Marzenia Daleko na wsi, gdzieś nieopodal Opoczna, tuż pod lasem
Transkrypt
Marzenia Daleko na wsi, gdzieś nieopodal Opoczna, tuż pod lasem
Marzenia Daleko na wsi, gdzieś nieopodal Opoczna, tuż pod lasem, a może w lesie mieszkała sobie pewna dziewczynka Klementyna. Mogłeś ją zobaczyć wesołą i szczęśliwą kiedy biegała po łące. Klementyna uwielbiała czytać. Z „Baśniami” Andersena prawie się nie rozstawała, a i wiersze chętnie czytała. Całe tomy wierszy… A szczególnie jedną rymowankę bardzo sobie upodobała: „Ja nie lubię chodzić do szkoły, chociaż nie ma we mnie nic z lenia. Ja nie lubię chodzić do szkoły, bo w tornistrze się nie mieszczą marzenia.” Już nie pamiętała z jakiej była książeczki, ale pasowała jej w sam raz do tego, co sobie akurat pomyślała. Tak, bo Klementyna była marzycielką. Wielką marzycielką! Marzyła i marzyła… Nic dziwnego, że gdy szła do szkoły przez las, to słyszała pod korzeniami dębów chrobotanie skrzatów, na twarzy czuła powiew przelatujących obok wróżek, a gdy przykładała ucho do ziemi, to była pewna, że słyszy w podziemnej grocie głos Królowej Śniegu. Tyle tam było wszędzie cudów, tyle kolorów, zapachów jak u Bzowej Babuleńki! Lecz kiedy wchodziła do szkoły, wszystko zaczynało „pachnieć” najzwyklejszą pastą do podłogi. A pan dyrektor nie był wcale podobny do Pana Andersena, bo był gruby, łysy i matematyk. Właśnie na lekcjach matematyki wszystkie nudne cyferki Klementyna chciała przyozdobić, więc na przykład przy zbiorze jabłek rysowała skowronka albo… koniczynkę, a z „x” w równaniu robiła stołeczek dla babci, natomiast z „y” krzywą wierzbę płaczącą z jaskółką na gałęzi. Pan matematyk nie miał zrozumienia dla tych ozdób i stawiał jedynkę, której już Klementynie nie chciało się przerabiać. Dlatego Klementyna nie zawsze przepadała za szkołą. Ale któregoś dnia, ni stąd ni zowąd, pojawiła się w szkole nowa pani od polskiego. Ta pani była poetką, chodziła w cygańskiej sukience z kokardami i w indiańskiej przepasce na włosach, a na imię miała Anastazja. No i od razu zaczęło być ciekawiej… –No, co moje krasnoludy! – powiedziała na pierwszej lekcji – Zamknijcie oczy, połapcie swoje marzenia jak motyle i napiszcie: „Gdybym była czarodziejem, to bym…”Miało być to pierwsze wypracowanie „całkiem z głowy”. Klementyna była w siódmym niebie. Wszyscy zaczęli zerkać do swoich marzeń. Łatwo jest marzyć, ale spisać te marzenia jest o wiele, wiele trudniej. Gryźli długopisy, przygryzali języki, zagryzali wargi, to znaczy, że myśleli. Klementyna miała tyle marzeń, że nie miała czasu na gryzienie czegokolwiek, tylko pisała, śpiesząc się, żeby marzenia nie pouciekały przed ich oswojeniem i zapisaniem. Obok niej siedział w ławce Gigant (sam się tak nazwał, bo był duży i silny, a Klementyna musiała podskoczyć, żeby dotknąć głową jego podbródka) i gryzł długopis aż trzeszczało. W końcu zmarszczył nos jak koczkodan, uśmiechnął się jakoś dziwnie i zaczął pisać. Co? – Zobaczymy, ale najpierw zajrzyjmy do zeszytu Klementyny. Pisała tak: „Gdybym była czarodziejką, wyczarowałabym cudowne okulary, które widzą wszystkie na świecie maleństwa i nieśmiałe stworzonka. Okulary, które widzą wszystkie, schowane pod poduszką łzy i smutki ukryte w zmarszczkach. Okulary, które powiększają tych, którzy są tyci-mali… A potem wzięłabym różdżkę, żeby samą siebie zaczarować, by być taka maleńką i wyczarowywać tym maleństwom to, czego im najbardziej potrzeba. Zrobiłabym takie sklepy, w których kupowałoby się wszystko za uśmiech, no i Bajkolandię, gdzie wszyscy byliby radośni. Każdemu dałabym kogoś, kto by go kochał, bo to jest najważniejsze w szczęściu… A potem stałabym się niewidzialna, żeby mi nikt nie dziękował, bo tak przecież powinna zrobić każda uczciwa czarodziejka…” Chciała pisać dalej, ale Gigant ją szturchnął i szepnął: – Ty, Klementyna, napisałem trochę i zaciąłem się. Dalej mi jakoś nie idzie. Weź mi dopisz ze trzy linijki. Klementyna wzięła kartkę Giganta i zaczęła czytać to, co już napisał: „Ja to chciałbym być złym czarnoksiężnikiem i musiałbym mieć wszystko – wszystkie sklepy z zabawkami, z tabletami i z cukierkami, a nawet z książkami. Byłbym taki wielki, że dzieciaki trzęsłyby się ze strachu, a ja poodbierałbym im wszystkie klocki LEGO i iPhony. A potem pozamieniałbym je w roboty, żeby znosiły mi wszystkie skarby świata. Bo czarnoksiężnika wszyscy muszą się bać i wszystko mu oddawać, co tylko on zechce. Przecież normalny czarownik musi mieć wszystko i… basta!” Klementyna przeczytała, lecz zamiast dopisywać te „trzy linijki”, zaczęła… rysować komiks. Na pierwszym obrazku Gigant otwiera szeroko usta, do których wrzuca ciastka, cukierki, gumy do żucia, lody. I dorysowała mu różowe serce. Na drugim obrazku Gigant wchłania, jak wielki odkurzacz, płyty CD, Xboksy, rowery i laptopy. Serce ma mniejsze i bledsze niż na pierwszym obrazku. Na trzecim Gigant zamienia się w wielką śmieciarę z ogromną paszczęką pożerającą wszystko: skutery, piłki, walizy, kufry ze skarbami, a nawet półki z książkami. Serce ma małe jak kropelka. Na czwartym nie ma Giganta, tylko wielka Wielka-Żarłoczna-Poczwara pochłaniająca całe wysypisko śmieci. Z serca został ogryzek. Rysowała tak zawzięcie, zasłaniając komiks przed Gigantem, że nie zauważyła pani Anastazji stojącej za nią i przyglądającej się rysunkowi. Gigant już od minuty widział panią i tylko czekał, że zaraz powie: „No, Gigancie, za niesamodzielną pracę…”. Tak, Gigant bardzo bał się pałki, bo byłaby to już siódma! Ale pani Anastazja śmiała się coraz serdeczniej. Potem wzięła nieskończone wypracowanie Klementyny i to, co napisał Gigant razem z tym komiksem. Klementynie postawiła dwie pękające ze śmiechu szóstki, a Gigantowi napisała: „Każdy jest taki, jakie ma marzenia. Klementyna ci pokazała, co byłoby z ciebie, gdybyś tak postępował, jak marzysz.” Po dzwonku Gigant podszedł do Klementyny i powiedział: –Gdybym dostał jedynkę, to bym cię sprał, ale ta Poczwara mi się podoba. Widziałem takiego potwora na filmie. Owszem, chciałbym takim być, bo mógłbym cię pożreć, Klementyno! Niestety, nic z tego by nie wyszło, bo przecież Klementyna byłaby niewidzialna, jak każdy, kiedy robi coś naprawdę dobrego. Wtedy widać tylko to, co zrobił, a jego samego nie, bo i po co? A może Klementyna gdzieś tu jest wśród nas i marzy?…