Kurs Sternika - dziennik pokładowy
Transkrypt
Kurs Sternika - dziennik pokładowy
Szanowni Uczestnicy! (no bo przeca pełnoletnie potwory jesteście, to do Rodziców chyba pisał nie będę), Niniejszym oficjalnie ogłaszam otwarcie pierwszej edycji Dziennika Jachtowego Kursu JSM CHRIS. Mam nadzieję, że coś uda się napisać – w końcu ponoć szkolenia nudne są i tyle – a lektura przyprawi Was o szybsze bicie serca, i umili Wam wspomnienia przy wieczornym, zimowym kominku :-). Do usłyszenia! kpt. Mateusz Mroczek INFO DLA ZAINTERESOWANYCH RODZICÓW: Pod adresem http://www.marinetraffic.com/en/ais/details/ships/shipid:316364/mmsi:261019660/imo:0/ves sel:SUNRISE możecie „na bieżąco” śledzić naszą pozycję. Piszę „na bieżąco”, gdyż działanie tego systemu zależy od naszego przebywania (lub nie) w zasięgu stacji odbiorczych na brzegu, oraz częstotliwości aktualizacji informacji na stronie. Innymi słowy, to, że nas tam nie widać, to nie znaczy, że przyszło ISIS, Dobra Zmiana albo że pożarł nas tłum helskich turystów ;-). Dzień 1, środa, 10.08.2016 Głód, pośpiech i nuda Od rana wszystko zgodnie z planem. Do Gdańska dotarłem o 0730*. Filip dołączył chwilę po 0800. Reszta ciut potem. Głodni, brudni wypociągowani i niewyspani. Kurczę, myślałem, że auto mam duże. Jakoś jak jadę z moją trójką potworów na wakacje, nawet długie, to się mieścimy bez problemu. A tutaj pięć dorosłych sztuk i bagaże, i był mały problem... Cóż. Dobrze, że tylko kwadrans jazdy przed nami. Szybki postój w Biedronkopodobnym sklepie po drodze na śniadaniową, równie szybką drożdżówkę, i jazda na przystań. Chwila czekania na odbiór jachtu, godzinka instruktażu w zakresie różnych instalacji i... jesteśmy na swoim. Teraz godzinka kłapania dziobem z naszej strony, sprawdzenie „zadań domowych” (co poniektórzy nie mieli! Donoszę uprzejmie!), i odjazd. Większość drogi na Hel powoził Oskar. Najpierw sobie trochę pogadaliśmy – niby o d... Maryni pierdołach niczym ważnym, ale tak naprawdę już szkoleniowo. Zawsze wiedzę można jakoś przemycić... A potem na godzinkę dołączyłem do Oli na drzemce, licząc, że towarzystwo dowiezie nas pod Hel w całości. I o dziwo tak się stało... Głód nie, ale nuda nadal jest Parkowanie, i niemalże biegiem na obiad. Dziś wyjątek – firma karmi na mieście. Wow. Napełniwszy brzuchy** i pokomentowawszy Polskich Wczasowych Januszów Okupujących Ulice napadliśmy Polo Market. Sterroryzowawszy młodą, „sezonową” kasjerkę żądaniem faktury, ukradliśmy wózek*** i wróciliśmy do portu. Tamże nastąpiła, jak by to klasycy rzekli, jaka piękna katastrofa – Gosia postanowiła utopić telefon. Wersja oficjalna mówi o wysunięciu się tegoż z kieszeni przy poprawianiu sznurków, ale sam widziałem ten piękny olimpijski rzut i niedoścignioną parabolę lotu... ;-). Po krótkiej chwili histerii**** towarzystwo poszło spać, a Gosia szukać nowego telefonu faceta szczęścia płakać w krzakach oddać wózek*****. Dwie godziny błogiej ciszy6*... O 2000 startujemy z zajęciami merytorycznymi. Dziś plan tak do 2200-2300... To szkoła??? A przecież mamy wakacje... Na dzińdybry piszą test. Na żeglarza. Taki test sztuk raz. Tylko... czemu stękają już czterdzieści minut, a na kartach odpowiedzi puste miejsca...? Wyniki były... Zgodne z oczekiwaniami, niestety. Nie zdał nikt... Przynajmniej będą się uczyć uważnie :-). Odpalamy światełkologię i przepisy. Ale będzie nuda! Po kolacji kapitan oszalał. Zmywa! * Wyjechawszy ze Szczecina o 0245 (w roli kierowcy)... ** Ze złotych napojów tylko soczek jabłkowy był... Niestety... *** W tym momencie pełen żarcia. Jeszcze. **** Ach te kobiety. ***** Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby jeszcze Zosiek tu był. Zainteresowani wiedzą, o co chodzi :-). 6* Na ogarnięcie papierów, księgowości, ... Dzień 2, czwartek, 11.08.2016 Dzień kłapania dziobem Wieje, popaduje i do domu daleko. Robimy typowy dzień szkolny – śniadanie, a potem wykłady. Przepisów część dalsza, jakieś meteo... Trochę o dokumentach, obowiązkach dyrekcji żagłówki i takich tam. Przed obiadem dwie godzinki na self study – nawet udane, grzecznie wszyscy czytali... Obiad znów szaleńczy – pogotowałem i znów pozmywałem (jako tako). Po obiedzie godzina drzemki, a następnie rozrywka intelektualna – gadamy dalej, ale z otwartą komorą silnika. Gosia biedna zbladła jak zobaczyła te wszystkie rurki i kabelki, a do tego usłyszała pytania testowe na ten temat... Ale jakoś daliśmy radę :-). Krótka pogadanka przerodziła się w ponad dwie godziny i kupę zabawy, zakończonej następną godzina luźnych, naukowych rozmów przy stole... A i prądy sobie jakieś policzyliśmy, sprawdziliśmy, dlaczego za 10 godzin rozładuje nam się akumulator (i co w związku z tym)... Generalnie dzień udany. Dzień 3, piątek, 12.08.2016 Śpiochy! Poranek zaczął się o 0500. Dla mnie. Trzeba było trochę postukać w klawiaturę... Towarzystwo zaspało – pomimo ustaleń nikt nie wstał. No to za 15 ósma zostali wstanięci*... Szybkie ruchy śniadaniowe, i działamy z planem dnia. Pogoda niestety nie zachwyca – wciąż wieje (rozsądnie, ale w porcie płasko nie jest) – i nie zamierza przestać. Tak więc chcąc nie chcąc po krótkim wprowadzeniu teoretycznym zaczynamy próby zdemolowania portu... Jak przeżyjemy, to może trochę dziś pogadamy, a po obiedzie odjazd, chyba do Gdańska. Ciekawe, na kogo wypadnie prowadzenie pierwszego przelotu? Sznurki na sucho i na mokro, czyli łodsznurowani (w końcu)! Planowane dwadzieścia minut opowiadania o manewrach przerodziło się w godzinę**. A potem... Start! Na pierwszy ogień poszedł dumny i blady Oskar. A potem reszta... Każdy po dwa kółka, jakieś tyłowanie, i po dwa podejścia na sucho (bez sznurków). Przerwa (zaschło mi w gardle od gadania), i to samo, tylko już ze sznurowaniem. Było wesoło – parę razy kursanty zostawiły desant na brzegu (zapomniawszy o tym, że wiatr ich ucieknie od brzegu szybciej, niż myśleli), zaliczyliśmy ze dwa brzegobrzdęki... Jak przyszła 1430 i pora obiadu, okazało się, że nie żyjemy. Bleee.... Good news: jak na pierwszy raz, to manewry idą całkiem nieźle. Jestem pod wrażeniem. Oskar wszystko planuje i robi z namysłem. Filip ostro, jak świeży kierowca, ale pewnie. Kuba precyzyjnie i spokojnie. Gosia biedna czasem się przestraszy :/, ale za to ma bardzo dobre odruchy... Jest szansa, że będzie dobrze. Gdyby jeszcze tak nie rumakowali z prędkością***... Obiad zasadniczo w milczeniu, nikt nie miał siły gadać. Wracamy – wszyscy oczekują drzemki technicznej – a tu nie ma lekko... Szybki wykładzik z wprowadzenia do mapologii, i Oskar na pierwszy ogień planuje przelot do Władka. Grot na drugi ref, i odjazd! Pierwszej części przelotu nie pamiętam. Spałem. Zdaje się, że Ola uratowała Oskara przed byciem upaństwowionym przez tramwaj Hel-Gdańsk. A poza tym dali radę. Druga część przelotu – spokojna żegluga. Z niespodzianek to załoga nie zauważyła towarzyszącego nam od jakiegoś czasu jachtu (dość blisko), i choć do portu była raptem mila, Oskar Dyrektor jakoś nie zbierał się do składania żagli... No ale to już była ciemna noc, a on blady świecił na odległość, martwiąc się, jak w port trafić... Chyba można to próbować usprawiedliwić. * Modulo Filip, który nadal okupuje mesę zawinięty w śpiwór. ** Jak zwykle nie potrafię się zamknąć. Ale i materiał myślał i odpowiadał na pytania... *** 1 czy półtora węzła to mało. Ale jak się jest 5 metrów od brzegu, to nagle jest to pierwsza kosmiczna... Dzień 4, sobota, 13.08.2016 Grossendorf, czyli długi weekend we Władku Dotarliśmy ok. 2300. Po manerwach – bardzo dobrze, tylko znów ciut za szybko – traumatyczne przeżycie. Nie licząc mieszkańców miasta i załóg jachtów śpiących obok byliśmy chyba jedynymi trzeźwymi ludźmi w promieniu kilometra... Tłumy wesołej młodzieży przewalały się przez port i okoliczne wejścia na plażę. Brr! W tych okolicznościach przyrody uciekliśmy szybko w piórnik, pożarłszy naprędce po pół metra wyrobu zapiekankopodobnego z budki. Nawigatorem będę Twym... Rano. Zaspali. Śniadanie. Mycie. Jak zwykle. A potem... Monitor na stół, i Ola próbuje przerobić ich na nawigatorów. Jak na razie ilość pojęć zaczyna ich przerastać – coś im opalenizna z buzi schodzi... ;-) Pod koniec wykładu bladość osiągnęła poziom przezroczystego przerażenia. Co poniektórzy nieśmiało próbowali wycofać się z egzaminu... Ale dostali klapą od śmietnika w dekiel drobne słowa otuchy, i zmienili zdanie. Chyba. Aby wszelkie kursy, namiary, headingi, bearingi i COGi nie wyparowały od razu, chwila przerwy – czas na zakupy, bo w szafkach prowiantowych pachnie malizną... Po powrocie siadamy do zadania nawigacyjnego. Przeczytawszy treść*, kursanty... wymiękły. No ale, krok po kroku, w pracy grupowej**, jakoś poszło. Jutro będę musiał sprawdzić to precyzyjnie, bo w połowie poszłem sobie spać, ale na oko nawet trafili tam, gdzie mieli. Po zadaniu Obiad by Ola®, i szybkie szykowanie kolejnego przelotu, do Gdańska. Wśród jęków protestów i rozpaczy*** padło na Gosię. Co prawda rano był plan pomanewrowania trochę w porcie, ale okoliczności przyrody jakieś takie mało sprzyjające... Kapu kapu luj, migu migu mig Realizacja przelotu... hm... jak zwykle :-). Instruktory lenie śpią (choć, póki się nie ściemniło i nie rozpadało, coś tam im poopowiadałem o ratownictwie – ponoć się podobało), a ekipa Kuba jedzie. Wyznaczył się na pierwszego wachtowego i... tak został. Nie dał się odspawać od kółka aż do samego wejścia do Gdańska, gdzie, chyba z nudów, wykopał go Filip. Nie przeraził go nawet chodzący co jakiś czas luj, ani mnogo korabliaw świecących na Zatoce... Fajnie! Freistadt Danzig... ...powitał nas samochodową szafą na wejściu. Mama Kapitan ciut chyba się zamotała w światełkach, podobnie jak kierowcy – no ale chyba taki był cel, no nie? Nie ma letko w tym zawodzie, oj nie... Chciało się dowodzić – to się ma! ;-) Na osłodę powiem, że parkowanie poszło Gosi prawie idealnie :-). A sama Motława nocą... Koncerty, światła... Pięknie! Gdyby jeszcze tylko nie bolała mnie głowa :/. * Zadania najłatwiejszego. ** Jak w MO za PRL. Oskar myśli, Gosia pisze (ej, bez przesady, ja też myślałam parę razy!!!!), reszta przesłuchuje, a może podsłuchuje? *** A taka szczęśliwa potem była, że może z przywilejów korzystać i nie musi marznąć i moknąć... Dzień 5, niedziela, 14.08.2016 Gdańsk na okrągło Jak zwykle nikt nie wstał. Chyba im się budziki popsuły... Szybkie mycie, śniadanie, legalizacja postoju, i czas na sprzątanie, bo brudem zarośniemy. Jak tylko będziemy wszyscy pachnieć, wracamy do nauki :-). Posprzątali, wodę z zęzy odkurzyli, pokład zalali... Pora znów pokłapać dziobem. Akademicki secik – półtorej godzinki – z testem z ratownictwa. Opowieści dziwnej treści jak zwykle... Dobrze, że skończyłem, bo zaczęli ziewać – choć oficjalnie się podobało. Ola zagoniła się do kuchni, a mi nie pozostało nic innego, jak zrobić krótki* secik kręcenia się po porcie. Całkiem nieźle im to idzie – nawet w warunkach, gdy jest ciasno, i trzeba myśleć i działać szybko. Tfu tfu, ale chyba tą częścią egzaminu pomału można się nie martwić tak bardzo... Teraz siedzą, i rozwiązują na komputerze test ze światełkologii. Kuba 24/32. Filip jak na razie ma 11 do 3 na czerwono... Ciekawe, co zrobią inni :-). * Tak ze dwie godzinki z okładem.