Pielgrzymka do Rzymu, dzień XXXIX 12 sierpnia
Transkrypt
Pielgrzymka do Rzymu, dzień XXXIX 12 sierpnia
WAPM - Grupa Zielona Pielgrzymka do Rzymu, dzień XXXIX 12 sierpnia 2006 sobota Budzę się automatycznie jak zawsze o godzinie 6.00. Jednakowoż inny to dzisiaj jest poranek. Nie muszę zwijać wilgotnego namiotu. Wyciągam się leniwie w moim cienkim śpiworze. W nocy nawet spociłem się w nim, mimo że miałem na sobie tylko kąpielówki. Kanapa, na której przyszło mi nocować była miękka. To nie to, co ostatnio, gdy jakiś kamień uwierał mnie w biodro, mimo że leżałem na karimacie. W końcu jednak wstaję i myję się. Modlitwa poranna i przejście korytarzem do kościoła. Wychodzę tam już o godzinie 7.40 w przekonaniu, że zdążę jeszcze odmówić Różaniec. Kiedy już miałem wejść bocznym wejściem do nawy głównej, usłyszałem stamtąd głosy modlących się. Patrzę w stronę ołtarza, ale nikogo tam nie ma. Wysuwam głowę za drzwi i widzę grupkę kobiet z padre Gianni w środku. Odmawiają na głosy poranną Jutrznię. Siadam w ławce i rozglądam się w poszukiwaniu Brewiarza. Nie ma już żadnego wolnego. Szkoda. Krótko przed godziną 8.00 kończą się modlitwy brewiarzowe. Padre idzie do zakrystii i w kilka minut potem idzie już do ołtarza. Ma na sobie zielony ornat. Kobiety intonują jakąś pieść religijną. Zauważyłem, że w międzyczasie dochodzi kilka zakonnic. Jakiego one mogą być zgromadzenia? Nigdy w Polsce nie widziałem takich habitów. Granatowe, krótkie habity i takież czepki z białą lamówką. Przede mną siedzi kobieta mająca pod opieką grubą dziewczynę w wieku 16 – 20 lat. Dziewczę to musi być chyba upośledzone, bo często odwraca się do tyłu i do każdego uśmiecha się dosyć długo. Podobają mi się śpiewy międzylekcyjne i głos samego prezbitera. Po Komunii św., padre czyta ogłoszenia parafialne. W pewnym momencie słyszę, że coś mówi znajomego Danziga, tutta Polonia, Cecha, Austria e Italia… . Aha, to mnie mówi. Nie zamawiałem żadnej reklamy. Pielgrzymka nie jest dla rozgłosu ile na chwałę Bożą. Padre rekomenduje mnie grupie około 20 wiernych obecnych w świątyni. Pewna starsza kobieta trąca mnie w ramię i pyta, czy ten pellegrino, to ja. Potwierdzam, a wtedy ona mówi: „Bravo!”. Po udzieleniu błogosławieństwa padre idzie do zakrystii. Mnie natomiast obstępują zebrani na Eucharystii zebrani i mówią: „Bravo! Bravo! Il grande forza!”. Stoją przy mnie siostry zakonne i pytają, czy znam język włoski, bo one też są „solo italiano”, a tak bardzo chciały zamienić ze mną słowo i zapytać o szczegóły pielgrzymki. Przy moim ograniczonym zasobie słownictwa włoskie niczego interesującego nie dowiedziałyby się ode mnie. W sukurs przychodzi nam matka przełożona. Rozmawiamy po angielsku. Pyta mnie co robię w Polsce, a gdy usłyszała słowo katechista, od razy zaczęła zadawać fachowe pytania dotyczące młodzieży w Polsce. W tym czasie podchodzi do nas padre i tłumaczy naszą rozmowę na włoski. W ten sposób szybciej nam się rozmawia. Matka chce jeszcze więcej wiedzieć i zaprasza mnie na obiad do klasztoru. Wymawiam się, tłumacząc, ze mój czas jest tu ograniczony. Kiedy wyruszę z parafii św. Oktawiana, to wrócę dopiero wieczorem. Zakonnica kiwa głową ze zrozumienie i wręcza mi na wydatki w mieście banknot 50 euro. Zszokował mnie fakt, iż mam brać pieniądze od zakonnicy. Wymawiam się, ale padre naciska, aby wziąć, bo kobieta gotowa obrazić się na mnie. Dobrze, więc biorę i serdecznie dziękuję. Tak w ogóle to przez te kilka minut tutaj poczułem się niczym gwiazdor filmowy na rozdaniu Oscarów. Właśnie kończę śniadanie, gdy wchodzi padre Gianni. Rzuca mi na stół garść biletów na komunikację miejską. Chce wiedzieć, czy jestem głodny. Odpowiadam, żeby nie zaprzątał sobie mną głowy, bo zjem coś w mieście. Szybko wychodzę na stację kolejki miejskiej. To całkiem blisko. Po drugiej stronie ulicy. Biletu nie skasowałem, bo automat kasujący jest zepsuty. Później ktoś mi wyjaśnił, że w tej sytuacji należy na bilecie napisać datę i godzinę podróży, a wtedy nie będzie problemów z kontrolerami kolejowymi. Jadę około 10 minut, po czym wysiadam na siódmym przystanku, jakim jest S. Pietro. Już w kolejce zorientowałem się, za kim mam iść po opuszczeniu pociągu. Liczne grupy turystów maszerują mocno ściskając w rękach plany Rzymu. Idę za turystami z Londynu. Co prawda widziałem już z okna kolejki kopułę bazyliki św. Piotra, ale jest mi wygodnie iść z tymi, którzy idą tam niewątpliwie. Istotnie, nie jest daleko. Po kilku minutach wchodzę na Plac św. Piotra w Państwie Watykańskim. Widzę to, co widzi się zawsze na ekranie telewizora. Jestem w Watykanie. Tak oto z Bożą pomocą kończy się moja długa piesza pielgrzymka przez pół Europy. Tutaj kończą się moje zapiski pielgrzymie w zeszycie, który w tym roku przebył ze mną pół Europy. Odtąd wydarzenia biegły jakby innym, szybszym torem. Chwilę kontempluję widok Placu św. piotra oświetlonego sierpniowym słońcem. Przez moment widok zdaję mi się nierealnym. To wszystko, co widzę „na żywo”, zawsze widziałem na ekranie http://wapm.pl/portal Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 19:14 WAPM - Grupa Zielona telewizora, a teraz mam na wyciagnięcie dłoni. Tłumy turystów spacerują po placu. Inni siedzą, na czym popadnie i czytają swe przewodniki. Wyciągam kamerę. Proszę najbliższą osobę, aby uwieczniła mnie przez kilka sekund. Indagowana osoba robi to z uśmiechem. W tak słynnych miejscach jak to, gdzie właśnie znajduję się, nie trzeba dużo mówić. Wystarczy pokazać tylko przedmiot, a druga osoba chwyta w lot prośbę. Idę do kolejki, jaka formuje się po drugiej stronie placu. W zasadzie są dwie równoległe kolejki. Jedna do Grobu Sługi Bożego, Jana Pawła Wielkiego, a druga na kopułę bazyliki. W pierwszej stoję dwie godziny. Po dokładnej kontroli służb porządkowych detektorami metalu, mogę udać się do krypty papieskiej. Po drodze grobu poprzedników na naszego Papieża. Zwłoki dwu papieży są nawet w naturalnym stanie, tzn. nie rozłożyły się. Zupełnie jak ciało św. Bernadetty. Idę w długim szpalerze pielgrzymów. Nareszcie widzę białą marmurową płytę z łacińskim napisem: Jan Paweł II. I to wszystko. Nie ma możliwości, aby przyklęknąć i pomodlić się na Grobie. Pośpiesznie odmawiam „Zdrowaśkę” załączając wszystkie intencję, z którymi pielgrzymowałem przez kilka krajów Europy. Dobrze, że wcześniej na trasie „pogadałem sobie” z Janem Pawłem Wielkim, więc teraz bardzo szybko przypomniał sobie o moich troskach i prośbach. Usiłuję filmować Grób, ale ochroniarz prawie odpycha mnie i woła: „No video! No video!” Robię dwa kroki do przodu i kiedy ochroniarz odwraca się ode mnie, filmuję zza czyichś pleców. Tłum pielgrzymów i turystów powoli przesuwa się do kolejnych krypt grobowych, a ja z nimi. Ludzie w spokoju beznamiętnie oglądają „z marszu” kolejne groby. Obawiam się, że po prostu „zaliczają” kolejny punkt pobytu w Rzymie. Znacznie dłużej przychodzi mi czekać na wejście na kopułę Bazyliki, bo prawie cztery godziny. Będąc w połowie kolejki, miałem ochotę zrezygnować już i po prostu pójść na zaległe śniadanie, bo strasznie ssało mnie w brzuchu. Bałem się omdlenia z głodu. Co prawda, gdzieś na horyzoncie ulicy widziałem karetkę pogotowia, która zabierała jakiegoś człowieka spod Bazyliki, ale nie uśmiechało mi się korzystać z usług włoskiej służby zdrowia. W końcu dotarłem na szczyt kopuły. Widok zaiste wspaniały. Pierwsze, co zauważyłem, to wczorajsze wzgórza, spod których po raz pierwszy ujrzałem Bazylikę. Wtedy jeszcze nie wierzyłem, że Rzym jest już na wyciągnięcie ręki. Pięknie prezentują się ogrody papieskie. Na klombie nowy herb papieski Benedykta XIV. Idę na drugą stronę kopuły. Wszędzie mnóstwo turystów z całego świata. W końcu wszystkie drogi wiodą ponoć do Rzymu. Pode mną Plac św. Piotra. Nieco dalej Zamek Anioła. Jeszcze dalej Koloseum. Ponadto mnóstwo kościołów. Trzeba schodzić w dół. Zajmuje to trochę czasu, gdyż nie jestem sam na schodach. Będąc już na dole, kieruję się do wnętrza Bazyliki św. Piotra. Znów tłumy. Dookoła przepych zabytków. Nie sposób ich wszystkich opisać i objąć wzrokiem. Wszak mój dziennik pielgrzymkowy nie ma zamiaru udawać przewodnika turystycznego. Po głowie chodzi mi sprawa zapalenia świec wotywnych, które obiecałem rodzinie Singer z Austrii, jak i sprzedawczyni z wiejskiego sklepu, oraz Christinie i Lucas`owi. Pytam wszędzie. Nie da rady. W bazylice w ogóle nie żadnych świec woskowych. Są tylko żarówki elektryczne. I co teraz mam robić? Sam nie wiem. Zgnębiony głodem, uciekam od świętości watykańskich. Udaję się najpierw do toalety, aby załatwić pewne niecierpiące sprawy, a potem na Pocztę Watykańską. Wszędzie pełno ludzi. Kupuję 10 widokówek i znaczków. Szybko siadam przy stoliku i piszę pozdrowienia dla znajomych i rodziny. Jak tu coś sensownego sklecić, skoro jest tu tak duszno i tłoczno. Język przysycha mi do podniebienia. Chwytam stojącą na stole butelkę z wodą i łapczywie piję. Turyści z Węgier są skonfundowani moim zachowaniem. Acha, to pewnie była ich woda mineralna? Köszönöm! Bocsanat kerek! (Dziękuję! Przepraszam bardzo!). Nareszcie koniec pisaniny. Zajęło mi to prawie godzinę czasu. Niesamowite! Opuszczam Watykan i kieruję się w stronę dworca kolejki miejskiej. Po drodze wstępuję do pizzerii, aby jakimś tanim daniem oszukać swój głód. Pizza na wagę? Dobrze, niech będzie, ale szybko. Za napoje dziękuję, bo są nieprzyzwoicie drogie tutaj. Pizza jest równie wstrętną, jak lokal, w którym ją serwują. Ciekawe, ale jak dotąd najlepszą pizzę jadłem przed wielu laty w północnej Grecji. Jadę kolejką na Tiburtinę. Tu szukam dworca autobusowego. Jest już po godzinie 17.00 i większość okienek kasowych jest już zamkniętych. Ludzie czekają na swe autobusy, które rozwiozą ich w różne części Europy. Na stacji kolejowej Tiburtina znajduje się nędzny supermarket, w którym ubodzy podróżni zaopatrują się w prowiant przed opuszczeniem Rzymu. Dookoła panuje okropny brud i smród. Pełno papierów i puszek po piwie. Żebrzące Cyganki z Rumunii i różnego autoramentu menele. Kiedy tu byłem przed laty, jakoś tyle tego typu elementu nie widziałem, chociaż był to czas „azyli politycznych”. Totalnie zmęczony wracam na plebanię kościoła św. Oktawiana. Zajmuje mi to prawie godzinę jazdy kolejką. Wchodzę do swego pokoju. Zaraz też przychodzi ładna nastolatka i w imieniu padre Gianni`ego zaprasza mnie grill`a. Uprzejmie dziękuję za zaproszenie. Szybko biorę kąpiel i zmieniam odzież, bo nie http://wapm.pl/portal Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 19:14 WAPM - Grupa Zielona uchodzi iść „na imprezę” w przepoconych ciuchach po całym dniu wędrówek po mieście. Z tyłu za plebanią znajduje się małe patio. Tu właśnie jest grill. Padre ma gości. Starsze małżeństwo i drugie, nieco młodsze z dwójką nastoletnich dziewcząt. Siedzimy przy długim drewnianym stole i gawędzimy sobie. Padre dogląda kiełbasek i karkówki nad ogniem. Woń pieczonego mięsa rozchodzi się dookoła. Do picia mamy wodę mineralną i piwo, a na deser lody, o które od dłuższego czasu proszą dziewczynki. Starsze małżeństwo dzisiejszy dzień spędziło w nadmorskiej Ostii. Ponoć jest tam ładnie. Nie wiem, czy nasze nadbałtyckie plaże na Jantarowym Wybrzeżu nie są ładniejsze? No, oczywiście. Bałtyk jest chłodniejszy, ale nie w tym rzecz. Chyba jutro pojadę kolejką tam. Pytają mnie, co dzisiaj zobaczyłem. Odpowiadam, że jak na moje możliwości czasowe, to mało. Obiecuję, że dokonam wpisu pamiątkowego do księgi parafialnej. Prosi mnie o to padre Gianni. Andrzej Gołębiewski http://wapm.pl/portal Kreator PDF Utworzono 2 March, 2017, 19:14