Uganda - WordPress.com

Transkrypt

Uganda - WordPress.com
W królestwie Tooro
czyli od Muzungu do Mutooro
one time black, never come back
Nazywam się Joel Paul, i jestem absolwentem TME z 2012 roku, kierunku elektrycznego. W lipcu
tego roku wyjechałem do Ugandy, jako wolontariusz polskiej grupy współpracującej z czterema
organizacjami:
„Bringing Hope To The Family” – założycielka to Faith Kunihira. http://bringinghope.org/
„Burden Bearers” – założyciel pastor David i Annet Busobozi. http://burdenbearers.wordpress.com/
„Comforting Broken Homes” http://prayermountain.wordpress.com/ i „Kasozi Prayer Mountain” –
pastor Paul Busobozi.
Warto dodać, że Busobozich jest tu jak Kowalskich w Polsce, i nie należy się za bardzo przejmować
powtórką w nazwisku. My jako Polacy nie jesteśmy żadną zdeklarowaną organizacją, raczej
wolontariuszami, i działamy na zasadzie kumpelskiego porozumienia. Jedna Polka jest tu na stałe,
reszta przyjeżdża tu tak jak ja. Przede mną jeszcze pięć miesięcy. Aktualnie prowadzę budowę
polskiego domu wolontaryjnego. Potem ma być jeszcze przedszkole. Do tego uczę matematyki w
szkole podstawowej.
Uganda
to kraj leżący na równiku, bez dostępu do morza czy oceanu, ale ma za to j. Wiktorii. Powierzchnia
to ok 40% powierzchni Polski, może mniej. Powiedzenie „biednie jak w Ugandzie” jest mocno
odległe od prawdy. Ten kraj przez wiele lat był liderem Unii Afrykańskiej, i nawet teraz jej pozycja
w Afryce (nie mówię tu o arabskim północnym turystycznym skraju Afryki) jest podobna d pozycji
Niemiec w Europie. Klimat póki co jest przyjazny, a my rozkoszujemy się porą deszczową. Nie jest
to tak, że pada całe dnie. Bywają dni całkiem suche, czasem są duszne, a temperatury nie
przekraczają 30 stopni. Za to jeśli już się trafi prawdziwy deszcz, to woda dosłownie rwie ulicami.
W porze suchej, z relacji tych którzy mieli okazję w tym czasie tu być, temperatury to ok. 50 stopni.
Zasadniczo, kraj jest bardzo zielony i pofałdowany, co daje niesamowite widoki, coś jak nasze
Beskidy. No i wszechobecny czerwony pył.
Administracja, polityka
Kraj jest republiką od momentu nadania niepodległości w 1962 roku. Stolica to Kampala. Od 1986
roku prezydentem jest Yower Kaguta Museveni i na razie nic nie wskazuje na to, by cokolwiek
miało się zmienić. Nie jest on ideałem, ale jest najlepszym prezydentem jaki im się, póki co trafił.
Ogólnie opinia publiczna jest nastawiona do niego bardzo przychylnie, i jest swego rodzaju
gwiazdą. Kraj dzieli się na ileś tam dystryktów (nigdy nie zadałem sobie trudu, żeby je policzyć,
lub chociaż sprawdzić ile ich jest). Było by to całkiem normalne, gdyby nie to, że na ten system,
nakłada się jeszcze inny. Otóż cała Uganda podzielona jest na 4 królestwa: Tooro, Bunioro, Basoga,
Buganda, a w królestwie, jak się łatwo domyślić, jest król. Król teoretycznie jest tylko od bycia
królem, a w praktyce, premier musi konsultować z każdym z nich, każdą ustawę. Może być taka
sytuacja, że dany przepis działa w trzech królestwach, a w jednym nie, bo dany władca go po prostu
zawetował.
Ciekawskim dodam, że wojna na północy kraju, dawno się już skończyła.
Kolejnym „rozczarowaniem” jest to, że żołnierza znaleźć tu, jest niezwykle trudno. Raczej tylko
wtedy, gdy pojawia się król lub prezydent. Za to policja... jest wszechobecna. I każdy z nich ma
AK-47. Mężczyźni, kobiety-nie ma różnicy. Do tego niezwykle skorumpowana TRAFIC POLICE
w białych uniformach i więziennicy w beżowych. Prewencja ma mundury khaki.
Walutą jest szyling ugandyjski (Ush, oznaczenie międzynarodowe UGX). Ostatnio wymieniono
banknoty, ale nie przeprowadzono dewaluacji, więc operuję się tu tysiącami. 1 000 Ush= ok.1,30 zł
Wiadomo, ze wszystko jest zależne od kursu dolara.
Język
Językiem urzędowym, jak łatwo zgadnąć, jest angielski, pozostałość po Brytyjczykach w tym
regionie. Ponoć jednak, ogólne dążenie jest takie, że głównym językiem ma być swahili, ze
względu na sąsiadów. W armii i policji, językiem komend jest swahili. Poza tym, funkcjonuje tu
mnóstwo innych dialektów, czy też języków. Najpopularniejszym jest Luganda. W miejscu gdzie
przebywam funkcjonuje Rutooro, i obejmuje on dystrykty Mubende, Kyenjojo (czyt. cziendziodżio)
i Kabarole. A poza tymi, mnóstwo innych. Ja stacjonuję w Kyenjojo.
Transport
transport, to temat-rzeka. Około 50% pojazdów to motocykle, głównie Boxery i Senke. Funkcjonują
one jako taksówki Boda-Boda, i na jeden motocykl można zabrać do trzech pasażerów plus
kierowca, czyli cztery osoby. Służą one też do transportu wszelkiego rodzaju towarów.
Najciekawsze rzeczy jakie widziałem to: arkusze blachy, kształtowniki stalowe, prosiak, łóżko,
regał (pasażer siedział w regale i trzymał go wokół siebie) no i trumna. Była pusta. Skąd to wiempóźniej. Jako Body funkcjonują też rowery. 90% samochodów osobowych to Toyota. Pracują one
jako taxi, ale zasady są deczko inne, niż u nas. Bardziej przypomina to PKS, bo jeżdżą one na
określonych trasach, ale zatrzymują się po drodze, jeśli ktoś chce wysiąść, lub wsiąść. To drugie jest
gorsze, bo z reguły są one dzierżawione, i mało kto o nie dba, natomiast każdy pakuje jak najwięcej
pasażerów, by zarobić na kursie. Tak więc pewnego razu jechaliśmy w 10 osób (9 pasażerów i
kierowca) corollą sedanem 40 km do Fort Portal. Nie chce mi się rozpisywać całej procedury, jak
on to zrobił, ale to że kierowca jest na jednym siedzeniu z pasażerem, nikogo nie dziwi. Policję
także nie. Łapówka to ok 5 000/=. Tyle kosztuje jeden bilet z Kyenjojo do Fort Portal. Ale kiedy
policja zatrzymała nas na trasie Kampala-Kyenjojo, policjant wsadził głowę do środka, zobaczył
trzech białych i powiedział, że chce 200$ za przekroczenie prędkości. Negocjatorskie umiejętności
Henrego sprawiły, że nie zostawiliśmy im ani grosza. Większe taksówki (toyota hiace) są nazywane
matatu, i też wożą co się da. Kurczaki w dużych ilościach są transportowane na dachu, z
pojedynczymi ludzie wchodzą do środka. Kiedyś ta słynna corolla podjechała na postój wysiadł z
niej człowiek z małą kozą. Myślę sobie, że kurczaki już widziałem w środku, to dziś mam kozie
źrebię, tylko, że za chwilę kierowca otworzył bagażnik (przypominam, to był sedan) a tam było 11
kolejnych kóz, i nie tylko małych... Oprócz tego, na długich trasach kursują jeszcze autokary. Szału
nie robią, ale jak już się zapłaci za bilet i usiądzie w fotelu, to ma się te 50cm przestrzeni życiowej.
I ponieważ nie dopychają pasażerów, jadą o ok 20-30% szybciej. Na postojach wokół tychże, kręcą
się dziesiątki cinkciarzy i oferują sprzedaż dosłownie wszystkiego. Książki o szumnych tytułach
typu „odpowiedź dla twojego małżeństwa” czy „Konstytucja Republiki Ugandy”, po jakieś
przekąski, napoje, owoce, zegarki, portfele, skarpetki, dosłownie wszystko.
Kultura
Społeczeństwo jest dość patriarchalne. Dominują rodziny wielodzietne, czyli tamtejsza emerytura.
Podział ról w małżeństwie, jest klasyczny, czyli mężczyzna pracuje i przynosi pieniądze, a kobieta
zajmuj się praniem, gotowaniem, etc.
Metodą okazywania szacunku jest klękanie lub przyklękiwanie, żony przed mężami, dzieci przed
rodzicami, ogólnie każdy przed tym ważniejszym. Tak samo w szkole przed nauczycielem. Trzeba
do tego przywyknąć, i raczej nie należy tego zmieniać. Biali (Muzungu) są zawsze na szanowani, i
miałem okazję rozmawiać z lokalnymi przedstawicielami władz na jednym poziomie.
Każdy posiada tutaj empaco, czyli jedno z 12 imion, takich jak Akiiki, Ateenyi, Adyeri, Abwooli,
Atwooki, Abooki, Apuuli, Abaala, Amooti i parę innych. Ja jestem Apuuli. Jeśli ktoś chce się
zwrócić do osoby starszej, rodzica, czy po prostu osoy ważniejszej, sposobem nadawania szacunku
wypowiedzi jest zwracanie się przez empaco (ang. pet name). Na początku musiałem się przełamać,
do odgrywania codziennie tej samej scenki „How are you...” i wmawiać sobie, że taka to jest
kultura i naprawdę nie wyglądam jak idiota. Wszystko było w porządku, dopóki nie rozpracowałem
ich (język Rutooro) formułki powitalnej. Wygląda to mniej więcej tak:
-Orejrotta
-empaco yawe
-Amooti
-orejrotta Amooti
-...yawe
-Akiiki
-Kurugi Akiiki, orejrotta
-Kurungi Amooti
-kale, kale
Można się załamać, przeprowadzając tę samą scenkę czasem pięć razy z rzędu, kiedy spotkało się
kilka osób. Oczywiście czasami można się poratować zbiorowym „Mulemutta!” ale nie o to chodzi,
przecież mamy czas. Tak, tu się czasu nie liczy. Kiedy umawiasz się z kimś na godzinę dwunastą,
oznacza to, że o dwunastej wyjdzie on z domu.
Kanon piękna ludzkiego jest taki, ze dobrze jest mieć tu taki w miarę brzuszek. Dotyczy to zarówno
mężczyzn i kobiet. Pozostałości po biedzie jakiej ten kraj doświadczał za Idi Amina. Jak ktoś jest
bardziej krągły, to znaczy, że lepiej mu się powodzi. Odnośnie jeszcze tego pana. Jeśli się spojrzy
na mapę Ugandy, na jeziorze Wiktorii można zobaczyć kąt prosty. Otóż tenże dyktator wpadł na
pomysł, że skoro wszystkie kraje są poszarpane (w sensie kształtu granic) to jego będzie
kwadratowy, a co? No i wszczął masę wojen, żeby tę że Ugandę wykwadratowić.
Z ciekawostek jeszcze, jest jedna informacja: taniec i śpiew określa tu jedno słowo zina i tak też
jest. Tańczy się zawsze i wszędzie. Nic wyszukanego, takie woogie-boogie.
Pogrzeb
Ugandyjczycy kochają występować, a najprostszą formą jest przemówienie. Tak samo jest też na
pogrzebach. Piotr, który ze mną przyjechał, był na jednym, ja zostałem przy moich obowiązkach.
Ale z jego relacji przebiegało to następująco. Dom ze zmarłą (matka bodajże dwójki dzieci, wiek
ok. 25 lat, przyczyna zgonu: AIDS), wokół na trawie ok 200 ludzi. Większość przyszła tylko
dlatego, ze na koniec jest darmowa micha. Przemawia jeden, zaraz po nim drugi (oczywiście
wszystko w rutooro). Nagle pół gawiedzi zaczyna się burzyć, bo chcą, żeby przemawiał inny. Obok
chałupy, pijany jak szpadel grabarz rozrabia cement. Ciała nie zabiera się z domu, tylko przywozi
się trumnę ( np. bodą, patrz: transport) i grzebie się w obrębie posiadłości, od razu zalewając
betonową płytę. Po 186 półgodzinnych przemówieniach, idzie się do domu, żeby złożyć
kondolencje, a tam czekają już zawodowe płaczki. Potem wszyscy idą jeść.
Zaślubiny
Celowo nie napisałem ślub, bo wejście w związek małżeński, to dwie potężne ceremonie:
introduction i wedding. Kobieta tu kosztuje, i to całkiem nie małe pieniądze. Ok 2 000 000/=. Na
nasze to ok 1,5 tys. zł, ale jeśli majstrowi na budowie płacę 20 zł dziennie, to mamy problem. A
więc od kiedy ktokolwiek zrozumie co to są pieniądze, całe życie oszczędza na pobranie się z
wybranką serca. Piszę tak, bo ślubów ustawianych przez rodzinę tu się raczej nie spotyka. Jak to
wszystko dokładnie przebiega, to długa historia, ale po prostu pan młody targuje się z rodziną o
cenę panny młodej, o to ile dać wujkowi, ile ciotce, ile pociotkowi itd., itd. oczywiście wszystkiemu
przygląda się sporo osób, które trzeba nakarmić. Co się dokładnie je, to w części jedzenie. Jeżeli
fundusze są niewystarczające, to pomiędzy introduction i wedding może być nawet kilka lat. Na
introduction, królewski urzędnik udziela ślubu cywilnego, wedding, to ślub kościelny. Jest to
bardzo zawiłe i naprawdę trudne do pojęcia, a co jeden Ugandyjczyk ma na ten temat inną teorię.
Jeden z Polaków będących tutaj wziął ślub z Ugandyjką. Dokładny opis ceremonii można znaleźć
na naszej stronie, w którymś z newsletterów.
Religia
teoretycznie można spotkać szamanów, animistów etc. Przez cztery miesiące widziałem tylko
jednego szamana i to na krucjacie, jak oddawał swoje życie Jezusowi. Ogólnie dominuje szeroko
pojęte chrześcijaństwo, zaraz potem jest islam. W Kampali widziałem też świątynię buddyjską.
Hindusów jest tu dość sporo, i to oni trzymają tu co lepszy handel. Z chrześcijaństwa jest tu
National Uganda Church czyli kościół anglikański, kościół katolicki i mnóstwo kościołów typu:
Full Gospel Church, Power of Prayer Church, international ministry, pentecostal church etc. Te
ostatnie zamykają się w grupie zwanej Born Again, tam też jestem ja. Wyznanie jest tu
manifestowane bardzo oscentacyjnie, typu różańce na piersi czy też krzyże wielkości krucyfiksów
(nie ma to miejsca w grupie Born Again). Muzłumanie oczywiście chodzą w swoich czapkach,
tunikach, kobiety z chustami na głowie, ale twarz cała odsłonięta. Jedna była tylko w całkowitej
burce. Do tego są jeszcze samochody i motory. W samochodzie 20cm od góry zarezerwowane jest
na jakiś ciekawy slogan (w motocyklach są od tego chlapacze) np. Try Jesus, Glory B 2 God, God
is Goog itp. Muzłumanie są mniej wybredni i z reguły jest to Allah yagbar. Ja mam już za sobą dwa
muzłumańskie święta (tzn. nie uczestniczyłem, po prostu byłem wtedy w Ugandzie) koniec
Ramadanu i Idi. Są to dni wolne od szkoły. Tak się składa, że żyją tutaj w zadziwiająco dobrej
symbiozie, prowadząc wspólne interesy etc. Najciekawsza rzecz jaką widziałem, to w Kyenjojo, na
największym skrzyżowaniu ogrodzono kawałek terenu, każdy przyniósł swój sprzęt nagłaśniający i
po jednej stronie stanął ksiądz anglikański, po drugiej imam, i tak odbywała się publiczna debata. I
wcale nie było to wzajemne przekrzykiwanie się.
Oczywiście pięć razy dziennie słychać muezina z meczetu.
Jedzenie
Jedzenie ogólnie jest dobre. Kiedyś rozmawiałem z chłopakami z jednego sierocińca i pytają się
mnie:
-macie tam w Polsce słodkie ziemniaki?
-nie
-kasawę?
-nie
-posho?
-nie
-to co wy tam jecie!?
Taka mniej więcej logika. Ale prawda jest taka, że znowu nie tak wiele produktów z naszych
jadłospisów się zazębia. Są to: ziemniaki, zielona papryka, pomidory, marchewka, kapusta, kalafior,
groch, fasola, ryż, cebula, czosnek i to chyba wszystko. Tego to chyba nie muszę tłumaczyć, co to
jest. Natomiast są tu słodkie ziemniaki. Smak z początku mnie zachwycił, teraz nie mogę na nie
patrzeć. Są niesamowicie suche, i mają po prostu słodki smak. Pierwszy raz jadłem je z peanut
sosem, i to jest pyszne. Jest to po prostu sos, koloru brudnego różu, zrobiony ze zmielonych
orzeszków ziemnych. Wtedy jeszcze podano nam african tea, czyli herbata na mleku ze świeżym
imbirem. Odwrotną sytuację do słodkich ziemniaków miałem z matoke, czyli zielonymi banami.
Nie są one zielone, dlatego że zrywa się je niedojrzałe. To osobny gatunek banana, który nigdy nie
będzie żółty i słodki. Takie zielone banany obiera się nożem jak ziemniaki (skóra nie schodzi jak w
naszych bananach) i gotuje. Później się je tłucze i podaje jak nasze pure z ziemniaków. W smaku są
gładsze niż ziemniaki, lekko kwaśniejsze. Kolor intensywnie żółty. Obecnie podstawa dobrego
obiadu dla mnie. Kolejnym pożywieniem jest posho (czyt. poszio). Jest to mąka z ziaren białej
kukurydzy. Najtańsze jedzenie tutaj, więc nie spotyka się go na jakiś uroczystościach, chociaż w
smaku nie jest złe. Przygotowuje się z tego dwie rzeczy: porridge i posho. Brzmi to śmiesznie, bo
porridge to po angielsku owsianka, i można się zastanawiać jak przygotowuje się owsiankę z mąki
kukurydzianej, ale tutaj nazywa się porridge wszystko co jest zawiesiste. No i znowu, jak z posho
można przygotować posho? Ale po kolei. Jeśli do gotującej się wody wrzucimy trochę tej mąki i
rozmieszamy, otrzymamy całkiem niezły kleik. Jest to wydawane w szkołach na drugie śniadanie,
my zresztą też na budowie popijaliśmy to, i jest to całkiem pożywne. A jeśli do gotującej się wody
wsadzimy sztywno zawiązany worek tejże mąki, otrzymamy posho (worek oczywiście musi
przepuszczać wodę). Konsystencja jest tak, że można to kroić i podawać w kostkach, w smaku
podobne trochę do kaszy manna. Podane z fasolą jest całkiem niezłe. No jak je się to codziennie, po
dwa razy, no to to można się wściec. Inny porridge, i ten bardzie mi smakuje, jest przygotowywany
z miletu. Milet to rodzaj zboża, który przypomina trochę nasze proso, tzn rośnie w wiesze.
Rozgotowany z czymś tam jeszcze (prawdopodobnie jest to mąka z kasawy) z cukrem jest bardzo
dobry. Pół litrowy kubek i kilka kawałków smażonej kasawy, i jesteśmy po dobrym śniadaniu.
Natomiast milet podaje się w jeszcze inny sposób. Do gotującej się wody wrzuca się mąkę z
kasawy i te ziarna miletu. Powstałą potrawę nazywa się milet. Kolor szaro-brązowy do nawet
zielonego. Konsystencja lekko gumiasta, dlatego podaje się go tradycyjnie w koszykach. Je się
rękami, biorąc mały kawałek, w palcach formując kulkę. Potem w tejże kulce kciukiem robi się
dziurkę, w którą nabiera się sosu i zjada. Warto dodać, że tutaj nie polewa się jedzenia sosem, tylko
podaje w osobnym naczyniu (dotyczy to takich sosów, jak sos własny wołowiny z kawałkami
mięsa). Natomiast sama kasawa, to korzeń niewielkiego drzewka. Wykopuje się połowę korzeni,
czasem więcej, resztę zostawia się do odrośnięcia. Kasawa ugotowana ma smak... bez smaku.
Trochę podobny do naszych ziemniaków. Jest niesamowicie sucha, i żadna frajda jeść to. Tak samo
na surowo. Natomiast smażona, jest jak naprawdę dobre frytki, trochę soli i wspomniany wyżej
porridge z miletu, jak już pisałem. Kolejną rośliną, która również nie bardzo mi smakuje jest
awokado. Jest do dostania w Polsce, więc nie będę się rozpisywał, natomiast tutaj podaję się je z
solą i sokiem z cytryny, i wtedy przechodzi. Mango, to z kolei jeden z ulubionych owoców. Dalej
jest yams. Jest to roślina, którą nawet kiedyś miałem w doniczce w Polsce. Smak zupełnie bez
smaku, konsystencja taka, jakby się jadło kostkę mydła. Miejscowi mówią, że śniadanie z tej
rośliny starcza na cały dzień. Co do fasoli, to jedzą jej bardzo dużo, jako źródło białka. Na początku
jadłem głównie posho z fasolą. Po miesiącu zjadłem więcej fasoli niż podczas całego swojego życia
i, co ciekawe, nie miałem żadnych problemów żołądkowych. Ananasy kosztują tu od 1000/= do
2500/= za naprawdę duże. Niby niedużo, ale dla niektórych jest to 30% dniówki. Żółte banany są
jak jabłka w Polsce, najtańsze owoce. Występują dwóch odmianach. Są takie, jak my znamy, albo
takie mniejsze. Ponoć te drugie są słodsze. Wszyscy propaguję tę teorię, mnie mimo usilnych starań
nie udało się tego poczuć. Dwa owoce, które u nas są zupełnie nieznane: jack fruit i passion fruit.
Ten pierwszy rośnie na drzewie, kształt worka, struktura podobna do tarczy słonecznika, rozmiar
trzech arbuzów. Oczywiście nie wisi to na ogonku takim jak jabłko, tak że nie ma się czego
obawiać. Oprawienie tego to trochę roboty i do tego okrutnie się klei. Żeby potem domyć ręce,
trzeba użyć jakiejś tłustej maści. Natomiast z całego owocu zjada się jakieś 25-30%. Są to małe
woreczki z potężną pestką. Ciężko mi określić smak, niektórzy mówią, że jest podobny do
mandarynki. Natomiast passion fruit ma wielkość właśnie niewielkiej mandarynki i ma twardą
skórę, którą wręcz można nazwać skorupą. Żeby go otworzyć, trzeba nacisnąć i wtedy ładnie pęka.
Wewnątrz jest coś w rodzaju śluzu z pestkami, smak słodko-kwaśny. Na początku lekko zalatywał
mi cebulą. Sok przyrządzony z tego, to coś wspaniałego.
Z szybkich przekąsek, jaki można dostać na mieście, jest grillowana kasawa, matoke, wołowina,
kukurydza. Grille robi się z felg samochodowych nakrytych siatką zbrojeniową. Ceny tego są
śmieszne. Do tego jest jeszcze ciapatti, coś podobnego do naszego naleśnika, tylko że sztywniejsze
i smak neutralny. Można kupić coś, co nazywa się roleks, czyli ciapatti z jajecznicą z kapustą i
pomidorem, położoną na nie i zwinięte. Kolejną rzeczą wartą uwagi jest sungusa. Małe trójkąciki z
chrupkiego ciasta smażone na głębokim oleju z nadzieniem warzywnym lub mięsnym. Do tego inne
rzeczy takie jak nasze racuchy etc. W hinduskich supermarketach można dostać makaron, czy też
inne europejskie produkty, także da się zjeść po naszemu, a ceny są podobne do Polskich. Z mięs
najtańsza jest wołowina, dlatego jest tak popularna, dalej wieprzowina i koźlęcina, najdroższy jest
kurczak. Dla tych, którzy nie mieli okazji spróbować, koźlęcina jest bardzo dobra. Trochę jak
kurczak, ale nie tak sucha.
Trochę inny rynek napojów ma tu Coca-cola. Krest, jest trochę jak tonik, ale nie tak gorzki i
bardziej cytrynowy, stoney to z kolei słodki i ostry imbirowy smak. Mirinda Fruit- czerwona
mirinda, słodki smak owowcowy, druga jest zielona: jabłkowa. Do tego czerwona Fanta. Całość
zamyka ananasowa Novida.
Używki
Nie jest ich wcale tak dużo. Nawet osoby, o których się mówi, że mają problemy z alkoholem, nie
wyglądają tak, jak my możemy to sobie wyobrazić. Pojedyncze osoby (w Kaichurze kojarzę
jednego, może dwóch) są typowymi pijakami, tak jak to znamy od nas. Oczywiście przemysł
alkoholowy ma sukces, ale aż takiego odbicia na społeczeństwie to nie ma. Wódka jest
sprzedawana w małych woreczkach (butelko też są). Do tego lokalne piwo. Papierosy są tak
rzadkie, że chyba nie doliczyłbym się dziesięciu osób, które widziałem palące przez ponad 4
miesiące. Jeżeli chodzi o narkomanię, to mają tu wielki problem. Tak mówią, a kiedy pociągnie się
temat, okazuje się, że znają tylko marihuanę. Jeden znajomy zapytał mnie, ile kosztuje u was
kilogram(!) marihuany. Po szybkim przeliczeniu odparłem, że ok. 30 000 000/=. Tamten klęknął
wręcz z wrażenia i odparł, jak chcesz, to ci przyniosę kilogram. Pytam się ile kosztuje,
odpowiedział, że ok 15 000/=.
Ubranie, moda
Ciężko jest znaleźć tutaj coś co można by nazwać tradycyjnym strojem. Coś, co od początku do
końca jest zdefiniowane, to Kanzu. Jest to męski strój, coś w rodzaju długiej koszuli koloru białego
lub kremowego. Sięga ona do kostek i zakładana jest na biały T-thirt, do czarnych garniturowych
spodni i butów. Na nią zakłada się czarną marynarkę. Jest to strój odświętny na wesela czy
introduction. Np. również cała królewska świta była w to ubrana. Natomiast oficjalnym strojem
wizytowym jest zwykły garnitur. Kobiece sukienki to zawsze wytwór nieposkromionej fantazji.
Jedyną cechą charakterystyczną są bufiaste rękawy, z tym, że jest to jeden buf, bardzo wysoki,
wręcz szpiczasty. Innym popularnie spotykanym typem, jest sukienka na ramiączkach, a do tego
używana jest chusta z tego samego materiału, zakładana w ten sposób, że leży na lewym ramieniu,
dołem przechodzi pod prawym i oba końce również są wciśnięte pod lewe ramię.
Strój codzienny natomiast, równa się bardziej temu, co kto znajdzie. Jeśli już ktoś ma coś lepszego,
to z reguły jest to totalny kicz, szczególnie okoliczni cinkciarze nie wybrzydzają w butach czy
kurtkach dla płci przeciwnej. U kobiet popularne są spódnice. Czasami trafiają się spodnie, ale są w
zdecydowanej mniejszości. Większość kobiet nosi krótkie włosy ze względu na wygodę,
dziewczęta, ze względu na szkolny regulamin. W pewnych miejscach, co druga buda to salon
fryzjerski. Jest to jeden z najpopularniejszych zawodów. Jeżeli kobieta ma tu ładne długie włosy,
warkoczyki, dredy etc, są one doczepiane. Czasami są dziewczyny z naturalnymi długimi włosami,
ale to rzadkość. Zresztą da się to poznać.
Zdrowie, medycyna
To jest trochę skomplikowana sprawa. Sporo osób (ok. 20% wg statystyk) może być nosicielem
wirusa HIV lub być już chora na AIDS. Teorii na temat możliwości zarażeń etc, jest wiele, ja wiem,
że mnie pozostaje tylko polegać na Bogu, wobec pośród jak wielu różnych, nieznajomych ludzi się
poruszam, jak zajmowałem się też dziećmi w wieku <2 w sierocińcu o których wiedziałem, że są
chore. HIV jest o tyle ciekawy, że można go już roznosić, a badania będą dawać wyniki ujemne.
Zainteresowanym polecam książkę „AIDS, zmowa milczenia”.
Poza tym malaria. Wiem że jest kilka rodzajów malarii, ale ja już to przechorowałem, więc co nieco
mam w tej branży do powiedzenia, a raczej do potwierdzenia pewnych informacji. Szybko
rozpoznana malaria pozostaje kwestią dokładnie 3 dni do wyleczenia. Ja obudziłem się trochę
nieswój i postanowiłem zostać w domu. Andrzej wyszedł na cały dzień, ale po paru godzinach już
wiedziałem, że mam malarię: zimno, ból głowy, osłabienie, gorączka. Ta ostatnia była nie taka
mała, w dalszym etapie choroby. Kiedy wrócił pojechaliśmy do szpitala. Oczywiście wizyty są
płatne, ale nie jest to żaden kosmos. Wiedziałem już wcześniej, z poprzedniej wizyty oraz od
znajomego, że robią tu testy, również na malarię. Wizyta u lekarza, krótka rzeczowa rozmowa,
skierowanie do laboratorium, pobranie krwi, pół godziny i wyniki gotowe. Jeszcze przed
laboratorium dostałem domięśniowo zastrzyk na obniżenie gorączki i rozrzedzenie krwi. Po
odebraniu wyników, kolejny zastrzyk już na samą malarię, paczka coatinu (24 tabletki, 4 tabletki co
12h) i paracetamol. Cała przyjemność ok. 50 000/=. po trzech dniach brania leku, rzeczywiście na
kolejne 2 dni pozostała tylko gorączka, ja wróciłem do pracy. Sam szpital, obsługa, sterylność jest
w porządku. Tym, którzy myślą że płucze się tam igły wodą mówię stanowcze nie.
Inną przygodą, którą miałem były wrzody na żołądku. Sprawa była ok miesiąc przed malarią w tym
samym szpitalu i procedura mniej więcej taka sama. Ta diagnoza to był akurat dla mnie wyrok, bo
pozostał mi tylko porridge do picia, bo dieta wrzodowa jest bardzo restrykcyjna, organizm
osłabiony też nie wszystko akceptował. Ale po 3 dniach, na modlitwę mojego przyjaciela Bóg mnie
uzdrowił, i od tego momentu jem normalnie, nie mam żadnych problemów. Chwała Bogu! Wyniki
ze szpitala zachowałem jako dowód, leki poleciały do latryny.
Paradoksem jest to, że pierwszy problem zdrowotny jaki miałem w afryce to... przeziębienie.
Kultura jest taka, że wchodząc do mieszkania ściąga się buty. Więc ja przez cały dzień stałem na
betonowej posadzce, no i się przeziębiłem. Jeśli kogoś interesuje, co ja robiłem w tym czasie i czy
nie miałem jakiś butów na zmianę, to byłem u Faith i przygotowywałem pizzę, osiem sztuk, bo
Duke Team ze Stanów wyjeżdżał, i chciała ich pożegnać.
Apteki są i w miasteczkach i w wioskach, nawet bardzo małych (tych przy głównej drodze). Ceny
natomiast całkiem przystępne, asortyment wystarczający.
Praca
Z pracą jest tak, że każdy się chwyta, czego może. Najpopularniejsze zawody to stolarz, murarz,
spawacz, krawiec i kucharz małej gastronomii, nauczyciel. Najlepsze to lekarz i prawnik, czyli
norma. Co do jakości usług, nie ma za wiele do zarzucenia, np. meble są wykonywane z litego
drewna, i bardzo ozdobnie. Spawacze mają pracę, bo drzwi i okna są tu metalowe i to jest ich
główny produkt. Do tego jakieś zamówienia specjalne. W samej Kaichurze jest trzech spawaczy, i
chyba pięciu stolarzy (wieś ok. 500 mieszk.). Murarze pracują jak najemnicy ciągając się od miasta
do miasta. Krawiectwo rzecz naturalna, mała gastronomia, to przekąski na mieście, lub po prostu
gotowanie w garnku jakiejś strawy, obok jest stolik czy też wewnątrz małego pomieszczenia i tyle.
Do tego dochodzi drobny handel. Sęk jest w tym, że te sklepiki czy też bary są ich mieszkaniami,
dlatego są otwarte do późna. Większość życia toczy się na zewnątrz, mieszkania służą do spania.
Zamykając bar czy sklep zamyka taka osoba też własne mieszkanie. Nauczyciel zarabia tu ok.
5000/= dziennie. Mojemu majstrowi na budowie płacę 15 000/= na dzień. Robocizna jest bardzo
tania.
Inną ciekawostką jest to, że tutaj wszystko da się zrobić za pomocą motyki i maczety. To dwa
najpopularniejsze narzędzia, i naprawdę praktyczne.
Rozrywka
Nie ma ich wiele, więc atrakcją wszystko, co jest choć trochę inne od szarej codzienności. Muzyka
jest wszechobecna. Każdy ma jakieś radio, jak nie to, muzyka leci na głos z telefonu. W taxie, w
autobusie, wszędzie. Jak jest wesele, to oczywiście zbiegnie się pół wioski. Ciekawostką jest, że
wioska, nawet najmniejsza, a stół do bilarda jest. W Kaichurze są dwa, w Kyenjojo chyba 5.
Najpopularniejszą grą jest LUDO, czyli chińczyk. Plansze są oprawione w ramy i szkło, jak obrazy,
kostkę obraca się w małym plastikowym pojemniku i wyrzuca na planszę. Reguły są trochę
zaostrzone, niż te które znamy z Polski. Inna gra, to warcaby. Ogólnie spędza się przy nich czas, w
ciągu dnia, jak np. sprzedawcy z sąsiadujących sklepików, czy klienci, albo wieczorem po pracy w
miejscach które działają jak kasyna. Do tego najpopularniejszym sportem jest oczywiście piłka
nożna.
To by było na tyle, z tego z miarę treściwego streszczenia. Budowa posuwa się do przodu, nie tak
znowu szybka, bo finanse nie bardzo chcą iść w parze z potrzebami. My prywatnie
przygotowujemy się do Święta Niepodległości, z którego relację też zamierzam przesłać.
Wszystkich zainteresowanych odsyłam na uganda.info.pl. Tam można znaleźć wszelkie aktualności,
informacje o projektach i naszych działaniach.
Pozdrawiam
Joel Apuuli Paul