Panienka z temperamentem

Transkrypt

Panienka z temperamentem
Panienka z temperamentem
Nie przypadkowo tytuł rozmowy z Dorotą Miśkiewicz to zarazem tytuł piosenki Kabaretu Starszych
Panów. Taka jest bowiem jej nowa płyta – dowcipna, seksowna, słodko-gorzka, ze łzą w oku.
I z temperamentem.
::: Nagrałaś płytę, która jest portretem współczesnej kobiety. Kobiety, która jest romantyczna,
wrażliwa, ale i wyemancypowana.
Nie jestem pewna czy „wyemancypowana” to odpowiednie słowo. Być może... Wydaje mi się, że
piosenki na tej płycie są trochę filmowe, niektóre są zabawne, inne tęskne. Ich filmowość polega na
tym, że można zobaczyć je w wyobraźni, dopowiedzieć do nich swoją historię, przeżyć je tak, jak
przeżywa się film.
::: A nie uważasz, że płyta ma jednak w sobie jakiś zadzior? Pobrzmiewa tam subtelny kobiecy
bunt. Jak w „Tuńczyku”: „Pytanie rodzi się, czy tej urody dama, zechce coś z tobą zjeść, czy
może jada sama”.
W tej piosence zdecydowanie czuć pewność siebie, ale moim zdaniem bierze się ona bardziej
z zachwytu niż z buntu. Ta kobieta, o której śpiewam, jest nienasycona, spragniona przyjemności.
Żaden mężczyzna nie umiałby odebrać jej radości, nawet jeśli jest to prozaiczna przyjemność
połknięcia surowego tuńczyka.
::: Traktując to jako metaforę – ona jest tą silniejszą, a mężczyzna ma prawo jej się bać. Może mu
nawet wyjeść tuńczyka z talerza, a potem popić jego herbatą.
Prawdziwy mężczyzna nie boi się tego, że kobieta zje mu coś z talerza, tylko przyniesie jej kolejny.
::: Mężczyźni mają problem z kobietami, które wiedzą czego chcą i czują apetyt na życie.
Obawiają się, że to ich wykastruje, sprawi, że staną się mniej męscy.
Dużo się teraz mówi o tym, że zacierają się różnice między kobietami i mężczyznami. Sama nie
jestem w stanie żyć według schematów płci – jako kobieta po prostu leżeć i pachnieć. Nie dążę do
tego, żeby mężczyzna wszystko za mnie robił. Byłoby fajnie, ale trochę się nie da tak funkcjonować,
więc my, kobiety, nieraz zachowujemy się po męsku. A czy tym samym nie obcinamy jaj naszym
facetom? Ja staram się tego nie robić. Chciałabym, żeby faceci pozostali męscy. Lubię na przykład jak
mi otwierają drzwi albo podają płaszcz. Pod tym względem jestem staroświecka.
::: A myślisz, że można podzielić muzykę na kobiecą i męską?
Teraz taki podział wydaje się nieaktualny. Jeśli już bawić się w ten sposób, to męską muzykę gra
Waglewski.
::: Śpiewasz z nim w duecie na płycie. Piosenka „W komórce” opowiada o stereotypowym
macho, który marzy tylko o tym, żeby kobieta należała wyłącznie do niego.
Waglewski ma w sobie cudowną szorstkość, która pozwala mu w bezpretensjonalny sposób wyrażać
męskie emocje. Lubię jego styl wokalny (taki trochę od niechcenia) oraz jego autorskie teksty.
Gdybym sama podjęła się pisania podobnych słów, wypadłoby to infantylnie. Wiedziałam, że dzięki
Wojtkowi Waglewskiemu piosenka będzie z jednej strony lekka i żartobliwa, a z drugiej będzie
komentować wnikliwie relacje damsko-męskie. Kretyńską sieć, w którą wszyscy się łapiemy. Zawsze
dążymy do tego, by posiąść swojego partnera. Szkoda, bo najpiękniejsza w miłości jest akceptacja,
szacunek dla odrębności drugiej osoby i zgoda na jej wolność wyboru.
::: Często śpiewasz tonem małej dziewczynki o bardzo poważnych sprawach. Celowo używasz
takiego kontrastu?
Po prostu mam taki głos. Inna sprawa, że chyba potrzebuję jeszcze trochę czasu, żeby przyzwyczaić
się do śpiewania w niższych tonacjach. Kiedyś śpiewałam tylko bardzo wysoko, teraz czuję, że mój
głos samoistnie się obniża. A ja zostałam w wysokich tonacjach.
::: Czy to znaczy, że żyjesz na wysokim „c”? W twoich piosenkach widać pragnienie celebrowania
życia, ale i lęk przed tym, że „życie jest gdzie indziej”. Śpiewasz w utworze „Ale”: „Żale, tylko te
z najgłębszych. Fale, gdy potężny sztorm. Balet, tylko gdy najlepszy. Ale może robisz błąd?
Może życie raczej szare jest i w Madrycie leje. Może kino w San Marino i nic się nie dzieje. Może
życie całkiem szare jest? Doceń te szarości, odcień życia, odblask też”. Czy potrafisz docenić
również te szarości?
Szary to mój ulubiony kolor. Dobrze wyczuł to Grzegorz Turnau - autor cytowanych słów. Kiedy
pokazałam tekst Ewie Bem, powiedziała, że jest smutny. Zdziwiłam się – przecież szarość jest
cudowna. To, co znajduje się pomiędzy czernią a bielą jest różnorodne i prawdziwe. Zresztą
w przyrodzie czysta czerń i czysta biel nie występują.
::: Nie szukasz spektakularnych doznań? Codzienność cię nie boli?
Czasem mi się nudzi. Jednak moja praca nie polega na tym, że codziennie rano idę do biura i siedzę
przy biurku osiem godzin. Gdy wychodzę na scenę, dostaję niezbędną dawkę adrenaliny. Można też
spojrzeć na to inaczej: to, czy nudzimy się ze sobą, w swoim życiu, zależy tylko od nas. Chodzi mi o to
coś w nas samych, co daje nam siłę, by afirmować życie. Mam taki przebłysk sprzed paru lat: biorę
słoik z miodem, robię sobie gorzką herbatę, słodzę ją. Jestem szczęśliwa. A w telefonie przechowuję
zdjęcie mojego roweru, Wigry 3. On się rozwala, ledwo już jeździ, bałabym się na nim poruszać po
mieście, ale przejażdżki rowerowe po wiejskich drogach w okolicy mojej działki, to dla mnie czysta
radość.
::: Nie bywasz Panią Bovary, która zawsze chce czegoś innego niż ma?
Każda kobieta czasem pragnie rzeczy, których nie może dostać. To nie musi być problem, jeśli
równocześnie potrafi wykonać wewnętrzną pracę i docenić to, co ma. I tego się trzymać. Powiedzieć
„halo”, zatrzymaj się, przecież jest całkiem fajnie. Zawsze się nam wydaje, że u sąsiada wiszą lepsze
firanki niż u nas. „Kochanie, dlaczego nie mamy takich firanek, jak ma Wiola?”.
Mam problem, gdy ktoś mnie pyta, o czym marzę. Nigdy nie wiem, co na to odpowiedzieć. Bo nie
śnię o tym, że pojadę na egzotyczną wyspę albo nagram płytę z jakąś Bardzo Ważną Osobą.
Chciałabym, żeby było po prostu dobrze. Nie snuję konkretnych planów, więc nie wystawiam się
również na wielkie rozczarowania. Żyję sobie z dnia na dzień i czekam, co się wydarzy.
::: Lecz w tym wszystkim pojawia się lęk przed przemijaniem?
No jasne, szczególnie ostatnio. Słychać to w piosence „Świerk”, która traktuje o mojej działce oraz
o rosnących tam drzewach. O brzozach i świerku, przez którego kiedyś skakałam jako dziecko. Teraz
już tego nie robię, bo jest ode mnie większy. Czytałam w jakiejś gazecie, że drzewa mają
uzdrawiającą energię, więc nałogowo się do nich przytulam. To miłe – przytulić się do brzozy. Drzewa
mają korzenie, a gdy się do nich tulę, czuję, że sama też je mam. Wtedy nie czuję lęku przed śmiercią,
tylko zachwyt nad światem przyrody.
::: Śpiewasz jednak, że drzewa pozostaną i „będą pachnieć innym gościom”. Jest w tym żal
z powodu kruchości własnego życia.
Musiało mi to nieświadomie zagrać w duszy. W sumie, zbliżam się do takiego wieku, że już mam
prawo się nad tym zastanawiać.
::: Ile masz lat?
Trzydzieści osiem.
::: To chyba nie jest jeszcze odpowiedni wiek, żeby myśleć o przemijaniu.
Podobno czterdziestka jest magiczna, ale wydaje mi się, że trzydzieści pięć lat na liczniku, to już nie
przelewki. Właściwie dopiero w wieku trzydziestu pięciu lat zdałam sobie sprawę z tego, że nie
jestem nieśmiertelna.
::: A coś konkretnego to spowodowało?
Nie, to był moment oświecenia. Nagle pojawiła mi się w głowie taka myśl, że jednak wszystko się
zmienia i wszystko przemija, i tak już musi być.
::: Jak to dojrzewanie emocjonalne wpłynęło na twoją muzykę?
Cały czas szukam i szukam, i bardzo wiele rzeczy mnie inspiruje. Nie jestem w stanie się
ukierunkować. Przy okazji nagrywania tej płyty słuchałam trochę Kings of Convenience, Jose
Gonzalesa, Sary Tavares, czy zespołu Fink. Chciałam, żeby moje piosenki pozostały jazzujące, ale
w nieoczywisty sposób.
::: Twoja płyta brzmi przyjemnie retro. Ewa Bem, z którą nagrałaś piosenkę, jest dla ciebie
punktem odniesienia?
Uwielbiam Ewę Bem i wszystkie jej nagrania są dla mnie niesłychanie ważne. Swego czasu to była
jedyna polska wokalistka, której słuchałam, więc cieszę się, że po latach współpracy udało nam się
zarejestrować ten duet. Jeżeli mówicie, że płyta ma klimat retro, to odbieram to jako komplement.
O takim klimacie zadecydowały też teksty, które oprócz mnie napisali Wojciech Młynarski, Bogdan
Loebl, wymieniony już Grzegorz Turnau, czy Michał Rusinek. Natomiast brzmienie płyty jest
wypadkową trzech osobowości: mojej, Marka Napiórkowskiego i Bogdana Kondrackiego. Marek jest
znanym w środowisku muzycznym gitarzystą, który potrafi odnaleźć się nie tylko w jazzie, ale
w wielu rodzajach muzyki, a co najważniejsze, lubi piosenki, jest czuły na słowo. Razem z nim
napisaliśmy muzykę na całą płytę. Bogdan Kondracki przyszedł z zupełnie innego świata niż my,
zaczynał w muzyce alternatywnej i wciąż jej dużo słucha, ma na swoim koncie kilka mega popowych
produkcji, a także ciągnie go do retro (produkował na przykład płyty Ani Dąbrowskiej). Pomyśleliśmy
z Markiem, że to by była inspirująca zbitka, żeby skonfrontować ze sobą nasze wrażliwości
muzyczne. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Uprawialiśmy home recording, u Bogdana
w domu, na totalnym luzie. Graliśmy na przedziwnych instrumentach, bo założyliśmy sobie, że nie
będziemy używać basu i perkusji. Marek nagrał tyle gitar różnego rodzaju, że trudno wymienić ich
nazwy. Bogdan tworzył na komputerze "organiczną" elektronikę. Ja posiłkowałam się wszystkim, co
znalazłam w studio, pudełkami, landrynkami w puszce, monetami. Te różne odgłosy sprawiają, że
muzyka ma rys nowoczesności. Dograliśmy też chórki i wibrafon. Potem przemyśleliśmy sprawę
i doszliśmy do wniosku, że w kilku utworach bas i perkusja są potrzebne – inaczej płyta brzmiałaby
jednostajnie.
::: I tak „wydajesz odgłosy paszczą”.
Odgłosy paszczowe, shaker z nosa, udu z gardła.
::: Cóż to w ogóle jest?
To instrument perkusyjny, który nazywa się udu. Wydaje dosyć niski dźwięk, który usiłowałam
naśladować swoim głosem. Nie jestem w stanie śpiewać tak nisko, ale bardzo się starałam.
::: Bawisz się swoim głosem, pieścisz z nim. Chciałaś stworzyć muzykę, do której można by się
było przytulić?
Nie myślałam o tym w ten sposób, ale generalnie lubię się przytulać, więc bardzo proszę, odpowiada
mi taka wersja wydarzeń.
::: Niektórzy lubią muzykę, do której można się przykleić, inni chcą, by muzyka gryzła. Jakbyś
miała wybrać, na co byś postawiła?
Wybrałabym trzecią drogę, czyli muzykę, w której można pływać. Dźwięki, które ciągną nas
w głębinę, dają wrażenie nieskończoności. Dla mnie muzyka to wymiana energii, nawet czary. Jadę
samochodem i nagle słyszę w radiu coś tak zachwycającego, że wgryzam się w to natychmiast,
wydaje mi się, że ta muzyka otacza mnie ze wszystkich stron, że w niej pływam albo latam. To mi się
zdarza, chociaż nieczęsto.
::: A czy płyta, którą nagrałaś, jest do miłości?
Do miłości?
::: Do uprawiania miłości.
A jest? Nie umiem tego ocenić. Nie uciekam wcale przed tym podtekstem erotycznym, po prostu nie
widzę, żeby był wyraźny w moich piosenkach. Wydaje mi się, że za mało nagrywa się zmysłowej,
tętniącej seksapilem muzyki. Być może dlatego, że strasznie trudno jest napisać coś takiego i nie
osunąć się w głupotę lub wulgaryzmy. Cenię pod tym względem Kabaret Starszych Panów – oni pisali
seksowne piosenki, ale z przymrużeniem oka, a nie dosłowne, przez co ich numery się broniły.
::: Krążymy cały czas wokół muzycznych klasyfikacji. Często mówi się, że trzeba być
charakterystycznym na rynku muzycznym, nawet na siłę, z powodu rosnącej konkurencji.
Wszyscy artyści, którzy aspirują do głównego nurtu, muszą mieć przyczepione do siebie bardzo
wyraźne etykietki. Czy czujesz taką presję na sobie?
Czuję taką presję bez przerwy! Ciągle siebie oceniam i bezustannie zastanawiam się, czy świat nie
wymaga ode mnie większej charakterystyczności. Mimo to nie staram się spełniać cudzych
oczekiwań, robię swoje, krok po kroku idę do przodu.
::: Podobnie pracujesz nad płytą? Nie spieszysz się?
Moja praca trwa tak długo, że jak już kończę płytę, to mam jej dosyć (śmiech). Nagrania „Ale” trwały
ponad rok. Oczywiście nie pracowaliśmy codziennie: przychodziliśmy z Markiem spontanicznie do
Bogdana, nagrywaliśmy kawałek jednej piosenki, za miesiąc przychodziliśmy drugi raz, potem za
tydzień, za dwa tygodnie, potem trzy dni i tak bardzo to powoli wszystko powstawało, ale to jednak
mimo wszystko jest tempo, które lubię.
::: A gdybyś miała powiedzieć jakim kolorem jest ta płyta?
Poprzednia jest ewidentnie pomarańczowa, a ta jest... Może czerwona?
::: A jakim jest jedzeniem?
Może tym tuńczykiem, on też jest czerwonawy. Ciemno czerwonawy.
::: Idę dalej. A jaką częścią ciała?
O Boże, przyszło mi do głowy, że udem, ale nie wiem, czy nie przesadziłam.
::: Zawsze jest jakieś „ale”? Jak w tytule twojej płyty.
Tak, mój kolega powiedział kiedyś o mnie, że zawsze mam jakieś „ale”. No bo tak jest, że zawsze są
dwie strony medalu. Jeżeli ktoś mi zwraca uwagę na jeden aspekt danej sprawy, to ja mu wygrzebię
kontrę. Moje życie tak wygląda, że wiecznie jest: i to, i to. Chociaż może to być męczące dla mojego
otoczenia, własną dociekliwość postrzegam jako cechę pozytywną.
::: A dla ciebie to nie jest męka?
Z pewnością jest to utrudnienie, gdy przychodzi mi szybko podjąć jakąś decyzję. Gdybym próbowała
skorzystać ze starego sposobu i wypisać na kartce wszystkie „za” i „przeciw”, wyszedłby znów pat.
Obie kolumny byłyby tej samej długości. Jedynie rozwiązanie, w moim przypadku, to zamknąć oczy
i pójść na żywioł. Koniec.
::: Nie potrafisz, bez wahania, powiedzieć „jestem dobra” albo „to jest dobra płyta”?
Bez wahania mówię: to jest naprawdę dobra płyta! ...ale mogłaby być jeszcze lepsza. (śmiech)
::: Wewnętrzne „ale” jest też pewnym sensie motorem twojego samorozwoju.
Tak, i paradoksalnie źródłem zadowolenia z siebie. Wiem, że stawiam sobie wysoko poprzeczkę, że
nie zadowalam się programem minimum. Mogłabym usiąść w fotelu, uśmiechnąć się sama do siebie,
pomyśleć, że już nic nie muszę w sobie zmieniać. A jednak zmagam się wciąż z własnymi słabościami.
::: A jakbyś miała dokończyć zdanie „Jestem szczęśliwa, ale...”, to co byś powiedziała?
Oj nie wiem, do takiego zdania nie można mieć ale. Jak się jest szczęśliwym, to się jest szczęśliwym.
Tym razem nie mam wątpliwości, połykam „ale” w locie.
Dorota Miśkiewicz
Serwis: Sony Music Entertainment Poland