erhardem, że na poziomie dat ustalanych za pośrednictwem
dokumentów historyk rekonstruuje historię, wyposażając ją w kościec datowy, gdyż
żeby móc dzieje konstruować trzeba zdobyć do tego podstawy. Dokumenty to jednak tylko jedno z wielu rodzajów źródeł, które biorą udział w konstruowaniu przeszłości i nakładają się na dyplomy. Co ważne — jak zauważa Erhard — nauka jest
w ciągłym ruchu, w związku z czym nowe źródło może zburzyć np. dotychczasową
chronologię. Sam historyk uzależniony jest od źródeł i to nie tylko od tych, nad którymi pracuje, ale też przede wszystkim od tych, które dotychczas posłużyły do zbudowania innych konstrukcji historycznych.
Warto się w tym miejscu zatrzymać nad tym, jak do problemu definicji źródła
podchodzi Erhard. Źródło wg niego samo w sobie jako takie nie istnieje i nie jest
nim nic, co pochodzi z przeszłości. Stąd tak ważne jest rozróżnienie na ź r ó d ł a
oraz p r z e d m i o t y, które mogą, co najwyżej zasłużyć na status źródła historycznego, ukonstytuować się jako źródło. To od historyka zależy uznanie przedmiotu za
źródło, które zostanie wykorzystane przez niego do konstrukcji historycznej. Zatem
już na poziomie gromadzenia materiału historycznego uczony, występujący z pozycji swojej kultury lub metody, dokonuje wstępnej selekcji.
Dieser Stoff aber ist dreifach; er umfasst nämlich entweder die Kenntniß der geschichtlichen
Ereignisse selbst, oder der Schauplatzes der Begebenheiten, oder der Erinnerungs- und Beweismittel für geschichtliche Tatsachen, die wir hier als Geschichtsquellen […] im weiteren Sinne bezeichnen.24
Z tak podzielonego przez Erharda materiału wykształcają się wyróżnione przez
niego kolejno: h i s t o r i a w wąskim znaczeniu tego słowa, określana przez nas dziś
jako zdarzeniowa, dalej g e o g r a f i a h i s t o r y c z n a, zajmująca się scenami działań historycznych (Schaupläzes), i wreszcie G e s c h i c h t s q u e l l e n k u n d e —
jako pierwszy etap25 pracy nad źródłem, podany przeze mnie w języku niemieckim
ze względu na brak odpowiadającego mu ekwiwalentu w języku polskim. Próby tłumaczenia tego jako źródłoznawstwo to kierunek jak najbardziej chybiony26, o czym
będzie jeszcze mowa. Podział Erhardowski z pozoru wydaje się ujmować materiał
historyczny czasowo, rzeczowo i przestrzennie. Tak jednak nie można konstruować
historii, ponieważ — co podkreśla Erhard — nauka zbudowana jest płaszczyznowo27 (Gebiete) i ten układ będzie wpływał na obraz przeszłości. Płaszczyzny te nie
nachodzą też na siebie, lecz się przecinają, a każda z nich konstytuuje odrębny punkt
widzenia. Każdy historyk widzi przeszłość w inny sposób i inaczej dostrzegać bę24
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 382.
Terminu etap użyła B. Kürbis, Metody źródłoznawcze wczoraj i dziś, [w:] Na progach historii,
Poznań 1994, s. 262.
26
Ibidem, s. 263.
25
Aleksandra Kuligowska
28
dzie punkty przecinania się płaszczyzn historycznych. Płaszczyznami są również nauki
historyczne, jak np. wspomniana nauka o dyplomach, nauka o piśmie, nauka o rękopisach itp. Żadna z nich nie posiada wyraźnie wyznaczonych granic, dlatego tak
trudno je usystematyzować czy podporządkować jedną drugiej. Nigdy też nie będą
miały wyznaczonego ograniczonego pola badawczego i, podobnie jak w przypadku
podziału czasowo-rzeczowo-przestrzennego, nie będą się na siebie nakładać i tworzyć jednego wielkiego obszaru, a jedynie przecinać w różnych punktach, w których zbiegać się będą ich zainteresowania. Stąd też tak skomplikowanym zadaniem
byłaby próba opisania takiej całości.
Warto przywołać definicję Erharda, w której:
Die Geschichtsquellenkunde umfasst also die wissenschaftliche Kenntniss aller derjenigen Gegenstande, welche zur Erinnerung an geschichtliche Tatsachen aller Art, und zu Beweisen für
dieselben, entweder ursprünglich bestimmt, oder doch, vermöge ihrer Entstehung, Dauer und
sonstiger Verhältnisse, vorzugsweise geeignet sind.28
Źródło w tak rozumianej definicji występuje jako element działania, przedmiot
intencjonalny, a więc funkcjonujący w świecie, w którym powstało, i na nowo w świecie
historyka, który je bada. Nie może odbijać rzeczywistości, ponieważ wchodzi w relacje z kulturą czasów, do jakich przetrwało. Z tej definicji wprost czerpał E. Bernheim
tłumacząc, czym dla niego jest źródło historyczne29. Dokonał jednak definicyjnego
przesunięcia. Dla Bernheima źródłem może być już wszystko, co mówi o przeszłości. Rzeczy nie muszą się ukonstytuować w źródło, one wprost nim są. Zatem greifswaldzki uczony dokonał przesunięcia, zamieniając koncepcję Erharda na quasi ontologię historyczną.
Oba te definicyjne ujęcia łączy jeszcze płaszczyzna, na której się je rozpatruje.
Bernheim buduje swoją koncepcję źródła na poziomie Quellenkunde, tak jak Erhard.
Gdy chodzi o Bernheimowski podział źródeł, również — co nie jest bez znaczenia
— będzie się dokonywał na tym samym etapie.
PODZIAŁ ŹRÓDEŁ HISTORYCZNYCH W LEHRBUCH
DER HISTORISCHEN METHODE UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE30
Wspominając w literaturze naukowej z zakresu metodyki i metodologii historii koncepcję Ernesta Bernheima, główny akcent kładziony jest (obok definicji źródła historycznego) na podziale źródeł historycznych. W większości prac poglądy Bernheima
poprzedzone są wykładem teorii Droysena. Obu autorów łączy to, że dokonują podziału na poziomie Quellenkunde. Opierając się na samej tylko koncepcji Bernheima
niełatwo jest znaleźć w języku polskim odpowiednik niemieckiego Quellenkunde. Trud27
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 375.
H. A. E r h a r d, Kritische Übersicht..., s. 382; na tę definicję powołuje się E. Bernheim w Lehrbuch..., s. 252, przypis 1.
29
E. B e r n h e i m, Lehrbuch...
30
W podrozdziale poniższym został przedstawiony również podział źródeł G. Droysena, jako prekursora tego typu rozważań. Osobnych badań wymagałaby kwestia zestawienia tych dwóch podziałów źródeł
z zaproponowanym przez H. A. Erharda w Kritische Übersicht...
28
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
29
no tłumaczyć to słowo jako źródłoznawstwo, w momencie gdy chodzi tu raczej
o wiadomości o źródle historycznym „na stopniu heurezy i opisu formalnego”31. Jeżeli „znawstwo” za Brygidą Kürbis uznamy za wyższy stopień wiedzy, to źródłoznawstwu będzie raczej odpowiadać niemieckie słowo Quellenerkenntnis32. Quellenkunde
pozostaje zatem jednym z czterech, wyróżnionych przez Bernheima etapów pracy
nad źródłem historycznym i odpowiada temu, co B. Kürbis określa jako heureza33.
Ten ostatni termin jest polską wersją Bernheimowskiej Heuristik34. Zadaniem Quellenkunde jest zidentyfikowanie wszystkiego, co może służyć historykowi jako źródło. Pomocne badaczowi są systematyczne zestawienia i wykazy źródeł określonych
epok i grup historycznych zjawisk, do których dociera się właśnie na poziomie Heuristik35.
Ernest Bernheim dzieli materiał źródłowy na dwie duże grupy: t r a d y c j ę (Tradition) i p o z o s t a ł o ś c i (Überreste), określając ten podział jako najważniejszy przy
metodologicznym traktowaniu źródeł. Wszystko, co bezpośrednio pozostało po przeszłości i jest nadal obecne, nazywa „pozostałościami”, natomiast wszystko, co jest
pośrednio przekazywane z przeszłości i oddane powtórnej recepcji przez ludzkie rozumienie nazywa „tradycją”36. Zdaniem Bernheima dalszy podział pozostałości będzie
zależny od tego, na ile uświadomimy sobie tkwiący w nich potencjał przypominania
przeszłych zdarzeń. Pod tym względem wyróżnił Bernheim dwie grupy. Pierwsza to
p o z o s t a ł o ś c i w ś c i s ł y m z n a c z e n i u (Überreste im engeren Sinne), które
nie posiadają żadnej intencji przypominania dla potomności, a same w sobie są jedynie pozostałą częścią przeszłości i ludzkiego działania. Grupę drugą stanowią
p o m n i k i (Denkmäler), w których tkwi intencja twórców, by w różnych celach
utrwalać w nich przeszłość37.
Do grupy pierwszej zaliczył Bernheim pozostałości ciał ludzkich, w tym również resztki ludzkiego procesu życiowego, które otrzymujemy analizując np. odpadki
kuchenne. Następnie wymienia język i wszystko, co daje się uchwycić pod pojęciem stanów/sytuacji (Zustände) — obyczaje, zwyczaje, święta, zabawy, kulty, instytucje prawa, jak również wszelkie produkty ludzkiej działalności: dzieła techniki, nauki
i sztuki, naczynia, monety, broń, budowle, wreszcie akta handlowe, akta soborowe,
akta parlamentarne, mowy, relacje, gazety, pamflety, listy, akta administracyjne wszelkiego rodzaju, zapisy statystyczne, rachunki, dokumenty celne, urbaria itd. Grupa
druga (tzw. pomniki), zawiera w sobie szczególną intencję twórców informowania
31
B. K ü r b i s, op. cit., s. 259.
Ibidem, s. 259.
33
Etapy pracy nad źródłem to kategoria wyróżniona przez B. K ü r b i s w Metody źródłoznawcze...,
s. 262, przedstawiła tu trzy etapy badawcze: heureza krytyka i interpretacja; przypomnijmy, że w Bernheim
wyróżnił cztery takie „etapy”: Quellenkunde (Heuristik), Kritik, Auffasung, Darstellung.
34
Oba terminy tj. Quellenkunde i Heuristik Bernheim traktuje synonimicznie.
35
E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 259.
36
Ibidem, s. 255–256, tłum. A.K.; podział ten opiera się na wydzieleniu źródeł pośrednich i bezpośrednich. Na jego kanwie miał rozważać swoją klasyfikację na źródła adresowane i nieadresowane
J. Topolski, zob. B. K ü r b i s, Metody źródłoznawcze..., s. 263.
37
Ibidem, s. 256.
32
Aleksandra Kuligowska
30
o przeszłości: przy dokumentach przeważnie w celu ustanowienia lub regulacji stosunków prawnych, przy napisach (tak dalece, jak nie zawierają one wprost historycznej informacji) w celu przypomnienia ważnych osobistości i zdarzeń, do tego
przy osobistym zainteresowaniu, jak w przypadku napisów nagrobnych, przy monumentach albo pomnikach w ścisłym znaczeniu (tzn. przedstawieniach sztuki obrazowej bez napisów). Przy czym — jak podkreśla Bernheim — pomniki jako podgrupa
pozostałości obrazują historyczne zdarzenia i osobistości, chcą przede wszystkim zachować wspomnienie o miejscach i ludziach. Jednocześnie służą historycznemu wspomnieniu w ogóle, przez co (zdaniem Bernheima) wchodzą też w sferę tradycji.
Tradycja, jakkolwiek w różnym stopniu, realizuje bez wyjątku zamiar zachowania w pamięci zdarzeń i chce nieledwie sama być materiałem historycznym38. Autor
podręcznika wyróżnił tradycję obrazową, ustną i pisaną. Do pierwszej grupy należą
obrazowe prezentacje historycznych postaci, miejscowości (np. plany miast, mapy
geograficzne) albo przeszłości. Tradycja ustna obejmuje opowiadania, sagi, anegdoty, przysłowia, pieśni o historycznej zawartości itp. Tradycja pisana zaś obejmuje
napisy o historycznej zawartości, kalendarze, drzewa genealogiczne i genealogie, annały, kroniki, memoriały, biografie i każdego rodzaju przedstawienia historyczne39.
Bernheim podkreśla jednak, że podane podziały, jak zwykle tego rodzaju pojęciowe dystynkcje, nie rozdzielają od siebie poszczególnych gatunków źródeł. Granice
między nimi są do pewnego stopnia płynne40. Każde dzieło historyczne, pisze Bernheim, które na początku zaliczylibyśmy do tradycji” ponieważ przekazuje nam wieść
z pewnej przeszłości, wydaje się być pozostałością dopóty, dopóki będziemy je traktować wyłącznie jako produkt literatury, pozwalający nam poznać stan i charakter
literatury historycznej i duchowości danej epoki. Z drugiej strony malowidło, które
pierwotnie traktowaliśmy jako produkt sztuki i zaliczaliśmy do pozostałości, wchodzi w sferę tradycji, przedstawiając procesy historyczne. Łatwo to można zauważyć,
zdaniem autora, gdy przypomnimy sobie pewne malowidła francuskie z ich patriotyczną przesadą41.
Podział źródeł historycznych, zaproponowany przez Ernesta Bernheima, przedstawić można następująco:
1. Pozostałości
Pozostałości w ścisłym znaczeniu (resztki)
Pomniki
resztki ciał ludzkich
język
instytucje
produkty
akta urzędowe włącznie z listami
itp.
napisy
monumenty
stany/okoliczności
dokumenty
38
39
40
41
Ibidem,
Ibidem,
Ibidem,
Ibidem,
s.
s.
s.
s.
257.
257.
258.
258, tłum. A.K.
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
31
2. Tradycja
obrazowa
ustna
pisemna
malowidła historyczne
przedstawienia topograficzne
rzeźby historyczne
opowiadania
sagi
anegdoty
przysłowia
pieśni historyczne
napisy historyczne
genealogie
kalendarze
annały
kroniki
biografie
pamiętniki itp.
Formalny podział źródeł historycznych pochodzi (zdaniem Gerarda Labudy), od
J. G. Droysena i to jego koncepcję miał utrwalić w nauce Bernheim, „dość znacznie
ją jednak — mimo przeciwnych zapewnień — zmieniając i przemianowując”42. Warto
zatem przyjrzeć się podziałowi źródeł zaproponowanemu przez Droysena.
Cały materiał historyczny podzielił on w swojej Historyce na trzy grupy: p o z os t a ł o ś c i (Überreste), ź r ó d ł a w ś c i s ł y m z n a c z e n i u (Quellen) i p o m n ik i (Denkmäler). Pozostałość to wedle Droysena wszystko to, co dotrwało do naszych czasów i bezpośrednio przekazuje nam informacje o minionych zdarzeniach.
Źródłami nazywa materiał historyczny, który został nam przekazany przez autorskie
przedstawienie43, a jego celem jest wspomnienie minionych wydarzeń. Pomniki to ta
grupa źródeł historycznych, która łączy w sobie obie te formy (pozostałości i źródeł)44. Do pozostałości zaliczył Droysen: a) dzieła rąk ludzkich, b) stany wspólnoty
obyczajowej, c) przedstawienia myśli, poznania, procesów duchowych wszelkiego
rodzaju d) akta. W grupie pomników umieścił: a) dokumenty, w których zawarta jest
informacja o dokonaniu czynności prawnej, b) dzieła sztuki, takie jak napisy, medaliony, w pewnym sensie również monety, c) monumentalne formy, takie jak kamienie
graniczne, tytuły, herby, imiona. Źródła podzielił Droysen na subiektywne i pragmatyczne. Do subiektywnych zaliczył zarówno te, w których dominuje fantazja odautorska (np. sagi, pieśni historyczne itp.), jak i te, które mogą być wykorzystane przez
inne pokolenia jako np. materiał do argumentacji (np. mowy sądowe, parlamentarne,
pisma publicystyczne itp.). Do pragmatycznych zaliczył źródła referujące, które jednak mogą być dalej dzielone ze względu na cel, jaki im przyświecał: czy powstały
dla prywatnego tylko uwiecznienia minionych dziejów, czy dla innych, czy mają służyć
najbliższym pokoleniom, czy potomnym, czy powstały w celu pouczenia, dla zabawy, czy też dla celów publicznych, bądź handlowych. Podział Droysena można przedstawić następująco:
42
G. L a b u d a, Próba nowej systematyki i nowej interpretacji źródeł historycznych, „Studia źródłoznawcze” t. 1, 1957, s. 6 i nast.
43
U D r o y s e n a Vorstellungen der Menschen.
44
J. G. D r o y s e n, Historik..., s. 332–333; Droysen nie daje tu dalszych objaśnień.
Aleksandra Kuligowska
32
1. Pozostałości (Überreste)
a) dzieła rąk ludzkich,
b) stany wspólnoty obyczajowej,
c) przedstawienia myśli,
d) akta.
2. Pomniki (Denkmäler)
e) dokumenty, w których zawarta jest informacja o dokonaniu czynności prawnej,
f) dzieła sztuki, takie jak napisy medaliony, w pewnym sensie również monety,
g) oznaczenia monumentalne, takie jak kamienie graniczne, tytuły, herby, imiona.
3. Źródła (Quellen)
a) subiektywne:
— w których dominuje fantazja odautorska, jak np. sagi, pieśni historyczne;
— które mogą być materiałem w innych tekstach polemicznych45, np. mowy
sądowe, mowy parlamentarne, pisma publicystyczne;
b) pragmatyczne (referujące):
— powstałe dla użytku prywatnego;
— powstałe dla szerszej publiczności.
Podział ten, zwłaszcza gdy chodzi o trzecią grupę — źródła, znacznie odbiega
od poziomu, na którym chce go budować Droysen. Nie da się go bowiem przeprowadzić na płaszczyźnie Quellenkunde, gdyż wymaga on krytyki źródeł, podlegających podziałowi. Szczególnie kategorię źródeł subiektywnych można otrzymać
dopiero po krytyce źródłowej.
Cała ta zawiła klasyfikacja Droysenowska jest zazwyczaj upraszczana w taki sposób, że źródła w wąskim sensie dzieli się na pisemne i ustne46. Jak się wydaje, koncepcja Droysena (pochodząca od Augusta Bockha) jest próbą przełożenia rozważań
filologicznych, ujmujących źródła jako formę języka, na płaszczyznę historyczną47.
Podstawowy zarzut Bernheima, wysuwany wobec tej koncepcji, dotyczy jej niejasności. Spowodowane to zostało przez uwikłanie jego podziału w liczne grupy i podgrupy. Mimo wprowadzenia takich komplikacji, podział ów nie jest wyczerpujący.
Bernheimowi natomiast zarzuca się jawne uproszczenie podziału Droysenowskiego
kosztem ważnych, lecz być może zbyt skomplikowanych kwestii. Nic bardziej mylnego. Jeżeli bowiem przyjrzymy się poziomom, na których zbudowane zostały oba
te podziały to z łatwością zobaczymy, że jeden i drugi ma się odnosić do Quellenkunde, o czym była już mowa. Trudno jednak zastosować zawiły podział Droysena
na etapie, na którym nie została jeszcze przeprowadzona krytyka źródłowa. Klasyfikację Droysenowską można bowiem przeprowadzić dopiero na etapie interpretacji,
po głębszym „rozpoznaniu” źródła.
45
Argumentation.
Zob. G. L a b u d a, op. cit., s. 6–7.
47
Por. A. B o c k h, Encyklopädie und Methodologie der philologischen Wissenschaften, Lipsk 1877,
s. 49 i nast.
46
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
33
Na gruncie nauki polskiej krytyką klasyfikacji Bernheima zajęli się zarówno wspomniany już G. Labuda jak i J. Giedymin48, który swoje poglądy na ten temat zaprezentował między innymi w „Studiach źródłoznawczych”, jako odpowiedź na Próbę
nowej systematyki... Labudy. Analizę poglądów obu autorów zaczniemy od filozoficznie bardziej jednolitego tekstu metodologa i filozofa nauki, J. Giedymina49. Autor
prezentuje usystematyzowany zespół poglądów ze swojego pierwszego okresu pracy badawczej, który odzwierciedla widoczną fascynację Giedymina twórczością
dwóch wielkich mistrzów — Kazimierza Ajdukiewicza i Karla Poppera50.
Analizując podział źródeł zaproponowany przez Bernheima reprezentuje Giedymin (w odniesieniu do wcześniejszej krytyki Labudy) punkt widzenia logika. Takie
podejście jest jego zdaniem uprawomocnione, gdyż ma przed sobą:
Spór prowadzony przez przedstawicieli nauki szczegółowej na temat, w odniesieniu do którego
wypowiada się w pewnym zakresie każdy podręcznik logiki elementarnej; stąd wdzięczne pole
do pokazania zastosowań logiki. Po drugie, istnieje ścisły związek między pojęciem źródła
historycznego a takimi pojęciami metodologicznymi, jak pojęcie wnioskowania, konfirmacji
i znaku. Wreszcie trzecim względem, dla którego w sporze o klasyfikację źródeł przydatna
być może wiedza logiczna, jest fakt, że mianem źródła nazywano nieraz przedmioty różnych
typów logicznych, napotykając w związku z tym na trudności w zbudowaniu poprawnej klasyfikacji.51
Wychodząc z takiego założenia dyskutuje Giedymin przede wszystkim „wady językowe języka klasyfikacji” Bernheima, wskazując że ocena podziału, która się z tymi
błędami nie liczy, sama „naraża się na zarzut popełnienia błędów językowych”52. Jako
logik odnosi się też do zarzutów stawianych Bernheimowi przez Labudę i do ich słuszności.
Zdaniem Giedymina trudno ocenić poprawność pewnego konkretnego podziału,
jeżeli nie mamy definicji odpowiednich terminów. Od nich więc rozpoczyna swoją
analizę. Wedle tego uczonego, Bernheim wymienia w swoim podręczniku dwie definicje ź r ó d ł a h i s t o r y c z n e g o:
... materiał, z którego nasza nauka czerpie swe poznanie, i po wtóre źródła są rezultatami
ludzkiego działania, rezultatami, które bądź z przeznaczenia, bądź dzięki swemu istnieniu, powstaniu i innym okolicznościom szczególnie nadają się do poznania faktów historycznych.53
48
J. G i e d y m i n, Wady językowe klasyfikacji źródeł historycznych, [w:] Z problemów logicznych
analizy historycznej, Poznań 1961, s. 6–27; zob. też: t e n ż e, Problemy logiczne analizy historycznej,
„Studia źródłoznawcze”, t. 2, 1958, s. 1–39; t e n ż e, Językowe problemy klasyfikacji źródeł historycznych,
[w:] Logiczna teoria nauki. Wybór artykułów, Warszawa 1966, s. 580–606.
49
W kwestii koncepcji J. Giedymina por. też: R. P. W i e r z c h o s ł a w s k i, Mechanizm redefinicji
naturalizmu w ujęciu J. Giedymina: ilustracja historyczna, [w:] Podmiot intencjonalny, a wyjaśnianie
w naukach społecznych. Studium metodologiczne. Rozprawa doktorska napisana pod kierunkiem
ks. prof. dra hab. A. Bronka w Katedrze Metodologii Nauk KUL, Lublin 2003, s. 99–129, maszynopis
udostępniony dzięki uprzejmości Autora.
50
Zob. K. Z a m i a r a, Informacja biograficzna o J. Giedyminie, [w:] O nauce i filozofii nauki.
Księga poświęcona pamięci Jerzego Giedymina, Poznań 1995, s. 9–12.
51
J. G i e d y m i n, Wady językowe, s. 6.
52
J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 13.
53
Ibidem, s. 10.
Aleksandra Kuligowska
34
Według Giedymina te dwie definicje są od siebie zupełnie różne. Pierwsza jest
bowiem bardzo obszerna i pozwala zaliczyć do źródeł fakty przyrodnicze, z których
można wnioskować o ludziach przeszłości, jak np. szkielety ludzi i zwierząt. Druga
natomiast fakty te wyklucza z zakresu źródeł historycznych54. Jak się wydaje, taka
argumentacja nie oddaje sprawiedliwości koncepcji Bernheima. Określenie źródeł jako
materiału historycznego jest w Lehrbuch tylko ogólnym stwierdzeniem, wynikającym z wcześniejszych analiz, dotyczących istoty i pojęcia historii. Bernheim wielokrotnie zresztą podkreślał, że źródła nie stanowią samego w sobie celu badań, są
jedynie środkiem do poznania przeszłości, dlatego traktujemy je jako materiał nauki
historycznej. Giedymin zaś, co daje się zauważyć, podejmuje się krytyki Bernheimowskiej koncepcji tylko na podstawie kilkustronicowego rozdziału, dotyczącego źródeł
historycznych, wyrywając go właściwie z kontekstu. Jeżeli przyjąć tradycyjne założenie, że definicja nazwy powinna wskazywać genus, tj. rodzaj (szerszą klasę, do
której należą obiekty wskazywane definiowaną nazwą) i różnicę gatunkową, zwaną
differentia specifica55, to trudno znaleźć w książce Bernheima „dwie” definicje źródeł historycznych, spełniające te wymagania.
Na podstawie „właściwej” definicji źródeł historycznych, przedstawionej w Lehrbuch der historischen Methode..., Giedymin wnioskuje, że nie są nimi szkielety ludzkie czy zwierzęce. Podobny zarzut wysunął również Ahasver von Brandt56. Mimo
podobnego zarzutu, obaj uczeni przedstawili nieco inną argumentację. Brandt uznał,
że kości ludzkie nie mogą zaliczać się do „rezultatów działalności ludzkiej”, Giedymin natomiast stwierdził, że definicja źródeł E. Bernheima włącza w ich zakres tylko
przedmioty materialne, a także cechy tych przedmiotów57. Oba te argumenty mogą
wynikać ze zbyt wąskiej podstawy. Obaj autorzy odnoszą się do koncepcji źródeł
historycznych Bernheima, nie uwzględniając całości jego dzieła. „Rezultaty ludzkich
działań” są w nim potraktowane bardzo szeroko, co wynika z pojęcia i istoty historii,
jaką przyjął Bernheim. Historia dotyczy przecież relacji ludzkich i wszelkich działań
ludzkich. Przykładowo, drzewo samo w sobie nie będzie stanowiło obiektu badań
historii, lecz np. biologii, a natomiast już napis na tym drzewie, jako ślad ludzkiego
oddziaływania. Czy to samo drzewo, wykorzystane w dendrochronologii, będzie interesowało historyka? Podobnie szkielet — sam w sobie może być obiektem badań
chemii organicznej, natomiast jako pozostałość człowieka historycznego jest źródłem
historycznym. Konkretnym dowodem na to, że Bernheim traktuje szczątki ludzkie
jako źródła historyczne jest jego własna klasyfikacja, w której uznaje je za pozostałości w ścisłym znaczeniu. Dla Giedymina z kolei takie umieszczenie wśród pozostałości „szczątków cielesnych”, których nie uważa się za „rezultaty ludzkiej działal54
Ibidem.
S. Wo l f r a m, hasło Definicja, [w:] Encyklopedia filozofii, red. T. Honderich, Poznań 1998,
s. 139–140.
56
A. v o n B r a n d t, Werkzeugen des Historikers. Eine Einführung in die historischen Hilfswissenschaften, Köln 1989, s. 48.
57
Por. też.: T. K o s t y r k o, O pojęciu źródła historycznego. Na marginesie giedyminowej krytyki
koncepcji E. Bernheima, [w:] O nauce i filozofii nauki. Księga poświęcona pamięci Jerzego Giedymina,
Poznań 1995, s. 83 i nast.
55
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
35
ności”, przynajmniej przy zwykłym rozumieniu tych słów58, jest przykładem niekonsekwencji podziału Bernheima. Jednak, jak już zostało wyżej wspomniane, koncepcja historii autora Lehrbuch der historischen Methode jest określoną całością, w której poszczególne kategorie mają swoje znaczenie. Jest tak również w przypadku „rezultatów ludzkiej działalności”. Giedymin w swojej interpretacji definicji Bernheima
przyjmuje, że według greifswaldzkiego profesora źródła historyczne to r z e c z y będące rezultatami ludzkiej działalności, które pozostały z przeszłości i z których obserwacji możemy dowiedzieć się czegoś o przeszłości59. Na tym założeniu oparł Giedymin pozostałą część dyskusji. Jednak wypowiedź samego Bernheima wskazuje
wyraźnie, że źródłem historycznym nie jest konkretny przedmiot materialny, lecz „zespół cech, mający w tym przedmiocie swoją materialną podstawę”60.
Analizując zasady, na których oparty został Bernheimowski podział źródeł na p oz o s t a ł o ś c i i t r a d y c j ę, przedstawił Giedymin definiensy tych nazw jako: „to,
co z przeszłości bezpośrednio zostało przekazane i istnieje, oraz to, co z przeszłości
zostało pośrednio przekazane, po uprzednim ujęciu przez umysł człowieka”61. Następnie stawia Giedymin pytanie: „cóż to jednak znaczy, że coś zostało pośrednio przekazane przez umysł ludzki?”, stwierdzając przy tym niefortunność takiego zwrotu62.
Ta „żartobliwa sugestia”, jak pisze T. Kostyrko63 powstała w wyniku logicznej analizy języka Bernheima, poczynionej przez Giedymina. Jeżeli jednak przyjrzymy się dokładnie oryginalnym sformułowaniom tej definicji64, to zauważymy jak trudno znaleźć odpowiednik, oddający w pełni znaczenie wyrazu, co niekiedy nie udaje się bez
zastosowania formy opisowej. Tak jednak nie jest w przypadku definicji tradycji Bernheima:
Alles was mittelbar von den Begebenheiten überliefert ist, hindurchgegangen und wiedergegeben durch menschliche Auffassung, nennen wir Tradition.65
Podkreślone wyrazy przetłumaczył Giedymin jako „umysł człowieka”. Tymczasem w Bernheimowskiej definicji pojęcia tradycji nie ma nic, co odpowiadałby
terminowi „umysł”. Auffassung można przetłumaczyć jako pojmowanie, pojęcie, zapatrywanie, punkt widzenia, sposób pojmowania66. Synonimem tego wyrazu jest również Verständnis — rozumienie, ale nie umysł.
58
J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 17.
Ibidem, s. 17, podkreślenie A.K.
60
T. K o s t y r k o, op. cit., s. 83.
61
J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych, s. 11. Nazwy pozostałości i tradycja zostały — według
Giedymina — zastąpione przez późniejszych metodologów historii terminami: źródło bezpośrednie i źródło
pośrednie.
62
Ibidem, s. 11.
63
T. K o s t y r k o, op. cit., s. 85.
64
Postulat precyzji języka wysuwa sam Giedymin, zob. J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 6.
65
E. B e r n h e i m, op. cit., s. 255–256; podkreślenie Autorki.
66
A. Z i p p e r, Dokładny słownik języków polskiego i niemieckiego w czterech tomach, Wiedeń
1904, s. 102, samo pojęcie Auffassung jest u Bernheima terminem technicznym, którego objaśnieniu
poświęcił rozdział piąty swojej pracy, s. 562–776.
59
Aleksandra Kuligowska
36
Jak pisze T. Kostyrko, Bernheim nie miał oczywiście na myśli przedmiotu fizycznego, który „przechodzi przez umysł ludzki”, lecz wydobytą z owego przedmiotu
w procesie informacji wiedzę o przeszłości67. Uczona ta prezentuje różny od Giedymina punkt widzenia, dlatego inaczej przedstawia się jej interpretacja definicji źródła
historycznego E. Bernheima. Kostyrko uważa, że greifswaldzki profesor traktuje źródło
jako zespół cech, który mógłby być rozumiany jako pewna struktura informacyjna.
Można w niej wyróżnić: p o d s t r u k t u r ę o z n a k o w ą — według Bernheima
byłaby to pozostałość, oraz p o d s t r u k t u r ę z n a k o w ą — według Bernheima byłaby to tradycja68.
Wróćmy jednak do interpretacji J. Giedymina. Uczony ten przyjmując, że w definicji Bernheima źródło uznane zostało za rzecz, podobnie traktuje elementy jego
podziału. Dlatego sugeruje, że tradycją chciał nazwać Bernheim pewne rzeczy ze
względu na ich zdolność przekazywania informacji. Zdaniem Giedymina:
Nazwy występujące w klasyfikacji Bernheima są wieloznaczne (posiadają one ponadto jeszcze
inne wady semantyczne) a definicje tych nazw dostarczone przez niego są niepoprawne [...]
w tej sytuacji nie da się bez uprzedniej krytyki językowej przeprowadzić oceny poprawności
klasyfikacji Bernheima.69
Przyjmując taki punkt widzenia sprzeciwił się Giedymin krytyce G. Labudy, w myśl
której błędy klasyfikacji Bernheimowskiej uwarunkowane są idealizmem autora. Zdaniem Giedymina bowiem, przyczyna leży w wadach języka tej klasyfikacji70.
W swojej pracy J. Giedymin omawia również szeroko zarzut nierozłączności podziału źródeł71, który pod adresem koncepcji Bernheima wystosował G. Labuda. Autor
Problemów logicznych analizy historycznej uznaje, że podział Bernheima mógłby być
jak najbardziej rozłączny, gdyby tylko dopracować wadliwe sformułowania definicyjne. Dowodem na to, że Bernheim nie panuje nad stosowanym przez siebie językiem mają być jego słowa przetłumaczone przez Giedymina:
Podane różnice, jak to się zwykle dzieje z podobnymi dystynkcjami pojęciowymi, nie oddzielają od siebie w sposób szufladkujący poszczególnych gatunków źródeł.72
Taki wniosek jest jednak nieuchronny tylko w momencie, gdy (tak jak Giedymin)
źródła rozumiemy wyłącznie jako przedmioty. Uczony, idąc dalej za swym wnioskiem,
uznaje, że największe wady językowe występują w Bernheimowskiej definicji pozostałości. Nie wykazuje ona, zdaniem poznańskiego uczonego, żadnych cech, które
pozwoliłyby wśród źródeł historycznych wyróżnić jakąś podgrupę. Skoro bowiem
67
T. K o s t y r k o, op. cit., s. 85.
Ibidem, s. 83.
69
J. G i e d y m i n, Z problemów logicznych..., s. 13.
70
Sam Giedymin jednak, co wykazała m.in. T. Kostyrko, nie dba o precyzyjne ujęcie definicji
Bernheima. Stąd błędy w tłumaczeniu kategorii tego uczonego, oraz przypisywanie Bernheimowi poglądów, których on sam nie uznawał.
71
Wedle Giedymina jeżeli dzielimy zakres nazwy Z na człony P i T, to podział ten jest rozłączny tylko
wtedy, gdy żadne P nie jest T i gdy żadne T nie jest P. Gdy istnieją P będące zarazem T i T będące zarazem
P, podział jest niepoprawny, gdyż jego człony nie są rozłączne; J. Giedymin, Z problemów logicznych..., s. 8.
72
Ibidem, s. 16.
68
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
37
źródła są wedle Bernheima „rezultatami działalności ludzkiej” (o jednostronnym pojmowaniu przez Giedymina tego zwrotu zostało już wyżej powiedziane) to — wnioskuje Giedymin — elementy ich podziału również. Nie można zatem, zdaniem Giedymina, wyróżnić „pozostałości w ścisłym znaczeniu”, w których mieściłyby się
szczątki ludzkie. W zamian poznański uczony zaproponował:
... niezawodny sposób takiego skonstruowania definicji pozostałości, dzięki któremu Bernheimowska dystynkcja pojęciowa oddzieliłaby od siebie w sposób doskonale szufladkujący poszczególne gatunki źródeł. Mianowicie wystarczyło po zdefiniowaniu tradycji [...] powiedzieć,
iż do pozostałości zalicza się wszelkie źródła historyczne nie będące tradycją!73
Konstatacją Giedymina jest stwierdzenie, że w istocie trudno utrzymać zarzut
nierozłączności Bernheimowskiego podziału źródeł, przedstawiony przez G. Labudę.
Wystarczy bowiem doprecyzować język greifswaldzkiego uczonego, by klasyfikacja była logicznie poprawna.
Jerzy Giedymin przedstawił własny punkt widzenia i własny sposób analizy tekstu. Odmienne stanowisko zaprezentowała T. Kostyrko, a jeszcze inne (o czym niżej)
Gerard Labuda. Przyjęte przez Giedymina założenia uwarunkowały całą jego późniejszą argumentację. Niestety, powstały one w wyniku nieprecyzyjnie przetłumaczonych Bernheimowskich kategorii, wyrwanych na dodatek z kontekstu. Sam Giedymin nie spełnił zatem postulowanego przez siebie aksjomatu precyzji języka.
Drugi artykuł, ważny ze względu na recepcję koncepcji Bernheima w Polsce,
został zaprezentowany przez G. Labudę w „Studiach źródłoznawczych”74. To ten
uczony zapoczątkował właściwie powojenną dyskusję nad Bernheimowskim rozumieniem źródła historycznego i jego podziałem. Jego pracę należy potraktować oddzielnie, nie tylko ze względu na nowatorskie wówczas podejście autora do kwestii
źródeł historycznych, ale też ze względu na specyficzne wykorzystanie koncepcji
Bernheima.
Labuda, pisząc swój artykuł w połowie lat pięćdziesiątych, musiał odpowiedzieć
na szczególne wymagania marksistowskiej ortodoksji, a przy tym sprostać zadaniu
takiego opisu historycznej interpretacji, który nie opierałby się na gotowych ideologiach, lecz na źródle historycznym. Oczywiście nie da się tego przeprowadzić na
zanalizowanym już wyżej poziomie Quellenkunde czy „etapie heurezy źródłowej”.
Poprzez tekst Próba nowej systematyki i interpretacji źródłowej, wydany po odwilży, udało się Labudzie narzucić model metodologii historii, w którym normą jest wychodzenie od źródeł historycznych. Na tym etapie był to ogromny sukces. Historia,
która musi opierać się na źródłach, nie jest już tak podatna na manipulacje.
Labuda musiał wypracować metodę historyczną, mogącą sprostać zastanej sytuacji, w której ideologia miała dominującą rangę. Ranga ta zasadzała się faktycznie
na pewnego rodzaju mitologii, a poznański uczony musiał się do tego ustosunkować. Nawet koncepcja podziału źródeł przedstawiona w Lehrbuch der historischen
Methode... nie odpowiadała pytaniom stawianym w czasie, w którym ukazał się ar73
74
Ibidem, s. 17.
G. L a b u d a, op. cit., s. 3–52.
Aleksandra Kuligowska
38
tykuł Labudy. Proponowane wówczas podziały opierały się na klasyfikacjach przedmiotowych i ideowych. Mimo to Labuda podjął próbę wykorzystania myśli Bernheimowskiej. Poznański uczony, mając zapewne świadomość, że koncepcja Bernheima jest pewnym punktem dojścia, zdawał sobie sprawę, że trudno się na niej oprzeć
w całości. Alternatywą było dla niego oparcie się tylko na metodyce Bernheima.
Swoje rozważania zaczyna Labuda od tego, że:
Wiadomo, że historiografia tradycyjna w interpretacji, czyli hermeneuzie, posługiwała się metodą genetyczną, inaczej zwaną ewolucyjną.75
Zdanie to poznański uczony opatruje przypisem, w którym wyjaśnia, że ogólne
pojęcie o tej metodzie dał M. Handelsman w swojej Historyce76. Warto jednak dodać, że Handelsman w całym opisie poświęconym tej metodzie ani razu nie nazwał
jej ewolucyjną, konsekwentnie stosując termin metoda genetyczna. Tworzyła się ona,
zdaniem Labudy, na etapie historiografii oświecenia. Jednak podstawowe jej założenia zostały uogólnione dopiero w pierwszej połowie XIX wieku przez Leopolda von
Ranke. Według Labudy metoda genetyczna „uwolniła badaczy od apriorycznie przyjętych założeń syntetycznych”, tworząc jednak ograniczone możliwości uogólnień
opartych na indukcji. Na tym polegała „postępowa rola” tej metody wobec poprzedzającej ją „historiografii dworskiej czy szlacheckiej”77. Dwie ostatnie, jak pisze poznański uczony, zadowalały się samą narracją, „bez ambicji do uogólnień” i były niezdolne do powiązania poszczególnych „płaszczyzn procesu dziejowego”. Historycy
stosujący metodę genetyczną, zdaniem Labudy, przedstawiali fakty w taki sposób,
aby zobrazować ich wzajemne powiązanie. Pokazać jak poszczególne wydarzenia
historyczne doszły do skutku, rozwinęły się i wreszcie kulminowały w wydarzeniu
czołowym.
Historyk uważał swe zadanie za spełnione, gdy pokazał w jaki sposób pewien cykl wydarzeń
rozwijał się od embrionu aż do pełnej komórki, która stała się godna nosić miano faktu lub
wydarzenia historycznego. Leżące u podstaw takiej interpretacji mniemanie o konieczności
ewolucyjnego, a tym samym przyczynowego przedstawienia faktów, znajdowało poparcie w równocześnie dokonywających się uogólnieniach metodycznych na gruncie nauk przyrodniczych
[...] na pytanie, jaka jest siła motoryczna tych zmian, przyrodnicy, a za nimi podświadomie
historycy znajdowali odpowiedź w koncepcjach mechanistycznych lub witalistycznych.78
Następnie wyróżnia Labuda trzy podstawowe zasady, które składają się na m et o d ę g e n e t y c z n ą: czasową, przestrzenną i rzeczową. Według tej metody, zdaniem Labudy, badacze szeregują zjawiska historyczne w czasie, łączą fakty związane
ze sobą przestrzennie, oraz wiążą fakty jednorodne, tj. przynależne do siebie rzeczowo. Tak rozumiana metoda genetyczna izoluje poszczególne fakty, by następnie ułożyć je w ciągi wydarzeń. Zdaniem Labudy, posługiwanie się przez historyków metodą genetyczną:
75
G. L a b u d a, op. cit., s. 4.
M. H a n d e l s m a n, Historyka. Zasady metodologji i teorji poznania historycznego. Podręcznik
dla szkół wyższych, Warszawa 1928, s. 23.
77
G. L a b u d a, op. cit., s. 4.
78
Ibidem, s. 5.
76
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
39
... doprowadzało ich do zwątpienia w celowość badań historycznych i rezygnacji z wykrycia
praw rządzących procesem dziejowym.79
Podsumowując wstęp do swojego artykułu G. Labuda pisze:
Można wskutek tego bez przesady powiedzieć, że cała historiografia burżuazyjna, zarówno
w momentach swego wzrostu i późniejszego zwycięstwa, jak wreszcie w dobie swego załamania wyrosła wskutek ciasnego stosowania metody genetycznej.80
Dość wyraźnie uwidacznia się w takim opisie metody genetycznej pewna manipulacja Labudy. Z jednej strony uznaje jej postępową rolę wobec historiografii dworskiej, a jednocześnie wiąże ją z ewolucjonizmem i naukami przyrodniczymi. Koresponduje to z filozofią pozytywistyczną, wzorującą się na ewolucjonizmie, ale nie
ma nic wspólnego z metodą rozwojową (entwickelnde) u Bernheima. Z drugiej zaś
strony wskazuje ułomność przedstawiania dziejów w sposób genetyczny. Zdaniem
Labudy, historycy hołdujący tej metodzie rezygnują z wykrycia praw, które rządzą
procesem dziejowym.
Zagadnieniem praw w historii zajął się również Andrzej Malewski w swoim artykule Zagadnienie idiograficzności historii — bliskoczesnym rozważaniom Labudy81. Malewski, opowiadając się za formułowaniem praw naukowych w historii, krytykuje Bernheima:
Na wielu stronach niesłusznie gwałtownie broni poglądu, że ustalanie praw ogólnych dotyczących działań ludzkich jest zarówno ze względów teoretycznych jak i praktycznych niemożliwe.82
Z punktu widzenia marksizmu, zarzut postawiony Bernheimowi przez Malewskiego jest jak najbardziej trafiony. Istotnie, Bernheimowska koncepcja odrzucała prawa
w historii. Leży tu być może przyczyna określenia przez Labudę metody genetycznej jako ewolucyjnej. Miało to przekonać (znajdujących się w większości) zwolenników marksistowskiej ortodoksji, że pozytywistyczne koncepcje historii, uznawane
przecież za burżuazyjne, dzielił już tylko krok od filozofii Marksa. Fakt, który mógł
ułatwiać taką argumentację, to bliskoczesność obu tych poglądów na historię. W ten
sposób uczony przedstawił niemarksistowską (między innymi pozytywistyczną) historiografię jako różniąca się od marksizmu tylko pod względem stopnia, nieledwie
jego poprzednika. To pozwoliło Labudzie na wykorzystanie niemarksistowskich koncepcji w swoim artykule. Wedle Labudy, historycy posługujący się metodą historyczną na dobrą sprawę obrali właściwą drogę, nie zdołali jednak uniknąć pewnych,
sporych w gruncie rzeczy, uchybień. Tworzyli bowiem ciągi wydarzeń, „dla których nie umieli znaleźć przyczyny wiążącej i ostatecznej”83. Zatem wskazuje tu autor na brak początku i końca, który dla odmiany zbudowała mitologia marksistow79
Ibidem.
Ibidem, s. 6.
81
A. M a l e w s k i, Zagadnienie idiograficzności historii, [w:] O nowy kształt nauk społecznych.
Pisma zebrane, Warszawa 1957; autor prezentuje dwa sposoby badania dziejów: idiograficzny (nieprzyjmujący praw w historii) i nomotetyczny (uznający że historią rządzą prawa).
82
Ibidem, s. 158.
83
G. Labuda, op. cit., s. 5.
80
Aleksandra Kuligowska
40
ska. System podziału źródeł opierał się na tym samym błędzie, nie mógł więc zostać
zaakceptowany.
Labuda w całości skrytykował podział źródeł historycznych zaproponowany przez
E. Bernheima. Warto jednak zauważyć, że przy omawianiu wszelkich „burżuazyjnych” klasyfikacji zastosował podział według krytyki rzeczowej i formalnej. Do tej
ostatniej zaliczył, jak już zostało wspomniane, koncepcję Bernheimowską, która zupełnie do niej nie przystaje. Wynika to z rodzaju zarzutów stawianych przez Labudę.
Te zaś, abstrahując od techniki badań źródłowych, w miejsce heurezy, krytyki
i interpretacji, dają logikę. Stąd również zarzut nierozłączności źródeł, postawiony
wobec podziału Bernheimowskiego, który jednak nie daje się obronić przy uwzględnieniu całościowej koncepcji historii zaprezentowanej w Lehrbuch der historischen
Methode... Labuda zastanawia się, analizując podział Bernheima, dlaczego dane źródło znajduje się raz „pod pozostałościami”, drugi raz „pod tradycją”, uznając, że wynika to z błędu logicznego. Z punktu widzenia krytyki formalnej taki zarzut jest słuszny,
ale tylko w momencie, gdy potraktujemy źródło wyłącznie jako przedmiot. Tymczasem w koncepcji Bernheima źródło nie jest przedmiotem, a podział źródeł absolutnie
nie podpada pod krytykę formalną.
Jednocześnie pamiętać należy, że Bernheimowska klasyfikacja źródłowa odbywa się na poziomie Quellenkunde. Skutkiem krytyki formalnej i rzeczowej jest natomiast odrzucenie metod podziału źródeł na poziomie Heuristik i Kritik. W efekcie
zarzuty Labudy, które nie obalają klasyfikacji Bernheima, są jedynie zabiegiem, który
nie likwiduje tego podziału, a umożliwiającym powrót do niego.
Czym zatem różni się podział Gerarda Labudy, zaproponowany zamiast m.in. klasyfikacji Ernesta Bernheima? Ten ostatni opiera swoją koncepcję na pierwszym poziomie pracy nad źródłem — heurezie. Labuda buduje swój podział na etapie interpretacji. Poznański uczony wyróżnia źródła ergo-, socjo- i psychotechniczne. W grupie
pierwszej mieszczą się wytwory pracy ludzkiej, co do których należy się zastanowić, jak właściwie zostały wytworzone. Interesować nas będzie również poziom
techniczny wytwórców, a więc i funkcjonowanie pracy w społeczeństwie. Grupa źródeł
socjotechnicznych odnosi się do funkcji społecznych. Przykładowo, rozpoznanie źródła jako dokumentu będzie odbywać się na etapie krytyki, ale sklasyfikowanie go
jako źródła socjotechniczego dokonać się może wyłącznie po interpretacji. Również
w przypadku źródeł psychotechnicznych, należąca do nich kultura duchowa musi
zostać najpierw odtworzona, a następnie na poziomie interpretacji należy zająć się jej
funkcjonowaniem w kulturze społecznej.
W tych rozważaniach ważna jest również sama definicja źródła historycznego
G. Labudy. Brzmi ona następująco:
Źródłem historycznym nazwiemy wszystkie pozostałości psychofizyczne i społeczne, które
będąc wytworem pracy ludzkiej, a zarazem uczestnicząc w rozwoju życia społeczeństwa, nabierają przez to zdolności odbijania tego rozwoju. Wskutek tych swoich właściwości (tj. wytworu pracy i zdolności odbijania) źródło jest środkiem poznawczym, umożliwiającym naukowe odtworzenie rozwoju społeczeństwa we wszystkich jego przejawach.84
84
G. L a b u d a, Próba nowej systematyki..., s. 22.
Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima...
41
Dla porównania przypomnijmy definicję E. Bernheima:
Quellen sind Resultate menschlichen Betätigungen, welche zur Erkenntnis und zum Nachweis
geschichtlicher Tatsachen entweder ursprünglich bestimmt oder doch vermöge ihrer Existenz,
Entstehung und sonstiger Verhältnisse vorzugsweise geeignet sind.85
Warunek odbijania przeszłości przez źródła jest według Labudy spełniany dzięki
dwóm czynnikom, które znalazły się w obu definicjach. Pierwszym jest to, co u Bernheima określa się jako powstanie źródła (Entstehung), które odpowiada Labudowemu: „wytwór pracy ludzkiej”. Drugim czynnikiem jest egzystencja źródła z definicji
Bernheimowskiej (Existenz), której u Labudy odpowiada: „uczestniczenie w rozwoju życia społeczeństwa”. Jak wynika z definicji Labudy historia zajmuje się rozwojem społecznym. Odpowiada to dokładnie definicji Bernheima86. Rozwijając swoje poglądy Bernheim zaznaczał:
Das Einzelne, Besondere selbst ist unser wissenschaftliches Objekt, nur nicht in zusammenhangsloser Isoliertheit, sondern im Zusammenhange der Entwicklung, innerhalb deren es steht
und soweit es für diese in Betracht kommt.87
Obu badaczom pojęcie rozwoju, poza doraźnymi celami, potrzebne jest do zaznaczenia relacyjnego charakteru samego źródła historycznego, które nie może być
traktowane w sposób izolowany. Widzimy więc, że Labuda zmieniając język, pozostawia zasadniczą Bernheimowską treść.
ERNST BERNHEIM CONCEPT OF HISTORICAL SOURCE IN
“LEHRBUCH DER HISTORISCHEN METHODE UND DER GESCHICHTSPHILOSOPHIE”
Summary
The Author discusses Ernst Bernheim’s idea of historical source. Aleksandra Kuligowska examines its
definition and different aspects of the original concept as it was presented by Bernheim on his most
known work Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie. A lot of attention was
given to the typology of historical sources. The reception of Bernheimian ideas in German historiography of that times is analyzed. Kuligowska draws a picture of reactions in Polish twentieth century
historiography to his proposal.
85
86
87
E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 252.
Por. E. B e r n h e i m, Lehrbuch..., s. 10.
Ibidem, s. 10.
42
Aleksandra Kuligowska
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
Historyka, T. XXXIX, 2009
43
PL ISSN 0073-277X
HENRYK SŁOCZYŃSKI
Kraków
„EROS W ROZPACZY” CZY SUMIENIE NARODU.
STAŃCZYK NA BALU U KRÓLOWEJ BONY JANA MATEJKI
Abstract
Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros in Despair”. Jan Matejko’s „Stanczyk on Queen Bona’s Party”, “Historyka” XXXIX, 2009: 43–66.
The Author discusses very popular interpretations of historical picture by Jan Matejko titled Eros in
Despair. Jan Matejko’s Stanczyk on Queen Bona’s Party. This is one the most known historical picture
in Poland associated with extremely reach symbolic meaning. Słoczyński argues that major part of existing interpretations are rather a result of sublimation of Polish history as well as anticipation of the symbolic character of later Matejko’s masterpieces than the opinion based on a correct analysis of the
discussed picture
K e y w o r d s: Jan Matejko, visualization in history, interpretation of historical picture
S ł o w a k l u c z o w e: Jan Matejko, wizualizacja w historii, interpretacja obrazu historycznego
Namalowany u progu wielkiej kariery Stańczyk na balu u królowej Bony gdy wieść
przychodzi o utracie Smoleńska to niewątpliwie szczególna pozycja w ogromnym
dorobku Jana Matejki. W obrazie ukończonym w 1862 roku, a wystawionym parę
miesięcy później, już po wybuchu powstania styczniowego, artysta ukazał zamyślonego bohatera, który boleśnie przeżywa fakt wskazany w rozbudowanym tytule, kiedy
obok dworskie elity oddają się beztroskiej zabawie, nie bacząc, że nad przyszłością
ojczyzny zawisły ciemne chmury. Nietrudno było związać wymowę takiej konfrontacji z wróżącą nieszczęście kometą, by odczytać z płótna zapowiedź upadku, do
którego prowadzą „winy własne” Polaków. Zwłaszcza z perspektywy nieco późniejszego Kazania Skargi, którego bohater piętnuje wady narodowe i zaniedbania polskiej polityki oraz przepowiada złowrogie skutki tego stanu rzeczy, takie przesłanie
dzieła mogło się wydać oczywiste. Nic dziwnego zatem, że Stańczyka uważano często
za pierwszą próbę osądu ojczystej przeszłości w twórczości malarza-historyka, zapowiedź bądź nawet właściwy początek jego „rozrachunkowego”, „krytycznego” programu, realizowanego przez kilka lat po powstaniu, którego sztandarowym dokonaniem był zwłaszcza Upadek Polski (Rejtan).
Henryk Słoczyński
44
Wypada tu zastrzec, że częste stosowanie takich terminów jak „rozrachunek
z przeszłością” czy „rewizjonizm historyczny”, bez bliższego określenia czego dotyczą, bywa nieraz mylące, bo przecież desygnowany przez nie krytycyzm z natury
rzeczy nie obejmuje ogółu zjawisk czasu przeszłego. Pojęcia te, używane bez konkretyzacji, mogą nieść jakiś sens tylko wtedy, gdy określają odrzucenie bezkrytycznego uwielbienia przeszłości, które stanowi na tyle uznaną normę, że ukazywanie
jakichkolwiek istotnych rys na krysztale spuścizny dziejów objęte jest jakąś formą
kulturowego zakazu. Można więc uznać zasadność prób wydobywania jakiejś ogólnej postawy „rozrachunkowej” u schyłku romantyzmu, kiedy siła swoistego imperatywu apologii dziejów narodu powodowała, że każdy wyraźniejszy głos krytyczny, nawet jeśli był daleki od radykalizmu, mógł się jawić jako wyraz dążeń do burzenia jego ideowych fundamentów. Nie należy jednak takiej kontestacji utożsamiać
z intuicyjnym odczuwaniem ciążenia przeszłości, postrzeganej jako obszar kumulacji
nieodgadnionych i groźnych sił, z postawą bezradnego załamywania rąk nad fatalizmem dziejowych przeznaczeń.
Tego rodzaju percepcję przeszłości miał na uwadze — jak się wydaje — nieobciążony polską tradycją patrzenia na Matejkę, niemiecki badacz Christoph Heilmann,
który w lakonicznym spostrzeżeniu łączył ze Stańczykiem motyw bohatera szukającego „właściwej drogi życia [...] wzbogacony o brzemię, jakie stanowi historia i jej
nieuchronny tok”1. Idąc tym tropem warto postawić pytanie: czy istnieją podstawy,
by nie kontentując się tego typu ogólną formułą, upatrywać w obrazie Matejki konkretnych problemów historii narodowej? W poszukiwaniu odpowiedzi warto odwołać się do prostego zestawienia Stańczyka ze Skargą, gdzie twórca wyraźnie usiłował
sprecyzować charakter zła przeszłości i określić jego społeczną topografię w ówczesnej Polsce2. To stanowi o rozrachunkowej tendencji dzieła, a tego właśnie brak
w Stańczyku, gdzie ci, przeciw którym mają się kierować wyrzuty błazna, stanowią
anonimowy i pod względem społecznym nieokreślony tłum. Ogólnikowość materii
obrazu nie pozwala wpisać go w spory wokół dziejów Polski, prowadzone w tamtej
epoce (czy też kiedykolwiek). Brak podstaw, by sądzić, że artysta chciał napiętnować obojętność na sprawy publiczne i kastowy egoizm elity arystokratycznej bardziej niż niezdolność do ogarnięcia spraw państwa i syte samozadowolenie „narodu
szlacheckiego”, sięgającego po pełnię przywilejów. W pierwszym przypadku wymowa obrazu byłaby w planie ogólnym bliska ideom Lelewela (z zastrzeżeniem, że ten,
demonizując rolę obcego „duchowi narodu” czynnika arystokratycznego, nie dostrzegał jeszcze zagrożenia z tej strony w początku XVI w.). Przyjmując drugą możliwość, należałoby mówić o związku z krystalizującą się wówczas koncepcją Szujskiego, z którym Matejko był zresztą blisko zaprzyjaźniony i który znacząco oddziałał na
szereg jego późniejszych kompozycji.
1
Ch. H e i l m a n n, Monachium i nowe malarstwo historyczne około lat 1840/1850, [w:] Wokół
Matejki, Kraków 1994, s. 42.
2
Świetna interpretacja Jarosława Krawczyka (Matejko i historia, Warszawa 1990, s. 83–118) nie
wyczerpała jednak bogactwa treści dzieła; próba jej uzupełnienia zob. H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko,
Kraków 2005, s. 25–26.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
45
Konstatację, że w Stańczyku brakuje minimum diagnozy sytuacji historycznej,
wskazania sił, których rola została poddana ocenie (co jest niezbędne, by można mówić o polemicznym ostrzu, o intencji rozrachunkowej w ściślejszym sensie), wypierają rezultaty dotychczasowych badań. Żadnemu z komentatorów nie udało się —
co zostanie niżej pokazane — rzetelnie udokumentować w materii obrazu jakiejś bogatszej treści, co jednak wielu spośród nich nie przeszkodziło głosić, że krytyka
artysty ma wyraźny wektor. Sądy, przeciw jakim grupom czy zjawiskom miała się
ona kierować, były zróżnicowane, ale zgodnie przypisywano ciągłość historyczną
czy powtarzalność domniemanego jej przedmiotu. Wskazywano, że to, co zostało
napiętnowane w epoce opisanego w tytule zdarzenia, miało odpowiednik w czasie
powstania dzieła, a zatem głos malarza wpisał się w palące sprawy współczesne. Późniejsza niebywała popularność twórczości Matejki i stempel wzorcowego patriotyzmu generowały pokusę, by przedstawiać twórcę, nierzadko traktowanego jak wieszcz
narodu, jako rzekomego prekursora czy zwolennika określonych racji politycznych.
Wśród jego licznych i trudnych do jednoznacznego odczytania dzieł przedstawiciele
różnych orientacji potrafili znaleźć coś dla siebie, dokonując nieraz rażących symplifikacji i dowodząc „umiejętności” niedostrzegania ich rozbudowanej treści i złożoności przekazu.
Oba wskazane wcześniej potencjalne warianty odniesienia Stańczyka do problematyki XVI wieku miały w ideowo-politycznej rzeczywistości drugiej połowy XIX
wieku nader aktualną wymowę. Spektrum możliwości posłużenia się potencjałem dzieła
w celach ideologicznych było jednak (rzecz jasna) szersze, a dochodzące z czasem
do głosu, nowe perspektywy ideologiczne kusiły do przypisywania artyście postaw,
o jakich mu się nie śniło. Aby uprawdopodobnić takie czy inne przesłanie nie wystarczała jego nazbyt zdawkowa treść, pozostawało więc imputowanie jej w drodze
odwoływania się do pośrednich przesłanek. Przesłanie obrazu preparowano więc,
czerpiąc z późniejszej twórczości Matejki oraz świadectw biograficznych, przy czym
źródła te traktowane były z uderzającą dowolnością. A przy tym nawet tej nieskomplikowanej treści obrazu nie potrafiono odsłonić na podstawie źródeł, co nie byłoby
wcale trudne, gdyby tylko badaczom naprawdę o to chodziło.
Najlepiej ilustruje to fakt, że bodaj nikt nie odwołał się do źródłowego pierwowzoru wyobrażonej sceny: do anegdoty, którą w swej kronice — szczególnie przez
Matejkę ulubionej — zapisał Marcin Bielski. Istnienia tego przekazu nie trzeba było
domyślać się ani też odkrywać dzięki szczególnej erudycji. Mówi o tym (choć nie
podając treści i nie precyzując, o którą kronikę chodziło) relacja Izydora Jabłońskiego, przyjaciela artysty i najbliższego świadka jego ówczesnych malarskich poczynań. Według anegdoty błazen odarty z szat przez jakichś opryszków poskarżył się
królowi, a gdy ten wyraził ubolewanie, miał odpowiedzieć: „Barziej królu ciebie drą
aniż mnie. Anoć wydarto Smoleńsk, a przecię milczysz”. Przywołanie utraty kresowej twierdzy w tytule obrazu dowodzi bezdyskusyjnie jego związku z tym przekazem. Co ciekawe, opis właśnie tego wydarzenia autor kroniki skomentował sentencją: „Jakoż to Stańczyk był błazen osobliwy”3, która ogólnie odpowiada statusowi
3
M. B i e l s k i, Kronika, t. II, Sanok 1856, s. 1061; por. J. K r z y ż a n o w s k i, Błazen starego króla,
w t e g o ż: W wieku Reja i Stańczyka, Warszawa 1958, s. 339.
Henryk Słoczyński
46
tej postaci w twórczości autora Hołdu Pruskiego. Próba „rozrachunkowego” odczytania Stańczyka w kontekście cytowanego źródła winna byłaby uznać bohatera
za jednostkę bardziej świadomą zagrożenia interesu publicznego niż koronowany sternik nawy państwa, który nie potrafił zdobyć się na stosowną odpowiedź na akt ekspansji wroga. Ostrze krytyki kierowałoby się więc — czy to wyłącznie, czy tylko
przede wszystkim — przeciw królowi.
Trudno orzekać, czy badacze upatrujący w kompozycji ideologiczne ostrze nie
wykorzystali takiej możliwości przypisania jej szerszego spektrum znaczeniowego
z powodu niedostatku erudycji, czy raczej dlatego, że traciłaby wtedy narzucaną jej
wyrazistość. Nie chodzi jedynie o to, że Stańczyk okazałby się wtedy mniej przydatny do perswazji w duchu tej czy innej doktryny. Ważne jest też to, że zauważywszy
tak nietypowy (zarówno w relacji do obiegowych poglądów, jak i kontekście późniejszych dzieł artysty), skierowany przeciw Zygmuntowi I aspekt krytyki, należałoby podjąć próbę jakiegoś wyjaśnienia. Trudno byłoby wtedy uniknąć pytania: czy
być może twórca nie potrafił wypowiedzieć się precyzyjnie środkami malarskimi,
albo też nie miał jeszcze wtedy ustalonych przekonań historycznych w stosownym
zakresie? A jeśli to drugie, to: czy rzeczywiście u genezy obrazu stał jego zamiar rozrachunku z ojczystą przeszłością? Może zatem Matejko nie próbował skonkretyzować przedmiotu krytyki, gdyż nie było to dla niego najważniejsze, może w obrazie
chodziło w istocie o coś innego, a wymiar historyczny był kwestią wtórną i pełnił
jedynie rolę kostiumu i anegdoty?
Wskazane wątpliwości powodują, że tym większej wagi nabiera weryfikacja intencji artysty poza samą twórczością — w jego biografii. Problem koherencji „rozrachunkowej” interpretacji obrazu z przeżyciami, dążeniami i przekonaniami twórcy
w okresie jego malowania zyskuje rangę podstawową, skoro wgląd w dobrze poświadczoną materię biograficzną ujawnia fakty, których nie sposób pogodzić z takim odczytaniem dzieła. Forsowanie tezy o tak czy inaczej skierowanym ostrzu „rozrachunkowym” łączy się z ignorowaniem czy wręcz fałszowaniem wymowy świadectw
życia artysty w tym czasie. Nie ma w nich jakichkolwiek przesłanek, by twierdzić, że
Matejko przeżywał wtedy dojmująco sprawy ojczyzny, skąd miała płynąć inspiracja
do rewizji dziejów narodowych. Są natomiast jednoznaczne dowody, że był bez reszty
pochłonięty nieodwzajemnionym uczuciem do Teodory Giebułtowskiej, „zarżnięty już
wtedy po krtań w swojej przyszłej”, jak to niezbyt elegancko ujął jego przyjaciel i naoczny świadek spowodowanej tym frustracji4. Nasuwa się przeto pytanie: jaki wpływ
miała ta sprawa, absorbująca wówczas bez reszty artystę, na najważniejsze z dzieł,
które stworzył w owym okresie?
Stanisław Tarnowski napisał po latach, że po Stańczyku artysta stworzył „obrazy większe, świetniejsze, sławniejsze. Piękniejszych i głębszych nie było”. Jeśli nawet uznać ten sąd za przesadny, należy przyznać, że wyobrażenie wewnętrznej rozterki bohatera, jego głębokiego smutku, zachowało i dzisiaj siłę wzruszania widza.
Tarnowski uznał także, że choć przełom w twórczości Matejki stanowiło Kazanie
4
I. J a b ł o ń s k i P a w ł o w i c z, Wspomnienia o Janie Matejce, Lwów 1912, s. 44.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
47
Skargi, to Stańczyk był jego „przedświtem”, zapowiedzią rozbudowanej później krytyki anarchicznego dziedzictwa Rzeczpospolitej. Sugerował, że bohater obrazu ucieleśnia sumienie narodu, że artysta włożył weń „te wszystkie złe przeczucia, które
dręczyły mądrych w XVI wieku”, ich trafne, choć mgliste obawy, że Polska zmierza
ku „przepaści nieszczęścia”. Autor z jednej strony nie krył odczucia, że przesłanie
obrazu jest niejasne, ale w podsumowaniu nie zawahał się napisać, że „na Stańczyku mogliśmy się poznać wtedy dopiero, kiedy po roku 1863 zaczęliśmy tak rozmyślać i tak się bać o przyszłość, jak on”5. Przekonanie, że bohater obrazu, przeciwstawiany „lekkiej bezmyślnej rzeszy”, wyraża troski artysty, zwłaszcza w kontekście
sugestii, że młody malarz miał być z góry pewien wyniku powstania6, zda się implikować niewypowiedzianą wprost ocenę. Ta „bezmyślna rzesza” miała oznaczać
niechybnie ogół Polaków, którzy w bezrozumnym, egzaltowanym patriotyzmie doprowadzili do tragicznej w skutkach walki orężnej. Tak to refleksje wokół obrazu posłużyły Tarnowskiemu do usytuowania Stańczyka na gruncie potępienia liberum conspiro i wręcz do sugestii, że Matejko wyprzedził Szujskiego, dzięki któremu hasło to
miało w parę lat po powstaniu zyskać wielki rozgłos.
Refleksje Tarnowskiego kierowały odczytanie obrazu na drogę ryzykowną, by
nie powiedzieć — karkołomną. „Bezmyślne” jest tu postępowanie bliżej nieokreślonych kręgów w XVI stuleciu, ignorujących rodzące się zagrożenie państwa, i „bezmyślna” jest także postawa znacznej części społeczeństwa na początku lat 60.
XIX wieku, która usiłowała wymusić koncesje zaborczej władzy na drodze pokojowych manifestacji, nie dostrzegając groźby, że logika wypadków doprowadzi do walki z góry skazanej na klęskę i do bezmiaru nieszczęść. Ale są to przecież na tyle
różne rodzaje „bezmyślności”, że nie sposób sprowadzać ich do wspólnego mianownika. Fakt, że pierwsza oznaczała patriotyczną obojętność, zaś druga — patriotyczną egzaltację, tworzy zasadniczą różnicę, nawet jeśli w obu przypadkach konsekwencje byłyby negatywne (choć i tu wszelkie porównania są ryzykowne). Logika tego
wywodu prowadzi do wniosku, że Matejko piętnował nadmiar patriotycznego zapału, przypominając opłakane skutki patriotycznej obojętności; z propozycjami Tarnowskiego trudno się zatem zgodzić.
Fakt, że związek idei Stańczyka z potępieniem liberum conspiro autor wskazał
w formie mglistej aluzji dowodzi, że był świadom delikatności materii. Tarnowski
nie był też chyba dogłębnie przekonany o trafności swej interpretacji w duchu „patriotycznego bólu” i empatii „najczarniejszej trwogi” elity intelektualnej XVI wieku
o los Polski. Wygląda wręcz na to, że rozważał potraktowanie bolesnej zadumy bohatera obrazu również w jakiejś mierze jako wyrazu osobistych rozterek artysty. Wydobył bowiem ich wymowne świadectwa, którymi były wypełnione ówczesne listy
Matejki, i zauważył, że brak tam właściwie śladów zainteresowania rozwojem sytuacji politycznej, która pochłaniała wówczas opinię publiczną. Jednak mimo to i mimo
5
6
S. T a r n o w s k i, Matejko, Kraków 1897, s. 63–67.
Ibidem, s. 62–63.
Henryk Słoczyński
48
spostrzeżenia, że Stańczyk jest alter ego artysty7, autor ostatecznie nie dostrzegł
w twarzy bohatera — będącej zarazem obliczem twórcy — innych cierpień niż wynikających z postawy Polaka-patrioty. Odnosi się wrażenie, że znaczenie czynnika
prywatnej motywacji Matejki Tarnowski starał się świadomie pomniejszyć, ale i tak
wyróżnia się pozytywnie na tle następców, całkowicie ignorujących takie przesłanki.
Tadeusz Sinko próbował ćwierć wieku później odpowiedzieć na pytanie: dlaczego właśnie postać Stańczyka stała się wyrazicielem odczuć malarza? Nie podzielał
już wątpliwości Tarnowskiego i uznał jednoznacznie, że Matejko w obraz z 1862 roku
„włożył wszystkie swe narodowe troski i obawy” — o osobistych nawet nie wspominając8. Nie sposób dociec, na ile pominięcie tego czynnika wynikało z presji mitu
Matejki, narodowego herosa, któremu wedle standardów patriotycznej poprawności
wręcz nie wypadało wyrażać w twórczości uczuć ze sfery prywatnej (a chyba nawet w ogóle ich posiadać). Nie da się tego określić również w przypadku innych
autorów piszących o obrazie, wolno jednak sądzić, że generalnie właśnie tego typu
wymogi wpływały na pomijanie w literaturze możliwości zasadniczego ukonstytuowania idei obrazu przez czynnik intymnych odczuć i przeżyć twórcy. Matejkę jeszcze za życia zaliczono do narodowego panteonu, stał się on monumentem z brązu,
tym, dla kogo nic prócz dobra ojczyzny nie ma znaczenia. Odmawiano mu nawet
niekiedy prawa do ujawnienia trywialnego fizycznego cierpienia, poprzedzającego
moment śmierci, oraz do troski o dzieci w jej obliczu, stosownie preparując obraz
ostatnich chwil życia9. Nie dziwi więc skrzętne ukrywanie faktu, że w wypełnionym przez dramatyczne wydarzenia 1863 roku zdecydował się ostatecznie dać pierwszeństwo sprawom osobistym. Żadne z biograficznych opracowań nie wspomina
o tym, że całe tragiczne powstańcze lato Matejko spędził na długich wakacjach
z ukochaną, w bezpiecznej odległości od świstających kul i szczęku oręża.
Wydane w ostatnim roku istnienia II Rzeczypospolitej monumentalne dzieło Mieczysława Tretera ukazało Matejkę w kategoriach ideału obozu legionowego, jako bez
mała prekursora Piłsudskiego — kogoś, kto swym dziełem pragnął pobudzić naród
do walki, uratować go przed pogrążeniem się w toni obojętności i pogodzeniem się
z niewolą10. Ta idea przewodnia określiła odczytanie Stańczyka: podobnie jak u Sinki, do którego odwoływał się autor, artysta miał niejako wcielić w postać bohatera
„swoją własną duszę i własne swoje troski patriotyczne” — o innych znów się nie
17
Biograf pisał, że Matejko dał bohaterowi „całą swoją duszę”, chociaż nie zauważył, że obraz jest
autoportretem; stwierdził zaś, że jest nim postać Stańczyka w Hołdzie Pruskim (S. T a r n o w s k i, op. cit.,
s. 63). Fakt, że Stańczyk był autoportretem „do lustra robionym”, jak pisał Jabłoński, nie budzi żadnych
wątpliwości. Tarnowski zapewne znał długo nie eksponowany obraz jedynie z nienajlepszych reprodukcji. To
zaś, że Stańczyk w Hołdzie jest także autoportretem, nie jest wcale oczywiste, por. J. K r a w c z y k, op. cit.,
s. 83; H. M. S ł o c z y ń s k i, „Hołd Pruski” Jana Matejki, [w:] Czas i wyobraźnia, red. M. Kitowska-Łysiak, Lublin 1996, s. 232.
18
T. S i n k o, Genealogia Stańczyka, „Tygodnik Ilustrowany” 1922, nr 27, s. 425. Warto zaznaczyć,
że według autora postać Stańczyka wyraża skumulowany „żal do przeszłości, za to, że pozwoliła upaść
zamkowi”, tj. wielkości narodu, Sinko nie odwoływał się zaś do kategorii „rozrachunku”.
19
J. K r a w c z y k, op. cit., s. 11–12.
10
Ibidem, s. 24.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
49
wspomina11. Takie przesłanie nie zostało jednak uzasadnione pogłębioną analizą obrazu, miała ją zaś zastąpić teza, że wyrażał on kongenialnie ideę Króla Zamczyska
Seweryna Goszczyńskiego. Treter, idąc za intuicjami Sinki i Józefa Tretiaka, nie próbował tej tezy racjonalnie uzasadnić, ale przedstawiwszy obszerne fragmenty noweli, uznał na koniec bez konkretyzującego komentarza, że wyjaśnienie genezy obrazu
rysuje się w ich świetle w sposób oczywisty. Pytał retorycznie:
Czy słowa takie nie musiały głęboko wzruszyć Matejkę, a nawet wstrząsnąć jego psychiką?
Czy wyjaśnienie genezy Stańczyka jakie dają nam nawet te urywki, nie jest zarazem określeniem stanowiska Matejki wobec dziejowej polskiej przeszłości, wiary w jego patriotyczną misję, jego opętania miłością Ojczyzny?12
Bezsprzecznie zarysowany w Królu Zamczyska zrąb swoistego programu ochrony
ruin świetnego niegdyś zamku ojczystych dziejów, nadania im siłą wyobraźni kształtu ideału, by uratować zawartą w przeszłości esencję narodu i jego wiarę, by doprowadzić do odrodzenia ze zdrowego korzenia przeszłości w kształcie bez skazy, można
odnosić do ogółu dążeń i działań Matejki. Z tego jednak nie musi wcale wynikać, by
założenia takie stały także u źródeł Stańczyka. Bynajmniej nie przesądza tego fakt, że
bohaterowi noweli, obłąkanemu Machnickiemu, pojawiało się widmo błazna Jagiellonów, że on sam w jednej ze scen ukazał się w stosownym dla tej profesji kostiumie,
że przez otoczenie był uważany za wariata. Tylko opierając się na wyczerpujących
analizach i konkretnych zestawieniach porównawczych można by określić zakres
zbieżności przesłania obu tych dzieł, ale tego nie dokonali Sinko i Treter, ani też następni badacze.
Z nie mniej wyraźną intencją, a bardziej bezceremonialnie ferował sądy i dokonywał kwalifikacji dzieła jeden z głównych promotorów stalinowskiej „humanistyki”
w powojennej Polsce, Kazimierz Wyka. Treścią Stańczyka nie zajął się wcale, co nie
przeszkadzało mu posługiwać się jego przykładem jako jedną z ważniejszych ilustracji swych tez. Stwierdził, że dzieło to — obok Skargi i Rejtana — pozwala „wyraźnie” uznać Matejkę za „reprezentanta galicyjskiego drobnomieszczaństwa i jego krytycyzmu wobec politycznego i historycznego prymatu szlachty”13. Sąd o obrazie został
więc wpisany w całkowicie fałszywą tezę, że to nieokreślone bliżej w historycznych
realiach, za to zgodne z marksistowskim schematem walki klasowej „drobnomieszczaństwo” było wówczas społeczną dźwignią prób krytycznego przewartościowania
dziejów Polski. Szkoda tu miejsca, by dowodzić rzecz od półtora wieku oczywistą,
że to Szujski, ideowy przywódca ugrupowania, nieco później nazwanego „stańczykami”, które Wyka bez wnikania w niuanse uznał za reprezentację broniącego swych
pozycji obozu feudalnej reakcji, tworzył wówczas podwaliny krytycznej oceny przeszłości.
Ważnym elementem rozrachunkowego projektu młodego historyka — a jeśli idzie
o potencjał oddziaływania na sprawy aktualne, zapewne najważniejszym — była kry11
M. T r e t e r, Matejko. Osobowość artysty, twórczość, forma i styl, Lwów–Warszawa 1939, s. 193.
Ibidem, s. 202.
13
K. W y k a, Matejko i Słowacki, Warszawa 1953, s. 25.
12
Henryk Słoczyński
50
tyka egoistycznego zmonopolizowania państwa przez szlachtę. Można to uznać za
paradoks, ale krytyka napotkała na zdecydowany opór kręgów demokratycznych,
które można zasadnie uznać za reprezentację „drobnomieszczaństwa”. Kręgi te opierały
swą wizję przyszłej Polski na recepcji Lelewelowskiej interpretacji historii, odwołującej się do odwiecznego „ducha gminowładczego”. Traktowanie dawnej Rzeczpospolitej jako upostaciowania owego „ducha” wykluczało możliwość zasadniczej krytyki
ustroju oraz postawy ogółu „ludu szlacheckiego”. Logika syntezy Lelewela czyniła
zaś tyle możliwy, co konieczny, gwałtowny atak na dążenia i rolę arystokracji; to
właśnie ją, a nie cały uprzywilejowany i rządzący stan, obarczono odpowiedzialnością za wadliwy układ społeczny i katastrofę państwa. Ograniczona tu do paru zdań
refleksja o istocie ówczesnych sporów o przyszłość Polski i ich związku z odczytaniem tradycji, musi rzecz jasna upraszczać problem. Ale nie chodzi tu przecież
o jego względnie pełny obraz, lecz tylko o wskazanie faktu, że z perspektywy marksisty sytuacja, w której elity reprezentujące kręgi zachowawcze inicjują radykalne
przewartościowanie dziedzictwa, stanowi ideologiczny skandal, któremu nie wolno
przyznać prawa obywatelstwa. W zderzeniu dogmatu z niepokorną rzeczywistością
ta ostatnia nie miała szans: stworzony przez Wykę opis kontekstu społeczno-politycznego, w którym pojawił się program Matejki, wyrażony jakoby w Stańczyku,
niewiele miał wspólnego z sytuacją na ziemiach polskich w trzeciej ćwierci XIX wieku.
Wyka uznał obraz Matejki za oczywisty wyraz krytycznej oceny przeszłości,
w ogóle nie odnosząc się, jak wspomniano, do tego, co malarz na nim przedstawił,
natomiast słuszności takiego odczytania dzieła miało pośrednio dowodzić twierdzenie, iż artystę zwalczali przedstawiciele kręgów konserwatywnych, co oznaczało,
że jego wizja przeszłości była dla nich niewygodna. Tu jednak autor uciekł się do
oczywistych kłamstw; tak bowiem trzeba nazwać twierdzenie, że kariera Matejki „już
przed rokiem 1860 posuwała się wśród utarczek osobistych z Siemieńskim [...], wyrazicielem oficjalnego smaku krakowskich salonów arystokratycznych”. Otóż żadnych „utarczek” tam nie było, sądy publicysty „Czasu” zawierały początkowo uwagi
krytyczne, w pełni zresztą trafne, ale bardzo wcześnie docenił on wyjątkowy talent
Matejki, a sam zainteresowany cenił jego opinie14. Oceniając zaś Stańczyka, Siemieński
wprawdzie zauważył, że twórca zda się piętnować „wyższe jakieś stany”, bawiące
się beztrosko „kiedy ojczyzna szwank ponosi”, jednak zamiast potępić go za to z przyczyn klasowych, jak wedle Wyki być powinno, nie przeszkodziło mu to ocenić, że
„artysta o doskonałość trąca”. Następny zaś obraz, Skargę, którego rozrachunkowy
charakter rzecz jasna rozumiał, entuzjastycznie podsumował słynnym werdyktem,
że „historia Polski ma już swego malarza”.
Opinia o „mieszczańskiej”, „postępowej” krytyce przeszłości i feudalno-arystokratycznym, „wstecznym” sprzeciwie wobec niej, to stalowe, stalinowskie wędzidła
dogmatu, które prowadzą Wykę po problematyce politycznej i ideowej, współtworzącej kontekst początków historiozoficznej twórczości Matejki. Pełni również rolę
końskich okularów, co pokazuje znakomicie potraktowanie Rejtana. Autor nie za14
I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 47.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
51
uważył, że sprzeciw wobec obrazu wyrażały szerokie kręgi opinii, ani tego, jak liczni
krytycy, zgromadzeni pod sztandarowym hasłem „policzkować trupa matki [ojczyzny]
nie godzi się” (w tym sam autor tego hasła, Kraszewski), bliżsi byli demokratycznej
i „postępowej” stronie niż zachowawczej. Nie wspomniał także, że niewątpliwym inspiratorem oraz nader przychylnym komentatorem obrazu był rzekomy rzecznik arystokracji, bliski przyjaciel malarza — Szujski15. Przemilczał zresztą w ogóle, że już
na kilka lat przed powstaniem przyszły historyk postulował rewizję romantycznej apologii dziejów ojczystych, zaś jego późniejsze poglądy skwitował lekceważącą i zacierającą ich istotę wzmianką o „pozornym oskarżeniu przeszłości” przez stańczyków16.
Teza, że „koncepcja Stańczyka” była wyrazem negatywnego stosunku Matejki
do szlacheckiej przeszłości narodu miała dla Wyki status aksjomatu i swoistej miary
zarazem. Pisał na przykład o Unii Lubelskiej, że:
... nie ma wśród zebranych osoby Stańczyka, lecz jego duch krytyczny kładzie się bólem wyjątkowo dotkliwym na zadumanych twarzach wszystkich uczestników podniosłej sceny.17
Autor jednak stanął przed problemem, jak ów symbol krytycyzmu historycznego
znalazł się na sztandarze ugrupowania rzekomo wrogiego takiemu krytycyzmowi,
dlaczego z inicjatywy Szujskiego posłużono się nim w Tece Stańczyka. I tu okazało
się, że nastąpiło bezprawne jego zawłaszczenie wraz z podstępną podmianą znaczenia. Wyka, jeden z głównych rzeczników reinterpretacji polskiej kultury w duchu
stalinowskiej „nowej wiary”, mnożył oskarżenia o „transplantację Stańczyka do cudzego ogrodu, przemycenie postaci Stańczyka, o włamanie literackie do zasobu symbolów polityczno-historycznych, będących własnością demokratów”. W rezultacie
na drodze tych perfidnych manipulacji z tego ideowego skarbu demokratów uczyniono „symbol mądrości politycznej i oportunizmu”18. Jednak tego, kto by oczekiwał przedstawienia wyjaśnień, dlaczego bohatera obrazu Matejki należy uważać za
symbol demokratyczny, czekał zawód. Cały wywód Wyki wokół Stańczyka opiera się
na dogmatycznym założeniu ścisłego iunctim między postawą demokratyczną a krytyką szlacheckiej przeszłości. Jego niewyeksplikowana, ale dobrze widoczna logika
przedstawia się następująco: skoro „obóz” arystokratyczno-konserwatywny, wrogi
krytycznej ocenie przeszłości, potępił obraz i utrudniał karierę młodego twórcy, to
jest to najlepszy dowód intencji rozrachunkowej. Tym samym musiało ono być przejawem przekonań demokratycznych artysty, te zresztą były niezbędnym warunkiem
podjęcia idei rozrachunku. Jeśli uwzględnić, że Wyka stawiał znak równości między
środowiskami skrajnie zachowawczymi a „stańczykami”, to wszystkie składniki jego
rozumowania były fałszywe.
15
Szujski napisał zarówno objaśnienie (Obraz Jana Matejki „Upadek Polski”) jak i recenzję dzieła
w Kronice Literackiej „Przeglądu Polskiego”; zob. J. S z u j s k i, Dzieła, seria I, t. 7, Kraków 1889, s. 120–
–122, 115–118.
16
K. W y k a, op. cit., s. 55.
17
Ibidem, s. 28, 54.
18
Ibidem, s. 55–56.
Henryk Słoczyński
52
Swoistym substytutem argumentacji w kwestii demokratyzmu Matejki i jego bohatera miało być nawiązanie do tezy o zainspirowaniu obrazu przez Króla Zamczyska. Autor noweli mógł uchodzić według ówczesnych polskich standardów za demokratę wręcz wzorcowego, tyle tylko, że w pojawiającym się bohaterowi powieści
widmie Stańczyka trudno odnaleźć jakiś rys partyjnych sympatii. Co więcej, przesłanie utworu, ideę ochrony korzenia tradycji, by wyhodować z niego roślinę przyszłości, nie sposób uznać za specyficznie demokratyczne. Idea ta może oczywiście
sprawie demokracji służyć — pod warunkiem, że tę uzna się za istotę dziedzictwa
i zadekretuje konieczność jego kontynuacji, jak to czynili leleweliści. Jednak w Królu Zamczyska takie myśli nie zostały wprost wyrażone, choć niewątpliwie Goszczyński w jakimś stopniu je podzielał. Zapewne hasło: „pilnuj korzenia, tam życie, należy
uznać za wyraz demokratycznej wiary, że tylko przez lud zdoła się Polska odrodzić”19.
Demokratyczny akcent dzieła stanowi ocena Machnickiego, że gdyby każdy z obojętnych na los ojczyzny obywateli był takim wariatem jak on, to „wkrótce powstałby jeden ogromny, nieśmiertelny król-miliony”20. Słowa te są zapewne dla przesłania
noweli istotne, ale nie ma podstawy, by uznać, że niemająca z nimi bezpośredniego
związku postać Stańczyka mogła być czy to pomyślana przez autora, czy uznana
przez czytelników za symbol demokratów. Gdyby nawet tak miało być, nie stanowiłoby to jeszcze dowodu, że demokratyczne przesłanie należy łączyć z bohaterem
obrazu Matejki.
Wracając do demagogicznych oskarżeń o „kradzież” Stańczyka, trzeba podkreślić, że przed obrazem Matejki postać tę czytelnicy znali nie tylko dzięki Królowi
Zamczyska. Stańczyk był także bohaterem powieści Jan z Tęczyna Juliana Ursyna
Niemcewicza i Stańczykowa kronika Józefa Ignacego Kraszewskiego, zaś publikacje
takich poszukiwaczy dawności jak Ambroży Grabowski czy Kazimierz W. Wójcicki
upowszechniły związane z nim anegdoty. Był więc postacią znaną, w dodatku jako
ktoś, kogo nawet w tak pośredni sposób jak u Goszczyńskiego z ideałami demokratycznymi nie dało się kojarzyć. A przynajmniej kojarzyć pozytywnie, bowiem w powieści Niemcewicza wystąpił jako krytyk demokracji szlacheckiej. Autor kazał mu
wypowiedzieć kwestię:
... nie lubię pychy przewodzeń i rozwiązłej swywoli, bo te prędzej czy później rozszarpanie
i jarzmo włożą na karki nasze.
Błazen zapowiada także proroczo, że:
... za najmniejszą burzą cały okręt przewróci się do góry nogami [!] i winnych i niewinnych
pogrąży w bezdennych otchłaniach swoich [!] a wtenczas za swawolę zapłacimy niewolą.21
Niemcewicz wyznaczył zatem Stańczykowi rolę Skargi22, a jeśliby zakładać obecność idei rozrachunku historycznego w obrazie Matejki, to taka jego treść, jaką wy19
J. T r e t i a k, Wstęp do: S. G o s z c z y ń s k i, Król Zamczyska, Kraków 1922, s. 28.
S. G o s z c z y ń s k i, Król Zamczyska, oprac. M. Inglot, Wrocław–Kraków, 1961, s. 81.
21
J. U. N i e m c e w i c z, Jan z Tęczyna, Sanok 1855, s. 17–18.
22
J. K r z y ż a n o w s k i, op. cit., s. 370.
20
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
53
raża Jan z Tęczyna, byłaby najbardziej prawdopodobna. Wolno też sądzić, że artysta
znał powieść Niemcewicza, choć nie ma bezpośredniego dowodu (tak jak zresztą
brak takiego dowodu w odniesieniu do Króla Zamczyska). W obu przypadkach domniemania te oparte są na przesłankach tej samej natury: jeśli o oddziaływaniu noweli Goszczyńskiego ma świadczyć zainteresowanie artysty ruinami Odrzykonia, to
sentyment do ruin Tęczynka, gniazda rodowego tytułowego bohatera powieści Niemcewicza, mógłby świadczyć analogicznie23.
Przedstawione fakty stawiają we właściwym świetle wydany przez Wykę wyrok na Szujskiego za rzekomą kradzież. Apelacja musi doprowadzić do jego uchylenia: skazany nie popełnił przestępstwa, bo zgłaszanie pretensji do demokratycznej
własności przekracza tu granicę absurdu. Za to samozwańczy oskarżyciel i sędzia
w jednej osobie jeśli nie dopuścił się ewidentnych nadużyć, to wykazał zadziwiającą
niekompetencję. Trudno jednak przypuszczać, by tak wytrawny znawca literatury
mógł nie wiedzieć o kreacji błazna Jagiellonów w Janie z Tęczyna. Powinien także
wiedzieć, że Szujski, idąc w ślad za Rejem i Niemcewiczem, jeszcze przed powstaniem obrazu Matejki, umieścił Stańczyka wśród wybitnych postaci epoki, znanych
z politycznej bystrości i troski o sprawy publiczne, takich jak m.in. Modrzewski,
Górnicki, Skarga24. Wyce poświęcono tyle uwagi, by pokazać zarys piramidalnej konstrukcji dowolnych domysłów i ewidentnych fałszów, zbudowanej na fundamencie
zadekretowania określonej, „słusznej” ideologii historycznej obrazu. Casus ten jest
zarazem wymowną egzemplifikacją problemu mylących formuł typu „rozrachunek
z przeszłością” czy „krytycyzm historyczny”, których użycie bez określenia przedmiotu upraszcza złożone kwestie. Z wywodu partyjnego autora logicznie wynika, że
powieść Goszczyńskiego — prawdziwy hymn na cześć ojczystej przeszłości — inspirowała obraz, będący jakoby wyrazem ostrego krytycyzmu wobec tejże.
Rozdźwięk między biografią Matejki a upowszechnioną interpretacją Stańczyka
był jednak na tyle wyraźny, że u badacza bardziej wnikliwego i zdolnego do wyjścia
poza schematy musiał obudzić wątpliwości. W rozważaniach Mieczysława Porębskiego wśród przesłanek powstania obrazu pojawiają się obok zaabsorbowania artysty sprawami ojczyzny, która „cierpi i walczy”, także jego perypetie miłosne.
„W świecie wewnętrznym artysty dąsy panny Teodory znaczyły z pewnością wiele” — pisał autor. Zarazem użyte sformułowanie, sprowadzające całą sprawę do „dąsów” rozkapryszonej panny, wygląda na świadomy zabieg, mający deprecjonować
jej wagę. Porębski kwestionował poniekąd autentyczność cierpienia Matejki, wątpiąc,
czy „spowiadał się rzeczywiście swoimi własnymi słowami” w ówczesnych listach
i pytając czy to „nie przemawia przypadkiem Gustaw z IV części Dziadów. Gustaw,
który już wie, że będzie Konradem, ale nie wie jeszcze jak i na jak długo”25. Fragment jednego z tych listów, głoszący, że przyszłe obrazy „wyrywane dziwnej duszy
23
Tęczynek był jednym z tych miejsc, które artysta szczególnie lubił i często odwiedzał w młodości
(J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 44). Później był to cel wycieczek uczniów SSP, organizowanych przez dyrektora
Matejkę.
24
J. S z u j s k i, Portrety przez Nie-Van-Dyka, Dzieła, seria III, t. 1, Kraków 1885, s. 6–7.
25
M. P o r ę b s k i, Malowane dzieje, Warszawa 1961, s. 147.
Henryk Słoczyński
54
mojej, będą smakiem (!) przypominające zapach (!) krwi”, kryje zdaniem badacza
„spóźniony, wtórny program romantyczny”. Program ów miał się opierać na niejasnym wyobrażeniu „zmagania się sił, przeznaczeń” i był pozbawiony widzenia „konkretnych przyczyn, rozgraniczeń, realnych konturów tego, co nazywa się historią”.
Jedynym malarskim efektem tych założeń, takiego stanu świadomości, miał być właśnie Stańczyk26. Trudno tu nie zauważyć, że taka konstatacja mglistości zarysu historii
w obrazie stanowi niewypowiedzianą otwarcie krytykę interpretacji Wyki, który widział tam ujęcie na tyle wyraziste, że nie wahał się przypisać mu jednoznacznej orientacji „klasowej”.
Uwagi Porębskiego oddzieliły faktycznie Stańczyka od następnych podejmujących
wielkie problemy historii obrazów — Skargi i Rejtana. Jednakże autor, choć odwołał się do istotnych elementów, podsuwających odczytanie dzieła z perspektywy cierpień miłosnych Gustawa, cofnął się przed sformułowaniem wniosku, który leżał
w zasięgu ręki. To, że w latach przedpowstaniowych malarz cierpiał jak Gustaw,
a nie Konrad, jest w świetle jego listów na tyle oczywiste, co oczywista jest dowolność doszukiwania się zapowiedzi przeobrażenia artysty w Konrada. Taką perspektywę — przyjmując szeroki, najogólniejszy zakres symboliki, łączonej z bohaterem
Mickiewicza i traktując go jako upostaciowanie idei poświęcenia się służbie dla ojczyzny — można zapewne łączyć z dawniejszymi marzeniami i planami Matejki, lecz
nie z przeżyciami z roku 1862, gdy powstawał Stańczyk. W ówczesnych listach artysty — jak wspomniano — brak oznak zainteresowania tym, czym żyła wówczas
opinia polska. Inaczej było jeszcze wiosną roku poprzedniego, gdy manifestacje warszawskie wstrząsnęły nim na tyle, by stać się impulsem do alegorycznej kompozycji
z postacią unoszącą do Boga krew poległych, nawiązującej do Psalmów Krasińskiego. Od pierwszego ze znanych listów z 1862 roku (z 13 marca), uderza ton rozpaczy
i beznadziejności, wyraźnie kontrastujący z pełnym humoru ostatnim publikowanym
listem z 1861 roku (z 14 października). W liście marcowym pisze do Stanisława Giebułtowskiego o utracie nadziei, a swe dzieła — „obrazy mojej duszy” — porównuje
do „zwierzynieckiego dzwonu za topielców. Nie dbam co świat o mnie mówi” —
pisze dalej — „jam dawno umarł, więc odsuwam się, nie chcąc go zarazić”27.
Tarnowski, cytując obszernie z korespondencji młodego artysty przykłady bezpośredniego deklarowania stanu „bezpociechy, bezcelności”28 oraz świadczące o tym
pośrednio wynurzenia, postawił pytanie „czy to nie miłość?”. O tym, że właściwym
tego stanu psychiki powodem była miłość do młodziutkiej Teodory, siostry adresata
listów, biograf nie mógł wątpić, niemniej na pytaniu poprzestawał. A przy tym, jakby starając się znaczenie potencjalnej odpowiedzi pozytywnej osłabić, wskazywał na
wpływ śmierci ojca na nastroje artysty. Ewidentnie dla patriotycznej reputacji postaci, która niebawem miała znaleźć się w narodowym panteonie, byłoby lepiej, gdyby
depresja w okresie, gdy rozstrzygały się sprawy ojczyzny, nie była spowodowana
miłosnym zauroczeniem. Ale ta „linia obrony” artysty nie mogła przynieść powo26
27
28
Ibidem, s. 147.
Z listów Jana Matejki, Kraków 1895, s. 34 (list z 13 III 1862).
Ibidem, s. 34 (list z 13 III 1862); S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 63.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
55
dzenia: Franciszek Matejko zmarł jesienią 1860, a nie 1861, jak napisał Tarnowski29,
a korespondencja z okresu pomiędzy tymi datami nie wskazuje, by przyszły twórca
Skargi był bez reszty pogrążony w sierocej rozpaczy. Co do źródeł nastrojów młodego malarza nie miały wątpliwości osoby, z którym pozostawał wtedy w bliskim
kontakcie: Izydor Jabłoński i rodzina wybranki. Dobrze znał ich przyczynę adresat
listów, ksiądz Stanisław, określający przyjaciela mianem „smętnego amanta siostruni”, zaś Stanisława Serafińska, autorka cennych wspomnień opartych na rodzinnych
źródłach, pisała o „udręczeniach Erosa w rozpaczy”30.
Tarnowski, konstatując zastanawiający brak w korespondencji Matejki śladów
przejęcia się dramatyczną konfrontacją społeczeństwa z zaborcą w Królestwie, tak
że artysta „mógłby się wydać daleki od tych wrażeń”, przekonywał, że to tylko pozory31. Jednak świadectwo listów trudno czytać inaczej, jak tylko jako wyraz obojętności na wszystko, co wykracza poza wymiar osobistego doświadczenia. Doświadczenia, które jest przeżywane w kategoriach totalnego nieszczęścia i bezdennej rozpaczy,
jakkolwiek jego realne uwarunkowania nie są ujawniane. Wiosną 1862 roku Matejko
komunikował zamiar wyjazdu do Francji i przewidywał, iż może nie wróci, a tylko
adresat-powiernik będzie pamiętał, „że kiedyś żył człowiek, co czuł może za trzech
i upadł złamany ciężkością i uczuć i bólu”32. Z całą pewnością nie chodziło o „uczucia i ból” patrioty, nie nad Sekwaną przecież rysowała się wówczas możliwość działania na rzecz sprawy narodowej, czy to środkami artysty, czy konspiratora. „O stanie
dzisiejszego położenia naszego” w jego listach z roku 1862 przeczytać można bodaj
tyle:
Byłem dziś na przyjęciu X. biskupa Gałeckiego przez kapitułę; nie będę ci pisał, com widział
i słyszał, bo na to i miejsca mało, i słów brakuje; tyle ci tylko powiem, że można oszaleć, jeśli
kto ma trochę wiary.33
Nic nie wskazuje, by te słowa należało uznać za oznakę głębi spojrzenia, za refleks przemyślanej diagnozy sytuacji, której wtedy nie ujawnił; to raczej dowód poczucia chaosu i bezradności, braku busoli na burzliwym morzu wypadków.
Rozpaczliwa ocena stanu spraw osobistych, ale pewnie również poczucie zagrożenia losu zbiorowości, które mogło nasilać przygnębienie, generowały postawę
eskapistyczną — aż do jej skrajnej formy włącznie. Postawa ta bodaj wzmagała się
w miarę, jak nasilenie działań konspiracyjnych i wzrost napięcia zdawały się przybliżać możliwość wybuchu powstania, choć niekoniecznie taka zbieżność musiała oznaczać związek przyczynowy. „Gdyby można było, to bym gdzie uciekł” — pisał,
dodając, że ulgę mogłyby mu przynieść „szum i porwanie świata”. A dalej: „jak
w malignie widzę co się dzieje — a nie mam sił do obudzenia”34. Poczucie bezrad29
S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 60.
S. S e r a f i ń s k a, Jan Matejko. Wspomnienia rodzinne, Kraków 1955, s. 98.
31
S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 61.
32
Z listów Jana Matejki, s. 35 (list z 13 III 1862).
33
Ibidem, s. 37 (list z 11 XII 1862).
34
S. S e r a f i ń s k a, op. cit., s. 108 (list bez daty, prawdopodobnie z grudnia 1862, nie ogłoszony
w wydaniu listów z 1895 r.).
30
Henryk Słoczyński
56
ności i zagubienia towarzyszy mu ciągle, a w każdym razie nie jest jednorazowym
przypadkiem: „cofam się od ludzi, jak szermierz mdlejący, przez tłum opadnięty, ludzie zarzucają mnie coraz nowemi dla mnie interesami i co krok się czuję coraz więcej zaplątany w sieci, co stanowią tę plątaninę przeróżną, którą świat stanowi”35.
Trudno pogodzić z tego rodzaju deklaracjami głębokie i bezinteresowne zaabsorbowanie sprawami narodowej wspólnoty, co wydaje się warunkiem niezbędnym, by
przyjąć, że u genezy Stańczyka tkwiła intencja diagnozy historycznych uwarunkowań jej losu, by twórca czuł powołanie i zdolności do odegrania roli sumienia narodu bądź nauczyciela mądrości politycznej.
Eskapistyczne skłonności dochodziły do ostateczności, do deklaracji pragnienia
śmierci czy wręcz zapowiedzi samobójstwa. „Chciałbym, abym jak najmniej ludzi
obchodził, a gdyby można, zupełnie zginął” — pisał do Giebułtowskiego36. Supozycję: obrazy „wyrywane dziwnej duszy mojej, będą smakiem przypominające zapach
krwi”, którą Porębski uznał za wyraz programu, dopełnia warunek z niezrozumiałych względów pominięty u tego autora: „jeśli życiu mojemu będzie się chciało dłużej plątać, bo i to mi obojętnem”37. Taki kontekst pozbawia jakiegokolwiek oparcia
sugestię, że Matejce chodziło o krew, która zostanie obficie przelana w zbliżającej
się walce powstańczej: kandydat na malarskiego wieszcza narodu sugerował tam możliwość samobójczej śmierci. Na dodatek ów młody człowiek, przekonany od dzieciństwa, że bez religii, i to katolickiej, nic wartościowego nie można stworzyć, czyni
to — co nadaje sprawie szczególny posmak — w liście do katolickiego kapłana. To
niechybnie perspektywa odebrania sobie życia ma naznaczyć krwią tę twórczość,
która może jeszcze powstać przed podjęciem ostatecznej decyzji. Ta ewentualność
została zresztą przedstawiona w trybie warunkowym, co znaczy chyba, że śmierć
może nastąpić względnie szybko i nie zdoła już namalować niczego. Być może deklarowanie pragnienia śmierci nie zasługuje na dosłowne traktowanie, skoro artysta
chcąc jakoby „zupełnie zginąć” ostatecznie nie dał większych szans losowi i po wybuchu walk nie wybrał się tam, gdzie trup padał gęsto, chociaż i wówczas zdarzały
mu się podobne oświadczenia38. Dowodzi to jednak, że osobiste rozczarowania przeżywał głęboko i podpowiada, że to one inspirowały i określiły ton tak osobistego
obrazu, jakim był Stańczyk.
Wgląd w ówczesny stan ducha i umysłu Matejki nie daje podstaw, by przypisywać mu trzeźwy ogląd sytuacji i zdolność do jej oceny w perspektywie „długiego
trwania” dziejów narodu, co jakoby wyrażać miał Stańczyk. Jak ktoś o tak niskiej
samoocenie, osoba, której świadomość wypełnia permanentne poczucie bezradności i zagubienia w rzeczywistości, mogła jednocześnie tworzyć z ufnością, że wyraża
głębszą myśl o dziejach narodu, dążąc do wstrząśnięcia jego sumieniem? Jak pogodzić współistnienie przekonania, że ma się do zaoferowania społeczeństwu fundamentalną prawdę o jego losie, przekonania wymagającego zda się wysokiego poczucia
35
36
37
38
Z listów Jana Matejki, s. 36 (list z 11 XII 1862).
Ibidem, s. 36.
Ibidem, s. 37 (list z 11 XII 1862).
Ibidem, s. 41 (list z 2 V 1863).
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
57
własnej wartości, z oświadczeniem, że odsuwa się od świata „nie chcąc go zarazić?
Jeżeli chcesz, możesz mnie rzucić jak zgniły owoc, co zaraża powietrze zgnilizną”
— pisał do księdza Giebułtowskiego u schyłku 1862 roku, kiedy wedle wszelkich
danych akurat kończył Stańczyka. Do tajników ludzkiej psychiki należy podchodzić
ostrożnie, nie wydaje się, by stworzono narzędzia badania, pozwalające na uzasadnienie jakichś stanowczych twierdzeń w rozważanej tu kwestii. Być może nie należy się dziwić, że Matejko próbował realizować wieszcze ambicje, choć ciągle zmagał się z poczuciem otaczającego go chaosu wydarzeń, od którego „można oszaleć”.
Trudno jednak uznać, że artysta może uważać się za „zgniły owoc” i zarazem tworzyć dzieło, mające nieledwie proroczo odsłaniać istotę bytu narodu, nie stawiając
siebie w sytuacji zasadniczego wewnętrznego fałszu. Jeśli bohater obrazu to alter
ego artysty, jeśli wyraża jego uczucia, to jego ból i rozpacz odzwierciedlają znane
z biograficznych świadectw „udręczenia Erosa”.
Materiał biograficzny mówi wyraźnie, że Matejko nie miał podstaw uważać się
za tego, kto potrafi odnieść przenikliwe rozpoznanie przeszłości do aktualnych spraw;
każe też wątpić w opinię, że te problemy mocniej go absorbowały. Ta konstatacja
rzuca snop światła na kwestię rzekomego istotnego związku obrazu z ideami Króla
Zamczyska. Według tych, którzy tę tezę głosili, Stańczyk Matejki pozostaje w zasadniczo tej samej relacji do otoczenia, co Machnicki w powieści. Każdy z nich jest
typem samotnego bohatera, wrażliwego i widzącego rzeczy głęboko, jedynym sprawiedliwym pośród beztrosko bawiącego się bezmyślnego otoczenia. Odczytanie obrazu oparte na tej analogii stawia pytanie o prawdę aktu twórczego szczególnie ostro.
Czy Matejko dając Stańczykowi swą twarz, tak właśnie chciał określić swój stosunek do współczesnych? Wolno wątpić, w każdym razie nie miał prawa tak siebie
postrzegać; tam, gdzie w jego listach można podejrzewać refleks spraw publicznych,
widać niemoc intelektu i woli, a nie wcześnie dojrzałą mądrość tego, który z góry
wiedział o nieuchronnej klęsce i daremności ofiary. Dziejąca się historia jest tam obecna
bodaj znacznie częściej niż to jest bezpośrednio uchwytne; wolno sądzić, że jej przeżywanie wzmaga tak dojmująco obecne poczucie niepewności, lęk przed przyszłością. I wyrazem lękliwego czarnowidztwa właśnie, a nie przenikliwości, jest często
przytaczana reakcja na widok obozu Langiewicza, dokąd wraz z Szujskim dostarczyli broń. Przeciwnie niż pobudzony do optymistycznych oczekiwań towarzysz,
Matejko miało wtedy zyskać pewność ostatecznej klęski39.
Jak wspomniałem, Matejko nie nazwał powodu rozdarcia swej duszy w listach
do przyjaciela i powiernika, którego darzył wielkim zaufaniem. Trudno więc sądzić,
że mógłby być skłonny ukazać je, nawet pośrednio, w wystawionym na widok publiczny obrazie. Z drugiej strony widoczna w korespondencji intensywność emocji
domagała się niechybnie artystycznej ekspresji. Trzeba dodać, że nie są znane żadne
inne próby zawarcia „udręczeń Erosa” w jego ówczesnej twórczości. Motyw miłości pojawił się za to niedługo później, gdy w życiu artysty weszła ona w nową fazę
szczęśliwego rozwiązania. (O szczęściu można mówić rzecz jasna z perspektywy
39
S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 62.
Henryk Słoczyński
58
zawarcia upragnionego małżeństwa, a nie jego późniejszego rozkładu). Matejko
portretował siebie z żoną w szkicu do motywu najsłynniejszych w dziejach Polski
kochanków — Zygmunta Augusta z Barbarą — dopiero wtedy, gdy jego uczucie
znalazło spełnienie, gdy jego ukazanie w historycznym kostiumie nie narażało na potencjalne szyderstwa. Natomiast dopóki cierpiał udręki braku wzajemności, unikał
jawnych nawiązań do wątków miłosnych. Przedstawienie „smętnego amanta” byłoby dlań zapewne równoznaczne z wystawieniem się na śmieszność, miał bowiem
prawo obawiać się, że w środowisku niewielkiego miasta, gdzie wszyscy się znali,
byłby skojarzony z przedstawioną sytuacją, nawet gdyby bohater miał rysy nordyckie i posturę osiłka.
Chociaż Stańczyka malował twórca zdeterminowany bez reszty przez cierpienia
wzgardzonej miłości, nie można przecież przeczyć, iż problematyka historyczna jest
w obrazie ewidentnie obecna. Jego bohater nie jest abstrakcyjnym błaznem a postacią historyczną znaną ze źródeł, ukazaną w określonej historycznej chwili, wobec
konkretnego wydarzenia. To mówi przecież rozbudowany do skomprymowanego
opisu tytuł: Stańczyk na balu u królowej Bony gdy wieść przychodzi o utracie Smoleńska. Jaka jest zatem relacja tej ujawnionej w werbalnym komunikacie historycznej treści do uwarunkowanego głębokimi intymnymi odczuciami zobrazowania postaci-autoportretu? Nasuwa się zatem wniosek, że treść historyczna miała w obrazie
pełnić rolę kamuflującej zasłony dla ekspresji intymnych odczuć. Wydaje się to tym
bardziej prawdopodobne, że znana jest skrytość Matejki, jego skłonność do ukrywania swoich uczuć i oczekiwań, która ukształtowała się w dzieciństwie pod surową ręką ojcowską. Takie usposobienie jest źródłowo dobrze potwierdzone; Tarnowski
pisał nawet, że artysta „często dyssymulował i naprowadzał na mylne zrozumienie
swej myśli i woli”40.
Przekonanie o historiozoficznym założeniu Stańczyka mogło wydawać się o tyle
realne, że znajdowano biograficzne przesłanki, jakoby w 1861 roku malarz porzucił
zamiar stworzenia serii dzieł o wymowie apologetycznej i podjął decyzję o realizacji
„programu rozrachunkowego”. „Nadesłane mu przez Gebethnera fotografie poległych
w wypadkach warszawskich — napisał Jabłoński — spowodowały szkic obrazu unoszącej się do niebios postaci niewieściej z czarą krwi ofiar (duch Ojczyzny) ze zroszonej ziemi Królestwa. Może one wpłynęły na postanowienie zmiany porządku zamierzonego w tematach? — «zacznę od ran» — pomyślał”41. Choć Jabłoński był
w tamtych latach w stałym kontakcie ze swym sławnym przyjacielem, a jego wspomnienia uchodzą słusznie za bardzo wiarygodne, fragment ten należy potraktować
z rezerwą. Po pierwsze, trzeba najpierw zauważyć, że autor informował w trybie
przypuszczeń; napisał „może one wpłynęły” i postawił znak zapytania. Po drugie,
spisana po czterdziestu latach od tych wydarzeń relacja zawiera nieścisłość chronologiczną. Jabłoński kojarzył nadesłanie fotografii ofiar i zmianę programu Matejki
z czasem „przed rozpoczęciem na większą skalę obrazu Kazanie Skargi”, co — jak
40
41
Ibidem, s. 454.
I. Jabłoński, op. cit., s. 47.
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
59
skądinąd wiadomo — stało się jesienią 1863 roku. Początek pracy nad Skargą dzieli
więc od wypadków warszawskich (wiosna 1861 r.) ponad dwa lata; Jabłońskiego
zawiodła pamięć i pomyłkowo sugerował bezpośredni związek.
Tę sugestię zupełnie pozbawia wiarygodności charakter owego inspirowanego
fotografiami poległych obrazu „ducha Ojczyzny”. Wedle logiki przypuszczeń Jabłońskiego winien być on egzemplifikacją programu wyznania win przeszłości. Kompozycja znana jako Z „Psalmów przyszłości” Krasińskiego, namalowana wkrótce po
wypadkach warszawskich (datowana na 1861 r.), bez wątpienia wyraża reakcję artysty na to tragiczne wydarzenie. Tytuł ten pozwala bez ryzyka pomyłki wskazać
pierwowzór dzieła: postać kobieca w koronie i z kielichem w ręku pośród aniołów
i ziemian to czytelne zobrazowanie fragmentu Psalmu dobrej woli. To Matka Boska
Królowa Polski, „gdy z dusz onych rzeszą. / Co wokół wieńcem powietrznianym śpieszą”, unosi się do nieba, niosąc „krew krzyżowanych na tysiącach krzyży” Polaków, prawych poddanych Boga. U Krasińskiego wyobrażoną przez malarza wizję
poprzedza przypomnienie zasług narodu: „— wspomnij, żeśmy dawne sługi — / Że,
nim wiek począł się ten dziejów drugi, / My w przeszłym wieku Twój nakaz już czcili”.
Nie ma podstaw, by wątpić, że Matejko usiłował w ślad za poetą przedstawić taką
właśnie Polskę. Polskę, która nie zatraciła powierzonej przez Boga misji „by wwiodła w miłość i mir ludy bliźnie / Niezatraconej prawości przykładem”. Nie ma tu miejsca na myśl o zasłużonej karze; to obraz nieszczęść zesłanych na sprawiedliwych,
które stanowią niezwykle ważną pozycję w prowidencjalnej ekonomii dziejów. Raduje to siły zła, niezdolne pojąć, iż moc, która wypłynie z tych cierpień warunkuje
przyszły triumf uciśnionych, że Bóg „rozkazał człowieczej iściźnie, / By nędzna siłą
i kolebką mała, / Przez moc ofiary się wyanielała”42. Warto także przypomnieć znamienny fakt, że pod koniec życia artysta planował darować ten obraz premierowi
Wielkiej Brytanii, Williamowi Gladstone’owi w podzięce za przychylne słowa o Polsce, z intencją przypomnienia jej dawnych zasług43. Przesłanie tej kompozycji jest
pierwszorzędnym dowodem, że w 1861 roku Matejko był daleki od idei rozliczania
narodowej przeszłości. Wymowa Z „Psalmów przyszłości” znakomicie współgra ze
słowami wypowiedzianymi przez artystę 2 lata później, tuż po ukończeniu i wystawieniu Stańczyka. „Boże, pókiż nas tak trzymać będziesz! — biadał w maju 1863
roku. Ciągle się krew leje, a ciągle mało i mało. Jeżeli nasze przodki widzą, ile nas
boleści szarpie, myślą, że to może największa nagroda za ich zacne czyny — muszą
im serca pękać, później goić, by na nowo pękać44.
Jest to niezwykle ważne świadectwo, jedyny zapis świadomości historiozoficznej w korespondencji Matejki z tego czasu. Stanowiąc wyraźne zaprzeczenie idei „win
własnych” narodu, uzupełnia wiedzę o stanie przekonań artysty w tamtym okresie.
Nie sposób być może całkowicie wykluczyć sytuacji, że w Stańczyku, którego idea
i realizacja przypadły na okres między dwoma tak dobitnymi enuncjacjami artysty
42
Z. K r a s i ń s k i, Psalm dobrej woli, w: Pisma, t. V, Kraków 1912, s. 78–80.
H. M. S ł o c z y ń s k i, Wernyhora — wieszczba lirnika i wizja malarza, „Biuletyn Historii Sztuki”
1985, nr 3–4, s. 253.
44
Z listów Jana Matejki, s. 42–43 (list z 6/7 V 1863).
43
Henryk Słoczyński
60
w duchu apologii przeszłości Polski, mógł jednak wyrażać myśli przeciwne. Odczucia i przekonania Matejki podlegały wtedy presji przeciwstawnych impulsów i mogły generować sprzeczne intencje twórcze. Jednakże Z „Psalmów przyszłości” oraz
słowa o krwawej klęsce jako niesprawiedliwej odpłacie za „zacne czyny przodków”
są znaczącym argumentem przeciw upatrywaniu w Stańczyku zamysłu rozliczeń
z przeszłością.
W zestawieniu nieszczęść Polaków z „zacnymi czynami” przodków — jakkolwiek wyrażone było w formie modlitwy — zawiera się kontestacja wyroków Opatrzności. To oczywiście bardzo nieśmiały bunt, nie tylko w relacji do Mickiewiczowskiego Konrada, z którym Matejkę z tego okresu porównywano. Artysta, który już
w szkole wiedział, że „bez religii i do tego katolickiej, nic nie można zrobić, coby się
nawet miernem zwać mogło”45, mógł jednak zwątpić w teodyceę chrześcijańską jedynie przygodnie, pod wpływem silnego impulsu, doświadczenia zagrożenia klęską
i nowymi ofiarami. Wiarę w słuszność boskich zrządzeń przywróciło mu odbycie
spowiedzi, zarazem określając kierunek twórczości. Prawda sakramentu uświadamiała, że Bóg bez winy karać nie może, a cierpienia mają sens. Jabłoński napisał:
Nareszcie rozwiązawszy ową zagadkę zmiany wytkniętego planu szeregu obrazów, sam ją wyjaśnił. Był to skutek „odbytej Ś-tej spowiedzi”; rozważenie jej wagi, wpływu na umysł, pokierowało tematami z historii wypadków dawnych, a więc najpierw jakby przygotowanie, skrucha,
wyznanie win, pokuta i zadośćuczynienie. „Chcę przypomnieć najpierw rachunek sumienia.
Spowiedź to most do przejścia z grzesznej na drogę życia, ewangelicznych cnót i dorobku
chwały” — może nie temi słowy, ale najdokładniej co do myśli — takie przekonanie wypowiedział w październiku 1864 r.46
Tak brzmiała w języku nieskomplikowanej teologii przesłanka rozpoczętego Kazaniem Skargi malarskiego cyklu. Z innej perspektywy można to wyrazić jako zaktualizowanie się dostrzeganej już uprzednio koncepcji „rozrachunkowej” za sprawą
doświadczenia klęski powstania. Tym świadectwem Jabłoński dezawuował swe wcześniejsze domysły, łączące zmianę programu Matejki z wypadkami warszawskimi.
Trzeba podkreślić, że jego zapewnienia o „najdokładniejszym” przekazaniu „myśli” znajdują kapitalne potwierdzenie: kilka miesięcy wcześniej artysta napisał w liście, że tylko
wiara ratuje go od zwątpienia i wyrażał przekonanie, że Polska przechodzi obecnie
„drogę pokuty”47.
W dotychczasowej literaturze nie wyciągnięto wniosku, że powyższe świadectwo, wiążąc początek idei „rozrachunkowej” ze Skargą, przeczy definitywnie możliwości jej wpływu na Stańczyka. Ignorowano także inną ważną informację Jabłońskiego, znakomicie taką konkluzję dopełniającą, że właśnie jemu Matejko zawdzięczał
pomysł ukazania błazna „w kontraście uczuć wewnętrznych z powierzchownością,
jak klowna płaczącego nad umierającą córką w garderobie”. Nie ma podstaw, by
wątpić w subiektywną prawdziwość tej relacji, tym bardziej, że poza tym ten bardzo skromny człowiek nigdy nie przypisał sobie jakiegokolwiek wpływu na twór45
46
47
Ibidem, s. 19 (list z 7 V 1858).
I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 50.
Listy Matejki do żony Teodory 1863–1881, Kraków 1927, s. 9 (list z 17 II 1864).
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
61
czość sławnego przyjaciela. „Pomysł ten — czytamy — trafił do przekonania Matejki, a w bystrej swej pamięci znalazł [on] ową wiadomość o utracie Smoleńska
i skomponował inny szkic”48. Jabłoński zatem nie wiedział, by przed rozpoczęciem
pracy nad obrazem twórca prowadził jakieś studia źródłowe nad tamtą epoką. Potwierdza to tezę, że nie problemy dziejów narodu tworzyły jądro, wokół którego Matejko rozwinął swe zamysły. Obserwację, że konkretna treść historyczna pojawiła
się w kompozycji wtórnie i poniekąd przypadkowo potwierdza fakt, że w tytułowym określeniu zdarzenia tkwi ważny błąd. W 1514 roku (ta data widnieje na liście
w obrazie), gdy stracony został Smoleńsk, Bony w Polsce jeszcze nie było, miała tu
przybyć za 4 lata. Widać zatem, że artysta nie pokusił się o bardziej wnikliwe zbadanie tła historycznego, zaś jego „bystra pamięć” tym razem jednak zawiodła49.
Z krytyczną historiozofią Matejko zetknął się jednak za sprawą Szujskiego jeszcze przed 1861 rokiem, choć trudno przesądzać, czy dał się wtedy do niej w pełni
przekonać. O jej wpływie mogą świadczyć akwarele przedstawiające Samuela Zborowskiego w drodze na szafot oraz Zamoyskiego idącego obwieścić mu wyrok śmierci,
malowane w 1860 roku. Bez wątpienia nawiązywały one do młodzieńczego dramatu
przyszłego historyka z 1856 roku50, który — wraz z programowym wstępem — był
pierwszym wyrazem rozrachunku z dziejami Polski w jego twórczości. Ale nawet
jeśli artysta skłaniał się wtedy ku krytycznej opcji, to — jak zostało pokazane —
malując Z „Psalmów przyszłości” odstąpił od niej. Jeśli patriotyczna solidarność
z ofiarami manifestacji warszawskiej czy też świadomość albo instynktowne odczucie potrzeby mobilizacji zbiorowości w tak dramatycznych czasach skłoniły go do
przejścia na grunt romantycznej apologii, to rysuje się perspektywa analogii jego drogi
oraz właśnie postawy Szujskiego. Późniejszy ideowy przywódca stańczyków cieszył
się wtedy w środowisku krakowskiej młodzieży wielkim autorytetem. Jego przyjaźń
z młodym malarzem jest dobrze poświadczona — imponował mu ogromną wiedzą
historyczną i był jego mentorem. Matejko miał czytać wszystkie utwory Szujskiego,
nie byłoby zatem niczym dziwnym, gdyby jego programowe zwroty były efektem
świadomego naśladowania uznanego wzoru.
W okresie przed powstaniem swój krytyczny stosunek do przeszłości narodu
Szujski wyraził także w drukowanym od wiosny 1860 roku publicystycznym cyklu
Portrety przez Nie-Van-Dyka, który, choć poświęcony diagnozie postaw współczes48
I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 44–45; czy to nie freudowskie skojarzenie autora, gdy o Stańczyku
„w kontraście uczuć wewnętrznych z powierzchownością” wspomina obok uwagi o Matejce „zarżniętym
już wtedy po krtań w swojej przyszłej”?
49
W późniejszej twórczości Matejki było wiele zamierzonych anachronizmów — jego historiozoficzne projekty prowadziły do prób pokazania „całego procesu dążeń i zabiegów różnych ludzi, którzy nie
byli obecni w tej chwili, na tym miejscu, gdzie się fakt ostatecznie dokonał”, S. T a r n o w s k i, op. cit.,
s. 472–473. Artysta przypisywał więc sobie prawo swoistego „poprawiania” faktu historycznego i dla
wydobycia elementów znaczących odstępował nieraz od rzeczywistego przebiegu wydarzeń historycznych. Nie ma jednak podstaw, by tak kwalifikować Stańczyka — trudno mówić w tym przypadku
o prezentacji „procesu dążeń i zabiegów różnych ludzi”.
50
Dramat Samuel Zborowski nie został wtedy opublikowany, ale zażyłość obu twórców pozwala
uznać za co najmniej prawdopodobne, że Matejko czytał rękopis.
Henryk Słoczyński
62
nych, zawierał także odniesienia do historii51. Ale niebawem, wobec rozbudzenia patriotycznego entuzjazmu, w przekonaniu o zbliżającej się walce, autor uznał za konieczne porzucenie wszystkiego, co mogłoby utrudnić jedność. W imię solidarności
wszystkich warstw opowiedział się więc przeciw podnoszeniu wewnętrznych sporów i wzajemnemu wystawianiu rachunków za przeszłość52. W zgodzie z tym postulatem, w dwóch pierwszych tomach Dziejów Polski, które pisał w latach 1861–1862,
odstąpił od rewizjonizmu, głoszonego w programie dramatu historycznego i realizowanego w Samuelu Zborowskim. Potrzeba konsolidacji sił w obliczu zagrożenia wydawała się domagać zwrotu do kanonu apologetycznego, do przyswojonego przez
wspólnotę mitu, który winien stanowić czynnik mobilizacji. Mottem swych Dziejów
Polski historyk uczynił słowa „Wszystko nam dałeś, co dać mogłeś, Panie!” —–
motyw przewodni Psalmu dobrej woli, który ilustrował wtedy Matejko. Do elementów ujęcia krytycznego miał powrócić jednak już w wydanym w 1864 roku III tomie
Dziejów. Wolno sądzić, że odnosząc do refleksji historycznej zrozumiały postulat zawieszenia sporów wewnętrznych Szujski nie dokonał wykalkulowanego zabiegu, jak
można by wnosić z jego deklaracji. To raczej powszechna patriotyczna euforia, która
jawiła się jako przejaw żywotności i siły narodu, narzucała wizję przeszłości w blaskach szczytnych idei, odkrytych przez romantycznych dziejopisów53.
Pewne wątpliwości w kwestii tezy o braku wątku rozrachunku z historią w Stańczyku może budzić fakt, że od powstania dzieła do rozpoczęcia krytycznego Kazania Skargi upłynęło niewiele czasu; co więcej, Matejko miał wykonać szkic tego
drugiego obrazu jeszcze w czasie pracy nad pierwszym. Jeśli artysta faktycznie „przymierzał się” do Skargi już w 1862 roku to należałoby zrelatywizować biograficzne
świadectwa braku zainteresowania sprawami narodu w okresie największego nasilenia „udręczeń erosa”. Błędem byłoby wszakże domniemanie, że szkicowi musiały
już towarzyszyć poglądy historyczne, wyrażone w zrealizowanej dwa lata później
kompozycji. Słynny kaznodzieja w obrazie Matejki to — zgodnie z wizją Prelekcji paryskich Mickiewicza — postać stworzona na wzór proroków Starego Testamentu,
wysłannik niebios, ostrzegający przed pleniącym się złem, które zagraża wypełnieniu misji powierzonej narodowi przez Boga. Ale artysta takie opatrznościowe napomnienie połączył ze swoistą syntezą istotnych problemów dziejów Polski przełomu XVI
i XVII wieku. Tu przewodnikiem nie był już Mickiewicz — w tym zakresie ujęcie
Matejki odpowiada ściśle ocenom z III tomu Dziejów Szujskiego.
Historyk uznał czas rokoszu za „charakterystyczną chwilę dziejową”, tzn. taką,
w której ujawnił się ogół fundamentalnych problemów państwa54, a określenie to wolno
w pełni odnieść do obrazu. W Kazaniu Skargi można zidentyfikować wszystkie istotne
51
J. S z u j s k i, op. cit., por. np. s. 20–23.
Ibidem, s. 144–145.
53
Szerzej o tej sprawie zob. H. M. S ł o c z y ń s k i, Młodość historyka. Wizja przeszłości i przekonania polityczne we wczesnym pisarstwie Józefa Szujskiego, „Zeszyty Naukowe Uniwersytetu Jagiellońskiego” 2000, Prace Historyczne z. 127.
54
J. S z u j s k i, Dzieła, seria II, t. 3, Kraków 1895, s. 211–212.
52
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
63
wątki, które wydobył Szujski. Jest więc groźba anarchii w osobach wodzów rokoszu i zagrażające interesom Polski dyplomatyczne konszachty dworu Zygmunta III
z Habsburgami i Watykanem (posłowie Hiszpanii, Austrii i nuncjusz papieski). Jest
zasadnicza w perspektywie rywalizacji polsko-rosyjskiej sprawa unii wyznań (hierarchowie cerkwi wschodniej, którzy współtworzyli układ z 1596 r.) i wywołana
w imię prywatnych ambicji wojna kresowych „królewiąt” z Moskwą. Związek treści
obrazu z ujęciem Szujskiego rysuje się szczególnie wyraźnie w świetle uwagi historyka, że Skarga miał dostrzec w rokoszu początek wypełniania się swego proroctwa o upadku Polski oraz oceny, że istotną przyczyną rokoszu był sprzeciw wobec
unii brzeskiej55. Wszystkie te kwestie znajdują swoistą syntezę w przesłaniu obrazu:
to wizja utraconej szansy wypełnienia posłannictwa, czyli ucywilizowania tonącej
wówczas w barbarzyńskim zamęcie Rosji, w kontekście jej złożonych przyczyn56.
Kazanie Skargi jest jednym ze świadectw, że ewolucja przekonań obu twórców
w latach 60. przechodziła te same koleje, a historyk był przewodnikiem malarza. (Nieco
późniejszy Upadek Polski, kiedy Szujski wystąpił publicznie jako rzecznik jego ujęcia, jest szczególnie spektakularnym dowodem takiej roli.) W każdym razie zależność treści Skargi od III tomu Dziejów Polski stanowi kolejną przesłankę usytuowania początku rozrachunku Matejki z historią na przełomie lat 1863/1864. Po pół
roku od wybuchu wynik powstania, a zarazem pytanie o najbliższą przyszłość narodu były rozstrzygnięte, minął okres niepewności, kiedy nastroje oscylowały między
egzaltacją a rezygnacją. W reakcjach artysty nie było wówczas entuzjazmu i wiary
w działanie, towarzyszył mu lęk i poczucie zagrożenia oraz szukanie konsolacji w micie dawnych zasług narodu, dającym wprawdzie prowidencjalną gwarancję odmiany wyroków, ale sytuującym ją w nieokreślonej przyszłości. Twarde realia przybrały
wkrótce kształt klęski, cierpienia i braku nadziei, że rychło zabłyśnie jutrzenka swobody. Skłaniało to, by poddać rewizji wiarę, że „zacne czyny przodków” w połączeniu z „mocą ofiary cichej” współczesnych męczenników są dostateczną przesłanką
triumfu nad prześladowcami i przywrócenia sprawiedliwości. W rezultacie w miejsce niedowierzania, że Bóg mógł do tego dopuścić, zaczęto „pytać sumienia o przyczynę kary”, jak to już wcześniej czynił Szujski57, dociekać, czy w „czynach” tych
faktycznie była tylko „zacność”. Zarazem sytuacja, kiedy nic już nie można było zrobić, kiedy nie trzeba już było szarpać się ze sprzecznymi myślami, podejmować decyzji, być może przesądzających o losie własnym i najbliższych, stanowiła warunek
spokojniejszej refleksji. Refleksji, której dojmujące doświadczenie pokoleniowe przydawało wiarygodności.
Odczytanie Kazania Skargi jako otwarcia „rozrachunkowego” programu Matejki
ponownie sprowadza problem wieloznaczności terminologii tego typu. Akceptacja
takiej etykiety wcale bowiem nie oznacza łączenia z przesłaniem obrazu tych samych
treści, które określiły później dojrzałą syntezę Szujskiego czy tym bardziej takich,
jakich szukali twórcy poświęconej Matejce osławionej stalinowskiej sesji z 1953 roku.
55
56
57
Ibidem, s. 198, 208.
H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko, s. 25–26.
Cyt. za: S. T a r n o w s k i, op. cit., s. 72.
Henryk Słoczyński
64
Warto wyraźnie podkreślić, że pierwiastek „rozrachunkowy” w Skardze nie oznaczał bynajmniej rezygnacji z idei prowidencjalnej misji dziejowej narodu polskiego.
Co więcej, biorąc pod uwagę z jednej strony wcześniejsze Z „Psalmów przyszłości”
Krasińskiego, a (zwłaszcza) z drugiej — przesłanie ogółu późniejszych obrazów
„głównego cyklu”, zaczynając od Hołdu Pruskiego i Wernyhory, można zasadnie
uznać, że punktem odniesienia dla artysty była idea posłannictwa bliska jej wersji
ściślejszej, mesjanistycznej58. Tym bardziej, że o obecności takiej wykładni dziejów
Polski w świecie wyobrażeń malarza w okresie pracy nad Skargą świadczy nie tylko przejęcie od Mickiewicza statusu bohatera jako proroka, który czuwa z ramienia
Boga nad czynami jego ludu. W tym samym czasie powstała kompozycja Zakuwana Polska, gdzie fragment alegorycznej sceny, zapisanej w tytule, stanowi rosyjski
żołnierz, pokazany w takim ujęciu, jakby jego bagnet godził w bok Chrystusa z wiszącego na ścianie krucyfiksu. To oczywiste przywołanie wizji księdza Piotra z Dziadów,
gdzie los Polski został ukazany poprzez symbolikę ukrzyżowania, a Rosji przypadła
rola żołnierza, który przebił bok Zbawiciela59. Wolno sądzić, że krytyka przeszłości
w Skardze nie stanowiła ani generalizującego potępienia owej przeszłości, ani zanegowania romantycznej idei posłannictwa; nie można nawet wykluczyć, że już wtedy
— tak jak to było potem — artysta nie uważał, by dawne grzechy były tej natury, iż
oznaczały przekreślenie zasług i odsunięcie od powierzonej przez Boga misji60.
W okresie między malowaniem Stańczyka a początkiem pracy nad Skargą nastąpiła także zasadnicza zmiana w sprawach osobistych artysty. Mimo poczucia powinności, utrwalonego w listach, mimo podjęcia stosownej decyzji oraz pożegnania
Teodory i jej matki w Wiśniczu, nie znalazł się on ostatecznie w powstańczych szeregach. Pytanie: czy istotnie chciał iść do walki, tylko okoliczności ułożyły się inaczej? — pewnie na zawsze pozostanie bez odpowiedzi. A może rację miał Jabłoński
pisząc, że Jan:
... sam dobrze swoje siły zważył, zrozumiał i przeczuł, że w ofierze krwi na polu walki liczni
go zastąpią, ale w podjętej przezeń kampanii na polu sztuki wobec Europy nie sprosta mu
żaden inny.61
Odpowiedź miałaby istotne znaczenie w kontekście niedostrzeganego problemu:
czy ewentualne poczucie niespełnionego obowiązku miało wpływ na patriotyczny imperatyw jego twórczości. Matejko całe lato 1863 roku spędził z ukochaną i jej starszą siostrą w odległym od pola walki Iwoniczu i wtedy właśnie nastąpiła zmiana
w ich relacjach, a po przeszło roku doszło do zawarcia ślubu. Wcześniej powiew
nadziei spowodował ustąpienie depresji i eskapistycznych skłonności Matejki oraz
stopniowy napływ energii twórczej62, wpływając też zapewne na reorientację twór58
Por. H. M. S ł o c z y ń s k i, Jan Matejko, s. 42–45, 53–55.
Ibidem, s. 27.
60
Najbardziej chyba czytelnym symbolem tego sądu jest tęcza — znak przymierza Boga z narodem
wybranym — rozciągnięta nad zwycięskimi Polakami w Sobieskim pod Wiedniem; por. ibidem, s. 46.
61
I. J a b ł o ń s k i, op. cit., s. 50.
62
Nie nastąpiło to od razu; w liście od przyszłej żony artysta narzekał jeszcze w lutym 1864 roku
w słowach: „orlej siły mało we mnie”. Zob. Listy Matejki do żony... (list z 22/23 II 1864, s. 10).
59
„Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu...
65
czości, której symptomem jest Skarga. Artysta uwierzył ponownie w swe powołanie na tyle, by uznać się za władnego — jak proroczy dziejopis z wiersza Norwida
— „zajrzeć epokom w głąb” i pokierować rachunkiem sumienia narodu.
Zmierzając do konkluzji niniejszych rozważań, należy stanowczo podkreślić niepodobieństwo „rozrachunkowego” przesłania Stańczyka w tamtym czasie i miejscu.
Przy swych lękach i czarnowidztwie Matejko odczuwał towarzyszącą patriotycznej
mobilizacji aurę apologii przeszłości. Jeśli powszechne odczucia nie określiły jego nastawienia, to jednak nie sposób sądzić, że mógł nie słyszeć, nie uznawać zasadności
i nie stosować się do apeli o poniechanie sporów wewnętrznych. Sporów, które
w epoce, gdy argument historyczny miał potężną siłę perswazji, były z reguły odnoszone do jakichś sytuacji z przeszłości. Stańczyk z przypisanym mu ostrzem „rozrachunkowym”, jako próba obciążenia części narodu za klęskę rozbiorów, byłby uderzeniem w podstawę więzi wspólnoty, podjętym w chwili, gdy rozstrzygało się jej
„być albo nie być”. Wydaje się niemożliwe, by artysta nie był świadom nieuchronności takiej recepcji obrazu (przyjmując, iż takie miałoby być jego przesłanie) bądź
też, że chciał osiągnąć taki efekt. Tym bardziej należałoby oczekiwać, że wziąłby
pod uwagę taki czynnik, decydując o ekspozycji dzieła wiosną 1863 roku. Czy świadomy społecznego wydźwięku krytyki przeszłości wystawiałby Stańczyka w chwili
gdy ważyły się losy powstania, gdy powstała właśnie nadzieja na skuteczną interwencję Francji i gdy poparli je niechętni mu dotychczas „biali”? Mówiąc o „rozrachunkowej” treści dzieła, zwłaszcza w klasowo zaostrzonej interpretacji Wyki, twierdzi
się tym samym, że Matejko chciał rozognić konflikty domowe w sytuacji terminalnego zagrożenia z zewnątrz. Stawiając sprawę w kontekście logiki trzeba byłoby uznać,
że w istocie niewiele pojmował tak z otaczającej go rzeczywistości, jak też z historii,
że dając dowód niezdolności do oceny sensu i dopuszczalnych granic podyktowanej
patriotyzmem rewizji przeszłości, posunął się do szkodliwej manifestacji.
W świetle przedstawionych tu racji Stańczyk to przede wszystkim autobiograficzne zobrazowanie „udręczenia zrozpaczonego erosa”, natomiast dużo mniej wyraziście rysuje się istota dodanego do obrazu komponentu historycznego. Mogłoby się
wydawać, że istnieją poważne przesłanki (brak dowodów żywego zainteresowania
Matejki sprawami wspólnoty narodowej oraz informacja naocznego świadka powstania pomysłu przedstawionej sceny), by rozważać możliwość, że problem historyczny
to tylko swoisty kamuflaż. Tym bardziej, że podstawa pozwalająca upatrywać głębszej wymowy historycznej — stanowi ją jedynie leżący przed bohaterem list i informujący o nim tytuł — jest tej natury, że artysta mógł w ostatniej chwili dorzucić te
elementy jak zasłonę dymną. Tak radykalny wniosek należy jednak odrzucić. Matejko od lat uważał problematykę historyczną za swe powołanie, a w trakcie pracy nad
Stańczykiem rozważał już temat Kazania Skargi. Zarazem widać dokładnie, że artysta w tym okresie nie mógł, nie chciał i nie czuł się na siłach podejmować dzieło
„rozrachunku” z przeszłością, pouczać, rozrywać rany i ostrzegać; czuł się wtedy
„sam i dla siebie”63. W jego stosunku do historii wszelkie uprzednie przemyślenia
63
S. S e r a f i ń s k a, op. cit., s. 108.
Henryk Słoczyński
66
przesłoniło poczucie zagrożenia losu narodu, które też dopełniało dojmujące poczucie zawodu w sprawach osobistych. Również w Stańczyku pierwiastek historyczny
ma wymiar emocjonalny a nie racjonalny; jego bohater to autoportret osoby prywatnie nieszczęśliwej, a zarazem bezradnej wobec potężnych sił, wobec młynów historycznego przeznaczenia. To przytłoczona „brzemieniem historii” Kasandra, której rola
wyraża milcząco przeczucia przyszłych nieszczęść — przeczucia ale z pewnością
nie diagnozę rzeczywistości, odnoszącą się do miejsca i czasu, o których mówią
kostium i tytuł. To raczej swoisty wyraz utraty wiary artysty w swą zdolność do
osiągnięcia statusu „wieszcza palety”. Paradoks polega na tym, że Stańczyka udało
się przez różne interpretacyjne zabiegi wypromować na wizytówkę głębokiej politycznej i historiozoficznej mądrości.
“EROS IN DESPAIR”. JAN MATEJKO’S STANCZYK ON QUEEN BONA’S PARTY
Summary
The Stańczyk on Queen Bona’s Party painted in 1862, is one of the most known among the Jan Matejko’s
masterpieces. Thanks to this picture Stańczyk, the court jester of Sigismundus the Ist, became one of
the most known symbolic person in Polish history. The picture was analyzed mostly from the perspective of interpretations related to the later Mateko’s works where he likely presented a kind of national
confession of the sins of the Polish past. Following the time of creation of the discussed picture there
is no reason to adscribe such a symbolic meaning to it. In 1862 Matejko was a young painter and at the
moment of painting he was unhappy in love. There is no evidence in his correspondence that he was
ready at that moment to treat the crucial point of national history. On the contrary Matejko’s correspondence as well as testimonies given by his friend Izydor Jabłoński, they both prove tah Stańczyk’s
portrait was a result of the state of his heart.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
Historyka, T. XXXIX, 2009
67
PL ISSN 0073-277X
AVIEZER TUCKER
Praga
HISTORIOGRAFIA — EWOLUCYJNA NAUKA
O TRANSMISJI INFORMACJI*
Abstract
Aviezer T u c k e r: Historiography: The Evolutionary Science of Information Transmission, “Historyka”
XXXIX, 2009: 67–87.
Theories about the evolution of information in time have begun to be used systematically and repeatedly
by communities of scholars to fruitfully generate new knowledge about the past only in 1780, first in
German faculties of Protestant theology, among classical linguists and then around the turn of the 19th
century in comparative linguistics. Ranke used such theories in the second quarter of the 19th century to
generate knowledge of history, and then similar methods spread to biology, geology and archaeology.
K e y w o r d s: historiography, information, philosophy of historiography, Ranke
S ł o w a k l u c z o w e: historiografia, informacja, filozofia historiografii, Ranke
Cliches nie zawsze muszą być fałszywe: świadomość historyczna w Europie w Oświeceniu i nawet jeszcze w XIX wieku była określona przez idee ewolucji i postępu.
Dopiero uformowana w XIX wieku świadomość zmiany historycznej prowadziła zarówno do poszukiwania świeckiego znaczenia czy kierunku procesu historycznego,
jak i zrozumienia tego, co kieruje procesem zmiany w historii. Te poszukiwania historycznego znaczenia i dążenie do zrozumienia dziejów prowadziły do syntezy idei
postępu i idei ewolucji w wielkich systemach historiozoficznych, które próbowały
jednocześnie wyjaśnić przyczyny zmiany historycznej i odkryć cel postępu w procesie historycznym. Mniej obszerne i systematyczne popularne historiografie interpretowały przyrodniczą ewolucję Darwinowskiego i nie-Darwinowskiego rodzaju oraz
pewne wymiary ewolucji ludzkiej historii jako postępowe. Uznawały człowieka za
szczytowe osięgnięcie ewolucji, jeżeli nie za „koronę” stworzenia, a brytyjską liberalną konstytucję za ostateczne przeznaczenie narodu brytyjskiego, jeżeli nie za koniec światowej historii. W XX wieku nadal utrzymywało się zainteresowanie ewolu* Tłumaczenie artykułu z języka angielskiego — Krzysztof Brzechczyn.
Aviezer Tucker
68
cją, ale po doświadczeniach dwóch wojen światowych i niezliczonych aktów ludobójstwa porzucono iluzję postępu.
Wzrastająca świadomość historyczna i zainteresowanie zmianą historyczną
w oświeceniu i wieku XIX spowodowała również pojawienie się i rozwój nauk, które
próbowały wnioskować prawdopodobną wiedzę o przeszłości: historiografii (od czasów Leopolda Rankego, a nawet wcześniej — od tekstulistycznego krytycyzmu stosowanego wobec Biblii i tekstów klasycznych w języku greckim i łacińskim), językoznawstwa porównawczego i historii naturalnej. „Standardowe” podejście do dzieł
historiograficznych, opisujących historię naturalną i społeczeństwa ludzkie, polegało
na poszukiwaniu i znajdowaniu elementów lub aspektów odzwierciedlających w nich
„ducha czasów” (Zeitgeist) — postęp i ewolucję. Nietrudno znaleźć takie źródła
w postaci historiograficznych narracji powstałych od oświecenia do wybuchu I wojny
światowej, które stosowały metafory ewolucji i postępu, interpretacyjne struktury
oraz implicite bądź explicite teoretyczne założenia.
Jednakże chciałbym tutaj stwierdzić, że trwałym osiągnięciem założycieli naukowej
historiografii nie było wymyślanie, stosowanie czy testowanie teorii ewolucji społeczeństwa czy przyrody, ale odkrycie i owocne wykorzystanie teorii ewolucji informacji w czasie. Te teorie ewolucji informacji pozwalały po raz pierwszy w dziejach
na wiarygodne wnioskowanie, umożliwiające odróżnienie opisów informacji generujących przeszłe wydarzenia, od informacji zachowujących współczesne świadectwa.
Twierdzę zatem, że teoretycznymi podstawami naukowej historiografii, naszej wiedzy o przeszłości, nie są teorie ewolucji społeczeństwa, które zrodziły nauki społeczne czy filozofię historii, ale teorie o ewolucji transmisji informacji w czasie.
Historycznie rzecz biorąc, teorie o ewolucji informacji w czasie były wciąż na
nowo odkrywane przez poszczególnych badaczy na przestrzeni dziejów i wykorzystywane do partykularnych celów, zanim uformowała się naukowa historiografia. Jednakże zaczęły być one stosowane w sposób systematyczny i powtarzalny przez społeczności uczonych, w celu tworzenia nowej wiedzy o przeszłości, dopiero od 1780
roku, najpierw na niemieckich wydziałach teologii protestanckiej, następnie wśród
filologów klasycznych, a od początku XIX wieku — przez językoznawców porównawczych. Ranke wykorzystywał je w drugiej ćwierci XIX wieku do tworzenia wiedzy o przeszłości. Później, po podobne metody sięgano w biologii, geologii i archeologii. W tym artykule spróbuję prześledzić historyczny rozwój nieznanej rewolucji
naukowej i udowodnić, że wszystkie nowe nauki historyczne podzielały pewne teoretyczne założenia, które generowały podobne metody. Te były następnie adaptowane do interpretacji różnych odmian źródeł, z których wnioskowano wiedzę o przeszłych wydarzeniach i procesach.
BIBLIJNY KRYTYCYZM
Kulturowe znaczenie Biblii oraz istniejąca instytucjonalna baza do jej studiowania na
wydziałach teologicznych seminariów i uniwersytetów sprawiły, że wydziały te stały się gruntem dla naukowej rewolucji w naukach historycznych.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
69
W 1753 Jean Astruc analizował Księgę Rodzaju jako zbiór czterech różnych tradycji, na podstawie czterech różnych nazw własnych, używanych w tej księdze do
oznaczenia Boga. Przyjmował szczątkową teorię ewolucji języka głoszącą, że różne
części języka zmieniają się w różnym tempie. Nazwy własne odnoszące się do Boga
zmieniały się o wiele wolniej od innych słów, ponieważ religijni redaktorzy, którzy
czcili Boga, nie ośmieliliby się zmieniać jego imienia, chociaż mogli poprawiać i uaktualniać słownictwo innych części starożytnego tekstu. To teoretyczne założenie, dotyczące lingwistycznej ewolucji języka, pozwalało odkryć wielowarstwową i historyczną naturę Księgi Rodzaju. Użycie różnych imion Boga wskazuje, że tekst ten
jest zbiorem pism, które powstawały w różnym czasie i/lub w różnych miejscach.
Jednakże Astrucowi nie udało się zainicjować nowego paradygmatu badań, ponieważ nie zgromadził wokół siebie grona uczonych, którzy stosowaliby jego teorie
i metody. Dopiero dwa dziesięciolecia później (około 1780 roku) Reimarus i Johann
Salamo Semler (wokół których powstała wyjątkowo różnorodna i duża społeczność
badaczy, rozwijająca filologiczny program badawczy) zainicjowali paradygmat biblijnego krytycyzmu1. Jego główne teologiczne centra mieściły się na uniwersytetach
w Halle, Jenie i Getyndze, gdzie uczono studentów krytycznych metod interpretacji
Biblii. Wilhelm Martin Leberecht de Wette, który dokonał instytucjonalizacji paradygmatu biblijnego krytycyzmu, wykładał na uniwersytecie berlińskim od momentu jego
założenia w 1810 roku do 1819 roku. Od 1825 roku pracował tam również Ranke
— paradygmatyczny założyciel naukowej historiografii.
Johann Gottfried Eichhorn w Einleitung ins Alte Testament (1780–1783), porównując podobieństwa i różnice językowe, poparł udokumentowaną hipotezę, że Biblia
jest zbiorem wielu różnych pism, tworzonych przez różnych ludzi, w różnym czasie
i w różnych miejscach. Po powrocie Żydów z niewoli babilońskiej pisma te zostały
połączone razem i zredagowane (bez współczesnej wrażliwości na problem historycznego autorstwa). Eichhorn zakładał teorię historycznego rozwoju języka, dokonującego się poprzez ciągłą zmianę. Języki wchłaniają obce słowa w tych historycznych okresach, w których ich użytkownicy wchodzą w kontakt z użytkownikami
innego języka, zatem teksty posiadające podobne słownictwo i gramatykę musiały
zostać napisane w tym samym miejscu i czasie. Jeżeli najlepszym wyjaśnieniem tekstowych podobieństw i różnic językowych jest okres historyczny i miejsce powstania danego tekstu, to obecność w nim zapożyczonych obcych słów wskazuje, że
nie mógł on powstać wcześniej niż okres, w którym użytkownicy obu języków kontaktowali się z sobą.
Metoda związana z tą teorią nazywana jest porównawczą filologiczną analizą tekstu. Skoro język Pięcioksięgu nie jest znacząco różny od języka Ksiąg Samuela i Ksiąg
Królewskich, Pięcioksiąg nie mógł zostać napisany 500 lat wcześniej, lecz powstał
w tym samym czasie, co owe księgi. Ponieważ w różnych częściach Księgi Rodzaju używa się różnych imion Boga, Eichhorn zgadzał się z Astrucem w kwestii wyróżnienia w Księdze Rodzaju tradycji jahwistycznej i elohistycznej, które uformowa1
J. R o g e r s o n, Old Testament Criticism in the Nineteenth Century, Philadelphia 1985, s. 18.
70
Aviezer Tucker
ły się w różnym czasie i miejscu. Język poszczególnych psalmów różni się od siebie, zatem utwory te zostały napisane w różnym miejscu i czasie. Późniejsze pisma
Biblii mogą być datowane według stopnia występowania w nich słów aramejskich,
zapożyczonych po powrocie Żydów z niewoli babilońskiej. W Księgach Jeremiasza
i Ezechiela występuje bardzo dużo takich aramejskich słów.
De Wette w Beiträge zum Einleitung in das Alte Testament (Halle 1806–1807)
akceptował teorie Astruca i Eichhorna, dotyczące rozwoju języka w czasie, by na
tej podstawie wnioskować, że Pięcioksiąg został napisany dużo później po opisywanych w nim wydarzeniach. Niektóre części mogły powstać we wczesnym okresie
istnienia Drugiej Świątyni. Gdyby Pięcioksiąg został napisany 500 lat przed okresem
monarchicznym, musiałby zawierać archaiczne formy języka hebrajskiego, a nie posługiwać się tym samym językiem, co I i II Księga Królewska. Ponadto, Pięcioksiąg
przypisuje Mojżeszowi wykonywanie religijnych praktyk, wymagających zinstytucjonalizowanych struktur, które mogły być odprawiane w zorganizowanej świątyni
z wyspecjalizowanym stanem kapłańskim okresu monarchicznego. De Wette sugerował, że odkrycie Księgi Prawa w świątyni podczas panowania króla Jozjasza (opisane w II Księdze Królewskiej) odnosi się do części Księgi Powtórzonego Prawa.
Znaczna część Pięcioksięgu mogła zostać napisana, aby legitymizować reformy Jozjasza (wprowadzane pod koniec VII wieku przed Chrystusem) i próby centralizacji
oraz monopolizacji kultu religijnego w świątyni w Jerozolimie. Ta hipoteza była akceptowana przez ostatnie 200 lat2.
W 1815 roku filolog William Gesenius w swojej Geschichte der hebräischen Sprache, przyjmując teorię ewolucji języka swoich poprzedników, szczegółowo porównywał pisma składające się na Biblię. Kroniki są późnym tekstem, w których traktuje
się jako źródła Księgi Samuela i Księgi Królewskie, ponieważ archaiczne formy językowe występujące w tych księgach są zastąpione w Kronikach słowami nowszymi.
Księgi Kronik wzbogacone są również o gramatyczne glosy, wyjaśnienia i drobne
interpretacje wcześniejszych ksiąg, co udowadnia, że ich autor musiał wyjaśnić starszy
materiał tekstowy czytelnikom, którzy nie potrafili zrozumieć go bez interpretacji.
Gesenius argumentował, że Księga Powtórzonego Prawa jest późniejsza niż inne części Pięcioksięgu, ponieważ jej język przypomina bardziej Księgę Jeremiasza, a język
pozostałych części nie różni się od języka Ksiąg Królewskich. Stąd wnosił, że musiała
zostać napisana na krótko przed niewolą babilońską3.
Carl Peter Wilhelm Gramberg w Kritische Geschichte der Religionsideen des Alten Testaments (wydanej pośmiertnie w Berlinie w 1830 roku) próbował datować
księgi Starego Testamentu, przyjmując teorię o funkcjach historiografii w tradycjonalistycznych kulturach. Według jego koncepcji historiografia ma legitymizować nowe
praktyki poprzez sugerowanie im starożytnego rodowodu. Pięcioksiąg i Księga Jozuego zostały napisane w związku z centralistycznymi i religijnymi reformami Jozja-
2
I. F i n k e l s t e i n, N. A. S i l b e r m a n, The Bible Unearthed: Archaeology’s New Vision of Ancient
Israel and the Origin of its Sacred Texts, New York 2001.
3
J. R o g e r s o n, op. cit., s. 52.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
71
sza, ponieważ są przepełnione wyobrażeniami wcześniejszych okresów postrewolucyjnych praktyk. Gramberg sugerował, że precedensy te zostały wymyślone jako
część religijnej i politycznej walki religijnego centrum w Jerozolimie i kapłanów z istniejącymi wówczas, zdecentralizowanymi, politeistycznymi praktykami religijnymi. Według Gramberga najlepszym wyjaśnieniem biblijnych „proroctw” jest przyjęcie zasady, że zostały one sformułowane po tym, jak się „spełniły”. Przyjmując takie
założenie można ustalić najwcześniejszą możliwą datę ich sformułowania. Na przykład: Abraham przedstawiany jest w Księdze Rodzaju jako przodek króla Dawida,
zatem Księga Rodzaju nie mogła zostać napisana przed ustanowieniem panowania
dynastii Dawida w Jerozolimie; Księga Jozuego przedstawia retroaktywne wyjaśnienia rzeczywistości społecznej późnego królestwa, ale nie wyjaśnia rzeczywistości opisywanej przez Księgę Sędziów, zatem musiała zostać napisana później od źródeł,
z których składa się Księga Sędziów4.
Twórcy biblijnego krytycyzmu porównywali różne części Biblii jako odrębne jednostki źródłowe, by na tej podstawie wnioskować o czasie ich powstania. Według
nich, najlepszym wyjaśnieniem podobieństw i różnic pomiędzy różnymi poziomami
językowymi, religijnymi schematami konceptualnymi i opisami społecznych, politycznych oraz rytualnych praktyk jest przyjęcie hipotezy, że większość ksiąg Biblii została napisana w związku z rewolucyjnymi reformami króla Jozjasza, podczas gdy
późniejsze księgi powstały w czasie i po zakończeniu niewoli babilońskiej.
FILOLOGIA KLASYCZNA
Teorie i metody, które zostały sformułowane na gruncie biblijnego krytycyzmu były
następnie wykorzystywane w analizie starożytnych tekstów, pisanych w języku greckim i łacińskim. Friedrich August Wolf zastosował w Prolegomena ad Homerum
(1795) nowe teorie krytyczne do analizy Iliady i Odysei5.
Głównym osiągnięciem Wolfa [...] było zastosowanie na terenie studiów klasycznych wyrafinowanego zbioru metod opracowanego przez jemu współczesnego uczonego [Eichhorna —
przyp. A. T.], stosowanego wcześniej na terenie innej dziedziny badań [biblijnego krytycyzmu — A. T.].6
Prolegomena zainicjowały paradygmatyczne przesunięcie w studiach nad literaturą antyczną. Młodzi uczeni, którzy zapełnili Humboldtowskie wydziały filologii klasycznej, stosowali paradygmat Wolfa, sprzeciwiając się starszej generacji filologów.
Na przykład Karl Heinrich używał w 1802 roku modelu Wolfa do analizy początków
Tarczy Herkulesa Hezjoda.
„Dlaczego współcześni — i nawet sam Wolf — zaczęli postrzegać Prolegomena jako źródło, a nie pochodzący od teologicznych badań odpływ, traktując Tubingę
4
5
6
Ibidem, op. cit., s. 57–63.
F. A. W o l f, Prolegomena to Homer, wyd. Princeton 1985.
A. G r a f t o n, W. M. G l e n n, J. E. G. Z e t z e l, Introduction, [w:] ibidem, s. 26.
Aviezer Tucker
72
jako źródło, a nie jako wypływającą z niego odnogę Getyngi?”7. Odpowiedź na to
pytanie jest tak samo ważna jak odpowiedź na podobne pytanie o status Rankego
jako twórcy paradygmatu w historiografii. Angielscy tłumacze Wolfa wspominali przede
wszystkim o zewnętrznych, instytucjonalnych czynnikach. Mianowicie Wilhelm von
Humboldt, pruski minister edukacji i założyciel uniwersytetu berlińskiego, oraz jego
akademiccy sojusznicy, popierający reformy, potrzebowali uzasadnienia, aby uczynić filologię klasyczną centralną dziedziną badań, odkąd francuscy oświeceniowi filozofowie zaczęli ją lekceważyć. Prolegomena legitymizowały tę politycznie umotywowaną decyzję8. Jednakże zewnętrzne czynniki, polityczne motywacje i sprzyjające
struktury instytucjonalne nie wyjaśniają dlaczego książka Wolfa, spośród wszystkich
książek o filologii klasycznej, stała się podstawą unikalnie zróżnicowanego consensusu przekonań — paradygmatu. Sądzę, że Prolegomena zawdzięczają tak udaną recepcję wcześniejszej akceptacji teorii biblijnego krytycyzmu. Intelektualnie aktywna
opinia publiczna ówczesnych Niemiec zaakceptowała koncepcje i metody Wolfa, zanim on zaczął je stosować w odniesieniu do filologii klasycznej. Jak zauważył Anthony Grafton i współautorzy, Prolegomena Wolfa były bezpośrednio wzorowane
na Eichhorna Einleitung ins Alte Testament9. Wolf i Eichhorn studiowali w Getyndze pod kierunkiem Christiana Gottloba Heynego, który potwierdził, że Wolf powielał metody biblijnego krytycyzmu. Wolf interpretował Iliadę w taki sam sposób, jak
Eichhorn interpretował Biblię. Tekst Biblii ulegał zmianom w trakcie swojej transmisji w czasie, takim jak: zmiana alfabetu, podział słów, wprowadzenie samogłosek.
Masoreci, biblijni kopiści działający w pierwszym tysiącleciu n.e., wprowadzili system wokalizacji i akcentów, zapisując na marginesie tekstu biblijnego uwagi dotyczące wariantowej wymowy słów. Weneckie scholia przypominało Masorę [hebr.
przekaz, tradycja] w produkowaniu „autoryzowanych” wersji Homera. Nie przetrwały
do naszych czasów indywidualnie modyfikowane wersje tekstu ani też próby rozróżnienia wcześniejszych kopii tekstu od późniejszych10.
Wolf traktował teksty Homera jako materiał źródłowy. Akceptował z biblijnego
krytycyzmu zasadę recentior non deterior. Nowszy dokument nie musi być mniej
wiarygodny od starszego, jeżeli oparty jest na starych i wiarygodnych źródłach. Wygładzone i czyste teksty są mniej wiarygodne niż zawierające błędy, ponieważ jest
bardziej prawdopodobne, że przeszły przez dłuższy proces redagowania. Wolf zakładał, że żaden tekst tak długi jak Iliada nie mógł zostać napisany, dopóki nie pojawiła się określona liczba warunków koniecznych. Do takich warunków należy zaistnienie właściwych materiałów pisarskich. Pierwszym właściwym materiałem w Grecji
był pergamin (tabliczki kamienne i drewniane, kawałki metalu i tablice woskowe nie
są przydatne do zachowania długich tekstów). Starożytne źródła poświadczają, że
odkrycie zastosowania skór kóz i owiec w sztuce pisarskiej miało miejsce po pierwszej Olimpiadzie (776 r. p.n.e.). Papirus był znany w VI wieku p.n.e.
17
18
19
10
Ibidem, s. 29.
Ibidem, s. 29.
Ibidem, s. 19–26.
Ibidem, s. 19–26.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
73
Innym warunkiem koniecznym było ukształtowanie się systemu pisania odpowiedniego dla mówionego języka tekstu. Musiał upłynąć pewien czas, zanim system
fenicki został zaadaptowany do języka greckiego, dłużej trwało przystosowanie go
do zapisywania długich tekstów za pomocą jedynie 15 liter alfabetu, a jeszcze więcej
czasu wymagało upowszechnienie wiedzy o tym systemie zapisywania. Grecki alfabet, posiadający 24 litery, w których zostały utrwalone utwory Homera, powstał około
403 roku p.n.e.
Akty prawne są krótsze, a ich jednoznaczna treść ważniejsza jest dla społeczeństwa niż heroiczne sagi, zatem poematy Homera nie mogły zostać spisane przed utrwaleniem na piśmie pierwszych praw. Nie ma dowodów na istnienie systemu prawa
pisanego w Grecji przed rokiem 664 p.n.e. Pierwszy, pewny zapisany system został
wprowadzony przez Solona w 594 roku p.n.e. Ponieważ teksty prozą w odróżnieniu od poezji są trudniej zapamiętywane, więc by je tworzyć, była potrzebna metoda
jej utrwalania. Pojawienie się prozy musiało zostać zatem poprzedzone upowszechnieniem się metod pisarskich. Ponadto, obecność prozy jest wskaźnikiem szeroko
występującej umiejętności czytania. I znów, w przypadku Grecji wskazuje to na okres
nie wcześniejszy niż ten, w którym żył Solon. Teksty o objętości książek pojawiały
się dopiero w czasie panowania ateńskiego tyrana Pizystrata (560–527 r. p.n.e.).
Te rozważania skłoniły Wolfa do obrony historiograficznej hipotezy, że poematy
Homera zostały skomponowane i przekazywane przez niepiśmiennych śpiewaków.
Nie ma wewnętrznych świadectw sprzeciwiającej się tej hipotezie, ponieważ w poematach nie wspomina się o sztuce pisania. Wędrowni śpiewacy spędzali całe swoje
życie na recytowaniu, zapamiętywaniu i wymyślaniu poezji. Prowadziło to do zniekształceń. Kiedy zawodziła pamięć, poeci „poprawiali” to, czego się nauczyli, wprowadzając własne wersje i łącząc tradycje poetyckie, pochodzące z różnych źródeł.
Nie byli zainteresowani zachowaniem tekstu oryginału, lecz zadowoleniem słuchaczy. Wolf doszedł do wniosku, że poematy te są za długie i zawierają zbyt dużo wiedzy, by mógł je wymyślić, zapamiętać i odtworzyć w tym samym czasie jeden człowiek.
Ta hipoteza została poparta przez sprzeczności i niejednoznaczności, tkwiące
w narracji Iliady, na przykład w opisie Achillesa. Niezwykłe słowa i frazy są również dowodem późniejszych wtrętów wprowadzanych do tekstu. Ostatecznie Wolf
przedstawił ogólną teorię, dotyczącą fragmentarycznych, oralnych źródeł, składających się na narodowe poematy, które zostały w zmienionej formie spisane setki lat
po ich stworzeniu. Wolf poparł swoją teorię wynikami analizy Biblii, karolińskiej kolekcji starożytnej poezji niemieckiej, pochodzącej z VII wieku poezji arabskiej, zebranej
w Koranie oraz związku pomiędzy szkocką poezją Osjana a Druidami (udowodniony później jako fałszywy). Po wstępnej kodyfikacji, takie zbiory poezji były kopiowane i poprawiane, ulegając wielowariantowej multiplikacji. Redaktorzy-krytycy zbierali teksty według tego, co uznawali za najbardziej stosowne dla poety — nie te,
które poeci oryginalnie śpiewali, lecz te, które powinni śpiewać w przekonaniu redaktorów. Ta niezależnie potwierdzona teoria pozwoliła Wolfowi wydedukować hipotezę o początkach homeryckich poematów.
Aviezer Tucker
74
Wolf zakładał dwie teorie o transmisji informacji w czasie. Pierwsza wyjaśnia
świadectwo czasowych korelacji pomiędzy spisywaniem praw, sag i form prozatorskich a rozwojem warunków materialnych sporządzania pisanych tekstów, takich
jak: atrament, papier i alfabet odpowiedni do utrwalania długich tekstów. Druga teoria wyjaśnia fragmentaryczność, lingwistyczną i tematyczną sprzeczność spisywanych sag poprzez proces mechanicznego łączenia poematów, które powstawały przez
stulecia, przekazywane przez wielu niepiśmiennych, zawodowych bardów.
JĘZYKOZNAWSTWO PORÓWNAWCZE
Przednaukowe XVII-wiecznie i XVIII-wieczne językoznawstwo posiadało ideę istnienia wymarłego języka, z którego wywodziło się wiele współczesnych języków
europejskich i azjatyckich. Była ona oparta na ewolucyjnym i kladystycznym modelu rozwoju języka w dialekty i odrębne języki, oraz rozróżnieniu języków podstawowych i pochodnych11. W XVII i XVIII wieku dokonywano prób połączenia języka
perskiego, greckiego, łacińskiego, niemieckiego, języków słowiańskich i celtyckich
w jeden prajęzyk, prawdopodobnie używany przez Scytów z rejonu Kaukazu, którzy
mieli być potomkami biblijnego Jafeta. Hipoteza ta zawdzięcza wiele kulturze chrześcijańskiej, ponieważ według Księgi Rodzaju istniał jeden uniwersalny język, który
zanikł po upadku wieży Babel.
Notae Johannesa de Laeta z 1643 roku były zapowiedzią współczesnego językoznawstwa porównawczego, ponieważ formułowały teorię, pozwalającą rozróżniać
poszczególne formy podobieństw językowych, te zaś były wskaźnikiem wspólnych
początków. De Laet zakładał, że języki ciągle zmieniają się i rozwijają, aby dostosować się do nowych form społeczeństwa, technologii, kultury itp. Spokrewnione ze
sobą języki mogą zachowywać podobne słownictwo w zakresie podstawowych słów,
które istniały przez wyodrębnieniem się tychże języków. Są to słowa odnoszące się
do części ciała, relacji rodzinnych, liczb pierwszych itd. De Laet zakładał również,
że pewne słowa zmieniają się wolniej niż inne, np. terminy geograficzne. Zatem najbardziej podobnymi do siebie słowami pochodzącymi z różnych języków będą te,
które odnoszą się do powszechnie znanych obiektów: liczb, części ciała, relacji rodzinnych, metod liczenia i terminów geograficznych. Opierając się na tej metodzie
de Laet doszedł do wniosku, że języki norweski i islandzki oraz walijski i irlandzki są
ze sobą spokrewnione, podczas gdy walijski, duński i języki Indian północnoamerykańskich — nie.
De Laet przyjmował, że przeciętne słowo w trybie oznajmującym w każdym samodzielnym języku zmienia się z pewną stałą prędkością, zatem stopień podobieństwa pomiędzy podstawowym słownictwem spokrewnionych ze sobą języków jest
mierzalny upływem czasu, który nastąpił od momentu wyodrębnienia się języków
11
G. J. M e t c a l f, The Indo-European Hypothesis in the Sixteenth and Seventeenth Centuries, [w:]
Studies in the History of Linguistics Traditions and Paradigms, red. D. Hymes, Bloomington 1974,
s. 233–257.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
75
od zakładanego prajęzyka. De Laet stosował swoją teorię w argumentacji przeciwko
hipotezie Hugona Grocjusza, który głosił, że języki Indian północnoamerykańskich
oddzieliły się od języka norweskiego po tym, jak język angielski oddzielił się od niemieckiego. Przybliżona data rozdzielenia języka niemieckiego i angielskiego jest znana na podstawie niezależnych świadectw, a podobieństwo pomiędzy norweskim a językami północnoamerykańskimi jest mniejsze niż pomiędzy angielskim i niemieckim.
Innym prekursorem językoznawstwa porównawczego był Węgier Samuel Gyarmathi, który w swojej publikacji z 1799 roku Affinitas linguae hungaricae zauważył
podobieństwa pomiędzy językiem węgierskim (wyłączając słowa zapożyczone z tureckiego), a fińskim i estońskim. Janos Gulya sugerował, że w powstaniu fińskowęgierskiej społeczności uczonych przeszkodził zewnętrzny czynnik — brak zapotrzebowania na Węgrzech na prowadzenie tego typu badań12. W Niemczech zainteresowanie wczesną historią swojego kraju było większe i panowała fascynacja
prawdopodobieństwem wspólnego religijnego i intelektualnego pokrewieństwa ze starożytnymi zdobywcami Indii. Na Węgrzech nie było podobnej romantycznej atmosfery, sprzyjającej dokonaniu odkrycia związków ze „zjadaczami ryb” — Lapończykami, czy z narodami, które cieszyły się w XVIII wieku stosunkowo mniejszą sławą,
jak np. Finowie czy Estończycy.
Za początek naukowo uprawianego językoznawstwa porównawczego uznaje się
książkę Rasmusa Raska, Underøgelse om det gamle Nordiske eller Islandske Sprogos Oprirdelse (Badania nad powstaniem języka staronordyckiego czyli islandzkiego). Chociaż Rask w 1918 roku publikował ją w rodzimym języku duńskim, została
przeczytana przez Jacoba Grimma i poprzez niego wpłynęła na społeczność językoznawców porównawczych, głównie w Niemczech. Rask był inspirowany przez
Systema Naturae Linneusza, który sklasyfikował języki według ich wzajemnego podobieństwa i genetycznych relacji. Rask teoretycznie wyróżnił kryteria genetycznie
istotnych podobieństw pomiędzy językami i grupami języków: najstarszy zbiór słów
jest najbardziej istotny, gdyż należą doń konkretne i pierwotnie niezbędnie słowa,
w przeciwieństwie do terminów technicznych, zwrotów grzecznościowych, słów
dotyczących społecznej relacji, wychowania i nauki. Dodatkowo Rask przyjął, że aby
teoretycznie rozważać istotnie podobne słowa, muszą być one systematycznie powiązane według fonetycznych praw przekształceń głosek z jednego języka na inny, np.
greckie „e” i „o” zmienia się odpowiednio w łacińskie „a” i „u”, inne zasady fonetyczne pozwalają przekształcać greckie i łacińskie słowa w islandzkie.
Tempo zmian struktur gramatycznych jest wolniejsze niż słownictwa, nawet podstawowego, ponieważ są one bardziej odporne na zewnętrzne wpływy. Języki takie
jak angielski i hiszpański, absorbując wielką liczbę słów obcych, z których olbrzymia część straciła swoją fleksję, nie wchłaniały fleksji języków, z których czerpały
słownictwo tak jak języki: islandzki i francuski, arabski i gotycki. Gramatyczna zgodność fleksji i struktury jest bardziej wiarygodnym wskaźnikiem genetycznych relacji
12
J. G u l y a, Some Eighteenth Century Antecedents of Nineteenth Century Linguistics: The Discovery
of Finno-Ugarian, [w:] Studies in the History..., s. 258–276.
76
Aviezer Tucker
niż słownictwo. Języki wykazują tendencję do zmian prowadzących do zaniku gramatycznej fleksji i końcówek. Teorię tę potwierdza większa prostota języka duńskiego
w stosunku do języka islandzkiego, angielskiego do anglosaskiego, włoskiego w porównaniu z łaciną, nowożytnego greckiego w porównaniu z greką starożytną i współczesnego niemieckiego w porównaniu do starogermańskiego. Nowsze języki zatem
mają prostszą gramatykę niż języki poprzedzające i pokrewne, których gramatyka
została skodyfikowana wcześniej13.
Rask podzielił język na wymowę, gramatykę i słownictwo. Sąsiadujące języki
wpływały tylko częściowo na swoje słownictwo. Niektóre zakresy słownictwa są
bardziej odporne na zewnętrzny wpływ, należą do nich słowa określające pogodę,
zjawiska klimatyczne, florę, faunę, zaimki. Języki o wspólnym pochodzeniu odznaczają się zatem podobieństwem w zakresie podstawowego słownictwa i struktury
gramatycznej; są to najbardziej stabilne części języka. Kiedy Rask odkrył, że dwa
języki, takie jak islandzki i walijski, nie posiadają takiej samej gramatycznej struktury, przyjął, że leksykalne podobieństwo musi być wynikiem zapożyczeń, a nie wspólnych początków. Formy wymowy należą do specyfiki danego języka, jednakże wpływ
wspólnego pochodzenia może wzmocnić zasady zgodności wymowy w różnych językach, np. „f” w języku islandzkim odpowiada „p” w antycznym języku greckim14.
Wysunięta przez Raska „hipoteza indoeuropejska” była właściwie hipotezą „europejską”. Rask porównywał wyłącznie struktury gramatyczne języka greckiego,
łacińskiego i niemieckiego, najbardziej dokładnie zaś: islandzkiego oraz języków słowiańskich. Odkrył w ten sposób, że charakteryzują się podobną fleksją, mają bowiem
trzy rodzaje rzeczowników: męski, żeński i nijaki oraz pięć przypadków, inaczej niż
inne języki. Rask wydedukował z tego podobieństwa, że wszystkie pochodzą od jednego języka, nazwanego przez niego trackim — na podstawie domniemanej ojczyzny antycznych użytkowników tego pierwotnego europejskiego języka. Ponieważ fleksja języka islandzkiego jest prostsza niż greckiego i łacińskiego, Rask wnioskował,
że wyodrębnił się on z „trackiego” później niż grecki i łaciński.
Twórcą paradygmatu językoznawstwa porównawczego był Franz Bopp, który
działał w tym samym czasie i miejscu, co Ranke. Bopp został mianowany profesorem na uniwersytecie berlińskim w 1821 roku. Potwierdził hipotezę indoeuropejską
przez systematyczne porównywanie struktury i fleksji czasowników w sanskrycie,
języku greckim, łacińskim i perskim15. Bopp sformułował kryteria genetycznie ważnych podobieństw zgodnie z prawami morfologicznej zgodności pomiędzy językami,
nie był jednak w stanie wydedukować własności tego hipotetycznego praindoeuropejskiego języka i faz rozwoju, pośredniczących między nim, a znanymi językami.
13
R. R a s k, An Investigation Concerning the Source of the Old Northern or Icelandic Language,
[w:] A Reader in Nineteenth Century Historical Indo-European Linguistics, red. i przekł. W. P. Lehmann,
Bloomington 1967 [1818], s. 31–37.
14
W. K. P e r c i v a l, Rask’s View of Linguistic Development and Phonetic Correspondences,
[w:] Studies in the History..., s. 307–314.
15
F. B o p p, A Comparative Grammar of the Sanscrit, Zend, Greek, Latin, Lithuanian, Gothic,
German, and Sclavonic Languages, London 1985 [1816].
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
77
Paul Kiparsky twierdzi, że skoro Bopp nie miał teorii rekonstrukcji języka praindoeuropejskiego, to musiał odwoływać się do ad hoc sformułowanych hipotez w celu
odtworzenia historii języków indoeuropejskich16.
Jacob Grimm, który odkrył zasady przesuwki spółgłoskowej w gramatyce niemieckiej, kontynuował prace Raska i Boppa. Wprowadził dziewięć zasad zgodności
pomiędzy językiem niemieckim, greckim, łacińskim, sanskryckim i innymi językami
indoeuropejskimi. W ten sposób odkrył, które słowa w tych językach zachowują informacje o ich wspólnej przeszłości. Prawa Grimma były stosowane tak szeroko,
że pozwoliły poszczególnym językoznawcom zajmować się przez następne pół wieku rozwiązywaniem łamigłówek w ramach tak zarysowanej paradygmatycznej struktury rozważań. Kiedy Ranke inicjował naukową historiografię, miał zatem już teoretyczny grunt w postaci odnoszących sukces i płodnych paradygmatów biblijnego
krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego.
NAUKOWA HISTORIOGRAFIA
Krytyczna postawa historyków wobec źródeł sięga czasów Tukidydesa. Fundamentalne znaczenie oryginalnych dokumentów dla historiograficznych rozumowań zostało rozpoznane przez nauki humanistyczne już w XV wieku i było systematycznie
bronione przez Jeana Mabillona i maurystów w XVII wieku. Teorie i metody filologiczne, rozwinięte na seminariach w początku XIX wieku, zostały „spektakularnie”
zastosowane do badania rzymskiej historiografii przez Bartholda Georga Niebuhra,
którego Ranke określał swoim mentorem. Leonard Krieger zastanawiał się kiedyś,
czy nazwać Rankego Kopernikiem, czy też Kantem historiografii17. Dowodzi, że wkład
Rankego nie polegał na dokonaniu jakiegoś jednego przełomu, lecz:
[Ranke] w bezprecedensowy sposób połączył razem pokrewne pojęcia i stworzył dla nich nowy
kontekst. Zastosował on do historii nowożytnej metody filologiczne, które zostały specjalnie
wynalezione do badania odległych epok [...] Niezwykły historyczny krytycyzm występujący
u poszczególnych historyków Ranke przekształcił w paradygmat, który stał się narzędziem
porozumienia dla całej profesji historyków i określał ich odrębną kolektywną tożsamość. Nauka w swoim nowożytnym znaczeniu charakteryzowana jest przez intersubiektywne stosowanie pojedynczej metody. W tym sensie zatem, Ranke zainicjował nowożytną naukę historii.18
Krieger używa takich określeń jak: „połączył razem pojęcia”, „przekształcił zasady i doktryny w paradygmat” i „stworzył pojedynczą metodę”. Nie udaje mu się jasno scharakteryzować teorii i metod krytycznych, akceptowanych i stosowanych
przez Rankego, oraz określić, co było w nich znaczącego. Niemniej ma rację, dostrzegając znaczenie Rankego w stworzeniu „społeczności” historyków, zjednoczonych przez teorię i metodę.
16
P. K i p a r s k y, From Paleogrammarians to Neogrammarians, [w:] Studies in the History...,
s. 331–345.
17
L. K r i e g e r, Ranke: The Meaning of History, Chicago 1977, s. 3.
18
Ibidem, s. 4.
Aviezer Tucker
78
Herbert Butterfield twierdzi, że nowożytna historiografia narodziła się około 1760
roku i łączona jest z nominacją Johanna Christopha Gatterera na katedrę historii w
Getyndze w 1759 roku19. Jej twórcami byli historycy, który zaznajomili się już z biblijnym krytycyzmem rozwijanym w Getyndze, gdzie filologiczne podejście do Biblii
było rozwijane przez Johanna Lorenza von Mosheima, Johanna Salmo Semlera i Johanna Davida Michaelisa, a do tekstów klasycznej greki — zostało uformowane przez
Johana Matthiasa Gesnera i Heynego. W opinii Butterfielda Gatterer stworzył instytut historii, w którym prowadzono regularne seminaria oraz promowano nauki pomocnicze historii, takie jak geografię, genealogię, heraldykę, numizmatykę itd. Uczony
ten zakładał również naukowe czasopisma historyczne, a przed 1768 Gatterer proponował opublikowanie krytycznego wydania źródeł do historii Niemiec. Historycy
z Getyngi stosowali metody krytyczne wobec źródeł historycznych własnego kraju
jak i wobec historiografii innych narodów, gromadząc wszystkie znaczące świadectwa źródłowe i poddając je interpretacji. Na przykład August Ludwig von Schlözer
opracował program badawczy dla historii Rosji, biorąc pod uwagę wszystkie istotne
źródła występujące w różnych językach. W przedmowie cytował poprzedników zastosowanej przez siebie metody, odwołując się do metod i zasad krytycznej publikacji Nowego Testamentu i tekstów klasycznych:
... łączenie manuskryptów, pozyskiwanie wyczyszczonej wersji, diagnoza interpolacji i wtrętów; odkrywanie wcześniejszych źródeł, na których opierał się autor...20
W swojej dedykacji do krytycznej edycji Kroniki Nestora, Schlözer zastanawiał
się, od kogo Nestor pozyskiwał informacje i w jaki sposób wchodził w ich posiadanie, wnioskując o istnieniu zaginionych, oryginalnych, średniowiecznych kronik.
Schlözer był przekonany, że jeśli jego zasady będą stosowane konsekwentnie, to doprowadzą do rewizji historiografii, jednakże sam nie był konsekwentny w ich stosowaniu, a jego prace jawią się jeszcze jako mało zaawansowane z punktu widzenie
współczesnych standardów.
Znaczenie uniwersytetu w Getyndze polega na zainicjowaniu społecznie znaczącego ruchu naukowego, powstania społeczności badaczy, w której mógł mieć miejsce ciągły rozwój, w przeciwieństwie do „prekursorów”, którzy praktykowali pewną
krytyczną historiografię ale nie stworzyli społecznego i intelektualnego środowiska.
Głównym poprzednikiem Rankego był Niebuhr, który jako pierwszy prowadził
krytyczne badania źródeł odnoszących się do wczesnej historii Rzymu. Niebuhr akceptował świadectwo Perizoniusa, według którego informacje z wczesnego okresu historii Rzymu dotarły do piszących setki lat później historyków poprzez trzy zinstytucjonalizowane łańcuchy transmisji informacji: popularne pieśni (carmina), panegiryki
pogrzebowe i kroniki przechowywane przez wysokich rangą kapłanów (pontifex maximus). Oprócz tych trzech łańcuchów transmisji, żadne inne niezależne świadectwo nie przetrwało starożytności. Niebuhr próbował w rzymskiej historii prawa od19
H. B u t t e r f i e l d, Man on His Past: The Study of the History of Historical Scholarship, Cambridge 1955.
20
Ibidem, s. 58.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
79
różnić wydarzenia mityczne od faktów historycznych, spekulując: czy dane świadectwo źródłowe powiązane jest z opisywanym przez siebie wydarzeniem poprzez
jeden z trzech wyróżnionych łańcuchów informacji? W sposób klarowny i świadomy
starał się stosować teorie i metody biblijnego krytycyzmu oraz filologii klasycznej,
głównie Wolfa, jednakże relatywne ubóstwo niezależnych świadectw, występujących
w przyczynowo powiązanych ze sobą łańcuchach informacji, które łączyłyby historiograficzne opisy późnego Rzymu z historią wczesnego, uniemożliwiły mu potwierdzenie jego hipotez bez przyjęcia dodatkowych, spekulatywnych założeń.
Jeżeli badania naukowe mają z powodzeniem zainicjować nowy paradygmat, to
generowane przez nie zaskakujące, nowe hipotezy w połączeniu z jego teoriami muszą znacząco podnosić prawdopodobieństwo odkrywania nowych świadectw źródłowych w porównaniu ze starymi, alternatywnymi hipotezami. Tak było w przypadku
prac twórców biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej, językoznawstwa porównawczego i biologii ewolucyjnej. Hipotezy, teorie i metody Niebuhra, chociaż innowacyjne, nie były wystarczająco przekonywujące do sformułowania paradygmatu,
ponieważ dowodem Niebuhra na istnienie trzech łańcuchów przekazu informacji były
dwa zdania Cycerona, powołującego się na Katona, i niekompletne zdanie Varro, które
mogło zostać znalezione u Noniusza.
Nitzsch występował przeciwko hipotezie Niebuhra argumentując, że gdyby źródłem legend rzymskich była poezja plebejska, byłoby nieprawdopodobne, że wszyscy bohaterowie tych legend są patrycjuszami21. Chociaż włoski uczeń Niebuhra, de
Sanctis „czuł, że teoria Niebuhra dostarcza najlepszego wyjaśnienia dla legendarnego
charakteru wczesnorzymskiej tradycji”22, to współcześni Niebuhrowi uczeni sądzili,
że posiadają lepsze wyjaśnienie istniejących świadectw źródłowych. August Wilhelm
Schlegel i Mommsen, rozważając podobieństwo pomiędzy greckimi i rzymskimi podaniami, doszli do wniosku, że to podania greckie, a nie starożytna (oralna) poezja
rzymska są najlepszym wyjaśnieniem opisów historii Rzymu. Arnaldo Momigliano
podsumował przyczyny odrzucenia hipotez Niebuhra: podobieństwa pomiędzy greckimi a rzymskimi legendami nie są przypadkowe23. Ponieważ źródła greckie są wcześniejsze, prawdopodobne jest, że wpływały na źródła rzymskie w okresie hellenistycznym lub nawet wcześniej. „Hipoteza poezji” nie wyjaśnia wiarygodnie treści
rzymskich legend, ponieważ poezja heroiczna zazwyczaj, „nie pozwala” swoim bohaterom umierać w sędziwym wieku, czy zacierać różnicy pomiędzy „przyjaciółmi”
i „wrogami”, jak to czyniły legendy rzymskie. Ponadto żadna z tych legend nie przestrzega ścisłej różnicy klasowej pomiędzy patrycjuszami a plebejuszami, jak można
byłoby oczekiwać od źródła pochodzącego z IV czy V wieku p.n.e. Legendy wydają się odzwierciedlać społeczną rzeczywistość III wieku p.n.e. Postać kobiety, uwydatniona w legendach, to inna nieprawdopodobna cecha w przypadku poezji, która
powstawać miała podczas męskich biesiad. Przedmiotem wielu legend jest lokalny
21
A. M o m i g l i a n o, Essays in Ancient and Modern Historiography, Middletown 1977, s. 235–236.
Ibidem, s. 236.
23
Ibidem, s. 239–241.
22
Aviezer Tucker
80
temat (tradycje, monumenty i miejsca kultu), który łączył legendy z widzialnymi
w środowiskach społecznych obiektami bardziej niż z zaginioną poezją (według teorii
Niebuhra). Momigliano doszedł do wniosku, że ocalała tradycja dotycząca starożytnego Rzymu najprawdopodobniej powstała w III wieku p.n.e.
Bildung Rankego spowodował, że kształtował się on pod wpływem trzech dyscyplin, z których przeniósł do historiografii ich wartości poznawcze, teorie i metody.
Przodkowie Rankego byli luterańskimi duchownymi, z wyjątkiem ojca — prawnika.
Na uniwersytecie w Lipsku Ranke studiował teologię i filologię klasyczną. Wybrał
jeden tylko obowiązkowy przedmiot z historii, lecz po zapoznaniu się z metodami
krytycznymi, stosowanymi w teologii i filologii, uznał go za rozczarowujący. Ulubionymi autorami Rankego byli Niebuhr i Tukidydes. Nauczyciel filologii klasycznej,
Gottfried Herman, zapoznał go z metodami filologii klasycznej, które Ranke później
zastosował w historiografii24. Już pierwsza książka Rankego, Geschichte der romanischen und germanischen Völker (1824), zawierała główne zasady jego paradygmatu: intersubiektywny, historiograficzny consensus może zostać sformułowany na
bazie publicznie dostępnych świadectw źródłowych, dokumentów i przejrzystych zasad wnioskowania informacji. Ranke porządkował źródła według ich czasowej bliskości do opisywanego wydarzenia. Jeśli autor nie był naocznym świadkiem, Ranke
badał łańcuch informacji, który powinien łączyć dane wydarzenie ze świadectwem.
Przyznawał priorytet źródłom pierwotnym, przekazanym przez świadków, którzy nie
mieli intencji zapisywania historii w formie pamiętników i listów — narracyjnie interpretowanej historiografii, mającej na celu wykreowanie pewnego wyobrażenia przeszłości. Badał tożsamość autorów narracyjnej historiografii, aby zidentyfikować ich
możliwe uprzedzenia i nastawienia. Analizując różne źródła, zastanawiał się czy są
one od siebie niezależne.
Teoretyczny rdzeń historiografii krytycznej nakładał się na założenia biblijnego
krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego. Nauki te próbowały wnioskować informacje o przyczynie na podstawie istotnych podobieństw
pomiędzy ich domniemanymi, obecnie istniejącymi skutkami. Świadectwo źródłowe
uzyskiwano przez wnioskowanie o przyczynowo powiązanych łańcuchach informacji,
które łączą przyczynę (domniemane źródło informacji) z jej skutkami odbieranymi
przez domniemanych odbiorców informacji. W przypadku historiografii Rankego takimi powiązanymi skutkami są zachowane świadectwa. Odwrotnie niż w przypadku
językoznawstwa porównawczego, nie jest niezbędne posiadanie solidnego teoretycznego przygotowania, aby stwierdzić istotne podobieństwa pomiędzy historiograficznymi danymi źródłowymi. Prawdopobieństwo, że niezależne teksty opisywałyby
szczegóły podobnych wydarzeń bez wspólnej przyczyny, jaką było źródło informacji, zazwyczaj się pomija. Jedyną oczywistą hipotezą jest to, że wspólną przyczyną,
która najlepiej wyjaśnia podobieństwa, jest wydarzenie, które dane świadectwo opisuje. Alternatywne hipotezy sugerowałyby inne wspólne przyczyny, takie na przykład
jak późniejsze fałszerstwa. Krytyczni historycy odkryją: które hipotezy wyjaśniają lepiej dane świadectwo przez odkrycie historii świadectwa, zbadania poszczególnych
24
Th. H. v o n L a u e, Leopold Ranke: The Formative Years, Princeton 1950.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
81
ogniw w powiązanym przyczynowo łańcuchu informacji oraz które mogą łączyć podobne świadectwa ze wspólną przyczyną. Historycy zakładają teorię stopniowej nieintencjonalnej zmiany informacji, tak jak czynią to bibliści, klasyczni filolodzy i językoznawcy. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo wiarygodności informacji, Ranke
wprowadził metodologię, która zwykle uznaje za wiarygodne w najwyższym stopniu
zeznania naocznych świadków i wyklucza pamiętniki oraz późniejsze opisy wydarzeń. Nawet wtedy, gdy świadectwo dla pewnych ogniw powiązanego przyczynowo łańcucha informacji zaginęło, można wnioskować z wysokim stopniem prawdopodobieństwa o niektórych właściwościach brakujących ogniw i o ich przyczynie.
Decyduje o tym w znacznym stopniu znajomość rzemiosła profesjonalnych historyków, którzy stosują zasadę „przypuszczalnej poprawki”25.
Inną grupę historiograficznych teorii tworzą zdroworozsądkowa psychologia
i nauki społeczne. W przeciwieństwie do innych filozofów uważam, że zdroworozsądkowe teorie wyjaśniają świadectwa a nie wydarzenia26. Wyjaśniają one, dlaczego
dane świadectwo może zniekształcać wydarzenie, które miało miejsce. Historycy
muszą zadawać sobie pytanie: dlaczego, ogólnie rzecz biorąc, ludzie w swoich relacjach zniekształcają wydarzenia które miały miejsce i czy takie deformujące czynniki były obecne, kiedy powstawało dane świadectwo? Ludzie mają różne intencje
i może im zależeć na rozpowszechnianiu fałszywych informacji, by zyskać przewagę nad innymi. Niektórzy mogą być w sytuacji, w której muszą kłamać, ponadto
osobiste sympatie i antypatie powodują, że ludzie zniekształcają obraz samych siebie
i grup, z którymi się identyfikują lub których nie lubią, próżność zaś sprawia, że przeceniają własne działania i przedstawiają je jako ważniejsze niż są w rzeczywistości.
Ponadto niektórzy autorzy dokonują zniekształceń, by dostosować opis do wartości
i gustów czytelników — estetyczne, literackie i retoryczne normy mogą sprawiać,
że upiększają swoje opisy, aby dostosować się do mitologicznych czy heroicznych
modeli narracji27. W społeczeństwach tradycjonalistycznych wymyślano przeszłość po
to, aby ustanawiać historiograficzny precedens, służący pożądanemu społecznemu
czy międzynarodowemu stanowi rzeczy, np. większość Pięcioksięgu została napisana dla ustanowienia precedensów w polityce późnej monarchii28. Inni deformują opis
przeszłych wydarzeń, by manipulować zachowaniem czytelników, wzbudzając w nich
świadomość doznania rzekomych historycznych krzywd, które muszą być naprawione bądź pomszczone, jeszcze inni — by wzbudzać podejrzenie i nieufność
w stosunku do pewnych grup29 lub usprawiedliwić je, zaprzeczając indywidualnym
bądź grupowym zachowaniom, które miały miejsce w przeszłości, a które autor przemilcza celowo. Można wymienić jeszcze wiele przyczyn, które motywują ludzi do
zniekształcania przeszłości. Najprostszą metodą uniknięcia zniekształceń jest unieza25
Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, Introduction to the Study of History, New York 1926, s. 76–79.
I. B e r l i n, History and Theory: The Concept of Scientific History, „History and Theory” 1, 1960,
s. 1-31.
27
Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, op. cit., s. 166–172.
28
I. F i n k e l s t e i n, N. A. S i l b e r m a n, op. cit.
29
Ch. V. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, op. cit., s. 76–79.
26
Aviezer Tucker
82
leżnienie się od intencjonalnie napisanych historiograficznych interpretacji bądź —
jeżeli nieintencjonalne świadectwa o przeszłości są niewystarczające — opieranie się
na źródłach kolidujących z intencją i próżnością autorów30.
Teorie Rankego spowodowały, że uznał za najlepsze źródła takie, które powstały
nie po to, aby je przechowywać w archiwach. Po zatrudnieniu na uniwersytecie berlińskim, Ranke odkrył niepublikowane dokumenty, sprawozdania weneckiej dyplomacji pochodzące z XVI i XVII wieku, które były podstawą opublikowanej w 1827
roku pracy Fürsten und Völker von Süd-Europa. Przedstawiał w niej monarchię hiszpańską i otomańską, ich administrację, handel i finanse oraz politykę. W latach 1827–
–1831 podróżował do Austrii i Włoch, aby badać tamtejsze archiwa. Stał się twórcą
nowego paradygmatu nie dlatego, że stosował teorie i metody przejęte od biblijnego
krytycyzmu i filologii klasycznej, ale dlatego, że teorie te i metody okazały się owocne
w inspirowaniu jego i jego następców do odkrywania nowych świadectw i, co za
tym idzie, formułowania wielu nowych, zaskakujących historiograficznych hipotez.
Ranke wprowadził kryteria postępu naukowego do nauki historycznej przez tworzenie historiografii, która w oczywisty sposób była lepsza od poprzedzającej jego
prace, opierające się na odkrywaniu nowych informacji lub potwierdzaniu starych
hipotez:
Kiedy zaczął pisać, historycy o wielkim autorytecie wierzyli, że pamiętniki i kroniki są źródłami pierwotnymi. Kiedy odłożył swoje pióro, każdy uczony za cenę swojej reputacji nauczył się poprzestawać wyłącznie na notatkach i korespondencji samych aktorów wydarzeń
i tych, którzy mieli bezpośredni kontakt z wydarzeniami, które opisywali [...] Stworzył on
naukę badania świadectw przez analizę autorytetów, współczesnych czy innych w świetle temperamentu autora, przynależności, źródła wiedzy i przez porównywanie ze świadectwem innych pisarzy. Odtąd każdy historyk musiał badać skąd jego informator uzyskiwał wiedzę
o faktach...31
Gdy Ranke zademonstrował przydatność i sukces teorii i metod naukowej historiografii w połączeniu z nowym archiwalnym materiałem źródłowym, historycy
pracujący w ramach stworzonego przez niego paradygmatu, zdolni do „rozwiązywania łamigłówek” (w Kuhnowskim sensie), poszukiwali, znajdowali i badali archiwa. Zakładając przy tym, że skutecznie odkrywając nowe źródła archiwalne, mogą
dokonywać historiograficznych odkryć uznawanych przez innych historyków. Program badawczy historiografii Rankego doprowadził go do przekonania, że poszukiwanie nowych świadectw źródłowych jest „znakiem firmowym” teorii naukowych32
oraz warunkiem koniecznym do bycia argumentem rozstrzygającym w rywalizacji
różnych teorii naukowych33. Nowa historiografia stała się nauką, w której dokony30
Ibidem, s. 186–187.
G. P. G o o c h, History and Historians in the Nineteenth Century, Boston 1959, s. 97.
32
I. L a k a t o s, The Methodology of Scientific Research Programmes, wyd. J. Worrall, G. Currie,
Cambridge 1978.
33
P. R. T h a g a r d, Why Astrology is a Pseudoscience, [w:] Philosophy of Science: The Central
Issues, red. M. Curd, J. A. Cover, New York 1998 [1978], s. 27–37, L. L a u d a n, Demystifying Underdetermination, [w:] Philosophy of Science: The Central Issues, red. M. Curd, J. A. Cover, New York 1998
[1990], s. 320–353.
31
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
83
wał się postęp. Społeczność naukowa skupiona wokół Rankego w drugiej połowie
XIX stulecia ekspandowała na resztę świata, stając się niezależna od lokalnych warunków.
Rozwój historiografii po Rankem następował poprzez rozwijanie teorii, które
inspirowały historyków do szukania i stosowania nowych typów źródeł. Jakub Burckhardt i Johan Huizinga — studenci Rankego — rozszerzyli jego paradygmat, traktując sztukę jako źródło do dziejów kultury. Szkoła Annales nie zaniechała krytycznego
programu badawczego, ale dążyła do jego rozszerzenia poza politykę i społeczno-ekonomiczną historiografię, wykorzystując materialne i inne niearchiwalne źródła. Marc
Bloch wzbogacił go, wprowadzając teorie pozwalające pisać historię gospodarczą
na podstawie niepisanych, geograficznych danych źródłowych. Powstanie światowej historiografii doprowadziło po II wojnie światowej do rozszerzenia bazy źródłowej i wykorzystania materiału źródłowego, który powstał w zróżnicowanych geograficznie regionach świata i kulturach. Historiografia systematycznie poszerzała bazę
źródłową, opracowując statystyczne, generowane komputerowo, długookresowe trendy rozwojowe. Teorie nauk społecznych, których Ranke wtedy nie znał, kierowały
badania w stronę poszukiwania nowych typów źródeł, np. teoria ekonomiczna wprowadziła pojęcia inflacji i deflacji oraz przewidziała ich możliwe manifestacje w różnych systemach monetarnych. Skłoniło to historyków gospodarczych do badania
i interpretowania źródeł numizmatycznych. Najlepszym wyjaśnieniem rzymskich monet posiadających „obcięte” brzegi jest proces dewaluacji pieniądza, inflacja mierzona w zmniejszającej się zawartości kruszcu w monetach. Podobnie teoria demograficzna inspirowała historyków do badania parafialnych ksiąg chrztów i pogrzebów,
aby wyciągnąć szersze wnioski, dotyczące trendów demograficznych. Dalsze badania źródłowe mogą doprowadzić do odkrycia korelacji pomiędzy trendami demograficznymi a innymi zmianami historycznymi, które z kolei mogą popierać inne hipotezy.
Spadek śmiertelności dzieci w XIX-wiecznej Europie może być najlepiej wyjaśniony
przez poprawę warunków higienicznych, co znajduje potwierdzenie w niezależnym
materiale źródłowym.
Opis teorii i metod naukowej historiografii może wydawać się rozczarowujący.
W porównaniu z teoriami wielkiego zasięgu, autorstwa Karola Marksa czy Maxa Webera, naukowa historiografia może wydawać się pedantyczna. Możliwość znalezienia konsensusu w ramach zróżnicowanej społeczności historyków jednak wzrasta, gdyż
teorie, łączące dane źródłowe z historiografią są „pedantyczne”, zdroworozsądkowe
i milcząco przyjmowane w pracy historyka. Ponadto osiągnięcia i sukces naukowej
historiografii jest porównywalny w swoim znaczeniu do Darwinowskiej biologii
w oferowaniu naukowej wiedzy o przeszłości.
BIOLOGIA EWOLUCYJNA
Naukowa historiografia zapożyczyła swoje ideały poznawcze, teorie i metody od biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i językoznawstwa porównawczego:
Rekonstrukcja historii żywych organizmów przez paleontologów jest przedsięwzięciem historycznym i cała systematyka (nauka badająca ewolucyjne relacje pomiędzy organizmami) jest
Aviezer Tucker
84
próbą opowiedzenia historii o wspólnych przodkach organizmów, wie es eigentlich gewesen.
Biologia ewolucyjna [...] jest nauką historyczną. Celem wszystkich nauk jest dostarczenie poprawnej narracji o sekwencji przeszłych wydarzeń i opis przyczynowych sił i warunków początkowych, które prowadziły do tej sekwencji...34
Stephen Alter badał możliwy wpływ językoznawstwa porównawczego na wyłonienie się biologii ewolucyjnej35. Niemiecka filologia porównawcza stała się znana
w Wielkiej Brytanii w latach 30. XIX wieku dzięki wysiłkom Hensleigha Wedgwooda,
kuzyna i szwagra Karola Darwina. Wedgwood założył w Londynie towarzystwo filologiczne i przygotował etymologię dla New English Dictionary. We wczesnych notatkach z podróży „Beagle” (1836–1844) Darwin wspomina analogię pomiędzy językami
a gatunkami i naukami, które formułują hipotezy dotyczące procesu historycznego,
aby wyjaśnić współczesne zróżnicowanie. Słowa i języki zmieniają się wolno, ale zachowują informację o swoich początkach. Jest to dowód znajomości przez Darwina
hipotezy indoeuropejskiej przed rokiem 1840. Darwin zauważał w rozwoju języka
ewolucyjną zmianę, gradualizm i wspólne pochodzenie. Kiedy zetknął się z różnorodnością gatunków na Wyspach Galapagos, wyjaśnił je przez rozgałęziony, kladystyczny model ewolucyjny. W odróżnieniu od niego, poprzednie teorie ewolucyjne
zakładały model linearny, przypominający łańcuch bytów. Alter twierdzi, że jedynym
precedensem dla modelu rozgałęzionego były modele formułowane na gruncie filologii36. Jednakże, jak argumentowałem poprzednio, kladystyczne modele przekazu informacji w czasie były już stosowane przez biblijny krytycyzm, filologię klasyczną
i historiografię.
W niepublikowanym, napisanym w 1844 roku zarysie swojej teorii, i w dziele
O pochodzeniu gatunków (1859) Darwin opisywał „szczątkowe”, dziedziczne cechy, takie jak skrzydła strusia, które nie mają funkcji adaptacyjnej. Podobne są one
do nie-fonetycznej pisowni wyrazów, która zachowuje informacje użyteczne do śledzenia lingwistycznych „przodków”, np. nieme litery w angielskim słowie light wskazują na genetyczną relację tego słowa do niemieckiego Licht. Za Lathamem Darwin
rozróżniał botaniczną i biologiczną klasyfikację (opartą na pochodzeniu i klasyfikację
biorącą pod uwagę zewnętrzne podobieństwo). Popierał tę pierwszą i odrzucał drugą jako powierzchowną — przyjmował zatem to, co sto lat później znane było jako
kladystyka. W O pochodzeniu gatunków porównywał zachowane szczątki kopalne
z nieregularnie powstającą kroniką ludzkiej historii, napisaną w wolno zmieniającym
się dialekcie, z której zachował się tylko ostatni tom, obejmujący kilka ostatnich stuleci, innymi słowy, przetrwał krótki rozdział lub kilka rozrzuconych linijek tekstu.
W O pochodzeniu człowieka (1879) Darwin opierając się na Lyellu napisał, że „proces tworzenia się różnych języków, jak też powstawania różnych gatunków biolo34
R. C. L e w o n t i n, Facts and the Factitious in the Natural Sciences, [w:] Question of Evidence:
Proof, Practice, and Persuasion Across the Disciplines, red. J. Chandler, A. I. Davidson, H. Harootunian,
Chicago 1994, s. 478–491, s. 481.
35
S. G. A l t e r, Darwinism and the Linguistic Image: Language, Race, and Natural Theology in the
Nineteenth Century, Baltimore 1999.
36
Ibidem, s. 18.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
85
gicznych oraz dowody, że oba te procesy przebiegają w wyniku stopniowego rozwoju, są zdumiewająco podobne”37. Tak jak w przypadku gatunków biologicznych:
... w różnych językach znajdujemy ścisłe homologie, uwarunkowane wspólnym ich pochodzeniem, oraz analogie wynikające z podobnego przebiegu ich kształtowania się. [...] Jeszcze bardziej na uwagę zasługuje częsta obecność elementów szczątkowych zarówno w różnych językach, jak i u różnych gatunków. [...] Również w pisowni słów zachowują się często głoski jako
pozostałość dawnej formy ich wymawiania. Języki, podobnie jak istoty organiczne, możemy
podzielić na grupy i podgrupy, przy czym klasyfikacja taka może być naturalna, jeśli będzie
dokonana na podstawie pochodzenia, lub sztuczna — na podstawie innych cech.38
Darwin nawet zdawał się sugerować, że pomiędzy językami zachodzi pewien
rodzaj rywalizacji i naturalnej selekcji. Jej przedmiotem jest ograniczona ludzka pamięć, prowadząca do wymarcia pewnych języków.
Jednakże, jak zauważył Alter, odniesienia Darwina do porównawczego językoznawstwa były czynione po tym, jak sformułował swoją teorię ewolucji. Nie ma
„dymiącej strzelby”, która może udowodnić przyczynowy wpływ językoznawstwa
porównawczego na Darwinowską teorię ewolucji. Alter wykazuje, że Darwin odwoływał się retorycznie do analogii z językoznawstwem porównawczym, które popierało jego nowatorskie, ewolucyjne idee. Do czasu gdy był przygotowany do opublikowania swojej ewolucyjnej teorii, teorie i metody językoznawstwa porównawczego
(i z tego samego powodu biblijnego krytycyzmu, filologii klasycznej i historiografii)
były dostatecznie znane i akceptowane przez wykształconą opinię publiczną. Darwin mógł się oprzeć na wymienionych naukach, prezentując bardziej zaskakującą
i kontrowersyjną teorię. Materialne podobieństwa pomiędzy teoriami i metodami tych
nauk spowodowały, że Darwin „nawracał” tych, którzy już byli „nawróceni”.
DRUGA FAZA ROZWOJU BIOLOGII EWOLUCYJNEJ
I JĘZYKOZNAWSTWA PORÓWNAWCZEGO
Darwin wnioskował o istnieniu wspólnej przyczyny na podstawie podobieństw pomiędzy gatunkami i swoich teorii przypadkowych mutacji oraz naturalnej selekcji.
Unikał szczegółowej charakterystyki wspólnych przyczyn oraz nie rekonstruował
drzew filogenetycznych. Diagramy drzew filogenetycznych w dziele O pochodzeniu
gatunków przedstawiają jedynie w najbardziej abstrakcyjny sposób paleobiologiczny
rodowód. Ernst Haeckel w Natürliche Schöpfungsgeschichte (1868) próbował wypełnić te luki w Darwinowskim modelu historii życia. Darwin opisywał przypuszczenia Haeckela jako śmiałe (być może zbyt śmiałe), ponieważ teoria i dane źródłowe
były niewystarczające do potwierdzenia jego kladystycznych modeli. Genealogiczny
konsensus, np. dotyczący rodowodu konia, oparty na lepiej zachowanych szczątkach kopalnych przodków tego gatunku i rozwoju genetyki, wyłonił się dopiero na
początku XX stulecia39.
37
38
39
K. D a r w i n, O pochodzeniu czlowieka, przekł. S. Panek, Warszawa 1959, s. 45.
Ibidem, s. 45.
S. G. A l t e r, op. cit., s. 123–125.
86
Aviezer Tucker
W tym samym czasie językoznawstwo porównawcze rozwijało się w tym samym kierunku. Paradygmat indoeuropejski zakładał, że pewne podobieństwa pomiędzy językami mają wspólną przyczynę. Ale językoznawstwo porównawcze pierwszej
połowy XIX wieku mogło jedynie spekulować o własnościach pierwotnego języka
oraz łańcuchu przyczyn i skutków, który łączył go z zachowanymi współcześnie
językami indoeuropejskimi. Twórcą nowego paradygmatu w językoznawstwie porównawczym był w latach 60. XIX wieku August Schleicher:
Jest prawdopodobne, że wykształcenie Schleichera predestynowało go do zobaczenia i podkreślania związku pomiędzy korzystną zmianą a determinacją pochodzenia. Był on filologiem klasycznym z wykształcenia i przeszedł przez szkołę Friedricha Ritschla. Był zatem szkolony w „metodzie” — znanej jako via ac ratio tekstualistycznego krytycyzmu i rekonstrukcji
archetypów rządzonej przez zbiór formalnych reguł. Najważniejszą wśród nich jest doktryna
wspólnie podzielanych błędów, które służą jako kryterium w ustalaniu podrodzin w jednej tradycji rękopisów. Tak rozpoznane podrodziny tworzą drzewo genealogiczne. Jego gałęzie reprezentują wersje oryginału, które powstają poprzez kopiowanie rękopisu dającego początek
danej rodzinie (zarówno zachowanego czy wnioskowanego, kompletnego z jego wszystkimi
odczytaniami przez sam akt rekonstrukcji).40
Schleicher był pierwszym, który próbował rekonstruować brakujące praindoeuropejskie słowa i zaznaczać je gwiazdką (*). Opierał swoją genealogię języków na
podobnych „innowacjach” w danej rodzinie języków, w taki sam sposób jak filolodzy klasyczni rekonstruowali genealogię dokumentów, opierając się na błędach występujących w rodzinach dokumentów. W latach 70. XIX wieku w Neogrammarians
sformułował zasadę pokrewieństwa lingwistycznego i zaproponował klasyfikację opartą na prawach zmian fonetycznych, a następnie zbudował modele historii języków.
Ferdinand de Saussure zrekonstruował indoeuropejski system samogłosek w Mémoire
sur le systéme primitif des voyelles dans les langues indoeuropéennes (1879). Prawa
te zostały zastosowane do lokalnych odmian łaciny, po których nie zachowały się
bezpośrednie dane źródłowe. William F. Albright zastosował prawa fonetyki, rządzące zmianami w językach semickich, aby wnioskować o lokalizacji biblijnych miejsc
na podstawie ich nazw w latach 20. XX wieku41.
Wczesne XIX-wieczne językoznawstwo porównawcze zakładało kladystyczny,
drzewopodobny model historii języka. Zakładało, że nowe języki powstają poprzez
migrację grup społecznych czy etnicznych na nowe geograficzne obszary. Całkowita izolacja od grupy macierzystej prowadzi do językowo-semantycznego dryfu, podobnie jak dochodzi do genetycznego dryfu, gdy jakiś gatunek migruje i staje się
izolowany pod względem genetycznym. Jednakże falowa teoria języka Johannesa
Schmidta, wysunięta w 1870 roku, postulowała, że języki nie są jasno od siebie wyodrębnione, lecz „mieszają” się na swoich obrzeżach poprzez wzajemny kontakt
i wpływ. Podobieństwa mogą się wyłaniać w rezultacie konwergencji, do której dochodzi poprzez wzajemny kontakt, bez warunku wspólnego pochodzenia. Jeżeli ję40
H. M. H o e n i g s w a l d, Fallacies in the History of Linguistics: Notes on the Appraisal of the
Nineteenth Century, [w:] Studies in the History..., s. 352.
41
S. G. A l t e r, op. cit., s. 130–134.
Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji
87
zyki nie są od siebie niezależne, zachodzące pomiędzy nimi podobieństwa są niewystarczające, aby wnioskować o wspólnym pochodzeniu. Być może nigdy nie było
języka praindoeuropejskiego, a tylko ciągła interakcja pomiędzy coraz bardziej podobnymi do siebie językami42.
NAUKI HISTORYCZNE
Wszystkie nauki omówione w niniejszym artykule przechodziły przez trzy stadia rozwojowe:
1. Wysunięcie teorii udowadniającej, że podobne świadectwa źródłowe nie są przypadkowe i nie są wynikiem działania odrębnych przyczyn (np. podobnych warunków
środowiskowych), ale stanowią podobny skutek, który przechowuje informację
o pewnej wspólnej przyczynie.
2. Dalsze świadectwa źródłowe pokazują czy była pojedyncza wspólna przyczyna,
wielokrotnie występujące wspólne przyczyny, wzajemne wpływy pomiędzy obiektami opisywanymi przez świadectwa źródłowe, czy kombinacja powyższych wariantów.
3. Dalsze poszerzenie świadectw źródłowych wraz z teoretycznym tłem pozwala
na prawdopodobną rekonstrukcję poszczególnych pośredniczących stadiów, przyczynowo powiązanych ogniw informacji pomiędzy wspólną przyczyną lub przyczynami a podobnymi skutkami. Dalsze teorie o transmisji informacji w czasie pozwalają wnioskować o własnościach tej wspólnej przyczyny lub przyczyn na podstawie
zachowanych informacji o własnościach ich skutków43.
HISTORIOGRAPHY: THE EVOLUTIONARY SCIENCE OF INFORMATION TRANSMISSION
Summary
The lasting achievement of the founders of scientific historiography is not in devising and using, let alone
proving, theories of the evolution of society or nature, but in discovering and fruitfully using theories
about the evolution of information in time. These information evolutionary theories allowed for the first
time in history the reliable inference of descriptions of information generating past events from information preserving present evidence. Theories about the evolution of information in time have begun to be
used systematically and repeatedly by communities of scholars to fruitfully generate new knowledge about
the past only in 1780, first in German faculties of Protestant theology, among classical linguists and then
around the turn of the 19th century in comparative linguistics. Ranke used such theories in the second
quarter of the 19th century to generate knowledge of history, and then similar methods spread to biology,
geology and archaeology. In this article, I attempt to follow the historical development of this unacknowledged scientific revolution and prove that all the new historical sciences shared theoretical assumptions that were then used to generate similar methods, adapted to deal with distinct forms of evidence to
infer knowledge of past events and processes.
42
C. R e n f r e w, Archeology and Language: The Puzzle of Indo-European Origins, New York 1988,
s. 99–119.
43
A. T u c k e r, Our Knowledge of the Past: A Philosophy of Historiography, Cambridge 2004.
88
Aviezer Tucker
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
Historyka, T. XXXIX, 2009
89
PL ISSN 0073-277X
LUDZIE, IDEE, POGLĄDY
SZYMON MALCZEWSKI
Poznań
„METODOLOGIE” JERZEGO TOPOLSKIEGO
Abstract
Szymon M a l c z e w s k i: “Methodolosies” of Jerzy Topolski, “Historyka” XXXIX, 2009: 89–120.
The Author tries to point out the most significant features of Jerzy Topolski’s methodological reflection,
which are to be found in his three fundamental syntheses on the field of epistemology of history, and
milestones of polish historiography, namely: Methodology of history, Theory of historical knowledge, and
How to write and understand history.
K e y w o r d s: methodology of history, theory of historiography, Jerzy Topolski
S ł o w a k l u c z o w e: metodologia historii, teoria historiografii, Jerzy Topolski
Minęło ponad dziesięć lat od śmierci Profesora Jerzego Topolskiego (1928–1998) —
historyka, który przez przeważającą część swego aktywnego zawodowo życia
związany był z Wydziałem Historycznym poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Jerzy Topolski kojarzony jest przede wszystkim z metodologią historii —
słusznie uchodzi za współtwórcę tej dziedziny — oraz z takimi obszarami refleksji
historycznej, jak historia gospodarcza czy bardziej „tradycyjna” historiografia czasów nowożytnych. W obrębie historii refleksja metodologiczna Topolskiego uchodzi
za fundament całej polskiej powojennej teorii historiografii. Bez przesady można o Topolskim powiedzieć, że był naukowcem wybitnym, o czym świadczy: liczba publi-
1
Całościowa bibliografia prac Profesora nie jest sporządzona, zestawienia takiego dokonano za lata
1951–1987, zob. M. D. T o p o l s k a, Bibliografia prac profesora Jerzego Topolskiego za lata 1951–
–1987, [w:] Między historią a teorią historiografii, red. M. Drozdowski, Poznań 1988, s. 66–134. Liczy
ona 805 pozycji, książek, artykułów, haseł encyklopedycznych. Bibliografia zawiera także osobno zestawione wywiady udzielone przez Topolskiego (w liczbie ponad osiemdziesięciu). Do końca życia Profesora
liczba publikacji wzrosła do ponad 1100 pozycji (według niektórych danych nawet do 1400).
90
Szymon Malczewski
kacji1, rozległość naukowych zainteresowań2, liczba przewodów doktorskich, którymi kierował, czy wypromowanych prac magisterskich.
Szeroko zakrojona refleksja nad teorią historiografii Topolskiego-historyka jest
z punktu widzenia praktyki historiograficznej czymś niespotykanym i do dziś bardzo
rzadkim. Z punktu widzenia filozofii nauki nie jest jednak Autor Metodologii historii
przysłowiową samotną wyspą — tu Jego środowiskowa przynależność nie budzi
wątpliwości. Był Jerzy Topolski aktywnym przedstawicielem i, dodajmy, współtwórcą
tzw. poznańskiej szkoły metodologicznej, wraz ze swym imiennikiem — profesorem
Kmitą oraz prof. Leszkiem Nowakiem. Dziś kojarzymy poznańską szkołę (poprzez lekturę różnych syntez filozoficznych) z przymiotnikiem „marksistowska”3 oraz periodykiem „Studia Metodologiczne”4. Bardziej zaznajomieni z problematyką wymienią
także dwa paradygmaty wypracowane w poznańskiej szkole: 1. idealizacyjną teorię
nauki5 , oraz 2. na który składają się: wyjaśnianie funkcjonalno-genetyczne, korespondencyjna teoria rozwoju nauki, antyindywidualizm metodologiczny i interpretacja humanistyczna6.
Chciałbym do wielu już wygłoszonych opinii na temat twórczości Topolskiego
dodać własną. Próbując scharakteryzować ewolucję metodologicznych poglądów poznańskiego badacza — nie ja pierwszy to czynię — nie roszczę pretensji do jakiegoś
szczególnie nowatorskiego odczytania teoretycznych dzieł Autora Teorii wiedzy historycznej. Tytułem więc przypomnienia, a nie w nadziei na „rewolucyjną” interpre-
2
Lektura Jego prac utwierdza w przekonaniu, iż był świetnie zorientowany nie tylko w zagadnieniach
związanych z tematyką nauk historycznych — tu wykazywał niespotykaną erudycję — ale także w dyscyplinach „ścisłych”, społecznych w ogóle czy tzw. naukach kompleksowych. Nawet w obrębie samych
zagadnień historycznych wykazywał się niespotykanym, szerokim spektrum zainteresowań, np. żywo
zajmował się — co znalazło odbicie w publikacjach — „nieklasycznymi” wątkami w refleksji nad historią:
problematyką myślenia historycznego sensu strictiore czy zagadnieniem świadomości historycznej.
3
Jeśli przyjąć za L. Kołakowskim, że myśl Marksa rozwijała się dwutorowo (tu niezmiernie rzecz
upraszczam), tj. miała swe interpretacje ambitniejsze, nieortodoksyjne, i słabsze, skodyfikowane na potrzeby państwa totalitarnego, to marksizm „poznański” przynależał niewątpliwie do tych pierwszych
i jest bardziej praksistyczny niż scjentystyczny (deterministyczny). Tradycje interpretacyjne (nieortodoksyjne) materializmu historycznego, idące w kierunku aktywizmu, pragmatyzmu (wykładnie praksistyczne), mają swe źródło w tezach „wczesnego” Marksa i rozwijały się w warunkach pluralizmu metodologicznego na Zachodzie Europy. Tradycje scjentystyczne (deterministyczne) źródło swe mają w pracach
Engelsa i „kodyfikowane” — zarazem prymitywizowane — były w koncepcjach Bucharina, Plechanowa,
Lenina, Stalina. Zob. L. K o ł a k o w s k i, Główne nurty marksizmu, odpowiednie rozdz., w szczególności
t. 3, s. 111 i nast., Poznań 2001. Poznańskie środowisko metodologiczne programowo odżegnywało się od
akcentowania tego typu „pęknięć” na liniach: Marks „młody” — Marks „stary”, Marks–Engels czy
marksizm–leninizm, przyjmując jednolitość tego nurtu. Zob. Elementy marksistowskiej metodologii humanistyki, red. J. Kmita, Poznań 1973, wstęp, s. 5–20.
4
Pierwszy numer „Studiów Metodologicznych” (podtytuł: Zeszyty poświęcone integracji nauki)
ukazał się w 1965; kolejne numery ukazywały się regularnie (niekiedy dwa rocznie) do roku 1993. Wobec
nasilenia się zjawiska przesytu tematyką metodologiczną przerwano serię wydawniczą.
5
Idealizacyjna teoria nauki dojrzały kształt uzyskała w pracach L. Nowaka w latach 70. XX wieku.
Zob. i d e m, Wstęp do idealizacyjnej teorii nauki, Warszawa 1977.
6
Od redakcji (wstęp), „Studia metodologiczne” 29, 1999, s. 3–5.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
91
tację metodologicznej myśli Profesora, przyjrzę się trzem „kamieniom milowym” refleksji metanaukowej Topolskiego: Metodologii historii, Teorii wiedzy historycznej oraz
Jak się pisze i rozumie historię. Poszczególne pozycje tej „trylogii” Topolskiego stanowią podsumowanie 15-letnich okresów jego metodologicznej refleksji. Sporadycznie będę przywoływał inne dzieła Profesora — książki i artykuły o charakterze rozpraw metodologicznych, które są, jeśli można tu użyć takiej metafory, „satelitami”
w stosunku do wyżej wymienionych. Zadanie nie jest łatwe, wiąże się z koniecznością osiągnięcia — przynajmniej w minimalnym stopniu — kolejnego „metapunktu
widzenia”, z którego podejmuję się oglądu czegoś, co samo w sobie jest już metateorią. W przypadku poziomu abstrakcji dzieł Topolskiego, takie spojrzenie „z zewnątrz”
z góry skazane jest na pewne braki i nosi charakter zaledwie nieprofesjonalnej próby.
„Afilozoficzność” historiografii
Minęło ponad dziesięć lat od śmierci Jerzego Topolskiego, sporo więcej — od powstania
jego ostatnich dzieł, propagujących historię programowo „teoretyczną i wyjaśniającą”. Historiografia zdaje się nadal zadziwiająco inercyjna względem refleksji nad własnymi podstawami teoretycznymi, co odnotowują współcześni, świadomie teoretyzujący, historycy7. Nad jakimkolwiek okresem w historii historiografii byśmy namysłu
nie podejmowali, będziemy mieli do czynienia z permanentnym kryzysem myślenia
w obszarze teorii. W stosunkach historia–teoria historii (nie jest to zarzut pod adresem
środowiska historyków) wciąż pokutuje przekonanie, jakie wyraził J. G. Droysen:
„Można być historykiem nie troszcząc się o zasady metodologii historycznej”8. Praktyka dowodzi, że historię można uprawiać, jeśli się tylko rekonstruuje w postaci opisu
ciągi chronologicznie następujących po sobie zdarzeń9.
Historiografia jako dziedzina, czy może lepiej praktyka w obrębie kultury, niechętna wobec rozważań filozoficznych i metateoretycznych, w toku swego rozwoju usankcjonowała postawę zamknięcia na refleksję teoretyczną. Przyczyną owego
zamknięcia wydaje się trwanie historyka przy pozytywistycznych, empirycznych ideałach naukowości (kult źródła) i w efekcie tegoż przywiązania historiografia pojmuje
swą tożsamość w opozycji do spekulatywnych historiozofii pierwszej połowy XIX
wieku, pochopnie kojarząc wszelką refleksję teoretyczną z „nienaukowymi”, metafizycznymi tendencjami filozofii dziejów10. Jednak, niebagatelnego znaczenia nabierają
tu tradycje historyzmu z Rankowskim faktografizmem i obiektywizmem. Mimo wy17
E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne. Refleksja o przeszłości w nowej humanistyce, Poznań 2006, s. 23.
18
Ch. L a n g l o i s, Ch. S e i g n o b o s, Wstęp do badań historycznych, Lwów 1912, s. 4.
19
Rzeczą oczywistą jest, że w oczach historyka profesjonalnego — nawet nie „teoretyzującego” —
rzecz nie przedstawia się aż tak banalnie, historiografia akademicka posiada swoje profesjonalne reguły,
swą metodykę, a zatem wymaga przygotowania zawodowego, opanowania choćby pewnej metodyki badań
historycznych.
10
A. F. G r a b s k i, Teoria i historia. Rozważania historiograficzne, „Studia Metodologiczne”,
17, 1978, s. 5–7.
92
Szymon Malczewski
raźnej presji, jaką na „niedoskonałe” dyscypliny humanistyczne wywierały metodologie naturalistyczne, historiografia wykazywała (wykazuje) znaczący opór wobec
wszelkich prób modernizacji. Mimo zaistnienia nieklasycznych, modernistycznych,
(w wariantach umiarkowanym i skrajnym) nurtów historiografii, te klasyczne, idiograficzno-zdarzeniowe, wciąż mają się dobrze. Historyk pozwala sobie niejednokrotnie
„lekceważyć” otoczenie filozoficzne, być może w próbach modernizacji upatrując
zagrożenie dla tożsamości swej dyscypliny, na którą składają się także jej „słabości”.
... historia jest najmniej nowoczesną ze wszystkich nowoczesnych nauk. Jest — z samej swej
istoty — dyscypliną konserwatywną. Dla wielu romantyczną. Dla niektórych — w niejednym
— sentymentalną. Nasączoną emocjami, skłonnościami, uprzedzeniami i całym naszym życiowym doświadczeniem. Na czym oczywiście polega jej „immanentna” słabość. Ale i —
w równym chyba stopniu — uroda. I nie zmieni tego żadne nowoczesne zaklinanie słów, nowoczesny sztafaż czy infrastruktura.11
Żywiołowy pozytywizm historiografii (nb. pojęcie ukute przez Topolskiego), przyczynia się do utrwalenia tendencji:
a) niedostrzegania problematyki poznawczej w historiografii, traktowanie swej
własnej (historyka) sytuacji poznawczej jako nieproblematycznej;
b) wiary w możliwość w pełni obiektywnego, wolnego od wartościowań pozapoznawczych, rekonstruowania przeszłości, wyrażonej w idei tzw. prawdy historycznej;
c) asekuracyjnego ograniczenia do kwestii wobec epistemologii wtórnych, tj.
metodyki badania.
Z takim stanem rzeczy polemizował już u progu swej zawodowej kariery J. Topolski. Jak wspominał wielokrotnie, tę predylekcję do myślenia teoretycznego zaszczepił mu Jego mistrz — Jan Rutkowski. Śmiem przypuszczać, że jest to także
następstwo niestandardowej, „ścisłej” jak na historyka edukacji i takich wczesnych
zainteresowań naukowych Autora Marksizmu i historii12. Droga wiodła tu, chciałoby
się powiedzieć, od teorii do historii.
Cały dorobek metodologiczny Jerzego Topolskiego — mimo nieuchronnej ewolucji jego poglądów — wydaje się wyrastać z niezgody na antyteoretyczną, nieautorefleksyjną historiografię, uwięzłą w micie tzw. obiektywnych bądź „twardych” faktów historycznych. Początkiem tej refleksji jest diagnoza głosząca, że naukowość
historiografii nie jest, wbrew potocznym mniemaniom, sprawą oczywistą. W świetle rygorów naukowości, wyznaczanych głównie przez praktykę przyrodoznawstwa,
historia jest metodologicznie „ułomna” i nawet jeśli nie jest po prostu literaturą, to
11
Jest to opinia wygłoszona przez prof. W. Łazugę podczas sesji panelowej „Podmiotowość ucznia
w Nowej Szkole”, zob. zapis dyskusji [w:] Uczeń w Nowej Szkole. Edukacja humanistyczna, red. M. Kujawska,
IH UAM, Poznań 2002, s. 234.
12
Topolski wspominał, iż początkowo interesował się raczej takimi naukami jak matematyka
i fizyka, potem — pod wpływem ojca — ekonomią polityczną, prawem i socjologią, a dopiero wtórnie
historią w powiązaniu z zagadnieniami ekonomi i socjologii. Zob. J. T o p o l s k i, O mej twórczości
naukowej, „Studia Metodologiczne” 28, 1993, s. 10. Droga ku historii wiodła w przypadku Topolskiego już
od samego początku od strony jej bardziej teoretycznych wcieleń.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
93
nie ma wypracowanego paradygmatu badań; jeśli jest nauką — to tkwiącą w stadium przedparadygmatycznym13. Dziedziczy z nauk społecznych wszelkie ich „niedoskonałości” metodologiczne, które w jej obrębie nawet się pogłębiają. Podstawowym brakiem metodologiczno-teoretycznym historiografii była, w ocenie młodego
badacza, predylekcja tej dyscypliny do paradygmatu idiograficznego, niewłaściwe,
ewentystyczne wyobrażenie procesu historycznego (nie uwzględniające jego warstw
„głębokich”), pociągające za sobą rekonstruowanie tegoż w postaci ciągów chronologicznych niepowtarzalnych, jednostkowych zdarzeń.
Ten pierwszy etap metodologicznej twórczości Topolskiego — okres współpracy
z A. Malewskim — znamionują opozycyjne względem siebie pojęcia: idiografizm —
nomotetyzm, jako dyrektywy dla sposobów badania przeszłości14. Istotnym celem
dla obu teoretyków było wówczas urzeczywistnienie programu nomotetyzmu metodologicznego, nakazującego w obszarze nauk społecznych formułowanie praw historycznego rozwoju. Już wówczas w metodologicznej dyskusji zabierał Topolski
głos, będąc przekonany o tym, że historia dąży do syntezy — nie jest zatem skumulowanym zbiorem zrekonstruowanych faktów (co byłoby ideałem programu idiograficznego), ale pewnym wyborem faktów nie tyle nie kompletnym co rozmyślnie wyselekcjonowanym poprzez wprowadzenie pewnych kryteriów. Wybór dokonywany
przez historyka nie dokonuje się zatem „bezzałożeniowo”, jak tego chciały pozytywistyczno-fenomenalistyczne koncepcje teorii poznania. Nadto, założeniowy charakter
poznania historycznego nie dopuszcza traktowania tegoż jako aksjologicznie „niewinnego”. Głoszona przez Topolskiego idea dyrektyw metodologicznych (będących
w istocie heurystykami), dostarczających historykowi kryteriów selekcji faktów, sposobów wyjaśniania faktów oraz sposobu oceny faktów, każe zastanowić się nad wartościami interweniującymi w badaniu naukowym.
I. METODOLOGIA HISTORII
Metodologia historii15 ukazała się na fali powojennego ożywienia w dyskusji nad problematyką metodologiczną historii i, tu raczej wątpliwości nie ma, stanowiła w tej
dyskusji głos najbardziej wyrazisty16. W chwili ukazania się (w roku 1968) zaskoczyła ona środowisko historyczne swą „śmiałością” i nade wszystko szerokim rozumieniem zakresu pojęcia „metodologia historii”. Za przedmiot rozważań Autor przy-
13
Paradygmatu w sensie jaki nadał temu pojęciu Th. Kuhn w swych Strukturach rewolucji naukowej.
Zob. A. M a l e w s k i, J. T o p o l s k i, O wyjaśnianiu przyczynowym w historii, „Kwartalnik Historyczny” 2, 1957; t y c h ż e, Studia z metodologii historii, Warszawa 1960 (praca ta powstawała w latach
1957–58. Zob. O mej pracy..., s. 4–5); t y c h ż e, Metoda materializmu historycznego w pracach historyków polskich, [w:] Studia filozoficzne, 1959.
15
J. T o p o l s k i, Metodologia historii, wyd. I, Warszawa 1968.
16
Ukazało się wówczas kilkanaście opracowań metodologicznych (m. in. G. Labudy, A. Malewskiego
i J. Topolskiego, J. Giedymina, C. Bobińskiej), oraz dwie syntezy metodologiczne: Metodologii historii
zarys krytyczny W. Moszczeńskiej i Metodologia historii Topolskiego.
14
Szymon Malczewski
94
jął nie tylko, jak się zwykło czynić17, kwestię metod — „warsztatową” stronę praktyki (tę część określił mianem „pragmatycznej metodologii historii”), ale także rozważania nad przedmiotem (dziedziną) historii, tj. procesem historycznym (ta część
rozważań stanowiła „metodologię przedmiotową”), a także problematykę poznania
historycznego jako odmiany poznania naukowego w ogóle. Za zasadne uznał też Topolski wydzielenie, pod postacią „apragmatycznej metodologii historii”, studia nad
wytworami czynności poznawczych, narracją i jej składowymi oraz podjąć refleksję
nad historią historiografii, przyglądając się „wzorcom badania historycznego”, analizowanym ze względu na cel, jaki tym badaniom stawiano.
Metodologia historii raczy nas sporą dawką abstrakcji i nowoczesnej terminologii, zaczerpniętej z metodologii ogólnej, semiotyki, cybernetyki18. Dzieło to tkwi
w paradygmacie, jaki wyznaczała „filozofia analityczna” ze szczytowym jej osiągnięciem — „hipotetyzmem” K. R. Poppera19; charakteryzuje się zwyczajną dla tego nurtu
dbałością o kulturę logiczną metanaukowej refleksji. Ściślej rzecz biorąc, Metodologia historii wciela w życie projekt „naturalizmu antypozytywistycznego”, krytycznego także wobec hipotetyzmu20. Uzasadnieniem dla tak szeroko, ponadmetodycznie,
pojmowanej tematyki metodologicznej jest przekonanie:
Od naszego poglądu na przedmiot badań w dużym stopniu zależy samo prowadzenie badań.
Trzeba uznać, że ogólny pogląd na strukturę badanej dziedziny, jako część składową wiedzy
badacza, na gruncie której przeprowadza on swe badania wpływa w sposób istotny na ich tok,
a więc również analiza owego poglądu na strukturę przedmiotu powinna w jakimś stopniu
wejść w zakres rozważań metodologicznych.21
Aby jednak ustrzec się przed wyważaniem otwartych drzwi poprzez „odkrywanie” tego co sam Autor dostatecznie mocno podkreślał, wymieńmy po prostu występujące w Metodologii historii „-izmy”, stanowiska epistemologiczne. Będą to:
empiryzm, realizm, holizm, materializm, esencjalizm, antypsychologizm (w kwestii
wyjaśniania działań ludzkich), także obiektywność sprzęgnięta z prawdziwością klasyczną, a przy tym spora, jak na standardy tamtego czasu, doza myślenia konstruktywistycznego tj. podważającego obowiązujący obiektywizm w teorii poznania historycznego. Powyższy „zestaw” odpowiedzialny jest za charakter Metodologii historii.
17
Zob. wydany w tym samym roku Metodologii historii zarys krytyczny W. Moszczeńskiej, skoncentrowany wokół „wąsko” (metodycznie) rozumianej metodologii historii.
18
Recenzenci zarzucali niekiedy Topolskiemu, iż ta nowoczesność w przypadku Metodologii historii
jest powierzchowna, a pod maską nowej terminologii kryją się rzeczy ogólnie znane. Opinia J. Maternickiego, zob. Nad metodologią historii — polemika (zapis dyskusji w Instytucie Historii PAN 13 III 1970 r.),
„Kwartalnik Historyczny” 4, 1970, s. 879–905.
19
J. P o m o r s k i, Jak uprawiać metodologię historii? Wokół koncepcji Jerzego Topolskiego,
[w:] Światopoglądy historiograficzne, red. J. Pomorski, UMCS, Lublin 2002, s. 13.
20
Niezgodnego z Popperowskim hipotetyzmem w kwestii „indywidualizmu metodologicznego”,
zastępując go „holizmem” („strukturalizmem metodologicznym”). Zob. J. K m i t a, L. N o w a k, Studia
nad teoretycznymi podstawami humanistyki, Poznań 1968. Wyraźniej niż w Metodologii historii, bo
wprost poprzez przypisy, przyznaje się Topolski do inspiracji Popperowskich w Studiach z metodologii
historii.
21
J. T o p o l s k i, Metodologia historii, s. 14–15.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
95
Ontologia poprzedza metodę
Problematyka rozstrzygnięć ontologicznych wyprzedza tutaj metodologię, bowiem
Autor Świata bez historii jest przekonany o tym, że od samego poglądu na przedmiot badań zależy w dużej mierze sam proces poznania, a zatem akceptuje tezę —
nagłośnioną swego czasu właśnie przez K. R. Poppera — o pierwotności teorii względem doświadczenia i o niemożności ścisłego rozgraniczenia na wiedzę teoretyczną
i opisową. Potrzeba właściwego rozumienia — Autor Metodologii historii popada tu
w wybitnie normatywny ton — procesu historycznego, zapewnione przez „ontologiczne novum” materializmu historycznego, wydaje się tak dominująca, że problematyka poznawcza jawi się jako nadbudowana nad ontologią22.
Wobec potrzeby wstępnej wiedzy o przedmiocie, jak to określa „dziedzinie”, będącej odpowiedzią na najogólniejsze: „co poznaję?”, zarysowuje Topolski schemat
porządkujący bezmiar przeszłych zdarzeń. Przyznaje, że poznanie historyczne, jak
i żadne inne poznanie, nie jest biernym rejestrowaniem rzeczywistości pozapodmiotowej, ale dotyczy przedmiotu już wstępnie poddanego prefiguracji. W każdej ze swych
metodologicznych prac sporo miejsca poświęca analizom natury procesu historycznego, w każdej z nich całokształt tych rozważań składa się na trochę inną, specyficzną
„przeszłość”. W Metodologii historii jest to wizja mocno schematyczna, abstrakcyjna, mechaniczna, całość tej ontologii ciąży ku ujęciom strukturalnym, teoriosystemowym, ku historiografii procesualno-ilościowej23, ale sprzeciwia się też fatalizmowi
czy skrajnemu determinizmowi ujęć, chcących widzieć historię człowieka jako proces typu przyrodniczego.
Wysoce schematyczna wizja przeszłości jest następstwem fuzji cybernetyki24
z teorią materializmu historycznego w podwójnym zastosowaniu: ontologicznym, jako
konceptualizacja przedmiotu, i metodologicznym, jako źródło dla metod jej badania.
Przeszła rzeczywistość jawiła się Topolskiemu jako, pierwotna względem aktu poznania, hierarchiczna struktura oddziaływujących na siebie układów i elementów.
W sprzężeniach tych układów i podukładów w wyniku przezwyciężania sprzeczności miał tkwić dialektyczny mechanizm, „poruszający” rzeczywistość. Starał się Autor
nie ograniczać perspektywy badań historycznych do przedstawiania powiązań strukturalnych kosztem diachronii, dynamiki obrazu. Ta wizja wierna jest tezie „holizmu”
(„strukturalizmu metodologicznego”), a przeczy zasadności twierdzenia o sprowadzalności całości do sumy elementów ją tworzących (indywidualizmowi metodologicznemu).
Ludzkie działanie jest generatorem historii, człowiek tworzy historię, działając
w określonych okolicznościach naturalnych i kulturowych — tu pada słynne zdanie
Marksa z 18 brumeira’a Ludwika Bonapartego — będące u Topolskiego kwinte22
Tę zależność podkreślił Topolski jeszcze wyraźniej w Elementach marksistowskiej metodologii
humanistyki, w rozdziale XII: Aktywistyczna koncepcja procesu dziejowego, s. 255–256.
23
W sensie w jakim ten termin pojawia się w rozważaniach W. Wrzoska, zob. idem, Historia — kultura
— metafora, Wrocław 1995.
24
W dalszej kolejności także: mereologii, teorii decyzji i gier, teorii zachowania.
Szymon Malczewski
96
sencją marksowskiego rozumienia zależności: człowiek–historia. Jest to jednocześnie
człowiek racjonalnie działający25. Niechętny był poznański badacz antropologiom fundowanym na teorii psychoanalitycznej Freuda czy strukturalizmie Levi-Straussa, czyniących z człowieka irracjonalną marionetkę, sterowaną kompulsywnymi siłami „wewnętrznymi”, odrzucał naiwno-pozytywistyczny progresywizm oraz prowidencjalizm,
z założonym w obrębie nich „uzależnieniem” człowieka od fenomenów „pozaludzkich”.
Z perspektywy dzisiejszej „nowej humanistyki” — mimo zakładanych w stosunku
do człowieka ograniczeń — proces dziejowy wg Topolskiego grzeszy zdecydowanie antropocentryzmem26. Mimo to, porównując Metodologię historii do późniejszych
prac poznańskiego badacza odnosi się wrażenie, że świat „cybernetycznych układów”
z Metodologii historii jest, jak na standardy historiografii, w sporym jednak stopniu
odhumanizowany, nieludzki a nawet... ahistoryczny. Widoczna jest wyraźna fascynacja Autora abstrakcyjnymi schematami, jak je później w Teorii wiedzy określił
— teoriami o „ubogim modelu semantycznym”27. Poszukiwanie swego rodzaju powszechników, absolutnych, ponadczasowych, stałych zależności pomiędzy zjawiskami, „skrywających się” w nieobserwowalnej warstwie-sferze dualistycznej rzeczywistości, nie daje się pogodzić z historycznością rozumianą w sposób skrajny,
historycznością rozumianą jako absolutna zmienność wszystkiego.
Nomotetyzm jako ideał metodologiczny w badaniu przeszłości, niejako z natury
rzeczy historię czyni pozorem, za którym kryje się to co niezmienne. Mimo schematyzmu ujęcia, poznański badacz jest antyfenomenalistą i pojmuje abstrakcję jako
realistyczny obraz „wyższego piętra” czy też nieobserwowalnej „głębi” rzeczywistości,
akceptuje esencjalizm i, podobnie jak ontologia marksistowska, broni pojęcia „istoty
rzeczy”, obie sfery, zjawiskową i istotę, traktując jako poznawalne.
Aktywność podmiotu
Niewątpliwą zasługą Metodologii historii jest zaprzeczenie powszechnie implicytywnie
obecnej w praktyce historiograficznej „teorii odbicia”, w odniesieniu do problemu
poznania. Zwolennicy powyższego poglądu obstają przy wizji podmiotu poznającego jako biernego perceptora, hołdując dodatkowo sensualizmowi. Przekonanie o wyłącznie empirycznym źródle ludzkiego poznania i realistycznym charakterze jego
wyników, łączy poznański badacz z wizją poznania jako aktywnej, twórczej działalności podmiotu, przedstawia ją pod postacią marksowskiej stałej sprzeczności (zwrotnej zależności) pomiędzy podmiotem a przedmiotem. Nieodwracalnie przyznaje zasadność Kantowskiej przewadze podmiotu nad przedmiotem, ale jak ognia unika
wszelkiego idealizmu.
25
Stąd potrzeba wyjaśniania jego działań, w postaci rekonstrukcji warunków działania i motywacji
podmiotu działań, sięga tu Topolski do pojęć logiki sytuacyjnej i teorii zachowania, zaznacza się także
wpływ koncepcji A. Malewskiego.
26
O anty-antropocentryźmie „nowej humanistyki” zob. E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne.
27
Szczególny entuzjazm wzbudziła u Topolskiego książka O. Langego, Całość i rozwój w świetle cybernetyki (Warszawa 1962), wspominał tę fascynację po latach, zob. J. T o p o l s k i, O mej twórczości..., s. 13–14.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
97
Ponadto, ustanowiona zwrotna zależność ustaleń ontologicznych (przedmiotowych) i poznawczych (podmiotowych), wprowadza do Metodologii historii ducha
konstruktywizmu. Te konstruktywistyczne intuicje, wynikające z aktywnej postawy
podmiotu („przewagi” podmiotu nad przedmiotem) godzi jednak Autor z formułą adequatio rei et intellectus, dążeniem do prawdy klasycznej, odpowiedniości rzeczywistości przeszłej i jego historycznej rekonstrukcji. Założenie to nie podlega dyskusji.
Godzi ją Autor Teorii wiedzy historycznej z konceptem „konstruowania faktu historiograficznego” jako odpowiednika faktu historycznego, pojawia się myśl o odkrywaniu (poznawaniu) poprzez konstruowanie. Zakładany, wzrastający izomorfizm
wyni-ków poznania i jego przedmiotu nie przeszkadza podważyć jednak realizmu naiwnego (metafizycznego) koncepcją w i e d z y p o z a ź r ó d ł o w e j, czyli całego zasobu informacji, będącego albo mogącego (wiedza potencjalna) znaleźć się w posiadaniu historyka, pozwalającego mu źródło odczytać, także w sensie szerszym, tj.
umieścić informację źródłową w kontekście przeszłości jako wizji „całości”.
Teoria „wiedzy pozaźródłowej” słusznie uchodzi za najbardziej oryginalny fragment Metodologii historii, wobec jej raczej aplikacyjnego charakteru, wynikającego
z silnego przejęcia ideami naukowości z ogólnej metodologii nauki. Mimo wspomnianego znaku zapytania nad realistyczną wizją wiedzy historycznej, Topolski w Metodologii historii jest wyznawcą epistemologicznego realizmu, nie tylko w odniesieniu
do pojedynczych wydarzeń z przeszłości, ale także wobec „wyższego piętra” rzeczywistości, tj. sfery praw historycznego rozwoju. Formułowane w historii prawa są
interpretowane realistycznie, nawet wobec ich idealizacyjnego charakteru, są one
uproszczeniem rzeczywistych oddziaływań (mgliście zarysowana koncepcja „idealizacyjnej teorii nauki”). Dosłownie, w wysiłku poznawczym podmiot poznania historycznego „odsłania” najbardziej podstawowe, tkwiące w „głębi rzeczywistości”, prawidła rozwoju28.
Pokłosiem refleksji nad poznaniem jest także próba — w planach klasyfikacyjnym
i definicyjnym — nowego spojrzenia na źródło, podział na źródła pośrednie i bezpośrednie obciążony jest jednak wyobrażeniem poznania jako „odbijania” rzeczywistości — jak przyzna to później sam Topolski. Ale niewątpliwą zasługą, z dzisiejszej
perspektywy, zrozumienie relatywnego charakteru wszelkich klasyfikacji źródłowych
jak też wskazanie na uzależnienie potencjału informacyjnego źródła od aktywności
podmiotu, od jego przemyślności w operowaniu „wiedzą pozaźródłową”, będącą reflektorem oświetlającym materiał źródłowy, snopem światła właściwego mu kontek-
28
Pojęcie prawidłowości historycznej ma u Topolskiego niedeterministyczną (umiarkowanie deterministyczną) wykładnię. Prawidłowości są tutaj niejako „wpisane” w ludzkie działanie, nie są od niego
niezależne, wobec działania „zewnętrzne” jak, np. oświeceniowe prawo samorealizującego się postępu. Dla
porównania wystarczy zajrzeć do niechlubnego świadectwa historiografii stalinowskiej, jakim jest książka
A. S c h a f f a, Obiektywny charakter praw historii. Z zagadnień marksistowskiej metodologii historiografii, Warszawa 1955; hołduje ona w metodologii historii, schematycznej (stalinowskiej) koncepcji formacji
społeczno-ekonomicznych. Wziąć jednak należy pod uwagę czas powstania tejże książki i Metodologii
historii jak podkreślał sam Topolski, jego twórczość metodologiczna, w tym interpretacja marksizmu,
możliwa była po „odwilży październikowej”. Zob. O mej pracy..., s. 4–5.
Szymon Malczewski
98
stu. Podobnież za novum namysłu Topolskiego nad źródłem mogło wówczas uchodzić powiązanie problematyki źródłoznawczej z teoriopoznawczą. Innymi słowy, Topolski dostrzegł fakt, że postawienie artefaktu w charakterze źródła jest już decyzją
teoriopoznawczą29.
Ku ideałom social science
W praktyce historiograficznej nie ma ucieczki od myślenia teoretycznego, przynajmniej — takie przekonanie towarzyszyło Topolskiemu — jeśli historia chce być nauką (a ta powinna przekraczać perspektywę potocznego doświadczenia), co warunkuje jej przynależność do „dojrzałych” dyscyplin teoretycznych30. Sporu tutaj być
nie może, Jerzy Topolski taki, jaki jawi się w swych poglądach w Metodologii historii, jest zwolennikiem „metodologicznego naturalizmu”, tak interpretowanego —
dodajmy — aby „pomieścił” swoistości świata społecznego31. Struktura nauki jest
strukturą „wyjaśniania”, a więc historia-nauka ma stany rzeczy wyjaśniać. Biorąc za
fundament rzeczywistości kauzalny związek: przyczyna–skutek, wyjaśnia szukając
przyczyn, ujawniania konieczne lub wystarczające związki metonimiczne, w drugiej
kolejności sięga po wyjaśnianie strukturalno-funkcjonalne. Wyjaśnianie historyczne
ma się realizować poprzez schematy logicznych wnioskowań, a nie, jak tego chciała antypozytywistyczna humanistyka (Dilthey, Weber, Croce), „rozumienie” hermeneutyczne, humanistyka ma dać „racjonalne” podstawy „do przekonania, że badane
zjawisko zaszło”32, stąd asymilacjonizm poznańskiego badacza, względem „modelu
Hempla-Oppenheima”.
Strategia obrony naukowości historiografii — także argumentacja na rzecz obiektywności, realności przeszłości — polega na wykazywaniu braku specyfiki poznania
historycznego, a raczej (bardzo trafne spostrzeżenia!) wskazywaniu na pokrewień29
W. W r z o s e k, Losy źródła historycznego (refleksje na marginesie idei R. G. Colingwooda),
[w:] Świat historii, red. W. Wrzosek, Poznań 1998, s. 412.
30
Autor Metodologii historii aprobował pogląd żywiony w poznańskim środowisku metodologicznym, głoszący fazowy charakter rozwoju wiedzy naukowej. Poszczególne dyscypliny nauki, w myśl tego
poglądu, rozwijają się od stadium przedteoretycznego do teoretycznego. Koncepcja ta zarysowana jest
najwyraźniej w pracach J. Kmity, ale także u L. Nowaka i K. Zamiary. Nauka w fazie przedteoretycznej —
jest ona tutaj identyfikowana z pozytywistycznymi, fenomenalistycznymi orientacjami metodologicznymi — kodyfikuje zaledwie treści doświadczenia potocznego. W teoretycznej fazie rozwojowej nauka
autonomizuje się i wykracza poza ramy potocznej praktyki, formułując twierdzenia w przekonaniach
potocznych nieobecne a nawet z nimi niezgodne. Dociera wtedy do „istoty zjawisk”. Klasycznym przykładem nauk w fazach przedteoretycznej i teoretycznej są tutaj odpowiednio twierdzenia fizyki Newtonowskiej, jako zgodne z doświadczeniem potocznym, i fizyka kwantowa, wykraczająca poza, „przecząca”
tymże.
31
Autor nie dokonuje ontologicznej redukcji świata społecznego do przyrodniczego. Przyjmuje tezę
o jedności metodologicznej nauki, ale za nieredukowalną cechę świata człowieka uważa jego wolną wolę,
przy jednoczesnej dopuszczalności na „zawarcie” tej swoistości w ramach naturalizmu metodologicznego.
Stanowisko Topolskiego jest naturalizmem umiarkowanym.
32
C. G. H e m p e l, Filozofia nauk przyrodniczych, Warszawa 2001, s. 102.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
99
stwo wszelkiego poznania ludzkiego, w powszechnej opinii nie obarczonego sceptycyzmem, z poznaniem historycznym. Zbliżył tutaj Topolski, poprzez swoiste „uhistorycznienie” — tak to wygląda z perspektywy dnia dzisiejszego — epistemologię
do standardów wyznaczanych przez nauki o kulturze, a nie — jak to było wówczas
— zobiektywizowane przyrodoznawstwo. Naukowości historiografii przydaje też prezentowanie przez Topolskiego stwierdzeń historii jako Popperowskich hipotez, a postępowanie podmiotu historiografii jako, na najogólniejszym poziomie, zgodne z hipotetystycznym schematem popperyzmu, z wypełniającymi go „narzędziami” niższego
rzędu, tj. metodami rekonstrukcji faktów czy też typami wnioskowań.
Metodologia historii, wpisana w krytyczne wobec postpozytywistycznego idiografizmu myślenie poznańskiej szkoły, odrzuca skrajnie pozytywistyczne ideały
naukowości, głoszące potrzebę eliminacji wartościowań z nauki33. Zamiast tego proponuje spojrzenie umiarkowanie panaksjologiczne, nie postuluje eliminacji wartościowań, ale świadome ich stosowanie, połączone z „neutralizacją” tychże poprzez filtr
wiedzy teoretycznej, a przez to kontrolę nad nimi. Ideał wyznaczają tutaj obiektywność, intersubiektywna kontrolowalność oraz stwierdzalność. Scjentyzowaniu historiografii sprzyja postawa akceptacji i nadziei na wzrost poznawczych perspektyw,
w związku z zastosowaniem metod ilościowych.
W reakcji na aktywistyczno-konstruktywistyczne wizje Topolskiego, w recenzjach podkreślano niedostatecznie mocno wskazywaną obiektywność pozapodmiotowej rzeczywistości, a przez to zagrożenie subiektywizmem poznawczym34. Oskarżano Topolskiego o „kreacjonizm”35, przecenianie roli wiedzy pozaźródłowej36. Teoria
poznania w koncepcji Topolskiego zatacza koło: poznajemy opierając się na wiedzy
o przedmiocie, a ta wiedza jest pokłosiem poznania wcześniejszego, stąd — z perspektywy konkretnego aktu poznania — pozorny aprioryzm tej relacji epistemologicznej. Ratuje się Autor przekonaniem, że wiedza o przedmiocie, zaczerpnięta spoza
wyobrażeń historyków, będąca naukową, sama znajdująca zastosowanie jako wiedza pozaźródłowa, zdolna jest generować naukowe rezultaty. Ta, jak dziś się przyjmuje, pozorna tylko, „zewnętrzność” ontologii wobec epistemologii, do której chce
nas przekonać Metodologia historii, pozwala uniknąć popadnięcia w relatywizm poznawczy. Mimo że Metodologia historii jest wykładnią teorii historiografii, stworzoną w atmosferze zachwytu nad scjentystyczna ścisłością, nie uniknął Topolski kontrowersyjnego naginania standardów naukowości do potrzeb historiografii, m.in. dość
niefrasobliwie poczynał sobie z definicją prawa, proponując za prawo uznać twierdzenia pozbawione ścisłej ogólności37.
33
Przedmiotem krytyki poznańskich metodologów był przede wszystkim minimalistyczny projekt
nauki w ramach „trzeciego pozytywizmu” przedstawicieli Koła Wiedeńskiego.
34
Opinia J. Żarnowskiego, zob. Nad metodologią historii..., s. 895.
35
Opinia J. Maternickiego, zob. A. Z a l e w s k a, Teoria źródła archeologicznego i historycznego we
współczesnej refleksji metodologicznej, UMCS, Lublin 2005, s. 41.
36
Opinia J. Maternickiego, zob. Nad metodologią historii..., s. 904.
37
Czym naraził się na krytykę, zob. G. Kloska, Zdania ogólne w historii, [w:] Profile filozofii dziejów,
red. J. Litwin, PAN, Wrocław–Warszawa–Kraków–Gdańsk–Łódź 1982, s. 88–89.
Szymon Malczewski
100
Dzieło to (Metodologia historii) przepaja optymizm poznawczy, zarówno w odniesieniu do przeszłej rzeczywistości, jak i poznawczego, teoretycznego zaplecza podmiotu. Zasługą właśnie Metodologii historii jest ujawnienie, w przypadku historyka,
tego obszaru zaklętego milczenia, wskazanie na obfitość zawartych w nim treści,
rozstrzygnięć, przesądzeń zawsze implicytywnie w poznaniu historycznym uczestniczących. Nie ograniczone do metodyki dzieło Topolskiego unika charakterystycznego dla tak uprawianej metodologii zawieszenia w próżni, obojętności wobec filozoficznego otoczenia historiografii. Znajduje (dziś już pogląd nieaktualny) punkty
„styczne” podmiotu badań historycznych z przeszłością, nie przesądzając z góry
o ich istnieniu, ale drążąc zapoznane oczywistości epistemologii historii. Miał jednocześnie Topolski ambicje dziełem swym wprowadzić w tym obszarze standardy, które
uczyniłyby z historii naukę w sensie social science. Historia pisana wg metodologicznych wskazówek Topolskiego byłaby socjologią i ekonomią z pogłębioną temporalnie perspektywą poznawczą. Zapowiada przy tym, przez zgłębianie problematyki poznawczej a nie tylko metodycznej, stały postęp nauki historycznej i jej standaryzację,
poprzez ujednolicanie zawartości wiedzy pozaźródłowej.
Metodologia historii dziś
Dzieło Topolskiego — pozwalam sobie tutaj na niesprawiedliwą, jawnie ignorującą
ówczesne otoczenie filozoficzne tegoż, krytykę38 — hołduje założeniom, na które nie
ma dziś zgody: zapatrzone jest w przyrodoznawstwo i „scjentyzuje się”, dąży do
obiektywności w sensie jednej, apodyktycznej prawdy, stosuje wyklętą w „nowej
humanistyce” strategię podmiotowo-przedmiotową, jest nieemocjonalne, po naukowemu chłodne, emocje dostrzega, ale jako problem, przeszkodę39, rości normatywne a nawet, poprzez postulat standaryzacji, totalitarne pretensje dalekie od modnego
Feyerabendowskiego pluralizmu czy nawet anarchizmu metodologicznego. Inspiracjami marksistowskimi, nieuchronnym kolektywizmem — mimo wspomnianego aktywizmu — wzbudza uprzedzenia raczej niż zrozumienie40, tym bardziej, że zawiera
sporo „cytatologii” z pism klasyków, dziś wybitnie źle kojarzonej. Razi swym po-
38
Ignorująca także ówczesne okoliczności polityczne i cenzuralne, uzależnienie historii od marksizmu oficjalnego, zideologizowanego.
39
W swym modelu podmiotu poznającego przyjmuje Topolski wizję podmiotu jako złożonego z wielu
funkcji egzystencjalnych: intelektu, cech psychicznych, usytuowania społecznego, wyznawanych wartości. Wszystkie one uczestniczą w poznaniu, niektóre jednak je odkształcają. Tak więc podmiot jest w jakimś sensie także tegoż poznania destruktorem. O pojęciu „podmiotu-destruktora” zob. M. C z a r n o ck a, Podmiot poznania a nauka, Wrocław 2003, s. 113.
40
Jak podkreśla W. Wrzosek, w części środowiska historyków — niebagatelne w tym znaczenie
dominacji twórczości Topolskiego — panuje fatalne utożsamienie teorii historii z marksizmem po prostu,
stąd też wszelka taka teoria, zważywszy na okoliczności odgórnego „marksizowania” historiografii (zob.
R. S t o b i e c k i, Historia pod nadzorem, Łódź 1993), wydaje się tej części historyków „podejrzana”. Zob.
W. W r z o s e k, Metodologia historii a metodyka nauczania historii, [w:] Między historią a edukacją
historyczną, red. V. Julkowska, IH UAM, Poznań 2003, s. 279–280.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
101
czuciem wyższości nad strukturalizmem, refleksją genetyczną, pragmatyczną, każdym innym niż „dialektyczny” wzorcem badań”41 oraz często przywoływaną kategorią „postępu” w nauce. Im bliżej jesteśmy dzisiejszej antyscjentystycznej humanistyki,
odżegnującej się od wszelkiego rodzaju logo-, fallo-, antropo-, etno-, centryzmów,
tym więcej zarzutów możemy podnieść pod adresem Metodologii historii.
Bez trudu, dla odmiany, znajdziemy w tym dziele wątki dzięki którym jasnym
staje się, dlaczego refleksja J. Topolskiego, mimo licznych podnoszonych pod jej adresem krytycznych uwag, jest kręgosłupem polskiej metodologii historii. Przyjęty tropem „mistrza podejrzeń” — K. Marksa — nieuchronny perspektywizm badania historycznego, kiełkujące podskórnie intuicje konstruktywistyczne wyrażone w teorii
wiedzy pozaźródłowej, humanistyczne przywiązanie do idei wolnej woli, chroniące
przed fizykalistyczną redukcją człowieka, zainteresowanie aksjologicznym wymiarem
poznania historycznego, udana (chciałoby się powiedzieć — „zgrabna”), przemyślna interpretacja procesu historycznego itd. Niechęci nie musi wzbudzać też obecny
w myśli poznańskiego badacza marksizm, tym bardziej, że unika on Leninowskiej
frazeologii, znanej z Materializmu a empiriokrytycyzmu. Wszystko to składało się
na podkreślaną wielokrotnie i przy różnych okazjach otwartość myśli Jerzego Topolskiego.
Wcześnie też dostrzegł poznański badacz braki swej metodologicznej syntezy,
kolejny, 15-letni okres intensywnej pracy nad teoretycznym zapleczem badań historiograficznych, zaowocował Teorią wiedzy historycznej42.
II. TEORIA WIEDZY HISTORYCZNEJ
Mimo, że deklaracja złożona przez Autora nie zezwala na potraktowanie Teorii wiedzy historycznej jako nowej Metodologii historii, a raczej jako rezultat pogłębionych
przemyśleń na temat niektórych tam już obecnych wątków, dzieło to jest — w moim
przekonaniu — także korektą wcześniej obowiązujących standardów. Pogłębienie czy
kontynuacja refleksji nad pewnymi problemami przyniosła istotne zmiany w zapatrywaniach Topolskiego na zagadnienia teorii historiografii. Symbolizuje te zmiany
tytułowy termin „teoria”, zastępujący wcześniejszą „metodologię”, pojęcie kojarzone
ze scjentystycznymi pretensjami analitycznej filozofii nauki z przenikającym ją, obsesyjnym problemem prawomocności metod poznawczych. Teoria, odwrotnie niż
metodologia, nie ma być historiografii imputowana, ale ma być faktyczną rekonstrukcją „zaplecza” poznania historycznego, ewentualnie tegoż korektą, nie rezygnuje bowiem Topolski z ambicji normatywnych.
41
Zrozumienie wykazuje jeszcze dla tzw. „refleksji logicznej”, będącej pod wpływem analitycznej
filozofii nauki. J. Pomorski pisze nawet o ówczesnych metodologicznych poglądach Profesora, iż były
one nacechowane „indywidualizmem metodologicznym”, w sensie założenia istnienia jednej nauki historycznej. Zob. i d e m, Jak uprawiać metodologię historii?, s. 15.
42
J. T o p o l s k i, Teoria wiedzy historycznej, Poznań 1983.
102
Szymon Malczewski
Standardy naukowości a teoria historiografii
Jest z pewnością Teoria wiedzy historycznej najbardziej „autorskim” dziełem w metodologicznym dorobku Jerzego Topolskiego — prezentuje w dojrzałej formie najbardziej reprezentatywne dla Jego wizji teorii historiografii pojęcia i koncepty. Będą
to: w planie ontologicznym pojęcie „subiektywnej i obiektywnej strony procesu historycznego”, dalej „wizja świata i człowieka”, „świadomość metodologiczno-nomotetyczna”, „wyjaśnianie integralne”, „kreowanie epistemologiczne” i „przestrzenie
ontologiczne”, „niezdaniowa (holistyczna) koncepcja narracji historycznej”, „mitologizacja wiedzy” itd.
W Teorii wiedzy historycznej zbliżył się Autor do praktyki historycznej, dystansując się jednocześnie od metodologii ogólnej nauk, pozostającej pod silnym wpływem przyrodoznawstwa, głównie fizyki. Punktem wyjścia i dojścia swych analiz uczynił
faktyczną aktywność historyka. Świadczą o tym liczne przykłady analiz tekstów historycznych, jak i zmiana perspektywy z „trójdzielnej” (apragmatycznej, pragmatycznej, przedmiotowej) metodologii ku pojęciom sterowania, modelowania, wyjaśniania
i sprawdzania, co miało odpowiadać etapom postępowania badawczego historyka.
Metodologia historii stawiała tezę: nie ma niezapośredniczonego poznania historycznego, same procesy zachodzące na styku rzeczywistości empirycznej i wiedzy wstępnej podmiotu są tam raczej sygnalizowane niż analizowane, wzbogacenie tej problematyki, prześwietlenie owych procesów „sterowniczych”, następuje właśnie w Teorii
wiedzy historycznej.
Teoria wiedzy historycznej wyzwala się, w kwestii swej własnej naukowości,
z uparcie dychotomicznego, dwuwartościowego myślenia, z prób apodyktycznego
wyznaczania czy wyszukiwania wszelkich granic demarkacyjnych, dzielących „czystą” naukę od aktywności pozanaukowej. Wszelkie podziały na linii naukowe–nienaukowe, jak i wiele innych, przedstawia Topolski pod postacią continnum. Teorię,
czego nie mogli mu wybaczyć zwolennicy logicznego rygoryzmu43, rozumie po prostu
jako zawsze jakoś aktywne „zaplecze” poznania, jest to całe rozciągłe continuum różnego rodzaju przeświadczeń: od potocznego, „mglistego” światopoglądu średniowiecznego kronikarza do subtelnych i logicznie „poprawnych” teorii naukowych.
Miarą dystansu Topolskiego do filozofii nauki jest odrzucenie kontrowersji indukcjonizm–dedukcjonizm. Zdaniem Topolskiego są to alternatywy fałszywe; zarówno
Popperowski dedukcjonizm, jak i indukcjonizm, lansowany przez neopozytywistów,
jako schematy wnioskowania obecne są w praktyce historiografii i nie wykluczają
się. Podobnie weryfikacja, uzasadnianie twierdzeń przebiega według schematów falsyfikacji, jak i konfirmacji–dyskonfirmacji. Myślenie Topolskiego zdaje się podążać
takim oto tropem: nieistotne są normy stanowione przez profesjonalną filozofię nauki,
skoro historyk, a i nie tylko on, w swej codziennej praktyce czyni tak jak czyni i myśli tak jak myśli.
43
S. P i e k a r c z y k, „Metateoria” teorii wiedzy historycznej, „Kwartalnik Historyczny” 4, 1984,
s. 987–1010.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
103
Epistemologia historii — epistemologia historyczna
Teoria wiedzy historycznej jest przykładem epistemologii uhistorycznionej, jest teorią
poznania historycznego po rewolucji Kuhnowskiej44, porzucającej utopijne poszukiwania kryteriów naukowości wobec świadomości historycznej zmienności ideałów
nauki.
Nauka winna być traktowana jako układ dynamiczny, który ujawnia stale zmieniające się
kryteria „naukowości” i w którym żadna teoria nie jest ostatecznym punktem odniesienia.
Dlatego w świetle tego spostrzeżenia nie jest uprawnione poszukiwanie początków czy ostatecznych kryteriów naukowości. To co uznajemy za „naukowe” dziś, może okazać się mniej
naukowe w świetle przyszłego rozwoju.45
Wobec powyższego stwierdzenia wzbogaca Autor swoją perspektywę badawczą,
poprzednio obejmującą procedury badawcze (metodykę), teorię poznania i teorię procesu dziejowego, o socjologiczne i psychologiczne uwarunkowania twórczości historycznej46 oraz teorię rozwoju nauki historycznej. Przyznaje większą niż dotychczas
rolę determinantom pozapoznawczym a nie autonomicznej zasadzie racjonalności.
Wiele inspiracji czerpie Topolski z twórczości J. Kmity, sięga do niej chociażby po
ideę „współczynnika humanistyczno-metodologicznego” i teorię korespondencyjnego
rozwoju nauki, chociaż ujawnia przy okazji także swój indywidualny pogląd na kwestię
rozwoju nauki47. Wraz ze świadomością historycznej zmienności kryteriów naukowości w porządku diachronicznym przyznaje poznański badacz, że podobnie różne
nieprzekładalne (oparte na odmiennych współczynnikach metodologiczno-humanistycznych) wizje-prefiguracje przeszłości funkcjonują także równolegle wobec siebie. Zamiast narzucającego się zwykle przy podejmowanej tu problematyce pojęcia
odmiennych paradygmatów48, stosuje w odniesieniu do historiografii terminy „standardowych i niestandardowych zasad badania”. Bliższy staje się Topolski postawie
pluralizmu metodologicznego.
Zastosowania różnych współczynników metodologiczno-humanistycznych — jak
pisał — powoduje, że możliwe jest: „mówienie formalnie o tym samym a jednak
o czymś innym”, jakości „te same”, a jednak u różnych historyków „inne”, to nade
wszystko: „przestrzenie ontologiczne” oraz „wizja świata i człowieka”, fundament
pisarstwa historycznego. Zakłada poznański metodolog możliwość założenia różnych
44
Ściśle rzecz biorąc, jeden niewielki akapit dotyczący Struktury rewolucji naukowej Kuhna , znalazł
się już w Metodologii historii, tam jednak, zaaferowany epistemologicznym i ontologicznym novum
materializmu historycznego, pominął Topolski to, co w koncepcji rozwoju nauki wg Kuhna najistotniejsze. Podobnie, parokrotnie powołuje się na Filozofię i filozofię nauki L. Geymonata, także podejmującą
problem historycznej zmienności ideałów nauki.
45
J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 22.
46
Topolski bardziej sygnalizuje potrzebę takich badań, niż faktycznie się nimi zajmuje.
47
Topolski postrzega rozwój nauki jako proces zdeterminowany przyczynowo, Kmita preferuje, wg
Topolskiego, wizje bardziej schematyczną (nawet teleologiczną!) i przyznaje prymat determinacji funkcjonalnej.
48
Termin „paradygmat” w rozumieniu Kuhnowskim jest, wg Topolskiego, nieprzydatny do analizy
zmienności ideałów wiedzy w obrębie historiografii, bowiem nie ma tu całościowych wzorców–programów
badawczych, które pozostawałyby w stosunku do siebie w określonych relacjach.
104
Szymon Malczewski
— w nieskończonej liczbie wariantów — „przestrzeni ontologicznych”, najogólniejszych wstępnych prefiguracji przeszłości, w toku badania konkretyzowannych. Analogicznie możliwe do przyjęcia są różne wizje człowieka w historii. Relacja pluralistycznej wielości funkcjonujących, nieprzekładalnych ontologii w stosunku do „jednej
obiektywnej”, nie doczekała się w Teorii wiedzy głębszej analizy49. Koncepcją „przestrzeni ontologicznych” stawia Topolski zaledwie znak zapytania nad „twardym” jeszcze realizmem, jakiego zwolennikiem był w Metodologii historii. Relacja: obiektywna
rzeczywistość–model rzeczywistości, ściślej — wiele możliwych modeli, pozostaje
w świetle ustaleń Topolskiego w Teorii wiedzy historycznej, nierozwiązanym paradoksem.
Historyk w „kręgu hermeneutycznym”
Podjęta w Metodologii historii myśl o nieuchronnej założeniowości wszelkiego poznania, wiedzie Autora ku problematyce „kręgu hermeneutycznego” i niemożliwości
ucieczki od poznawania na sposób ludzki.
Ów „krąg” zwraca uwagę na cyrkularność naszego poznania, czyli na stałą współzależność
ukształtowanych kulturowo kategorii myślenia z jednej strony i naszego poznania, szczególnie gdy chodzi o nauki humanistyczne (poznanie człowieka), z drugiej.50
Podmiot poznania, nie do wyobrażenia w formie tabula rasa, jest nieodwołalnie
zakładnikiem przekazanych mu w ramach tradycji sposobów myślenia i tym samym
„więźniem” określonej kultury, niemożliwa jest żadna inna wiedza jak tylko pojęciowa, a tych dostarcza kultura, w której partycypuje badacz-podmiot.
Wśród całej obfitości elementów, jakie pomieścić może wstępna wiedza podmiotu, wyróżnia jednak Autor Świata bez historii te bardziej lub mniej pożądane, mogące się przyczynić do trafnego, realistycznego „uchwycenia” przeszłości lub ten
realizm na linii podmiot–przeszłość deformujące. Do pierwszych zalicza „wartościową teorię”, do drugich — potoczny światopogląd, wartości pozapoznawcze, ideologię
polityczną itd. Wobec niemożności przerwania zaklętego kręgu hermeneutycznego,
którego fatalizm wiedzie ku antropomorfizacji zjawisk świata poznawanego51 proponuje Topolski „zapanować” nad tym fatalizmem poprzez — tu częściowo powraca
do wątku podjętego w Metodologii historii — stałe, świadome stosowanie dostępnych a niezbywalnych pojęć, wyobrażeń, schematów myślenia, prefigurujących przedmiot poznania. Mimo świadomości „zatopienia” w kategoriach kulturowych, nie traci
optymizmu w możliwościach kontrolowania procesu poznawczego. Z perspektywy
dnia dzisiejszego, a i wówczas, koncepcja kontroli nad cyrkularnością poznania ludzkiego wydaje się bardzo kontrowersyjna52.
49
K. Z a m o r s k i, Zagadnienie przestrzeni ontologicznej w historiografii, [w:] Gra i konieczność,
red. G. A. Dominiak, J. Ostoja-Zagórski, W. Wrzoska, Bydgoszcz 2005, s. 21, 23.
50
J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 122.
51
W. W r z o s e k, Historia–kultura–metafora, s. 13–14.
52
Zob. recenzja, S. P i e k a r c z y k, „Metateoria”..., op. cit.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
105
Przy okazji rozważań nad uzależnieniem wyniku poznania od kulturowo podyktowanych przedsądzeń i prób zaradzenia tymże, ujawnia się problematyka „głębi”
świadomości podmiotu, obszar tego swoistego podmiotowego a priori jawi się jako
struktura piętrowa, która w porównaniu do tego co prezentował Topolski w Metodologii historii, wydaje się mniej przejrzysta. Każda analiza, z prób której Topolski
nie rezygnuje, podmiotowego „zaplecza”, dokonywana jest ze świadomością owej
nieprzejrzystości. Oczywiście problematyka „głębi” nie jest przez Topolskiego kojarzona z inspiracjami płynącymi z psychoanalizy. Nieświadome w rozumieniu Topolskiego to tyle co zapoznane, funkcjonujące w formie automatyzmów, myślowych
nawyków. Enigmatyczność tej struktury wynika nie tylko z trudności rozpoznania
i nazwania tworzących ją elementów, ale także, a może przede wszystkim, z wzajemnego powiązania, nieustannych przekształceń i podlegania niekiedy tajemniczym,
bo „dotąd nie znanym procesom”53. Podmiot nauki obecny w Teorii wiedzy historycznej w poznaniu operuje nie tylko intelektem, jak podmiot Kartezjański, ale poznaje
nie wyłączając żadnej warstwy egzystencjalnej, co najwyżej je kontrolując, starając
się ustanowić jakąś hierarchię. Podmiot ten, gdyby nie podkreślana silnie jego racjonalność, bliższy byłby temu z „filozofii życia” niż abstrakcyjnemu ideałowi Kartezjańskiemu. Jest całością swych funkcji egzystencjalnych, a nie tylko wyabstrahowaną ich częścią, przez co wydaje się on mniej „filozoficzny”. Złożoność podmiotu
poznania historycznego podkreślona zostaje ideą „trzech perspektyw poznania: metodologicznej, ontologicznej i ideologicznej”.
O ile więc, w bardziej lub mniej udany sposób rozkłada Topolski świadomość
podmiotu na składowe — dodajmy inne składowe, liczniejsze niż w Metodologii historii — o tyle niepokoją go procesy, jak sam powiada nieuniknione, dogmatyzacji,
mitologizacji wiedzy. Procesy te są nieuniknione, ponieważ zdają się wpisane w specyfikę poznania w ogóle, są to pewne ludzkie skłonności, przejawiające się w aktywności poznawczej. Zarówno idea standardowych/niestandardowych zasad badania,
jak i problematyka dogmatyzacji wiedzy, jej krzepnięcia, unieruchamiania, bliskie są
podejmowanym w obrębie uhistorycznionej (L. Fleck, T. Kuhn, S. Amsterdamski)
refleksji nad rozwojem nauki, analizom stosunku tradycjonalizmu i nowatorstwa
w postępowaniu badawczym.
Pojawia się tutaj pojęcie mitu, nie kojarzone jako jeden z członów pary: prawda–
–fałsz, jak to się zwykło rozumieć. Mit u Topolskiego nie jest skojarzony z tworem
fantazji, niewiedzy czy, mocniej, zabobonu i myślenia anachronicznego, nie jest „nieprawdą” po prostu. Zmitologizowanie jest następstwem unieruchomienia fragmentów wiedzy, traktowania ich jako „całości gotowej i skończonej” — przeświadczenia
mityczne tworzą ową „głębię”, pokłady myślowych nawyków, często niewyartykułowanych. Tylko dynamika, jaka cechuje „wartościowe teorie”, wynikła z „kontaktu
z materiałem empirycznym”, z potrzeby konkretyzacji, jest skutecznym antidotum
na nieuchronne skostnienie. Stąd charakterystyczna dla Teorii wiedzy historycznej krytyka takich schematów myślenia, jakie narzucała wcześniej chwalona cybernetyka,
teoria mnogości, behawioralna teoria zachowania.
53
J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 157.
Szymon Malczewski
106
Świat historii jawi się teraz poznańskiemu badaczowi jako obszar cechujący się
liczniejszymi niż w Metodologii historii swoistościami, podatny na zróżnicowanie
w przewadze jakościowe a nie ilościowe (choć ten analityczny i ścisły umysł wciąż
wiązał wielkie nadzieje na wzrost potencjału poznawczego, związanego z rozwojem
metod ilościowych)54. Dlatego też ufa Autor teoriom wypracowanym na gruncie historii, albo jeśli są one zapożyczone z innych dyscyplin, to poddanym konkretyzacjom,
tak aby maksymalnie bliskie były niuansów świata historii, aby miały zdolność realistycznego „uchwycenia” przeszłości, unikając deformacji jej obrazu. Nie rezygnuje przy
tym z poszukiwania tego co w dziejach ogólne, program historiografii teoretycznej
i wyjaśniającej nie tracił na aktualności, jednak nie za cenę uproszczeń. Naczelną zasadą jest tutaj jak najwierniejsze „odzyskanie” przeszłości. To „odzyskiwanie” przybiera postać gry pomiędzy koniecznym (idealizacyjnym) uproszczeniem rzeczywistości poznawanej, a partykularnością historiografii opisowej, idiograficznej. Teoria
wiedzy jest propozycją nowej, subtelniejszej niż wcześniejsza cybernetyczna, ontologii rzeczywistości przeszłej, skonfederowana jest z nowymi strategiami poznawczymi, wyrażonymi w poddanej modyfikacji teorii źródła.
E m p i r i a, n o w a t e o r i a ź r ó d ł a — n o w a o n t o l o g i a
Nowe spojrzenie Topolskiego na materiał źródłowy ściśle wiąże się z fundamentalnymi i dla Jego twórczości metodologicznej specyficznymi, procedurami „modelowania” i „kreowania epistemologicznego”. W czym rzecz? Zmodyfikowana teoria źródła
stanęła pod znakiem pojęć znakowe/oznakowe. Materiał źródłowy jest zasobem, który
zawiera pewną porcję informacji o czymś, przy czym taka relacja jest zawsze sugerowanym obrazem zdarzeń i stanów rzeczy. Dla Topolskiego, który rezygnuje z idei
czystego opisu, każda próba opisu rzeczywistości wyzbyta jest tego typu „niewinności”, zawsze pociąga za sobą hierarchizację, selekcję, dobór nieobojętnej dla obrazu
całości terminologii, słowem — taka relacja już jest pewną kreacją, pewnym „sugerowanym modelem rzeczywistości”55. Ten materiał, który powstał z intencją informowania o czymś, jest określany jako „adresowany”; intencjonalne adresowanie informacji ma pociągać za sobą większy ładunek kreacji odautorskiej. O charakterze
informacji źródłowej (adresowanym bądź nie adresowanym), decyduje ładunek zawartej w nim perswazji. Kryterium nowej klasyfikacji jest „charakter więzi informacyjnej (komunikacyjnej) zachodzącej między historykiem a źródłem”56.
Jeszcze większy niż w Metodologii historii znak zapytania stawia poznański badacz nad ściśle rozłącznymi próbami klasyfikacji źródeł — każde źródło jawi się teraz
jako „mieszanka” różnego typu informacji, adresowanych i nieadresowanych. Źró54
Jak spostrzegł J. Pomorski, Teoria wiedzy historycznej jest rekonstrukcją metodologii historiografii
scjentystycznej w wariancie związanym właśnie z rozwojem metod matematyczno-ilościowych oraz komputerowym gromadzeniem i analizowaniem danych. Zob. J. P o m o r s k i, op. cit., s. 17–18.
55
J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 258.
56
Ibidem, s. 260.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
107
dło objawia swój informacyjny potencjał jako czegoś znak, ale także czegoś oznaka
(symptom). Informacja symptomatyczna jest niezamierzoną, a zatem, wg terminologii Topolskiego, także nieadresowaną.
Postrzeganie źródeł historycznych jako materiału zawierającego dane na temat
świadomości ludzi czasów minionych, nieuchronnie sugeruje także subtelniejsze pojmowanie samej przeszłości. Nie jest to, jak już stwierdziliśmy, cybernetyczny schemat z Metodologii historii, ale rzeczywistość kulturowa, źródła są jej wytworami,
a ich „produkowanie” czynnością kulturową. Świadomość jest regulatorem działań
człowieka, jej rekonstruowanie staje się koniecznością, jeśli chce się te działania zrozumieć. Nowa perspektywa poznawcza, przyjęta wraz z symptomatycznym rozumieniem informacji źródłowej, sprzyja generowaniu niewspółmiernej do tzw. klasycznej
historiografii, wizji świata przeszłego. Z powodzeniem taki obraz świata społecznego możemy skojarzyć z obecną w poznańskiej szkole metodologicznej, za sprawą
prac J. Kmity, wizją kultury jako „ponadindywidualnej struktury myślowej”.
Zakładana jedność materialnego i duchowego wiedzie też ku podjętemu w łonie
antropologii historycznej pojęciu „mentalite”. Do tego rodzaju inspiracji przyznawał
się Topolski, cytując M. Bachtina, L. Febvre’a, G. Dub’ego, klasyków antropologizującej historiografii, nie przywołując przy tym samego pojęcia „mentalite”. Proponuje Autor Świata bez historii, aby historyk porzucił rekonstrukcję behawioralnie
rozumianego działania-zachowania człowieka w przeszłości, dokonywaną poprzez
rejestrowanie „śladów” tegoż działania, a zamiast tego pokusił się o takie „czytanie”
źródła, aby przybliżyło ono świat spowity przez swoisty „eter”, aby oddało ono swoistości wyrażane pod pojęciem ducha — czy mniej romantycznie — atmosfery epoki, którą tworzą sfery motywacyjno-świadomościowe, bardzo szeroko rozumiane.
Źródło ma być interpretowane jako zapis doświadczania świata przez Autora (wytwórcę) źródła. Rekonstruowanie myślowych regulatorów ludzkiego działania pozwala,
jak to rozumiem, uniknąć wrażenia, że działanie to jest jakby „zawieszone w próżni”, co — jak myślę — przyczyniało się do tłumaczenia tegoż wulgarnie interpretowanym determinowaniem ekonomiczno-technologicznym.
Powyższe konkluzje sugerują, jakoby Teoria wiedzy historycznej była metodologią nadbudowaną nad nieklasyczną, w jej nurcie antropologicznym, historiografią,
propozycją charakterystyczną dla „trzeciego pokolenia” Szkoły Annales, o antynaturalistycznym, niescjentystycznym charakterze. Tymczasem, wiele za tym przemawia,
Topolski nie rezygnuje z naturalizmu metodologicznego, ale naturalizm przybiera tutaj manierę „scjentyzmu zhumanizowanego”57 poprzez dojrzałą koncepcję „dwóch
stron procesu historycznego” — „obiektywnej” (masowy rezultat działań człowieka
o charakterze procesu przyrodniczego) i „subiektywnej” (w postaci zamierzonych,
wolicjonalnych, działań, ukierunkowanych na osiągnięcie celu). Poznański badacz
syntetyzuje dwa punkty widzenia. Powyższemu zabiegowi towarzyszy postulat „wyjaśniania integralnego”, łączącego model Hempeliański, interpretujący zjawiska obiektywizująco, z Kmitowską procedurą interpretacji humanistycznej, która to procedu57
Pojęcie użyte przez W. Piaska, [w:] i d e m, Antropologizowanie historii. Analiza metodologiczna
twórczości Witolda Kuli, Poznań 2004, s. 134.
Szymon Malczewski
108
ra zastępuje wcześniejszy (w Metodologii historii) model wyjaśniania, sięgający po
schematy logiki sytuacyjnej i teorii zachowania.
Wciąż bardzo istotnym źródłem inspiracji pozostaje nieklasycznie interpretowany materializm historyczny, tu traktowany jako baza dla formułowania dyrektyw metodologicznych, a nie zbiór gotowych twierdzeń teoretycznych. W Teorii wiedzy historycznej pragnie Topolski przeszłość rozumieć zgodnie z duchem marksizmu a nie
jego literą, chce uniknąć takiego odniesienia do marksizmu, gdzie jest on tylko repertuarem zdań gotowych do cytowania.
P r z e s z ł o ś ć — h i s t o r y k — n a r r a c j a,
g d z i e k r y j e s i ę ( P - ) p r a w d a?
Teoria wiedzy historycznej zawiera wiele stwierdzeń charakteryzujących relację podmiot–przedmiot (historyk–przeszłość), które — gdyby odseparować je od deklaracji
wierności obiektywistycznym ideałom nauki — czynią przeszłość, w świetle wspomnianych ideałów, niebezpiecznie „nieobecną”, sugerując wybitnie konstrukcyjny charakter poznania historycznego. Sprowadzają się one do tego, że przeszłość dla współczesnych, dla ich świadomości istnieje tylko jako mniej lub bardziej profesjonalnie
stanowiona wiedza o niej. Tylko w postaci mniemań o przeszłości przejawia się jej
„obecność” w świadomości człowieka współczesnego. Przekonaniom tym towarzyszy wciąż realizm odniesiony do narracyjnych obrazów rzeczywistości minionej,
w mocy utrzymuje Topolski formułę adequatio rei et intellectus, choć jest to w tym
wcieleniu realizm hipotetyczny, bliski ewolucyjnym epistemologiom. Przeszłość „sama
w sobie”, ściślej jej obiektywne, niegdysiejsze istnienie, jest tutaj zakładana w trybie
hipotetycznym.
Cały czas w swej pracy zakładają oni [historycy], i to niezależnie od poglądów filozoficznych, że istnieje jakaś obiektywna, tzn. niezależna od ich świadomości, rzeczywistość, którą
w toku badania historycznego należy naukowo „odzyskać” i z tą obiektywną i nieznaną rzeczywistością porównują oni swe twierdzenia o niej.58
Faktycznie — przyznaje poznański metodolog — modelowanie obrazu przeszłości jest grą pomiędzy konkurencyjnymi narracjami, aspirującymi do prawdziwego
przedstawiania przeszłości. Stanowienie wiedzy o przeszłości jest konfrontacją tego,
co już uznane z tym, co do tego uznania aspiruje. Przyznaje Autor Marksizmu
i historii, że nie bez znaczenia w całej procedurze poznania przeszłości jest mechanizm osiągania konsensusu, zgody profesjonalnego środowiska naukowego na nową
interpretację przeszłości. „Korpus wiedzy historycznej” — całokształt uznanej wiedzy o przeszłości jest, jak sugerował to wiele lat wcześniej L. Fleck, wytworem kolektywu naukowego.
Nie jest w stanie wskazać Topolski momentu, w którym przeszłość jawi się „sama
w sobie”. Nie jest takim elementem nagiej prawdy materiał źródłowy, zawierający,
jak sugerował Topolski, określoną, już poddaną modelowaniu wizję przeszłości. Kontakt
58
J. T o p o l s k i, Teoria..., s. 440.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
109
historyka z tym źródłem przyczynia się do „nawarstwiania” punktów widzenia —
całe poznanie historyczne rozciągłe w czasie (kolejny ukłon w stronę L. Flecka) jawi
się Topolskiemu jako kolejne fazy modelowania obrazu przeszłości. Ukradkiem
w myślenie badacza wkradają się intuicje, które legły u podstaw tekstualizmu.
W Teorii wiedzy historycznej jest jednak Autor zdecydowany bronić idei relacji
epistemologicznej z trójczłonowym podziałem: przedmiot–podmiot–wiedza. Dla
jasności sytuacji, wyraźnie podkreśla niewystarczalność koncepcji prawdy pragmatyczno-koherencyjnej — pozostaje ona w cieniu naczelnej wartości poznawczej:
prawdy korespondencyjnej. Użyteczność wiedzy naukowej pozostaje pochodną jej
izomorfizmu z rzeczywistością — stwierdza Jerzy Topolski.
Fragmenty Teorii wiedzy historycznej poświęcone znaczeniu konsensusu środowiskowego dla stanowienia narracyjnych obrazów przeszłości, są takimi wątkami
w refleksji Topolskiego, dzięki którym zaaprobowany przez Profesora w latach 90.
konstruktywizm w historiografii nie wydaje się elementem w sposób koniunkturalny
sztucznie zaaplikowanym, przyjętym po to, aby nie „odstawać” w metateoretycznych poglądach od filozoficznego otoczenia humanistyki, co się notorycznie zarzuca środowisku historycznemu. Myśl Topolskiego, wydaje mi się to dość łatwe do
wykazania, zawsze zawierała pewien „ładunek” myślenia w kategoriach, które A. Zybertowicz określa „konstruktywistycznym modelem poznania”, będąc przy tym nacechowaną czymś, co można określić lękiem przed idealizmem, rzeczą naturalną
w przypadku konsekwentnego filozoficznego materialisty. Oscylująca wokół klasycznych pytań teorii poznania myśl Topolskiego stopniowo kwestionowała roszczenia
„twardego” empiryzmu, realizmu, obiektywizmu, czyniąc to, podobnie jak u przedstawicieli nieklasycznych nurtów historiografii, jakby mimochodem, nie w pełni świadomie, hołdując przy tym deklaratywnie tradycyjnym wartościom poznawczym59.
Innym takim wątkiem w przemyśleniach Topolskiego nad teoretycznymi podstawami historiografii, na polskim gruncie (wówczas!), dosłownie antycypującym
dopiero co nadchodzący głośny nurt metodologicznej refleksji, jest bardzo widoczny
kurs na problematykę narracji. Dzieło to tkwi nie tylko w paradygmacie teoretyczno-ilościowym, ale także, przynajmniej częściowo, w refleksji narratywistycznej. Teoria wiedzy historycznej porusza w stosunku do poprzednich dzieł Topolskiego, niewspółmiernie wiele zagadnień dotyczących mechanizmów powstawania narracji,
struktury narracji, także narracji widzianej w optyce bardziej tradycyjnej problematyki,
zagadnienia jej prawdziwości. Co w narracji jest nośnikiem prawdy — zdanie czy
strukturalnie rozumiana całość? Ten iście Quine’owski dylemat przyczynia się do „rozmiękczenia” idei prawdy korespondencyjnej. Topolski postrzega ją jako cechę stopniowalną.
Zupełnym nowatorstwem było niewątpliwie holistyczne, niezdaniowe rozumienie
struktury narracji, która jest „powiązaną” teoretycznym zapleczem sekwencją obejmujących się treściowo całostek, akapitów, rozdziałów, obrazów, a nie sumą zdań
59
W. W r z o s e k, Destrukcja tradycyjnej wizji poznania historycznego, [w:] W kręgu historii, historiografii i polityki, red. A. Barszczewska-Krupa, S. Liszewski, W. Puś, R. Stobiecki, J. Szymczak, Łódź
1997, s. 25.
Szymon Malczewski
110
po prostu. Narracja posiada strukturę, jak to później zmetaforyzuje, narastającej „lawiny”, a za prawdziwość jej odpowiada — takie stanowisko miało być rozwiązaniem paradoksu prawdy historycznej — właśnie to, co stanowi jej teoretyczne zaplecze. Struktura narracji miała w ten sposób izomorficznie w sposób uproszczony
— modelowy, odzwierciedlać strukturę samej rzeczywistości.
Śmiem sądzić, że dla tych właśnie nowatorskich, antycypujących przyszłość humanistyki tendencji, Teoria wiedzy historycznej przeżyła się w stopniu o wiele mniejszym niż Metodologia historii.
III. JAK SIĘ PISZE I ROZUMIE HISTORIĘ
Trzecia z fundamentalnych metodologicznych syntez Topolskiego pt. Jak się pisze
i rozumie historię60 jest poprzez obecne w niej koncepty bardzo daleka zarówno od
Metodologii historii, jak i Teorii wiedzy historycznej. Jest próbą odpowiedzi na zupełnie nowe wyzwania stojące przed historiografią jako dziedziną humanistyki, stojącą
w obliczu tekstualizmu. Tekstualizm nie jest zaledwie kolejnym idealizmem, ograniczonym do filozoficznych spekulacji sceptycyzmem w stosunku do obiektywności
świata poza podmiotem poznającym. Towarzyszy mu kryzys realizmu w naukach
przyrodniczych. Niewspółmierność fizykalnych obrazów świata, jakimi operują paradygmaty mechanicystyczny i relatywistyczny, wzmacnia poczucie braku zaufania do
idei reprezentacji, w sposób w jaki nie były tego w stanie uczynić żadne argumenty
w stylu Berkeleya.
Epistemologia po linguistic turn
Obrastająca w liczne interpretacje Quine’owska teza o niedookreśleniu wiedzy przez
dane empiryczne oraz twierdzenie Heisenberga o niemożność dokonania dowolnie
dokładnego pomiaru na poziomie mikrocząstek znajdują równoważne zastosowania
w obszarze humanistyki. Kulturowa „zasada nieoznaczoności”, przekonanie o nieuchronnej dozie imputacji kulturowej w każdym akcie poznawczym, kulturowo-lokalny, historyczny charakter samej relacji epistemologicznej, a nade wszystko świadomość „nieprzezroczystości” medium, jakim jest język, to problemy z jakimi boryka
się teoria poznania, refleksję podejmująca pod znakiem linguistic turn, którego zaczątku poszukuje się w twórczości F. Nietzschego, a dojrzałych cech — u F. De Saussure’a.
Kryzys tradycyjnych wyobrażeń na temat poznania — w tym najbardziej do tej
pory godnego zaufania poznania naukowego — osiąga apogeum w przekonaniu o bezzasadności epistemologii w ogóle, ustępuje ona pola przyrodoznawczo zorientowanej psychologii (epistemologia znaturalizowana Quine’a), analizom socjologicznym
(„mocny program” szkoły edynburskiej) albo dyscyplinom ukonstytuowanym pod
szyldem cognitive science. Istota wspomnianego kryzysu polega na destrukcji zało60
1998.
J. T o p o l s k i, Jak się pisze i rozumie historię. Tajemnice narracji historycznej, wyd. II, Warszawa
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
111
żeń strategii platońskiej; najpełniej krytyka wielowiekowych tradycji teorii poznania
wyrażona została w neopragmatycznej krytyce idei „zwierciadlanej istoty” R. Rorty’ego, obecnej w zakładanych modelach podmiotu poznającego61. Krytyka Rorty’ego
zasadza się na wizji języka jako użytecznego narzędzia, a nie środka opisu „chwytającego” prawdę o świecie. Zniesieniu ulega dychotomia podmiot–przedmiot, co w historii oznaczałoby negowanie relacji historyk–źródło. Prawda staje się w obrębie myślenia postmodernistycznego wytworem kultury, a nie odniesieniem, relacją pomiędzy
poznawczo uprzywilejowanym podmiotem a rzeczywistością poza nim samym, gotową i czekającą na „odkrycie”.
Postmodernistyczny klimat fin de sièclu epoki racjonalności naukowej, wzmocniony zostaje iście heretyckimi krytykami dokonywanymi przez M. Foucaulta („wiedza-władza”)62, P. Feyerabenda (nauka jako forma zniewolenia)63 czy B. Latoura
i D. Bloora (nauka jako społeczna konwencja). Luminarze postmodernizmu wieszczą
śmierć epistemologii lub narodziny nowej epistemologii, wyzwolonej z mitu naukowego rozumu, jak też idei „reprezentacjonistycznej”.
JAK SIĘ PISZE I ROZUMIE HISTORIĘ —
ŚWIADECTWO MYŚLOWEGO NOWATORSTWA CZY KONSERWATYZMU?
Najprościej byłoby stwierdzić, że dzieło Jak się pisze i rozumie historię jest koniunkturalnym akcesem Topolskiego do grona zwolenników konstruktywistycznego modelu poznania64. Wobec sygnalizowanej obecności w twórczości Topolskiego wątków
konstrukcyjnych, m.in. koncepcji konstruowania faktu historiograficznego zawartej
w Metodologii historii, oraz kreowania epistemologicznego, zaprezentowanej w Teorii
wiedzy historycznej, trudno przyjąć tezę o czysto koniunkturalnych przyczynach odejścia od obiektywistycznych ideałów wiedzy. Swego rodzaju klamrą, spinającą ponad
30 lat metodologicznej refleksji poznańskiego badacza, jest wątek czy raczej problematyka narracji. Taka czy inna historiografia oparta na różnych ideałach metodologicznych, zawsze zmuszona jest swe ostateczne ustalenia prezentować w formie narracji, co w przekonaniu Topolskiego, w poważnym stopniu determinuje charakter
historiografii. Zatem wbrew oczywistej różnicy pomiędzy trzema kamieniami milowymi refleksji Topolskiego, Jak się pisze i rozumie historię nie wyznacza, w moim
przekonaniu, momentu zerwania, „nieciągłości”. Jest to niewątpliwie nowy etap
w twórczości poznańskiego metodologa, ale nie sprawia wrażenia mechanicznie zestawionego z etapami wcześniejszymi, moment przejścia jest płynny, choć niewątpliwie bardziej gwałtowny niż ten pomiędzy Metodologią historii a Teorią wiedzy
historycznej.
61
R. R o r t y, Filozofia a zwierciadło natury, Warszawa 1994.
M. F o u c a u l t, Nadzorować i karać. Narodziny więzienia, Warszawa 1998.
63
P. F e y e r a b e n d, Krytyka naukowego rozumu, [w:] Racjonalność i styl myślenia, red. E. Mokrzycki, Warszawa 1992.
64
A. Z y b e r t o w i c z, Przemoc i poznanie. Studium z nieklasycznej socjologii wiedzy, UMK, Toruń
1995.
62
Szymon Malczewski
112
W Metodologii historii i Teorii wiedzy historycznej konstruktywizm był obecny
podskórnie, przytłumiony jawnie empirycznymi i realistycznymi deklaracjami metodologicznymi. W Jak się pisze i rozumie historię tendencja ulega jakby odwróceniu
(pozwalam sobie tutaj na maksymalne uproszczenie) deklarowany konstruktywizm
zasadza się tu wyraźnie na reliktach myślenia obiektywistycznego. Jak stwierdza
J. Pomorski, konstruktywizm jest tutaj bardziej deklarowany niż zakładany65. Wbrew
oczywistości, nakazującej potraktować Jak się pisze i rozumie historię jako przede
wszystkim manifest konstruktywizmu w historiografii, postrzegam to dzieło w nie
mniejszym stopniu w roli świadectwa konserwatyzmu Topolskiego. Wobec niepokojących tendencji, jakie wnosi ze sobą do historiografii duch postmodernizmu, ujawnia Autor Marksizmu i historii obawy wspólne dla środowiska historyków. Nie czyni
tego w atmosferze niechęci i podejrzliwości66, ale przyjmuje raczej strategię „oswajania” nowych tendencji, wbrew inercyjnym, zachowawczym postawom cechującym historiografię.
I choć nowe propozycje rozumienia historii jako działalności raczej typu narracyjno-literackiego, a nie postępowania zmierzającego do „naukowego” poznania przeszłości, jedynie
w małym stopniu przenikają do warsztatów profesjonalnych historyków, przywiązanych do wyznawanych założeń ontologicznych i epistemologicznych, to jednak niesłusznym byłoby zamykanie oczu na to co się o historii, w mniej czy bardziej postmodernistycznych kręgach sądzi.67
Topolskiego zdecydowanie nie dotyczy problem ignorancji wobec nowych prądów myślowych, opanowujących humanistykę. Jest w stanie, co udowadnia w Jak
się pisze i rozumie historię, „nadążyć” za oddalającą się od świata akademickiej historii „nową humanistyką”. Konserwatywne wątki w jego myśleniu ujawniają się nie
jako efekt zapoznania z kwestiami epistemologicznymi, które zawsze stanowiły fundament jego rozważań, ale są raczej reakcją na wieszczony „koniec historii”, jako
konsekwencji kryzysu idei reprezentacji, ucieleśnionej w podmiotowo-przedmiotowej strategii poznawczej. Jak sam przyznawał przy innej okazji, tak radykalne tendencje współczesnej filozofii jak Derridiański dekonstrukcjonizm, gdyby je konsekwentnie zrealizować na obszarze badań historiograficznych, oznaczałyby „śmierć
historii” jako dyscypliny, wobec śmierci historii jako res gestae.
Zatem, poznański badacz pozostaje jakby krok przed tekstualizmem, wzbraniając się przed akceptacją jego najbardziej rewolucyjnych konsekwencji. Pyta:
Czy historyk ma dostęp do przeszłej rzeczywistości?68 Czy rzeczywiście granica między historią a literaturą jest iluzoryczna i nie do wyznaczenia? Czy historia jest skazana na stracenie swej osobowości naukowej, do jakiej dochodziła przez całe wieki?69
65
J. P o m o r s k i, op. cit., s. 20.
J. G i e d y m i n, Czy warto przyjąć propozycje tekstualizmu?, [w:] Dokąd zmierza współczesna
humanistyka?, red. T. Kostyrko, Instytut Kultury, Warszawa 1994, s. 41, także P. O z d o w s k i, Prawda
obroniona czyli: jak przepędzić ponure i beztroskie nastroje ze współczesnej filozofii?, [w:] ibidem, s. 79.
67
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 82.
68
Ibidem, s. 377.
69
Ibidem, s. 95.
66
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
113
Kością niezgody pomiędzy rzecznikami radykalnego konstruktywizmu a postawą Topolskiego-historyka, pozostają udzielone wtedy przez niego odpowiedzi: pozytywna — na pierwsze pytanie (przy założonej modyfikacji pojęcia „dostępu) oraz
negatywna — na dwa pozostałe.
Praca Jak się pisze i rozumie historię jest metodologią, jeśli można tu użyć jeszcze takiego terminu, uprawianą według standardów wiedzy o kulturze skrajnie odmiennie od tego, co prezentował Topolski w Metodologii historii, gdzie dominowały
wzorce „filozofii analitycznej”. Rozważania ilustrowane są działającymi na wyobraźnię, żywymi, nie spetryfikowanymi metaforami, mniej natomiast tutaj dbałości o kulturę logiczną70.
Najdobitniej rzucającą się nowością Jak się pisze i rozumie historię w stosunku do
wcześniejszych „etapów” twórczości Topolskiego jest brak analitycznych szczegółowych rozważań nad naturą procesu historycznego, w przeważającej mierze opartych
na fundamencie materializmu historycznego, tudzież interdyscyplinarnie odwołujących
się do innych dziedzin nauki. Podobnie novum stanowi konsensualno-koherencyjna
teoria prawdy, zastępująca wykładnię klasyczną, oraz przyjmowany prymat zagadnień retorycznych i etycznych nad logiką naukowych uzasadnień i obiektywnością,
jako bezinteresowną „bezstronnością”, elementem modernistycznego etosu naukowego.
To p o l s k i — k o n s t r u k t y w i s t a
Wobec deklarowanego konstruktywizmu — rozważa Topolski różne jego wcielenia71
— bezzasadnym staje się tak ścisłe prezentowanie jednej, z możliwych wielu, ontologii świata historycznego. Dziś takie postępowanie uchodziłoby za przejaw epistemologicznego fundamentalizmu. Akceptowana Quine’owska teza o niedookreśleniu
teorii przez empirię, i niereferencjalny charakter języka objawiającego swe konstrukcyjne „moce”, nie zezwalają dalej upierać się przy klasycznej, korespondencyjnej formule prawdziwości. Problematyka związana ze światem przeszłym to tematy, jak powiada Topolski, „do dyskutowania” w obrębie retorycznej gry, a nie zagadnienia do
ustalenia raz na zawsze, ponad wątpliwość. Obiektywność sprzęgniętą ściśle z Arystotelesowską wykładnią prawdy, jakiej zwolennikiem był poznański metodolog
w Metodologii historii i Teorii wiedzy historycznej, zastąpiona zostaje przez nie ukrywającą swego etycznego zaangażowania obiektywność, rozumianą teraz jako empatia z człowiekiem z przeszłości, obiektywność w rozumieniu Topolskiego staje się
bliska kategorii „szczerości”72.
Przyjmując, że język jest fenomenem „rzutującym” na rzeczywistość, zdolnym
tę rzeczywistość tworzyć, czy bardziej umiarkowanie, „współtworzyć”, np. impu-
70
J. Pomorski wskazuje m.in. na taką niekonsekwencję Jak się pisze, jak mieszanie pojęć: te same
zjawiska są niekiedy różnie nazywane, idem, op. cit., s. 20.
71
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 351–361.
72
E. D o m a ń s k a, Historie niekonwencjonalne, s. 64–66.
Szymon Malczewski
114
tując w opisie własną ontologię73, Topolski zmuszony był niejako podjąć problematykę retorycznego wymiaru pisarstwa historycznego, a nawet przyznać, że przenoszenie pewności ze schematów wnioskowań logicznych na rzeczywistość jest działaniem nieuprawnionym, jest sterowane niedowodliwym przedsądzeniem o zasadności
takiego postępowania. Dominującą w modernizmie „filozofię uzasadniania” wraz
z wszechpanującą obsesyjną „ideologią pewności”, proponuje zastąpić „filozofią argumentacji”, ciągle otwartej, tylko akcydentalnie zamkniętej dyskusji środowiskowej,
dążącej do ustalenia konsensusu wokół podjętych zagadnień.
W kontekście prawdy korespondencyjnej i metafizycznego realizmu badacz dostarcza twierdzenia, jak sądzi, uzasadnione, natomiast w kontekście realizmu konstrukcyjnego czy jakiegokolwiek konstruktywizmu, dostarcza jedynie argumentów dla porównywania prawd i dokonywania wśród nich wyboru.74
Rzeczywistość praktyki historycznej zyskuje, jak w koncepcjach L. Flecka, swój
społeczny wymiar, niegdysiejsze „boje o historię” i „walka o prawdę” zastąpione zostają demokratyczną relacją:
W ten sposób jasnym się staje, że dochodzenie do prawdy na drodze jej konstruowania jest
procesem społecznym. Nie jest to proces wspólnego dochodzenia do jakiejś jednej prawdy,
więc inaczej mówiąc proces wiedziony egoistycznym przekonaniem, że to ja właśnie (czy my
właśnie) tej prawdy jesteśmy najbliżsi, lecz proces poszukiwania, w obliczu istnienia wielu konstruowanych prawd, jak najbardziej wyraźnego i jak najbardziej powszechnego konsensusu.75
Druzgocze Autor obiektywistyczno-pozytywistyczne wyobrażenia historyków,
podejmując ponownie (wcześniej w Teorii wiedzy historycznej) zagadnienie „mitu”.
Raz operuje dość dobrze znanym pojęciem „mitologizowania” jako deformowania
(przesadnego akcentowania, przemilczania, epatowania emocjonalnym słownictwem
itd.) rzeczywistości przeszłej, innym razem przywołuje „mit” w szatach „metafory
dominującej” (u Topolskiego „zakorzenionej”), „mitu fundamentalnego”, którego „zakładnikiem” jest każdy ludzki podmiot poznania.
Ta druga kategoria w zasadzie wypiera tradycyjnie podejmowane przez Topolskiego
rozważania nad funkcją i charakterem teorii w historiografii. Stosunek poznańskiego
badacza do tego zagadnienia znamionuje ewolucję poglądów Autora Marksizmu i historii. W Metodologii historii mieliśmy teorię zdążającą, w umiarkowany wprawdzie sposób, do ścisłości i ogólności jednocześnie, wzorcem były zaksjomatyzowane i sformalizowane teorie z dyscyplin przyrodoznawczych i formalnych. W Teorii
wiedzy historycznej za teorię, nie każdą uznając za wartościową, uznał Topolski każde, zawsze jakoś dające o sobie znać, „zaplecze” poznania historycznego, będące
najczęściej na wpół zwerbalizowane, „mgliste”, dalekie od formalnych wzorców.
W Jak się pisze i rozumie historię teoria została utożsamiona z mitem, zaledwie gdzieś
73
W Metaforach w naszym życiu (Warszawa 1988) G. Lakoff i M. Johnson ilustrują wywód takim oto
przykładem: fizyczny twór, jakim jest góra, nie posiada niczego takiego jak „przód” czy „tył”, jednak
biorąc pod uwagę nasze usytuowanie względem tego obiektu oraz dostępne nam kategorie pojęciowe,
jesteśmy w stanie te „cechy” obiektu wskazać.
74
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 365.
75
Ibidem.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
115
w tle pojawia się jeszcze pojęcie „wartościowej teorii”, dalekie echo niegdysiejszego
programu „historii teoretycznej i wyjaśniającej”. Topolski dokonuje analitycznego
wglądu w problem obecności mitu w praktyce historycznej, mitu rozumianego jako
najogólniejsze kategorie opisu świata, najbardziej fundamentalne metafory dominujące w obrębie kultury. Nie znajdujemy za to fragmentów, w których analizowałby
treści stanowiące przywoływaną „wartościową teorię”.
Dawne „tezy”, pewniki co do natury świata: zasada kauzalizmu, aktywizmu,
holizmu itd. okazują się nieneutralnymi, kreacyjnymi kategoriami opisu, przejawem
scjentystycznej mitologii nie znajdującej źródła w empirii, ale czerpiącej z kulturowego dorobku w zakresie pojęć i wyobrażeń świata ludzkiego i nieludzkiego. Historiografia zatem nieodwołalnie przybiera formę „zrelatywizowanej kulturowo kreacji
losów człowieka”76. W istocie trudno orzec jakich elementów, schematów, konstrukcji
nie „wtłacza” historyk w przeszłość, a gdzie jawiłyby się te, będące przeszłością „samą
w sobie” — nie oferuje takiego „objawienia” przecież źródło. Konstrukcyjna ingerencja podmiotu zdaje się nie mieć granic, a każda próba ich wytyczenia wiedzie
poza zasadę oznaczoności.
O niwelowaniu tradycyjnych dychotomii podmiot–przedmiot świadczy Topolskiego niezgoda na powszechne w świadomości historyka kategorialne rozróżnienie:
rzeczywistość źródła–rzeczywistość interpretacji. Oba fenomeny w przekonaniu poznańskiego badacza są składowymi jednego obszaru interpretacji, a w stosunku do
tworzących ją elementów nie można orzec, że którykolwiek z nich jest „depozytariuszem prawdy”. Źródło jest już tylko punktem wyjścia dla konstrukcyjnej pracy historyka, a nie fundamentem historycznego poznania77. Uprzywilejowanie poznawcze
źródła, swoisty kult środowiska historycznego, jakim otaczany jest materiał źródłowy, okazuje się być mitem. Historiografia wydaje się nieuchronnie zainfekowana wirusem imputacji kulturowej, w stopniu większym niż zakładał to dotychczas Autor
Metodologii historii.
Tyle, i wiele jeszcze więcej, orzeka Topolski — konstruktywista.
To p o l s k i — k o n s e r w a t y s t a ( o b i e k t y w i s t a )
Na wstępie od razu zaznaczmy, że Topolski — konserwatysta to Topolski — historyk praktyk! To wyjątkowo aktywny badacz, zainteresowany odpowiedzią na pytanie: jak to było w przeszłości? — nie chcący i nie mogący się zgodzić na Rorty’ego
projekt „człowieka-działającego” zastępującego „człowieka-poznającego”, zrywający
z ideą autotelicznych pytań epistemologii. Podobnie jak narzucające się z całą oczywistością symptomy konstruktywistycznego modelu poznania, dzieło Jak się pisze
i rozumie historię obfituje także w momenty będące podobnie oczywistą reminiscencją
modelu obiektywistycznego. Tego rodzaju niekonsekwencje w drodze Topolskiego ku
76
W. W r z o s e k, Co chcemy dzisiaj wiedzieć o piśmiennictwie historycznym?, [w:] Metodologiczne
problemy syntezy historii historiografii polskiej, red. R. Maternicki, Rzeszów 1998, s. 51.
77
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 345.
Szymon Malczewski
116
tekstualizmowi zapowiada zresztą sam Autor, oświadczając, że programowo chce
maksymalizować pożytki z refleksji analitycznej, jak i narratywistycznej.
Ukłonem w stronę tradycji jest: koncepcja realistycznego „alibi” narracji historycznej
w postaci „zdań bazowych”. W minimalnym stopniu obciążone interpretacją; Topolski przyjmuje, że obciążenie interpretacją jest cechą stopniowalną — zdania konstatujące jednostkowe, nieskomplikowane zdarzenia historyczne, nawet jeśli nie ratują
idei prawdy klasycznej w zastosowaniu do narracji, to oferują poczucie „zaczepienia” w empirii, tym samym narracja przypomina tkaninę punktowo zawieszoną
w rzeczywistości pozajęzykowej. Twór ten przypomina Quine’owską holistyczną wizję nauki, jako pola „brzegowo” stykającego się z rzeczywistością doświadczaną,
z tym, że „brzegi” u Topolskiego są zaledwie „punktami”. „Punktami”, oznaczającymi
jakiś szczątkowy „kontakt” z rzeczywistością. Według założeń Topolskiego — informacja bazowa oferuje wiele więcej w potencjalnym dostępie do sfery pozajęzykowej
niż Quine’owskie „bodźce”. „Słowa jakoś łączą się ze światem”78. W jaki sposób?
Pozostaje to dla nas tajemnicą. Jak stwierdza sam Topolski, jest to trudna do wyeksplikowania, akognitywna, nieepistemiczna, „metaforyczna” relacja, jakościowo różna od odniesienia semantycznego, dodajmy — wzbudzająca wśród konsekwentnych
konstruktywistów kontrowersje i podejrzenia, że maskuje tylko taką właśnie, szczątkową, ułomną relację semantyczną. Asekurująco brzmią słowa Topolskiego, odwołującego się do obecnych w teorii historiografii pozawerbalnych koncepcji kontaktu
z przeszłością. Podejrzewamy, że „zdanie bazowe” nie pozostaje w takiej akognitywnej relacji ze światem minionym.
Podobnie „reliktem” myślenia w kategoriach analitycznej filozofii historii jest podejmowana ponownie problematyka wyjaśniania. Zezwala Topolski na konstruowanie
narracji w tej właśnie konwencji. Wobec faktu, że każda narracja jest konstruktem,
nic nie stoi na przeszkodzie — powiada Topolski — aby „ubrać” ją w szaty wyjaśniania, dokonywanego według schematów wnioskowań logicznych, w tym sensie będą
to już tylko quasi-wyjaśnienia, ucharakteryzowane na procedury formalne.
Przywiązaniem do myślenia w kategoriach „odbicia” rzeczywistości tłumaczyć należy ostrożność, z jaką podchodzi Topolski do metafory. Tę postrzega jako nade wszystko — jest to znamiennie tradycyjne ujęcie — instrument perswazji, retoryczny „chwyt”,
dopiero w drugiej kolejności — element „w jakiś tylko sposób uczestniczący w poznawaniu świata”79.
Można stwierdzić, że metafory są skrótami myślowymi pozwalającymi na oszczędne przekazanie określonych mniej czy bardziej złożonych treści niezbędnych w konstruowanej przez historyka narracji. W związku z tym nazywa się je nieraz „wehikułami” niosącymi owe treści.80
Uwikłana w różne warstwy narracji metafora u Topolskiego pozbawiona jest autonomii w stosunku do innych teoretycznych i quasi-teoretycznych treści ogólnych.
Jest konstruktem wtórnym w stosunku do takich elementów jak „wizja świata i czło78
79
80
Ibidem, s. 378.
Ibidem, s. 197.
Ibidem, s. 195.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
117
wieka”. Sama w sobie nie posiadaja treści teoretycznych, będąc zaledwie ich nośnikiem. Wielu badaczy zainteresowanych fenomenem metafory traktuje ją jako perspektywę dla rodzącego się paradygmatu, stanowiącą jednocześnie zapowiedź jego
przyszłych sukcesów — jest to rozumienie analogiczne do Topolskiego rozumienia
metafory jako nośnika treści teoretycznych, nadto jednak przyznają, że treści samej
metafory aktywnie modelują ową perspektywę oglądu81. Zatem, metafora wyprzedza konkretyzujące się dopiero treści teoretyczne i jakby je generuje. Daleki jest poznański badacz od takiego rozumienia metafory, jakie reprezentują Lakoff i Johnson,
według których cały ludzki system pojęciowy jest w istocie metaforyczny, tworzy
całościową strukturę, mającą za podstawę metafory bardziej podstawowe, orientacyjno-ontologiczne82.
Myślenie Topolskiego na najogólniejszym poziomie mentalnym (jak sam by to
zapewne określił) — w warstwie sterującej, głębokiej — przepojone jest niewątpliwie wciąż ideą „reprezentacjonizmu”, myślenie historyka-praktyka nie jest wyzwolone, powtórzmy za Quinem, z „dogmatów empiryzmu”. Poznański badacz instynktownie „broni się”, w obliczu rodzącego się monizmu pragmatyczno-lingwistycznego,
przed klaustrofobicznym poczuciem zamknięcia w obrębie języka. W wielu momentach z pasją podejmuje dyskusję zogniskowaną wokół problemu: jak to rzeczywiście
w tej przeszłości rzecz się miała? — jakby zapominając przy tym o całym arsenale
postmodernistycznych krytyk myślenia stojącego pod znakiem realizmu metafizycznego. Autor Marksizmu i historii przyznaje się do niekonstruktywistycznych intuicji:
Wystarczy dla moich celów przyjęcie, że ludzie — posługujący się językiem, a zatem i słowem pisanym — nie czynią tego w sposób abstrakcyjny i tylko skonwencjonalizowany, że
wydzielają w tym językowym działaniu jakieś dane podstawowe, „twarde” (są one dla nich
reprezentacjami „faktów”), które są czymś innym aniżeli słowa.83
Utrzymane w tym duchu wypowiedzi poznańskiego metodologa, przypominają
te z Teorii wiedzy historycznej, wskazujące na nieistotność tez formułowanych w refleksji filozoficznej, skoro historyk czyni tak jak czyni i zakłada to co zakłada. Tutaj
myśli Topolski podobnie, dystansuje się od karkołomnych, przeciw zdroworozsądkowych poglądów filozofów-postmodernistów na naturę języka i tegoż poglądu następstw.
Przyjmowana stopniowalność interpretacji jest definiowana jako „dystans do przeszłości”. Uparcie powraca dualistyczne wyobrażenie podmiotu i przedmiotu, a wraz
z tymi kategoriami będąca sednem, jądrem klasycznej prawdziwości — relacja „odnoszenia się”, „relacyjności”, „odpowiedniości” między językiem a sferą pozajęzykową84. Powraca nawet nieco zakamuflowany pośród konstruktywistycznych deklaracji koncept realistycznego izomorficznego modelu rzeczywistości:
81
A. M o t y c k a, Nauka a nieświadomość. Filozofia wobec kontekstu tworzenia, Wrocław 1998,
s. 113–115, także W. W r z o s e k, Historia — kultura — metafora, s. 25.
82
G. L a k o f f, M. J o h n s o n, Metafory...
83
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 378.
84
M. C z a r n o c k a, Klasyczna a epistemiczna natura prawdy, [w:] RRR. Z badań nad prawdą ,
nauką i poznaniem, red. Z. Muszyński, t. 31, UMCS, Lublin 1998, s. 16.
Szymon Malczewski
118
Tworzonych w toku poznawania świata konstrukcji nie możemy porównać z aktualną czy
przeszłą rzeczywistością. Nie możemy na tej zasadzie, jak wydawało się poddanym mitowi
źródeł historycznych historykom, orzec, które są prawdziwe czy bliższe prawdy, a które nie.
Jedynym kryterium (i to kryterium tymczasowym) jest stopień i powszechność konsensu.
Nić wiążąca historyka z przeszłością, jaką są informacje bazowe, nie wystarcza, bowiem na
podstawie tego samego ich zbioru można tworzyć różne całości narracyjne. Pozwala ona jedynie wskazywać, że tworzone konstrukcje są kandydatami do ewentualnej ich realistycznej
interpretacji. Nigdy jednak nie interpretacji dotyczącej wszystkich elementów danej całości
narracyjnej. R e a l i s t y c z n a i n t e r p r e t a c j a m o ż e , m o i m z d a n i e m , w n a jlepszym wypadku dotyczyć głównych cech danej całości, czyli jej
k s z t a ł t u m o d e l o w e g o ( w s e n s i e i d e a l i z a c j i ). 85
Topolski akceptuje retoryczny wymiar pisarstwa historycznego i przewagę retoryki nad argumentacją logiczną, „filozofie uzasadniania” wypiera „filozofia argumentacji” (retorycznej), jednakże z a b i e g i r e t o r y c z n e w c i ą ż p r z e k o n a ć
m a j ą o d b i o r c ę o j a k o ś z a w s z e p r z y w o ł y w a n e j „t r a f n o ś c i ”
d a n e j n a r r a c j i , „t r a f n o ś c i ”, k t ó r ą r y z y k o w n i e m o ż n a u t o żs a m i ć — s k o r o p r z y w o ł u j e t u Au t o r t e r m i n r e a l i z m —
z p r a w d z i w o ś c i ą r a c z e j n i ż R o r t y ’ e g o „u ż y t e c z n o ś c i ą ” , r et o r y k a n a r r a c j i c h c e p r z e k o n a ć d o s w o j e j w e r s j i p r a w d y.
Historiografia według Jak się pisze i rozumie historię nie ma funkcji pragmatycznych — Topolski nigdzie w treści swego dzieła nie wskazuje na taki charakter historiografii, wciąż pozostaje ona raczej pod urokiem autotelicznych funkcji poznawczych.
Topolski — obiektywista wciąż stara się odpowiedzieć na wyrugowane z filozofii przez Rorty’ego pytanie o realizm przedstawienia względem przedstawianego.
Nie dziwi zatem jego sympatia do filozofii H. Putnama — w istocie „realizm retoryczny” Topolskiego jest Putnamowskim „realizmem wewnętrznym”, krytykowanym
konsekwentnie przez neopragmatystów, stronników filozoficznych R. Rorty’ego. Dla
„szczątkowych” obiektywistów, jakim był Topolski, perspektywa Putnamowska oferuje obietnicę połączenia wrosłego w filozoficzną tradycję „Zachodu” realizmu z myśleniem sterowanym założeniami konstruktywistycznymi. W sporze Putnam–Rorty
możliwa deklaracja jest czymś więcej niż wyborem opcji filozoficznej. W przypadku
teoretyzującego historyka oznacza także pozostanie w kontakcie ze środowiskiem
historyków-praktyków. Wydaje się, że dzieło Jak się pisze i rozumie historię ten kontakt
z rzeczywistością praktyki historiograficznej zachowuje, kosztem niekonsekwencji
w akceptacji tez konstruktywizmu.
Być może ten syndrom tęsknoty za „światem samym w sobie”, rzeczywistością,
w której słowo nie zostało „odklejone od świata”, gdzie nie pokrywa jej „rdza kultury” jest w ogóle pewnym stanem cechującym świadomość „plemienia” historyków,
przynajmniej tych z spośród nich, którzy świadomi są „utraty” przeszłości, w atmosferze otaczającego myślowego fermentu. Wśród powyższych wyróżniam takich,
którzy już wychodzą „poza” tekstualizm (Ankersmit, LaCapra, Domańska), lansują,
nie unikając kontrowersji, tezy o prymacie etyki czy nawet estetyki nad epistemolo-
85
J. T o p o l s k i, Jak się pisze..., s. 365. Podkreślenie Autora.
„Metodologie” Jerzego Topolskiego
119
gią, pytając: „czy przeszłość jest (może być) beneficjentem historiografii”?86 poszukują dróg wyjścia poza ograniczenia paradygmatu lingwistycznego, przeczuwając jego
niewystarczalność. Inni są obrońcami tradycji — do tych zaliczam Topolskiego —
zdecydowani nie rozstawać się z historią-nauką. Tym zdają się towarzyszyć intuicje,
które podpowiadają, że opcja konstruktywistyczna w bardziej radykalnych odsłonach,
mająca ambicje całościowo dekonstruować zastane kategorie kultury, ugina się pod
ciężarem własnego rewizjonizmu87. Szumnie zapowiadając zerwanie z metafizyką
i generowanymi przez nią problemami, raczej je umiejętnie omija niż rozwiązuje, a co
najmniej daleka jest od definitywnych w tej materii rozstrzygnięć88.
Poznański historyk zdaje się rozumieć postmodernizm jako wyzwanie rzucone
nauce w formie zadanej przez pozytywizm, nie widzi jednak, w kontekście pytania
o swoistości nauki, konieczności akceptacji wszystkich radykalnych tez, formułowanych przez luminarzy po-nowoczesności. Nie jest dla Niego istotną kwestią, czy
jesteśmy jeszcze mieszkańcami świata postmodernistycznego, czy już po-postmodernistycznego, skoro nie jest przekonany o niemożliwości uprawiania nauki, rozumianej
jako „badanie rzeczywistości”, niezależnie od tego czy tę rzeczywistość konstruujemy czy odkrywamy. Nastanie postmodernizmu to zaledwie koniec nauki w sensie
pozytywistycznym89. Wobec powyższego, postawa Topolskiego — owo wstrzymanie się od ostatecznego kroku ku filozofii radykalnej, jest być może nie tyle wyrazem anachronicznego myślenia historyka-obiektywisty, ale, wobec swoistego rozumienia postmodernizmu, próbą „przeczekania do lepszych czasów”, gdy radykalni
krytycy nowoczesności zmuszeni będą uznać nieredukowalność problemów, określanych mianem metafizycznych.
“METHODOLOSIES” OF JERZY TOPOLSKI
Summary
The approaching tenth anniversary of Jerzy Topolski’s death is an opportunity to once more look closely
at the achievements of the author of The world without history on the field of theory of historiography.
Methodology of history, Theory of historical knowledge, and How to write and understand history, respectively, are the turning points, the milestones of methodological reflection of Jerzy Topolski, the reflection that constitutes the backbone of the polish theory of historical research. They summarize fifteenyear periods of intensive consideration of the Poznanian researcher, particularly on epistemological
issues. Each one of these works was to be a suggestion of a different “methodology” of history, or of
86
M. B u g a j e w s k i, Czy przeszłość jest beneficjentem historiografii? Preliminaria, [w:] Gra
i konieczność, red. G. A. Dominiak, j. Ostoja-Zagórski, W. Wrzoska, s. 61–66.
87
W. W e r n e r, Realpolitik w historii nauki, [w:] ibidem, s. 185.
88
W. Z i ę b a, Metafizyczny wymiar myśli Rorty’ego, „Przegląd Filozoficzny — Nowa seria” 3, 2006,
s. 221–240.
89
Taki punkt widzenia, w znaczący sposób „lekceważący” postmodernizm, prezentował Topolski
w ostatnim publicznie zaprezentowanym referacie Historia jako nauka po postmodernizmie (wygłoszony
7 XII 1998 r.). Referat zamieszczony [w:] Pamięć, etyka i historia, red. E. Domańska, Poznań 2002,
s. 31–36.
120
Szymon Malczewski
a different theory of history. Methodology of history from 1968 draws heavily from general methodology
of research. In the naturalistic patterns of scientific studies, with respect to the lack of a so-far theoretical
reflection, the author saw an opportunity for modernization of historiography, its standardization, and
eventually its advance, now as social science. Methodology of history adheres to the objectivist model of
cognition, which in turn adheres to realism, empiricism, nomothetism, holism (methodological antiindividualism). It fits the atmosphere of the philosophy of science of the 1960s, critical towards rigorous
neo-positivism; the author drew inspiration from post-positivistic, philosophical premises of K. R. Popper,
as well as non-classically understood Marxism, co-initiating, as a representative of “the Poznanian school
of methodology”, the programme of anti-positivist naturalism. Theory of historical knowledge from
1983 is a continuation of the previous work in the sense that, as well as the previous, is a reconstruction
of methodology of history as a domain adjuvant to social science; the premises of methodological
naturalism do not become out of date, even more so do not the theses of realism, empiricism, as well as the
Aristotelian expression adequatio rei et intellectus. Making real historiographic practice the starting
point of his reflection, the author was able to perceive a whole series of peculiarities of history, granting
it an autonomy of a kind, with respect to the standards of scientific studies imposed by professional
philosophy of science. This subtle, as compared to what Topolski presented in Methodology of history,
metatheoretical analysis, is the most authorial of the analyzed syntheses of Jerzy Topolski, it contains the
most representative concepts of his theoretical works. How to write and understand history is a an
attempt to respond to the challenges that the postmodern paradigm sets on historiography. It could
apparently seem an access of the Poznanian methodologist to the group of supporters of textualism, for
adequatio rei et intellectus becomes replaced with the mechanisms of a social consensus, as a result
of which something only “becomes” the truth. Declaratively accepted, moderate, constructivist model of
historical cognition does not prevent the author from revealing his attachment to “the dogmas of empiricism”, the constantly returning old ideas, and, characteristic of a practical historian’s thinking, “conservative”, objectivist-dualistic ideas concerning cognition, now only scarcely, but still undoubtedly present
in the awareness of the Poznanian researcher. This remaining a step ahead of textualism makes How to...
a work that is incoherent, inconsistent, yet, because of this, a work that remains in contact with the world
of the practical historian.
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
Historyka, T. XXXIX, 121
2009
PL ISSN 0073-277X
Z WARSZTATU PRACY HISTORYKA
ADAM IZDEBSKI
Warszawa
DLACZEGO ALEKSANDER WIELKI ZATRZYMAŁ SIĘ
NA RZECE HYFASIS W 326 ROKU PRZED CHRYSTUSEM?
PSYCHOLOGIA HISTORYCZNA W PRAKTYCE*
Abstract
Adam I z d e b s k i: Why did Alexander the Great Withdraw at the Hyphasis River in 326 BC? A Study in
Historical Psychology, “Historyka” XXXIX, 2009: 121–135.
Having analysed the existing sources on the Hyphasis “mutiny” in 326 BC, the author indicates the role
of false geographical knowledge in the motivation of the marching army. The cognitive theory of
personality and social psychology serve to explain the development of the described events. On the basis
of this study, the usefulness of historical psychology as an explanation model in history is assessed.
K e y w o r d s: historical psychology, Alexander the Great, the Hyphasis “mutiny”
S ł o w a k l u c z o w e: psychologia historyczna, Aleksander Wielki, bunt nad Hyfasis
WPROWADZENIE
„Filozofowie odznaczają się spośród innych ludzi posiadaniem w obliczu niebezpieczeństwa mocnego i wyraźnego osądu”1. W ten sposób Plutarch, grecki filozof żyjący w latach ok. 50–120, opisuje jedną z najważniejszych umiejętności Aleksandra
Wielkiego, dzięki której dokonał on tylu wielkich czynów. Bowiem w sporze o Aleksandra — o to, czy zawdzięcza swoje sukcesy szczęściu czy cnocie — Plutarch
opowiadał się za uznaniem Macedończyka za wzór osoby kierującej się mądrością:
władcy-filozofa.
Autor niniejszego artykułu nie ma zamiaru zajmować stanowiska w tej starożytnej dyskusji, która była jednym z podstawowych ćwiczeń retorycznych w każdej
prawie szkole hellenistycznej, a celem jest wyjaśnienie — na podstawie danych historycznych i teorii psychologicznych — dlaczego w 326 roku przed Chr. Aleksander Wielki zakończył swój marsz na wschód na rzece Hyfasis oraz ocena zastoso* Tekst został przygotowany dzięki wsparciu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej w ramach programu
START.
Adam Izdebski
122
wanej metodologii — psychologii historycznej. Starożytni tłumaczyli nagłą zmianę
w planach niezwyciężonego wodza wielkim zmęczeniem armii i perspektywą strasznych walk po przeprawie przez wielką rzekę2. Trudno uznać to za przekonujące, podobnie jak poglądy badaczy współczesnych, jakoby żołnierze Aleksandra byli zbyt
zmęczeni, warunki klimatyczne zbyt ciężkie, a odległość od Macedonii zbyt duża3
— podobne okoliczności były wcześniej, a mimo to wyprawę kontynuowano. Wszystkie powyższe wytłumaczenia nie uwzględniają specyfiki wydarzeń nad Hyfasis, jak
również mają słabe oparcie teoretyczne i empiryczne dla formułowanych wyjaśnień
psychologicznych.
Drugim, ważniejszym celem niniejszej pracy jest zastosowanie w praktyce metodyki badań psychologii historycznej, rozwijanej od strony teoretycznej przez Macieja Dymkowskiego4. We Wprowadzeniu do psychologii historycznej wyróżnił on dwa
podstawowe nurty tej subdyscypliny: użyteczny dla psychologa — weryfikowanie
historycznej adekwatności teorii psychologicznych, oraz użyteczny dla historyka —
używanie wiedzy psychologicznej do badań historycznych. Niniejsze studium zalicza się do tej drugiej grupy. Teorie eksperymentalnej, poznawczej psychologii społecznej i osobowości zastosowane zostaną do ustalenia najbardziej prawdopodobnej
wersji wydarzeń nad Hyfasis i wyjaśnienia ich. W związku z tym postępowanie badawcze jest dwuetapowe. Najpierw zanalizowane są, zgodnie z tradycyjną metodyką pracy historyka starożytności, źródła dotyczące wyprawy Aleksandra. Dzięki tej
analizie przedstawiona będzie możliwie najdokładniejsza rekonstrukcja wydarzeń oraz
ich niezbędny kontekst historyczny. Dopiero z otrzymanymi w ten sposób rezultatami przystąpić można do czynności „psychologicznych” (rozdział „Dyskusja”) — poszukiwania teorii wyjaśniającej wydarzenia, weryfikowania faktów, których zajście
zakłada dana teoria w określonych sytuacjach. Teoretyczną podstawą niniejszego studium jest zatem przekonanie o przydatności wiedzy psychologicznej, gromadzonej
w poznawczym nurcie psychologii, do wyjaśniania zachowania ludzi żyjących przed
XX wiekiem, oraz o potrzebie jej stosowania z poszanowaniem metody, dzięki której została zgromadzona. Dlatego też na koniec tej części przedstawiony będzie formalny model eksplanacyjny.
Takie postępowanie bywa stosowane w badaniach od dwudziestu lat5, jednak
nie jest szczególnie popularne wśród historyków i ma jedynie charakter teoretycznie
1
P l u t a r c h z C h e r o n e i, O szczęściu czy dzielności Aleksandra I 12, tłum. K. Nawotka,
Wrocław 2003.
2
Plutarch: vitae parallelae, wyd. K. Ziegler, Leipzig 1968 (dalej jako Plutarch Alex.), LXII 1–6.
3
K. N a w o t k a , Aleksander Wielki, Wrocław 2004, s. 435–436; A. B. B o s w o r t h, Conquest and
empire. The reign of Alexander the Great, Cambridge 1988, s. 132–134.
4
M. D y m k o w s k i, Między psychologią a historią. O roli złudzeń w dziejach, Warszawa 2000;
idem, Wprowadzenie do psychologii historycznej, Gdańsk 2003; i d e m, O posiłkowaniu przez psychologię
wyjaśniania przyczynowego w historii, „Historyka” 35, 2005; i d e m, Różne nurty psychologii jako źródła
wiedzy przydatnej w poznaniu historycznym, „Historyka” 37–38, 2007–2008.
5
W. M. R u n y a n, Reconceptualizing the relationships between history and psychology, [w:] Psychology and historical interpretation, red. W. M. Runyan, New York–Oxford 1988, s. 247–295. Zob.
także przegląd badań w: M. D y m k o w s k i, Różne nurty psychologii...
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
123
ciekawego, lecz marginesowego nurtu badań. Zazwyczaj posiłkowanie się wiedzą psychologiczną i przedstawianie „interpretacji” (wyjaśnień) psychologicznych nie jest
przez badacza oddzielane, a prowadzone „na bieżąco”. W tym wypadku zdecydowano się jednak te dwa etapy wyraźnie rozdzielić, dzięki czemu odkryć można zarówno poznawczą wartość tego podejścia, jak i jego ograniczenia. Właśnie zastosowanie w praktyce, w badaniu historycznym, i ewaluacja tej teoretycznie dokładnie już
opracowanej metody jest przedmiotem niniejszej pracy. Warto także zwrócić uwagę,
że większość studiów, należących do nurtu psychologii historycznej, nie ma charakteru monograficznych opracowań źródłowych, lecz wykorzystuje istniejące badania szczegółowe i nie odwołuje się bezpośrednio do warsztatu analizy źródeł historycznych6. Z tego też względu niniejszy tekst jest połączeniem typowego artykułu
historycznego (część źródłowa) i rozważań teoretycznych (dyskusja i podsumowanie).
ŹRÓDŁA
Podstawowym tekstem, jakim dysponujemy, odnoszącym się do wydarzeń nad Hyfasis, jest Wyprawa Aleksandra Flawiusza Arriana7. Arrian — grecki uczony i pisarz, żyjący na przełomie I i II wieku, był zafascynowany Aleksandrem jako niezwykłym wodzem. Anabazę (Wyprawę Aleksandra) napisał około 120 roku8 — czyli
445 lat po odwrocie znad Hyfasis. Arrian, co dosyć rzadkie w przypadku antycznych historyków, odsłania nam szczegóły swojego warsztatu: jego dwa podstawowe
źródła to dzieła Aristobulosa i Ptolemeusza. We własnym tekście połączył informacje pochodzące od obu autorów (informując każdorazowo o rozbieżnościach między źródłami)9.
Przywołując źródła Arriana, docieramy do podstawowego problemu, jaki napotyka współczesny historyk, badający panowanie wielkiego Macedończyka. Otóż, obok
historii powszechnej Diodora Sycylijskiego (I w. przed Chr.)10, dzieło Arriana wraz
z Żywotem Aleksandra Plutarcha są najwcześniejszymi zachowanymi tekstami historiograficznymi opisującymi ten okres — a są to przecież teksty powstałe 450 lat
później. Zatem, nie wystarczy omówić Anabasis Arriana — zanalizować należy również przekazy o historykach, na których się opierał.
Dzieło Ptolemeusza, jednego z najbliższych współpracowników Aleksandra, powstało najprawdopodobniej około roku 280 przed Chr., u schyłku jego panowania
w Egipcie. Spisywał je na podstawie własnych wspomnień z wydarzeń sprzed 40–50
16
Zob. W. M. R u n y a n, op. cit., oraz przykładowe analizy M. Dymkowskiego, [w:] Między psychologią..., s. 59–72 i Wprowadzenie..., s. 77–90.
17
Flavii Arriani Anabasis Alexandri, wyd. A. G. Roos, Leipzig 1907 (dalej: Arrian).
18
A. B. B o s w o r t h, A historical commentary on Arrian’s „History of Alexander”, t. 2, Oxford
1995, s. 4–6; po śmierci Trajana w 117 r., a przed przyjęciem Arriana do Senatu ok. 120 r.
19
A r r i a n (Przedmowa); N. G. L. H a m m o n d, Sources for Alexander the Great. An analysis of
Plutarch’s „Life” and Arrian’s „Anabasis Aleksandrou”, Cambridge 1993, s. 189–198.
10
D i o d o r u s S i c u l u s, Library of history, t. 8: Books XVI.66–95 & XVII, wyd. C. Bradford Welles,
London–Cambridge (Mass.) 1977 (dalej: Diodor).
Adam Izdebski
124
lat i być może Dzienników Królewskich (oficjalnego, bieżącego zapisu wyprawy),
o których istnienie trwa nieustanny spór11. Jakkolwiek się go rozstrzygnie, można
przyjąć, że od Ptolemeusza pochodzi wiele wiarygodnych, szczegółowych informacji wojskowych, zawartych w dziele Arriana, jak i precyzyjnych opisów wydarzeń12.
Z kolei dzieło Aristobulosa to niejasnego charakteru opis wyprawy Aleksandra, napisany przez jej uczestnika13. Można zatem przyjąć, że — przy odpowiednio krytycznym postępowaniu — Anabaza daje dostęp do tekstów napisanych przez żołnierzy
Aleksandra14.
Podobnie wygląda kwestia wiarygodności Żywotu Aleksandra Plutarcha. Jego
Żywoty równoległe, do których należy nasz tekst, zaplanowane zostały jako dzieło
moralizatorskie — przez porównywanie wybitnych jednostek o podobnym obszarze
aktywności (Aleksandra zestawił z Juliuszem Cezarem). Autor rozważał cechy ludzkie i właściwy sposób życia w celu stworzenia wzoru do naśladowania, niemniej
Żywoty mają dużą wartość historyczną. Plutarch korzystał z dzieł bardzo wielu historyków, które się nie zachowały do naszych czasów; niestety nie informował każdorazowo o pochodzeniu danego szczegółu czy opowieści. Pod warunkiem, że porównuje się jego dzieło z tekstem Arriana i innymi historyków, piszących o Aleksandrze,
biografia Macedończyka jego pióra jest wartościowym źródłem15.
Dodatkowy materiał źródłowy stanowią Biblioteka Diodora z Sycylii i Historia
Aleksandra Wielkiego Kwintusa Kurcjusza Rufusa16. Diodor żył w I w. przed Chr.
i przez całe życie tworzył Bibliotekę, która obejmowała dzieje świata od czasów mitycznych po wojny Cezara w Galii (zachowana fragmentarycznie). Źródła Diodora
znamy słabo, trzeba więc traktować jego narrację z dużą ostrożnością. Kurcjusz z kolei tworzył w I lub II wieku po Chr. Wraz z Diodorem i pominiętym w tej pracy
Justynem zaliczani są do tzw. tradycji Wulgaty, ze względu na dużą zbieżność przekazywanych informacji i odmienność od Arriana, z czego wyciągnąć można wniosek,
że posługiwali się inną grupą źródeł17. Różnice między nimi bywają jednak również
znaczne, a w przypadku „buntu” nad Hyfasis relacja Kurcjusza jest bliższa Arrianowi niż innym historykom Wulgaty. To dla niniejszego tekstu sytuacja szczęśliwa, gdyż
na podstawie dzieł Arriana i Kurcjusza można podjąć próbę dokładnej rekonstrukcji
wydarzeń.
11
Pro: N. G. L. H a m m o n d, Sources..., contra: A. B. B o s w o r t h, A historical...
Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 320–323; K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 8.
13
N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 319–324.
14
Ibidem, s. 324–333; P. V i d a l - N a q u e t, Flavius Arrien entre deux mondes, [w:] Arrien, Histoire
d’Alexandre, tłum. P. Savinel, Paris 1984, s. 343–349.
15
N. G. L. H a m m o n d, Sources...; K. N a w o t k a, Plutarch i jego dzieło, [w:] P l u t a r c h,
O szczęściu..., s. 9–38.
16
C u r t i u s R u f u s, Historia Aleksandri Magni, wyd. E. Hedicke, Leipzig 1912 (dalej: Kurcjusz).
17
N. G. L. H a m m o n d, Three historians of Alexander the Great: the so-called Vulgate authors,
Diodorus, Justin and Curtius, Cambridge 1983.
12
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
125
WYNIKI LEKTURY ŹRÓDEŁ18
Po co najmniej miesiącu nieprzerwanego marszu przez Pendżab, w okresie monsunowych deszczy19, armia Aleksandra dotarła nad rzekę Hyfasis. Deszczowa pora roku
sprawiła, że szeroka rzeka była bardzo porywista i trudna do przeprawy20, Aleksander wysłał więc zwiadowców, aby móc podjąć decyzje co do dalszych poczynań21.
Dowiedział się prawdopodobnie dwóch rzeczy: po pierwsze, że za Hyfasis leżą ludne
i bogate krainy, których mieszkańcy posiadają duże wojska22, po drugie, że 12 dni
drogi od Hyfasis leży największa rzeka Indii — Ganges, nad którą żyją owe potężne
ludy23. Dla Macedończyka takie wieści były zachętą do ruszenia na dalsze podboje24,
natomiast w obozie wywołały duże poruszenie — żołnierze zaczęli coraz bardziej
otwarcie wyrażać swoją niechęć wobec planów dalszych marszów25. Wobec tego
Aleksander zwołał naradę oficerów, na której usiłował przekonać ich do swych planów i zarazem wysondować dokładnie nastroje wojska26. Wygłosił do nich mowę,
w której przedstawił argumenty za dalszym marszem: dotychczasowe nieprzerwane
zwycięstwa27; bliskość Gangesu i Oceanu Wschodniego — końca Azji28; konieczność dokonania „kompletnego” podboju wszystkich ludów, aby nie istniała możliwości ich buntu i rozpadu „imperium”29; przykład Heraklesa i Dionizosa (z którymi
od pewnego czasu się utożsamiał), którzy nigdy się nie zniechęcali30. Po mowie Aleksandra zaległa cisza, po czym odważył się zabrać głos Kojnos, oficer starszy wiekiem i rangą31. W jego mowie znalazły się racje za podjęciem drogi powrotnej: żoł-
18
Niniejsza rekonstrukcja wydarzeń opiera się na ustaleniach trzech badaczy źródeł dotyczących
buntu nad Hyfasis: na pierwszym miejscu F. L. H o l t a (The Hyphasis „Mutiny”: A Source Study, „Ancient World”, t. 5, z. 1–2, s. 33–59), który dokonuje porównania wszystkich źródeł i stara się dociec treści
tekstów niezachowanych. Poza tym podstawą są komentarze do tego ustępu dzieła A r r i a n a (V 25–29)
autorstwa N. G. L. H a m m o n d a (Sources...) i A. B. B o s w o r t h a (A historical..., s. 337–357).
K. N a w o t k a (Aleksander..., s. 434–437), choć z większą rezerwą traktuje mowy przytaczane przez
Arriana, podobnie do owych badaczy interpretuje całą sytuację jako raczej „próbę woli”, przegraną przez
Aleksandra, niż otwarty bunt.
19
D i o d o r XVII 94,12 wspomina o 70 dniach ulewnych monsunowych deszczy.
20
K u r c j u s z IX 2,1.
21
A r r i a n V 25,1.
22
Ibidem; K u r c j u s z IX 2,4; D i o d o r XVII 93,2; P l u t a r c h Alex. LXI 1–2.
23
K u r c j u s z IX 2,3; D i o d o r XVII 93,2 (myli Hyfasis z Indusem); problem wiedzy geograficznej
Aleksandra zostanie rozważony niżej.
24
A r r i a n V 25,2.
25
Ibidem; K u r c j u s z IX 2,10.
26
A r r i a n V 25,2; K u r c j u s z IX 2,12 i D i o d o r XVII 94,3 wspominają niesłusznie — jeśli
przyjmiemy za podstawę domniemany tekst Ptolemeusza — o zgromadzeniu całego wojska.
27
A r r i a n V 25,4–6; K u r c j u s z IX 2,23–25.
28
A r r i a n V 26,1; K u r c j u s z IX 2,26.
29
A r r i a n V 26,3–4; K u r c j u s z IX 2,27–28 wspomina bardziej enigmatycznie o „bliskości
zwycięstwa”.
30
A r r i a n V 26,5–8; K u r c j u s z IX 2,29–34.
31
A r r i a n V 27,1; K u r c j u s z IX 3,1–2.
Adam Izdebski
126
nierze są zmęczeni i zdziesiątkowani32; dotychczasowe podboje są wystarczające —
należy odpocząć i kontynuować je później ze świeżymi siłami33; do oceanu można
równie dobrze dotrzeć na południu34. Kojnosa zdecydowanie poparli pozostali dowódcy, wobec czego rozzłoszczony Aleksander zakończył naradę i na trzy dni zamknął się w namiocie, spodziewając się zmiany nastroju Macedończyków35. Opór
wojska jednak nie malał; po 3 dniach impasu Aleksander złożył ofiary wróżebne, które
wypadły niepomyślnie, co zostało przez niego podane jako przyczyna decyzji o odwrocie36. Przed wymarszem zbudowano 12 ołtarzy, na których złożono dziękczynne ofiary za dotarcie aż tak daleko37.
Powyższy przebieg wydarzeń należy jeszcze uzupełnić uwagami o organizacji
armii i państwa macedońskiego, jak również przywołać podobne zdarzenia we
wcześniejszych fazach wyprawy. Znane są z dzieła samego Arriana i innych źródeł
sytuacje, kiedy to, po dopełnieniu kolejnych etapów podboju Persji, Aleksander musiał przekonywać swoich żołnierzy do dalszego marszu. Po zabójstwie Dariusza,
w odległości paru dni drogi od Hekatompylos, zwołał zgromadzenie całego wojska,
dla którego oczywistym było, że wraz ze śmiercią króla perskiego zakończyły się
wszelkie zmagania. Aleksandrowi jednak udało się płomienną mową przekonać Macedończyków do kontynuowania wojny38. Kurcjusz umieszcza najprawdopodobniej
to wydarzenie już w Hekatompylos, po przejściu przełęczy nadkaspijskich i pokonaniu ostatnich rebeliantów perskich39. Wojsko macedońskie, widząc szykujących się
do powrotu greckich sprzymierzeńców, było pewne, że Aleksander zdecydował się
na zakończenie wyprawy. Spostrzegłszy to Aleksander „popadł w rozpacz” i zaczął
wyrzucać Macedończykom, że opuszczają go w potrzebie, na co oni zmienili zdanie
i natychmiast wyruszyli z królem w dalszą drogę na wschód40. Jeszcze później, już
w Azji Środkowej (Hyrkanii), Aleksander musiał uciec się do wyrafinowanej manipulacji. Widząc niechęć armii, zostawił w obozie jej „pospolitą część”, zaś ze szczególnie walecznymi oddziałami wyruszył rzekomo przeciw okolicznym plemionom,
w rzeczywistości zaś wyprowadził ich poza obóz i wygłosił mowę, zachęcającą do
dalszej wyprawy. Plutarch, powołując się na list Aleksandra do Antypatra, przytacza
32
A r r i a n V 27,6; K u r c j u s z IX 3,10.
A r r i a n V 27,8.
34
K u r c j u s z IX 3,13–14. Oczywiście mowy umieszczone w tekście przez starożytnych autorów
nie są mowami rzeczywiście wygłoszonymi nad Hyfasis. Niemniej, biorąc pod uwagę zgodność dwóch
tradycji o Aleksandrze, w szczególności Arriana, opierającego się na wspomnieniach uczestników wydarzeń, można przyjąć, że same argumenty bliskie są tym rzeczywiście użytym. Zresztą porównanie sytuacji
nad Hyfasis z innymi „buntami” przemawia na rzecz historyczności tych argumentów (por. niżej).
35
A r r i a n V 28,1–3; K u r c j u s z IX 3,16–18.
36
A r r i a n V 28,4–5.
37
A r r i a n V 29,1; K u r c j u s z IX 3,18.
38
D i o d o r XVII 74,3; por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 355–356.
39
Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 80 oraz K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 358–359, który
dodaje, że Grecy postrzegali Wrota Kaspijskie (za którymi położone było już Hekatompylos) za koniec
świata zamieszkałego.
40
K u r c j u s z VI 2,6–4,10.
33
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
127
jej treść: ostrzeżenie przed przedwczesnym kończeniem podbojów oraz wyrzut, że
zostawiają go teraz, kiedy już prawie podbili cały znany świat. Po raz kolejny Aleksander daje też wszystkim wolność wyboru, każdy może go opuścić. Kiedy najlepsi
z żołnierzy dali się w ten sposób przekonać, pociągnięcie za sobą reszty wojska nie
przedstawiało trudności41.
Wszystkie te opisy mają wiele podobieństw — Aleksander zwołuje wojsko lub
jego część, całe zaś zdarzenie kończy się wybuchem ogólnego entuzjazmu. Można
w związku z tym zastanawiać się, czy przypadkiem trzej autorzy nie opisują jednego
wydarzenia, a rozbieżności sprowadzają się do jego lokalizacji42. Dla niniejszej analizy
wystarczy jednak tylko wykazać, że Aleksander Wielki musiał już wcześniej przekonywać swoje wojsko do kontynuowania wyprawy i wcale nie było to łatwe43. Istotne są również podobieństwa wcześniejszych sytuacji oraz tej znad brzegów Hyfasis. Na ich podstawie pokazać można strategie wpływu na wojsko, jakie stosował
Aleksander. Były nimi: roztaczanie wizji łupów (argument nie do pogardzenia dla wojsk
starożytnych, dla których bogacenie się w ten sposób było podstawowym motywem do walki); przestrzeganie przed niedopełnieniem podboju i utratą przez to dotychczasowych zdobyczy terytorialnych; odwoływanie się do uczuciowo-emocjonalnego związku żołnierzy z Aleksandrem, czyli zachowanie wymuszające „reakcję
wiernego uwielbienia”; oddzielanie wierniejszej i łatwiejszej do przekonania grupy, która
miałaby potem wpłynąć na resztę armii (oficerów bądź najwaleczniejszych oddziałów).
Dwie ostatnie strategie wymagają osobnego omówienia, albowiem nie są zabiegiem polegającym jedynie na umiejętnym przemawianiu, lecz wynikają ze szczególnej organizacji bojowo-politycznej macedońskiego wojska oraz wyjątkowości osoby
Aleksandra i jego relacji z żołnierzami. Zgromadzeń zwoływanych przez Aleksandra
w celu przekonania wojska do dalszego marszu nie należy postrzegać tak, jak zwykłych zebrań żołnierzy „na placu apelowym”. We wszystkich przypadkach, poza manipulacją polegającą na wyprowadzeniu za miasto części wojska (opisywanej przez
Plutarcha), autorzy posługują się konsekwentnie słowami ekklesia44 bądź contio45,
które używane są w terminologii ustrojowej i odnoszą się do zgromadzeń wszystkich obywateli polis. Nie jest pewne czy zgromadzenie żołnierskie było tradycyjną
macedońską instytucją polityczną, kontrolującą króla46, czy też pojawiło się dopiero
podczas wyprawy47, niemniej zebrani żołnierze rzeczywiście przyznawali sobie pra41
P l u t a r c h, Alex. XLVII 1–3.
Por. N. G. L. H a m m o n d, Sources..., s. 80–81; K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 358–359.
43
K u r c j u s z (IX 1,1–3) wspomina nawet o jeszcze jednej takiej sytuacji, najprawdopodobniej
mającej miejsce tuż po zwycięstwie nad Porosem, królem indyjskim, nad rzeką Indus. Aleksander zachęcił
żołnierzy, przekonując ich, że jest to ostatni już okres wojny — miał zapewne na myśli bliskość geograficznego końca Azji na brzegach Oceanu Wschodniego. Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 430–431.
44
D i o d o r XVII 74,3; 94,5.
45
K u r c j u s z IX 1,1; IX 2,12.
46
N. G. L. H a m m o n d, Starożytna Macedonia. Początki, instytucje, dzieje, tłum. A. S. Chankowski.
Warszawa 1999, s. 161–168.
47
K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 128–131.
42
Adam Izdebski
128
wo do bezpośredniej negocjacji z królem, który będąc od nich zależnym nie mógł
zlekceważyć takiej szczególnej ekklesia.
Trzeba o tym pamiętać, kiedy wyjaśnia się niezwołanie przez Aleksandra nad Hyfasis całej armii. Po pierwsze, miał już za sobą doświadczenia zmagań z żądającymi
powrotu zgromadzeniami żołnierzy — nie były one łatwymi partnerami do dyskusji,
lepiej więc było nie dopuścić do tak trudnej sytuacji. Po drugie, ewentualna porażka
na zgromadzeniu Macedończyków-żołnierzy, jaką byłoby odmówienie posłuszeństwa
przez wojsko, którego widocznie Aleksander mógł się obawiać, byłaby większym
ciosem dla autorytetu królewskiego niż suwerenna decyzja o powrocie48. Zwoływanie narad oficerów wydaje się normalnym postępowaniem wodza naczelnego — Aleksander wielokrotnie zwracał się o radę do swych najbliższych dowódców przed różnymi operacjami militarnymi49. W ten sposób zaczynał najczęściej przekazywanie armii
niepopularnych decyzji — najpierw wykładał swoje racje dowódcom, którzy mogli
się z nim nie zgodzić, jednakże nie mieli możliwości odmówienia wykonania rozkazów. Łatwiej też było zmierzyć się z nimi niż z całym wojskiem. Z ich zaś reakcji
mógł Aleksander wysondować postawę całej armii. Nad Hyfasis, zgodnie ze swoimi
zasadami, zwołał najpierw oficerów (por. wyżej — strategia 4). Skoro zaś ich reakcja była skrajnie nieprzychylna, spróbował manipulacji wojskiem (strategia 3), która
się nie powiodła.
Należy jeszcze rozważyć jak Aleksander był postrzegany przez wojsko oraz jak
sam kreował swój wizerunek. Od początku wojny z Persją, a zwłaszcza od wizyty
w egipskiej świątyni Amona w 332 roku przed Chr., gdzie kapłan rozpoznał w nim
syna bóstwa, Aleksander posługiwał się w tworzeniu własnego wizerunku elementami zaczerpniętymi z kultu Dionizosa i opowieści o Heraklesie. Tak jak Dionizos
wyruszył w bajeczną podróż na podbój wschodnich krain, w wielu miejscach ustanawiał, bądź rzekomo odnawiał jego kult, równocześnie porównywał w licznych przemowach swoje dokonania do prac Heraklesa. Dla wielu współczesnych rzeczywiście zacierała się granica między powodzeniem a boskością Aleksandra50. Żołnierze,
wierząc w jego boskie szczęście (w które nie mieli powodów wątpić), wyruszali na
coraz bardziej szalone wyprawy51. Wśród tak długich i ciężkich bojów nawiązywała
się dodatkowo między Aleksandrem i jego żołnierzami szczególna więź uczuciowa —
wszak był tym, który prowadził ich w nieznane i dzięki któremu odnosili zwycięstwa,
o których nikomu się wcześniej nie śniło, a wspólny los łączył ich już od dziesięciu
lat, kiedy dotarli nad Hyfasis.
48
Por. N. G. L. H a m m o n d, Starożytna..., s. 212.
Ibidem, s. 139–141. Nie należy jednak przypisywać takim naradom charakteru politycznego
(zebrań jakiejś rady królewskiej) — taka interpretacja nie znajduje uzasadnienia w źródłach opisujących
funkcjonowanie monarchii macedońskiej (K. N a w o t k a, Aleksander…, s. 130).
50
P. G o u k o v s k y, Essai sur les origines du mythe d’Alexandre (336–270 av. J.-C.), t. 1: Les
origines politique, Nancy 1978.
51
Por. N. G. L. H a m m o n d, Starożytna..., s. 206–208.
49
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
129
DYSKUSJA
Kwestia wiedzy geograficznej Aleksandra
Szczególnie widoczna jest w powyższym opisie wydarzeń rola wiedzy geograficznej. Służy ona jako argument obu stronom konfliktu — Aleksandrowi, który chciał
ruszyć dalej i znaleźć rzekomo niedaleki ocean, oraz Kojnosowi, który twierdził, że
bliżej będzie do oceanu na południe (czyli należy rozpocząć powrót). Widać, że najważniejszym celem, którym kierował się Aleksander w Indiach, było dotarcie do końca
Azji, do oceanu — tak również uważali jego żołnierze52.
Warto przyjrzeć się wobec tego wiedzy geograficznej uczestników wyprawy.
Opierała się ona, w odniesieniu do Indii, na bardzo nikłych i mglistych informacjach.
Jedyny Grek, który dotarł do Indii i opisał swą podróż (dzieło nie zachowało się) to
Skylaks z Karii — odkrywca w służbie perskiego władcy Dariusza I (V w. przed
Chr). Zgodnie ze świadectwami innych autorów i zachowanymi fragmentami relacji
samego Skylaksa, nie miał on pojęcia o istnieniu subkontynentu i doliny Gangesu,
a Indie kończyły się dla niego na dolinie Indusu53. Również związany z Atenami wielki
geograf z IV wieku przed Chr., Eudoksos z Knidos uważał prawdopodobnie, że kontynent azjatycki kończy się na Pendżabie54. Podobnie wskazywała geografia szkoły
Arystotelesa (zapewne za Eudoksosem55), według której ze szczytów Hindukuszu
widać było ocean oblewający brzegi Indii od wschodu56.
Nie ulega zatem wątpliwości, że wiedza geograficzna Aleksandra, gdy wkraczał
do Indii, sprowadzała się do wiadomości o istnieniu Indusu i domniemanego oceanu57. Otwartą kwestią pozostają zmiany tej wiedzy zaszłe już w Indiach — wszak
upłynął ponad rok od wkroczenia w ich granice do dotarcia nad brzegi Hyfasis (wczesne lato 327–wrzesień 326 przed Chr.58) i do Aleksandra musiały docierać różnorodne wieści, chociażby od zwiadowców. Wydaje się, że mimo zdobycia wielu nowych
informacji Aleksander był przekonany (podobnie jak jego żołnierze) u brzegów Hyfasis, że już niedługo dotrze do krańców świata.
52
Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 408–409.
H e r o d o t, Dzieje IV 44; P h i l o s t r a t o s, Vita Apollonii III 47 (Geogr. gr. min. Scylax Caryadensis F 4, s. XXXIV). Por. K. M u e l l e r, Prolegomena — Scylax Caryadensis, [w:] Geographi graeci
minores, t. 1, oprac. K. Mueller, Paris 1882: XXXIII–LI: nr 47, wg którego wiedza Skylaksa sięgała Indusu, tak samo jak Persów. Por. także P. P é d e c h, La géographie des Grecs, Paris 1976, s. 41–44.
54
Die Fragmente des Eudoxos von Knidos F 340 (P l i n i u s, Naturalis Historia VII 24). Por.:
komentarz F. Lasserre’a do F 340 E u d o k s o s a (Die Fragmente..., s. 253–254); P. P é d e c h, op. cit.,
s. 67–70; M. F o l k e r t s, Eudoxos von Knidos, [w:] Neue Pauly. Enzyklopädie der Antike. Altertum, t. 4,
red. H. Cancik, H. Schmeider, Stuttgart–Weimar 1996 coll. 223–225.
55
Por. A r i s t o t e l e s, De caelo 298a i komentarz F. Lasserre’a do fragmentu 340 Eudoksosa
(w: Die Fragmente..., s. 253–254).
56
A r i s t o t e l e s, Meteorologica 350a; por. P. P é d e c h, op. cit., s. 63–67.
57
D. T a r n, Alexander and Ganges, „Journal of Hellenistic Studies” 43, 1923, s. 98–101;
D. K i e n a s t Alexander und der Ganges, Historia, t. 124, 1965, s. 180–188; A. B. B o s w o r t h, Conquest..., s. 132–134; i d e m, Alexander and the East. The Tragedy of Triumph, Oxford 1996, s. 186–200.
58
K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 409 i 435.
53
Adam Izdebski
130
Warto zapytać: dlaczego nie zaczął w to wątpić, mimo że wiele innych informacji przekazywanych przez greckich geografów okazało się w odniesieniu do Indii
nieprawdziwych lub niedokładnych? Otóż, w interesie nowych indyjskich sojuszników Aleksandra było kontynuowanie marszu na wschód, gdyż Aleksander oddawał
pod ich panowanie, jako władcom zależnym od siebie, zdobyte tereny i rozstrzygał
na ich rzecz lokalne konflikty59. Ignorancja Aleksandra była więc dla nich korzystna,
tym bardziej nie wyprowadzili go z błędu60. Dopiero przybycie nad nieprzewidywaną przez Aleksandra, trudną do przebycia rzekę Hyfasis stało się dla niego okazją do
gorzkiego zderzenia z rzeczywistością, a na jego indyjskich sojusznikach wymusiło
zmianę postępowania i przedstawienie Aleksandrowi rzetelnej wiedzy61. Jeszcze silniejsze wrażenie musiała wywrzeć napotkana rzeka na reszcie armii, która spodziewała się obiecanego przez Aleksandra i opisywanego przez greckich geografów oceanu, a tymczasem okazało się, że dotychczasowy cel wyprawy jest nieosiągalny.
Interpretacja psychologiczna
Przebieg wydarzeń nad Hyfasis uprawnia do stwierdzenia, że motywacja uczestników wyprawy Aleksandra była najprawdopodobniej bardzo silnie związana z wiedzą
geograficzną i opierała się w dużym stopniu na rozbudowanych strukturach poznawczych62. Z powodu zaprzeczenia tej wiedzy (przez „pojawienie się” rzeki Hyfasis)
nastąpił w armii silny kryzys motywacji. Był to chyba dla Aleksandra problem największy, z jakim wcześniej nie miał do czynienia, kiedy musiał sobie radzić, głównie
lub wyłącznie, ze zmęczeniem żołnierzy. Dodatkowo, w wyniku ignorowania przez
Aleksandra faktu zmiany sytuacji wyprawy, załamała się spoistość wewnętrzna armii. Żołnierze stracili do Aleksandra zaufanie i nie przekonał ich. Próba wzbudzenia
wcześniejszego mechanizmu motywacji za pomocą dotychczas używanych strategii
spełzła na niczym.
Wszystkie powyższe aspekty geograficznej „blokady informacyjnej” i „kryzysu
motywacji” można ująć w ramy teoretyczne, sformułowane i zweryfikowane na gruncie współczesnej psychologii. W modelu koncepcji kontroli działania Juliusa Kuhla63,
59
Por. choćby A r r i a n V 22-24.
A. B. B o s w o r t h, A historical..., s. 327–337; i d e m, Alexander..., s. 74–80; K. N a w o t k a,
Aleksander..., s. 420–421.
61
K u r c j u s z IX 2,2–5. Por. K. N a w o t k a, Aleksander..., s. 434–435. Dane geograficzne, jakie
Poros i Fegeus podali Aleksandrowi według Kurcjusza, są — w przeciwieństwie do jego przekonań —
w pełni prawidłowe (por. Barrington Atlas of the Greek and Roman World, red. R. J. A. Talbert, PrincetonOxford 2000: mapa nr 6, Asia Orientalis).
62
A. W. K r u g l a n s k i, Goals as knowledge Structures, [w:] The psychology of action. Linking
Cognition and Motivation to Behavior, red. P. M. Gollwitzer, J. A. Barch, New York-London 1996,
s. 599–618; R. M. S o r r e n t i n o, The Role of Conscious Thought in a Theory of Motivation and Cognition, [w:] ibidem, s. 619–644.
63
J. K u h l, Volitional mediators of cognition-behavior consistency: Self-regulatory processes and
action versus state orientation, [w:] Action control: From cognition to behavior, red. J. Kuhl, J. Becmann,
Berlin 1985, s. 101–128.
60
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
131
łączącym perspektywy myślenia, procesy emocjonalne i motywację, rozróżniono dwa
typy orientacji, jakie może przyjmować działający człowiek: orientację na działanie
i orientację na stan. Orientacja na działanie odznacza się jednoczesną bądź następującą po sobie koncentracją na: stanie teraźniejszym, stanie przyszłym, rozbieżności między nimi oraz przynajmniej jednej możliwości działania, mogącej zlikwidować tę rozbieżność. Orientacja na stan łączy się z opuszczaniem któregoś z tych elementów.
Jeśli przyjrzeć się determinacji Aleksandra w dowodzeniu wyprawą i kontynuowaniem marszu do granic świata zamieszkałego, uzasadniona wydaje się teza, że w realizacji tego zamiaru przejawiał silną orientację na działanie. Konsekwencją tego jest
problematyczna racjonalność poczynań Aleksandra — osoby zorientowane na działanie wykorzystują strategie poznawcze, które ułatwiają im dążenie do realizacji zamiaru. Wśród nich znajdują się strategie, które dobrze tłumaczą „geograficzną ignorancję” Aleksandra i jego żołnierzy. Składają się na nie: a k t y w n a s e l e k t y w n o ś ć
u w a g i (czyli koncentracja na informacjach podtrzymujących zamiar i pomijaniu
informacji z nim niezwiązanych — niedostrzeganie sprzeczności posiadanej wiedzy
geograficznej z poznawanym terenem), k o n t r o l a k o d o w a n i a (kodowanie
w pamięci wyłącznie tych bodźców, które służą realizacji zamiaru — „umykanie” pojedynczych raportów czy świadectw o rzeczywistym ukształtowaniu geograficznym
Indii), o s z c z ę d n o ś ć w p r z e t w a r z a n i u i n f o r m a c j i (dowolne porzucanie rozważań nad możliwościami alternatywnymi wobec realizowanego zamiaru
— nie branie pod uwagę możliwości zmiany kierunku wyprawy lub ustalenia innej
„krytycznej granicy geograficznej” niż ocean na wschodzie). Już ta krótka analiza
pozwala stwierdzić, że fałszywa wiedza geograficzna Aleksandra nie była objawem
jego „głupoty i zadufania”, lecz raczej podłożem rozbudowanych mechanizmów motywacyjnych, umożliwiających prowadzenie tak szalonej wyprawy64. Dodatkowym
argumentem na rzecz trafności takiej tezy może być stwierdzony empirycznie fakt
przejawiania silniejszej woli działania (czyli jeszcze aktywniejszego wdrażania orientacji na działanie), kiedy realizacja zamiaru jest dokładnie zaplanowana65. Prowadzone przez Aleksandra operacje wojskowe wymagały dalekosiężnego planowania
wszystkich prawie dziedzin życia: od aprowizacji i zaopatrzenia w sprzęt wojskowy
po bezpośrednie plany operacyjne i długoterminowe koncepcje strategiczne.
64
Badanie racjonalności — sposobu uzasadniania i projektowania działań — uczestników wydarzeń
historycznych to najdokładniej opisany teoretycznie przykład zastosowania psychologii historycznej
w koncepcji M. Dymkowskiego. Znaczenie tego aspektu wynika z faktu, że potoczne rozumienie racjonalności, wedle którego wydarzenia wyjaśnia większość historyków, to wybieranie działania idealnie skutecznego w danej sytuacji, które najczęściej z różnych przyczyn nie jest atrakcyjne lub dostępne poznawczo bohaterowi, tak jak w sytuacji Aleksandra (zob. chociażby M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie...,
s. 71–77; o psychologicznych badaniach racjonalności por. M. L e w i c k a, Czy jesteśmy racjonalni?,
[w:] Złudzenia, które pozwalają żyć. Szkice ze społecznej psychologii osobowości, red. M. Kofta,
T. Szutrowa, Warszawa 2001, s. 28–64).
65
P. M. G o l l w i t z e r, The volitional Benefits of Planning, [w:] The psychology of action...,
red. P. M. Gollwitzer, J. A. Barch, New York–London 1996, s. 287–312.
Adam Izdebski
132
Dotychczasowe rozważania koncentrowały się na pomijaniu przez uczestników
wydarzeń nowych informacji i unikaniu weryfikacji błędnej wiedzy. Pozostaje do rozstrzygnięcia pytanie o żywione przez nich złudzenia. Człowiek bowiem nie tylko pomija niektóre informacje, ale również tworzy zupełnie nowe pseudodane i opiera na
nich swoje zachowanie66. Często nie polega to wyłącznie na uzupełnianiu własnej wiedzy nieprawdziwymi informacjami, lecz na tworzeniu całościowych złudzeń, niezgodnych ze stanem rzeczywistym. Zazwyczaj są to złudzenia pozytywne, do tworzenia
których mają szczególną skłonność ludzie o wysokiej samoocenie67 — a nie można
wątpić, że mieli do niej liczne powody uczestnicy wyprawy, a zwłaszcza sam Aleksander. Złudzenia te są szczególnie prawdopodobne, kiedy występują w postrzeganiu samego siebie, co w interesującym nas przypadku można rozszerzyć na postrzeganie wyprawy przez jej uczestników. Zatem uzasadnione wydaje się twierdzenie,
że mimo dużego zmęczenia i pojawiającego się momentami zniechęcenia Aleksander
i inni uczestnicy wyprawy uważali, że cały czas są prężną i efektywną armią, której
nic nie powstrzyma. Żywienie takich złudzeń nie jest w żadnym wypadku objawem
patologicznym, lecz świadczy o efektywnej autoregulacji zachowania przez podmiot68.
Złudzenie to było kolejnym ważnym elementem mechanizmów psychologicznych,
które umożliwiały uczestniczenie w tej niesamowitej i brawurowej wyprawie69.
Sformułowanie wyjaśnienia
Można by więc przedstawić następujący przebieg „psychologicznego aspektu wydarzeń”. Przez całą wieloletnią drogę nad Hyfasis Aleksander i jego wojsko było silnie zorientowane na działanie, a przetwarzanie poznawcze ulegało dodatkowym deformacjom pod wpływem ciągłego zagrożenia i nieustannych napięć. W związku z tym
cele wyprawy opierały się niezmiennie na fałszywych, nieweryfikowanych koncepcjach geograficznych. Nieprzerwane pasmo sukcesów sprzyjało dodatkowo skrzywionemu postrzeganiu siebie przez samych uczestników wyprawy. Dotarcie nad „niespodziewaną” i trudną do przeprawienia się rzekę Hyfasis doprowadziło do zmiany
wiedzy geograficznej, co pociągnęło za sobą zaburzenie hierarchii celów wyprawy
i zachwianie mechanizmów motywacyjnych oraz załamanie spoistości grupy. Ten
kryzys psychologiczny rozwiał również pozytywne złudzenia co do kondycji wojska.
W ten sposób doszło do załamania psychologicznych mechanizmów, umożliwiających kontynuowanie wyprawy — okazało się ono nieprzezwyciężalne. Aleksander
musiał zawrócić.
66
B. W o j c i s z k e, Dane i pseudodane w procesie spostrzegania ludzi, [w:] Złudzenia, które pozwalają żyć..., red. M. Kofta, T. Szutrowa, Warszawa 2001, s. 65–90.
67
M. K o f t a, Poczucie kontroli, złudzenia na temat siebie, a adaptacja psychologiczna, [w:] ibidem,
s. 199–225.
68
G. O e t t i n g e n, Positive Fantasy and Motivation, [w:] The psychology of action..., red. P. M.
Gollwitzer, J. A. Barch, New York–London 1996, s. 236–259.
69
Por. stosowanie różnych koncepcji złudzeń w tłumaczeniu wydarzeń historycznych w przykładowych studiach M. Dymkowskiego (Między psychologią...; Wprowadzenie..., s. 77–90; O posiłkowaniu...).
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
133
Podsumowując powyższe rozważania, sformułować można klasyczne wyjaśnienie
probabilistyczne odwrotu Aleksandra znad Hyfasis70. Wykorzystano w nim model
motywacji opracowany przez A. Bandurę71:
Explanans
1. J e s t w y s o c e p r a w d o p o d o b n e, ż e (a) w warunkach dużego zmęczenia podmiotu — po poniesieniu znacznych nakładów na realizację celowego działania, j e ż e l i (b) podważona zostaje trafność ważnych treści wiedzy, która służy
do tworzenia wyobrażeń rezultatów (sytuacji) osiągnięcia przyjętego celu działania,
t o (c) następuje u podmiotu silny spadek poczucia własnej skuteczności. W r e z u lt a c i e (d) podmiot zarzuca generowanie nowych wyobrażeń rezultatów osiągnięcia
wcześniej przyjętego celu, a w k o n s e k w e n c j i (e) przerywa działania i porzuca dotychczasowy cel, niezależnie od wielkości wcześniejszych osiągnięć.
2. W 3 2 6 r . p r z e d C h r ., n a d r z e k ą H y f a s i s, (a) u przemęczonych wieloletnimi walkami Aleksandra i jego żołnierzy d o s z ł o d o (b) sfalsyfikowania dotychczasowej wiedzy o ukształtowaniu geograficznym Indii.
Explanandum
Sytuacja Aleksandra nad rzeką Hyfasis jest szczególnym
p r z y p a d k i e m z a j ś c i a zdarzenia (b) w sytuacji (a), z a t e m — z g o d n i e
z w y s o k i m p r a w d o p o d o b i e ń s t w e m w y s t ą p i e n i a efektu (c) —
u Aleksandra i jego armii drastycznie spadło poczucie własnej skuteczności. W r ez u l t a c i e (d) nie wytworzyli oni nowych wyobrażeń osiągnięcia dotychczasowego celu wyprawy, c o d o p r o w a d z i ł o d o (e) przerwania marszu i porzucenia
tego celu, pomimo niewiarygodnych sukcesów wcześniejszych etapów wyprawy.
PODSUMOWANIE — WIEDZA PSYCHOLOGICZNA
W BADANIU HISTORYCZNYM
Jaką wartość poznawczą ma zaproponowane tutaj wyjaśnienie psychologiczne wydarzeń, które miały miejsce nad Hyfasis? Pierwsza wątpliwość musi dotyczyć kulturowej adekwatności wykorzystanych teorii psychologicznych. Wywodzą się one
z wielokrotnie weryfikowanych i powtarzalnych badań empirycznych, wydawałoby
się zatem, że ich ogólność nie powinna budzić wątpliwości. Badania te były jednak
prowadzone na populacjach przedstawicieli współczesnej cywilizacji Europy i Stanów Zjednoczonych, nie jest więc jasne czy można stosować je do żyjących ponad
2300 lat temu przedstawicieli starożytnych kultur, którzy wywodzili się z Bałkanów
i Bliskiego Wschodu. Kwestię tę można jednak rozstrzygnąć. Badania psychologii
międzykulturowej dowodzą, że o ile wiele efektów psychologii społecznej rzeczywiście jest kulturowo uwarunkowanych, to jednak podstawowe mechanizmy zachowania człowieka — w tym te zaliczane do sfery psychologii osobowości, do której
70
C. G. H e m p e l, Filozofia nauk przyrodniczych, Warszawa 2001. Por. M. Dymkowski, O posiłkowaniu....
71
A. B a n d u r a, Self-efficacy. The exercise of control, New York 1997.
134
Adam Izdebski
należą teorie wykorzystane tutaj — występują u przedstawicieli bardzo różnych
współczesnych kultur72, można więc przypuszczać, że są także stałe „międzyepokowo”. Warto jednak zaznaczyć, że wymaga to oparcia się na założeniach i stwierdzeniach psychologicznych o wysokim poziomie ogólności — jedynie one są międzykulturowo i „międzyepokowo” trafne. W rezultacie otrzymane wyjaśnienie
psychologiczne może nie być wystarczająco satysfakcjonujące, nie eksplikować wszystkich aspektów wydarzeń. Byłoby to pierwsze ograniczenie zastosowanej metody
(w tym przypadku nie aż tak bardzo widoczne).
Drugie ograniczenie wiąże się z charakterem współczesnej psychologii akademickiej. Jest ona bardzo daleka od znalezienia jednej teorii bądź nawet rozwiniętego
treściowo paradygmatu, który łączyłby różne teorie w jeden spójny system (nawet
w paradygmacie poznawczym, najbardziej owocnym naukowo, nie jest możliwe ujednolicenie wszystkich związanych z nim badań). Wiedza psychologiczna jest zbiorem
uzupełniających się, a często równoważnych teorii, opisujących w różny sposób i pod
różnym kątem te same zjawiska. Często też jedno zjawisko opisywane jest przez dwie
lub kilka teorii, popartych przez tradycje badań empirycznych, mówiących prawie
dokładnie o tej samej kwestii. W związku z tym nie da się określić, na jakiej podstawie historyk posiłkujący się akademicką psychologią ma wybrać właśnie tę, a nie
inną teorię. W przedstawionym wyżej wyjaśnieniu psychologicznym widać ten problem wyraźnie: zamiast jednej teorii zostało wykorzystanych bardzo wiele koncepcji,
a można sobie wyobrazić włączenie jeszcze kilku innych teorii. Ostateczny wynik zależy zatem w bardzo dużym stopniu od decyzji badacza, opartej na jego wiedzy i doświadczeniu, a słuszność tej decyzji weryfikuje poznawcza wartość wyników badań.
Po trzecie, uprawianie psychologii historycznej jest ograniczone stanem zachowania i charakterem źródeł. Informacja o zachowaniu znajdowana w źródłach jest
trudno porównywalna z wynikami badań empirycznych współczesnej psychologii,
często ma też charakter stereotypowy, a nie relacjonuje rzeczywistych zachowań
bohaterów (rzadko mamy do czynienia z bezpośrednim zapisem wydarzenia). Jeśli
historyk chciałby odwołać się do wyjaśnienia psychologicznego, najczęściej nie znajdzie wystarczającej informacji źródłowej o „sytuacji psychologicznej”, aby móc jednoznacznie opowiedzieć się za którymś z możliwych wyjaśnień. Również w przypadku niniejszego studium można się spierać, czy zachowane źródła — późniejsze
o kilkaset lat opracowania tekstów pisanych przez uczestników wydarzeń pod koniec ich życia — są wiarygodne i dostarczają wiedzy o przebiegu wydarzeń nad Hyfasis (szczególnie dotyczy to treści mów wygłaszanych przez bohaterów). Mogą to
być przecież późniejsze rekonstrukcje, które opierały się na pamięci i dopowiadaniu
wielu faktów zgodnie z przekonaniami autorów — Ptolemeusza i Aristobulosa —
o tym, jak takie sytuacje zazwyczaj przebiegały (por. badania Elizabeth Loftus o pamięci świadków i konstruktywnym charakterze pamięci73). W takim wypadku były-
72
R. E. N i s b e t t, The Geography of Thought, New York 2003; W. F. P r i c e, R. H. C r a p o,
Psychologia w badaniach międzykulturowych, Gdańsk 2003.
73
E. L o f t u s, Make — Believe Memories, „American Psychologist”, t. 58, z. 11, s. 867–873.
Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis...
135
by to źródła do badania stereotypowej, potocznej wiedzy o sytuacjach społecznych
w kulturze hellenistycznej, a nie do badania wydarzeń nad Hyfasis. To źródłowe ograniczenie użyteczności psychologii historycznej jest chyba najtrudniejsze do przezwyciężenia i stanowi praktyczną przeszkodę, która hamuje jej rozwój.
Przedstawione tutaj ograniczenia psychologii historycznej prowadzą do konkluzji, że bardzo rzadko jest ona w stanie dostarczyć istotnych odpowiedzi na pytania
badawcze, które stawia sobie historyk. Próba wyjaśniania większości wydarzeń za
pomocą psychologii bardzo łatwo doprowadzić może do metodologicznego błędu psychologizmu74. Współczesna psychologia akademicka może oczywiście służyć uporządkowanymi, opartymi na badaniach empirycznych pojęciami, które jednak są użyteczne tylko w niektórych przypadkach (np. w wyjaśnianiu powstawania uprzedzeń75).
Bardzo często okazuje się, że psychologia potoczna historykowi w zupełności wystarcza, a wyrafinowane teoretycznie wyjaśnienia psychologiczne historyków po prostu nie interesują.
WHY DID ALEXANDER THE GREAT WITHDRAW AT THE HYPHASIS RIVER
IN 326 BC? A STUDY IN HISTORICAL PSYCHOLOGY
Summary
Contemporary explanations of the “Hyphasis mutiny” (326 BC), emphasising the tiredness of Alexander’s
army and the harshness of the weather conditions, do not consider psychological aspects of the situation.
A study of the sources (Arrian, Curtius, Diodorus, Plutarch) reveals the crucial role of Alexander and his
army’s geographical knowledge of India. On the bank of Hyphasis, the existence of near-by “Eastern
Ocean” — believed to be the edge of the world — was counterfeit. Thus, Alexander’s aim proved to be
unachievable. As a consequence, his army’s motivation to march collapsed. Julius Kuhl’s theory of action
vs. state orientation explains so late a deception (after 9 months in India), while findings of social
psychology (about delusions and strategies of influence) elucidate the dramatic character of the “Hyphasis
events”. This case study demonstrates usefulness of empirically tested psychological theories in reconstructing historical events.
74
M. D y m k o w s k i, Wprowadzenie..., s. 90–94.
Zob. A. I z d e b s k i, Kontakty arian i katolików w ostrogockiej Italii, „Przegląd Historyczny”,
t. 99, z. 2, 2008, s. 303–320.
75
136
Adam Izdebski
Człowiek nie jest plasteliną
Historyka, T. XXXIX, 137
2009
PL ISSN 0073-277X
OMÓWIENIA
MARCIN KULA
Warszawa
CZŁOWIEK NIE JEST PLASTELINĄ
Abstract
Marcin K u l a: A Man Can’t Be Shaped at One’s Wish, “Historyka” XXXIX, 2009: 137–148.
The Author comments on a new book by Mariusz Mazur O człowieku tendencyjnym... — a book on the
communist endeavour to create a new man. He considers the book excellent. Its important positive point
is the analysis of the theme in a large framework of human history. Communism was a very singular regime
but the idea of a new man appeared several times through centirues and in different countries.
K e y w o r d s: communism, models of education, “new man”
S ł o w a k l u c z o w e: komunizm, modele edukacyjne, „nowy człowiek”
Celina Bobińska, nasza starsza koleżanka, pisała sześćdziesiąt lat temu:
... kobieta radziecka, a szczególnie kobieta ze środowiska robotniczego, nie bacząc
na ciasnotę mieszkaniową w stolicy (budownictwo nie nadąża za gwaltownym przyrostem ludności), nie bacząc na istniejące jeszcze rozmaite braki i niewygody, szczególnie na prowincji, ma życie pełniejsze i bardziej wielostronne niż kobieta w innych krajach. Bardzo rzadko jest tylko mieszczką zamkniętą w kręgu domowych
spraw. Najczęściej porywa ją nurt życia społecznego. Budzi w niej nowe zainteresowania, ambicje i zamiary.
Toteż nie zamieniłaby się za nic w świecie z przeciętną Amerykanką z mieszczańskiego środowiska, pędzącą w większości wypadków jałowy, filisterski żywot.1
Celina Bobińska — historyk, z czasem profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego —
nie znała Stanów Zjednoczonych, a więc nie znała także „przeciętnych Amerykanek
z mieszczańskiego środowiska”, o których wypowiedziała się. Rzeczywistość radziecką znała bardzo dobrze — tak, jak poznało ją wiele rodzin polskich komunistów, usytuowanych paradoksalnie między Moskwą a łagrami. Znała ją też z okresu
1
C. B o b i ń s k a, O prostym człowieku w ZSRR, Warszawa 1949, s. 78.
Marcin Kula
138
wojny. Zatem, albo chciała ją widzieć tak, jak ją opisała, albo uważała, że tak właśnie należy pisać „dla sprawy”. Od niej samej nie dowiemy się już do czego zmierzała — nawet gdyby chciała i mogła odtworzyć po latach własną motywację.
Celina Bobinska wystąpiła z PZPR po wprowadzeniu stanu wojennego. Przekreśliłla w ten sposób długotrwałą tradycję rodzinną. Zmarła w 1997 roku.
Dziś Mariusz Mazur, historyk z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, podjął
analizę wypowiedzi takich, jak przytoczony tekst Bobińskiej oraz ich uwarunkowań
i funkcji. Nie wiem, czy M. Mazur zna Stany Zjednoczone. W oczywisty sposób
nie zna stalinizmu, a z PZPR nie musiał występować, gdyż nie miał szans do niej
wstąpić.
Celina Bobińska i ludzie o podobnych drogach życiowych sami, choć niekoniecznie na piśmie, usiłowali z czasem analizować ustrój, w którym uczestniczyli. Gdy
otwierały się jakieś możliwości, nagle okazywało się, że zaskakująco dużo wiedzą
i potrafią być analitykami. Także ludzie zdystansowani od ustroju bądź jego zdeklarowani przeciwnicy nieraz usiłowali go analizować. Historycy, którzy w jego zasięgu
żyli, podjęli analizy, zwłaszcza po 1989 roku. Nawet analizy historyków, nie mówiąc
o szeroko rozumianych bohaterach wydarzeń, są jednak nieuniknione, naznaczone ich
własnymi doświadczeniami — na dobre i na złe. Nie da się ukryć, że sam, jako „dziecko Warszawy” byłem np. na choince u Bolesława Bieruta. Do dziś zapamiętałem obfitość łakoci tam serwowanych, z pomarańczami, które wówczas po prostu nie istniały w handlu. Mam też otrzymaną wówczas książkę pt. Rudy Tomek2 z podpisem
Bieruta (facsimile!).
Mariusz Mazur ani tak dobrych (sic!), ani gorszych, ani zdecydowanie złych
wspomnień nie ma i o tyle łatwiej mu prowadzić badania z pozycji obserwatora. Podobnie silni jako badacze są obecnie np. młodzi badacze Holokaustu, którzy szczęśliwie są odlegli od tego strasznego doświadczenia.
*
*
*
Książka Mariusza Mazura3 jest ponad wszelką wątpliwość pozycją wybitną. Jest jedną
z najlepszych prac spośród ostatnio przeze mnie czytanych. Jest napisana w stylu,
w jakim chciałbym widzieć twórczość humanistyczną w Polsce.
„Przywilej późnego urodzenia” nie jest jedynym źródłem siły Mariusza Mazura
jako badacza. Nie mniej ważnym jest nieprzeciętna pracowitość — chyba aż rzadka.
Tę pracowitość zaświadcza ogromna bibliografia pracy w zakresie źródeł i opracowań. Zwraca uwagę zgromadzenie przez autora bazy źródłowej nie tylko obszernej,
ale także różnorodnej. Rzadko zdarzają się autorzy, którzy z równą swobodą analizują akta archiwalne, prasę, literaturę piękną oraz, dajmy na to, utwory muzyczne.
Atutem autora jest jego dojrzałość i, może górnolotnie mówiąc, mądrość. To nie
jest tylko zawodowa umiejętność analizy. To jest „prosta” ludzka mądrość, widocz2
B. M. D ł u g o s z e w s k i, Rudy Tomek, Warszawa 1951.
M. M a z u r, O człowieku tendencyjnym... Obraz nowego człowieka w propagandzie komunistycznej w okresie Polski Ludowej i PRL. 1944–1956, Lublin 2009, s. 671.
3
Człowiek nie jest plasteliną
139
na tym bardziej, że autor wielokrotnie mówi o sprawach dotyczących życiowego
funkcjonowania ludzi. Studium jest bogate w myśli, co nie jest cechą każdej pracy
historycznej.
Bardzo ważnym atutem autora jest jego umiejętność poruszania się w różnych
dyscyplinach nauk humanistycznych i oczytanie w nich. Mazur swobodnie analizuje
na przykład historię polityczną, zjazd oświatowy w Łodzi oraz treści filozoficzne.
Łatwemu poruszaniu się w różnych dziedzinach towarzyszy wykorzystanie opracowań z różnych dyscyplin. Mazur szczęśliwie przełamał „chińskie mury”, zbudowane w Polsce pomiędzy naukami i zrobił pracę rzeczywiście interdyscyplinarną. To
jest opracowanie tematu na zdumiewająco szerokim tle. W pracach historycznych
rzadkie są tak szerokie horyzonty.
Atutem autora jest umiejętność poruszania się w różnych epokach historycznych.
Mariusz Mazur omawia postulaty stworzenia nowego człowieka oraz idee wychowawcze w starożytności, w oświeceniu oraz rewolucji francuskiej, w dwudziestoleciu międzywojennym w Polsce, także w faszyźmie. Analiza dwudziestolecia międzywojennego, z rozbiciem problematyki na obozy polityczne, z dostrzeżeniem wagi
odrodzenia państwa dla postawienia kwestii modelu wychowawczego oraz dla wypracowania propaństwowej ideologii wychowawczej, jest mocną stroną pracy.
Autor podszedł do swojego tematu problemowo, a nie drogą dominacji analizy chronologicznej i faktograficznej. Dla niego ważna jest idea nowego człowieka i to, jak
zmierzano do jej realizacji. Sam następująco mówi o swoim zamiarze — które to
słowa mogę przyjąć jedynie z uznaniem:
Wśród historyków preferujących klasyczne podejście metodologiczne książka
wzbudzić może pewne kontrowersje. Relatywny niedostatek dat, nazwisk, zdarzeniowych związków przyczynowo-skutkowych i faktografii opartej na precyzyjnych,
szerokich badaniach archiwalnych, może wywoływać niedosyt. Jednak zaproponowana tutaj konceptualizacja zbudowana została na nieco innym podejściu do
historii. Nie jest to książka faktograficzna, ustalająca kolejne etapy dziejów, ale
praca o pewnych ogólnych procesach kulturowych, bardzo często mających swe
źródła w historii znacznie starszej i szerszej niż totalitaryzm czy komunizm, w procesach, których nie da się sprowadzić do czynników ideologicznych konstytuujących ten czy inny ustrój. Będą to przeto rozważania nad propagandowym skutkiem refleksji politycznej. Proponowana dzisiaj przez wielu historia zdarzeniowa
jest często przywołaniem do pamięci, uczczeniem osób czy wydarzeń, ale pomija
wielkie obszary równie ciekawej i potrzebnej wiedzy o naszych dziejach. A przecież res gestae to nie seria postępujących po sobie faktów, które prowadziły do
znanych nam dziś konsekwencji. Nie neguję potrzeby dalszych badań faktograficznych, natomiast pewne rzeczy należałoby zacząć podsumowywać, a inne wydobyć ze świata ahistoryczności, nadając im kontekst długiego trwania. Tutaj, jak
zawsze, przydatne okazało się podejście komparatystyczne. (s. 21–22)
Mariusz Mazur pokazuje, że idea nowego człowieka nie pojawiła się dopiero z komunizmem, lecz w pewnym sensie towarzyszy ludzkości w jej dziejach. Dzięki temu
w pracy widać bardzo ważną i rzadko dostrzeganą rzecz, a mianowicie to, że komunizm, choć był konstrukcją fatalną, został jednak stworzony z „klocków” zrobio-
Marcin Kula
140
nych przez człowieka. To samo można ukazać — i w pracy jest to nieraz pokazane
— także na innych przykładach. W końcu, dajmy na to, socrealistyczna architektura była jakąś pochodną wiedeńskiego Bauhausu. Hasło „sportu dla mas” było pochodną równie dobrze socjalistycznych, jak państwotwórczych, jak i, powiedzmy,
syjonistycznych klubów sportowych. W końcu wiele grup „pod kreską” chciało, by
ich młodzież była zdrowa, silna i wysportowana. Rzecz „tylko” w tym, że w systemie komunistycznym nie mogła się utrzymać socjalistyczna Warszawska Spółdzielnia
Mieszkaniowa, bliska krewna Bauhausu, a musiały powstawać twory zdegenerowane (na czele z Pałacem Kultury, chorym na elephantiasis i ozdobionym sandomierskimi attykami). Waloryzacja pracy ludzkiej w socjalizmie, o której autor mówi, nie
była cechą tego ustroju, ale w jego ramach doprowadziła do tragicznego curiosum,
jakim było umieszczanie na bramach łagrów napisów: „Praca to sprawa honoru, sławy, sprawa chwały i bohaterstwa” — nie wspominając już o propagowaniu obrazu
ojca narodu, który ciężo pracuje. Do autorskich rozważań znakomicie pasuje powiedzenie „Jest tylko cienka czerwona linia między rozsądkiem a szaleństwem”4.
Oczywiście cała socjologia i pedagogika przyklasną tezie, że człowiek jest w jakimś stopniu rezultatem wychowania oraz, szerzej, warunków, w jakich dojrzewa,
a nawet tych, w których żyje. Od tego, do traktowania człowieka na podobieństwo
plasteliny dla wychowawców, jest jednak taka różnica, jak między koniecznymi zabiegami sadowników, a lysenkizmem (z jego przekonaniem, że można zrobić w biologii wszystko, włącznie z pasami leśnymi na pustyni).
Przekonanie, że można „wszystko”, było (i jest) charakterystyczne dla wszelkiej
mentalności rewolucyjnej. Zdawna funkcjonująca koncepcja nowego człowieka pojawiała się w myśli rewolucyjnej — także w myśli komunistycznej, na tle domniemania, że człowiek (rewolucjonista) może wszystko — równie dobrze zmienić bieg
rzek, jak, dajmy na to, przekształcić mentalność ludzką. Znane sformulowanie o „inżynierach dusz ludzkich” było nad wyraz charakterystyczne w tym kontekście (trzeba
tylko wymyślić pożądaną konstrukcję, dobrać narzędzia... i zrobi się człowieka nowych czasów). Takie przekonanie zostało wzmocnione przez oświeceniową wiarę
w rozum, pozytywistyczną wiarę w racjonalizm oraz przekonanie o mocy techniki.
Przypomnienie niekoniecznie komunistycznej genezy różnych idei komunistycznych (inaczej: butów, w które wszedł komunizm) jest dużą zasługą autora. Niektóre
rozwiązania komunistyczne były w ogóle nawrotem do czasów „przedpotopowych”.
Autor mówi o paternalizmie w komunizmie. Ów paternalizm był formą swego rodzaju parafeudalizmu (może: formą swoistego nawrotu feudalizmu). W końcu w komunizmie człowiek był, a przynajmniej powinien być, przywiązany do zakładu pracy.
Był przywiązany do kołchozu. Jego instytucja miała mu ostemplować dowód osobisty (schować dowód do szafy przewodniczącego kołchozu) i dbać o zaspokojenie
wielu jego potrzeb.
To, że komunizm nie narodził się jedynie w głowie Marksa, lecz podjął wiele idei
już funkcjonujących, było jedną z okoliczności skłaniających licznych inteligentów
do współpracy z tym kierunkiem (oświata i kultura, książki dla mas itp.). Tak jak
4
J. J o n e s, Cienka czerwona linia, Warszawa 1984 (słowa wykorzystane jako motto książki).
Człowiek nie jest plasteliną
141
odzyskanie niepodleglości i, najprościej, tworzenie polskiego szkolnictwa, nakazywały stawiać pytanie kogo i do czego będzie się wychowywać, tak załamanie kapitalizmu, owocujące wielkim kryzysem i wojną (postrzeganą jako owoc kapitalizmu)
oraz odbudowa kazały postawić to pytanie ponownie.
*
*
*
Cenne, że autor podchodzi do tak ważnych spraw analitycznie, bez apriorycznej wizji
ciągłej walki, w myśl której jakoby Szatan wniósł tu zło, a cały naród — poza zdrajcami — walczył z nim przez 45 lat, 24 godziny na dobę. Autor widzi, że propaganda do kogoś mogła trafiać — podobnie jak, dodam od siebie, żdanowowski socrealizm mógł się podobać niejednemu patrzącemu. Nie popieram oczywiście stanowiska
prof. Zofii Lisy o pożądanej formie muzyki, ale podejrzewam, że to ona miała rację,
że przynajmniej do czasu szerokim masom bardziej podobała się muzyka tradycyjna
niż nowoczesna. Autor wręcz dopuszcza, że dla niejednego człowieka rezygnacja
z wolności, z demokratycznych praw obywatelskich, związana z komunizmem, nie
była trudnym wyrzeczeniem. To dopiero:
... niewywiązywanie się z umowy społecznej, braki w zaspakajaniu bezpieczeństwa
egzystencji oraz zagrożenie życia, poczucie niesprawiedliwości, wreszcie podważanie tradycyjnych wartości kulturowych, jak np. rola Kościoła, prowadziły do niezadowolenia i sprzeciwu. (s. 593)
*
*
*
Autor koncentruje się na funkcjonujacej w PRL doktrynie nowego człowieka. Zaletą
tej analizy jest przyjrzenie się różnym „nadajnikom” doktryny, w połączeniu z nadawaną przez każdy z nich treścią. Mazur przedstawia, po pierwsze, analizy tych „nadajników”, które nie zaskakują, takich jak literatura piękna, prasa, plakaty (znakomita
analiza) czy film. Może niekiedy owe analizy prowadzone są zbyt „szerokim frontem” (wyrażenie ze słownika wojskowego, jak na komunizm przystało!) i przez to
rozchodzą się po trochu na całość problematyki, która traci granice. Są jednak potrzebne i ciekawe.
Mazur przedstawia jednak także analizy instrumentów mniej oczywistych w charakterze narzędzi kształtowania nowego człowieka, takich jak: język, moda, wygląd
ludzi na portretach i rozpowszechnianych fotografiach, czy jak propaganda wyidealizowanego życiorysu Bieruta (znakomity pomysł analityczny!). Analizę omawianego instrumentarium można rozwijać w sposób nieograniczony. Wchodziły wszak
w jego skład zebrania oraz szkolenia partyjne i ogólnozałogowe, podręczniki szkolne
(nawet matematyki), gazetki ścienne, skargi i wyroki sądowe, druki organizacyjne
(na drukach PTTK zdanie Bieruta: „Tylko poznawszy swój kraj można owocnie dla
niego pracować”). Wchodziły w jego zakres pieczątki pocztowe (stemplowane na
kopertach w 1950 roku napisy: „Żądamy zakazu broni atomowej. Rząd, który pierw-
Marcin Kula
142
szy użyje broni atomowej — będzie potępiony przez ludzkość jako zbrodniarz wojenny!”). Wymowne były także napisy na pomnikach (np. na pomniku Dzierżyńskiego
w Warszawie zdanie Bieruta: „Feliks Dzierzyński to duma narodu polskiego”). Wymowne były druki okazjonalne, jak np. ulotka-instrukcja dołączona do pierwszego,
wyprodukowanego po wojnie (1955) aparatu fotograficznego marki „Start”:
Przemysł krajowy w wyniku socjalistycznej troski o zaspokojenie kulturalnych potrzeb szerokich rzesz ludności pracującej uruchomił staraniem polskiego robotnika i inżyniera produkcję pierwszych w Polsce aparatów fotograficznych.
Aparatem tym jest popularna dwuobiektywowa kamera lustrzana „Start”, przeznaczona, dzięki prostocie konstrukcji, łatwości obsługi i przystępnej cenie, do użytku
ogółu świata pracy, a szczególnie początkujących fotoamatorów wśród rzesz młodzieży.
Uruchomienie krajowego przemysłu aparatów fotograficznych w oparciu o własną bazę surowcową uniezależnia nas od importu z zagranicy i przyczynia się do
rozwoju fotografii amatorskiej.
Producent aparatu — Warszawskie Zakłady Kinotechniczne — żywi nadzieję, że
oddany w ręce użytkowników pełnowartosciowy aparat spełni na skutek wyżej
wymienionych zalet oraz dzięki dobrym własnościom układu optycznego pokładane nadzieje i przyczyni się do lepszego poznania techniki fotograficznej oraz
piękna naszego kraju ojczystego.5
*
*
*
Ciekawym zagadnieniem jest: w jakim stopniu przesłanki filozoficzne oraz ideologiczne
„budowy socjalizmu” były wsparte (osłabione, wzmożone?) przez okoliczności pragmatyczne. Nawet w najostrzejszych czasach komunizm potrafił być nadzwyczaj pragmatyczny. Przesłanki głębsze oraz pragmatyczne najczęściej mieszały się w tej konstrukcji.
Komunizm eliminował (choć bez wielkich skutków) tradycyjną „Trędowatą”, ale
muzyki nowoczesnej nie lubił. Z kolei z muzyki eliminowano utwory niepożądanych
muzyków, choć ich prawdziwa lub domniemana wrogość z natury rzeczy nie mogła przełożyć się na treść muzyczną. Tradycję, nawet lewicową, wręcz tradycję komunistyczną, establishment PRL przesiewał.
Z kolei, gdy tenże establishment chciał „uratować” dla tradycji którąś z postaci
nawet dalekich, to określał taką osobę jako „postępową”. Windował na piedestał symbole silnego państwa (jeśli tylko nie byli to Jagiellonowie) prący na wschód (też pragmatyzm!).
Komunizm był z natury religiopodobny, o czym autor oczywiście wie. Koncepcja odnowy człowieka jest zresztą bliska wizji religijnej. Autor ciekawie obserwuje,
jak np. samokrytyka przypominała spowiedź. Zwraca uwagę, że wróg, jak Szatan,
nie miał zniknąć w przyszłości określonej czasowo; podobnie zresztą wizja dojścia
5
W zbiorach własnych.
Człowiek nie jest plasteliną
143
do komunizmu nie była określona w czasie6. Ze względów choćby tylko pragmatycznych nie mogła być, ale jednocześnie sprawa sięgała znacznie głębiej. Wizja raju
też nie jest przecież precyzyjna.
W ramach podobieństwa do religii, znaczki organizacyjne noszone przez członków partii w NRD na ubraniach (w Polsce tego nie stosowano) odgrywały rolę „medalików”. Odgrywały też jednak pragmatyczna rolę socjotechniczną. Winiety prenumerowanych tytułów gazet, przyklejane w ZSRR na drzwiach mieszkań, przypominały
napisy „K+M+B” (które każdy może zobaczyć w Polsce), ale pozwalały też mieszkańcom uczestniczyć w niepisanym współzawodnictwie deklarowania „Ja jestem
dobry, bowiem czytam prasę!”.
Skoro system był „religiopodobny”, to symbole odgrywały ogromnie ważną rolę.
Moi studenci trafili kiedyś w materiale archiwalnym na opis studenckiego rajdu leninowskiego. Dodatkowe punkty zyskiwali uczestnicy, którzy na punktach kontrolnych wyciągali z plecaka jakieś dzieło Lenina. Nie sądzę, ażeby ktoś z nich czytał
takie dzieło na postoju; podejrzewam, że ich myślenie poszło raczej w kierunku znalezienia tekstu możliwie cienkiego. W tym absurdzie był jednak element pragmatyczny
— opisany w końcowej scenie Tanga Mrożka (gdy Edek pyta inteligenta: „zatańczysz?!”).
Gdy na Kubie Che Guevara sformułował teorię, że w socjalistycznej rzeczywistości ważniejsze są bodźce moralne niż materialne, to uczynił tak, kierując się ideologią. Jednak stan rzeczy na Kubie wówczas był po prostu taki, że o żadnych bodźcach materialnych mowy już być nie mogło, bowiem za pieniądze nie udawało się
tam wtedy nic kupić. Gomułka pozwolił na rozpadnięcie się spółdzielni produkcyjnych i mydlił oczy towarzyszom radzieckim co do intencji ich organizacji w przyszłości nie dlatego, iż odszedł od ideologii, ale dlatego, że nie chciał mieć kłopotów
z aprowizacją kraju.
Nawet wizja „nowego człowieka” paradoksalnie miała aspekty pragmatyczne.
Nowy człowiek miał jeździć na wczasy, by odpocząć dla lepszej pracy. Prof. Stanisław Ossowski w liście z okresu lwowskiego informował żonę, że gdy od władzy
sowieckiej dostał skierowanie na wczasy i pojechał, to nawet wrócić nie mógł bez
zezwolenia, bowiem miał odzyskać siły dla przyszłej pracy:
... dom wypoczynkowy pojęty jest jako generalna remontownia, z której pracownik powinien wyjść z odświeżonym i wzmocnionym organizmem, poczynając od
mięśni, a kończąc na nerwach. Dba się tu właśnie o zdrowych pracowników jako
o siły produkcyjne.7
6
Z dowcipów radzieckich: Robotnik usłyszał zdanie prelegenta „Budowle komunizmu widać już na
horyzoncie”. Ponieważ nie zrozumiał słowa „horyzont”, sięgnął do Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej,
gdzie przeczytał definicję: „Jest to linia, która oddala się w miarę jak się do niej zbliżamy”.
7
Intymny portret uczonych. Korespondencja Marii i Stanisława Ossowskich, wybór, oprac.
i wprow. E. Neyman, konsultacja Maria Ofierska, Warszawa 2002, s. 344 (Stanisław Ossowski do żony
spod okupacji sowieckiej, z Brzuchowic, 23 grudnia 1940 r.).
Marcin Kula
144
Józef Hen powołuje trolejbusową ulotkę z lat pięćdziesiątych: „Lecz się! Twoja
gruźlica przeszkadza w wykonaniu Planu 6-letniego”8. Znajomy zapewniał mnie, że
widział na Kasprowym Wierchu ulotkę: „Każda złamana noga opóźnia wykonanie Planu
6-letniego”.
„Nowy człowiek” miał się rozmnażać z myślą o szczęściu kraju. U Orwella kobieta we właściwym momencie mówi do mężczyzny: „Spełnijmy nasz obowiązek
wobec Ojczyzny”. Z taką czy inną myślą, nowy człowiek miał się jednak pragmatycznie rozmnażać.
*
*
*
Zastanawia też, w jakim stopniu wizja „nowego człowieka” czyniła świadome bądź
podświadome ustępstwa na rzecz realiów. Autor ciekawie obserwuje, jak to świat
„nowego człowieka” był jednak światem patriarchalnym. W socrealistycznej literaturze sowieckiej nieraz nawet nowy człowiek chadzał do wspólnej łazienki w „kołchozowym” mieszkaniu — choć oczywiście (jako nowy człowiek?!) rozumiał sytuację, gdy trafiał tam na kolejki współlokatorów.
Nawet nowy człowiek trafiał na braki zaopatrzenia, choć oczywiście doceniał
jak grzecznie personel sklepu mu komunikował, że czegoś nie ma9.
Zastanawia się, czy treści patriotyczne, które proponowano „nowemu człowiekowi” były też ustępstwem ideologii na rzecz życia, czy wyrastały z autentycznych
przekonań nadawców? Sądzę, że w tym przypadku nie znajdzie się jednoznacznej
odpowiedzi. Część komunistów mogła „po prostu” uważać, że komunizm jest dobrem dla Polski. W wielu krajach komunizm był narodowy, a w każdym razie wplótł
się w ruchy wyzwoleńcze. To bardzo skomplikowana sprawa.
*
*
*
Osobnym zagadnieniem są niezamierzone efekty działania na rzecz stworzenia „nowego człowieka”. Może i we wczesnym okresie komunizmu usiłowano pomniejszyć
rolę rodziny (Pawlik Morozow!). Później działano raczej odwrotnie. Najistotniejsze
w tym punkcie jest jednak to, że warunki życia w komunizmie nieraz właśnie zwierały rodziny, które na Zachodzie ewoluowały znacznie bardziej ku rodzinom „nuklearnym” oraz wczesnemu usamodzielnianiu się dzieci.
*
*
*
Ciekawe byłoby też przyjrzenie się zbiorowości nadawców wizji nowego człowieka
— zwłaszcza działaczom-praktykom, aktywnym poniżej szczebla Biura Polityczne8
J. H e n, Nie boję się bezsennych nocy, „Rzeczpospolita” 23–26 XII 2000.
Przywołuję tu czytankę szkolną z języka niemieckiego, którą akurat zachowałem w pamięci, a która
przedstawiała sceny z NRD.
9
Człowiek nie jest plasteliną
145
go. Leopold Tyrmand wyraził się kiedyś ze złością o Melanii Kierczyńskiej, czyli osobie
„ustawiającej” przesłanie socrealistycznej literatury, że uczy pisarzy jak pisać o miłości, a sama pewno nigdy nie widziała męskich genitaliów (jeśli dobrze pamiętam,
Tyrmand użył słowa mniej eleganckiego). Mniejsza oczywiście o prywatne sprawy
Melanii Kierczyńskiej (miała córkę, choć jednak nie z Feliksem Dzierzyńskim, o co
ją posądzali liczni literaci). Ciekawe są natomiast motywacje i predyspozycje takich
ludzi jak Melania Kierczyńska. Czy ich doświadczenie życiowe tak bardzo odbiegało
od przeciętnego, że proponowali nieżyciowy, nieosiągalny wzór człowieka? Niektórzy z nich okazywali się jednak bardzo życiowi w różnych sprawach, poczynając
od własnych. W każdym indywidualnym wypadku mogło się to kształtować inaczej.
*
*
*
Ciekawa byłaby rozbudowa analizy mechanizmu i treści propagandy w kierunku porównań z innymi krajami. Autor oczywiście wielokrotnie nawiązuje do ZSRR — co
naturalne. W końcu tam było źródło modelu. Niekiedy odnoszę jednak wrażenie, że
znakomitym przykładem do refleksji porównawczej mogłaby być NRD. Tam brygada produkcyjna obejmowała pracowników tak czułą opieką zespołu, że jej przedstawiciele szli nawet do domu chorego robotnika z kwiatami — przy okazji naturalnie
sprawdzając, czy istotnie leży on w łóżku.
*
*
*
Ciekawie można by rozbudowywać zagadnienie przez autora zaznaczone, ale niebędące głównym wątkiem pracy, a mianowicie kwestię: jak te komunistyczne działania
w praktyce kontrastowały z propagowanym ideałem nowego człowieka. Istnieje powiedzenie, że drogowskaz nie podąża drogą, którą wskazuje. W tym przypadku jego
słuszność potwierdzała się przy wielu okazjach. Sam Bierut w życiu prywatnym zaprzeczał głoszonym ideałom oraz, oczywiście, własnemu wzorcowemu życiorysowi (Polska usłyszała o tym z audycji płk. Józefa Światły).
*
*
*
Można by również rozszerzyć rozważania nad tym, czy nowy człowiek powstał.
Na XIV Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich w Łodzi (wrzesień 1989!) Stefan Meller miał odpowiedzieć na takie pytanie w odniesieniu do rewolucji francuskiej w komunikacie pt. „Czy rewolucja francuska stworzyła nowego człowieka?”.
Ponieważ dzień obrad zbliżał się ku końcowi i czasu zrobiło się mało, Meller zaproponował, że skróci swój komunikat (czyli odpowiedź na postawione w tytule pytanie) do jednego słowa: „Nie”.
Marcin Kula
146
To, że ani rewolucja francuska, ani komunistyczna nic takiego nie stworzyły,
jest jasne. Nie pamiętam kto powiedział, że bohater powieści Borysa Polewoja Opowieść o prawdziwym człowieku reprezentuje wszystko, tylko nie prawdziwego człowieka. Tadeusz Łepkowski mawiał, że literatura socrealistyczna zajmuje się w gruncie rzeczy „człowiekiem od pasa w górę”. Autor to też konstatuje. Podobnie mówi
o socjalistycznej miłości oderotyzowanej, czyli o fikcji (s. 503: „Życie seksualne stawało się wyłącznie wstydliwą koniecznością biologiczną”).
Nie dziwne, że autor nie rozbudowuje oczywistości o niepowodzeniu stworzenia nowego człowieka; leżałoby to poza jego tematem. Osobiście chętnie jednak widziałbym, gdyby w jakiejś przyszłej pracy Mariusz Mazur poszedł w tym kierunku.
Chciałbym wiedzieć, czy rządzący zdawali sobie sprawę z własnej porażki. Myślę,
że w Polsce zdawali sobie sprawę bardziej niż w ZSRR, choć nie lubili się do tego
przyznawać (vide np. chłodne przyjęcie wiersza Adama Ważyka o Nowej Hucie oraz
późniejsze partyjne doniesienia stamtąd). W NRD rządzący chyba żyli ułudą; potem
byli w najwyższym stopniu zaskoczeni „głosowaniem nogami”. Ciekawe jednak, że
wszędzie establishmenty nadzwyczaj pilnie rozbudowywały policje polityczne, które
nadzorowały także młodzież — co raczej świadczyło o świadomości porażki.
Chciałbym też więcej wiedzieć o skutkach starań o „nowego człowieka”. Autor
poświęca miejsce homo sovieticus. Sam postulowałbym rozszerzenie rozważań z jednej
strony w kierunku analizy rozchwiania wszelkich (o tyle, o ile) więzów na skutek
działań nastawionych na stworzenie „nowego człowieka”, a z drugiej strony —
w kierunku analizy obronnego umocnienia się ludzi właśnie w dawnych zwyczajach,
sposobach myślenia i działania. Jeśli trzeba dowodów na takie zjawiska, to z barwnych obrazów wystarczy powołać choćby zachowanie żołnierzy i oficerów radzieckich we Lwowie w 1939 roku. To nie było zachowanie takie, jak w Berlinie w 1945
roku. We Lwowie im się „po prostu” zaświeciły oczy do mieszczańskiego, choćby
relatywnego bogactwa. Z kolei, opisując czasy schyłku komunizmu, Aleksander Lebiedź pisze w swoich wspomnieniach o obserwowanym zadowoleniu jednych grup
etnicznych z nieszczęść innych. Rzecz działa się w Baku, gdzie Lebiedź jako dowódca komandosów miał zaprowadzić porządek. Jego słowa można interpretować
zarówno jako obraz rozchwiania się wszelkich norm i wartości, jak też jako przykład trzymania się przez ludzi właśnie norm starych:
Gdzie się podziali wszyscy ci rozsądni i dobrzy ludzie, jak to możliwe, że wszyscy
rozpłynęli się w tej masie, poddali się porywowi, którego stopień niegodziwości
trudno nawet określić? To zagadka. Jedyny wniosek z niej — pośredni i niewesoły, jest taki: jakąkolwiek cywilizację, formację społeczno-ekonomiczną od feudalizmu, a nawet pierwotnego stada, dzieli tylko jeden krok, nie więcej. Jeden krok do
tyłu. Wystarczy tylko stworzyć odpowiednie warunki, a ludzie błyskawicznie pokażą, że z drzewa zeszli niedawno.10
Zagadnienie stopnia wprowadzenia w życie koncepcji „nowego człowieka” można
by rozpatrzyć na przykładzie innych komunistycznych koncepcji, nawet tych mą10
A. L e b i e d ź, Szkoda wielkiego kraju..., Warszawa 1999, s. 226.
Człowiek nie jest plasteliną
147
drzejszych, podobnie wiodących dwoisty żywot: bujny w literze propagandy, a rachityczny w wymiarze realnym. W końcu cała komunistyczna konstytucja była tworem
papierowym nawet w punktach, gdzie prezentowała się stosunkowo ładnie. W 1976
roku zadawano nawet złośliwe pytanie: „Po co ją zmieniać, skoro jeszcze wcale nie
była używana?”.
*
*
*
Kolejnym, obiecującym kierunkiem ewentualnego rozwinięcia pracy w przyszłych
podejściach mogłoby być przyjrzenie się ewolucji idei „nowego człowieka” w polskim komunizmie po 1956 roku. Lata analizowane przez autora są oczywiście ważne jako modelowe. Są jednak też w pewnym sensie intelektualnie łatwiejsze niż późniejsze, z rozpatrywanego punktu widzenia znacznie bardziej pogmatwane. Ludzie
ewoluowali. Autor powołuje zdanie Mieczysława Moczara z 1948 roku:
Związek Radziecki nie jest tylko naszym sojusznikiem, to jest powiedzenie dla narodu. Dla nas, dla partyjniaków Związek Radziecki jest naszą Ojczyzną, a granice
nasze nie jestem w stanie dziś określić, dziś są za Berlinem, a jutro na Gibraltarze.
(s. 551)
Po latach tenże Moczar stał się „narodowym komunistą”, a przynajmniej na takiego stylizował się. Z kolei Jakub Berman, chyba bliski takim zdaniom, po latach
mówił Teresie Torańskiej, że Polacy są skazani na związek z ZSRR, czyli faktycznie
negował swoje uprzednie myślenie11.
Lata późniejsze to, mimo pozorów, stopniowe odchodzenie od modelu. Komunizm nigdy nie zanegował ani swoich haseł ideologicznych, ani zasadności i stylu
funkcjonowania swoich instytucji, z policją polityczną na czele. Nawet jeśli, jak mówi
autor, po 1956 roku koncept „nowego człowieka” nie funkcjonował już nawet
w propagandzie, to przecież młodzież usiłowano wychowywać socjalistycznie — od
przedszkola poczynając (czytałem programy wychowawcze wywieszane na ścianie,
gdy prowadziłem tam własne dzieci!). Niektóre treści, w tym odnoszące się do socjalistycznego wychowania, komunizm powtarzał jak mantrę, zwłaszcza na czołowych imprezach i w zasadniczych dokumentach. O „nowym człowieku” pewno nawet
czasem mówcom przypominało się (jak czkawka!). Niemniej jednak faktycznie lansowany model zmienił się. Nawet Gomułka, jeśli dobrze pamiętam, uparcie pytał,
dlaczego nie powstała w Polsce epopeja filmowa tak popularna jak westerny o Dzikim Zachodzie (sic!), np. o zagospodarowaniu Ziem Zachodnich? Później nowy człowiek miał wsiąść do małego fiata, nie tak znowuż specjalnie nowego. Nad sklepem
jubilerskim na pl. Unii w Warszawie zawisła neonowa reklama w postaci wielkiej,
złotej bransolety. Nie mówiąc tego wprost, Gierek rzucił mało nowe hasło „Polacy,
bogaćcie się!”. Można by jeszcze dodać „... bogaćcie się z aparatem partyjno-państwowym na czele!”. Dopuszczenie, żeby aparat przestał udawać „nowych ludzi”,
by nawet policjanci polityczni stali się bardziej funkcjonariuszami niż bojownikami
11
T. T o r a ń s k a, Oni, Londyn 1985, s. 357–358.
Marcin Kula
148
o sprawę, było wielką zmianą. Dopuszczenie, wręcz poparcie tego, by nawet aparatczycy ujawniali bardziej patriotyzm niż przodującą ideologię, a nawet by niekiedy
nie kryli szowinizmu, też było wielką zmianą, którą zresztą wówczas zbyt mało dostrzegliśmy. Nawet w ZSRR takie zmiany dawały się wyczuć. Znana jest wymyślona opowiastka, jak to matka odwiedza Breżniewa i mówi o złotych klamkach: „Leonidzie uważaj, bo jak przyjdą czerwoni, to ci to wszystko zabiorą!”.
Rozróżnienie pomiędzy deklaracjami a faktyczną ich realizacją jest w ogóle sprawą
tyle istotną dla realnego socjalizmu, co trudną.
*
*
*
Jest kwestią do dyskusji, czy „nowy człowiek” nie ukształtował się, gdyż nadajnik
był za słaby i nieskuteczny, czy natura człowieka stawiła opór, czy, przynajmniej
w Polsce, nadajnik przestał działać jeszcze za komunizmu. Może, gdyby działał dłużej, zostałoby zrealizowane hasło „Zostań moim bratem, a jak nie, to cię zabiję!” —
przypisywane rewolucji francuskiej. Może dlatego, że działał stosunkowo krótko, nie
zrealizowała się tu inna fikcyjna, ironiczna historyjka:
Władze ogłosiły, że dwa plus dwa równa się dziesięć.
Potem władze doszły do wniosku, że to przegięcie i ogłosiły, że dwa plus dwa
równa się tylko dziewięć.
Potem władze podjęły nową śmiałą reformę i ogłosiły, że dwa plus dwa równa się
osiem.
Gdy w końcu władze ogłosiły, że dwa plus dwa równa się cztery, to już nikt nie
uwierzył.
*
*
*
Nowy człowiek nie zrealizował się, ale warto badać tę koncepcję. Autor np. zauważa, że za czasów PRL-u refleksji badaczy bardziej doczekał się człowiek z myśli socjalistycznej i marksistowskiej (marksowskiej?), niż z myśli komunistycznej. Jest jakby
tym zaskoczony. Tymczasem to zainteresowanie, nominalnie mieszczące się w ramach ustroju do tego stopnia, że dziś pewno zostałoby zdyskredytowane, wówczas
najpewniej było prowadzone właśnie w tym kierunku, aby uniknąć pisania o komunizmie, a może nawet po to, by przeciwstawić myśl socjalistyczną oraz myśl „ojca
założyciela” obserwowanej naocznie realizacji. To też był protest przeciwko, powiedzmy, „nowej filozofii” — nawet jeśli bardziej kunktatorski niż radykalny.
Dziś Mariusz Mazur analizuje to, co dotychczas zaniedbywano. Merytorycznie
książka jest znakomita, a w czytaniu — ciekawa, dobrze skonstruowana oraz bardzo dobrze napisana. Cenię, że w zakończeniu autor wskazał kierunki, w jakich powinno się prowadzić dalsze badania. Jest to rzadkie w książkach historyków, na ogół
traktujących publikowane studium jako wynik badania zamkniętego. Nie pojawia się
w pracach historyków uważających, że wtedy należy publikować, gdy badanie jest
skończone (a przynajmniej za takie uznane). Tymczasem badań „skończonych” nie
ma. Można zaś sobie życzyć, by więcej ich było nie tyle „skończonych”, ile ciekawych — jak książka Mariusza Mazura.
Historia zrewoltowana
Historyka, T. XXXIX, 149
2009
PL ISSN 0073-277X
MICHAŁ KIERZKOWSKI
Poznań
HISTORIA ZREWOLTOWANA
Abstract
Michał K i e r z k o w s k i: Rebellions History, “Historyka” XXXIX, 2009: 149–154.
In my review article of Solarska’s book Historia Zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta
jako diagnoza teraźniejszości i projekt przyszłości I’m trying to reconstruct and analyze possible way of
speaking about Foucault’s historical writing proposed by author. This original manner shows that intellectual heritage of French philosopher endlessly presents an effective inspiration. Solarska conducts in
three next chapters specific dialogue with Michel Foucault, being under his great charm. However this
charm is not one-dimensional relation. It remains a multiple game, which result cannot be anticipate to
the very end.
K e y w o r d s: Foucault, historical writing, authority, French historiography
S ł o w a k l u c z o w e: Foucault, pisarstwo historyczne, władza, historiografia francuska
Czy warto pisać jeszcze o Foucaulcie? To pytanie autorka, szukając uzasadnienia
dla swojej pracy, formułuje już na początku. Takie podejście do planowanego przedsięwzięcia wskazuje na dojrzałość intelektualną badaczki. Kiedy warto podjąć określoną tematykę? Między innymi wtedy, gdy interesujący nas obszar myślowy nie został wcześniej poddany dogłębnej penetracji i gdy pojawia się możliwość oryginalnej
oraz interesującej recepcji danej myśli. Z taką sytuacją mamy do czynienia
w przypadku książki Marii Solarskiej1, bowiem autorka zajmuje się koncepcją pisarstwa historycznego Michela Foucaulta, obszarem w sposób minimalny eksploatowanym na gruncie nauki polskiej, proponując jednocześnie oryginalne jego ujęcie.
Ujęcie to zostało zdefiniowane jako diagnoza teraźniejszości i projektowanie przyszłości. Punktem wyjścia jest ukazanie świata z perspektywy relacji władzy. W tak
przedstawionym świecie zadaniem pisarstwa historycznego i analiz historiograficz1
M. S o l a r s k a, Historia Zrewoltowana. Pisarstwo historyczne Michela Foucaulta jako diagnoza
teraźniejszości i projekt przyszłości, Poznań 2006, ss. 194.
150
Michał Kierzkowski
nych jest owe diagnozowanie, czyli możliwość odczytania teraźniejszości i projektowanie (czyli dostrzeżenie) możliwości zmian w przyszłości.
Praca została podzielona na pięć części: wstęp, trzy rozdziały tematyczne i zakończenie. Rozdziały stanowią analizę tych obszarów z szerokiego spektrum zainteresowań Foucaulta, które, zdaniem badaczki, znalazły miejsce w jego koncepcji
pisarstwa historycznego.
Rozdział I: Foucaultowskie pisanie historii, stanowiący najobszerniejszą część pracy, to próba umiejscowienia Foucaulta we współczesnej historiografii francuskiej,
ze szczególnym uwzględnieniem tych propozycji francuskiego myśliciela, które stanowiłyby o jego oryginalności i odmienności. Maria Solarska zaczyna swój wywód
od stwierdzenia, że oryginalność Foucaulta definiuje się poprzez specyficzne użycie
nowatorskich elementów. Specyfika ta polega na uwypukleniu funkcji analizy historycznej w procesie odczytywania świata współczesnego — owa analiza dotyczyć
ma przede wszystkim relacji władzy. W tym momencie autorka przywołuje intelektualną dyskusję Foucaulta z filozofami, którzy — jego zdaniem — tworzą i zajmują
się historią, rozumianą w specyficzny sposób. Foucault zarzuca im traktowanie historii w sposób monumentalny, jako wielkiej nieprzerwanej całości, co nie znajduje
odbicia w zwykłej praktyce historycznej. Pojawia się propozycja rozbicia tej wielkiej
całości, wyeliminowania z myślenia kategorii ciągłości i linearności oraz przyczynowości. W zamian Foucault proponuje takie kategorie, jak „długie trwanie” czy „nieciągłość”, które bezpośrednio korespondują z myślą francuskiej Szkoły Annales. Co
ważne, francuski myśliciel, na co wyraźnie wskazuje autorka, zabierając głos w dyskusji między filozofami a historykami, stawia siebie na granicy, nie określa swojej
przynależności ani do grona filozofów, ani do historyków.
Propozycja Foucaulta jest zatem próbą stworzenia nowego modelu historii,
a przede wszystkim zerwania z tradycyjnym modelem, w którym dominują kategorie ciągłości i linearności. Nowe kategorie, będące elementem oporu w stosunku do
tradycji, to elementy nierozłącznie związane z myślą Foucaulta. Autorka poddaje je
gruntownej analizie, uwypuklając ich szczególny sposób użycia. Dwoma podstawowymi kategoriami są genealogia i archeologia. Pierwsza z nich zostaje ukazana poprzez związki myślowe Foucaulta i Nietzschego, jako obszar nieciągłości i przypadkowości. Praca genealoga, w przeciwieństwie do pracy historyka, polega na analizie
poprzez rozbijanie całości, rozmontowywanie jej. Dzięki temu uwidaczniają się wszystkie fragmenty, w których mamy do czynienia z przypadkowością, nieciągłościami.
M. Solarska stwierdza zatem, że genealog w takim rozumieniu nie dociera do prawdy, lecz odsłania przypadek. Drugą ważną kategorią jest archeologia, którą należy
rozumieć jako pewnego rodzaju pole stawiania teoretycznych i historycznych pytań,
w którym dominuje dyskurs. Co ważne, autorka odnotowuje, że oba te wymiary
(archeologia i genealogia) stanowią pole badawcze tego, co Foucault nazywa obiektywizacją i subiektywizacją.
Kolejnym elementem składającym się na Foucaultowski projekt historiograficzny jest pojęcie wykluczenia, poprzez które zostaje podjęta próba uchwycenia cywilizacji przez to, co zostało z jej obszaru usunięte, potępione, odrzucone, wyalienowane.
Dla zilustrowania zostają przywołane fenomeny szaleństwa i przestępczości.
Historia zrewoltowana
151
Na końcu rozdziału pierwszego pojawia się ponownie refleksja dotycząca wątku
relacji władzy we współczesnym świecie. Autorka mówi tutaj o niewątpliwej oryginalności Foucaulta. Jest to z jednej strony wyjście poza Szkołę Annales, z drugiej
zaś — odkrycie nowych przestrzeni uprawiania pisarstwa historycznego. Władza rozumiana jest nie jako teoria, lecz jako praktyka, wykraczająca ponad jednostkę i jej
sprawcze działanie. W tych rozważaniach ciekawie prezentuje się wątek indywidualności każdego z nas. Indywidualność występuje nie jako owoc naszej pracy wolnościowej, lecz jako efekt poddania się władzy, która stawia nas w konieczności posiadania tożsamości.
W zakończeniu tej części pracy autorka wraca do kwestii umiejscowienia Foucaulta
we współczesnej francuskiej historiografii. Mimo, że jego myśl koresponduje
z myślą Szkoły Annales, to nie należy ich całkowicie utożsamiać. Myśl Foucaulta
poprzez relacje władzy staje się oryginalną koncepcją. Stąd biorą się różne reakcje
historyków francuskich, wyrażających niezrozumienie, jak i jej płodna recepcja.
Rozdział II, zatytułowany Foucaultowskie pisanie fikcji, autorka poświęca swojej
refleksji na temat Foucaultowskich zainteresowań językiem i specyficzną formą literatury jako sposobem pisania historii. Punktem odniesienia staje się literatura będąca
poza nawiasem „wielkiej literatury” i pozycja zajmowana w niej przez autora i język.
Literatura w Foucaultowskim ujęciu, inspirowanym strukturalizmem i poststrukturalizmem, jawi się jako miejsce pracy języka i pracy na języku. M. Solarska w interesujący sposób prezentuje dokonany przez Foucaulta proces detronizacji autora jako
dominującej figury dzieła literackiego, wpisujący się jednocześnie w jego krytykę podmiotu. Proces ten dokonuje się stopniowo, od rozbicia postaci autora przez otwarcie przestrzeni języka, do zaproponowania nowej koncepcji pojęcia fikcji i rzeczywistości, funkcjonującej w ramach przestrzeni języka. M. Solarska zwraca uwagę, że
zabieg ten z jednej strony ma wskazać na to, że to pisanie stwarza swój podmiot,
a nie na odwrót, z drugiej strony — pozwala na zastąpienie postaci autora figurą
funkcji-autora, a w dalszym etapie jego „odideologizowanie”, pozbawienie go etykiety niewyczerpalnego źródła znaczeń.
W powyższą dyskusję wpisuje się także zaproponowana przez francuskiego myśliciela propozycja nowego rozumienia dyskursu, który funkcjonować ma jako sposób opisu relacji współistnienia między wypowiedziami. M. Solarska ukazuje dyskurs
od strony jego praktyki, która wymusza stosowanie pewnych reguł przez uprawiający go podmiot.
Przyglądając się drugiemu rozdziałowi, warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną
poruszaną przez autorkę kwestię. Chodzi o fikcję i jej relacje do rzeczywistości. Analiza tego zagadnienia wskazuje na oryginalność ujęcia tematu przez Foucaulta.
M. Solarska wskazuje na związki Foucaultowskiej fikcji z pierwotnym doświadczeniem, podkreślając jej wielowymiarowość, która doprowadza do rozbicia wewnętrzności podmiotu. Fikcja, jako dystans pomiędzy językiem i rzeczami, staje się miejscem
pozbawionym oczywistości funkcjonujących na gruncie rzeczywistości.
Klamrą spinającą ten rozdział jest omówienie specyficznego typu literatury, usytuowanego poza ramami wielkich form pisarskich. Mowa tu o archiwach policyjnych
152
Michał Kierzkowski
i sądowych. Znajdujące się w nich relacje, zeznania, oświadczenia, decyzje o wyrokach stają się fizycznym zetknięciem przeszłości z teraźniejszością. Ma to szczególny wymiar, gdyż autorzy tych świadectw to ludzie pozbawieni przez historię prawa
głosu. M. Solarska zwraca uwagę no to, że zainteresowanie Foucaulta takim właśnie typem piśmiennictwa wynika z możliwości obserwowania momentu zetknięcia
się rzeczywistości, w której funkcjonuje każda jednostka, z językiem, regułami i mechanizmami w nim występującymi. Analizy dokonane w drugim rozdziale pozwalają
na wysunięcie wniosku, że język jest narzędziem oporu w świecie rządzonym przez
relacje władzy.
Rozdział III zatytułowany jest Foucault, najpierw, służy czynieniu wojny. Tytuł ten,
na co wskazuje autorka, jest aluzją do książki Yvesa Lacoste’a Geografia, najpierw,
służy czynieniu wojny, która uchodzi za jedno z ważniejszych dzieł Nowej Geografii.
Podobnie jak w dwóch poprzednich częściach, M. Solarska wychodzi od rudymentarnego elementu Foucaultowskiego zadania historii, od diagnozowania teraźniejszości.
Taki punkt wyjścia prowadzi do rozważań nad przypadkowością współczesności,
na co wskazuje różność porządków występujących w przeszłości i dziś. W odwołaniu do Foucaultowskich analiz Kanta pojawia się postulat refleksji nad naszą bezpośrednią teraźniejszością. Jedna z form takiej refleksji wypływa z zastosowania
w ramach historii elementów geografii. Pojawia się bowiem propozycja, by zrezygnować w ramach badań historycznych z dominującej pozycji zdarzenia i jednostki na
rzecz procesów, realizujących się w przestrzeniach czasowych (między innymi zmiany
ukształtowania regionu czy klimatu). Spojrzenie na teraźniejszość z perspektywy „długiego trwania”, pojęcia wywodzącego się z tradycji Szkoły Annales, pozwala z jednej
strony na dotarcie do ważnych procesów, rozciągniętych w czasie (stąd niemożność wpływu na zmiany pojedynczego człowieka), z drugiej — na dostrzeżenie w historii ustrukturyzowanej przestrzeni. M. Solarska mówi tutaj o Foucaulcie jako o kartografie, bowiem dzięki uprzestrzennieniu dyskursu historycznego można spojrzeć
na historię jako na opis zaistniałych w konkretnych warunkach układów przestrzennych. Uprzestrzennienie historiografii spowodowało także pojawienie się nowych obszarów badawczych. Autorka mówi tutaj przede wszystkim o historii kobiet. Warto
też zwrócić uwagę na wskazanie roli języka obfitego w metafory geograficzne, który stosuje Foucault. Taki język pomóc ma w zrozumieniu relacji władzy i wiedzy,
funkcjonowania władzy jako wiedzy. Przedstawione w tym rozdziale odczytanie myśli
Foucaultowskiej, wskazujące kolejną możliwość oporu w stosunku do świata relacji
władzy, stanowi ważną część w połączonym planie diagnozowania teraźniejszości
i projektowania przyszłości.
W zakończeniu książki autorka dokonuje oglądu postaci samego Michela Foucaulta na tle jego poglądów. Jego krytyczną twórczość, ogniskującą się wokół pytań
stawianych teraźniejszości, widzi ona jako badanie relacji władzy i możliwości wyzwalania się z nich. To wyzwalanie, pociągające za sobą szerokie zmiany, może przybrać charakter rewolucyjny. Tutaj pojawia się odniesienie do tytułu III rozdziału —
Foucault, najpierw, służy czynieniu wojny. Dla M. Solarskiej bowiem to, co pisze
Foucault, przyrównać można do „skrzynki z narzędziami”, która służyć ma innym.
Historia zrewoltowana
153
Sam Foucault nazywa swoje książki bombami. Ich zawartość (w tym przypadku analiza historyczna) ma stać się przyczynkiem do intelektualnej destrukcji uniwersaliów
i oczywistości, funkcjonujących w świecie relacji władzy. Autorka zwraca też uwagę na kompatybilność koncepcji badań historycznych Foucaulta z jego koncepcją
figury intelektualisty. W tej drugiej — intelektualiście uniwersalnemu, aspirującemu
do wypowiadania się w imieniu całości we wszystkich kwestiach, zostaje przeciwstawiony intelektualista szczególny, odnoszący się do ściśle wyznaczonych punktów. To on, zamiast odkrywać i głosić uniwersalne prawdy, jako demaskator uwidacznia i bada relacje władzy.
Przedstawione przeze mnie zagadnienia to tylko wybrane wątki spośród wielu
interesujących, znajdujących się w analizowanej pracy. Starałem się omówić te, które
wydają mi się niezbędne w ukazaniu oryginalności pisarstwa historycznego Michela
Foucaulta jako diagnozowania teraźniejszości i projektowania przyszłości. Cała narracja prowadzona przez autorkę obfituje w wiele ciekawych spostrzeżeń obok dominującego wątku. Odbieram to jako efekt poszukiwań autorki, jej dialogu z myślą
Foucaulta, jej krytycznej refleksyjności. Autorka zarazem troszczy się o czytelnika,
prowadząc narrację w sposób przejrzysty i logiczny. Konstrukcja pracy, poszczególnych jej części, odkrywa przed czytelnikiem kolejne etapy zmagania się z podjętym zadaniem. Każdy rozdział poprzedzony jest wstępem, wyjaśniającym powzięte
w nim próby i kroki interpretacyjne, oraz podsumowaniem, ukazującym wyniki i słuszność owych. Również poszczególne części rozdziałów poprzez swoje tytuły dają czytelnikowi informację o ich zawartości. Na uwagę zasługują także wszystkie te momenty, gdzie M. Solarska podejmuje udane próby definicyjne w stosunku do pewnych
obszarów myśli Foucaulta. Jest to efekt podążania własną drogą interpretacyjną. Autorka w swoim warsztacie badawczym opiera się w głównej mierze na samych tekstach Foucaulta i jego komentarzach do własnej twórczości oraz na tych interpretacjach twórczości francuskiego filozofa, które wykraczają poza stereotypowe sposoby
recepcji jego myśli. Dzięki tym walorom czytelnikowi towarzyszy słuszne wrażenie,
że autorka nawet na chwilę nie traci kontaktu z celem swojej pracy i powstającym
tekstem.
Na chwilę chciałbym jeszcze wrócić do zawartości poszczególnych rozdziałów
i ich roli w kontekście całej pracy. Rozdział I, najobszerniejszy, traktuję jako próbę
szerszego wprowadzenia do myśli Michela Foucaulta i jego miejsca we współczesnej historiografii francuskiej, jak i do jego koncepcji pisarstwa historycznego. Ta
część, rozwinięta w stosunku do odpowiednich wątków, mogłaby stanowić stereotypowe omówienie myśli Foucaulta. M. Solarska idzie jednak o wiele dalej, znacznie
poszerzając konteksty interpretacyjne w kolejnych rozdziałach. Jej rozważania na temat języka czy uprzestrzenienia analiz historycznych i politycznego wymiaru historii
są wyrazem zarówno fascynacji, jak i dojrzałości uprawianej refleksji. Pewien niedosyt pozostawia jedynie kilkukrotnie sygnalizowany wątek specyficznego rodzaju
literatury, jakim są akta sądowe i policyjne, który nie został szerzej rozwinięty. Niedosyt ten nie wypływa jednak z ewentualnych braków kompozycyjnych całości pracy,
lecz z chęci zagłębienia się w ten obszar Foucaultowskiego pisarstwa za pomocą
krytycznych analiz autorki.
154
Michał Kierzkowski
Na koniec pragnę jeszcze odnieść się do przewijającego się przez całą książkę
wątku gry. Autorka w wielu momentach używa tego słowa, by podkreślić specyfikę twórczości Foucaulta. Mówi między innymi o grach prawdy, które rodzą się na
polu badania obiektywizacji i subiektywizacji wizji Foucaulta, o dyskursie jako grze
polemicznej, strategicznej, o pisaniu jako grze, która wymyka się poza swoje reguły,
o grze funkcji-autora. Autorka nazywa też Foucaulta uwodzicielem, który prowadzi
grę ze swą ofiarą. Myślę, że w tym kontekście zadanie realizowane przez Marię Solarską można określić jako podjęcie wyzwania rzuconego przez Foucaulta, gry z intrygującym uwodzicielem. O jej wyniku dowiadujemy się z kart książki, która kończąc
jedną grę, daje początek innym.
Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach...
Historyka, T. XXXIX, 155
2009
PL ISSN 0073-277X
JOLANTA KOLBUSZEWSKA
Łódź
SŁÓW KILKA O NAJNOWSZYCH
ROSYJSKICH PODRĘCZNIKACH
Z DZIEDZINY TEORII I METODOLOGII HISTORII
Abstract
Jolanta K o l b u s z e w s k a: Some Words about the Most Recent Russian Textbook of Theory and Methodology of History, “Historyka” XXXIX, 2009: 155–163.
Jolanta Kolbuszewska: Some words about the most recent russian textbook of theory and methodology
of history. The article is a presentation of two russian textbook published in Moskwa.
K e y w o r d s: methodology, historiography, philosophy of history, historical source, memory
S ł o w a k l u c z o w e: metodologia, historiografia, filozofia historii, źródło historyczne, pamięć
Rosyjskie podręczniki traktujące o problematyce teoretyczno-metodologicznej, wydane na progu nowego tysiąclecia, są niezwykle interesującymi publikacjami, adresowanymi nie tylko do studentów i doktorantów, przygotowujących rozprawy z zakresu nauk humanistycznych, ale także szerszego kręgu odbiorców zainteresowanych
historią. Wydawcy rekomendują je wykształconej publiczności, dla której namysł nad
przeszłością stanowi istotne zagadnienie. Publikacje, które postaram się zaprezentować świadczą o żywym kontakcie rosyjskiej nauki ze zjawiskami zachodzącymi we
współczesnej historiografii. Ich autorki nie tylko śledzą przemiany w sposobie uprawiania dziejów na przestrzeni wieków, ale wychodzą również z oryginalnymi propozycjami przezwyciężenia problemów, z jakimi boryka się dzisiejsza humanistyka.
W swym omówieniu skoncentruję się na prezentacji celów i zadań, jakie stawiały sobie Lorina Pietrowna Riepina, Wiera Władimirowa Zwieriewa i Marina Juriewna
Paramonowa w Historii istoriczieskogo znania oraz w Tieorii istorii Marina Fiedorowna Rumiancewa1. Przedstawię również merytoryczną zawartość podręczników,
1
L. P. R i e p i n a, W. W. Z w i e r i e w a, M. J. P a r a m o n o w a, Historia istoriczieskogo znania,
wyd. Drofa, Moskwa 2004, ss. 288; M. F. R u m i a n c e w a, Tieoria istorii, wyd. Aspiekt Press, Moskwa
2002, ss. 319.
Jolanta Kolbuszewska
156
poświęcę uwagę ich konstrukcji oraz interesującym diagnozom, dotyczącym aktualnej sytuacji w świecie historycznej nauki.
HISTORIA HISTORYCZNEGO POZNANIA
Cel
Autorki Historii historycznego poznania postawiły sobie za cel prezentację ewolucji
myśli historycznej, począwszy od starożytności, a skończywszy na czasach współczesnych. Skoncentrowały się na ukazaniu procesu profesjonalizacji dziejopisarstwa,
formowaniu się historii jako dyscypliny akademickiej. Dużą wagę przywiązały do przemian w zakresie problematyki badawczej, metod oraz sposobów definiowania przedmiotu i zadań nauki o dziejach. Rozważyły zarówno naukowy jak i społeczno-kulturowy status wiedzy historycznej. Odniosły się również do treści historycznych obecnych
w debatach politycznych i życiu codziennym obywateli Rosji.
Omawiane opracowanie wprowadza w praktykę humanistycznego poznania na
przykładzie refleksji nad przeszłością. Demonstruje jego siłę i słabość oraz uzależnienie od kulturowego kontekstu. Autorki wspominają o różnych sposobach ujmowania
przeszłości, obraz dziejów proponowany przez akademicką historiografię to tylko jeden
z nich. Namysł nad minionym był wszak elementem samopoznania i samoidentyfikacji społecznej. Istniał od zawsze, choć przybierał różne formy — mitu, eposu, świętego podania. Dopiero od drugiej połowy XIX stulecia refleksja nad przeszłością
przyjęła formę profesjonalnych rozważań, opartych na prawidłach naukowej krytyki.
Zawsze jednak była ona prowadzona w odpowiedzi na społeczne zapotrzebowanie.
Rosyjskie uczone starały się „pobudzić u czytelników zdrowy sceptycyzm i krytyczne
odnoszenie się do wiedzy”.
Studiujący podręcznik mogą zapoznać się z prowadzoną we współczesnym świecie dyskusją o miejscu historii w życiu społeczeństw, poznać różne formy pisania
i przedstawiania przeszłości, ich zmiany i przeobrażenia. Transformacja myśli historycznej pokazana została w społeczno-kulturowym kontekście; formy poznania przeszłości zmieniały się wraz z rozwojem społeczeństw, w związku z różnicami wynikającymi z tego lub innego typu kulturowej i społecznej organizacji. W ciągu wieków
zmianie uległy również zainteresowania historii. Dyscyplina ta, wedle ocen autorek,
okazała się najbardziej uniwersalną ze wszystkich humanistycznych nauk, uwzględniała bowiem w badaniach te obszary, które miały istotny wpływ na funkcjonowanie
ludzkich zbiorowości (psychologiczny, ekonomiczny).
Sporo uwagi poświęcono wzajemnym relacjom historii z innymi dziedzinami wiedzy jak również specyficznym cechom poznania historycznego. Ważnym zagadnieniem, stanowiącym niejako „motyw przewodni” publikacji, jest refleksja nad kondycją
współczesnej historiografii.
Konstrukcja i treści
Prezentowana publikacja składa się z 9 części (rozdziałów). I i II to rozważania
o charakterze terminologicznym. Pozostałe poświęcone zostały zarysowi dziejów historiografii od starożytności po przełom XX i XXI stulecia.
Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach...
157
W rozdziale wprowadzającym postawiono pytanie o to czym jest historia. Autorki
zastanawiają się nad relacją między historycznym poznaniem a pamięcią, historyczną pamięcią a minioną rzeczywistością, a także nad związkiem pomiędzy pamięcią
i faktem historycznym. Konkluzją jest twierdzenie, że nauka o dziejach to tylko jeden ze sposobów zachowania pamięci o przeszłości. Pamięć w dużej mierze zależy
od subiektywnych i emocjonalnych aspektów; dziejopisarstwo jest wytworem kultury. Riepina, Zwieriewa i Paramonowa odrzuciły zdecydowanie mit „jednej, obiektywnej prawdy”, do której historyk może dotrzeć. Stwierdziły, iż badający dzieje jest
„zakładnikiem” zarówno cudzych interpretacji, jak i własnego światopoglądu czy systemu wartości. Absolutny obiektywizm poznawczy nie jest możliwy do osiągnięcia,
istnieje jednak korporacyjny kodeks, który ratuje przed względnością historycznych
ustaleń. Profesjonalne normy i kryteria pozwalają oddzielić to, co zgodne ze źródłami, od fałszu czy mitotwórstwa.
Kolejny rozdział poświęcony został rozważaniom o tym, jak się pisze historię.
Zdefiniowano kategorię źródła historycznego, zastanawiano się nad różnicą pomiędzy
zdarzeniem i faktem historycznym. Podjęty jest problem periodyzacji i chronologii,
relacji między historią a literaturą. W podsumowaniu autorki doszły do wniosków
bliskich Jerzemu Topolskiemu z Wprowadzenia do historii (Poznań 1998) — zdefiniowały źródło jako wszystko to, z czego historyk może czerpać wiedzę o przeszłości, źródła też, ich zdaniem, niczego same „nie mówiły”, najistotniejsze były pytania
im stawiane. Waga wiedzy kontekstowej jest zaś dla rosyjskich badaczek niezwykle
istotna.
W rozdziale III zarysowano antyczną refleksję nad dziejami, grecką hellenistyczną
historiografię oraz dziejopisarstwo wczesnego imperium rzymskiego. Autorki pokazały dorobek historiografii antyku jako nieodłączny element kulturowego dziedzictwa
starożytnej Grecji i Rzymu. Skoncentrowały uwagę m.in. na twórczości Herodota,
Tukidydesa, Polibiusza, Tacyta czy Liwiusza. Rozdział IV traktuje o chrześcijańskiej
wizji dziejów, średniowiecznych koncepcjach czasu historycznego oraz humanistycznej
historiografii epoki renesansu. Na przykładzie myśli św. Augustyna, Hieronima, Izydora z Sewilli i Erazma z Rotterdamu pokazano proces stopniowej „sekularyzacji”
historycznego poznania, przy czym nie ograniczono się tylko do zachodnioeuropejskiego dziejopisarstwa — sporo uwagi poświęcono historiografii bizantyńskiej i wczesnoruskiej (chrześcijańsko-cerkiewnej). Kolejny rozdział dotyczy przemian w dziejopisarstwie nowożytnym. Historyczne poznanie i jego transformację zaprezentowano
w kontekście rewolucji naukowej XVII wieku. Scharakteryzowano „filozoficzną historię” epoki Oświecenia, zderzono postulaty metodologiczne z dziejopisarską praktyką. Bohaterami rozważań są Descartes, Hobbes, Wolter, Russeau, Vico i inni. Rozdział
VI autorki poświęciły historykom i filozofom XIX wieku i ich wizjom przeszłości.
Przyjrzały się historycznej kulturze romantyzmu oraz ukierunkowaniom romantycznej historiografii. Następnie, w rozdziale VII obiektem ich zainteresowań stała się
profesjonalna historiografia drugiej połowy XIX stulecia (pozytywizm, formowanie
się szkół historiograficznych, dyskusje o przedmiocie i statusie historii oraz krytycznych metodach naukowego poznania). W tej części publikacji odwołano się do Comte’a, Milla, Taine’a oraz Bouckle’a. Uwzględniono również dorobek rodzimej histo-
158
Jolanta Kolbuszewska
riografii. Rozdział VIII to refleksja nad dziejami dziejopisarstwa w XX wieku, czasie
kryzysów i rewolucji historycznego poznania. Znajdziemy w nim m.in. refleksję na
temat ideologicznego zaangażowania nauki oraz nowe propozycje jej uprawiania (takie jak socjologiczna historia czy historyczna antropologia). Ostatnią część swych
rozważań autorki poświęciły perspektywom rozwoju historiografii na progu XXI stulecia. Do tego fragmentu podręcznika jeszcze wrócę.
Zamykając kwestie związane z konstrukcją podręcznika, warto wspomnieć o rekomendowanej tam literaturze. Jej wykaz, obejmujący głównie rosyjskojęzyczne publikacje, w większości opublikowane w ostatnim dwudziestoleciu, umieszczony został na końcu pracy.
Refleksja nad kondycją współczesnej historiografii
Zasadniczym problemem rozważanym przez Riepinę, Zwieriewą i Paramonową jest
kondycja nauki historycznej we współczesnym świecie. Procesy rozwoju i „logika”
nauki nie pozostawiły omawianej dyscypliny w stanie stagnacji. Wraz z pojawieniem
się nowych źródeł i nowatorskim odczytaniem starych, zmianą pokoleń uczonych,
zrodziły się nowe metody badawcze i kryteria ocen. Historia, zdaniem autorek, podlega nieustannej ewolucji. Każde pokolenie badaczy studiuje dzieje w związku ze swoją
sytuacją społeczno-kulturową. Na wyzwania teraźniejszości stara się znaleźć odpowiedzi w tym, co już było, trwa więc nieustanny dialog współczesności z przeszłością, historyk wplata osobiste nici w płótno historycznej tradycji. Wraz ze zmianą
otaczającego uczonych świata i nowymi wyzwaniami jakie on stawia, zmienia się
też historia. W XX stuleciu przechodziła ona radykale przemiany i nagłe zwroty, dotyczące sposobu pojmowania przedmiotu, problematyki, metod badawczych, profesjonalnego i społecznego statusu refleksji o dziejach. Zmiany następowały, gdy dominujący model okazywał się zawodny w objaśnianiu rzeczywistości i pojawiała się
przepaść pomiędzy teorią a praktyką badawczą. Poszukiwaniu nowego paradygmatu towarzyszyły dyskusje. Rosyjskie badaczki starały się udowodnić, że historia, jako
forma samopoznania społecznego, dość szybko reagowała na formułowane pod jej
adresem postulaty społeczne.
Dziś historia jako nauka przeżywa jeden z okresów redefiniowania swych zadań, pola badawczego i metodologicznej bazy. Przekształcenia dokonujące się w jej
łonie zachodzą w obliczu kryzysu europejskiego racjonalizmu, któremu towarzyszy
odchodzenie od klasycznego determinizmu. W dyscyplinach humanistycznych w miejsce rozważań nad tym, co typowe i powtarzalne, weszło poznanie indywidualności.
Autorki twierdzą, że obecnie trwa złożony proces kształtowania się nowego paradygmatu w obrębie historii. Narodzinom owego paradygmatu sprzyja przegląd i analiza
konkretnych modeli uprawiania historii w przeszłości. Poszukiwanie nowych horyzontów poznawczych jest niezwykle istotne, powinna mu jednak towarzyszyć, wedle naszych uczonych, dobra orientacja w tym, co już było. Historycy nie mogą uciekać od teorii. Dokonujące się na przestrzeni czasu zmiany problematyki badawczej
i rozwój naukowych koncepcji musi być im znany. Sugestią autorek jest interpreto-
Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach...
159
wanie owych przemian w kontekście transformacji zachodzących w świecie, na tle
wyzwań stawianych przez konkretne epoki.
Ten, kto dziś mówi o bankructwie historii jako nauki, nie pojmuje jej specyfiki.
Obok walorów poznawczo-analitycznych pełni ona funkcje estetyczne (konkurując
z literaturą i sztuką) oraz społeczne. W opinii autorek, historia jest najbardziej syntetyczną ze wszystkich społeczno-humanistycznych dyscyplin, ogarnia wiele sfer ludzkiej aktywności. Uczone sugerują, że największe perspektywy otwierają się przed
tymi kierunkami, które nawiązują do kategorii kultury. Historiografia naukowa powinna odejść od opisu i inwentaryzacji historycznych idei, kierunków i szkół w stronę
analiz opartych na założeniach historycznej antropologii. W centrum jej uwagi winny znaleźć się nie tylko końcowe efekty pracy historyków (dzieła), ale cała ich aktywność twórcza (kultura tworzenia). Historia stanowi część kultury, także tej lokalnej, profesjonalnej, która ma swą tradycję.
TEORIA HISTORII
Cel
Prezentowany podręcznik jest rezultatem wieloletnich doświadczeń dydaktycznych
autorki2, w pełni odpowiada też profesjonalnym standardom uniwersyteckiego kształcenia. Teoria historii to, wedle Rumiancewej, rodzaj metarefleksji nad sposobami prezentacji historycznego procesu (wyróżnia typy teorii: spekulacyjno-filozoficzny i konkretno-historyczny).
W swym opracowaniu Rumiancewa przygląda się założeniom, metodom i sposobom, towarzyszącym konstruowaniu historycznych ujęć przeszłości, począwszy
od XVIII stulecia, a skończywszy na czasach współczesnych. Analizuje społeczno-kulturową zmienność celu i sposobów pisania o dziejach. Przekonuje, że przywiązanie badacza do takiej lub innej koncepcji teoretycznej jest następstwem jego wizji
świata i elementem samoidentyfikacji. Oczywiście można zastanawiać się, dlaczego
autorka ograniczyła się do analizy zagadnień obecnych w teorii historii trzech ostatnich stuleci. Myślenie współczesnego Europejczyka o przeszłości w największym
stopniu ukształtowały jej zdaniem, koncepcje, które pojawiły się właśnie w tym okresie. Nieco zmodyfikowane i rozwinięte zachowały aktualność, stanowią też źródło
inspiracji po dziś dzień.
W podręczniku rosyjska badaczka stara się usystematyzować wiedzę o najważniejszych sposobach ujmowania procesu historycznego w czasach nowożytnych,
pragnie wykształcić w czytelnikach umiejętność wskazywania teoretycznej podbudowy dowolnego historycznego ujęcia (również w sytuacji, gdy autor analizowanej
wypowiedzi nie wie lub nie zdaje sobie sprawy, do jakiego teoretycznego modelu się
2
Marina Fiedorowna Rumiancewa, doktor historii, docent Rosyjskiego Państwowego Humanistycznego Uniwersytetu, obecnie kieruje Katedrą Źródłoznawstwa i Nauk Pomocniczych Historii. Specjalizuje
się w dziedzinie teorii humanistycznego poznania, jest autorką wielu opracowań naukowych z zakresu
metodologii historii, teorii historycznego procesu i źródłoznawstwa.
Jolanta Kolbuszewska
160
odwołuje); nadrzędnym jej celem jest więc edukacja w zakresie prowadzenia epistemologicznej ekspertyzy historycznej refleksji. Niezwykle istotne jest również poszukiwanie dróg przezwyciężenia kryzysu, w jakim znalazła nauka historyczna w dobie
post postmodernizmu.
Konstrukcja i treści
Teoria historii składa się ze wstępu, zawierającego szkic argumentacji i celów, trzech
rozdziałów wraz z podrozdziałami i zakończenia, w którym autorka zwraca uwagę
na pominięte problemy (np. socjologiczne podłoże pozytywizmu, koncepcje Maxa Webera, neokantyzm, miejsce rosyjskiej historiografii w światowej nauce).
Na początku każdego rozdziału znalazły się rozważania terminologiczne, po których następuje bogato ilustrowany cytatami wykład, podzielony często na podrozdziały. Każdy z rozdziałów kończy się wyborem literatury pogłębiającej, dopełniającej i pomagającej usystematyzować wiedzę, która odsyła do różnych ujęć danego
problemu, pomagając kształtować samodzielne myślenie czytelnika. Znajdują się tam
również kontrolne pytania, sprawdzające stopień przyswojenia informacji, oraz propozycje problemów do samodzielnego rozwiązania.
W rozdziale I, zatytułowanym Historyczna metarefleksja; zagadnienia konstrukcji i dekonstrukcji, autorka starała się pokazać zasady przyświecające tworzeniu różnych ujęć historycznego procesu. Poruszyła zagadnienia świadomości historycznej
i społecznych oczekiwań wobec nauki o przeszłości. Rozważyła relacje między społeczną pamięcią a historiografią naukową w dobie „ponowoczesności”. Zastanawiała
się nad tym czy dydaktyczna funkcja historii jest jeszcze aktualna. Prowadząc refleksję nad możliwościami przezwyciężenia kryzysu, w jakim znalazła się nauka, zaproponowała dokonanie swoistej dekonstrukcji historycznych teorii, najpierw jednak
należało poznać zasady jej konstruowania.
Wedle rosyjskiej uczonej namysł nad teoretycznymi koncepcjami, funkcjonującymi w historycznej nauce, pozwala uchwycić stopień ich zależności od społeczno-kulturowej sytuacji. Od wieku XVII po XIX historia dostarczała wzorców zachowań
i praktycznej wiedzy o tym jak postępować, czerpano z niej inspirację dla tworzenia
prawa i politycznych decyzji. W odwołaniu do argumentów z przeszłości budowano
tożsamość narodową, jednoczono społeczeństwo. Epoka post postmodernizmu niesie ze sobą transformację społecznych funkcji historycznego poznania. Przenosi punkt
ciężkości od ról społeczno-politycznych do indywidualno-psychologicznych, następstwem czego jest indywidualizacja historycznej pamięci, naruszająca osnowę socjokulturowej identyczności.
Rozdział II to analiza klasycznych teorii historycznego procesu (od racjonalizmu
do romantyzmu, przez historyzm i pozytywizm po pluralizm i postmodernizm). Autorka pokazuje stopniową profesjonalizację refleksji o dziejach. W XVIII stuleciu poznanie przeszłości nabrało, jej zdaniem, cech naukowych. Dla unaukowienia historii
istotne było doskonalenie techniki krytyki źródeł. Jeśli chodzi o funkcje historycznego poznania, to miały one charakter moralno-etyczny; historia dostarczała wzorców
Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach...
161
do naśladowania, zmniejszała lęk przed śmiercią, utwierdzała przekonanie o więzi
człowieka z przeszłością. We wspomnianym okresie nie była jeszcze służebnicą polityki.
W wieku XIX pod adresem historii kierowano nowe oczekiwania; miała ona być
inspiracją w procesie stanowienia prawa i formowania państwowo-narodowej jedności. W omawianym okresie (w następstwie rewolucji francuskiej) pojawiło się przekonanie, że proces historyczny w skali globalnej wymyka się rozumowi ludzkiemu.
Towarzyszyło mu, zdaniem autorki, rozczarowanie co do racjonalnego ideału człowieka z epoki oświecenia. Mimo tego, właśnie wówczas uznano wagę wiedzy o przeszłości. Herder twierdził, że historia niezbędna jest dla pojęcia teraźniejszości i losów
społeczeństwa. Przedstawił całościową wizję procesu historycznego. W omawianym
rozdziale rosyjska uczona wiele uwagi poświęciła koncepcjom historiozoficznym.
Zderzyła poglądy Kanta, Hegla i Comte’a, zaprezentowała koncepcje Marksa i Engelsa, odwołała się również do ich interpretacji, funkcjonujących w nauce.
Jeśli chodzi o XX stulecie, Rumiancewa rozpoczęła swój wykład od omówienia
sytuacji społeczno-kulturowej na przełomie XIX i XX wieku. W kwestii teorii procesu historycznego zwróciła uwagę na pluralizm. Nauka historyczna w XX wieku
rozwijała się, jej zdaniem, pod wpływem przeciwstawnych tendencji; z jednej strony
globalizowała się, z drugiej obserwowaliśmy jej uwarunkowania indywidualno-psychologiczne. Pojmowanie człowieka w historii także uległo zmianie; na jednym biegunie pojawiła się uniformizacja, na drugim emancypacja ludzkiej indywidualności.
Ostatnia, najobszerniejsza część pracy, poświęcona została prezentacji badań źródłoznawczych i możliwości ich wykorzystania jako propozycji przezwyciężenia kryzysu dotykającego współczesną historiografię3.
Źródłoznawstwo porównawcze — subdyscyplina uprawiana przez Rumiancewą,
bazuje na teoretycznym założeniu, że źródło — wytwór kultury — stanowi reprezentację pełni ludzkiej aktywności. Odbija stan mentalny zbiorowości, żyjących
w minionych epokach. Prezentując źródłoznawcze kryteria periodyzacji, autorka
wskazuje ewolucję w sposobie uwieczniania wydarzeń. Przejście od średniowiecza
do czasów nowożytnych widoczne było w zmianie struktury źródeł, co pokazane
zostało na przykładzie pamiętników, prasy, autobiografii oraz aktów prawnych.
Sporo uwagi uczona poświęciła charakterystyce rosyjskich pomników przeszłości.
Skoncentrowała się na aktach prawnych, które podzieliła ze względu na organ wydania, i na ich podstawie analizowała różnice w systemach prawnych Europy Zachodniej i Rosji. Dowodziła, że rosyjskie i europejskie akty normatywne reprezentują
odmienne modele, inaczej też wygląda periodyzacja w obrębie tych źródeł. W przypadku dokumentów zachodnich opiera się ona na przemianach zachodzących w życiu społecznym, w Rosji — państwowym.
Rosyjska badaczka nie ograniczyła się tylko do rozważań stricte teoretycznych,
zilustrowała je fragmentami wybranych źródeł, pochodzących z różnych epok i te3
Refleksja nad zagadnieniami źródłoznawczymi pod względem objętościowym jest najbardziej rozbudowana, obejmuje 130 stron, tj. ok. 40% pracy.
Jolanta Kolbuszewska
162
rytoriów. Zaproponowała ich klasyfikacje, poruszyła problem cenzury, zarówno tej
instytucjonalnej, jak i autocenzury.
PODSUMOWANIE
Omówione podręczniki są dowodem na to, że rosyjska historiografia, w szczególności zaś refleksja teoretyczno-metodologiczna, rozwija się w bliskim kontakcie z najnowszymi zjawiskami zachodzącymi w światowej nauce. Autorki przedstawionych
prac nie tylko obserwują i prezentują przemiany aktualnie dokonujące się w dziejopisarstwie, ale stawiają diagnozy; proponują konkretne rozwiązania pojawiających się
problemów. Podręczniki pokazują, jak czułym barometrem jest historyczna nauka
naszych wschodnich sąsiadów. Nie tylko dostrzega i rejestruje aktualne zjawiska,
ale próbuje na nie wpływać. Rekomendowana przez autorki literatura przedmiotu pozwala przekonać się, jak wiele opracowań monograficznych poświęcono w Rosji
w ostatnim czasie problemom najnowszych zjawisk na polu dziejopisarstwa. Bez nich
powstanie syntetycznych, podręcznikowych ujęć byłoby niemożliwe, wszak podręcznik odwołuje się do treści funkcjonujących już w refleksji naukowej. Obok monografii i ujęć syntetycznych rosyjska historiografia korzysta z przekładów prac klasyków „ponowoczesnego dziejopisarstwa”. Wspomniane tłumaczenia ukazały się
również w przeciągu ostatnich dwudziestu, trzydziestu lat. Niewątpliwy rozkwit teoretyczno-metodologicznej refleksji w rosyjskiej nauce historycznej jest efektem
tamtejszego uniwersyteckiego modelu kształcenia. Uwrażliwia on młodzież na zagadnienia z tego zakresu już od początku studiów. Przy okazji zgłębiania tajników
poszczególnych epok pokazuje się dorobek dziejopisarstwa
Poza aktualnymi diagnozami i twórczą recepcją zjawisk współczesnej humanistyki, godny podkreślenia jest optymizm badaczek w kwestii możliwości przezwyciężenia kryzysu dotykającego historiografię. Autorki podsuwają pomysły, dają narzędzia, które mogą być pomocne w budowaniu nowego paradygmatu. Twierdzą,
że refleksja nad dotychczasowymi modelami uprawiania dziejów, ich dekonstrukcja
i modyfikacja, pozwoli zbudować nową jakość.
Zaprezentowane podręczniki w warstwie informacyjnej korespondują ze sobą
i niejednokrotnie wzajemnie uzupełniają. Historia historycznego poznania pod względem chronologicznym odnosi się do czasów odleglejszych, dla autorki Teorii historii punktem wyjścia jest epoka nowożytna. Jej analizy w większym stopniu uwzględniają też refleksję filozoficzną i ogólnohumanistyczną. Stanowisko metodologiczne
jakie prezentują Riepina, Zwieriewa, Paramonowa czy Rumiancewa można określić
mianem umiarkowanego konstruktywizmu. Wszystkie zgadzają się co do tego, że
refleksja nad dziejami to wytwór kultury, dla wszystkich antropologia historyczna,
historyczna socjologia czy psychohistoria to dziedziny, na które współczesna nauka
historyczna musi się w większym stopniu otworzyć. W definiowaniu źródeł i ich
klasyfikacji, określeniu zadań nauki historycznej, rozważeniu możliwości dotarcia do
obiektywnej prawdy, rosyjskie badaczki bliskie są poglądom Jerzego Topolskiego
z Wprowadzenia do historii. Wspomniany podręcznik stanowi zresztą jedyny na
Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach...
163
współczesnym polskim gruncie przykład, do którego odnieść możemy omawiane publikacje. Chodzi tu nie tylko o pewną korespondencję poglądów, ale także brak innych podręcznikowych opracowań wspomnianej problematyki. Poza Topolskim, który obok Wprowadzenia jest również m.in. autorem pracy pt. Jak się pisze i rozumie
historię. Tajemnice narracji historycznej (Warszawa 1996), nikt nie pokusił się o podręcznikowe ujęcie najnowszych zjawisk, dokonujących się na polu dziejopisarstwa.
O zadaniach historii i jej społecznym wykorzystaniu obszernie pisał Marcin Kula. Jego
Krótki raport o użytkowaniu historii (Warszawa 2004) jest niezwykle interesującym
esejem, funkcjonującym w procesie dydaktycznym, ale nie zaspokaja wszystkich potrzeb w tym zakresie4. Na zakończenie pozostaje nam więc apelować do naszych
specjalistów w dziedzinie teorii i metodologii historii, by zechcieli rozważyć napisanie, być może nie tylko na użytek studentów historii, podręcznika, który uzupełniłby
istniejącą w tym względzie lukę.
4
Ostatnio ukazało się dzieło będące rezultatem wieloletnich badań, związanych z fundamentalnymi
zagadnieniami współczesnej teorii historii: K. Z a m o r s k i e g o, Dziwna rzeczywistość — wprowadzenie
do ontologii historii, Kraków 2008, ss. 378. Na uwagę zasługuje również publikacja W. W. W r z o s k a,
O myśleniu historycznym, Bydgoszcz 2009, ss. 143.
164
Jolanta Kolbuszewska
Zjawisko migracji jako wyzwanie...
Historyka, T. XXXIX, 165
2009
PL ISSN 0073-277X
VIOLETTA JULKOWSKA
Poznań
ZJAWISKO MIGRACJI
JAKO WYZWANIE (METODOLOGICZNE)
DLA BADACZY KULTURY
Abstract
Violetta J u l k o w s k a: Migration as a Challenge for the Reserchers in Cultural Studies, “Historyka”
XXXIX, 2009: 165–172.
The article is a review of te book by Urszula Topolska. The disseration’s methodological approach
comprises an examination of response, based on the aesthetics of response and utilising institutional
analysis.
K e y w o r d s: multiculturalness, migration, aesthetics of reception, authors with dual cultural roots
S ł o w a k l u c z o w e: wielokulturowość, migracja, estetyka recepcji, autorzy o podwójnych korzeniach
kulturowych
To moje miasto, znak zastrzeżony dla wtajemniczonych.
Ono nigdy nie otworzy się całkowicie na cudzoziemców,
którzy nie znają języka i historii,
ponieważ to właśnie język i nazwy są skarbnicą sekretnych nastrojów,
miejsc i wspomnień. Miasto znane, miasto nieznane.
Jedno miasto dla nas, drugie dla innych.
(Cees Nooteboom, Pod wodnym znakiem, Amsterdam 1980)
Autorem zacytowanych słów odnoszących się do Amsterdamu, jest urodzony w 1933
roku w Hadze, znany holenderski prozaik, wielokrotnie nagradzany, nominowany do
nagrody Nobla — Cees Nooteboom. Jego wypowiedź zwraca uwagę na istotną dla
poznania kultury danego kraju znajomość jego języka i historii. Zdaniem pisarza bez
owej znajomości nie ma rozumienia korzeni kultury, nie ma pełnej komunikacji z rdzennymi mieszkańcami, wreszcie nie ma szansy na aktywne uczestnictwo i współtworzenie literatury przez osiadłych tu przybyszów.
Violetta Julkowska
166
Kiedy w 1993 roku rozpoczęła się w Holandii fala debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych, tworzących w języku niderlandzkim, a w 2003 roku
pierwszy z nich otrzymał prestiżową nagrodę literacką, stało się jasne, że posługiwanie się językiem niderlandzkim przez „obcych” kulturowo autorów otwiera im drogę
do uznania przez holenderskich czytelników i krytykę literacką, a w przyszłości nawet włączenia ich utworów do narodowego kanonu literatury niderlandzkiej.
Fenomen pisarzy będących imigrantami lub potomkami imigrantów, piszących
w języku niderlandzkim, zainteresował niderlandystykę Urszulę Topolską, która badając recepcję ich twórczości z perspektywy historycznoliterackiej pokazała coś więcej
— politykę państwa holenderskiego, stwarzającego imigrantom szansę czynnego i twórczego udziału w tamtejszej kulturze1.
*
*
*
Kto choć raz był w Amsterdamie jako turysta, z pewnością przechowuje w pamięci
wrażenie jego wielobarwności. Nawet krótki spacer ulicami miasta daje poczucie podwójnego rytmu, którym ono pulsuje. Tuż obok budzącej respekt kultury wypracowanej przez pokolenia Holendrów, w scenerii będącej śladem ich trudu i pasji, obok
ich domów, kanałów i sklepów funkcjonuje wielokulturowy tłum. Tylko w małej części
składa się on z turystów. Znakomita większość przybyszów osiadła tu na stałe, tu
mieszka, uczy się, pracuje, tworzy, bawi się, wychowuje dzieci, korzysta z programów socjalnych, często również z praw przysługujących autochtonom — to imigranci, zwani alochtonami. Place i skwery wypełnia ich wielojęzyczny gwar, czasami uwagę przechodniów przyciągają egzotyczne stroje lub muzyka.
Symbolicznym miejscem spotkania starego i nowego świata w Amsterdamie,
podobnie jak i w innych portowych miastach Holandii, jest targ. Przed kilkoma wiekami mieszkańcy Niderlandów otwarli swoje porty dla towarów z całego świata. Sami
wytrwale podróżowali na Zachód i Wschód, by powrócić z dobrami, którymi wypełniali swój świat. Tak było do czasu, kiedy w ich kraju zaczęli się pojawiać ludzie
z daleka. Przybywając, przywozili część własnego świata. Jak na małym skrawku
lądu wydartego morzu pomieścić tyle światów?
Na okładce książki Urszuli Topolskiej trzydzieści pięć gatunków tulipanów przypomina o najsłynniejszym targu kwiatowym, który odbywa się wzdłuż Kanału Singel w Amsterdamie. Tulipan, który z czasem stał się znakiem rozpoznawczym Holandii, w rzeczywistości przybył do niej w XVI wieku, wraz z innymi roślinami
cebulkowymi, z odległych stron. Holendrzy rozpoczęli jego intensywną uprawę i wyhodowali ponad trzysta odmian tych pięknych kwiatów, stając się ich największymi
producentami na świecie. Tulipany z okładki mogą posłużyć jako znakomita metafora stosunku Holendrów do przybyszów, którzy osiedli u nich na stałe. Za pomocą
przemyślanej polityki imigracyjnej, opartej na bliskich Holendrom zasadach demo1
U. T o p o l s k a, Od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej (1993–2003). Debiuty
pisarzy niderlandzkojęzycznych o podwójnych korzeniach kulturowych w perspektywie historycznoliterackiej, seria: Biblioteka Niderlandzka i Południowoafrykańska, t. 1, red. J. Koch, Poznań 2009.
Zjawisko migracji jako wyzwanie...
167
kracji i tolerancji, starają się uczynić atut z faktu postępującej wielokulturowości ich
kraju. Tym różnią się znacząco od swoich europejskich sąsiadów.
ODMIENNE SPOJRZENIA NA WIELOKULTUROWOŚĆ
Nasz potoczny obraz wielokulturowego świata, z perspektywy kraju obecnie mało
zróżnicowanego kulturowo, jakim jest Polska, bywa często uproszczony. Przyczyną tego jest dramatycznie nieaktualny, a przez to siłą rzeczy stereotypowy obraz „innych”, a towarzyszy mu dodatkowo przekonanie o chwilowej nieprzydatności tego
typu wiedzy. Nawet osoby podróżujące turystycznie po Europie i krajach odleglejszych, a więc mające bezpośredni kontakt z rzeczywistością wielokulturową, ze
względu na powierzchowny charakter tego typu sytuacji poznawczej skłonne są do
formułowania fałszywych opinii i nieuprawnionych generalizacji.
To jeden z powodów, dla których tak ważne stało się badanie i przedstawianie
różnych zjawisk związanych z migracją, gdyż to głównie ich skutkiem jest postępująca wielokulturowość krajów Unii Europejskiej. Migracja jest zjawiskiem występującym od najdawniejszych czasów, lecz jej obecna skala i intensywność stały się
w ostatnich latach prawdziwym wyzwaniem dla badaczy kultury.
Gdy mowa o pracach badawczych — kluczowy wydaje się wybór metody badania i formy przedstawienia. Książka Topolskiej dowodzi, że połączenie wnikliwego studium przypadku z całościowym oglądem sytuacji historyczno-politycznej, społecznej oraz kulturowej danego obszaru pozwala na uchwycenie problemu migracji
w całej jego złożoności. Książka ta pokazuje również, że wielostronne widzenie zjawisk, a przy tym unikanie arbitralnych sądów, umożliwia lepsze rozumienie wielokulturowego świata.
ZAŁOŻENIA METODOLOGICZNE PRACY
Książka Urszuli Topolskiej Od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej
(1993–2003) poświęcona jest badaniu złożonych skutków migracji w obszarze kultury symbolicznej. Wykracza poza zapowiedziane w tytule studium przemiany, jaka
miała miejsce w ostatnich kilkunastu latach w literaturze niderlandzkiej, a wywołana
została falą debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych. Spójna koncepcja metodologiczna sprawia, że książka Urszuli Topolskiej nie jest wyłącznie rzetelnym i opartym na bogatym materiale analitycznym studium historycznoliterackim.
Stworzenie przez autorkę szerokiego kontekstu interpretacyjnego, na który złożyły
się odwołania do filozofii, socjologii, teorii literatury i historii, dało jej szansę wyjścia
poza stosunkowo wąski krąg czytelników „fachowych”, jakimi są literaturoznawcy.
Praca ta na przykładzie zmian zachodzących w holenderskiej kulturze symbolicznej
pod wpływem literackiej twórczości imigrantów, ukazuje w istocie złożoność problematyki migracji i jej kulturowych konsekwencji.
W tytule książki określone zostały ramy chronologiczne, jednakże obejmują one
jedynie zakres badań nad recepcją pierwszej fali debiutów pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych i dotyczą dekady 1993–2003. Początkowa cezura oznacza
168
Violetta Julkowska
pierwszy znaczący i dostrzeżony przez krytykę literacką oraz czytelników debiut pisarza imigranta, z kolei cezura zamykająca wiąże się z przyznaniem nagrody literackiej
jednemu z debiutujących pisarzy alochtonów. Niezależnie od ram chronologicznych
przebadanego materiału empirycznego, praca posiada szeroki kontekst historyczny,
przywołany w postaci licznych źródeł, dokumentów i opracowań historycznych, ze
szczególnym uwzględnieniem rozwoju procesów migracyjnych w Holandii, których
początek sięga XVI wieku. Odwołując się do argumentów historycznych, Topolska
upatruje w pragmatycznym charakterze tolerancji wyznaniowej oraz w doskonałych
warunkach stworzonych dla prowadzenia aktywności handlowej i gospodarczej, fundamentalnych podstaw wzmożonego i wcześniejszego niż gdziekolwiek indziej
w Europie napływu imigrantów do Zjednoczonych Prowincji. Jednocześnie wskazuje na II połowę XX wieku jako okres szczególnej intensyfikacji procesów imigracyjnych oraz zmianę ich charakteru.
Przyjęte założenia metodologiczne pracy, a zwłaszcza aplikacja metody estetyki
recepcji sprawiły, że odwołanie do szerokiego tła historyczno-społecznego stało się
niezbędne. Posłużyło ono do ukazania zawartych w dokumentach rządowych zmieniających się założeń i celów holenderskiej polityki kulturalnej wobec mniejszości etnicznych na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Dzięki przedstawieniu okoliczności, w jakich nastąpiła aktywizacja artystyczna pisarzy o podwójnych korzeniach
kulturowych, czytelnicy mieli okazję zapoznać się z jednej strony ze zmianami, jakie
zaszły w sposobie myśleniu holenderskiego rządu o problemach imigrantów, z drugiej
zaś o wzrastających aspiracjach i możliwościach twórczych imigrantów, posługujących się coraz częściej językiem niderlandzkim. Proces ten, trwający kilkadziesiąt
lat, zasygnalizowany został w tytule książki — jako przejście od literatury gastarbeiterów do literatury niderlandzkiej.
Zatem prowadzeni przez autorkę, doskonale zorientowaną w prawodawstwie i realiach życia holenderskiego, dostrzegamy przebiegający dwubiegunowo proces kulturowy: z jednej strony, tworzenie się państwa wielokulturowego w miejsce państwa
narodowego, jakim Holandia pozostawała jeszcze do połowy XX wieku, a z drugiej
strony, jesteśmy uprzedzeni o stale obecnej dyskusji nad holenderskością państwa
i kultury. Na uwagę zasługuje dynamiczne ujęcie kontekstu historycznego, które sprawia, że w pracy przedstawiona została zarówno zmienność uwarunkowań politycznych i społeczno-gospodarczych, jak i odpowiedź na nie w postaci różnorodnych
działań podjętych przez państwo holenderskie w obliczu postępującego różnicowania kulturowego społeczeństwa.
Rzetelność badawcza Urszuli Topolskiej i dostrzeganie złożonych problemów
w obrębie tematu, a w efekcie całościowe podejście do kontekstu funkcjonowania
twórczości alochtonów, to istotne walory książki. Waga sformułowanych przez Topolską wniosków określona została jako nowatorska na gruncie filologii niderlandzkiej, także w samej Holandii, co uznać należy za sukces młodej badaczki.
Zjawisko migracji jako wyzwanie...
169
ESTETYKA RECEPCJI JAKO METODA BADAŃ KULTUROWYCH
Praca Urszuli Topolskiej zasługuje na szczególne zainteresowanie ze względu na wybór
metody badawczej, twórczą jej adaptację i niezwykle konsekwentne przeprowadzenie. Autorka dokonała udanej aplikacji strategii badań recepcyjnych, nawiązującej do
założeń estetyki recepcji Hansa Roberta Jaussa, znanych jako Konstanzer Schule2
i powiązała ją z praktykowaną w Holandii analizą instytucjonalną.
Teoria estetyki recepcji Jaussa nawiązuje do prac Wolfganga Isera i rosyjskich
formalistów, a powstała z połączenia fenomenologii, hermeneutyki i poetyki historycznej. Jauss, wychodząc z przekonania o niedoskonałości istniejących sposobów
opisywania dziejów literatury, postulował pod wpływem H. G. Gadamera konieczność
dostrzegania dziejowości tekstów literackich. Uważał, że teksty nie tylko istnieją
w określonym czasie historycznym, ale ponadto są aktualizowane przez czytelników
z innych epok, wedle odmiennych konwencji czytania i w odmiennym kontekście
kulturowym. Ta dialektyka dzieła i jego odbioru, zdaniem Jaussa, jest stałym motorem napędowym historii literatury. Z tego powodu jednym z najważniejszych zadań
badaczy literatury jest analizowanie tzw. horyzontu oczekiwań, czyli zmieniającego
się nieustannie systemu persupozycji lekturowych, umożliwiających odbiór dzieła,
a tym samym uchwycenie dynamiki procesu historycznoliterackiego.
Użyty w pracy Topolskiej model metodologiczny oparty został na podstawowym
założeniu Jaussa, że wartościowanie utworu literackiego leży w gestii odbiorcy,
a badanie znaczenia twórczości pisarzy można sprowadzić do analizy recepcji. Autorka dokonała modyfikacji teorii pod względem wyboru materiału, który stał się przedmiotem analizy. Były nim nie utwory pisarzy, lecz wypowiedzi krytyków literackich,
badaczy literatury i redaktorów podręczników do nauczania literatury na poziomie
szkoły średniej, odnoszące się do tekstów literackich. Wymienieni czytelnicy potraktowani zostali nie jak osoby prywatne lecz wystąpił w roli instytucji literackich. Kolejną innowację stanowiło poddanie analizie nie pojedynczego dzieła, lecz grupy tekstów, których cechą wspólną było obce pochodzenie autorów. Wreszcie na koniec
Topolska przyjęła pozaestetyczne kryteria wartościowania faktu literackiego, wychodząc z założenia, że znaczenie tekstu literackiego w szczególnych przypadkach może
być warunkowane innymi niż artystyczne właściwościami.
Zgodnie z przyjętymi założeniami metodologicznymi, celem pracy stało się prześledzenie recepcji twórczości pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych przez
odbiorców profesjonalnych, których pozytywna ocena danego dzieła miała charakter kwalifikujący je do kanonu literatury niderlandzkiej. Włączenie utworu do takiego
kanonu uważane jest za najwyższy miernik ich wartości artystycznej. Topolska wytypowała świadomie tę grupę odbiorców, ponieważ dostrzegła jej kluczową rolę
w kierowaniu uwagi odbiorców na daną grupę dzieł oraz formowaniu określonych
2
Por. H. R. J a u s s, Literaturgeschichte als Provokation der Literaturwissenschaft, Konstanz 1967,
wyd. pol. Historia literatury jako prowokacja dla nauki o literaturze, Warszawa 1998.
Violetta Julkowska
170
wyobrażeń, dotyczących twórczości wytypowanych pisarzy. Topolska dokonała
w swej pracy konsekwentnej analizy działań wartościujących profesjonalnych odbiorców, w oparciu o dostępną bazę dokumentów recepcji. Za drugoplanowy cel
uznała wyprowadzenie hierarchii autorów i rekonstrukcję kryteriów, jakimi posłużyli
się odbiorcy profesjonalni.
Na szczególne podkreślenie zasługuje precyzja, z jaką dokonano zdefiniowania,
a zatem i wyodrębnienia, grupy pisarzy, których teksty stały się przedmiotem recepcji
krytyków literackich, autorów podręczników i literaturoznawców. Autorka określiła
ich w tytule książki wspólnym mianem — pisarzy o podwójnych korzeniach kulturowych, rozumiejąc, że źródło tego wyodrębnienia tkwi w migracji, będącej świadomym doświadczeniem tych pisarzy lub ich rodziców. W ujęciu socjologicznym
oznaczało to zaliczenie ich do grupy alochtonów, a więc wskazanie jako kryterium
czynnika biograficznego. Topolska uznała to kryterium za nieprecyzyjne z punktu widzenia założenia badawczego swojej pracy, czyli analizy zewnętrznej recepcji tych
pisarzy. Uznała zatem, że należy wykluczyć z grona typowanych pisarzy tych, których sami Holendrzy nie uważają za „obcych”. W praktyce oznaczało to wyłączenie
z obszaru badań pisarzy wywodzący się z byłych kolonii holenderskich (pisarze postkolonialni) oraz pisarzy przybyłych z państw europejskich (poza Turcją), Ameryki
i Australii. Przybyszów z obu wymienionych kategorii Holendrzy nie odbierają jako
zupełnie obcych. Owo niuansowanie świadczy nie tylko o znajomości warunków,
w jakich wykonuje się badania, lecz nade wszystko o profesjonalnym podejściu. Dodatkowo dla wyodrębnienia pisarzy zajmujących szczególną pozycję kulturową autorka zaproponowała kolejne kryterium ograniczające w postaci wskazania niderlandzkiego, jako języka twórczości literackiej. W ten sposób stworzyła własną, w pełni
uzasadnioną terminologię badawczą, którą posługiwała się konsekwentnie w całej pracy. Tym samym zdystansowała się od określeń obecnych w debacie publiczno-politycznej, takich jak: „pisarze imigranci” lub „pisarze alochtoni”, uważanych za przynależące do potocznego dyskursu krytycznego.
KONSTRUKCJA PRACY
Przemyślana koncepcja metodologiczna pracy przełożyła się na spójną i czytelną jej
konstrukcję. Kolejne rozdziały są nie tylko zapisem metodycznie podejmowanych działań badawczych, lecz świadectwem doskonałego przygotowania językowego, warsztatowego i źródłowego oraz niezbędnej w podjętym temacie znajomości podstaw
formalno-prawnych. Autorka porusza się z dużą swobodą po tak rozległych dziedzinach wiedzy, takich jak teoria literatury, historia, socjologia i filozofia, czyniąc to nie
okazjonalnie i dygresyjnie, lecz z pełną świadomością celu. Podporządkowane głównej myśli części pracy przybliżają nas do rozumienia złożonego zjawiska migracji
i jej kulturowych skutków, a przy tym stale uświadamiają istotną różnicę między dyskursem potocznym i pogłębioną refleksją badawczą.
Już w rozdziale I, który ma charakter wprowadzenia metodologicznego, zostajemy zapoznani nie tylko z celem, przedmiotem pracy oraz opisem metody, ale także
z podstawowymi kategoriami pojęciowymi, jakie wystąpiły w tytule.
Zjawisko migracji jako wyzwanie...
171
Rozdziały II i IV budują szeroki kontekst historyczny i społeczno-kulturowy książki, wnosząc ogromny wkład w poznanie współczesnego obrazu Królestwa Niderlandów, zwłaszcza pod kątem przeszłych i współczesnych procesów migracyjnych
oraz polityki kulturalnej państwa, a także innych przyczyn aktywizacji literackiej
imigrantów w dekadzie 1993–2003. Rozdziały V i VI przynoszą bogaty materiał badawczy w postaci analizy recepcji krytycznoliterackiej, eseistycznej oraz podręcznikowej. Z kolei materiał zawarty w rozdziałach VII, VIII i IX ponownie buduje rozległy kontekst, tym razem literaturoznawczy i historycznoliteracki, dokonując przy tym
systematyzacji obszernego materiału poddawanego analizie, o czym informują liczne
załączniki i tabele, stanowiące odrębną, cenną informacyjnie, część publikacji. Rozdział X zawiera wnioski badawcze, tym cenniejsze, że oparte na podstawie empirycznej, a przy tym wyrażone w sposób przemyślany i rozważny. Badania Topolskiej przyczyniły się do weryfikacji uproszczonych sądów, że fala debiutów pisarzy
o podwójnych korzeniach kulturowych spowodowana została wyrachowanym działaniem wydawnictw, chcących mieć w swej dyspozycji pisarza alochtona. Autorka
dowodzi całej złożoności tej sytuacji, w której obok innych czynników, decydującą
rolę odgrywa polityka kulturalna, realizowana konsekwentnie przez państwo holenderskie w stosunku do imigrantów. Polega ona na zachęcaniu obywateli, a w szczególności alochtonów, do czynnego udziału w życiu politycznym, społecznym i kulturalnym.
Znaczenie twórczości pisarzy alochtonów polega zdaniem Autorki na twórczym
łączeniu i przekształcaniu elementów kultury holenderskiej, co w przyszłości zapowiada znacząco modyfikujący wpływ tych pisarzy na kształt literatury niderlandzkiej.
Najbardziej poruszający charakter mają stwierdzenia, że stała obecność migrantów,
a przy tym otwartość społeczeństwa holenderskiego i przychylna wobec alochtonów polityka kulturalna rządu, spowodowały daleko idące i trwałe przeobrażenia charakteru kultury holenderskiej. Stopniowo zanika jednorodność odwołań oraz kontynuacja jednej, wspólnej dla wszystkich, narodowej tradycji kulturowej. Stało się tak
za sprawą pojawienia się autorów piszących po niderlandzku, ale posiadających swoje
korzenie w pozaeuropejskich tradycjach kulturowych.
Zgadzam się z uwagą redaktora naukowego serii, o której słów kilka poniżej, że
książka Urszuli Topolskiej dostarczyła cennego materiału porównawczego, mogącego służyć do analizy komparatystycznej podobnych zjawisk w innych krajach europejskich. Lektura tej książki z pewnością zmusza do refleksji nad kształtem naszej
literatury narodowej w perspektywie ewentualnych jej zmian w przyszłości, ale także nad procesem jej zmian historycznych, które zachodziły w czasach nie tak odległych, gdy wielokulturowość była nieodłącznym wyznacznikiem naszej kultury.
Na zakończenie można stwierdzić, że książka ta jest przykładem udanej próby
zastosowania do badań nad kulturą metody pochodzącej z obszaru refleksji literaturoznawczej. A patrząc na projekt Urszuli Topolskiej z innego punktu widzenia, warto zaobserwować, w jaki sposób rozszerzenie kontekstu interpretacyjnego, niezbędnego w badaniach nad recepcją, sprawia, że badanie literaturoznawcze staje się de
facto badaniem kultury.
Violetta Julkowska
172
„WERKWINKEL” I «BIBLIOTEKA NIDERLANDZKA
I POŁUDNIOWOAFRYKAŃSKA»
PERIODYK I NOWA SERIA WYDAWNICZA
Książką Urszuli Topolskiej zainaugurowana została nowa seria wydawnicza — «Biblioteka Niderlandzka i Południowoafrykańska», której naukowej redakcji podjął się
prof. dr hab. Jerzy Koch.
Werkwinkel to słowo pochodzenia niderlandzkiego, oznaczające warsztat lub pracownię, odnoszące się nie tylko do miejsca, lecz obejmujące również wspólnotę osób
tworzących. Słowo to dało nazwę najpierw periodykowi, poświęconemu studiom
niderlandzkim i południowoafrykańskim, ukazującemu się od 2006 roku w języku
angielskim, niderlandzkim i afrikaans, a wydawanemu przez Instytut Filologii Angielskiej UAM w Poznaniu3. Podstawowym celem tego projektu naukowego stało
się zaakcentowanie obecności polskiego i środkowoeuropejskiego punktu widzenia
w studiach postkolonialnych. „Werkwinkel” jest specjalistycznym pismem naukowym,
posiadającym międzynarodową Radę Naukową i wielonarodowe grono autorów.
Od roku 2009 periodykowi towarzyszy seria książek ukazująca się w ramach
„Biblioteki Niderlandzkiej i Południowoafrykańskiej”, poświęcona studiom nad kulturami, literaturami i językami w niderlandzkim, południowoafrykańskim obszarze
kulturowym. W odróżnieniu od czasopisma — seria wydawnicza koncentrować będzie się na przybliżeniu polskiemu czytelnikowi wyników naukowych poszukiwań.
3
Informacje o czasopiśmie i opublikowanych już numerach znajdują się na stronie internetowej
http://ifa.amu.edu.pl/werkwinkel/.
Polityka historyczna oczami historyków
Historyka, T. XXXIX, 173
2009
PL ISSN 0073-277X
JAKUB MUCHOWSKI
Kraków
POLITYKA HISTORYCZNA OCZAMI HISTORYKÓW
Abstract
Jakub M u c h o w s k i: Politics of History through the Eyes of Historians, “Historyka” XXXIX, 2009:
173–180.
This article discusses recently published conference papers Memory and Politics of History. Expeciemed
by Poland and her Neighbors.
K e y w o r d s: politics of history, historiography, theory of history
S ł o w a k l u c z o w e: polityka historyczna, historiografia, metodologia historii
Pojawienie się i profuzja pojęcia polityki historycznej w polskiej publicystyce dotychczas jedynie w niewielkim zakresie zostało skomentowane przez samych historyków.
Debata wokół tego zagadnienia jest zdominowana przez polityków i dziennikarzy.
Autorzy zbioru artykułów, będących rezultatem konferencji naukowej Pamięć i polityka historyczna1, podjęli próbę przesunięcia punktu ciężkości dyskusji ze sfery
publicystyki w przestrzeń akademickiej refleksji historycznej. Ich zamiarem było
„wzięcie w nawias” politycznego aspektu debaty i rozważenia jej przedmiotu z punktu
widzenia nauk historycznych. W tej perspektywie polityka historyczna jest postrzegana jako istotna kategoria poznawcza, kluczowa dla badań teorii i historii historiografii
oraz dziejów społecznych, a w szczególności historii relacji władzy i wiedzy. Kolejne artykuły tomu definiują to pojęcie i jego rolę w poznaniu przeszłości lub stanowią
przykład jego zastosowania i ukazują możliwości operacyjne. Redaktorzy zbioru postulują, aby książka ta stała się punktem wyjścia do uczynienia z tej problematyki
samodzielnego i ważnego przedmiotu badań.
W zebranych tekstach kategoria polityki historycznej służy również jako narzędzie analizy społecznej funkcji historii. Problematyka ta obejmuje między innymi za1
Pamięć i polityka historyczna. Doświadczenia Polski i jej sąsiadów, red. S. M. Nowinowski,
J. Pomorski, R. Stobiecki, IPN, Łódź 2008, ss. 398.
174
Jakub Muchowski
gadnienie społecznych oczekiwań wobec dyscyplin historycznych, kwestię politycznego zaangażowania lub bezstronności historyków oraz spór o to, czy historycy powinni jedynie tworzyć i przekazywać wiedzę, czy także wychowywać. Innymi słowy, dotyczy pytania o to, jakiej historii społeczeństwo potrzebuje.
By rzetelnie zrealizować te zamierzenia, organizatorzy konferencji rozszerzyli pole
dyskusji o doświadczenia innych społeczeństw, odbudowujących swą tożsamość historyczną po okresie totalitaryzmów, zapraszając badaczy z państw sąsiednich. Problematyce litewskiej pamięci historycznej poświęciła swój referat Jûratë Kiaupienë
z Litewskiego Instytutu Historycznego. Omówiła ona koleje kluczowej dla litewskiej
tożsamości debaty rozwijającej się wokół pytania, czy dwudziestowieczna państwowość i społeczeństwo litewskie są kontynuacją Wielkiego Księstwa Litewskiego.
O podobnych poszukiwaniach własnej tożsamości historycznej na Ukrainie mówi
tekst Leonida Zaszkilniaka z uniwersytetu lwowskiego. Badacz bardzo krytycznie
przedstawił trendy obecne w ukraińskiej historiografii i polityce historycznej. Opisał
je jako proces nacjonalizacji historii, która w tej postaci ma się stać narzędziem spóźnionego tworzenia narodu i państwa narodowego, kształtowania wizji narodowej samowystarczalności i kulturowej odrębności. Karykaturalnym produktem tych zmian
jest mit Kozaka jako nosiciela narodowej tożsamości i, sformułowany w ramach polityki historycznej, projekt „narodowego programu rozwoju ukraińskiego kozactwa”.
Odmienny pogląd na rozrost historiografii narodowej ma Władimir Kutiawin. Jego
zdaniem, jej rozwój w Rosji będzie stanowić lekarstwo na rozpoznaną przez niego
niską świadomość historyczną Rosjan, która może grozić rozpadem tamtejszego społeczeństwa. Historiografia narodowa, oparta na zasadach rzetelności, profesjonalności i obiektywności badania, tworząc nową tożsamość społeczną, wzmocni więzi
wspólnoty.
Specyfikę czeskich sporów o przeszłość zaprezentował Sławomir Nowinkowski. Łódzki badacz przedstawił węzłowe momenty dziejów świadomości historycznej Czechów, od wystąpienia Václava Hanki, poprzez koncepcje czeskiej historii narodowej Tomáša Masaryka, po debatę o korzeniach aksamitnej rewolucji. Obecnie
nad Wełtawą dyskutowana jest pamięć i historiograficzne przedstawienie wypędzenia (czy też transferu) Niemców Sudeckich, przy czym — jak zauważa autor —
kwestia ta interesuje tylko środowiska historyków i historyków idei.
Diagnoza pamięci historycznej w Europie Środkowowschodniej stawiana przez
wspomnianych badaczy mówi wyraźnie o spadku poziomu świadomości historycznej i braku zainteresowania przeszłością poza środowiskiem historyków. Odpowiedzią na ten proces — zaobserwowany również w Polsce — miała stać się polityka
historyczna. Duża część tekstów, prezentowanych w tym tomie, to próby teoretycznego ujęcia natury tego zjawiska, sformułowania jego definicji, opisu mechanizmu
działania, rozpoznania genezy, wskazania związków z określoną wizją świata. Taki
charakter ma artykuł Krzysztofa Zamorskiego. Krakowski historyk tłem dla swej refleksji uczynił politykę historyczną prowadzoną w Polsce po 2005 roku oraz znaną
deklarację, opublikowaną również w 2005 roku w „Libération” przez francuskich
historyków, protestujących przeciw kolejnym ustawom rządu francuskiego, prawnie sankcjonujących określoną wykładnię dziejów. Teza tych rozważań brzmi: „hi-
Polityka historyczna oczami historyków
175
storia stanowi punkt wyjścia działania politycznego” (s. 53), skuteczność zaś tego
działania wyznacza sposób myślenia o historii, który leży u jego podstaw. W Polsce
prowadzona jest nostalgiczna polityka historyczna, oparta na wzniosłym doświadczeniu przeszłości, dającym wrażenie bezpośredniego, autentycznego, silnie oddziaływującego na sferę emocji zetknięcia z dawną rzeczywistością. Polityka ta jest zorientowana na rozpamiętywanie przeszłości, tworzy iluzję powrotu, zamiast stawić
czoła wezwaniom teraźniejszości. Tak ukierunkowana, nie wykracza poza refleksję
prostą, czyli „pierwotną, często instynktowną rejestrację, i takie odtwarzanie zdarzeń i faktów z dziejów” (s. 60). Warto zaznaczyć, że autor zauważa zbieżność programu obecnej polityki historycznej z postulatami badawczymi ich, jak się okazuje,
tylko pozornych przeciwników: pruskiej szkoły historycznej i niektórymi postulatami postmodernistów (Frank Ankersmit i Hayden White). Nie można — jak podkreśla — całkowicie odrzucić polityki historycznej, gdyż stanowi ona zjawisko społeczne,
istniejące niezależnie od tego, czy go chcemy, czy nie. Należy zatem poszukiwać
alternatywy dla nostalgicznego i wzniosłego odniesienia do przeszłości. Jest nią polityka historyczna wsparta refleksją krytyczną. Ta ostatnia stanowi interpretację treści refleksji prostej i dostarcza wniosków i wiedzy o dużej wartości poznawczej,
będąc podstawowym typem refleksji występującym w nauce historii. Zdaniem badacza, tylko taka forma polityki wobec przekazu o przeszłości może skutecznie kształtować teraźniejsze społeczeństwo.
Omówione wyżej wystąpienie jest komplementarne do artykułu Jana Pomorskiego.
O ile Zamorski głównym odniesieniem dla swoich uwag uczynił polską politykę historyczną po 2005 roku, o tyle lubelski badacz za punkt wyjścia swoich rozważań
obrał dzieje tego samego zjawiska w okresie przed 2005 rokiem. W latach dziewięćdziesiątych publiczna debata nad stosunkiem społeczeństwa do historii uległa konwencjonalizacji. Pomorski opisuje ją za pomocą sformułowanych przez Jerzego Topolskiego pojęć: „zwrot ku” lub „ucieczka od historii”, „świat z historią” i „świat
bez historii”, oraz pojęcia poprawności politycznej. Ówczesną politykę historyczną
określa więc jako ucieczkę do świata bez historii. W świecie bez historii człowiek
nie jest podmiotem, lecz przedmiotem dziejów, jego horyzonty myślenia są zawężone
do zastanych okoliczności, w konsekwencji nie może podejmować działań zmieniających świat. Ucieczka od historii realizowała się poprzez, po pierwsze, regulowanie
relacji do przeszłości zasadami poprawności politycznej i, po drugie, umieszczenie
w centrum zainteresowania dziejami problemu pamięci. Poprawność polityczna wyznaczała granice debaty nad przeszłością, wykluczając z dyskusji wszystkich, którzy je przekraczają. Jej treść stanowił oparty na doświadczeniach XX wieku pogląd,
że historia jest czynnikiem podziałów i konfliktów. Zgodnie z jej wytycznymi odchodzono od krytycznego badania przeszłości na rzecz nauczania o poprawności historycznej, empatii w „stosunku do ciemiężonych”, dzieci, kobiet, mniejszości etnicznych, kulturowych czy seksualnych. Wyeksponowano także dyskurs pamięci (co
również jest poprawne politycznie), gdyż jest on moralnie wyższy niż odcinający się
od wartościowania i emocji dyskurs badań historycznych. Taki stosunek do przeszłości, jak przekonuje autor, nie sprzyja zmianom modernizacyjnym. Ich dynamiczny
postęp wymaga powrotu do świata z historią, a w konsekwencji odejścia od zasad
176
Jakub Muchowski
poprawności politycznej w historiografii i ponownego zwrotu ku krytycznemu badaniu dziejów.
Zdecydowanie krytyczną argumentację wobec aktualnej polityki historycznej
przedstawił Maciej Janowski. Jego zdaniem, spełniając swoje podstawowe zadania
— wpływanie na pozytywny obraz Polski w świecie oraz oddziaływanie na świadomość historyczną społeczeństwa — obecna polityka historyczna jest szkodliwa. Główna
wada nowego odnoszenia się do przeszłości polega na tym, że paradoksalnie oznacza on powrót do dawnych sposobów myślenia o dziejach. Treść aktualnie wdrażanego programu tylko w pewnych aspektach jest przeciwieństwem polityki historycznej
PRL. Inna pozostaje ocena powstań narodowych i szlachty oraz sposób opowiadania historii Kresów, punktem wspólnym zaś jest szowinistyczny stosunek do dziejów mniejszości narodowych i ocena relacji polsko-niemieckich. Kolejny jej element
— postulat eksponowania wyjątkowości dziejów Polski — obowiązuje w rodzimym
dyskursie historycznym już od 150 lat. Historia Polski zaś nie jest wyjątkowa, gdyż
są to dzieje przeciętnego państwa, znajdującego się na peryferiach Europy. Wtórne
jest również pozostawanie w paradygmacie historii narodowej, gdyż we współczesnej historiografii światowej naród przestaje być dominującą kategorią analizy oraz
przedstawiania przeszłości i poszukuje się nowych sposobów interpretacji dziejów.
Popularyzacja wiedzy historycznej — jedno z zadań polityki historycznej — „powinna
oddawać najnowszy stan owej wiedzy, a nie być odbiciem poglądów panujących
przed kilkoma pokoleniami”.
Obszerną analizę debaty o polityce historycznej zaproponowali Rafał Stobiecki
i Marek Czyżewski. Pierwszy szczegółowo opisał problemy sporne i zrekonstruował
argumentację obydwu stron, drugi zaś odsłonił mechanizmy sporu. Zdaniem Czyżewskiego, jak w każdej dyskusji dotyczącej kontrowersyjnej kwestii, również w tej
debacie można mówić o dwuwarstwowości niezgody. Oznacza to, że strony dzielą
nie tylko różnice poglądów, dotyczących przedmiotu sporu, ale i rozbieżności w dziedzinie metakomunikacyjnych parametrów debaty. Uczestnicy dyskusji dysponują bowiem odmiennymi definicjami przedmiotu sporu, co sprawia, że obie strony odnoszą
swoje stanowiska do w zasadzie różnych przedmiotów. Również sens głoszonych
poglądów inaczej jest rozumiany przez ich reprezentantów, a inaczej przez ich adwersarzy, ponadto obie strony różni sposób rozumienia czym jest spór: czy ma prowadzić do rozumnego kompromisu, czy też do wyłonienia się jednej ostatecznej racji.
Przeciwnicy na ogół stosują też różne schematy argumentacyjno-retoryczne. Podsumowując swoje uwagi, Czyżewski stwierdza, że głębokość różnic pomiędzy
stronami kontrowersyjnych sporów, takich jak debata o polityce historycznej, sprawia, że ich relacja przypomina dialog międzykulturowy.
Bardziej optymistyczne wnioski ze swych rozważań wyprowadził Stobiecki.
W jego przekonaniu spór zadziałał ożywczo na publiczną debatę o historii, ukazując,
że przeszłość jest ważna i pełni istotną funkcję społeczną. Rozpoznano i omówiono
także, dotychczas w niewielkim stopniu zbadane, zagadnienie relacji historiografii
i pamięci zbiorowej. Ponadto debata wyeksponowała problem wyboru programu polityki historycznej, uzmysłowiając historykom jego możliwy wpływ na kształt dyskursu historycznego.
Polityka historyczna oczami historyków
177
Temat polityki historycznej na ogół jest wiązany z zagadnieniem stronniczości
badań historycznych. Związki władzy i wiedzy budzą obawy, że dysponenci pierwszej z nich zniekształcą obraz świata, tworzony przez pracowników tej drugiej. Kwestię
tę podjął w swym tekście Wojciech Wrzosek, argumentując na rzecz tezy, że nie
istnieje neutralny aksjologicznie dyskurs historyczny. Teoretyk wyróżnia i omawia
trzy postaci stronniczości myślenia historycznego. Po pierwsze, historiografia nie jest
bezstronna, gdyż stanowi wypowiedź danej kultury o jej przeszłości, a wizja świata
aktualnie dominująca we wspólnocie kulturowej wyróżnia określoną wizję przeszłości. Tę zaś, i mówimy już o drugiej formie stronniczości, wyrażają metafory historiograficzne, czyli podstawowe pojęcia myślenia historycznego, stanowiące o tożsamości dyskursu historiografii, takie jak idea genezy, zmiany czy kategoria narodu,
które historyk stosuje jako narzędzia organizacji materiału badawczego na wszystkich etapach swej pracy. Metafory te nie są neutralne światopoglądowo, lecz przy
rozstrzygnięciach interpretacyjnych uprzywilejowują pewne wartości i poglądy,
a wykluczają inne. Obydwie postaci stronniczości są nieuniknione w pracy historyka. Istnieje jeszcze forma stronniczości w historiografii, której przyjęcie zależy od
decyzji badacza i której powinien unikać. Jest to stronniczość przygodna, polegająca na forsowaniu przez badacza interpretacji zjawisk historycznych, ujawniających
niespójność między argumentacją a respektowaną przez niego metodologią i metodyką badania historycznego. W efekcie interpretacje zjawisk historycznych nie wynikają z wyznawanej wizji świata historycznego, lecz wprost z wartości światopoglądowych. Przyjęcie takiej postawy wywołuje sprzeciw historyków i oskarżenia
o ideologiczne wykorzystywanie historii.
Równolegle z wyłonieniem się problematyki polityki historycznej pojawiło się zainteresowanie pamięcią historyczną. Zbieżność tych zjawisk jest nieprzypadkowa, choć
są one od siebie niezależne. Obydwa mogą stanowić wyraz przesilenia w dyskursie
historii, w którym reprezentanci dyscypliny dokonują diagnozy jej kondycji i określają horyzonty dalszego rozwoju. Jak zauważa Tomasz Pawelec, przyczyną przesilenia może być dostrzeżenie przepaści między historiografią naukową a społeczeństwem i dewaluacja społecznej funkcji historyka. W tych okolicznościach rozkwit
badań nad pamięcią jest dowodem żywotności historiografii akademickiej i jej zdolności kreatywnego reagowania na pojawiające się wyzwania.
Pomocą w dalszym rozwoju badań nad pamięcią może być zaproponowane
przez Pawelca narzędzie analizy pamięci zbiorowej — pojęcie wspomnienia przesłonowego (screen memory). W psychoanalizie jest ono używane na oznaczenie „kompromisowego wytworu pracy pamięci, możliwej do zniesienia przez jednostkę formy zapamiętania tego, co w postaci niezniekształconej trudno byłoby znieść” (s. 148).
Dyscyplina ta dostarcza rozległej siatki kategorii dla opisu i analizy pracy pamięci.
Pozwalają one na rozróżnienie wspomnień jawnych od ukrytych, a także opisanie
mechanizmu wytwarzania wspomnień przesłonowych z wypieranych. Zastosowane
do badań nad pamięcią zbiorową umożliwiają rozpatrywanie jej „jako narzędzia społecznej integracji i kreowania grupowych tożsamości, instrumentu walki i oporu
społecznego, podstawy historycznych roszczeń, sposobu rozgrywania czy kultywowania urazów” (s. 154). Warto zaznaczyć, że takie badania posiadają wartość tera-
178
Jakub Muchowski
peutyczną, a zajmujący się nim historyk staje się zarazem psychoanalitykiem pewnej
grupy społecznej. Co prawda nie będzie on miał takiego wpływu na pamięć zbiorowości jak psychoanalityk na pamięć pacjenta, ale nie umniejsza to jego odpowiedzialności i ryzyka, jakie podejmuje. Jednak, jak podkreśla Pawelec, żeby skutecznie prowadzić taką działalność, historyk musi upowszechniać wyniki swych prac, a tym
samym włączyć się aktywnie w politykę historyczną.
Ciekawą analizę polityki historycznej w działaniu przedstawiła Anna Ziębińska-Witek. W swym tekście omówiła ona muzealne przedstawienia Zagłady. Rdzeniem
prezentacji muzealnej jest kreująca pewną wizję przeszłości strategia interpretacyjna,
która stanowi kompromis osiągnięty między twórcą ekspozycji, sponsorem i publicznością. Jest ona produktem teraźniejszości, a ekspozycja ma umacniać lub legitymizować dominujące społeczne i polityczne normy. Jak podkreśla autorka, zbiory miejsc
pamięci masowej śmierci wywierają szczególny efekt na zwiedzających. Fizyczne
pozostałości po wydarzeniach historycznych, zgromadzone na ekspozycjach, budzą
szacunek, co prowadzi do konsekracji muzeów jako miejsc świętych. Ma to istotne
znaczenie dla siły oddziaływania przekazu, jaki niesie ekspozycja: „Myląc pozostałości fizyczne z wydarzeniami, które reprezentują, tracimy z oczu fakt, że zostały one
ułożone dla nas przez kuratorów w określonym miejscu i czasie. Historyczne znaczenie, które odnajdujemy w muzeach, nie wynika z samych tylko artefaktów, ale
jest generowane przez sposób ich organizacji” (s. 163).
Autorka zrekonstruowała przekaz zawarty w ekspozycjach dwóch muzeów —
jerozolimskiego Yad Vashem i Muzeum Holokaustu w Waszyngtonie. Do lat dziewięćdziesiątych wizja dziejów Holokaustu, wyłaniająca się z ekspozycji w Yad Vashem,
miała wymowę syjonistyczną. Była to opowieść o zagładzie narodu i heroizmie. Przedstawiała w niekorzystny sposób przedwojenną diasporę europejską, uwypuklała rozmiary katastrofy i bohaterską postawę stawiających opór, dostarczając legitymizacji
powstania państwa Izrael i wzorców dla budujących i broniących nową ojczyznę. Jednakże w latach dziewięćdziesiątych prezentowany obraz historii Zagłady ulegał zmianie. Usunięto krzywdzący przekaz o przedwojennej diasporze i zaprzestano uwypuklania jedynie heroicznych postaw, oddając sprawiedliwość wszystkim ofiarom nazistów.
Również w waszyngtońskim Muzeum Holokaustu nad opowieścią upamiętniającą ofiary ludobójstwa nadbudowano przekaz polityczny. Dzieje Zagłady są w nim
przedstawione jako negacja wartości amerykańskich. Z prezentacji zwiedzający dowiaduje się, co to znaczy nie być Amerykaninem. Ekspozycja jest lekcją o zagrożeniach,
jakie niesie ze sobą dyskryminacja i niedemokratyczne rządy oraz potwierdzeniem
słuszności wartości amerykańskich.
Zamieszczone w książce opracowania dziejów polskiej polityki historycznej dotyczą dwóch okresów: czasów I wojny światowej i Drugiej Rzeczpospolitej oraz
PRL-u. Jolanta Kolbuszewska analizowała zaangażowanie polskich historyków w działalność propagandową Naczelnego Komitetu Narodowego w latach 1914–1917. Jej
uczestnikami byli wybitni badacze, tacy jak Stanisław Kot, Kazimierz Marian Morawski, Oswald Balzer, Marceli Handelsman, Szymon Askenazy, Stanisław Smolka,
Michał Łempicki i Wacław Tokarz. Tworzona przez nich wizja historii Polski miała
działać dwukierunkowo. Po pierwsze, była zorientowana na Polaków, aby kształto-
Polityka historyczna oczami historyków
179
wać świadomość narodową społeczeństwa i wzmocnić w nim wiarę w możliwość
odzyskania niepodległości, i po drugie, na mocarstwa europejskie, aby przekonać je,
że naród polski jest zdolny do samodzielnego bytu, a odbudowa państwowości polskiej leży w interesie Europy. Autorka wyróżniła kilka węzłowych punktów, wokół
których zaangażowani historycy organizowali wspólny dyskurs o przeszłości. Propagowali oni optymistyczna interpretację nowożytnych dziejów Polski, dowodzącą,
że zabory są niezawinioną klęską Polaków, za którą całą odpowiedzialność ponoszą
agresywne i potężne ościenne mocarstwa. Ponadto wskazywali na konieczność wysiłku zbrojnego i zwalczania poglądów o jego daremności, orientację pasywistów zaś
dodatkowo dyskredytowali poprzez podkreślanie negatywnej roli Rosji w dziejach
Polski. Budowali natomiast pozytywny obraz historycznych związków Polski z aktualnym sojusznikiem NKN-u — Niemcami. Jak zaznacza autorka, propagandowa
funkcja tych opracowań historycznych bardzo poważnie wpłynęła na ich wartość
poznawczą. Mimo, że tworzyli je tak znakomici historycy, pisarstwo to cechowała
tendencyjność, częste nadinterpretacje i przedstawianie hipotez jako twierdzeń naukowo usankcjonowanych.
Debatę historyczną w II Rzeczpospolitej węzłowo opisał Przemysław Waingertner. Okres międzywojnia to czas ożywionego sporu ustrojowego między ośrodkami
piłsudczyków, socjalistów, narodowców, ludowców i konserwatystów. Jego elementem była debata, w czasie której strony sporu starały się wykazać swoje moralne
prawo do sprawowania władzy w państwie, posługując się argumentacją historyczną.
Piłsudczycy podkreślali, że zasadniczą rolę ich przywódcy i czynu zbrojnego legionów w odzyskaniu niepodległości i w zwycięstwie w wojnie z 1920 roku. Po zamachu majowym historycy związani z tym ośrodkiem próbowali również ukazać ruch
sanacyjny jako spadkobiercę reformatorów Sejmu Czteroletniego i Konstytucji 3 Maja.
Badacze przeszłości związani z obozem narodowym wskazywali na dominującą rolę
dyplomatycznych wysiłków Dmowskiego i pracy modernizacyjnej, prowadzonej przez
organizacje narodowe w odzyskaniu niepodległości. Podkreślali również zasługi generałów Józefa i Stanisława Hallerów i Franciszka Latinika w wojnie z radziecką Rosją.
Także ten ośrodek odnosił się do tradycji I Rzeczpospolitej i przedstawiał ruch narodowy jako kontynuatora pracy cywilizacyjnej prowadzonej przez oświeconych. Socjaliści podkreślali znaczenie rządu Moraczewskiego w procesie odzyskania niepodległości i głosili pogląd, że odbudowanie państwa nie jest zasługą elit politycznych
lecz zaangażowania całego społeczeństwa. Konserwatyści zaś zaprezentowali zrównoważony i bezstronny pogląd tę kwestię, wskazując na wiele czynników, które wspomagały proces wybijania się na niepodległość. Zdaniem autora, waga argumentacji
historycznej dla środowisk politycznych II Rzeczpospolitej wynikała z podatności
ówczesnego społeczeństwa na taką formę przekazu treści politycznych i z chęci kompensowania braków we własnym programie społeczno-gospodarczym.
Podobna motywacja skłaniała polskie ruchy polityczne do posługiwania się argumentacją historyczną również w okresie PRL-u. Krzysztof Lesiakowski odnajduje
ją w działalności ZBoWiD-u. Środowisko to cechował brak formuły programowej,
szczególnie w kwestiach społeczno-gospodarczych, toteż odwoływało się ono sfer
świadomości społecznej niezawłaszczonej dotychczas przez władzę ludową — do
180
Jakub Muchowski
tradycji patriotycznej i narodowej. Jego działacze promowali określoną wizję przeszłości Polski, szczególnie w odniesieniu do czasów II wojny światowej. Rozpowszechniali martyrologiczny obraz dziejów wojny, podkreślając, że jedynym sprawcą nieszczęść narodu polskiego byli Niemcy, Związek Radziecki zaś był jego przyjacielem
i głównym pogromcą nazistowskiego reżimu. Uwypuklali również rolę komunistycznych oddziałów partyzanckich w wyzwoleniu Polski w opozycji do wysiłku armii polskiej w ZSRR. Również dzieje Zagłady uzyskały „właściwą” wykładnię: cierpienie
żydowskie akceptowane było jedynie w łączności z polskim. Interpretacja najnowszej historii, wprowadzana przez ZBoWiD, posiadała szczególny atut — wsparcie
środowisk kombatanckich, zrzeszających uczestników tamtych wydarzeń, dodatkowo
posiadających autorytet ludzi zasłużonych. Wynikało to między innymi z faktu, że
organizacja ta potwierdzała uprawnienia kombatancie do rent, świadczeń leczniczych
i sanatoryjnych czy doraźnej pomocy finansowej.
Szerzej zaprojektowaną analizę głównych mechanizmów polityki historycznej
polskich władz komunistycznych po 1945 roku zaprezentował Marek Woźniak. Autor
rozpoznał i opisał polityczne, społeczne i kulturowe podstawy dyskursu historycznego PRL, by określić, jaką rolę pełniła historia w tamtym okresie. Władze komunistyczne włożyły wiele wysiłku w uzyskanie kontroli nad pracą dyscyplin humanistycznych i ich przebudowę w paradygmacie doktryny marksizmu-leninizmu. Jak
podkreśla autor, przeświadczenie o wielkim znaczeniu humanistyki i historii dla przyszłości socjalizmu w Polsce wynikało właśnie z idei materializmu historycznego, który
rozumiejąc świat społeczny w kategoriach deterministycznych i nomologicznych,
czynił historyka badaczem, mogącym naukowo przewidywać przyszłość. Wzmocnienia wykładni dziejów w duchu marksizmu-leninizmu, które umożliwiało jej pozapoznawcze wykorzystanie, dokonywano poprzez zastosowanie w przedstawieniach
historiograficznych estetyki mimetycznej. Opisując jej funkcjonowanie w dyskursie PRL,
Woźniak podąża za Michałem Głowińskim. Konwencja mimetyczności tworzy iluzję
świata rzeczywistego, ukrywając zarazem mechanizmy literackie, wytwarzające iluzję. Toteż tekst napisany w tej konwencji ukazuje czytelnikowi świat zinterpretowany, „nasycony wyraźnie ukierunkowanymi znaczeniami [...] rzeczywistość istniejącą samoistnie, niezależną, znaną mu z codziennego doświadczenia”. Język poddano
też specyficznym regulacjom. Stworzono repertuar podstawowych pojęć, takich jak:
konieczność historyczna, walka klas, sprzeczność, wróg klasowy, rewolucja, oraz
mitów: ojców założycieli, wydarzeń fundatorskich, wokół których miał się organizować dyskurs. Tak zaprojektowany język historiografii uzyskiwał efekt jednoznaczności — przeszłość zostaje przezeń ukazana jako ostatecznie zinterpretowana, co
wyklucza wszelkie alternatywne wykładnie — i stanowił sprawne narzędzie manipulacji świadomością historyczną społeczeństwa.
Podsumowując, należy stwierdzić, że omówiony tu zbiór artykułów pokazuje,
że polityka historyczna może stać się przedmiotem badań akademickich, a nie tylko
politycznych sporów. Zdaniem autorów tomu, jest ona intelektualnym i obywatelskim wezwaniem, gdyż może stać się programem obywatelskiego myślenia. Historycy powinni zatem silniej zaangażować się w formułowanie polityki historycznej,
wnosząc do debaty nad jej programem krytyczną refleksję i wiedzę wyniesioną z badań nad dziejami.
Historyka, T. XXXIX, 181
2009
PL ISSN 0073-277X
Noty recenzyjne
NOTY RECENZYJNE
Donald R. Kelley, Frontiers of History. Historical Inquiry in the Twentieth Century,
Yale University Press, London 2006, ss. 298, indeks
Donald R. Kelley jest emerytowanym profesorem historii School of Arts and Sciences Rutgers University, byłym wieloletnim redaktorem prestiżowego „Journal of the History of
Ideas”, byłym prezydentem International Society for Intellectual History, doktorem Columbia University i absolwentem Harvard University. Jego zainteresowania badawcze skupiają się na historii zachodniej historiografii, europejskiej historii intelektualnej oraz historii
prawa. Jest m.in. autorem jedynej jak dotąd w literaturze światowej historii historii intelektualnej (The Descent of Ideas: The History of Intellectual History, 2002).
Omawiana książka stanowi trzecią, ostatnią część jego dzieła życia: trylogii poświęconej
dziejom historiografii powszechnej. Dwie poprzednie to autorska interpretacja rozwoju historiografii od czasów starożytnych do Oświecenia (Faces of History. Historical Inquiry
from Herodotus to Herder, Yale University Press, London 1998) oraz historiografii wieku
dziewiętnastego (Fortunes of History. Historical Inquiry from Herder to Heuzinga, Yale
University Press, Londyn 2003).
Fakt, że jest ona ostatnim tomem cyklu nie pozostaje bez znaczenia zarówno w stosunku do jej treści, jak i miejsca, jakie zajmuje w całościowej wizji zagadnienia historii historiografii powszechnej zaprezentowanej przez Autora. Rzeczywiście bowiem pyta się on
w tym tomie o tytułowe granice rozwoju historiografii. Widzi wiek dwudziesty jako epokę
graniczną, swoisty limes, który historia jako nauka osiągnęła i poza który wyjść nie może,
a próby jego pokonania prowadzą do zacierania cech historii jako oddzielnej i specyficznej nauki. Z całości rozważań zawartych w tym tomie w kontekście poprzednich wynika
główna teza trylogii mówiąca, że historia zatoczyła swoiste koło, doświadczyła w XX wieku swoistego końca cyklu rozwojowego (jak powiedzieliby zwolennicy cyklicznej teorii dziejów), powracając na pozycje, z których wyszła w świecie greckim. Ale też z kolei w całości
rozwoju historiografii, w każdej epoce przewija się, zdaniem Kelleya, zakodowana w tradycji greckiej dialektyka Herodotiańskiej historii kulturowej i Tukidydesowej historii politycznej. Historiografia XX stulecia, wychodząc od dominacji nowej historii politycznej Tukidydesa wyrażonej w niemieckim historyzmie, w sporze z nową Herodotiańską koncepcją
historii kultury i cywilizacji (historiografia modernistyczna), poprzez wczesny i późny postmodernizm przeszła z powrotem na pozycje historii retorycznej. Ta oryginalna myśl, wskazująca na siłę tradycji, często nieuświadamianej w działalności intelektualnej człowieka, zasługuje na uznanie i szersze jej zaprezentowanie czytelnikowi polskiemu.
Należy podkreślić, że całościowa wizja trylogii, jej podział chronologiczny i rzeczowy,
jaki zastosował Kelley, nie jest dziełem przypadku czy prostym podzieleniem gotowego już
dzieła na poszczególne tomy na skutek sugestii wydawcy. Podział ten odpowiada ściśle
przyjętym we współczesnej historii historiografii cezurom rozwoju historiografii, jej fazie
retorycznej do epoki Oświecenia, narodzinom i rozwojowi historii jako nauki od Oświecenia do początku wieku XX. Wiek XX jest więc w tej koncepcji swoistą epoką skrajności,
reakcją na trendy rozwojowe i linie wyznaczone w czasie od Herdera do Johanna Huizingi
i jego rewolucyjnego dzieła Jesień średniowiecza. Ów całościowy aspekt trylogii jest istotny z punktu widzenia celów poznawczych. Jakkolwiek każdy z tomów niesie z sobą oddzielne i niepowtarzalne wartości poznawcze, to jednak czytelnik nie mający możliwości
182
Noty recenzyjne
dotarcia do całości może utracić wiele z argumentów przemawiających za lub przeciw zasadniczej tezie trylogii. Co więcej, szczególnie trudno będzie mu się odnieść do końcowych
partii omawianej tu książki, w których Donald R. Kelley dokonuje rekapitulacji swej idei.
Konstrukcja pracy jest prosta i przejrzysta. Autor koncentruje się najpierw na omówieniu zasadniczych zmian w historiografii niemieckiej, francuskiej, brytyjskiej i amerykańskiej przed pierwszą wojną światową w świetle sporu o metodę (Methodenstreit). Zajmuje
się też szczątkowo zmianami zachodzącymi w innych historiografiach narodowych, które
może niezbyt szczęśliwie określa jako historiografie tradycji mini-narodowych (Mini-national traditions). Sam termin budzi poważne wątpliwości, a ta partia książki należy bezsprzecznie do najsłabszych, pomija na przykład zupełnie w przypadku Polski Franciszka
Bujaka i znaczenie jego szkoły w kontekście narodzin „nowych historii”. Wydaje się to
dziwne, zważywszy na dostępną w języku angielskim pracę Anity Shelton o Bujaku. Wspomina o bibliografii Ludwika Finkla, ale nie mówi nic o „Kwartalniku Historycznym”. Wspomina o warszawskiej i krakowskiej szkole historycznej, tym razem w miarę poprawnie, ale
nie wymienia ani jednego nazwiska. Jedynym polskim historykiem XX wieku, wartym wymienienia okazał się Oskar Halecki. Nawiasem mówiąc Kelley prostuje w tym punkcie szereg istotnych pomyłek, jakie w odniesieniu do polskiej historiografii popełnił w tomie dotyczącym XIX wieku.
Autor zajmuje się następnie sporami historiograficznymi powstałymi w duchu „roku
1914”, by przejść do omówienia zaradczych tendencji, dominujących w historiografii okresu międzywojnia i drugiej wojny światowej. Historiografię po drugiej wojnie światowej postrzega w perspektywie dominacji francuskiej Szkoły Annales, historiografii postkolonialnych, odrodzenia się niemieckiej szkoły historycznej, postmodernizmu i idei końca historii.
W swej narracji stara się zachować proporcje, nie dając przewagi żadnej z dziedzin historii o ile nie była ona, jak to ma miejsce w przypadku historii politycznej, dziedziną dominującą w danym okresie. Warto podkreślić, że omawiając poszczególne prądy intelektualne w historii nie pomija odniesień do filozofii historii, co w takim zakresie nie pojawiało się
w istniejących ujęciach dziejów historiografii. Starannie odnotowuje też historie historiografii.
Czytelnik uzyskuje więc pełny obraz dziejów idei historyzmu, całościowy i krytyczny
opis historiografii modernistycznej ze szczególnym uwzględnieniem nurtu Annales i dylematów postmodernizmu. Przywiązanych do tradycji Annales razić może bardzo krytyczne
podejście Kelleya do idei historii totalnej Braudela (określanej przez niego mianem koszmaru). Ten krytyczny stosunek łatwo zrozumieć, jeśli zważyć na jego podejście do postmodernizmu w historiografii i idei końca historii. Postmodernizm jest dla niego wynikiem
„ekscesów modernizmu” w historii. Za wartościową i ważną konstatację należy uznać podkreślenie swoistego pędu historiografii modernistycznej od czasu przełomu Methodenstreit
i Lamprechta idei „nowej historii kultury” do tworzenia i poszukiwania „nowych” historii.
Wiele jest ciekawych i głębokich obserwacji, dotyczących długotrwałego procesu antropologizacji historii w ciągu jej dwudziestowiecznego rozwoju. Trudno też odmówić Kelleyowi racji, gdy zwraca uwagę na zasadniczą cechę postmodernistycznej krytyki historii,
jaką było odejście od praktycznego uprawiania historii i postrzeganie historiografii przede
wszystkim z perspektywy czytelnika prac historycznych, a nie badacza.
Warto też na koniec dokonać krótkiego porównania tego dzieła z innymi syntezami
historiografii powszechnej, szeroko stosowanej w praktyce dydaktycznej. Mam na myśli
w szczególności spośród prac obcojęzycznych książki Ernesta Breisacha (Historiography.
Ancient, Medieval and Modern, The University of Chicago Press, Chicago and London
1994) oraz Georga Iggersa (Historiography in the Twentieth Century; From Scientific Objectivity to Postmodern Challenge, Wesleyan University Press, Midletown 1997). Książka Kelleya jest bez wątpienia bardziej wymagającą niż obie tu wymienione. Aby odnieść
Noty recenzyjne
183
się do tez Autora i docenić walor intelektualny jego rozważań, czytelnik powinien mieć już
pewne wyobrażenie o zasadniczych liniach przekształceń historiografii dwudziestego wieku. Osobiście uważam, że dla potrzeb dydaktyki uniwersyteckiej bardziej stosowną jest
praca Iggersa. Jednak z drugiej jednak strony całościowość zaprezentowanej koncepcji
Kelleya, jej wartość intelektualna, czynią z niej dzieło ważne.
Krzysztof Zamorski
184
Noty recenzyjne
Komunikaty Redakcji
185
SPIS TREŚCI
PROBLEMY
Maciej D y m k o w s k i: Skłonności do deformacji poznawczych a interpretacje historyczne .........
Aleksandra K u l i g o w s k a: Koncepcja źródła historycznego Ernsta Bernheima w „Lehrbuch der
historischen Methode und der Geschichtsphilosophie” .............................................................
Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros w rozpaczy” czy sumienie narodu. „Stańczyk na balu królowej
Bony” Jana Matejki .....................................................................................................................
Aviezer T u c k e r: Historiografia — ewolucyjna nauka o transmisji informacji .............................
3
21
43
67
LUDZIE, IDEE, POGLĄDY
Szymon M a l c z e w s k i: „Metodologie” Jerzego Topolskiego ........................................................
89
Z WARSZTATU PRACY HISTORYKA
Adam I z d e b s k i: Dlaczego Aleksander Wielki zatrzymał się na rzece Hyfasis w 326 roku przed
Chrystusem? Psychologia historyczna w praktyce ..................................................................... 121
OMÓWIENIA
Marcin K u l a: Człowiek nie jest plasteliną .........................................................................................
Michał K i e r z k o w s k i: Historia zrewoltowana ..............................................................................
Jolanta K o l b u s z e w s k a: Słów kilka o najnowszych rosyjskich podręcznikach z dziedziny teorii
i metodologii historii ...................................................................................................................
Violetta J u l k o w s k a: Zjawisko migracji jako wyzwanie (metodologiczne) dla badaczy kultury
Jakub M u c h o w s k i: Polityka historyczna oczami historyków ........................................................
137
149
NOTY RECENZYJNE .........................................................................................................................
181
155
165
173
Komunikaty Redakcji
186
CONTENTS
ARTICLES
Maciej D y m k o w s k i: Inclinations to Cognitive Biases and Historical Interpretations ................
Aleksandra K u l i g o w s k a: Ernst Bernheim Concept of Historical Source in “Lehrbuch der historischen Methode und der Geschichtsphilosophie” ................................................................
Henryk S ł o c z y ń s k i: „Eros in Despair”. Jan Matejko’s „Stanczyk on Queen Bona’s Party” ...
Aviezer T u c k e r: Historiography: The Evolutionary Science of Information Transmission .........
3
21
43
67
PEOPLE, IDEAS, VIEWS
Szymon M a l c z e w s k i: “Methodolosies” of Jerzy Topolski ...........................................................
89
FROM THE HISTORIANS WORKSHOP
Adam I z d e b s k i: Why did Alexander the Great Withdraw at the Hyphasis River in 326 BC?
A study in Historical Psychology ................................................................................................
121
REVIEW AND REVIEW ESSAYS
Marcin K u l a: A Man Can’t Be Shaped at One’s Wish ......................................................................
Michał K i e r z k o w s k i: Rebellions History .....................................................................................
Jolanta K o l b u s z e w s k a: Some Words about the Most Recent Russian Textbook of Theory and
Methodology of History ...............................................................................................................
Violetta J u l k o w s k a: Migration as a Challenge for the Reserchers in Cultural Studies ...............
Jakub M u c h o w s k i: Politics of History through the Eyes of Historians .........................................
137
149
NOTICES .............................................................................................................................................
181
155
165
173
Komunikaty Redakcji
187
H ISTORYKA
jest rocznikiem poświęconym metodologii historycznej i historii historiografii publikowanym przez
krakowskie środowisko naukowe od roku 1967. Poszczególne artykuły drukowane są w działach
„Problemy”, „Idee, poglądy”, „Dyskusje”, „Z warsztatu historyka” oraz „Omówienia i recenzje”. Od
kilku lat HISTORYKA zamieszcza teksty w języku polskim, angielskim, francuskim lub niemieckim.
Artykuły w języku polskim posiadają streszczenia angielskie, natomiast obcojęzyczne — streszczenia polskie. Materiały publikowane w HISTORYCE odnotowywane są w HISTORICAL
ABSTRACTS oraz AMERICA: HISTORY AND LIFE.
Oryginalne artykuły oraz książki do recenzji prosimy przesyłać pod adresem: HISTORYKA, Instytut Historii UJ, ul. Gołębia 13, 31-007 Kraków.
Aktualne oraz niektóre archiwalne numery HISTORYKI można nabyć w Polskiej Akademii Nauk
Oddział w Krakowie, ul. św. Jana 28, 31-018 Kraków, tel. (12) 422-36-43 w. 15, fax (12) 422-27-91,
lub w Agencji Promocji Książki Naukowej PRO SCIENTIA, ul. Świętokrzyska 12, 30-015 Kraków,
tel. (12) 634-20-55 w. 205. Do ceny zamówionych egzemplarzy doliczane są koszty przesyłki.
UWAGI DLA AUTORÓW
1. Teksty przeznaczone do publikacji powinny zostać przesłane pod adresem redakcji z adnotacją działu, w którym Autor chciałby je umieścić.
2. Redakcja przyjmuje artykuły o objętości nie przekraczającej (wraz z przypisami i ewentualną
bibliografią) l arkusza wydawniczego (40 000 znaków).
3. Artykuły przeznaczone do druku powinny być dostarczone w formie wydruku (2 egzemplarze) i towarzyszącej wersji elektronicznej (z dwoma kopiami pliku tekstowego). Artykuły mogą być
pisane w dowolnym edytorze. Wydruk (łącznie z przypisami i bibliografią) nie może przekraczać
22 strony standardowego maszynopisu (30 wierszy, 60 znaków w wierszu). Nazwisko Autora oraz
miejsce zamieszkania (lub pracy) winno znajdować się w lewym górnym rogu pierwszej strony
wydruku, poniżej (centrowany) — tytuł artykułu.
4. Każdy artykuł musi posiadać abstract, krótkie streszczenia oraz notę o Autorze, uwzględniającą tytuł naukowy, zainteresowania badawcze, miejsce pracy oraz wykaz ważniejszych publikacji.
5. Redakcja HISTORYKI przyjmuje do druku wyłącznie materiały niepublikowane wcześniej.
6. Każdy Autor otrzymuje jeden egzemplarz pisma, w którym ukaże się jego publikacja.
Komunikaty Redakcji
188
HISTORYKA
is a yearly devoted to the methodology of history and historiography published in Kraków since
1967. Articles are published in the following sections: “Problems”, “Ideas, Views”, “Discussion”,
“Historian’s Workshop” and “Reviews and Review essays”. Recently HISTORYKA started publishing contributions in English, French and German. Articles in Polish are summarized in English and
those in other languages have Polish summaries. Articles published in HISTORYKA are abstracted
and indexed in HISTORICAL ABSTRACTS and AMERICA: HISTORY AND LIFE. Original articles and books for review should be sent to: HISTORYKA, Instytut Historii UJ, Gołębia 13, 31-007
Kraków, Poland.
Current issues and some archival copies of HISTORYKA are available from the Polish Academy ot Sciences, Cracow Branch, św. Jana 28, 31-018 Kraków, Poland, tel. (12) 422-36-43 ext. 15, fax
(12) 422-27-91, and Agencja Promocji Książki Naukowej PRO SCIENTIA, Świętokrzyska 12,
30-015 Kraków, tel. (12) 634-20-55 ext. 205. Postage fees shall be added to the cost of each ordered
copy.
NOTES FOR THE CONTRIBUTORS
1. Articles to be published in this journal should be sent to the address of HISTORYKA, with
a note in which section would the Author like his article to appear.
2. The Editor will accept articles no longer than 10 000 words (including notes and bibliography).
3. Contributions should be submitted in printout (2 copies) and on electronic version a disk. The
printout should not exceed 22 double spaced pages. Author’s name and place of residence (or work)
should be placed on the left top corner of the front page. A little lower, one should place the title.
4. Every article should have an abstract, a short summary and a note about the Author (including
scholarly title, research areas, place of work and most important publications).
5. HISTORYKA will accept only original, unpublished contributions.
6. Every Author will receive one copy of the issue where his contribution is published.