Sieć - Jeszcze tego nie słyszałeś

Transkrypt

Sieć - Jeszcze tego nie słyszałeś
Jakub Gaoko • SIED
Raindrops keep fallin' on my head
But that doesn't mean my eyes will soon be turnin' red
Cryin's not for me
'Cause I'm never gonna stop the rain by complainin'
B.J. Thomas “Raindrops Keep Falling on My Head”
Moim znajomym i przyjaciołom, którzy nieświadomie dali się wciągnąć w moją własną sieć.
Deszcz.
Siarczysty deszcz, uderzający zdecydowanie całym gradem małych kropel o
powierzchnię chodnika. Najwidoczniej nie mógł przyjśd innego dnia, miał ochotę odwiedzid
Ziemię akurat wtedy. Krople tworzyły kałuże, kałuże rozlewały się z chodnika na jezdnię i ta
ich częśd, która nie spłynęła posłusznie do studzienki, spływała wzdłuż ulicy, starając się
dogonid jeżdżące po niej samochody. Jednakże ludzkie środki transportu były szybsze i o
wiele silniejsze, dlatego ku wielkiemu niezadowoleniu przechodniów, bez żadnego
ostrzeżenia rozbryzgiwały twory deszczu prosto na ubrania przechodzących obok ulicy ludzi.
Za chwilę do grona takich osób miał dołączyd Kacper. I spora grupa innych ludzi,
którzy właśnie opuszczali klub Stodoła po koncercie zespołu Ministry. Kacper właśnie
przekroczył próg klubu i spojrzał do góry. Deszcz wcale nie przestraszył się jego wzroku, w
zasadzie w ogóle nao nie zareagował. W dalszym ciągu ciskał bezczelnie tymi swoimi
kroplami na wszystkie strony. Kacper poczuł nagle, że zatarasował komuś drogę – przeprosił i
cofnął się pod zadaszenie. To był odruch, bo przecież nie zanosiło się, żeby deszcz miał za
chwilę ustąpid, by opłacało się go przeczekiwad. A poza tym przecież miał zaraz pod klubem
samochód, tylko musiał jeszcze poczekad na..
- Kacper! – usłyszał kobiecy głos w swoim kierunku. To była Urszula, postad o wielkim
znaczeniu w życiu Kacpra. Pewnie nawet o najważniejszym, mimo że sam zainteresowany
nigdy by się do tego nie przyznał. Czasami żałował, że nie daje odczud Urszuli, jak bardzo jest
dla niego ważna, ale.. przecież to by było takie passe.
- Już? – zapytał, starając się poprowadzid swój głos przez tłum wychodzących z klubu ludzi w
taki sposób, by trafił prosto w uszy Urszuli. Ta, w ramach odpowiedzi, przebiegła do niego
korzystając z tej samej drogi, którą moment wcześniej pokonał jego głos.
- Jak ci się podobał koncert? – spytała rozentuzjazmowana.
- Wiesz, że to nie moja muzyka.. W zasadzie wolałem supporty.
Urszula uniosła brwi i zrobiła słodki grymas w jego stronę. Kacper doskonale potrafił
wyczytad już w tamtej chwili z jej twarzy, co takiego chce powiedzied i Urszula zapewne
zdawała sobie z tego sprawę, ale dla pewności wypowiedziała na głos:
- Nie znasz się.
1
www.cth.boo.pl
Kacper kiwnął niezdecydowanie głową w bok i westchnął. Nie chciał się kłócid, zresztą
jakie to tak naprawdę miało znaczenie. Głupia muzyka, ważne, że spędził ten czas z Urszulą.
Ostatnio tak rzadko mogli sobie na to pozwolid. Ta myśl sprawiła, że uśmiechnął się w duchu,
umysł zaś podświadomie podyktował mu pytanie, którego nikt by się po nim nie spodziewał:
- A tobie jak się podobało?
Urszula okazała dośd wyraźnie swoim spojrzeniem, że również nie spodziewałaby się
takiego pytania po swoim towarzyszu, ale błyskawicznie przestała rozważad to zdarzenie i
odpowiedziała jak najbardziej szczerze:
- ZAJEBIŚCIE! – po czym rzuciła się Kacprowi na szyję.
Chłopakowi bardzo odpowiadała ta reakcja, chociaż kilka osób, które jeszcze
wychodziły ze Stodoły, aż nazbyt bezczelnie zwróciło na nią uwagę.
- Dziękuję ci. – wyszeptała dziewczyna prosto w ucho Kacpra. Ten uśmiechnął się delikatnie
w odpowiedzi, mimo że Urszula nie miała w takiej pozycji szans zobaczenia tego. A może
właśnie dlatego. Po tym dłuższym uścisku Kacper zaproponował:
- Odwieźd cię do domu?
- Zaczekaj! Gdzie ci się spieszy..
- Do domu.
- Tak źle ci ze mną?
- Źle mi z deszczem. Jestem wystarczająco mokry po koncercie.
- Ach, a ja tak lubię deszcze.. Najchętniej bym poszła teraz na spacer!
Kacper uniósł lewą brew.
- Tak, no ale przecież nie z tobą.. – dokooczyła zawiedziona Urszula. Chwilę później rozległ się
dźwięk telefonu, informujący o nadejściu SMSa. Dziewczyna sięgnęła do kieszeni na nogawce
swoich szarych bojówek i wyciągnęła telefon. Wcisnęła na nim przycisk, wpatrywała się przez
chwilę w ekran, po czym pokręciła delikatnie głową, nacisnęła kolejne przyciski i już chciała
schowad komórkę z powrotem do spodni, lecz zawahała się, gdy zobaczyła stojącego obok ze
spuszczoną głową Kacpra.
- No co.. To tylko reklama, sam zobacz!
- Nie chcę.
Urszula jednak mimo to wyciągnęła mu telefon pod nos. Ten zniechęcony wziął go do
ręki, wcisnął parę przycisków, a zanim zdecydował się oddad komórkę dziewczynie,
skomentował jej aktualną tapetę na wyświetlaczu:
- Ładny obraz.
- Prawda? To „Biedny rybak” Pierre Puvis de Chavannesa.
- Nie wiem, czy telefon jest odpowiednim miejscem dla niego..
- Och.. Jak ty zawsze narzekasz. Wiesz co? Chciałabym usłyszed twoją interpretację tego
obrazu. Popatrz. – dziewczyna jeszcze raz podsunęła Kacprowi telefon. – Skup się.. Powiedz,
co na nim widzisz? Co czujesz, gdy go oglądasz?
Kacper przez chwilę wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w wyświetlacz komórki.
- Jest za mały tutaj.. Co tam leży przykryte?
- A co chciałbyś widzied?
- No nie wiem, czy to facet czy kobieta, za mały ten obraz w telefonie..
- To dziecko, przykryte jakąś płachtą.. – uległa Urszula i z westchnieniem wyjaśniła Kacprowi.
- Nie wiem.. Matka opiekuje się śpiącym dzieckiem, a rybak wypływa pracowad. Nie chce mi
się myśled, czego to metafora.
2
www.cth.boo.pl
Urszula stała jak wryta i wpatrywała się przez chwilę w Kacpra. Była to jednak o wiele
dłuższa chwila niż ta, którą poświęcił chłopak na obserwację obrazu Chavannesa, poza tym w
przypadku dziewczyny charakteryzowała się o wiele większym skupieniem.
- Nie, po co ja ci to w ogóle pokazywałam.. Nie masz pojęcia o sztuce! Widzisz rybaka? Jest
biedny, jak sam tytuł wskazuje. Sied. Widzisz sied? Jest pusta, to symbolizuje jego życiowe
niepowodzenia. Modli się, spójrz na jego sylwetkę.. Czyż nie przypomina ci Chrystusa? W
ogóle nie zadałeś sobie trudu, by chod zastanowid się nad tym obrazem! – Urszula coraz
bardziej emocjonowała się przy swojej wypowiedzi.
- A dlaczego ty na mnie od razu krzyczysz, zamiast mi to wytłumaczyd? Wiesz, że malarstwo
nigdy mnie nie interesowało. – spokojnie odparł Kacper, trafiając celnie swą wypowiedzią w
lukę pomiędzy zdaniami Urszuli.
Dziewczynie momentalnie odechciało się dalszej kłótni, temat umarł śmiercią
naturalną wraz ze schowaniem komórki do spodni, czego Urszula dokonała zaraz po
wypowiedzi Kacpra. Złapała go za rękę i wspólnie zaczęli się oddalad od klubu.
Deszcz nie ustępował, w dalszym ciągu cisnął na ziemię wielkie ilości niedużych, lecz
irytujących kropel. Ich salwy przedzierały się przez gęsty już mrok nocy i opadały na głowy
ludziom, którzy już opuścili klub po koncercie. W jednej chwili zatłoczona jeszcze przed
chwilą okolica zrobiła się prawie całkiem pusta. Kacper i Urszula szli w ciszy przez deszcz,
trzymając się za ręce i oddalając od Stodoły. Kacper miał niedaleko zaparkowany samochód.
Gdy doszli do niego, zaproponował Urszuli:
- Podwiozę cię do domu.
- Nie, wiesz przecież, że mam niedaleko. – Urszula faktycznie miała ze Stodoły do swojego
miejsca zamieszkania 10 minut szybkim krokiem, ale Kacper inaczej zinterpretował jej
reakcję. Dziewczyna od razu to wyczytała z jego ponurej twarzy i dodała: - Nie, nie jestem
obrażona na ciebie. Ale przejdę się, mówiłam ci, że mam ochotę na spacer w deszczu.
- Dobrze. – odparł obojętnie Kacper. – W takim razie do zobaczenia.
Urszula uśmiechnęła się, pocałowała go w policzek i zostawiła przed drzwiami do jego
czarnego Citroena C4. Kacper stał jeszcze kilka chwil po jej odejściu, oparty o dach auta.
Deszcz, który wcześniej tak go irytował, w tej chwili zdawał się byd w jakimś innym świecie.
Świecie, przed którym chłopaka chroniła specjalna osłona, rozpościerająca się od jego stóp,
aż po czubek głowy, osłonięty dodatkowo zaczesanymi do tyłu, czarnymi włosami. W świecie
Kacpra najważniejszym wydarzeniem w tej chwili był obraz oddalającej się coraz dalej w
mrok sylwetki Urszuli i jej przemoczone, rude włosy. Chłopak miał dziwne, złe przeczucie. Nie
potrafił go skonkretyzowad, jednak widząc odchodzącą Urszulę, czuł dziwny niepokój. W
koocu wsiadł jednak do samochodu i zamknął w nim przed całym światem. Włączył płytę
„Imaginary Day” Pata Metheny’ego, by spróbowad zagłuszyd myśli, lecz odjeżdżając z okolic
klubu Stodoła, cały czas towarzyszył mu ten sam niepokój i obawa o najważniejszą osobę w
jego życiu..
Deszcz.
Kapiąc o szyby, zdaje się byd wirtuozem szklanego instrumentu, na którym wygrywa
znajome melodie. Melodie, które gdzieś już kiedyś słyszeliśmy, lecz nie potrafimy ich sobie
przypomnied i odpowiednio skojarzyd. Gdy pada rzęsiście, nadaje marszowego rytmu, który
można skojarzyd z wielką, powodującą masę ofiar wojną. Każdą ofiarę można
przyporządkowad oddzielnej kropli, która uderza w okno, poszukując pomocy gdzie tylko się
da – lecz nigdzie jej nie znajduje, momentalnie więc rozbryzguje się o powierzchnię i spływa
3
www.cth.boo.pl
zrezygnowana na parapet. Gdy deszcz już dobiega kooca i częstotliwośd jego opadów
stopniowo ulega zmniejszeniu, a taka sytuacja właśnie miała miejsce, krople uderzające o
szyby wygrywają spokojną, melancholijną balladę. Doskonały gatunek dla rozmarzonych
romantyków, którzy desperacko poszukują natchnienia wysiadując całymi nocami przed
oknem i przyglądając się upadającym im prosto przed oczyma kroplom deszczu. Swoim
zamyślonym spojrzeniem proszą je o pomoc w przelaniu uczud na papier, ubraniu ich w
odpowiednie słowa i stworzeniu ponadczasowego dzieła, które trwalsze będzie, niźli ten
pomnik ze spiżu. I nawet nie zdają sobie przy tym sprawy, że w mieszkaniu obok mieszka
ktoś, kto właśnie leży w łóżku i próbuje zasnąd. Nie może jednak, gdyż każdą dłuższą chwilę
ciszy, gdy tylko złapie się już chmury snu i chce odlecied daleko w senny niebyt, przerywa
brutalny stukot kropli deszczu o szybę. Och, jakże nieszczęśliwym musi byd taki człowiek,
który nie potrafiąc kontemplowad deszczowej chwili na wzór romantycznego sąsiada,
odnajduje w niej jedynie złośd i irytację, oddalającą go jeszcze bardziej od krainy sennych
marzeo, do której tak bardzo pragnąłby się już udad.
Jednak bohater, którego zaraz poznamy, nie należał do żadnej z tych grup ludzi.
Deszcz zdawał się go w ogóle nie interesowad, całkowicie pochłonięty był tym, co wyświetlał
ciekłokrystaliczny monitor jego nowoczesnego, ośmiordzeniowego Macintosha Pro.
Kontemplację deszczowej muzyki pozostawił całkowicie swojemu kotu, który już od kilku
godzin siedział na parapecie wpatrując się z zaciekawieniem w rozbryzgujące się o szyby
krople. Swojego pana zaś traktował w podobny sposób, co on te krople – zupełnie nie
zwracał na niego uwagi.
Nikt z sąsiadów nie zdawał sobie sprawy, co takiego wyczynia po nocach Bogdan – bo
o tym bohaterze właśnie mowa. Wielu nawet nie zdawało sobie sprawy, że ma taką postad
za ścianą. Bogdan nie przykuwał niczyjej uwagi, był brunetem o zielonych oczach, nie
wyróżniającym się z wyglądu zupełnie niczym spośród innych brunetów. Któraś ze starszych
sąsiadek mogłaby co prawda przyczepid się do faktu, iż nie można spotkad go w kościele, ale
przecież już dawno minęły czasy, kiedy za takie oskarżenie groziło dożywotnie wykluczenie z
osiedlowej społeczności.
Bogdan był na tyle przeciętnym mieszkaocem swojego bloku, że aż ta przeciętnośd
powinna budzid ciekawośd. Otóż umiejętnośd nie przyciągania niczyjej uwagi była jedną z
najważniejszych w życiu dwudziestotrzyletniego chłopaka. Dzięki niej nikomu nawet przez
myśl nie przeszło, co takiego wyrabia po nocach Bogdan. Nawet mieszkającym wraz z nim
bratu.
Przesiadując całymi nocami przy komputerze, zawsze mógł przecież używad
wymówki, że surfuje po Internecie, rozmawia przez komunikatory ze znajomymi, bądź też
gra w najnowsze gry pełne krwi i przemocy. Każdy, kto go znał, świadom był jego wielkiej
fascynacji komputerami, swego czasu chłopak chciał się nawet udad na studia informatyczne,
więc nikogo zupełnie taki stan rzeczy nie dziwił. Lecz na pewno każdy zdziwiłby się, gdyby
poznał prawdę. A prawda była taka, że Bogdan – mimo iż sam pewnie nie zdawał sobie z
tego sprawy – był jednym z najlepszych hakerów w tym kraju.
Ktoś mógłby zadad pytanie, po co Bogdan włamywał się na te wszystkie najpilniej
strzeżone, zabezpieczone najnowszymi technologiami strony internetowe i sieci
komputerowe. Niektórzy pewnie powiedzieliby, że na przekór. Na przekór rządowi i
zakłamanej polityce. Włamanie się na serwery polskiego rządu nie stanowiło dla Bogdana
żadnej przeszkody, a w jego opinii – dla nikogo, kto chod trochę zna się na rzeczy.
Bogdan zawsze uważał, że fajnie byłoby myśled, że swoimi zabawami robi coś
dobrego dla innych – bo tak, na konta bankowe też mu się zdarzało włamywad. Nigdy dla
4
www.cth.boo.pl
własnej korzyści, ale lubił obracad dużymi sumami pieniędzy z cudzych kont, przeznaczając je
np. na cele charytatywne. Chociaż śmieszniej było po prostu usunąd jakiekolwiek ślady, że
takie pieniądze kiedykolwiek istniały. Ale też nie dlatego to robił.
Cała zabawa w hakerstwo była po prostu dla Bogdana świetną rozrywką. I ogromną
ironią współczesnego świata. Oto on, człowiek który trochę spędził w swoim życiu trochę za
dużo czasu przed komputerem, mógł ze swojego własnego pokoju dokonywad rzeczy, o
których wielu ludziom nawet się nie śniło. Każde kolejne włamanie dostarczało mu nowej
dawki specyficznego uczucia, którego nie mogło zapewnid mu żadne inne działanie.
Podniecenie, ekstaza, chwila uniesienia? Coś pomiędzy.
Jednak też szybko rósł mu apetyt. Z każdym komputerowym przestępstwem pragnął
czegoś nowego, jeszcze większej dawki adrenaliny. Jeszcze większego niebezpieczeostwa.
Dlatego już jakiś czas temu zrezygnował z włamywania się na strony polskich banków czy do
sieci polskiego rządu. To było za proste, ich administratorzy i tak nie mieli najmniejszych
szans, by go złapad. W ten sposób zaczął włamywad się do zagranicznych rejonów Internetu i
kilka tygodni temu trafił na ściśle tajne strony CIA.
To było prawdziwe wyzwanie, nawet dla takiego geniusza jak Bogdan. Jednak
Centralna Agencja Wywiadowcza potrafiła zadbad o swoje bezpieczeostwo i dostęp do ich
danych był naprawdę porządnie zabezpieczony. Jego poziom, porównawszy go z polskimi
stronami rządowymi, sprawiał tylko, że wzbudzały one jeszcze większy uśmiech politowania.
Łączenie się z niedostępnymi dla zwykłych, szarych ludzi podstronami serwisów CIA, wiązało
się z maksymalną dawką adrenaliny. Wielokrotne przekierowania połączenia, by nikt nie
doszedł do prawdziwego adresu IP łączącego się komputera. Błyskawiczne łamanie haseł
najnowszymi programami crackerskimi, gdyż amerykaoski satelita namierzał włamanie w
przeciągu kilkunastu sekund. Usuwanie śladów w postaci danych i logów serwera.
Błyskawiczne rozłączenie się ze świadomością, że tym razem się udało. I tak w kółko, gdyż
dane amerykaoskiej agencji zabezpieczone były wielokrotnymi kombinacjami haseł.
Bogdanowi jeszcze nie udało się wykraśd żadnych ciekawszych informacji. Zresztą nie
taki był jego prawdziwy cel. On po prostu chciał zobaczyd, jak to jest. Chciał przekonad się, że
umie. I dzisiejszy wieczór miał go do tego celu dośd znacznie zbliżyd. Dziś miał włamad się do
sieci wymiany informacji między agentami.
Deszcz rozpadał się na nowo. Rytmiczna wojna rzuciła o szybę milionami nowych
ofiar, romantycy dostali istny zalew nowych inspiracji – tej nocy z pewnością zostało
napisane wiele godnych uwagi wierszy. Całą sytuację za oknem zdawała się obserwowad
Matylda, kot Bogdana. Chociaż tak naprawdę to wcale nie deszcz przykuwał jej uwagę.
W pokoju słychad było szum komputera, a dokładniej: całej armii wiatraków,
strzegących jego ośmiordzeniowego procesora przed przegrzaniem. Bogdan w żadnym
wypadku nie mógł sobie pozwolid na coś takiego. Jakakolwiek awaria, głupi zwis systemu,
mógł doprowadzid do tego jednego błędu, który przyniósłby skutki najfatalniejsze z
możliwych.
Bogdan właśnie aktualizował definicje swojego programu do łamania haseł, wyliczał
czas jakiego będzie potrzebował na włamanie i ustalał dokładną strategię, w jakiej kolejności
powinien wykonad wszystkie czynności. Czuł przy tym niesamowitą ekscytację, ale też i coś
jeszcze. To normalne, że przy włamywaniu się do tak poważnej i potężnie chronionej sieci
czuje się coś na kształt strachu, lecz niepokój towarzyszący Bogdanowi zdawał się byd
związany z czymś innym. Jego umysł był jednak w tamtej chwili całkowicie skupiony na
komputerze, zatem nie mógł się dokładniej zastanowid nad źródłem swojego niepokoju. Jak
miała pokazad niedaleka przyszłośd – bardzo niesłusznie.
5
www.cth.boo.pl
Matylda odwróciła się w którymś momencie od okna i teraz wpatrywała się w mrok
ogarniający przedpokój mieszkania. Jej zielone oczy błyszczały nieziemsko w oświetlonym
jedynie światłem monitora pokoju. Wielkie, jasnozielone źrenice sprawiały wrażenie, jakby
zaraz miały wyskoczyd z jej oczodołów. Jej spojrzenie było tak silne, że aż można było poczud
jego dotyk. Przekonał się o tym sam Bogdan, który odwrócił się od monitora i przyglądał
przez chwilę kotu.
- Co ty tam widzisz? – spytał na głos, zafascynowany skupionym spojrzeniem Matyldy. W
takich chwilach jak ta był skłonny zgodzid się z tezą, że koty widzą więcej, niż mogą dostrzec
ludzie. Jego kotka wyraźnie wpatrywała się w coś, czego Bogdan nie mógł zobaczyd. Bo
znajdowało się w innym, niedostępnym człowiekowi wymiarowi? A może po prostu było dla
niego zbyt ciemno, a kocie oko, potrzebujące o wiele mniej światła niż ludzkie, dostrzegło to
bez problemu?
Bogdan przez chwilę zastanowił się nad tym faktem, wpatrując się tak jak Matylda, w
ciemny przedpokój. Próbował w jakiś dziwny sposób połączyd zachowanie jego kota z
niepokojem, który w dalszym ciągu odczuwał. Szybko jednak machnął na całą sytuację ręką i
wrócił do planów włamania na serwer CIA.
Akcja musiała byd dokładnie przemyślana i zawierad błyskawiczne rozwiązanie na
każde możliwe nie powodzenie. Przy połączeniu przekierowanym przez dwadzieścia bramek
z całej Europy, zaraz po złamaniu hasła i zalogowaniu się do sieci Bogdan będzie miał
zaledwie 30 sekund, zanim zostanie namierzony prawdziwy adres IP jego komputera. W tym
czasie będzie musiał dokonad błyskawicznego rozeznania w sieci, które pozwoli mu uzyskad
dane któregokolwiek z zalogowanych do systemu agentów, tak by następnym razem mógł
zalogowad się już do sieci korzystając z prawdziwych danych i nie narażając się na wykrycie.
Plan teoretycznie prosty do wykonania, lecz Bogdan nie miał pojęcia, jakie niespodzianki
będą na niego czyhad po wejściu do sieci – a na walkę z nimi miał mied przecież tylko pół
minuty.
Na razie spokojnie połączył się z pierwszymi bramkami. Niemcy, Austria, Szwajcaria..
Ustanawianie przekierowanego połączenia było najprostszą częścią całego procesu, przy
której w zasadzie nic nie mogło powieźd się źle. Gdy Bogdan wstukiwał na klawiaturze adres
IP kolejnej bramki, Matylda otworzyła szeroko swój koci pyszczek, eksponując przy tym ostre
uzębienie, i wydała przeciągłe, głośne miauknięcie. Chłopak rzucił jej tylko przelotne
spojrzenie, by zauważyd jak kotka zeskakuje z parapetu i ucieka w mrok przedpokoju, w który
tak skupiona wpatrywała się jeszcze przed chwilą. Bogdanowi zostały do ustanowienia
jeszcze tylko dwa przekierowania, by móc bezpiecznie nawiązad połączenie ze swoim celem.
Nie wiedział, że nie będzie mu dane dokooczenie tej operacji.
- Jestem pełen podziwu. – rozległ się głos za plecami Bogdana. Jego nagłe pojawienie się na
słyszanej przez chłopaka częstotliwości było faktem tak niespodziewanym, że prawie
przyprawiło go o zawał i z trudem udało mu się powstrzymad ruch, który doprowadziłby do
jego podskoku na krześle. Szok tak sparaliżował ruch wszystkich uczud na autostradach
neuronów Bogdana, że dopiero po kilku ułamkach sekund ciekawośd zdołała dostad się do
prawej półkuli jego mózgu i nakazad odwrócenie się, by sprawdzid, do kogo należy głos, który
przed chwilą przemówił.
O rozwiązaniu zagadki zaważył jeden półobrót na biurowym fotelu, zajmowanym
przez Bogdana. Nad jego głową stał wysoki mężczyzna w czarnym garniturze i białej koszuli
pod spodem, wyglądający zupełnie jak agent z Matrixa lub opowieści o rządowych facetach
w czerni.
6
www.cth.boo.pl
Agent ten chciał poprowadzid przed wykonaniem swojego zadania krótką rozmowę z
Bogdanem. W koocu, w jaki sposób miałoby to czemukolwiek zaszkodzid? Jego szerokie
doświadczenia w wykonywaniu tego typu misji pozwoliły mu bez problemu przewidzied
odpowiedzi na pytania, jakie by zadał i przewidzied tok całej dyskusji.
- Kim jesteś? – zapytałby w pierwszej kolejności Bogdan.
- Och, Bogdanie.. – rozpocząłby swą specjalnie spreparowaną na takie okazje odpowiedź
agent. – Osoba, która ceni sobie prywatnośd w takim stopniu, w jakim Ty ją cenisz, nie
powinna rozpoczynad rozmowy od takiego pytania.
- Ale jak się tu dostałeś?! – wykrzyczałby Bogdan już z większym zaangażowaniem, gdyż
właśnie mijałaby już sekunda, w której drogi jego neuronów stały się na tyle przejezdne, by
uczucie strachu mogło dotrzed do swojego celu.
- A jak ty się dostajesz na te wszystkie serwery, hm? – zapytałby przyjaznym tonem agent,
unosząc delikatnie ledwo widoczną zza czarnych okularów brew. – To proste: ty jesteś dobry
we włamywaniu się w ciągi zer i jedynek, ja podobną umiejętnośd wykorzystuję w świecie
rzeczywistym.
- Skąd jesteś? Nie wyglądasz na cudzoziemca.. CIA ma swoich tajnych agentów w Polsce? A
może jesteś od kogoś innego? Przyszedłeś mnie zabid? – poziom zróżnicowania kolejnych
pytao zależałby już tylko od inwencji Bogdana, którą w takiej sytuacji było trudno
przewidzied nawet tak dobrze wyszkolonemu i doświadczonemu agentowi. Na ostatnie
pytanie, które padało praktycznie zawsze, agent uśmiechnąłby się niewinnie i doprowadził
do szybkiego zakooczenia spotkania.
Agent nie wiedział jednak, że niesłusznie podstawił Bogdana pod swój schemat i do
żadnej rozmowy by nie doszło. Jego ofiara błyskawicznie po odwróceniu się i zdaniu sobie
sprawy z sytuacji, w jakiej się znalazła, sięgnęłaby po ukrywany w tajemnicy przed wszystkimi
w dolnej szufladzie biurka pistolet i nie pozwoliła doprowadzid do żadnej konwersacji.
Ta opcja jednak też nie miała miejsca. Od razu po tym, jak Bogdan wykonał obrót na
swoim fotelu, agent zauważył najwcześniejszą, niedostrzegalną wręcz fazę rzucania się po
pistolet do wspomnianej szuflady i strzelił w stronę chłopaka. Kula rozerwała jego prawą
pierś, tworząc tym samym od razu wielką, czerwoną plamę na jego koszuli i wstrząsając
przeżywającym ostatnie chwile swego życia ciałem. Stężenie ołowiu w organizmie Bogdana
zwiększyło się jeszcze w ciągu następnych trzech sekund o ładunek trzech naboi.
Agent opuścił rękę, w której zwieoczeniu trzymał broo, a następnie ruszył w stronę
wyjścia. Nie zwróciła jego uwagi siedząca w przedpokoju Matylda, która obserwowała całe
zdarzenie swoimi wyłupiastymi oczyma. A jako, że agent nie zamknął za sobą drzwi do
mieszkania, skorzystała z możliwości opuszczenia go i rozpoczęła zupełnie nowy rozdział
swojej kociej egzystencji.
- A to znacie? Przychodzi pedał do spożywczego i mówi: „poproszę suchą krakowską”. Na co
babka: „w plasterkach?”. Pyta się tak, nie? A on jej na to.. „A co ja, skarbonka jestem!?”
W knajpie rozległ się donośny śmiech czterech mężczyzn, w tym ogolonego na łyso
chłopaka, który wypowiedział powyższą kwestię. Siedzący obok niego kolega z włosami
postawionymi na żel, ubrany w białą koszulę w jasnoróżowe paski, zapytał:
- Krzychu, ja pierdolę.. Skąd ty bierzesz te dowcipy?
Krzychu uśmiechnął się i machnął ręką.
- Ja wiem, ja wiem! – wyrwał się kolejny z pięciu chłopaków, sprawiający wrażenie bycia tym,
który wypił podczas tego spotkania do tej pory najwięcej. – Z życia!
7
www.cth.boo.pl
Znów rozległ się typowy dla męskich spotkao przy piwie śmiech.
- Spierdalaj. – odparł radośnie Krzychu, po czym też wybuchnął śmiechem. Rechot przerwała
dopiero wypowiedź kolegi w koszuli w różowe paski:
- Ej, patrzcie! – wskazał blondwłosą dziewczynę, która właśnie usiadła przy barze. – Dla takiej
to mógłbym byd skarbonką..
- Ehe, dopóki by cię twoja Kaśka nie rozbiła. – przerwał rozmarzenie chłopaka Krzychu. –
Takie zabawy to już nie dla nas.. No, poza Adamem oczywiście!
Krzychu klepnął po plecach siedzącego dotąd cicho chłopaka z blond włosami
zaczesanymi na czoło.
- Adam jeszcze z nas tylko.. dziewica! – wypowiedział radośnie, po czym kolejny raz
wybuchnął rubasznym śmiechem.
- Odwal się. – odpowiedział cichym tonem Adam i odepchnął Krzycha łokciem.
- Co, nieprawdę mówię?
- Chuj ci do tego! – wykrzyknął Adam.
- O, teraz jaki się pyskaty zrobił. Kozaczył będzie. – mrugnął porozumiewawczo do swych
dwóch towarzyszy Krzychu. Ci kiwnęli głowami z uśmiechem, lecz ogółem zdawali się
podzielad jego radości z wyśmiewania kolegi. – Byś się wziął lepiej za siebie.. – dokooczył
Krzychu już nieco mniej zabawowym tonem, lecz ze względu na spowodowane spożyciem
alkoholu rozmycie jego wypowiedzi, w dalszym ciągu daleko mu było do powagi.
Adamowi wyraźnie nie chciało się już odpowiadad na prowokacje kolegi. Bez słowa
wpatrywał się stojącą przed nim wysoką szklankę, którą wypełniała jeszcze wprost idealna na
jeden łyk ilośd złocistego płynu. Kątem oka spojrzał na dziewczynę, która rozpoczęła całą tę
dyskusję. Była rzeczywiście bardzo ładną, szczupłą blondynką o delikatnych rysach twarzy.
Miała na sobie czerwoną koszulę – mocno przemoczoną, co tylko podkreślało jej figurę – i
jeansy – które również kusiły wzrok. Adam wyciągnął nagle rękę i chwycił zdecydowanie
szklankę. Przechylił ją do góry, jednym łykiem pozbawiając resztek zawartości, po czym wstał
i poszedł w stronę baru. Wzbudziło to wielkie zdziwienie wśród dzielących z nim stolik
kolegów, co najwyraźniej dał znad po sobie Krzychu: odprowadzając chłopaka wzrokiem i
cicho za nim pogwizdując.
Adam zajął miejsce przy barze, tuż obok dziewczyny. Spojrzał w jej stronę, ta jednak
kompletnie zignorowała jego obecnośd wpatrując się gdzieś w drugą stronę. Wyraźnie
zauważalną obserwację chłopaka przerwała barmanka:
- Co podad?
Powrót do rzeczywistości zabrał Adamowi chwilę.
- Yy.. Tak.. Stronga poproszę. – sięgnął po portfel, lecz po chwili jeszcze dodał: - Ii.. I to samo
dla tej pani.
Dopiero te słowa sprawiły, że dziewczyna również wylądowała z powrotem na ziemi i
spojrzała z zaciekawieniem na chłopaka. Adam uśmiechnął się niezdecydowanie, lecz nawet
tę iskierkę uśmiechu po chwili zgasił śmiały wzrok dziewczyny. Pierwszą rundę już przegrał, a
po chwili również kolejną, gdyż to dziewczyna pierwsza się odezwała, pytając wprost:
- Chcesz mnie poderwad strongiem?
To zmieszało Adama jeszcze bardziej. Zaczął żałowad, że siedząc jeszcze wtedy przy
stoliku postawił tak ryzykownie wszystko na jedną kartę, zamiast dokładnie przemyśled
możliwe scenariusze nadchodzącej sytuacji i uzbroid się na każdą możliwośd. Najgorsze
jednak, że właśnie takie myśli zalały mu w tej chwili umysł, nie pozwalając tym samym na
wymyślenie inteligentnego sposobu na wybrnięcie z sytuacji, przez co odpowiedział tylko:
8
www.cth.boo.pl
- Ja? Nie.. ja.. po prostu.. – i tym samym przegrał trzecią rundę. Koniec walki. Dziewczyna
westchnęła i pokręciła głową z politowaniem. Odwróciła wzrok z powrotem tam, gdzie
patrzyła wcześniej, po czym nagle wstała z miejsca i podbiegła do wyjścia. Do knajpy wszedł
właśnie czarnowłosy chłopak w ciemnych okularach. Dziewczyna rzuciła mu się na szyję, po
czym ujęła jego dolną wargę między swoje i dyskretnie spojrzała na Adama w szyderczy
sposób. Czarnowłosy chłopak za chwilę dostał kolejnego całusa, po czym oboje opuścili lokal,
natomiast Adam dostał piwo, które zupełnie niespodziewanie pojawiło się nagle po jego
nosem.
- Dla tamtej pani to już nieaktualne? – spytała kelnerka, lecz Adam zignorował ją dokładnie w
ten sam sposób, co szklankę z piwem, patrząc jeszcze chwilę w kierunku wyjścia, po czym
zacisnął zęby i ze zdradzającą od razu wielkie wzburzenie miną, wrócił do stolika.
- No stary.. – zaczął swój kolejny popis prześmiewczego sadyzmu Krzychu. – Kolejna świetna
dupa do twojej tabeli. Do rubryki: „niezaliczone”! – po czym nastąpiła charakterystyczna
salwa śmiechu. Tym razem już jednak tylko w wykonaniu Krzycha. – Chłopie, popracuj nad tą
drugą rubryką, najwyższa pora..
Adam wziął z siedzenia swoją skórzaną kurtkę i stanął przed Krzychem. Złośd aż
kipiała z jego twarzy, co błyskawicznie zauważyli pozostali dwaj koledzy i przewidywali, że ich
kolega szyderca zaraz obejrzy pięśd Adama z bardzo bliskiej perspektywy, jednakże nic
takiego nie miało miejsca. Chłopak ponownie zacisnął zęby, odwrócił się i szybkim,
nerwowym krokiem opuścił bar.
Na zewnątrz padał deszcz. Liczne kałuże wskazywały na to, że czyni to już od
dłuższego czasu, lecz Adam nie potrafił sobie w tej chwili przypomnied, czy padało już, jak
wchodził do knajpy ze swoimi kolegami. Złośd i frustracja wypełniały cały jego umysł, nie
wpuszczając nawet na chwilę żadnych innych myśli.
Ulice były całkiem puste. Samochody jeździły bardzo rzadko, autobusy już przestały.
Noc nie była całkiem ciemna – księżycowy rogal świecił wyraźnie na niebie, które miało
ciemnopurpurowy, złowieszczy odcieo. Latarnie i inne elementy oświetlenia nadawały ulicy
żółtopomaraoczowy odcieo.
Zaraz po wyjściu z knajpy, Adam udał się szybkim krokiem przed siebie, nie
zastanawiając się wcale, dokąd chce iśd. Strugi deszczu zupełnie nie robiły na nim wrażenia.
Szedł zdecydowanie przed siebie, starając się o niczym nie myśled – to zdawało się byd
jednak ponad jego siły. Obserwował wystawy nieczynnych już sklepów, nawet podpisany
jako „całodobowy” punkt wywoływania zdjęd był już zamknięty. Patrzył na billboardy – te
najbardziej go irytowały. Wszędzie kobiety obrobione komputerowo, by pasowad do
aktualnych kanonów piękna lub kreowad zupełnie nowe, uśmiechające się i nakłaniające do
kupna czegoś zupełnie niepotrzebnego. Stojąc pod reklamą jednej z sieci komórkowych,
odrzekł ze zdenerwowaniem prosto w patrzącą na niego, uradowaną z nowego telefonu
parę: „pierdolcie się”. Wcale jednak nie wyładował swojej agresji w ten sposób, gdyż po
chwili zdał sobie sprawę, że przecież to ją tak naprawdę wywołuje.
Idąc dalej, Adam minął małą, ciemną uliczkę między dwoma starymi budynkami.
Wszedł w nią, gdyż dośd już miał podziwiania nocnych panoram swojego miasta, oparł się o
ścianę i zapalił papierosa, korzystając z faktu, że akurat po wybranej przez niego stronie nie
padało. Obserwował, jak dym wylatuje z jego ust, by za chwilę zniknąd w mroku nocy,
pomiędzy padającymi wciąż kroplami deszczu. Widok ich rozbryzgiwania się o ścianę
naprzeciwko również na chwilę przykuł jego uwagę.
Nagle jego rozmyślania i obserwacje przerwał odgłos kroków. Ulicą, która odchodziła
od aktualnie przez niego zajmowanej małej uliczki, szedł człowiek. Pierwszy, którego Adam
9
www.cth.boo.pl
spotkał podczas swojego spaceru tej nocy, a przynajmniej pierwszy, na którego zwrócił
uwagę. Wydarzenie to w niezrozumiały sposób bardzo go zainteresowało. Wychylił się nieco
ze swojej uliczki, by zobaczyd, któż taki zmierza w jego stronę. Okazało się, że była to młoda
dziewczyna o rudych włosach, zupełnie przemoczona. Za sprawą tego faktu jej ubranie
przylegało do ciała, co ułatwiło Adamowi zaklasyfikowanie jej do kategorii „ładna”. Może nie
bardzo ładna, ale na pewno ponad przeciętną. Zaraz obok myśli o jej urodzie, w głowie
Adama zrodziła się jeszcze jedna. Nie chciał jednak do niej docierad. Nie chciał się nad nią
zastanawiad. Niemniej to ona właśnie w tej chwili dominowała jego umysłem, zająwszy
miejsce przed chwilą jeszcze zajęte przez gniew.
Adam cofnął się do swojej uliczki, wyrzucił papierosa na ziemię i przywarł do ściany.
Uniósł głowę do góry, by ujrzed ciemne niebo, na tle którego rysował się księżycowy rogal.
Po chwili zacisnął oczy i pozwolił, by na jego twarzy zagościł wykrzywiający ją grymas.
Nienawidził siebie za tą myśl. Nie chciał jej w swojej głowie. Ale ona była coraz silniejsza. A
kroki dziewczyny – coraz bliższe. Nie skręciła nigdzie. Nie zawróciła. Szła cały czas tą samą
ulicą, którą przed chwilą przemierzał Adam. I za kilkanaście sekund miała minąd uliczkę, w
której właśnie stał.
Chłopak uważnie nasłuchiwał. Stuk-stuk, stuk-stuk. Słyszał kroki już bardzo wyraźnie.
Te kilka sekund zdawało się trwad wiecznośd. W koocu zobaczył, jak dziewczyna przechodzi
obok niego i mija uliczkę. W tym momencie opanował błyskawicznie walące mocno serce,
oczyścił umysł ze zbędnych myśli i rzucił się na nią. Lewą ręką objął ją w talii, zaś prawą zatkał
usta. Dziewczyna próbowała się wyrwad, krzyczed, lecz uścisk Adama był zbyt mocny.
- Spróbuj pisnąd, a cię zabiję. – szepnął jej czule w ucho, zaciągając do mrocznej uliczki.
Tam przycisnął ją do ściany, przy której sam przed chwilą stał. Dziewczyna miała
przerażone oczy, które w połączeniu z oblepioną mokrymi włosami twarzą, bardzo
podniecały Adama. Zasłoniła ręką krocze, lecz on zaraz ją odsunął. Gwałtownie rozpiął jej
bojówki i pozwolił, by zsunęły się na dół. Gdy dotknął jej białych majtek, dziewczyna zaczęła
się jeszcze bardziej wyrywad.
- Uspokój się.. jeśli chcesz żyd. – powiedział, coraz bardziej zdecydowanie wymacując jej
bieliznę.
Nagle oderwał od niej rękę i sięgnął tym razem do swoich spodni. Jednym ruchem
rozpiął pasek w swoich jeansach, kolejnym pociągnął suwak rozporka w dół i wyciągnął ze
spodni swojego w pełni wzwiedzionego penisa. Dziewczyna kręciła bez opamiętania głową,
wierzgała nogami, lecz była za słaba w obliczu swojego napastnika. Nie mogła nic zrobid, by
uniemożliwid mu brutalne zerwanie jej majtek. Chłopak przycisnął się bardziej do niej i
pomógł ręką wejśd swojemu prąciu. Przez następnych kilka chwil stał nieruchomo, delektując
się uczuciem ciepła, jakie właśnie poczuł w atakowanej wciąż przez deszcz uliczce.
Dziewczyna nie stawiała już takiego oporu – jakby zdawała sobie sprawę ze swojej
bezsilności w tym momencie. Po chwili Adam wyrwał się ze swojego transu, złapał ją przez
koszulę za pierś i zaczął rytmicznie posuwad się w głąb dziewczyny. Coraz szybciej, coraz
bardziej zawzięcie. Chciał sięgnąd niedosięgalnego, chciał by ta chwila trwała dłużej. Lecz
niestety nie dało się jej wydłużyd. Finał trwał zaledwie kilka sekund. Dziewczynie poleciały łzy
z oczu.
Gdy ją puścił, nie próbowała już krzyczed. Stała obnażona do połowy przy ścianie i
płakała. Jedną ręką zasłaniała oczy, drugą nagie krocze. Adam w tym czasie zapiął z
powrotem spodnie, wychylił się ostrożnie z uliczki, wyglądając, czy nikogo nie ma w pobliżu,
po czym opuścił ciemny zakątek.
10
www.cth.boo.pl
Deszcz.
Ludzie nawet nie zastanawiają się na co dzieo, jaką rozrywkę może stanowid jego
oglądanie. Gdy leżysz w łóżku i nie możesz się z niego ruszyd, okno, za którym pada, może
dawad równie dużo frajdy, co telewizor. Co prawda odbiera tylko jeden program i to o dośd
ograniczonej ramówce, lecz widok strug deszczu spływających po szybie może doskonale
ukoid nerwy i zająd na dłuższy czas. A co dopiero, gdy jego kroplom potowarzyszą
apokaliptyczne pioruny, przeszywające niebo w najmniej spodziewanym momencie.
Ale tego dnia nie było piorunów.
Joanna leżała nieruchomo na łóżku, z głową nienaturalnie wykręconą w ten sposób,
by móc dostrzec, co się dzieje za oknem. Z deszczowego transu wyrywały ją tylko co jakiś
czas nagłe ataki kaszlu. Mimo, że te były znacznie silniejsze od ostatnich – które już
wydawały się szczytem męki – i z każdym kolejnym miała wrażenie, że za chwilę wykaszle
całe swoje płuca, przyzwyczaiła się do nich. Teraz już zresztą nic nie było w stanie zmącid jej
spokoju ducha. Nic nie było w stanie przerwad jej ostatniej fazy czekania.
Łóżko, w którym leżała miało standardowe, białe posłanie i zielone prześcieradło. W
jednym miejscu widad było niedużą, nieudolnie zmytą plamę krwi. Cała kołdra oraz
poduszka, na której spoczywała właśnie głowa Joanny, przesiąknięte były tak
charakterystycznym i znienawidzonym przez wszystkich normalnych ludzi, szpitalnym
zapachem. W sali poza łóżkiem znajdowała się tylko jakaś piszcząca w regularnych odstępach
czasu aparatura. Nie było nikogo poza Joanną - w takich salach nie umieszcza się już żadnych
osób towarzyszących.
Gdy duża ilośd kropli uderza w szybkim tempie o szyby, można dostrzec fale wody,
tworzące kształty, które tylko czekają na interpretację ich obserwatora. W takie właśnie
dostrzeganie kształtów bawiła się w tej chwili Joanna. Horyzont – jeden z podstawowych
kształtów spływającej po szybie wody, ale kropla, która rozprysła się nad nim wyglądała
naprawdę jak słooce. Byli też ludzie, zwierzęta. Owoce, twarze, to chyba był jej sąsiad, który
jako jedyny wspierał ją, gdy dowiedziała się o chorobie. Joanna westchnęła głęboko, co
pociągnęło za sobą kolejny wybuch kaszlu. Gdy się uspokoił, położyła głowę na poduszce w
nieco wygodniejszej niż ostatnia pozycji i zamknęła oczy. Uśmiechała się.
Nagle otworzyła je z powrotem i nie przestając się uśmiechad, wstała z łóżka,
ściągając za sobą kołdrę. Rozejrzała się po swoim pokoju i z niedowierzaniem pokręciła
głową. „Czemu leżałam tak długo w tym nudnym miejscu?” – zapytała w duchu samą siebie.
Ale teraz już mogła na to spokojnie machnąd ręką, już nie leżała, bo postanowiła wstad.
Powoli opuściła to „nudne miejsce”, nie podnosząc stóp do góry przy każdym kolejnym
kroku, lecz ciągnąc je po podłodze. Zarzuciła jeszcze tylko na siebie szlafrok, który wisiał przy
drzwiach – zupełnie, jakby tylko czekał, aż wstanie.
Na korytarzu było znacznie widniej, niż w jej pokoju. Światło zapewniały wiszące na
górze lampy - te z rodzaju zżerających mniej energii, lecz pożerających w zamian ludzką
zdolnośd widzenia. To potworne, matowe światło naprawdę strasznie męczyło oczy, lecz
przecież szpital interesuje fakt, iż wyda mniej pieniędzy na takie żarówki, niż problemy ludzi,
którzy z ich względu będą musieli potem płacid ogromne sumy okulistom i optykom.
Lekarze na oddziale Joanny zdołali jakimś cudem poupychad większośd pacjentów w
ciasnych salach, gdyż na korytarzu stało tylko jedno łóżko. Leżał na nim siwowłosy mężczyzna
– chociaż w zasadzie włosy to on miał już tylko z tyłu, z przodu jego łysina odbijała nawet tak
paskudne światło, jak to świecące w tym miejscu – w brązowym szlafroku. Gdy Joanna
przechodziła obok jego łóżka, zaczepił ją, łapiąc za rękaw szlafroka.
11
www.cth.boo.pl
- Jelito. – wskazał dumnie swój brzuch – Jutro będę miał trzecią operację. Lekarze mówili, że
jeszcze nie ma przerzutów!
Joanna uśmiechnęła się lekko i skinęła uprzejmie głową.
Idąc dalej korytarzem, minęła uchylone drzwi do jednej z sal. Usłyszała zza nich
znajomy odgłos kaszlu. Delikatnie wyjrzała przez szparę w drzwiach – w środku leżała młoda
kobieta, pozbawiona całkiem włosów. Mogła mied dwadzieściakilka lat. Zauważyła Joannę.
Zaprosiła ją gestem ręki do środka, a gdy tylko przestała zanosid się kaszlem, poparła swoje
zaproszenie uśmiechem. Miała bardzo pogodną i ładną twarz, której wyraz nadawały duże
zielone oczy. Joanna próbowała sobie wyobrazid, jak pięknie musiała wyglądad z włosami.
Weszła do środka.
- Pani usiądzie. – dziewczyna zaprosiła serdecznie Joannę na swoje łóżko, posuwając się
nieco dalej, by Joanna mogła usiąśd na brzegu.
Tak też zrobiła.
- Nazywam się Karolina. – uśmiechnęła się serdecznie i podała rękę Joannie. Ta uścisnęła ją
delikatnie, po czym przeniosła swój wzrok na łysinę Karoliny, zastanawiając się tym razem,
jakiego koloru włosy miała przed zabiegami.
- Och, wiem.. – odparła radośnie dziewczyna. – Wyglądam okropnie.. – w jej sposobie
mówienia, mimo że zabarwiała to uśmiechem i pogodnym tonem, było coś histerycznego. –
Mam w szufladzie perukę, ale.. Nikt mnie nie odwiedza ostatnio, więc.. – maskowanie tego
„czegoś histerycznego” szło jej coraz bardziej nieudolnie. – Nie zakładałam jej. – uśmiech
odkrył jej śnieżnobiałe, piękne zęby.
Dziewczyna ścisnęła mocniej kołdrę, ściągając ją nieco w dół, co odsłoniło jej kształtny
biust. Joanna spojrzała nao, próbując przeniknąd przez niebieską, szpitalną koszulę Karoliny
w iście męski sposób.
- Och, nie, nie.. – zaśmiała się dziewczyna. – Wszyscy zawsze myślą, że to rak piersi, ale nie..
Nie.. – potrząsnęła delikatnie głową. Joanna pożałowała, że nie miała na sobie peruki – jej
włosy na pewno wykonałyby przy tym potrząśnięciu piękny, falujący ruch. Wyobrażała sobie,
że były czarne do ramion, kręcone.
- Płuca. – odparła zdecydowanie dziewczyna. To było zdecydowanie najpoważniej
wypowiedziane przez nią słowo w tej rozmowie. – Za dużo.. wie pani.. – Karolina zawahała
się, po czym podniosła dwa palce do ust i wykonała gest, jakby właśnie zaciągała się
papierosem. Całą operację zakooczyła oczywiście promiennym uśmiechem.
- Lekarze mówią, że mam duże szanse.. – tutaj głos jej się załamał. Odwróciła głowę w stronę
okna. – Tak, kurwa, mam duże szanse przeżyd jeszcze trzy miesiące. – powiedziała ledwo
zrozumiale, bez cienia radości w głosie.
- Konsultowałam się z innym lekarzem.. – teraz mówiła zupełnie beznamiętnie, ściskając
kołdrę w okolicach krocza i uważnie przyglądając się swoim dłoniom, w trakcie jej
miętolenia. – Powiedział, że oni zawsze zaniżają te terminy. – wzięła głęboki oddech. – Wie
pani.. Jak lekarz mówi „zostało pani trzy miesiące”, a mnie się uda przeżyd pół roku.. Wszyscy
będą uważali go za cudotwórcę. – tutaj znów się zaśmiała. – Ale co to za różnica..
W tej chwili resztki sił przeznaczonych na ukrywanie histerii uległy kompletnemu
wyczerpaniu – Karolina podniosła się z wielkiej poduszki i usiadła na łóżku, ściskając kołdrę.
Jej twarz wykrzywił smutny grymas, a z oczu pociekły łzy. Zaczęła łkad. Gdy nieco się
uspokoiła, podjęła znów monolog:
- Wie pani, na co mam teraz ochotę? – jej wzrok tępo utkwił w punkcie na podłodze. – Na
seks.. Potrzebuję.. Chciałabym, żeby ktoś mnie teraz zerżnął. Mocno, porządnie.. – na jej
twarzy zagościł delikatny uśmiech, jakby właśnie wyobrażała sobie opisywaną sytuację. –
12
www.cth.boo.pl
Tak, jakbym jutro miała umrzed! – roześmiała się histerycznie. – Miałam cudownego
chłopaka, wie pani? – znów patrzyła w oczy Joanny. – Konrad, tak.. Konrad był.. – tutaj
zadumała się przez chwilę. – Konrad był cudowny. – zaczęła kiwad zamyślona głową. –
Dopóki nie dowiedział się.. o chorobie. – Karolina ścisnęła wargi i znów odwróciła twarz do
okna. Jednak wbrew przewidywaniom Joanny, nie rozpłakała się.
- Od razu mnie rzucił, wie pani? Powiedział mi otwarcie. Nie chce mnie już kochad, bo boi się
mojej śmierci. Bał się, że tego nie przeżyje, że będzie to dla niego zbyt wielki cios. – Karolina
mówiła o tym zupełnie spokojnie, cały czas wpatrując się w spływające po szybie krople
deszczu. Nagle jednak wykrzyczała: - Pieprzony skurwiel! – i zaniosła się płaczem.
Joanna chciała ją pogładzid po plecach, lecz w połowie drogi między jej ręką a plecami
Karoliny zdała sobie sprawę, że to raczej nie jest dobry pomysł. Dziewczyna zaś opanowała
się na chwilę i cicho powiedziała do Joanny:
- Lepiej, jak już pani pójdzie..
Joanna jednak nie chciała iśd. Spojrzała smutno na dziewczynę. Ta znów pokręciła
lekko głową, prychnęła, po czym krzyknęła:
- Wynoś się, stara, szczęśliwa jędzo!
To skłoniło Joannę do wstania z łóżka. Przy drzwiach spojrzała jeszcze raz w kierunku
Karoliny, lecz ta już nie patrzyła w jej stronę. Pochłonięta płaczem leżała w pozycji
embrionalnej, przytulając ściągniętą kołdrę.
Zamykając drzwi do sali, Joanna zaczęła w głowie rozważad ostatnie słowa Karoliny.
„Stara, szczęśliwa jędza”.. Tak, Joanna miała już za sobą dośd długie życie. I było w nim wiele
szczęśliwych chwil, ale też i równie dużo złych. Jak w życiu każdego człowieka. Zrobiło jej się
jednak żal Karoliny. Dziewczyna jeszcze tak naprawdę nie zaczęła żyd, a już musiała się z tym
życiem żegnad. W pełni świadomie, dokładnie wiedząc, kiedy przyjdzie jej to ostatecznie
uczynid. Cała ta historia bardzo zasmuciła Joannę, lecz kontynuowała swój nocny spacer po
korytarzu.
Teraz już unikała sal z uchylonymi drzwiami. Nie miała ochoty na kontakty z innymi
pacjentami. W koocu korytarza ujrzała kartkę przyklejoną do ściany. Widniało na nim tylko
jedno, podkreślone słowo, lecz nie mogła dostrzec z odległości jakie.
Gdy jej powolna wędrówka dobiegła kooca i dotarła do ściany kooczącej korytarz,
ujrzała to słowo bardzo wyraźnie. „KOSTNICA”. Wcale nie było podkreślone – kreska pod nim
okazała się strzałką, nakazującą skręcid w prawo. Pod wpływem impulsu, Joanna posłuchała
tego nakazu i poszła w stronę strzałki. To był dziwny impuls, bo normalnie by tego nie zrobiła
za nic w świecie.
Korytarz skręcał w prawo do metalowych drzwi. Obok nich wisiało jakieś
elektroniczne urządzenie. Joanna nie znała się na takich urządzeniach, tak naprawdę w ogóle
nie miała pojęcia o elektronice, ale od razu domyśliła się, że zadaniem ów terminalu jest
blokowanie wstępu nieproszonym ludziom. Joanna właśnie była takim człowiekiem i
normalnie urządzenie skutecznie odwiodło by ją od próby przekroczenia metalowych drzwi,
lecz dzisiejszego wieczora, podobnie jak jeszcze przed chwilą drzwi do sali Karoliny, były one
uchylone. Joanna postanowiła jednak zaryzykowad i przez nie przejśd.
W sali, do której weszła, panowało jeszcze gorsze oświetlenie, niż na korytarzu.
Wypełniały ją liczne, ogromne „szafy” z wielkimi szufladami. Gdyby były nieco mniejsze,
można by było pomylid to miejsce z jakąś upiorną kartoteką. Ale Joanna doskonale sobie
zdawała sprawę, iż w szufladach nie tkwią żadne akta.
Dopiero po chwili zauważyła, że do jej uszu dociera pogwizdywanie. Bardzo radosne
pogwizdywanie, zważając na charakter miejsca, w którym się odbywało, na dodatek
13
www.cth.boo.pl
przeplatane równie radosną przyśpiewką o nieskomplikowanym tekście: „trupy, trupy,
trupy.. trupy, martwe dupy”. Piosenka okropnie zniesmaczyła Joannę.
Kobieta powoli zrobiła kilka kroków do przodu, wzdłuż wielkiej „szafy”, która
oddzielała częśd przy drzwiach od pozostałej reszty pokoju. Gdy dotarła do jej kooca,
delikatnie wychyliła się, by przyjrzed się tej właśnie reszcie pokoju.
Na środku stał metalowy, biały stolik z licznymi odpryskami emalii. Nie to jednak
przykuwało wzrok na pierwszy rzut oka w jego stronę – bardziej czynił to martwy, siny
mężczyzna, który na nim leżał. Joanna gwałtownie powstrzymała odruch wymiotny.
Wokół stolika krzątał się wysoki mężczyzna z bujną, czarną czupryną i kilkudniowym
zarostem. Szorował podłogę mopem. To on właśnie pogwizdywał i podśpiewywał. Joanna
była już wystarczająco zniesmaczona, ale to uczucie jeszcze bardziej się w niej spotęgowało,
gdy ujrzała, jak chłopak podchodzi do stolika z nieboszczykiem i podnosi z niego.. kebab.
Zanurzył swoje podłużne, brzydkie usta w głąb białego papierka, wziął dwa gryzy tureckiego
ciasta z surówką i mięsem, po czym odłożył je z powrotem obok nogi umarlaka i wrócił do
radosnego szorowania podłogi w rytm świoskiej piosenki.
Joanna stała jak wryta i obserwowała niesmaczne zachowanie mężczyzny. Wkrótce
skooczył on swoją robotę, oparł się o stolik z truposzem i poświęcił w pełni kooczeniu
posiłku. W pewnym momencie zwrócił się do nieboszczyka:
- Chcesz gryza? Dziaba, chcesz? – wycelował kebab w kierunku jego sinej twarzy. – No masz,
spoko, tobie też się należy coś od życia. – zbliżył posiłek do twarzy martwego mężczyzny, po
czym w ostatnim momencie zabrał rękę i sam ugryzł kawałek. – A, nie ma! – zaśmiał się z
pełnymi ustami.
Joanna szybko pożałowała, że kolejny raz tej nocy zechciała przekroczyd uchylone
drzwi i opuściła kostnicę.
Gdy zamykała za sobą metalowe drzwi, zwróciła uwagę na pomieszczenie po drugiej
stronie korytarza, naprzeciwko niej. Był to pokój pielęgniarek. W środku siedziały dwie
kobiety. Joanna podeszła bliżej i usłyszała:
- Czy ten deszcz przestanie kiedyś padad? – zapytała młoda pielęgniarka.
- Ostatnim razem padał 300 lat. – odpowiedziała starsza, zdaje się – oddziałowa.
- Ech.. – westchnęła młodsza i odeszła od okna. Domniemana oddziałowa siedziała przy
biurku, tyłem do drzwi, i wypełniała jakieś papiery.
- Wreszcie skooczyłam. – odparła i odłożyła długopis. Wygięła się do tyłu na fotelu i zapytała:
- Lisa?
- Hm? – zaciekawiła się młodsza.
- Idę do automatu. Wziąd ci coś do jedzenia?
- Nie, dzięki.
Gdy oddziałowa opuszczała pokój, Joanna przycisnęła się do ściany, tak by kobieta nie
zwróciła na nią uwagi. Faktycznie przeszła obok niej jak gdyby nigdy nic. Potem Joanna
rzuciła jeszcze raz okiem do pomieszczenia. Stało w niej kilka regałów z papierami, teczkami i
książkami medycznymi. Na ścianie wisiał schemat jakiejś żyły, podpisany „SIED DZIWNA”.
Jedynym źródłem światła w pokoju była stojąca na biurku lampka. Młoda pielęgniarka Lisa
stała znów przy oknie z rękoma splecionymi na piersiach. W pewnym momencie odwróciła
się gwałtownie, gdyż przy biurku rozległo się ciche pikanie. Joanna cofnęła się do
metalowych drzwi, by zobaczyd jak Lisa wybiega na korytarz i rozgląda się. Nad salą numer
cztery świeciła się żółta lampka.
W tym momencie Joanna uświadomiła sobie, że nie stoi już oparta plecami o
metalowe drzwi. Leży znów w swoim śmierdzącym szpitalem łóżku, w swojej sali numer
14
www.cth.boo.pl
cztery. Czuła się bardzo dziwnie, jakby zapadała w sen, z którego nie może się wyrwad. W
pokoju słychad było wysoki, nieprzerwany pisk.
Nagle wbiegła do niego pielęgniarka. Rozejrzała się szybko po aparaturze, po czym
stanęła nad łóżkiem i patrzyła się na nieruchomo leżącą Joannę. Do sali weszła oddziałowa, z
kawą w ręce.
- Już? – zapytała.
- Mhm. – przytaknęła Lisa. – Trzeba będzie wypełnid papiery.. Miałaś jakąś rodzinę, kogoś
trzeba zawiadomid?
- Miała syna.. Chyba dwóch nawet. – odparła powoli oddziałowa.
- Tak? Nigdy nie widziałam, żeby ktoś ją odwiedzał.
- Kiedyś rozmawiałam z nią.. Podobno nie utrzymywali kontaktu.
- Jak to? Nie chcieli byd z matką nawet w jej ostatnich chwilach?
Oddziałowa wzruszyła ramionami.
- Co to za różnica, Lisa.. I tak wszyscy zawsze umieramy samotnie.
Lisa zamyśliła się na chwilę.
- Chodź, trzeba zawoład tego chłopaka z kostnicy. – oddziałowa pociągnęła Lisę za rękaw, po
czym obie opuściły salę numer cztery.
Deszcz.
Urszula czuła, jakby minęło trzysta lat od wieczora, którego ostatnio padał. Ale tak
naprawdę nie wiedziała, ile czasu minęło od tamtego dnia. Leżała na łóżku, na wpół śpiąc, na
wpół nie mogąc usnąd. Była zupełnie odcięta od rzeczywistości, stworzyła sobie własny świat
wewnątrz swojego pokoju. Trochę płakała. W zasadzie całkiem dużo, poduszki wciąż były
przemoczone. Z łóżka wychodziła tylko czasami – by pobiec do łazienki i zwymiotowad. Nie
rozróżniała już prawdziwego życia od snu, gdyż jak udawało jej się w koocu zasnąd, śniło jej
się właśnie, że leży na swoim łóżku i płacze.
W tym czasie ktoś dzwonił kilkukrotnie do drzwi. Pukał. Dobijał się. Urszuli wcale nie
ciekawiło, kto to mógł byd. Tak naprawdę nawet nie przemknęło jej przez myśl, by
zastanowid się nad tym. W ogóle zignorowała to zdarzenie.
Aktualnie leżała na plecach z szeroko otwartymi oczami i wpatrywała się w sufit. Ileż
to już razy kawał ściany nad jej głową wysłuchiwał jej płaczu, żalów i rozczarowao. Nigdy
jednak jeszcze nie musiał sobie radzid z tak wielkim wyzwaniem. Gdyby wszystkie problemy i
smutki, o jakich myślała Urszula, leżąc pod nim, wzlatywały do góry i wsiąkały w niego,
najprawdopodobniej już dawno zawaliłby się jej na głowę. Bardzo możliwe, że kolejna porcja
złych myśli – zaraz po rozwaleniu jej sufitu – wzniosłaby się na następne piętro i zawaliła
również kolejny sufit.
Wpatrując się teraz w ledwo widoczną w ciemnym pokoju siatkę pęknięd na nim,
przypomniała sobie swój ostatni sen. Śniło jej się, że leży w swoim pokoju na łóżku– pod tym
względem sen ten nie wyróżniał się spośród wielu ostatnio ją nawiedzających - schowana
przed całym światem pod kołdrą, z głową opartą na dużej poduszce. Była sparaliżowana, nie
mogła się poruszyd. W oknie dostrzegła wielką pajęczynę. Gdy przyjrzała jej się uważniej,
zdawało jej się, że widzi kogoś za szybą. Nie mogła jednak usiąśd na łóżku, ani tym bardziej
wstad, by sprawdzid, czy rzeczywiście ktoś tam był. Wiszący po drugiej stronie pokoju duży,
biały zegar powoli odliczał czas. Stuk, stuk, sekunda po sekundzie. Jego widok szybko ją
znudził, więc znów przeniosła wzrok na okno. Wtedy ujrzała wyłaniającą się z dołu rękę,
która po chwili przysłoniła całą, wiszącą po jej stronie szyby pajęczynę. Okazało się, że ów
15
www.cth.boo.pl
ręka należała do młodego mężczyzny. To mógł byd ten sam chłopak, co tamtego wieczora,
tylko że miał na twarzy silny makijaż. Na poziomie oczu wymalowany miał podłużny pasek,
idący przez całą twarz. Urszula odwróciła przestraszona wzrok i utkwiła go na podłodze. Tam
jednak napotkała wcale nie milszy widok w postaci obrzydliwego, włochatego pająka
wielkości ludzkiej dłoni. Zamknęła oczy i pozwoliła, by jej głowa zanurzyła się w miękkiej
poduszce. Gdy otworzyła je z powrotem, zamiast pająka ujrzała mężczyznę zza okna – tym
razem siedzącego w kącie jej pokoju, całego w gęstych pajęczynach. Wyglądało to trochę,
jakby chłopak zakrył się watą cukrową. Wyszczerzył do niej zęby, czym wywołał na jej twarzy
wyraz przerażenia. Nagle zdała sobie sprawę, że sama owinięta jest kokonem pajęczej sieci.
Chciała ją z siebie zedrzed, pozbyd się jej raz na zawsze i uciec ze swojego pokoju, lecz w
dalszym ciągu nie mogła poruszyd kooczynami – mogła jedynie obracad głową i lekko drgnąd
palcami. Mężczyzna stał teraz za firanką. Powoli wychylał się z niej i zbliżał do łóżka:
- Nie ruszaj się, spokojnie.. Cicho, najdroższa. – odezwał się do Urszuli, wzbudzając w niej
tylko jeszcze większy strach, wstręt i chęd wyrwania się z paraliżu. – Nie próbuj się poruszyd..
To sprawi, że tylko mocniej cię pokocham. – w jego głosie było coś potwornie odrażającego.
– Już nie uciekniesz.. Nie zniknę, jeśli zapaliłabyś światło. – Urszula chciała krzyczed. – Zaraz
zjem cię na kolację..
Urszula poczuła na sobie coś włochatego. Bała się otworzyd oczy, lecz w koocu
ciekawośd zwyciężyła nad jej umysłem i spojrzała: oplotły ją włochate nogi gigantycznego
pająka. Już nie leżała na swoim łóżku, lecz opleciona pajęczyną w jego sieci. Była jego ofiarą,
którą on właśnie chciał spożyd. Nie mogła się ruszyd, nie mogła uciec, nie mogła krzyczed. Nie
mogła zrobid nic.. I wtedy się obudziła.
Przez kilka sekund dochodziła jeszcze do siebie po koszmarnym śnie. Dopiero po tych
kilku sekundach uświadomiła sobie, że obudził ją telefon. Wcale jednak nie miała ochoty go
odbierad. Nie chciała mied kontaktu z żadnym człowiekiem, więc z powrotem padła na łóżku i
wpatrywała się w sufit. Telefon w koocu zamilkł. Rozległo się przeciągłe piśnięcie i usłyszała
Kacpra:
- Urszula.. Ula, jesteś tam? – miał niewiarygodnie smutny głos. Nawet jak na jego standardy.
– Jesteś tam, co się dzieje? Proszę, odbierz.. – chłopak przez chwilę milczał. – Mój brat i
matka nie żyją. – powiedział kompletnie beznamiętnie, po czym znów zamilkł. – Nieważne.
Szkoda, że cię tam nie ma.
Rozłączył się.
Ta wiadomośd tylko pogorszyła nastrój Urszuli. Nie było jej smutno z powodu śmierci
najbliższych jej chłopaka, bo ich praktycznie wcale nie znała - Kacper nie utrzymywał żadnych
kontaktów z matką od kilku lat, a jego brat siedział całymi dniami przed komputerem i żył we
własnym świecie. Było jej potwornie smutno, bo nie mogła byd teraz przy nim, nie mogła go
wesprzed w tych trudnych chwilach. Nie chciała, żeby widział ją w takim stanie. A poza tym
nie była zdolna wyjśd z łóżka. Nie była zdolna do kontaktu z innymi ludźmi. Nie była zdolna
do kontaktu z mężczyzną..
To było prawdopodobnie kilka godzin temu. Urszula nie była w stanie powiedzied,
straciła w pełni rachubę czasu, leżąc w pokoju przy zasłoniętych szczelnie zasłonkach, nie
mogąc nawet z pełnym przekonaniem powiedzied, czy trwa jeszcze dzieo, czy też zapadła już
noc. Czuła, że sufit zaraz się zawali.
Dlatego uczyniła ten pierwszy, najtrudniejszy krok do wyzwolenia i wstała z łóżka.
Pierwszy raz w innym celu, niż by pobiec do toalety. Stanęła przy oknie i wyjrzała przez
zasłonki. Na zewnątrz było szaro, ponuro, brzydko. Nie padało, lecz ulica była cała mokra.
Gdy spojrzała w dół, zauważyła pod swoim blokiem chłopaka jadącego na rowerze.
16
www.cth.boo.pl
Przejechał przez kałużę, rozbryzgując wodę wokół. Urszula wciągnęła głowę z powrotem do
ciemnego pokoju.
Spojrzała w lustro, wiszące nad szafką. Miała na sobie tylko srebrną, nocną koszulę do
pępka. Białka oczu miała przekrwione od płaczu. Jej rude włosy były potargane na wszystkie
strony. Sięgnęła gwałtownie do szuflady, wyciągnęła szczotkę i zaczęła je histerycznie
rozczesywad. Zanim udało jej się w pełni nad nimi zapanowad, powoli oddaliła rękę od głowy
i spokojnie odłożyła szczotkę do szuflady. Znów podeszła do okna. W dalszym ciągu było
szaro, ponuro i brzydko. Urszula odeszła z powrotem w głąb pokoju, lecz tym razem
zostawiła szparę pomiędzy zasłonkami, co wniosło do pomieszczenia nieco światła.
Usiadła na łóżku i sięgnęła do szafki nocnej. Z ulgą przyjęła fakt, iż w kącie nikt nie
siedział. Wyciągnęła z szafki pudełko papierosów i wetknęła jednego w usta. Sięgnęła po
zapalniczkę, zapaliła go i zaciągnęła się mocno, pozwalając by dym spenetrował cały jej układ
oddechowy. Siedząc w ten sposób jeszcze kilka chwil, sprawiła, że wkrótce cały jej pokój
śmierdział papierosami. Wcale jej ten fakt nie przeszkadzał, wręcz przeciwnie – wreszcie
przestało jej się wciąż wydawad, że czuje zapach mężczyzny.
Gdy papieros się wypalił, położyła się krzyżem na łóżku. Poleżała tak kilka chwil,
zupełnie już nie zwracając uwagi na sufit. Dobrze wiedziała, co musi zrobid, by przerwad ten
ból i uniknąd wstydu. Chciała po prostu jeszcze przez moment podelektowad się tym
uczuciem. A potem wstała i pobiegła do toalety.
Nie po to jednak, by zwymiotowad. Jej plan był o wiele bardziej złożony. Jego
pierwsza faza zakładała otwarcie białej szafki nad umywalką. Dobrze pamiętała, że Kacper
zostawił w niej małe, tekturowe pudełeczko, gdy ostatnio nocował. Sięgnęła po nie i położyła
na umywalce.
Zaraz potem odkręciła kran w wannie. Sprawdziła ręką temperaturę wody i pokręciła
gałką, by dopasowad ją do swoich upodobao. Poczekała, aż wanna wypełni się ciepłą wodą,
sama zaś w tym czasie zdjęła nocną koszulę i rzuciła ją na pralkę.
Gdy wanna była już pełna, weszła do niej i pocieszyła chwilę ciepłem wody. Zanurzyła
się w niej kilka razy. Potem sięgnęła do umywalki po pudełeczko. Wyjęła z niego srebrną
żyletkę i chwyciła ją zdecydowanie prawą ręką. Wystawiła przed siebie lewy nadgarstek.
Popatrzyła się chwilę na wystające z niego żyły, po czym śmiało zatopiła w nich srebrne
ostrze. Przecięła je głęboko, szybko i zdecydowanie. To samo uczyniła z drugim
nadgarstkiem. Położyła się w wannie, opierając głowę o jej tylną częśd i obserwowała, jak
woda zmienia swój kolor na czerwony. Nie czuła wcale bólu. Bardziej wydawało jej się, że się
nadpała. Czuła, jak jej umysł odlatuje wysoko, w niezbadane dotąd rejony. Czuła, jak
wypływa z niej życie.
Czuła się spokojnie i bezpiecznie.
Kacper stał przed kościołem. Udało mu się załatwid, żeby jego matka i Bogdan mieli
pogrzeb w jednym terminie. I tak przecież oboje spoczną w jednym grobie. Dzieo wcześniej
był na pogrzebie Urszuli. Na nim było więcej ludzi. Byli rodzice, przyjaciele.. Cała rodzina. Nie
dali tego po sobie poznad – tak naprawdę w ogóle się nie odzywali - ale obwiniali Kacpra o
śmierd Urszuli. On też siebie obwiniał. Nie miał pojęcia, co się takiego stało. Urszula nie
zostawiła żadnego listu, żadnych informacji. Można było tylko próbowad się domyślid, czemu
nagle postanowiła ze sobą skooczyd. A w przypadku tak kochającej życie dziewczyny było to
zadanie w zasadzie niewykonalne.
17
www.cth.boo.pl
Na dzisiejszym pogrzebie było tylko kilka osób. Dwóch znajomych Bogdana, kolega
Kacpra i pan Felicjan, sąsiad mamy. Też nie rozmawiał z Kacprem, miał do niego żal o to, że
nie odzywał się przez tyle lat do matki. Nie chciał nawet byd przy niej w ostatnich chwilach.
Kacper też się o to obwiniał.
Nie odzywał się ani do swojego znajomego, ani do kolegów Bogdana. Gdy złożyli mu
kondolencje pod kościołem, przyjął je w ciszy, potakując tylko głową. Nie potrafił tego
zrozumied. Jak w ciągu jednej doby może się zawalid cały świat człowieka. Gdy umiera ktoś
bliski, ludzie na ogół żałują, że czegoś nie zrobili albo nie powiedzieli tej osobie, zanim
umarła. Kacper miał teraz taki żal pomnożony razy trzy.
Nie wiedział, co się stało z Bogdanem. Czemu znalazł go po powrocie z koncertu
naszpikowanego ołowiem. To był przecież dobry chłopak. Spędzał za dużo czasu przed
komputerem, ale przecież za to się nie zabija ludzi. Policja stwierdziła włamanie, lecz
przestępca niczego nie zabrał. Na miejscu zbrodni nie znaleziono żadnych śladów, więc
zapewne śledztwo wkrótce zostanie umorzone z braku dowodów.
Zarówno Kacper, jak i Bogdan nie utrzymywali kontaktu z matką od kilku lat. To była
jakaś stara sprawa, o której nikt już nie pamiętał, lecz dalej trzeba było ponosid jej
konsekwencje. Bracia nie zmiękli nawet, gdy zadzwonił do nich pan Felicjan i poinformował o
chorobie matki. Woleli udawad, że o niej nie wiedzą. Tak było łatwiej. Pan Felicjan zresztą też
udawał, że nic nie wiedzą, gdyż Joanna wyraźnie prosiła go, by nie informował jej synów o
raku.
Największą zagadką była Urszula. Przecież nie pokłócili się tamtego wieczora aż tak
bardzo.. Czemu więc nagle popełniła samobójstwo? Co takiego się stało, o czym nie wiedział
ani on, ani jej rodzina? To go najbardziej przytłaczało. Zastanawiał się, czy zdążyła jeszcze
usłyszed jego wiadomośd na sekretarce. A jeśli tak – tym bardziej żałował, że nie powiedział
wtedy, jak bardzo się martwi i jak wiele dla niego znaczy.
Teraz już było za późno. Urszula odnalazła wczoraj wieczny odpoczynek, dzisiaj miał
to uczynid Bogdan i jego matka. Kacper wszedł do kościoła.
W środku siedziały cztery osoby. Kacper nie miał ochoty brad udziału w nabożeostwie
żałobnym. Usiadł w ostatniej ławce i przypatrywał się dwóm trumnom stojącym po środku
kościoła, przed ołtarzem. Na podłodze leżało kilka wieoców. Na obu trumnach stały czarnobiałe zdjęcia leżących w nich osób. Jego matka wyglądała na swoim naprawdę ładnie, miała
wtedy może ze trzydzieści lat. Bogdan na swoim miał skupioną, poważną minę. On się w
zasadzie nigdy nie uśmiechał.
Gdy ksiądz wyszedł przed ołtarz i zajął miejsce przy mównicy, wszystkie cztery osoby z
pierwszego rzędu zgodnie wstały ze swoich miejsc. Kacper też wstał. Nie przeżegnał się
jednak, jak uczynili to pozostali. Ksiądz zaczął kazanie, poprzedzając je standardowymi,
pogrzebowymi formułkami. Ostatnią rzeczą, na jaką miał ochotę, było słuchanie jego
ględzenia. Rozglądając się po kościele, natrafił wzrokiem na konfesjonał. Nigdy nie rozumiał
idei istnienia takiego miejsca, ale.. „może teraz” – pomyślał.
Cicho wstał ze swojego miejsca i podszedł do konfesjonału. Chwilę się zawahał.
Widział przez drewnianą kratkę, że w środku siedzi ksiądz. W koocu zdecydował się na
kolejne kilka kroków i ukląkł na miękkiej poduszce przez kratką.
Milczał.
- W imię ojca, i syna, i.. – zaczął ksiądz.
- Chciałem się wyspowiadad. – przerwał mu Kacper.
Ksiądz przytaknął głową. Przez kratki można było dostrzec, że był to już łysiejący,
siwowłosy mężczyzna koło pięddziesiątki.
18
www.cth.boo.pl
- Kiedy ostatnio byłeś u spowiedzi, synu?
- Chyba w ogóle. – odparł znudzonym głosem Kacper.
- Jak to? Nie brałeś udziału w sakramencie pokuty przed pierwszą komunią?
- Sfałszowałem podpis księdza na pozwoleniu.
Ksiądz zmienił pozycję, w której siedział.
- To bardzo ciężki grzech, synu..
- Możliwe. Może mi ksiądz wytłumaczyd.. Jak to jest? Bóg odebrał mi w kilka dni wszystko, co
miałem. Odebrał mi cały mój świat.
- Domyślam się, że jesteś kimś bliskim osób dzisiejszego pogrzebu?
- To moja matka i brat.
- Rozumiem..
- Wczoraj byłem na pogrzebie mojej dziewczyny.
- Rozumiem, to musi byd..
- Myślę, że gówno ksiądz rozumie. – przerwał mu Kacper.
- To muszą byd dla ciebie bardzo ciężkie chwile.. Ale najważniejsze jest, byś nie odwracał się
teraz od Boga. Musisz znaleźd w sobie wiarę i miłośd.. One dadzą ci siłę do przetrwania, one
pomogą ci przezwyciężyd smutek i żal.
- I gdzie znajdę tego Boga? W kościele?
- Bóg to nie tylko kościół.. Musisz odnaleźd go w sobie, w swoim sercu! Pan cię kocha i mimo,
że tyle lat byłeś poza wspólnotą, jest gotów wszystko ci wybaczyd i przyjąd do siebie.
- Skoro mnie tak kocha, to czemu mi wszystko odebrał?
- Niezbadane są Jego wyroki.. Bóg wystawia w ten sposób naszą wiarę na próbę. Dzięki temu
możemy się w niej jeszcze bardziej umocnid. Możemy stad się lepszymi ludźmi!
- Mhm. Czy ksiądz kiedyś zastanowił się nad tym, co teraz mówi? Bo to straszne bzdury.
Próba, mówi ksiądz? W takim razie zawiodłem.
Kacper wstał od konfesjonału i mimo, że nabożeostwo jeszcze trwało, skierował się
ku wyjściu z kościoła.
Na zewnątrz uderzył go zimny wiatr, efekt wyraźnego niezdecydowania pogody
tamtego dnia. Mimo, że niebo było bure i przygnębiające, obok świeciło słooce. Kacper
zszedł po schodach i stanął w cieniu krzyża, umocowanego na szycie kościoła.
Stojąc w nim – zrozumiał.
Ruszył dalej w stronę ulicy przed budynkiem kościoła. Tego dnia, o tej porze
samochody jeździły nią bardzo sporadycznie. W oddali dostrzegł jednak jadącego w jego
stronę TIRa.
Uświadomił sobie, że jest nadzieja.
Stanął na brzegu krawężnika. TIR dalej jechał w jego stronę. Był coraz bliżej, Kacper
dostrzegał już jego tablicę rejestracyjną. Słooce odbijające się w jego srebrnej karoserii.
Jest blask.
Czerwiec, Sierpieo 2008
LIGHTBULB THREE: SIED
(412715)
19
www.cth.boo.pl